W ko�cu odzyska�am laptop i mog� doda� notk�. Dedyk dla Doo i Maxsia
Nawet dziwny go�� z poprzedniego dnia nie m�g� zmusi� Liz do wstania o odpowiedniej porze. Chocia� latem �niadanie odbywa�o si� o �smej trzydzie�ci, a nie o si�dmej jak w roku szkolnym to dla takiego �piocha jak ona by�o wyzwaniem nie sp�ni� si� na nie. Ale, na szcz�cie dla niej, opr�cz zwyk�ego zegarka mia�a dwa osobiste budziki.
Gdy pi�tna�cie po si�dmej Monic wysz�a do �azienki na schodach czaili si� ju� Susan i Tom - pi�cioletnie bli�niaki, kt�re traktowa�y Liz jak starsz� siostr�. Ich g��wki otoczone by�y pl�tanin� z�otych loczk�w po�r�d, kt�rych na obu twarzyczkach wida� by�o dwa zielone punkciki ciekawskich oczek.
Bez skrupu��w wskoczy�y na ��ko Liz i zacz�y skaka� po �pi�cej dziewczynie, kt�ra szybko si� obudzi�a.
- Przesta�cie, ju� nie �pi�. Naprawd���… - zako�czy�a pot�nym ziewni�ciem i podnios�a si� do pozycji siedz�cej. Maluchy usadowi�y si� na ��ku naprzeciwko niej i czeka�y a� sko�czy sw�j poranny koncert ziewni��, westchni�� i st�kni��.
- No, to jak min�a nocka? – By�o to standardowe pytanie zadawane co ranek. Weso�e dot�d twarzyczki spos�pnia�y.
- Czy�by znowu �ni�y si� wam koszmary? – Dwie burze lok�w pokiwa�y si� zgodnie w d� i g�r�.
- Nie przejmujcie si�, przecie� wiecie, �e to tylko wymys�y naszych g��w. Jeste�cie cali i zdrowi, prawda?
- Tomy st�uk� sobie wcolaj kolano – oznajmi�a Susy i spojrza�a na brata, kt�ry dumnie pokaza� kolano skryte pod plastrem.
- Wspinali�my si� na drzewa i wszed�em wy�ej ni� John, ale zej�� ju� nie mog�em.
- Brawo, m�wi�am ci, �e John to tch�rz, a ty wyro�niesz na dzielnego m�czyzn�. A ty, Susy, co wczoraj robi�a�?
- Chodzi�am za ch�opcami i kiedy Tom spad� pobieg�am po pani�. Oczywi�cie zawo�a�am pann� Tludy, pani Moos by�aby w�ciek�a.
- A ty Lizy? Gdzie wczoraj by�a�? Nie by�o ci� na kolacji i nie przysz�a� po�egna� nas na dobranoc.
- Przepraszam was bardzo, ale by�am u Franka i grali�my w szachy, ale za to dzi� mog� zabra� was do parku, co wy na to? – odpowiedzi� by� oczywi�cie wybuch rado�ci ze strony dzieci.
***
- Dlaczego nie? – zapyta�a ponownie z buntowniczo wysuni�tym do przodu podbr�dkiem.
- Wczoraj wr�ci�a� za p�no i musia�am naje�� si� za ciebie wstydu, przed tym m�czyzn�. Nie pozwol� by dzi� si� to powt�rzy�o. Ca�y dzie� sp�dzisz na podw�rku. Nie wyjdziesz st�d nawet na krok!
Susan i Tom, kt�rzy trzymali Liz za r�ce zacz�li dr�e� s�ysz�c krzyk, dziewczyna wyczu�a to, postanowi�a, wi�c zako�czy� dyskusj�, na razie.
- Zrozumia�am pani Moos – powiedzia� potulnie jednak jej spojrzenie m�wi�o: „jeszcze zobaczymy”.
Wysz�a z gabinetu dyrektorki sieroci�ca ci�gn�c za sob� bli�niak�w, przesz�a przez korytarz i wysz�a drzwiami prowadz�cymi na podw�rko. Posz�a �cie�k� w g��b zaro�ni�tego ogrodu i stan�a pod starym bukiem. Dzieci ca�y czas by�y w lekkim szoku, wi�c kiedy dziewczyna usiad�a na trawie opieraj�c si� o pie� drzewa i oddychaj�c g��boko one dalej sta� z otwartymi szeroko ustami. Liz spostrzeg�a, �e naoko�o panuje dziwny spok�j, wi�c otworzy�a oczy.
