Konkurs urodzinowy dobiegł końca, było parę problemów ale się z nimi uporaliśmy. Oceny były oceniane wg Skali jeden do dziesięciu , średnia z nich dawała prawdziwy wynik głosowania. Chciałbym podziękować wszystkim osobom, które wzięły udział w naszym konkursie, Zostało do nas nadesłanych ponad 20 prac !!!. Większość oczywiście nie będzie zadowolona z decyzji jury, ponieważ prace stały na bardzo wysokim poziomie, a my musieliśmy wybrać niestety ta jedną.
Zwycięzcą konkursy zorganizowanego z okazji 6 rocznicy powstania serwisu, została...Małgosia pseudo Nika, za prace pod tytułem „Obietnica”. Gratulujemy zwyciężczyni, jej praca została umieszczona w zakładce więcej można ją także przeczytać wchodząc po prawej klikając na konkursy, gdzie także będziecie mogli przeczytać dwie pozostałe najlepsze prace konkursu, które zmieściłby się na podium konkursowym.
„Obietnica”
- Nie zgadzam się, Harry! – krzyknęła niemal z płaczem Hermiona – Nie zgadzam się – powtórzyła łamiącym się głosem przypadając do siedzącego nieruchomo przyjaciela – Coś wymyślimy! Jak zawsze! Przejrzymy księgi jeszcze raz …
- Czas na księgi się skończył – stwierdził wolno Harry spoglądając w jej szkliste oczy.
Hermiona popatrzyła błagalnie na stojącego przy ścianie Rona, którego mina była równie po-nura, jak pogoda za oknem.
Bębniące w szyby krople gwałtownej ulewy brzmiały głucho w ciszy, która zapadła, a od cza-su do czasu docierały do nich jęki zawodzącego przeciągle wiatru. Aura na zewnątrz idealnie odzwierciedlała panujący w pokoju wspólnym Gryfonów nastrój. Podzielały go nawet posta-cie na portretach, zastygając w posągowych pozycjach, a zmartwienie i przygnębienie przebi-jało z ich zmiętych twarzy. I ogień w kominku snuł się ociężale wśród drew.
Hermiona usiadła z rezygnacją u stóp fotela, w którym tkwił Harry, po czym wyciągnęła chu-steczkę i wydmuchała nos. W międzyczasie obrzuciła Rona pełnym wyrzutu spojrzeniem. Nie odezwał się ani jednym słowem od początku tej upiornej dyskusji. Stał pod ścianą z rękami wbitymi w kieszenie spodni. Hermiona nie mogła zrozumieć, jak można było nie wykazywać żadnego zainteresowania. To rosnące poirytowanie sprawiło, że gwałtownie wstała, za-maszystym krokiem dotarła do dziury pod portretem i za chwilę zniknęła wszystkim z oczu.
Zresztą, nie tylko Ron był małomówny. Ginny siedziała struchlała w innym fotelu wpatrując się w płomień ognia, który odbijał się smutno jej oczach. Cóż mogła powiedzieć? Wszystko czuła w sercu, a splecione na udach dłonie drżały lekko pod wpływem zdenerwowania.
Wreszcie Ron oderwał się od ściany.
- Pójdę poszukać Hermiony – rzucił cichym, smętnym głosem i spojrzał przepraszająco na Harrego, który kiwnął ze zrozumieniem głową.
Po chwili on i Ginny zostali sami. Dziewczyna zerknęła przelotnie na niego, a łzy zakołysały się na krańcach rzęs.
- Harry …- zaczęła zaciskając mocniej dłonie – ja … chciałabym iść z tobą.
Jego oczy spojrzały na nią z niespokojnym błyskiem.
- Nie – podkreślił stanowczo – Nigdy nie pozwoliłbym, żeby coś ci się stało – dodał ciszej spuszczając wzrok – poza tym … Dumbledor chciałby, żebym dokonał właściwego wyboru.
- Samobójstwa, Harry?? – usta Ginny zadygotały pod wpływem tłumionego płaczu – Nie wierzę – powiedziała kręcąc głową – Hermiona ma rację, powinniśmy szukać rozwiązania, nie wiem, może skontaktować się z innymi czarodziejami …
- Innymi, niż Dumbledor? Nie rozumiesz? To nie jest moment, w którym można znaleźć gotową podpowiedź. Ona nie jest zapisana na żadnym pergaminie i nie leży w magii – powie-dział podciągając nogi i próbował wcisnąć się głęboko w fotel, choć był już do tego zwyczajnie za duży.
- A gdzie?
Harry popatrzył na nią łagodnie nakładając na nos okulary.
- W sercu, Ginny. W gotowości do poświęcenia. Myślę, że Dumbledor zawsze TO chciał mi uświadomić – dodał ciszej zapadając w głębię własnych wspomnień.
- To straszna, niepotrzebna ofiara – wyszeptała, a policzki zrosiły się od łez.
- Niepotrzebna?
- Czy ty naprawdę nie pomyślałeś o nas? O tym, jak będziemy cierpieli, jak to wszystko znie-siemy?! – mówiła coraz gwałtowniej ze wzburzających się emocji, które już zbyt długo powstrzymywała – Jesteś co najmniej niedomyślny, Harry, jeśli sądzisz, że tak zwyczajnie się po tym podniesiemy, że będziemy żyli, jak dawniej – załkała.
Słuchał jej słów z coraz poważniejszą miną, ale wzrok, który kierował do Ginny wciąż był mniej surowy i posępny, niż jego oblicze.
- Wiem, że nic nie będzie już takie samo. Ale myślę o was. O tobie, Ronie i Hermionie, o wa-szej rodzinie, o nauczycielach i Hogwarcie – miejscu, które pokochałem i które dało mi szczęście. Myślę o świecie czarodziejów, który dał mi tyle dobrego po ohydnym mieszkaniu u Dursleyów, kiedy sądziłem, że nic dobrego już mnie nie spotka. Świat magii był, jak wyba-wienie. A teraz jest zagrożony. Wielu ryzykowało dla niego życie. Nie jestem pierwszy, ale mam nadzieję, że ostatni.
Końcówka zdania ledwie przeszła mu przez gardło, a Ginny zsunęła się z fotela, opadła na pięty i ukryła twarz w dłoniach. Tak, rozumiała to, ale rozumiała też słuszność własnego ser-ca. Te dwie racje dramatycznie nie dały się pogodzić. Ron wiedział, co przeżywa, chociaż był wielkim nieobecnym tej chwili. Jemu też nie było lekko z myślą, że Harry przestanie być częścią ich życia. Ale rozmawiał z nim na ten temat i … przełknął to na tyle, że zdołał pogodzić się z nieubłaganą koniecznością, zrozumieć, że tak właśnie Harry musi postąpić.
Ten wstał i kucnął przy Ginny. Próbował ją złapać za rękę, ale się wyrwała i wycofała pod ścianę. Tam podciągnęła nogi pod brodę i oparła czoło na kolanach zakrywając się rękami. Burza płomiennorudych włosów otoczyła jej skuloną postać.
Harry westchnął ciężko zanurzając wzrok w palący się ogień.
- Hermiona … - rzucił Ron podchodząc wolnym krokiem do siedzącej przy biurku dziewczy-ny, która prawie zniknęła za stosem opasłych książek.
Podciągnął wolne krzesło i usiadł obok.
– Hermiona, to nic nie da – powiedział łagodnie dotykając jej ręki gwałtownie przerzucającej kartki.
Zacisnęła usta w cienką kreskę i zawzięcie przesuwała wzrokiem wzdłuż linijek tekstu.
- W życiu bym się tego po tobie nie spodziewała, Ronaldzie Weasley! – wypaliła wreszcie na-wet nie zaszczycając go spojrzeniem – Nigdy bym nie przypuszczała, że zachowasz się, jak najgorszy tchórz! I to właśnie wtedy, kiedy twój najlepszy przyjaciel potrzebuje najwięcej pomocy i wsparcia!
Ron wpatrywał się w nią z kamienną miną.
- Myślę, że … że Harry już podjął decyzję i … uważam, że jest właściwa.
Gdy tylko skończył mówić, księga zamknęła się z hukiem i koniec różdżki Hermiony został wycelowany w jego nos. Brązowe oczy błyszczały ostrzegawczo.
- Jeszcze jedno słowo, a przysięgam, że … - wycedziła ze złością.
- Rób, co chcesz, ale nie zmienię zdania – odparł niezrażony jej gestem – myślisz, że Harry już nie przeglądał tych tomów?
- Nie przeglądał – wyrzuciła twardo – w każdym razie niezbyt dokładnie, skoro w gruncie rzeczy od razu się poddał – dodała pospiesznie.
