108. Cosmo na rozstaju dr�g Dodała Mary Ann Lupin Sobota, 04 Października, 2014, 20:27
– Hej, jeste�my przyjaci�kami, prawda?
– No!
– Jeszcze jak!
– A macie jakie� sekrety? Poopowiadajmy sobie sekrety!
Sara i Melisa popatrzy�y po sobie, ich entuzjazm nieco opad�, chocia� wci�� by� rozgrzany.
– No! Powiedzcie jakie� swoje sekrety! – ponowi�a Charlotte.
By� przyjemny, sobotni wiecz�r, dziewczynki odrobi�y ju� lekcje i siedzia�y we tr�jk� w dormitorium. Na szcz�cie, Romilda prowadza�a si� gdzie� ze swoimi kole�ankami, wi�c mog�y rozmawia� spokojnie.
– To ty zaczynasz – podsun�a niewinnie Melisa.
– Ale tylko wtedy, gdy obiecacie, �e te� powiecie!
W sumie… Chyba po to jest przyja��, pomy�la�a Sara.
– Zgoda.
– No wi�c… – Charlotte si� zamy�li�a. – Kiedy� zesika�am si� za biurko, bo nie chcia�o mi si� i�� do toalety… Potem zwali�am na mojego starszego brata.
Melisa i Sara bardzo stara�y si� nie parskn��, chocia� by�o to trudne.
– Ale to by�o dawno temu, mia�am osiem lat… A ty, Meliso?
Melisa nieco si� uspokoi�a, a nawet spochmurnia�a.
– No c�… Troch� si� tego wstydz�, ale jeste�my przyjaci�kami… No wi�c, wcale nie mam �niadej cery. I nie mam kasztanowych w�os�w.
– Co?! – wykrzykn�y ze zdziwieniem Sara z Charlotte.
– Powaga – przytakn�a dziewczyna. – Tak naprawd� mam jasn� karnacj�, ale rodzice zawsze chcieli mie� dziewczynk� z ciemn�, wi�c farbuj� mi w�osy ju� dobrych par� lat, chodzi�am te� na solarium. Ale teraz nie mog� mnie sma�y� w tubie, wi�c mam si� smarowa� samoopalaczami.
– To chyba jaki� �art… – zdecydowa�a Sara. – Twoi rodzice? Mama mojego… przyjaciela… chodzi na solarium i farbuje w�osy, ale ona ma chyba z pi��dziesi�t lat! A ty prawie trzyna�cie…
– Co mam poradzi�? – g�os Melisy delikatnie zadr�a�. – Skoro rodzice nie s� mn� do ko�ca usatysfakcjonowani… Wiem, �e mnie kochaj�. Wi�c chc� by� dobr� c�reczk�. Wprost mi powiedzieli, �e nie mog� si� doczeka� czas�w, kiedy b�dzie mo�na wybiera� wygl�d ma�ego dziecka i zmienia� go genetycznie… M�wi�, �e to powinna by� podstawa…
– Nie rozumiem co drugiego s�owa… – wybe�kota�a Charlotte. – I co to jest to solarium?
– Taka tuba, w kt�rej si� opalasz.
– Co? A po co to komu? – skrzywi�a si� Charlotte, potrz�saj�c sw� z�ot� grzyw�.
– Rodzice po prostu bardzo chcieli, �ebym by�a kalk� mamy, ale mam karnacj� po tacie – westchn�a Melisa. – Mieszkamy na wsi, troch� irytuj�ce by�o je�dzi� co par� dni na opalanie do miasteczka… Ale, na szcz�cie, teraz musz� u�ywa� tylko samoopalaczy.
– Nie mo�esz po prostu, wiesz, przesta�? – zagadn�a Sara.
– Chyba wywo�a�oby to do�� spore poruszenie… – stwierdzi�a Melisa. – Ale kiedy dorosn�, nigdy ju� nie u�yj� samoopalacza. Nigdy nie p�jd� na solarium i b�d� mia�a �adne, jasne pukle, nie br�zowe.
Charlotte i Sara jeszcze chwil� siedzia�y, nie wiedz�c, co powiedzie�.
– No… – Charlotte zacz�a niezbyt zgrabnie. – Sara? A ty?
Sara zamy�li�a si�. Mia�a na pewno sporo sekret�w, ale kt�ry bezpieczniej zdradzi�?
Jak na komend�, do dormitorium przez uchylone okienko wpad� papierowy samolocik. Grzecznie spocz�� na baldachimie ��ka Charlotte. Ta, kln�c siarczy�cie na z�o�liwy samolocik, wspi�a si� po niego. W tr�jk� usiad�y nad jego tre�ci�.
Och, jaka szkoda, �e one nigdy nie dowiedz� si�, jak� niespodziank� przygotowali�my dla nich przed portretem Grubej Damy!
Sara, Charlotte i Melisa wymieni�y zaskoczone spojrzenia.
– Och, nie�le si� bawi� nasze klasowe pajace! – powiedzia�a g�o�no Charlotte, ale wida� by�o, �e korci j� to, by p�j�� przed portret Grubej Damy.
– Mo�e zerkniemy? – zagadn�a Melisa.
– Nie mam ochoty bawi� si� z dzie�mi, wyros�am z takich… EJ!
Gadaj�c� wynio�le i arystokratycznie Charlotte �atwo by�o szarpn�� z dw�ch stron i poci�gn�� w kierunku drzwi, gdy� w swej wy�szo�ci przemawia�a z zamkni�tymi oczami.
– B�d� tego �a�owa�… – zd��y�a jedynie doko�czy�, gdy w tr�jk� zesz�y do salonu Gryfon�w. Nie by�o tu wielu os�b, zbli�a�a si� godzina snu, wi�c tylko ostatni maruderzy odrabiali (lub zdobywali…) prac� domow�. Wygramoli�y si� przez dziur� przed portret Grubej Damy. Ta jednak spa�a, a w okolicy nie dostrzeg�y �ywej duszy.