- Hej, nic si� nie sta�o – ukl�k�a przed dzie�mi i zajrza�a im w oczy. – Wszystko dobrze, prawda? No ju�, spokojnie. Chyba nie boicie si� pani Moos, co? Ona naprawd� nic wam nie zrobi.
- Nie boimy si�, �e co� nam zlobi, Liz – powiedzia�a Susan i chwyci�a dziewczyn� za r�k�.
- Nam nic si� nie stanie – doda� Tom.
- To co si� sta�o?
- Liz, nie l�b nic g�upiego, co?
- Pani Moos by�aby w�ciek�a. Naprawd�.
- Czy wy… Boicie si� o mnie? –zapyta�a, z niedowierzaniem patrz�c na powa�ne miny swoich podopiecznych, kt�rzy przytakn�li i przytulili si� do niej.
- Susy… Tomy… Nie musicie si� o mnie martwi�. Przecie� pani Moos nic mi nie zrobi.
- Wi�c pos�uchasz i nigdzie dzi� nie p�jdziesz?
- Ale… - zacz�a ju� ulega� i prawie si� rozklei�a, kiedy przypomnia�a sobie, �e to ona jest opiekunem tych maluch�w a nie odwrotnie. Zebra�a si� w sobie i przyst�pi�a do kontrataku:
- Pos�uchajcie – zacz�a i odci�gn�a ich od siebie kawa�ek trzymaj�c r�ce na ich ramionach. – Wiem, �e bardzo si� o mnie martwicie, ale naprawd� nie potrzebnie. Ja jestem ju� du�a i sama o siebie zadbam, wierzcie mi. Dzisiaj wieczorem b�d� mia�a bardzo wa�nego go�cia i bardzo chcia�abym porozmawia� o tym z Frankiem. Musicie, wi�c zrozumie�, �e musz� si� z nim zobaczy�. To dla mnie bardzo wa�ne.
Dwa szkraby patrzy�y na ni� uwa�nie, wymieni�y g��bokie spojrzenia i Susy ju� chcia�a co� powiedzie�, kiedy ca�a tr�jka zamar�a s�ysz�c:
- Tam s� prosz� pani! Wygl�daj� jakby si� �egnali. Ona na pewno chce uciec!
Liz podnios�a wzrok i zobaczy�a stoj�cego na �cie�ce mi�dzy krzakami ch�opca. By� to Mike, pupilek pani, wredny donosiciel. Za nim w�a�nie pokaza�a si� pani Moos, zmierzy�a Liz surowym spojrzeniem i zacz�a przedziera� si� przez krzaki.
To by�a jej jedyna szansa. Musia�a j� wykorzysta�. Nie mog�a si� podda�. Z�o�y�a szybkie poca�unki na cz�kach swoich podopiecznych i wyszepta�a do ich uszek:
- Musz� lecie� – i ju� jej nie by�o. Z�apa� si� za rosn�ce wy�ej ga��zie, podci�gn�a i ju� siedzia�a dwa metry nad ziemi�, wspi�a si� jeszcze wy�ej i jej stopy znajdowa�y si� ju� na wysoko�ci muru otaczaj�cego ogr�d. Us�ysza�a jeszcze w�ciek�y krzyk pani Moos:
- Elizabeth Rosemond! – i ju� siedzia�a na murze, a po kr�tkim skoku sta�a na ulicy.
Nie musia�a ogl�da� si� za siebie by s�ysze� nerwowe krzyki i przedzieranie si� przez krzaki. Z�o�� pani Moos rozbawi�a j� i dziwnie podnios�a na duchu. Szybkim krokiem ruszy�a w stron� domu Franka. Ju� chwile p�niej us�ysza�a dochodz�ce z podw�rka przyjaciela g�o�ne odg�osy.
- Nie wierz�, Frank Perkinson wzi�� si� do pracy – takimi s�owami przywita�a koleg� gdy przesz�a przez furtk�. Ch�opak wy��czy� pracuj�c� do tej pory kosiark� i u�miechn�� si� do dziewczyny.