Opuściła różdżkę, co Ron przyjął jednak z ulgą, i wróciła do wertowania woluminów.
- Gdyby było jakieś inne wyjście, dawno byśmy o nim wiedzieli. Zastanawialiśmy się dość długo, nie pamiętasz?
- Oczywiście! Jeszcze nie mam amnezji. Nie jestem stara i spleśniała, jak kawałek sera leżący pod twoim łóżkiem – rzuciła urażonym tonem zamykając księgę i biorąc następną.
- Skąd wiesz?? – Ron nieomal spadł z krzesła, które niebezpiecznie się odchyliło – przecież wróżbiarstwo nigdy cię nie interesowało! – krzyknął rozpaczliwie.
- Wszyscy mężczyźni to bałaganiarze - wydęła usta w pogardliwym grymasie – nie trudno zgadnąć, co się plącze w waszych pokojach.
Popatrzyła na niego dość ironicznie.
- Daj spokój, powinniśmy wykorzystać czas, żeby pobyć z Harrym … - wrócił do tematu Ron.
Wolał nie przekonywać się, o czym jeszcze wiedziała Hermiona. Ale ledwie skończył mówić, promień różdżki o milimetry minął jego głowę i walnął w przypadkową książkę na regale za jego plecami. Ron odwrócił głowę i zobaczył, jak wielki, mięsisty ślimak w masie śluzu spuszcza się na dół i sunie wolno wzdłuż przejścia między półkami zostawiając wilgotne, kleiste ślady.
Przyłożył dłonie do brzucha i od razu pozieleniał na twarzy na samo wspomnienie swojej niegdysiejszej przypadłości.
- Nie boisz się, że ucieknie? – wskazał palcem na potencjalnego zbiega.
- Mogę tak w nieskończoność, dopóki nie zmądrzejesz. Następne będą gigantyczne pająki – orzekła sucho ignorując jego uwagę – dopóki nie zaczniesz czegoś robić!
I z tymi słowami rzuciła mu boleśnie na kolana najgrubszą księgę spoglądając na niego wy-
mownie.
- Nie musisz popisywać się umiejętnościami. McGonagall nie postawi ci szóstki, jak transmu-tujesz całą bibliotekę w zoo – stwierdził z uśmiechem patrząc niewidząco na okładkę tomu – w każdym razie nie teraz – dokończył cicho popatrując na nią ostrożnie.
Widział, jak rysy Hermiony gwałtownie się ściągnęły. Przełknął ślinę, kiedy różdżka zadrżała w jej dłoni. „Trzymaj się Ron. To tylko Hermiona, twoja … yyy … przyjaciółka. Przecież cię nie zabije”- pocieszał się w duchu.
- Nie bądź tego pewien – powiedziała lekko nie odrywając się od uważnego studiowania ja-kiegoś ciekawego fragmentu.
Ron wpatrzył się w nią, jakby miał przed oczami samego Voldemorta.
- Nie trzeba być jasnowidzem, Ron, żeby czytać twoje myśli. Jesteś taki przewidywalny
– westchnęła odwracając kartkę i ściągnęła brwi najwyraźniej znajdując kolejny, interesujący fragment.
W Ronie wszystko się nagle zagotowało.
- Nie traktuj mnie, jak osła, Hermiono! Nie musisz mieć zawsze racji! – wypalił odstawiając głośno krzesło.
Potem odłożył księgę na szczyt stosu.
- Możesz tu sobie siedzieć, ale to ty skazujesz Harrego na brak wsparcia. Jeśli będziesz mogła z tym żyć, to … to już zawsze jako najlepsza, zgorzkniała stara panna otoczona stertami per-gaminu i może jeszcze Krzywołapem, który zdoła z tobą wytrzymać, jeśli będzie wystarczająco często wychodził na spacery.
Podczas tej przemowy nie oderwała się od szukania i przeglądania nowych stron, choć robiła to bardziej nerwowo, a na ostatnie słowa Rona nie wytrzymała i wstała wbijając w niego wściekłe i niedowierzające spojrzenie.
On przywarł do regału. „No masz. Nie trzeba było jej grozić staropanieństwem” – pomyślał z grozą.
- Jak możesz tak mówić? Jak możesz twierdzić, że Harry mnie nie obchodzi??!
Drobne dłonie zacisnęły się w pieści
- Robię to, co umiem najlepiej, to wszystko! Ale przynajmniej się staram, a nie stoję, jak spetryfikowany gamoń i przytakuję wszystkiemu, co powie Harry!
- Gamoń, tak?! – napuszył się Ron, a policzki zaróżowiły mu się ze złości – Lepszy gamoń, niż tchórz, który nie potrafi przyznać, że nie ma innego wyjścia!
- Ten tchórz nie umie się poddać i walczy do końca, Ron. Wiedziałbyś, gdybyś mnie ZNA?, ale z tego, co widzę, w ogóle nie masz o mnie bladego pojęcia.
Jej podniesiony głos przycichł trochę, ale był pełen cierpkiego tonu, zawodu i żalu.
- Więc wracaj do Harrego i pozwól mi pracować – dodała już całkiem cicho i usiadła z powrotem przy biurku.
Stanowczość Rona też trochę stopniała.
- No, co tak stoisz, jak kołek? Idź – rzekła opryskliwie udając obojętność.
- Ja …po prostu nie chciałbym, żebyś miała poczucie winy – powiedział wahając się, czy do niej podejść – To nie jest przyjemne uczucie, Hermiono.
Czekał dłuższą chwilę, ale się nie odezwała. Odwrócił się więc i oddalał powoli od dziewczę-
cej postaci skąpanej w ciepłym świetle stojącej na biurku lampy. Hermiona spojrzała na nie-
go przenikliwie smutnym i matowym wzrokiem.
- Mam prośbę, Ron – zaczęła, a on odwrócił głowę z bladą nadzieją tlącą się w oczach – Nie troszcz się o mnie, bo zupełnie ci to nie wychodzi.
Ron wyszedł kręcąc głową z niedowierzaniem i kiedy tylko to uczynił, Hermiona opadła na o-parcie krzesła zaciskając zęby. Nic to nie pomogło. Była okropnie rozżalona i zła. Podwójnie, bo teraz cierpiała z powodu dwóch osób, na których jej zależało.
Ciepłe, duże krople zmoczyły pergaminową stronę, a ona zaraz starła je końcem rękawa.
„Zawsze miałeś do tego talent, Ron” – pomyślała z goryczą gładząc przepraszająco powierz-
chnię kartki i uśmiechnęła się do niej blado. Jak do tej pory, książki nigdy jej nie zawiodły. Ale czy teraz faktycznie mogły zawierać wskazówkę? Intuicja podpowiadała, że nic w nich nie znajdzie. Po raz pierwszy, mimo masy słów, ziały pustką. Zresztą, czy naprawdę wierzyła, że istnieje w magicznym świecie ochrona przed zaklęciem niewybaczalnym?
Z westchnieniem podparła głowę na dłoniach, a wokół rozsypała się fala kasztanowych włosów.
Gdy Ron wrócił do pokoju wspólnego, Harry natychmiast drgnął odwracając głowę w kierun-ku nadchodzących kroków. A potem spojrzał wymownie na Ginny i znów przepraszająco na Rona, który tylko machnął lekko ręką.
- Co …z Hermioną? – wydukał Harry nie wiedząc w gruncie rzeczy, czy powinien o to pytać.
Ron usiadł obok niego zagryzając wargę, a jego mina stała się bardziej zawzięta i ponura, niż pogoda za oknem.
- Pokłóciliście się, tak? Z mojego powodu! – Harry oskarżycielsko podniósł głos wpatrując się uporczywie w zwiędłą twarz Rona.
- Daj spokój – mruknął tamten kładąc ręce na podciągniętych pod nos kolanach.
- O co poszło tym razem?
- Tym razem? – powtórzył, jak echo Ron wyginając w łuki rude brwi – Chyba, jak zawsze. Różnimy się, Harry. Za bardzo się różnimy – zniżył ton głosu, który wyrażał co najmniej jęk umierającego.
- No, to nie jest dla mnie nowina, ale jakoś nigdy wam to nie przeszkadzało …
- W czym?? – głos Rona stał się śmiesznie cienki – w tym, żebyśmy na siebie nie burczeli?
- W tym, żebyście … no …. się … nie kochali.
Harry wyrzucił ostatnie słowa z prędkością błyskawicy.
- Stary, o czym ty mówisz?
- Ron, o czym TY mówisz? Chyba nie zaprzeczysz, że coś … czujesz do Hermiony.
- Tak! Ale to już z pewnością nie jest miłość.