– M�wi�am, �e tylko… – zacz�a tym samym g�osem przem�drza�ej kwoki Charlotte, gdy Sara zauwa�y�a:
– Tam co� le�y!
Rzeczywi�cie, niedaleko portretu Grubej Damy, za kolumn�, kto� ukry� �wistek. Dziewcz�ta ostro�nie go otworzy�y:
Je�eli to czytasz, to zapewne jeste� jedn� z trzech W�cibskich Bab, kt�re przylaz�y po niespodziank�. W�cibskie Baby s� uproszone do udania si� po nagrod� do klasy zakl��. Inne osoby uprasza si� o zaprzestanie mi�dlenia tej karteczki d�o�mi tudzie� nie d�o�mi i grzeczne od�o�enie.
– Wracam! – warkn�a Charlotte. – Robi si� ciemno, za nied�ugo nie b�dzie mo�na chodzi� po korytarzach. Wyros�am z takich zabaw!
– Ej, Charlotte! – Sara mrugn�a do niej zach�caj�co. – To na pewno b�dzie interesuj�ca nagroda.
– B�d� tego �a�owa� – powt�rzy�a Charlotte ze znudzeniem, gdy dwie przyjaci�ki poci�gn�y j� w obranym kierunku.
Na korytarzu nie spotka�y nikogo, a ju� na pewno nie Filcha, kt�ry pewnie zagoni�by je z powrotem, tak wi�c przej�cie tej drogi nie by�o a� tak trudne. Gdy ju� znalaz�y si� w klasie zakl��, Melisa szybko znalaz�a karteczk� , zostawion� w do�� widocznym miejscu, to znaczy na jednej z �awek.
Ca�kiem grzeczne z Was W�cibskie Baby! Teraz b�d�cie troch� niegrzeczne i poszukajcie nagrody pod ziemi�. Tam, gdzie w�e i nietoperze.
– W�e i nietoperze? – spyta�a Charlotte ze zdziwieniem. – M�zgi im si� rozwarstwi�y?
– Tu chyba chodzi o lochy – stwierdzi�a Sara z namys�em. – W�e to �lizgoni, ale nietoperze…
– To pewnie Snape – stwierdzi�a Melisa.
Parskn�y, po czym szybko pobieg�y do loch�w. Teraz to prawie na pewno by�o za p�no na chodzenie wieczorem… Szybko jednak uda�o si� im tam dotrze�, chocia� ka�dy najmniejszy szmer przyprawia� je o zawa�.
– Tylko �e lochy s� ca�kiem du�e! – warkn�a Charlotte, zatrzymuj�c si� przy sporej zbroi. – Jak niby mamy znale�� te ich ambitne karteluszki?
– Mogli da� chocia� jak�� wskaz�wk�, fakt… – przyzna�a Sara. – Nie wiem, zostawi� szlak ze �mierdz�cych skarpetek…
– No co ty, przecie� oni ich nie zdejmuj�! – obruszy�a si� ca�kiem powa�nie Charlotte.
W tym momencie, ze zbroi, przy kt�rej sta�y, dobieg�o je ciche parskni�cie. Jak na komend�, odwr�ci�y si� w tamt� stron�, wszystkie trzy zmarszczy�y czo�a.
– Chyba co� siedzi w zbroi… – stwierdzi�a Melisa z lekk� rezerw�.
– Chyba trzech cosi�w… – warkn�a Charlotte, dopad�a agresywnie do zbroi, po czym poci�gn�a za �elazny he�m. Pomi�dzy kirysem a he�mem rozci�ga�a si� czyja� szyja.
– A�a. – da�o si� s�ysze� spod przy�bicy.
Po chwili gigantyczna zbroja si� sama rozcz�onkowa�a i oto przed dziewczynami stali Artemis i Thaddeus. Felix wyszed� zza jakiej� zielonej kotary, za kt�r� si� ukrywa�.
– TADA! – zawo�a� z rado�ci� Artemis, rozk�adaj�c r�ce okutane w �elastwo.
– A gdzie ta niespodzianka? – spyta�a podejrzliwie Charlotte.
– Jak to? – zmartwi� si� Artemis. – To MY jeste�my niespodziank�! Bomba, nie?
– A� wybuch�am z wra�enia, kurcz�…
Tr�jka ch�opc�w w rz�dku wygl�da�a do�� zabawnie, zw�aszcza, �e Artemis i Thaddeus byli okutani, ka�dy w inn� cz�� zbroi. Artemis, po komentarzu Charlotte, zrobi� min� zasmuconego pi�ciolatka, Felix przygl�da� si� z zaciekawieniem to jednej, to drugiej stronie. Jedynie Thaddeus nie okaza� emocji, bo jego szalona g�owa wci�� tkwi�a uwi�ziona w �elaznym he�mie. Sara zacz�a si� nawet zastanawia�, czy dociera do niego cokolwiek ze �wiata zewn�trznego, bo he�m by� istn� puszk�. Z tego te� tytu�u, nie wyda�o jej si� dziwne, �e nagle ruszy� truchtem w g��b loch�w, wyci�gaj�c przed siebie r�ce jak lunatyk i znikn�� za w�g�em. Pozosta�a pi�tk� zamar�a.
– Ej! – sykn�� Artemis. – A tego gdzie wywia�o?
– Z�apmy go, bo jeszcze napyta sobie biedy! – zaproponowa�a Melisa z l�kiem.
– I przy okazji nam! – warkn�a Charlotte i pierwsza rzuci�a si� w pogo�, przybieraj�c zaci�t�, agresywn� min�.
