Startuj z namiNapisz do nasDodaj do ulubionych
   
 

Pamiętnikiem opiekuje się Doo!

  108. Cosmo na rozstaju dr�g
Dodała Mary Ann Lupin Sobota, 04 Października, 2014, 20:27

– Hej, jeste�my przyjaci�kami, prawda?
– No!
– Jeszcze jak!
– A macie jakie� sekrety? Poopowiadajmy sobie sekrety!
Sara i Melisa popatrzy�y po sobie, ich entuzjazm nieco opad�, chocia� wci�� by� rozgrzany.
– No! Powiedzcie jakie� swoje sekrety! – ponowi�a Charlotte.
By� przyjemny, sobotni wiecz�r, dziewczynki odrobi�y ju� lekcje i siedzia�y we tr�jk� w dormitorium. Na szcz�cie, Romilda prowadza�a si� gdzie� ze swoimi kole�ankami, wi�c mog�y rozmawia� spokojnie.
– To ty zaczynasz – podsun�a niewinnie Melisa.
– Ale tylko wtedy, gdy obiecacie, �e te� powiecie!
W sumie… Chyba po to jest przyja��, pomy�la�a Sara.
– Zgoda.
– No wi�c… – Charlotte si� zamy�li�a. – Kiedy� zesika�am si� za biurko, bo nie chcia�o mi si� i�� do toalety… Potem zwali�am na mojego starszego brata.
Melisa i Sara bardzo stara�y si� nie parskn��, chocia� by�o to trudne.
– Ale to by�o dawno temu, mia�am osiem lat… A ty, Meliso?
Melisa nieco si� uspokoi�a, a nawet spochmurnia�a.
– No c�… Troch� si� tego wstydz�, ale jeste�my przyjaci�kami… No wi�c, wcale nie mam �niadej cery. I nie mam kasztanowych w�os�w.
– Co?! – wykrzykn�y ze zdziwieniem Sara z Charlotte.
– Powaga – przytakn�a dziewczyna. – Tak naprawd� mam jasn� karnacj�, ale rodzice zawsze chcieli mie� dziewczynk� z ciemn�, wi�c farbuj� mi w�osy ju� dobrych par� lat, chodzi�am te� na solarium. Ale teraz nie mog� mnie sma�y� w tubie, wi�c mam si� smarowa� samoopalaczami.
– To chyba jaki� �art… – zdecydowa�a Sara. – Twoi rodzice? Mama mojego… przyjaciela… chodzi na solarium i farbuje w�osy, ale ona ma chyba z pi��dziesi�t lat! A ty prawie trzyna�cie…
– Co mam poradzi�? – g�os Melisy delikatnie zadr�a�. – Skoro rodzice nie s� mn� do ko�ca usatysfakcjonowani… Wiem, �e mnie kochaj�. Wi�c chc� by� dobr� c�reczk�. Wprost mi powiedzieli, �e nie mog� si� doczeka� czas�w, kiedy b�dzie mo�na wybiera� wygl�d ma�ego dziecka i zmienia� go genetycznie… M�wi�, �e to powinna by� podstawa…
– Nie rozumiem co drugiego s�owa… – wybe�kota�a Charlotte. – I co to jest to solarium?
– Taka tuba, w kt�rej si� opalasz.
– Co? A po co to komu? – skrzywi�a si� Charlotte, potrz�saj�c sw� z�ot� grzyw�.
– Rodzice po prostu bardzo chcieli, �ebym by�a kalk� mamy, ale mam karnacj� po tacie – westchn�a Melisa. – Mieszkamy na wsi, troch� irytuj�ce by�o je�dzi� co par� dni na opalanie do miasteczka… Ale, na szcz�cie, teraz musz� u�ywa� tylko samoopalaczy.
– Nie mo�esz po prostu, wiesz, przesta�? – zagadn�a Sara.
– Chyba wywo�a�oby to do�� spore poruszenie… – stwierdzi�a Melisa. – Ale kiedy dorosn�, nigdy ju� nie u�yj� samoopalacza. Nigdy nie p�jd� na solarium i b�d� mia�a �adne, jasne pukle, nie br�zowe.
Charlotte i Sara jeszcze chwil� siedzia�y, nie wiedz�c, co powiedzie�.
– No… – Charlotte zacz�a niezbyt zgrabnie. – Sara? A ty?
Sara zamy�li�a si�. Mia�a na pewno sporo sekret�w, ale kt�ry bezpieczniej zdradzi�?
Jak na komend�, do dormitorium przez uchylone okienko wpad� papierowy samolocik. Grzecznie spocz�� na baldachimie ��ka Charlotte. Ta, kln�c siarczy�cie na z�o�liwy samolocik, wspi�a si� po niego. W tr�jk� usiad�y nad jego tre�ci�.

Och, jaka szkoda, �e one nigdy nie dowiedz� si�, jak� niespodziank� przygotowali�my dla nich przed portretem Grubej Damy!

Sara, Charlotte i Melisa wymieni�y zaskoczone spojrzenia.
– Och, nie�le si� bawi� nasze klasowe pajace! – powiedzia�a g�o�no Charlotte, ale wida� by�o, �e korci j� to, by p�j�� przed portret Grubej Damy.
– Mo�e zerkniemy? – zagadn�a Melisa.
– Nie mam ochoty bawi� si� z dzie�mi, wyros�am z takich… EJ!
Gadaj�c� wynio�le i arystokratycznie Charlotte �atwo by�o szarpn�� z dw�ch stron i poci�gn�� w kierunku drzwi, gdy� w swej wy�szo�ci przemawia�a z zamkni�tymi oczami.
– B�d� tego �a�owa�… – zd��y�a jedynie doko�czy�, gdy w tr�jk� zesz�y do salonu Gryfon�w. Nie by�o tu wielu os�b, zbli�a�a si� godzina snu, wi�c tylko ostatni maruderzy odrabiali (lub zdobywali…) prac� domow�. Wygramoli�y si� przez dziur� przed portret Grubej Damy. Ta jednak spa�a, a w okolicy nie dostrzeg�y �ywej duszy.
– M�wi�am, �e tylko… – zacz�a tym samym g�osem przem�drza�ej kwoki Charlotte, gdy Sara zauwa�y�a:
– Tam co� le�y!
Rzeczywi�cie, niedaleko portretu Grubej Damy, za kolumn�, kto� ukry� �wistek. Dziewcz�ta ostro�nie go otworzy�y:

Je�eli to czytasz, to zapewne jeste� jedn� z trzech W�cibskich Bab, kt�re przylaz�y po niespodziank�. W�cibskie Baby s� uproszone do udania si� po nagrod� do klasy zakl��. Inne osoby uprasza si� o zaprzestanie mi�dlenia tej karteczki d�o�mi tudzie� nie d�o�mi i grzeczne od�o�enie.

– Wracam! – warkn�a Charlotte. – Robi si� ciemno, za nied�ugo nie b�dzie mo�na chodzi� po korytarzach. Wyros�am z takich zabaw!
– Ej, Charlotte! – Sara mrugn�a do niej zach�caj�co. – To na pewno b�dzie interesuj�ca nagroda.
– B�d� tego �a�owa� – powt�rzy�a Charlotte ze znudzeniem, gdy dwie przyjaci�ki poci�gn�y j� w obranym kierunku.
Na korytarzu nie spotka�y nikogo, a ju� na pewno nie Filcha, kt�ry pewnie zagoni�by je z powrotem, tak wi�c przej�cie tej drogi nie by�o a� tak trudne. Gdy ju� znalaz�y si� w klasie zakl��, Melisa szybko znalaz�a karteczk� , zostawion� w do�� widocznym miejscu, to znaczy na jednej z �awek.

Ca�kiem grzeczne z Was W�cibskie Baby! Teraz b�d�cie troch� niegrzeczne i poszukajcie nagrody pod ziemi�. Tam, gdzie w�e i nietoperze.

– W�e i nietoperze? – spyta�a Charlotte ze zdziwieniem. – M�zgi im si� rozwarstwi�y?
– Tu chyba chodzi o lochy – stwierdzi�a Sara z namys�em. – W�e to �lizgoni, ale nietoperze…
– To pewnie Snape – stwierdzi�a Melisa.
Parskn�y, po czym szybko pobieg�y do loch�w. Teraz to prawie na pewno by�o za p�no na chodzenie wieczorem… Szybko jednak uda�o si� im tam dotrze�, chocia� ka�dy najmniejszy szmer przyprawia� je o zawa�.
– Tylko �e lochy s� ca�kiem du�e! – warkn�a Charlotte, zatrzymuj�c si� przy sporej zbroi. – Jak niby mamy znale�� te ich ambitne karteluszki?
– Mogli da� chocia� jak�� wskaz�wk�, fakt… – przyzna�a Sara. – Nie wiem, zostawi� szlak ze �mierdz�cych skarpetek…
– No co ty, przecie� oni ich nie zdejmuj�! – obruszy�a si� ca�kiem powa�nie Charlotte.
W tym momencie, ze zbroi, przy kt�rej sta�y, dobieg�o je ciche parskni�cie. Jak na komend�, odwr�ci�y si� w tamt� stron�, wszystkie trzy zmarszczy�y czo�a.
– Chyba co� siedzi w zbroi… – stwierdzi�a Melisa z lekk� rezerw�.
– Chyba trzech cosi�w… – warkn�a Charlotte, dopad�a agresywnie do zbroi, po czym poci�gn�a za �elazny he�m. Pomi�dzy kirysem a he�mem rozci�ga�a si� czyja� szyja.
– A�a. – da�o si� s�ysze� spod przy�bicy.
Po chwili gigantyczna zbroja si� sama rozcz�onkowa�a i oto przed dziewczynami stali Artemis i Thaddeus. Felix wyszed� zza jakiej� zielonej kotary, za kt�r� si� ukrywa�.
– TADA! – zawo�a� z rado�ci� Artemis, rozk�adaj�c r�ce okutane w �elastwo.
– A gdzie ta niespodzianka? – spyta�a podejrzliwie Charlotte.
– Jak to? – zmartwi� si� Artemis. – To MY jeste�my niespodziank�! Bomba, nie?
– A� wybuch�am z wra�enia, kurcz�…
Tr�jka ch�opc�w w rz�dku wygl�da�a do�� zabawnie, zw�aszcza, �e Artemis i Thaddeus byli okutani, ka�dy w inn� cz�� zbroi. Artemis, po komentarzu Charlotte, zrobi� min� zasmuconego pi�ciolatka, Felix przygl�da� si� z zaciekawieniem to jednej, to drugiej stronie. Jedynie Thaddeus nie okaza� emocji, bo jego szalona g�owa wci�� tkwi�a uwi�ziona w �elaznym he�mie. Sara zacz�a si� nawet zastanawia�, czy dociera do niego cokolwiek ze �wiata zewn�trznego, bo he�m by� istn� puszk�. Z tego te� tytu�u, nie wyda�o jej si� dziwne, �e nagle ruszy� truchtem w g��b loch�w, wyci�gaj�c przed siebie r�ce jak lunatyk i znikn�� za w�g�em. Pozosta�a pi�tk� zamar�a.
– Ej! – sykn�� Artemis. – A tego gdzie wywia�o?
– Z�apmy go, bo jeszcze napyta sobie biedy! – zaproponowa�a Melisa z l�kiem.
– I przy okazji nam! – warkn�a Charlotte i pierwsza rzuci�a si� w pogo�, przybieraj�c zaci�t�, agresywn� min�.
Uda�o im si� dogoni� Thaddeusa, kt�ry zdumiewaj�co zgrabnie pokona� na �lepo zawi�o�ci loch�w, ale, mimo wyci�gni�tych r�k, w�adowa� si� z ca�ym impetem w �cian� na ko�cu korytarzyka. Felix podszed� do�, westchn��, i mimo swoich niewielkich rozmiar�w, zdo�a� pod�wign�� d�ugiego Thaddeusa. Chocia� podj�to pr�by, he�m nie zosta� zdj�ty.
– Ej! – sykn�� Artemis do Sary, gdy reszta zaj�ta by�a pr�bami zdj�cia he�mu.
Ta odwr�ci�a si� w kierunku, gdzie pokazywa�. Stali przy jakiej� klasie, przez otwarte drzwi dostrzegli mn�stwo p�ek z eliksirami i poka�ny, bulgocz�cy kocio�ek z czym� wewn�trz. Artemis i Sara, zagl�daj�cy do komnaty ostro�nie, wymienili zaintrygowane spojrzenia.
– Ciekawe, co tam si� warzy. I tego nikt nie pilnuje… – zastanowi�a si� Sara.
– Nie wiem, ale mam ochot� narozrabia�! – u�miechn�� si� Artemis, diabelsko szczerz�c k�y.
– Co robisz? Przecie� Snape nas osk�ruje! – j�kn�a Sara, gdy Artemis z niewinn� mink� szepn��:
– Wingardium Leviosa!
Jeden z eliksir�w stoj�cy na p�ce uni�s� si� delikatnie, zachwia� lekko, po czym pop�yn�� w powietrzu i z brz�kiem wpad� do kocio�ka. Za nim poszybowa� nast�pny.
– St�j! – przerazi�a si� Sara. – Psujesz jego prac�!
– W�a�nie o to chodzi, siostrzyczko! – u�miechn�� si� z�o�liwie.
– A co, je�li wybuchnie? – Sara z rozpacz� obserwowa�a trzeci� butelk�, kt�ra znik�a w bulgocz�cej cieczy. – I zrobi nam krzywd�?
– Wtedy nasza ksi�niczka b�dzie mia�a okazj� wybuchn�� z wra�enia tak, jak chcia�a…
Ze �rodka kocio�ka wydobywa�a si� bia�a, g�sta piana i sp�ywa�a wolno na kamienn� pod�og�. Z ka�d� chwil� przybywa�o jej coraz wi�cej.
– EJ!
Sara i Artemis odwr�cili si�, jak na komend�. Do komnaty wszed�… Constantin Al Atrash. Patrzy� na kocio�ek z przera�eniem.
– Co ty tu robisz? – zapytali naraz.
– Odpracowuj� szlaban dla Snape’a! Ju� prawie sko�czy�em, mia� si� wa�y� kilka minut, to poszed�em do toalety… C�e�cie z nim zrobili!
Artemis i Sara wymienili zak�opotane spojrzenia.
– Co si� dzieje? – zapyta�a Melisa, kt�ra razem z Charlotte, Thaddeusem i Felixem podeszli do nich. Felix trzyma� Thaddeusa za nadgarstek, bo nie uda�o im si� �ci�gn�� he�mu. Constantin zmierzy� go pe�nym obrzydzenia i zdziwienia wzrokiem, ale potem przeni�s� w�ciek�e spojrzenie na Artemisa.
– Sta� tu za mnie i zr�b ca�� robot� od nowa! – wrzasn�� piskliwie, potrz�saj�c Artemisem jak szmacian� kukie�k�. – AAA! On idzie!
Rzeczywi�cie, rozleg�y si� kroki na jakich� schodach.
Si�demka Gryfon�w wykona�a zbiorowy ruch w kt�r�kolwiek stron�, skutkiem czego powpadali na siebie.
– T�dy! – rozkaza�a Charlotte p�g�osem i desperackim ruchem popchn�a ca�� grupk� w nieokre�lonym kierunku.
– Zostaw go! – sykn�� Artemis do Feliksa.
– Ale… – zdumia� si� Felix.
– M�wi� ci, zostaw!
Tak wi�c wymskn�li si� tam, sk�d przyszli, zostawiaj�c Thaddeusa przy kipi�cym kocio�ku, ta�cz�cego podczas pr�by �ci�gni�cia he�mu. Zanim nie oddalili si� do��, us�yszeli tylko Snape’a „Clarke!”, a potem solidny wybuch, nie wiadomo jakiego pochodzenia.
– Dlaczego kaza�e� mi tam zostawi� Thaddeusa?! – zapyta� z irytacj� Felix, gdy wreszcie si� zatrzymali przy zej�ciu do loch�w.
– W�a�nie dlatego… – wysapa� Artemis, wspieraj�c d�onie na kolanach. – Wiedzia�em, �e w kt�rym� momencie wybuchnie, czy nie wiem, ze�le nam na g�owy wie�owiec, ale nie chcia�em, �eby sta�o si� to podczas ucieczki… Teraz tylko Snape jest w jego polu ra�enia…
– Ale Thaddeus b�dzie mia� k�opoty! – zauwa�y�a Melisa z trosk�.
– Co ty! Nawet, jak uda im si� wyci�gn�� jego zastanawiaj�c� czaszk� z tej blachy, to i tak nie widzia�, co si� dzia�o, nie by� w to bezpo�rednio zamieszany, zreszt�…
– M�j eliksir!... – miaucza� gdzie� w tle Constantin, trzymaj�c si� za g�ow� i kucaj�c pod �cian�.
– Nie j�cz! – ofukn�a go Charlotte. – Jeszcze tego brakuje, �eby�my przez ciebie zostali wydani!
– Wydani?! – zawo�a� wrzaskliwie Constantin, wstaj�c. – To wasza wina! Nie prosi�em, �eby�cie mi psuli wszystko! A tw�j g�os jest ju� dostatecznie przenikliwy, �e nawet Hagrid w swej chatce go us�yszy!
– Powiedzia�, co wiedzia�! – krzykn�a ze z�o�ci� Charlotte.
– A ja bym powiedzia�, �e jest ju� zbyt p�no, �eby grupa uczniak�w wa��sa�a si� po szkole.
Wszyscy podskoczyli. Z cienia wysun�� si� wo�ny, Filch. Mia� zadowolon� z siebie min�.
– No, ale ju� tu idzie pan profesor, on zapewne o�wieci was, jakie b�d� konsekwencje…
Rzeczywi�cie, korytarzem sun�� ju� w�ciek�y Snape. By� obryzgany czym� ��tym, a na pelerynie znajdowa�y si� �ladowe ilo�ci bia�ej piany z kocio�ka. Przystan�� przy grupie Gryfon�w, mierz�c ka�dego z osobna lodowatym spojrzeniem.
– Nie przypominam sobie, Al Atrash, �ebym pozwoli� ci odej�� – wycedzi� w ko�cu.
Constantin zrobi� �a�osn� min� i r�ce mu opad�y.
– Wiedzia�em… – burkn�� do siebie.
– To akurat moja wina… – wtr�ci� si� Artemis, po czym, po chwili zastanowienia, paln�� – My�my go porwali!
Wszyscy popatrzyli na niego ze zdumieniem.
– Porwali? – powt�rzy� Snape, unosz�c brwi. – To znaczy?
– To znaczy… – zaj�kn�� si� Artemis. – … Czuli�my, �e nie za�niemy bez ko�ysanki! Thaddeus za�yczy� sobie operowego �piewu. Ale nikt z nas nie umie �piewa�. Nie to co nasz kolega, on to dopiero ma warunki, prosz� spojrze�, ten t�uszcz nie k�amie!
Po czym poklepa� dziarsko Constantina po brzuchu i zgrabnie omin�� cios t�ust� pi�ci� mi�dzy oczy.
– Tak wi�c – kontynuowa� beztrosko Artemis. – postanowili�my go dorwa�, gdziekolwiek by nie by�. No i go tu znale�li�my… Bardzo si� opiera�, nie chcia� odchodzi�, p�acz�c nad ukochanym eliksirem, ale my potrzebowali�my jego g�osu…
– Ach tak? – zapyta� cicho Snape, ironicznie przekr�caj�c g�ow�. – Wi�c wyt�umacz mi, Greengrass, skoro tak potrzebowali�cie ko�ysanki, to po co ten wasz… inny… kolega za�o�y� sobie na g�ow� he�m z jakiej� zbroi?
Wszyscy zamrugali oczami z zak�opotaniem.
– Zapewne, �eby lepiej rezonowa� d�wi�k… – zadrwi� Snape, u�miechaj�c si� jednym k�cikiem ust. – Chocia� jego g�owa pewnie sprawuje si� nie gorzej, s�dz�c po jej pustocie. Rozumiem te�, �e to niewiarygodny g�os Al Atrasha zmieni� jedn� z moich salek w ma�e bagno?
Nikt si� nie odezwa�.
– My�l�, �e p�jdziecie to teraz posprz�ta� – wycedzi� Snape. – I minus trzydzie�ci punkt�w dla Gryffindoru. I uwa�ajcie, Clarke rozla� wsz�dzie co� dziwnego, co tryska niespodziewanie spod jego he�mu… Mi�ego sprz�tania, Gryfoni.
– �wietnie! – warkn�� Constantin, gdy na kl�czkach szorowali pod�og� w komnacie. Charlotte, obra�ona na wszystkich, zaj�a si� najdalszym k�tem. Felix i Melisa sprz�tali bez mrugni�cia, a Sara krzywi�a si�, gdy jej �cierka naje�d�a�a na dziwaczn�, ��taw� substancj�, rozlan� tu przez Thaddeusa. Ba�a si� zastanawia� nad tym, co to by�o, ale �al jej si� zrobi�o na my�l o tym biedaku, z g�ow� w he�mie, opryskuj�cego sw� uwi�zion� twarz jak�� ciecz�. Mo�e si� ni� udusi?
– Nie narzekaj, nie chcieli�my �le! – zawo�a� Artemis. – Poza tym, p�czku, m�g�by� si� z nami troszk� zaprzyja�ni�, nie s�dzisz?
– Nie cierpi� bezsensownych przyja�ni – burkn�� do siebie Constantin, z obrzydzeniem �cieraj�c pod�og� z substancji pochodzenia nieznanego.
– Mimo twych s��w, nie �ycz� ci �le! Widzisz, nawet pr�bowa�em ci� uchroni� przed gniewem Snape’a, ale chyba wyczu�, �e wciskam kit…
Constantin prychn��, ale nie odezwa� si� ju� wi�cej.
– S�uchajcie, chyba wiem, co to jest… – zauwa�y� Felix po chwili, przygl�daj�c si� ze zdziwieniem szmacie uwalanej w ��tawej cieczy.
– No? – zagadn�a Sara.
– Chyba brukselkowa…


Cosmo zbiega� po o�nie�onym zboczu w kierunku wioski. S�o�ce tego dnia �wieci�o mocno i �nieg razi� po oczach. To jednak nie przeszkadza�o m�odemu Blackowi zbytnio. Wciska� d�o� w kiesze� swego czarnego p�aszcza i u�miecha� si� wymownie. Czu� si� �wietnie, ale to nie by�a rado��. Bardziej duma, m�ciwo��, satysfakcja, co sprawia�o, �e na wszystkich patrzy� do�� wyzywaj�co. Nic dziwnego, �e nieliczni ludzie wracaj�cy z Hogsmeade zerkali z lekk� konsternacj�, gdy tylko odwa�yli si� spojrze� na ten niezwyk�y widok: czternastoletni �lizgon, patrz�cy po ludziach zab�jczym wzrokiem, prowadz�cy za r�k� wiotk�, nieprzeci�tnie pi�kn� uczennic� Beauxbatons, trzy lata starsz� od niego.
Cosmo sam nie wiedzia�, co s�dzi� o relacji z Brigitte, ale podoba�o mu si�. Mile �echta�o jego dum� Blacka to, �e dziewczyny patrzy�y na nich z rozpacz� i zawodem, ch�opcy za� z zazdro�ci�. Przyjemnie by�o by� Blackiem, kt�ry ju� sam w sobie przy poruszaniu si� po szkole zag�szcza� atmosfer�, zw�aszcza w grupkach niewiast, a co dopiero wozi� si� ze �liczn� Brigitte, kt�r� wyrwa� pomimo ich r�nicy wieku, tym samym podwajaj�c swoj� cudowno��. Zastanawia� si� tylko, o co tak naprawd� tu chodzi. Od ich absyntowego poca�unku min�y przynajmniej dwa tygodnie, ale nie rozmawiali od tamtej pory prawie wcale. Cosmo nawet si� obawia�, �e Brigitte si� na niego obrazi, i� zostawi� j� sam� w tamtej klasie.
Jakie by�o jego zdziwienie, gdy tego dnia natkn�� si� na ni� w sali wej�ciowej i paln�� co� w stylu:
– Szuka�em ci�!
Brigitte nie odpar�a wtedy nic, patrz�c na niego z u�miechem, tym samym kombinatorskim i jednocze�nie niewinnym u�miechem, kt�ry zapami�ta�.
– Robisz co� dzi�? – zagadn�� jeszcze, odwzajemniaj�c si� czym� podobnym.
Niczego nie ustalali, gdy szli po zboczu, Brigitte sama z�apa�a go za r�k�, a on nie protestowa�. Nie by� pewien, co ten gest oznacza, ale poczu� jakie� sensacje w brzuchu i przez chwil� nawet jego g�owa upoi�a si� dziwnym uczuciem niczym po porcji absyntu. To wszystko by�o szalone, a jednak…
Dotarli do wioski, chocia� do Cosmo nie dotar�o to od razu. Styczniowy mr�z nie wymrozi�, niestety, nikogo, wi�c musieli si� przedrze� przez du�y t�um, nierzadko gapi�cych si�. Uda�o si� m�odemu Blackowi zaci�gn�� Brigitte do mniej ucz�szczanej cz�ci Hogsmeade.
– To gdzie by� chcia�a p�j��? – zapyta� Cosmo cicho, bezwiednie przysuwaj�c si� bli�ej dziewczyny. U�miechn�a si� do niego tajemniczo i wskaza�a na obskurny szyld.
– �wi�ski Ryj? – uni�s� brew Cosmo. – Ale tam jest brudno. I barman �mierdzi. To nie miejsce dla takiej delikatnej dziewczyny.
– Moi chc� spr�bowaci waszi whiskey! – zadecydowa�a pewnym siebie tonem. – I nie delikatna dziewczyna, nie jest!
– Ale…
– … – Francuzka przysun�a si� bli�ej do oszo�omionego Cosmo i czule poczochra�a mu smo�owate w�osy, robi�c b�agaln� mink�.
– No dobra… – westchn�� ch�opak, kr�c�c g�ow�.
Wewn�trz siedzia� mo�e z jeden zakapior. Cosmo rozejrza� si� z niesmakiem i wy�szo�ci�, a Brigitte ju� p�dzi�a do barmana z entuzjazmem.
– Whiskey. Dwa!
Barman zmierzy� j� do�� zaskoczonym spojrzeniem, przeni�s� zblazowany wzrok na Cosmo, po czym westchn�� ci�ko i zabra� si� do roboty. Cosmo w tym czasie wynalaz� stolik wzgl�dnie najbardziej sterylny. Brigitte przynios�a trunki i skuli�a si� blisko Cosmo, obdarzaj�c go wr�cz ciel�cym spojrzeniem. Cosmo zn�w poczu� si� niesamowicie zadowolony z siebie, obj�� t� ma��, jak na siedemna�cie lat, kruszynk� ramieniem i chwyci� szklank�.
Po kilku kolejkach i trwaj�cym dobre dwa kwadranse mi�dleniu si� i lizaniu, szli lekko chwiejnym krokiem przez ulice. Ludzie nieco dziwnie patrzyli na ich publiczne okazywanie sobie uczucia, ale Cosmo mia� to g��boko w powa�aniu - wa�ne, �e by�a zabawa.
Otrze�wia�, i to porz�dnie, dopiero wtedy, gdy z Trzech Miote� wysz�a grupka Gryfon�w, w tym jego siostra i jej przyjaci�ka, Melisa. Tak si� z�o�y�o, �e ca�a si�demka zerkn�a na nich, gdy Brigitte uwiesi�a si� szyi Cosmo i bez zapowiedzi w�o�y�a mu j�zyk do ust agresywnie.
– Ale ohyda… – wychwyci� Charlotte Cosmo i troch� si� speszy�. Na szcz�cie, gdy ju� Brigitte si� od niego odessa�a, grupki nie by�o. Za to w wej�ciu sta� Draco i mierzy� Cosmo szczeg�lnym spojrzeniem. Czternastolatek zerkn�� na przyjaciela wymownie. Brigitte te� tam popatrzy�a.
– Czi chce si� zobaczci� z przyjaciel? – spyta�a Brigitte.
– Tak jakby… ale…
– Wszystko dobrze. I tak zmarzli i p�j�� do dom.
Na odchodnym obdarzy�a go nami�tnym poca�unkiem i odesz�a w swoj� stron�, do��czaj�c do swoich. Cosmo sta� jeszcze przez chwil� na bruku, gapi�c si� bezwiednie w jej plecy. Czu�, �e czego� mu brakuje. Dlaczego ?
Draco podszed� do niego z niesmakiem wypisanym na twarzy.
– Co ci� napad�o? – warkn�� na dzie� dobry.
– O co ci chodzi? – zdumia� si� Cosmo.
– O t� Francuzk�! Kim ona dla ciebie jest? Li�esz si� z ni� na �rodku ulicy… Ile ty masz lat?
– A co? – szczekn�� Cosmo. – Wydaje ci si�, �e jestem na to za m�ody? A mo�e tylko ty masz monopol na robienie pierwszy wszystkiego? Po prostu zazdro�cisz, bo mam dziewczyn�, a ty nie!
– Pogi�o ci�? – Draco zmierzy� go z obrzydzeniem. – Ja, w przeciwie�stwie do ciebie, nie dotyka�bym pierwszej z brzegu, kt�ra na mnie �askawie spojrza�a!
– Wiem, �e ty by� najpierw odkazi� Domestosem, ale TY jeste� kuriozalnym przypadkiem! – warkn�� Cosmo ze z�o�ci�.
Draco nie do ko�ca zrozumia�, co to Domestos, wi�c tylko zmru�y� oczy na wszelki wypadek.
– A wi�c to twoja dziewczyna… – rzek� powoli z odraz�. – Mog�e� chocia� wczoraj powiedzie�!
– A sk�d mia�em wiedzie�!… Sk�d mia�em wiedzie�, �e dzi� b�dzie moj� dziewczyn�…
– Wiesz, chyba takie rzeczy si� czuje… Jeste� pewien, �e to twoja dziewczyna?
– Nie, wcale! – zripostowa� Cosmo, czerwieni�c si� i nieco trac�c rezon.
– Bo odnosz� wra�enie, �e spe�nia raczej rol� myjki do jamy ustnej.
Cosmo a� rozdziawi� twarz z szoku. Draco wpatrywa� si� w niego ch�odno, tryumfuj�c.
M�ody Black poczu� si� straszliwie samotny i zrozpaczony. Zda� sobie spraw�, �e nie czu� si� tak od dawna, prawie od miesi�ca, odk�d zaprosi� Brigitte na bal… Czy by�a ona niczym plaster na rany? Czy dawa�a mu z�udne poczucie mi�o�ci, kt�ra leczy rany? A teraz Draco po prostu zerwa� ten plaster, otwieraj�c rany na nowo…
To wszystko przez niego. Gdyby nie zaproponowa� zabawy Melis� Flaxenfield, teraz by�oby inaczej. Gdyby Cosmo nie zadawa� si� z nim, to nie on by m�czy� Melis� i te� by�o inaczej. Gdyby Cosmo nie trafi� do Slytherinu, tylko do Gryffindoru, by�oby kompletnie inaczej i mo�e Melisa…
– Dlaczego ci� pozna�em? Dlaczego trafi�em do Slytherinu? – zapyta� Cosmo z w�ciek�o�ci�, przez z�by. Tym razem to Draco pozosta� na wdechu, ale szybko si� pozbiera�.
– Kiedy� b�dziesz mi wdzi�czny… – pokiwa� g�ow� cierpliwie, s�owa Cosmo wyra�nie wywo�a�y w nim smutek. Dotkn�o go po prostu to pytanie. – Wkr�tce ju�…
– NIGDY, ROZUMIESZ?! NIENAWIDZ� SWOJEJ RZECZYWISTO�CI! WOLA�BYM ZGIN��!…
Zachwia� si� na nogach, bo Draco wymierzy� mu policzek z najwy�sz� odraz�. Cosmo z�apa� si� w ci�kim szoku za rozognione miejsce. Nieliczni gapie chichotali.
– No dalej! – zgrzytn�� na Dracona. – Uderz mnie jeszcze! Pi�ci�, jak prawdziwy m�czyzna, a nie jak jaki� ciotowaty paniczyk! Dawaj! B�d� m�czyzn�, Malfoy!
– TO TY B�D� MʯCZYZN�! – hukn�� na Cosmo Draco, rumieni�c si� ze z�o�ci. – Oprzytomniej wreszcie! Jeste� w Slytherinie i to si� nie zmieni! A jak b�dziesz fika�, to sko�czysz w piachu! Ultimatum: pogodzisz si� z tym, �e jeste� �lizgonem i od zawsze mia�e� nim by�, albo zdechniesz jak wszyscy twoi bliscy, ju� wkr�tce! Ty decydujesz!
Po czym, siny ze z�o�ci, Draco odszed�. Za nim powlekli si� Vincent i Gregory, od d�u�szego czasu przys�uchuj�cy si� na ty�ach tej konwersacji z kamiennymi twarzami. Cosmo sta� samotnie na �rodku bruku. Nie ruszy� si� z miejsca nawet wtedy, gdy ostatni gapie odeszli, wci�� zapatrzony w przestrze�.


Nicholas min�� jak�� grupk� gapi�w, zapatrzonych, nie wiedzie� czemu, w jego m�odszego brata. Cosmo sta� w centrum uwagi (co samo przez si� rozumia�o, w ko�cu by� to Cosmo), wygl�da� przy tym prawie teatralnie.
Ten znowu ma jakie� problemy ze sob�, pomy�la� ze znu�eniem Nicholas. Niechby chocia� raz postawi� si� na moim miejscu, do stu kocio�k�w. Przecie� m�g�bym przysi�c, �e gdy szed�em w drug� stron�, Cosmo jeszcze kilka minut temu �lini� si� z jak�� dzi�bdzi�. Swoj� drog�, tak na �rodku ulicy, z dziewczyn�…? Tak czy siak, ja mam zawsze najgorzej.
Zatracaj�c si� w tej my�li, kt�r� z niejak� lubo�ci� osoby pokrzywdzonej sobie wmawia�, skierowa� si� w mniej ucz�szczane rejony wioski. By�o zimno i smutno, ale w brzuchu podrygiwa�o mu p� zawarto�ci Miodowego Kr�lestwa, wi�c czu� si� w miar� kontent.
Kiedy pierwszy priorytet zosta� osi�gni�ty, to jest dokonanie napadu na s�ynn� cukierni� i ze�arcie bezlito�nie niewinnych s�odyczy, Nicholas postanowi� powalczy� o realizacj� drugiego: by p�j�� do lasu, naci�gn�� czapk� na wilcze uszy i udawa� g�az, gdy jakakolwiek ludzka istota o�mieli si� zbli�y� i przerwa� mu �wi�te chwile samotno�ci. I najwa�niejsze: nie wpa�� na Tamar�.
Chocia� nie chcia� si� przed sob� przyzna�, bardzo mu jej brakowa�o. Gdzie teraz by�a? Chocia� zbli�a� si� luty, wci�� jeszcze nie porozmawiali. Czu�, �e zawini� i �e mia�a prawo si� na nim wy�ywa�, dr�cz�c go swoj� nieobecno�ci�, ale to tylko jeszcze bardziej pogr��a�o go w przekonaniu, �e nie sprosta rozmowie z ni�, nie uda mu si� po prostu przeprosi�. Kto wie, mo�e ich przyja�� na zawsze si� sko�czy�a? Ciekawe tylko, czy bawi�a si� dobrze na balu z tym…
Nicholas zaczerwieni� si� ze z�o�ci na wspomnienie o balu i tylko przy�pieszy� kroku, wciskaj�c d�onie g��biej do kieszeni. Mia� nadziej�, �e na Diggory’ego, gdziekolwiek by nie by�, spad� teraz z nieba fortepian. I na tego lalusia, kt�ry bawi� si� z Tamar�, tak�e.
Gdy zag��bi� si� w o�nie�ony las, poczu� si� odrobink� lepiej. Mro�na cisza napiera�a na jego uszy, czy�ci�a umys� z wszelkich trosk. Gdyby tak sta� si� teraz wilkiem i uciec. Przecie� ju� to kontrolowa�, zastanawia� si� jednak wci��, czemu akurat taki przebieg ma jego kl�twa.
A� przystan�� z zaskoczeniem. Na miejscu, na kt�rym zwykle siedzia� z Tamar�, to jest na niskim g�azie, elegancko uformowanym na �aweczk�, spotka�… Tamar�.
Mierzyli si� przez sekund� zaskoczonymi spojrzeniami, ale potem Tamara odwr�ci�a wzrok, uk�adaj�c usta w spos�b ewidentnie obra�ony. Nicholas westchn�� i wbi� wzrok w ziemi�. Zastanawia� si�, czemu czekoladowow�osa jest tu, nie z jednym z licznych przyjaci� gdzie� w Hogsmeade.
– Nie musisz si� fatygowa� z powrotem, odchodz� st�d – rzek�a wynio�le Tamara, wsta�a zamaszy�cie, min�a Nicholasa, nawet na niego nie spojrzawszy i pewnym siebie krokiem uda�a si� w stron� szko�y.
– Tamara… – wypowiedzia� jeszcze Nicholas w pr�ni� b�agalnym tonem, wci�� wpatruj�c si� w ich g�az, na kt�rym siedzia�a nie tak dawno.
– Nie mam czasu. – us�ysza� warkni�cie za plecami. – Z tob� si� po prostu nie mo�na przyja�ni�.
Nicholas wlepi� wzrok w czubki but�w. Czu� si� �a�o�nie.
– Przyjaciele tak nie post�puj�. Ale ty tego nie zrozumiesz. Cze��.
Jej kroki ucich�y. G�ucha cisza, kt�ra napiera�a na jego uszy, przesta�a by� lecznicza i uspokajaj�ca. Sta�a si� gorzka.
Lecz…
Nicholas gwa�townie odwr�ci� si�, napi�ty do granic mo�liwo�ci, bowiem t� gorzk� cisz� przerwa� wysoki, kobiecy krzyk. Zmrozi�o go, nie tylko na zewn�trz.
Tamara, stoj�ca opodal, unosi�a si� kilka cali nad ziemi�, na jej szyi zacisn�y si� blade jak �nieg d�onie, nale��ce do jakiej� czarnow�osej kobiety. Kobieta lewitowa�a, unosz�c coraz wy�ej i wy�ej Krukonk�, kt�rej brakowa�o powietrza…
Nicholas odruchowo si�gn�� po r�d�k�, nie wierz�c w�asnym oczom. Jak Marina si� wydosta�a? Zosta�a zamro�ona, czy co� w tym stylu. Jak si� walczy z wampirem?
Z rozpacz� odkry�, �e nie ma r�d�ki. Rozbrajaj�co bezsilny, przeni�s� zdesperowany wzrok na wampirzyc� dusz�c� jego przyjaci�k�. Tamara robi�a si� sina…
– Nikt mi nie przeszkodzi dokona� zemsty. Zabijanie bliskich to rozkosznie bolesne prze�ycie! – za�mia�a si� szale�czo wampirzyca, na jej twarz wype�z�a przera�aj�ca agresja…
Co robi�?! W pobli�u nie by�o �adnego kamienia, �eby w ni� rzuci�, ale Nicholas w�tpi�, by to cokolwiek da�o. Na pewno odepchn�aby go telekinez�. Co robi�…
Je�eli zmieni� si� w wilka, Tamara dowie si� wszystkiego. Ju� wtedy to zupe�nie b�d� m�g� si� po�egna� z jej przyja�ni�. Ale ona umiera…
M�ody Black skoczy� do przodu, a gdy ju� opad� po pierwszym susie na �nieg, mia� �apy, nie nogi i r�ce. Dopad� do Mariny i Tamary b�yskawicznie i rozp�dem zacisn�� pot�ne szcz�ki na talii bladolicej kobiety. Ta wrzasn�a, chyba bardziej ze zdziwienia, pu�ci�a Tamar�, po czym wpad�a z Nicholasem w zasp�. Tam rozgorza�a batalia na k�y i pazury. Chocia� wampirzyca by�a pot�na, Nicholas nie by� szczeni�ciem, wi�c dawa� jej rad�. Mimo niezwyk�ej si�y nie potrafi�a go tak �atwo strz�sn�� z siebie, a on k�sa� j� po szyi na �lepo, chocia� wiedzia�, �e nie na wiele si� to zda.
– NIE! – wrzasn�a wreszcie, po czym odrzuci�a go z niespotykan� si�� na bok. Nicholas poczu� b�l w prawym boku, gdy� uderzy� o drzewo. �nieg z ga��zi z cichym d�wi�kiem zsun�� si� na jego futro. Wilk zd��y� zaskamle� tylko raz, gdy Marina ponownie si� na niego rzuci�a.
– IPEDIMENTA!
Nicholas popatrzy� wilczymi oczyma na zastyg�� w bezruchu wampirzyc�, w po�owie drogi do niego. Wycofa� si� z trudem spod drzewa, po czym popatrzy� na lewo. Sta�a tam Tamara z wyci�gni�t� r�d�k�, wci�� wycelowan� w przeciwnika. Kiedy ju� by�a pewna, �e Marina jest chwilowo nieszkodliwa, przenios�a wzrok na Nicholasa. By�o to bardzo dziwne spojrzenie, pe�ne l�ku, niedowierzania, niepewno�ci…
Stali tak dobre kilka minut, wilk i dziewczyna, mierz�c si� wzrokiem w tym cichym, bia�ym lesie. Nicholas stwierdzi�, �e koniec przedstawienia i przemieni� si� z powrotem w ros�ego ch�opaka. Gdy spr�bowa� si� wyprostowa�, a� st�kn�� i zwin�� si� z b�lu.
– Co ci jest? – Tamara podbieg�a do niego i z trwog� po�o�y�a d�o� na jego plecach.
– Nic takiego. Pewnie b�d� mia� siniak…
– Dlaczego mi nie powiedzia�e�, �e jeste� animagiem? – zapyta�a cicho.
– Nie jestem animagiem.
– To co? Masz perfekcyjnie opanowane zakl�cia z sz�stej klasy o transmutacji ludzkiej? – zadrwi�a.
– Humorek powraca, co?
– TAM!
Nicholas i Tamara zobaczyli, jak kilku ludzi z wioski, zaalarmowanych krzykami Tamary, ju� ku nim p�dzi�o, wyci�gaj�c r�d�ki na widok zastyg�ej wampirzycy.
– Co tu robicie? – spyta� jaki� czarodziej w szoku.
– My… – zacz�a Tamara.
– … tylko t�dy przechodzili�my – wpad� jej w s�owo Nicholas, po czym popchn�� lekko przed siebie i wymin�li zaskoczonych ludzi, spiesz�c do Hogsmeade.
– Co z ni� b�dzie? – zapyta�a Tamara, obracaj�c si� za siebie.
– Odpowiednio si� ni� zajm� – odpar� Nicholas. – Tylko... Jak to si� sta�o, �e tu by�a?
– To kim jeste�? – nie da�a za wygran� Tamara, gdy ich nogi dotkn�y o�nie�onego bruku.
– Tusz�, i� Nicholasem Remusem…
– … tak, wiem, Blackiem, super. Ale… Czemu to ukrywa�e�? Co to za sekret?
– Nie mog� ci powiedzie�. Ju� do�� si� zdradzi�em.
– Ale dlaczego nie chcesz mi tego powiedzie�?! �e to ukrywa�e�? – podnios�a g�os Tamara, zatrzymuj�c si� raptownie. Kilku ciekawskich obejrza�o si� na nich, gdy� znale�li si� tu� przy najbardziej ucz�szczanej ulicy. Nicholas westchn��, obr�ci� si� za siebie do przyjaci�ki, zbli�aj�c si� do niej tak, by tylko ona s�ysza�a.
– Jak mog�em ci powiedzie�, �e co noc zmieniam si� w wilka, i chocia� bym si� skicha�, to nie wiem, czemu – sykn��. – Ju� dostateczn� pokrak� jestem. Dziwad�em, jakich ma�o, wybrykiem natury, jeszcze tego ma�o, �eby� przesta�a si� ze mn� przyja�ni� z powodu kolejnej anomalii w mojej osobie.
– Ale zmieni�e� si� dzisiaj… – szepn�a wolno.
– Co mia�em zrobi�? – wzruszy� ramionami. – Przecie� by� zgin�a.
Tamara parzy�a na niego otwartymi szeroko oczami, po czym rzuci�a mu si� na szyj�.
– Dzi�kuj�! – szepn�a, a Nicholas niezr�cznie odwzajemni� u�cisk, czuj�c si� jak hipokryta, kt�ry ledwie kilkadziesi�t minut temu �mia� si� z Cosmo ob�apiaj�cego jak�� niewiast�. – Tak mi g�upio, �e dzi� naopowiada�am ci takich okropno�ci… Wybacz mi, ale chyba rozumiesz…
– Tak. O-oczywi�cie… – wyst�ka� Nicholas, ignoruj�c dwuznaczne u�mieszki mijaj�cych ich gapi�w. – No, nie by�em taki do ko�ca w porz�dku…
Tamara chyba zdusi�a w sobie fukni�cie na niego czego� w stylu: „BY�E� CHOLERNIE NIE W PORZ�DKU, KRETYNIE!!!”, po chwili go pu�ci�a i w spokojnym milczeniu ruszyli do zamku. Nicholas czu�, �e ku�tyka mu si� jako� weselej.
– A tak swoj� drog�… – zachichota�a Tamara. – Jak twoje uszy zaakceptowa�am, to sk�d ci przysz�o do g�owy, �e ca�y wilk mi si� nie spodoba?


***

Nadszed� luty, przynosz�c raz �nieg, raz jego brak, jakby nie m�g� si� zdecydowa�. Zrobi�o si� gor�co w szkole z powodu zbli�ania si� drugiego zadania turnieju. Cosmo s�ysza� tak niestworzone historie na ten temat, tak niewiarygodne, cudaczne tezy, (��cznie z pomys�em, i� wszyscy uczniowie zostan� zmienieni w zombie i b�d� atakowa� reprezentant�w), �e by� got�w uwierzy� we wszystko, co zobaczy pod koniec lutego.
Unika� �lizgon�w, jak m�g�. Najcz�ciej przemieszcza� si� po szkole sam, ale zdarza�o si�, �e towarzyszy�a mu Brigitte. Mi�o by�o przytuli� si� do niej w mniej lub bardziej ustronnym miejscu. Chocia� nie rozmawiali wiele i Cosmo tak naprawd� ma�o o niej wiedzia�, by�a dobrym s�uchaczem, gdy chcia� jej si� z czego� zwierzy�. No i jego jedynym towarzyszem.
– Du�o my�lie� – zauwa�y�a, gdy przemierzali w po�owie lutego b�onia.
– Taa… – Cosmo otrz�sn�� si� z rozmy�la�. To, co powiedzia� mu Draco miesi�c temu, wci�� nie dawa�o mu spokoju, wierc�c w g�owie g��bokie otwory.
Zatrzyma� si� raptownie, bowiem Brigitte stan�a mu na drodze, patrz�c na niego wielkimi oczami. Zna� ten u�miech, b��kaj�cy si� na jej twarzy. Co� wykombinowa�a.
– I�� ze mn�! – zakomenderowa�a.
Cosmo pod��y� za Francuzk�, zachodz�c w g�ow�, czego od niego chcia�a. Zbiegli po �agodnym zboczu i przemierzali razem spor� po�a� b�oni szkolnych. Cosmo zacz�� domy�la� si�, o co chodzi dziewczynie. Wkr�tce okaza�o si�, �e nie pomyli� si� ani troch�: stan�li we dw�jk� przed gigantycznym powozem Beauxbatons. Weszli po stopniach i zatrzymali si� przed drzwiami.
Brigitte wyci�gn�a d�o� z r�d�k� i zawiesi�a j� nad dziwn�, niebiesk� pochodni�, umieszczon� nisko przy drzwiach. Wida� p�omie� wcale nie parzy�. Wypowiedzia�a te� par� s��w po francusku i drzwi si� otwar�y, ukazuj�c im wn�trze powozu.
Wszystko by�o srebrno-niebieskie, p�on�y magiczne �wiat�a, dominowa�y kunsztowne zdobienia, tapety ze �liskiego materia�u, bia�e drewno. Z ciasnego hallu dostali si� do jeszcze cia�niejszego korytarza, z kt�rego odchodzi�o mn�stwo par bia�ych drzwi. Wewn�trz powozu by�o estetycznie i �adnie i chocia� korytarze nie nale�a�y do najszerszych, to nie mo�na by�o narzeka� na niewygod�.
– Je�dzimy tym do szko�y co rok – rzek�a Brigitte p�szeptem. – Wszyscy si� mie�ci. Tilko teraz, gdy u�ywa pow�z kilka z nas, przerobiono pow�z.
– To znaczy?
Birgitte nie odpar�a, otworzy�a za to jedne drzwi w korytarzu. Wewn�trz by� przytulny, do�� ma�y pokoik w bia�o-niebieskich barwach, ale wystarczaj�co du�y, by pomie�ci� spor� szaf�, biurko z dwoma stanowiskami i ��ko pi�trowe. By�o te� �redniej wielko�ci okno.
– Tu moi �pi. Te ��ka nie s�, gdy wszyscy jedzie do szko�y.
– Mi�y pokoik – Cosmo pokiwa� z uznaniem, ogl�daj�c przyjemne, lekkie wn�trze, po czym opad� na jedno z krzese� przy biurku. Przeni�s� uwa�ny wzrok na Brigitte, kt�ra usiad�a na skraju dolnego ��ka, przygl�daj�c mu si� wyczekuj�co. Zapad�a cisza. Cosmo ju� nie wiedzia�, jak inaczej skomentowa� pok�j, a i �aden inny temat nie przychodzi� mu do g�owy. Po prostu siedzieli w idealnej ciszy, mierz�c si� wymownymi spojrzeniami.
Brigitte poklepa�a po jakim� czasie miejsce na ��ku obok siebie, nakazuj�c tym samym, by Cosmo do niej przyszed� i usiad�. M�ody Black, czuj�c k�opoty i podekscytowanie, wsta� powoli z krzes�a i usiad� obok Brigitte. Odwa�y� si� na ni� spojrze�, speszony tym, �e zn�w b�d� si� pewnie ca�owa�. Ale Brigitte patrzy�a na niego kompletnie inaczej, ni� zwykle, czym speszy�a go jeszcze bardziej. Nie by� to ani ciel�cy wzrok, ani diabelsko-anielski u�mieszek. Spojrzenie sprawi�o, �e przebieg�y go ciarki. O co jej chodzi?…
– Antoinette nie przyjdzie. Moi s� z tob� sama jeszcze godziny… – szepn�a.
– Ale… Co? – zdezorientowa� si� Cosmo i szybko zamruga� oczami. Zrobi�o mu si� gor�co.
– Daj.
– C-co mam ci da�?
– R�ka.
Cosmo, zaciekawiony co zrobi Brigitte i jednocze�nie oszo�omiony jak po oberwaniu obuchem, poda� jej dr��c� d�o�. Francuzka delikatnie j� chwyci�a i dotkn�a ni� swojej aksamitnej szyi. Cosmo prze�kn�� �lin�, czuj�c kompletne zamroczenie. W g�owie hucza�o mu od skrajnych my�li i emocji.
Brigitte powoli przesun�a d�o� z szyi w d�, zatrzymuj�c si� na lekkiej kr�g�o�ci. W umy�le m�odego Blacka co� eksplodowa�o, ale jednocze�nie przeszy�o go co� dziwnego i cofn�� r�k�.
– Czemu to robisz? – zapyta� powoli. – Czemu chcesz, �ebym ci� dotkn��?
Brigitte nie odpar�a, mierz�c go zafrapowanym spojrzeniem.
– Nie podobam si�? – spyta�a cicho.
– Jeste� pi�kna, ale nie o to chodzi… Dlaczego akurat ja mam ci� dotkn��? A nie przyjaciel? Czy jestem twoim przyjacielem, �e chcesz mi tyle pokaza�?
– Nie. Nie przyjaciel. Ale jest moim ch�opak. Wystarczy.
Cosmo popatrzy� na ni� niepewnie. Cholera, pomy�la�, zdawa�o mi si�, �e takie rzeczy to tylko pomi�dzy przyjaci�mi… Gdyby tak nie by�o, to czemu Melisa si� tak pru�a wtedy?
– Mo�e mnie zobaczci�, jak chce. Zdj�� mnie koszul� – zach�ci�a go Brigitte.
M�odego Blacka ogarn�o znowu podekscytowanie, podobne do tego, jakie czu� w maju. Wyci�gn�� ch�tnie d�o� i si�gn�� po swoje. Lecz gdy odpi�� pierwsze trzy guziki, zmarszczy� brwi. Popatrzy� na Brigitte uwa�nie, po czym zabra� r�k� definitywnie.
– Co jest? – spyta�a zaskoczona Brigitte, patrz�c na Cosmo z niezadowoleniem.
– Ja… nie wiem… dziwnie si� z tym czuj�… – rzek� powoli. Przed oczyma stan�� mu zesz�oroczny maj. Jego d�o�, skierowana ku Melisie Flaxenfield. Jej krzyk, p�acz, b�agania. Delikatny materia�, ciep�o jej cia�a, odkryta tajemnica. Cierpienie i nienawi�� do samego siebie. – Nie mog� ci� dotkn��. Nie chc� tego. Poza tym, bym ci� skrzywdzi�. Dlaczego nie mo�emy porozmawia�?
Brigitte wygl�da�a, jakby kto� Cosmo chlasn�� j� w twarz. Zrobi�a si� blada.
– Wyjdzie st�d i nigdy nie wraca! – wycedzi�a, pokrywaj�c si� rumie�cem wstydu.
Cosmo rozdziawi� usta w szoku, po czym popatrzy� na ni� z w�ciek�o�ci�, wsta� zamaszy�cie i ruszy� ku drzwiom. Na odchodnym tylko odwr�ci� si� do niej z furi� i warkn��:
– Szkoda, �e nie chcia�a� si� ze mn� przyja�ni�, tylko mnie wykorzysta�!
Nie wiedzia�, kiedy znalaz� si� na b�oniach. Nogi same go nios�y przed siebie, tak w�ciek�y by�. Draco mia� racj�, Brigitte by�a tylko zapchajdziur�. Jak deszcz, lun�� na niego z powrotem b�l z�amanego serca, kt�re Francuzka jako tako jeszcze skleja�a. Teraz, po tym ciosie klej pu�ci� i serce na nowo si� rozerwa�o…
B�l, jaki czu�, by� nie do zniesienia, poch�ania� go, po�era� od wewn�trz, trawi�. Nigdy nie czu� takiego b�lu. Wyeliminowany od jakiego� czasu, uderzy� z podw�jn� si��.
Wreszcie, po d�ugiej drodze, przystan��. Sta� przy �cianie, za kt�r� by� salon �lizgon�w. Zorientowa� si�, �e patrzy na ni� bez cienia emocji, b�l go zamroczy�. Nie poda� has�a, tylko kontemplowa� sw�j dopust Bo�y.
Nie trwa�o to d�ugo, gdy drzwi si� otwar�y i Cosmo stan�� twarz� w twarz z Draconem. Ch�opcy zamarli przez moment, p�niej jednak ka�dy z nich przybra� ch�odne spojrzenie.
– Mia�e� racj� – o�wiadczy� wynio�le Cosmo.
– W jakiej sprawie? – Draco uni�s� drwi�co jedn� brew.
– To by� b��d. Brigitte.
– Dobrze, �e si� pokapowa�e�. Wreszcie.
– Gdzie idziesz?
– Spo�y�.
Cosmo parskn��. Draco popatrzy� na niego z konsternacj�.
– Co jak co, stary, ale brakowa�o mi tego twojego „spo�y�”…
Draco nie odpowiedzia�, ale u�miechn�� si� szeroko. We dw�jk� ruszyli ku wyj�ciu z loch�w, nie odzywaj�c si� do siebie. B�l nieco zel�a�.
– Gdzie byli�cie? – warkn�� Draco, gdy na schodach natkn�li si� na Vincenta i Gregory’ego.
– �arli�my – odpar� Vincent swym ordynarnym tonem, a Gregory pokiwa� gorliwie g�ow�.
– To p�jdziecie jeszcze raz, ze mn�. G�odny jestem.
Vincent i Gregory nie wydawali si� z tego powodu smutni, wr�cz przeciwnie. Tak wi�c ca�a czw�rka ruszy�a ku Wielkiej Sali.
Gdy dotarli do sali wej�ciowej, jak na z�o�� Cosmo, wysz�a z niej samotnie Melisa. Automatycznie zatrzyma�a si� na �rodku, mierz�c czw�rk� zbli�aj�cych si� �lizgon�w niepewnie. Po chwili czmychn�a na marmurowe schody.
– Vincent! – zawo�a� ostro Cosmo.
Vincent trzyma� ju� r�d�k�, a Melisa zosta�a brutalnie �ci�gni�ta czarem ze schod�w i leg�a u ich st�p. Gregory zarechota� z uciechy.
– Skoro �azi sama, to mo�emy skorzysta�, nie? – zacharcza� Vincent.
– Jestem g�odny, ale ch�tnie popatrz� na twoje okrucie�stwo, Crabbe – ziewn�� Draco.
Cosmo z twarz� zastyg�� z przera�enia obserwowa�, jak bezw�adn� niczym szmacianka Melis� Vincent r�bn�� o �cian�, rycz�c z uciechy. Osun�a si� po �cianie na posadzk�.
– Zr�b co�! – krzykn�� do Dracona Cosmo. – Dlaczego on to robi?!
– Co� ci, kurde, nie pasuje? – warkn�� na� Vincent.
– Tak, wiele rzeczy! – Cosmo wyci�gn�� swoj� r�d�k� i wycelowa� ni� w Vincenta. – Mo�e mi podskoczysz, ty �ajzo z w�ochatym t�uszczem zamiast m�zgu?
– Pierdziel� to! – zawy� Vincent, schowa� r�d�k� i rzuci� si� z pi�ciami na Cosmo.
– MELISA!
Cosmo, Draco, Vincent i Gregory spojrzeli w tamt� stron�. W drzwiach Wielkiej Sali sta�a Sara i Charlotte. Dziewczyny patrzy�y na Melis�, le��c� bezw�adnie pod �cian�, po czym przenios�y rozw�cieczony wzrok na �lizgon�w. Cosmo zamruga� i opu�ci� r�d�k�.
– CO� TY JEJ ZROBI�?! – zapiszcza�a wysoko Charlotte. – CZYM W NI� MIOTN��E�?!
– To nie ja! – zawo�a� z rozpacz� Cosmo, kr�c�c gwa�townie g�ow�. – AAAA!!!
Ci�ka zbroja, stoj�ca niedaleko, w�a�nie go prawie znokautowa�a. Oberwa� ni� Gregory, niedostatecznie szybko wykona� unik. Draco zawy� przera�liwie ze strachu, zreszt� podobnie do Cosmo i Vincenta, bowiem jaka� pot�na si�a unios�a ich do g�ry.
– SARA! NIE! – zd��y� jeszcze krzykn�� Cosmo, zanim nie r�bn�� z ca�ej pety w strop. Poczu� w ustach posmak krwi, po czym b�l w prawej stronie, gdy uderzy� w �cian� przy stropie. Niedaleko niego Draco skamla�, wal�c miarowo w sufit. Vincenta nie widzia�, Gregory, le�a� nieprzytomny pod zbroj� na ziemi.
W ca�ej sali wej�ciowej wszystko fruwa�o. Cosmo zdo�a� uchwyci� wzrokiem Sar�. Unosi�a si� par� cali nad ziemi�, jej w�osy i szata zachowywa�y si�, jakby by�a pod wod�, op�ywaj�c jej sylwetk� delikatnie. Mia�a piekielnie z�y wyraz twarzy, wpad�a w i�cie szewsk� pasj�. Niedaleko niej kuli�a si� Charlotte, przera�ona do ostatnich granic.
Cosmo st�kn�� z b�lu, gdy uderzy�a go w powietrzu zbroja. Poczu� �zy w oczach, ale chwil� p�niej zdzieli�a go w twarz marmurowa barierka. Upad� na schody bezw�adnie, zalany krwi� i przera�ony, s�ysz�c okropne, g�uche dudnienie, kt�re wydawa�o cia�o Dracona, uderzaj�ce raz po raz w strop. W ko�cu Draco opad� obok niego, zwijaj�c si� z b�lu. Vincenta nigdzie nie by�o - pewnie uda�o mu si� uciec. Charlotte kuli�a si� wci�� w niemym przera�eniu przy drzwiach, za to Sara popatrzy�a na nich ognistym, na wskro� ze�lonym wzrokiem. Cosmo przesz�y ciarki.
– Nigdy wi�cej jej nie dotkniesz.


Chocia� ryk z trybun ju� dawno przebrzmia�, dzisiejszego dnia Hogwart �y� tylko drugim zadaniem Turnieju Tr�jmagicznego. Szko�a dziwnie opustosza�a; Puchoni i Gryfoni pochowali si� po dormitoriach, gdy� tego wieczora odbywa�y si� tam balangi na cze�� dw�ch reprezentant�w Hogwartu, kt�rzy kilka godzin wcze�niej zdobyli tak� sam� liczb� punkt�w. �lizgon�w te� wywia�o do ich o�lizg�ej nory, wi�c po korytarzu przemkn�� tylko od czasu do czasu jaki� Krukon.
Nicholas sta� przy jednym z okien, wci�� my�l�c nad tym, co dzi� zobaczy�. Czworo reprezentant�w pod wod� („ciekawe, trzeba wymy�li� eliksir do oddychania pod wod�, to mo�e by� fajne”) szuka�o swych zak�adnik�w. Kogo�, kto by� dla nich najwa�niejszy. Cedrik Diggory wyp�yn�� na powierzchni� z Cho…
Nicholas zastanawia� si�, dlaczego czuje si� tak oboj�tnie z tego powodu. Chyba tak po prostu musia�o by�. Gdyby tak mo�na by�o, chocia� chwil�, z ni� o tym porozmawia�…
– Cho! – wyrwa�o mu si� zbyt gwa�townie, gdy Chinka zbieg�a w�a�nie z jakich� schod�w i tanecznym, spiesznym krokiem wkroczy�a na korytarz. Zatrzyma�a si� na d�wi�k swego imienia i nie�mia�o u�miechn�a do Nicholasa.
– Gratuluj�… eee… bycia zak�adnikiem – speszy� si� ch�opak.
– To nic takiego… – wzruszy�a ramionami, patrz�c gdzie� w bok. – Nawet nie pami�tam, co si� dzia�o.
– Ale, tak czy siak, niez�a frajda. – u�miechn�� si� delikatnie Nicholas.
– Musz� ju� i�� – Cho zrobi�a nieco zagubion� min�. – Cedrik chcia�, �ebym wesz�a do Puchon�w na balang�. Nigdy nie by�am w dormitorium innego domu…
– Cze��… – szepn�� Nicholas, gdy ruszy�a w swoj� stron�, lecz nie powstrzyma� si� – Ej, Cho!
Obr�ci�a si�, patrz�c na niego wyczekuj�co. Poku�tyka� troch� bli�ej i spojrza� na ni� uwa�nie.
– Dlaczego… – zawaha� si� nad odpowiednim doborem s��w, ale stwierdzi�, �e szkoda mu czasu. – Kiedy� ci� poca�owa�em. Dlaczego nic z tego nie wysz�o?
Cho wydawa�a si� kompletnie zbita z tropu tym pytaniem. W ko�cu mrukn�a:
– Wiesz… Nicholas… Lubi� ci�, ale… Nigdy jako� nie…
Nicholas spodziewa� si� takiej odpowiedzi, ale i tak go to zabola�o.
– Wiem, �e teraz masz Cedrika – stwierdzi� g�ucho.
– Nie, nie o niego chodzi. To by chyba… nie by�o mo�liwe…
Rzuci�a mu jeszcze ukradkowe spojrzenie i szybko oddali�a si� do salonu Puchon�w. Nicholas sta� na korytarzu samotnie, patrz�c na ciemniej�ce za oknami niebo.
Po kilkunastu minutach obr�ci� si� na pi�cie i odszed� w kierunku salonu Krukon�w. Czu� gorzki posmak przegranej. Mia� wra�enie, �e na t� scen� czeka� od pocz�tk�w swojej nauki w Hogwarcie, ale s�dzi�, �e zako�czenie b�dzie nieco inne…
To, �e Cho porwa� kto� inny, by�o dla niego nawet zrozumia�e. Ale jej s�owa m�wi�y co� znacznie bardziej bolesnego. Ona nigdy by z nim nie by�a, cho�by Cedrika nie by�o. Tak po prostu musia�o by�.
Jakie to dziwne uczucie, uderzy� w mur.


Sara lubi�a przebywa� sama. Oczywi�cie, lubi�a te� towarzystwo swoich wszystkich przyjaci�, ale kiedy by�a sama, by�o jej prawie r�wnie mi�o, jak z nimi. Mia�a wtedy czas na refleksje i analizowanie ca�ej otaczaj�cej jej rzeczywisto�ci.
S�o�ce prawie zasz�o za horyzont, dormitorium Gryffindoru pogr��y�o si� w ciemno�ci, na dole trwa�a balanga. Dzi� by� dwudziesty czwarty lutego, a wi�c drugie zadanie.
Szkoda, �e mam dopiero dwana�cie lat, westchn�a. To by by�a przygoda, bra� udzia� w czym� takim.
Z jak�� t�sknot� spojrza�a na obraz, kt�ry wisia� nad jej ��kiem. By� to pi�kny, nieziemski obraz, przedstawiaj�cy polan� drzew o li�ciach koloru ognistego, za� niebo nad koronami by�o r�owo-fioletowo-��te, charakterystyczne dla pi�kniejszych zachod�w s�o�ca. Lecz Sar� najbardziej fascynowa�y dwa du�e ksi�yce, jeden w pe�ni, drugi w kszta�cie rogalika. Ciekawe, jakby wygl�da�y takie dwa gigantyczne ksi�yce na niebie…
Ten obraz, jako pami�tk�, ponad dwa lata temu kupi� Nicholas, gdy pojechali na wakacje na Krym. Kiedy jeszcze nie by�o taty, a Sara wci�� nie mog�a i�� do Hogwartu z powodu swojego m�odego wieku. �eby by�o jej weselej, Nicholas przed wyjazdem do Hogwartu podarowa� jej sw�j ukochany obraz, by zawsze o starszym bracie pami�ta�a. Od tamtej pory zwykle wisia� nad jej ��kiem, w domu i w dormitorium.
Przyjrza�a si� pier�cionkowi na d�oni. Wtedy chcia�a go koniecznie kupi� jako pami�tk� dla siebie, by nosi� podobny do tego, kt�ry mia� Cosmo, kt�ry znalaz� kilka lat wcze�niej w jaskini.
Wtedy jednak, na Krymie, Cosmo kupi� sygnet z w�em… Od tamtej pory Sara widzia�a u niego na palcu tylko ten sygnet, a srebrny, prosty pier�cionek z niebieskim oczkiem znikn��…
Jej wzrok automatycznie pow�drowa� do obrazu. Zwykle kusi�o j�, by na� spojrze�, bo obraz si� nie nudzi�, ale kiedy by�a sama, to ju� zw�aszcza nie mog�a od niego oderwa� wzroku. Rogalik wygl�da� zupe�nie jak ksi�yc, kt�ry Sara ogl�da�a co nocy, ale ten drugi, w pe�ni, by� barwy obsydianowej.
Zamarzy�a si�, jak zahipnotyzowana podczo�ga�a si� bli�ej na ��ku i usiad�a na kl�czkach blisko obrazu. Nawet teraz, w p�mroku, ksi�yce zdawa�y si� �wieci�, niczym ten za oknem.
Sara powoli przekrzywi�a g�ow�, marszcz�c brwi. Tak, te ksi�yce rzeczywi�cie �wieci�y! W ko�cu to magiczny obraz, wi�c musi mie� jakie� magiczne w�a�ciwo�ci. W sumie… wygl�da, jak obrazek w tr�jwymiarze. Sara ze zdumieniem przybli�y�a twarz, rozchylaj�c w zdumieniu usta, bowiem teraz obraz wygl�da� bardziej jak okno. Nawet jeden listek spad� z drzewa.


– Tw�j ruch, skarbie!
– Nie musisz by� ju� taki ociekaj�cy syropem, Syriuszku.
– Boj� si� zatem spyta�, czym, wed�ug ciebie, powinienem ocieka�.
Nie uda�o mi si� wymierzy� mu kopa pod sto�em, bo si� chyba ju� uodporni� na moje gwa�towne ruchy. Wytkn�� mi j�zyk zadziornie, po czym kaza� go�cowi stan�� na F4.
– Zaraz wygram – rzek� i uni�s� jedn� brew z samozadowoleniem. – Jak� mi dzi� szykujesz nagrod� za wygran� parti�?
– Pozmywanie gar�w. – ziewn�am, obserwuj�c k�tem oka stos naczy� w zlewie.
Syriusz prychn�� z wy�szo�ci�, oznajmiaj�c, �e szlachta nie pracuje, po czym, ignoruj�c moje krzyki, po�o�y� nogi na stoliku z szachami.
– No co? – zapyta� z niewinn� mink�. – Znudzi�o mi si� to ci�g�e wygrywanie z tob�, mog�aby� chocia� raz zrobi� mi przys�ug� i wygra�…
– Przepraszam! – u�miechn�am si� sarkastycznie. – Na mnie biedn� spad� obowi�zek zabawiania pana domu podczas niedyspozycji braciszka. Ale rozwa�am zawo�anie Remusa z tej kom�rki, �eby z tob� zagra�, zawsze by� taki �wietny w te klocki…
– To naprawd� znakomity pomys�! – wyszczerzy� si� Syriusz. – Ach. Swoj� genialn� w prostocie konkluzj� o Remusie przypomnia�a� mi jako �ywo, �e nie karmi�em Hardodzioba od paru godzin! Dzi�ki za przypomnienie!
Pos�a� mi sw�j zwyczajowy u�mieszek znad szachownicy, po czym z min� znudzonego pana na zamku oddali� si� w kierunku hipogryfa. Posprz�ta�am szachy i zabra�am si� za zmywanie, nuc�c przy tym jak�� star� melodi�.
– Meggie!
Zd��y�am umy� tylko kilka talerzy, gdy do domku z powrotem wpad� Syriusz.
– Hardodziob si� urwa�? – zapyta�am z niepokojem.
– Co? A… Nie! – podszed� do mnie spr�ystym krokiem. – Kiedy szed�em karmi� Dziobka, to wtedy dostali�my sow�… McGonagall jest nadawc�…
– Jaki� szlaban? – spyta�am ze znu�eniem.
Zamiast odpowiedzie�, uni�s� do g�ry list i zacz�� czyta�, a min� mia� niet�g�:
– „Mary Ann! Kazano mi napisa� do Ciebie w pewnej k�opotliwej sprawie. Ot� chodzi o Twoj� najm�odsz� c�rk�, Sar�. Jej kole�anki przysz�y do mnie ze skarg�, �e Sary nie mo�na od paru godzin nigdzie znale��, a w dodatku jedna z nich zobaczy�a, �e przechadza si� po polanie na pejza�u, kt�ry wisi nad jej ��kiem…”
Zakry�am d�oni� usta.
– Syriusz… – szepn�am. – Tylko mi nie m�w, �e… Sara jest w jakim� obrazie? Bo�e! My przecie� jej nigdy stamt�d nie wyci�gniemy!
– Poczekaj… „Albus ju� bada sytuacj�. Wzi�� na obserwacj� obraz. Pomy�la�, �e mo�e zechcia�aby�, Mary Ann, przylecie� i porozmawia� z nim osobi�cie. Mia� teraz troch� na g�owie w kwestii Turnieju Tr�jmagicznego, ale zapowiada�, �e ch�tnie Ci� przyjmie. Z pozdrowieniami Minerwa McGonagall”.
Wymienili�my tylko zszokowane spojrzenia.

[ 3863 komentarze ]


 
107. Lodowate, gor�ce Bo�e Narodzenie
Dodała Mary Ann Lupin Wtorek, 15 Lipca, 2014, 04:50

uda�o si� nareszcie... pomog�y mi Wasze komentarze, to naprawd� zach�ca :)
nastepna pojawi si� najwcze�niej w po�owie sierpnia, bo wyje�d�am. dzi�kuj�, �e to przeczytacie.