- Już? A więc jednak była – wytknął mu niekonsekwencję.
Ron spurpurowiał tak, że aż włosom wróciła ognista czerwień. Nagle wstał i zaczął krążyć po pokoju, jak bombowiec mający zamiar coś z siebie wyrzucić. Harry czuł, że przyjaciel szyku-je ciężką artylerię i nieco nerwowo przełykał ślinę śledząc monotonny tor jego ruchów.
- Ona, … Hermiona, nie rozumie, że na pewne rzeczy nie ma się wpływu, że te kupy papieru mogą do niej nie gadać, że … nie znajdzie w nich cudownego środka i jak bohater ostatniej akcji nie wpadnie już i nie powie: „Słuchajcie! Mam pomysł!”.
Tu Ron stanął w miejscu udając Hermionę w takim stopniu, że Harry ledwie mógł powstrzy-mać uśmiech.
- „W księdze Ostatniego Ratunku piszą …. –zaczął przejętym głosem, ale Ginny natychmiast wpadła mu w słowo.
- Ron!!! Jak możesz?! – wypaliła znienacka odsłaniając poczerwieniałą ze złości twarz – Jak ty w ogóle nie rozumiesz!!
Wpiła w brata szkliste od zdenerwowania oczy.
- Hermiona stara się pomóc Harremu, a ty się z niej zwyczajnie nabijasz, kiedy…- urwała po-łykając nabrzmiewający szloch – kiedy stawka jest tak wysoka!
Wstała odrzucając zamaszyście burzę włosów.
- A jeśli chodzi o twoje godne pożałowania uczucie…
- Ginny… - zaczął dyplomatycznie Harry również się podnosząc.
- Nie teraz. Ktoś musi wreszcie powiedzieć mojemu nadętemu bratu bolesną prawdę – powie-działa z miną osoby, która zabiera się do wypełnienia przykrego obowiązku, jaki na niej nagle zaciążył.
Harry zamilkł, a Ron popatrzył na niego z westchnieniem i wyrazem twarzy, który bezwzględnie mówił: „No widzisz? One są jakiś dziwne. Nic, tylko w kółko wrzeszczą.”
- Ron – kontynuowała przerwany wątek mentorskim, chłodnym tonem – Nie masz w sobie krzty wrażliwości, więc nigdy nie zrozumiesz kobiet. I to nie Hermiona zostanie starą panną, jak wielokrotnie zdążyłeś jej zarzucić i pewnie przed chwilą sypnąłeś podobną wiązankę.
Nie patrzyła mu w oczy, jakby nie był godzien aż takiej uwagi.
- ?yczę ci, Ron, mój drogi, egoistyczny bracie, żebyś został jedynym spróchniałym, rudym kawalerem w całym czarodziejskim świecie. Nie zasługujesz na Hermionę – dodała dumnie i obojętnie podnosząc na niego kamienny wzrok.
Na jej policzkach wciąż kwitły rumieńce oburzenia.
Rona kompletnie wysztywniło, a Harry szukał oczami różdżki Ginny i zastanawiał się, czy faktycznie jej nie użyła.
- To … miło, że … życzysz mi jak najlepiej – pokiwał głową Ron cedząc piskliwie kolejne słowa, jakby wyrzucał je stopniowo w napadzie czkawki – z pewnością bułgarski byczek z Durmstrangu byłyby dla niej odpowiedni.
- Znowu to samo. Znowu masa ironii, zamiast przyznania się do błędu – mówiąc to założyła ręce na piersi spoglądając z politowaniem na Rona – Wiktor Krum, owszem, może i jest małomówny, ale przynajmniej nadrabiał to zachowaniem, którym traktował Hermionę, jak królową.
- Ona nie jest żadną królową, Ginny – rzucił z krzywym uśmiechem Ron również krzyżując ręce.
Dziewczyna spojrzała desperacko na Harrego.
- Widzisz?? Słyszałeś to? No i powiedz, Harry, czy nie mam racji!
Teraz dla odmiany to Harry zesztywniał. Ostatnie, czego by chciał w tym momencie, to stawanie między przyjaciółmi i branie którejkolwiek ze stron.
- Harry? – rzuciła wyczekująco Ginny z napięciem czekając na jego poparcie.
Ron też nie pozostał dłużny wbijając w niego skopiowane spojrzenie siostry.
Harry najpierw popatrzył to na jedno, to na drugie, jakby obserwował grę w tenisa, a potem spuścił wzrok.
- Wiecie…
- Klasyczne – westchnęli równocześnie odwracając od niego obrażone twarze.
- Nie myślałam, że popierasz jego stosunek do Hermiony – odezwała się pierwsza Ginny.
- Nie popieram…- zaczął Harry napotykając rozczarowany wzrok Rona, jak gdyby miał mu już nigdy nie wybaczyć.
- Nie myślałem, że będziesz jej we wszystkim ulegał – skwitował.
- Nie ulegam…
- Akurat – podsumowali jednocześnie Ron i Ginny i spojrzeli na siebie wściekle.
Przypominali dwa rozgrzane do czerwoności kratery wypełnione bulgoczącą lawą, także Ha-rry zaczął się poważnie obwiać, czy czupryny rodzeństwa za moment się nie zapalą. „Gdyby byli, jak Tonks…” – Harry mimowolnie zaśmiał się w duchu, ale to rozbawienie odmalowało się także na jego twarzy.
Obydwoje spojrzeli na niego z zaskoczeniem, ale żadne nie zdążyło odpowiednio tego skomentować, bo w dziurze od portretu zamajaczyła twarz Hermiony. Była blada, a poczerwieniałe oczy świadczyły, że płakała, zresztą po drodze, bo na policzkach jeszcze nie wyschły resztki łez. Ronowi ścisnęło się serce, ale ona nawet na niego nie spojrzała.
- Harry, Snape już jest, spieszy się, więc…
- Tak, tak, już idę – powiedział Harry nienaturalnie lekko, jakby szedł na spotkanie z dawno niewidzianym przyjacielem.
Podniósł się na dobre z podłogi i zerkając przelotnie na Rona i Ginny wycofał się w stronę Hermiony.
- Na mnie już czas – rzucił i odwrócił się do patrzącej na niego ze smutnym żalem przyjaciół-ki – Wszystko załatwione? – spytał cicho.
Hermiona kiwnęła nieznacznie głową wyciągając do niego rękę, którą najpierw lekko, a później mocniej pochwycił. Znowu poczuł, jak coś rozdziera się w jego duszy.
Za chwilę przeszedł przez wejście i wstąpili na schody idąc w ciszy do głównego holu. Krótkimi spojrzeniami Harry chwytał jeszcze wystrój zamku. Chciał jak najlepiej zapamiętać szczegóły wnętrza. Postacie z obrazów pospuszczały smętnie głowy, a Harry co chwila słyszał ciche pochlipywanie wypełniające zakamarki korytarzy falą żałobnych pieśni. Kiedy spojrzał do góry, tknięty jakimś impulsem, zobaczył rząd duchów Hogwartu tkwiących w po-sępnym, nabrzmiałym powagą milczeniu. Nawet Krwawy Baron i Irytek zachowywali grobo-wy nastrój, czując przecież, że Hogwart nie będzie już taki, jak dawniej, a z tym odchodzą-cym chłopcem kończy się jakaś epoka w dziejach szkoły. Szczęśliwa epoka.
- Myślisz, że będą tu jeszcze zajęcia? – spytał spokojnie Harry, kiedy zaczęli już schodzić na najniższe piętro.
- Nie wiem – odpowiedziała ciszej Hermiona zwieszając smutno głowę i nagle zatrzymała się w połowie schodów – Harry, nie udało mi się niczego znaleźć – wyznała szukając wybaczenia w jego oczach.
Położył jej dłoń na ramieniu uśmiechając się delikatnie.
- Dziękuję ci za wszystko, Hermiono. Wiedz, że… - przerwał szukając właściwych słów – że nigdy mnie nie zawiodłaś.
Popatrzyła na niego szeroko rozwartymi oczami, w których błyszczała wilgoć i rzuciła mu się na szyję. Z początku Harry nie wiedział, co zrobić z rękami, ale w końcu mocno ją przytulił.
- Szkoda, że Ron nie jest taki, jak ty – powiedziała z goryczą nie odrywając się od niego.
Czuł jej falujące, miękkie włosy na swojej szyi.
- Ron … on … jemu na tobie zależy, ale nie potrafi tego okazać – odparł Harry łagodnie odsuwając ją od siebie.
- I nigdy nie będzie w stanie – dorzuciła pochmurno Hermiona – Jak można kochać kogoś, kto cię kompletnie nie rozumie? – wtrąciła, lecz nie oczekiwała od niego odpowiedzi – Nie, Harry. Ron się nie zmieni.