Uda�o im si� dogoni� Thaddeusa, kt�ry zdumiewaj�co zgrabnie pokona� na �lepo zawi�o�ci loch�w, ale, mimo wyci�gni�tych r�k, w�adowa� si� z ca�ym impetem w �cian� na ko�cu korytarzyka. Felix podszed� do�, westchn��, i mimo swoich niewielkich rozmiar�w, zdo�a� pod�wign�� d�ugiego Thaddeusa. Chocia� podj�to pr�by, he�m nie zosta� zdj�ty.
– Ej! – sykn�� Artemis do Sary, gdy reszta zaj�ta by�a pr�bami zdj�cia he�mu.
Ta odwr�ci�a si� w kierunku, gdzie pokazywa�. Stali przy jakiej� klasie, przez otwarte drzwi dostrzegli mn�stwo p�ek z eliksirami i poka�ny, bulgocz�cy kocio�ek z czym� wewn�trz. Artemis i Sara, zagl�daj�cy do komnaty ostro�nie, wymienili zaintrygowane spojrzenia.
– Ciekawe, co tam si� warzy. I tego nikt nie pilnuje… – zastanowi�a si� Sara.
– Nie wiem, ale mam ochot� narozrabia�! – u�miechn�� si� Artemis, diabelsko szczerz�c k�y.
– Co robisz? Przecie� Snape nas osk�ruje! – j�kn�a Sara, gdy Artemis z niewinn� mink� szepn��:
– Wingardium Leviosa!
Jeden z eliksir�w stoj�cy na p�ce uni�s� si� delikatnie, zachwia� lekko, po czym pop�yn�� w powietrzu i z brz�kiem wpad� do kocio�ka. Za nim poszybowa� nast�pny.
– St�j! – przerazi�a si� Sara. – Psujesz jego prac�!
– W�a�nie o to chodzi, siostrzyczko! – u�miechn�� si� z�o�liwie.
– A co, je�li wybuchnie? – Sara z rozpacz� obserwowa�a trzeci� butelk�, kt�ra znik�a w bulgocz�cej cieczy. – I zrobi nam krzywd�?
– Wtedy nasza ksi�niczka b�dzie mia�a okazj� wybuchn�� z wra�enia tak, jak chcia�a…
Ze �rodka kocio�ka wydobywa�a si� bia�a, g�sta piana i sp�ywa�a wolno na kamienn� pod�og�. Z ka�d� chwil� przybywa�o jej coraz wi�cej.
– EJ!
Sara i Artemis odwr�cili si�, jak na komend�. Do komnaty wszed�… Constantin Al Atrash. Patrzy� na kocio�ek z przera�eniem.
– Co ty tu robisz? – zapytali naraz.
– Odpracowuj� szlaban dla Snape’a! Ju� prawie sko�czy�em, mia� si� wa�y� kilka minut, to poszed�em do toalety… C�e�cie z nim zrobili!
Artemis i Sara wymienili zak�opotane spojrzenia.
– Co si� dzieje? – zapyta�a Melisa, kt�ra razem z Charlotte, Thaddeusem i Felixem podeszli do nich. Felix trzyma� Thaddeusa za nadgarstek, bo nie uda�o im si� �ci�gn�� he�mu. Constantin zmierzy� go pe�nym obrzydzenia i zdziwienia wzrokiem, ale potem przeni�s� w�ciek�e spojrzenie na Artemisa.
– Sta� tu za mnie i zr�b ca�� robot� od nowa! – wrzasn�� piskliwie, potrz�saj�c Artemisem jak szmacian� kukie�k�. – AAA! On idzie!
Rzeczywi�cie, rozleg�y si� kroki na jakich� schodach.
Si�demka Gryfon�w wykona�a zbiorowy ruch w kt�r�kolwiek stron�, skutkiem czego powpadali na siebie.
– T�dy! – rozkaza�a Charlotte p�g�osem i desperackim ruchem popchn�a ca�� grupk� w nieokre�lonym kierunku.
– Zostaw go! – sykn�� Artemis do Feliksa.
– Ale… – zdumia� si� Felix.
– M�wi� ci, zostaw!
Tak wi�c wymskn�li si� tam, sk�d przyszli, zostawiaj�c Thaddeusa przy kipi�cym kocio�ku, ta�cz�cego podczas pr�by �ci�gni�cia he�mu. Zanim nie oddalili si� do��, us�yszeli tylko Snape’a „Clarke!”, a potem solidny wybuch, nie wiadomo jakiego pochodzenia.
– Dlaczego kaza�e� mi tam zostawi� Thaddeusa?! – zapyta� z irytacj� Felix, gdy wreszcie si� zatrzymali przy zej�ciu do loch�w.
– W�a�nie dlatego… – wysapa� Artemis, wspieraj�c d�onie na kolanach. – Wiedzia�em, �e w kt�rym� momencie wybuchnie, czy nie wiem, ze�le nam na g�owy wie�owiec, ale nie chcia�em, �eby sta�o si� to podczas ucieczki… Teraz tylko Snape jest w jego polu ra�enia…
– Ale Thaddeus b�dzie mia� k�opoty! – zauwa�y�a Melisa z trosk�.
– Co ty! Nawet, jak uda im si� wyci�gn�� jego zastanawiaj�c� czaszk� z tej blachy, to i tak nie widzia�, co si� dzia�o, nie by� w to bezpo�rednio zamieszany, zreszt�…
– M�j eliksir!... – miaucza� gdzie� w tle Constantin, trzymaj�c si� za g�ow� i kucaj�c pod �cian�.
– Nie j�cz! – ofukn�a go Charlotte. – Jeszcze tego brakuje, �eby�my przez ciebie zostali wydani!