-Liz, powiedz mi, to ja �le widz� czy ty musia�a� przedrze� si� przez busz by tu doj��?
- Tak jakby zgad�e�, ale sk�d wiesz?
- Masz we w�osach pe�no ga��zek i li�ci, co ty robi�a� Liz?
- Szczerze? W�a�nie uciek�am przed pani� Moos.
***
Przyjaciele przemy�leli razem wszystkie plusy i minusy sytuacji. Niekt�re z poddawanych do oceny pomys��w nie pasowa�y jednak do �adnej z grup, albo nie mo�na ich by�o przydzieli�.
Na przyk�ad ucieczka z sieroci�ca. Z jednej strony by�a ogromnym plusem, ale z drugiej kiedy� i tak musia�a tam wr�ci�, a wtedy na pewno spotka j� kara. R�wnie� tajemniczy go�� nie zosta� przy��czony do �adnej grup, poniewa� nie wiadomo by�o co przyniesie jego wizyta.
***
Od wp� do �smej Liz i Frank siedzieli w krzakach i obserwowali wej�cie do sieroci�ca, by nie przegapi� przybycia tajemniczego Albusa Dumbledora. Kryj�wka znajdowa�a si� po przeciwnej stronie ulicy ni� dom dziecka, wi�c nie znale�li by lepszego punktu obserwacyjnego.
Liz nie wr�ci�a jeszcze do sieroci�ca od swojej ucieczki, poniewa� Frank uzna�, �e pani Moos na pewno jako� j� uka�e, a przecie� mog�aby nawet nie dopu�ci� do spotkania z go�ciem. Co innego je�li Liz wr�ci r�wno z przybyciem m�czyzny i od razu si� mu przedstawi. Wtedy pani Moos ju� jej nie zaszkodzi.
Z ka�d� kolejn� minut� Liz traci�a nadziej�, �e m�czyzna w og�le przyb�dzie. Mo�e pani Moos powiadomi�a go telefonicznie o jej ucieczce? A mo�e po wczorajszym wyczekiwaniu uzna�, �e nie ma sensu przychodzi� tu ponownie? Ponure my�li z�era�y j� od �rodka. Ma�a dawka nadziei wp�yn�a do jej cia�a kiedy na ko�cu uliczki pojawi�a si� jaka� posta�.
Przyjaciele wpatrywali si� w ni� z napi�ciem. Przybli�a�a si� do nich, a oni zauwa�ali kolejne cechy. By� to wysoki m�czyzna. Mia� d�ugie w�osy i brod� w dziwnym odcieniu br�zu. W r�ku trzyma� czarn� teczk�. Pomimo upa�u by� ubrany w d�ugi p�aszcz. Na czubku jego nosa odbitym �wiat�em zal�ni�y okulary. Liz uleg�a dziwnemu uczuciu, �e widzia�a ju� tego m�czyzn�. Nie mog�a sobie tylko przypomnie� gdzie.
Poczu�a szturchni�cie w bok i us�ysza�a g�os Franka:
- Liz, musisz i��! Musisz przywita� si� z nim zanim wejdzie do �rodka. No ju�, chod�! – Chwyci� jej rami� i wyci�gn�� z krzak�w. Otrz�sn�a si� z dziwnego stanu ot�pienia i razem z przyjacielem przebieg�a na drug� stron� ulicy, gdzie stan�a przed pomalowan� zielon� farb� furtk�. W tym samym momencie m�czyzna zatrzyma� si� przed nimi, a ona rozpozna�a go.
Widzia�a go wczoraj na skrzy�owaniu gdy wraca�a od Franka. Patrzy� si� na ni�, a ona my�la�a, �e jest jakim� psychopatom. A mo�e by�? Mo�e wcale nie by� to ten oczekiwany go��? Nie mia�a innego wyj�cia jak sprawdzi�, wi�c powiedzia�a:
- Dzie� dobry, czy… - pomy�la�a, �e na pewno jest to kto� wa�ny i szybko znalaz�a w g�owie stosowne sformu�owanie – Czy mam przyjemno�� z panem Albusem Dumbledorem? – Sta�o si�. Zada�a pytanie. Zaraz dowie si� czy stoi przed w�a�ciw� osob�, czy opu�ci�a kryj�wk� zbyt wcze�nie. Na chwil� przesta�a oddycha�, jednak ta chwila nie trwa�a d�ugo.