- Mimo to życzę wam szczęścia – nie tracił optymizmu, co przyjęła z bladym uśmiechem.
- Może jednak trzeba było skonsultować się z Ministerstwem albo wyperswadować coś naszym przyjaciołom. Ta izolacja w zamku… - pokręciła głową, a Harry wiedział, że w gruncie rzeczy nie popierała tej sytuacji.
- Jest … to znaczy była najlepszym rozwiązaniem – poprawił, gdyż powoli jego pobyt w Hogwarcie odchodził do przeszłości – Wiedzą, że musimy wykorzystać moment niewiedzy Voldemorta. Jeśli odkryłby, że nie mamy tu ostatniego horkruksa … W każdym razie mam nadzieję, że Snape dobrze zagrał swoją rolę.
- Sądzę, że nienajgorzej, Potter – odezwał się chłodny głos, a woskowa twarz wyłoniła się z cienia wielkich, wejściowych drzwi – Jeśli skończyliście te bezwartościowe dyskusje, to radziłbym nie tracić więcej czasu, inaczej ten misternie spleciony plan, układany z WIELKIM wysiłkiem – zaznaczył unosząc patetycznie głos – runie, jak domek z kart, którego gruzy nie posypią się bezboleśnie na nasze głowy. Raczej nas wszystkich pogrzebią.
Hermiona popatrzyła na Harrego unosząc brew w wymownym geście.
- Pewne rzeczy nigdy się nie zmienią – podsumowała z sarkazmem podnosząc kącik ust.
Harry odwzajemnił uśmiech.
- Draco stchórzył? – spytał rozglądając się wokół Snape’a, ale w panujących ciemnościach nie dostrzegł pociągłego oblicza, zimnych oczu i płowych włosów, które ewidentnie by się wyróżniały na tle mroku, razem z opryskliwą i obcesową osobowością ich właściciela.
- PAN Malfoy umacniał dla ciebie grunt, więc bądź łaskaw darować sobie te kpiny – rzucił szorstko mężczyzna wpijając w Harrego czarne oczy.
- A pan, profesorze Snape, mógłby choć raz zachować się przyzwoicie. W końcu to nie pan się śmiertelnie naraża, ale pański uczeń – wypaliła stanowczo Hermiona odpowiadając twardym spojrzeniem na przymrużone i zimne spojrzenie Snape’a.
- Ja natomiast dziwię się, że nie traci pani tupetu, panno Granger i że ZAPOMINA pani, iż nadal pozostaje uczennicą Hogwartu – dodał zapalczywiej.
- W którym to nie pan jest dyrektorem – ripostowała nie mając zamiaru ustąpić, ale najwyraźniej postanowiła odpuścić, pociągając Harrego na dół – Czy Voldemort jest już w lesie? – zapytała, a Snape uniósł do góry podbródek w oznace urażonej dumy – Jest czy nie? – powtórzyła niecierpliwie spoglądając z napięciem na nauczyciela.
- Uważam, że powinien zjawić się lada chwila – odpowiedział wolno smakując słowa – O ile już się nie pojawił – Idziemy – zarządził odwracając się gwałtownie w stronę drzwi, tak, że czarna peleryna przepłynęła tuż przed nosami Hermiony i Harrego.
Wyszli w chłodną ciemność nocy. Wprawdzie deszcz ustał, ale mokra trawa ślizgała się pod ich butami, które zapadały się w grząskiej ziemi. Na niebie nadal wisiały ciężkie, bure chmury, nie zamierzając dać odrobiny nocnego światła. Jakby i one sprzysięgły się z mrokiem Czarnego Pana. Nie rozglądali się zbytnio dookoła wbijając oczy w ścieżkę. Tylko Harry zerkał czasem na ciemną postać Snape’a myśląc, że tamten odetchnie, gdy ostatni Potter zejdzie z tego świata. Doprawdy, nie mieściło mu się w głowie, jak Dumbledor był w stanie ufać temu wrednemu typowi. A jednak…zaufał nawet wtedy, gdy zaklęcie Snape’a wyrzuciło go z wieży Hogwartu. Ale tak miało być. Czarny Pan i jego zwolennicy musieli uwierzyć w śmierć jedynego czarodzieja, który mógł zagrozić potędze Voldemorta. I był to jedyny sposób, żeby Snape zyskał na wiarygodności. A Dumbledor nawet teraz
nie mógł wesprzeć swego podopiecznego. Dla dobra sprawy. Nic nie mogło popsuć tak starannie przygotowanego obrazu, budowanego specjalnie na użytek Voldemorta i śmierciożerców. Popełnienie błędu to najgorsze, co mogło się teraz przydarzyć. To oznaczało przekreślenie wszystkich mozolnych wysiłków wielu osób.
Harry był w duchu wdzięczny Hermionie, że nie zostawiła go samego ze Snapem. Kiedy na horyzoncie pojawiła się chatka Hagrida, Harry z rezygnacją spojrzał w ciemne okna. Poczuł, jak Hermiona zwiększyła uścisk jego ręki, którą znowu od jakiegoś czasu trzymała.
Gdy cała trójka mijała dom Hagrida, usłyszała ciche skrzypnięcie drzwi, a potem Harry omal nie został zgnieciony przez miażdżący uścisk szerokich ramion. Jego okulary ledwie wytrzy-mały, przekrzywiając się niebezpiecznie na jedną stronę z dziwnym chrupnięciem.
- Ha…grid! – wydusił Harry stłumionym krzykiem.
- Hagrid, co ty tutaj robisz? – wyszeptała głośno Hermiona, a Harry został z powrotem posta-wiony na ziemi.
Gdyby potrafiły, czarne oczy Snape’a przewierciłyby olbrzyma na wylot albo wykrzyczały teraz wiązankę przekleństw, choć spomiędzy jego ust jakieś się wydostało.
Snape popchnął wszystkich pod drzwi chaty.
- O co chodzi? – spytał obcesowo nie kryjąc najwyższego oburzenia.
- Dumbledor mnie przysłał – wyszeptał konspiracyjnie Hagrid, choć jego głos wyraźnie drżał z emocji.
- Nie wypowiadaj tego nazwiska – zagroził mu zimno Snape, a brzuch Hagrida poczuł czubek różdżki.
- A jak, cholibka, mam go nazwać, żebyście wiedzieli, o kogo chodzi? – zirytował się Hagrid ściągając krzaczaste brwi.
- Mów! – rozkazał Snape, a nikt z obecnych nie widział odcienia poirytowanej rezygnacji, jaki przemknął po jego bladym obliczu.
- Harry – olbrzym zwrócił się do chłopca splatając nerwowo dłonie, podczas gdy ten próbował doprowadzić do ładu swoje okulary.
- Reparo – niecierpliwy szept Snape’a doszedł do jego uszu i Harry popatrzał na niego, na jego zdegustowanie, które wyraźnie widział zza naprawionych szkieł – Mógłbyś wreszcie zacząć robić użytek z wiedzy, Potter.
Harry zacisnął zęby i z trudem poświęcił uwagę Hagridowi.
- No, więc „D” kazał ci przekazać, że … - urwał odwracając zarośniętą twarz w kierunku nadbiegających postaci.
- Harry, my … nie mogliśmy tak cię zostawić – wydyszał Ron z trudem łapiąc oddech.
- Nie mogliśmy – powtórzyła nie mniej zmęczona Ginny trzęsącymi się wargami.
- Zaczyna się – westchnął Snape obrzucając Weasleyów nienawistnym wzrokiem – Więc? Co ów „D” miał Potterowi do przekazania? – zwrócił się napastliwie do Hagrida.
Nie potrafił ukryć drwiny na to „tajemnicze” sformułowanie.
- Dumbledor?! – prawie wykrzyknął Ron.
- Weasley – warknął już całkiem zły Snape, a Ron ugryzł się w język pod wpływem zdenerwowania i zaraz skrzywił się z bólu.
Oczy zaskrzyły mu się od pojedynczych łez.
- Wszystko w porządku? – zainteresował się Harry, a Ron tylko przytaknął w milczeniu zerkając z obawą na jeszcze bielszą z wściekłości twarz Snape’a, który jednak wydawał się usatysfakcjonowany jego cierpieniem.
- Pamiętaj o matce, Harry – odezwał się cicho Hagrid jednocześnie przeczesując czujnym wzrokiem okoliczny teren.
- Ona już mu raczej nie pomoże – mruknął do siebie Snape, ale i tak wszyscy dobrze go usły-szeli.