– Wydani?! – zawo�a� wrzaskliwie Constantin, wstaj�c. – To wasza wina! Nie prosi�em, �eby�cie mi psuli wszystko! A tw�j g�os jest ju� dostatecznie przenikliwy, �e nawet Hagrid w swej chatce go us�yszy!
– Powiedzia�, co wiedzia�! – krzykn�a ze z�o�ci� Charlotte.
– A ja bym powiedzia�, �e jest ju� zbyt p�no, �eby grupa uczniak�w wa��sa�a si� po szkole.
Wszyscy podskoczyli. Z cienia wysun�� si� wo�ny, Filch. Mia� zadowolon� z siebie min�.
– No, ale ju� tu idzie pan profesor, on zapewne o�wieci was, jakie b�d� konsekwencje…
Rzeczywi�cie, korytarzem sun�� ju� w�ciek�y Snape. By� obryzgany czym� ��tym, a na pelerynie znajdowa�y si� �ladowe ilo�ci bia�ej piany z kocio�ka. Przystan�� przy grupie Gryfon�w, mierz�c ka�dego z osobna lodowatym spojrzeniem.
– Nie przypominam sobie, Al Atrash, �ebym pozwoli� ci odej�� – wycedzi� w ko�cu.
Constantin zrobi� �a�osn� min� i r�ce mu opad�y.
– Wiedzia�em… – burkn�� do siebie.
– To akurat moja wina… – wtr�ci� si� Artemis, po czym, po chwili zastanowienia, paln�� – My�my go porwali!
Wszyscy popatrzyli na niego ze zdumieniem.
– Porwali? – powt�rzy� Snape, unosz�c brwi. – To znaczy?
– To znaczy… – zaj�kn�� si� Artemis. – … Czuli�my, �e nie za�niemy bez ko�ysanki! Thaddeus za�yczy� sobie operowego �piewu. Ale nikt z nas nie umie �piewa�. Nie to co nasz kolega, on to dopiero ma warunki, prosz� spojrze�, ten t�uszcz nie k�amie!
Po czym poklepa� dziarsko Constantina po brzuchu i zgrabnie omin�� cios t�ust� pi�ci� mi�dzy oczy.
– Tak wi�c – kontynuowa� beztrosko Artemis. – postanowili�my go dorwa�, gdziekolwiek by nie by�. No i go tu znale�li�my… Bardzo si� opiera�, nie chcia� odchodzi�, p�acz�c nad ukochanym eliksirem, ale my potrzebowali�my jego g�osu…
– Ach tak? – zapyta� cicho Snape, ironicznie przekr�caj�c g�ow�. – Wi�c wyt�umacz mi, Greengrass, skoro tak potrzebowali�cie ko�ysanki, to po co ten wasz… inny… kolega za�o�y� sobie na g�ow� he�m z jakiej� zbroi?
Wszyscy zamrugali oczami z zak�opotaniem.
– Zapewne, �eby lepiej rezonowa� d�wi�k… – zadrwi� Snape, u�miechaj�c si� jednym k�cikiem ust. – Chocia� jego g�owa pewnie sprawuje si� nie gorzej, s�dz�c po jej pustocie. Rozumiem te�, �e to niewiarygodny g�os Al Atrasha zmieni� jedn� z moich salek w ma�e bagno?
Nikt si� nie odezwa�.
– My�l�, �e p�jdziecie to teraz posprz�ta� – wycedzi� Snape. – I minus trzydzie�ci punkt�w dla Gryffindoru. I uwa�ajcie, Clarke rozla� wsz�dzie co� dziwnego, co tryska niespodziewanie spod jego he�mu… Mi�ego sprz�tania, Gryfoni.
– �wietnie! – warkn�� Constantin, gdy na kl�czkach szorowali pod�og� w komnacie. Charlotte, obra�ona na wszystkich, zaj�a si� najdalszym k�tem. Felix i Melisa sprz�tali bez mrugni�cia, a Sara krzywi�a si�, gdy jej �cierka naje�d�a�a na dziwaczn�, ��taw� substancj�, rozlan� tu przez Thaddeusa. Ba�a si� zastanawia� nad tym, co to by�o, ale �al jej si� zrobi�o na my�l o tym biedaku, z g�ow� w he�mie, opryskuj�cego sw� uwi�zion� twarz jak�� ciecz�. Mo�e si� ni� udusi?
– Nie narzekaj, nie chcieli�my �le! – zawo�a� Artemis. – Poza tym, p�czku, m�g�by� si� z nami troszk� zaprzyja�ni�, nie s�dzisz?
– Nie cierpi� bezsensownych przyja�ni – burkn�� do siebie Constantin, z obrzydzeniem �cieraj�c pod�og� z substancji pochodzenia nieznanego.
– Mimo twych s��w, nie �ycz� ci �le! Widzisz, nawet pr�bowa�em ci� uchroni� przed gniewem Snape’a, ale chyba wyczu�, �e wciskam kit…
Constantin prychn��, ale nie odezwa� si� ju� wi�cej.
– S�uchajcie, chyba wiem, co to jest… – zauwa�y� Felix po chwili, przygl�daj�c si� ze zdziwieniem szmacie uwalanej w ��tawej cieczy.
– No? – zagadn�a Sara.
– Chyba brukselkowa…
Cosmo zbiega� po o�nie�onym zboczu w kierunku wioski. S�o�ce tego dnia �wieci�o mocno i �nieg razi� po oczach. To jednak nie przeszkadza�o m�odemu Blackowi zbytnio. Wciska� d�o� w kiesze� swego czarnego p�aszcza i u�miecha� si� wymownie. Czu� si� �wietnie, ale to nie by�a rado��. Bardziej duma, m�ciwo��, satysfakcja, co sprawia�o, �e na wszystkich patrzy� do�� wyzywaj�co. Nic dziwnego, �e nieliczni ludzie wracaj�cy z Hogsmeade zerkali z lekk� konsternacj�, gdy tylko odwa�yli si� spojrze� na ten niezwyk�y widok: czternastoletni �lizgon, patrz�cy po ludziach zab�jczym wzrokiem, prowadz�cy za r�k� wiotk�, nieprzeci�tnie pi�kn� uczennic� Beauxbatons, trzy lata starsz� od niego.