- Tak – odpowiedzia� z u�miechem na twarzy. Liz poczu�a szturchni�cie. Frank pr�bowa� przekaza� jej co� wzrokiem. Wyci�gn�a przed siebie r�k� i powiedzia�a:
- Nazywam si� Liz Rosemond. Podobno wczoraj chcia� si� pan ze mn� widzie� – Dumbledore u�cisn�� jej d�o� i powiedzia�:
- Liz? Nie Elizabeth?
- Ee… Nie przepadam za moim pe�nym imieniem, wol� skr�t.
- Rozumiem. Rzeczywi�cie chcia�em si� z tob� spotka� –powiedzia� i momentalnie przeni�s� wzrok z dziewczyny na jej koleg�. Zauwa�y�a to.
- To m�j przyjaciel. Frank Perkinson.
- Mi�o mi ci� pozna� – u�cisn�� d�o� ch�opca. – Mog� zapyta� dlaczego chowali�cie si� w krzakach? – zamarli na chwil�, jednak na twarzy m�czyzny ca�y czas go�ci� u�miech. Liz nie mia�by nic przeciwko opowiedzeniu o swoim dzisiejszym dniu, jednak teraz zale�a�o jej na czym innym:
- Ch�tnie opowiedzia�abym o tym panu, jednak bardzo ciekawi mnie dlaczego pan tu jest. To znaczy, po co chcia� pan si� ze mn� spotka�?
- �eby odpowiedzie� na to pytanie musimy przenie�� si� do bardziej ustronnego miejsca. Czy mogliby�my wej�� do �rodka?
Liz co� �cisn�o w gardle spojrza�a na Franka, kt�ry z dziwn� min� wzruszy� ramionami.
- Oczywi�cie, �e tak – powiedzia�a i uchyli�a bramk�.
- To cze��, Liz! – Frank przes�a� jej podnosz�ce na duch spojrzenie i zacz�� oddala� si� w stron� swojego domu.
Liz westchn�a cicho i spojrza�a na Dumbledora, kt�ry pu�ci� do niej perskie oko. Lekko zdziwiona zachowaniem m�czyzny przesz�a przez furtk� i otworzy�a drzwi do budynku. Prze�ykaj�c �lin� wesz�a do �rodka czuj�c na plecach spojrzenie m�czyzny. Zatrzyma�a si� po �rodku korytarza czekaj�c na wybuch.
- ELIZABETH ROSEMOND!!! – drzwi od gabinetu dyrektorki otworzy�y si� z hukiem. Kobieta wypad�a na korytarz z furi� w oczach. Zgrzyta�a z�bami, a spod jej st�p obutych w trzewiki sypa�y si� iskry. Najprawdopodobniej zacz�aby bardzo d�ugie kazanie, ale zobaczy�a stoj�cego za dziewczyn� m�czyzn�.
- Pp… pan Dumbledore?... Och… Mi�o pana widzie�… - sko�owana skaka�a wzrokiem od dziewczyny do m�czyzny. Pan Dumbledore pom�g� kobiecie w tej lekko k�opotliwej sytuacji. Uj�� jej d�o� i uca�owa�.
- Mi�o mi widzie� pani� w tak dobrym humorze – u�miechn�� si� do niej. – Pozna�em si� ju� z pann� Rosemond. W�a�ciwie wczoraj wszystko pani wyja�ni�em, wi�c teraz chcia�bym tylko porozmawia� z Liz – po�o�y� r�k� na ramieniu dziewczyny.
- Elizabeth, zaprowad� pana do swojego pokoju. Wyja�ni ci wszystko. Kiedy sko�czycie przyjd� do mojego gabinetu, musimy porozmawia� – udaj�c ca�kowity spok�j wycofa�a si� do swojego kr�lestwa i cicho zamkn�a za sob� drzwi. Dziewczyna chcia�a ju� p�j�� schodami na g�r�, kiedy otworzy�y si� drzwi po drugiej stronie korytarza.