– Bal? Jaki znowu bal?
Nicholas nie wiedzia�, jak czuj� si� jakie� malutkie stworzonka, osaczone przez te wi�ksze, ale w tym momencie z ca�ego serca ��czy� si� z nimi w tym samym b�lu. Jego brwi wygi�y si�, tworz�c wdzi�czny kszta�t renesansowej kopu�y na �rodku czo�a, a gard�o samo wydawa�o niekontrolowane piski rozpaczy. Tamara parskn�a, gdy przyjrza�a si� tak skatowanemu pi�tnastolatkowi.
– Taki bal… taki bal z muzyk�? – zapyta� piskliwie.
– Taki z muzyk� – przytakn�a z powag� czekoladowow�osa.
– Taki bal z od�wi�tnym przytupem?
– Taki w�a�nie.
– Z podrygiwaniem bezw�adnej masy?
– Z podrygiwaniem.
– I z umytymi w�osami i zmienionymi gaciami?
– Nicholas! – parskn�a Tamara, obsmarkuj�c swoj� prac� domow�.
– Nie �miej si� ze mnie! – Nicholas zacz�� dziwacznie dysze�, jakby przeszed� ci�ki atak spazm�w i przez chwil� wykona� par� ruch�w, jakby posadzili go nagle za kierownic� p�dz�cej wy�cig�wki. – I mo�e jeszcze mam zaprosi� jak�� dziuni�?!
– Nie, dziuni nie musisz, ale dziewczyn� ju� chyba by wypada�o…
– Co za tragedia! – z�apa� si� za br�zowe w�osy. – Moje �ycie straci�o sens!
– Nie dramatyzuj! – prychn�a Tamara, po czym u�miechn�a si� zjadliwie i pochyli�a ku przyjacielowi, by k��liwie zauwa�y� – Nie mia�e�, tak a propos, porozmawia� z Cho?
– NIEEEE! – zawy� Nicholas, a kilku Krukon�w w salonie popatrzy�o na niego pot�pie�czo. Po�o�y� sobie esej z eliksir�w na g�owie i rozpaczliwie ci�gn�� jego kraw�dzie w d� w akcie rozpaczy, jednocze�nie wygl�daj�c jak babulinka w chustce – To si� nie dzieje naprawd�… Czego oczekujesz?
– Zapro� j�! – uci�a Tamara zdecydowanym tonem. – Przecie� j� lubisz i ca�owali�cie si�…
– Cicho!!!
– Jakby� nie zauwa�y�, to twoje zachowanie wzbudza wi�ksze zainteresowanie – warkn�a Tamara. – Jak mia�e� tyle odwagi j� mi�tosi�, to teraz j� zapro�! Wiem, �e m�czyznom trudniej wychodzi sklecenie dw�ch s��w i pewien wysi�ek intelektualny, ni� czynno�ci fizyczne, kt�re cz�sto maj� ju� niemowlaki, ale nie zaszkodzi ci o ni� powalczy�! Wysil si�!
– Daj mi spok�j! – j�kn�� z przera�eniem Nicholas, sparali�owany sam� my�l� o Cho.
Tamara w sekund� wrzuci�a swoje rzeczy do torby i, tryskaj�c iskrami w�ciek�o�ci i pot�pienia, zastosowa�a si� do jego j�ku.
– Tamara! – zawo�a� za ni� Nicholas, ale nie pos�ucha�a, znikaj�c na schodach do swej sypialni. Ch�opak westchn��, w�ciek�y na siebie i wlepi� t�po wzrok w sw� prac� domow�. To czysty absurd, Tamara nic nie rozumia�a…
Ca�owa� si� z Cho pod koniec maja. Ca�y czerwiec, wrzesie�, pa�dziernik i listopad go unika�a. Teraz by� grudzie� i nic si�, rzecz jasna, w tym temacie nie zmieni�o. Wci�� nie zamienili s�owa. Nicholas dopiero teraz zacz�� si� zastanawia�, czy dobrze zrobi�, pozwalaj�c si� jej odsun��. Czy nie oczekiwa�a, �e b�dzie o ni� jako� walczy�? �e b�dzie pr�bowa� j� po tym wszystkim schwyta�? Mo�e tak powinien post�pi�? Od razu wzi�� si� do roboty po wszystkim i j� zdoby�?
Do�� tego. We� si� wreszcie, do cholery, w gar��.
Wsta� i kulej�c podszed� do stolika, przy kt�rym siedzia�y cztery przyjaci�ki Cho i jego kole�anki z klasy: Kendra, Marietta, Natalie i Priscilla. Ju� gdy do nich podchodzi�, zmierzy�y go automatycznie nieprzyjemnymi spojrzeniami. �eby je jeszcze bardziej zdenerwowa�, zastrzyg� wilczymi uszami popisowo i u�miechn�� si� pogardliwym u�mieszkiem.
– Hej, nie widzia�y�cie Cho Chang? – zapyta�, udaj�c wielce niezainteresowanego odpowiedzi�.
Dziewczyny wymieni�y mi�dzy sob� czujne spojrzenia, ale Priscilla, najmilsza z nich, wyja�ni�a:
– Cho kilkana�cie minut temu wysz�a do biblioteki. Musia�a tam co� wa�nego zrobi�…
– Dzi�ki, Priscilla – u�miechn�� si� z wdzi�czno�ci� Nicholas i �wawo ruszy� ku bibliotece, kulej�c. To jest ten moment. Moment dzia�ania. Nawet je�li Cho si� nie zgodzi na p�j�cie z nim na bal, to b�dzie mia� okazj� wyja�ni�, porozmawia�, u�o�y� spraw�. Podejrzewa�, �e je�eli Cho si� nie zgodzi, to tylko dlatego, �eby nie p�j�� z kim�, kto jest obciachowy. By�o do�� wcze�nie, a �e Cho nie prowadza�a si� po korytarzach z �adnym ch�opakiem, przypuszcza�, �e nie zd��y� jej jeszcze nikt inny zaprosi�, wi�c nie mog�a si� wymiga� jakim� pos�gowym przystojniaczkiem o �bie pustym, jak na pos�g przysta�o.
Szko�a ju� opustosza�a, bo by�o po sz�stej wieczorem. Nicholas kula� tak szybko, jak tylko pozwoli�y mu nogi i modli� si�, by Cho nie odwidzia�o si� i nie wr�ci�a zupe�nie inn� drog�. Taka w�a�nie by�a wada Hogwartu: jego ogrom i zawi�o�� labiryntu sprawia�y, �e niezwykle trudno by�o kogo� z�apa�, a zw�aszcza, gdy mia�o si� wsz�dzie tak daleko przez kulawe nogi.
Odetchn�� z ulg� i jednocze�nie poczu�, �e si� ca�y spoci� jak flis, gdy us�ysza� jej g�os zza w�g�a. Konspiracyjnie przylgn�� do �ciany korytarza i wychyli� si�, by zerkn��, z kim Cho rozmawia przed drzwiami biblioteki.
Ogarn�� go gniew i przera�enie.
– … to mi�o z twojej strony, Cedriku… – Chinka u�miecha�a si� uroczo w spos�b, w jaki nigdy nie u�miechn�a si� do Nicholasa. – Nie spodziewa�am si� tego, ale bardzo si� ciesz�…
– A ja si� ciesz�, �e si� zgadzasz. – reprezentant Hogwartu, z kt�rym rozmawia�a Cho, delikatnie wyszczerzy� bia�e z�by w u�miechu. – Jako reprezentant b�d� ta�czy� pierwszy taniec ze swoj� partnerk�, tak ci m�wi�, �eby� si� nie zestresowa�a, gdy b�dziemy musieli zata�czy�.
– Nie ma problemu! – u�miechn�a si� wdzi�cznie i zaleg�a cisza.
Nicholas pustym, martwym spojrzeniem obserwowa� Cho Chang i Cedrika Diggory’ego, gdy tak stali przed bibliotek�, zapl�tani w niezr�czne, zarumienione milczenie. Nawet on wyczu�, jak powietrze wok� tej sceny wibrowa�o. Te subtelne spojrzenia, pe�ne s�odkiego zak�opotania u�mieszki, gra cia�a jej i jego… Chocia� �ycie pozwoli�o mu tylko na jedno zauroczenie i poca�unek bez wzajemno�ci, wi�c nie by� nigdy w takiej sytuacji, nawet on zosta� oblany chemi� tego spotkania i wiedzia�, co to wszystko oznacza. Sam nie wiedzia�, jak bolesna mog�aby by� �wiadomo��, gdyby zda� sobie w pe�ni spraw�, �e je�liby by� tam zamiast Diggory’ego, nie dosta�by od Cho tego samego.
Odwr�ci� si� powoli i odszed� w jak�kolwiek stron�. Przed oczami wci�� mia� widok Cho i Cedrika. Czu� si� jakby pusty w �rodku, jakby t�py. Co go zdziwi�o, nie szarga�a nim rozpacz, lecz bardziej z�o�� i swoiste poruszenie. Z�o�� - bo kto wie, co mog�oby si� wydarzy�, gdyby by� szybszy, sprytniejszy, ju� w czerwcu. Poruszenie - bo skrad� im chwil� pe�n� s�odkiej niepewno�ci, otrzyma� troch� z blasku m�odzie�czego zauroczenia, jemu zupe�nie nieznanego, bo wyp�ywa�o z dw�ch stron. Poczu� si� troch� tak, jakby ukrad� kawa�ek smacznego tortu.
Bez s�owa wszed� do pokoju Ravenclawu i wspi�� si� po schodach bez �ycia, wci�� maj�c przed oczami widmo spotkania tamtych dwojga. Rzuci� si� na ��ko i le�a� tak bez ruchu dobry kawa� czasu. Potem zorientowa� si�, �e Chandra wlecia�a do dormitorium z malutkim li�cikiem i upu�ci�a mu go na podo�ek. Pog�aska� sw� sowi� przyjaci�k� i otworzy� kartk�.
„Jeste� tch�rzem. Mam tego do��. Nic nie osi�gniesz w �yciu, zachowuj�c si� w ten spos�b”.
Nicholas westchn�� i nabazgra� na drugiej stronie: „Nie jestem. W�a�nie si� odwa�y�em i poszed�em j� zaprosi�. Ju� z kim� idzie. I je�li masz mnie do��, to znajd� sobie jakie� lepsze towarzystwo. Po co przyja�ni� si� ze mn�, nie?”.
Chandra wylecia�a przez okno, by za chwil� wr�ci� z li�cikiem.
„Wyjrzyj przez okno dormitorium”
Nicholas to zrobi� i po prawej zobaczy� obra�on�, czekoladow� czupryn�, wystaj�c� z okna sypialni dziewcz�t. Tamara mia�a naprawd� nieciekaw� min�.
– Ile si� b�dziesz na mnie boczy�? – mrukn�� Nicholas do niej na tyle g�o�no, by us�ysza�a.
– Tyle, ile to b�dzie konieczne – rzek�a obra�onym tonem, nie patrz�c na niego.
– Dzi�ki… Jeszcze ty chcesz mnie ukara�? – spu�ci� wzrok na jezioro, rozlewaj�ce si� przed nimi niczym gigantyczna ka�u�a. D�� grudniowy, zimny wiatr, a oni patrzyli na horyzont, pr�buj�c prze�ama� barier�, kt�ra naros�a. – Ca�y czas mam wra�enie, �e co� jest nie tak…
– Przyjrzyj si� sobie… – zacz�a wojowniczo Tamara.
– Tak, wiem! – przerwa� jej niecierpliwie Nicholas. – M�wi� o tym w�a�nie!
Najwyra�niej straci�a rezon, zaskoczona jego reakcj�, a przynajmniej tak podejrzewa�, bo nie patrzyli na siebie.
– Co robimy �le? – zapyta� w przestrze�. – Co ja robi� �le?
– Jeste� uparty – burkn�a Tamara. – Nie pozwalasz sobie pom�c. Czasem si� czuj�, jakbym taszczy�a worek z cementem, bardzo oporny.
– I to jest �r�d�o wszystkich problem�w? Tak po prostu? – zapyta� Nicholas.
– No nie wiem… – Tamara nieco si� zmiesza�a. – Nasza przyja�� jest dziwna.
– Jest inna ni� wszystkie – stwierdzi� prostolinijnie Nicholas, z zachwytem obserwuj�c, jak ksi�yc o�wietli� srebrzystym blaskiem jezioro i statek Durmstrangu. Nied�ugo mia� si� zmieni� w wilka.
– To dobrze? – zaniepokoi�a si� Tamara. – Bo co� mi tu nie pasuje!
– Wiesz, mo�e mia�a� na p�czki przyjaci�… Ja nie, zawsze przyja�ni�em si� tylko z tob�. Jeste� moj� najlepsz� i jedyn� przyjaci�k�. Nie wiem, jak powinna wygl�da� typowa przyja��.
– Przepraszam, ja nie chcia�am… Nie, to nie o to chodzi…
Nicholas zerkn�� z ukosa na Tamar�, nieco speszon� jego ripostami. Chyba nastawi�a si� na k��tnie i obwinianie si� nawzajem, ale on tak nie potrafi�.
– Mo�e my si� nie umiemy przyja�ni� inaczej… – zmru�y� oczy, rysuj�c na lodowatej powierzchni parapetu abstrakcyjne wzory. – Ale wol� tak, ni� wcale.
Zaleg�a napi�ta i jednocze�nie pe�na przemy�le� cisza. Nicholas zn�w zerkn�� z ukosa na Tamar�, ona patrzy�a na niego, troch� z rozbawieniem, troch� niepewnie. Po chwili parskn�� �miechem, kt�ry by� mu potrzebny, by roz�adowa� smutek wewn�trz. Tamara u�o�y�a usta w udawany, obra�ony dzi�bek, po czym znikn�a na chwil� w oknie, by rzuci� w niego �wistkiem. W ostatniej chwili go z�apa�.
„Jeste� okropny! Ju� sama nie wiem, czemu si� z tob� przyja�ni�!”
„Zgoda?” - nabazgra� i pos�a� w kierunku Tamary r�d�k�. Zrobi�a min�, jakby si� powa�nie zastanawia�a, po czym wys�a�a mu odpowied�.
„Ale jak znowu si� tak zaczniesz zachowywa�, to ci nakopi�. Co ty sobie my�lisz, szczylu?!”
„My�l� sobie, �e jest pi�kny ksi�yc i �e p�jdziesz ze mn� na bal”


Rosemary wyda�a ciche przekle�stwo, gdy k�tem oka uchwyci�a co�, co jej si� zupe�nie nie spodoba�o i skuli�a si� za rega�em, upuszczaj�c ksi��k� do zakl��. Jedno zielone oko wystawi�a zza w�g�a delikatnie i obserwowa�a odr�twia�a, jak profesor Gamp, kt�ry w�a�nie pojawi� si� w jej polu widzenia, schwyci� jak�� podejrzanie wygl�daj�c� ksi�g� i r�wnie podejrzanym krokiem podszed� do biurka pani Pince, pochylaj�c si� nad ni� w nie mniej podejrzany spos�b. Rosemary przesz�y ciarki po plecach. Co robi o tej godzinie profesor run�w w bibliotece, o tej godzinie, tego dnia, dlaczego, po co, na co, do cholery… Ostatnio j� jakby prze�ladowa�. Mimo nieustannego i czujnego obserwowania okolicy, nie udawa�o jej si� skutecznie broni� przed wpadaniem na niego przynajmniej par� razy na dzie�. Profesor Gamp by� wsz�dzie. I wsz�dzie �ypa� na ni� t� swoj� sko�tunion� twarz�. Lada moment m�g� wyskoczy� zza w�g�a, przysun�� swoj� twarz do jej ucha i wyszepta�…
– Co, Rozmarynku, na jakiego przystojniaczka tym razem si� czaisz?
Rosemary zdrowo podskoczy�a, depcz�c po upuszczonej ksi�dze od zakl��, a po jej plecach przebieg� dreszcz. Ci�ko dysz�c z przera�enia, odrzuci�a z czo�a rude loki, kt�re zas�oni�y jej pole widzenia i odkry�a, �e to wredny, pod�y Fred, zaczajony na ni� od ty�u.
– Nie b�d� g�upszy, ni� jeste�! – oznajmi�a z wy�szo�ci� Rosemary, szybko ustawiaj�c do porz�dku sw�j rezon. – Nie uciekam si� do tak niegodnych zaj��. A teraz id� marnowa� czas gdzie indziej i nie psuj mi humoru jeszcze bardziej swoj� obecno�ci�!
– Uuu… Chyba wybrali�my z�y moment, Freddie! – George wysun�� si� nagle zza w�g�a, przy kt�rym przyczajona by�a dot�d Rosemary, powoduj�c u niej nerwowe dr�enie serca. Ka�dy gwa�towny ruch ostatnio przysparza� jej, spi�tej i czujnej, nie lada stresu.
– Ka�dy moment jest z�y, je�li chodzi o was! – wy�piewa�a z�o�liwie czternastolatka. – A teraz przepraszam, zas�aniacie mi przestrze� �yciow� i kradniecie powietrze…
Wymin�a George’a z godno�ci� i z nosem na kwint� odesz�a w swoj� stron�. Uda�a, �e szuka czego� na jednym z rega��w i pocz�a si� modli�, by Gampa ju� tu nie by�o. Przez cholernych bli�niak�w straci�a pozycj� ca�kiem niez�� do obserwowania demonicznie u�miechni�tego profesora.
– Hej, cukiereczku…
– George, daj mi spok�j… – burkn�a niezadowolona, nawet nie odwracaj�c si� do Weasleya, kt�ry, jak dostrzeg�a k�tem oka, opar� si� o rega� obok miejsca, w kt�rym szuka�a nieistniej�cej ksi��ki i szczerzy� si� w u�miechu wybitnego idioty. – Nie widzisz, �e nie mam nastroju?
– Dobra, hej, kwachu…
Rosemary spojrza�a na niego z politowaniem przez rami� i rzek�a:
– Nudzi ci si�, czy po prostu obra�e� sobie za cel, by w��czy� si� za mn� i gada� o dupie Maryni, dop�ki nie zat�uk� ci� z ulg� rega�em?
– C� za finezja psychopaty… – wyszczerzy� k�y jeszcze bardziej. – Prawdziwa z ciebie dama z rodu Black! Ale nie po to tu przylaz�em za tob�, by ci� dowarto�ciowywa�. Pami�tasz, jak we wczesnym dzieci�stwie prawie odgryz�a� mi nog�?
– Jak mog�abym zapomnie� o tym tryumfalnym wydarzeniu! – zadrwi�a Rosemary.
Co prawda, mia�a by� to noga Freda, ale… mniejsza.
– No, to jakby ci to… Ty mi kiedy� gryz�a� nog�, a teraz ja mog� podepta� twoje pantofelki! – poruszy� brewkami, po czym zako�czy� sw� wypowied� u�miechem ko�tuna w najczystszej postaci.
Zrobi�o si� cicho, gdy Rosemary okrasi�a George’a wzrokiem zdumionego bazyliszka.
– Spad�e� z miot�y, czy z Wie�y P�nocnej? – zapyta�a w ko�cu k��liwie.
George zastanowi� si� przez chwil�, po czym zn�w si� u�miechn�� zach�caj�co i rzek�:
– Pomimo tego, �e taka jeste�, wci�� licz� na to, �e p�jdziesz ze mn� na bal i dasz si� podepta�!
– Co?! A wi�c o to… Nie! Nie id� na �aden bal, nie mam ochoty, a zw�aszcza z tob�! – zaprotestowa�a gwa�townie panna Black.
– Tylko tak m�wisz! – George pu�ci� jej oko, jakiego nie powstydzi�by si� Gilderoy Lockhart.
– Przesta� si� ze mnie nabija�! Przecie� widz�, �e �wietnie si� bawisz!
– Ja generalnie si� �wietnie bawi�. Na balu te� si� b�d� �wietnie bawi� i ty ze mn�!
Wytkn�� jej j�zyk i odszed�.
– George! – krzykn�a za nim Rosemary, ignoruj�c fakt przebywania w bibliotece.
– Tylko si� �adnie ubierz! – odpar� jej przez rami� George i znikn�� za rega�em. Rosemary sta�a jeszcze chwil� w samotno�ci i gapi�a si� w to miejsce, gdzie znikn��. Westchn�a ci�ko i ostro�nie wysun�a si� z lasu rega��w, obserwuj�c okolic�. Co ciekawe, fakt, �e p�jdzie na bal z George’em Weasleyem nie by� nawet tak zajmuj�cy, jak to, by unikn�� konfrontacji z profesorem Gampem i ostro�nie wymkn�� si� do dormitorium Gryffindoru.


– Cholera jasna!
Tak Cosmo przywita� zaskoczonego Dracona na �niadaniu. Ten tylko stuli� potulnie buzi�.
– Nie, nie do ciebie m�wi� tym razem! – rzuci� ze z�o�ci�.
– Widz�, �e� wsta�, Black, chyba nie t� nog� co trzeba – zadrwi� Draco k��liwie.
– �ebym ci nie powiedzia�, czym ty �e� wsta�! – odwarkn�� Cosmo.
– Dobrze, ju� dobrze… – Draco si� wycofa� dla �wi�tego spokoju, po czym zapyta�, sil�c si� na uprzejmo�� – A mog� chocia� wiedzie�, co panicza tak wyprowadzi�o z r�wnowagi? Skl�tki?
– Skl�tki?! – Cosmo zmierzy� go pogardliwym spojrzeniem. – We� nie oceniaj wszystkich pod k�tem swoich egzystencjalnych problem�w!
Zerkn�� na st� Gryffindoru, gdy Draco nie odpar�, �wiadomie wycofuj�c si� z konfliktu z Cosmo. M�ody Black szybko zauwa�y� Melis�. Siedzia�a ze swoj� paczk� przyjaci�.
– Kogo zapraszasz, Goyle? – zapyta� niewinnie Cosmo, po czym zawy� �miechem rubasznego wariata. Draco r�wnie� zarechota� i uni�s� brwi.
– A ty co? – st�kn�� Vincent, nagle wkurzony. – Taki jeste�, kurde, szybki w te klocki?
– Sorry, Vincent, przepraszam, nie chcia�em ci� urazi�, mog�em si� domy�li�, �e z tob�… – po czym Cosmo z wrzaskiem odbi� wycelowany w niego n� �y�k�.
– Ja ju� wiem, z kim p�jd�! – u�miechn�� si� nieskazitelnie i bardzo teatralnie Draco, a po�owa dziewcz�t ze Slytherinu nagle uczyni�a jaki� gest lub d�wi�k, �wiadcz�cy o ich istnieniu. Draco nachyli� si� do Cosmo i wycedzi� – A mo�e razem zapolujemy? Ka�da tu jest nasza! Chcesz Dafne?
– Nie, ten zielony plebs nie dla mnie, ja chc� co� ekstra! – Cosmo rozejrza� si� teatralnie i z wy�szo�ci� po pozosta�ych sto�ach, udaj�c, �e serce mu nie p�k�o, gdy zauwa�y� jedn� Gryfonk�.
– Nie roz�mieszaj mnie! – parskn�� Draco. – Jak Milicenta ci� zechce, to b�dzie dobrze!
– Zawsze zadziwia�y mnie twoje wewn�trzne rozterki, kt�re omawiasz z samym sob�! – zripostowa� Cosmo. – A tak ju� serio, m�j cytrynowy cukiereczku, to chyba �e� m�zg zjad� teraz. Chyba nie s�dzisz, �e gwiazda mojego pokroju p�jdzie z Mili!
– Wydaje ci si�, �e b�dziesz mia� lepsz� lask�, ni� Pansy Parkinson? – prychn�� Draco.
– Zapraszasz Pansy? – Cosmo westchn�� z politowaniem i wsta� od sto�u. – No c�, je�eli wed�ug ciebie Pansy jest szczytem marze� i wyk�adnikiem pi�kna…
Po czym zostawi� przy stole Dracona z rozdziawion� buzi�.
– Ale zjad�e� tylko jeden tost! – zawo�a� za nim Draco. – Gdzie idziesz?
– Jestem g�odny! Na polowanie! – mrukn�� do siebie Cosmo, spinaj�c si� w sobie do dzia�ania.
Jakby tu j� zaprosi�? Ca�y czas porusza�a si� z tymi Gryfonami, musia� u�y� swej inwencji tw�rczej, albo po prostu podzia�a� na zasadzie rycz�cego neandertala: przedrze� si� przez przeszkody �okciami i dobrn�� do celu bez skrupu��w, mo�e nawet porywaj�c nieszcz�sn� niewiast�, chocia� to by�oby ryzykowne po majowym zdarzeniu. Jeszcze by mu zmar�a ze strachu, tak wiotka si� wydawa�a.
Cosmo zignorowa� stado rozchichotanych dziewcz�t z klasy wy�ej, kt�re przeci�y w�a�nie sal� wej�ciow�, w kt�rej si� przyczai�. Niestety, cholerny bal (dla Cosmo by� to ju� jeden zwrot i tak w�a�nie brzmia�) mia� te� t� wad�, mianowicie wsz�dzie towarzyszy� mu akompaniament chichot�w dziewcz�cych. Z pocz�tku zastanawia� si�, czy z boku nie wygl�da to jak na filmie, na kt�rym pojawianiu si� jednego bohatera towarzyszy zawsze jeden i ten sam motyw muzyczny.
Powinienem by� agresywny czy delikatny? Czternastolatek podrapa� si� po �epetynie tak gorliwie, �e skutecznie doprowadzi�by do palpitacji wszelkie wszy, gdyby je posiada�. Agresywny potrafi� by� i to nie�le, ale co� mu podpowiada�o, �e tym razem lepiej szybko odszuka� w sobie delikatno��…
– Konwencja, stary! – wysapa� do siebie, p�dz�c po schodach na g�r�. Dobra, gdzie mo�e by� salon Gryfon�w? Czuj�c rozpacz, pop�dzi� do sowiarni.
– Sowy! – zawo�a� w�adczo, m��c�c ramionami wok� smo�owatej g�owy. – Do mnie!
Spojrza�y na niego, jakby si� nawdycha� sowich odchod�w. Cosmo cmokn�� niecierpliwie, po czym wyj�� gwa�townie swoj� r�d�k� z czarnego bzu i omi�t� je wzrokiem zab�jcy. Jak na komend� wyda�y z siebie ch�ralny skrzek protestu i przera�enia, podskakuj�c na grz�dach. Wygl�da�y bardziej jak kwoki, ale im tego nie powiedzia�, w ko�cu by�y mu potrzebne, wi�c nie chcia� ich obra�a�. Zamiast tego machn�� r�d�k� par� razy, a przed nim, na posadzce sowiarni ros�a g�ra czerwonych i r�owych r�. Gdy by�a ju� naprawd� olbrzymia, �ypn�� na sowy, kt�re i jemu si� przygl�da�y.
– Moja pierzasta braci! – zacz�� kurtuazyjnie i uk�oni� si�, robi�c efektown� pauz�. – Robota jest.
Wci�� gapi�y si� na niego w uprzejmym zdumieniu.
– E! – cisn�� w nie. – Czy sowy mnie s�ysz�?! Ty tam! Tak, do ciebie m�wi�, cwaniaro, tam w trzecim rz�dzie, taka bia�a! Cho no tu, ty zaniesiesz te r�e… do sypialni Gryfonek z drugiej klasy!
Sowa �askawie przylecia�a i chwyci�a spore nar�cze r�, po czym wylecia�a. Cosmo roze�mia� si� tryumfalnie, po czym machn��, niczym batut�, w stron� �adnego puszczyka.
– Ty, przyjacielu, zaniesiesz te… Dobra, a za to ty tam!… ty zanie� to, ale ostro�nie! I rozsyp na ��ku panny Flaxenfield!
Cosmo wr�czy� gar�� p�atk�w r�anych w pazury jednej sowy. Nie mog�a zbyt wiele ich zanie��, ale gdyby tak wys�a� ich kilkaset, to mo�e by zadzia�o…
– Tylko jej nie zapaskud�cie tego wyra! – wrzasn�� za nimi rozkazuj�co. – Tego by jeszcze brakowa�o… Ty, chod� tu! Do ciebie m�wi�, wygl�dasz troch�, jak zasikany �nieg… Mniejsza…
Sowa o kolorze pobrudzonego �niegu podfrun�a do niego i z najwy�sz� godno�ci� chwyci�a cz�� przesy�ki. Za ni� polecia�y nast�pne, a stosik si� zmniejsza�.
– Ty! – krzykn�� Cosmo. – Obsikany �niegu! Dopilnuj, by wszystko dobrze wygl�da�o i �eby obciachu nie by�o! A ty…
Zbli�y� si� �apczywie do ostatniej, wymachuj�c ostrzegawczo r�d�k�, a ona jeszcze bardziej wyba�uszy�a oczy. G�upia jaka�, pomy�la�.
– Ciebie obdarz� specjaln� misj�… – mrukn��, po czym wyci�gn�� z torby kawa�ek pergaminu i ka�amarz i nabazgra� li�cik. – Po�� to na ��ku Melisy Flaxenfield. To bardzo wa�ne! Los �wiata jest w twych szponach, sowo!
Gdy ju� opr�ni� z wszystkich mieszka�c�w sowiarni�, zatar� r�ce i pop�dzi� na dalsz� cz�� misji. Wiedzia�, �e Melisa mo�e nie odkry� niespodzianki jeszcze przez wiele godzin, ale trudno. Wola� te kilka godzin na ni� poczeka� w um�wionym miejscu, ni� nic nie zrobi� i przegapi� szans�.
Schowa� si� w pustej salce niedaleko sali wej�ciowej. By�a malutka, w zasadzie musia�a pe�ni� chyba tylko rol� wi�kszego sk�adziku na miot�y, ale Cosmo by� pewien, �e bywa�a potrzebna podczas jakich� szkolnych uroczysto�ci. A teraz mia�a mie� r�wnie wa�n� funkcj�.
Przycupn�� gdzie� w k�cie, coraz obficiej si� poc�c. A co, je�li Melisa nie przyjdzie? Je�li zobaczy sypialni� w r�ach i oleje li�cik? A mo�e sowy nie zrobi�y tego wszystkiego jak nale�y, mo�e si� zem�ci�y za ten obsikany �nieg? A mo�e Melisa nie lubi r�? A co, je�li Filch tu wejdzie?
Te pytania z�era�y jego m�zg od �rodka do tego stopnia, �e nie m�g� sobie poradzi� w tej ciszy i nastroju oczekiwania. Zdenerwowany, toczy� wzrokiem po go�ych �cianach i byle jak poustawianych �awkach, kt�re kto� tu wcisn��, gdy nie by�y ju� potrzebne w �adnej sali na pi�trach.
Nie wiedzia�, ile sp�dzi� w salce, stresuj�c si� ka�dym podejrzanym d�wi�kiem z zewn�trz. Zd��y� ju� kilka razy och�on�� i spoci� si� na nowo, gdy wreszcie kto� zajrza� do salki. Cosmo przybra� w�a�ciw� mu min� i postaw� pana i w�adcy i �askawym wzrokiem omi�t� przybysza.
– Siostra? – uni�s� jedn� brew i przeciwleg�y k�cik ust, szczerze zdumiony.
Jego drobna, dwunastoletnia siostra sta�a w lekko uchylonych drzwiach, ostro�nie omiataj�c wzrokiem sal�, najwidoczniej wys�ana przez reszt� w roli mi�sa armatniego. Sara nie zd��y�a wyrazi� g�o�no dezaprobaty na widok starszego brata, gdy� do sali wepchn�a si�, niczym rozjuszona pani nied�wiedziowa, jej blondw�osa przyjaci�ka.
– HA! – jej przenikliwy, ordynarny odg�os, wydobyty wdzi�cznie z buzi zmusi� Cosmo do sykni�cia i z�apania si� za g�ow�. – Wiedzia�am, �e powinny�my p�j�� z tob�! Zobacz!
Chyba tylko z przej�cia w�asn� nieskaziteln� intuicj� tak bezceremonialnie z�apa�a kogo� stoj�cego na korytarzu za po�y i wrzuci�a prawie do sali. Tym kim� by�a Melisa, kt�ra natychmiast na widok Cosmo z osoby o nieco przestraszonej i lekko zaciekawionej minie zmieni�a si� w kogo�, kto w�a�nie zobaczy� najmroczniejsz� besti� ze wszystkich dost�pnych wymiar�w.
– Wiedzia�am, �e ten li�cik sprowadzi ci� tu, do tego psychola, kt�ry pewnie by ci� zam�czy� na �mier�! – zaskrzecza�a blondynka.
– A jeszcze chwil� temu m�wi�a�, Charlotte, �e po prostu chcesz zobaczy� tego romantycznego przystoj… – zacz�a Sara lekko ch�odnym tonem, ale dziewczyna jej przerwa�a:
– Cicho, nieprawda! Czu�am podsk�rnie, �e co� jest nie tak! – zwr�ci�a si� z powrotem do Cosmo – Ty by� nam j� tu zamkn�� i zabi�, wcze�niej torturuj�c, wszyscy �lizgoni tak robi�!
– Skoro wszyscy tak robi�, to czemu jeszcze nikt nie umar�, skatowany w kom�rce? – zapyta� Cosmo, unosz�c brwi.
Zaleg�a cisza, wywo�ana burzliwymi procesami my�lowymi Charlotte, zajmuj�cymi j� tak skutecznie, �e zamilk�a. Cosmo postanowi� odzyska� szans� i odezwa� si� do siostry:
– Wbrew obiegowej, niezwykle krzywdz�cej opinii, �lizgoni tak NIE ROBI�, dlatego chc� ci� poprosi�, czcigodna Saro Lily Black, �eby� wyprowadzi�a na zewn�trz ten chodz�cy generator d�wi�ku i zostawi�a mnie samego z twoj� urokliw� kole�ank�, przed kt�r� staraj� si� mnie nieskutecznie broni�…
– O NIE! – wrzasn�a Charlotte, podchodz�c na swoich przysadzistych n�kach do Cosmo, co nie zrobi�o na nim wielkiego wra�enia, nawet gdy jej t�usta pi�stka zamacha�a mu niebezpiecznie przed nosem. – NIE ODDAMY BEZ WALKI MELISY, NIE B�DZIESZ JEJ JU� WI�CEJ KRZYWDZI�!
– A czy ktokolwiek m�wi, �e ja j� chcia�em skrzywdzi�? – warkn�� niecierpliwie Cosmo, po czym rzek� s�odko – Przesu� si�, Prosiaczku…
Omin�� Charlotte i podszed� do Melisy, kt�ra si� mimowolnie skuli�a. Spojrza� jej prosto w oczy.
– Wcale nie chcia�em ci� skrzywdzi�… – rzek� najwilgotniejszym, romantycznym g�osem, na jaki go by�o sta�. – Do dzi� mam ochot� wyrwa� sobie m�zg z korzeniami i zagra� nim w quidditcha, �eby zapomnie�, o tym co ci zrobi�em!
Mo�e to tylko przewidzenie, ale mia� wra�enie, �e Melisa si� prawie… ustosunkowa�a pozytywnie do niego? K�tem oka nawet dostrzeg�, �e Sara si� lekko u�miechn�a, tak wi�c, rozochocony na ca�ego, brn�� dalej:
– Wi�c, w ramach rekompensaty chcia�em ci� AUU!!!
– JAK MNIE NAZWA�E�?! – dziki wrzask szyszymory omi�t� go od ty�u. Najwidoczniej Charlotte wreszcie zorientowa�a si�, �e w�a�nie zosta�a ochrzczona Prosiaczkiem.
Cosmo obr�ci� si� i cofn�� do ty�u, nieco zestresowany przera�aj�cymi brzytwami, jakie mo�na by�o zaobserwowa� w niebieskich oczach Charlotte.
– Poczekaj, ja wcale nie mia�em nic z�ego na my�li, troch� mi przypominasz �wink�, a �e nie wiem, jak si� nazywasz… – zacz�� Cosmo, wyci�gaj�c przed siebie r�ce niczym tarcz�.
– Ja ci dam �wink�… – wycedzi�a szale�czo Charlotte, odchodz�c od zmys��w.
– AAAAA! – pisn�� Cosmo wysoko i d�ugo, chowaj�c si� za Sar�.
– Ach! Tu jeste�!
Do sali wszed� Draco, zerkn�wszy z wy�szo�ci� na trzy dziewczyny i skulonego za Sar� przyjaciela.
– Wiedzia�em, �e to ty inicjujesz te dziwne d�wi�ki! – warkn�� blondyn. – Co ty tu robisz z…
Nie doko�czy�, krzywi�c si�, jakby mia� do czynienia ze stert� psich odchod�w.
– Pansy ze mn� idzie! – obja�ni� �askawym tonem celebryty, zwracaj�c si� z powrotem do niego. – Chod�, spitalamy st�d i upolujemy ci jak�� godn� ciebie dziewoj�, nie mo�esz p�j�� z byle plebsem…
– Draco, zrozum, ja w�a�nie sobie poluj�… To znaczy…!
– ONA Z TOB� NIE P�JDZIE, ZBOKU!!! – rykn�a mu do ucha Charlotte. – POLUJ SE GDZIE INDZIEJ!!!
– MO�E NIECH ONA SAMA ZDECYDUJE!!!!!! – odwdzi�czy� si� pi�knym za nadobne Cosmo, a Charlotte a� si� skuli�a, zaskoczona zdolno�ciami p�uc czternastoletniego Blacka.
Wszyscy spojrzeli na Melis�, kt�ra z l�kiem wpatrywa�a si� w Cosmo. Czarnow�osy pos�a� jej b�agalne spojrzenie. B�agam, zg�d� si�, przecie� ja ci� nie skrzywdz� ju� nigdy wi�cej!…
– Co? – Draco rykn�� �miechem, przerywaj�c napi�t� cisz�, gdy zorientowa� si�, o co biega. – To chcesz zaprosi� t� szlam� na bal? J�?
– Draco! – sykn�� ze z�o�ci� Cosmo, czerwieniej�c z w�ciek�o�ci.
– Zdziadzia�e� kompletnie na staro��… Co to, wilk zakocha� si� w owcy? Ale nie, stary, ja ci� znam, tobie chodzi o co� zupe�nie innego! – rechocz�c, blondyn tr�ci� Cosmo �okciem. – Liczysz na to, �e zobaczysz wi�cej, ni� ostatnim razem, kiedy si� ni� bawili�my, mam racj�? Ha, dobre!
– Jak �miesz… – zadudni� Cosmo, kr�c�c g�ow�, zupe�nie czerwony, ale by�o za p�no.
Melisa mia�a rozszerzone oczy, jakby dopad�a j� jaka� trauma z dawnych dni, po chwili wyda�a z siebie suchy szloch i wybieg�a z sali po tych s�owach.
– Nie, czekaj! – zawo�a� za ni� Cosmo, czuj�c rozpacz. – Poczekaj, ja nie…!
– Melisa! – Sara wyprzedzi�a Cosmo i dogoni�a przyjaci�k� u st�p marmurowych schod�w w sali wej�ciowej, gdzie czai�a si� pozosta�a cz�� paczki, mianowicie trzech ch�opc�w.
– Widzisz? – warkn�o mu co� przy uchu, po czym poczu�, �e Charlotte z�apa�a go za po�y szaty i popchn�a mocno. – C�e� narobi�!? Daj jej wreszcie spok�j!
Cosmo, nieco oszo�omiony i stoj�cy samotnie niczym wysepka na �rodku sali wej�ciowej obserwowa�, jak Charlotte do��cza do pozosta�ej grupki, skupionej wok� Melisy i pocieszaj�cej j�.
– Skrzywdzi� ci�?
– Co on tam robi�?
– Czekaj, zaraz mu…
Cosmo poczu�, jak jego twarz powoli wykrzywia si� w tak potwornym, w�ciek�ym grymasie b�lu, nienawi�ci i wszelkich z�ych emocji, a najdziwniejsze by�o to, �e nie m�g� zatrzyma� tego procesu.
– �wietnie! – krzykn�� ze z�o�ci�, prawie przez �zy, w stron� grupki Gryfon�w, �ypi�cej na niego niezbyt przyja�nie, po czym zrobi� zgrabny wira� i wmiesza� si� w t�um dziewcz�t z Beauxbatons, kt�ry w�a�nie wkroczy� do sali wej�ciowej. Od razu wiedzia�, kt�ra jest naj�adniejsza. Kompletnie si� nie zastanawiaj�c nad skutkami i poziomem szale�stwa jego desperackiego, nieprzemy�lanego planu dzia�ania, podszed� do wyczajonej �ani.
– Jeste� niesamowicie pi�kna – oznajmi� g�o�no pewnym siebie tonem. Dziewczyna chyba go zrozumia�a, bo u�miechn�a si� delikatnie, a jej kole�anki zachichota�y. – Jak masz na imi�?
– Brigitte – oznajmi�a drgaj�cym, melodyjnym g�osem. Szcz�ciem, chocia� by�a od niego starsza trzy lata, r�nica nie by�a wcale prawie widoczna, a wzrostem nawet j� lekko przewy�sza�.
– S�dz�c po tym, jaka jeste� �adna, pewnie masz ju� kolejk� ch�tnych na ten choler… na bal?
– Nie rozumi… – zmiesza�a si� Brigitte.
– Czy chcesz i�� ze mn� na bal bo�onarodzeniowy? – zapyta� Cosmo cierpliwie i g�o�no.
Dziewczyna (i jej kole�anki) zmierzy�a wzrokiem Cosmo od st�p do g��w, wyra�nie zadowolona.
– Ja chc� i�� – potwierdzi�a skinieniem g�owy i u�miechn�a si� kokieteryjnie, a jej kole�anki zachichota�y.
– �wietnie, moje gratulacje! Ale ze mn�? – upewni� si� Cosmo, wskazuj�c na siebie. Z tymi obcokrajowcami!…
– Tak, naturallement!
Chichocz�ca grupka go min�a, a kiedy wreszcie zosta� sam, zn�w spojrza� na paczk� Gryfon�w, mierz�cych go nieprzyja�nie.
– Chod�my ju�, co tak sterczycie? – fukn�a na� Charlotte i ca�a sz�stka obr�ci�a si� w stron� marmurowych schod�w. Cosmo obserwowa� jeszcze jaki� czas z rezygnacj� zaci�te spojrzenie Melisy, kt�re mu pos�a�a, zanim nie odwr�ci�a si� i nie wspi�a za przyjaci�mi na g�r�. Sykn�� do siebie, zakrywaj�c twarz d�o�mi. Zupe�nie nie rozumia�, co przed chwil� zrobi�.


To Bo�e Narodzenie jawi�o si� jak �adne inne. Nicholas dzi� zjad� tylko dwie dok�adki zamiast czterech, a to oznacza�o, �e ewidentnie mu co� dolega�o. My�l o balu przeszywa�a regularnie jego m�zg jak strza�a, a ilekro� tak robi�a, Nicholas tupa� nog� w z�o�ci i gwa�townie zdziela� g�ow�, czym popad�o, czym narazi� si� na opini� osoby w stanie zaawansowanej schizofrenii. To, �e mia� i�� z Tamar�, by�o do�� zwyczajn� sytuacj�, ale ta�czenie! Nie mie�ci�o mu si� w g�owie wykonanie tej czynno�ci. I jeszcze do tego Cho, pi�kna, nieskazitelna Cho, ta�cz�ca z tym wymuskanym pata�achem… C� za tortury, ogl�danie przez kilka godzin ich razem…
Ca�y dzie� unika� Tamary. Nie chcia�, �eby widzia�a, jak bardzo cierpi z powodu tego balu. S�dzi�, �e to nie by�oby zbyt mi�e. Przecie� to nie by�a jej wina, �e podoba�a mu si� Cho i �e ca�owa� si� z Cho, i �e od pocz�tku lubi� tylko Cho, i Cho, tylko Cho, nieustannie w jego my�lach…
Ech. Wygl�dam, jak kompletny kretyn, pomy�la�, przegl�daj�c si� w lustrze, gdy ju� ubra� od�wi�tn� szat�. Nie. Dobrym s�owem by�oby „wy��ty, stary mop, le��cy bezradnie na ziemi”. Przeczesa� stercz�ce w�osy palcami, �eby nie wygl�da�y jak p� dupy zza krzaka, i z ci�kim westchni�ciem osoby konaj�cej w m�czarniach, zszed� do salonu Ravenclawu. Dotar�o do niego, uruchamiaj�c specjaln� funkcj� w jego m�zgu, sygnalizuj�c� „Znowu przesrane”, �e nikogo nie ma. J�kn��, gdy tylko omi�t� nieprzytomnym spojrzeniem zegarek, �e bal trwa� ju� od pi�tnastu minut.
Czemu ja zawsze musz� wszystko…!
Przeklinaj�c siebie w duchu, �e le�a� tyle w sypialni i marzy� o Cho, �e zupe�nie zapomnia� o wszystkim, pop�dzi� na d�. Zamek kompletnie opustosza�, nawet duchy musia�y si� zgromadzi� tam… w�a�nie, gdzie? Dumbledore chyba co� wspomina� o tym, GDZIE ma bal si� odby�, ale Nicholas naprawd� nigdy nie s�ucha� tych wszystkich przem�wie� dyrektora…
– Logiczne by by�o, �eby bal si� odby� w Wielkiej Sali, ale… znaj�c moje szcz�cie i ca�y ten cholerny Hogwart, to mo�e by� r�wnie dobrze u wielkiej ka�amarnicy… – pog��wkowa� troch� i postanowi� sprawdzi�, czy rzeczywi�cie tam jest bal. Ku jego uldze, okaza�o si�, �e mia� racj�, no i dobrze trafi�. Istnia�o jeszcze przecie� ryzyko, �e si� zgubi w tym ca�ym zamieszaniu i w og�le nie znajdzie Wielkiej Sali, Nicholas dobrze zna� mo�liwo�ci swojej g�owy…
Kiedy w�lizn�� si� do Sali, bal ju� trwa�. Pary wirowa�y na parkiecie, orkiestra gra�a i nikt specjalnie nie zauwa�y� sp�nialskiego. Nicholasa w zasadzie to ju� ma�o obesz�o, bo dopiero teraz dostrzeg� pi�kno l�ni�cych od sztucznego szronu �cian. Tak go ten widok zaj��, �e sta� pod drzwiami dobre kilka minut z rozanielon� twarz�. Ekstaza na widok �cian ust�pi�a jednak silniejszej - na widok sto�u zastawionego do uczty. Pi�tnastolatek ruszy� w obranym kierunku niczym zombie, ale na chwil� przystan��. Co z Tamar�? Chyba powinna na niego gdzie� czeka�, prawda? Podrapa� si� zdrowo w �epetyn� i dotar�o do niego, jak Tamara musi by� na niego wkurzona. Mo�e lepiej jej ju� dzi� nie denerwowa� swoim widokiem, tylko spr�bowa� podw�dzi� udko kurczaka, lub tak z sze��, i zmyka� w podskokach na g�r�?…
Podszed� do sto�u Ravenclawu, ale jedzenia nie by�o, tylko puste talerze i karty z menu. Nicholas okaza� pewne zaniepokojenie, ale zakl�� pod nosem, bo tak inteligentnie podkrad� si� po kurczaki, �e wyl�dowa� prosto pod nosem Tamary.
– Cholera!
– Tak, ja te� ci� witam… – czekoladowow�osa zmierzy�a go ch�odnym spojrzeniem, podobnie do kole�anek, kt�re sta�y obok nich.
– Tamara, przepraszam, nie chcia�em… Ja tylko…
– Daj spok�j! – Tamara prychn�a z gorycz�. – Gdyby ci tylko zale�a�o na mnie… Specjalnie do ciebie nie posz�am, by ci� nie wyci�ga� si�� z sypialni, by zobaczy�, jaki jest poziom naszej przyja�ni… Narazi�e� mnie na kompromitacj�. Zapomnia�e� o kim�, kogo uwa�asz za przyjaciela.
– Nie, to nie tak! – zaprzeczy� gwa�townie Nicholas, ale czu� bole�nie, �e Tamara ma racj�. Nie zd��y� jednak powiedzie� czego� na swoj� obron�, bo w�a�nie podesz�a do nich spora grupka typowych ciach, wszystkich z Ravenclawu i wszystkich wygl�daj�cych zreszt� tak samo.
– Ju� jeste�my, laseczki! – jeden z nich wywali� ca�y garnitur �wiec�cych a� z�b�w i zgodnie obrzucili Nicholasa gburowatymi spojrzeniami. Ca�a grupka, to znaczy ciacha i „laseczki”, odesz�a w stron� parkietu.
– Ale… Hej! – zawo�a� w powietrze Nicholas i rozdziawi� usta w ci�kim szoku. Tamara po prostu zignorowa�a go kompletnie, wywijaj�c z jednym z przystojniaczk�w. Najwyra�niej nie mia�a Nicholasowi ju� nic do powiedzenia tego wieczora, ich konwersacja dobieg�a ko�ca. Najgorsze by�o to, �e nagle, obok ob�apianej przez przystojniaczka Tamary, pojawi� si� znik�d duet wieczora, czyli Cho z Diggorym, tym cholernym, nobliwym Diggorym… kt�ry na pewno pami�ta� o balu. Nicholas poczu�, �e tego za wiele. Obserwowa� Tamar� z rosn�c� w�ciek�o�ci�. Dopiero teraz dostrzeg�, �e bardzo �adnie wygl�da i zrobi�o mu si� jeszcze bardziej g�upio. Machn�� r�k� w powietrze, czuj�c beznadziejn� rezygnacj�, odwr�ci� si� na pi�cie i wyszed� z Wielkiej Sali, id�c samotnie do domu.


Bal Bo�onarodzeniowy trwa� ju� dobre dwie godziny, ale nic nie wskazywa�o na to, by mia� si� rych�o sko�czy�. George Weasley i Rosemary Black, stoj�cy obok siebie pod roziskrzon� szronem �cian�, wymienili spojrzenia - George urodzonego podrywacza, Rosemary zm�czonej babuliny. George kiwn�� g�ow� w kierunku parkietu i zanim Rosemary zd��y�a pokr�ci� swoj� przecz�co, ju� zosta�a zaci�gni�ta do pl�sania odn�ami w�r�d pozosta�ej braci uczniowskiej i nauczycieli. Niestety, nie�mia�a nadzieja Rosemary, �e pan Gamp nie lubi balu i zostanie tego wieczora w swym pokoju z ksi��k� i ciep�ymi skarpetami na nogach rozwia�a si� szybko, gdy tylko dostrzeg�a go w�r�d innych nauczycieli. Wygl�da� przystojnie w czarnej szacie dobrej jako�ci i niedbale rozczochrany, ale sam jego widok by� dla Rosemary niezbyt ciekawy. Owszem, gdyby nie wpada�a na niego w przeci�gu tego miesi�ca i nie obserwowa�a na jego twarzy kilkukrotnie u�mieszku przyprawiaj�cego j� o ciarki, to pewnie by�oby jej wszystko jedno.
George wym�czy� j� kilkoma ta�cami, nie m�wi�c za wiele. Zachowywa� si� wed�ug niej nieco podejrzanie, by� lekko nieobecny. I cz�sto zerka� na st�, przy kt�rym siedzia�o grono pedagogiczne.
– Jak si� bawicie? – przerwa� im jego brat bli�niak, wskakuj�c nagle mi�dzy nich.
– Ja si� bawi� �wietnie! – zawo�a� weso�o George. – A gdzie Angelina?
– Zostawi�em j� na chwil� z Katie i Alicj�. Niech sobie poplotkuj�. A my, braciszku… Przepraszamy pann� bardzo, mamy piln� spraw� do za�atwienia z Ministerstwem! – zwr�ci� si� nagle Fred do Rosemary i szybko wycofali si� z t�umu. Rosemary wzruszy�a ramionami i spr�bowa�a wyczai� swoich przyjaci�. Dostrzeg�a ca�� tr�jk� nieopodal, wi�c ruszy�a w ich kierunku. W ostatniej chwili przystan�a, bowiem ze zdziwieniem z dystansu ju� dostrzeg�a, �e Ron i Hermiona ostro si� o co� k��c�, a Harry stoi obok, nieco skonsternowany.
– …Wi�c dowiedz si�, �e ani razu nie zapyta� mnie o Harry'ego, o nic…
– A wi�c ma nadziej�, �e pomo�esz mu zgadn��, o czym wyje jego jajo! Ju� widz�, jak sk�aniacie do siebie g��wki podczas tych uroczych wsp�lnych posiaduch w bibliotece…
– Nigdy bym mu nie pomog�a w odgadni�ciu, co oznacza wycie jego jaja! Nigdy. Jak mog�e� co� takiego powiedzie�… przecie� dobrze wiesz, �e �ycz� wygranej Harry'emu. I Harry o tym wie, prawda, Harry?
– Okazujesz to w bardzo dziwny spos�b.
– Ten ca�y turniej ma s�u�y� nawi�zaniu przyja�ni z czarodziejami z innych szk�!
– Wcale nie! Tu chodzi o zwyci�stwo!…
Rosemary zmarszczy�a brwi, s�ysz�c t� dziwn� konwersacj�. Wiedzia�a, w przeciwie�stwie do Harry’ego i Rona, �e Hermiona zosta�a zaproszona przez Wiktora Kruma, ale nie spodziewa�a si� takiej reakcji ze strony Rona. By�a przekonana, �e Ron podnieci si� mo�liwo�ci� przenikni�cia do bliskiego kr�gu znajomych samego Kruma i ju� by�a gotowa si� nawet o to z Hermion� za�o�y�. Tymczasem Ron robi� jej najwyra�niej publiczne sceny zazdro�ci. Harry i Rosemary na odleg�o�� wymienili wymowne spojrzenia i Rosemary ruszy�a w kierunku przyjaci�, by uspokoi� Rona.
– Nie uwa�asz, �e dama nie powinna chodzi� po parkiecie sama, gdy jest na balu?
Kto� zas�oni� jej przyjaci�, staj�c na drodze. Rosemary zatrzyma�a si� raptownie, zanim nie uderzy�a w tors tego kogo� i unios�a g�ow� do g�ry, czuj�c silne napi�cie. �agodny, poufa�y u�miech profesora Gampa odbi� si� na jej ciele elektrycznym wstrz�sem. Oszo�omiona, otrz�sn�a si� dopiero wtedy, gdy poczu�a jego d�o� delikatnie k�ad�c� si� na jej talii. Drug� chwyci� jej d�o� i poprowadzi� do delikatnego, subtelnego, wolnego ta�ca. Nie potrafi�a powstrzyma� dreszczu, kt�ry przeci�� ka�dy skraweczek jej sk�ry. Profesor Gamp tylko si� u�miecha�, jego przenikliwy wzrok majaczy� nisko nad ni�. Chocia� jej serce pulsowa�o przera�eniem i szokiem, w m�zgu zrodzi�a si� okropna my�l: „Przystojny jest nawet”.
Rosemary mia�a na sobie zwiewn� sukienk� koloru chabrowego, z bufkami i szarf� zawi�zan� pod biustem, kt�ra profesor po chwili pochwali� �askawie, twierdz�c, �e jest jej �adnie w tym kolorze. M�oda panna Black podzi�kowa�a jedynie sztywno.
– Co� taka spi�ta? – zapyta� drwi�co po chwili.
– Wydaje si� panu – odpar�a wynio�le, wci�� nie spuszczaj�c buntowniczego wzroku z jego oczu.
Gamp zrobi� co� kompletnie nieprzewidzianego, to jest przewiesi� j� sobie przez rami� jak w jakim� nami�tnym, latynoskim ta�cu. Rosemary poczu�a, �e serce podjecha�o jej do gard�a, lecz na szcz�cie po jakim� czasie si� wyprostowali.
– Teraz si� troch� rozlu�ni�a�! – za�mia� si� drwi�co i uni�s� brew. Rosemary okrasi�a to spojrzenie r�wnie wyzywaj�cym i drwi�cym, by nie by� na przegranej pozycji. Do ko�ca tego niemi�osiernie d�ugiego ta�ca mierzyli si� jedynie napi�tym spojrzeniem, Rosemary wyzywaj�cym, Gamp tajemniczym i na pewno nie w�a�ciwym spojrzeniu, jakie powinien kierowa� nauczyciel w kierunku uczennicy. Gdy tylko ostatnie nuty zabrzmia�y, Rosemary szybko si� zmy�a, pozostawiaj�c Gampa nieco zdezorientowanego. Uda�o jej si� wmiesza� w t�um i skry�a si� za grupk� Puchon�w. Po chwili spr�bowa�a wy�owi� wzrokiem jej koszmar senny, ale Gampa nigdzie nie by�o. Przesun�a si� wi�c bardziej w kierunku jednego ze sto��w, kt�ry pe�ni� funkcj� bufetu dla spragnionych. Rosemary wysun�a si� nie�mia�o zza misy ze �wi�tecznym ponczem. Zapach cynamonu wierci� jej w nosie, kichn�a wi�c cichutko w d�o�.
– Ach, wi�c tu si� skry�a�! – g�os jej partnera, rudego George’a, przeszy� jej czujno��. – Niez�a z ciebie kombinatorka, Rosie!
– Wcale si� nie skry�am! – fukn�a oburzonym tonem Rosemary, ale George jej nie s�ucha�, tylko zaci�gn�� nieszcz�sn� na parkiet, pomi�dzy t�um par. Trzeba by�o przyzna�, �e ta�czy� dobrze, a nawet lepiej, ni� na pocz�tku balu. By� te� u�miechni�ty w dziwaczny spos�b.
– Co� za�atwili�cie? – zagadn�a, patrz�c wyzywaj�co w jego oczy.
– Kto? Co za�atwili�my? – George uda� zdziwionego.
– Nie cyga� mi tu, przecie� by�am przy tym, jak Fred kilka minut temu do nas podszed� i udali�cie si� w kierunku Bagmana. Poza tym, co oznacza ten u�mieszek, jak nie kolejne knucie czego�?
– Niech ciebie ju� o to nie boli g��wka – zawo�a� George i wykona� z Rosemary co� na kszta�t piruetu. Krzykn�a kr�tko, ale z George’em nie by�o �art�w. Ta�czy� tak energicznie, jak nigdy przedtem, raz po raz rzucaj�c ni�, ale zawsze w kontrolowany spos�b.
– Musz� ci powiedzie�, �e wygl�dasz naprawd� zjawiskowo – u�miechn�� si� do niej.
– Powiedzia� George po dw�ch godzinach balu – prychn�a Rosemary, ale poczu�a si� mi�o.
– Nikt nie kwestionuje tego, �e wygl�dasz dobrze… – George zakr�ci� ni� niebezpiecznie. – Jakby� si� jeszcze cz�ciej u�miecha�a i rzadziej ciska�a krzes�ami w Bogu ducha winnych ludzi…
Rosemary nic nie powiedzia�a, wci�� do�� odr�twia�a. George chyba to zauwa�y�, wi�c przysun�� si� troch� bli�ej i spyta�:
– Chcesz st�d wyj��? Wygl�dasz do�� blado.
– Chyba tak… Wyjd�my, troch� tu duszno… – Rosemary, jak zwykle, nie okaza�a s�abo�ci, ale obecno�� George’a wyzwoli�a w niej fal� ulgi, dziwaczne, domowe uczucie bezpiecze�stwa blisko przy kim� swojskim, kim�, kto nie jest czterdziestoletnim nauczycielem.
Wy�onili si� z zat�oczonej Wielkiej Sali na zewn�trz. Chocia� by�o zimno i pr�szy� �nieg, powietrze niesamowicie orze�wi�o j� i pozwoli�o odetchn�� i odci�� si� w jakim� stopniu od ci�kich, kleistych my�li o panu Jamesie. Omin�li par� krzak�w r�, w kt�rym niew�tpliwie kotwasi�o si� kilkana�cie par i przycupn�li w mniej eksploatowanej cz�ci tarasu. St�d muzyka, kt�ra dobiega�a z Wielkiej Sali, wydawa�a si� odleg�a jak ze snu, obecno�� Gampa te� by�a mniej prawdopodobna, za to cisza �niegu i nocy okry�a ich grubym kocem. Rosemary odpr�y�a si� nieco.
– Co� ci� trapi? – zagadn�� w ciszy George.
– Nie – sk�ama�a g�adko Rosemary.
Wyczuwa�a na sobie wzrok George’a, przenikliwy, by� mo�e doprawiony szczypt� troski. Czu�a si� bardzo dziwnie po ta�cu z profesorem Gampem. Towarzyszy� jej smutek, jaki� rodzaj niepokoju i strachu, ale te� zrezygnowanie i… zaintrygowanie.
– Mam wra�enie, �e zaraz p�kn� z emocji – wyrzuci�a z siebie wreszcie. – Niemi�ych emocji.
George nic nie powiedzia�, obserwuj�c j� i analizuj�c. By�a mu za to wdzi�czna. Nie �yczy�a sobie kolejnych porad i m�drych g��w, potakuj�cych nad ni� cierpliwie.
– M�wi si�, �e… – George wywali� garnitur z�b�w, poprzedzaj�cy jego wypowied� jak werble. – Kiedy widzisz smutn� dziewczyn�, nie dociekaj, co jej jest. Po prostu j� przytul.
– Chcia�by�! – parskn�a. – Ja si� nie przytulam.
– Nie?
– Nie.
– To chocia� ze mn� zata�czysz, nie?
Rosemary spojrza�a przez rami� na George’a do�� w�tpi�cym spojrzeniem, ale chwil� p�niej u�miechn�a si� do niego, chyba po raz pierwszy w �yciu, i wsta�a. Z oddali p�yn�a powolna i delikatna melodia. George chwyci� j� podobnie, jak poprzednio Gamp, za tali� i d�o�, ale Rosemary nie przeszkadza�o, �e by� tak blisko - w ko�cu znajdowali si� na grudniowym ch�odzie i ciep�o jego cia�a by�o przyjemniejsze ni� zimna, kamienna �awka. Nie zaprotestowa�a te�, gdy przysun�� si� bli�ej i czule wtulili si� w siebie w �nie�nej ciszy, ta�cz�c wolno do delikatnej, szepcz�cej melodii. Rosemary przytuli�a twarz do jego ramienia, kt�re znajdowa�o si� na tym samym poziomie, po czym odetchn�a gdzie� w sobie z ulg�. P�atki �niegu ta�czy�y subtelnie do tej samej melodii.


ci�g dalszy nizej

[ Brak komentarzy ]


 
107. cd
Dodała Mary Ann Lupin Wtorek, 15 Lipca, 2014, 04:49

– Ja wiem swoje! Pan by� mistrzem parkietu za m�odu, wszystko to jest w pa�skich oczach!
Snape, siedz�cy naprzeciw Cosmo, pozezowa� na niego osobliwie. Draco zarechota�, Pansy, oczywi�cie, musia�a us�u�nie zrobi� to samo, podobnie zreszt� do Vincenta i Gregory’ego.
– Taki ze mnie by� mistrz, panie Black, jak z ciebie u�ytkownik umys�u… – profesor okrasi� swoj� wypowied� drwi�cym u�mieszkiem, a jego uczniowie, kt�rzy go w tej chwili otaczali, za�miali si� wiernie.
– Widz�, �e �art si� trzyma pana! – u�miechn�� si� Cosmo do Snape’a i pu�ci� mu oko. – Co, bal udany? Humorek dopisuje? Uda�o si� poderwa� jak�� wiotk� panienk� do pl�s�w?
– A czy ty sugerujesz, �e jaka�, jak to okre�li�e�… wiotka panienka… jest dla mnie odpowiednia? – zripostowa� Snape wci�� tym samym rozbawionym tonem. – Przyszed�em tu pilnowa� porz�dku…
– Jasne! – Cosmo pokr�ci� g�ow� z politowaniem. – M�g�by chocia� pan zdradzi�, na jaki bajer j� pan poderwa�. Powiedzia� pan: „S�uchaj, cizia, mam taki fajny eliksir w gabinecie, b�dzie odlot”?
– Za chwil� wysuszysz ca�y �nieg na b�oniach – odpar� jedynie na t� zaczepk� Snape, bezszelestnie upijaj�c z pucharu.
– Czy to prawda, �e kiedy� bal by� cz�sty w Hogwarcie? – zapyta�a Pansy profesora.
– Nie cz�sty, ale mia� miejsce co pi�� lat, regularnie.
– Dlaczego zniesiono ten zwyczaj?
– Chyba zanik� zwyczaj �wi�towania podczas wojny z Czarnym Panem. Jako� go nie przywr�cono. Ale za moich czas�w bal, jak najbardziej, obowi�zywa� – rzek� kwa�no Snape.
– Bal jest spoko kolo! – stwierdzi� Cosmo, prze�uwaj�c ostatni k�s �wi�tecznego placka. – I na�re� si� mo�na i nie ka�� i�� spa� o dziesi�tej…
– C�, Black, twoje potrzeby s� najwyra�niej do�� proste…
– Trudno, �eby by�y krzywe…
– Przymknij si� i zerknij tam! – tr�ci� go �okciem Draco. Cosmo spojrza� w tamt� stron�. Przy lodowej kolumnie sta�a Brigitte, jego partnerka na obecny bal. Kilka minut temu posz�a do �azienki, a teraz sta�a przy kolumnie i zach�ca�a najwyra�niej Cosmo do tego, by do niej podszed�.
– Wi�c przepraszam szacowne grono i czcigodny organ w�adzy! – m�ody Black wsta� i uk�oni� si� uni�enie przed profesorem. – Wo�a mnie moje francuskie ciastko.
Podszed� do Brigitte, nonszalancko wciskaj�c d�onie w kieszenie. Dzi�kowa� losowi, �e pomimo tego, i� dziewczyna by�a od niego starsza o trzy lata, by� od niej ciutk� wy�szy i nie robi� jej obciachu.
– Co tam? – zagadn��, u�miechaj�c si� do niej.
– Prosi� koleg�w i i�� ze mn� – odwzajemni�a jakim� dziwnym u�mieszkiem.
Cosmo uni�s� brwi i obr�ci� si�, po czym kiwn�� na Dracona. Ruszy� za Brigitte, zachodz�c w g�ow�, o co jej chodzi.
Draco, Pansy, Blaise, Vincent i Gregory dogonili go chwil� po tym, jak wyszed� z Wielkiej Sali. Brigitte sz�a szybko, rozgl�daj�c si� na boki, a jej p�owe pukle l�ni�y blado w s�abym o�wietleniu. Trafili w ko�cu na jaki� korytarz, kompletnie opustosza�y, je�li nie liczy� skupionych przy jednym z okien dw�ch dziewcz�t i ch�opaka. Brigitte do��czy�a do nich i spojrza�a na Cosmo osobliwie.
– To jest Monique, to Antoinette, to jest Gilles.
Przedstawieni Francuzi byli zaj�ci robieniem czego� dziwnego, mianowicie instalowaniem dziwnego sprz�tu na �rodku korytarza, na ziemi. Na czym� w rodzaju misy po�o�yli jaskrawozielone kryszta�ki, kt�re by�y najwyra�niej roz�arzone, a nad nimi wisia� w powietrzu lej ze szk�a, szerok� cz�ci� skierowany do do�u. Od zw�aj�cej si� cz�ci odprowadzono d�ug� rur�, zako�czon� ustnikiem. Cosmo zmarszczy� brwi. Francuzi gestem zaprosili ich, by wszyscy usiedli naoko�o misy.
– Co to jest? – zapyta� Draco niepewnie
– Joie – odpar�a Brigitte drgaj�cym, zmys�owym g�osem.
– Co takiego?
Brigitte chwyci�a za ustnik i zaci�gn�a si� porz�dnie. Najwidoczniej substancje z zielonych, �arz�cych si� kryszta�k�w w misie wpada�y do leja, a potem by�y przez wci�gaj�cego wdychane.
– Ale… co to da? – zapyta� niech�tnie Cosmo, gdy uchwyci� ustnik, kt�ry poda�a mu Brigitte.
– Przekona� si�! – u�miechn�a si� do niego zach�caj�co. – To cudowni uczucie.
Cosmo zaci�gn�� si� dziwaczn�, magiczn� substancj�. Najpierw zakr�ci�o mu si� w g�owie, poczu� bardzo s�odki smak w sobie, a po chwili kompletnie si� zrelaksowa�. Musia� wci�gn�� jeszcze kilka razy, by odda� ustnik Draconowi.
– To jest �wietne – stwierdzi� Draco, obdarzaj�c Gillesa pe�nym podziwu wzrokiem. Ten tylko u�miechn�� si� w odpowiedzi z samozadowoleniem.
Nied�ugo min�o, gdy Cosmo poczu� dzia�anie Joie na sobie. Draco i Pansy otwarcie flirtowali, Antoinette �mia�a si� w g�os, nie mog�c si� powstrzyma�, skulona na ziemi, Vincent i Gregory bawili si� w zapasy, rechocz�c w g�os, Gilles za to siedzia� w pewnym bez�adzie, usta mia� rozchylone, ale jego ga�ki oczne by�y bia�e, t�cz�wki podlecia�y do g�ry i drga�y spazmatycznie.
Cosmo, nie bez trudu, przeni�s� wzrok na Brigitte, wykonuj�c� jakie� dziwne, kocie ruchy. By�a taka pi�kna, kszta�tna, kobieca, ubrana w bia��, plisowan�, rozkloszowan� sukienk� do kolan… A on by� tylko czternastoletnim dzieciakiem, kt�ry dot�d nie mia� nawet dost�pu do tak pi�knych, doros�ych kobiet. Umys�, za�miony Joie, by� powolny. Cosmo nie by� w stanie sobie przypomnie�, o czym zapomnia�. Co� mu w Brigitte nie pasowa�o, nie klei�o si� i to co� przyprawia�o go gdzie� g��boko w nim o rozpacz, szloch, t�sknot�. Czego tu brakuje?…
– Co wy tam robicie?!
Ca�a grupka podskoczy�a, jak na krzes�ach elektrycznych. Cosmo szybko przeni�s� wzrok na wylot korytarza. Majaczy�a tam sylwetka Filcha.
– Ju� ja wam zaraz!… Gnoje wy jedne! Nie wolno takich rzeczy robi�!
Szed� tak pokracznie, �e Cosmo nie wyrobi� i zakrztusi� si� ze �miechu. Draco rechota� do niego z uciechy, gdzie� obok Antoinette �mia�a si� i kr�ci�a w k�ko, rozk�adaj�c r�ce i patrz�c w sufit z uciech�, Blaise i Monique lizali si� w k�cie…
– Wy ha�a�liwie i parszywe… AAA!
Cosmo zawy� ze �miechu, bowiem Vincent i Draco z�apali za po�y Filcha, gdy tylko si� zbli�y� i przewr�cili go, a jego okropna, s�kowata twarz znalaz�a si� w popiele z miski. Wszyscy na chwil� zamarli, z wyj�tkiem wci�� rechocz�cego Gregory’ego, gdy Filch uni�s� szar� od popio�u twarz. W popielnej masie powsta� jedynie czarny otw�r, gdy otworzy� usta w szoku.
– SPIEPRZAMY! – zarycza� jak baw� Vincent.
�lizgoni i uczniowie Beauxbatons natychmiast zareagowali, prawie wszyscy. Vincent, Draco i Pansy rzucili si� do ucieczki w stron�, z kt�rej przyku�tyka� Filch. Antoinette wci�� kr�ci�a si� ze �miechem, a Blaise i Monique rozejrzeli si�, zdezorientowani, po wszystkich. Cosmo z�apa� za przegub Brigitte i poci�gn�� j� za sob� w najbli�szy korytarz.
– Ale poczeka�! Ja nie umi biegn�� w takich buti!
– TO JE, DO CHOLERY, ZGUB! – odwrzasn�� Cosmo z rado�ci�.
– Ale…
Bosa Brigitte i uchachany Cosmo przebiegli razem, na �eb na szyj� kilka kondygnacji schod�w. Cosmo cieszy� rozwart� na o�cie� twarz jak g�upi, czuj�c tak� ekstaz�, jak nigdy. Czy�by to Joie?
Zatrzymali si� dopiero przy jakiej� sali i za�miewali si�, zginaj�c wp�. Na korytarzu panowa� p�mrok i kompletna cisza. Otworzyli jak�� opuszczon�, nieu�ywan� sal� i weszli do �rodka. Cosmo rozejrza� si� po niej z ubawieniem, po czym zatrzyma� si� przy oknie, za kt�rym obficie pr�szy� �nieg. Wyda� mu si� weso�y, �miej�cy mu si� wr�cz w twarz. Zachichota�, odwracaj�c si� do Brigitte. Ta sta�a przy drzwiach, u�miechni�ta tajemniczo.
– Fajny ten wasz �rodek do palenia! – wyszczerzy� z�by m�ody Black.
Brigitte nie odpowiedzia�a, lecz podesz�a do Cosmo wolno, zmys�owo, patrz�c na niego z interesuj�cym u�miechem. Czarnow�osy zamruga� par� razy i stwierdzi� zadowolony:
– Jeste� taka pi�kna. Ale ty to wiesz. Bo gdyby� nie wiedzia�a, to czemu by� si� tak porusza�a?
– Jak? – zapyta�a niewinnie Francuzka, zatrzymuj�c si� przy skrajnej cz�ci parapetu. Mierzyli si� wymownie spojrzeniami. Cosmo podwin�� jeden z k�cik�w ust i pokr�ci� g�ow�.
– Kobiety…
Brigitte za�mia�a si� perli�cie. Spojrzeli jednomy�lnie na okno i pr�sz�cy �nieg. Z korytarza nie dochodzi� �aden d�wi�k. Wszyscy kumulowali si� w sypialniach lub w Wielkiej Sali. Byli zupe�nie sami w tej cz�ci zamku. Co za dziwny wiecz�r…
– Szkoda, �e zabrali nam Joie, nie? – zagadn�� Cosmo i zerkn�� na Brigitte.
– Szkoda… Ale moi mie� tu co� lepszego… – dziewczyna przypomina�a teraz ma�� diablic�, ubran� w cukrow� sukienk�. Dramatycznym gestem, jednocze�nie rado�nie nieskr�powanym, zanurkowa�a r�k� pod sp�dnic� swej sukienki i wyj�a dziwny, p�litrowy flakon z ciemnozielonego szk�a. Cosmo uni�s� brwi, zachodz�c w g�ow�, co tam te� ta niewinna, pi�kna spryciula ukry�a. I JAK ukry�a tak� butl� w galotach…
– I �e niby co to jest? – przekrzywi� g�ow�. – Jak sok z �ab, to dzi�kuj�.
– Absynt!
– Absynt? Czekaj…
Brigitte odkorkowa�a butelk� sprawnie i w najbardziej pon�tny spos�b, na jaki j� by�o sta�, przechyli�a j�, po czym poda�a Cosmo. Czternastolatek popatrzy� na absynt z g�ry.
– Czy to nie jest ten mugolski trunek, kt�ry jest zakazany w Europie, wywo�uje halucynacje, jest diablo silny i mo�na si� nim zatru� i w og�le to umrze� na �mier�? – zapyta� niepewnie.
– M�wi� wolniej, to zrozumi – odpar�a jedynie, u�miechaj�c si� zach�caj�co.
– To! – wskaza� na butelk�. – To be! Tego nie pi�! To robi� z�e kuku!
– Dobri �arti! – Brigitte zmierzy�a go z politowaniem od st�p do g��w. – Jak ty meszczy�ni, to ty wypi�, nie marudzi�!
– Ale ja mie� dopiero czterna�cie lat, ja nie bra� siebie za m�czyzn�, ty mi tu nie farmazoni�! – pokr�ci� g�ow� Cosmo z powag�, zerkaj�c co jaki� czas z zak�opotaniem na niewinn� butelk�, jakby obawia� si� �e zaraz wybuchnie.
– Czyli moi p�j�� z dziecko na bal?
– Co? Ja, dziecko? – zapowietrzy� si� czternastolatek. – W �yciu nie by�em dzieckiem!
I przechyli� gigantyczny �yk absyntu. Pohamowa� odruch wymiotny. Absynt by� skrajnie obrzydliwy. No, ale pocz�stowa�a go przecie� osoba jadaj�ca regularnie �limaki, wi�c nie dziwota…
– I co? – zagadn�a Brigitte piekielnie podekscytowanym g�osem.
– Smaczny jak szafa – skonkludowa� Cosmo.
– Och, zabawni ty… – Francuzka chwyci�a �apczywie butl� i wypi�a kolejn� porcj�, Cosmo, by nie by� gorszy, zawt�rowa� jej…
�wiat wirowa�, niczym p�atki �niegu. Cosmo i Brigitte �cigali si� naoko�o �awki, absynt, prawie do ko�ca wypity, niewinnie spoczywa� w butelce, porzuconej niedbale pod oknem.
Cosmo nigdy si� tak nie czu�. Nawet palenie Joie nie sprawi�o mu takich dozna�. Mia� takie wra�enie, jakby �ni�. Wzrok lata�, ko�czyny wydawa�y si� zbyt szybkie, jak na jego pojmowanie �wiata. Obserwowa� dziwne przerwy w jego �wiadomo�ci, jakby jego �ycie kto� wzi�� i poci��, niczym s�aby film. To by�o nawet zabawne, takie lekkie i nieistotne…
Ch�opakowi wydawa�o si�, jakby przez sen, �e wpad� w rezultacie na Brigitte podczas ich dzikiej gonitwy naoko�o �awki. Czternastolatek i siedemnastolatka upadli, �miej�c si� wariacko, i razem odtoczyli w stron� okna. Legli obok siebie na ziemi.
Brigitte, ni st�d, ni zow�d, pochyli�a si� nad wyci�gni�tym Cosmo i cmokn�a go w policzek. Cosmo rechota� jeszcze jaki� czas, gdy zorientowa� si�, co si� sta�o. Zawiesi� wzrok na pi�knej twarzy francuskiej dziewczyny. Patrzy�a na niego osobliwie z g�ry, tak jak nie patrzy� nikt nigdy. Czu� to dziwne napi�cie, serce podj�o bieg, �omocz�c w�ciekle. Zanotowa� w sobie rado��, podniecenie, satysfakcj�, m�ciwo��, zaciekawienie i to pchn�o go do tego, �eby poderwa� delikatnie z ziemi g�ow� i dotkn�� zdecydowanym ruchem wargami ust Brigitte. Odpowiedzia�a intensywniej i po chwili ca�owali si� nami�tnie, ogarni�ci chwilowym napi�ciem i upojeni absyntem. Cosmo z pocz�tku nie wiedzia�, jak si� ca�owa�, skoro nigdy tego nie robi�, ale Brigitte, wida�, by�a ju� w tym nie�le wprawiona i ju� po chwili m�ody Black przej�� od niej spory poziom wiedzy. Nie by�o w tym romantyczno�ci, czu�o�ci, tylko dzikie emocje, zabawa, przyjemno��, korzy��…
Kilka minut p�niej Cosmo i Brigitte le�eli wci�� obok siebie, patrz�c na siebie z zaciekawieniem. Za oknem wci�� pr�szy� �nieg.
– Nigdy dot�d si� nie ca�owa�em… – stwierdzi� po chwili ciszy Cosmo. – �mieszne takie…
Brigitte nie odpowiedzia�a, u�miechaj�c si� tajemniczo. Zaleg�a cisza.
Zdawa�oby si�, jakby p�ynnie przeszed� od tamtej chwili do nast�pnej. Otworzy� szerzej oczy i zda� sobie spraw�, �e ksi�yc przew�drowa� ju� przez spor� cz�� nieba. Brigitte spa�a jak zabita obok niego. Cosmo zawiesi� na niej martwy wzrok i u�miechn�� si� do siebie z satysfakcj�. �adniutka z niej niunia… Pobawi� si� troch� jej p�owymi lokami. W�osy jak len…
Czternastoletni Black zas�pi� si� i, my�l�c z rozpacz� o Melisie, si�gn�� po butelk� z absyntem. Ostatnie �yki wyl�dowa�y w jego gardle. Z trudem wsta� z ziemi i wyrzuci� butelk� za pobliskie okno. Poczu�, �e musi natychmiast znale�� si� w ��ku. Powoli, chwiej�c si�, skierowa� si� w stron� drzwi.
Droga do loch�w okaza�a si� d�uga i trudna. Cosmo nie wiedzia�, czy na g�rze kto� jeszcze �wi�tuje i si� bawi, lecz, szczerze m�wi�c, mia� to kompletnie w nosie. Szed� z trudem, nogi odmawia�y mu pos�usze�stwa, kamienna pod�oga niebezpiecznie majaczy�a raz bli�ej, raz dalej, uciekaj�c mu spod st�p, oczy nie mog�y zawiesi� si� w jednym, konkretnym punkcie. Milcz�ce lochy wydawa�y mu si� tak �mieszne i jednocze�nie przera�liwie puste, tak przera�liwie, �e a� st�umi� w sobie szloch. Mia� wra�enie, �e o�wietlenie irytuj�co miga i przysparza mu halucynacji.
Opar� si� o �cian�, ca�y czas skupiaj�c si� tylko na tym, by nie gibn�� si� do przodu, co mu niestety grozi�o, odk�d rozsta� si� z Brigitte. Chwila, czy to na pewno za t� �cian� jest salon? I jakie by�o has�o?…
Cosmo ukucn�� z wysi�ku, ale za nic nie potrafi� sobie przypomnie�, jakie by�o has�o. Poczu� nag�e zdenerwowanie.
– No kurde!… Przecie� to jest… proste! Do cholery!… jak to by�o?… – rz�zi� do siebie w skupieniu, ale ze zdumieniem odkry�, �e nie jest w stanie my�le�.
– „Gadzia szybko��”… „Szybko�� w�a”… Nie? „W�owy spryt”… Cholera… – zacz�� si� �mia� z samego siebie, bo wyda� si� sobie samemu nagle skrajnie komiczny. – „Spryt gada”…
�ciana �askawie otworzy�a swe podwoje i Cosmo wgramoli� si� do �rodka salonu z trudem, wci�� chichocz�c na my�l o sobie samym.
Dotar� do dormitorium, wysilaj�c si� do ko�ca, chocia� w jego umy�le trwa�o to wieki i jednocze�nie jedn� sekund�. Dziwnie szybko otwar� drzwi, kt�re zamkn�� z najwy�sz�, chybocz�c� ostro�no�ci�. W dormitorium by�o ju� ciemno, jak przez grub� warstw� waty dochodzi�y do niego pochrapywania tych wieprz�w, Vincenta i Gregory’ego. Cosmo pomaca� najbli�sze ��ko, ale wykry� na nim czyj�� stop�. Znaczy, �e nie jego.
Obmaca� te� pozosta�e pos�ania i w ko�cu uda�o mu si� namierzy� swoje, lecz jaki� bezw�ad opanowa� jego cia�o i run��, jak d�ugi, obok ��ka. �wiat ko�owa� wok� niego, pod�oga dryfowa�a, jak na wodzie. Nagle wszystko si� kompletnie rozmy�o na moment, przypominaj�c sen, a kiedy Cosmo odzyska� jako tak� �wiadomo��, okaza�o si�, �e w�a�nie zwymiotowa� na pod�og�. Zanim zn�w si� wy��czy�, by odda� now� porcj� wymiocin, z obrzydzeniem odkry�, i� ma w nich p� twarzy i ca�y r�kaw lewej r�ki. Wymiotowanie troch� trwa�o.
Cosmo zamkn�� oczy, balansuj�c na granicy nieprzytomno�ci. Nic go nie obchodzi�o, �e �mierdzia�, �e w�osy lepi�y si� od wymiocin, �e zwr�con� kolacj� mia� nawet w jednej z dziurek od nosa, a ca�a r�ka lewa, od �okcia w d�, spoczywa�a w wymiocinach. Czu�, �e nie jest w stanie wsta�, pod�oga wci�� ko�ysa�a si�, przy okazji ko�ysz�c jego do zbawczego snu.
– Weso�ych �wi�t i tak dalej, Melisa… – wyrz�zi� jeszcze do siebie z jak�� satysfakcj� pomieszan� z rozpacz�, po czym wpad� w pusty, cichy, d�ugotrwa�y rechot.