Cosmo sam nie wiedzia�, co s�dzi� o relacji z Brigitte, ale podoba�o mu si�. Mile �echta�o jego dum� Blacka to, �e dziewczyny patrzy�y na nich z rozpacz� i zawodem, ch�opcy za� z zazdro�ci�. Przyjemnie by�o by� Blackiem, kt�ry ju� sam w sobie przy poruszaniu si� po szkole zag�szcza� atmosfer�, zw�aszcza w grupkach niewiast, a co dopiero wozi� si� ze �liczn� Brigitte, kt�r� wyrwa� pomimo ich r�nicy wieku, tym samym podwajaj�c swoj� cudowno��. Zastanawia� si� tylko, o co tak naprawd� tu chodzi. Od ich absyntowego poca�unku min�y przynajmniej dwa tygodnie, ale nie rozmawiali od tamtej pory prawie wcale. Cosmo nawet si� obawia�, �e Brigitte si� na niego obrazi, i� zostawi� j� sam� w tamtej klasie.
Jakie by�o jego zdziwienie, gdy tego dnia natkn�� si� na ni� w sali wej�ciowej i paln�� co� w stylu:
– Szuka�em ci�!
Brigitte nie odpar�a wtedy nic, patrz�c na niego z u�miechem, tym samym kombinatorskim i jednocze�nie niewinnym u�miechem, kt�ry zapami�ta�.
– Robisz co� dzi�? – zagadn�� jeszcze, odwzajemniaj�c si� czym� podobnym.
Niczego nie ustalali, gdy szli po zboczu, Brigitte sama z�apa�a go za r�k�, a on nie protestowa�. Nie by� pewien, co ten gest oznacza, ale poczu� jakie� sensacje w brzuchu i przez chwil� nawet jego g�owa upoi�a si� dziwnym uczuciem niczym po porcji absyntu. To wszystko by�o szalone, a jednak…
Dotarli do wioski, chocia� do Cosmo nie dotar�o to od razu. Styczniowy mr�z nie wymrozi�, niestety, nikogo, wi�c musieli si� przedrze� przez du�y t�um, nierzadko gapi�cych si�. Uda�o si� m�odemu Blackowi zaci�gn�� Brigitte do mniej ucz�szczanej cz�ci Hogsmeade.
– To gdzie by� chcia�a p�j��? – zapyta� Cosmo cicho, bezwiednie przysuwaj�c si� bli�ej dziewczyny. U�miechn�a si� do niego tajemniczo i wskaza�a na obskurny szyld.
– �wi�ski Ryj? – uni�s� brew Cosmo. – Ale tam jest brudno. I barman �mierdzi. To nie miejsce dla takiej delikatnej dziewczyny.
– Moi chc� spr�bowaci waszi whiskey! – zadecydowa�a pewnym siebie tonem. – I nie delikatna dziewczyna, nie jest!
– Ale…
– … – Francuzka przysun�a si� bli�ej do oszo�omionego Cosmo i czule poczochra�a mu smo�owate w�osy, robi�c b�agaln� mink�.
– No dobra… – westchn�� ch�opak, kr�c�c g�ow�.
Wewn�trz siedzia� mo�e z jeden zakapior. Cosmo rozejrza� si� z niesmakiem i wy�szo�ci�, a Brigitte ju� p�dzi�a do barmana z entuzjazmem.
– Whiskey. Dwa!
Barman zmierzy� j� do�� zaskoczonym spojrzeniem, przeni�s� zblazowany wzrok na Cosmo, po czym westchn�� ci�ko i zabra� si� do roboty. Cosmo w tym czasie wynalaz� stolik wzgl�dnie najbardziej sterylny. Brigitte przynios�a trunki i skuli�a si� blisko Cosmo, obdarzaj�c go wr�cz ciel�cym spojrzeniem. Cosmo zn�w poczu� si� niesamowicie zadowolony z siebie, obj�� t� ma��, jak na siedemna�cie lat, kruszynk� ramieniem i chwyci� szklank�.
Po kilku kolejkach i trwaj�cym dobre dwa kwadranse mi�dleniu si� i lizaniu, szli lekko chwiejnym krokiem przez ulice. Ludzie nieco dziwnie patrzyli na ich publiczne okazywanie sobie uczucia, ale Cosmo mia� to g��boko w powa�aniu - wa�ne, �e by�a zabawa.
Otrze�wia�, i to porz�dnie, dopiero wtedy, gdy z Trzech Miote� wysz�a grupka Gryfon�w, w tym jego siostra i jej przyjaci�ka, Melisa. Tak si� z�o�y�o, �e ca�a si�demka zerkn�a na nich, gdy Brigitte uwiesi�a si� szyi Cosmo i bez zapowiedzi w�o�y�a mu j�zyk do ust agresywnie.
– Ale ohyda… – wychwyci� Charlotte Cosmo i troch� si� speszy�. Na szcz�cie, gdy ju� Brigitte si� od niego odessa�a, grupki nie by�o. Za to w wej�ciu sta� Draco i mierzy� Cosmo szczeg�lnym spojrzeniem. Czternastolatek zerkn�� na przyjaciela wymownie. Brigitte te� tam popatrzy�a.
– Czi chce si� zobaczci� z przyjaciel? – spyta�a Brigitte.
– Tak jakby… ale…
– Wszystko dobrze. I tak zmarzli i p�j�� do dom.