- Proszę się nie martwić, profesorze – rzucił oschle Harry – z pierwszym promieniem słońca będzie mógł pan świętować, że najgorszy koszmar pana życia, ostatni potomek Potterów, właśnie się skończył.
Przez moment mierzyli się kamiennymi spojrzeniami, a dwie pary oczu – Rona i Hermiony – spoglądały z gniewnym wyrzutem i niemym niedowierzaniem na nieco zmieszane oblicze Snape’a. Jedynie Ginny zastygła bez ruchu, pogrążając się w świecie własnych myśli.
- Czy powiedział coś jeszcze? – spytała, a zebrani znów przenieśli zainteresowanie na Hagri-da, który chrząknął zbierając resztki wspomnień.
- No jasne, powiedział, ze miłość jest jedyną magią, która może zaskoczyć Czarnego Pana – wyrecytował i pogrążył się w milczeniu.
- Musimy już iść, Potter – wtrącił Snape i ponury nastrój skutecznie odgonił dziwną, chwilo-wą nadzieję, jaka zabłysła w sercach przyjaciół Harrego.
Ciężki smutek, żal i łzy, mniej lub bardziej ukryte, pokryły wszystkie twarze, oczywiście z wyjątkiem posągowego oblicza Snape’a, którego oczy lustrowały precyzyjnie ciemność Zaka-zanego Lasu.
Jeszcze raz Hermiona zawisła w ramionach Harrego, z ociąganiem ustępując miejsca Ronowi. A potem pozbawiający tchu uścisk Hagrida sprawił, że Harry niemal zniknął towarzyszom z oczu, no może oprócz swojej czupryny. A później przyszła kolej na Ginny. To pożegnanie było dla Harrego najbardziej bolesne i najbardziej przykre. Objęła go czule składając policzek na jego ramieniu. Była tak blisko, że czuł silne, łomoczące bicie jej serca. I swoje uderzające w tym samym rytmie. Dopiero teraz poczuł napływające łzy i ogromny żal. Ale zaraz przysło-niła go myśl o obowiązku, jaki miał do spełnienia. I że tym samym ratował wszystkich, którzy stali teraz obok, Ginny i tych, którzy myśleli o nim ciepło z daleka. Zerknął na skąpane w ciemności majestatyczne mury Hogwartu i miał nadzieję, że puste korytarze będą miały szansę zapełnić się nowymi tłumami przyszłych czarodziejów i czarodziejek, a w oknach zamku zapłoną światła.
- Obiecaj mi coś – szepnęła Ginny przywracając go do rzeczywistości.
Znów czuł ciepło jej ciała, jej bliskość. Podniosła głowę patrząc mu w oczy.
- Obiecaj, że nic nas nie rozłączy. Ani Voldemort ani śmierć ani nic innego. Możesz to dla mnie zrobić? – spytała cicho zbliżając twarz do jego twarzy.
Harry miał wrażenie, ze cos w nim dramatycznie pękło i ciepłe, wilgotne strużki poprzecinały jego policzki.
- Obiecuję, Ginny – powiedział chcąc ją pocałować, ale stanowczy uchwyt dłoni Snape’a sku-tecznie go powstrzymał.
- I tak zostawiłem ci dużo czasu, Potter – odparł chłodno tamten w odpowiedzi na iskrzący złością wzrok Harrego.
Pomimo tego puścił Ginny i za chwilę postać jego i Snape’a zniknęły w posępnej i mglistej zasłonie Zakazanego Lasu. Harry chciał się jeszcze odwrócić, ale ponownie ocucił go głos Snape’a.
- Nie radziłbym ulegać pokusie. W przeciwnym wypadku NIGDY tego nie zrobisz.
W wyobraźni Harry już rzucał na niego zaklęcie niewybaczalne. I wcale nie był pewien, które. Czuł, że powinien sprawić Snape’owi ból, ale czuł też, ku własnej niechęci, że ten w pewnym sensie miał rację. Pozostało mu tylko zacisnąć zęby i nie reagować na irytację, jaką wywoływała w nim osoba znienawidzonego od początku nauczyciela.
Tymczasem zostawieni sami sobie Ron, Hermiona, Hagrid i Ginny najpierw wrośli w ziemię, jak żywe kamienie wciąż wpatrując się w ścianę drzew, a potem Ginny odsunęła się od nich, jeszcze bardziej zagłębiając się w cień chaty gajowego Hogwartu. Pozostała trójka przyjęła to ze zrozumieniem, ale po chwili usłyszeli głos Hagrida:
- Pójdę do niej. Dziecina się kompletnie rozsypała – powiedział i jego wielka sylwetka ruszy-ła śladem Ginny.
Ron i Hermiona poczuli się niezręcznie tylko swojej obecności. Ona objęła się rękami, ogarnięta nagle przenikliwym chłodem powietrza, który wzmógł się jeszcze pod wpływem powracającego wiatru. On zerkał na nią z ukosa bijąc się z myślami. W końcu zdjął bluzę wy-ciągając ją w stronę Hermiony, ale ona odwróciła twarz nie reagując na jego gest.
- Przecież ci zimno – powiedział nie opuszczając ręki.
- Nie tylko na dworze wieje chłodem – rzuciła posępnie nie zmieniając decyzji.
Bluza zawisła smutno w dłoni Rona, która opadła wzdłuż uda.
Harry wsłuchiwał się w szmer podłoża, kiedy przechodzili między drzewami nie trzymając się żadnej ścieżki. Oprócz szeleszczących opadłych liści i stłumionego we mchach trzasku nadeptywanych patyków, nie dochodził ich uszu żaden inny dźwięk. Nie napotykając niczego, prócz zawisłej wszędzie ciemności, Harry miał nieodparte wrażenie, jakby już przekroczył granicę śmierci. Ale czy poza nią rzeczywiście panował wieczny mrok? Jeśli tak, to żal rozstania z przyjaciółmi będzie większy od tego, który obciążał serce Harrego. Zdawa-ło mu się, ze kroczy za Snapem w głęboki, czarny tunel, z którego nie znajdzie już wyjścia. A na jego końcu ujrzy oblicze swojej śmierci, inną znienawidzoną twarz – upiorną twarz Lorda Voldemorta. Zupełnie, jak wtedy, gdy szedł na spotkanie z bazyliszkiem. Jednak w tamtym czasie uratował go Fawkes i miecz Godryka Gryfindora, a teraz już nie miał mieć ochrony. Wtedy nie spodziewał się, że cokolwiek odwróci moc śmiertelnego jadu i przywróci do życia Ginny, a jednak zajaśniała dla nich nadzieja. Teraz nie spodziewał się żadnej, bo MUSIA? zginąć, bo ostatnia cząstka duszy Czarnego Pana przedziwnie zachowana w bliźnie MUSIA-?A zostać zniszczona, by on sam został zniszczony. I Harry musiał to zrobić, zanim Voldemort mógł domyśleć się prawdy, że tylko jeden horkruks pozostał jeszcze nienaruszony. Ale nie ten, którego się spodziewał, lecz ten, który stworzył nieświadomie i przypadkowo.
I nagle w tej plątaninie ponurych, pesymistycznych myśli, Harry przypomniał sobie, co prze-kazał mu Dumbledor ustami Hagrida: „Pamiętaj o matce, Harry” i „miłość to jedyna magia, która może zaskoczyć Czarnego Pana.”
Wspomnienie tej drogiej osoby ociepliło duszę chłopca, jak przebłysk promienia słońca, któ-ry zdołał przebić się przez grubą ścianę mroku. Wypełnił jego umysł przyjaznym blaskiem i dodawał otuchy. Lilly Potter była pierwszą w życiu Harrego, która dała dowód miłości i poś-więcenia. Oddając własne istnienie w objęcia zielonego promienia, darowała Harremu przywilej życia. I choć przez niespełna jedenaście lat było ono uprzykrzoną wegetacją w ko-mórce pod schodami domu Dursleyów, to przecież wreszcie wylądował w Hogwarcie i poz-nał smak dobrych uczuć. I doświadczył rodziny, której nigdy nie miał. I tak, jak jego matka miał ją teraz obronić. Ona uczyniła to bez wahania.
Harry poczuł nagły przypływ sił i wewnętrznego umocnienia. Pomyślał, iż właśnie nadchodziła okazja, aby dowieść, że jest jej godnym synem, że nie interesuje go jedynie zdo-bycie sławy przez wzbudzanie wokół siebie ferworu zainteresowania, jak często zarzucał mu Snape. Miał szansę udowodnić, że czegoś go nauczyła, że choć nie uczestniczyła w jego życiu, dała mu ważną lekcję miłości. Jedyną mądrość, jaką zdołała nieświadomie mu ofiaro-wać.