– Saro?
Nie�mia�o odchyli�am sznurek pobrz�kuj�cych koralik�w, zas�aniaj�cych mi wej�cie do pokoju najm�odszego dziecka. Dwunastolatka siedzia�a przy oknie, obserwuj�c ciemniej�ce fale, bajecznie kolorowe niebo, s�o�ce zawieszone nad lini� horyzontu. Usiad�am obok niej na ��ku, obserwuj�c jej m�dr� i spokojn� twarz. Przenios�a na mnie szary, nieco zdziwiony wzrok i u�miechn�a si� krzywo.
– Wiesz, mamu�… Nigdy nie obchodzi�am tak dziwnych �wi�t. Bez �niegu i jest jeszcze jasno, mimo, �e zaraz jemy �wi�teczn� kolacj�… No i jest tata.
Nic nie odpowiedzia�am, u�miechaj�c si� delikatnie. Moja c�rka podkuli�a kolana pod brod� i w zamy�leniu przenios�a wzrok gdzie� na ziemi�.
Us�ysza�am za sob� melodi� poruszanych korali w drzwiach Sary i do pokoju weszli Remus z Syriuszem.
– Co jest? – zapyta� Syriusz, patrz�c to na mnie, to na Sar�. – Co� knujecie? My ju� dawno na was czekamy przy stole! My�leli�my, �e si� pacykujecie do kolacji, co by by�o do�� w�a�ciwe waszemu rodzajowi…
– Nie, Syriuszu, jest jeszcze co� takiego, jak ch�� porozmawiania, chocia� wiem, �e waszemu rodzajowi nie jest ona w�a�ciwa – odgryz�am si� i wytkn�am mu j�zyk.
– Tak tak, kochanie, ty zawsze masz racj�, koteczku! – powiedzia� przesadnie przes�odzonym tonem i zmia�d�y� mnie w u�cisku. Remus i Sara zachichotali.
Moja dwunastoletnia c�rka niewiele m�wi�a podczas kolacji. U�miecha�a si� co jaki� czas tajemniczo, ale sprawia�a wra�enie nieco melancholijnej i zamy�lonej. Syriusz i Remus nawijali jak op�tani, wt�aczali w siebie nieprawdopodobne porcje jedzenia, a grzane wino korzenne tak ich rozochoci�o, �e pocz�li odprawia� na �rodku salonu swego rodzaju taniec godowy Huncwot�w. Mog�abym przysi�c, �e kiedy� widzia�am podobny w wykonaniu Jamesa, przyczajonego za plecami McGonagall, kt�ra w tym czasie ruga�a za co� Petera, a nieopanowane parskni�cia Glizdogona wp�dza�y j� w szewsk� pasj� i tik policzk�w. W ka�dym razie, mia�y�my z Sar� kup� zabawy z po��wk� Huncwot�w. Jednak�e… gdy tak zerka�am na moje dziecko mimochodem, dostrzega�am, �e u�miech nie obejmowa� oczu. Gdy zrobi�o si� ju� p�no, Sara cmokn�a wszystkich na dobranoc i oddali�a si� do swojego pokoju. Nied�ugo potem wszyscy�my si� po�o�yli po tym weso�ym i radosnym dniu i w domku zapad�a ciemno�� i cisza. Syriusz i Remus zasn�li chyba szybko, w ko�cu nic dziwnego - namachali si� przy pajacowaniu jak g�upi. Nie mog�am spa�, wpatruj�c si� w sufit. By�o co�, co mnie uwiera�o wewn�trz, niepokoi�o, potrz�sa�o mn� ilekro� nieco przymkn�am powieki. Usiad�am na ��ku, omiataj�c wzrokiem Syriusza. Spa� jak dziecko. Powoli przenios�am wzrok na list, le��cy na szafce nocnej. List od Severusa, list pe�en niepokoju. Jak �ywo, przed oczami stan�o mi ostatnie zdanie, niczym ponure widmo.
“Co� si� zbli�a, Meg. Wiesz, o czym m�wi�, prawda?”…
Wzdrygn�am si�, jak po koszmarze i wsta�am z pos�ania. Nie zawracaj�c sobie g�owy nak�adaniem kapci, powoli sun�am w kierunku salonu, cicho, jak cie�. Podesz�am do pokoju Sary bezszelestnie, zmartwiona tym wszystkim, my�l�c, �e mo�e zerkni�cie na ni� uspokoi mnie troch� przed snem. Opar�am si� o futryn� i przez koraliki wisz�ce w miejscu drzwi, omiot�am j� wzrokiem zatroskanej matki. Us�ysza�am z zaskoczeniem, �e szlocha.

[ 9 komentarze ]


 
106. W kupie ra�niej, nawet tak malutkiej...
Dodała Mary Ann Lupin Sobota, 28 Grudnia, 2013, 20:17

nareszcie nowa, przed ko�cem roku. chyba nast�pna nie b�dzie tak d�uga, tak si� przynajmniej zapowiada, ale kto to wie... grunt, �e wreszcie mia�am czas na przysiad przy kompie i zag��bienie si� znowu w �wiat Harry'ego Pottera :-D


– M�j ojciec powinien si� o tym dowiedzie� i interweniowa�…!
– To dlaczego tego nie zrobi?
Draco zerkn�� z pogard� na Cosmo, gdy ten ze znu�eniem wepchn�� d�onie w kieszenie spodni od szaty. By� pierwszy tydzie� wrze�nia, wakacje w tropikach dawno odesz�y w niepami��, a zast�pi�y je szare chmury i deszcz. Cosmo t�skni� za nowym domem, w sensie dos�ownym, ale r�wnie� i metaforycznym. Bo dom z ojcem by� nowy.
Zastanawia� si� wci�� nad Mrocznym Znakiem, kt�ry wywo�a� spore poruszenie. Przypomnia� sobie, jak rodzice ucieszyli si�, gdy wr�ci� ca�y i zdr�w z mistrzostw, bo tak� panik� w nich wywo�a�. To niesamowite, jak jeden znak m�g� namiesza�. Teraz wszyscy zapewne m�wiliby tylko o tym, �e na horyzoncie k��bi� si� szare chmury, co� zwiastuj�ce. Ale uczta powitalna w Hogwarcie dokumentnie wykasowa�a takie my�lenie, bo w�a�nie na niej, kilka dni temu, uroczy�cie poinformowano o Turnieju Tr�jmagicznym, kt�ry w tym roku mia� si� odby� w szkole. Cosmo ten turniej w zasadzie nawet obszed�, ale potem musia� wytrzyma� noc z Draconem, podczas kt�rej Draco g�o�no snu� wywody na temat tego, co by zrobi�, gdyby wygra�, na co posz�yby pieni�dze, jakie szczytne cele by sobie postawi�, jakie zadania by go czeka�y i, obowi�zkowo, �e Potter jest g�upi i nie dopuszczono by go do rozgrywki, t�umacz�c to wybitnym cofni�ciem w rozwoju. Na szcz�cie dla Cosmo, on, Draco i Potter byli za m�odzi, by bra� udzia� w tym niebezpiecznym przedsi�wzi�ciu.
– Co jest, Draco, czy�by� si� sp�oszy�? – zadrwi� z kuzyna, gdy dotarli pod klas� obrony, a Malfoy nieco trwo�nie rozejrza� si� wko�o. – Kto wie, w co jeszcze mo�na by ci� przemieni�…
– Nawet mi nie przypominaj! – warkn�� blondyn. – Ten psychopata powinien trafi� do Azkabanu za to, �e bezprawnie zmieni� mnie w zwierz�! Co za tupet!
– Jak �mia�, cham jeden… – sarkn�� Cosmo, przedrze�niaj�c Dracona. – Czy�by zapomnia�, �e tylko wybitna jednostka, z kt�r� zadar�, ma prawo bawi� si� kosztem innych?
Draco tylko zerkn�� na niego z jakim� zaskoczeniem. Cosmo, nie patrz�c na niego, usiad� gdzie� z ty�u klasy, sugeruj�c tym samym, �eby wszyscy zostawili go w �wi�tym spokoju. Niestety, Draco nie poj�� aluzji i usiad� obok niego. Cosmo wbi� nieruchomy wzrok w swoj� r�d�k� z czarnego bzu, le��c� przed nim. Dlaczego nie m�g� by� po prostu ponad to? Czy Slytherin i �lizgoni musieli wywiera� na nim jakikolwiek wp�yw? Czu� si� z�y, w�ciek�y na ca�y �wiat, na wszystko, co go otacza.
– Alastor Moody – rozleg�o si� i nawet m�ody Black podni�s� wzrok. Ekscentryczny profesor, kt�ry najdalej trzy dni temu zamieni� Dracona w tch�rzofretk� za celowanie w przeciwnika zza plec�w, sta� przed nimi w pe�nej, pokiereszowanej i po�atanej krasie. Cosmo bez wi�kszego entuzjazmu, a przynajmniej tego okazanego s�ucha�, jak Moody wyczytuje list� nazwisk i kr�tko si� przedstawia.
– Schowajcie podr�czniki – warkn��, gdy ju� sko�czy� introdukcj�. – Dzi� przedstawi� wam trzy wybitnie niebezpieczne zakl�cia. Niewybaczalne Zakl�cia. Karane Azkabanem.
– Super… – szepn�� z wy�szo�ci� Draco, a jego blade oczy zamigota�y. – Zawsze chcia�em je pozna�. S�yszysz, Cosmo? B�dziemy mogli si� wreszcie czego� nauczy�!
– A co to s� te… – wymamrota� Cosmo bez �ycia, ale Draco go uciszy� ruchem g�owy.
– Kto� zna jakie�? – uni�s� brwi, gdy nikt nie odwa�y� si� ruszy�. – �lizgoni, co z wami?
Cosmo u�miechn�� si� nieznacznie na lekk� nutk� drwiny w g�osie Moody’ego. Nie ma to jak przekonanie, �e �lizgoni zabijaj� si� po k�tach w swym salonie z�owrogimi zakl�ciami.
– Kl�twa Cruciatus – ozwa� si� �askawy g�os Dracona. Wszyscy spojrzeli na niego z jak�� chytro�ci�, jakby sami mieli w�a�nie zamiar rzuci� t� kl�tw� na jakiego� bezbronnego uczniaka.
– Widz�, �e pan Malfoy doskonale operuje wiedz� wyniesion� z domu, tego si� w�a�nie spodziewa�em, dzi�kuj�! – u�miechn�� si� zjadliwie Moody. – Tak, Cruciatus. Zadaje b�l, potworny b�l. Takiego b�lu nie znacie. Mo�e nawet wytr�ci� ze zdrowych zmys��w…
Eterycznie zako�czone przez Moody’ego zdanie wpe�z�o delikatnie do m�zgu zaciekawionego Cosmo. Zakl�cie b�lu i cierpienia?
– A mo�na rzuci� je na siebie? – wypali�, zanim zd��y� pomy�le�.
Tym razem wszyscy spojrzeli na ich �awk� z odraz� i zaskoczeniem. Nawet Moody zamilk�.
– Eee… Panie Black, ma pan jakie� problemy ze sob�? – zagrzmia�.
– Tak tylko pyta�em. Czysta spekulacja – wzruszy� ramionami Cosmo.
– A Imperius te� jest Zakl�ciem Niewybaczalnym? – zapyta�a Dafne Greengrass.
– Tym zajmiemy si� potem!
– Imperius? – zapyta� Cosmo Dracona. – A co to?
– Przydatna rzecz – Draco wykrzywi� wargi. – Jak chcesz kogo� zmusi�, �eby robi� wszystko tak, jak chcesz, czaisz? Mo�e si� utopi� i o�mieszy� i posprz�ta� po tobie, wszystko! Dobre, nie?
Cosmo zamy�li� si�, wy��czaj�c na otaczaj�c� rzeczywisto��. Mie� w�adz� nad drugim cz�owiekiem… Najpierw pomy�la� o tym, jakie to musi by� wygodne, gdy wszyscy s�uchaj� tylko ciebie i spe�niaj� twoje zachcianki. Co m�g�bym kaza� zrobi�?
Nie wiedzie� czemu, nasun�a mu si� od razu Melisa Flaxenfield, kt�ra musia�aby go poca�owa�. Ta wizja go zaskoczy�a i zdenerwowa�a, pr�bowa� j� odp�dzi�, ale p�niej jego anarchiczna po�owa przej�a kontrol� i z jakim� z�owrogim chichotem satysfakcji podsun�a mu przed oczy my�l, �e m�g�by kaza� tej dziewczynie zrobi� WSZYSTKO, nawet, je�li nie do ko�ca wiedzia�, co wszystko mog�oby oznacza�, ale na pewno kaza�by jej powt�rzy� to, co zrobi� jej na si�� w maju. Buziak wyda� mu si� �miesznie skromny i ma�y, pruderyjny.
M�ody Black otrz�sn�� si� z tej czarnej, maziowatej my�li i nagle jego druga, lepsza po�owa zabra�a g�os. Podsun�a mu o wiele lepsz� wizj�, mianowicie siebie samego rzucaj�cego na swoj� osob� zakl�cie Cruciatus. A Melisa sta�a i patrzy�a z wy�szo�ci�, jak wije si� przed ni� w m�kach.


– Kochanie!
Sara wyszczerzy�a z�by, gdy wsta�a z dywanika przed kominkiem. W zasadzie ogrzewanie chatki w tropikach nie mia�o powalaj�co du�o sensu, ale kominek musia� by�, jak w ka�dym domu szanuj�cych si� czarodziej�w. Podesz�am i przytuli�am moj� dwunastoletni� c�rk�, targaj�c jej czarno-rude kosmyki.
– A tatu�? – spyta�a natychmiast.
– Nie wiem, gdzie� poszed�… – uda�am zasmucon�, a Sara r�wnie� si� zasmuci�a, po czym z westchni�ciem zawodu, �e Syriusz na ni� nie czeka�, powlok�a si� z kuferkiem do pokoiku. U�miechn�am si� pod nosem, wstrzymuj�c oddech. Zaraz potem z pokoju Sary dobieg�o mnie g�o�ne „MAM CI�, SZKRABIE!” Syriusza i pisk zachwyconej Sary, na kt�r� pewnie, znaj�c jego huncwockie wychowanie, zeskoczy� z szafy. Postanowi�am da� im chwil� dla siebie i, wci�� si� u�miechaj�c do siebie, roz�o�y�am na stole talerzyki do ciasta marchewkowego. Gdy Sara ju� wymi�tosi�a swojego tatusia, przyszli razem, a w zasadzie przywl�k� si� Syriusz st�amszony i zmia�d�ony, ale uchachany od g�ry do do�u, a Sara kokosi�a si� na jego plecach, uwieszona jego szyi i prawie dusz�ca biedaka.
– Sara, pu�� tat�, bo go zabijesz – parskn�am, patrz�c na t� dw�jk� rado�nie. – Usi�d�, upiek�am dla ciebie ciasto!
– To wspaniale ze strony Dumbledore’a – zacz�� Syriusz, kt�ry opad� na krzes�o. – Pozwoli�, by Sara sp�dzi�a z nami ca�y weekend! Jak w zasadzie to argumentowa�a�?
– Podkre�li�am, �e jest jedynym dzieckiem, kt�re nie mia�o z tob� styczno�ci po urodzeniu a� do teraz – odpar�am, kroj�c ciasto. – �eby� z ni� poby�, jak na ojca przysta�o i takie tam… Zreszt�, Remus niedawno by� na Vange, by obejrze�, czy z domem jest wszystko w porz�dku. Dopad�a go Agatha Route… Ach, nie m�wi�am ci czego�…
Zerkn�am na Sar� z lekkim pop�ochem, ale ona tylko b�ysn�a k�ami diabe�ka i jeszcze mocniej �cisn�a Syriusza za szyj�.
– Ekhym… Sara w zesz�ym roku w wakacje podj�a si� do�� zaskakuj�cej rzeczy… – ci�gn�am z zak�opotaniem. – Trudno to nawet nazwa� deklaracj�, ale sama nie wiem… Powiedzia�a pani Route, �e zgadza si�, by pani Route wyswata�a j� ze Stanleyem, jej synem.
– Co?! – zagrzmia� Syriusz z moc� i spojrza� surowo na swoj� c�reczk�, kt�ra ani przez moment nie okaza�a niepokoju, wr�cz przeciwnie.
– Stanley jest fajny! – wyszczerzy�a si�.
– Ale�… Chwileczk�! – zdenerwowa� si� Syriusz. – Tak z obcym cz�owiekiem?! Co to ma znaczy�?! Mam odda� moj� c�reczk� jakiemu� facetowi w jego brudne �apska!? Nie zgadzam si� na �adne ma��e�stwa z g�ry ustalone, to� to okrucie�stwo! Nikomu nie oddam mojego male�stwa, niedoczekanie!
– Tato!
– Czy�by, Syriuszu? – unios�am brew drwi�co. – Powiadasz, �e ma��e�stwo zaaran�owane to okrucie�stwo? Och, a to ciekawe…
Syriusz umilk� natychmiastowo, podkuliwszy ogon i wpatruj�c si� we mnie bezradnie, zabity w�asn� broni�.
– C�. Eee… – wyduka�. – Po prostu… Nie rozumiesz! Czy to ma sens, m�wi� o takich rzeczach, jak Sara ma dopiero dwana�cie lat? Co to, �redniowiecze? Przecie� kupa lat przed ni�, jeszcze dwadzie�cia razy zmieni zdanie, a ty jej nie powstrzymujesz przed przywi�zaniem do jakiego� mugola…
– To nie jest mugol, tylko Stanley! – zdenerwowa�a si� Sara.
– No wiem! – zignorowa�am Sar�. – Ale to one we dwie z Agath� si� tak um�wi�y, mnie w to nie mieszaj! Ja wysz�am z za�o�enia, �e po prostu jej przejdzie, jak zm�drzeje…
– Ale tamtej babie nie, bo jest ju� stara i zg�upia�a do reszty! – warkn�� Syriusz. – �eby na moje male�stwo sobie ostrzyc z�by, niech ja j� tylko dorw�…
– Ech! W ka�dym razie, Agatha dopad�a Remusa i powiedzia�a, �e Stanley p�acze za Sar� i ani razu si� nie widzieli w wakacje i �eby Sara wpad�a na jego szesnaste urodziny…
– Ale super! – ucieszy�a si� Sara, �ciskaj�c Syriusza mimowolnie, a te� a� wyda� zgrzyt zmia�d�onego.
– No dobrze, pu�cimy ci� na trzy godziny… – burkn�� Syriusz.
– Tato! – j�kn�a Sara.
Syriusz popatrzy� na ni� g��bokim, mocno zasmuconym spojrzeniem swych szarych oczu. Jego spojrzenie przypomina�o pieska, wyrzuconego w Bo�e Narodzenie na mr�z.
– Czyli wolisz kogo� innego, a nie mnie? – zapyta� wilgotnym tonem.
Prawie udusi�am si� ciastem marchewkowym ze �miechu, ale zamaskowa�am to kaszlem i dalej ogl�da�am Syriusza, wywo�uj�cego u Sary na si�� empatyczne odruchy.
– Wol� ciebie, tatusiu… – pisn�a Sara i przytuli�a go, ze wzruszenia prawie p�acz�c. Syriusz wyszczerzy� si� do mnie nad jej ramieniem u�miechem bardzo zadowolonego z siebie buca, po czym pu�ci� mi oko. Pokr�ci�am g�ow� z rozbawieniem.
– Chod�my na spacer, rodzino! – zakomenderowa� po chwili dziarskim tonem.

– Kochanie!
Sara u�miechn�a si� z lekk� konsternacj�, gdy drzwi domu otworzy�a pani Route, kt�ra chyba z zaabsorbowania, a nie specjalnie, zako�czy�a szlak czerwonej szminki rozsmarowanej na dolnej wardze a� na �rodku policzka.
– No, to chyba tu ci� zostawi�. – u�miechn�� si� wujek Remus, poczochra� jej czarno-rude, si�gaj�ce do �opatek kosmyki. – Nie pso� tu zbytnio!
– Och, panie Remusie! – ofukn�a go Agatha Route, automatycznie przekonana o cudowno�ci i anielstwie Sary. Jeden papilot spad� jej z w�os�w i pacn�� o chodnik. – Chod�, Stan ju� czeka!
– To do zobaczenia za trzy godziny! – wyszczerzy�a z�bki Sara i wesz�a do domu pa�stwa Route, co zreszt� uczyni�a ch�tnie, bo wrzesie� by� tego dnia deszczowy i zimny.
Pani Route wepcha�a j� po schodach na g�r� i zostawi�a przed drzwiami do pokoju Stanleya. Sara zacz�a si� zastanawia�, dlaczego nie widzi �adnych go�ci. W domu by�a cisza i spok�j. Nawet j� to odrobin� zestresowa�o, �e mo�e Stanley zaprosi� tylko j� na swoje urodziny. Nie wiedzie� czemu, nagle poczu�a si� zagubiona i zamkni�ta w sobie. Nie wiedzia�a, jaki Stanley czeka na ni� za drzwiami. Ostatnio bowiem widzia�a go rok temu, na kr�tko przed jego pi�tnastymi urodzinami. A mo�e ju� nie jest tym samym? Nagle przestraszy�a si� bardzo tego, na co zgodzi�a si� nieopatrznie przy mamie Stanleya. Mo�e jednak trzeba by�o pos�ucha� mamy i najpierw zm�drze� o te par� lat?
Nie mia�a wyboru, musia�a zapuka� do drzwi swojego przyjaciela. Stanley by� nieco zdenerwowany, gdy zamaszy�cie otworzy� portal, ale potem odetchn�� z ulg�.
– W�a�… My�la�em, �e to moja matka… – mrukn��.
Sara opad�a na ��ko, Stanley spocz�� obok niej. Stwierdzi�a wewn�trz, �e wygl�da w dzie� swych szesnastych urodzin niezwykle staro i m�sko, jak na jej dwana�cie lat. Ba, wyda�o jej si�, �e jest dzieckiem. Czy tak bezbronnie jak ona czu�a si� na �wiecie ka�da dziewczyna czy kobieta, kt�ra by�a od g�ry obiecana komu�? Wyda�o jej si� naturalne, �e gdyby tylko powiedzia�a mamie i tacie, �e nie chce by� kiedy�, za dziesi�� lat, �on� Stanleya, to by si� zgodzili, ale pani Route chyba by dosta�a zawa�u… A mo�e powinno si� och�on��, teraz niczego nie obiecywa� i poczeka� z decyzj�?
– Jak si� masz? – zapyta� Stanley, widocznie bardzo spi�ty. Chyba te� wiedzia�, w co jego mama ich wpakowa�a. Sara nawet zastanawia�a si�, czy d�ugo si� z ni� o to k��ci�.
– Dobrze… – dwunastolatka spali�a ceg��, my�l�c gor�czkowo nad tym, co powie mu, gdy zapyta o szko��. A potem dotar�o do niej, �e Stanley zawsze trzyma� j� na kolanach jako m�odsz� siostrzyczk�. Teraz takie co� wyda�o jej si� wr�cz niestosowne. – A ty?
– B�d� studiowa� prawo. Tak sobie postanowi�em – westchn�� szesnastolatek.
– Aha. – Sara wykrzywi�a si� na my�l o tak przyziemnych studiach. – I co b�dziesz potem robi�?
– Pewnie b�d� prawnikiem… A co z tob�?
– Jeszcze jestem za m�oda na takie rzeczy! – Sara roze�mia�a si� wdzi�cznie, zgrabnie udaj�c dziecko, siedz�ce wci�� w g��bokim prze�wiadczeniu, �e b�dzie ksi�niczk� na kucyku. – Tak du�o nauki przede mn� i du�o r�nych decyzji…
– Poczekaj… – sykn�� Stanley, obserwuj�c drzwi. Zmarszczy� brwi z irytacji. Sara te� zobaczy�a w szparze pod portalem cie� dw�ch n�g, przys�uchuj�cych si� im przez drewno. Poczu�a si� bardzo g�upio. Troch� tak, jak m�g�by si� poczu� kanarek, wpuszczony do klatki z innym kanarkiem p�ci przeciwnej, a gapie staliby nad nimi i czekali, a� kanarki zaczn� si� na zawo�anie rozmna�a�. Czego w zasadzie oczekiwa�a pani Route, zamykaj�c w pokoju dwunastolatk� z szesnastolatkiem?
– Dlaczego w zasadzie zaprosi�e� mnie, a nie swoich kumpli? – zapyta�a Sara najciszej, jak si� da�o. Stanley wyd�� wargi.
– Kumpli mam na co dzie�, a ciebie nie widzia�em ju� ponad rok. Poza tym, mama powiedzia�a, �e �adnych rozwydrzonych, przeszkadzaj�cych rozrabiak�w – odpar� powoli. – Mia�a� by� tylko ty.
Zrobi� si� czerwony, po czym znowu zapad�a cisza, a dzieci zastanawia�y si�, kiedy pani Route przestanie czatowa� na co� pod drzwiami, na co tam czatowa�a.
– Stan? – zapyta�a Sara cichutko. – Jak ty si� z tym czujesz?
– Z tym, �e…?
– Tak, z TYM.
– Yyy… – Stanley podrapa� si� po blond czuprynie. – Szczerze? Zastanawiam si� w og�le, jak to si� sta�o, �e si� na to zgodzi�em. Nie zrozum mnie �le, tu nie chodzi o ciebie… Po prostu, to takie ograniczaj�ce ruchy. R�wnie dobrze mog�em po prostu za par� lat zapuka� do twoich drzwi z kwiatami i ci si� o�wiadczy�, bez takich ceregieli mojej matki…
– To znaczy, �e ciebie nie przera�a, �e jeste� do mnie przywi�zany? – Sara wytrzeszczy�a szare oczy w szoku. – �e musisz bra� �lub ze mn� konkretnie? Denerwuje ci� tylko sytuacja?
– No tak, to �e to ty, jako� mnie nie irytuje, ja generalnie niezbyt lubi� towarzystwo dziewczyn, poza tob�, jestem raczej niezbyt romantyczny… – podrapa� si� po g�owie, potem spyta� podejrzliwie – A ty nie masz tak? Dra�ni ci�, �e to ja?
– Nie, no sk�d… – sk�ama�a g�adko Sara, przetrawiaj�c to, co us�ysza�a. Czyli on si� wcale nie ba�, �e spotka kogo� lepszego? Nie ba� si�, �e ta decyzja by�a zbyt wczesna i pochopna? Przecie� czeka�y go ca�e studia prawnicze! Ale on nie chcia� na nich pozna� by� mo�e mi�o�ci swego �ycia, wola� ju� by� przyobiecany Sarze. M�oda panna Black poczu�a si� jako� dziwnie, gdy tak pomy�la�a o bierno�ci Stanleya. Wr�cz ogarn�o j� obrzydzenie do samej siebie. Tylko dlatego, i� ona zacz�a dostrzega� pu�apk�, na jak� si� zgodzi�a. Dotar�o do niej, �e zgodzi�a si� dobrowolnie na �ycie prze�yte obok prawnika, kt�rego traktowa�a jak brata. Mugolskiego, zwyczajnego prawnika. Tak zwyczajnego i niemagicznego, jak nudne mleko z kluskami, kt�re wt�acza�a w ni� od zawsze mama.


Kwestia posiadania ojca okaza�a si� dla Rosemary jak od�ywcza terapia. Powr�ci�a do szko�y ju� kilkana�cie dni temu z tak� si�� wewn�trzn� i werw�, jakiej nie mia�a przez poprzednie trzy lata. Nawet perspektywa p�j�cia na pierwsz� w tym roku szkolnym lekcj� staro�ytnych run�w z Hermion� wyda�a jej si� ekscytuj�ca.
– Pomy�la�am, �e mo�e tw�j brat da�by si� nam�wi� na rozprzestrzenienie mojego stowarzyszenia tak�e w Ravenclawie? – szczebiota�a Hermiona, gdy we dwie wspina�y si� na schody. Rosemary rykn�a takim �miechem, �e paru m�odszych uczni�w spojrza�o na ni� z pop�ochem.
– Hermiono! – pokr�ci�a g�ow� z politowaniem. – Nicholas ma problem z interpretacj� zegarka, planu, a nawet ruchu swoich r�k i n�g, a ty uwa�asz, �e b�dzie biega� po salonie i nawraca� wszystkich na t� twoj� roztocz�…
– WESZ! – krzykn�a przenikliwie Hermiona, do granic mo�liwo�ci obra�ona. – Poza tym, to jest W-E-S-Z, ile razy mam wam to…
– Jak my�lisz, dlaczego mamy pierwsz� lekcj� run�w dopiero w trzecim tygodniu wrze�nia? – przerwa�a jej brutalnie Rosemary.
– Och, czy to nie oczywiste? – prychn�a Hermiona, wci�� oburzona. – Po prostu nauczyciel pojawi� si� dopiero teraz!
– Tyle wiem… – burkn�a czternastolatka. – Ale dlaczego dopiero teraz?
– Pewnie profesor Dumbledore mia� problem ze znalezieniem odpowiedniego kandydata… Mam jedynie nadziej�, �e b�dzie r�wnie dobry co poprzedni i przeczyta wypracowanie, kt�re dla niego napisa�am…
Rosemary nie zd��y�a si� zdziwi� tym, ile energii w egzystencj� wk�ada Hermiona, bo w�a�nie drzwi do klasy otworzy� im jaki� wysoki, chudy mruk i gestem zaprosi� ich do �rodka. Dziewczyny usiad�y raczej blisko, by�o to odruchem Hermiony, a Rosemary, chc�c nie chc�c, robi�a to samo.
– Witajcie! – nowy, najwy�ej czterdziestoletni nauczyciel zzu� mask� mruka i przywdzia� inn�, bardziej szydercz�, gdy tylko jego naburmuszon� twarz okrasi� dziwaczny u�mieszek. – Ciesz� si�, �e jeste�cie do�� nieliczn� grup�, czwartoklasi�ci. Tak jest lepiej. Ja nazywam si� profesor James Gamp i b�d� was uczy� run�w co najmniej przez nast�pne dwa lata, do SUM-�w.
– Ciekawe, czy te� b�dzie taki wy�omowy, jak Moody… – szepn�a Rosemary do Hermiony. Ta, zwykle niech�tnie rozmawiaj�ca na lekcjach, dyskretnie naskroba�a par� s��w na �wistku pergaminu i przesun�a go po blacie w kierunku Rosemary, ponownie oddaj�c si� spijaniu ka�dego s�owa z ust profesora Gampa. „Nie bez przyczyny Moody jest wy�omowy. W ko�cu Dumbledore sprowadzi� go tu w zwi�zku z wydarzeniami z mistrzostw. A nauczyciel run�w to �adne fajerwerki, wi�c raczej wy�omu nie b�dzie, chyba jedynie w programie i sposobie nauczania…”. „My�lisz?” dopisa�a Rosemary pod wypowiedzi� Hermiony, ale zanim przekaza�a karteczk� do w�a�cicielki, doda�a „Jak s�dzisz, czy Dumbledore si� boi?”. Hermiona wypu�ci�a powietrze nosem, gdy to przeczyta�a i odpisa�a: „Chyba po prostu chce by� ostro�ny. Nie udawajmy, �e nic si� nie dzieje… A co z b�lem blizny Harry’ego?”. Rosemary zamy�li�a si�, przygryzaj�c wargi, ale nie zd��y�a nic odpisa�.
– Skoro panna Black jest tak zaj�ta rozmy�laniem nad kwestiami zwi�zanymi z lekcj�, to mo�e odpowie na pytanie, kt�re zada�em? – us�ysza�a przez mg�� i zesztywnia�a.
Zda�a sobie spraw�, �e ca�a klasa patrzy na ni�, wi�c nieco buntowniczo i spode �ba �ypn�a na profesora Gampa, kt�ry wpatrywa� si� w ni� z drwin�.
– No wi�c? – zach�ci� j� szyderczo.
– Nie – uci�a Rosemary kr�tko i wyzywaj�co, a tak naprawd� chcia�a powiedzie� cokolwiek.
– Nie? – profesor uni�s� brwi.
– „Nie” to odpowied� na pana pytanie.
Profesor pokiwa� powoli g�ow�. Jej odpowied� nie mija�a si� z prawd�, w ko�cu zapyta�, czy mo�e odpowiedzie� na jego pytanie, ale nie okre�li�, jakie, a �e Rosemary nie mog�a odpowiedzie�, wi�c zareagowa�a w�a�nie tak. Czu�a jednak, �e t�umaczenie tego by�oby nie na miejscu.
– S�usznie, to odpowied� na to pytanie… – przyzna�, a Rosemary odetchn�a. Podszed� do niej i pochyli� si� nad jej i Hermiony �awk�. Prze�kn�y obydwie �lin�. – Upiek�o ci si�, dziewczyno, tym razem. Ze mn� nie ma �art�w, wi�c prosz� uwa�a�. Panno Black – wycedzi� ostatnie s�owa, u�miechaj�c si� dziwnie niebezpiecznie.
Dopiero, gdy wr�ci� za katedr�, Rosemary si� rozlu�ni�a. Przebieg�y j� ciarki. Nawet czarne oczy Snape’a nie by�y tak przera�aj�ce, jak ten mylnie dobrotliwie wygl�daj�cy, nieco szalony b��kit.


Korytarze o�wietla� md�y blask �wiec, lecz o �ciany nie odbija� si� praktycznie �aden d�wi�k, z wyj�tkiem pojedynczych trzask�w od strony jakiej� zbroi. Robi�o si� p�no, ale mrok dopiero powoli spada� na �wiat. Wrzesie� przyni�s� wiatr i wod�, lej�c� si� z nieba strumieniami. Cosmo Black szed� bardzo wolno po jednym z d�ugich, opuszczonych korytarzy, nawet szept nie przeszkadza� mu w nurzaniu si� w samotno�ci. Czu� si� skonfundowany swoim zachowaniem. Nigdy nie zachowywa� si� dot�d tak, jak od pocz�tku roku. Gdyby m�g� okre�li� sw�j stan najbardziej obrazowo, to pewnie powiedzia�by, �e usycha. Denerwowali go Vincent i Gregory, bezlito�ni i �li, dra�ni� go Draco, jego paniczykowato�� i zakochanie w ob�lizg�ym z�u i czarnej magii, a z rokiem na rok Draco zdawa� si� by� coraz mniej niewinny. Nigdy wcze�niej Cosmo nie czu� takiej potrzeby oderwania si� od swego szkolnego domu. Obrzydzenie wywo�ywa�a w nim cho�by szata i naszywka z w�em. Zdj�� sygnet. Co dziwniejsze, nie pami�ta�, by by� tak nastawiony na samym pocz�tku, gdy nie umia� si� pogodzi� z faktem, �e zosta� �lizgonem. Nawet wtedy nie czu� si� tak obrzydliwie w swej �lizgo�skiej, w�owej sk�rze. I zupe�nie nie wiedzia�, sk�d ta nag�a nienawi�� do swego domu.
W��czy� si� samotnie po korytarzach i tak sobie usycha� w opuszczeniu przez wszystkich, nie mog�c znie�� przebywania w lochach. Praktycznie wcale si� tam nie kr�ci� od pocz�tku roku. Tak jakby t�sknota za czym� ci�gn�a go ku g�rze, wyci�ga�a z ciemnej ziemi, bagna, jakby chcia� by� na powierzchni, sk�pany w jasnym blasku, a nie przemyka� w zdradzieckim cieniu, w kt�rym czyha�o z�o…
Na dziedzi�cu nie by�o nikogo, gdy stan�� na korytarzu przy jednej z arkad, kt�rych korona oplata�a pusty plac. D�� wiatr, a li�cie ta�czy�y na tle czarnych, ci�kich chmur, zwiastuj�cych deszcz. Cosmo nie przejmowa� si� zimnem i czarnymi kosmykami, kt�re �askota�y go w policzki, obserwowa� tylko czarny mrok dooko�a niego, zanurzony po uszy w kleistym, aksamitnym i dusz�cym morzu destrukcji, jakie pokry�o jego serce, wzrok, umys� i ducha. Wszystko zakrywa�a ciemna kurtyna, ale za ni� by�a tylko czarna dziura. Ch�opak nie widzia� nic poza ciemno�ci�.
I gdy tak ton�� w mroku swego serca, w cieniu samotno�ci, dotar�o do niego, �e kto� jednak na dziedzi�cu by�. Na jednej z arkad przycupn�a samotna, drobna posta�, a jesienny wiatr rozwiewa� jej kasztanowe pukle. Cosmo drgn�o serce, jakby otrz�saj�c si� z czarnej mazi, od�ywiaj�c. To by�a Melisa Flaxenfield. Chod� zaledwie dwunastoletnia, nie wygl�da�a jak dziecko, wr�cz przeciwnie. By�a ponadczasowa, gdy tak patrzy�a filozoficznie na k��by ciemnych chmur, zakrywaj�c niebo. Cosmo obserwowa� j�, przyczajony za arkad�, maj�c wra�enie, �e kotara ciemno�ci si� rozdar�a i teraz delikatny snop �wiat�a o�wietli� jego udr�czon� twarz. Melisa nie ruszy�a si� przez kilkana�cie minut, zamy�lona i powa�na. Czternastolatek zacz�� si� zastanawia�, co prze�y�a przez niego przez wakacje. Czy to doda�o jej powagi? A mo�e taka po prostu by�a z natury, powa�niejsza i refleksyjna? Takie sprawia�a wra�enie. Inne dziewczyny by� g�upie, ha�a�liwe, przeci�tne, przyziemne, starsze, m�odsze, brzydsze i �adne, niewa�ne… Poczu� uk�ucie pro�by do losu: chcia�, by Melisa mu o swojej naturze opowiedzia�a. A tak�e o tym, dlaczego przychodzi samotnie wieczorami na dziedziniec. Czy on i ona teraz ton�li w samotno�ci jednocze�nie? Jak bardzo ich my�li, emocje i t�sknoty by�y to�same? Chcia�by o tym pos�ucha�, usi��� obok i po prostu zas�ucha� si� w rytm jej �ycia, oddechu, serca, my�li, odkry� t� opalizuj�c� wszystkimi kolorami krain�. Dziewczyna by�a taka pi�kna i odwieczna, chocia� Cosmo zdawa� sobie spraw�, �e obydwoje s� jeszcze na progu dojrzewania. Czy jednak mia�o to jakie� znaczenie? M�ody Black pomy�la�, �e w por�wnaniu do �ez, jakie przed chwil� przeci�y jego policzki, gdy tak patrzy� i t�skni� za ni�, to nie ma �adnego znaczenia. Jak nieistotne i �mieszne wyda�y mu si� suche fakty, gdy usycha�. Dla niej.


Mamo i Tato!
Wszystko po staremu, czyli bez sensu. Nie ogarniam, tak bardzo nie ogarniam! W tym roku czekaj� nas sumy i wszyscy nam to ca�y czas powtarzaj�… Ju� spa� nie mog� o to dziadostwo, mam wra�enie, �e mi sum zaraz ze skarpetki wyskoczy.
Z eliksir�w, jak zwykle, idzie mi super, reszta do bani. Ale mo�e zdam ze dwa sumy, niech si� zlituj�. Pr�buj� si� nawet uczy�, ale jak tylko pomy�l� o moich problemach sercowych, albo zerkn� za okno, to ju� nic mnie nie przywo�a z powrotem do ksi��ek i notatek, zreszt�, jakbym jakie� mia�…
Tamara m�wi, �e si� za ma�o przejmuj� i niesystematycznie pracuj�, ale ona po prostu nie widzi tych pi�knych rzeczy za oknem, kt�re docieraj� do mnie znacznie lepiej, ni� g�upie formu�ki z transmutacji. No i w og�le to powiedzia�a mi, �e jest dumna z tego, �e was pozna�a lepiej i przekona�a si�, kim jeste�, tato.
Podobno jest tu jaki� turniej, ale ja nie ogarniam sum�w, wi�c turniej te� niezbyt mnie interesi. Na pewno za par� miesi�cy b�d� lepiej wiedzia�, o co chodzi, i wtedy wam napisz�, co to za turniej, dobra?
Nicholas

Wymienili�my z Syriuszem pe�ne politowania spojrzenia i parskn�li�my, po czym list Nicholasa wyl�dowa� na pod�odze przy ��ku. By� �adny, upalny dzie�, a my wylegiwali�my si� w ch�odach sypialni. Remus, jak zwykle, pracowa�, podczas kiedy my korzystali�my z czasu dla siebie nawzajem. Czasem by�o mi go szkoda, ale pomy�la�am, �e z Syriuszem zas�u�yli�my na to, by skupi� si� teraz na naszej relacji.
– Daj, teraz chc� przeczyta� list od Rosemary! – Syriusz si�gn�� na szafk� i rozwin�� list.

Drodzy rodzice!
W szkole si� dzieje! Wszyscy m�wi� tylko o turnieju Tr�jmagicznym! Chyba tylko Hermiona jest bardziej skupiona na pomaganiu skrzatom domowym, no ale Hermiona zawsze interesuje si� raczej nudnymi rzeczami, typu nauka. Jestem do�� podekscytowana tym rokiem, ale ca�y czas zastanawia mnie Mroczny Znak. Bardzo si� boj�, tak jak i moi przyjaciele. Je�eli Sami-Wiecie-Kto czyha na nasz spok�j rodzinny, to b�dzie mia� ze mn� do czynienia, bo jestem w�ciek�a, �e jest taka mo�liwo��!
Mamy za profesora od obrony bardzo ciekawego go�cia, to auror. Zreszt�, na pewno znacie Moody’ego. Jest �wietny! Zna si� na obronie, ale pokazuje nam naprawd� przera�aj�ce rzeczy (no, poza sob� samym)! Tak poza tym to wszystko jest po staremu, tylko Hagrid przysma�a nas skl�tkami tylnowybuchowymi i jest nowy profesor od run�w, pan James Gamp.
Mam nadziej�, �e ju� za nied�ugo si� zobaczymy, �e pa�dziernik i listopad min� b�yskawicznie i wreszcie b�dzie Bo�e Narodzenie!
Wasza Rosemary

– Mroczny Znak mnie wci�� niepokoi… – westchn�am, gdy i ten list zosta� odrzucony. Syriusz cmokn�� mnie w czubek g�owy, obejmuj�c mocniej ramieniem.
– Dumbledore �ci�gn�� Alastora z emerytury… – mrukn�� m�j m��. – To mi si� wydaje niezwykle podejrzane, Mary Ann. Chyba Dumbledore wie, �e co� nadchodzi.
– A mo�e to tylko dmuchanie na zimne, a znak wyczarowa� kto�, kto chcia� przestraszy� dla zabawy og�? – spyta�am z nadziej�.
Syriusz tylko si� zamy�li�, ale zamiast mi odpowiedzie�, chwyci� za list od Cosmo.

Kochani rodzice!
Jak si� czujecie? Mam nadziej�, �e lepiej, ni� ja.
Tu, w szkole, m�wi si� g��wnie o Turnieju Tr�jmagicznym, ale ja nie czuj� si� jako� niezwykle tym zaj�ty. Mam mas� innych problem�w i w�tpliwo�ci na g�owie, po co mam si� jeszcze do�owa� i ogl�da�, jak jaki� biedny delikwent jest rozrywany na arenie przez chimer�, czy co� w tym gu�cie. Draco si� zacz�� ostatnio podnieca� Zakl�ciami Niewybaczalnymi i chcia� mnie zmusi�, bym z nim si� ich nauczy�, ale ja mam go do�� i ch�tnie nauczy�bym si� Imperiusa, by kaza� mu naje�� si� mordoklejek, na�o�y� wiadro na g�ow� i zapakowa� si� w pud�o na Fid�i. Zreszt�, wszystkich mam do��. Wczoraj gada�em z moim ojcem chrzestnym i chyba jako jedyny mnie zrozumia�, nawet je�li udawa�, �e mnie nie s�ucha. Ale ja wiem, poznaj� po jego spojrzeniu, �e co� go ruszy�o, gdy opowiada�em o moich problemach!
Czuj� si� �le, bez dalszego komentarza. Ale mam nadziej�, �e mi przejdzie. Tak�e, uszy do g�ry, rodzice, Wasz dojrza�y syn sobie da rad�! Ale jakby co, to nie chc� bzu na grobie. Jest taki obrzydliwie kojarz�cy mi si� z pewn� osob�!
Cosmo Remus Black

Unie�li�my brwi, po czym i ten list opad� na pod�og�. Syriusz westchn��:
– Cosmo dojrzewa… Ile mnie omin�o w �yciu, nie mog�em niczego obserwowa�, niczego widzie�… Teraz, kiedy moje dzieci s� ju� nastoletnie i wylatuj� w �wiat, ja jestem spragniony zatrzyma� je tylko dla mnie i dla ciebie…
– Wiesz… – u�miechn�am si� delikatnie. – Niekt�rzy nie maj� nawet tego…
– Racja! – Syriusz jakby si� troch� rozpogodzi�. – Mam ciebie i dzieciaki, Nicholas, co prawda, musi si� podobno po�egna� z �yciem za par� lat, ale ja w to nie wierz�. Uciek�em z Azkabanu, uciek�em z mojego domu, zdoby�em ciebie, czyli uparciucha, by�em w Zakonie, niech mi nikt nie wmawia, �e nie mog� uratowa� mojego syna!
– Ale�!… – rozszerzy�am oczy. – Syriuszu, czy nie uwa�asz, �e sta�e� si� troch�… szalony? W sensie… jak chcesz powstrzyma� tak pot�n�, �mierteln� kl�tw�? Nie s�ysza�am, by �miertelne kl�twy da�o si� cofn��!
– A s�ysza�a� kiedykolwiek o tym, �e mo�na prze�y� Avad�? – prychn�� Syriusz, po czym pozwoli� si� odda� licznym procesom my�lowym zachodz�cym pod czupryn�.

***

TURNIEJ TR�JMAGICZNY
W pi�tek 30 pa�dziernika o godz. 18.00 przyb�d� do nas delegacje z Beauxbatons i Durmstrangu. Lekcje sko�cz� si� o p� godziny wcze�niej. Uczniowie odnios� torby i ksi��ki do dormitori�w i zbior� si� przed zamkiem, by powita� naszych go�ci przed uczt� powitaln�.

– �au, obcy w naszej szkole! – cieszy�a si� Charlotte, kt�ra, jako mo�e nie najwi�ksza, ale najbardziej umiej�ca dopi�� swego, dopcha�a si� do og�oszenia. – To dobra okazja, by pokaza�, jak nasza angielska szko�a, ziemia i wszystko, co nas otacza, jest najlepsze!
– Chyba nie do ko�ca tu po to przyjad�… – zauwa�y�a Sara, staj�c na palcach.
– Ale mo�e przy okazji trzeba im to pokaza�! – uci�a wynio�le Charlotte, jakby to przes�dza�o spraw�. Melisa i Sara wymieni�y porozumiewawcze spojrzenia.
– Su�cie si�, lasencje… – Sara podskoczy�a, gdy Artemis, kt�ry pojawi� si� znik�d, zawiesi� g�ow� nad jej ramieniem i ogl�da� og�oszenie.
– Mo�e grzeczniej? – fukn�a na� Charlotte w taki spos�b, �e cz�� uczni�w, czytaj�cych og�oszenie, dosta�a zbiorowego wytrzeszczu w przestrze�.
– Oczywi�cie, panno McLaggen! Chcia�em tylko poprosi�, by� zrobi�a mi �askawie miejsce, ale wiem, �e na to nie zas�uguj�, b�d�c tak niegodnym… – Artemis zgi�� si� wp�, prawid�owo wykorzystuj�c swoje arystokratyczne geny, po czym chwyci� j� za pulchn� d�o�.
– Pu�� mnie, imbecylu, �pieszy nam si� na eliksiry!…
– Och, to rzeczywi�cie problem, mo�e pani� wrzuc� na mego ogiera i odwioz� osobi�cie?
Zanim Charlotte, Melisa i Sara zreflektowa�y, Artemis gwizdn��, jakby przywo�ywa� jakie� zwierz�. W tej samej chwili p�omiennorudy, �ylasty Thaddeus Clarke rzuci� si� ku Charlotte, b�yskawicznie przerzuci� j� sobie przez rami� jak dorodny baleron i, w og�le nie uginaj�c si� pod jej kr�g�ym ci�arem, uciek� z wrzeszcz�c� gdzie� w kierunku schod�w. W ko�cu niewybredne, soczyste epitety blondynki ucich�y, a Artemis otrzepa� d�onie, jakby przeni�s� worek cementu.
– I po k�opocie – rzuci� do Feliksa, stoj�cego obok.
– Hej! – zdenerwowa�a si� Sara. – O co chodzi? Co zrobili�cie z Charlotte?
– Nie spinaj si�, siostro! – wyszczerzy� si� Artemis. – Charlotte po prostu nie rozumie, �e z�o�� pi�kno�ci szkodzi i wystarczy mie� Clarke’a pod r�k�, �eby j� usun�� z pola widzenia, gdy nadmiernie otwiera sw� buzi� z do�eczkami.
– Ale gdzie on j� wyni�s�? – przerazi�a si� Melisa.
– Ukartowali�cie to! – Sara zdenerwowa�a si�, �ciskaj�c d�onie. Artemis nieco si� zaniepokoi�, chyba pami�taj�c, co zrobi�a rok temu z kranami w damskiej toalecie. – Napu�cili�cie na ni� Clarke’a! On j� przecie�, nawet niechc�cy, zdezintegruje!
– Miej troch� wiary w naszego koleg� nie z tej ziemi! – obruszy� si� Artemis. Zabrzmia� dzwonek, wi�c we czw�rk� ruszyli ku lochom. – Poza tym, wcale nie napu�cili�my na ni� Thaddeusa!
– On tak reaguje, gdy si� na niego gwizdnie! – przytakn�� Felix z jak�� nutk� bezradno�ci. – Choruje na to ju� od wtorku, a my nie wiemy, jak mu z tym pom�c…
– Wczoraj prawie wyskoczy� z Constantinem na plecach przez okno, po tym, jak gwizdn��em…
– Biedak, ja bym si� ba� narazi� Constantinowi…
– Och, w takim razie to wspania�a pomoc koledze, kt�remu co� w m�zgu si� przestawi�o, �eby go jeszcze zmusza� do powielania tych dziwnych reakcji! – prychn�a Sara.
– A mo�e on jest superinteligentnym nadcz�owiekiem, kt�ry tak naprawd� symuluje i ma z nas w duchu pierwszorz�dn� zlew�? A to wszystko sk�ada si� na jego z�o�one badania, nawet to, �e wszyscy naoko�o maj� go za przoduj�cego idiot�? – zastanowi� si� Artemis.
T� wizj� okrasi� widok, kt�ry zobaczyli, gdy dotarli pod klas�, Charlotte siedzia�a wymi�toszona pod �cian� niczym rzucona tam szmacianka, a Thaddeus do sobie tylko znanej melodii ko�uj�cej pod jego czerwon� czupryn� wyczynia� na �rodku korytarza jakie� dziwne, mechaniczne ruchy swymi chudymi odn�ami, jakby co� ta�czy�.
– Patrz! – krzykn�� nagle w kierunku Charlotte ochryple. – To dla ciebie przecie�!
– Charlotte! – Melisa podbieg�a do niej w pop�ochu i szturchn�a j� w rami�. – �yjesz?
Gdy tylko dotkn�a kole�anki, Thaddeus pocz�� wydawa� z siebie potworne odg�osy przypominaj�ce koguta, kt�rego kto� powiesi� u stropu za intymne cz�ci cia�a i teraz zbli�a si� ku niemu z siekier�. Ca�y loch zadr�a�.
– Uciszcie go! – pisn�a Sara do ch�opak�w, zatykaj�c uszy.
Artemis i Felix dopadli do Thaddeusa i zacz�li nim szarpa�, a on wci�� dar� si� dziko z nies�abn�cym zapa�em. Reszta uczni�w zatka�a uszy, bo moc w p�ucach Clarke mia� niebagateln�. W ko�cu uda�o im si� zaci�gn�� go to toalety i zamkn�� w niej, przytrzymuj�c drzwi w�asnym cia�em. Troch� si� zbuntowa�, jazgot, kt�ry wci�� inicjowa�, urywa� si� miarowo, gdy wali� sob� samym w drzwi na korytarz w celu wyj�cia z izolatki, jak� sta�a si� toaleta, ale po chwili g�os ucich� i uderzanie w portal te�. Ch�opcy z niepokojem wymienili spojrzenia boj�c si�, co Thaddeusa mog�o w toalecie zaj�� i lepiej zerkn��, czy nie po�kn�� umywalki. Felix tylko omi�t� spojrzeniem wn�trze i natychmiast zatrzasn�� szpar�, kt�r� uchyli�.
– Tylko nabiera wody w usta i pluje po �cianach… – odetchn�� z ulg�.
Niestety, to us�ysza� zbli�aj�cy si� na lekcj� profesor Snape. Omi�t� ich tylko spojrzeniem.
– Minus pi�� punkt�w za Clarke’a i jego przysparzanie wo�nemu roboty. I pi�� za wrzask, kt�ry us�ysza�em par� pi�ter wy�ej. I siedzicie dzi� osobno, wszyscy trzej.
Artemis i Felix tylko rozdziawili buzie na tak b�yskawiczn� reakcj� Snape’a. W klasie profesor stwierdzi�, �e w zasadzie ka�da jednostka z Gryffindoru jest niezr�wnowa�ona z definicji, wi�c warto zabezpieczy� si� na przysz�o��, tworz�c koedukacyjne �awki.
– Od dzi� Hector siedzi z Flaxenfield, Greengrass z Black, McLaggen z Clarke’iem, Vane z Al Atrashem. Przesi�d�cie si� w tej chwili, bez dyskusji.
Melisa, Felix, Artemis, Sara i Thaddeus nie okazali �adnych emocji, ale Romilda, Charlotte i Constantin wykrzywili si� w grymasie, cierpi�c �wiadomo��, i� sta�a im si� niewys�owiona krzywda.
– Si� masz, siostra! – wyszczerzy� si� Artemis, gdy stan�� obok Sary. M�oda panna Black tylko zerkn�a za siebie. Melisa i Felix szykowali si� do lekcji, obydwoje spokojni i skupieni na eliksirach, u�miechaj�cy si� do siebie co jaki� czas nie�mia�o, Constantin i Romilda krzywili si� i nie wiadomo by�o, czyja twarz wyra�a�a wi�ksz� odraz� i udr�k�, a Charlotte rozstawi�a swoje szparga�y prawie na �rodku sto�u, rysuj�c atramentem granic� na blacie i tym samym zajmuj�c wi�kszo�� i spychaj�c biednego Thaddeusa na jedn� dziesi�t� �awki, gdzie ledwo ustawi� palnik. Samego zainteresowanego na szcz�cie niewiele to obesz�o, obecnie zaj�ty by� obserwowaniem porcji woszczyny, jak� w�a�nie wyci�gn�� ze swego ucha, po czym zutylizowa� j� przez wpakowanie palca do ust. Charlotte zrobi�a min�, jakby chcia�a zwymiotowa� i pochyli�a si� na wszelki wypadek nad swym kocio�kiem.


– Kurde, bierz zad w troki, Cosmo! – t�py jak obuch g�os Vincenta wyrwa� go z m�cz�cego snu o Melisie Flaxenfield. W tym �nie by�o te� co�, co sprawia�o, �e chcia� w nim ju� na zawsze pozosta�. – Chcemy z Gregorym ju� �re� �niadanie!
– Brzmisz, jakbym mia� wam poda� m�j zad do zjedzenia… – wybe�kota� w p�nie Cosmo, nie za bardzo ogarniaj�c, i przewr�ci� si� na wznak. Vincent zerwa� z niego ko�dr�, po czym jego niski, neandertalski ryk przeszy� dormitorium:
– Zeszcza� si�! Hehe, Cosmo si� zla�!
Dopiero te s�owa zrobi�y na m�odym Blacku jakiekolwiek wra�enie, wi�c gwa�townie usiad� i z nerwowym, ale wci�� sennym odruchem omi�t� wzrokiem prze�cierad�o. Rzeczywi�cie, Crabbe mia� racj�: na jego prze�cieradle udomowi�a si� impertynencka, dumna plama.
Cosmo spali� ceg�� ze z�o�ci i wstydu. �e te� Crabbe musia� zedrze� z niego po�ciel akurat dzi�, kiedy jego organizm zachowa� si� jak czteroletni! Blaise gdzie� w k�cie chichota� szyderczo, a Draco wystawi� zaciekawion�, z�o�liw� bu�k� z �azienki. Gregory wy�oni� si� sk�d�, gapi�c z �ywym zainteresowaniem na plam�, jakby odwiedzi�a ich przynajmniej delegacja istot z odleg�ej galaktyki.
– Yyy… – wyduka� w ucho rechocz�cego Vincenta. – Ale to nie wygl�da na szczochy, yyy…
– To ci podpowiada oko znawcy? – uni�s� nonszalancko brew Cosmo i wyd�� wargi. – W takim razie to na pewno krzes�o.
– Nawet tak nie pachnie… – najwyra�niej m�zg Gregory’ego, jak to cz�sto si� zdarza�o, zwiesi� si�, gdy� ten bez �adnych opor�w i refleksji, ale za to z nutk� konesera, pow�cha� tajemniczy p�yn.
– Ochromia�e�?! – zakrzykn�� Cosmo z jak�� panik�, po czym kopn�� Goyle’a i zakry� ko�dr� plam�, czerwieniej�c jeszcze bardziej. – Dlaczego w�chasz moje wydzieliny?!
– Nie, to nie szczochy – zadecydowa� Goyle, w og�le nieura�ony kopniakiem.
– Jasne, �e nie szczochy! – warkn�� Cosmo, zeskakuj�c z ��ka ze z�o�ci� i chwytaj�c nar�cze szat. Uda� si� w kierunku �azienki. – Po prostu usiad�em nieszcz�liwie na twoim biednym m�d�ku i go zmia�d�y�em, gdy ten w akcie desperacji by� w trakcie ucieczki jak najdalej od ciebie! Zguba znaleziona, ale ju� jej nie odratujesz, Goyle! A ty, Malfoy, wypad mi st�d, ale ju�!
Po czym z moc� wypchn�� Dracona poza �azienk�.
– Hej! – krzykn�� Draco w szoku, gdy wyl�dowa� poza progiem pomieszczenia.
– Pacykowa�e� si� ju� za d�ugo, teraz moja kolej! – warkn�� m�ody Black, po czym zatrzasn�� si� w �azience, by odetchn�� i och�on��. Sen o Melisie chodzi� mu po g�owie i dra�ni�, a tajemnicza plama czego�, co nie by�o szczochami i (zapewne) zgubionym m�zgiem Goyle’a wywo�a�a w nim jaki� niepok�j. Co to mog�o by�?
Potarga� swoje czarne w�osy, by wygl�da�y na nieuczesane, po czym od�wie�y� si� i ubra�, staraj�c nie my�le� o tym, �e jaka� Gryfonka wwierca mu si� w m�zg. Ogarnia�a go powoli panika, kt�rej nie rozumia� i nie zna�. Jakby co� go goni�o, jednocze�nie spychaj�c ku murowi nie do przeskoczenia.
– Kopn��e� mnie! – Goyle dopad� do niego ze stosownym op�nieniem, gdy wreszcie wynurzy� si� z �azienki. Chwyci� go za fraki, ale Cosmo, niew�tpliwie drobniejszy, uderzy� go mocno w brzuch.
– ODWAL SI�, KRETYNIE! – rykn�� m�ody Black na niego tak, �e w dormitorium zrobi�o si� cicho, po czym prychn�� z rozdra�nieniem i wyszed� sam z sypialni, wciskaj�c d�onie w kieszenie, zastanawiaj�c, po co w�a�ciwie uderzy� Goyle’a.
Nie by� zbyt g�odny, raczej najad� si� ju� wszystkimi problemami i drobnymi powodami do z�o�ci, ale automatycznie pokierowa� swoje kroki poza lochy, w kierunku Wielkiej Sali. Chcia� by� jak najdalej od ch�opak�w, a kto wie? Mo�e gdzie� przewinie si� Melisa? Jedno by�o pewne - nie b�dzie jej w lochach, wi�c nie widzia� najmniejszego sensu tam siedzie�.
W Wielkiej Sali by�o par�na�cie os�b, wi�kszo�� skupiona zosta�a wok� Czary Ognia, kt�r� ustawiono w sali wej�ciowej. Uczniowie spekulowali i z jakim� zachwytem i nierealnymi marzeniami ociekaj�cymi po twarzy gapili si� na t�po ociosany przedmiot, wok� kt�rego kto� nakre�li� z�ocist� lini�. Cosmo stan�� opodal, wmuszaj�c w siebie powoli dwa tosty, podw�dzone z Sali. Niestety, drugorocznych z Gryffindoru nigdzie nie by�o, a wi�c zagapi� si� na Czar�. Szkoda, �e nie m�g� si� sprawdzi� i wygra� Turnieju Tr�jmagicznego. By� mo�e wtedy �atwiej by�oby mu zrobi� dobre wra�enie na Melisie? Jak to jest, by� najlepszym? Czy dziewczyny pragn� takich zwyci�zc�w? Po cichu Cosmo mia� nadziej�, �e za trzy lata Turniej znowu si� odb�dzie. Wiedzia�, jak niewiele mu potrzeba skupienia, by posi��� wiedz�, bo odziedziczy� po rodzicach zdolno�ci i czu�, �e gdyby popracowa� nad magi� odrobin� wi�cej, m�g�by spokojnie wygra� taki turniej. Tylko musia� mie� siedemna�cie lat, pod�e �ycie…
Pr�bowa� wyrzuci� z m�zgu prze�laduj�cy go widok Melisy, ale nie pomog�o nawet gapienie si� na niekt�re pon�tne uczennice Beauxbatons, kt�re razem z innymi Francuzami przyby�y do sali, by zg�osi� swoj� kandydatur� na reprezentanta. Czternastolatek warkn�� pod nosem i wyszed� na samotny spacer, by nieco och�on��. Nigdy si� nie spodziewa�, �e kl�twa zakochania mo�e tak mocno si� przyczepi� i nie da� �y�, spa�, je��, ani oddycha�. W zasadzie nie mo�na by�o zrobi� nic.


– Harry Potter.
Rosemary poczu�a, jak zamar�a wewn�trz. Ca�a sala, jeszcze przed chwil� rozbrzmiewaj�ca oklaskami, teraz pogr��y�a si� w natychmiastowej ciszy. Ale nied�ugo, bowiem narasta� ju� szept zirytowanych g�os�w i okrzyk�w. Rudow�osa spojrza�a na Hermion�, zupe�nie przera�on� i zatkan� szokiem i na Rona, kt�ry zrobi� si� czerwony jak ceg�a z jakiego� powodu.
Harry og�oszony czwartym reprezentantem?
– Ja nie wrzuci�em tam swojego nazwiska – wymamrota� delikwent. – Przecie� wiecie, �e tego nie zrobi�em.
To nic nie pomog�o, najwyra�niej wszyscy m�wili tylko o jednym: jak wielkim oszustem jest ten s�ynny Harry Potter. Rosemary, wci�� nie mog�c w to uwierzy�, lustrowa�a taksuj�cym spojrzeniem czarnow�osego przyjaciela. Szala�y w niej emocje. Czy Harry m�wi� prawd�? A mo�e powiedzia� tak, by nie ponie�� konsekwencji oszukania Czary? Ale skoro znalaz� spos�b, to dlaczego nie podzieli� si� z nimi? Mo�e po prostu chcia� wygl�da� na takiego �wi�tego, jaki zawsze si� wydawa�? Rosemary by�aby k�amc�, gdyby zaprzecza�a, i� wielokrotnie marzy�a o wystartowaniu w turnieju. Hermiona wci�� bagatelizowa�a jej zap�dy, twierdz�c, �e to zbyt niebezpieczne i niepotrzebne, ale Rosemary wiedzia�a, �e pod tym wzgl�dem r�ni� si� bardzo. Uwielbia�a skoki na g��bok� wod�, rywalizacj�, najlepiej z m�czyznami, adrenalin�, sprawdziany, jakie sama sobie narzuca�a. Wiele by da�a, by pozna� sekret Harry’ego dotycz�cy oszukania tak pot�nego obiektu jak Czara Ognia…
Kiedy Harry uda� si� tam, gdzie wszyscy reprezentanci, Wielka Sala przypomina�a ul. St� Gryffindoru, jako jedyny, wygl�da� na podekscytowany. Gryfoni rozprawiali z najszczerszym zdumieniem, ale i rado�ci�, o tym, �e to w�a�nie jeden z nich sta� si� reprezentantem.
– Super, a ju� my�la�em, �e ten lalu� Diggory…
– Ale jak to mo�liwe…
– Sprytny jest! Tak si� ciesz�!
– Szkoda, �e to nie ja, ale przynajmniej kto� z nas…
– Ale by by�o, gdyby Harry wygra�!
Rosemary, Ron i Hermiona jako jedyni nie odzywali si� do siebie i nie skakali pod sufit.
– Uczni�w prosz� o udanie si� ju� na spoczynek – rzek� kr�tko Dumbledore, wyra�nie zaaferowany i zatroskany, po czym on i cz�� grona pedagogicznego wysz�a drzwiami, za kt�rymi wcze�niej znikn�� Harry. Rozw�cieczony r�j pszcz� przemie�ci� si� w kierunku wielkich drzwi. Rosemary sz�a jakby w oddaleniu od przyjaci�, samotna ze swymi my�lami w t�umie.
W salonie Gryffindoru natychmiast ruszy�a gigantyczna balanga. �wi�towano to, �e zwyci�stwo w Turnieju Tr�jmagicznym mo�e przypa�� w udziale Gryffindorowi. Rosemary nie wiedzia�a, jak si� zachowywa�. Zupe�nie nie mia�a ochoty, by si� bawi�, poruszona do g��bi i z�amana zdrad� Harry’ego. Coraz mocniejszymi falami dociera�o do niej, jakim egoist� okaza� si� by�, skoro nie podzieli� si� z nimi swym sekretem. Stan�a tylko w rogu salonu, bo nawet nie by�a pewna, jak zacz�� rozmow� z Ronem i Hermion�. JAK Harry to zrobi�?
– Ale numer – burkn�� Ron, kt�ry stan�� obok niej. By� chyba w takim samym stanie, co Rosemary. Hermiony nie dostrzeg�a w t�umie. – Jak on m�g� mi nie powiedzie�?!
– Nie wiem, zadaj� sobie to pytanie ju� od kwadransa… – mrukn�a Rosemary.
– Przecie� si� kumplujemy! Ja TE� chcia�em w tym startowa� i on doskonale o tym wiedzia�! Czy sta�oby si� co�, gdyby si� tym ze mn� podzieli�?
Rosemary powoli przenios�a wzrok na Rona, obserwuj�c jego czerwon� twarz, grymas b�lu, w�ciek�o�ci i rozczarowania i zlustrowa�a go uwa�nie.
– Tysi�c galeon�w! – sykn��. – Dla niego to tylko u�amek z olbrzymiej fortuny! Egoista! Moja rodzina da�aby si� zabi� za tak� kwot�!
– Nawet nie o pieni�dze chodzi, ale ten turniej to musi by� po prostu �wietna zabawa i rz�d przywilej�w, zaczynaj�c od zwolnienia z egzamin�w… – mrukn�a Rosemary, krzy�uj�c r�ce.
Ron skomentowa� to tylko j�kni�ciem zupe�nie zrezygnowanego cz�owieka. Po chwili zrobi� podk�wk�, zaciskaj�c wargi w grymasie i pokr�ci� g�ow�, wci�� niedowierzaj�c temu, jakim zdrajc� okaza� si� by� jego najlepszy przyjaciel.
– W�o�y� ci kiedy� kto� n� w plecy tak, jak teraz? – zapyta� po chwili.
– Nie wiem. Nie s�dz�… – Rosemary pokr�ci�a g�ow�, czuj�c, jak zm�czenie tym wszystkim bierze g�r�. – Id� spa�. Mo�e to tylko jaki� absurdalny sen.