Na odchodnym obdarzy�a go nami�tnym poca�unkiem i odesz�a w swoj� stron�, do��czaj�c do swoich. Cosmo sta� jeszcze przez chwil� na bruku, gapi�c si� bezwiednie w jej plecy. Czu�, �e czego� mu brakuje. Dlaczego ?
Draco podszed� do niego z niesmakiem wypisanym na twarzy.
– Co ci� napad�o? – warkn�� na dzie� dobry.
– O co ci chodzi? – zdumia� si� Cosmo.
– O t� Francuzk�! Kim ona dla ciebie jest? Li�esz si� z ni� na �rodku ulicy… Ile ty masz lat?
– A co? – szczekn�� Cosmo. – Wydaje ci si�, �e jestem na to za m�ody? A mo�e tylko ty masz monopol na robienie pierwszy wszystkiego? Po prostu zazdro�cisz, bo mam dziewczyn�, a ty nie!
– Pogi�o ci�? – Draco zmierzy� go z obrzydzeniem. – Ja, w przeciwie�stwie do ciebie, nie dotyka�bym pierwszej z brzegu, kt�ra na mnie �askawie spojrza�a!
– Wiem, �e ty by� najpierw odkazi� Domestosem, ale TY jeste� kuriozalnym przypadkiem! – warkn�� Cosmo ze z�o�ci�.
Draco nie do ko�ca zrozumia�, co to Domestos, wi�c tylko zmru�y� oczy na wszelki wypadek.
– A wi�c to twoja dziewczyna… – rzek� powoli z odraz�. – Mog�e� chocia� wczoraj powiedzie�!
– A sk�d mia�em wiedzie�!… Sk�d mia�em wiedzie�, �e dzi� b�dzie moj� dziewczyn�…
– Wiesz, chyba takie rzeczy si� czuje… Jeste� pewien, �e to twoja dziewczyna?
– Nie, wcale! – zripostowa� Cosmo, czerwieni�c si� i nieco trac�c rezon.
– Bo odnosz� wra�enie, �e spe�nia raczej rol� myjki do jamy ustnej.
Cosmo a� rozdziawi� twarz z szoku. Draco wpatrywa� si� w niego ch�odno, tryumfuj�c.
M�ody Black poczu� si� straszliwie samotny i zrozpaczony. Zda� sobie spraw�, �e nie czu� si� tak od dawna, prawie od miesi�ca, odk�d zaprosi� Brigitte na bal… Czy by�a ona niczym plaster na rany? Czy dawa�a mu z�udne poczucie mi�o�ci, kt�ra leczy rany? A teraz Draco po prostu zerwa� ten plaster, otwieraj�c rany na nowo…
To wszystko przez niego. Gdyby nie zaproponowa� zabawy Melis� Flaxenfield, teraz by�oby inaczej. Gdyby Cosmo nie zadawa� si� z nim, to nie on by m�czy� Melis� i te� by�o inaczej. Gdyby Cosmo nie trafi� do Slytherinu, tylko do Gryffindoru, by�oby kompletnie inaczej i mo�e Melisa…
– Dlaczego ci� pozna�em? Dlaczego trafi�em do Slytherinu? – zapyta� Cosmo z w�ciek�o�ci�, przez z�by. Tym razem to Draco pozosta� na wdechu, ale szybko si� pozbiera�.
– Kiedy� b�dziesz mi wdzi�czny… – pokiwa� g�ow� cierpliwie, s�owa Cosmo wyra�nie wywo�a�y w nim smutek. Dotkn�o go po prostu to pytanie. – Wkr�tce ju�…
– NIGDY, ROZUMIESZ?! NIENAWIDZ� SWOJEJ RZECZYWISTO�CI! WOLA�BYM ZGIN��!…
Zachwia� si� na nogach, bo Draco wymierzy� mu policzek z najwy�sz� odraz�. Cosmo z�apa� si� w ci�kim szoku za rozognione miejsce. Nieliczni gapie chichotali.
– No dalej! – zgrzytn�� na Dracona. – Uderz mnie jeszcze! Pi�ci�, jak prawdziwy m�czyzna, a nie jak jaki� ciotowaty paniczyk! Dawaj! B�d� m�czyzn�, Malfoy!
– TO TY B�D� MʯCZYZN�! – hukn�� na Cosmo Draco, rumieni�c si� ze z�o�ci. – Oprzytomniej wreszcie! Jeste� w Slytherinie i to si� nie zmieni! A jak b�dziesz fika�, to sko�czysz w piachu! Ultimatum: pogodzisz si� z tym, �e jeste� �lizgonem i od zawsze mia�e� nim by�, albo zdechniesz jak wszyscy twoi bliscy, ju� wkr�tce! Ty decydujesz!
Po czym, siny ze z�o�ci, Draco odszed�. Za nim powlekli si� Vincent i Gregory, od d�u�szego czasu przys�uchuj�cy si� na ty�ach tej konwersacji z kamiennymi twarzami. Cosmo sta� samotnie na �rodku bruku. Nie ruszy� si� z miejsca nawet wtedy, gdy ostatni gapie odeszli, wci�� zapatrzony w przestrze�.
Nicholas min�� jak�� grupk� gapi�w, zapatrzonych, nie wiedzie� czemu, w jego m�odszego brata. Cosmo sta� w centrum uwagi (co samo przez si� rozumia�o, w ko�cu by� to Cosmo), wygl�da� przy tym prawie teatralnie.
Ten znowu ma jakie� problemy ze sob�, pomy�la� ze znu�eniem Nicholas. Niechby chocia� raz postawi� si� na moim miejscu, do stu kocio�k�w. Przecie� m�g�bym przysi�c, �e gdy szed�em w drug� stron�, Cosmo jeszcze kilka minut temu �lini� si� z jak�� dzi�bdzi�. Swoj� drog�, tak na �rodku ulicy, z dziewczyn�…? Tak czy siak, ja mam zawsze najgorzej.