Teraz nadchodził moment poważnej decyzji. Decyzji, która na zawsze miała go wymazać ze świata czarodziejów, ale która mogła pomóc temu ostatniemu przetrwać. Jak bumerang wró-ciły do Harrego słowa, które przylgnęły do niego od samego początku. Słowa, które stały się treścią toastów i tematem głębokiej refleksji wielu czarodziejów i czarodziejek: „Harry Potter,
Chłopiec, Który Przeżył”, a teraz można by do nich dołożyć „przeżył, aby dać życie magicz-nemu i mugolskiemu światu.” Czy wzbudzały w Harrym dumę i poczucie chwały? Bynajmniej. Stanowiły raczej zaskakujący paradoks. Przeżył, aby umrzeć. Czy jego matka mogła to przewidzieć? ?e ratując i tak ostatecznie przeznacza swoje dziecko ma śmierć? I że po raz drugi Avada Kedavra zadziała w pełni?
Harry poczuł bolesny ucisk w głowie widząc niewyraźnie postać Snape’a, który milcząco pro-wadził go dalej w leśną głuszę. I kiedy sądził już, że natłok kłębiących się myśli rozsadzi mu czaszkę, wydarły się z niego słowa dyrektora Hogwartu: „miłość to jedyna magia, która mo-że zaskoczyć Czarnego Pana.” Dokładnie w momencie, gdy Snape nagle się zatrzymał, a Ha-rry niemal na niego wpadł.
- Tędy – powiedział chłodno kierując się na lewo, ku niewielkiej polanie.
Kiedy byli w odległości mniejszej, niż pół metra, Harry poczuł pieczenie blizny i dostrzegł zarysy chudej, ciemniejszej sylwetki, która siedziała na pniu, odwrócona do nich plecami. Po chwili przekręciła się w ich kierunku, a jarzące się w mroku kaptura obrzydliwą, mleczną bielą oczy Voldemorta spoczęły na twarzy chłopca. Pomimo wrażenia siły i żywotności, jakie zapewne chciał sprawiać, z pociemniałej twarzy przebijało zmęczenie i skrywana słabość. Skrywana, bo zastępowała ją z powodzeniem upiorna determinacja i żądza. Nie miał nic do stracenia, a straceńcy byli zdolni do wszystkiego.
- Witaj, Harry – syknął tonem zimniejszym, niż głos Snape’a kiedykolwiek mógłby brzmieć – Severusie, twoja wierność jest balsamem na moją duszę – zwrócił się do nieruchomego mężczyzny.
Snape skinął pokornie głową.
- Zatem, Harry, nie bawmy się w niuanse, jak to mieliśmy w zwyczaju – zawiesił na chwilę głos chcąc sprawić odpowiednie wrażenie – Masz w swoim posiadaniu coś, co do mnie nale-ży. Tobie się nie przyda, a mnie jak najbardziej – zachichotał chłodno spoglądając na niego z wywołującą dreszcze przebiegłością czającą się wężowym wzroku.
Harry nic nie powiedział próbując powstrzymać dygotanie całego ciała. Voldemort nie był jednak na tyle słaby ani ślepy, żeby tego nie zauważyć. Jego wąskie usta rozciągnęły się w uśmiechu okrutnego zadowolenia.
- Chociaż bądźmy szczerzy, Severus sprawił mi dwa podarunki. Mógłbym nawet powiedzieć, że mnie rozpieszcza - przy tych słowach wciąż zatrzymywał uśmiech – Oczywiście otrzyma nagrodę za swą lojalność.
Snape znów pochylił głowę, więc strąki czarnych włosów zasłoniły mu twarz. Harry przyjmo-wał jego usłużną postawę z prawdziwym obrzydzeniem i wstrętem.
- Różdżka, Harry – poprosił niespodziewanie Voldemort nienaturalnie swobodnym tonem, w którym prośba i rozkaz były tym samym.
Snape zerknął szybko na chłopca. To nie było miłe spojrzenie. Spodziewał się, że Harry będzie, choć w tej kwestii przewidujący, a tymczasem postawił jego osobę w nienajlepszym świetle. Krótko mówiąc podważył jego wiarygodność. Obrzucił go zatem nienawistnym wzrokiem. „A więc zemsta, Potter?” – wycedził w myślach.
Harry nie zwracając na niego uwagi wyciągnął z kieszeni różdżkę i bez zająknięcia oddał ją w wątłą rękę, która się ku niemu wyciągnęła.
- Tak lepiej – przyznał z namaszczeniem Voldemort.
W drugiej ręce trzymał własną, tak, żeby chłopiec dobrze ją widział. Była wycelowana w nie-go. Snape nawet nie drgnął. Ani jeden mięsień na jego twarzy się nie poruszył.
- Masz go przy sobie?
- Jest w mojej kieszeni – odparł Harry starając się zachować czystość głosu.
Czuł walące serce, tym mocniej, im bardziej wpatrywał się w koniec różdżki Voldemorta.
- Boisz się – syknął tamten z zadowoleniem, które pożądliwie zabłysło w jego oczach – czuję …twój … strach … - wyszeptał wolno wciągając powoli powietrze i nasycał się tym, co w nim wyczuwał.
Snape obserwował go w milczeniu, a Harry starał się pamiętać o otrzymanym wskazaniu. „Voldemort musi trafić w bliznę, inaczej nic z tego nie będzie.” Przed oczami Harrego stanę-ła przyjazna twarz Remusa Lupina, kiedy mu o tym mówił. „…inaczej nic z tego nie będzie … nic z tego nie będzie” – słowa, jak echo odbijały się w pustce umysłu chłopca. Zacisnął szczęki, a krople potu zrosiły mu skronie i czoło.
- Gdzie jest Ginny? – zapytał z niepokojem Ron zachodząc od tyłu Hagrida, który złapał się za piersi wydychając z ulgą powietrze, które zatrzęsło czupryną chłopca.
- Cholibka, Ron, mógłbyś mieć więcej wyczucia – powiedział z wyrzutem Hagrid.
- Gdzie Ginny? – powtórzył uparcie tamten rozglądając się dookoła, a potem spojrzał na olbrzyma, który przewracał oczami skubiąc nerwowo brodę.
Ron podszedł do niego przyglądając się podejrzliwie jego twarzy.
- Hagrid! Gdzie jest moja siostra? Ginny! – zaczął wołać, ale nagle wielka dłoń zamknęła mu usta , a szerokie, twarde ramię owinęło go w pasie.
- Co tu się dzieje? – wyskoczyła zza rogu Hermiona widząc, jak Ron usiłuje rozpaczliwie wyrwać się z uchwytu Hagrida – Co ty robisz? – zdziwiła się rozwierając szeroko oczy i natychmiast sięgnęła po różdżkę.
- Błagam … ja tylko …
- Puść go – zagroziła robiąc krok w kierunku Hagrida, który znowu wywrócił oczami mamro-cząc coś pod nosem.
- Nie mogę – wyrzucił desperacko patrząc błagalnie na dziewczynę, która nie była pewna, co robić.
- Dlaczego?
- Ron będzie się drzeć, jak mandragora! Nie może teraz wszystkiego zepsuć – wydusił stłumionym krzykiem Hagrid czując wierzgającego szaleńczo Rona, który kopnął go w nogę
– Ron – zmarszczył groźnie czoło.
- Hagrid, gdzie jest Ginny? – Hermiona przemówiła twardym głosem – Użyję tego, jeśli …
- Dobra. Właściwie może już wystarczy, żeby dotarła – powiedział zerkając w stronę lasu i puścił przerażonego Rona, który zaraz uczepił się Hermiony boleśnie ściskając jej ramię.
- Chcesz powiedzieć, że Ginny jest teraz z Harrym? Zwariowałeś??
- Jeśli dobrze poszło, to tak – przytaknął ochoczo Hagrid.
- To szaleniec! – ryknął Ron żałosnym tonem pokazując na niego palcem – Pewnie któryś ze śmierciożerców się za niego podszywa i opił się eliksiru wielosokowego!
- Gdyby tak było, nie czekałby, żeby się ciebie pozbyć – westchnęła Hermiona, jakby to było coś oczywistego.
- W rzeczy samej – zgodził się olbrzym patrząc na nich z przekonaniem.
- Dumbledor coś wymyślił, tak? – spytała ciszej.
Czuła, że serce wali jej coraz szybciej.
- Ciii! – Hagrid przyłożył palec do ust, a potem przywołał obydwoje do siebie gestem ręki, tłumacząc szeptem, jak sprawa się przedstawia.
Ron robił wielkie oczy i mało brakowało, żeby głośno nie protestował, ale Hermiona, co i rusz szczypała go w rękę. Dzięki temu dotrwał do końca w jako takim milczeniu.