Kiedy ostatnie p�atki ostrokrzewu znikn�y pod powierzchni� eliksiru, umy�am d�onie i wysz�am z kuchni, daj�c mu kilka godzin, by si� warzy�. W salonie siedzia� Syriusz, gapi�cy si� w okno t�sknie. Robi� to cz�sto, jakby przyzwyczajenia z celi nie by�y takie �atwe do wyplenienia. Usiad�am obok w milczeniu, k�ad�c mu d�o� na ramieniu. Chwyci� j�.
– Mam takie okropne uczucie… – szepn�� w ciszy. – Jakby moje �ycie by�o za kr�tkie, ciasne, bez perspektyw, ale jednocze�nie trwa�o za d�ugo, zbyt si� rozci�gn�o w czasie… Mary Ann, dlaczego siedz� w domu? Dlaczego nie mog� wyj�� i pracowa�? Wie�� normalnego �ycia, by� �wiadkiem dorastania moich malutkich dzieci, to wszystko ju� nie wr�ci, a ja do �mierci b�d� tak wegetowa�…
Nic nie m�wi�c, obj�am go. Czu�am bardzo wyra�nie, jak tragiczn� sytuacj� mia� Syriusz. Wiedzia�am, �e chcia�by normalnie pracowa� i ruszy� ty�ek z fotela, a nie tak gnu�nie�, ale nie m�g� nic zrobi�, jedynie si� ukrywa� i modli�, by nikt go nigdy nie znalaz�, inaczej grozi�by mu poca�unek dementora.
– To takie straszne… – wci�gn�� spazmatycznie powietrze. – Wyj�to mi dwana�cie lat z �ycia. Mam teraz prawie trzydzie�ci cztery, a jakby odj�� dwana�cie bezu�ytecznych, pustych lat, to powinienem mie� dwadzie�cia dwa i jakie� konkretne perspektywy… Czuj� si�, jakby kto� nagle wrzuci� przewijanie w moim �yciu, dawno temu, zatrzyma� w losowym momencie, omijaj�c dwana�cie lat, jakbym ich w og�le nie prze�y�…
Nie wiedzia�am, czym go pocieszy�, wi�c spu�ci�am bezradnie wzrok. W tym momencie wlecia�a �adna sowa i upu�ci�a li�cik. Syriusz przeczyta� go �apczywie, po czym krzykn��:
– Meggie! To od Harry’ego! Przeczytaj!

Drogi Syriuszu.
Prosi�e� mnie, �ebym Ci donosi� o wszystkim, co si� dzieje w Hogwarcie, wi�c pisz�: nie wiem, czy ju� s�ysza�e�, �e w tym roku odb�dzie si� tu Turniej Tr�jmagiczny, a w sobot� wieczorem og�oszono, �e b�d� czwartym zawodnikiem. Nie wiem, kto wrzuci� moje nazwisko do Czary Ognia, bo ja tego nie zrobi�em. Drugim reprezentantem Hogwartu jest Cedrik Diggory z Hufflepuffu.
Mam nadziej�, �e z Tob� i z Hardodziobem wszystko w porz�dku

– Wiedzia�em! – krzykn�� Syriusz, o�ywiaj�c si�. – Co� tu wyra�nie nie gra!
– Zawodnikiem? – zmarszczy�am brwi. – Jak to: og�oszono? Nie mo�e si� po prostu wycofa�? Dumbledore chyba nie ugina si� przed tym kim�, kto tak zdecydowa�?
– Czara Ognia narzuca im co�… – burkn�� Syriusz, przebiegaj�c wzrokiem po li�cie jeszcze raz. – Widzisz? M�wi�em, �e co� si� �wi�ci… �miercio�ercy na mistrzostwach, Szalonooki wraca, Harry’ego kto� wrabia w niebezpieczny turniej… I to na pewno nie �aden uczniak, gdyby to by�o proste, to co drugi zawodnik mia�by dwana�cie lat… Poza tym, jak to si� sta�o, �e Czara wybra�a dw�ch zawodnik�w Hogwartu? Ewidentnie zachowa�a si� jak James po solidnym przygrzmoceniu czerepem o muraw� po jednym z mecz�w, kiedy to my�la�, �e m�wi si� uszami i s�ucha otwart� g�b�… To musia� kto� dok�adnie zaplanowa�…
– Tylko po co? – przestraszy�am si�, odczuwaj�c groz�.
– To mi nie wygl�da na weso�y �arcik… – mrukn�� Syriusz. – Musz� si� z nim skontaktowa� i porozmawia�. I nie m�w, �e to niebezpieczne! To syn Jamesa i Lily! Jeste�my im to winni, nie s�dzisz, kotku?

Rosemary wpad�a na Harry’ego dopiero kilkadziesi�t godzin po tym szokuj�cym wydarzeniu, gdy to Czara og�osi�a go czwartym zawodnikiem. Do tej pory stara�a si� go unika� i przebywa� z Ronem, ale rudy przyjaciel nie chcia� i�� z ni� do biblioteki, wi�c teraz wraca�a stamt�d sama. Harry wpad� na ni� na korytarzu, przemykaj�c si� po nim prawie przy �cianie, skutkiem czego spotkali si� twarz� w twarz na zakr�cie. Zapad�a niezr�czna cisza, gdy Harry obserwowa� Rosemary czujnie.
– Dlaczego mi nie powiedzia�e�? – wypali�a g�ucho rudow�osa. – Ja te� chcia�am startowa�!
– Ty te�? – parskn�� Harry z w�ciek�o�ci�. – A ja s�dzi�em, �e b�dziecie mi wierzy�…
– Wierzy�? Oszuka�e� wszystkich, wciskasz do tej pory kit, �e to nie ty i jeszcze chcesz, �ebym ci uwierzy�a?! Wsadzi� ci kto� kiedy� n� w plecy?
– Tak, teraz tak jest! – krzykn�� Harry, czerwieniej�c. – Ty i Ron jeste�cie w tym mistrzami!
– Nie r�b z siebie ofiary! To nie ty masz pow�d do zawodu!
– Wiesz co, mam do�� wszystkich i wszystkiego – warkn�� Harry, pr�buj�c j� wymin��. – Cze��.
– Jeszcze z tob� nie sko�czy�am! – Rosemary wyci�gn�a automatycznie r�an� r�d�k�.
– Daj mi spok�j! Skoro ty i Ron wzi�li�cie sobie za punkt honoru, by mnie razem dr�czy�, to chocia� r�bcie to dyskretnie, we w�asnym gronie. Dwie biedne ofiary, uwa�aj�ce si� za udr�czone i przegrane, bo nie mog�y puszy� si� byciem reprezentantem i tym, jak to jest wykiwa� Czar�…
Nie zd��y� doko�czy�, bo zakl�cie �wisn�o mu ko�o ucha i uderzy�o w jaki� wa�ny dzban, stoj�cy nieopodal, roztrzaskuj�c go na kawa�ki. Na nieszcz�cie, w tej samej chwili z jednej z licznych, niewielkich klatek schodowych wy�oni� si� profesor Gamp, maj�cy dzi� wybitnie ko�tu�ski u�miech.
– No no – zacmoka�. – Panna Black wszczyna b�jki na korytarzu i niszczy szkolne dobra… Wiedzia�a�, �e w tej wazie trzymano kiedy� niezwykle wa�ny organ, mianowicie serce samego Ulgotha Plugawego? Jak by to powiedzieli moi koledzy z grona pedagogicznego… szlaban. U mnie. Za godzin�.
– Ale… – zdo�a�a tylko wyduka�, lecz niestety, profesor ju� znik� za w�g�em. �ypn�a wi�c spode �ba w kierunku Harry’ego, kt�ry jedynie pos�a� jej wymowne spojrzenie i odszed�.
– Cholera! – bluzga�a Rosemary, gdy jaki� czas p�niej kierowa�a swe kroki do gabinetu nauczyciela staro�ytnych run�w. – Na kij tam sta�a ta miska z sercem jakiego� idioty Ulryka Co�tam… Chyba tylko po to, by j� rozpirzy� na pi��set kawa�k�w przy lada okazji…
W�ciek�a na okoliczno�ci, zdenerwowana konfrontacj� z Harrym i rozdra�niona tym, �e nast�pne par�dziesi�t minut sp�dzi w towarzystwie ko�tuna od run�w, zapuka�a do drzwi. Nauczyciel otworzy� sam i kaza� jej gestem wej��.
– Usi�d�. – gdy to zrobi�a, popatrzy�a na niego wyczekuj�co spode �ba. U�miechn�� si�, a by� to szczeg�lny u�miech, na granicy przyjacielskiego, kombinatorskiego i jeszcze z nut� czego�, czego Rosemary nie wychwyci�a. – C� za wzrok. Rozumiem, �e jestem twoim najgorszym wrogiem?
– Pan mi kaza� przyj�� na szlaban, bo rozwali�am naczynie po jakim�-tam-kim�, a m�g� pan to poskleja� w sekund�! – prychn�a gniewnie Rosemary.
– Niew�tpliwie masz racj�… – zawiesi� g�os, lustruj�c j� dziwnie oceniaj�co. – Ale nie zaprzeczysz, �e wyci�gn�a� r�d�k� na naszego nobliwego reprezentanta… Poza tym, praca, kt�r� ci teraz zadam, jest bardzo lekka, popiszemy dzi� troch�. Kt�ry ucze� nie marzy, by odpr�y� si� po stresuj�cym dniu i odetchn�� chwil�, skupiaj�c si� na ka�dej literce, kt�r� napisze i to w tak interesuj�cym towarzystwie, jak nowy nauczyciel run�w?
Za�mia� si� szyderczo. Rosemary unios�a brwi, w�sz�c podst�p.
– Pomy�lmy… Napiszesz mi dwie�cie razy takie co�: „Nie b�d� wszczyna� b�jek na korytarzach szko�y w Hogwarcie, ani dewastowa� niezast�pionych i niezwykle potrzebnych d�br materialnych”.
– Ta miska w og�le komukolwiek by�a potrzebna? – skrzywi�a si� Rosemary.
– Nie s�dz�, ale tak masz napisa�, bo bez tego by�oby to zdanie za kr�tkie.
Rosemary westchn�a, w�ciek�a na wszystko co si� rusza, po czym wyj�a pi�ro, ka�amarz i pergamin i zabra�a si� do pracy. Panowa�a cisza, a listopadowy wiatr wy� g�ucho za oknem. Profesor Gamp nie rusza� si�, bo nie s�ysza�a, by cokolwiek robi�. Ciekawa, co porabia, unios�a rud� g�ow� znad pergaminu po czterdziestym drugim zdaniu. Troch� zbi�o j� z tropu to, �e ca�y czas patrzy� na ni�, a na twarzy malowa�o si� co� dziwnego, jakie� obce rozbawienie. Rosemary nie powstrzyma�a pot�nej fali ciarek, jaka ni� wstrz�sn�a i powr�ci�a do pisania. Minuty wlok�y si� powoli w milczeniu. Po sto siedemdziesi�tym �smym zdaniu poczu�a, �e Gamp pochyli� si� nad pergaminem, by zerkn��, jak jej idzie. Znowu zdr�twia�a, gdy� chytry b��kit zawis� nad ni� zaledwie kilka cali wy�ej. �aden profesor w Hogwarcie nigdy nie patrzy� takim spojrzeniem, jednocze�nie hipnotyzuj�cym i przera�aj�cym. Krzywy u�miech wygi�� jego wargi.
– Dobrze ci idzie, zosta�o tylko kilka. Pracuj dalej, r�yczko. – nie zd��y�a si� cofn��, ale jedynie wzdrygn��, gdy pukn�� palcem wskazuj�cym czubek jej nosa. Rzuci�a si� prawie na pi�ro, pragn�c ze wszystkich si� zako�czy� jak najszybciej ten dziwaczny szlaban i wyj�� ju� z klasy, wi�c zaledwie kilka chwil p�niej b�yskiem wrzuci�a rzeczy do torby, nie patrz�c na niedokr�cony ka�amarz, prawie podbieg�a do biurka, o kt�re opiera� si� Gamp i wr�czy�a mu dr��cymi d�o�mi pergamin. Szybko przelecia� wzrokiem tre��, a potem jego spojrzenie spocz�o na niej nad kraw�dzi� kartki. Dzielnie je wytrzyma�a, bo tym razem nie by�o w nim ani szyderstwa, ani czego� dziwnego, a nawet pochmurno�ci. Po prostu si� w ni� wpatrywa�, jakby nieco zaciekawiony, wyczekuj�cy, a mo�e nawet przepraszaj�cy za co�. Nie powiedzia�a nic, po tym, jak obrzuci�a go wyzywaj�cym, dumnym spojrzeniem, po czym wysz�a szybkim krokiem z sali, czuj�c wszystkimi porami sk�ry, �e odprowadza j� wzrokiem. Potem pu�ci�a si� biegiem przez korytarze szko�y i zatrzyma�a dopiero niedaleko Grubej Damy, opieraj�c o �cian� i dysz�c ci�ko. Wiedzia�a, �e nie sta�o si� nic takiego, po prostu ten konkretny profesor mia� taki spos�b bycia, ale dlaczego, u diab�a, tak si� w ni� intensywnie, wr�cz zach�annie wpatrywa�? Podda�a si� morzu ciarek, kt�re przela�y si� falami po jej ciele. Atrament rozprzestrzenia� si� po powierzchni torby, wydobywaj�c z niezakr�conego ka�amarza i skapywa� czarnym strumieniem na milcz�c� posadzk�.



na dole dalej :)

[ 320 komentarze ]


 
106. cd
Dodała Mary Ann Lupin Sobota, 28 Grudnia, 2013, 20:16

***

– Wredny ten Snape – odezwa�a si� Charlotte, odrzucaj�c blond w�osy na plecy.
– Powiedzia� anio� – zarechota� Artemis i natychmiast zarobi� cios w rami�.
– Charlotte ma racj�, �aden nauczyciel nie kaza� nam robi� tak durnych, dodatkowych projekt�w ca�� klas� – zauwa�y�a Melisa. – Poza tym, robienie tych trzech eliksir�w z wami jest fajne, ale chyba tylko g�upiec by si� spodziewa�, �e Romilda i Constantin nam pomog�…
– Gumoch�on ich ciu�ka� – stwierdzi� oboj�tnie Artemis, wertuj�c notatki z eliksir�w.
– Nie da si� tu pracowa�… – zauwa�y� cicho Felix, obserwuj�c braci Weasley, kt�rzy zn�w na �rodku salonu Gryfon�w w do�wiadczony spos�b przykuwali uwag� m�odszych i starszych uczni�w.
– Mo�e st�d id�my? – zapyta�a Sara, zgadzaj�c si� w duchu z nieco upiornym blondynkiem.
– Mo�e p�jdziemy do naszej sypialni? – zaproponowa� entuzjastycznie Artemis.
– �eby mnie zmia�d�y�a �ciana smrodu? – prychn�a Charlotte wynio�le. – Boli ci� g�owa?
– A my wygl�damy na zmia�d�onych z Felixem i Thaddeusem?
– Thaddeus na pewno nie jest normalny i gdybym si� kisi�a w takim syfie, to te� pewnie dzi� by�abym nienormalna! – odci�a si� Charlotte.
– Do�� tego, chod�my! – zakomenderowa�a Sara, zbieraj�c swoje rzeczy. – Musimy dzi� to w sz�stk� uwarzy�. Tu si� nic nie da zrobi� w tym ha�asie.
Artemis wyda� tryumfalny okrzyk, a Melisa i Charlotte zerkn�y na siebie z rozpacz�.
– Rusz si�, cepie strugany, idziemy! – czarnow�osy musia� zdzieli� Thaddeusa nar�czem notatek przez �eb, �eby przyku� jego uwag� i wtedy w sz�stk� udali si� do dormitorium ch�opc�w z drugiej klasy. Rzeczywi�cie, wewn�trz panowa� taki od�r, �e udusi�by si� nim nawet s�onecznik. Artemis kopn�� bezceremonialnie stert� brudnych ubra� na czyje� rozwalone ��ko, by zrobi� miejsce dziewczynom.
– Tu mo�emy postawi� kocio�ki! – obja�ni�, pokazuj�c niewielk� parti� nieza�mieconej pod�ogi i wyszczerzaj�c z�by, gdy zobaczy� pow�tpiewaj�cy wzrok Sary.
– To niebezpieczne, bo co� mog�oby si� zapali�, na przyk�ad te czerwone majtki, kt�re le�� ca�kiem blisko – zauwa�y� Felix, siadaj�c na jedynym czystym ��ku, przypuszczalnie jego w�asnym.
Artemis wkopa� po tej uwadze majtki pod czyje� pos�anie.
– C� za okropny smr�d, to� to po prostu nie do wytrzymania! – Charlotte marszczy�a nosek, wachluj�c d�oni� przed twarz�. – �zy mi prawie lec�, tak gryz�cy! Sk�d to idzie?!
– Widzisz, moja ma�a… – Artemis stan�� obok niej i z powa�nym, rzeczowym wyrazem twarzy pokiwa� g�ow�, k�ad�c jej d�o� na ramieniu. – U was w �azience stoi taki przedmiot jak wanna. Sugeruj� ci cz�ste korzystanie z niej, je�li do�wiadczasz takich powa�nych…
Ale zaraz zrobi� unik, bo Charlotte wywin�a przedramieniem m�ynka w celu przyr�ni�cia pi�ch� pomi�dzy jego piwne oczy, a ka�dy wiedzia�, �e z Charlotte McLaggen nie wolno zadziera�. Po chwili rozczapierzy�a palce jak ptak drapie�ny i rzuci�a si� z nimi na czarnow�osego, kt�ry przestraszy� si� nie na �arty.
– Ch�tnie ciebie w niej wypior�, �mierdz�cy m�dralo, ale najlepiej od razu tak, �eby� ju� z niej nie wylaz�… – wycedzi�a przez mocno �ci�ni�te z�by, a w oczach p�on�� szale�czy ogie�. Artemis wrzasn�� kr�tko, po czym zosta� powalony przez kr�g�� blondynk� na stert� �mierdz�cej bielizny, niechc�cy podcinaj�c jej nogi, przewracaj�c, skutkiem czego zmia�d�y�a go sob�. D�uga stopa Artemisa kopn�a jeden z kocio�k�w, w kt�rym przygotowali ju� p�produkt. Kocio�ek wykona� salto i przyr�n�� w twarz siedz�cego z t�p� min� Thaddeusa, zawarto�� chlusn�a na jego wy��czon� twarz. Thaddeus zareagowa� kichni�ciem, a jak to cz�sto bywa�o, zwyk�a czynno�� dla istot ludzkich w jego wykonaniu przybiera�a jakie� niespodziewane rozmiary. Fala uderzeniowa prawie podrzuci�a ��ka, sterty brudu i kufry oraz sz�stk� Gryfon�w, a� powietrze zadr�a�o. Sara automatycznie zatka�a uszy, ale chwil� potem oberwa�a porcj� p�produktu z twarzy Clarke’a prosto w oczy. Rozkaszla�a si�, po czym poczu�a, �e straci�a orientacj�, gdzie g�ra i gdzie d�, uderzaj�c o drewnian� pod�og� prawym bokiem, zamykaj�c oczy, w kt�re piek� j� eliksir. Jaki� materia� opad� na ni�, kiedy w pokoju zaleg�a cisza po sejsmicznym kichni�ciu Thaddeusa. Sara wytar�a z przera�eniem resztki eliksiru r�kawem swetra, boj�c si�, �e wy�ar� jej oczy. Unios�a si� z pod�ogi, na kt�rej le�a�y niewielkie kamienie i du�e kupy kurzu i brudu. Sk�d si� to wzi�o? Spr�bowa�a wyj�� spod materia�u, kt�ry nagle wyda� jej si� strasznie ci�ki i olbrzymi, chocia� przed chwil� s�dzi�a, �e to po prostu jaka� brudna koszula. Wygramoli�a si� na czworaka spod niej i…
– AAAAAAAAAAA!!!
Krzyk Charlotte by� niez�ym podsumowaniem tego, co zobaczy�a. Dormitorium ch�opak�w by�o olbrzymie, gigantyczne, a sama Sara mia�a wielko�� mo�e palca wskazuj�cego doros�ej osoby. Niestety, nie by�a jedyna. Charlotte i Artemis wygrzebywali si� w�a�nie ze sterty bielizny, na kt�rej razem wyl�dowali, Melisy nie by�o wida�, malutkie n�ki Thaddeusa wystawa�y z wn�trza przewr�conego do g�ry dnem kocio�ka, kt�ry chwil� wcze�niej go stratowa�, a Felix opiera� si� z przera�eniem o nog� jego ��ka.
– Co� ty narobi�, wybryku natury!? – wrzasn�a Charlotte do n�ek Thaddeusa. – Jakim cudem powi�kszy�e� ten wasz cholerny burdel!?
– To chyba my zostali�my zmniejszeni… – zacz�a Melisa, gdy ju� uda�o jej si� zej�� z gigantycznego �o�a Constantina. – Dormitorium jest normalne, przynajmniej rozmiarowo…
– Ale czad! Auu!!!
Artemis oberwa� przez ma�y �ebek pi�stk� Charlotte.
– M�ZG CI SI� ZMNIEJSZY� ZA BARDZO?! PRZYWR�� MI MOJ� POSTA�!
– Przesta� si� wreszcie na mnie wy�ywa�! – ofukn�� j� Artemis. – Mo�e powinni�my ci� tak� zostawi� i zamkn�� w pude�ku po gargulkach, coraz bardziej mi si� to u�miecha!
– CO?!
– TO, CO S�YSZYSZ!
– CO� TY POWIEDZIA�?! MNIEJSZA, NIE ZNACZY, �E JESTEM S�ABSZA, DEBILU!
– ALE MNIEJ T�USTA NA PEWNO!
Artemis wykona� mimowolny manewr zwrotny, gdy Charlotte rzuci�a si� na niego z pi�ciami i pewnie rozkwasi�aby go jak robaczka, gdyby nie nag�y krzyk Feliksa:
– CISZA! S�ysza�em co�!…
Sara przenios�a wzrok w kierunku bladego blondyna. Jego dziwaczne, �wiec�ce oczy jarzy�y si� w mroku, jaki rzuca�o na� �o�e. Wtem, we wzgl�dnej ciszy, ozwa� si� g�o�ny miauk. Sara, Felix, Melisa przykucn�li czujnie i z trwog�, a Charlotte kwikn�a kr�tko i uwiesi�a si� ze strachu szyi Artemisa. Thaddeus nie drgn��. Sara wreszcie dostrzeg�a wielkiego kota z zezem rozbie�nym, kt�ry od jakiego� czasu obserwowa� Artemisa i Charlotte, przyczajony na parapecie.
– Zezolek! – j�kn�a Sara. – O nie! Chodu st�d!
– Gdzie si� schowamy? – sykn�� Felix. – Przecie� ten kot wejdzie wsz�dzie, a g�upot� by�oby teraz bra� nogi za pas… Co robi�?!
Przymrozi�o ich ze strachu na drewnianych desek, a Zezolek wci�� na nich patrzy�, machaj�c ogonem i szykuj�c si� do skoku.
– Felix! – j�kn�a Sara, gdy zobaczy�a, �e blondyn przebieg� par� krok�w i dosta� si� do stercz�cych, nieruchomych kulos�w Thaddeusa. Spr�bowa� go uwolni�, by Thaddeus nie zosta� zjedzony, ale kocio�ek by� zdecydowanie za wielki na takiego krasnoludka. Melisa, Sara i Artemis podbiegli do Feliksa i spr�bowali mu pom�c. Zezolek zamar�, szykuj�c atak.
– MCLAGGEN, DO CHOLERY, POMӯ NAM! – zawy� Artemis.
Charlotte podbieg�a bez zb�dnych pyta� do nich i spr�bowali w pi�tk� unie�� kocio�ek do g�ry. Zezolek wykona� nag�y, silny skok w ich stron�, spadaj�c na cztery �apy kilkana�cie cali dalej.
– AAAAAA!!! – zawyli naraz, po czym, niewiele my�l�c z powodu zbiorowej spiny, wpakowali si� wszyscy do kocio�ka. Artemis wci�gn�� do �rodka Thaddeusa, przez co kraw�d� nie mia�a na czym si� opiera�, wi�c przywar�a w ca�o�ci do pod�ogi i ogarn�a ich zupe�na ciemno�� i duchota.
– No i co teraz, geniuszu? – sarkn�a sk�d� Charlotte, gdy ju� odetchn�li.
– O co ci chodzi? – zagadn�� Artemis. – Do mnie ta zaczepka?
– A do kogo niby? Dzi�ki tobie przykrywa nas ten cholerny garnek…
– Charlotte, daj spok�j… – zwr�ci�a jej uwag� w absolutnej ciemno�ci Melisa.
– S�uchaj, McLaggen, wyrzuci� ci� na po�arcie kota Sary? – warkn�� Artemis.
– Tylko by� spr�bow…AAAAA!!! – wrzask Charlotte odbi� si� g�uchym echem od �cianek i dna kocio�ka. – Jaki� glut z dna na mnie skapn��! Mam w�osy w glucie! Co za los!
Artemis nie pohamowa� parskni�cia i na szcz�cie dla niego by�o tak ciemno, �e oko wykol, bo z pewno�ci� po�a�owa�by za�miania si� z tragedii, jak� prze�ywa�a obecnie Charlotte.
– Co teraz? – zapyta�a Sara szybko, zanim zn�w rozgorza�a k��tnia.
– Musimy jako� wydosta� si� z dormitorium i uda� do skrzyd�a szpitalnego – stwierdzi� Felix. – To nasz cel do zrealizowania. Ale jak to zrobi�? Dla takich robaczk�w jak my to po prostu zbyt daleko…
– Mo�e jaki� ucze� nas tam zaniesie? – zaproponowa�a Sara. – Zak�adaj�c oczywi�cie, �e nie uzna nas za co�, co szybko nale�y rozgnie�� ksi��k� od transmutacji. Jedno jest pewne, powinni�my si� wydosta� z sypialni.
– Mo�e b�dziemy pcha� kocio�ek, traktuj�c go jako schronienie? – zaproponowa�a Melisa.
– To dobry pomys�! – zgodzi� si� Artemis. – Do roboty!
– Pospieszmy si� – rzek� Felix. – Siedzimy w sz�stk� w ma�ym kocio�ku, kto wie, kiedy eliksir przestanie dzia�a� i odzyskamy swoje rozmiary…
Wszyscy zamarli na my�l o tym, co powiedzia� k�dzierzawy blondyn, wi�c, pami�taj�c, w kt�r� stron� mniej wi�cej by�y drzwi, ruszyli z wolna ku wyj�ciu, pchaj�c w sz�stk� kocio�ek. Przedmiot wolno posuwa� si� po pod�odze, ale sz�o im ca�kiem nie�le.
– Co si�… – zacz�� ze zdziwieniem Artemis, gdy nagle kto� zapali� �wiat�o, a raczej z�apa� za stercz�ce do g�ry dno kocio�ka i uni�s� do g�ry, zerkaj�c z ciekawo�ci� na niezwyk�e zjawisko kocio�ka samospaceruj�cego. By� to Constantin.
– Constantin! Pom� nam! – wrzasn�li wszyscy naraz, machaj�c do niego entuzjastycznie.
– AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!! – zawy� ch�opak, upuszczaj�c kocio�ek z powrotem na ich g�owy, po czym, w chwili poczucia najwy�szego zagro�enia �ycia, kopn�� w panice naczynie w choler�, a konkretnie za drzwi na kr�cone schody. Ca�a sz�stka poczu�a silne szarpni�cie, gdy kocio�ek zagarn�� ich do dna i poszybowa� w dal, po czym z g�o�nym BRZD�K! obi� si� o �cian� i stoczy� po schodach na d�. Sara czu�a b�l obijania si� o wn�trze kot�a i o koleg�w. W zgodnym jazgocie i darciu twarzy, czuj�c si� jak w pralce, spadali w karuzeli wrzask�w i g�uchych �upni�� o dno. Kocio�ek zatrzyma� si� wreszcie. Sara unios�a si� z Thaddeusa, kt�rego ko�czyny rozrzucone by�y pod najprzer�niejszymi k�tami, po czym wygramoli�a si� na dywan w salonie. By�o jej tak niedobrze od ca�ego weso�ego miasteczka, jaki teraz odczuwa�a w g�owie, �e musia�a si� oprze� o �ciank� kot�a. Artemis pozbiera� si� drugi i wyszed� gdzie� w nieokre�lonym kierunku.
– I�� prosto, to podstawa… – wyrz�zi�, po czym, po okropnym slalomie, zgi�� si� i zwymiotowa�.
Melisa wypad�a z naczynia troch� tak, jakby pr�bowa�a jednocze�nie w panice ucieka� na nogach i kl�czkach, a par� krok�w dalej upad�a z kl�czek na twarz i leg�a w bezruchu.
W kocio�ku zagrzmia�o, gdy Thaddeus znowu kichn�� po tym, jak Felix wyczo�ga� si� z trudem na dywan. Odgramoli� si� jak najdalej, mrucz�c co� o tym, �e nigdy wi�cej nie b�dzie warzy� eliksir�w w towarzystwie Thaddeusa. I dobrze zrobi�, gdy� kichni�cie Thaddeusa ponownie okaza�o si� tragiczne w skutkach. Pykn�o i… Thaddeus i znajduj�ca si� z nim wewn�trz Charlotte uro�li do wielko�ci pi�cioletnich istot ludzkich. Z kocio�ka �a�o�nie wystawa�a jedna d�uga i stercz�ca noga Thaddeusa oraz zadek Charlotte. To ju� skutecznie przyku�o uwag� reszty Gryfon�w, kt�rzy pochylili si� nad znaleziskiem. Sara z przera�eniem obserwowa�a cz�ci przyjaci�, wystaj�ce w �cisku z naczynia.
– CLAAAAARKEEEE!!! – da�o si� s�ysze� st�amszon� i zgrzytliwie brzmi�c� Charlotte z wn�trza.
– C�! – Artemis, kt�ry ju� sko�czy� wymiotowa�, wyszczerzy� si� i uda�, �e daje zdrowego, m�ciwego kopa wypi�temu zadkowi Charlotte. Sara roze�mia�a si� nerwowo. – Ale przyznaj, z nami si� nie mo�na nudzi�!


Chodzenie w k�ko nigdy mi nie pomaga�o w sytuacji ci�kiego stresu, ale i tak zawsze automatycznie stara�am si� w ten spos�b odstresowa�. W chatce brzmia�a cisza, a ja nie mog�am si� zabra� za nic, jak owego dnia, gdy Syriusz wyszed� i nigdy nie wr�ci�. I tym razem powtarza�am sobie, �e ze mnie ostatnia idiotka, skoro pozwoli�am mu wyj�� i Syriusz, nawet w sk�rze czarnego psa, nie mo�e by� obecnie bezpieczny.
Po, zdawa� by si� mog�o wieczno�ci, odetchn�am z ulg�, gdy na pla�y pykn�o i Syriusz wszed� zamaszystym krokiem do chatki. Natychmiast rzuci�am si� na niego i mocno przytuli�am. Odwzajemni� u�cisk, bardzo zaaferowany.
– Ale� si� martwi�am! – j�kn�am. – Jak mog�e� mi to zrobi�? Czy naprawd� to by�o konieczne?
– Tak, kotku! – cmokn�� mnie, robi�c zniecierpliwiony dzi�bek. – A co by by�o, gdybym tu rozmawia� z Harrym przez Sie� Fiuu i to by zaprowadzi�o auror�w prosto do naszej chatki? Znale�liby mnie i ty te� by� za to odpowiedzia�a. A tak to w�ama�em si� do jakich� czarodziej�w i ju� po wszystkim!
Wyszczerzy� si�, bardzo z siebie zadowolony, lecz prawie natychmiast spowa�nia�.
– Biedny Harry! – westchn��. – Wszyscy go oskar�aj� o to, �e oszuka� Czar� i nawet jego najlepszy przyjaciel przesta� si� z nim zadawa�… W gazetach wypisuj� o nim farmazony, a on uwa�a, �e nie da sobie rady i czuje si� bardzo samotny…
Opar� si� na oparciu fotela, pochmurniej�c.
– Bardzo si� o niego martwi� – westchn�� po chwili. – Wygl�da� na naprawd� nieszcz�liwego. Nie m�wi�em ci o czym�. Harry napisa� do mnie w wakacje, �e go bardzo boli blizna. Chwil� potem by� Mroczny Znak, teraz kto� go wepchn��, mo�na by powiedzie�, w obj�cia pewnej �mierci… A ja mu nie zd��y�em powiedzie�, jak pokona� smoka, z kt�rym b�dzie musia� sobie poradzi� w pierwszym zadaniu!
– Mo�e co� wymy�li… – mrukn�am. – Je�eli Hermiona mu pomo�e, to na pewno…
– Smoki to najmniejszy problem, je�eli Harry co� wymy�li! Bardziej boj� si� o jego otoczenie… Wiesz, kim jest dyrektor Durmstrangu, Meg? To Karkarow.
– �miercio�erca? – skrzywi�am si� z niedowierzania.
– BY�Y �miercio�erca… A przynajmniej tak twierdzi, ale ja nigdy nie b�d� ufa� tym, kt�rzy ju� raz stan�li z Voldemortem rami� w rami�… Ale Karkarow siedzi w Hogwarcie!
– Pod nosem Dumbledore’a! – zwr�ci�am uwag� Syriuszowi. – A mo�e po to �ci�gn�� Szalonookiego? Dyrektor wie, co robi, Syriuszu…
– Czy�by? – uni�s� brwi m�j m��. – Wiesz, ja na jego miejscu w og�le w takich okoliczno�ciach bym si� nie bawi� w takie pierdo�y, wywali� wszystkich obcych ze szko�y na zbity pysk, kopa na do widzenia i…
– Mo�e nie mo�e.
– Wierzysz, �e Dumbledore czego� NIE MO�E? – prychn�� Syriusz. – Poza tym, mo�e Karkarow napu�ci na Harry’ego tego swojego reprezentanta, nigdy nie wiadomo… Mo�e mu bardzo zale�e� na �mierci Harry’ego, skoro, gdy tylko powiedziano, �e Szalonooki b�dzie uczy� w szkole, zosta� napadni�ty w nocy! Komu� bardzo zale�y, by takich ludzi jak Szalonooki Moody nie by�o w szkole! Pami�tasz, jak o tym przeczytali�my w „Proroku”?
Wpatrzy�am si� t�po w stopy Syriusza. Rzeczywi�cie, kto� w szkole najwyra�niej co� knu�. Przypuszczalnie mia�o to zwi�zek z Voldemortem, ale tak ma�o wiedzieli�my…
– My�lisz, �e on wr�ci? – zapyta�am trwo�nym szeptem.
– Pami�tasz, jak ci m�wi�em o tym, �e ta zaginiona Jorkins by�a w Albanii, tam, gdzie widziano ostatnio Voldemorta? – Syriusz zawiesi� gro�nie g�os. – Przecie� ona wiedzia�a o tym turnieju, wi�c Voldemort na pewno inwigiluje Harry'ego… w�a�nie dzi�ki szpiegowi.
– My�lisz, �e to Karkarow?
– Nie wiem… – Syriusz si� skrzywi�. – To mi raczej wygl�da na robot� kogo�, kto znacznie pewniej i gorliwiej wype�nia wol� swego mistrza.

Rosemary przesta�a �a�owa�, �e nie jest reprezentantk� szko�y, gdy tylko przyszed� dwudziesty czwarty listopada i zobaczy�a, jak tr�jka reprezentant�w rado�nie m�czy si� z trzema paskudnymi smokami, z r�nym skutkiem. Ich zadaniem by�o zdoby� z�ote jajo, a wyczyniali rzeczy nie z tej ziemi, ku uciesze og�u. Ron siedzia� obok niej, blady jak �ciana i ponuro �ypi�cy na kolejne smoki. Hermiona, po drugiej stronie, by�a ewidentnie przera�ona.
Rosemary poczu�a dreszczyk niepokoju, gdy wreszcie Harry wyszed� przed t�um. Dostrzeg�a, �e jest w stanie skrajnym i ruszy�o j� sumienie. A je�eli rogogon go zje, a ostatnie s�owa, kt�re od niej us�ysza�, to by�a inkantacja zakl�cia, jakim chcia�a go r�bn��?
Kiedy obserwowa�a z olbrzymim napi�ciem, gdy Harry pr�buje wykiwa� smoka i zdoby� jajo, przysz�o jej do g�owy, �e mo�e rzeczywi�cie nie zg�osi� si� sam. Prawd� m�wi�c, ju� wcze�niej o tym my�la�a, ale podejrzewa�a, �e zazdro�� troch� j� za�lepi�a. W ko�cu Hermiona, ca�a poharatana w�asnymi paznokciami na twarzy, wrzasn�a jej w ucho rado�nie, gdy Harry capn�� wreszcie to jajo i tryumfalnie wyl�dowa�.
– Chod�cie! Szybko! – pogoni�a ich, gdy tylko ludzie zacz�li wstawa� z trybun.
Ron, wci�� blady i milcz�cy, oraz Rosemary, kt�ra czu�a wewn�trz pal�ce upokorzenie i wstyd z powodu w�asnej g�upoty, zostali potraktowani jako lodo�amacz i musieli przebi� si� w t�umie, pchani przez Hermion�. Dopadli po wielu trudach do namiotu pani Pomfrey i wpadli prosto na Harry’ego.
– Harry, by�e� naprawd� wspania�y! - krzykn�a Hermiona entuzjastycznie. – By�e� zdumiewaj�cy! Niesamowity!
– Harry – odezwa� si� wreszcie Ron. – nie wiem, kto wrzuci� twoje nazwisko do czary… ale uwa�am, �e… �e chcia� ci� wyko�czy�!
– A wi�c wreszcie to do ciebie dotar�o? – zapyta� ch�odno Harry, patrz�c na Rona. – Potrzebowa�e� du�o czasu. Ju� dobra. Zapomnijmy o tym.
– Nie. Nie powinienem…
– Daj spok�j!
– Obaj jeste�cie g�upi! I ty te�, Rosemary! – krzykn�a Hermiona, p�acz�c ze wzruszenia, po czym wypad�a z namiotu, zostawiaj�c ich samych.
– Eee… – mrukn�a Rosemary, patrz�c na Harry’ego niepewnie. – Przepraszam. By�am taka zazdrosna i tak jako�…
– Nie ma sprawy – Harry kiwn�� do niej g�ow�, Ron u�miecha� si�, znacznie szcz�liwszy. – Nie chc� s�ucha� waszych przeprosin. Koniec tematu.
Rosemary wreszcie nie wytrzyma�a i mocno przytuli�a si� do Harry’ego, czuj�c potworne wyrzuty sumienia, trawi�ce jej my�li. Czarnow�osy nieco si� speszy�, ale delikatnie odwzajemni� u�cisk. Ron uni�s� oczy ku g�rze z politowaniem, jednocze�nie si� u�miechaj�c.
Czy Harry by�by zdolny do wrzucenia swego nazwiska do Czary Ognia? Rosemary wiedzia�a, �e nie. Na pewno nie pragn��by by� znany i uwielbiany, zawsze mu to wr�cz przeszkadza�o, teraz to wyra�nie rozumia�a. Ale skoro nie on, to kto?

[ 316 komentarze ]


 
105. Niepokoj�cy znak
Dodała Mary Ann Lupin Czwartek, 28 Listopada, 2013, 01:37

Pad�am na kolana przed nim, niezdolna sta� na nogach. Syriusz po prostu ogl�da� wn�trze domu, jakby nigdy nie widzia� czego� takiego. Panowa�a cisza.
– Pom� mi – zachrypia� nagle. – Hardodziob jest ukryty w krzakach…
– Co?
– Hardodziob. Hipogryf, na kt�rym uciek�em. Ukryj go w gara�u. Nikt nie mo�e go widzie�.
Na trz�s�cych si� nogach wykona�am polecenie m�a. Rzeczywi�cie, za domem ukry� okaza�ego hipogryfa. Uk�oni�am si� mu i zaprowadzi�am za �a�cuch do nieu�ywanego gara�u, po chwili wbieg�am do domu, modl�c si�, by nikt nie by� �wiadkiem pojawienia si� na Vange zbieg�ego mordercy na dziwacznym, ba�niowym stworze.
Syriusz wci�� siedzia� w holu, dzikim, szale�czym wzrokiem tocz�c po pomieszczeniu. Kucn�am przy nim i obj�am go mimo okropnego zapachu, jaki wydziela�.
– Syriuszu… Chod�, wyk�piesz si�, a ja przygotuj� ci wreszcie normalny posi�ek. Chod�.
M�� nie zareagowa� od razu, wci�� z jakim� szokiem ogl�daj�c �ciany holu.
– Syriuszu.
Pozwoli� si� podnie�� z pod�ogi, tocz�c dziko po pomieszczeniu oczyma. Zaprowadzi�am go do �azienki. Chyba wci�� nie potrafi� uwierzy�, �e po dwunastu latach m�g� wej�� do domu i przywita� si� z �on�. Obj�� mnie dr��cym ramieniem.
Uruchomi�am kran, a ciep�a woda wla�a si� do wanny, wype�niaj�c j�.
– Zdejmij to ubranie wi�nia – rzek�am na odchodnym do wci�� os�upia�ego m�a. – Dzi� je spalimy. Ja przynios� ci co� twojego ze strychu. I przygotuj� jedzenie.
Kilkadziesi�t minut p�niej Syriusz wszed� do kuchni niepewnym krokiem. Tylko oczy �y�y w jego zapad�ej twarzy. By� okropnie chudy, ale po umyciu i przebraniu zyska� znacznie.
– Hmm… Co� mi si� wydaje, �e to ubranie ze mnie wyros�o… – mrukn��, lustruj�c znacznie wi�ksz� koszul� i lu�ne spodnie od �adnego garnituru arystokraty.
Za�mia�am si� nerwowo od blatu kuchennego, na kt�rym sta� ju� przygotowany sos pieczeniowy do ziemniaczk�w, skwiercz�cych weso�o w du�ym rondlu. Podesz�am do niego blisko. Poczu�am wtedy co� dziwnego, jakby przez te dwana�cie lat naros�a mi�dzy nami dziwna bariera i trzeba by�o j� skruszy� �mia�o�ci�, by by�o jak dawniej. Syriusz obserwowa� mnie uwa�nie swymi wci�� nieco zl�knionymi oczyma. Chwyci�am wst��k� ze swoich w�os�w i delikatnie uwi�za�am jego, kt�re teraz dor�wnywa�y d�ugo�ci� moim, czyli by�y do pasa. Syriusz u�miechn�� si� z wdzi�czno�ci�.
– Siadaj… – rzek�am, odsuwaj�c krzes�o kuchenne od sto�u. – Zaraz zjesz co� dobrego.
– Wreszcie… Od dwunastu lat nie mia�em w ustach czego� dobrego…
Potem Syriusz m�wi� ju� niewiele, bo poch�on�y go ziemniaki z sosem. Dosta� porcj� podw�jn�, ale i tak w ci�gu pi�tnastu minut wymi�t� z talerza wszystko. Nigdy nie widzia�am, by kto� jad� tak �apczywie. Poczu�am fal� z�o�ci na my�l o Azkabanie.
Ka��c szczoteczce do naczy� zmy� po Syriuszu, z�apa�am go pod rami� i wyprowadzi�am z kuchni. Kuli� si� blisko mnie, chudziutki i sp�oszony.
Otworzy�am drzwi do sypialni i z�o�y�am go na ��ku, zdejmuj�c jego buty i stawiaj�c na ziemi. Syriusz nie porusza� si�, zapatrzony w sufit. Okry�am go i ruszy�am ku drzwiom.
– Odpocznij sobie. Wy�pij si�. Nic ci tu nie grozi. Za trzy godziny przyjd� z obiadem.
– Mary Ann…
– S�ucham, Syriuszu?
– Prosz�, zosta�… Po�� si� obok mnie.
Wykona�am pro�b�, k�ad�c si� do�� sztywno obok m�a. Popatrzy�am na niego niepewnie. Ci�gle sprawia� wra�enie nieco nieobecnego.
– Co si� dzieje? – spyta�am szeptem.
Stalowoszare oczy wbi�y si� we mnie. Syriusz wygl�da� staro, jak wrak cz�owieka.
– Nic si� nie dzieje – odpar� po chwili z krzywym u�miechem. – Po prostu wci�� nie mog� uwierzy�, �e le�� obok ciebie po dwunastu latach, najedzony i czysty…
– Mo�e bym ci pomog�a pozby� si� tej brody i d�ugich w�os�w?
– P�niej…
Syriusz westchn�� i przytuli� si� do mnie jak sp�oszone dziecko do odnalezionej wreszcie mamy. Pog�adzi�am go po umytych w�osach i przycisn�am do serca.
– My�la�am, �e po tobie. �e ci� pozbawili duszy, to by�o takie okropne… – �zy stan�y mi w oczach jeszcze mocniej, bo od jakiego� czasu sta�y tam ca�y czas.
– Ja te� – odszepn��. – Uratowa� mnie Harry i jaka� dziewczynka… Przylecieli pod okno klasy, gdzie mnie wi�zili, dali hipogryfa, na kt�rym lecieli…
– Harry ci� uratowa�? – wychrypia�am. – Syn Jamesa i Lily? Dlaczego?
– Bo mu wyja�ni�em, �e jestem niewinny! – Syriusz nagle si� nieco o�ywi�. – Uwierzy� mi po jakim� czasie i nawet chcia� u nas mieszka�, ale… D�u�sza historia…
Zerkn�� na mnie, a w oczach odkry�am dawny, przekorny b�ysk. Tylko w oczach.
– Ty nic nie m�wisz… – zauwa�y� bystro. – Nie pytasz, czy jestem winny…
– Jeste� niewinny, prawda? – szepn�am ostro�nie. – Tak od pocz�tku s�dzi�am, ale…
Syriusz patrzy� na mnie b�yszcz�cymi, stalowoszarymi oczyma d�ugo, po czym przybli�y� swoj� twarz do mojej i poca�owa� mnie st�sknionymi ustami. �zy mocniej napar�y na moje oczy. Nigdy go tak nie ca�owa�am, dopiero teraz spad�a na mnie �wiadomo��, �e Syriusz jest, �e le�y obok i mog� go dotkn��, poczu�, poca�owa�, �e �yje i oddycha…
– Dlaczego my�lisz, �e jestem niewinny? – spyta� szeptem po poca�unku.
– Bo ci� znam. Nie m�g�by� by� winny!
– Nawet nie wiesz, ile to dla mnie znaczy… Tak bardzo si� ba�em, �e mnie oskar�ysz… Ale ju� od jakiego� czasu wiedzia�em, �e uwa�asz mnie za niewinnego. To mi doda�o si�.
– Sk�d? – zdziwi�am si� szeptem.
Syriusz u�miechn�� si� chytrze.
– Od niejakiego Cosmo.
– Rozmawia�e� z Cosmo?!
– Rozmawia�em… To du�o powiedziane, raczej on przemawia� do mnie, nie b�d�c specjalnie zorientowanym, �e to ja – zarechota�. – By�em psem.
– Sk�d wiedzia�e�, �e to Cosmo?
– Tak podobnego do mnie dzieciaka nie widzia�em nigdy, zreszt�, by�oby to do�� podejrzane, gdybym widzia�… – pu�ci� mi oko. U�miechn�am si� z przek�sem. – Jego kumpel nazwa� go w�a�nie „Cosmo”. Przyja�ni si� z Malfoyem?
– Tak. Cosmo jest w Slytherinie – wyja�ni�am. – A jego bli�niaczka w Gryffindorze…
– To si� narobi�o… – westchn�� Syriusz, mru��c oczy, gdy poczochra�am go po potylicy. – Ale grunt, �e ty wiesz, �e jestem niewinny. I Cosmo te�, bo mi powiedzia�.
– No dobrze, ale jak…? Wyja�nij mi wszystko, prosz�…
– No wi�c, wszyscy s�dz�, �e Peter mnie zatrzyma� na ulicy, a ja r�bn��em w niego i dwunastu mugoli… Prawda jest taka, �e Peter rzeczywi�cie mnie zatrzyma�, ale wypali� od ty�u w kierunku mugoli i zamieni� si� w szczura, odgryzaj�c sobie palec, udaj�c w�asn� �mier�. Przechowa� si� w rodzinie przyjaciela Harry’ego jako szczur przez dwana�cie lat, byli to Weasleyowie, a ja zobaczy�em Petera na ramieniu m�odego Weasleya w „Proroku”, kt�rego da� mi Knot, gdy mia� inspekcj� w Azkabanie… Wtedy uciek�em.
– Ale… – spr�bowa�am ogarn��. – Nie rozumiem… Parszywek by� Peterem? W sumie brakowa�o mu pazura… Ale nic nie rozumiem. Dlaczego akurat Peter?…
– Jest co�, o czym ci mia�em powiedzie�. Tego dnia, gdy wyszed�em i ju� nie wr�ci�em – popatrzy� na mnie przenikliwie. – Mo�e pami�tasz.
– Tak, by�o co�, co chcia�e� mi powiedzie�… – u�wiadomi�am sobie.
– Wi�c… Chwil� przed zdrad� Potter�w zamieni�em si� z Glizdogonem funkcjami. On przej�� rol� Stra�nika. Zamienili�my si�. Pomy�la�em, �e tak b�dzie mniej podejrzanie. A ten zdrajca polaz� do Voldemorta i zdradzi� Lily i Jamesa!…
Kilka �ez pociek�o ze stalowoszarych oczu, wci�� wytrzeszczonych.
– A wi�c… O rany, to przecie� diametralnie zmienia posta� rzeczy!…
– Tak. Pobieg�em do Potter�w, by upewni� si�, �e s� bezpieczni. Ale… le�eli tam. James by� martwy… James by� martwy…
– Ciii… – utuli�am go, sama p�acz�c, ale Syriusz rozp�aka� si� na dobre.
– Nawet nie wiesz, jak to okropnie wygl�da�o, widzie�, �e naj�ywszy i najweselszy cz�owiek, jakiego zna�em, m�j najlepszy przyjaciel, le�y tam, martwy i niezdolny do ruchu… Lily by�a na pi�trze, u Harry’ego… Mam to wszystko wci�� przed oczyma… Ca�e dwana�cie lat mia�em to przed oczyma, a dementorzy sw� obecno�ci� tylko podsycali t� wizj�… By�em niewinny, a poszed�em do piek�a… Meg, nie chc� tam wraca�, nigdy… Nie pozw�l mi…
– Spokojnie! – utuli�am go, ca�uj�c po pooranym zmarszczkami czole. – Nie dopuszcz�, by� zn�w by� w Azkabanie. Nigdy do tego nie dopuszcz�, obiecuj� ci.
– Wi�c… – Syriusz powoli odzyska� r�wnowag�. – Peter zdradzi� Potter�w i uda� �mier�, zabiwszy wpierw tuzin mugoli, a ja zosta�em obarczony win� za wszystko. Chcia�em z�apa� Petera i odzyska� dobre imi� i wolno��, dlatego uciek�em, uda�o mi si� zebra� po dwunastu latach. A przedwczoraj zaci�gn��em w�a�ciciela Petera do Wrzeszcz�cej Chaty razem z Peterem zreszt�, Harrym, t� dziewczynk� i… Rosemary… Wyja�ni�em im co i jak, do Chaty wpad� Remus, kt�remu te� wszystko wyja�ni�em, po drodze nawin�� si� Snape i wyszli�my w kierunku zamku, by przedstawi� wszystko Dumbledore’owi. Ale Remus si� zamieni� w wilko�aka, Peter uciek� w ferworze, nadlecieli dementorzy i wszystko szlag trafi�. Snape odnalaz� czw�rk� uczniak�w i zbieg�ego morderc� nieprzytomnych no i z�apali mnie…
– Ojej… – westchn�am. – Ale szkoda… Peter uciek�… Tyle razy go dokarmia�am, b�d�c u Weasley�w… Gdybym wiedzia�a, ju� by nie �y�, parszywiec!
– Nie – rzek� kr�tko Syriusz. – Trzeba �ywego Petera jako dowodu. Teraz nie ma co p�aka� nad rozlanym wywarem. Najwa�niejsze, �e Harry i Rosemary wiedz�. I Remus.
– Wreszcie! – westchn�am. – Szkoda, �e si� z braciszkiem nie za�o�y�am. Przegra�by z kretesem! Nie wierzy�, by� by� niewinny…
– Wiem. Ale ty wierzy�a�.
– Wierzy�am – popatrzy�am w jego stalowoszare oczy g��boko. – Zawsze.
– Mary Ann, wiesz co? – spyta� po namy�le, gdy ju� cisza trwa�a pi�tna�cie minut.
– Hmm?
– Kocham ci�… – szepn��. – Kocham ci� i nie przesta�em ci� kocha� najmocniej na �wiecie przez te lata… My�la�em o tobie ca�y czas, t�skni�c i najbardziej cierpi�c z powodu tego, �e mog�a� mnie oskar�a�. Naprawd� si� ba�em, �e straci�em w twych oczach.
– Ale ja zawsze wierzy�am w ciebie…
Syriusz wlepia� we mnie stalowoszare oczy. �wieci�a w nich t�sknota i rozczulenie, mi�o�� i wierno��, bezgraniczne oddanie, tak charakterystyczne dla jego skrajnej osobowo�ci. Poca�owa�am go delikatnie, syc�c si� ka�dym poca�unkiem, jakbym ju� trafi�a do nieba. Nagle u�wiadomili�my sobie, �e nie widzieli�my si� dwana�cie lat, ca�e dwana�cie d�ugich lat odgrodzeni od siebie, samotni i t�skni�cy. Wybuch uczu� rozsadzi� mur, kt�ry budowa�am latami, dotar�o do mnie, co si� dzieje. Smutek i szok odepchni�te zosta�y na bok przez nami�tno�� i wzruszenie, nasze �zy miesza�y si� razem. Teraz nie liczy� si� b�l i cierpienie, kt�re prze�yli�my, teraz otrzymali�my nagrod� za wsp�lne trwanie oddzielnie, mogli�my wreszcie zn�w by� razem, po��czeni i zlani w jedno, dr��cy z mi�o�ci i rozczulenia…
�agodny, wczesnoletni powiew poruszy� delikatnie zas�ony, wpadaj�c do sypialni. Za oknami �wieci�o spokojne s�o�ce, odwieczne i trwa�e.
– Sk�d wiedzia�e�, gdzie i��? – przytuli�am si� do Syriusza mocniej.
– Po ucieczce spr�bowa�em we Wi�zowym Dworze, ale by� zamkni�ty. Poszed�em wi�c z�apa� Petera. Ta dziewczynka… Hermiona… powiedzia�a, gdzie mieszka Rosemary, gdy odlatywa�em na Hardodziobie… – rzek� po namy�le.
Zn�w zaleg�a cisza w trakcie kt�rej rozkoszowali�my si� sw� obecno�ci�. Nic si� nie liczy�o. Teraz byli�my tylko my i letni wiatr.
– Kotku… – zacz�� Syriusz, zak�adaj�c za g�ow� d�o�. – Ucieknijmy razem st�d.
– Co?
– Lada dzie� si� po mnie tu upomn�… W jakim� tropiku nikt nas nie znajdzie… We� roczny urlop i ucieknij ze mn� st�d. Tylko my na wyspie tropikalnej.
Popatrzy� na mnie, a w oczach odkry�am dawny, zadziorny b�ysk. Roze�mia�am si� figlarnie. Rzuci� prac�? Zostawi� wszystko dla Syriusza? Tak po prostu?
– Dobre. Id� na to – poca�owa�am go mocno. – Tylko ty i ja.
– I Hardodziob – mrukn�� Syriusz z nutk� rozbawienia.

– Chod�cie!
Sara zerkn�a na wujka Remusa, kt�ry pogania� ich z zach�caj�c� min�. Przyszed� po swych wychowank�w na peron, nara�aj�c si� na tabun uczniak�w, kt�rzy garn�li si� do niego z rado�ci�, by m�c chocia� powiedzie� mu „dzie� dobry”. Sara u�miechn�a si�, zerkaj�c na poci�g, stoj�cy na peronie. To by� dobry rok, nie mog�a sobie nic zarzuci�. �wietnie pozdawa�a egzaminy i pozna�a dwie przyjaci�ki, z kt�rymi, by� mo�e, przyja�ni� si� b�d� jeszcze bardzo d�ugo. Troch� �al jej by�o utraconej wi�zi z Artemisem, ale pozostawa�o mie� nadziej�, �e ch�opiec nie wypaple jej sekretu, przez kt�ry odsun�li si� od siebie. A szkoda, rokowa�o to na wspania�� przyja��…
– Odwiedzisz mnie, prawda? – Melisa wtuli�a si� w Sar�. Jedenastoletnia panna Black odwzajemni�a u�cisk. – B�dzie mi bardzo ci�ko przez te wakacje, wci�� mam koszmary…
– Wykurz� ci� z domu na co� fajnego, zobaczysz!
– Zdrad� sekret! – poprosi�a Melisa, nieco jakby o�ywonia.
– No co ty! – Sara pu�ci�a jej oko. – Nie by�abym sob�. Do zobaczenia!
Melisa pospiesznie oddali�a si� w kierunku swoich rodzic�w, tocz�c ze strachem po otoczeniu, jakby ba�a si� zobaczy� gdzie� Cosmo. Charlotte u�cisn�a mocno Sar�, zas�aniaj�c jej ten widok.
– Trzymaj si�, ma�a! – wyszczerzy�a nieskazitelne z�by. – Ojciec otrzyma� najlepsze bilety! Melisa b�dzie zachwycona i w mig zapomni o tym zielonym, �mierdz�cym palancie!
Sara pokiwa�a g�ow� konspiracyjnie, ale Charlotte chyba �le odczyta�a jej powag�, bo rzek�a:
– Przepraszam, nie chcia�am ci� urazi�, nazywaj�c tak twojego starszego brata. Ale nie przejmuj si�, nie jeste� w tej materii sama! To jest m�j starszy brat, Cormac. Sko�czy� czwart� klas�…
I wskaza�a z obrzydzeniem na jakiego� prawid�owo zbudowanego blond przystojniaczka o twarzy niezm�conej inteligentn� my�l�, kt�ry sta� pod filarem i ogl�da� swe paznokcie.
– Jest tak g�upi, �e a� mi go szkoda – doda�a beztrosko, po czym po�egna�y si� i Sara do��czy�a do swej rodziny, to jest braci, siostry i wujka Remusa, kt�ry w otoczeniu wielbicieli i gorliwych fan�w, opu�ci� czarodziejsk� stacj�. Za nim powlok�y si� pociechy jego siostry, wszystkie cztery.
– My�licie, �e tata si� gdzie� ukry�? – zagadn�� szeptem Cosmo.
– Nie wiem… Nic ju� nie wiem… Nawet nie wiem, czy by� winny, czy nie… – mrukn�� Nicholas. Sara zauwa�y�a, �e jej najstarszy brat jest zupe�nie sflacza�y i wypompowany.
– By� niewinny. Teraz nawet ja to wiem, a jak kto� uwa�a inaczej, zawsze mo�na mu to wyt�umaczy� jak�� ciekaw� kl�tw�… – Rosemary uderzy�a pi�ci� w sw� otwart� d�o�.
Sara zamy�li�a si�. Cosmo by� zawsze zakochany w ojcu. Nicholas mia� z nim chyba jaki� bli�szy kontakt, z tego co uda�o jej si� zrozumie�, a Rosemary widzia�a go w salonie ich domu i rozmawia�a z nim w czerwcu osobi�cie. A ona sama? Czy ojciec w og�le wie, �e �yje? Czy mo�na kocha� dziecko, o kt�rym istnieniu nie mia�o si� poj�cia?
Do domu pojechali B��dnym Rycerzem. Oczywi�cie, wewn�trz wrza�o od ostatnich sensacji: pono� Syriusz Black zwia� sprzed nosa tabunowi czarodziej�w, ministrowi i rzeszy dementor�w. Ale przez te ponure plotki przebija�y si� czasem rewelacje o nadchodz�cych mistrzostwach �wiata w quiddichu. My�l o tym, �e pojedzie na takie widowisko z Charlotte i Melis� by�a dla Sary niezwykle podniecaj�ca. Rzadko mia�a udane lato.
Gdy tylko wujek Remus otworzy� im drzwi, na wycieraczce sta�a ju� mama. Sara oniemia�a. Mama wygl�da�a tak pi�knie i �wie�o… Pomijaj�c fakt, �e ubrana by�a w �liczn� sukienk� i mia�a �adny, gruby warkocz, to co� diametralnie si� zmieni�o w jej oczach. Takiego blasku i �ycia nigdy w nich nie by�o, odk�d tylko jedenastolatka pami�ta�a. Wszystko okrasza� szeroki u�miech szcz�cia.
– Co tak stoicie? – zapyta�a, obserwuj�c ich ze zdziwieniem. – Wchod�cie!
Wpakowali si� do holu, zerkaj�c podejrzliwie na mam�.
– Nie zdejmuj but�w, Rosemary! – zwr�ci�a uwag� mama. – Chod�cie za mn�.
Czw�rka nastolatk�w wymieni�a zaskoczone spojrzenia, ale wujek Remus z tajemnicz�, spokojn� min� poprowadzi� ich do kuchni.
– We�cie baga�e, dzieci.
– Ale…
– No ju�! – zach�ci�a ich mama, tryskaj�c now� energi�.
Gdy ju� ka�de dzier�y�o w d�oni walizk� i r�czk� od kosza czy klatki ze zwierzyn� wewn�trz, skupili si� wok� dziwacznego garnka na stole. Garnek leciutko jarzy� si� �wiate�kiem.
– Dotknijmy go wszyscy. Zaraz wyruszamy! – zakomenderowa� wujek Remus.
– Ale… A co ze Stanleyem? – zapyta�a Sara, zupe�nie zdezorientowana.
Chwil� p�niej garnek wci�gn�� j� gdzie� i oto ca�a sz�stka lecia�a w nieznane. Sara kurczowo �ciska�a kosz z Zezolkiem i r�czk� kufra naraz, przez co jej palce zupe�nie zdr�twia�y. Ju� zacz�a si� modli�, by ta dziwna, szalona podr� si� sko�czy�a, gdy wyl�dowa�a z g�o�nym �upni�ciem na ziemi. W�a�ciwie… nie by�a to ziemia, lecz czysty, sypki piaseczek. Sara, zupe�nie opiaszczona, usiad�a na nogach, rozgl�daj�c si� wok�, ignoruj�c przy tym j�ki rodze�stwa i wrzask przemielonego Zezolka.
Znajdowali si� na rajskiej pla�y. Nieziemsko czyste, lazurowe morze obmywa�o miarowo z�ocisty piasek. Nad ni� majaczy�a majestatyczna palma, a wi�cej ich znajdowa�o si� wsz�dzie naoko�o, bowiem wyl�dowali na skraju lasu palmowego. Pi�kne promienie popo�udniowego s�o�ca przecina�y las, k�ad�c si� strumieniami na ziemi i pniach. Rozlega� si� szum morza i gigantycznych li�ci, uspokajaj�cy i odwieczny. Niebo nad tym wszystkim by�o nieziemsko wr�cz niebieskie.
– C-co to znaczy? – Sara zd��y�a tylko tyle wyduka� do stoj�cych nieopodal wujka i mamy, u�miechaj�cych si� do nich mi�o. Jedenastolatka poderwa�a si� z piasku. –Tu jest tak… soczy�cie kolorowo… Nigdy nie widzia�am tak nasyconej kolorami przyrody!
– Sp�dzam tu ju� troch� czasu – rzek�a mama z rado�ci� w g�osie. – I tu b�dziemy siedzie� ca�e wakacje. To mo�e by� dla was mi�a odmiana po tym dusznym Basildon. Chod�cie do domku!
Sara odgarn�a z oczu czarno-rude kosmyki, po czym przyjrza�a si� domkowi, znajduj�cemu si� dos�ownie par� krok�w od nich. By� drewniany i do�� du�y, zbudowany na palach. Cz�� pali obmywa�a morska woda, a dach mia� ze strzechy.
Nicholas, stoj�cy najbli�ej Sary, rozgl�da� si� dooko�a, wci�� nie umiej�c zamkn�� rozchylonej szcz�ki. Po chwili jednak, z do�� rozanielonym spojrzeniem, porwa� z ziemi rzeczy swoje i swej najm�odszej siostrzyczki. Sara uda�a si� za nim, wci�� nie mog�c uwierzy� w to wszystko. Wyj�a Zezolka przez rami� Nicholasa i przytuli�a, pozwoliwszy cieszy� mu si� przyjemnym powietrzem tego tropikalnego raju. Ca�a czw�rka wesz�a do domku za mam� i wujkiem.
Pok�j przecina�y promienie s�o�ca, s�cz�ce si� zza zas�on. Mama i wujek pi�knie go urz�dzili, ka�dy mebel przywodzi� na my�l idealne �ycie na jakiej� spokojnej, rajskiej pla�y. A na fotelu siedzia�… tata, zaczytany w jaki� list.
– To ty! – krzykn�� automatycznie Nicholas.
Ojciec oderwa� nieco b��dny wzrok od listu i przeni�s� go gwa�townie na dzieci. Delikatny b�ysk strachu znikn��, ust�pi�o mu zaciekawienie i jakie� dziwne rozbawienie. Trwa�a cisza, w czasie kt�rej tata patrzy� na swoje dzieci �apczywym, wyczekuj�cym wzrokiem. Sara skuli�a si� za Nicholasem. Teraz, gdy siedzia� przed ni� Syriusz Black, wstydzi�a si� bardzo ich nigdy niezawi�zanej wi�zi. Nie wiedzia�a kompletnie, czego ma si� spodziewa�. Siedzia� przed ni� chudy, brodaty i zmaltretowany wrak cz�owieka. B�d� co b�d�, obcego cz�owieka.
– No wi�c… – mama przerwa�a z zak�opotaniem milczenie. – To wasz tata, dzieci, on…
– Tato!… – i oto Cosmo, ten sam, kt�ry ba� si� czu�ostek mamy i udawa� galopuj�co m�skiego i dojrza�ego, dopad� do fotela w tym samym momencie, w kt�rym Syriusz uni�s� si� z wolna. Cosmo prawie go na ten fotel przewr�ci�, tul�c si� do taty. Ten po chwili, gdy ju� otrz�sn�� si� z szoku, jaki wywo�a�o to ciep�e przywitanie, sam obj�� syna czule, d�ugo, jakby zaraz mia� odej�� na zawsze.
– Cosmo… – wychrypia� ze wzruszeniem, �ciskaj�c, prawie dusz�c swego najm�odszego syna. – Cosmo, m�j ma�y Cosmo… Tak wyros�e�, a ja zapami�ta�em ci� z czas�w, kiedy mia�e� p�tora roku, Bo�e… Jeste� taki du�y…
– Tato!… – p�aka� rzewnie czternastoletni brat Sary, zreszt�, teraz nawet Nicholas, Rosemary i ona sama ronili �zy. – Tak bardzo t�skni�em! My�la�em, �e ci� ju� nigdy nie zobacz�!
– Ale wierzy�e� we mnie! – Syriusz pochyli� si�, by spojrze� b�yszcz�cymi oczyma w oczy Cosmo.
– Sk�d wiesz? – zdumia� si� ch�opak.
– M�j najlepszy przyjaciel zawsze powtarza�, �eby uwa�a�, z czym si� rozmawia! – parskn��. – Kiedy� jeden pos�g mu odwin�� z pi�chy, gdy go przez przypadek obrazi�, ale to d�u�sza historia…
– By�e� tym psem! – zawo�a� w szoku Cosmo. – Czu�em, �e ten pies jest jaki� podejrzany!
– Sprytnie! – zarechota� Syriusz, czochraj�c synowi czarne w�osy, po czym przeni�s� wzrok na Rosemary. – Chod� do mnie, moja rodzynko! Jeste� taka pi�kna, c�reczko!
Rosemary podbieg�a rado�nie do taty, rzucaj�c mu si� na szyj�. Wy�ciskali si� i wyca�owali, a Rosemary a� �mia�a si� w g�os, daj�c uj�cie swej rado�ci.
– Nie�le nas wystraszy�e� w tej chacie! – u�miechn�a si�. – Naprawd� my�la�am, �e…
– �e jestem morderc�? – zapyta� Syriusz g�ucho. – Nie wini� ci�, ale musz� przyzna�, �e mnie to bardzo zabola�o. Ale ju� po wszystkim, ju� wiesz, �e jestem niewinny…
– Jak?
Wszyscy spojrzeli na Nicholasa, kt�ry twardo wpatrywa� si� w ojca.
– Jak to wyt�umaczysz, �e jeste� niewinny? – zapyta� beznami�tnym, spokojnym tonem.
– To nie ja by�em Stra�nikiem Potter�w – rzek� ojciec cicho. – Tylko Peter Pettigrew. On wypali� do mugoli, odgryzaj�c sobie palec i zamieniaj�c si� w szczura. Jeste�my animagami.
– Wiem… – szepn�� Nicholas. – Widzia�em twoje wspomnienie…
– Nicholas! – fukn�a z k�ta mama. – Mia�e� nie wchodzi� na strych!
– Teraz ju� wszystko rozumiem. – Nicholas zignorowa� mam� i ci�gn�� ch�odno. – A tego mi by�o trzeba. Teraz ju� wiem, co o tobie s�dzi�.
– Co o mnie s�dzisz? – zapyta� Syriusz, mru��c oczy od do�u, jak Cosmo.
– �e jeste� spoko – odpar� Nicholas, kiwaj�c wolno g�ow� i podwijaj�c k�ciki ust.
Chatka zatrz�s�a si� od �miechu. Syriusz rozpostar� ramiona, by przytuli� swego pierworodnego, a w jego oczach Sara dostrzeg�a niesamowity blask. Nicholas podkula� do ojca wolno i pozwoli� si� u�ciska�. Ojciec p�aka� rz�sistymi �zami, gdy tuli� swego syna, tego, kt�ry by� pierwszy na �wiecie i najlepiej go pami�ta�. Z nim sp�dzi� najwi�cej chwil i to on by� pierwszym owocem mi�o�ci rodzic�w.
– Sk�d te uszy? I dlaczego kulejesz? – zapyta� Syriusz, gdy odsun�� Nicholasa na d�ugo�� swych ramion, by przyjrze� mu si� uwa�niej. Byli tego samego wzrostu.
– Kulej�, bo mia�em wypadek, a uszy to kl�twa… – obja�ni� beznami�tnie Nicholas.
– Kl�twa Mortimera? – ojciec przeni�s� wzrok na mam�.
– Opowiem ci p�niej… – odezwa�a si�, po czym ona i wujek przenie�li wzrok na Sar�. Ojciec i rodze�stwo zrobili to samo i teraz wszyscy wpatrywali si� w Sar�. Drobna dziewczynka skuli�a si�, stoj�c samotnie na widoku, przytulaj�c do piersi Zezolka i chowaj�c za grzyw� czarno-rudych w�os�w. Czu�a si� niewyobra�alnie ma�a i przera�ona, chudziutka i bezbronna.
– Ma twoje w�osy, Meg… – zauwa�y� w idealnej ciszy Syriusz powoli. – Ale…
– Gdy ci� zamkn�li, nie wiedzia�e�, �e jestem w ci��y – szepn�a mama.
Zaleg�a niewyobra�alnie napi�ta cisza. Tata oniemia�, zupe�nie zszokowany.
– Ale… Ale… – wyduka� jedynie, przenosz�c przera�ony wzrok na Sar�, kt�ra si� skuli�a jeszcze bardziej.
– To twoja c�rka. Ma na imi� Sara. Sara Lily… – mama podesz�a do Sary i obj�a j� ramieniem, po czym delikatnie przyprowadzi�a do Syriusza. Sara nie odwa�y�a si� spojrze� do g�ry, ale ojciec ukucn�� przed ni�, wpatruj�c si� w ni�. Tym, czym b�yszcza�y oczy taty, by�a… mi�o�� i bezgraniczny zachwyt. Sara spr�bowa�a przebi� si� przez bariery strachu i wreszcie uda�o jej si� odwzajemni� spojrzenie, wi�c obecnie w Syriusza wlepia�a si� para olbrzymich, szarych oczu, przyczajonych nad g�ow� Zezolka. Reszt� twarzy jedenastolatka schowa�a za kotem. Oczy taty by�y takie pi�kne, b�yszcza�y szcz�ciem i mi�o�ci�, dobroci� i m�dro�ci�. Jego poorana zmarszczkami twarz rozja�ni�a si� tylko dlatego, �e patrzy� na ni�. D�ugo wpatrywali si� w siebie, nigdy wcze�niej nie maj�c okazji. Po chwili Sara delikatnie po�o�y�a drobn� d�o� na policzku ojca, by go dotkn��, spragniona kontaktu. Przejecha�a po twarzy subtelnie, dotykaj�c nosa, warg, �uk�w brwiowych i przymkni�tych oczu. Zezolek zeskoczy� na pod�og�, gdy Sara wtuli�a si� w tat�, mocno przyciskaj�c go do siebie. Bariera zosta�a zburzona. Wreszcie mog�a dotkn��, przytuli� ojca, kt�ry nigdy nie istnia�. A� dot�d.
– Ale b�dziesz mnie kocha� tak samo, jak Nicholasa? – zapyta�a nie�mia�ym szeptem do ucha.
Tata roze�mia� si� w g�os psim �miechem, po czym obj�� j� jeszcze mocniej.
– Oczywi�cie, s�oneczko… – szepn�� tak cichutko, by tylko oni mogli to us�ysze�.