Zatracaj�c si� w tej my�li, kt�r� z niejak� lubo�ci� osoby pokrzywdzonej sobie wmawia�, skierowa� si� w mniej ucz�szczane rejony wioski. By�o zimno i smutno, ale w brzuchu podrygiwa�o mu p� zawarto�ci Miodowego Kr�lestwa, wi�c czu� si� w miar� kontent.
Kiedy pierwszy priorytet zosta� osi�gni�ty, to jest dokonanie napadu na s�ynn� cukierni� i ze�arcie bezlito�nie niewinnych s�odyczy, Nicholas postanowi� powalczy� o realizacj� drugiego: by p�j�� do lasu, naci�gn�� czapk� na wilcze uszy i udawa� g�az, gdy jakakolwiek ludzka istota o�mieli si� zbli�y� i przerwa� mu �wi�te chwile samotno�ci. I najwa�niejsze: nie wpa�� na Tamar�.
Chocia� nie chcia� si� przed sob� przyzna�, bardzo mu jej brakowa�o. Gdzie teraz by�a? Chocia� zbli�a� si� luty, wci�� jeszcze nie porozmawiali. Czu�, �e zawini� i �e mia�a prawo si� na nim wy�ywa�, dr�cz�c go swoj� nieobecno�ci�, ale to tylko jeszcze bardziej pogr��a�o go w przekonaniu, �e nie sprosta rozmowie z ni�, nie uda mu si� po prostu przeprosi�. Kto wie, mo�e ich przyja�� na zawsze si� sko�czy�a? Ciekawe tylko, czy bawi�a si� dobrze na balu z tym…
Nicholas zaczerwieni� si� ze z�o�ci na wspomnienie o balu i tylko przy�pieszy� kroku, wciskaj�c d�onie g��biej do kieszeni. Mia� nadziej�, �e na Diggory’ego, gdziekolwiek by nie by�, spad� teraz z nieba fortepian. I na tego lalusia, kt�ry bawi� si� z Tamar�, tak�e.
Gdy zag��bi� si� w o�nie�ony las, poczu� si� odrobink� lepiej. Mro�na cisza napiera�a na jego uszy, czy�ci�a umys� z wszelkich trosk. Gdyby tak sta� si� teraz wilkiem i uciec. Przecie� ju� to kontrolowa�, zastanawia� si� jednak wci��, czemu akurat taki przebieg ma jego kl�twa.
A� przystan�� z zaskoczeniem. Na miejscu, na kt�rym zwykle siedzia� z Tamar�, to jest na niskim g�azie, elegancko uformowanym na �aweczk�, spotka�… Tamar�.
Mierzyli si� przez sekund� zaskoczonymi spojrzeniami, ale potem Tamara odwr�ci�a wzrok, uk�adaj�c usta w spos�b ewidentnie obra�ony. Nicholas westchn�� i wbi� wzrok w ziemi�. Zastanawia� si�, czemu czekoladowow�osa jest tu, nie z jednym z licznych przyjaci� gdzie� w Hogsmeade.
– Nie musisz si� fatygowa� z powrotem, odchodz� st�d – rzek�a wynio�le Tamara, wsta�a zamaszy�cie, min�a Nicholasa, nawet na niego nie spojrzawszy i pewnym siebie krokiem uda�a si� w stron� szko�y.
– Tamara… – wypowiedzia� jeszcze Nicholas w pr�ni� b�agalnym tonem, wci�� wpatruj�c si� w ich g�az, na kt�rym siedzia�a nie tak dawno.
– Nie mam czasu. – us�ysza� warkni�cie za plecami. – Z tob� si� po prostu nie mo�na przyja�ni�.
Nicholas wlepi� wzrok w czubki but�w. Czu� si� �a�o�nie.
– Przyjaciele tak nie post�puj�. Ale ty tego nie zrozumiesz. Cze��.
Jej kroki ucich�y. G�ucha cisza, kt�ra napiera�a na jego uszy, przesta�a by� lecznicza i uspokajaj�ca. Sta�a si� gorzka.
Lecz…
Nicholas gwa�townie odwr�ci� si�, napi�ty do granic mo�liwo�ci, bowiem t� gorzk� cisz� przerwa� wysoki, kobiecy krzyk. Zmrozi�o go, nie tylko na zewn�trz.
Tamara, stoj�ca opodal, unosi�a si� kilka cali nad ziemi�, na jej szyi zacisn�y si� blade jak �nieg d�onie, nale��ce do jakiej� czarnow�osej kobiety. Kobieta lewitowa�a, unosz�c coraz wy�ej i wy�ej Krukonk�, kt�rej brakowa�o powietrza…
Nicholas odruchowo si�gn�� po r�d�k�, nie wierz�c w�asnym oczom. Jak Marina si� wydosta�a? Zosta�a zamro�ona, czy co� w tym stylu. Jak si� walczy z wampirem?