- Ale „D” wie, że to ogromne ryzyko – odezwała się ostrożnie Hermiona.
- Ogromne? To jest … niewyobrażalne, potworne ryzyko – wydusił z jękiem Ron.
- Zgadzam się, cholibka, ale jak plan wypali, to … - załkał nie mając siły skończyć.
Uderzył w niespodziewany płacz, a Ron na wpół omdlały wsparł się na Hermionie, której głupio było go odtrącić w tak dramatycznej chwili. Objęła go ramieniem, a on przykleił się do niej, jak dziecko.
- Wszystko będzie dobrze, Ron. Na pewno – odparła patrząc ze współczuciem na szlochają-cego Hagrida, a potem z obawą na ciemność lasu.
Voldemort zastygł bez ruchu z ręką uniesioną w powietrzu. Wyglądał, niczym dyrygent orkiestry prowadzący jakiś mroczny spektakl. Echo czyjegoś płaczu zadrgało pośród drzew. Białe oczy spojrzały badawczo na Snape’a, a potem na Harrego.
- Trochę za wcześnie płaczą, nie sądzisz, Harry?
Ten czuł, jak paraliżujący strach powstrzymuje ruch mięśni i serca, które jak wielki młot tłukło między żebrami. „A więc zaraz się stanie” – pomyślał, a wszystkie ostatnie wydarze-nia zaczęły przewijać się w jego pamięci.
- Nie śmiałbym zawieść twoich przyjaciół – powiedział z zimną satysfakcją Voldemort.
Zdjął z głowy czarny kaptur, a peleryna zafalowała, uniesiona nagłym podmuchem wiatru. Stanął naprzeciw chłopca, jak dramatyczny aktor na scenie teatru, upajając się wytworzoną atmosferą. Jego płaskie nozdrza rozwierały się szeroko z podekscytowania.
- Severusie… nadszedł twój czas – zwrócił się do Snape’a nie patrząc jednak w jego stronę.
Wpatrywał się nadal w spoconą i bladą twarz Harrego, który potarł wilgotne dłonie o spodnie i ledwie widocznie przełknął ślinę.
Wtem, niezapowiedziany i błyskawiczny zielony błysk rozjarzył się w oczach chłopca, ale …nie był przeznaczony dla niego. Niemal dławiąc się powietrzem, Harry patrzył na trupa Snape’a, który runął na miękkie podłoże. Nie wyglądał mniej posągowo i sztywno, niż za ży-cia.
- Zastanawiasz się, dlaczego, Harry? – kontynuował Voldemort równie lekko, jakby przed chwilą zabił zaledwie muchę.
Harry nie potrafił wydusić ani słowa ani żadnego innego dźwięku patrząc wytrzeszczonymi oczami na swojego wroga.
- Nie mogę ryzykować, że ktoś cię uratuje. Rozumiesz … - powiedział to takim tonem, jakby rozmawiał z równym sobie, z dobrym znajomym – A teraz to, na co tak długo czekałeś. W końcu nie mogę pozwolić, żebyś umarł … ze strachu – zarechotał, a potem znów nagle spoważniał.
Harry wpatrzył się w ruch jego warg, które ponownie się rozchyliły do wypowiedzenia zaklę-cia.
Ginny leciała nisko nad ziemią staranie manewrując między drzewami. Trzymające miotłę rę-ce drżały pod wpływem emocji, które jeszcze przybrały na sile. „Voldemort nigdy nie dotknął Harrego. Tę ochronę dała mu miłość Lilly. Zrobił to tylko raz, na cmentarzu po Turnieju. Ale, jak powiedział Harry, dotknął JEDYNIE jego blizny. Jednak
ochrona matki nie jest już wys-tarczająca. Koniecznie musi ją wzmocnić inna miłość. TWOJA, Ginny. To jest nasz ostatnia nadzieja na ocalenie Harrego” – słowa Dumbledora przekazane dokładnie przez Hagrida błądziły po jej głowie, jakby słyszała je od samego dyrektora, jakby to on je osobiście jej powiedział.
Oddychała szybko wypatrując w mroku znajomej sylwetki. Nagłe pojawienie się zielonego światła po prawej stronie wprawiło w ją w przerażenie. Niewiele brakowało, żeby uderzyła w drzewo i tylko przypadek spowodował, że leciała dalej. „Harry!” – zawołało jej serce, a oczy spłonęły niesamowitą determinacją.
Powiew wiatru zafalował ognistymi włosami i targał bluzką dziewczyny. „Harry, zaczekaj!” – zawołała w duchu zwiększając prędkość.
Kolejna smuga szmaragdowego promienia wystrzeliła z różdżki Voldemorta. Harry nie słyszał słów czując, że czas zwalnia. Całe życie przeleciało mu przed oczami, jednak wszyst-ko utonęło w zielonym świetle. Jak w transie przykucnął nieco. „Musi trafić w bliznę” – dud-niało mu w głowie. Niesamowity ból liznął znamię na czole, a szarpnięta ze swoich życiowych podstaw świadomość zaczęła powoli odchodzić. Harry poczuł drętwienie w całym ciele i nie będąc w stanie ustać, osunął się na ziemię zapadając się w ciemność. Jakby leciał w głęboką studnię. Czuł, jak serce konsekwentnie zwalnia swój rytm. Nie wiedział, czy Volde-mort żyje, czy mu się udało. Przestawał wiedzieć i czuć cokolwiek.
Ginny prędko zeskoczyła z miotły podbiegając do Harrego. Nie obchodził ją Czarny Pan, który krzyczał przenikliwie wyprężając się gwałtownie w konwulsjach. Uświadamiał sobie, co uczynił. O tak, tak bardzo, że sama ta świadomość go zabijała, przenikała do bólu jego istotę i drgała w powietrzu wrzaskiem odchodzącego jestestwa. Jego wątła postać, którą cho-wał pod obszerną, czarną szatą, poczęła się kurczyć, a otwarte usta wydały ostatni dziki pisk, który okropnie świdrował uszy Ginny, potwornie trzęsąc atmosferą tego miejsca, jak złowróżbna klątwa i ostatnie przekleństwo, jakie zdołał wyrzucać jeszcze Czarny Pan.
Ginny przylgnęła do Harrego, a łzy bez jej woli moczyły zastygłą twarz chłopca. Chwyciła go za rękę gładząc czule zimny policzek.
- Nie odchodź, Harry. Pamiętasz? Obiecałeś, że nic nas nie rozdzieli. Obiecałeś, Harry! – wy-krzyknęła z rozpaczą, kołysząc się w przód i w tył, aż w końcu przytuliła się do jego piersi łkając żałośnie.
Rzęsiste łzy zwilżały materiał bluzy Harrego.
- Kocham cię, Harry – wyszeptała obejmując go z całym uczuciem, na jakie było ją stać – ko-cham cię najbardziej na świecie – dodała ciszej zamykając oczy.
Harry leciał w bezdenną ciemność. Niżej i głębiej. Nie czuł swojego ciała. U góry widział tyl-ko mrok. Myślał, że już zawsze będzie go oglądał, gdy gdzieś na początku tego tunelu zabłys-ło małe światło. Najpierw na krótką chwilę i Harry przestraszył się, że nigdy go nie zobaczy. Ale później pojawiło się znowu, tym razem silniejsze i rosło szybko w jego oczach, zbliżając się ku niemu. Przez moment zdawał mu się, że widzi w nim Ginny i że słyszy słowa: „Pamię-tasz? Obiecałeś, że nic nas nie rozdzieli. Obiecałeś, Harry!” Jakieś dziwne echo rozległo się w jego odchodzącym istnieniu i nagle, jak nie spodziewał się już niczego poczuć, tak zadrgał w nim przejmujący żal i tęsknota. Zobaczył, że światło nieco zmalało i zaczęło się oddalać.
„Nie!! Ginny, nie odchodź!!” – zawołał jego otępiały umysł. Poczuł się mokry od łez. Scena pożegnania z Ginny uderzyła go z całą mocą. Jej bliskość stała się niemal namacalna, tak, jak bicie jej serca. Spokojne i miarowe. „Wróć do mnie, Harry. Kocham cię” – rozległo się cichutko, ale zatrzęsło całym jestestwem chłopca. „Ginny!!” – krzyknął, choć nie był pewien, czy w ogóle wydaje z siebie jakiś głos, czy ona go słyszy. Był mieszaniną rozpaczy i nadziei, a gdy światło poczęło się odsuwać, krzyczał powtarzając jej imię.
- „Ginny, ja też cię kocham!!” – zawołał w akcie ostatniej desperacji, śledząc z potwornym przerażeniem kurczącą się jasność.