Li�cie palm delikatnie falowa�y na �agodnym, ciep�ym wietrze, szumi�c. Przynosi�o to spok�j i odpr�enie. Nicholas sta� przy oknie, wychylaj�c si� za nie i obserwuj�c �wiat z tego malutkiego kwadratu. Z�ocisty blask o�wietla� �wiat, gdy� s�o�ce chyli�o si� ku zachodowi. Wszystko l�ni�o, niczym najczystszy piasek w d�oniach, a morze wci�� falowa�o, jakby nikt i nic nie m�g� mu przeszkodzi�. Nicholas otworzy� oczy, gdy� od jakiego� czasu trzyma� je zamkni�te, a buzi� wystawion� do tego mi�ego, pieszczotliwie muskaj�cego wiatru. Jego wzrok pad� na dwie czarne sylwetki, przechadzaj�ce si� powoli wzd�u� linii brzegu. Ich stopy obmywa�a zbawienna, �agodna piana morska. Sylwetki trzyma�y si� blisko siebie, obejmuj�c si�, jakby zlewaj�c w jedn�, czarn� sylwetk�. By� mo�e ba�y si� rozdzielenia, gdyby pu�ci�y swe d�onie?
Nicholas pomy�la�, �e tata zas�u�y� na to, co go obecnie spotyka�o. Zas�u�y� na delikatn� pian�, z�ocisty blask i uspokajaj�cy b��kit nieba i szum fal. Na koj�cy dotyk aksamitnego wiatru. I na mam�, jej d�o�, kt�ra obejmowa�a go w pasie. Pi�tnastolatkowi w og�le nie przeszkadza�o, �e rodzice zachowywali si� jak �wie�o zakochani. Ostatecznie, na to ojciec r�wnie� zas�u�y�.
Poczu� nieprzyjemny skurcz w brzuchu. Skoro o zakochanych mowa… Cho nie odezwa�a si� do niego od tego majowego dnia, kiedy to mieli sw�j pierwszy poca�unek w tym magicznym lesie. Tak przynajmniej Nicholas s�dzi�, �e by� to jej pierwszy poca�unek. W ko�cu Cho z nikim nie chodzi�a, nawet wtedy, gdy p� domu ogl�da�o si� za ni�, bo zrobi�a si� w miar� up�ywu lat jeszcze �liczniejsza.
Nicholas poczu� swego rodzaju dum� na my�l, �e to z nim Cho mia�a sw�j pierwszy poca�unek, ale zaraz potem d�ga�o go co� solidnie gdzie� w ty� czaszki. Co z tego, je�li od prawie dw�ch miesi�cy unikali si� wzajemnie i nic z tego nie wysz�o? Czy jej kole�anki wiedz� i puszcz� ploty?
Nicholas oderwa� si� od gor�czkowego obmy�lania projektu papierowej roby na g�ow� nowej generacji, kt�r� m�g�by nosi� na swej pechowej facjacie po szkole, gdy� jego wuj ozwa� si� znik�d:
– Wygl�daj� na szcz�liwych, prawda?
Ojciec chrzestny Nicholasa stan�� za nim, obserwuj�c z jakim� akcentem nostalgii na twarzy dwie czarne sylwetki, spaceruj�ce wolno, niespiesznie po falach. Jakby czas nie istnia�.
– Zazdroszcz� im – szepn�� Nicholas flegmatycznie.
Wyczu�, �e wuj spojrza� na niego badawczo.
– Je�eli mia�bym by� szczery, to ja r�wnie�, ale…
Nicholas powoli przeni�s� uwa�ny wzrok na udr�czon� twarz wujka, roz�wietlon� przez zach�d.
– Nie przejmuj si� mn�, synu – wujek u�miechn�� si� kwa�no i poklepa� go po ramieniu. – Ale ty jeste� m�ody… Nawet, je�li kl�twa si� spe�ni i umrzesz, masz przed sob� jeszcze mn�stwo pi�knego.
– Tata te� by� m�ody… – mrukn�� Nicholas. – Te� by� m�ody, gdy zosta� zamkni�ty. Teraz jest stary, chocia� ma dopiero trzydzie�ci par� lat…
– Syriusza spotka�o wiele cierpienia i z�a w �yciu – rzek� refleksyjnie wujek. – Rodzina, wi�zienie, �mier� bliskich… Ma tylko was, mnie i mam�, kiedy� mia� te� przyjaci�… ale to wszystko, co dobrego otrzyma� od losu. Chocia�… mo�e to du�o.
– Widzia�e� jego min�, gdy mama mu powiedzia�a o Syriuszu? – zagadn�� delikatnie Nicholas.
Wuj nie odpar� od razu, ale dziwny skurcz cierpienia przeszy� jego twarz.
– Wiesz… – mrukn�� po chwili. – Dla rodzica nigdy nie jest �atwo, kiedy dziecko umiera.
Stali chwil� w ciszy i skupieniu, obserwuj�c spaceruj�cych i ich �lady na piasku, tworz�ce spleciony na zawsze �a�cuch, stygn�ce i czekaj�ce, a� czas je zatrze.
– Dlaczego nie zaprosisz tu Tamary? Odnosz� wra�enie, �e jeste� troch� samotny, Nick.
– Nie wiem… – Nicholas si� zarumieni� na wspomnienie o Cho. – Mo�e przyda�aby mi si� moja przyjaci�ka, ostatnio nie mia�em okazji zwierza� jej si� z wielu wa�nych rzeczy, zreszt�… Czerwiec by� dla mnie bardzo ci�ki i unika�em ludzi, jak tylko mog�em…
–Dlaczego?
– Nie chc� o tym m�wi�… Ale du�o rozmawiam z tat� ostatnio, to mi jako� pomaga… Czy to dobrze, �e si� z nim przyja�ni�? – zagadn�� nie�mia�o pi�tnastolatek.
– To doskonale – u�miechn�� si� wujek.
– Uff. Bo ju� my�la�em, �e co� jest ze mn� nie tak. Wybacz, po prostu nie znam si� na relacji ojciec-syn. – Nicholas podrapa� si� za uchem z zak�opotaniem. – Czuj� si� dziwnie…
Nicholas odszed� od okna, ignoruj�c zatroskany wzrok wujka Remusa i czuj�c przez ka�dy por sk�ry niezwyk�� samotno��, oblewaj�c� mu kark, niczym kube� zimnej wody. Uda� si� do swojego pokoju (ka�de z rodze�stwa Black�w otrzyma�o malutkie, przytulne pomieszczenie, w kt�rym uda�o si� zmie�ci� ��ko, biurko i kufer z rzeczami). Opad� na tropikaln� narzut� i przez d�ugie godziny le�a� tak bez ruchu, podczas gdy za oknem z�oto zamienia�o si� w pomara�cz, pomara�cz w fiolet, a� w ko�cu na �wiat zarzucony zosta� czarny, gwia�dzisty p�aszcz. A Nicholas nie m�g� si� pozby� okropnego wra�enia, �e jego �ycie jest takie puste.
Obudzi�a go jaka� krz�tanina, dobiegaj�ca do niego z salonu. Pok�j by� sk�pany w delikatnym, nie�mia�ym blasku; musia�o by� bardzo wcze�nie i jeszcze wszyscy spali. Jakby przez mg�� dobieg�a do niego delikatna muzyka, wywo�ana poruszeniem zwisaj�cych w jego futrynie sznurk�w drewnianych koralik�w, robi�cych za drzwi. Przez jego obsypany sennym puchem m�zg przebi�a si� wolna, niesklecona jak nale�y my�l, �e chyba kto� wszed� do jego pokoju.
Nicholas po chwili, kt�ra zdawa�a si� trwa� tygodnie, usiad� zaspany na ��ku, przeczesuj�c bujn�, postawion� na sztorc i potargan� czupryn� br�zowych w�os�w, ziewn��, zamlaska� par� razy i wlepi� zaropia�e, sklejone spojrzenie w �cian�, godne pana Gienka spod monopolowego. Poczu� przemo�n� i odwieczn� ch�� odwiedzenia niezwykle wa�nego miejsca, ale tym razem nie chodzi�o mu o kuchni�. Po drodze przewr�ci� si� prawie o co�, co kto� postawi� na �rodku jego pokoju. Kln�c siarczy�cie pod nosem na tych, kt�rzy nie maj�c nic lepszego do roboty, tylko stawia� przedmioty na �rodku jego pokoju, docz�apa� si� do �azienki i otworzy� jedyne drzwi, poza wej�ciowymi, jakie by�y w tropikalnej chatce i wpakowa� si� do wewn�trz, ziewaj�c, po czym okr�ci� si� w kierunku wn�trza �azienki w celu namierzenia sedesu. Nic, nawet niedawne zaliczenie gleby, nie otrze�wi�o go tak b�yskawicznie, jak widok Tamary, stoj�cej w ich w�asnej, tropikalnej �azience, w dodatku Tamary, kt�ra mia�a na sobie jedynie te cz�ci garderoby, kt�rych Nicholas nie mia� do tej pory okazji ogl�da�.
Nicholas i Tamara, w ge�cie obop�lnego, zgodnego szoku, zlustrowali si� od st�p do g��w jak na komend� w idealnej ciszy.
– AAAAAAAAAA!!! – zawy� Nicholas, po czym zakry� oczy d�o�mi i wyskoczy� jak poparzony z �azienki, a chatka zatrz�s�a si� od wrzasku i huku drzwi, kt�re najpierw �upn�y o �cian�, potem zatrzasn�y si� za Nicholasem. Przybiegli mama i tato, wci�� w pi�amach i zastali Nicholasa, skulonego na pod�odze przed �azienk�, �ciskaj�cego swe uszy.
– Co robisz? – zapyta�a mama w ci�kim szoku.
– Tamuj� krew, kt�ra uderzy�a mi do g�owy z tego wszystkiego! A jak wyp�ynie uszami? Czuj�, jak mi gor�co na twarzy! Mamo, nie cieknie mi krew przez nos?
– Nicholas! Co si� dzieje?!
– Tam jest Tamara! Tylko w bieli�nie! Ja nie chcia�em do niej wej��, ale ona tam jest!!! – wskaza� oskar�ycielsko na drzwi �azienki roztrz�sionym placem.
Mama wytrzeszczy�a oczy, a tata zarycza� �miechem. Nawet mama nie mog�a ju� zahamowa� chichotu, kt�ry usi�owa�a st�umi� gdzie� wewn�trz.
– Tamara? – wujek wy�oni� si� ze swej sypialni, wielce z siebie zadowolony. – Ja j� tu sprowadzi�em. Chcia�em ci zrobi� niespodziank�. Wczoraj by�e� taki smutny… Pomy�la�em, �e j� tu przywiod�! A ona posz�a si� umy�, bo dzi� jeszcze nie zd��y�a… O to tyle krzyku?
– JA NIE WIERZ�! – Nicholas zerwa� si� na r�wne nogi. – Co zaaaaa!…
– Co� nie tak? – wujek Remus zrobi� niewinn� mink�, ignoruj�c umieraj�cych ze �miechu rodzic�w.
– Dzi�ki! – warkn�� Nicholas – Teraz to ju� w og�le potrzebuj� papierowej torebki na �eb…
– Nicholas, spokojnie! – u�miechn�� si� do niego tata i zawadiacko mrugn��. – To tylko twoja przyjaci�ka. W samej bieli�nie. Zapami�taj t� scen�, synu.
– Syriuszu! – mama wymierzy�a kuksa�ca chichocz�cemu ojcu. Nicholas prychn��, czuj�c, �e zn�w si� rumieni, po czym kopn�� pod�og�.
– Niech was wszystkich Snape zamarynuje smarkami… – warkn�� i wyszed� na zewn�trz, ignoruj�c ich wycie ze �miechu. Ignoruj�c to, �e ma sobie pe�en zestaw odzie�y z wczoraj, wkroczy� w fale po kolana, pozwalaj�c, by obmywa�y nogawki jego spodni i kulawe nogi. Powoli ucieka�a z niego w�ciek�o��, ale wci�� czerwieni� si� na my�l, �e zaraz b�dzie musia� spojrze� Tamarze prosto w oczy. Przecie� na pewno po niej to nie sp�yn�o, by�a w ci�kim szoku, gdy j� zobaczy�, no i przecie� si� zakrywa�a, co mo�e �wiadczy� o ch�ci ukrycia przed nim. By� w�ciek�y na siebie, �e szybciej nie rozkmini�, �e potkn�� si� o cudzy kufer. To by z pewno�ci� pomog�o mu zrozumie�, �e ma go�cia i nie wlaz�by jej do �azienki tak impertynencko. Z drugiej strony odetchn�� z ulg�, �e nie oci�ga� si� bardziej i �e nie by�a bardziej roznegli�owana. Swoj� drog�, wygl�da�a lepiej bez ubrania.
– Hej! Emm… Wyros�e�!
Nicholas, ubolewaj�c, obr�ci� si� do Tamary i odwa�y� si� spojrze� w jej br�zowe oczy.
– Przepraszam! – j�kn��. – Jestem g�upi, jak pi�� lewych but�w!
Tamara zachichota�a z zak�opotaniem. Niestety, by�a ju� ubrana. W mi�tow� sukienk�.
– Nie, to by�a moja wina, powinnam si� zamkn��, ale by�am tak podniecona, �e ci zrobi� niespodziank�, �e nie ogarn�am… Przejdziemy si�?
Pocz�li brodzi� po kolana w czystej wodzie, l�ni�cej w s�o�cu.
– Dzi�kuj�, �e tu przyby�a�… – Nicholas u�miechn�� si� do przyjaci�ki. – Ostatnio nie mieli�my okazji pogada�…
– Ukrywa�e� si� przede mn�! – Tamara wspar�a r�ce na charakterystycznych, szerokich biodrach.
– Nie… A mo�e? Po prostu… – Nicholas podrapa� si� za uchem. – To dlatego, �e jako� ba�em si� kontaktu ze �wiatem. Chyba potrzebowa�em samotno�ci. Ale ju� zaczyna mi doskwiera�…
– A to dlaczego, m�j outsiderze?
– Chyba potrzebuj� rady…
W milczeniu wyszli na piasek i usiedli na nim, rozkoszuj�c si� ciep�em i s�o�cem.
– Chodzi o Cho… – zacz�� Nicholas z zak�opotaniem. – Wiesz, pod koniec maja ja i ona…
– Ca�owali�cie si�? – gwa�townie spyta�a Tamara.
– Nie tak obcesowo… – burkn�� Nicholas i spali� ceg��. – Ale ona mnie teraz ignoruje. Czyli…?
– Czyli jest jej g�upio – westchn�a Tamara. – Nie wie, co ma robi�. A mo�e po prostu…
Zaleg�a cisza. Nicholas rysowa� na piasku losowe wzory, czuj�c g�uche piszczenie w uszach. Po chwili poczu�, jak Tamara po�o�y�a mu na pocieszenie d�o� na ramieniu. Uzna� to za potwierdzenie.
– Jak? – zapyta� z rozpacz�. – Jak mam o niej zapomnie�? Bardzo bym chcia�, ale wwierca mi si� w m�zg… Jak to zmieni�?
– Dlaczego? – zapyta�a cicho Tamara. – Przecie� nie rozmawiacie. Nie znasz jej.
– Wiem… Naprawd�, nie wiem, czemu mi si� podoba… Na pewno dlatego, �e jest �adna, ale nie rozumiem, zreszt�… Nie pytaj mnie o uczucia, JESTEM MʯCZYZN� i nie rozumiem…!
– Spokojnie! Po prostu, podejd� do tego racjonalnie. Jak m�czyzna! – Tamara lekko si� u�miechn�a. – Kiedy� chodzi�am z takim jednym, par� lat starszym, przystojny by�… ale zerwa�am z nim po dw�ch miesi�cach, bo… gdy zacz�am z nim by�, to jako� go nie zna�am, a potem okaza�o si�, �e to zupe�nie inny cz�owiek, nie dla mnie i do tego palant… A potem by�am z Mickiem…
Tamara spu�ci�a wzrok. Nicholas odwa�y� si� na ni� spojrze� uwa�nie. By�a smutna.
– Mick by� moim przyjacielem. Pewnie dlatego zerwali�my z sob� dopiero po dw�ch latach… Widzisz, z go�ciem, kt�rego nie zna�am, wytrzyma�am niewiarygodnie kr�tko. Mo�e Cho jest po prostu nie dla ciebie? Co b�dzie, je�li si� oka�e, �e jest jeden, wielki zaw�d… Co?
– Nic… – Nicholas zamkn�� usta, kt�re otwiera� od d�u�szego czasu. – Nie ogarniam tej stery twoich zwi�zk�w… Masz prawie siedemna�cie lat, a ju� dwa na koncie.
– Co w tym dziwnego? – Tamara dziwnie popatrzy�a na Nicholasa.
– Nic, w zasadzie… – Nicholas wzruszy� ramionami, po czym parskn�� – W�a�ciwie… to po tym, co zobaczy�em dzisiaj, to to wcale nie jest dziwne!
Tamara sp�sowia�a, uchylaj�c w niedowierzaniu usta.
– Powiedzia�em co� niew�a�ciwego? – uni�s� �ukowate brwi pi�tnastolatek.
– Nicholas! �niadanie! – da�o si� s�ysze� z domku.
Powstali i ruszyli ku domkowi flegmatycznie.
– Pi�kne miejsce – zauwa�y�a Tamara z jakim� napi�ciem. – W zasadzie, czemu tu jeste�cie?
– M�j ojciec jest z nami i si� ukrywa… – zni�y� g�os Nicholas. – Jest niewinny, ale o tym potem…
– Ale… �e co?!
– Potem! Kiszki mi marsza graj�! Zreszt�, poznasz go i zobaczysz, jakim jest �wietnym cz�owiekiem i �e wcale nie zabi� trzynastu ludzi czarn� magi�, kt�rej nauczy� go Voldemort!
Tamara, nie wiedzie� czemu, poblad�a.


– Dasz sobie rad� sama?
– Jasne, wujku! Dzi�kuj�!
– Za ile mam po ciebie wr�ci�? Dwie godziny starcz�?
– A mo�e lepiej trzy?
Sara pomacha�a na do widzenia wujkowi, kt�ry teleportowa� si� z trzaskiem. Westchn�a i przenios�a wzrok na �adny, skromny domek wiejski, w kt�rym mieszka�a Melisa z rodzicami. Otoczenie by�o pi�kne, typowa angielska wie�, �agodne, zielone zbocza i ten s�odki domek, kt�ry by� celem jej podr�y. Otworzy�a furtk� i jej kroki zachrz�ci�y na bia�ych kamyczkach.
– Dzie� dobry – zagadn�a nie�mia�o, gdy drzwi si� otworzy�y. Pani Flaxenfield u�miechn�a si� do niej mi�o. Mia�a �niad� cer�, tak jak Melisa i takie same piegi koloru cappuccino.
– Witaj! Sara, tak? – pani Flaxenfield westchn�a nieco smutno. – Melisa jako� niespecjalnie wychodzi za pr�g pokoju, ale czeka tam na ciebie…
W domu pa�stwa Flaxenfield panowa� mi�y, wiejski nastr�j. Ojciec siedzia� na kanapie i ogl�da� mecz (Melisa by�a mugolem). Nawet si� nie odwr�ci�, poch�oni�ty wyrzucaniem z siebie potoku blu�nierstw, gdy jego ulubieniec strzeli� samob�ja.
Melisa siedzia�a na estetycznym ��ku, pokrytym patchworkiem. Zapatrzona by�a w okno, na p�dz�ce, k��biaste chmury. Jej pok�j by� umeblowany i wyko�czony z dba�o�ci� o ka�dy szczeg�. Jego w�a�cicielka u�miechn�a si� na widok Sary mi�o, ale jej oczy pozosta�y smutne.
– Jak si� czujesz? – zapyta�a Sara, siadaj�c na fotelu ostro�nie.
– Jako�… – Melisa westchn�a i odgarn�a kasztanowe loki z twarzy. – Odrabia�am troch� pracy domowej, ale tak poza tym to trudno mi si� skupi� na czymkolwiek…
– Rozumiem…
– Ale ty jeste� opalona – zauwa�y�a powoli Melisa. – Dobrze si� bawisz?
– Nie do ko�ca… – Sara przyciszy�a g�os. – M�j tata ukrywa si� z nami na wyspie tropikalnej! Zbudowali tam czarami, to znaczy on, mama i wujek, przytuln� chatk�! Jest tak �licznie! Mo�e chcia�aby� si� wyrwa� z pokoju i polecie� tam ze mn�? Chocia� na troszk�! Prosz�!
– A jest tam tw�j brat? – zapyta�a na wydechu Melisa.
Sara nie odpowiedzia�a, za to westchn�a, wi�c i Melisa przemilcza�a ripost�, zaciskaj�c usta.
– Jak tam tw�j ojciec? Nie rozumiem ju�, kim jest? – zagadn�a spokojnie w ko�cu.
– Jest niewinny… Ale to do�� skomplikowane… Po prostu, kto� inny to zrobi�… Tatu� jest niewinny. I szkoda, �e nie mo�esz tam ze mn� polecie�, bo m�j ojciec jest naprawd� cudowny!
– To �wietnie!… – Melisa u�miechn�a si�, ale do�� sztucznym u�miechem.
– Tak poza tym… To co robisz ca�ymi dniami? – zagadn�a Sara nie�mia�o.
– Siedz� i patrz� w niebo… – na potwierdzenie tych s��w Melisa wbi�a wzrok w bezkres za oknem. – Ono jest takie pi�kne, zawsze… Ale co� mnie boli, gdy na nie patrz�. Mam wra�enie, �e ono jest niedo�cig�ym marzeniem, a ja ma�ym kanarkiem w klatce. Mama chce mnie wypisa� z Hogwartu.
– Co?! Ale dlaczego!?
– Bo po powrocie siedz� ca�ymi dniami w pokoju, smutna i samotna, czasem nakrywa mnie na p�aczu. Uwa�a, �e to przez szko��… – westchn�a Melisa. – A ja sama nie wiem ju�, co s�dzi�…
– Ale chyba wr�cisz do Hogwartu? – wytrzeszczy�a oczy Sara.
– Teraz ju� nic nie wiem…
Sara obserwowa�a przyjaci�k� okr�g�ymi oczyma. Melisa spu�ci�a g�ow� w d�, kasztanowe pukle zas�oni�y jej twarz, pozwalaj�c jej odpocz�� w mroku. Zaleg�a cisza. Jedna �za skapn�a na patchwork. Co Cosmo narobi�?!


Powiadaj�, �e mo�na wsta� lew� nog�, no i wtedy jest �le. Gdyby czternastoletni Cosmo Black posiada� kilka lewych n�g zamiast jednej, z pewno�ci� sta�by teraz na nich wszystkich przy ��ku, pozwalaj�c tej jedynej, prawej nodze sm�tnie zwisa� gdzie� w nieistotnym cieniu. Ch�opak potarga� czarne w�osy gwa�townie, zakl�� i kopn�� finezyjnie i z wpraw� sw�j kufer. Opad� na pos�anie, usi�uj�c przetrawi� to, co w�a�nie zobaczy� w �nie. Z�ociste drobinki. Nagie drzewo. I Ona.
Wpatrzy� si� z swoje d�onie martwym wzrokiem. Nie by� pewien, czy je w og�le widzia�. Koraliki w drzwiach zadzwoni�y, gdy kto� wszed� do pokoju Cosmo. Na tropikaln� narzut� obok czarnow�osego opad� jego tata, obejmuj�c Cosmo przyjacielsko.
– Us�ysza�em ci�. Co si� dzieje? – zapyta�, patrz�c na Cosmo.
– Nic – Cosmo u�miechn�� si� blado do kochanej i szanowanej twarzy.
– Synu. – Syriusz przybra� cierpliwy ton. – Zrozum. D�wi�k kopni�cia w kufer w furii jest mi znany jak nikomu innemu. Nie oszukuj mnie, prosz� ci�.
Zarechota�, gdy Cosmo wlepi� w niego zszokowane spojrzenie.
– No wi�c… – ch�opak spu�ci� wzrok na chude kolana ojca. – Czuj� si�, jakbym mia� eksplodowa� od tak wielu r�nych emocji… Co to znaczy?
– Dojrzewanie. Jakich emocji?
– No wi�c… Najpierw podnieca mnie fakt, �e dzi� spotkam si� z kumplem i polecimy na mistrzostwa �wiata! Ale… Pod koniec roku przez Dracona zrobi�em co� okropnego i nie mog� si� pozby� te� jakiego� strachu i obrzydzenia, gdy o nim pomy�l�…
– Co takiego? – oczy ojca zasz�y mg�� zmartwienia i zrozumienia.
– B�dziesz z�y.
– Co zrobi�e�?
– No wi�c… Zn�cali�my si� nad jedn� dziewczynk� z Gryffindoru… Tak� ma��. Chcia�em wykorzysta� przewag� nad ni� i zobaczy�, czym dziewczyny r�ni� si� od nas, no wiesz… Nie ka� mi m�wi� dalej, bo czuj� do siebie obrzydzenie! Nie do ko�ca wiem, dlaczego, ale czuj�… To mnie m�czy do dzi�. Nie zapomn� jej przera�onych oczu. To mnie nawiedza w snach codziennie! Chcia�em przeprosi�, ale nie wybaczy�a mi… Ale dzi� znowu mi si� �ni�a, tym razem jednak inaczej, sta�a przy takim drzewie, w z�ocie. I wiesz? Kiedy�, dawno, dawno temu mi si� to ju� �ni�o. Chyba. Mo�liwe?
– Mo�liwe… – Syriusz zas�pi� si�, a potem spojrza� uwa�nie na Cosmo. – Widz�, �e rozumiesz, �e zrobi�e� �le. To dobry prognostyk. Ale musisz uwa�a�, Cosmo. Rodzina Malfoya jest fatalnym towarzystwem. Jego mamu�ka to moja kuzynka, nie tak fi�ni�ta, jak jej siostra, ale ja i Narcyza nigdy nie darzyli�my si� specjalnym uwielbieniem. Nie to, co z Andromed�…
Cosmo zarumieni� si� na wspomnienie o Nimfadorze Tonks.
– …za to ojciec… – kontynuowa� tato. – To troch� inna bajka. Lucjusz jest po prostu z�y. Jego synalek pewnie te� przej�� te cechy…
– Draco nie jest wcale taki z�y, tak my�l�…
– Zastanawiam si�, czy w og�le powiniene� jecha� z nimi na te mistrzostwa.
– Tato! – j�kn�� Cosmo. – B�agam! Nie r�b tak! Ja UDUSZ� SI� NOG�, jak nie pojad�! Gdy ciebie nie by�o, wakacje by�y z�e! Wystarczy�o, �e si� pojawi�e�, a ju� wyl�dowali�my w tropikach!
Syriusz roze�mia� si� psim �miechem, na co to pokoju Cosmo zajrza�a mama. By�a, jak zwykle pi�kna i, jak zwykle od parunastu dni, szcz�liwa.
– Ranne ptaszki, �niadanie! Musimy si� pospieszy�, bo Cosmo i dziewczyny dzi� uciekaj� do przyjaci�, by polecie� na mistrzostwa! – zaszczebiota�a. – O czym rozprawiacie?
– M�skie sprawy mi�dzy ojcem i synem – Syriusz wypi�� dumnie pier�. – Nic ci do tego, kobieto!
– Masz racj�, trudno zrozumie� dw�jk� pi�ciolatk�w w ich �wiecie – odci�a si� k��liwie mama.
Cosmo z zachwytem uchwyci� k�tem oka, jak tato obj�� mam� w pasie, gdy szli w kierunku sto�u i dyskretnie cmokn�� w usta. Ilekro� obserwowa� drobne gesty mi�o�ci rodzic�w, by� oczarowany, a jego �wiat nabiera� kolor�w. O wiele pi�kniejsze by�o dla niego, gdy tata okazywa� mi�o�� mamie, ni� jemu czy jego rodze�stwu.
– JA TERAZ! – rozdar�a si� Sara (wbrew drobinkowo�ci, jak� sob� reprezentowa�a, potrafi�a si� tak wydrze�), gdy Rosemary ju� szykowa�a si�, by usi��� na kolanach taty przy �niadaniu.
– Ty zawsze siedzisz na jego kolanach, teraz ja chc� si� nacieszy� tat�! – odwrzasn�a Rosemary.
– Jeste� za stara na siedzenie na jego kolanach! Masz ju� czterna�cie lat, staruszko!
– A ty jeste� za ma�a, dziecko, by pyskowa� starszym i m�drzejszym!
– M�DRZEJSZYM?! Napisa�am lepiej egzaminy dwa razy od ciebie!
– Naiwniaku, GUMOCH�ON napisa�by je tak samo, tak proste by�y po pierwszym roku!!!
– SPOK�J! – zagrzmia�a mama, nak�adaj�c Tamarze nale�nika. – Dziewczynki, co to ma znaczy�?
W ostateczno�ci ojciec zosta� przygnieciony Sar� i Rosemary, kt�re kokosi�y si� mu na kolanach. Cosmo z ukartowan� godno�ci� odkroi� kawa� nale�nika. Jedna cz�� jego m�zgu prychn�a wynio�le na my�l o siostrach, gniot�cych tat� i zachowuj�cych jak noworodki, ale druga partia najch�tniej z�apa�aby za r�zg�, przegoni�a je w czambu� i sama zaabsorbowa�a ojca na t� sam� mod��.
Gdy przy stole byli ju� wszyscy, w��cznie z wujkiem Remusem i wiecznie sp�nionym Nicholasem, tata westchn�� z jakim� rozrzewnieniem:
– Zazdroszcz� wam. W waszym wieku niesamowicie prze�ywa�em takie wydarzenia!
– By�e� kiedy� na mistrzostwach? – zapyta�a Rosemary.
– Tak, oczywi�cie! Ale za ostatnim razem to nie sko�czy�o si� dobrze, pami�tacie?
Wujek, mama i tata wymienili porozumiewawcze spojrzenia.
– Co si� sta�o?
– No wi�c, to d�u�sza historia… – zacz�a mama, zasiadaj�c do sto�u po podaniu jedzenia.
– Sobie tylko znanym sposobem, zamiast wyl�dowa� na trybunach i ogl�da� �wietn� gr� Grek�w i Rumun�w, wyl�dowali�my na jakiej� Greckiej wyspie, na kt�rej roi�o si� od antycznych, demonicznych i koszmarnych stworze� – wyja�ni� wujek Remus. – Ledwo prze�yli�my.
– I co to by�o za miejsce? – zapyta�a Tamara z zaciekawieniem.
– Nie wiemy i nigdy si� pewnie nie dowiemy… – wzruszy� ramionami Syriusz. – Ale przygoda by�a. Do tej pory zachodz� w g�ow� jak to si� sta�o, �e ca�� sz�stk� prze�yli�my… A tak mi by�o szkoda tego meczu!
– Pami�tacie, jak spotkali�my Patricka Wildera wtedy? – zapyta�a mama.
– Ciekawe, co si� z nim sta�o… Mia� jak�� wa�n� rzecz do za�atwienia…
– Kim by� Patrick Wilder? – zapyta�a Sara.
– Naszym nauczycielem – odpar� Remus. – No, mo�e teraz b�dzie te� na meczu?
– Opowiedzcie wi�cej o tej wyspie! – poprosi� Cosmo.
– Kiedy� ci opowiemy, obiecuj�! – zacz�a mama. – Ale nie teraz, ty i dziewczynki musicie si� przygotowa� do wyjazdu na mistrzostwa.
– Jakie mistrzostwa? – zapyta� nagle Nicholas znad nale�nika.
Zaleg�a cisza, gdy wszyscy popatrzyli po sobie.
– No… – zacz�a w szoku Tamara. – Mistrzostwa �wiata w quidditchu. Jutro. Irlandia i Bu�garia.
– Co?! – Nicholas zakrztusi� si� �lin�. – Dlaczego nikt mi o tym nie powiedzia�!?
– Eee… Ca�y �wiat o tym m�wi ju� od paru miesi�cy, braciszku… – powiedzia�a Rosemary.
– Ale ja nic o tym nie wiem! Dlaczego!?
– Wy�ciubi�e� chocia� czubek buta ze swego podniebnego pa�acu, Nick? – zapyta� z wy�szo�ci� Cosmo. – Jak nie, to… peszek.
– To znaczy, �e nie pojad� na MISTRZOSTWA?! – zagrzmia� najstarszy Black, wstaj�c.
– Eee… Nie.
Pi�tnastolatek sta� chwil� z rozdziawion� buzi�, obserwuj�c wszystkich w ci�kim szoku, ale po chwili stuli� j�, �ci�gn�� brwi w jedn� krech� i rozlu�ni� si�. Wzruszy� ramionami i rzuci� oboj�tnie:
– W sumie… Id� po d�em.
– Przed chwil� zjad�e� ca�y s�oik! – zawo�a�a za nim mama, gdy wyszed�, po czym pokr�ci�a g�ow� z dezaprobat�. Przy stole wyra�nie odetchni�to.
Po �niadaniu Cosmo i dziewczynki zebrali swe najpotrzebniejsze rzeczy i wyszli przed chatk� z wujkiem i mam�. Nicholas, Tamara i ojciec zostali w domu. Cosmo z lekkim rozdra�nieniem ogl�da�, jak Nicholas z Tamar� ochlapuj� si� rado�nie w oceanie. Po chwili zastanowienia przy��czy� si� do nich Syriusz, robi�c wi�cej rumoru, ni� pozosta�a dw�jka razem wzi�ta.
– Chod�, Rosemary, lecimy do Nory! Musimy si� spieszy�, obieca�am Arturowi, �e przyprowadz� ci� do nich punkt �sma!
Tymczasem wujek Remus z�apa� Cosmo i Sar� za szaty, po czym teleportowa� si� z nimi przed Dziurawym Kot�em. Zerkn�� ostatni raz na Cosmo ostro�nie.
– Tu ci� zostawi�… – rzek� powoli. – Pami�taj, �eby� nie robi� problem�w! Chod�, Saro!
Cosmo wyd�� wargi, gdy wujek znikn��, po czym wpakowa� si� do Kot�a nonszalancko, wciskaj�c d�onie w czarne d�insy. Z Kot�a dosta� si� na Pok�tn�. Gdy ju� jego nogi stan�y na brukowanej ulicy, podzi�kowa� z wy�szo�ci� barmanowi za otworzenie mu przej�cia i ruszy� w d�ug�. Par� m�odych czarownic obejrza�o si� za nim, gdy zarzuci� czarnymi w�osami niedbale. Zarechota� w duchu. Nie wiedzie� czemu, ale czochranie w�os�w zawsze ko�czy�o si� w jego przypadku tym samym: przykuciem sporej uwagi p�ci przeciwnej. Ju� zacz�� si� zastanawia�, czy nie skoczy� na Alej� �miertelnego Nokturnu, gdy� wszystkie witryny Pok�tnej mu si� opatrzy�y, gdy pod Gringottem dostrzeg� Dracona z Lucjuszem Malfoyem, czekaj�cych na niego.
– Tu jeste�! – krzywy u�miech zago�ci� na poci�g�ej buzi Dracona.
– Witam! – Cosmo lekko si� sk�oni� w kierunku Lucjusza Malfoya, a on odpar� tym samym. Nagle dostrzeg� pi�kny, szmaragdowy klejnot na jego szacie– Niezwyk�a ozdoba, panie Malfoy!
Pan Malfoy uni�s� brwi delikatnie i z jak�� aprobat� wymienili z Draconem spojrzenia.
– Spu�cizna mego rodu jest okaza�a, doprawdy… – zacz�� ojciec Dracona uprzejmym tonem. – To chyba oczywiste, dlaczego si� z ni� obnosz�.
– Dostan� co� takiego u Borgina i Burkesa?
– Znasz ten sklep? – pan Malfoy kolejny raz uni�s� brwi znacz�co z szczypt� podziwu.
W tym momencie podesz�a do nich pani Malfoy, kt�ra wysz�a z Gringotta z �adn�, markow� torebk�. Cosmo zapatrzy� si� w ni�. Nie dlatego, �e by�a jaka� osza�amiaj�co pi�kna (chocia� urody nie mo�na by�o jej odm�wi�), ale przez sw�j spos�b bycia. Arystokratyczna, tradycyjna, czarodziejska, mroczna dama… Czy� nie by�o to poci�gaj�ce, takie �ycie?
Cosmo poca�owa� j� w wierzch d�oni, czuj�c nag�y, niewyt�umaczalny przyp�yw d�entelmena, gdzie� do tej pory chrapi�cego smacznie w smokingu na dnie jego niew�tpliwie pon�tnej czaszki, czym chyba j� oczarowa�, bo u�miechn�a si� do niego.
M�ody Black b�ysn�� uz�bieniem do kr�c�cego z politowaniem g�ow� Dracona, robi�cego miny zza swego ojca.
Kilkana�cie minut p�niej rozdziawi� usta, gdy stan�li przed niezwykle pi�knym i okaza�ym namiotem z aksamitu. By� czarny i wyszywany srebrnymi ni�mi, otoczony wysokim, kutym p�otem z �elaza, a w ogrodzie mo�na by�o dostrzec par� imponuj�cych figur gargulc�w i kamienn� �aw�, a tak�e fontann�. Namiot na tle innych wyr�nia� si� niesamowicie.
– A co na to mugole? – zapyta� powoli Dracona.
– Mugoli nie powinno to interesowa�, ch�opcze – wycedzi� ch�odno Malfoy. – Oni s� upo�ledzeni, wi�c w�tpi�, �eby w og�le dostrzegli namiot naszej rodziny. Nie b�d� si� poddawa� jakim� idiotycznym �rodkom ostro�no�ci i zmusza� moj� rodzin� do niewyg�d dla garstki zwierz�t.
– Hmm… – Cosmo prze�kn�� �lin� i rzek� ostro�nie. – C�, ca�kiem sensowne wyja�nienie…
– Ten namiot posiada dwana�cie sypialni, dwana�cie �azienek, patio i basen – u�miechn�� si� Draco. – Ja te� wola�bym, �eby�my si� nie ograniczali.
– Go�cie pierwsi! – Narcyza Black zaprosi�a do �rodka Cosmo uprzejmym gestem.
– Ja chromol�… – wymamrota� Cosmo do Dracona, gdy zobaczy� cudowne wn�trze namiotu Malfoy�w. Sufit nie by� aksamitny, ale jakby z zielonkawego szk�a, ale trudno by�o dostrzec, bo zawieszony by� ze dwa pi�tra nad nimi. Pi�kne, nieco orientalne zdobienia dope�nia�y si� z licznymi donicami z egzotyczn� ro�linno�ci�, kr�ci�o si� tu te� kilka pawi. Srebrne schody prowadzi�y ku antresoli, a ta - do cz�ci pomieszcze�.
– I jak, robi wra�enie, co nie? – zarechota� Draco, gdy usiedli w jego sypialni na wyszywanych pufach. – Rzadko kiedy go u�ywamy, ale warto!
– Tw�j stary wyda� chyba fortun� na bilety, nie? Jak i na namiot…
– A w�a�nie, �e nie! Bilety kosztowa�y tyle, co nic! To zaproszenie od samego Korneliusza Knota! Trzeba umie� si� ustawi� w �yciu, drogi kuzynku! By� otwartym na pewne propozycje, na przyk�ad…
– Ale czego chcesz, jak generalnie stoj� otworem do wszystkich propozycji! – wyszczerzy� z�by Cosmo i opad� na plecy, zapatrzony w zdobiony sufit. Draco pokr�ci� g�ow� i parskn��.
Poza zjedzeniem wystawnej kolacji w namiocie pa�stwa Malfoy, pluskaniem si� z Draconem w basenie wyk�adanym zielon� i czarn� mozaik�, oraz kilkugodzinnym gadaniem w sypialni Dracona (Cosmo uwielbia� zw�aszcza te momenty, gdy Draco nawija� o Potterze, bo m�g� w��czy� stan hibernacji, a tak naprawd� spokojnie zaszy� si� w swej g�owie i analizowa� sen z dzisiejszego ranka) nie robili niczego niezwyk�ego. Przed wyj�ciem z namiotu w kierunku stadionu Cosmo nie omieszka� pogoni� jednego z pawi, kt�ry z wrzaskiem czmychn�� z miejsca zbrodni, a Cosmo tak si� zaanga�owa� w gonitw�, �e w przyp�ywie ekspresji w�adowa� si� z rozp�du do basenu, zreszt�, tak jak biedny, uciemi�ony paw.
Ociekaj�cy wod� Black, ale z pi�knym pi�rem w d�oni, kroczy� dumnie z Draconem drog� w lesie, okryty jego zapasow� i wypa�n� peleryn�. Kilka krok�w w tyle kroczyli Malfoyowie.
– Po choler� ci to pi�ro? – zagadn�� Draco z wy�szo�ci�.
– �ebym ci� wachlowa�, kruszynko, gdy ten m�ski i podniecaj�cy Wiktor Krum zaszczyci ci� ca�uskiem wys�anym ze swej miot�y! – zaszczebiota� Cosmo s�odziutko.
– Odbi�o ci? – skrzywi� si� Draco. – Woda zala�a ci czaszk�?
– Co by to zmieni�o? Istnienia jakiego� obiektu w mej czaszce ju� nie podejrzewam, wi�c… Chyba, �e macie w sadzawce �ledzie i jeden si� wprowadzi�. Draco, p�ywa mi �led� w g�owie?!
– BASEN! Nie sadzawka! – prychn�� Draco.
– Ale mia�e� zerkn��! Popatrz na moje ga�ki oczne! Wida� za nimi �ledzia?! Macha do ciebie?
– Taa i krzyczy, �e nie lubi tak pustych pokoj�w! – sarkn�� Draco, obserwuj�c kuzyna z pogard�.
Zanim Cosmo zdo�a� zareagowa� na t� subteln� uwag�, dotarli ju� do lo�y, a tam sta� jaki� wa�niak ze sw� �on�, synem, c�rk� oraz… Sar� i jej przyjaci�k�, Melis�.
– Witam, panie McLaggen! – uk�oni� si� pan Malfoy, podczas kiedy Draco i Cosmo lustrowali trzy dziewczynki z Gryffindoru, w tym Sar� i Melis�.
– Dzie� dobry, panie Malfoy! – odpar� ch�odno jegomo��. – Widz�, �e lo�a honorowa!
– Oczywi�cie, �adna inna nie wchodzi�a w rachub�!… – u�miechn�� si� sztucznie pan Malfoy.
Draco pr�bowa� spopieli� dziewczynki spojrzeniem, ale Cosmo unika� ich wzroku. W ko�cu zerkn�� na siostr� i z przera�eniem u�wiadomi� sobie, �e zar�wno ona, jak i pozosta�e patrz� centralnie na niego z pogard�, nie na Dracona, kt�ry dwoi� si� i troi�, �eby zrobi� gro�n� min�, a jego �ci�gni�te wrogo brwi prawie zakry�y oczodo�y. Cosmo zerkn�� na Melis�, kt�ra obserwowa�a go zm�czonymi oczyma, ale na jej twarzy czai� si� strach. Czternastoletni Black przybra� oboj�tny i zblazowany wyraz twarzy, mru��c oczy od do�u. Jego zdecydowana wi�kszo�� by�a zdegustowana i wstydzi�a si� za majowy wiecz�r, ale teraz g�r� bra�a ta u�piona zwykle cz�stka, kt�ra charakteryzowa�a przebieg�ego, chytrego i zakochanego w sobie �lizgona.
– Nie s�dzi�em, �e jakiekolwiek osoby z parszywego Gryffindoru, pe�nego plebsu, sta� na takie luksusy, jak lo�a honorowa! – sykn�� Draco do dziewczynek tak, by starsi nie s�yszeli.
– Och nie, Draco! – przerwa� mu Cosmo ze sztywn� uprzejmo�ci�. – Tusz�, i� dziewcz�ta b�d� mia�y wyborny wiecz�r!
Po czym u�miechn�� si� sarkastycznie, zmru�y� oczy i uk�oni� nisko, kr�c�c m�ynka nadgarstkiem.
– Nie, ty idioto! – zacz�a walecznie ta, kt�rej imienia nie zna�. – MIA�YBY�MY �wietny wiecz�r, a zw�aszcza Melisa, gdyby� nie pokaza� tu swej parszywej, zakazanej g�by!
– Och! – Cosmo arystokratycznie uda� zdziwionego, po czym przeni�s� ch�odny wzrok na wystraszon� dziewczynk�. – Czy�by ma�a Melisa mia�a jaki� problem ze mn�?
– Nie no co ty! – warkn�a ta bojowa blondynka. – Jakby� w og�le nie zrobi� jej krzywdy!
– Ach, rzeczywi�cie! – krzykn�� �agodnie Cosmo. – Co� by�o… Wiesz, nie wiedzia�em �e jest w stanie rozpami�tywa� takie rzeczy… Widocznie zapadam w pami��… Ale przykro mi, ja ju� o tym dawno zapomnia�em, ta dziewczynka wylecia�a mi z g�owy, ech!…
Po czym odk�oni� si� Melisie, kt�ra skuli�a si� jeszcze bardziej ze �zami w oczach, ostatni raz przeszy� j� elektryzuj�cym, jednocze�nie lodowatym spojrzeniem, po czym udali si� z rechocz�cym Draconem do lo�y, ignoruj�c fakt, �e blondynka chcia�a w�a�nie rozkwasi� mu nos pi�ci�.
– Nie�le! Jeszcze si� wyrobisz! – poklepa� go po plecach Draco.
Cosmo spojrza� przed siebie, na gromad� Weasley�w, siedz�cych w tej samej lo�y. Jego wzrok spotka� si� ze wzrokiem Rosemary. Wtedy poczu� uk�ucie okropnego b�lu w sercu.
Kim jestem?!



na dole ci�g dalszy:-)

[ 341 komentarze ]


 
105. cd
Dodała Mary Ann Lupin Czwartek, 28 Listopada, 2013, 01:36

– No, ale mecz by� genialny! Genialny! – jazgota�a Charlotte, opychaj�ca si� fasolkami.
Sara u�miechn�a si� zgodnie z jej opini�, ale wci�� stara�a si� przytrzyma� Melis� jak najbli�ej siebie. Kasztanowow�osa by�a blada i jakby nieobecna.
– Tatku! Dzi�kujemy ci tak bardzo za te bilety! – Charlotte rzuci�a si� na szyj� swego obszernego ojca, kt�ry za�mia� si� rubasznie i poklepa� j� po z�otej g�owie.
– Id�cie szybciej, dziewczynki, musz� szybko po�o�y� si� spa� i przemy�le� ca�e wydarzenie! – starszy brat Charlotte, Cormac, machn�� na nie niecierpliwie. – Przyda mi si� w p�niejszym �yciu!
– Cormac chce by� graczem! – szepn�a Charlotte do Sary, po czym parskn�a szale�czo – Idiota!
Sara by�a nieziemsko wdzi�czna rodzinie McLaggen, �e zabra�a j� do lo�y honorowej na tak niezapomniane wydarzenie, ale nie m�wi�a za wiele. Z jednej strony martwi�a si� o Melis�, z innej t�skni�a za tat� i mam�. Poza tym dokucza� jej fakt, �e nie zobaczy�a si� w te wakacje jeszcze ani razu ze swym „narzeczonym”, Stanleyem.
Dziewczynki wlaz�y do swojej sypialni w drogim namiocie McLaggen�w. Spa�y razem, bo bardzo chcia�y mie� mo�liwo�� nocnych pogaduch ze sob�.
– Ja pierniczki, o tym meczu si� b�dzie gada� ca�e dnie w szkole… – Charlotte przeci�gn�a si� po prawej stronie Sary. – Ciekawe, kto jeszcze by� ze szko�y? Mo�e ten zdeformowany Clarke?
– Za�o�� si�, �e Thaddeusa nie by�o… – mrukn�a Sara.
– Czemu?
– A widzia�a�, �eby jaka� lo�a eksplodowa�a, najlepiej s�oniami?
Charlotte rykn�a rubasznie, zupe�nie, jak jej rubaszny ojciec kilkana�cie minut wcze�niej. Nawet Melisa zachichota�a, ale za chwil� umilk�a.
– A ty jak si� bawi�a�, Meli? – zagadn�a j� Charlotte przez Sar�.
– Hmm… Dobrze… – Melisa zdoby�a si� na u�miech. – Naprawd� wam dzi�kuj�, dziewczyny! Jeste�cie prawdziwymi przyjaci�kami! Rozwa�a�am odej�cie z Hogwartu, ale chyba zostan�…
– Ju-hu!!! – Charlotte fikn�a pod ko�dr� z rado�ci. – W�a�nie tak! Miej wywalone na Cosmo-Srosmo! G�upich nie siej�!
Najwidoczniej Charlotte ju� zupe�nie przesta�a si� przejmowa� faktem, �e Sara jest siostr� Cosmo, ale Sara tylko zby�a t� my�l u�mieszkiem. Trudno.
Obudzi�y j�, zdawa�oby si� kilka minut p�niej, jakie� wrzaski. Usiad�a na ��ku i potrz�sn�a Melis�, �pi�c� z jej prawej strony, ale panna Flaxenfield mia�a otwarte oczy.
– Te� to s�ysz� – rzek�a tylko czujnie.
– Charlotte, wstawaj! – Sara d�gn�a blondynk�, ale w tym momencie do pokoju wpad� Cormac.
– Szybko! – zawo�a�, a jego mina m�wi�a, �e to nie �arty. – Uciekamy!
Dziewczynki natychmiast wyskoczy�y z ��ka jak katapultowane i pobieg�y w koszulach nocnych z Cormackiem na d� i przed namiot.
P�omienie trawi�y namioty i rozprzestrzenia�y si� na kolejne. W powietrzu latali ludzie, a ci, kt�rzy byli na ziemi, uciekali z wrzaskiem od grupki zakapturzonych postaci zbli�aj�cych si� w ich kierunku.
– Ojciec pobieg� pom�c ministerstwu, a matka gdzie� znikn�a! – wrzasn�� Cormac, przekrzykuj�c rwetes. – Zosta�cie tu, poszukam jej!
I znik� w t�umie. Charlotte prychn�a jak kotka:
– Co za imbecyl! Je�li s�dzi, �e tu b�dziemy czeka�, a� same zostaniemy trzema, smakowitymi tostami, to si� grubo myli! Chod�cie za mn�, dziewczyny!
Melisa i Sara, kul�c si� do siebie w przera�eniu, jakiego nigdy nie czu�y, rzuci�y si� za Charlotte w samo oko cyklonu. Trzyma�y si� we trzy za r�ce, a Charlotte kierowa�a je jak najdalej od niebezpiecznych ludzi. Sara nie czu�a serca, mia�a wra�enie, �e zostawi�a je pod ko�dr�.
Jakim� cudem uda�o im si� wydosta� z p�on�cego kr�gu i t�umu og�upia�ych z przera�enia ludzi i wytoczy�y si� prawie jak trzy, samotne kuleczki, z tego ba�aganu w stron� lasu.
Ogarn�a je ciemno�� i cisza. We trzy skuli�y si� w korzeniach sporego drzewa i czeka�y na rozw�j wydarze�, wci�ni�te razem i przytulaj�ce si� w trwodze do siebie. Nie mia�y odwagi pu�ci� pary z ust.
Sara czu�a si� jednocze�nie przera�ona i zaintrygowana. Mimo grozy, dysz�cej im w kark, zastanawia�a si� usilnie, kto m�g� zrobi� co� podobnego. Jakie mia� intencje? Co nim kierowa�o? Nigdy nie mia�a do czynienia ze z�ymi czarodziejami, ale dopiero teraz w pe�ni do niej dotar�o, jak niebezpiecznym narz�dziem w r�kach czarodzieja mo�e by� r�d�ka. Ile zada� b�lu…
Siedzia�y w lesie dobrych dwadzie�cia minut bez najmniejszego szmeru, ale nic nie wskazywa�o na to, by mia�o si� uspokoi�. Las co jaki� czas roz�wietla�y zielone p�omienie, co chwil� rozlega�y si� huki, jakby co� wybuch�o, zatrzymuj�c na chwil� prac� serca.
– Dziewczyny! – szepn�a Charlotte, kt�ra wychyli�a si� na chwil�, by zerkn�� na obozowisko. – To s� ci mugole! Tam fruwaj� ci mugole, co s� w�a�cicielami kempingu!
Melisa prze�kn�a �lin� i wcisn�a si� bardziej pomi�dzy korzenie.
– Je�eli szukaj� ludzi od mugoli, to najpierw b�d� musieli si� policzy� ze mn�! – warkn�a Charlotte, zaciskaj�c pi�ci. – Ciekawe, czy ci co� zrobi�, jak im pogryz� stopy!…
– Z pewno�ci�. Charlotte, to s� na pewno ludzie, kt�rzy by ci� zabili – szepn�a Sara.
Zrobi�o si� przez chwil� cicho, gdy do dziewczynek to dotar�o i skuli�y si� bardziej.
– Co to!? – j�kn�a Sara spazmatycznie, gdy� nagle krzyki wezbra�y na sile. Ca�y las krzycza�…
– Co si� dzieje!? Sara, nie! – pisn�a Charlotte, bo Sara unios�a si� lekko, pr�buj�c zdefiniowa� zielonkawy kszta�t, kt�ry pojawi� si� nad lasem.
– Dziewczyny… – szepn�a panna Black. – Co to jest?


TRZASK!
– Meg! Kotku, co si� dzieje?!
Syriusz wbieg� do kuchni z Remusem depcz�cym mu po pi�tach. Omietli kuchni� wzrokiem, w tym mnie i strzaskan� fili�ank�, le��c� na kafelkach obok porzuconej gazety. Syriusz podbieg� do gazety i rzuci� okiem na pierwsz� stron�.
– Remus!… – szepn�am i przywar�am do brata, wytrzeszczaj�c dziko oczy. – Wiedzia�am! Ba�am si� tego tyle lat! �mier� Lily i Jamesa posz�a na darmo!
– Co…? Syriuszu! Co si� dzieje?!
M�j m�� podni�s� gazet� i zerkn�� na pierwsz� stron� ponuro.
– Nie jest dobrze, Lunatyku. Popatrz!
I pokaza� nam „Proroka Codziennego”. Na pierwszej stronie widnia�o zdj�cie Mrocznego Znaku nad lasem i wielki nag��wek: „PANIKA PODCZAS FINA�U MISTRZOSTW �WIATA W QUIDDITCHU”.
– Mroczny Znak?… – wyduka� Remus po chwili martwej ciszy. – Ale… Sk�d!?
– Voldemort nadchodzi – rzek� Syriusz ponuro, jego oczy straci�y blask.



tak, nie wiedzia�am, �e b�d� mie� tak ma�o czasu jako studentka... serio. Ale b�d� si� stara� cz�ciej dodawa� wpisy, nie co miesi�c. przynajmniej spr�buj�.
mam nadziej�, �e si� podoba�o;-)

[ 379 komentarze ]


 
104. W pogoni za Parszywkiem
Dodała Mary Ann Lupin Środa, 30 Października, 2013, 20:35

Postaram si� na dniach zerkn�� do Huncy, Lunellyn i Natalie, no i do Lily&Molly, je�li b�dzie co� nowego.
Witaj znowu, Natalie Junes :-D Bardzo si� ciesz�, �e wr�ci�a� tu i do siebie :-) Ale, mi�dzy nami m�wi�c, czu�am, �e tak b�dzie!
I oto nocia...

Draco i Cosmo musieli czy�ci� bez u�ycia czar�w cz�� Izby Pami�ci. Draco plu� i bluzga� pod nosem, ale Cosmo z pokor� polerowa� wszelkie nagrody i medale. By�o mu tak smutno, �e w og�le nie zwraca� uwagi na swego kuzyna.
Gdy szlaban dobieg� ko�ca, on i Draco wyszli na korytarz i udali si� do Wielkiej Sali na kolacj�.
– C� za okropna kara! – zgrzyta� z�bami ca�� drog� Draco. – Jeszcze mnie co� takiego kazali… Czy�by zapomnieli, �e mam delikatn� i niedawno dopiero naprawion� r�k�? Jak �mieli kaza� mi co� takiego wyczynia�! Nie jestem s�u��cym, w moim domu matka by si� pop�aka�a, gdyby zobaczy�a, �e poleruj� nasze cholerne srebra! Donios� jej i ojcu o tym, jak mnie w tej budzie traktuj�! To ju� szczyt wszystkiego!
Cosmo zignorowa� Dracona ostentacyjnie, zreszt�, i tak nie musia� mu odpowiada�, bowiem Draco dosta� s�owotoku i najwyra�niej gadanie do samego siebie by�o dla niego jak rehabilitacja.
Zasiedli do sto�u w Wielkiej Sali. Cosmo nie czu� si� g�odny, miota�y nim md�o�ci. Zerkn�� na st� Gryfon�w i przeszuka� go dok�adnie. Dziewczynki nie widzia�.
Ten fakt zasmuci� go jeszcze bardziej, bowiem nie spotka� jej na posi�ku od tamtego majowego incydentu. W og�le jakby znikn�a. Czu�, �e to wszystko przez niego, �e si� po prostu schowa�a.
Do Wielkiej Sali wesz�a Sara. Obrzuci�a Cosmo pogardliwym spojrzeniem, gdy dostrzeg�a, �e si� jej przygl�da, po czym porwa�a ze sto�u troch� jedzenia i szybko odesz�a.
Ten widok ju� zupe�nie Cosmo dobi�. Czy�by jego ofiara nie chcia�a wyj�� z dormitorium? A co z jej egzaminami, lekcjami? Poczu� si� jak �mierdz�ce, gnij�ce �cierwo. Nie wierzy� wci��, �e da� si� wkr�ci� Draconowi w zabaw� Gryfonk�, w dodatku bezbronn� i m�odsz� od nich. Dw�ch trzecioklasist�w przeciwko ma�ej dziewczynce z pierwszej klasy, do tego nieuzbrojonej. To przecie� by�o zar�wno tch�rzostwo, jak i okrucie�stwo! I on, Cosmo, kt�ry chcia� kiedy� zosta� aurorem, bra� udzia� w czym� takim…


– Masz, Meliso.
Sara po�o�y�a na ��ku par� tost�w i rogalik�w francuskich, oraz dwa jab�ka. Popatrzy�a na przyjaci�k� ze wsp�czuciem. Pi�kne, kasztanowe pukle Melisy by�y potargane i matowe, ona sama siedzia�a na pos�aniu skulona, opieraj�c plecy o wezg�owie i otulona swoj� ko�dr�, jakby jej by�o zimno i jakby si� ba�a. Zwykle �niada, opatrzona kawowymi piegami cera by�a teraz okropnie zm�czona od �ez i braku snu. Zielone oczy Melisy poch�ania�a czerwie� i spuchni�te powieki. Og�lnie sprawia�a wra�enie zadr�czonej i skatowanej. Sara i Charlotte wymieni�y smutne spojrzenia, ale Melisa nie drgn�a, wci�� zapatrzona przed siebie t�pym, niewidz�cym wzrokiem. Sara westchn�a i usiad�a obok niej, obejmuj�c j� jednym ramieniem.
– Meliso, musisz co� zje��. Nic nie daje takie siedzenie – rzek�a cichym, uspokajaj�cym tonem.
– Wiem – wychlipa�a nagle zielonooka. – Ale tak bardzo okropnie si� czuj�!… Nie chc� �y�!
– Nie m�w tak! – Sara przytuli�a j� bardziej. – Masz kochaj�cych rodzic�w! Masz nas! My�lisz, �e by�my ci pozwoli�y umrze�? To byli �lizgoni, to tylko parszywi �lizgoni, b�d� ponad to!
– Ale nie wiesz, nie rozumiesz… – za�ka�a. – Nie by�o ci� tam… To by�o takie okropne… Tak bardzo mnie upokorzy�, �e znienawidzi�am si� w jednej chwili… Nie umiem spojrze� w lustro, bo mi tak okropnie g�upio…
– Naprawd�, nie mog� zrozumie�, czemu m�j brat tak si� zachowa� – pokr�ci�a g�ow� Sara. – On nigdy taki nie by�… My�l�, �e to by� jednorazowy przypadek…
– Ale wspomnienia zostaaan����…
Sara wtuli�a si� w p�acz�c� rzewnie Melis�. Dawno nie widzia�a kogo� tak rozpaczaj�cego. Charlotte podesz�a do nich i przytuli�a si� z drugiej strony, g�aszcz�c opuchni�t� dziewczynk�.
– Saro, mog� przy�o�y� twojemu bratu? – warkn�a bojowniczo.
– Jasne, zasadzimy si� na niego we dwie. Zwieje z piskiem, jak nas zobaczy, za�o�� si�! Podpal� mu w�osy, mo�e uda mi si� nawet nie tylko pod pachami!…
Melisa leciutko parskn�a, gdy obserwowa�a knuj�ce Sar� i Charlotte, ale potem zmarkotnia�a.
– Czemu akurat ja? – spyta�a. – Zawsze mia�am takiego pecha we wszystkim… Jak tu przyby�am, to zupe�nie nic nie rozumia�am, bo moi rodzice to mugole. A ja zawsze by�am tak� szar� myszk�, schowan� w swej norce… I oczywi�cie musia� zaatakowa� mnie, bezbronn� i nieufn�. Wy macie fajnie, Charlotte jest silna i pochodzi z dobrej, czarodziejskiej rodziny, jest pyskata i by mu przy�o�y�a. Sara jest drobna i niepozorna, ale ma moce, o kt�rych nie chce nam wci�� nic powiedzie�. I te� ma rodzin� czarodziej�w i bardzo dobrze si� uczy. Tylko ja, taka szara myszka w norze…
– Meliso – Sara popatrzy�a na ni� z politowaniem. – Ty nie jeste� szar� myszk� w norze. Ty jeste� t� ksi�niczk�, kt�ra zosta�a zamurowana w wie�y i czeka na swego ksi�cia, kt�ry ten mur zburzy!
– Daj spok�j! – �achn�a si� Melisa, poci�gaj�c czerwonym nosem.
– Na serio, nie, Charlotte?
– No pewnie! – wyszczerzy�a si� blondynka.
– Zreszt�, zapewniam ci�, Meliso, �e w moim �yciu nie wszystko by�o r�owe – Sara nieco si� zas�pi�a. – M�j brat umar� na moich oczach w nieszcz�liwym wypadku. Drugi brat jest przekl�ty. A trzeci mega por�bany.
Dziewczyny parskn�y. Sara kontynuowa�a:
– Dorasta�am bez ojca, kt�ry nawet nie wiedzia�, �e istniej�. Mama zawsze by�a smutna, odk�d pami�tam. W domu by�o nerwowo i ponuro, nudno. Nie mog�am si� doczeka� Hogwartu. Moje zdolno�ci to choroba, kt�rej nie wylecz�. Nigdy nie by�o mi �atwo. Zreszt�, jestem ci�gle chora i s�aba i przekonana o tym, �e wygl�dam jak straszny cherlak. Nic nie ud�wign� bez telekinezy. Wszystko w moim �yciu jest takie pod g�rk�, tak bardzo ci�kie.
– To i tak lepiej ni� ja! – j�kn�a Melisa.
– Tak? – Sara zawiesi�a g�os, po czym spyta�a gro�nie – I tw�j ojciec te� jest morderc�?
Zaleg�a napi�ta cisza. Melisa i Charlotte wpatrzy�y si� w ni� w os�upieniu.
– No o co wam chodzi? Moim ojcem jest Syriusz Black – Sara spu�ci�a wzrok.
– Ale… My�la�am, �e to �arty, �e zbieg okoliczno�ci… – wydusi�a Charlotte, a Melisa wyj�a rami� spod ko�dry i pog�adzi�a Sar� dla otuchy. Obie mia�y wsp�czucie na twarzach.
– Saro, tak mi przykro… Nie wiem, co powiedzie�… – wykrztusi�a Melisa.
– Nic nie m�w. Tu nie ma co komentowa� – stwierdzi�a sucho Sara. – Po prostu. Jestem c�rk� cz�owieka, kt�rego szuka ca�y �wiat mugolski i czarodziejski. Kiedy trafi� do Azkabanu, ja by�am ju� na �wiecie, tyle �e male�ka, w brzuchu mamy. A on nie wiedzia�. Wychowa�am si� bez niego i nigdy nie t�skni�am, ale ostatnio bardzo pragn� go widzie� i z nim poby�. To mnie zabija, ale �yj�, Meliso!
Melisa patrzy�a na ni� badawczo spod opuchni�tych powiek, po czym po�o�y�a g�ow� na podo�ku Sary. Westchn�a.
– Kurcz�, wsp�czuj� ci… Ale wci�� nie mog� zapomnie� twego brata i jego okropnej miny, gdy to wszystko si� dzia�o. By� taki ch�odny i okrutny, zwierz�cy…
Wtuli�a si� mocniej w brzuch Sary i zala�a �zami. Sara g�adzi�a j� po w�osach delikatnie. Charlotte pokr�ci�a g�ow� z niedowierzaniem, obserwuj�c obydwie.
– Jejku… – mrukn�a. – Dwa nieszcz�cia moje. Chod�cie!
Po czym obj�a obydwie i lekko parskaj�c, trzy dziewczynki st�oczy�y si� w ludzk� kulk�, przytulaj�c do siebie. Poczu�y, �e ra�niej im w�a�nie w takiej kulce.
– Ale wci�� mnie lubicie za ojca? – zagadn�a Sara.
– Daj spok�j, tw�j ojciec nas zupe�nie nie interesuje! – prychn�a Charlotte. – Liczysz si� ty.
– Jako� to zniesiemy, nie, Saro? – pisn�a Melisa, poci�gaj�c nosem.
– Musimy… – mrukn�a panna Black. – Zaczniemy od wykurzenia ci� z dormitorium.


– Czas start!
Wszyscy zgromadzeni w sali od transmutacji pocz�li pisa� jeden z pierwszych egzamin�w, ko�cz�cych trzeci� klas�. Cosmo nie mia� egzamin�w rok temu z powodu �askawo�ci Dumbledore’a. Do�� trudno przywr�ci� si� do tej ponurej tradycji sprzed dw�ch lat. Ale ko�czy� ju� trzeci� klas�, wi�c nie w kij dmucha�, to by�a prawie po�owa lat sp�dzonych w Hogwarcie.
Co nowego mu przynios�y? Stopniowe i bardzo powolne przyzwyczajanie si� do Slytherinu i arystokracji czarodziejskiej. Zesz�oroczne perypetie z dziedzicem Slytherina i co za tym idzie, ubaw po pachy, tyle �e za darmola, skoro by� nietykalny… No i ten rok z ojcem. Ale co nowego? My�la�, �e du�o, ale obecnie jako� nie potrafi� tego poj��.
Skupi� si� na zadaniu z transmutacji, kt�re nie sprawi�o mu wi�kszych problem�w. Czynno�� pod tytu�em „Uczenie si�” sta�a u niego na ko�cu jego dziennej listy zaj��, zaraz pod „Sprz�tni�cie syfu spod ��ka Vincenta. Wykonywa� tylko w szczeg�lnie ci�kich przypadkach”. Mimo tego jako� potrafi� wynie�� z lekcji do�� sporo.
Cosmo uni�s� wzrok i popatrzy� na rud� g�ow� Rosemary, siedz�cej obok. By�a skupiona i nieco spanikowana. Zamy�li� si�, ss�c koniuszek pi�ra.
Jak si� czu�a teraz tamta dziewczynka?
Poczu� do siebie obrzydzenie i potrz�sn�� g�ow� jak pies, po czym wr�ci� do transmutacji. Mia� problem ze skupieniem. Marzy� o czym�, co by mu pozwoli�o wyrzuci� tamto wspomnienie, wymaza� je, zapomnie�… Z ka�dym dniem bola�o go coraz bardziej, niczym drzazga w ropiej�cej ranie. Nie chodzi�o nawet o wspomnienie tych przera�onych, rajskozielonych oczu. Cosmo wiedzia� doskonale, �e zobaczy� zbyt wiele, �e to by�o tej dziewczynki i tylko jej, nie mia� najmniejszego prawa obna�a� j� z sekret�w i tak bezczelnie, prawie z lup�, przygl�da� si� jej, gdy tego nie chcia�a. Nie zna� jej i podejrzewa�, �e nawet jakby si� przyja�nili, to by nie zobaczy� tego, co uda�o mu si� podpatrze� si�� i brutalno�ci�. A jednak, widok tego kawa�eczka jej obna�onego cia�a wwierca� si� w m�zg m�odego Blacka, a on z rozpacz� stwierdzi�, �e jaka� cz�� jego osoby nie chce si� pozby� tego wspomnienia, �e mu si� podoba�o… Tak bardzo nienawidzi� si� teraz za to, �e pozwoli� Draconowi dzia�a�. Wiedzia� doskonale, �e powinien mie� w�asny rozum i nie zgodzi� si� na zabaw� kosztem tej biednej dziewczynki. Co go wtedy podkusi�o?! Chyba tylko zraniona przez ni� duma i nieskalanie, ale i ciekawo��… a to ju� du�o.
Spr�bowa� wyrzu� z pami�ci �wiec�cy wci�� o�lepiaj�co obrazek przera�onej jedenastolatki i swojej r�ki, gdy odgina� t� dziwn� misk� i wykona� z powodzeniem cztery kolejne zadania, chocia� wspomnienie brz�cza�o mu przy uchu tak natr�tnie, �e mia� ochot� poderwa� si� i wrzasn��, by sobie posz�o.
Odda� prac� przed czasem, wykonawszy wszystko. Wyszed� sam na korytarz, zatopiony w nieweso�ych uczuciach. Czerwiec wlewa� do zamku mn�stwo gor�ca, wi�c postanowi� przej�� si� na b�onia, nie czekaj�c na ch�opak�w.
Siedzia�o tam wielu uczni�w, kt�rzy obecnie nie mieli egzamin�w lub jeszcze ich nie zacz�li. Cosmo przy�apa� si� na tym, �e szuka drobnej, kasztanowow�osej Gryfonki, do�� hojnie obdarzonej, jak na sw�j wiek. Mia�a takie przestraszone, soczy�cie zielone oczy i kawowe, urocze piegi…
Niestety, nigdzie jej nie by�o. W og�le nie dostrzeg� Gryfon�w z pierwszej klasy. Westchn�� i usiad� na murawie, wyci�gaj�c si� i zak�adaj�c r�ce za g�ow�. Zmru�y� oczy na pra��cym s�o�cu, ale wewn�trz jego g�owy wia� ch��d, owiewaj�cy such� pustyni� z pop�kan� ziemi�. Z jakiego� powodu poczu� zaw�d, �e nie znalaz� dziewczynki na b�oniach. Dopiero teraz do niego dotar�o, jak upokorzona zosta�a. By� mo�e wbi� j� w jakie� kompleksy, nienawi�� do samej siebie… Mo�e ba�a si� wyj�� z dormitorium po takim upokorzeniu? Czu�, �e wk�adanie komu� r�ki w miejsca intymne jest okrutne i godne Azkabanu… a sam to zrobi�. Zachowa� si� tak samo. Dlaczego mu to nie przysz�o do g�owy, gdy pakowa� t� paskudn� �ap� w jej dekolt?!
I… dlaczego tak bardzo mu si� on spodoba�? Cosmo warkn�� i uderzy� si� w czo�o z bezsilno�ci. Dwie si�y, opowiedziane po dw�ch wrogich stronach emocje i uczucia, rozdziera�y go na p�. Z jednej strony by� zrozpaczony i zawstydzony, obrzydzony swym zachowaniem i najch�tniej cofn��by czas. Ale by�a te� druga strona medalu… Nie m�g� si� op�dzi� od zaintrygowania w zwi�zku z tym, co zobaczy�. Poczu� z rozpacz�, �e zrobi�by to zn�w, ale tym razem chcia�by pozna� wi�cej…
Cosmo da� sobie pot�nego kopa kolanem w czo�o, po czym wyda� ryk frustracji i obrzydzenia, wsta� i w pe�nym p�dzie, tak jak sta�, wpad� do jeziora, ignoruj�c zaskoczonych gapi�w. Otoczy�a go zimna woda, co go w pe�ni otrze�wi�o. Wyszed� wi�c na brzeg, ociekaj�c wod�, z koszul� i spodniami klej�cymi si� do jego cia�a, czarnymi str�kami na g�owie i ciamkaj�cymi butami.
Trzeba j� koniecznie znale�� i przeprosi�.