- Nareszcie wr�ci�a�. Czy ty chcesz mnie kiedy� przyprawi� a jaki� zawa�? Gdzie si� w��czy�a� przez ca�y dzie�? Pewnie nic nie jad�a�. Chod� tu, zostawi�am ci porcj� obiadu. – Panna Trudy spojrza�a na dziewczyn� krytycznym wzrokiem, w kt�rym kry�a si� czu�o�� i doda�a �ciszonym g�osem – Dziwnie g�adko posz�o ci dzisiaj z pani� Moos. Zaczarowa�a� j� czy co?
W tej chwili kobieta us�ysza�a cichy chichot i zauwa�y�a stoj�cego z ty�u m�czyzn�.
- Ca�y dzie� sp�dzi�am u Franka i zjad�am u niego obiad, wi�c naprawd� nie jestem g�odna. Niech pani wybaczy, ale w�a�nie prowadzi�am pana Dumbledora do mojego pokoju.
- Och… Dzie� dobry… Mo�e zrobi� kawy… lub herbaty…?
- Dzi�kuj� bardzo, nie trzeba. Przepraszam ale przyszed�em do Liz w bardzo wa�nej sprawie i musz� porozmawia� z ni� na osobno�ci.
Dziewczyna u�miechn�a si� do kucharki i ruszy�a w g�r� schodami. Mia�a nadziej�, �e w ko�cu dowie si� w jakiej sprawie przyby� �w tajemniczy jegomo��, ale nie mia�a szcz�cia. Kiedy stan�a na pierwszym pi�trze, by wej�� na ci�g schod�w prowadz�cych na poddasze zza rogu wy�oni�y si� dwie jasne g��wki.
- Liz! Wiedzia�am, �e wr�cisz! – zachwia�a si� kiedy dwa szkraby obj�y j� w pasie.
- Pani Moos by�a w�ciek�a kiedy uciek�a�. Wygl�da�a tak strasznie!
- Susy! Tomy! Pu��cie mnie prosz�. Mam teraz bardzo wa�n� spraw� do za�atwienia. Musz� porozmawia� panem Dumbledorem, opowiada�am wam o nim. Obiecuj�, �e przyjd� po�egna� was na dobranoc i wtedy pogadamy, dobrze? Zmykajcie do pokoju – uca�owa�a ich w cz�ka, wyprostowa�a si� i odprowadzi�a wzrokiem kiedy biegli do sali, w kt�rej mieszka� m�odsze dzieci. W ko�cu pokona�a ostatni ci�g schod�w s�ysz�c za sob� kroki m�czyzny. Otworzy�a drzwi swojego pokoju i zaprosi�a go�cia do �rodka. Zaproponowa�a mu krzes�o stoj�ce przy stole, kt�re ch�tnie zaj��, a sama usiad�a na swoim ��ku opieraj�c si� o �cian�.
Nie czeka�a a� m�czyzna si� odezwie, chcia�a jak najszybciej dowiedzie� si� po co przyszed�, jednak zacz�a od kr�tkiego wyja�nienia:
- Przepraszam za to co sta�o si� w holu. Panna Trudy jest dla nas wszystkich jak ciocia i martwi si� o ka�de dziecko. I za zachowanie bli�niak�w te� przepraszam. Susy i Tomy… po prostu ju� tacy s� – podnios�a wzrok, kt�ry do tej pory utkwiony by� gdzie� za oknem i spojrza�a na m�czyzn�. �miesznie wygl�da� w tym swoim p�aszczu siedz�c na starym krze�le w szarym pokoju. – Bardzo chcia�abym si� dowiedzie� po co pan przyszed�.
- Ja te� najch�tniej od razu bym do tego przyszed�, ale musz� najpierw wyja�ni� ci kilka rzecz. S� one w r�nym stopniu powi�zane z celem mojej wizyty – okr��y� wzrokiem pok�j, spojrza� na dziewczyn� i kontynuowa� :
- Masz w sobie pewn� moc. Pewne zdolno�ci, kt�re s� bardzo cenne. Teraz czasami korzystasz z nich nie�wiadomie, na przyk�ad wczoraj. Widzia�em jak otworzy�a� zamek w furtce. Zgaduj�, �e nie u�y�a� do tego wsuwki do w�os�w.