Patrzył na nią przez niewyraźną mgłę wzbierających ciągle łez.
Nagle poczuł, jak ogarnia go fala niezwykłego spokoju i ciepła, które były, niczym balsam na jego zbolałego ducha.
- „Harry… moje drogie dziecko …” - łagodny, kobiecy głos koił jego strach – „moje dziecko” – powtórzył z przejmującą czułością.
Chciał usilnie zobaczyć, kto mówi, ale nie widział twarzy ani żadnych zarysów postaci. Mimo to, spokój go nie opuszczał.
- „Byłeś taki dzielny, synku. Jestem z ciebie bardzo dumna” – powiedział z miłością głos, a Harry poczuł, że wzbiera w nim jeszcze większa fala łez.
I wtedy przez ich wilgotną zasłonę zobaczył tę, która tak go kochała. Jej zielone oczy patrzy-ły na niego z troską i współczuciem, ale przede wszystkim z miłością.
- „Mamo, ja …”- zaczął nie wiedząc, co powiedzieć – „czy Voldemort …czy ja…”
Ale ona tylko delikatnie się uśmiechnęła kładąc palec na ustach, więc zamilkł.
- „Jeszcze nie czas, Harry” – odezwała się szeptem i pochyliła się nad jego twarzą składając pocałunek na jego czole.
Jakby nadal był jej małym chłopcem, dzieckiem, które potrzebuje troskliwiej opieki. Nic wię-cej się nie stało, bo nagle ujrzał, jak owo światło pędzi z powrotem w jego stronę. Jasne obli-cze Lilly Potter znikało ustępując mu miejsca.
- „Jestem pewna, że Ginny się tobą zajmie” – usłyszał jeszcze i zobaczył jej cudowny uśmiech, który rozpływał się w nadciągającej poświacie.
Przeklęta, głucha cisza zawisła wokół Harrego i Ginny w rzeczywistym świecie. Wypełniało ją ciężkie wyczekiwanie. Była w niej tylko ona przytulająca zesztywniałe ciało. Po chwili nawet jej płacz umilkł. Tkwili w jakimś dziwnym zawieszeniu, pomiędzy jawą a snem, życiem a śmiercią, wiarą a beznadzieją.
I kiedy Ginny już chciała oderwać policzek od piersi Harrego, poczuła falę ciepła, która wypełniała jej ciało i jasnym, rzęsistym promieniem poczęła przenikać Harrego. Błyszczące od łez oczy odbijały jasność, która nagle buchnęła śnieżnobiałą poświatą, ogarniając ich obo-je. ?ywa i silna nadzieja zatliła się w sercu Ginny, która pochyliła twarz nad obliczem chłop-ca.
- Wróć do mnie, Harry. Kocham cię – powtórzyła z większą czułością, a wszystko wokół za-wirowało w niemal huraganowym wietrze.
Eksplodujące światło oślepiło Ginny, która zakryła dłonią oczy. Miała wrażenie, że wszystko, co istniało, zniknęło, że znajduje się w jakimś miejscu poza czasem i przestrzenią. Ale w chwili, gdy zdążyła się tego przestraszyć, diamentowa światłość osłabła i powoli zaczęła za-nikać, a ona zorientowała się, że nadal są w Zakazanym Lesie, który wyglądał tak samo, tylko
… pierś chłopca pomału się unosiła. Kiedy do Ginny to dotarło, szczęście rozpromieniło jej oczy, które migotały, jak niebo pełne gwiazd.
- Myślałem, … że …to już koniec … - wyszeptały słabo zsiniałe wargi.
- Nie, Harry. To dopiero początek – poprawiła go Ginny, a ciepły uśmiech rozjaśnił jej twarz.
Oczy chłopca spoczęły na jej obliczu i policzki Ginny zarumieniły się lekko. Złapała go za rę-kę. Tym razem Harry ją uścisnął.
- To dopiero początek – powtórzyła pewnie.
Hermiona pierwsza wpadła na niewielką polanę, a początkowy strach ustąpił miejsca niepohamowanej radości.
- Harry, ty żyjesz! – krzyknęła i dopadła obejmując ledwie siadającego chłopca – Ginny – do-dodała ciszej i również ją objęła – Ron! Wyrwiesz mi włosy! – wrzasnęła, bo właśnie uścisnął je obie.
Dużo głośniejszy hałas sprowadził Hagrid, który zamarł w miejscu obserwując ich czwórkę. Wielkie, jak grochy łzy pospadały na jego brodę.
- A co, nawet se popłakać nie mogę? – wystękał widząc ich uważne spojrzenia.
Hermiona pierwsza ruszyła na obchód terenu. Ciało Snape’a rzuciło się jej od razu w oczy.
- Voldemort chciał być pewny, że nikt mu nie przeszkodzi – wyjaśnił Harry, któremu wciąż trochę wirowało w głowie.
- Albo totalnie zbzikował albo miał powód, żeby nie ufać Snape’owi – wtrącił Ron wyciągając szyję w kierunku trupa.
Jakoś brakowało mu odwagi, żeby go oglądać.
- W każdym razie musimy go stąd zabrać, razem z resztkami Voldemorta – dodał poważnie Hagrid – Na herbatę to bym go nigdy nie zaprosił, ale trza go przyzwoicie pochować. W koń-cu był nauczycielem.
Wszyscy w milczeniu przyjęli tę konieczność. Hermiona podniosła różdżkę Czarnego Pana i przełamał ją z trzaskiem. Niewielki, zielony dym zaraz zniknął w wilgotnym powietrzu.
- Ktoś już dawno powinien to zrobić – mruknęła dołączając ją do szat Voldemorta.
- Ale jesteś odważna – odezwał się z uznaniem Ron.
- Nie pierwszy raz, ale miło, że w końcu to przyznajesz – odparła, ale tym razem poświęciła mu przelotne spojrzenie, po którym Ron wywnioskował, że jeszcze nie wszystko stracone.
- Harry, ale jak ty się czujesz? – spytała wracając do siedzącego na ziemi chłopca, którego Hagrid jednym, dziarskim ruchem poderwał do góry.
Harry stał na miękkich nogach i popatrzył na ich twarze, a potem zadarł głowę i spojrzał na Hagrida.
- Jak ja się czuję? Jestem … szczęśliwy – powiedział miękko – szczęśliwy, że wiąz jestem członkiem … rodziny, że was nie straciłem – dodał ciszej spuszczając wzrok.
Hagrid znowu zaczął szlochać, Hermiona niemal rozpłynęła się z przejęcia, Ronowi zwilgot-niały oczy, choć starał się zachować kamienną twarz, a Ginny nadal promieniowała, zadowo-leniem, co jeszcze się wzmożyło, gdy wzrok Harrego powędrował w jej stronę.
- Moja siostra jest bohaterką, moja dziewczyna najlepszą czarownicą, mój przyjaciel pokonał Czarnego Pana… - urwał na moment Ron wodząc wokół nieco przymglonym spojrzeniem – Jestem otoczony sławą – westchnął patetycznie.
- Czyli coś, o czym zawsze marzyłeś – zauważył z uśmiechem Harry, ale zaraz spoważniał – Myślę, że to Ginny pokonała Voldemorta.
- A ja sądzę, że nie jestem twoją dziewczyną – skwitowała Hermiona krzyżując na piersiach ręce.
- A ja, cholibka myślę, że to miłość – dorzucił Hagrid spoglądając na nią stanowczo – i jak zwykle Dumbledor miał rację. Skubaniec, zawsze znajdzie wyjście … no, co? – zdziwił się widząc roześmiane twarze Harrego i Ginny, spąsowiałe oblicze Rona i zakłopotanie Hermiony.
- Widziałem mamę – odezwał się Harry po chwili ciszy – powiedziała, że jeszcze nie nadszedł na mnie czas i pocałowała mnie – mówiąc to dotknął swego czoła, a początkowe rozmarzenie wywołane wspomnieniem zastąpiło podenerwowanie.
- Boże! Horkruks pozostał! – wypaliła obłąkańczo Hermiona przyciskając się do Harrego.
Wyciągnęła różdżkę wypowiadając ciche Lumos. Podsunęła wyczarowane światło bliżej skó-ry Harrego, który musiał przymrużyć oczy, i otworzyła usta.
- No nie, Hermiono! Zawsze musisz wypaplać w złą godzinę – wydusił z rezygnacją Ron, ale błyskawicznie pociągnęła go silnie za bluzę, aby sam się przekonał.
Ginny i Hagrid też patrzyli z przejęciem na czoło Harrego. Czyste i gładkie, bo nie zdobiła go już żadna blizna.