Ten wiecz�r mia� by� prze�omowy. S�o�ce, kt�re krwawo zachodzi�o, w�lizguj�c pomi�dzy ciemny horyzont a kolorowe, majestatyczne niebo, zd��y�o tylko zaobserwowa� smutn� scen� egzekucji pewnego hipogryfa, ale dalsze wydarzenia, jeszcze bardziej zaskakuj�ce, niestety mu umkn�y. Nikt, kto siedzia� tego wieczora w zamku, nie m�g� widzie� czw�rki ukrytych pod peleryn�-niewidk� uczni�w, kt�rzy gonili w�a�nie p�ochliwego szczura, nagle zmartwychwsta�ego, czuj�c narastaj�c� rozpacz, bowiem w pobli�u kr�ci� si� sam Korneliusz Knot z Albusem Dumbledorem, a im, ma�oletnim, nie wolno si� by�o oddawa� gonitwom poza szko�� w obecnych okoliczno�ciach.
Rosemary nawet nie zd��y�a si� zastanowi�, jakie to dziwne, bo lawina wydarze� wci�� wydawa�a si� nie ko�czy�, nie m�wi�c ju� o tym, �e nic nie wskazywa�o na to, i� przystopuje. W przeci�gu paru chwil z ciemno�ci wyskoczy� du�y, czarny pies, schwyci� Rona i gdzie� go zawl�k�. Harry, Hermiona i Rosemary musieli pa�� plackiem na ziemi�, bo nagle okaza�o si�, i� gonitwa za Parszywkiem wyprowadzi�a ich a� pod korzenie wierzby bij�cej, mi�dzy kt�re wszed� pies z Ronem. I gdy w�a�nie gor�czkowo zastanawiali si�, co zrobi� z ch�oszcz�c� ich wierzb�, Krzywo�ap podbieg� do pnia i nacisn�� naro�l, powstrzymuj�c drzewo. I tu zn�w czternastolatka nie zd��y�a zatrzyma� si� nad absurdem tego, co widzia�a, gdy� chwil� potem p�dzili podziemnym korytarzem, zgi�ci wp� i przestraszeni, nap�dzani rosn�c� trwog�. Gdzie jest Ron?
Rosemary wylaz�a pierwsza z dziwnego, dusznego tunelu i rozejrza�a si� po zakurzonym, zrujnowanym pokoju. Za ni� gramolili si� do �rodka Harry i Hermiona.
– Gdzie my, do cholery, jeste�my?! – przeczesa�a rud� burz� lok�w brudn� d�oni�, ale dopiero Hermiona wpad�a na to, �e we Wrzeszcz�cej Chacie, kt�r� tak cz�sto omijali szerokim �ukiem. Na my�l o tym fakcie Rosemary przeszed� dreszcz i poczu�a si� obserwowana, ale nie by�o czasu na pogaduszki czy strach: pod�oga na pi�trze trzeszcza�a. A to oznacza�o, �e kto� by� w Chacie.
Wspi�li si� z dusz� na ramieniu po rozklekotanych schodach, po czym weszli do sypialni w idealnym napi�ciu. Na ��ku spoczywa� Ron, na szcz�cie �ywy. Rzucili si� ku niemu.
– Ron... nic ci nie jest?
– Gdzie jest ten pies?
– To nie pies – j�kn�� Ron, zaciskaj�c z�by z b�lu. – Harry, to pu�apka…
– Co…
– To nie jest pies… To animag…
Rosemary us�ysza�a za nimi huk zatrzaskiwanych drzwi. Co� chrupn�o w jej szyi, gdy gwa�townie okr�ci�a si� do ty�u, podobnie do Harry’ego i Hermiony.
Co�, na u�amek u�amka sekundy przed skojarzeniem fakt�w, podpowiedzia�o jej w g�owie, �e to b�dzie on. Zniszczony i zaro�ni�ty, brudny, obszarpany, wychudzony wrak. Jej ojciec, Syriusz Black.
– Expelliarmus! – wychrypia�, a Rosemary poczu�a, �e straci�a r�an� r�d�k�.
Ojciec patrzy� na ni� przez chwil� �wiec�cymi oczyma. Ona jednak odwr�ci�a wzrok, nie mog�c znie�� tego spojrzenia, zw�aszcza, �e nosi�o w sobie cechy czego� mi�ego.
– By�em pewny, �e przyjdziesz, �eby ratowa� swego przyjaciela – zwr�ci� si� bezpo�rednio do Harry’ego, odwracaj�c uwag� od Rosemary. – Tw�j ojciec zrobi�by to samo dla mnie. Jeste� dzielny, nie pobieg�e� po nauczyciela. A ja jestem ci za to wdzi�czny… bo to wszystko bardzo u�atwi…
Harry zrobi� krok do przodu, ale Hermiona schwyci�a go za sweter.
– Nie, Harry, nie!
– Je�li chcesz zabi� Harry'ego – krzykn�� Ron, kt�ry wsta�. – b�dziesz musia� zabi� i nas!
– Po�� si� – odpar� dziwny tonem ojciec. – Po�� si�, bo jeszcze bardziej uszkodzisz sobie nog�.
– S�ysza�e�? B�dziesz musia� zabi� nas wszystkich!
Rosemary poczu�a nagle dziwn� �cian� pomi�dzy ni� a reszt� przyjaci�. Skupili si� oni razem i czekali na �mier� z r�k jej ojca. Teraz jednak czu�a, gdy wreszcie mog�a go zobaczy� i us�ysze�, �e jest w tym jaki� absurd, najwi�kszy ze wszystkich dzisiejszych absurd�w. Dlaczego nie stan�a tam z nimi, by broni� Harry’ego? Czemu wyb�r pomi�dzy przyjaci�mi a ojcem sta� si� nagle tak trudny?
Hermiona spojrza�a na ni� z jak�� rozpacz�. Pewnie zastanawia�a si�, czemu Rosemary nie utworzy�a z ni� i Ronem zwartego muru przy Harrym. Czy�by Hermiona ba�a si� zdrady?
– Tej nocy dojdzie tylko do jednego morderstwa – za�mia� si� Syriusz Black.
– Tylko jednego? – prychn�� Harry. – Co si� sta�o? Ostatnim razem nie by�e� taki �agodny, prawda? Nie zawaha�e� si� przed zabiciem tych wszystkich mugoli, chocia� zale�a�o ci tylko na �mierci tego ma�ego Pettigrew... Co si� sta�o, czy�by� zmi�k� w Azkabanie?
– Harry! – pocz�a b�aga� Hermiona. – Uspok�j si�!
– ON ZABI� MOICH RODZIC�W!
Harry wyrwa� si� z u�cisk�w Rona i Hermiony i powali� ojca Rosemary na ziemi�, po czym rozgorza�a batalia. Rosemary zaniem�wi�a, ale Hermiona i Ron inicjowali taki wrzask, �e starczy�o za ca�� tr�jk�. Rudow�osa panna Black obserwowa�a w jakim� swoistym szoku swego najlepszego przyjaciela, kt�ry bi� si� z jej ojcem. Gdyby kt�ry� z tych dw�ch pan�w teraz poprosi� j� o pomoc, nie wiedzia�aby, po czyjej stronie si� ustawi�. Wiedzia�a, �e Harry to jej przyjaciel, a ojciec morderca i zawsze czu�a ku niemu nienawi��, nawet teraz, lecz co� by�o w jego wzroku, czym j� obdarzy� par� chwil temu, �e zupe�nie skonfundowana, mog�a jedynie stercze� jak s�up soli, zupe�nie w centrum tego wszystkiego, lecz jakby b�d�c duchem, milcz�cym obserwatorem zza weneckiego lustra.
Do walcz�cych podbieg�a Hermiona, po czym przysoli�a zdrowego kopa ojcu Rosemary, Ron za to rzuci� si� ku r�d�kom, w t� mas� i pl�tanin� wmiesza� si� te� bohatersko Krzywo�ap, atakuj�c pazurami. Tylko Rosemary sta�a na �rodku jak zaczarowana.
– Odsu�cie si�!
Hermiona i Ron odczo�gali si� na bok. Ojciec Rosemary le�a�, wymi�toszony i zapad�y, pod �cian�, dysz�c ci�ko. Uchwyci� wzrok swej c�rki, przygl�daj�cej mu si� badawczo, ale chwil� potem wlepi� spojrzenie z napi�ciem i jakim� strachem w Harry’ego, kt�ry podszed� do niego, celuj�c r�d�k� w jego serce. Rosemary ledwo prze�kn�a �lin�.
– Chcesz mnie zabi�, Harry? – wyszepta� ojciec w pe�nej napi�cia ciszy.
– Zabi�e� moich rodzic�w – odpar� hardo Harry.
– Nie przecz�… – szepn�� Syriusz po chwili milczenia. – Ale gdyby� wiedzia� wszystko…
– Wszystko? – warkn�� Harry. – Sprzeda�e� ich Voldemortowi, to mi wystarczy!
– Musisz mnie wys�ucha�! B�dziesz �a�owa�, jak mnie nie wys�uchasz… Nie rozumiesz…
– Rozumiem o wiele wi�cej, ni� ci si� wydaje – przerwa� mu Harry, dr��c. – Nigdy jej nie s�ysza�e�, co? Mojej mamy… pr�buj�cej powstrzyma� Voldemorta przed zabiciem mnie… i to ty do tego doprowadzi�e�… ty ich zdradzi�e�…
Wtem na pier� ojca wskoczy� Krzywo�ap, wbijaj�c pazury w jego i tak poprut� szat� i zas�aniaj�c go w�asnym cia�em. Rosemary unios�a brwi powoli i wci�gn�a powietrze g�o�no przez nos.
– Uciekaj – mrukn�� tato i pr�bowa� bezskutecznie zwolni� kota z roli stra�nika. Nogi Rosemary same drgn�y do przodu, nim zd��y�a im zakaza�. Ze �ci�ni�tym gard�em podesz�a do ojca i Harry’ego i… stan�a pomi�dzy nimi, zas�aniaj�c Syriusza Blacka sob�.
– Rosemary, zwariowa�a�?! – j�kn�� Ron, a Hermiona za�ka�a. Harry i Rosemary mierzyli si� lodowatymi, zaci�tymi spojrzeniami.
– Dlaczego to robisz? My�la�em, �e si� przyja�nimy – szepn�� Harry.
– Bo tak jest! – warkn�a Rosemary. – Ja tylko… ja chc� z nim porozmawia�. Chocia� pi�� minut.
Harry uchyli� usta, zupe�nie sko�owany, zmarszczy� brwi i pokr�ci� g�ow�, po czym westchn�� ze zniecierpliwieniem. Zielone, rozognione spojrzenie, wspomnienie oczu Lily Evans zla�o si� z zielonym, zaci�tym widmem Mary Ann Lupin. Harry i Rosemary wbili w siebie twardy wzrok, ale �adne nie odpu�ci�o. Milczenie wibrowa�o w powietrzu.
Wtem rozleg�y si� kroki, coraz bli�ej. Kto� wbiega� po schodach. Rosemary struchla�a…
– TU JESTE�MY! – wrzasn�a Hermiona. – NA G�RZE… SYRIUSZ BLACK… SZYBKO!
Chwila oczekiwania… i do sypialni wbieg� wujek Remus, we w�asnej osobie. Zupe�nie blady, jego zaskoczone spojrzenie spocz�o na ojcu, kt�ry le�a� bezbronny pod �cian�, na broni�cej go Rosemary i Harry’ego, celuj�cego w ojca i c�rk� r�d�k�.
– Wujku… Prosz�… – szepn�a Rosemary.
– Expelliarmus!
Czw�rka przyjaci� straci�a r�d�ki, a Harry i Rosemary odsun�li si� z pola ra�enia wujka, kt�ry stan�� na �rodku, badawczo obserwuj�c swego szwagra. Rosemary czu�a rozpacz.
– Gdzie on jest, Syriuszu? – zapyta� wujek wolno dr��cym tonem.
On? Jaki on? Rosemary by�a pewna, �e wujek Remus przyby�, by schwyta� jej ojca, a wi�c o kim mowa? Co tu si� dzieje!?
Zupe�nego skonfundowania dosta�a, gdy jej ojciec wskaza� na… Rona. Co…?
– Ale… – wujek zmarszczy� brwi, co� rozwa�aj�c. – …dlaczego dot�d si� nie ujawni�? Chyba �e… chyba �e to on by� tym… chyba �e zamienili�cie si�… nic mi nie m�wi�c…
Ojciec pokiwa� g�ow�. Rosemary obserwowa�a z napi�ciem to jednego, to drugiego.
– Panie profesorze – przerwa� milczenie Harry. – co tu si�…
Ale zatka�o go, zreszt� nie by� w tym sam. Wujek Remus podszed� do ojca, pom�g� mu wsta� i mocno si� u�ciskali, jakby bardzo za sob� t�sknili.
Rosemary zosta�a oblana wiadrem niezbyt dok�adnie wymieszanych emocji. Dlaczego?! Ojciec to morderca! Chcia�aby z nim porozmawia�… Ale wujek zawsze by� przeciwny ojcu, dlaczego nagle zmieni� zdanie? Jakie informacje sobie przekazali, o czym m�wili? Kto jest winny? Ojciec? Skoro jest z�oczy�c�, to co po jego stronie robi wujek Remus!? A mo�e… mo�e powinna odczuwa� ulg�?
– TO NIEMO�LIWE! – wrzask Hermiony rozdar� cisz�. Wygl�da�o na to, �e poza Rosemary, wpatrzon� w t� scen� z pewnego rodzaju oczarowaniem, reszta przyjaci� by�a przera�ona.
– Ty… ty…
– Hermiono…
– …ty i on!
– Hermiono, uspok�j si�…
– Nie powiedzia�am nikomu! Ukrywa�am to ze wzgl�du na ciebie…
Rosemary przenios�a sp�oszony wzrok na Hermion�. Czy�by odkry�a sekret Lupin�w?…
– Hermiono, wys�uchaj mnie, prosz�! – pr�bowa� t�umaczy� wujek. – Zaraz ci wyja�ni�!
– Zaufa�em ci – w��czy� si� do tego Harry. – a ty przez ca�y czas by�e� jego przyjacielem!
– Mylisz si�. Nie by�em przyjacielem Blacka przez dwana�cie lat, ale teraz jestem… Pozw�l mi wyja�ni�…
Rosemary wypu�ci�a powietrze, przywieraj�c do �ciany. Na jej buzi usta mimowolnie podwin�y si� ku g�rze tak, by nikt nie widzia�. By� zn�w przyjacielem ojca? WUJEK? To chyba znaczy, �e…
– NIE! – kontynuowa�a Hermiona. – Harry, nie ufaj mu, to on pom�g� Blackowi dosta� si� do zamku, on te� pragnie twojej �mierci… to WILKO�AK!
Zrobi�o si� cicho. Harry zamar�, Hermiona ci�ko dysza�a, a Ron, jakby machinalnie, przeni�s� przera�ony wzrok na Rosemary, jakby ba� si�, �e i ona jest zara�ona likantropi�.
– Wstyd� si�, Hermiono, to grubo poni�ej twoich zwyk�ych mo�liwo�ci – przerwa� gorzko wujek. – Z tych trzech zda� tylko jedno jest prawdziwe. Nie pomaga�em Syriuszowi w przedostaniu si� do zamku i na pewno nie pragn� �mierci Harry'ego… Ale nie przecz�, �e jestem wilko�akiem…
Rosemary zacisn�a oczy. Biedny wujek… Nic dziwnego, �e nigdy im nie m�wili z mam� o jego chorobie, skoro przyzwyczajony by�, �e ludzie si� go boj� i gardz� nim. Teraz jej przyjaciele na pewno b�d� mieli do niej pretensj�, �e nigdy im o tym nie powiedzia�a.
– Od kiedy o tym wiesz? – zapyta� martwym tonem wujek.
– Od dawna. Od czasu, gdy pisa�am wypracowanie dla profesora Snape'a…
– By�by zachwycony. Zada� wam ten temat, maj�c nadziej�, �e kto� zda sobie spraw�, o czym �wiadcz� objawy mojej choroby. Sprawdza�a� tabele ksi�ycowe? Zrozumia�a�, �e zawsze jestem chory podczas pe�ni? A mo�e zwr�ci�o twoj� uwag� to, �e bogin zamieni� si� w ksi�yc, kiedy mnie zobaczy�?
– I to, i to – szepn�a Hermiona.
– Jeste� najm�drzejsz� trzynastoletni� czarownic�, jak� kiedykolwiek spotka�em, Hermiono.
– Nie! Gdybym by�a cho� troch� m�drzejsza, powiedzia�abym wszystkim, kim naprawd� jeste�!
– Przecie� wiedz� – machn�� r�k� wujek. – W ka�dym razie nauczyciele.
– Dumbledore zatrudni� ci�, wiedz�c, �e jeste� wilko�akiem? – przestraszy� si� Ron. – Czy on zwariowa�?
– Niekt�rzy nauczyciele tak my�leli – mrukn�� wujek. – Du�o wysi�ku w�o�y� w to, �eby ich przekona�, �e zas�uguj� na zaufanie…
– I MYLI� SI�! – krzykn�� Harry, wci�� najwyra�niej przetrawiaj�cy likantropi� wujka. – POMAGA�E� MU PRZEZ CA�Y CZAS!
– Nie pomaga�em Syriuszowi – zaprzeczy� wujek.
– Nie pomaga�! – wtr�ci�a nagle szeptem Rosemary. – Wujek by� przekonany o winie ojca…
Nie spojrza�a na swego rodzica w trakcie ciszy, kt�ra zapad�a po jej s�owach.
– Je�li dacie mi szans�, wszystko wyja�ni� – podj�� po chwili wujek. – Zobaczcie…
I odda� ca�ej czw�rce r�d�ki, a swoj� wetkn�� za pasek od spodni.
– Prosz�. Jeste�cie uzbrojeni, my nie. Teraz mnie wys�uchacie?
– Je�li mu nie pomaga�e�, to sk�d wiedzia�e�, �e jest tutaj? – zapyta� Harry z w�ciek�o�ci�.
– Mapa. Mapa Huncwot�w. Przyjrza�em si� jej w moim gabinecie i…
– Wiesz, jak ona dzia�a?
– Oczywi�cie! Pomaga�em j� narysowa�. To ja jestem Lunatyk… tak mnie w szkole nazywali moi przyjaciele.
– Ty j� narysowa�e�?!
Rosemary dozna�a kolejnej drobnej sensacji w brzuchu, ale potem skojarzy�y jej si� opowie�ci mamy i wujka, a raczej ich skrawki. Pomi�dzy wierszami mo�na by�o wyczyta�, �e wujek, James Potter, ojciec i Peter Pettigrew byli w szkole przyjaci�mi. I nie�le rozrabiali. Lunatyk, Glizdogon, �apa i Rogacz?…
– Najwa�niejsze jest to, �e dzi� wieczorem obejrza�em j� sobie dok�adnie, poniewa� domy�la�em si�, �e ty, Rosemary, Ron i Hermiona mo�ecie wymkn�� si� z zamku, �eby odwiedzi� Hagrida przed egzekucj� Hardodzioba. I mia�em racj�, prawda? Mog�e� mie� na sobie star� peleryn� swojego ojca, Harry...
– Sk�d wiesz o pelerynie?
– Tyle razy widzia�em, jak James pod ni� znika�... – rzuci� wujek niedbale. – Rzecz w tym, Harry, �e nawet kiedy j� mieli�cie na sobie, wida� was by�o na Mapie Huncwot�w. Obserwowa�em, jak idziecie przez b�onie i wchodzicie do chaty Hagrida. Dwadzie�cia minut p�niej wyszli�cie stamt�d i skierowali�cie si� w stron� zamku. Ale w�wczas kto� ju� wam towarzyszy�.
– Co? – zdumia� si� Harry. – Nie, to nieprawda!
– Ja te� nie mog�em uwierzy� w�asnym oczom. My�la�em, �e z t� map� co� jest nie w porz�dku. Bo niby sk�d on tam si� wzi��?
– Nikogo z nami nie by�o!
– A wtedy zobaczy�em jeszcze jedn� plamk�, poruszaj�c� si� szybko w waszym kierunku, a przy plamce by�o imi� i nazwisko… Syriusz Black… Zobaczy�em, jak wpada na was, jak wci�ga was dw�ch pod wierzb� bij�c�…
– Jednego z nas! – zez�o�ci� si� Ron.
– Nie, Ron – powiedzia� z powag� wujek. – Dw�ch… M�g�bym rzuci� okiem na twojego szczura?
– Co? A co ma z tym wsp�lnego m�j szczur?
– Wszystko! Mog� go zobaczy�?
Ron niepewnie si�gn�� po Parszywka. Rosemary zupe�nie straci�a orientacj�, przygl�daj�c si� wij�cemu si� Parszywkowi w szoku. Po co wujkowi by�o zwierz�tko Rona, stare, jak �wiat?
– No i co? – zapyta� Ron, podtykaj�c wujkowi pod nos zwierz�. – Co m�j szczur ma z tym wszystkim wsp�lnego?
– To nie jest szczur – zachrypia� nagle ojciec.
– Co? Przecie� ka�dy widzi, �e to szczur...
– Mylisz si� – pokr�ci� g�ow� wujek. – To czarodziej.
– Animag – doda� ojciec. – Nazywa si� Peter Pettigrew.
Rosemary popatrzy�a na ojca, wytrzeszczaj�c oczy. Peter Pettigrew? Ich szkolny przyjaciel? Ten, kt�rego ojciec rozwali� i z kt�rego pozosta� jedynie palec?
– Ale przecie�… – zacz�a, pr�buj�c ogarn��. – Pettigrew? Przecie� zosta� chyba… zgin��, ale…
– Obaj jeste�cie pomyleni – ozwa� si� Ron, przecinaj�c wypowied� Rosemary.
– �mieszne! – doda�a Hermiona.
– Peter Pettigrew nie �yje! – zawo�a� Harry. – On go zabi� dwana�cie lat temu!
– Chcia�em to zrobi� – warkn�� ojciec. – ale ma�y Peter wzbudzi� moj� lito��… wtedy… bo tym razem b�dzie inaczej!
– Czyli go nie zabi�e�!? – zapyta�a rozpaczliwym krzykiem Rosemary, ale Syriusz jej nie us�ysza�, bo rzuci� si� ku Parszywkowi, przygniataj�c przy okazji z�aman� nog� Rona.
– Syriuszu, NIE! – krzykn�� wujek, odci�gaj�c swego przyjaciela. – POCZEKAJ! Nie mo�esz tego zrobi� tak po prostu… oni musz� zrozumie�… musimy im wyja�ni�…
– Mo�emy im wyja�ni� p�niej! – prychn�� Syriusz, pr�buj�c si�gn�� po kwicz�cego Parszywka.
– Oni… maj�… prawo… wiedzie�… o wszystkim! To by�o ulubione zwierz�tko Rona! Niekt�rych rzeczy nawet ja nie rozumiem! No i Harry… Jeste� mu winien prawd�, Syriuszu!
– No wi�c dobrze! Powiedz im, co chcesz. Tylko zr�b to szybko, Remusie. Chc� dokona� mordu, za kt�ry zosta�em uwi�ziony.
Rosemary obserwowa�a ojca k�tem oka. Czyli za tym wszystkim kryje si� jaka� nieokre�lona prawda… Ale co to oznacza? Owszem, ojciec i wujek pr�bowali im co� wyt�umaczy�, ale jak do tej pory wysz�o tylko tyle, �e domniemana ofiara ojca jest zwierz�tkiem domowym jej przyjaciela, co jest ma�o mo�liwe. Ale co ze zdrad� Potter�w? Co z dwunastoma mugolami? Jak to wyja�ni�?
– Obaj jeste�cie czubkami – oznajmi� nagle Ron. – Mam tego dosy�. Spadam.
Spr�bowa� wsta�, ale wujek Remus wycelowa� r�d�k� w Parszywka.
– Wys�uchasz mnie, Ron – rzek�. – Tylko trzymaj Petera mocno i s�uchaj.
– TO NIE JEST �ADEN PETER, TO JEST PARSZYWEK!
– Byli �wiadkowie, kt�rzy widzieli, jak Pettigrew umar�. Ca�a ulica… – zwr�ci� uwag� Harry.
– Nic nie widzieli, tak im si� tylko wydawa�o! – wykrzykn�� ojciec.
– Wszyscy my�leli, �e Syriusz zabi� Petera – rzek� spokojnie wujek. – Sam w to wierzy�em… Zreszt�, Rosemary o tym dobrze wie… Dop�ki dzi� wieczorem nie spojrza�em na t� map�. Bo Mapa Huncwot�w nigdy nie k�amie… Peter �yje. Ron trzyma go w r�kach, Harry.
Zaleg�a dziwna cisza. Ron i Harry wymienili pow�tpiewaj�ce spojrzenia. Rosemary skuli�a si� bardziej przy �cianie, czekaj�c wreszcie na jakie� konkrety. A Hermiona odezwa�a si� wreszcie:
– Ale… panie profesorze… przecie� Parszywek nie mo�e by� Peterem Pettigrew… to po prostu niemo�liwe i pan o tym dobrze wie…
– A niby dlaczego to jest niemo�liwe?
– Bo… bo ludzie by wiedzieli, �e Peter Pettigrew zosta� animagiem. Przerabiali�my animag�w na zaj�ciach z profesor McGonagall, a ja czyta�am o nich sporo w bibliotece… Ministerstwo prowadzi rejestr czarownic i czarodziej�w, kt�rzy mog� zamienia� si� w zwierz�ta, zapisuje si� tam, w jakie zwierz�ta si� zmienili… ich znaki szczeg�lne, opis… i ja posz�am, �eby zobaczy�, czy profesor McGonagall nie ma na tej li�cie, i w tym stuleciu by�o tylko siedmiu animag�w, a nie ma w�r�d nich nazwiska Petera Pettigrew…
Wujek Remus wybuchn�� �miechem. Hermiona si� myli, pomy�la�a nagle Rosemary, m�wi o tym, �e zarejestrowanych by�o siedmiu, ale przed chwil� widzia�a na w�asne oczy niezarejestrowanego…
– Hermiono, znowu masz racj�! – powiedzia� wujek. – Tyle �e ministerstwo nigdy si� nie dowiedzia�o, �e po Hogwarcie buszowa�o sobie trzech niezarejestrowanych animag�w!
– Je�li masz zamiar opowiada� im wszystko po kolei, to si� pospiesz, Remusie – ozwa� si� ojciec z k�ta. – Czeka�em dwana�cie lat i nie zamierzam czeka� d�u�ej.
– Dobrze, dobrze… ale b�dziesz musia� mi pom�c, Syriuszu. Ja wiem tylko, jak to si� zacz�o…
Drzwi otworzy�y si� same, na chwil� przerywaj�c ten dziwny moment.
– Tutaj straszy! – mrukn�� Ron.
– Nie, nic tu nie straszy. – wujek obserwowa� czujnie otwarte drzwi. – Wrzeszcz�cej Chaty nigdy nie nawiedza�y duchy… Te wrzaski i j�ki, kt�re s�yszeli mieszka�cy wioski, to moja robota.
Rosemary poruszy�a si� niespokojnie pod �cian�, g�odna opowie�ci wujka. Odchrz�kn�� i rzek�:
– Wszystko zacz�o si� od tego… od tego, �e sta�em si� wilko�akiem. Nie wydarzy�oby si� to wszystko, gdybym nie zosta� pogryziony… i gdybym nie by� tak uparty… By�em bardzo ma�ym ch�opcem, kiedy zosta�em ugryziony. Moi rodzice pr�bowali wszystkiego, ale w tamtych czasach nie by�o na to lekarstwa. Eliksir, kt�ry przyrz�dza mi profesor Snape, to bardzo �wie�y wynalazek. Dzi�ki niemu jestem niegro�ny. Za�ywaj�c go w ci�gu tygodnia poprzedzaj�cego pe�ni� ksi�yca, zachowuj� pe�n� �wiadomo��, kiedy podlegam przemianie… Mog� ukry� si� w swoim gabinecie… zwin�� si� w k��bek jak nieszkodliwy wilk i czeka�, a� ksi�yca znowu zacznie ubywa�. Ale kiedy�, zanim wynaleziono wywar tojadowy, raz na miesi�c stawa�em si� gro�nym potworem. Rodzice byli zrozpaczeni, nawet posun�li si� do oddania mojej siostry do adopcji, bym jej nie zagra�a�. Rosemary o tym wie… Ale to nie wszystko. Wydawa�o si� niemo�liwe, �ebym m�g� uczy� si� w Hogwarcie. Inni rodzice z pewno�ci� nie zgodziliby si� na to, aby ich dzieci nara�one by�y na moje towarzystwo. Ale dyrektorem szko�y zosta� Dumbledore. Chcia� mi pom�c. Powiedzia�, �e je�li zachowamy w�a�ciwe �rodki bezpiecze�stwa, nie ma powodu, by wzbrania� mi pobytu w Hogwarcie… Powiedzia�em ci par� miesi�cy temu, Harry, �e wierzba bij�ca zosta�a zasadzona w tym roku, w kt�rym pojawi�em si� w szkole. Ale nie powiedzia�em ci wszystkiego. W�a�nie dlatego zosta�a zasadzona… Ten dom… tunel, kt�ry do niego prowadzi… to wszystko zosta�o zbudowane dla mnie. Raz w miesi�cu przenoszono mnie tutaj, �ebym w spokoju przeszed� transformacj�. A to drzewo posadzono przy wej�ciu do tunelu, �eby nikt nie dosta� si� do miejsca, w kt�rym na par� dni stawa�em si� gro�nym wilko�akiem.
Rosemary podkuli�a kolana pod brod�. Wujek nigdy nie by� ch�tny, by jako� szczeg�lnie si� zwierza�, z tego wzgl�du ch�tnie skorzysta�a z okazji, by wreszcie pos�ucha� czego� ciekawego.
– Moje transformacje w tamtych czasach by�y… by�y straszne. Przemiana w wilko�aka jest bardzo bolesna. Oddzielano mnie od ludzi, wi�c k�sa�em samego siebie. Mieszka�cy wioski s�yszeli te wycia i ha�asy i my�leli, �e to jakie� wyj�tkowo ha�a�liwe duchy. Dumbledore podtrzymywa� te pog�oski… Nawet teraz, kiedy w tym domu od lat panuje cisza, mieszka�cy boj� si� do niego zbli�a�… Pomijaj�c te straszne chwile, by�em jednak tak szcz�liwy, jak nigdy przedtem. Po raz pierwszy w �yciu mia�em przyjaci�, trzech wspania�ych przyjaci�: Syriusza Blacka… Petera Pettigrew… no i twojego ojca, Harry… Jamesa Pottera. Rzecz jasna, moi trzej przyjaciele nie mogli nie zauwa�y�, �e znikam gdzie� raz w miesi�cu. Wymy�la�em r�ne historie. M�wi�em im, �e moja matka jest chora i �e musz� jecha� do domu, �eby si� z ni� zobaczy�… Ba�em si� panicznie, �e odwr�c� si� ode mnie, kiedy si� dowiedz�, kim… a raczej czym jestem. Ale oni, rzecz jasna, sami odkryli prawd�… tak jak ty, Hermiono… I wcale mnie nie porzucili. Zrobili co�, co sprawi�o, �e moje przemiany nie tylko przesta�y by� straszliw� m�k�, ale zacz�y by� najwspanialszymi okresami w moim �yciu… Stali si� animagami.
– M�j tata te�? – zapyta� Harry.
– Tak, tw�j tata te�. Opanowanie tej sztuki zaj�o im prawie trzy lata. Tw�j ojciec i Syriusz byli najzdolniejszymi uczniami w szkole, no i mieli troch� szcz�cia, bo przemiana w animaga jest bardzo ryzykowna… to jedna z przyczyn, dla kt�rych ministerstwo bacznie obserwuje tych, kt�rzy pr�buj� tego dokona�. Peter korzysta� z pomocy Jamesa i Syriusza. I w ko�cu, a by�o to ju� w pi�tej klasie, uda�o im si� opanowa� t� sztuk�. Ka�dy z nich m�g� zamienia� si� w inne zwierz�, kiedy tylko chcia�.
– Ale jak to mog�o pom�c tobie? – zapyta�a Hermiona.
– Nie mogli dotrzymywa� mi towarzystwa jako ludzie, wi�c byli ze mn� jako zwierz�ta. Wilko�ak jest gro�ny tylko dla ludzi. Wymykali si� co miesi�c z zamku, ukryci pod peleryn�-niewidk�. Przemieniali si�… Peter, jako najmniejszy, prze�lizgiwa� si� mi�dzy ga��ziami wierzby bij�cej i dotyka� s�ka, kt�ry j� parali�owa�. Potem w�azili do tunelu i docierali a� tutaj… do mnie. Pod ich wp�ywem sta�em si� mniej gro�ny. Nadal mia�em cia�o wilka, ale w ich towarzystwie �wiadomo�� mia�em troch� mniej wilcz�.
– Pospiesz si�, Remusie – warkn�� ojciec. Rosemary wci�� nie mia�a odwagi na niego spojrze�.
– Robi�, co w mojej mocy, Syriuszu… Zmierzam do ko�ca… No wi�c w ten spos�b otworzy�y si� przed nami niesamowite mo�liwo�ci. Wkr�tce zacz�li�my opuszcza� Wrzeszcz�c� Chat� i nocami w��czy� si� po wiosce i po szkolnych b�oniach. Syriusz i James przemieniali si� w wielkie zwierz�ta, wi�c mogli panowa� nad wilko�akiem. W�tpi�, czy kiedykolwiek jaki� ucze� Hogwartu tak dobrze pozna� tereny szko�y i Hogsmeade jak my… Pozwoli�o to nam opracowa� Map� Huncwot�w i opatrzy� j� naszymi przydomkami. Syriusz to �apa. Peter to Glizdogon. James by� Rogaczem.
– A jakim zwierz�ciem… – zacz�� Harry.
– Ale to nadal by�o niebezpieczne! – przerwa�a Hermiona. – W��czy� si� po nocy z wilko�akiem! A gdyby� wymkn�� si� im spod kontroli i kogo� ugryz�?
– Ta my�l nawiedza mnie do dzi�. Bywa�y gro�ne chwile, wiele takich chwil. P�niej si� z tego �miali�my. Byli�my m�odzi, lekkomy�lni… uwa�ali�my si� za wielkich spryciarzy. Czasami czu�em wyrzuty sumienia wobec Dumbledore'a, bo zawiod�em jego zaufanie… w ko�cu przyj�� mnie do Hogwartu, a �aden poprzedni dyrektor nie chcia� tego zrobi�. Nie mia� poj�cia, �e wci�� �ami� przepisy, kt�re ustanowi� dla mojego w�asnego bezpiecze�stwa. Nigdy si� nie dowiedzia�, �e przeze mnie jego trzej uczniowie stali si� nielegalnie animagami. Ale zawsze jako� zapomina�em o wyrzutach sumienia, kiedy tylko zabierali�my si� do zaplanowania kolejnej w��cz�gi. Tak by�o co miesi�c. I wcale si� nie zmieni�em… Przez ca�y ten rok walczy�em ze sob�, zastanawiaj�c si�, czy powiedzie� Dumbledore'owi, �e Syriusz jest animagiem. Ale nie zrobi�em tego. Dlaczego? Bo by�em za wielkim tch�rzem. Musia�bym si� przyzna�, �e kiedy by�em uczniem, zawiod�em jego zaufanie, �e poci�gn��em za sob� innych… a zaufanie Dumbledore'a naprawd� wiele dla mnie znaczy�o. Przyj�� mnie do Hogwartu, kiedy by�em ch�opcem, da� mi w ko�cu posad�, gdy ja stroni�em od ludzi i nie mog�em sobie znale�� p�atnej pracy. Wmawia�em wi�c sobie, �e Syriusz przenikn�� do zamku dzi�ki znajomo�ci czarnej magii, kt�rej si� nauczy� od Voldemorta, a to, �e jest animagiem, nie ma z tym nic wsp�lnego… Mo�na wi�c powiedzie�, �e Snape nie myli� si� co do mnie.
– Snape? – wychrypia� nagle ojciec ze zdumieniem. – A co Snape ma z tym wsp�lnego?
– On jest tutaj, Syriuszu. On te� tutaj naucza. Profesor Snape by� z nami w szkole.
– Tak, przyja�ni� si� z mam�, nie? – spyta�a Rosemary, pr�buj�c sobie wyobrazi� ma�ego Snape’a.
– Tak – wujek przytakn��. – Wszyscy byli�my na tym samym roku. Bardzo si� sprzeciwia� mianowaniu mnie nauczycielem obrony przed czarn� magi�. Wci�� powtarza� Dumbledore'owi, �e nie zas�uguj� na zaufanie. Mia� swoje powody… bo, widzicie, Syriusz za�artowa� sobie z niego okrutnie… ma�o brakowa�o, a ten g�upi dowcip zako�czy�by si� dla Snape'a tragicznie… g�upi dowcip, w kt�rym ja bra�em udzia�…
– Zas�u�y� sobie na to – warkn�� ojciec. – W�szy�, pods�uchiwa�, �eby tylko si� dowiedzie�, dok�d si� wymykamy… bo mia� nadziej�, �e nas wylej�…
– Severusa bardzo interesowa�o, gdzie znikam co miesi�c – zwr�ci� si� do Rosemary i jej przyjaci� wujek. – Nie bardzo si� lubili�my. On zw�aszcza nie znosi� Jamesa. Chyba by� zazdrosny o jego wyczyny na boisku quidditcha… W ka�dym razie pewnego wieczoru Snape zobaczy�, jak id� przez b�onie z pani� Pomfrey, kt�ra jak co miesi�c prowadzi�a mnie do wierzby bij�cej. Bardzo go to zaintrygowa�o. Syriusz wpad� na pomys�… uzna�, �e to b�dzie bardzo… ee… zabawne… �eby powiedzie� Snape'owi, �e musi tylko szturchn�� d�ugim kijem naro�l na pniu, a b�dzie m�g� mnie �ledzi�. No i, rzecz jasna, Snape to zrobi�…
Rosemary nie mog�a si� pohamowa� i u�miechn�a si� z�o�liwie do samej siebie, czuj�c jaki� rodzaj dumy z powodu swego ojca. Zerkn�a na niego, nie kryj�c z�o�liwego u�mieszku, ale wzdrygn�a si�, gdy spostrzeg�a, �e i on patrzy na ni�. B�yszcz�cymi, zaciekawionymi oczyma. Tym razem nie odwr�ci�a wzroku i poch�ania�a jego spojrzenie swym w�asnym. Razem, w ciszy i dyskrecji, pletli pomi�dzy sob� cieniutk� ni� relacji, niczym paj�k. To by�a ich chwila, wy��cznie. Nie mog�a zrozumie�, dlaczego nagle ogarn�o j� takie odpr�enie. I wtedy nagle przysz�a jej do g�owy szalona my�l. Dlaczego ojciec �ciga Petera Pettigrew? A mo�e… Mo�e to nie on doni�s� na Potter�w, tylko w�a�nie Pettigrew? Skoro niby �y� (Rosemary w�tpi�a, by Mapa Huncwot�w si� popsu�a), to dlaczego si� ukrywa�? Dlaczego tyle lat temu uda� na �rodku ulicy bohatera, a potem nie ujawni� nikomu, �e �yje? Mo�e mia� co� na sumieniu… Mama m�wi�a, �e tato brzydzi� si� czarn� magi�, a wi�c to nie on, przypuszczalnie, wybi� tych wszystkich ludzi… Co by by�o, gdyby te wszystkie spekulacje, rodz�ce si� w g�owie Rosemary, okaza�y si� prawd� i to rzeczywi�cie nie ojciec zabi�, ale tylko tak do wygl�da�o… By�o co� niesamowicie ciep�ego i relaksuj�cego w my�li, �e tata jest niewinny. �e odt�d pojawi si� w jej �yciu. I ju� nigdy nie odejdzie.
– Pomy�lcie sami: gdyby dosta� si� a� tu, do tego domu, napotka�by wilko�aka… – kontynuowa� wujek. – Ale tw�j ojciec, Harry, kiedy si� dowiedzia�, co Syriusz zrobi�, polecia� za Snape'em i wyci�gn�� go stamt�d, nara�aj�c w�asne �ycie… Niestety, Snape zd��y� mnie zobaczy� na ko�cu tunelu. Dumbledore zakaza� mu komukolwiek o tym m�wi�, ale odt�d Snape wiedzia� ju�, kim jestem…
– Wi�c to dlatego Snape tak ci� nie lubi – spyta� Harry. – Dlatego, �e bra�e� w tym udzia�?
– Tak, dlatego – rozleg� si� dziwnie znajomy g�os. Wszyscy podskoczyli, bowiem na �rodku sypialni zmaterializowa� si� znik�d Snape, �ci�gaj�c peleryn�-niewidk� i celuj�c w wujka Remusa.



Po powrocie z pracy w domu by�o dziwnie cicho i martwo. Odrobi�am codzienn� rutyn�, czuj�c si� straszliwie samotnie. Ca�y �wiat za oknem spowija� dziwny, czerwonawy blask, a to przez ciemne chmury, kt�re zawis�y nad domami i kontrastuj�cy z nimi blask krwawo zachodz�cego s�o�ca. �wiat, utopiony w szale�czej czerwono�ci i przykryty cieniem burzowych chmur wygl�da� jak widziany oczyma wariata. Zaczyna�o delikatnie kropi�.
Chwyci�am list� zakup�w i siatk�, oraz kilka mugolskich monet, po czym, zaciskaj�c wiosenny p�aszczyk na piersi, wysz�am na ledwo muskaj�cy �wiat ciep�y deszcz. Stukot moich obcas�w odbija� si� od pachn�cego rzadkim deszczem chodnika, na ulicy nie by�o nikogo, domy niewzruszenie patrzy�y na zach�d pustymi, ciemnymi oknami, o�wietlane jaskrawo w g�rnej po�owie. Dolna ton�a w mroku miasta, gdzie nie si�ga� ju� blask krwawego zachodu. Tylko g�rna by�a ponad to, co na ziemi i mog�a zanurzy� si� w s�o�cu.
Dosz�am w ko�cu do malutkiego sklepiku na rogu. Worthsword, b�d�cy w�a�cicielem, by� jedynym czarodziejem w okolicy, poza nasz� rodzin�. Sympatyczny, acz nieco nerwowy jegomo��, sprzedaj�cy co�, co on sam opatrywa� nalepkami „zdrowa, naturalna �ywno��”. W rzeczywisto�ci rozprowadza� po Basildon produkty, kt�re pochodzi�y z jego magicznego gospodarstwa. Worthsword mia� misj�: da� mugolom nieska�one i podrasowane magicznie mas�o i chleb, mleko i ser, bo mugole s� z pewno�ci� niezwykle nieszcz�liwi z tymi okropnymi, nadmuchanymi marketami z ich nadmuchanym chlebem i warzywami. Ba� si� tylko chwilami, czy w kt�rym� z p��ciennych work�w, stoj�cych pod �cian�, nie zawieruszy�o si� czasem jakie� magiczne nasionko i czy mugol nie wyhoduje zamiast owsa tentakuli. C�, Voldemort nie by�by zachwycony z czarodzieja, kt�ry daje mugolom sw� zdrow� �ywno��.
– Co poda�? – u�miechn�� si� na m�j widok.
– Kostk� mas�a… Mo�e z p� bochenka chleba… – zerkn�am w list�. – Przetw�r z dyni, widz�, �e pan ma �wie�y…
Worthsword pakowa� wszystko w milczeniu i gdy ostatnia starsza pani wysz�a z jego male�kiego sklepu, nachyli� si� do mnie i u�miechn�� tajemniczo.
– Chce pani us�ysze� najnowsze rewelacje? W�a�nie otrzyma�em „Proroka Wieczornego” od �ony, wr�ci�a kilka minut temu z Pok�tnej…
Postawi� przede mn� zapakowane w papierowe torby zakupy. Popatrzy�am na niego z zaciekawieniem. By� moim jedynym ��cznikiem w miejscu zamieszkania z czarodziejskim �wiatem. Kiwn�am g�ow�, zastanawiaj�c si�, co takiego Worthsword przeczyta�.
– Wi�c… – zrobi� przerw� dla lepszego efektu. – Syriusza Blacka z�apano. Sza�, prawda?
– Z�apano… Syriusza?… – zrobi�o mi si� s�abo, ale dzielnie wytrzyma�am. W�a�ciciel sklepiku nie wiedzia� przecie�, �e jestem pani� Syriuszow� Blackow�.
– Wczoraj wieczorem… Pod Hogwartem… Dzi�ki mojej �onie mog�em si� tego b�yskawicznie dowiedzie�, bo od roku kupuje gazety wieczorem… Podobno nauczyciel eliksir�w z�apa� nieprzytomnego Blacka w towarzystwie tr�jki uczni�w, w tym samego Harry’ego Pottera! Mo�e pani da� wiar�? Mo�e Black pr�bowa� zabi� Pottera… Pozwolono dementorom na poca�unek! Co za sensacja! Nareszcie koniec z tym wiecznym strachem…
– Wczoraj?… Z�o�yli poca�unek… – poczu�am si�, jakbym sama by�a pozbawiona wn�trza, duszy, �ycia…
– Nie wiem, tak pisali w gazecie. Minister pozwoli� na to dementorom, ale �adne nowe informacje si� nie pojawi�y. Nie by�o artyku�u na temat samej egzekucji. Mia�a by� wczoraj.
– Tak, no… Eee… Och, nie wy��czy�am czajnika… Przepraszam i do… do widzenia… – odpar�am jedynie i szybko wysz�am ze sklepu, d�wigaj�c w ramionach torby. Z ka�dym krokiem w kierunku domu robi�o mi si� czarniej przed oczyma. Z�apali Syriusza. I dementorzy maj� go pozbawi� duszy…
Zacz�am biec, obcasy sprawia�y, �e czu�am si�, jakbym bieg�a pod pr�d w smole. S�oik z dyni� wypad� z torby i rozprys� si� na betonie, ale ja bieg�am dalej, czuj�c, jak w g�owie mi si� ko�uje. Ka�dy oddech by� coraz trudniejszy do z�apania.
Dopad�am do mojego domu, otworzy�am go i porzuci�am niekompletne zakupy na pod�odze w holu. Sama upad�am obok nich, niezdolna do niczego, wytrzeszczaj�c oczy dziko.
Wczoraj wieczorem z�apali Syriusza… Ja nic o tym nie wiedzia�am… I mieli go wczoraj pozbawi� duszy. Na zawsze warzywo, m�j dzielny i kochany Syriusz… Czy rzeczywi�cie nigdy go mia�am ju� nie widzie�? Okrutny los pozwoli� mu uciec, by przed czym� dalece gorszym ni� �mier� zazna� chwili wolno�ci, a mnie kaza� nabra� fa�szywej, odebranej ponownie nadziei. O, jak bola�o, gdy raz dana rozpaczliwa nadzieja by�a si�� wyszarpywana z serca…
– Syriuszu… SYRIUSZ!!! – �ka�am, zwijaj�c si� na ch�odnej, oboj�tnej posadzce holu. By�o ju� za p�no. Syriusz by� tylko warzywem, bez uczu�, to�samo�ci, mi�o�ci…
Czo�ga�am si� w dzikiej rozpaczy po ch�odzie, �kaj�c i zawodz�c. Nie czu�am si� tak potwornie nigdy. Nawet wtedy, gdy tej feralnej nocy straci�am wszystko. Czu�am, jakby moje serce krwawi�o, p�ka�o z b�lu i �alu, nigdy niezaspokojonej t�sknoty…
– Oddajcie mi go… – �ka�am. – Takiego bez duszy… Ja go kocham i b�d� si� nim opiekowa� do �mierci… To nic, �e mnie nie kocha i nie pami�ta. To nic, �e nie b�dziemy mogli rozmawia�… Chc� o niego dba�, wi�c oddajcie mi go, ZABRALI�CIE JU� DO��, NIE POTRZEBNY WAM WI�CEJ, JU� SP�ACI� SW�J D�UG, CZEGO CHCECIE?!
�kaj�c na pod�odze u st�p schod�w, zwin�am si� w k��bek, niezdolna do ruchu. Cisza. Nikogo nie by�o w domu. Tylko krwawy blask, wlewaj�cy si� przez okna i k�ad�cy pasami na ziemi i meblach, milcz�cy kurz, leniwie fruwaj�cy w s�o�cu i ta martwa, wieczna cisza…

Tego po�udnia hucza�o od wydarze�. Upa�, jaki odwiedzi� okolice Hogwartu by� tak nieziemski, �e prawie wszyscy wype�zli na b�onia lub odwiedzili ostatni raz przed wakacjami Hogsmeade. Cosmo by� wyj�tkiem. Le�a� zupe�nie sam w ch�odnym dormitorium, wyci�gni�ty na swym zielonym �o�u. Do�� dziwne wyda�o mu si� to, �e szuka� ch�odu, gdy� zazwyczaj pierwszy wybiega� na taki upa�, ale ostatnio nie czu� si� sob�, wi�c ta zmiana w jego zachowaniu wcale go jako� nie zdziwi�a. Draco, Vincent i Gregory poszli do wioski i ca�e szcz�cie, bowiem Draco wci�� tru� mu przy uchu o Hardodziobie. By� w�ciek�y i zupe�nie niepocieszony z powodu faktu, �e hipogryf nawia�. Cosmo mia� do�� wys�uchiwania o „tym cholernym hipogryfie, kt�ry mia� zdechn�� w m�kach, bo o�mieli� si� podnie� cho�by parszywy szpon na moj� wa�n� osob�”.
Czternastolatek usiad� na ��ku, czuj�c, �e ma wstr�tny humor. Nie do��, �e jego tata uciek� i nie spotka� si� z nim, to jeszcze �lizgoni dokuczali mu szyderczymi uwagami i u�mieszkami z powodu likantropii wujka, no i sprawa tej dziewczynki, m�cz�ca go od przesz�o dw�ch tygodni…
Ojciec by� tak blisko, zosta� nawet z�apany, ale uciek� w cudowny spos�b sprzed pysk�w ministra i tego ca�ego zakapturzonego ch�amu. Cosmo rozumia�, �e w takich warunkach nie mia� wiele g�owy do pogaduszek z synkiem, ale i tak czu� wielki zaw�d. Czy go spotka wkr�tce? Co ojciec b�dzie porabia� przez wakacje?
Wsta� z ��ka i pocz�� kr��y� po dormitorium. Mo�e teraz wypada�oby naprawi� sw�j b��d i znale�� w tym t�oku na b�oniach t� dziewczynk�? W sumie dzi� by� dobry moment: wielu ludzi ze starszych klas posz�o do Hogsmeade, wi�c ten swoisty filtr m�g� mu pom�c w odnalezieniu jej w t�umie pierwszo- i drugoklasist�w, a nie ca�ej szko�y. Chwil� jeszcze pokr�ci� si� po sypialni, czuj�c narastaj�c� ze stresu gul� w gardle, bo to, co mia� zrobi�, by�o dla niego naprawd� stresuj�ce, po czym wyszed� na klatk� schodow�, trzaskaj�c z nieuwagi drzwiami. Zbieg� po schodach, mijaj�c w salonie dw�ch lub trzech zimnolubnych �lizgon�w. Cieszy� si�, �e nie musi z nimi przesiadywa�, bo �a�osne aluzje na temat wilko�actwa jego wujka dzia�a�y mu ju� na nerwy. Ca�a szko�a dudni�a o tym, �e wspania�y i lubiany nauczyciel jest wilko�akiem i w nocy siedzia� w Lesie, k�api�c z�bat� paszcz� na inne zwierz�ta podobne mu, ale chyba tylko �lizgoni mieli z tego powodu jaki� ubaw. Cosmo widzia� na twarzach innych uczni�w zmartwienie, bo wujek Remus by� naprawd� niezwykle lubiany. Przynajmniej w�r�d Gryfon�w, Krukon�w i Puchon�w. Jego rezygnacja zmartwi�a wszystkich.
Po d�u�szej w�dr�wce wyszed� na s�oneczne b�onia i od razu zmartwi� si�, �e ubra� dzi� czarn� koszul�. Po chwili jednak oklap� w sobie. Przecie� wszystkie jego ubrania by�y czarne, zadba� o to ju� na pocz�tku zesz�ego roku, gdy z p�toramiesi�cznym po�lizgiem i sk�rzan� kurtk� dotar� do szko�y.
Rozpi�� wi�c dwa guziki pod szyj� i z sercem na ramieniu i r�kami w kieszeniach pocz�� skanowa� b�onia w poszukiwaniu jakich� ma�ych Gryfon�w. Ruszy� w kierunku jeziora, bo wyda�o mu si� naturalne, �e jego siostra z przyjaci�k� siedz� w�a�nie tam. W najwi�kszym skupisku uczni�w…
Niestety, wszystko co kurduplowate na b�oniach by�o, nie wygl�da�o na pierwszoklasistki z Gryffindoru. Pokr�ci� si� jeszcze troch� na ��kach i wzg�rzach, oraz w parku, ale bardziej go to zm�czy�o i sfrustrowa�o w tym upale, ni� da�o cokolwiek. Mo�e dziewczynka wci�� si� kisi w swej sypialni? Czy wywo�a�by wielkie poruszenie, gdyby wspi�� si� na wie�� Gryffindoru? A mo�e podlecie� tam na szkolnej miotle lub hipogryfie?…
Zmierza� szkolnymi korytarzami, przeczesuj�c co jaki� czas czarne w�osy ze zdenerwowania. Czu�, �e musi to za�atwi� przed ko�cem roku, ale jak na z�o��, wci�� nie m�g� znale�� tego dziecka…
– Och! – wyrwa�o mu si�, bo zielone, wytrzeszczone oczy, kt�re wci�� mia� przed w�asnymi w swym m�zgu, nagle wyskoczy�y na niego zza w�g�a. Cosmo i Gryfonka prawie si� zderzyli, bo dziewczynka niespodziewanie wypad�a na niego zza zakr�tu, brutalnie �cinaj�c skr�t przy �cianie, jakby przemyka�a si� w�a�nie przy niej, niczym czaj�c si� zbieg. Na widok Cosmo, kt�ry przystan��, przygl�daj�c si� jej z g�ry, wytrzeszczy�a rajskozielone oczy jeszcze bardziej, jakby jej koszmar senny si� zi�ci�. Oczy nieco zaszkli�y si� i zrobi�a krok w ty�, otwieraj�c usta i je zamykaj�c, po czym szybko spr�bowa�a go wymin��. Z�apa� j� za nadgarstek, a ona zamar�a, zupe�nie sztywna z przera�enia. Poczu� w nozdrzach zapach bzu, mo�e z b�oni, ale czy tam by� bez? Nie potrafi� sobie przypomnie�.
– Poczekaj… – mrukn�� Cosmo �agodnie. – Melisa, tak?
Nie odpowiedzia�a, jakby sam widok jej oprawcy j� spetryfikowa�.
– Meliso… – zacz�� ze skruszon� min�, czuj�c, jak jego serce t�ucze si� w piersi. Nie wiedzia�, co powiedzie�, ca�a przemowa, kt�r� sobie u�o�y�, ju� si� ulotni�a. – Chcia�em ci� przeprosi�. Ju� dawno, ale nie mog�em ci� znale��. To, co zrobi�em, by�o straszne…
Zarumieni� si� na wspomnienie ca�ego incydentu i pr�bowa� ola� bez, kt�ry go troch� oszo�omi�. Melisa nie odzywa�a si�, wci�� sztywna, jak zaj�c we wnykach. Cosmo poczu� nagle, �e przegra�.
– B�agam, wybacz mi – poprosi�, pr�buj�c spojrze� w jej rajskozielone oczy, ale Melisa wbi�a wzrok w pod�og�. – B�agam. Nie b�d� ci� wi�cej gn�bi� i bardzo �a�uj� tego, �e wtedy tak si� sta�o. Ch�tnie bym cofn�� czas, ale si� nie da… i mog� tylko prosi� o przebaczenie. Wiem, �e nie zas�uguj�, ale bardzo ci� o nie prosz�. Wybaczysz mi?
Dziewczynka nie odzywa�a si�, Cosmo wyczekiwa� jakiejkolwiek reakcji, ale ona wci�� patrzy�a w dywan. Sk�ra pod jej br�zowymi piegami by�a szarawa, mimo tego, �e zwykle mia�a �niady kolor. Tylko cisza i bez unosi�y si� mi�dzy nimi. Cosmo czu� si� z ka�d� chwil� coraz gorzej. W ko�cu pu�ci� nadgarstek Melisy z nadziej�, �e teraz dziewczynka poczuje wi�ksz� swobod�. Ale ona przytuli�a do piersi swoj� d�o�, kt�r� przed chwil� Cosmo trzyma�, jakby chcia�a j� pocieszy�. Na nadgarstku dostrzeg� �lad swego dotyku, tak kurczowo j� trzyma�.
Melisa popatrzy�a na niego wyzywaj�co, a w rajskozielonych oczach by� l�d.
– To co zrobi�e�, jest niewybaczalne. Obdar�e� mnie ze wszystkiego i zabra�e� mi to wbrew mojej woli. – w du�ych, zielonych oczach zaszkli�y si� �zy. – Zostaw mnie, nie prze�laduj mnie wi�cej!
– Nie prze�laduj�, ja chcia�em tylko… – zacz�� Cosmo z rozpacz�.
– Zostaw mnie w spokoju – za�ka�a cicho i odbieg�a, a w korytarzu rozleg� si� jej szloch. Kroki powoli cich�y, a� zamilk�y ca�kowicie, a Cosmo sta� wci��, w tym samym miejscu, gapi�c si� w dywan i nie maj�c si�y si� ruszy�. Jedyne co czu�, to wszechogarniaj�ca pustka i bez.


Ockn�am si�, zap�akana. Bola� mnie ca�y ko�ciec. Zebra�am z pod�ogi sponiewierane cia�o, czuj�c, jak bardzo opuchni�te mam oczy od �ez. Wsta�am i powlok�am si� po schodach na g�r�. Czu�am si� tak paskudnie, jak rzadko kiedy. W g�owie hucza�o od my�li, a czarny lej we mnie wch�ania� wszystko, co dobre i udane by�o w moim �yciu. Pozosta�a tylko szarawa pustka, a �adna, czerwcowa pogoda za oknem �mia�a si� ze mnie. Bez �ycia wykona�am kroki w kierunku sypialni. Wszystko naoko�o wydawa�o mi si� tak b�ahe, nieistotne, oboj�tne i wr�cz g�upie. Z�o�y�am swe bol�ce od �rodka cia�o na zimnej po�cieli. Dochodzi�o po�udnie.
Musia�am zasn�� tam, na dole pod schodami… Nie zdziwi�o mnie to, bo obecnie wszystko tak bardzo by�o mi oboj�tne… Sen i tak nie przyni�s�by mi ulgi, przecie� wampiry tylko si� regenerowa�y, bez snu, sama czynno�� wy��czenia pewnych obszar�w m�zgu.
Dlaczego Syriusz zosta� pozbawiony duszy? Czym sobie na to zas�u�y�? Teraz ju� zostali�my rozdzieleni na zawsze… Nawet w za�wiatach nie dane nam by�o by� razem, w ko�cu jego dusza zosta�a odebrana i stracona na wieki…
Ju� wola�abym si� dowiedzie�, �e Syriusz umar�. �e zgin��, jak cz�owiek zostanie pochowany i mo�e kiedy� zobaczymy si� gdzie�, gdzie oko nie si�ga, wolni i bez dementor�w i z�a… Ale my�l o utraconej duszy Syriusza zabiera�a moj�, zabija�a mnie… Nawet najgorsi mieli prawo posiada� sw� dusz�, a Syriusz, prawie na pewno niewinny, zosta� pozbawiony �ycia d�u�ej, ni� jego w�asne, u�omne i kruche cia�o. Nie posiada� ju� wymiaru duchowego, by� tylko cia�em. Pozbawiony swych przemy�le�, obaw, l�k�w, smutk�w, rado�ci i wspomnie�, d��e�, cel�w i marze�… To gdzie� wyparowa�o, poch�oni�te przez nico��, SYRIUSZ by� poch�oni�ty przez nico��. Na zawsze i nieodwo�alnie.
Zalana �zami chwyci�am platynowego kotka, le��cego na szafce nocnej. Zawsze mrucza�, ewentualnie miaucza�. Syriusz wtedy o mnie my�la�. Przyjrza�am si� pi�knej ozdobie. By�a ostatni� oznak�, �e m�j m�� �y�, wci�� mrucz�c, jakby bardziej rozpaczliwie. No tak, przecie� �y�. Bez duszy, ale egzystowa�, wi�c kotek mrucza�…?
Usiad�am na ��ku, wycieraj�c d�oni� zasmarkany nos i obserwuj�c kotka ze zmarszczonymi brwiami. Mrucza� t�sknie. Albo si� popsu�, albo Syriusz t�skni� za mn�. Ale jak to mo�liwe? Przecie� by� obecnie tylko cia�em…
– Jeste� popsuty? – zapyta�am kotka. – To mo�liwe, masz ju� prawie dwadzie�cia lat… Ale… A mo�e jednak… Syriusz…
Mimo zm�czenia i obola�ych ko�ci poderwa�am si� z nadziej� z pos�ania i zbieg�am na d� po schodach, kieruj�c bose stopy w rajstopach w kierunku drzwi do domu. Trzeba lecie� do Hogwartu i dowiedzie� si�, co si� dzieje. Jako �ona mam pe�ne prawo…
Otworzy�am z rozmachem drzwi, w kt�rych sta� jaki� �achmyta, podarty i brudny, zaro�ni�ty i wychudzony. Mia� uniesion� d�o�, jakby w�a�nie mia� puka� do drzwi.
– Ojej – wyrwa�o mi si�, gdy prawie go stratowa�am. Wycofa�am si� do domu, zastanawiaj�c, co zrobi� z �ebrakiem, pytaj�cym zapewne o jedzenie. �ebrak opu�ci� d�o� i… zmru�y� oczy, tak od do�u, charakterystycznie… Serce zamar�o w mojej piersi na chwil� przed tym, zanim wypowiedzia� ochryp�ym szeptem:
– Mary Ann…
Cofn�am si� krok, potem drugi, kr�c�c g�ow�, niedowierzaj�c… �achmyta r�wnie� wszed� do holu, staj�c skromnie na wycieraczce i zamykaj�c za sob� drzwi, wpatrzy� si� we mnie intensywnie. Przeczesa�am dr��c� d�oni� czarno-rude loki, rozrzucone po ca�ych plecach i ramionach niedbale. Przysz�o mi do g�owy, wbrew wszelkiemu rozs�dkowi, �e wygl�dam tak fatalnie i akurat teraz Syriusz musia� mnie zobaczy�.
– Wygl�dam tak fatalnie… – wykrztusi�am, pozbawiona mo�liwo�ci wypowiedzenia czego� innego. Syriusz post�pi� przed siebie par� krok�w i opad� na kolana, obserwuj�c mnie, jakby widzia� mnie pierwszy raz w �yciu. Pokr�ci� g�ow� i wychrypia�:
– Nigdy nie wygl�da�a� tak pi�knie… Nigdy…
Zala�am si� �zami.

[ 15 komentarze ]


 
103. Wampirzyca Marina
Dodała Mary Ann Lupin Poniedziałek, 14 Października, 2013, 21:34

Nied�ugo i Syriusz b�dzie ;-) mam nadziej�, �e ta notka si� spodoba i jestem bardzo ciekawa komentarzy…
Nowa ju� napisana :-D
Alice, kierunek instrumentalistyka ze specjalno�ci� „gra na skrzypcach”. Troszku roboty z tym :-P
I w notce ju� b�dzie wyt�skniony Cosmo…

Nicholas uchyli� powieki, ale by�y bardzo ci�kie. Poczu� dotkliwe zimno przy lewym policzku: le�a� na kamieniu, brzuchem do do�u. Lewy policzek piek� go z zimna, na twarzy czu� marcowy (a mo�e ju� kwietniowy) ch��d. Ca�e cia�o sprawia�o wra�enie wyzutego z wszelkiej ch�ci ruchu. Ka�de w��kienko by�o ci�kie, ospa�e, sklejone zm�czeniem. Mimo tego uda�o mu si� otworzy� powieki i zakodowa�, �e znajdowa� si� w jakiej� grocie. Wej�cie ja�nia�o blaskiem dziennego �wiat�a, a na jego tle malowa�a si� smuk�a sylwetka, zapatrzona w horyzont. D�ugie, czarne, g�ste pukle falowa�y na wietrze niczym rz�sa pod wod� w rytm fal. Delikatna i blada osoba nie zwraca�a jednak uwagi na ciemn� peleryn� z w�os�w, op�ywaj�c� jej nieziemsko pi�kn� figur�. Od kobiety emanowa�a aura cudowno�ci i zakazanego pi�kna. Pi�tnastolatek usiad�, zafascynowany tym widokiem.
Kobieta z wolna obr�ci�a si� w jego kierunku. By�a porcelanowo blada, co niesamowicie kontrastowa�o z jej ciemnymi puklami i srebrnymi oczyma, smuk�e cia�o okrywa�a ciemnoczerwona suknia, doskonale podkre�laj�ca kszta�ty. Twarz kobiety by�a tak nieziemsko pi�kna, �e Nicholasowi serce zamar�o w piersi. Nigdy nie widzia� tak nadnaturalnego pi�kna, tak niesamowitej, idealnej twarzy, jednocze�nie oryginalnej i niepospolitej, nietrzymaj�cej si� jakich� kanon�w. By� doskona�a.
Kobieta patrzy�a na niego z lodem w swych srebrnych, bezlitosnych oczach. Pi�tnastoletni Black struchla� i otrz�sn�� si� z niemego szoku, wywo�anego zachwytem nad t� twarz�. Trwa�a cisza, w trakcie kt�rej wpatrywali si� w siebie, Nicholas czujnie, kobieta ch�odno.
– Eee… – zacz�� ch�opak. – Gdzie jeste�my? Co tu robi�? Kim jeste�? Czy mog� ju� i��?
– I��? – kobieta unios�a ciemne, regularne brwi. – Nie s�dz�… Po co� w ko�cu ci� tu zaci�gn�am.
– Aha. A po co?
– Powiedzmy, �e mam porachunki z twymi rodzicami, kundlu… – odpar�a wampirzyca, obracaj�c g�ow� znowu w kierunku jasnego wyj�cia, zainteresowana bardziej tym, co na zewn�trz.
– I dlatego �ledzisz mnie od… – Nicholas po�o�y� wilcze uszy po sobie. – Od dawna, kurcz�…
– Od prawie pi�ciu lat. A mo�e si� myl�? Wybacz, kundlu, ale dla wampira pi�� lat to jest sekunda, mam ju� ponad dwie�cie lat, wi�c mog�am si� pomyli� w tak nieistotnych obliczeniach…
– Ale ja pami�tam. By�em w lesie, z wujkiem. To by�o prawie pi�� lat temu. Widzia�em ci� pomi�dzy drzewami, pani – u�wiadomi� sobie z trudem Nicholas. B�ysk czerwono�ci. Czy� nie by�a to suknia tej pi�knej, wiekowej wampirzycy?
– Zorientowa�am si�, �e mia�am do czynienia z wilko�akiem – rzek�a ch�odno. – Przypomnia�am sobie, �e �w wilko�ak jest bliski moim wrogom. I tak ci� odnalaz�am i �ledzi�am przez te wszystkie lata, wilcze �cierwo. Teraz wreszcie uda�o mi si� doczeka� dobrego momentu, by dorwa� ci� w moje spragnione zemsty d�onie. Za�o�� si�, �e Mary odchodzi od zmys��w…
Za�mia�a si� perli�cie, a pi�tnastoletni Black skuli� pod �cian� groty. Biedna mama. Rzeczywi�cie, porwanie pierworodnego wyda�o mu si� niez�� zemst�. Co z nim b�dzie?
– Dlaczego moi rodzice to twoi wrogowie? Co ci zrobili?
Wampirzyca przelecia�a leniwie przez wn�trze groty i spocz�a na kamieniu. Obserwowa�a uwa�nie Nicholasa swymi srebrnymi oczyma. Wci�� nie opuszcza� jej ch��d.
– Tw�j �mierdz�cy ojciec zabi� mojego, w obronie twej matki! – warkn�a cicho.
Nicholas poczu� fal� wdzi�czno�ci do swojego taty. By� ju� morderc� przed tym epickim zamordowaniem trzynastu os�b, ale ratowa� mam�. Musia� j� kocha�, jak na tym wspomnieniu…
– Twoja matka doprowadzi�a do �mierci mojej, a tak�e mego brata. Dla niej m�j drugi brat odwr�ci� si� ode mnie, nie popar� mej opcji i wybra� �ycie beze mnie, jak DOBRY wampir, phi! Zosta�am sama i straci�am wszystko, co by�o mi drogie. Moja rodzina by�a razem od osiemnastego wieku, twoi rodzice zabrali mi wszystko, co kocha�am, teraz ja zabra�am im syna…
– I co ze mn� zrobisz? – zapyta� ze strachem ch�opak.
Wampirzyca b�yskawicznie znalaz�a si� nad nim, lewituj�c. Jej d�ugie, szczup�e i blade palce zacisn�y si� kurczowo na szyi Nicholasa, ale nie dusi�a go, zmusi�a jedynie do spojrzenia w g�r�, prosto w zawieszone nad nim nisko srebrzyste, nieziemsko pi�kne oczy. Prze�kn�� �lin� g�o�no.
– Jeszcze si� zastanowi�… – szepn�a, oblizuj�c krwawoczerwone wargi, dwa k�y za�wieci�y biel� w �wietle dnia. – Mog� ci zrobi� tyle rzeczy… Mog� ci� zabi�, mog� torturowa� i zabi�, albo przemieni� w wampira, ale ta opcja jest niesmaczna, bo jeste� jak�� dziwn� krzy��wk� wilka…
– Nie jestem wilko�akiem, je�eli o to ci chodzi! – wydysza� Nicholas, ledwo znosz�c jej wzrok.
– Tak czu�am, ale nie by�am pewna… Wobec tego mo�e jeste� ca�kiem smaczny… Mog� ci� przemieni� lub wyssa� zupe�nie, to b�dzie zale�e� od mojego dobrego humoru…
Nicholas zacz�� wreszcie odczuwa� przera�enie, ale i jak�� ulg�. Gdyby by� wampirem… Mama nienawidzi�a bycia wampirem i Sara te� nie czu�a si� jako� wybitnie komfortowo jako p�wampir, ale mo�e wtedy Nicholas by nie umar� na kl�tw�, dosta�by nie�miertelne �ycie i m�g�by lata�, wolny i nieskr�powany, �y� wiecznie i patrze�, jak wszystko rodzi si� i umiera, pokolenia przez pokolenia, obserwowa� przemijaj�cy �wiat, dop�ki nie wype�ni� si� dni jego �ycia…
Wampirzyca pu�ci�a jego szyj�, patrz�c na niego do�� wyg�odnia�ym spojrzeniem. Ba� si� jej, ale bardzo chcia�, by zmieni�a go w wampira. Nie �mia� jednak o to prosi�.
– Nie wiem, czy to mo�liwe – odpowiedzia�a na pytanie. Widocznie umia�a czyta� w my�lach. – To sprawi�oby rado�� twej matce, gdybym ci� tylko przemieni�a… Nie s�dz�, �e si� tego doczekasz!
Nicholas poczu� rozpacz. Czyli zostanie po�arty lub po prostu rytualnie zabity, a potem po�arty. To tylko kwestia czasu…
Wampirzyca odfrun�a na to miejsce, gdzie zobaczy� j� od razu po przebudzeniu. Wpatrzy�a si� w horyzont swym wiecznie oczekuj�cym spojrzeniem. Bycie wampirem musi by� takie smutne…
Nicholasowi pozosta�o jedynie wpatrywa� si� w jej sylwetk� na tle jasnego wej�cia do jaskini, tym razem o�wietlon� przez czerwie� zachodz�cego s�o�ca. Wygl�da�a pi�knie. Chocia� wiedzia�, �e pochodzi�a z wieku osiemnastego, wygl�da�a na najwy�ej dziesi�� lat od niego starsz�. I chocia� potwornie si� ba�, bo w ka�dym momencie nieprzewidywalna wampirzyca mog�a go zabi�, to nie m�g� oderwa� wzroku od jej pod�wietlonej na czerwono doskona�ej sylwetki i burzy ciemnych w�os�w, oraz tej pi�knej, idealnej twarzy z najbardziej nieziemskich sn�w…


– Panno Black!
G�os profesor Sprout wyrwa� j� z ponurego zamy�lenia, w trakcie kt�rego gapi�a si� bezwiednie przed siebie. Otrz�sn�a si� i us�ysza�a do�� �agodne pouczenie - w�r�d nauczycieli uchodzi�a za osob� bardzo solidn� i pracowit�, osi�gaj�c� wysokie wyniki, wi�c sko�czy�o si� tylko na tym.
Artemis zerka� na ni� z trosk� pomi�dzy kolejnymi porcjami smoczego �ajna, wywalanymi byle jak pod kolcokrzew, kt�ry obrabiali. Stanowisko dalej Romilda marszczy�a nos i zerka�a z obrzydzeniem na �ajno, a Charlotte dostawa�a odruch�w wymiotnych. Melisa i Constantin pracowali razem w milczeniu, nie odzywaj�c si� do siebie, Constantin do�� naburmuszony, Melisa zak�opotana. Felix za to rozmasowywa� sobie drobny policzek, w kt�ry si� w�a�nie uk�u� i patrzy� w po�owie z przera�eniem w po�owie z rozbawieniem na Thaddeusa, kt�ry… pr�bowa�, jak smakuje �ajno smoka. Sar� zemdli�o i szybko odwr�ci�a wzrok, obserwuj�c pracuj�cych w cieplarni Krukon�w, z kt�rymi mieli lekcje. Nicholas by� Krukonem i mia� takie niebieskie wst��eczki, obszywaj�ce szat�…
Zebra�o jej si� na p�acz. Odrzuci�a szpadelek i poczu�a, �e za chwil� si� rozklei i po prostu r�bnie drzwiami cieplarni. Ale swoje trzeba by�o odsiedzie�, musia�a by� twarda…
Gdy tylko us�yszeli z zamku dzwonek, Sara, nie patrz�c na nikogo, pozbiera�a wszystkie rzeczy i uciek�a, by poby� troch� sama. Zignorowa�a Artemisa, kt�ry wyrazi� sw� dezaprobat� w zwi�zku z tak szybkim opuszczeniem (i w dodatku bez niego!) cieplarni. Sara jednak si� tym nie przej�a, p�dz�c do �azienki i modl�c si�, by wcze�niej nie zechcia�o jej si� wybuchn�� p�aczem.
Wreszcie dopad�a do umywalki i zacz�a szlocha�, jednocze�nie czyszcz�c si� z �ajna. Gdy ju� by�a czysta, pocz�a przemywa� raz za razem zap�akan� twarz zimn� wod�. Czu�a, jak napi�cie i strach wyp�ywaj� z niej wraz ze �zami, roz�adowuj�c brud i mrok, kt�ry zgromadzi� si� w zak�tkach jej duszy w takich ilo�ciach, �e uj�cie �ez by�o jedynym wyj�ciem.
Uda�o jej si� wyp�aka� dostateczn� ilo�� i ogarn�� si� jako�, a gdy to zrobi�a, pozbiera�a rzeczy i wci�� mokra na twarzy, wysz�a z �azienki i ruszy�a w kierunku salonu Gryfon�w. Pogoda na pocz�tku kwietnia by�a do�� �adna, tote� zala�o j� w korytarzach �adne, popo�udniowe s�o�ce, zbli�aj�ce si� ku zachodowi nieub�agalnie. Mija�a wielu uczni�w, o tej godzinie wci�� t�umnie zgromadzonych na korytarzach, ale wewn�trz czu�a rozdzieraj�cy b�l. Niepok�j wype�nia� j� kompletnie. Teraz rozumia�a, jak si� czuj� osoby, kt�rych bliscy wyszli pewnego dnia z domu i nigdy nie wr�cili… Czy mama te� si� tak czu�a w zwi�zku z tat�? Czy by�o zupe�nie inaczej i podejrzewa�a, czemu go nie ma? A mo�e od razu zosta�a poinformowana o tym, co zasz�o?
– Saro?
Artemis z zaniepokojon� min� podszed� do niej i przyjrza� si� uwa�nie.
– Id� spa�… – burkn�a dziewczynka.
– Ale jest dopiero trzecia!
– Nie szkodzi. Dobranoc!
– Dobradzie�! – warkn�� przekornie Artemis i z�apa� j� za r�k�, nie pozwalaj�c odej��.
Westchn�a i wyrwa�a d�o� ze z�o�ci�, ale poczu�a, �e musi z kim� porozmawia�.
– Mo�emy p�j�� do waszej sypialni? – zapyta�a nie�mia�o. – Tu jest g�o�no.
– No dobra – Artemis wyra�nie straci� rezon, za to zyska� konsternacj�.
Poszli wi�c na g�r� po schodach i Sara dost�pi�a zaszczytu wej�cia do dormitorium Artemisa, Felixa, Thaddeusa i Constantina. Na szcz�cie, pozosta�ej tr�jki nie by�o, wi�c mog�a w spokoju i komforcie wdycha� ich zupe�nie niekomfortowy od�r, jakim przesi�k�y ju� trwale �ciany. Usiad�a na ��ku Artemisa, w miar� czystym, jej kolega usadowi� si� obok niej.
– No wal! – zach�ci� j�.
– Wi�c… – Sara spu�ci�a wzrok, zupe�nie zbola�a, �e musi si� teraz t�umaczy�. – To wszystko przez to, �e m�j starszy brat zosta� porwany. Bardzo za nim t�skni� i si� boj�, �e wampir mu co� zrobi… Dla mnie Nicholas jest naprawd� wa�ny…
– No tak… – westchn�� Artemis. – To rzeczywi�cie problem… Ale przecie� go znajd�, nikt nie dopu�ci do tego, by tw�j braciszek nie powr�ci�! To tylko kwestia czasu!
– Ale to by� wampir! One s� takie straszne…
– Wiem, ale nie musia� zabija� twojego brata od razu! – Artemis po�o�y� jej d�o� na ramieniu i u�miechn�� si� pokrzepiaj�co. – Na pewno go nie zabi�, bo gdyby chcia� go zabi�, zrobi�by to ju� dawno. Wiesz przecie�, jakie wampiry s�. Z pewno�ci� tw�j brat by ju� nie �y�, a to, �e zosta� porwany oznacza, �e jest potrzebny �ywy!
– Artemisie… – poci�gn�a nosem Sara. – Mam tak� okropn� ochot� ci powiedzie� m�j sekret…
– No to si� bardzo ciesz�! – u�miechn�� si� jedenastolatek.
– Chodzi o to, �e ten sekret jest bardzo z�y. Mo�esz mnie znienawidzi�…
– No co ty, ma�a! – ch�opiec roze�mia� si� i odgarn�� jej rudo-czarne kosmyki z czo�a. – Chyba nie ma nic tak strasznego?
– Owszem, jest… – Sara pocz�a �a�owa�, �e w og�le rozpocz�a temat. Ale Artemis by� taki mi�y i chcia�a zbudowa� wi�, zdradzaj�c mu sw�j niewygodny sekret. Mo�e to niedobrze? – Ja ostatnio, to znaczy z miesi�c temu ju�, mia�am tak� okropn� ochot�, by ci� hmm… SPO�Y�.
Artemisowi u�miech nieco zblad� i tylko wyduka�:
– C-co ze mn� zrobi�?
– Chodzi o to, �e… jestem p�wampirem – Sara poczu�a do siebie wstr�t i nie spojrza�a mu w oczy. – Bior� eliksir i w og�le… Ale raz zapomnia�am i jestem teraz przera�ona. Gniecie mnie to od miesi�ca. To, �e mog�abym ciebie zabi�. Dlatego si� troszk� wycofa�am. Przepraszam, ale tak bardzo nie lubi� by� dla kogo� ci�arem i problemem! Nie chc� by� dla ciebie niebezpieczna!…
Teraz ju� p�aka�a. Tak bardzo jej by�o �al samej siebie, �e jest p�wampirem, a przecie� nikomu nic nie zawini�a. Nie widzia�a, co robi Artemis, bo nie o�mieli�a si� spojrze� na jego twarz.
Po chwili z zaskoczeniem umilk�a, bo kolega z domu… przytuli� j� mocno, acz nieco niezr�cznie. Sara zaniem�wi�a, zszokowana.
– Siostrzyczko – zacz�� Artemis wyrozumia�ym, nieco czu�ym tonem. – Nie m�g�bym ci� znienawidzi� za co� takiego, no co ty! Przecie� ci� bardzo lubi�, a zadawanie si� z p�wampirem… Niez�y szacun na dzielni, hehe… Jedna pro�ba… Nie obra� si�, gdybym zacz�� zwiewa� przed tob�, zakradaj�c� si� do mnie z butl� ketchupu.