- Wi�c to pan – powiedzia�a, a m�czyzna uni�s� lekko brwi. – To pana widzia�am wczoraj na skrzy�owaniu, prawda?
- Ach, tak. Zastanawia�em si� gdzie jeste� o takiej godzinie. Nie chcia�em ci� wystraszy�.
- Nie, nic si� nie sta�o. To ja przepraszam, �e musia� pan na mnie czeka�.
- Wr��my do g��wnego tematu naszej rozmowy. Ta moc, kt�ra objawia si� cho�by w umiej�tno�ci otworzenia zamka to… magia.
- S�ucham? – Liz by�a zszokowana. Czy�by si� przes�ysza�a?
- Powiedzia�em magia. Jeste� czarodziejk�. Jeszcze nie wyszkolon�, ale za jaki� czas b�dziesz zapewne wprawnie pos�ugiwa� si� r�d�k�.
- Ale… jak to? Czarodzieje, magia, r�d�ki… to wszystko… to nie s� zwyk�a bajki?
- Rzecz w tym, �e… nie.
- Jako� nie mog� w to uwierzy� – by�o to �agodne okre�lenie tego co czu�a w �rodku. Magia? R�d�ki? Czarodzieje? Mo�e jeszcze lataj�ce miot�y i smoki? To by�o bardzo dziwne.
- Mo�e uwierzysz gdy wyt�umacz� ci wi�cej. Jestem dyrektorem szko�y o nazwie Hogwart. Jest to szko�a magii. Uczymy tam jak panowa� nad swoimi zdolno�ciami i je wykorzystywa� – nie przestaj�c m�wi� si�gn�� za pazuch� i wyj�� sporych rozmiar�w kopert�. Poda� j� oszo�omionej dziewczynie. – To list, kt�ry m�wi o przyj�ciu ci� do szko�y, zawiera tak�e spis potrzebnych rzeczy – dziewczyna przygl�da�a si� woskowej piecz�ci i adresowi wypisanemu granatowym atramentem:
Elizabeth Rosemond
Orphan street 8
Pok�j na poddaszu
Londyn
Mo�e to wszystko co us�ysza�a by�o troch� dziwne i wydawa�o si� nieprawdopodobne, ale mo�e… W�a�ciwie… Czemu nie mia�aby to by� prawda?
- Ale sk�d… sk�d mam te moce? Czy moja mama… Czy ona te� by�a czarodziejk�? – zada�a to pytanie patrz�c na pod�og�. Czy�by w ko�cu mia�a szans� dowiedzie� si� czego� o swojej matce? A mo�e nawet o ojcu?
- Twoja matka by�a char�aczk� – odpowiedzia� Dumbledore po chwili, a Liz podnios�a wzrok. Nie wiedzia�a jak mam zareagowa� na to nowe s�owo. Nie wiedzia�a co oznacza. Czy�by dyrektor obra�a� jej matk�? A mo�e by�o to zwyk�e s�owo oznaczaj�ce … No w�a�nie, kogo? M�czyzna jakby czyta� w jej my�lach:
- Char�ak oznacza w naszym �wiecie osob�, kt�ra pochodzi z rodziny czarodziej�w, ale sama nie posiada �adnych mocy, nie jest czarodziejk�.
- Czyli moi dziadkowie byli czarodziejami? – sama nie wiedzia�a czemu u�y�a czasu przesz�ego. Ale przecie� gdyby �yli na pewno by si� ni� zaopiekowali.