– Meg, spokojnie…
Siedzia�am na ��ku, p�acz�c. Obok spoczywa� Remus i g�adzi� mnie uspokajaj�co po w�osach, czasem cmokaj�c w g�ow�.
– Remusie! – j�kn�am. – Przecie� Nicholas nie �yje!…
– �yje! Na pewno �yje!
– Nie! Zosta� porwany! – zawy�am rozdzieraj�co. – �adnej informacji, li�ciku z okupem lub innymi warunkami… Dosta�am tylko to…
I wyci�gn�am dr��c� d�o� z malutkim �wistkiem.
– „Za rodzic�w i Jonasza” – Remus uni�s� brwi. – A co to oznacza?
– Pami�tasz te wampiry, kt�re mnie chcia�y wykorzysta� do zabicia Syriusza? – poci�gn�am nosem. – Wiktora niechc�cy u�mierci� Syriusz, przez pozostawienie go na pastw� �wiat�a. Wiktor �le to najwyra�niej znosi�. Dian�, jego �on� zabi� Dumbledore tym samym sposobem, a Jonasza, kt�ry mnie ugryz�, pozby� si� Florian, jego brat i nasz sprzymierzeniec, kt�ry potem odszed� w swoj� stron�.
– No i wszystko przecie�…
– Ale by�a jeszcze Marina, ich siostra – zauwa�y�am. – Ona by�a moim wrogiem i z pewno�ci� zem�ci�a si� za swoj� rodzin�. Nie usun�li�my Mariny.
Remus westchn�� i przetar� oczy d�oni�.
– Dzi�kuj�, �e wzi��e� wolne i jeste� tu ze mn�! – u�miechn�am si� przez �zy. – Samej by�oby mi niezmiernie trudno…
– Nie zostawi�bym ci� samej w takich okoliczno�ciach! Ale tak do rzeczy. Nie mo�emy zostawi� Nicholasa samego w szponach wampira. Ch�opiec mo�e �yje, ale z ca�� pewno�ci� nie jest bezpieczny! Tylko jak go odszuka�?
– Nie mam zielonego poj�cia… – za�ka�am. – Ona mog�a go wzi�� wsz�dzie… Wed�ug mnie, s� nieuchwytni! Ale co� m�wi mi, �e nie mog� si� podda� i zostawi� syna tak po prostu! Z drugiej jednak strony kompletnie nie wiem, od czego zacz��! Remusie!
– Spokojnie… Popatrz, co tu mam…
Remus si�gn�� do swego neseseru nauczycielskiego, kt�rego jeszcze nie zd��y� sprz�tn��, bo przyby� ledwo p� godziny temu. Wyj�� z niego tryumfalnym gestem…
– Mapa Huncwot�w! – a �zy zaszkli�y mi si� w oczach na widok przedmiotu, gdy u�wiadomi�am sobie, �e d�onie Jamesa j� tworzy�y. I mojego Syriusza tak�e… James i Peter ju� nie �yli, ale Mapa pozosta�a, na zawsze jednocz�c wiernych przyjaci� na kartach historii.
– Wzi��em j� od Harry’ego. Nie wiem, sk�d ten spryciarz j� wytrzasn�� – wyja�ni� beztrosko Remus. – Zabra�em j� w obawie, �e Syriusz si� do niej dorwie i z �atwo�ci� go zabije, ale te� dlatego, �e… No, chcia�em sobie na ni� jeszcze zerkn��. W ko�cu jest moja. Uroczy�cie przysi�gam, �e knuj� co� niedobrego!
I co� w jego oczach rozb�ys�o, gdy na mapie pojawi� si� Hogwart. Remus przestudiowa� j� wyj�tkowo dok�adnie na obrze�ach, po czym mrukn��:
– Widz� Nicholasa.
– Co?! – poderwa�am si�.
– Nicholas siedzi w jakiej� grocie za Hogsmeade. Mapa ledwo tam si�ga. I tak, towarzyszy mu Marina. Meg, nie ma wyj�cia. Lecimy go ratowa�, p�ki �yje.
– Poczekaj… – podbieg�am do niego i chwyci�am za brzeg mapy. – Mog� zobaczy� Syriusza?
– Mary Ann, zobaczysz tylko bezkszta�tn� kropk�, zreszt�… – Remus zas�pi� si�.
– Co jest?
– Nie chc� wiedzie�, gdzie si� teraz kr�ci Black.
– Dlaczego? – zmarszczy�am brwi.
– Nie chc� mie� pokusy, by p�j�� do dementor�w z map� i wskaza�, gdzie maj� po Blacka i��…
Dziwny skurcz przebieg� po jego twarzy. Poparzy�am na niego w pe�nym zdziwieniu. Remus… okazuje lito�� Syriuszowi?
– Chod�, nie ma czasu! Teleportujmy si� do Hogsmeade!
Zamkn�am drzwi wej�ciowe na klucz, gdy wyszli�my, a potem tylko pykn�o i ju� nas nie by�o na Vange.

Nicholas ockn�� si� po d�ugim i niespokojnym �nie. By�o mu straszliwie zimno i tylko niewielka kupka s�omy, pe�ni�ca rol� ko�dry, by�a dla niego jak�kolwiek izolacj�. Rozejrza� si� wko�o, ale wampirzycy z jakich� powod�w nie by�o. Usiad� na ziemi, przecieraj�c zaspane oczy. Sen, z kt�rego si� przebudzi�, na pewno nie nosi� znamion odpr�aj�cego. Wci�� budzi� si� z lekkiego snu, bo nieustanne czuwanie, jakie uruchomi�o si� w jego g�owie, budzi�o go z byle powodu co kilkadziesi�t minut. Trudno by�o spa�, gdy mieszka�o si� od paru dni w grocie z kim�, kto mia� jedynie za zadanie ci� zabi�, tote� Nicholas czu� nieustann� potrzeb� czujno�ci i ani na chwil� nie m�g� wyluzowa�.
Teraz wampirzycy nie by�o i Nicholas usiad� na prymitywnym pos�aniu. Gdzie pofrun�a? Mo�e po co� do �arcia? Dlaczego nie wszama�a jego? On sam ju� s�ania� si� z g�odu, bo chyba od tych trzech dni, odk�d tu si� dosta�, nic nie mia� w ustach.
Do groty wesz�o jakie� zwierz�. Nicholas zamar�, obserwuj�c nieznanego i potencjalnie nowego agresora czujnie, ba� si� nawet poruszy�. Zwierz�ciem by� kud�aty, czarny pies, kt�ry najwyra�niej by� tu ju� wcze�niej, bo zachowywa� si� do�� swobodnie. Na widok Nicholasa jednak zamar�, obserwuj�c go bez mrugni�cia. Pi�tnastolatek te� nie odwa�y� si� ruszy�, wci�� le�a� skulony pod sianem i sp�oszony wszystkim naoko�o. Pies po chwili podbieg� do niego, merdaj�c ogonem i wsadzi� mu mokry nos do wilczego ucha. By�o to ca�kiem przyjemne, ale ch�opak wci�� mia� nieodparte wra�enie, �e pies odgryzie mu ucho. Pies poliza� jego ucho przyjacielsko, po czym popatrzy� na niego z g�ry swymi �adnymi, szarymi ocz�tami. Nicholas odwa�y� si� go pog�aska� po zmatowia�ej, brudnej szyi. Nie wykaza� �adnych agresywnych intencji.
– Piesku… – westchn�� pi�tnastoletni Black. – Widzisz? Wi�zi mnie tu wampir od paru dni, a ja umieram z g�odu i nic na to nie poradzimy… Ciesz� si�, �e przynajmniej ty mnie odwiedzi�e�…
Pies zamerda� ogonem, po czym usiad� przed Nicholasem, skaml�c delikatnie. Po chwili postawi� oba ucha na sztorc, milkn�c, jakby co� sobie u�wiadomi� i szybko wypru� z jaskini. Nicholas uni�s� brwi. Nie czeka� na powr�t zwierz�cia d�ugo, bo po pi�ciu minutach od jego znikni�cia pojawi�a si� zn�w wampirzyca. Wlecia�a do groty leniwie, oblana na szcz�ce krwi�. Biedny pies, mo�e to jego…
– Co tam, kundlu? – zapyta�a, u�miechaj�c si� z�owr�bnie. – Czego si� gapisz?
– Jest pani brudna – odpar� niewinnie Nicholas.
– Oj tak, twoja krew te� wkr�tce ozdobi moj� sk�r�… My�lisz, �e b�dzie mi w niej do twarzy?
W tym momencie wr�ci� pies, nios�cy w pysku martwego ptaka. Na widok agresorki zamar�, szczekn��, upuszczaj�c truch�o i b�yskawicznie stan�� pomi�dzy wampirem i jego zdobycz�. Nicholas przywar� do �ciany, kul�c si� za czarnym psem. Ten warcza� w kierunku kobiety, zawieszonej w powietrzu. Za�mia�a si� perli�cie.
– Kolejny kundel! Co, psie, chcesz broni� tego �a�osnego dzieciaka? C�, jak na kundle, jeste� do�� inteligentny… Ale… – zmarszczy�a ciemne brwi, zaskoczona czym�. – Czemu twe my�li s� tak bardzo niezwierz�ce? Nie jeste� ani cz�owiekiem, ani zwierz�ciem, dlaczego…
Nicholas przywar� do �ciany mocniej, jednocze�nie b�d�c zafrapowanym tym, co powiedzia�a kobieta. Pies, kt�ry nie jest zwierzem ni cz�owiekiem?
– Marina!
Nicholas, pies i wampirzyca, jak na komend�, odwr�cili si� w kierunku wej�cia do groty. Stoj�cy tam mama i wujek Remus we w�asnej osobie, musieli mie� niez�y widok: kul�cy si� pod �cian� Nicholas i wampirzyca, zawieszona nad nim, pomi�dzy nimi du�y, czarny pies, warcz�cy na wampira i deklaruj�cy pojedynek. Kobieta nazwana Marin� wyszepta�a w kierunku mamy:
– Mary!…
Mama patrzy�a na ni� wrogo, ale po chwili przenios�a wzrok na psa i Nicholasa, podobnie wujek.
– Syriusz!… – rzek� wujek nagle, skutecznie przykuwaj�c wzrok wszystkich zgromadzonych, w tym psa. Nicholas zamar�, przygnieciony ilo�ci� informacji, wampirzyca przenios�a w�ciek�y wzrok na zwierz�, a mama zblad�a i jej twarz wyd�u�y�a si� powoli, oczy robi�y coraz wi�ksze…
– Syriusz… – wyszepta�a i wyci�gn�a ku psu dr��c� r�k�.
– A wi�c to tak! – krzykn�a wampirzyca Marina.
– To Black! To ten zdrajca! – zawo�a� wujek po wampirzycy.
– Tato!… – j�kn�� machinalnie w kierunku psa Nicholas, chocia� zupe�nie nie wiedzia�, co mog�oby to da� i o co w og�le chodzi. Pies zaskomla�, po�o�y� uszy po sobie i podkuli� ogon, zerkaj�c na Marin� i wujka i cofaj�c si�, ale po chwili popatrzy� na Nicholasa jednym okiem. Spragniony rozmowy z ojcem Nicholas �apczywie wlepi� wzrok w to szare oko, identyczne kolorem do jego w�asnego, pomi�dzy okiem ojca i syna zatrzyma� si� czas, jakby pozostali nie byli istotni. Wtedy pies rzuci� si� niespodziewanie na wampirzyc� i powali� j� na ziemi�, szarpi�c za gard�o. Wrzasn�a, odrzucaj�c go gdzie� na �cian�, gdzie rozp�aszczy� si� i z trudem pozbiera� ko�ci z ziemi.
– Incarcerus! – rozleg� si� sk�d� g�os wujka.
Marina zawy�a, uwi�ziona w sznurach, a czarny pies w tej samej chwili skoczy� ku mamie, przeskoczy� j� i znik� w wylocie do groty.
– Syriuszu! – zawo�a�a za nim, po czym ruszy�a jego �ladem. Z oddali doszed� do Nicholasa jej rozpaczliwy, rozdzieraj�cy krzyk – SYRIUSZU, WR��!!!
Wujek Remus pochyli� si� nad zwi�zan� wampirzyc�, dzier��c wci�� r�d�k�.
– Nie daruj� temu zapchlonemu cz�owiekowi, gdyby nie on, nie odwr�ci�abym si� do was plecami, zawszony wilko�aku! – zgrzytn�a, wij�c si� w sznurach. – WYPU�� MNIE!
– Trzeba by�o nie marnowa� czasu na porywanie naszego Nicholasa – obja�ni� spokojnie wujek. – Co ci to da�o? Musimy ci� tylko unieszkodliwi�. Sama z�o�y�a� si� w nasze r�ce.
– Unieszkodliwi�? – w g�osie wampirzycy wyczuwalny by� strach.
– Taa… Troch� mi si� spieszy, wi�c nie mog� robi� przy tobie zbyt wiele, Marino… Wybacz, ale trzeba si� te� zaj�� tym zag�odzonym nastolatkiem i zbieg�ym wi�niem, kr�c�cym si� po okolicy… Wszelkie nabijanie na ko�ki i po�wiartowanie sobie daruj�, to do�� brudna robota, wystarczy zapiecz�towanie…
– Zapiecz�to…
Ale nie zd��y�a krzykn��, bo wujek Remus machn�� ju� r�d�k� i oto le�a�a przed nimi doskona�a, lodowa rze�ba wampirzycy, zachowuj�c jej ca�y urok i pi�kno. Wujek machn�� r�d�k� ponownie i ukry� pos�g Mariny wg��bi groty. Po chwili podszed� do Nicholasa.
– Jak tam, Nicholas? – poda� mu d�o�, kt�r� pi�tnastolatek uj��, wci�� roztrz�siony i przygnieciony tym wszystkim. Pies by� ojcem? Marina unieszkodliwiona? Ju� po wszystkim… tak po prostu?
– Co jej zrobi�e�? – zapyta� roztrz�sionym g�osem.
– Zamrozi�em j� – odpar� spokojnie wujek. – Nie zabi�em jej, bo wampiry zabija �wiat�o i to tylko niekt�re, bo ona najwyra�niej nie reagowa�a, ewentualnie Avada lub brutalne rytua�y, kt�rych wol� si� nie podejmowa�… Wampir to nie zwierz�… Obudzi si� za lata, ukry�em j� bezpiecznie.
– Dobrze, mnie i tak ju� nie b�dzie…
Wtem do groty wesz�a mama, zalana �zami.
– Nie znalaz�am go. Znikn��. Uratowa� Nicholasa i znikn��…
– Trudno. Teraz nie b�dziemy �ledzi� seryjnego mordercy, zajmiemy si� najpierw ch�opakiem, jest mocno zzi�bni�ty i zapewne g�odny… – mrukn�� Remus. – Ju� i tak Blacka nie znajdziemy. Uciek�.
Mama przytuli�a sko�owanego pi�tnastolatka i oboje z wujkiem zadeklarowali si� odprowadzi� Nicholasa pod sam� Wielk� Sal� i przy okazji powiadomi� Dumbledore’a i Flitwicka, �e wszystko ju� jest na swoim miejscu. Gdy wyszli z groty, Nicholas dyskretnie otar� �zy t�sknoty i szoku r�kawem.


Cosmo i Draco wyszli z Wielkiej Sali, gdzie w�a�nie sko�czy� si� lunch. Przemierzali wsp�lnie korytarze tej �adnej, kwietniowej soboty, postanowiwszy zostawi� Vincenta i Gregory’ego przy korycie. Cosmo zerka� mimowolnie na b�onia, jakby chc�c si� upewni�, czy �aden ojciec nie skrada si� w kierunku zamku na palcach.
Czternastoletni od tygodnia Black pogwizdywa� beztrosko: jego brat wr�ci� do zamku i problem zosta� p�ki co usuni�ty. No i tata, gdzie� tu przecie� siedzi…
– Hej, Draco, my�lisz, �e z�api� mojego ojca? – zagadn�� kuzyna.
– My�l�, �e tak – odpar� blondyn, obserwuj�c sw� „rann�” r�k� i upewniaj�c si�, �e wci�� wygl�da na odpadaj�c� z b�lu, chocia� nikt, nawet Pansy, ju� nie pami�ta� o niej.
– Dlaczego? – zdziwi� si� Cosmo i zaniepokoi�.
– Tw�j stary wygl�da mi na nieco nieogarniaj�cego… – parskn�� Draco beztrosko. – Gdyby m�j mia� u�mierci� jakiego� uczniaka, raczej bezbronnego, to by to zrobi� bez tych podchod�w… Pewno w Azkabanie si� rozleniwi�, hehe… Mojego omin�y te „wygody”, ale m�j stary ma spryt i rozum…
Cosmo zatrzyma� si� raptownie, Draco uczyni� to samo, odwracaj�c si� ku niemu ze zdumieniem.
– Co jest, Cosmo? – spyta�.
Czternastolatek nie odpar�, za to… rzuci� si� z furi� na zaskoczonego, drobnego blondyna. Padli na ziemi�, a raczej Cosmo przygni�t� Draco i pocz�� si� z nim bi�, lecz Malfoy by� w takim szoku, �e jeszcze nie zd��y� zareagowa�.
– ODSZCZEKAJ TO, MALFOY! – rykn�� Cosmo, d�awi�c si� w�ciek�o�ci�.
– NIE… MIA�EM… NIC… Z�EGO… NA MY�LI… NA POMOC! – pr�bowa� wyst�ka� Draco.
– BLACK!
Cosmo zerkn�� na korytarz. Draco pod nim skuli� si� ze strachu.
Obserwowa� ich profesor Snape, unosz�cy brwi.
– Co ty robisz, Black? – wycedzi� ka�de s�owo profesor. – Dlaczego bijesz Malfoya?
– On obrazi� mojego ojca! – warkn�� Cosmo, zrywaj�c si� na r�wne nogi. – Ja mu nic nie zrobi�em! Wcale nie chcia�em go bi�, ale jak on m�g� obrazi� mego ojca?!
– C�, panie Black… Zapewniam, �e to nie jest takie trudne… I niew�a�ciwe – zaszydzi� Snape.
Cosmo spojrza� z w�ciek�o�ci� na Snape’a i Dracona, po czym rykn�� ze z�o�ci� i odbieg� od nich.
– Black! – zawo�a� za nim profesor od eliksir�w.
– Cosmo! – do��czy� si� Draco.
Cosmo nie zareagowa�, bieg� przed siebie, w�ciek�y na ca�y �wiat. Pokona� szybko drog� do wyj�cia z zamku, roztr�caj�c ludzi, ale mia� gdzie� ich oburzone krzyki. Dopad� do wielkich, d�bowych drzwi, w nosie maj�c wszelkie zabezpieczenia i �rodki ostro�no�ci i wylecia� na kwietniowe b�onia. Bieg� przed siebie ile si� w nogach, nie zwa�aj�c na nic. Dobieg� do skraju Zakazanego Lasu i pozwoli�, by nogi nios�y go gdzie chcia�y. Przedar� si� przez jaki� g�szcz w miejscu, gdzie Las jeszcze nie by� tak Zakazany.
Nieco os�upia�, bo w�a�nie wpad� na jaki� dziwne ruiny, wyrastaj�ce z poszycia le�nego na jakiej� polance. Nigdy tu nie by� i na pewno nigdy nie s�ysza� o tym miejscu. Ciekawe, co tu kiedy� sta�o… Podszed� do muru i po kr�tkich ogl�dzinach stwierdzi�, �e nadaje si� do wy�ycia. Rykn�� wi�c w kierunku zakrytego przez korony drzew nieba i kopn�� glanem par� razy mur. Po chwili osun�� si� na ziemi�, w�ciek�y.
– Kurde, tato! – rykn��. – Gdzie jeste�?! Gdzie?! Chc� z tob� porozmawia� wreszcie, JA CHC�! S�YSZYSZ MNIE, DO CHOLERY?!
Odpowiedzia� mu tylko szum li�ci. Cosmo zgrzytn�� z�bami uderzy� pi�ciami w �ci�k�, po czym pocz�� si� szarpa� za w�osy. Kiedy uni�s� zn�kany i w�ciek�y wzrok w kierunku zamku, a raczej jego wie�, widocznych nad koronami drzew, dostrzeg� czarnego, kud�atego psa, kt�ry przygl�da� mu si� z zaciekawieniem. Jakby go ju� gdzie� widzia�…
– Co si� gapisz, kundlu! – prychn�� Cosmo. – Jestem z�y, dobra?! Sio st�d!
Machn�� na psa, ale ten nawet nie drgn��, obdarzy� go za to mocno zdziwionym, niedowierzaj�cym spojrzeniem. Cosmo westchn�� i usiad� na okiennicy. Pies, merdaj�c ogonem, podszed� bli�ej i usiad� na ziemi pod okiennic�, wpatruj�c si� w niego b�yszcz�cymi, szarymi oczyma. Cosmo stwierdzi�, �e zwierzak jest sympatyczny, wi�c poklepa� go po brudnej g�owie.
– Dobra, mo�esz zosta�, piesku – u�miechn�� si�. – Gdzie tw�j pan?
Pies zamerda� ogonem rado�nie i stan�� dwoma przednimi �apami na okiennicy, li��c po policzku roze�mianego Cosmo. Czternastoletni ch�opak cieszy� si� niezmiernie, po czym potarga� psa za uszami. Par� pche� zwia�o, ale m�ody Black si� tym nie przej��.
– Ja mam by� twoim panem? – za�mia� si�. – A co na to m�j kot, W��czykij? Koty s� zaborcze, wiesz? Zreszt�, mama by ci nie pozwoli�a wej�� do domu, jest bardzo ostro�na i w og�le…
Pies nadstawi� ucho komicznie, po czym usiad� zn�w na ziemi, delikatnie skaml�c, zapatrzony w Cosmo z tak� czu�o�ci� i wierno�ci�, �e Cosmo zacz�� si� ju� powa�nie zastanawia�, czy W��czykij nie zdoby� rywala. Ten pies by� w nim wprost zakochany!
– Wiesz co? – poklepa� zwierzaka po g�owie. – Jeste� w porz�dku, Czarnuszku. Przepraszam, �e tak si� na ciebie wydar�em. Ten dupek, Draco, obra�a� mojego tat�! Widzisz, z tat� gada�em mniej w moim �yciu, ni� z tob�! A ch�tnie bym go odnalaz� i porozmawia� wreszcie i pocieszy� go! �eby si� nie martwi�… Mo�e ca�y �wiat go wykl��, ale ja nie wierz� w jego win�! On jest na pewno niewinny!
Pies przekrzywi� g�ow� w bok, jakby si� dziwi�c.
– Niestety, nie wszyscy tak s�dz�… – westchn�� Cosmo. – Nawet u nas w domu! Wujek Remus twierdzi uparcie, �e ojciec jest morderc�, zreszt� podobnie do Rosemary… Ale mama i ja jeste�my przekonani, �e to nie mo�e by� prawda!
Pies szczekn�� skaml�co, machaj�c ogonem dziko, po czym wykona� par� razy k�ko w miejscu, jakby goni� ogon, ale nie robi� tego. Gdyby by� cz�owiekiem, Cosmo stwierdzi�by, �e po prostu by� podekscytowany i sko�owany jak�� rewelacj�. Podrapa� go za uchem.
– G�upi Dracu�… Cholera, ile bym da�, by m�c przez chwil� pogada� z tat�… – rzek� cicho.


Usiad�am na ��ku, zapatrzona w �cian�. By� wczesny ranek, ale ja nie mog�am spa�. Wsta�am i chwyci�am ma�� pozytywk�, le��c� na szafce nocnej. T� pozytywk� podarowa� mi dawno temu Syriusz, na rocznic� naszego �lubu. Jej melodia by�a smutna i wyzwala�a we mnie �zy, przenosi�a w czasy o�owianych chmur nad Wi�zowym Dworem…
Gdzie jeste�, Syriuszu?
Podesz�am do okna i wyjrza�am na prawie majow� noc. �wiat wyda� mi si� taki banalny, beznadziejne ko�o, kr�c�ce si� bezrefleksyjnie…
Widzia�am go, by�am tak blisko dotkni�cia… Ale uciek�, sp�oszony. Lecz to by� on, m�j Syriusz! Ratowa� swego pierworodnego! I niewa�ne by�o, czy kiedykolwiek ukatrupi� blisko tuzin ludzi, czy nie skrzywdzi� nawet muchy - sam fakt, �e uratowa� swe dziecko, �e nie by�o mu ono oboj�tne, ju� �wiadczy� na jego korzy��.
Westchn�am, t�skni�c tak potwornie. Bolesna blisko�� Syriusza w tamtej grocie odcisn�a na mym ciele pal�cy �lad, kt�ry nie chcia� si� zabli�ni�. Wci�� na nowo przeszywa�y mnie ciarki, gdy przypomina�am sobie tego kud�atego psa, wychudzonego i zmatowia�ego. Dlaczego nie dane mi by�o z nim porozmawia�?
�ykn�am troch� eliksiru przeciwko �aknieniu i zn�w po�o�y�am si� do ��ka, patrz�c na sufit. Przypomnia�y mi si� po kolei te wszystkie dni: zobaczenie Syriusza w palenisku, potem na �ywo w szkole, k��tnie poprzeplatane rozejmami, to, jak wyratowa� mnie z rzeki i jak dopiek� Sandrze, jak razem z Remusem i nim walczyli�my o �ycie w poci�gu, potem, jak mnie zaprosi� na bal i zn�w si� k��cili�my… W�a�ciwie, co we mnie widzia�, skoro tak cz�sto do tego dochodzi�o? Potem przed oczyma stan�a mi demoniczna wyspa, na kt�rej walczyli�my o przetrwanie i przyjaci�, okrutne szlabany Castora, zadym� z wampirami, nasze eskapady na motorze… W tamtych dnia, w sz�stej klasie, Syriusz sta� mi si� bardzo bliski. Czy gdyby nie zaatakowa� Rabastana i nie pok��ci�by si� ze mn� tak okropnie, byliby�my razem ju� wtedy? Co� mi podpowiada�o, �e tak… Te k��tnie by�y takie okropne i potem to jedno, osza�amiaj�ce wspomnienie o rozmowie z rodzicami, kt�rzy przyobiecali mnie Syriuszowi. Ale si� wtedy w�ciek�am, a� wyl�dowa�am u Mortimera, przekre�laj�c �ycie Nicholasa w tak g�upi spos�b… A potem ju� by�o z g�rki, k��tnie i zej�cia, bal i zar�czyny, zerwanie z Rabastanem i zazdro�� o Redhill i o Severusa, ze strony �apy. Potem ucieczka z Sevem, nieudany �lub i potem ten prawdziwy… Nawet teraz ta ca�a historia wyzwala�a we mnie dreszcz jaki� dziwnych emocji, jakbym przygl�da�a si� jakim� dramatycznym scenom z boku, niedowierzaj�c, �e to wszystko by�a moja historia, moje �ycie. Uparty Syriusz postawi� na swoim, wyzna� mi, co do mnie czuje przed �mierci� i sko�czy�o si� pi�tk� berbeci, z czego ostatniego nigdy nie widzia�. Ale wreszcie uciek�, w ko�cu wzi�� sprawy w swoje r�ce i nie da� sob� pomiata� jak jakim� zwyk�ym zbirem. Nareszcie postanowi� dzia�a�. Teraz jego ukochany pierworodny mia� wilcze uszy, kulawe nogi, talent do eliksir�w i problemy ze st�paniem po ziemi, a tak�e na pie�ku z wampirami i Sevem. Trojaczki by�y do Syriusza podobne, z czego jeden nie �y�, druga przyja�ni�a si� z Harrym, kalk� Lily i Jamesa, a trzeci z samym Malfoyem i by� �lizgonem, czego przecie� tak bardzo Syriusz si� ba� w swoim przypadku. Jego wierna kopia posz�a t� drog�, kt�r� on sobie odci��. No i zosta�o ostatnie, wampirze, nigdy nie dotkni�te i nie pokochane, zamkni�te w sobie i nieufne, wyra�nie pozbawione czego�, co by�o potrzebne we wczesnym rozwoju… Jak Syriusz zareaguje na post�p kl�twy Nicholasa i na fakt, �e ch�opak prawdopodobnie umrze za par� lat? Jak na to, �e Syriusz ju� dawno nie �yje? Jak na Rosemary i jej przyjaciela, tak podobnego do Jamesa? Na zielono-srebrny herb z w�em na piersi Cosmo? A co powie na fakt, �e ma jeszcze jedno dziecko?

***

Sara unios�a wzrok znad ksi��ki o transmutacji. Niebieskie, majowe niebo zosta�o powleczone bia��, k��bi�c� si� wat�, kt�ra miarowo sun�a ku horyzontowi, przybieraj�c leniwie tajemnicze kszta�ty. Ka�dy, kto na nie patrzy�, widzia� to, co chcia� ujrze�, wata nie da�a si� zdefiniowa� jako jeden, konkretny kszta�t. Jedenastoletnia dziewczynka o drobnej buzi widzia�a w niej jednak tylko abstrakcj�, nie wiedzie� czemu, wywo�uj�c� dziwn� t�sknot�. Czu�a si� niczym bezbronny, smutny ptaszek w klatce, t�sknie wystawiaj�cy g��wk� zza kratek. Ciekawe, jakie my�li te k��biaste chmury wywo�ywa�y w ojcu? Mo�e wzruszenie, uniesienie? Czy patrz�c na nie, przesuwa�y mu si� przed oczami obrazy z dzieci�stwa i m�odo�ci, kiedy siedzia� dok�adnie pod tym samym d�bem i obserwowa� podobny widok? Mo�e w tej chwili te� unosi� udr�czon� g�ow� ku g�rze i dzi�kowa� ca�ym sercem losowi, �e mo�e ogl�da� w�a�nie te chmury, �e zn�w widzi s�o�ce i czuje wiatr we w�osach, na twarzy… By� mo�e teraz, gdy Sara patrzy w g�r�, tata robi to samo, a je�li tak jest, to po��czy�o ich co� wreszcie. Niby niewiele, ale jednak tak du�o, �e a� przeszed� j� dreszcz.
Artemis przeci�� trawnik niedaleko wielkiego d�bu, wciskaj�c d�onie g��boko w kieszenie. Uchwyci� czujne i ostro�ne spojrzenie Sary, kt�re w niego wlepia�a i po namy�le przystan��. Uni�s� jedn� z d�oni i, niby luzacko, pomacha� do niej, po czym usiad� w spos�b niezwykle antyszlachecki obok Thaddeusa i Felixa. Drobniutki, tajemniczy blondynek o upiornej, bladej cerze i z�otych, dziwacznych oczach, tak�e uczy� si� do transmutacji, ale Thaddeus przyj�� pozycj� czworonoga, ufnie wypinaj�c chudy zadek w g�r� najwy�ej jak si� da�o, za to g�ow� trzymaj�c przy ziemi i �ypi�c na co� z czym� na twarzy, co wed�ug Sary mog�oby nawet uchodzi� za czu�o��.
Artemis odczo�ga� si� troch� dalej od koleg�w, wsta�, otrzepuj�c dumnie, po czym wzi�� solidny rozp�d i z ca�ej pety przyr�n�� rudzielcowi butem w ochoczo, kusz�co wycelowany ku g�rze ty�ek. Rozleg� si� kr�tki, urwany brutalnie wrzask, po czym… Artemis Greengrass znikn��, jakby wci�gn�� go za stop� wir, utworzony przy wyci�gni�ciu korka z wanny, chwil� potem Thaddeus, nie przerywaj�c swej dotychczas wykonywanej czynno�ci, rozdziawi� szeroko usta, nie okazuj�c przy tym jakiegokolwiek zdziwienia, a z ust wystrzeli� Artemis, g�ow� naprz�d, odlecia� par� st�p dalej i t�pn�� ty�kiem na murawie. To wszystko wydarzy�o si� w przeci�gu jakiej� sekundy. Sara rozdziawi�a usta, wytrzeszczaj�c oczy w kierunku Artemisa, kt�ry siedzia� nieruchomo na ziemi z rozkraczonymi nogami, a na jego twarzy malowa� si� niewys�owiony szok, tym bardziej, �e by� suchy i czysty. Nic w jego wygl�dzie nie wskazywa�o na to, �e w�a�nie przed chwil� w przeci�gu sekundy zmniejszy� si� do rozmiar�w do�� niecodziennych, wessa�a go pupa kolegi, przelecia� przez jego uk�ad trawienny, niczym przez rur� w aquaparku, wyskakuj�c ju� w swoim rozmiarze z jego ust, notabene zwyczajnych rozmiar�w, po czym wystrzeli� jak z armaty hen przed siebie. Thaddeus niczego nie zauwa�y�.
– Eee… Saro?
Sara otrz�sn�a si� z szoku nieco szybciej ni� Artemis, po czym przenios�a wzrok na… Melis� Flaxenfield i Charlotte McLaggen, kt�re usiad�y obok niej.
– Co jest? – Sara spi�a si� obecno�ci� silniejszej, obfitszej i pewniejszej siebie Charlotte.
– Nic, ja… – Melisa si� zawaha�a, po czym niezr�cznie przytuli�a Sar�. Ta rozszerzy�a oczy i uchwyci�a nad ramieniem br�zowow�osej u�miech Charlotte. – Chcia�am ci� przeprosi�. Od stycznia nasz kontakt si� urwa�… Ale mnie jest naprawd� przykro i nie chcia�am ci� tak…
– Jest maj, Meliso – zauwa�y�a ze zdziwieniem Sara. – Dlaczego dopiero teraz?
– Wstydzi�am si�… – Melisa spu�ci�a wzrok, ciemniej�c pod kawowymi piegami. – Ale Charlotte mnie do tego nak�oni�a. Chcia�y�my si� obydwie z tob� zaprzyja�ni�. No i dwa tygodnie temu pok��ci�y�my si� z Romild�, jest naprawd� g�upia… Opowiada�am o tobie Charlotte bardzo du�o i ona stwierdzi�a, �e…
– Nie potrzebuj� rzecznika, Meliso – oznajmi�a wynio�le Charlotte. – Po prostu: przepraszam. �le ci� oceni�am i niepotrzebnie si� na tobie wy�ywa�am. Jestem wredna, ale umiem zwr�ci� honor!
I pulchna d�o� Charlotte u�cisn�a mocno drobniutk� r�czk� Sary. Blondynka u�miechn�a si� do czarno-rudej figlarnie.
– Chc� ci� pozna� lepiej, Saro Black!
Sara zupe�nie oniemia�a, w�sz�c podst�p, ale Melisa mimowolnie przerwa�a jej analiz�:
– Patrzcie, Clarke zn�w bawi si� czarn� �elk� w kszta�cie paj�ka…
Dziewczynki zerkn�y na Thaddeusa, kt�ry w�a�nie pokazywa� czarnej �elce �wiat, g�adz�c j� czule po �elkowym grzbiecie. S�odycz wygl�da�a �udz�co podobnie do Daisy, kt�r� w Noc Duch�w Sara wpakowa�a mu do ust, po tym jak Daisy zaliczy�a podr� podniebn�.
– Hehe, to wygl�da, jak ta �elka, kt�r�… – zarechota�a Melisa.
– Taak, wygl�da na to, �e Thaddeus wyj�� wtedy w listopadzie tego paj�ka z ust i do tej pory si� nim opiekuje… – u�miechn�a si� krzywo Sara, a dziewczyny zaniem�wi�y.


Droga Meggie!

Czuj� si� nieco lepiej. Severus przyrz�dza mi ten wywar tojadowy, wi�c nie musz� si� w zasadzie o nic martwi�, chocia� ostatnio Nicholas wysun�� tez�, �e mo�e Severus mnie podtruwa i �e on si� wkr�tce nauczy, jak robi� wywar tojadowy i z ch�ci� mi go przyrz�dzi.
Tw�j najstarszy syn ma si� dobrze, nie musisz si� ju� martwi�. Problem, p�ki co, zosta� za�egnany, ale Nicholasa wci�� m�czy tamto spotkanie z ojcem. Cz�sto spacerujemy razem i rozmawiamy, wiem, �e on jest coraz bardziej przekonany do Syriusza. C�, nie umiem mu wyt�umaczy� logicznie pewnych rzeczy, aczkolwiek Nicholas przyznaje, �e logiczna i oparta na dowodach wersja wydarze� na pewno zaburza jego coraz pozytywniejsze spojrzenie na ojca. Ten ch�opak jest do�� zagubiony ostatnimi czasy z powodu Blacka.
Reszta ma podobnie. Cosmo chodzi po korytarzach czym� przybity, podobnie jak Rosemary. Hagrid, kt�rego ukochanego hipogryfa ma nied�ugo zg�adzi� kat, powiedzia� mi pomi�dzy kolejnymi kubkami whisky, �e Rosemary razem z przyjaci�mi pomaga�a mu w ratowaniu Hardodzioba, bo tak nazywa si� �w hipogryf. Musz� pochwali� te� Sar�. Bardzo dobrze sobie radzi na moich i innych lekcjach, jest bardzo pracowita, ale mam wra�enie, �e r�wnie� doskwiera jej niezbyt dobry humor.
Czuj� si� dobrze w Hogwarcie, jak wiesz, bo by�o to miejsce mi najbli�sze, zawsze. Szkoda, �e i Ty czego� nie mog�aby� tu naucza�! A wiesz co, to jest dobry pomys�! By�a� dobra z eliksir�w, prawda? Uczniowie przyj�liby Ci� z ulg�, ale �lizgoni byliby niepocieszeni… Szkoda mi Ciebie, siedz�cej w Basildon samotnie. Na pewno czu�bym si� lepiej, gdyby� tu by�a, kochana siostrzyczko! Zw�aszcza, �e planuj� tu naucza� i w przysz�ym roku. To najlepsza praca, jaka mog�aby mnie spotka�, ale t�skni� za Tob�. Gdy tak spaceruj� i odwiedzam miejsca przesycone wspomnieniami, zw�aszcza, �e Hogwart i Hogsmeade hucz� o Syriuszu, czynnie wyst�puj�cym we wszystkich, czuj� si�, jakby los zgotowa� mi dziwny seans, delikatn� pr�bk� o smaku tamtych czas�w, kiedy to w��czy�em si� z ch�opakami po b�oniach, wiosce i Zakazanym Lesie. Lunatyk, Glizdogon, �apa i Rogacz. Wtedy nigdy bym nie przypuszcza�, �e za par� lat zostan� sam, bo drugi zdradzi trzeciego i zabije czwartego, a sam zostanie skazany. Czasem te� wspominam Joanne, ale to niezwykle bolesne wspomnienia tej nadziei, kt�ra zosta�a mi bezpowrotnie odebrana. A potem Joanne zgin�a…
Trzymaj si� tam i rozwa� bycie nauczycielem. Lubi�a� runy, prawda? S�ysza�em, �e profesor McGeady wybiera si� w tym roku na emerytur�. By�a� z run�w dobra, a to lepsze, ni� �l�czenie w tym biurze, prawda?
Do zobaczenia wkr�tce, za miesi�c! Tw�j Remus.

U�miechn�am si� i z�o�y�am list na biurku. Bardzo poprawi� mi humor po powrocie z pracy. Mia�am wreszcie jakie� wiadomo�ci od Remusa, a wszelkie wie�ci ze szko�y by�y dla mnie teraz niezwykle wa�ne i ciekawe. Nauczycielka run�w? Brzmia�o zach�caj�co… Remus mia� racj�, to musia�o by� lepsze od pracy biurowej. Te wie�e Hogwartu i korytarze, posi�ki w Wielkiej Sali, tylko tym razem nie przy stole Gryffindoru, tylko nauczycielskim… To musia�oby by� niesamowite!
We mnie zal�g�o si� marzenie, nap�dzaj�ce i radosne, o�ywcze jak wiosenny wiatr. Og�lnie, odk�d uciek� Syriusz, czu�am si� o wiele bardziej �ywa, ni� przedtem. B�d�c nauczycielk� run�w, mog�abym by� bli�ej wydarze� i tym samym, Syriusza…

– KORPUSIE BEZ G�OWY, NA PAL NABITY!
– Czego si� prujesz?
– Co robisz mojej pracy domowej?!
Cosmo z rozpacz� si�gn�� po swe wypracowanie. Draco przytrzyma� rolk� z dala od �apsk czternastoletniego ju� Blacka. Ten j�kn�� i pocz�� skamle�.
– Ona wo�a do mnie o zlitowanie i ratunek! – zawodzi�. – NIE MARTW SI�, SCARLETT, TW�J CUDOTW�RCA BLACK CI� URATUJE!
Po czym podbieg� do Dracona i wyrwa� mu z tryumfem rolk�, wytykaj�c j�zyk.
– Zawsze musisz robi� taki cyrk, wypchany a� szwy p�kaj� mutantami, kiedy pr�buj� spisa� od ciebie prac� domow�? – zmru�y� wodniste oczy Draco.
– Spisz od Gregory’ego! – zarechota� Cosmo. – Oczywi�cie, nie obiecuj�, �e znajdziesz tam jakiekolwiek literki poza ma�ym i du�ym „A”.
– W�a�nie dlatego chc� spisa� od ciebie, kmiocie! – prychn�� Draco.
– Dziubdziu�! Mamy za miesi�c te po… solone egzaminy! Jak ty se poradzisz, jak nie b�d� siedzia� obok ciebie i ci podpowiada�? – Cosmo pokiwa� z powag� �epetyn�.
– Ale do egzamin�w musz� spisa� to �wi�stwo! Daj chocia� zerkn��, bo ci� zabij� Cruciatusem.
– Trzeba by�o tak od razu! – wyszczerzy� si� Cosmo i rozprostowa� przed paniczykiem swe nieestetyczne wypociny. – Prosz�, smacznego!
Draco zerkn�� na niego z mocno pow�tpiewaj�cym spojrzeniem i po ci�ki westchni�ciu opiekunki os�b cofni�tych zabra� si� do pracy. Cosmo stercza� nad nim, ale po dziesi�ciu sekundach poczu�, �e to czynno�� niepasuj�ca do jego idealnej istoty. Przeczesa� sw� czarn� grzyw� nonszalancko i rozejrza� si� znudzonym spojrzeniem po bibliotece. Dostrzeg� cel i ruszy� ku niemu.
– Ej!
�adna, ciemnow�osa i piegowata dziewczynka z pierwszej klasy, Gryfonka. Przyjaci�ka Sary. Cosmo ju� odegra� przed ni� cyrk jeden raz, wydawa�a si� dobrym obiektem do skupienia na niej swego znudzenia i przemienienia go w o�ywienie i zabaw�. Cudzym kosztem oczywi�cie.
– Oddaj! – warkn�a, bowiem ch�opak chwil� temu wyrwa� jej pisane wypracowanie.
– Cichaj, dziecinko! – przykaza� w�adczym tonem Cosmo, przeci�gaj�c efektownie sylaby. – Czytam, nie widzisz? Mo�e ci powiem, co napisa�a� �le, co?
– Zostaw mnie! Nie prosi�am ci� o to!
– Hola hola! – pochyli� si� nad jej stolikiem i zbli�y� twarz do jej tak blisko, �e musia�a si� odgi�� do ty�u. – Nie podniecaj si� tak, Czekoladko!
– Czym mia�abym si� podnieca�, chyba nie tob�!… – zacz�a z furi�, ale jej przerwa�, cmokaj�c:
– No no, my�lisz, �e nie zauwa�y�em, jak si� we mnie wropala�a�, k�amczuszko?
– Mo�e raz spojrza�am, przepraszam!… – zez�o�ci�a si� kasztanowow�osa.
– No nie wiem, sk�d ja mam to wiedzie�…
– Debilu! – pchn�a go tak, �e musia� si� wyprostowa�, ucieszony jej wybuchem. – Popatrzy�am mo�e na ciebie wtedy, gdy twoja siostra przedstawia�a mi rodzin�!
Powsta�a, czerwieniej�c i wrzuci�a ca�y sw�j dobytek bez�adnie do torby. Rzek�a dr��cym g�osem:
– Nie widz� sensu w podniecaniu si� tym, �e raz uraczy�am ci� moim spojrzeniem. Znajd� sobie inne powody do tracenia swego parszywego czasu. I zapnij rozporek.
Uraczy�a Cosmo na koniec szyderczym u�mieszkiem, po czym zamaszy�cie zarzuci�a torb� na rami� i wysz�a z biblioteki. Cosmo oklap� w sobie, zirytowany z jakiego� powodu.
– Co to dziecko sobie my�li? – zapyta� Draco, kt�ry nagle stan�� obok.
– S�ysza�e�? – zapyta� Cosmo, machinalnie zapinaj�c z jakiego� powodu rozpi�ty rozporek.
– Tak – Draco pokr�ci� g�ow�. – Chod�! Pobawimy si� troch�…
– Ni�? – zmarszczy� brwi Cosmo.
– My�lisz, �e �lizgon powinien tak �atwo odpu�ci� swej ofierze? – u�miechn�� si� demonicznie Draco i z�apa� go za przedrami�, ci�gn�c.
– Nie wiem, czy to dobrze… – zacz�� Cosmo niepewnie.
– Jeste� �lizgonem? I ona ci� urazi�a! Niech ma za swoje, szybko! – wyszczerzy� si� Draco.
Dogonili j� na jakim� opuszczonym korytarzu. S�ysz�c za sob� kroki, obejrza�a si� przez rami�, zmarszczy�a brwi i przyspieszy�a kroku. Cosmo niedbale wyci�gn� swoj� bezow� r�d�k�.
– Nectunto – rzuci�.
Niewidzialna lina oplot�a kostk� dziewczynki, przewr�ci�a j�. Cosmo szarpn�� za r�d�k�, co spowodowa�o, �e podjecha�a do nich na ziemi. Draco roze�mia� si� okrutnie. Dziewczynka usiad�a, wci�� wi�ziona przez lin� i prawdziwie przera�ona.
– Co� m�wi�a�, kochanie, przed po�egnaniem? – zapyta� ch�odno Cosmo, czuj�c jak�� m�ciw�, przyjemn� satysfakcj�.
Draco zarechota� na widok miny Gryfonki i zapyta� szyderczo:
– My�lisz, �e b�dzie bardzo becze�, jak j� pora�� pr�dem?
– Mo�emy sprawdzi� – wzruszy� ramionami oboj�tnie Cosmo.
– Pozwalasz mi porazi� to �cierwo?
Dziewczynka wpatrzy�a si� w Cosmo przera�onym wzrokiem, jej rajskozielone oczy zrobi�y si� okr�g�e ze strachu. Cosmo zmru�y� oczy od do�u z rozbawieniem.
– Pozwalam. Chocia� to m�j pies, a raczej suka na smyczy i to ja powinienem moje zwierz�ta kara� sam… Ale w drodze wyj�tku uczyni� ci t� przys�ug�, kuzynie!
Sk�oni� si� nisko w kierunku Dracona, kt�ry za�mia� si�. Jego okrutny �miech odbi� si� od �cian. Dziewczynka rzuci�a si� do ucieczki, ale lina szarpn�a j� do ty�u, nie pozwalaj�c uciec. Draco i Cosmo za�miali si� na ten widok, a Draco powiedzia�:
– Fulminisuma Minima!
Wy�adowanie elektryczne pomkn�o z jego g�ogowej r�d�ki w kierunku ich ofiary, sp�tanej i bezbronnej. Krzykn�a i j�kn�a, rozp�aszczaj�c si� na kamiennej posadzce.
– Jeszcze raz! Draco, czemu doda�e� „Minima”? Nie s�dzi�em, �e jeste� tak �askawy…
– Jakby wykorkowa�a, to by�by problem… – odpar� Draco, krzywi�c si� i posy�aj�c jeszcze dwa s�abe pioruny w kierunku dziewczynki. Krzycza�a, w czym Cosmo odnalaz� co� przyjemnego, ale jednocze�nie co� go przerazi�o w tej ca�ej scence…
– Draco, daj ju� spok�j! – uni�s� d�o�, gdy jego kuzyn ponownie uni�s� r�d�k�. Dziewczynka zerkn�a ponad ramieniem na Cosmo, zap�akana. Co� w jej wzroku nosi�o �lad wdzi�czno�ci.
– Ju�? – zmartwi� si� blondyn. – Koniec zabawy?
– Mam inny pomys�…
Dziewczynce rozszerzy�y si� oczy trwo�nie.
– Zawsze zastanawia�em si�, co dziewczyny maj� tu z przodu… – Cosmo wskaza� na sw�j tors. – Mo�e ona b�dzie naszym kr�likiem do�wiadczalnym?
– No dobra, to mo�e by� zabawne…
– Potrzymaj moj� r�d�k�.
Cosmo zbli�y� si� do dziewczynki, kt�ra wydawa�a si� jeszcze bardziej przera�ona. Krzykn�a rozpaczliwie i wierzga�a, niczym sarenka w sid�ach, ale za nic nie mog�a urwa� liny. Ostatnimi si�ami zakry�a swymi d�o�mi piersi.
– Draco, we� swoj� r�d�k� j� te� zwi��. Jej r�ce, �eby si� nie zakrywa�a! – rozkaza� Cosmo, obserwuj�cy z g�ry dziewczynk�. Draco to uczyni�, a Cosmo pochyli� si� nad zagipsowan� z przera�enia, p�acz�c� obfitymi �zami istotk�. Poczu� niezdrowe podniecenie. Od dawna chcia� si� dowiedzie�, co dziewczyny tam chowaj�, czego on nie mia�, a ta jedenastolatka, mimo swego m�odego wieku, wydawa�a si� by� zaopatrzona lepiej od kole�anek. Kto by lepiej spe�nia� t� rol� kr�lika do�wiadczalnego?
– Nie, b�agam! – j�cza�a rozdzieraj�co. – B�agam, pu�� mnie! Nikomu nie powiem, tylko mnie pu��! B�AGAAAAM!!!
Poczu� uk�ucie lito�ci, ale i tak wyci�gn�� r�k� w kierunku jej we�nianego sweterka, jakby zrywa� zakazany owoc. Z�apa� za dekolt i poci�gn�� w d�, odkrywaj�c guziki koszuli od szkolnej szaty, skrywaj�ce odwieczny sekret. Kucn�� przed dziewczynk� i nie zwa�aj�c na jej protesty, rozpi�� par� guzik�w. P�aka�a i wyrywa�a si�, ale to nic nie da�o, bo Cosmo dotar� ju� do tego, co by�o pod bluzk� i odchyli� mocno jedn� z do�� du�ych misek, kt�re zakrywa�y jej tajemnic�.
Dziewczynka za�ka�a �a�o�nie, nie patrz�c na niego. Musia�o mu wystarczy� tylko jedno, skupione spojrzenie, bo Draco sykn��:
– Zapnij j�, kto� idzie!
Cosmo uczyni� to dr��cymi z podniecenia d�o�mi i ledwo poderwa� si�, bo nagle zza w�g�a wypad�a… Sara w towarzystwie McGonagall, opiekunki domu. Jej jastrz�bi wzrok omi�t� Dracona z dwiema r�d�kami, Cosmo, stercz�cego nad jedenastolatk� i j� sam�, wstrz�san� konwulsjami i rzewnym, wzbudzaj�cym wsp�czucie lamentem.
Sara pos�a�a Cosmo w�ciek�e spojrzenie i podbieg�a do przyjaci�ki, przytulaj�c j�.
– Melisa, ciii… Ju� tu jestem… Ju� po wszystkim…
Cosmo obserwowa� Sar�, kt�ra pociesza�a tul�c� si� do niej dziewczynk� i zrobi�o mu si� dziwnie.
– Black. Malfoy. – McGonagall wygl�da�a na w�ciek��. – Panna Black powiedzia�a mi, �e widzia�a, jak �ledzili�cie pann� Flaxenfield. I co? Okazuje si�, �e si� nad ni� bestialsko zn�cali�cie! Panno Flaxenfield, prosz� mi opowiedzie�, co oni ci zrobili!
Dziewczynka nazwana Melis� skuli�a si� w obj�ciach Sary, kr�c�c przecz�co g�ow�, upokorzona. Nie chcia�a nic m�wi�.
– Macie szlaban, u mnie! I minus pi��dziesi�t punkt�w dla Slytherinu! – warkn�a profesorka. – Dopilnuj�, by profesor Dumbledore m�g� z wami porozmawia� w najbli�szym czasie! A teraz marsz do ��ek, je�eli nie chcecie, by kara by�a gorsza!
Draco i Cosmo powlekli si� po swe rzeczy do biblioteki.
– Ale ubaw by� niez�y… – cieszy� si� Draco. – Podoba�o ci si�?
Ale Cosmo nie odpar�, zatopiony w sm�tnych rozmy�laniach. Wci�� widzia� wzrok tamtej dziewczyny, jej przera�enie i b�aganie o lito��… Czy ojciec by�by z niego dumny? Z pewno�ci� nie. Pomy�la�, �e zas�u�yli sobie na kar� z Draconem i w og�le poczu�, �e nie powinien si� zgadza� na tak� zabaw�, a ju� na pewno nie powinien wykorzystywa� tego dziecka do swych do�wiadcze�. Lecz to nie zmienia�o faktu, na wspomnienie o tym, do czego uda�o mu si� dokopa�, rumieni� si� dziwnie…


– Z drogi, wybryku natury!
– Kulej nieco szybciej!
Nicholas wymin�� bez emocji grupk� starszych �lizgon�w, na wszelki wypadek zaciskaj�c d�o� na trzymanej w kieszeni fiolce z eliksirem, kt�ry sam wymy�li�. Mia� on ewentualnemu agresorowi na dwa ekstremalnie trudne dni odwr�ci� kierunek pracy przewodu pokarmowego z opadaj�cego na wznosz�cy tak, by delikwent musia� za�atwia� fizjologiczne potrzeby ustami. C�, nie by�o to mo�e zbyt szczytne, ale z pewno�ci� stanowi�o skuteczn� przestrog� przed tykaniem go czymkolwiek.
Zatrzyma� si� na korytarzu, zaaferowany, i pocz�� kr��y� rundki, rzecz jasna nie bardzo tego �wiadom. Od sowiarni, kt�r� w�a�nie opuszcza�, po g�owie chodzi�a mu wizja fantastycznej krainy, w kt�rej m�g�by si� zaszy� i nie musie� ju� martwi� si� �lizgonami, nawet tymi wymiotuj�cymi przez odbyt, Snapem, ojcem i jego tajemnic� nie do odszyfrowania, lekcjami i zbli�aj�cymi si� egzaminami.
Niestety, Tamar� m�czyli obecnie o SUM-y, z tego wzgl�du nie bardzo m�g� sp�dza� z ni� czas. Taka ucieczka w cisz� i enklaw� by�aby �wietna… A potem przysz�o mu do g�owy, �e wyczarowa�by tak� krain� dla Cho, by j� tam zabra� i pokaza� Chince jej magi�. Chcia�by m�c jej da� co� takiego.
A� podskoczy�, gdy ze �ciany wy�oni�y si� nagle drzwi. Tak po prostu. Rozejrza� si� gor�czkowo, czy aby nikt nie widzia� tego i, niewiele my�l�c, wpakowa� si� natychmiast do nieznanego pomieszczenia. A� zach�ysn�� si� powietrzem. Pok�j w og�le nie przypomina� klasy, tylko… bajkowy las. Wsz�dzie dooko�a, a� pod sam strop, ros�y pi�kne drzewa, kt�re w�a�nie kwit�y, wszystkie na bia�o, unosi� si� zapach magnolii, z wysokich, gotyckich okien do klasy wpada�y w�skie strugi �wiat�a, ciep�ego i z�ocistego. Zachodzi�o s�o�ce, a kurz ta�czy� w promieniach, zatrzymuj�c czas.
– Tu jest ob��dnie… – wymamrota� do siebie na g�os Nicholas, brodz�c w idealnej �ci�ce, za�cie�aj�cej posadzk� jak zahipnotyzowany. Przyjrza� si� z zafascynowaniem jednemu z drzew. By�o szlachetne, idealne wr�cz. Nicholas sta� tak dobry kwadrans, ch�on�c ca�ym sob� magi� chwili, po czym oci�ale wycofa� si� w kierunku drzwi. Poczu� bowiem nag�� ch�� podzielenia si� tajemnic� i tym pi�knem z Tamar�. Biedaczka, zapewne kuje gdzie� w bibliotece transmutacj� lub inne niegodziwe kwestie, taka wyprawa do tajemniczego lasu z pewno�ci� poprawi�aby nastr�j ka�demu…
Ostro�nie wychyli� g�ow� na korytarz, rozgl�daj�c si� bacznie. Nie zd��y�, bowiem za w�g�em us�ysza� zbli�aj�ce si� kroki. Zza zakr�tu wy�oni�a si� Cho Chang, tym razem sama. Nicholas nie schowa� si�, zagipsowany nag�ym zafascynowaniem, jakie zawsze mu towarzyszy�o, ilekro� widzia� j�, zd��aj�c� gdzie� w zamy�leniu, zanurzon� we w�asnym �wiecie. Co k��bi�o si� pod tymi �adnymi, czarnymi w�osami, jakie sekrety?
– Cze��, Nicholas! – u�miechn�a si� mi�o na jego widok, on prze�kn�� �lin� przez �ci�ni�te gard�o.
– Chc� ci co� pokaza� – wypali�, przygl�daj�c jej si� b�yszcz�cymi oczyma.
– Co takiego? – Cho przystan�a, przygl�daj�c mu si� sympatycznie.
Nicholas tylko wyci�gn�� r�k� zza wci�� uchylonego portalu, w kt�rym sta�. Cho zawaha�a si�, ale z lekkim speszeniem poda�a mu d�o�. Wci�gn�� j� do klasy, zupe�nie zapominaj�c o Tamarze.
– Ojej – wyrwa�o jej si� tylko, po czym z podziwem przenios�a wzrok na Nicholasa.
Weszli w milczeniu mi�dzy drzewa, klucz�c pomi�dzy pniami i promieniami. Kurz i bia�e p�atki fruwa�y dooko�a sprawiaj�c, �e nic si� nie liczy�o, tylko ten las, ta chwila.
Nicholas czu� okropny, piek�cy rumieniec na twarzy. Nie wiedzia�, czemu zaci�gn�� tu Cho, bo by�o to zupe�nie spontaniczne, ale teraz zacz�� si� zastanawia�, czy ona b�dzie umia�a doceni� ten dar.
– Sk�d wzi��e� to miejsce? – zapyta�a �agodnie, gdy stan�li pod jedn� z pachn�cych magnolii.
– Tak jako� przypadkiem mi skapn�o z nieba – u�miechn�� si�, czuj�c, jak jego mi�nie twarzy zosta�y sparali�owane nieznanej mocy skr�powaniem. – Tak sobie wyobrazi�em i si� pojawi�o.
– Musisz mie� niesamowit� wyobra�ni� – u�miechn�a si� delikatnie, ogl�daj�c zawieszony nad nimi baldachim z bia�ych kwiat�w.
– Pomy�la�em, �e ci si� spodoba… – on, dla odmiany, wbi� wzrok w jej buty.
– Mnie? – zdziwi�a si�, patrz�c na niego intensywnie, zbyt intensywnie.
– Tak mi si� po prostu z tob� jako� skojarzy�o… – doda� pi�tnastolatek, nie bardzo wiedz�c, co powiedzie�. Chang tylko si� u�miechn�a zach�caj�co, ale z lekkim zmieszaniem.
Zr�b co�, pomy�la�. G�osik, podobny do g�osu Tamary, ofukn�� go: „Black, ostatnia szansa. Wi�cej si� nie powt�rzy”. Cokolwiek.
– No… – Nicholas nie wiedzia�, co wypada�oby powiedzie� po „no”, za to odwa�y� si� i twardo spojrza� w jej �adne, sko�ne oczy.
Trwa�a chwila ciszy, w trakcie kt�rej Cho i Nicholas patrzyli na siebie dziwnie wyczekuj�co. Nicholas modli� si�, by rumieniec na twarzy nie by� a� tak zdradziecko purpurowy, jakim wydawa� si� by�. Cho obserwowa�a go uwa�nie, z lekkim podziwem i wzruszeniem, ale i doz� zak�opotania i jakiego� smutku. Potem spu�ci�a oczy i delikatnie podwin�a k�ciki ust.
– Mo�e powinnam ju� i��… Dziewczyny czekaj�… – przenios�a odwa�nie wzrok na Nicholasa, lekko zarumieniona. – Dzi�kuj�, �e mi to pokaza�e�. Jeste� bardzo… jeste� jak ten las, ale…
Nicholas nie wiedzia� dlaczego, ale mia� wra�enie, �e Cho skr�ca w jakim� nieprzyjemnym kierunku. Jakby… chcia�a mu powiedzie�, �e jest i b�dzie tylko koleg�? Nie. To nie mo�e tak by�.
Bez s�owa, czuj�c nap�yw nigdy nieznanej odwagi, uj�� delikatnie jej drobn� br�dk� w d�onie i przybli�y� usta do jej ust. Zetkn�li si� nosami, obdarzaj�c ostatnim, przymru�onym spojrzeniem. Nicholas nigdy si� nie ca�owa� i nigdy nie s�dzi�, �e pierwszy poca�unek m�g�by by� a� tak elektryzuj�cy. Stali tak ze dwie minuty, skupieni przy sobie nie�mia�o, z��czeni razem, ale to, co si� dzia�o, odebra�o pi�tnastolatkowi mo�liwo�� my�lenia. Jego m�zg zosta� pora�ony i le�a� na dnie czaszki, dymi�c i skwiercz�c, usma�ony w oblewaj�cym twarz rumie�cu. To by�o jak narkotyk.
Po tej kr�tkiej chwili, kt�ra trwa�a wiecznie, Cho odsun�a si� od niego, zar�owiona. Nicholas otrz�sn�� si� z szoku i prawie j�kn�� na my�l o tym, co przed chwil� zrobi�. Jak m�g� post�pi� tak brawurowo?!
– Nick… – szepn�a Cho z wyra�n� konsternacj�, po czym odwr�ci�a si� i uciek�a. Nicholas zosta� sam w lesie. I nigdy nie czu� si� taki samotny i przegrany.

[ 3216 komentarze ]


 
102. Powr�t my�liwego
Dodała Mary Ann Lupin Niedziela, 29 Września, 2013, 15:39

nowa szybko si� pojawia, ale od Was zale�y, kiedy nast�pna ;-)
dzi�kuj� Wam bardzo za wszystkie mi�e �yczenia i komentarze, m�j m�� te� si� ucieszy� (zreszt�, nie omieszka� zaznaczy� to w komentarzach). To by�o naprawd� buduj�ce :-)
Syrciu, nie my�limy jeszcze o dzieciach :-P mam ledwo 21 lat, m�� 19, obydwoje dopiero zaczynamy studia (ja z dwuletnim po�lizgiem), trza si� nam najpierw wykszta�ci�, bo bez tego jak by�my wychowali takiego brzd�ca w naszej pi�knej, polskiej rzeczywisto�ci, ech... Co nie stoi na przeszkodzie, by obieca� sobie mi�o�� do �mierci :-D

Sara wygl�da�a za okno, wzdychaj�c do swoich my�li. Na zewn�trz pr�szy� �nieg i ca�e b�onia pokrywa�a bia�a pierzyna. Tu, w dormitorium Gryffindoru by�o do�� ciep�o i przytulnie, ale otwarte przez Sar� na o�cie� okno wpu�ci�o do �rodka fale styczniowego zimna. Na szcz�cie nie by�o w dormitorium Melisy, Romildy i Charlotte, wi�c nikt nie narzeka� na ch��d.
Sarze na pewno to nie przeszkadza�o, nie by�a fanatykiem upa�u, lej�cego si� z nieba, zreszt� tak bardzo zakopa�a si� w bia�e, puchowe rozmy�lania, zatopione w tym �niegu, �e nawet nie zwraca�a uwagi na mr�z.
– Heeej!!!
Bez zainteresowania obr�ci�a si� w prawo, gdzie z okna wystawa�a g�owa Artemisa. Zapewne siedzia� w swym dormitorium i podobnie do Sary, delektowa� si� wystawieniem g�owy na mr�z. Sara u�miechn�a si� do niego krzywo, wysy�aj�c nieco zadziorne spojrzenie. Artemis wyszczerzy� z�by.
– Czy�by dama w wie�y czeka�a na swego wspania�ego wybawc�? – zagadn�� przyjacielsko.
Sara go zignorowa�a, spuszczaj�c wzrok.
– Ej, Black! Tu jestem, halo! I widzisz, nawet Thaddeus tu przylaz�…
I rzeczywi�cie, obok roze�mianej g�by Greengrassa wykwit�a nagle zza w�g�a p�omienna czupryna Clarke’a, jak zwykle postawiona na sztorc. Wpatrzy� si� w Sar� �miertelnie powa�nym spojrzeniem swych okr�g�ych, oszo�omionych oczu, co z roze�mianym Artemisem �miesznie kontrastowa�o.
– Co, Clarke, ty te� chcesz powiedzie� mi co� tw�rczego? – zadrwi�a Sara. – B�y�niesz m�dro�ci�?
Clarke przetrawi� jakie� informacje pod swym szale�czym czerepem, po czym wylaz� na parapet, odwr�ci� si� i… malowniczo wypi�� sw�j chudy zadek w kierunku Sary. Jedenastolatka oniemia�a, a Artemis zawy� ze �miechu, po czym schwyci� w szale tw�rczym za pasek Thaddeusa i �ci�gn�� w sekund� spodnie i gatki, obna�aj�c z zadowoleniem nagie po�ladki i szczup�e uda szalonego kolegi.
– AAAAAA!!! – pisn�� wysoko Thaddeus, po czym zawy� i Sara us�ysza�a g�o�ne �upni�cie. Gdy ods�oni�a oczy, kt�re sekund� wcze�niej zas�oni�a odruchowo d�o�mi, zauwa�y�a, �e ch�opc�w ju� nie ma, ale z otwartego okna s�ycha� poj�kiwania i st�ki, jakby ostro si� na pod�odze lali.
– AUA!!! CLARKE, NIE!!! TO BOLI, BOOOLI!!! MAMAAAA!!! – rozleg�o si� pot�pie�cze wycie.
Sara prychn�a i pokr�ci�a g�ow�, po czym wycofa�a si� z okna i zachichota�a. Podesz�a do ��ka, zdj�a pid�am� i ubra�a si� ciep�o. By�a sobota, druga sobota roku dziewi��dziesi�tego czwartego i pierwszy wolny dzie� od powrotu do szko�y. Dziewczynka nie wiedzia�a, co mog�aby dzi� porabia�. Szczeg�lnie, �e g�ow� mia�a wype�nion� ci�k� jak o�owiem �wiadomo�ci�. Morderca, wzbudzaj�cy przera�enie ca�ej szko�y, ba, ca�ego �wiata, jest jej ojcem. Dzi�ki niemu �yje.
Westchn�a ci�ko, jakby w piersiach trzyma�a ca�e z�oto Gringotta, po czym skierowa�a si� do salonu Gryfon�w. Nie zjad�a nawet �niadania, wi�c szykowa�a si� ju� na lunch w Wielkiej Sali.
Melisy nigdzie nie by�o, zesz�a na d� sama. Schodz�c po marmurowych schodach i wpatruj�c si� w barwne �y�ki na ich powierzchni zastanawia�a si�, gdzie jej najlepsza kole�anka mo�e si� podziewa�. W ci�gu ostatniego tygodnia Sara troszk� si� od niej odsun�a na w�asne �yczenie.
– Hej hej!
Dogoni� j� Artemis, dysz�c i przeczesuj�c czarne w�osy. Mia� zarumienione od po�piechu policzki i czerwon� pr�g� na jednym z nich. Ukryte pazury Thaddeusa?
– Nudzi ci si�, Greengrass? – sarkn�a jedenastolatka. – Od rana mnie prze�ladujesz.
– Zdaje ci si�, ma�a! – wyszczerzy� si� jej r�wnolatek.
– Tak? To po co za mn� �azisz?
– Przeszkadza ci to? Chc� zje�� lunch z kim� znajomym to pomy�la�em, �e si� przy��cz�! Kogo mam bra� ze sob�, tego zdrowo r�bni�tego kloca z mojego dormitorium?
– M�g�by� zje�� lunch sam – zauwa�y�a Sara, mijaj�c spor� grupk� du�ych Krukon�w, stoj�cych przy olbrzymich drzwiach do Wielkiej Sali. – Ja uwielbiam sp�dza� czas sama.
– Widz�. Jeste� jaka� wyobcowana...
Usiedli przy stole Gryfon�w. Kilka miejsc dalej siedzia�y Romilda i Charlotte i, ku zdumieniu Sary, towarzyszy�a im Melisa. Na widok Sary pomacha�a jej przyja�nie, ale Sara poczu�a jakie� uk�ucie �alu, wi�c tylko machn�a sztywno r�k�. Melisa wiedzia�a, �e Sara jest przez dziewczyny wy�miewana. Niby racja, �e od tygodnia Sara �wiadomie unika�a innych ze wzgl�du na syndrom tr�dowatej, jakiego nabawi�a si� przez ferie w domu, ale i tak poczu�a si� przez Melis� zdradzona. Dlaczego wybra�a akurat towarzystwo os�b, kt�re nie by�y dla Sary zbyt mi�e?
– A oto Astoria, moja bli�niaczka! – zagadn�� nagle Artemis, nak�adaj�c sobie na talerz smakowitej potrawki. – Chcesz troch�? Na�o�� ci.
– Nie, dzi�kuj�… – mrukn�a w kierunku blatu. – Nie lubi� je��…
– To te� widz� – parskn�� Artemis. – Trzeba ci� podtuczy� jak nale�y, siostro!
– Daj mi spok�j! – j�kn�a Sara, obserwuj�c z rozpacz�, jak Artemis nak�ada jej na talerz trzy kopiaste �ychy potrawki. O dwie i p� za du�o.
– Musisz je��, by m�c si� uczy�! No ju�, wcinaj! – i sam zaj�� si� poch�anianiem swej porcji. Wskaza� w kierunku sto�u �lizgon�w. – M�wi�em przed chwil� o mojej bli�niaczce! Siedzi tam, ta z ciemnymi w�osami! Bardzo mi przykro…
I zrobi� min�, jakby Astoria Greengrass zmar�a na bolesn� chorob�.
– Masz jeszcze jakie� rodze�stwo? – zapyta�a Sara, zmuszaj�c si� do pierwszego k�sa.
– Tak. Siostr�. Dafne, jest w trzeciej klasie. R�wnie� Slytherin – rzek� do�� kwa�no.
– Te� mam brata w Slytherinie w trzeciej klasie. I w Ravenclawie w czwartej. I siostr� w Gryffindorze w trzeciej – powiedzia�a Sara, kolejno wskazuj�c na rodze�stwo. – Ale u ciebie s� sami �lizgoni.
– Tak – burkn�� Artemis. – Ca�a rodzina jest czystej, szlacheckiej krwi. I ja, jeden wyrzutek.
– Tak jak m�j tata. Nie martw si�! – zauwa�y�a Sara, ale na my�l o ojcu przeszy� j� b�l.
– Tw�j tata te�? – Artemis wyra�nie si� rozpogodzi�. – Jak mi�o, �e takie historie nie przytrafiaj� si� jedynie mnie! Pozdr�w go ode mnie w jakim� li�cie!
– M�j tata… nie �yje… – szepn�a z gorycz� do talerza jedenastolatka.
– Och! – zmartwi� si� szczerze Artemis. Tak szczerze, �e Sara odwa�y�a si� spojrze� z b�lem w jego piwne, b�yszcz�ce oczy. – W ka�dym razie na pewno by� �wietnym go�ciem! Z rod�w �lizgon�w tylko prawdziwie uczciwi i dzielni tu trafiaj�, a gnij�ca reszta tam, gdzie jest tak �lisko i okrutnie!
I wypi�� dumnie pier�. Sara u�miechn�a si�, pocieszona, zatapiaj�c w mi�ych refleksjach o tacie.


– A czemu� to jeste� taka smutna?
– Mo�e mam pow�d, wiesz, to ca�kiem rozs�dne wyt�umaczenie…
– Zaraz si� u�miechniesz, jak ci opowiem �art: przychodzi domowy skrzat do goblina…
– FRED!
– No dobra, ju�, po co si� od razu z�o�ci�…
Rosemary zmierzy�a go pogardliwym spojrzeniem swych rajskozielonych oczu. Jego bli�niak przechyli� si� przez oparcie sofy, na kt�rej siedzia�a. Poza nimi w salonie Gryfon�w nie by�o nikogo i do niedawna Rosemary cieszy�a si� s�odk� samotno�ci�, ale niestety, jakie� licho przywia�o chyba ostatnie osoby, jakie mog�a sobie za�yczy�: bli�niak�w Weasley. No c�, nie przepada�a za nimi.
– George – zwr�ci�a si� do tego, kt�ry j� jeszcze najmniej irytowa�. – Po prostu wyjd�cie.
Fred i George zrobili pytaj�ce miny, ale Rosemary ich zignorowa�a, zrywaj�c si� sprzed kominka i podesz�a do Harry’ego, kt�ry w�a�nie przelaz� przez dziur� pod portretem.
– Mo�emy porozmawia�? – zapyta�a do�� gwa�townie. – To wa�ne, Harry.
Okularnik uni�s� brwi, wci�� jeszcze maj�c do�� ponur� min�, ale kiwn�� g�ow� i wycofali si� tam, sk�d przyszed�. Wyszli w milczeniu na korytarz, a Rosemary przetrawia�a to, co w�a�nie mia�a powiedzie�. Wepchn�a nieco zaskoczonego Harry’ego do pustej klasy i zamkn�a drzwi.
Byli zupe�nie sami, otacza�a ich napi�ta, wyczekuj�ca cisza.
– Chcia�a� mi co� powiedzie�… – zacz�� Harry, patrz�c badawczo na Rosemary.
– Tak, chcia�am porozmawia� o…
Wbi�a wzrok w swoje buty. Rumieniec wstydu wykwit� na jej twarzy. Jak to uj��? Podesz�a do Harry’ego, kt�ry opiera� si� o blat sto�u i usiad�a na samej kraw�dzi. Zapatrzy�a si� pustym wzrokiem w swoje stopy, naciskaj�ce na kamienn� posadzk�. Westchn�a ci�ko, nie patrz�c na Harry’ego, kt�ry cierpliwie czeka�. Teraz wstyd �cisn�� j� mocno w gardle. Czu�a go w trzewiach.
– Jeszcze ci nie oddali B�yskawicy, eee… – zacz�a kulawo, byleby co� powiedzie�.
– Nie, niestety… Ale chyba nie o tym chcia�a� porozmawia�, co?
– Nie… Harry? Pami�tasz te wszystkie momenty, gdy rozmawiali�my o rodzicach? Kiedy� ci powiedzia�am, �e si� w szkole przyja�nili i nawet moja mama chcia�a ci� wychowa�… Prawda?
– Jasne – odpar� kr�tko Harry, te� gapi�c si� na buty. – Ja wci�� nie rozumiem, czemu nie…
– Syriusz Black to m�j ojciec – wypali�a bez zastanowienia trzynastolatka.
Zaleg�a g�ucha, martwa cisza. Rudow�osa nie patrzy�a na niego, zaciskaj�c wargi, by nie wyda� j�ku rozpaczy. Niestety, Harry nie odzywa� si� dobre pi�� minut.
– Dlaczego… Czemu mi tego nie powiedzia�a� wcze�niej? – spyta� sucho.
– Ja nie wiedzia�am, kim by� m�j ojciec. Dopiero, gdy Syriusz Black uciek� z Azkabanu, mama i wujek Remus wzi�li nas na rozmow� i przyznali si�, �e mamy ojca morderc�, nie bohatera zmar�ego w honorowej walce, jak to nam wmawiali ca�e �ycie…
Rosemary spojrza�a na Harry’ego dopiero teraz wzrokiem przepraszaj�cym i zawstydzonym. Harry nie patrzy� na ni�, wzrok mia� wlepiony gdzie� w ziemi�, ale z pewno�ci� jej nie widzia�.
– Tylko Nicholas wiedzia�… – doda�a cicho. – Sk�d� si� domy�li�… To by� dla mnie naprawd� szok. Ba�am si�, jak zareagujesz na informacj�, �e ojciec twojej przyjaci�ki zdradzi� twoich rodzic�w, zabijaj�c ich…
– Czego ode mnie oczekujesz? – spyta� ch�odno Harry.
– Niczego nie oczekuj� – szepn�a, czuj�c rzadk� w jej przypadku dolegliwo��, szczypanie oczu. – Chcia�am, �eby� wiedzia�. Od czterech miesi�cy ukrywam przed wami ten fakt, bo tak mi wstyd…
– Rosemary – Harry odwr�ci� si� w jej kierunku, chwytaj�c za ramiona. Mia� zaci�t� min�, ale �agodne oczy. – Przecie� to nie twoja wina. Nie obwiniam ci� o to, kim jest tw�j ojciec!
– Ja wiem… – Rosemary odwr�ci�a niech�tnie wzrok gdzie� w bok, czu�a si� podle, p�acz�c. Nienawidzi�a p�aka�, nienawidzi�a by� s�aba. – Chc�, by� wiedzia�, �e ten cz�owiek jest mi obcy. Da� mi tylko �ycie, nic wi�cej. Je�eli chcesz si� zem�ci� za rodzic�w, nie patrz na mnie. Nie �al mi go.
Harry wytrzeszczy� oczy, zaskoczony tak� deklaracj�.
– Jeste�… tego pewna? Pozwalasz mi si� zem�ci�?
– Tak – burkn�a wojowniczo. – Niewa�ne, jak. Nie miej skrupu��w. Ten cz�owiek jest morderc�, zdrajc�… Nawet nie wiesz, jak mama przez niego cierpia�a, tyle lat, zmagaj�ca si� z trudem �ycia, samotnie nas wychowuj�c i gdyby nie wujek i pa�stwo Wesleyowie, to ju� nie wiem, co by z ni� by�o. I to wszystko przez niego. Chc�, �eby by� ukarany, za to co zrobi�. Jeszcze mia� czelno�� wywin�� si�!
Teraz Rosemary �ka�a, czuj�c w�ciek�o��, tak�e na siebie.
– Co tu robicie?!
Harry i Rosemary odwr�cili si� w kierunku drzwi. Sta� tam Ron, obserwuj�c ich nieco podejrzliwie. Rosemary smarkn�a, po czym uspokoi�a si�.
– Nic takiego, my… – odpar� Harry z zak�opotaniem.
– M�wi� tylko Harry’emu o prawdziwym obliczu mojego ojca – stwierdzi�a sucho Rosemary.
– �e co? – Ron by� zupe�nie skonfundowany, ale Rosemary odpar�a:
– Rozmawiamy o Syriuszu Blacku. On jest moim ojcem.
Powoli rozchodzi�a si� po niej fala ulgi. Nieistotne, jak przyjaciele zareaguj�. Ona ju� zrobi�a swoje, wreszcie wypowiedzia�a to po czterech miesi�cach samotnej walki.
Ron zblad� b�yskawicznie, by� przera�ony i mia� wsp�czuj�c� min�, po tym wykrztusi�:
– Zastanawia�em si�, czy macie wsp�lne korzenie, ale wyda�o mi si� to zbytnim zbiegiem okoliczno�ci… Ty i on… Nie wierz�. – pokr�ci� g�ow�, wci�� b�d�c wystraszonym. – Niemo�liwe.


– Black! �ap!
– Daj mi spok�j, Greengrass! – krzykn�a przez rami� Sara, przecinaj�c samotnie o�nie�ony dziedziniec. W tym samym momencie �niegowy pocisk �wisn�� jej ko�o ucha i rozbi� si� kilka krok�w przed ni�. Obejrza�a si� ze znu�eniem i z�o�ci� za siebie.
– Chcia�em ci� tylko rozerwa�, masz taki ponury ch�d! – wyt�umaczy� si� Artemis Greengrass, stoj�cy samotnie par� st�p od niej i przygl�daj�c jej si� b�agalnie.
– Jak ch�d mo�e by� u�miechni�ty? – warkn�a Sara, taksuj�c koleg�.
– M�j mo�e! – wyszczerzy� bia�e z�bki. – M�j zawsze jako� si� u�miecha! Do twojego, ale tw�j ch�d jest bur�ujem i ignoruje zjawisko!
– Och, daj mi spok�j! �led� Thaddeusa lub co�… Chc� by� sama, dotar�o?!
Ledwo si� obr�ci�a z powrotem, oberwa�a kul� �niegu o �rednicy d�u�szej, ni� glut, zwisaj�cy wczoraj pod nosem Thaddeusowi na eliksirach. Sara by�a pewna, �e to dlatego ca�a klasa zosta�a obryzgana eliksirem, albo raczej jego �a�osn� imitacj�, przypominaj�c� rzygowiny kota – po prostu, epicki glut Clarke’a wyl�dowa� rado�nie w rzygowinach w jego kotle, a one wybuch�y, uraczaj�c swoj� osob� m�odzie�. Sara nauczy�a si� wi�c, �e gluty nie powinny by� ingrediencjami, zw�aszcza te autorstwa Clarke’a.
Obsypana t� syberyjsk� ilo�ci� �niegu, otrzepa�a si� i ze z�o�ci� odwr�ci�a do Artemisa.
– Ale to nie ja! – pisn�� od razu, przera�ony nie na �arty. – To on!
I wskaza� r�k� Thaddeusa Clarke’a, we w�asnej osobie. Przoduj�cy oszo�om gapi� si� na Sar� t�pawym, powa�nym spojrzeniem, stoj�c kilka krok�w na lewo od Greengrassa, a �nieg pod jego stopami by� zaorany, jakby rzeczywi�cie pozbiera� go i utworzy� gigantyczn� kul�.
– To w obronie w�asnej – oznajmi� Clarke powa�nie i z nutk� wojowniczo�ci. – I za Jacka.
Sarze si� to nie spodoba�o, szczeg�lnie, �e ni w z�b kolegi nie ogarn�a, wi�c postanowi�a, �e w odwecie potraktuje go tym samym. Telekinez� zebra�a jeszcze wi�ksz� czap� �niegu i cisn�a niezbyt mocno w p�omiennorudego. Ten bez �adnej reakcji obserwowa� zbli�aj�cy si� pocisk i da� si� przeze� zmie�� z powierzchni dziedzi�ca. W rezultacie obecni zainteresowani otrzymali wspania�y tw�r, jakim by�a krzy��wka Gryfona i g�ry lodowej. W zasadzie, w wyniku zderzenia, Thaddeus zla� si� w jedno z przyjacielsk� ga��, wi�c razem tworzyli wspania�� ca�o�� w postaci malowniczej kupy i wystaj�cych z niej dw�ch d�ugich i chudych kulos�w, stercz�cych nieruchomo pod dziwnymi k�tami, a tak�e k�pki p�omiennych k�ak�w, niczym wisienki na torcie.
Artemis zawy� ze �miechu swym piskliwym g�osikiem.
– A ty czego si� cieszysz?!
Jedenastolatek zawy� ponownie, tym razem dlatego, i� okr�g�a kulka zatka�a jego otw�r g�bowy niczym jab�ko, stercz�ce z upieczonego �winiaka. Desperacko wyplu� knebel i pocz�� rz�zi� i j�cze�, trzymaj�c si� za z�by i policzki, wykr�caj�c dziko we wszelkie mo�liwe strony. Sara u�miechn�a si� z�o�liwie i tryumfalnie, obserwuj�c swe dzie�o. K�tem oka dostrzeg�a Melis�, Charlotte i Romild�, siedz�ce na jednej z arkad. Szepta�y co� pomi�dzy sob�, a Romilda i Charlotte mia�y niemi�e, szydercze miny. Sara pos�a�a im wrogie spojrzenie, Melisa spu�ci�a wzrok.
– �esz ty!...
– AAACH!
Jedenastoletnia panna Black poczu�a, jak co� ci�kiego zwala j� z n�g. Tym czym� ci�kim okaza� si� by� jej kolega, Artemis. W�a�nie on, najwyra�niej z rozp�du, znokautowa� j� swym ciemnow�osym cielskiem i razem r�bn�li w �nieg. Sara oniemia�a zupe�nie, le��c pod Greengrassem.
– Po�a�ujesz, Black!
I pocz�� j� ok�ada� �niegiem, wrzuca� za ko�nierz i wsmarowywa� w twarz, �miej�c si� przy tym w g�os. Sara bardzo si� stara�a, ale tak grubo okutana i pod wielkim ci�arem (a przecie� i do najsilniejszych nie nale�a�a…) nie by�a w stanie wygrzeba� si� spod cielska Artemisa. Pozbawiona tchu, pocz�a si� dusi�. Pr�bowa�a krzycze�, by ch�opiec z niej szed�, ale on by� w swoim �ywiole, roze�miany i ciesz�cy zar�owion� twarz, najwyra�niej przekonany, �e j� te� to bawi.
W ko�cu dziewczynka nie wytrzyma�a i… Artemis kwikn��, po czym odlecia� par� st�p za siebie, l�duj�c w oszo�omieniu obok malowniczej kupy z nadzieniem z Thaddeusa. Sara zerwa�a si� i otrzepa�a, w�ciek�a i rozdra�niona. Wzgl�dna cisza, panuj�ca w tym rejonie dziedzi�ca, te� jej nie odpowiada�a. Ale czar� goryczy przela�y irytuj�ce szepty od strony tej jednej arkady. M�oda panna Black w przyp�ywie impulsu podesz�a do niej.
– My�la�am, Meliso, �e mo�emy si� przyja�ni�! – oznajmi�a gorzko.
Romilda i Charlotte u�miechn�y si� szyderczo, a Melisa popatrzy�a wyzywaj�co w oczy Sary.
– Chcia�am si� z tob� przyja�ni�, ale ty mnie ignorujesz! I wi�cej zadajesz si� z Artemisem!
– To nieprawda, Artemis sam si� przyczepi�! – odwarkn�a Sara.
– Do ciebie? Po co mu towarzystwo takiego dzieciucha i kujonki? – zapyta�a z pogard� Charlotte i z Romild� zachichota�y. Melisa i Sara piorunowa�y si� spojrzeniami.
– Skoro tak wolisz! – warkn�a Sara po chwili. – Prosz� bardzo, wybra�a� towarzystwo fajnych dziewczyn i trudno! Kto by si� chcia� przyja�ni� z c�rk� mordercy! Koniec z t� znajomo�ci�!
I na oczach gapi�w i w milczeniu odwr�ci�a si� na pi�cie, ignoruj�c natarczywe spojrzenia kole�anek z dormitorium, po czym odesz�a, po drodze mijaj�c kup� z Thaddeusem i siedz�cego obok niej, wci�� oszo�omionego Artemisa. Ze �rodka kupy rozleg� si� nag�y, wysoki, st�umiony pisk.


– Jeste� tego pewien?
– Tamaro…
Nicholas zatrzyma� si� tak raptownie, �e biegn�ca za nim Tamara wpad�a na niego. Przytrzyma� j�, chroni�c przed upadkiem, po czym popatrzy� z g�ry w jej br�zowe oczy.
– S�uchaj – zacz�� cierpliwie. – Chc� go odnale��. Chocia� spr�bowa�. To bardzo wa�ne. Jak nie chcesz, nie musisz mi towarzyszy�. Jest �nieg, zrozumiem to.
– Nie b�d� g�upi! Oczywi�cie, �e p�jd� z tob�!
Przebrn�li przez �nieg na skraj Zakazanego Lasu. Nicholas czu�, �e b��dem jest d�ugi, �nie�ny tunel od szko�y do lasu - ka�dy od razu si� zorientuje, �e uczniowie wle�li tam, gdzie nie powinni. Czu� si� z tego tytu�u jak na patelni, ale nic na to nie m�g� poradzi�.
Zakazany Las powita� ich mrokiem i k�uj�c� cisz�. Tamara mimowolnie przylgn�a do Nicholasa, a ten poczu� przyjemne uczucie: by rycerzem, chroni�cym dam�. Rycerzem, nie dzieciakiem. Weszli wi�c pomi�dzy drzewa i skierowali si� w stron� Hogsmeade, tak przynajmniej obliczy� Nicholas.
– A co, je�li zab��dzimy? – szepn�a Tamara. – Robi si� coraz ciemniej.
– Spokojnie. Nic nam nie b�dzie.
Nicholas poczu�, �e nie powinien zabiera� Tamary na tak� wypraw�. A co, je�li rzeczywi�cie grozi jej niebezpiecze�stwo? To chyba nie by�o zbyt roztropne…
Zrobi�o si� zimniej i jakby niepokoj�co. Tamara i Nicholas jeszcze ch�tniej do siebie przywarli, bo w kupie czuli si� jako� ra�niej. Czternastolatek �ciska� w d�oni wi�zow� r�d�k�.
– Jak si� czujesz z faktem, �e tw�j ojciec to prawdopodobnie niewinny, dobry cz�owiek? – zagadn�a Tamara cicho. – Ca�y czas go oskar�a�e� wbrew matce…
– Nie wiem, czy jest niewinny – odpar� niepewnie Nicholas. – Po tym, o czym ci opowiada�em, jestem prawie pewien, �e jest jednak niewinny. Ale to si� kupy nie trzyma, dlatego chc� go odnale��, spyta�, jak by�o naprawd�, �eby mi logicznie wyt�umaczy�, bo nie rozu… Co jest?
Obi� si� o niewidzialn� szyb�. Rozejrzeli si�, skonfundowani, po czym Nicholas zn�w spr�bowa� si� przebi� przez barier�. Bez skutku.
– Na pewno Dumbledore zabezpieczy� teren szko�y – zwr�ci�a uwag� Tamara. – Nie przejdziemy dalej. To by�o do przewidzenia, �e nie wypuszcz� nas �atwo, zw�aszcza w tych okoliczno�ciach.
– Kurna, no! – zez�o�ci� si� Nicholas, kopi�c w niewidzialn� �cian�. – Co za…
– Wracajmy, robi si� bardzo zimno… – szcz�ka�a z�bami Tamara, a jej oddech, do tej pory zamieniaj�cy si� w par� na styczniowym mrozie, teraz by� widoczny dwa razy lepiej.
Nicholas zatrz�s� si� od nag�ych dreszczy. Pocz�� marzy� o gor�cej k�pieli i bez s�owa ruszy� w stron�, z kt�rej przyszli. W miar� zbli�ania si� do szko�y czu� coraz wi�ksz� beznadziej�. Mo�e nie jest mu dane poznanie prawdy? Mo�e ojca z�api� i ju� nigdy z nim nie porozmawia, nie dowie si� nic na jego temat, ojciec nie wyt�umaczy mu, jak to naprawd� by�o ze �mierci� Lily i Jamesa…
– Nicholas, tak mi jako� potwornie… – szepn�a Tamara z rozpacz�.
– Mi te� – obj�� j� dla otuchy okutanym ramieniem, ale sam czu� si� tragicznie.
– Nick… – wymamrota�a Tamara z przera�eniem na twarzy. – O nie…
Nicholas te� to wyczu�. Zrobi�o si� jakby ciemniej i jeszcze zimniej… Pomi�dzy koron� mign�� mu czarny, niewyra�ny kszta�t, a potem drugi i trzeci, gdzie� z prawej…
– Uciekamy! – rzuci� Nicholas. – Tamara, to dementorzy!
Ale brni�cie w �niegu i zaro�lach by�o w tym stanie niemo�liwe, zw�aszcza, �e Tamara osun�a si� na ziemi�, zalana �zami. Nicholas, os�upia�y z przera�enia i otumaniony okropnym, wewn�trznym b�lem, ukl�k� przy niej z trosk�, pr�buj�c j� podnie��.
– Tamaro! – j�kn��, ci�gn�c j� za r�kaw.
Nieco si� unios�a, ale zaraz niezdarnie opad�a na �nieg, zupe�nie bezradna.
– B�agam, nie! – �ka�a rzewnie i rozdzieraj�co. – Mamo, tato! Nie! B�agam, nie odchod�cie od siebie, nie r�bcie tego! Nie chc�, �eby nasz rodzina si� rozdzieli�a…!!!
Ostatnie s�owa uton�y w okropnym, rozrywaj�cym serce lamencie. Nicholas, przyt�oczony wsp�czuciem dla Tamary i jej atakiem �alu, sam nie czu� si� cudownie: powoli uprzytomni� sobie, �e widzi tartak… I Syriusz, zamieniony w kamie�, znikaj�cy pod jak�� pras� razem z jego nogami… B�l, niewyobra�alny b�l… I to niedowierzanie, �e Syriusz znikn��… Ch�� cofni�cia czasu par� godzin wstecz, by w ten �nie�ny, leniwy i radosny poranek po prostu zosta� w domu…
Rozpacz podci�a mu nogi, grymas wszechogarniaj�cego b�lu wykrzywi� twarz, ale podni�s� si� i si�gn�� roztrz�sion� d�oni� w �nieg, by wydoby� upuszczon� r�d�k�. Wycelowa� w dementor�w, kt�rzy unosili si� nad nimi, chocia� przez �zy mia� problem z widzeniem.
– Relashio! Odwal si�, RELASHIO!!!
Dementor nie zareagowa�, gdy p�on�cy strumie� Zakl�cia Parz�cego w niego ugodzi�. Nicholas j�kn�� z rozpacz� i podpe�z� bli�ej Tamary, wstrz�sanej drgawkami. Chcia� j� ochroni�, wi�c prawie po�o�y� si� na jej plecach, zas�aniaj�c j� przed dementorami. Przynajmniej umr� razem…
Jasny blask rozja�ni� ciemno��, kt�ra wla�a mu si� do wn�trza. Uni�s� si� znad plec�w Tamary i zobaczy� jak�� dziwn� posta�, celuj�c� w dementor�w r�d�k�…

***

– Mieli szcz�cie. Kup� szcz�cia, profesorze! Ci dementorzy! Niech wreszcie z�api� Syriusza Blacka i b�dzie spok�j! Ju� paru biedak�w zemdla�o i trzeba im by�o pom�c!
– Pani Pomfrey, prosz� im da� du�o czekolady.
– Oczywi�cie, profesorze Lupin! Niech tylko… Ale ch�opak chyba ju� si� ockn��!
Nicholas usiad� na ��ku, czuj�c mi�e ciep�o. W skrzydle szpitalnym nie znajdowa� si� cz�sto, ale idea mu si� podoba�a: le�e� i gapi� si� w sufit, podczas gdy wszyscy naoko�o obskakuj� ci� jak kr�la.
Rozejrza� si� z uprzejmym zainteresowaniem. Tamara le�a�a obok niego, �pi�c. Przy pos�aniu Nicholasa rozsiad� si� wujek Remus, obserwuj�c go z trosk� i ulg�.
– Wujku! – j�kn�� z wdzi�czno�ci� Nicholas.
– Zjedz to! – pani Pomfrey podsun�a mu tac� z… o rany!
– Pi�� tabliczek czekolady! – j�kn�� Nicholas jeszcze raz, tyle �e z wi�ksz� jeszcze egzaltacj�. – I wszystkie dla mnie? O, to najszcz�liwszy dzie� w szkole!
Po czym zaj�� si� poch�anianiem pierwszej tabliczki. By�a wyborna.
– Co ty tam robi�e� w lesie z pann� Lehr? – zapyta� wujek, ale z trudem ukry� rozbawienie na widok Nicholasa, ob�eraj�cego si� czekolad�.
– Szuka�em taty – odburkn�� Nicholas, gdy ju� pani Pomfrey znalaz�a si� bezpiecznie daleko.
Wujek wywali� oczy na wierzch i rozdziawi� buzi�.
– Uwa�am, �e jest niewinny – wzruszy� ramionami Nicholas.
– Co ci znowu matka nak�ad�a do g�owy przez ferie, gdy mnie tam nie by�o?!
– Nic! – oburzy� si� czternastolatek. – To moje osobiste stwierdzenie!
Wujek Remus zas�pi� si� i nic nie powiedzia�.
– Jak nas znalaz�e�? – zagadn�� Nicholas z zaciekawieniem.
– Widzia�em was z okna – u�miechn�� si� pod nosem jego ojciec chrzestny. – I poczu�em, �e szykuj� si� k�opoty i warto was asekurowa�. Nie myli�em si�.
– Jak odp�dzi�e� dementor�w? Ja pr�bowa�em, ale guzik mi wyszed�…
– Istnieje pewien rodzaj magii. Pewne zakl�cie – odpar� wujek niedbale. – Ale jest ono bardzo zaawansowane. Nie s�dz�, �eby� umia� to teraz opanowa�, Nicholas. Chyba, �e chcia�by� spr�bowa�.
– Chcia�bym – czternastolatkowi za�wieci�y si� oczy z podniecenia. – Naucz mnie tego! I Tamary tak�e! Ona te� mia�a dzi� problem.
– No dobra… – westchn�� wujek Remus. – Ale nie rozpowiadajcie tego na prawo i lewo. Udzielam ju� lekcji Harry’emu. Jakby ca�a szko�a wiedzia�a, �e nauczam Zakl�cia Patronusa…
– Dlaczego nie? Wreszcie by nas tu nauczyli czego� po�ytecznego… – burkn�� Nicholas.


***

– WAAALEEENTYYYNKIII!!! WAAALEEENTYYYNKIII!!!
– GREENGRASS!!!
– NIE! WALENTYNKI, JAKI GREENGRASS?!
Sara przystan�a, patrz�c na koleg� mocno w�tpi�cym spojrzeniem. Artemis tylko wywali� na wierzch ca�y garnitur swych bia�ych z�b�w i przeczesa� faluj�c�, krucz� grzywk�.
– Wiesz, doceniam to, �e ze mn� przebywasz, a raczej, �e za mn� �azisz, ale m�g�by� przynajmniej nie wydawa� tych neandertalskich ryk�w, gdy przemierzam Hogwart! – wyt�umaczy�a Sara cierpliwie, gdy ju� uda�o im si� pokona� schody i ruszyli w kierunku klasy do zaj�� transmutacji.
– Jakie ryki? – zapowietrzy� si� jako� zbyt g�o�no ch�opiec. – Ja pr�buj� �PIEWA�, Black! I nie �a�� za tob�, masz omamy!
– Tak, zgadzam si�, mam natr�tnego hmm… OMAMA, czarnow�osego takiego, jak go spotkasz…
– MAM GNOJA! – zawy� niespodziewanie Artemis i chwyci� si� za kark, po czym uda� pantomim� duszenia samego siebie z jednoczesn� pr�b� powieszenia si� na w�asnej r�ce. Sara to zignorowa�a i wkroczy�a do sali transmutacji, w kt�rej ju� rozk�adali si� poszczeg�lni uczniowie. Po�o�y�a torb� na jednej z �awek i rozejrza�a si� za Artemisem. Odnotowuj�c, �e biedak pewnie wci�� pajacuje przed drzwiami, wyjrza�a z niemraw� min� na korytarz. I rzeczywi�cie, Artemis usilnie podejmowa� pr�by ca�kowitego unicestwienia si� i obecnie t�uk� sob� miarowo o �cian�.
Sara zas�oni�a d�o�mi twarz, jednocze�nie pr�buj�c nie rykn�� ze �miechu, po czym chwyci�a jedenastolatka za kark i przyjrza�a si� z bliska jego twarzy. Mia� lekkiego zeza.
– M�zg ci� sw�dzi? – zapyta�a Sara kwa�no.
– CO mnie sw�dzi? – spyta� niewinnie ch�opiec.
– Taki organ, przeznaczony do u�ytku przez wybranych! – odpar�a k��liwie jedenastolatka. – A teraz do sali, ju� w Hogwarcie mamy dostateczn� ilo�� drzwi, nie potrzeba wi�cej dziur w �cianie!
Artemis porusza� g�ow� na boki, a� co� ohydnie chrupn�o, wywali� do przera�onej Sary wszystkie k�y i id�c bokiem wkroczy� do sali, po czym po�o�y� torb� obok torby panny Black.
Rozleg� si� dzwonek, obwieszczaj�cy pocz�tek nast�pnej lekcji. Sara zag��biona by�a w lekturze podr�cznika do transmutacji, a Artemis zaj�� si� robieniem papierowych samolot�w.
– Witajcie! Cisza, zw�aszcza tam z ty�u! A teraz sprawdz� list�!
Gdy profesor McGonagall, kt�ra pi�� sekund wcze�niej wesz�a do sali, sprawdzi�a wreszcie list� os�b nieobecnych i obecnych nieprzytomnych, zabra�a si� za wypisywanie czego� na tablicy. Wtedy rozleg�o si� okropnie g�o�ne kichni�cie i odg�os buchni�cia ognia. Artemis zachichota� i szybko odwr�ci� si� do ty�u, podobnie do reszty klasy.
�awka, w kt�rej siedzia� Thaddeus Clarke (z kt�rym nikt nie chcia� jako� siedzie�…), zaj�a si� ogniem. Profesor McGonagall westchn�a ze znu�eniem i ugasi�a p�omienie, po czym w pi�� sekund doprowadzi�a �awk� Clarke’a do stanu u�ywalno�ci. Ten siedzia� sztywno, wytrzeszczaj�c oczy.
– Panie Clarke, dlaczego pan kicha ogniem? Mog� wiedzie�, sk�d ta przypad�o��? – zapyta�a opiekuna Gryfon�w zniecierpliwionym tonem.
Clarke, wci�� z p�otwartymi ustami, wlepia� dziki wzrok w to miejsce, gdzie przed chwil� roznieci� ogie�, po czym przeni�s� spojrzenie na profesor McGonagall i powoli wzruszy� ramionami, a gdzie� pomi�dzy dzikim spojrzeniem i wci�� p�otwart� g�b� czai�a si� bezradno��.
McGonagall westchn�a raz jeszcze, pokr�ci�a z dezaprobat� g�ow� i wr�ci�a do pisania. Artemis zachichota�, wci�� obr�cony do ty�u.
– Z tym go�ciem s� non stop takie przypa�y, �e normalnie… – pokr�ci� g�ow�.
Sara nie mog�a si� nie zgodzi�. W ko�cu nie spotka�a nikogo, kto by tak sam z siebie, nie bardzo wiedz�c jak, roznieci� kichni�ciem ogie�. Obr�ci�a si� dyskretnie, chocia� temat lekcji wydawa� jej si� ciekawszy. Thaddeus Clarke siedzia� w �awce i zn�w pr�bowa� si� przekopa� do m�zgu przez nos. Sar� zemdli�o i popatrzy�a z niesmakiem na Artemisa, kt�ry zarechota�.
– Na jego miejscu bym si� ba�, �e wyjm� st� z krzes�ami czy obraz dziadka! – szepn��.
Sar� to ubawi�o, bo dobrze podsumowa�o, kim by� w jej oczach tajemniczy ch�opiec o p�omienistej fryzurze i oszo�omionych oczach, a fryzura i wzrok wygl�da�y, jakby go skopa�o stado piorun�w-pi�karzy.
– W parach po�wiczycie to, co rozpisa�am na tablicy. Al Atrash pracuje z panem Clarkiem!
Constantin j�kn��, nawet nie sil�c si� na dyskrecj�. Sara i Artemis odwr�cili si� w swoim kierunku i chwycili za r�d�ki. Spoczywaj�ce przed nimi �y�eczki do kawy mieli zmieni� z metalowych w drewniane, tudzie� odwrotnie, je�eli kto� by� na tyle rozgarni�ty.
– Ty pr�buj pierwszy! – zakomenderowa�a Sara, �ciskaj�c sw� cisow� r�d�k�.
– �eee… Kiepsko mi wysz�o – j�kn�� Artemis, gdy wypowiedzia� zakl�cie i jego �y�eczka zwi�za�a si� w supe� i pocz�a dygota�. – Teraz ty, Panno M�dralo!
Sara wytkn�a j�zyk koledze i zaczarowa�a swoj� pierwszorz�dnie w drewnian� �y�eczk�. Co prawda, w miejscach przetar� wci�� migota� metal, �y�eczka by�a jak najbardziej drewniana.
– Sztuciec, kurna… – burkn�� Artemis, bior�c do r�ki swoj� zwini�t�, dygocz�c� �y�k�.
– Mo�e dzi� wieczorem po�wiczysz to ze mn�? – zaproponowa�a. – Panie G�upolu?
Artemis burkn�� co� niezrozumiale, ale zaraz potem wrzasn��, a� sk�ra �cierp�a, bowiem z �y�eczki Clarke’a wylewa�y si� wiadra wody morskiej. Z rybami i algami.
W klasie rozleg�y si� piski czterech Gryfonek. Sara i Artemis wle�li razem na �awk�, przylegaj�c do siebie, bowiem woda w natychmiastowym tempie si�gn�a za kostki i wy�ej. Profesor McGonagall krzycza�a, ile si� w p�ucach i pr�bowa�a jako� zlikwidowa� problem, ale podp�ywaj�ca �awka zatarasowa�a jej doj�cie do nieszcz�snego sztu�ca.
Sara i Artemis ogl�dali jej wysi�ki, dop�ki jaki� �oso�, przep�ywaj�cy obok nich, nie powiedzia�:
– Co to za burdel, no ju� spokoju nie ma… Babcia mi zawsze powtarza�a, �e powinienem wybra� si� za granic� i zrobi� karier� w operze…
Sara tak os�upia�a, �e z wra�enia ucapi�a Artemisa za szaty i przywar�a do�, jak to zawsze robi�a w domu, gdy si� czego� ba�a i Nicholas lub wujek byli w pobli�u. Ale niestety, Artemis mia� dopiero jedena�cie lat i najwyra�niej bawi� si� za wszystkie czasy.
– Siostra! – rykn�� ze �miechu rubasznie. – Widzia�a�?!
– A� za dobrze…
– Chod�, rozbujamy imprez�! Odlotowa zabawa!
I pocz�� spr�ynowa� tak, �e ich �awka zachowywa�a si� jak smakowita, �wi�teczna galareta. Sara j�kn�a i przywar�a do Artemisa jeszcze mocniej, boj�c si�, �e w wodzie czai si� jaki� kuzyn olbrzymiej ka�amarnicy. Znaj�c mo�liwo�ci Thaddeusa, nie wiadomo, jakie licho mog�o wypa�� z jednej, jedynej �y�eczki. Gdy na powierzchni� wody z czelu�ci wyp�yn�a ju� ��dka rybacka, o zgrozo, ze zblazowanym rybakiem wewn�trz i woda dosz�a do niebezpiecznych wysoko�ci, profesor McGonagall dopad�a do �y�ki i j� unieszkodliwi�a. W rezultacie troch� to zaj�o, nim osuszono klas�, odes�ano nie bez kurtuazji i gor�cych przeprosin rybaka w ��dce i w sumie pierwszorocznym pozosta�o tylko udanie si� na lunch. Sara i Artemis p�kali ze �miechu w drodze do Wielkiej Sali, a Sarze jeszcze poprawi� si� humor, gdy odkry�a, �e Charlotte patrzy na ni� naprawd� w�ciek�a.


Balanga dobieg�a ko�ca, ale Rosemary ostatnie p� godziny sp�dzi�a w dormitorium.
– Hermiono, ciii… – przytuli�a �kaj�c� przyjaci�k�, kt�ra siedzia�a na swym ��ku.
– Rosie, jestem za�amana… Ron jest dla mnie okropny i nie wyrabiam si� z prac�… Czuj� si� taka s�aba i zm�czona, mam wra�enie, �e oszalej�!
– A nie mo�esz po prostu czego� sobie odj��? – zapyta�a Rosemary. – Cz�owiek z twoim planem chyba rzeczywi�cie jest nara�ony na schizofreni� i przepalenie…
– Nie mog�, jako� sobie dam rad�. – Hermiona otar�a �zy r�kawem. – Ale Ron jest taki…
– Ron jest nieczu�ym draniem – oznajmi�a wynio�le Rosemary. – Miej go gdzie�. A teraz spa�!
I po�o�y�a Hermion� do ��ka, czuwaj�c przy niej, a� zap�akana i wstrz�sana spazmami dziewczyna zanurzy�a si� we �nie. Rosemary westchn�a i odgarn�a przyjaci�ce br�zowe loki z twarzy. By�o cicho, wszyscy naoko�o ju� poszli spa�, ale Rosemary nie czu�a si� �pi�ca, zesz�a wi�c samotnie po schodach do salonu Gryfon�w i usiad�a na wys�u�onej sofie. Gdzie� na g�rze kto� cicho zamkn�� drzwi. Dziewczyna wpatrzy�a si� w blask kominka, spokojnie �arz�cy si� przed ni�…
– AAAAAAAAAAACH! NIEEEEEEEEEEEEEEE!
Rosemary zerwa�a si�, jak oparzona i czujnie wpatrzy�a w schody do dormitori�w ch�opak�w, sk�d dobieg� j� �w wrzask. Trzasn�y gdzie� drzwi i us�ysza�a zbli�aj�ce si� kroki po schodach…
Z klatki schodowej wbieg� do salonu jej w�asny ojciec z no�em w r�ku. Rosemary struchla�a, a ciarki przebieg�y po jej plecach. Nogi wros�y jej w ziemi�. Nie wiedzia�a, czy dlatego, �e mia� n� i wygl�d i opini� mordercy, czy dlatego, �e po raz pierwszy w �yciu go widzia�a. Z pocz�tku jej nie zauwa�y�, zaaferowany ucieczk�, ale po chwili zerkn�� na ni� mimochodem. Przystan��, a przez ten u�amek sekundy mierzyli si� wzajemnie badawczo, Rosemary ze strachem i szokiem, ojciec w zdumieniu i jakim� �apczywym zaciekawieniu. �adne si� nie ruszy�o.
Liczne kroki na schodach i g�osy wybudzi�y ich z tego transu, Syriusz Black drgn��.
– �egnaj, Rosie! – szepn�� ochryple, �widruj�c j� l�ni�cymi oczyma, po czym wybieg� z salonu, zatrzaskuj�c za sob� obraz.
Dopiero po kilku sekundach, gdy kroki by�y ju� niezwykle blisko, Rosemary wypu�ci�a powietrze z p�uc i rzuci�a si� ku portretowi, wybiegaj�c przed Sir Cadogana. Rozejrza�a si� rozpaczliwie po korytarzu, ale po ojcu nie zosta�o �ladu.
– Czekaj! – j�kn�a, wyci�gaj�c d�o� w nieokre�lon� przestrze�. Niestety, nic to nie da�o, wci�� pozostawa�a sama w ciemnym, o�wietlanym pasmami ksi�yca korytarzu.
– Nadobna pani, c� za pi�kny ksi�yc! – ozwa� si� za ni� ochoczo Sir Cadogan.
Nie s�ucha�a go, w uszach dominowa�o dziwne dzwonienie. Ojciec wyparowa�. Dlaczego jej nie zabi�? Zlitowa� si� nad swym dzieckiem? Ale… sam fakt, �e j� pozna�, wyda� jej si� szokuj�cy. Czy to znaczy�o, �e na co dzie� pami�ta� o niej? Czy wyrodny ojciec by j� rozpozna� i oszcz�dzi�? I w ko�cu, dlaczego ca�y czas obija�o si� w jej g�owie „�egnaj, Rosie!”? To by�o takie czu�e…


Kiedy Nicholas i Tamara zeszli na �niadanie, by�o wiadomo - ca�a szko�a wrza�a. W podnieconych, przestraszonych szeptach ludzi odczuwa�o si� co� �wie�ego. Oni nie przetrawiali informacji sprzed paru miesi�cy, omawiali nowe wydarzenia. I chocia� pi�tnastoletni Black m�g� si� za�o�y� o sw�j kryszta�owy kocio�ek, stoj�cy na jego p�ce gdzie� w g�owie w szufladce „Nierealne i zbyt wybuja�e marzenia”, �e chodzi�o o jego tat�, nie s�ysza� tre�ci owych plotek.
B�yskawicznie zauwa�y�, �e d�onie trz�s� mu si� z podniecenia, gdy nak�ada� sobie olbrzymi� porcj� owsianki ze �mietan�. By� absolutnie ciekaw, o czym wszyscy rozprawiaj�, ale gdy przys�ucha� si� rozmowom koleg�w i kole�anek, wyszed� z tego jeden, rozpa�kany be�kot:
– Dosta� si�, wiesz?…
– Ja nie wierz� w to, ale jak to…
– No i takie r�owe, w misiaczki, no bo on taki s�odziutki jest…
– … �e gdyby do wody wpad�, to by zdech�, przecie�…
– … to zrozumia�e, w ko�cu Syriusz Black by�…
– … luksusowy i wy�cie�any r�owym aksamitem, a do tego do��czyli zapasowe kokardki gratis!
– Nicholas!
Pi�tnastolatek podskoczy�, bo zatopi� si� chwil� temu w oderwanych od rzeczywisto�ci rozmy�laniach. Zerkn�� na swoj� przyjaci�k�, zaspan� i zahukan� ostatnio sumami. Teraz jednak patrzy�a na niego bardzo intensywnie i w jej br�zowych oczach Nicholas odkry� z rozpacz�… wsp�czucie? Strach? Smutek?
– S�ysza�e�? Co m�wi� ludzie? – spyta�a szeptem Tamara.
– Co m�wi� ludzie? – powieli� jak echo Nicholas.
– Podobno tw�j ojciec wczoraj odwiedzi� dormitorium ch�opc�w z Gryffindoru! Podobno sta� z no�em nad jednym z nich i uciek�, gdy si� tamten obudzi�…
Nicholas poczu� silne i nieprzyjemne uk�ucie w splocie s�onecznym. Tata sta� nad kim� z no�em?!
– Czy tym kim� by� Harry Potter? – zapyta� bezbarwnie.
– Nie, podobno nie… – Tamara przeczesa�a czekoladow� czupryn�. – Jego kolega.
– A to ciekawe… – rzek� do siebie w zamy�leniu Nicholas i popatrzy� gdzie� w �cian�, ponad tym ca�ym gwarem i niesprawiedliwymi os�dami.
Co robi� ojciec? Dlaczego przestraszy� si� bandy dzieciak�w? Czemu nie zabi� Harry’ego Pottera? Te pytania wci�� Nicholasa m�czy�y, bo prawd� m�wi�c, nie umia� logicznie na nie odpowiedzie�. Wszystko by�o na wspak, a ch�opak mia� wra�enie, �e jaka� olbrzymia, ukryta prawda, nieprzeznaczona dla jego ma�ego m�d�ku, znajduje si� za tymi kotarami sensacji.
Szuka� ojca, a on przyszed� do szko�y w nocy. To cudownie, znaczy, �e jest w okolicy i jeszcze nie umar�! Nicholas musia� si� dowiedzie�, jak by�o naprawd� i szczerze �a�owa�, �e to nie nad nim stercza� ten swoi�cie legendarny morderca i jego n�. M�g�by wtedy go obezw�adni� (nie do ko�ca wiedzia� jeszcze czym i czy w og�le by zd��y�…), wci�gn�� pod ��ko i pod gro�b� zawo�ania chodz�cego uciele�nienia wszelkich koszmar�w sennych i �yciowych obaw (znanego bardziej pod pseudonimem Snape) wydusi� z tatu�ka jakie� u�yteczne informacje. Chyba, �e ojcu pad�o na m�zg z tego wszystkiego i nie wiedzia�, co czyni, staj�c nad jakim� nieszcz�nikiem z Gryffindoru i do tego strasz�c dziecko no�em.
Nicholas westchn�� z frustracj�. Mia� dziwne wra�enie, �e on i jego rodze�stwo jako� nie mo�e dokopa� si� do w�asnego ojca. Wiedzia�, �e Rosemary go nienawidzi, ale ju� Cosmo by� �wi�cie przekonany, �e tata jest nieskazitelny, niczym pupa niemowlaka, �wie�o wyj�ta z wody, a Sara przecie� te� chcia�a wreszcie pozna� ojca, kt�rego nawet nigdy nie dotkn�a. Bez wzgl�du na to, kim by� lub nie by�. A sam Nicholas po prostu chcia� pozna� prawd�, bo ju� nie wiedzia�, co my�le�.
Dlaczego ojciec nie wlaz� do jakiego� innego domu? No dobra, nawet idiota rozr�ni lochy od wie�y, ale gdyby ojciec �askawie i wspania�omy�lnie raczy� przeoczy� r�nice i przypadkowo wle�� do sypialni jego najstarszego syna? Oczywi�cie, uciszenie pozosta�ej tr�jki mato��w mog�oby przysporzy� problem�w i dylemat�w natury moralnej, ale Nicholas tak marzy� o spotkaniu ojca i zamianie cho�by kilku s��wek, �e ju� o nic nie dba�. By�o mu wszystko jedno, byleby go spotka�.
A Syriusz przecie� by� gdzie� w pobli�u…


Mamo!

Pisz� ten li�cik na szybko, a moje r�ce s� wci�� roztrz�sione. Nie mog�am spa�, dlatego napisa�am do Ciebie. My�l�, �e nikt nie b�dzie dzi� spa�.
Ojciec w�ama� si� do salonu Gryfon�w i go widzia�am! Widzia�am ojca pierwszy raz!

Oderwa�am si� od czytania i zerkn�am w okno, daleko za p�nocny horyzont, zas�oni�ty domkami Basildon. Rosemary nie akceptowa�a Syriusza, ale dlaczego w tych paru zwyczajnych, suchych s�owach, ukry�a tak silny �adunek emocjonalny?
Zafrapowana i podniecona, przeczyta�am li�cik dalej, ciekawa, co z Syriuszem:

Wi�c po kolei opisz�, co si� dzia�o! W salonie by�a impreza, bo wygrali�my mecz i ja si� grza�am po niej przy kominku i po schodach do sypialni ch�opc�w zbieg� nagle ojciec! Widzia�am go i si� do niego odezwa�am, ale nie by� zbyt rozmowny, zwiewa�, trzymaj�c n�. Goni�am go odrobin�, ale potem si� wystraszy�am, �e mi co� zrobi, poza tym przerazi�am si�, �e ukatrupi� tym no�em Harry’ego! Wi�c wr�ci�am do salonu Gryfon�w, w kt�rym roi�o si� od ludzi i wszyscy gadali o tym, co si� przed chwil� dzia�o! Atrakcj� wieczoru by� Ron, bo to jego zas�ony ojciec rozpru� no�em, co poskutkowa�o tym, �e Ron si� obudzi� i zaalarmowa� reszt�. Dlatego ojciec musia� zwiewa�.
Ca�e szcz�cie, �e ojciec pomyli� ��ka i trafi� na Rona! My�l�, �e tak go zaskoczy�o to, �e zobaczy� kogo innego, nie cel swego polowania, �e Ron mia� czas si� obudzi� i zawy�. Wi�c teraz ca�a szko�a opowiada o tym, jak jeden z Gryfon�w obudzi� si� w nocy oko w oko z najgro�niejszym przest�pc�. Chocia� wiele os�b zastanawia si�, czemu ojciec po prostu nie zabi� Rona. W ko�cu zosta� skazany za kilkana�cie morderstw.
To tyle, chcia�am Ci dostarczy� �wie�utkie i bardzo podniecaj�ce plotki ze szko�y przed gazetami. I nie martw si�, b�dzie dobrze. Twoja Rosemary.
PS.: Czuj� si� dziwnie po spotkaniu ojca. By� taki chudy, �e a� zrobi�o mi si� go �al. Wci�� si� nie otrz�sn�am z szoku, bo bardzo to prze�ywam, a to mi si� nie podoba.

Westchn�am, tr�c skronie palcami i wsta�am od kuchennego sto�u, przy kt�rym pi�am popo�udniow� herbatk�. Syriusz w�ama� si� do Gryffindoru! Ciekawe, jak to zrobi�. Znaj�c go, bardzo sprytnie. No i nie z�apali go.
Rosemary napisa�a, �e dzier�y� n�… Rozpru� nim kotary, ale dlaczego nie tkn�� Rona? Czy gdyby by� rzeczywi�cie tym, za kogo uwa�a go ca�y �wiat, oszcz�dzi�by ch�opca? Czy to nie jest kolejny dow�d na to, �e Syriusz nie jest morderc�? Tylko… dlaczego Ron?
Westchn�am, czuj�c, jak olbrzymi, kilkuletni kamie� spada mi z serca. Czu�am dziwn� nadziej�. Wreszcie jaki� namacalny dow�d na to, �e mam racj�, wierz�c w niewinno�� m�a! Oczywi�cie, wierzy�am zawsze, ale opiera�am to na intuicji i kalkulacji, a teraz mia�am drobny dow�d na to, �e mog� mie� racj�…
Przeczyta�am li�cik jeszcze raz. Czu�am zawsze rozpieraj�c� rado��, gdy czyta�am w gazecie lub w listach od dzieci i Remusa o tym, co robi m�j Syriusz. Czytaj�c s�owa „uciek�”, „przedosta� si�”, wyobra�a�am sobie jego �ywe cia�o, sk�r�, ko�ci pod t� sk�r�. Syriusz co� porabia�, wykonywa� czynno�ci, kt�re mo�na opisa� zwyk�ym s�owem. Istnia�! Nie by� legend�, bajk�, histori�, by� cz�owiekiem, �yj�cym cz�owiekiem, kt�rego obecno�ci mogli do�wiadczy� uczniowie szko�y. Nic nie napawa�o mnie wi�ksz� rado�ci� i wzruszeniem jak w�a�nie wizja �ywych, b�yszcz�cych oczu i ruchu �eber pod opi�t� sk�r�, okryt� tatua�ami…

***

Rosemary zapatrzy�a si� w ogie�. By� dopiero pocz�tek marca i �nieg ju� stopnia�, ale wci�� panowa� ch��d. Hermiona siedzia�a obok i przetrawia�a w milczeniu to, co us�ysza�a.
– Wiesz… – szepn�a tak, by tylko przyjaci�ka j� dos�ysza�a, przera�ona, ale zdecydowana. – Podejrzewa�am to od samego pocz�tku.
– Dlaczego? – zapyta�a Rosemary g�ucho, t�po patrz�c przed siebie.
– Macie te same nazwiska, wi�c domy�li�am si�, �e jeste�cie spokrewnieni – odpar�a Hermiona cicho. – Poza tym, m�wi�a� kiedy�, �e nie masz taty. Wydawa�o mi si� logiczne, �e gdyby Syriusz Black by� twoim ojcem, to by� to ukry�a.
– Dobrze mnie wyczu�a�… Wiedzia�am, �e si� domy�lisz…
– Rosemary… – zacz�a zmartwionym tonem Hermiona i po�o�y�a jej bezradnie d�o� na udzie. – Tak mi przykro… Ale, no wiesz… Chyba nie b�dziesz sta� po jego stronie, gdy zechce zabi� Harry’ego?
– Oczywi�cie, �e nie! – burkn�a Rosemary, nieco ura�ona.
– To musi by� dla ciebie bardzo trudne… Sama nie wiem, co bym zrobi�a na twoim miejscu! Ale pami�taj, �e masz moje wsparcie! Moje i… Rona…
Hermiona zamkn�a si� w sobie po tym stwierdzeniu. Rosemary zerkn�a na ni� przez rami� i odnotowa�a zawzi�to�� i smutek.
– Hermiono? – zagadn�a.
– Nic mi nie jest – mrukn�a br�zowow�osa. – Niekt�rzy po prostu… doprowadzaj� mnie czasem do do�� przygn�biaj�cego nastroju.
– Och, mogliby�cie si� przesta� k��ci�…
– Ja mu nic nie zrobi�am! – prychn�a Hermiona. – Je�eli Ronald nie jest w stanie zaakceptowa� faktu, �e Krzywo�ap jest kotem i naturalne jest, �e b�dzie polowa�, to ju� nie m�j problem!
– Ale�!... Parszywek by� dla Rona bardzo wa�ny! – zwr�ci�a uwag� Rosemary. – Powinna� mu chocia� to jako� zrekompensowa�, przynajmniej tyle…
– My�la�am, �e jeste� po mojej stronie…
– Bo jestem! Uwa�am, �e to rzeczywi�cie jest logiczne i nie jeste� wcale winna temu wszystkiemu, ale chocia� spr�buj zrozumie� Rona i jako� mu wybaczy� to wszystko…
– Chcia�abym si� z nim pogodzi�, ale najwyra�niej dla niego to poni�ej jego godno�ci! – oznajmi�a wynio�le Hermiona. – Nie my�l sobie, �e dla mnie to takie mi�e si� z nim k��ci�…
– To nie mo�esz go przeprosi�?
– Przeprosi�?! – zawo�a�a piskliwie Hermiona. – Za co mam go przeprasza�?!
– No za Parszywka…
– A on mnie przeprosi� za to, jak traktuje Krzywo�apa i mnie, przede wszystkim mnie?! Nie wyci�gn� do niego pierwsza r�ki, bo to nie jest moja wina! To nie ja zaatakowa�am Rona!
– Mia� prawo si� zirytowa�… Te� bym by�a smutna, gdyby Krzywo�ap ze�ar� Ataraksj�.
– Czy wszyscy zawsze musicie by� po jednej stronie? – warkn�a Hermiona. – �wietnie!
– Nie, Hermiono! Ja nie jestem po stronie Rona! Uwa�am, �e mia� prawo si� zirytowa�, ale przecie� to nie ty zjad�a� Parszywka, tylko kot, zwyczajny, naturalny kot! Chodzi mi o to, �e ostatnio si� cz�sto i zajadle k��cicie i oszale� mo�na! Harry’emu powinni�my pom�c, a nie si� k��ci�!
– Po prostu Ronald jest k��tliwy! – wzruszy�a ramionami Hermiona. – Ja nie chcia�am, �eby tak wysz�o. To nie ja wydar�am si� na niego przed ca�ym domem!
– Hermiono… – westchn�a Rosemary.
– Nie zaprz�taj sobie tym g�owy – obja�ni�a Hermiona. – Ja i Ron najwyra�niej nie mo�emy si� przyja�ni� normalnie! Tak ju� po prostu jest!
Rudow�osa westchn�a i odpu�ci�a, patrz�c w kominek. M�cz�ce by�o, �e o Parszywka rozlecia�a si� ich paczka przyjaci�. I nie wiadomo, czy kiedykolwiek Ron i Hermiona si� pogodz�.


Jedenastolatka i jej r�wie�nik przemierzali b�onia. By� ju� marzec, �nieg stopnia� i przypomina� o tym, i� nied�ugo czeka ich dwumiesi�czny powr�t do domu. Sara jako� tego wszystkiego nie widzia�a: wr�ci� do domu na wakacje pod Londyn, skoro jej tato pa��ta si� po okolicy, na p�nocy? Truchla�a na my�l, �e mog�aby si� na niego natkn�� na b�oniach, w ko�cu by� niebezpieczny. Ale czu�a, �e gdyby tylko zrozumia�, z kim ma do czynienia, to pewnie nie�mia�o rzuci�aby mu si� na szyj�. Nie wiedzia�a, sk�d ta potrzeba tulenia si� do ojca, kt�ry przecie� zabi� kilkunastu ludzi, wiedzia�a jedynie, �e nie potrafi mie� do niego �alu i swoim uczuciem do niego pr�bowa�aby go udobrucha�, uczyni� lepszym cz�owiekiem i mo�e by �a�owa� za grzechy?
Artemis niepewnie, k�tem oka przygl�da� si� swej towarzyszce, gdy Sara zawi�zywa�a w marszu swe czarno-rude kosmyki w wygodny, ko�ski ogon.
– Czy ja wiem, czy to dobry pomys�? – zapyta� ch�opiec nieco sceptycznie. – Ja si� go boj�.
– Gdyby wiedzia�, kim jeste� i do czego� zdolny, to on ba�by si� ciebie! – zadrwi�a z Artemisa Sara. – M�wi� ci, Hagrid jest w porz�dku! To m�j ojciec chrzestny i dusza cz�owiek!
– Du�a ta dusza… – mrukn�� pod w�sem Gryfon. – Du�a i z tego tytu�u pewno cholernie silna…
– Nie b�j si�, trz�siportku, �aska na ci� sp�yn�a i wyj�tkowo pozwol� ci si� schowa� za mnie!
– Jak my to zrobimy, skoro jeste� ode mnie dwa razy mniejsza? – Artemis podrapa� si� po �epetynie z nieco przyt�paw� min�.
– Mo�e si� skupisz i przybierzesz kolor otoczenia?
– Nie, mam lepszy pomys�! – wyszczerzy� z�by ch�opiec.
– Do mojego buta wst�p zakazany! Nie my�l sobie!
– Ochromia�a�?! Bym tam zdech� z powodu p�kni�cia �ba od smrodu! – Artemis z�apa� si� za g�ow�. – Chcia�aby� potem sprz�ta� m�j m�zg ze swej skarpetki?!
– C�, jako� dziwnie mam wra�enie, �e by�aby sucha… – Sara zarechota�a m�ciwie i umkn�a przed kuksa�cem. – No to jaki masz pomys�, Panie G�upolu?
– Mo�esz mnie sprytnie przemyci� pod swoj� szat�! Kamufla� gwarantowany i super zabawa! – wyszczerzy� si� szelmowsko Artemis. Sara zamachn�a si� na niego, by zdzieli� w smo�owaty, durny �eb, a on wyda� dziki wrzask o takiej mocy, �e Sara ju� widzia�a oczyma wyobra�ni, jak olbrzymia ka�amarnica w swym jeziorze mn�stwo jard�w dalej odp�ywa w przeciwnym kierunku pospiesznie, zatykaj�c mackami te miejsca, gdzie ludzie mieli uszy i klnie monotonnie, jak stary marynarz, a z otworu g�bowego wydobywa si� kaskada b�belk�w z ka�dym niecenzuralnym s�owem.
Artemis, wci�� wyj�c dziko, rzuci� si� do ucieczki przed siebie. Sara postanowi�a si� zabawi� kosztem sp�oszonego kolegi i tak, by nikt nie widzia�, podlecia�a do niego pionowo udaj�c w powietrzu, �e biegnie. To ci dopiero by�aby sensacja, gdyby okaza�a w pe�nej krasie swe zdolno�ci wampira! Bezszelestnie wyros�a za plecami uspokojonego ju� Artemisa, kt�ry truchta� przed siebie znudzony, nie zwracaj�c uwagi na to, co za nim. Lecz gdy zreflektowa�, �e za jego plecami pojawi�a si� nagle istota ludzka, rozwar� paszcz�k�, wrzasn�� wysoko, pot�pie�czo i ochryple i z oczami wy�a��cymi z czaszki, machaj�c r�koma jak dwoma m�ynami, pogna� przed siebie, jakby go chimera w zad uk�si�a. Sara ze �miechu zakrztusi�a si� �lin� i zary�a twarz� w muraw�, trac�c kontrol� nad cia�em. �miech i tarzanie po marcowej murawie i kamiennych stopniach okaza�o si� zbawienn� kuracj�. Unios�a g�ow� znad ziemi i gdy zobaczy�a, �e Artemis par� stopni ni�ej tak�e umiera ze �miechu, sama zn�w dosta�a ataku weso�o�ci. Nie ma co, przebywanie z Greengrassem mia�o swe plusy. Kiedy ju� och�on�a, zobaczy�a ze zdziwieniem, �e nad ni� stoi jakie� dziecko i z trosk� si� jej przygl�da. Rykn�a �miechem na widok miny tego kogo�.
– Eee… Black, co si� sta�o? Pierwszy raz ci� widz� w takim stanie…
Z�ote fale zata�czy�y na s�odkiej, dzieci�cej i niewinnej buzi jej kolegi z Gryffindoru, Felixa Hectora. By� jak zwykle bardzo blady i jego dziwaczne, �wiec�ce ��tawo oczy wygl�da�y na tym tle do�� upiornie. Sara wsta�a i otrzepa�a si�, u�miechaj�c rado�nie do sp�oszonego Felixa. Chocia� by�a ma�a i niska, on by� mniejszy od niej.
– Gdzie zgubi�e� swego niepokoj�cego kumpla? – zapyta�a.
– Nie chc� bra� ze sob� Thaddeusa… – obja�ni� z lekkim zak�opotaniem Felix. – On, no wiesz… Boj� si�, �e wysadzi chatk� Hagrida ziewni�ciem, albo zrobi inny krater…
– No tak, twe obawy s� s�uszne, rycerzu o ma�ym wzro�cie! – obja�ni� wynio�le Artemis, k�aniaj�c si� w pas, gdy ju� wspi�� si� ku Sarze i Felixowi.
– Idziesz do Hagrida, tak, jak my! Mo�e p�jdziemy razem? – zapyta�a Sara.
Felix zgodzi� si� uprzejmie, ale Sara zastanawia�a si�, czy nie dla �wi�tego spokoju. Ruszyli zatem razem w kierunku chatki, prowadz�c lu�n� rozmow�.
– Siemacie! – zagrzmia� gajowy, gdy otworzy� im drzwi. – W�a�cie i to migiem. Nie powinni�cie si� pa��ta� po b�oniach, cholibka…
– Hagridzie, luzik! – wyszczerzy� si� Felix, ale nawet kiedy pr�bowa� wygl�da� na wyluzowanego, i tak sprawia� wra�enie nieco sp�oszonego dziecka.
Szybko, jakby w plecy dysza� im zbieg�y morderca, wpakowali si� do chatki Hagrida. Ten usadzi� ich w olbrzymich fotelach i nala� do kube�k�w herbaty.
– Nie powinni�cie tu przychodzi�. – burkn�� Hagrid. – To bardzo niebezpieczne i mo�ecie mie� k�opoty. Wiem, co m�wi�. Wszystko gra, Saro?
Dziewczynka kiwn�a g�ow� i zrozumia�a, �e jej ojciec chrzestny pyta o samopoczucie zwi�zane z jej tat�. Nie czu�a jednak teraz jakich� z�ych emocji - siedzia�a i pi�a herbatk� w mi�ym gronie.
– A ciebie nie znam! – zagrzmia� Hagrid, obserwuj�c swymi b�yszcz�cymi oczyma Artemisa.
– W�a�ciwie, to po co tu przyszed�e�? – zagadn�a Sara Felixa, kt�ry siedzia� obok niej, podczas gdy Hagrid oswaja� wci�� nieco sztywnego Greengrassa.
– Lubi� rozmawia� z Hagridem – obja�ni� Felix. – Cz�sto si� w��czy�em w tym miejscu i zamieni�em z nim s��wko i dwa… Czasem wi�c go odwiedzam. A ty?
– To m�j ojciec chrzestny! – rzek�a z dum� Sara.
– No to dobrze… – blondynek jakby zmarkotnia� i spu�ci� wzrok. – Ja nie mam nawet zwyk�ego ojca, a co dopiero chrzestnego…
– Ja te� nie mam ojca… – westchn�a Sara.
– Naprawd�? Czyli nie jestem sam – Felix u�miechn�� si� smutno. – Umar�? Odszed�?
– Umar�… A tw�j?
– Nie chc� o tym m�wi�… Powiedzmy, �e nie mia�em szcz�cia do posiadania ojca…
– To zabawne, gdy m�wisz, �e nie mia�e� szcz�cia – zwr�ci�a uwag� Sara. – W ko�cu twoje imi� oznacza w�a�nie „szcz�liwego”.
– C�, moje imi� zosta�o mi nadane z ironii… – rzek� kwa�no ch�opiec.
– Co masz na my�li? – zdziwi�a si� Sara.
– To, �e �r�d�o mojego istnienia jest zupe�nie niezgodne ze s�owem „szcz�cie”.
Sara poczu�a si� niezwykle zafrapowana i uwa�nie przygl�da�a si� dziwnym, z�otym oczom Felixa, kt�ry nie patrzy� w jej stron�, tylko na swe kolana. Co mia� na my�li? Wida� by�o, �e nie chcia� uchyla� r�bka tajemnicy, ale Sara prawie j�kn�a z rozpaczy, gdy zda�a sobie spraw� z tego, �e si� niczego nie dowie od zagadkowego kolegi.
Zerkn�a na Artemisa z rezygnacj� i obserwowa�a, jak ch�tnie produkuje si� w rozmowie z jej ojcem chrzestnym. Ucieszy�a si�, �e mu przeszed� strach i pocz�a bezwiednie obserwowa� ch�opca.
Przeszed� j� okropnie silny i przyjemny, a zarazem z�owrogi dreszcz, kt�ry sprawi�, �e podskoczy�a prawie. Obserwuj�c Artemisa i jego �adn� buzi� i czarne, nieco faluj�ce w�osy, poczu�a tak� ogromn� ch��, by go zje��. ZJE��.
Przera�ona, poderwa�a si� na r�wne nogi.
– Saro! – zdziwi� si� Hagrid i ch�opcy popatrzyli na ni�. – Co jest?
– Nic… – szepn�a i opad�a na fotel, wstrz��ni�ta.
Tak, chyba zapomnia�a dzi� o eliksirze przeciwko �aknieniu. Jak mog�a pope�ni� taki b��d? Co za okrutne uczucie, taka nieposkromiona ��dza, pragnienie kogo�, posiadanie go, ale po��czone ze zwyczajnym, „kuchennym” apetytem. Jakby widzia�a przed sob� nale�niki, kt�re bardzo chcia�a zje�� (o ile w og�le mo�na chcie� co� je��!) i jednocze�nie po��da�a ich jako partnera. Dlaczego akurat Artemis? Czemu czu�a, �e jest niebezpieczna akurat dla tej jedynej osoby w szkole, kt�ra otwarcie okazywa�a jej wiern� sympati�? Wci�� otumaniona siln� ch�ci� wch�oni�cia Artemisa, wpatrzy�a si� w inn� stron�, w siedz�cego pod �cian� hipogryfa. Nie mog�a spojrze� na przyjaciela.


Nicholas, nuc�c jaki� przeb�j zas�yszany w magicznym radio, doda� do kocio�ka gar�� tojadu. Salon Krukon�w pustosza�, poniek�d dlatego, �e czas by�o spa�, ale niewykluczone by�o, �e to przez smr�d, jaki wydziela� ma�y kocio�ek. Nicholas si� tym odorem specjalnie nie przejmowa�, przyzwyczajony do� ju� do�� dobrze, poza tym ceni� sobie w�a�ciwo�ci odstraszaj�ce wywaru. Kiedy przez salon przesz�a grupka rozchichotanych dziewcz�t z jego roku, w tym Cho, wszystkie poza Chink�, czyli Marietta, Priscilla, Kendra i Natalie ostentacyjnie da�y do zrozumienia, co my�l� o zapaszku. Kaszla�y, zatyka�y nosy i wachlowa�y d�o�mi przed przypudrowanymi noskami, zerkaj�c z obrzydzeniem na Nicholasa. Ten obdarzy� je w zamian szerokim, szelmowskim, z�batym u�miechem, ciesz�c si� w duchu na ich reakcj� szyderczo, a Cho odwzajemni�a u�miech przyja�nie. Nicholas poczu� si� jak w czternastym niebie i odprowadzi� je wzrokiem, dop�ki nie znik�y na kr�conych schodach. Rozochocony powr�ci� do eliksiru, z trudem pr�buj�c si� zn�w skupi�.
– Aj! – sykn��, odgarniaj�c z czo�a grzyw� prostych, ciemnobr�zowych k�ak�w, gdy� eliksir zasycza� i zrobi� si� sraczkowaty, zamiast r�owy. Westchn�� ze znu�eniem, przeklinaj�c swoje chwilowe skupienie na Cho i podrapa� si� za kud�atym uchem, zachodz�c w g�ow�, jak m�g�by naprawi� b��d. Co takiego doda�, �e eliksir przybra� tak skrajnie inny kolor?
– Tojad doda�em… – mrukn�� do siebie, je�d��c palcem po przepisie. – Po tojadzie powinien by� sproszkowany z�b wilka, ale od razu… Cholera, nie trzeba by�o tyle czeka�…
– Mo�e ukrusz� ci jeden z�bek wilka i wrzucisz go teraz?
Zanim Nicholas si� ogarn��, co, gdzie, jak i dlaczego, jakie� drobne, aczkolwiek silne przedramiona oplot�y go od ty�u. Oniemia�, zupe�nie przera�ony i skonfundowany. W nozdrzach poczu� przyjemny zapach, przywodz�cy na my�l kobiet�, ale istota zagarn�a go do siebie, przycisn�a i… unios�a si� z nim par� cali nad dywanem. Pi�tnastolatek os�upia� i warkn��, pr�buj�c si� wyrwa�, ale widzia� jedynie swoje dyndaj�ce stopy, oddalaj�ce si� od ziemi, a potem… wyfrun�� na zimn�, marcow� noc, taszczony przez nieznanego porywacza.

[ 12 komentarze ]


1 2 3 4 »  

| Script by Alex

 





  
Kolonie Harry Potter:
Kolonie Travelkids
  
Konkursy-archiwum

  

ŻONGLER
KSIĘGA HOGWARTU

Nasza strona JK Rowling
Nowości na stronie JKR!

Związek Krytyków ...!
Pamiętnik Miesiąca!
Konkurs ZKP

PAMIĘTNIKI : KANON


Albus Severus Potter
Nowa Księga Huncwotów
Lily i James Potter
Nowa Księga Huncwotów
Pamiętnik W. Kruma!
Pamiętnik R. Lupina!
Pamiętnik N. Tonks!
Elizabeth Rosemond

Pamiętnik Bellatrix Black
Pamiętnik Freda i Georga
Pamiętnik Hannah Abbott
Pamiętnik Harrego!
James Potter Junior!
Pamiętnik Lily Potter!
Pamiętnik Voldemorta
Pamiętnik Malfoy'a!
Lucius Malfoy
Pamiętnik Luny!
Pamiętnik Padmy Patil
Pamiętnik Petunii Ewans!
Pamiętnik Hagrida!
Pamiętnik Romildy Vane
Syriusz Black'a!
Pamiętnik Toma Riddle'a
Pamiętnik Lavender

PAMIĘTNIKI : FIKCJA

Aurora Silverstone
Mary Ann Lupin!
Elizabeth Lastrange
Nowa Julia Darkness!

Joanne Carter (Black)
Pamiętnik Laury Diggory
Pamiętnik Marty Pears
Madeleine Halliwell
Roxanne Weasley
Pamiętnik Wiktorii Fynn
Pamiętnik Dorcas Burska
Natasha Potter
Pamiętnik Jasminy!

INKUBATOR
Alicja Spinnet!
Pamiętnik J. Pottera
Cedrik Diggory
Pamiętnik Sarah Potter
Valerie & Charlotte
Pamiętnik Leiry Sanford
Neville Longbottom
Pamiętnik Fleur
Pamiętnik Cho
Pamiętnik Rona!

Pamiętniki do przejęcia

Pamiętniki archiwalne

  

CIEKAWE DZIAŁY
(Niektóre do przejęcia!)
>>Księgi Magii<<
Bestiarium HP!
Biografie HP!
Madame Malkin
W.E.S.Z.
Wmigurok
OPCM
Artykuły o HP
Chatka Hagrida!
Plotki z kuchni Hogwartu
Lekcje transmutacji
Lekcje: eliksiry
Kącik Cedrica
Nasze Gadżety
Poznaj sw�j HOROSKOP!
Zakon Feniksa


  
Co sądzisz o o zakończeniu sagi?
Rewelacyjne, jestem zachwycony/a!
Dobre, ale bez zachwytu
Średnie, mogłoby być lepsze
Kiepskie, bez wyrazu
Beznadziejne- nie dało się czytać!
  

 
© General Informatics - Wszystkie prawa zastrzeżone
linki