- Tak, byli. Wiesz, zna�em Lucasa i Alice. Nie byli�my bliskimi znajomymi, ale czasem bywa�em w ich domu. Oboje pochodzili z rodzin czarodziej�w, wi�c kiedy urodzi�a si� Marie nawet nie przypuszczali, �e mog�aby nie by� czarodziejk�. Ale to si� zdarza i w�a�nie twoja matka by�a takim wyj�tkiem. Oczywi�cie kochali j�, jednak nigdy do ko�ca nie pogodzili si� z tym faktem. Nie wiem o niej zbyt wiele, szybko wyprowadzi�a si� z domu. Chocia� nigdy nie us�ysza�a �adnej uwagi na ten temat czu�a, �e przynosi wstyd rodzicom. Nic wi�cej o jej losach nie wiem. Przeka��, ci za to inn� wiadomo�� dotycz�c� twoich dziadk�w i twojej przysz�o�ci jako czarodziejki. Lucas i Alice za�o�yli w banku oddzieln� skrytk�, w kt�rej z�o�yli cz�� swojego maj�tku. Ich postanowieniem odziedziczy go pierwszy potomek, kt�ry b�dzie przejawia� zdolno�ci magiczne, i kt�ry podejmie nauk�. Je�li, wi�c postanowisz ucz�szcza� do Hogwartu nie b�dziesz musia�a troszczy� si� o pieni�dze na ksi��ki i inne przybory.
- Nie umiem wyobrazi� sobie ca�ej tej nauki. Popo�udniu wracam do swojego pokoju i �wicz� tu zakl�cia? A mo�e do szko�y b�d� lata�a na miotle?
- Chyba nie powiedzia�em ci jednej z wa�niejszych rzeczy: Hogwart to szko�a z internatem. A dok�adniej m�wi�c uczniowie dziel� si� na cztery domy. Ka�dy z nich ma swojego opiekuna, dormitorium z Pokojem Wsp�lnym i sypialniami. Mi�dzy domami panuje rywalizacja o Puchar Dom�w i Puchar Quiditcha…
- Quiditcha? Co to?
- A zdecydowa�a� ju� co zrobisz w zwi�zku z moj� wizyt�? Bo je�li nie zamierzasz rozpocz�� nauki to nie b�d� nie potrzebnie strz�pi� j�zyka.
- Oczywi�cie, �e zdecydowa�am. Najwy�szy czas uwolni� si� od pani Moos.
***
- Wydaje mi si�, �e nie jeste� do ko�ca zadowolona z mojej wizyty.
- Nie panie profesorze – mia�a tak si� teraz do niego zwraca�. – Po prostu mia�am nadziej�, �e mo�e… wie pan kto jest moim ojcem – doko�czy�a patrz�c na czubki swoich trampek. – No i smutno mi kiedy pomy�le, �e b�d� musia�a zostawi� tu wszystkich znajomych i nagle znajd� si� w zupe�nie innym �wiecie. Bo tak b�dzie, prawda? – teraz �mia�o patrzy�a w oczy dyrektora.
- B�dziesz wraca�a tu na wakacje i na �wi�ta je�li zechcesz. Wszyscy uczniowie mog� wysy�a� do swoich rodzin i przyjaci� listy, wi�c nie stracisz z nimi ca�kowitego kontaktu. A teraz naprawd� musz� ju� i��. Powiem tylko jeszcze jedno. My�l�, �e ten ch�opiec, Frank zas�uguj� na to by wiedzie�. Jako dyrektor Hogwartu pozwalam ci powiedzie� mu o wszystkim – wyszed� zamykaj�c za sob� drzwi.
term paper outline example https://termpapernfu.com/ - papers samples how long to write a 5 page paper <a href="https://termpapernfu.com/#">term papers</a> how long to write a 10 page paper
kamagra forum romania
<a href="http://kamagrabax.com/#">kamagra oral jelly</a>
kamagra store info erfahrungen
<a href="http://kamagrabax.com/">kamagra 100 mg</a>
kamagra 100mg chewables ajanta
kamagra oral jelly amazon nederland co http://kamagrabax.com/ - sildenafil and dapoxetine tablets super kamagra <a href="http://kamagrabax.com/">kamagra online</a> buy kamagra oral jelly online in india
buy cheap generic viagra co uk kamagra oral jelly 100mg
<a href="http://kamagrabax.com/#">kamagra 100 mg</a>
kamagra uk next day
<a href="http://kamagrabax.com/">kamagra jelly</a>
kamagra 100 gold ajanta
cost of kamagra jelly
<a href="http://kamagrabax.com/#">kamagra 100 mg</a>
kamagra novi sad
<a href="http://kamagrabax.com/">buy kamagra</a>
kamagra oral jelly directions use
kamagra store reviews http://kamagrabax.com/ - kamagra gel directions <a href="http://kamagrabax.com/">kamagra online</a> kamagra 100mg oral jelly for sale