Z rozpacz� odkry�, �e nie ma r�d�ki. Rozbrajaj�co bezsilny, przeni�s� zdesperowany wzrok na wampirzyc� dusz�c� jego przyjaci�k�. Tamara robi�a si� sina…
– Nikt mi nie przeszkodzi dokona� zemsty. Zabijanie bliskich to rozkosznie bolesne prze�ycie! – za�mia�a si� szale�czo wampirzyca, na jej twarz wype�z�a przera�aj�ca agresja…
Co robi�?! W pobli�u nie by�o �adnego kamienia, �eby w ni� rzuci�, ale Nicholas w�tpi�, by to cokolwiek da�o. Na pewno odepchn�aby go telekinez�. Co robi�…
Je�eli zmieni� si� w wilka, Tamara dowie si� wszystkiego. Ju� wtedy to zupe�nie b�d� m�g� si� po�egna� z jej przyja�ni�. Ale ona umiera…
M�ody Black skoczy� do przodu, a gdy ju� opad� po pierwszym susie na �nieg, mia� �apy, nie nogi i r�ce. Dopad� do Mariny i Tamary b�yskawicznie i rozp�dem zacisn�� pot�ne szcz�ki na talii bladolicej kobiety. Ta wrzasn�a, chyba bardziej ze zdziwienia, pu�ci�a Tamar�, po czym wpad�a z Nicholasem w zasp�. Tam rozgorza�a batalia na k�y i pazury. Chocia� wampirzyca by�a pot�na, Nicholas nie by� szczeni�ciem, wi�c dawa� jej rad�. Mimo niezwyk�ej si�y nie potrafi�a go tak �atwo strz�sn�� z siebie, a on k�sa� j� po szyi na �lepo, chocia� wiedzia�, �e nie na wiele si� to zda.
– NIE! – wrzasn�a wreszcie, po czym odrzuci�a go z niespotykan� si�� na bok. Nicholas poczu� b�l w prawym boku, gdy� uderzy� o drzewo. �nieg z ga��zi z cichym d�wi�kiem zsun�� si� na jego futro. Wilk zd��y� zaskamle� tylko raz, gdy Marina ponownie si� na niego rzuci�a.
– IPEDIMENTA!
Nicholas popatrzy� wilczymi oczyma na zastyg�� w bezruchu wampirzyc�, w po�owie drogi do niego. Wycofa� si� z trudem spod drzewa, po czym popatrzy� na lewo. Sta�a tam Tamara z wyci�gni�t� r�d�k�, wci�� wycelowan� w przeciwnika. Kiedy ju� by�a pewna, �e Marina jest chwilowo nieszkodliwa, przenios�a wzrok na Nicholasa. By�o to bardzo dziwne spojrzenie, pe�ne l�ku, niedowierzania, niepewno�ci…
Stali tak dobre kilka minut, wilk i dziewczyna, mierz�c si� wzrokiem w tym cichym, bia�ym lesie. Nicholas stwierdzi�, �e koniec przedstawienia i przemieni� si� z powrotem w ros�ego ch�opaka. Gdy spr�bowa� si� wyprostowa�, a� st�kn�� i zwin�� si� z b�lu.
– Co ci jest? – Tamara podbieg�a do niego i z trwog� po�o�y�a d�o� na jego plecach.
– Nic takiego. Pewnie b�d� mia� siniak…
– Dlaczego mi nie powiedzia�e�, �e jeste� animagiem? – zapyta�a cicho.
– Nie jestem animagiem.
– To co? Masz perfekcyjnie opanowane zakl�cia z sz�stej klasy o transmutacji ludzkiej? – zadrwi�a.
– Humorek powraca, co?
– TAM!
Nicholas i Tamara zobaczyli, jak kilku ludzi z wioski, zaalarmowanych krzykami Tamary, ju� ku nim p�dzi�o, wyci�gaj�c r�d�ki na widok zastyg�ej wampirzycy.
– Co tu robicie? – spyta� jaki� czarodziej w szoku.
– My… – zacz�a Tamara.
– … tylko t�dy przechodzili�my – wpad� jej w s�owo Nicholas, po czym popchn�� lekko przed siebie i wymin�li zaskoczonych ludzi, spiesz�c do Hogsmeade.
– Co z ni� b�dzie? – zapyta�a Tamara, obracaj�c si� za siebie.
– Odpowiednio si� ni� zajm� – odpar� Nicholas. – Tylko... Jak to si� sta�o, �e tu by�a?
– To kim jeste�? – nie da�a za wygran� Tamara, gdy ich nogi dotkn�y o�nie�onego bruku.
– Tusz�, i� Nicholasem Remusem…
– … tak, wiem, Blackiem, super. Ale… Czemu to ukrywa�e�? Co to za sekret?
– Nie mog� ci powiedzie�. Ju� do�� si� zdradzi�em.
– Ale dlaczego nie chcesz mi tego powiedzie�?! �e to ukrywa�e�? – podnios�a g�os Tamara, zatrzymuj�c si� raptownie. Kilku ciekawskich obejrza�o si� na nich, gdy� znale�li si� tu� przy najbardziej ucz�szczanej ulicy. Nicholas westchn��, obr�ci� si� za siebie do przyjaci�ki, zbli�aj�c si� do niej tak, by tylko ona s�ysza�a.
– Jak mog�em ci powiedzie�, �e co noc zmieniam si� w wilka, i chocia� bym si� skicha�, to nie wiem, czemu – sykn��. – Ju� dostateczn� pokrak� jestem. Dziwad�em, jakich ma�o, wybrykiem natury, jeszcze tego ma�o, �eby� przesta�a si� ze mn� przyja�ni� z powodu kolejnej anomalii w mojej osobie.
– Ale zmieni�e� si� dzisiaj… – szepn�a wolno.
– Co mia�em zrobi�? – wzruszy� ramionami. – Przecie� by� zgin�a.
Tamara parzy�a na niego otwartymi szeroko oczami, po czym rzuci�a mu si� na szyj�.
– Dzi�kuj�! – szepn�a, a Nicholas niezr�cznie odwzajemni� u�cisk, czuj�c si� jak hipokryta, kt�ry ledwie kilkadziesi�t minut temu �mia� si� z Cosmo ob�apiaj�cego jak�� niewiast�. – Tak mi g�upio, �e dzi� naopowiada�am ci takich okropno�ci… Wybacz mi, ale chyba rozumiesz…
– Tak. O-oczywi�cie… – wyst�ka� Nicholas, ignoruj�c dwuznaczne u�mieszki mijaj�cych ich gapi�w. – No, nie by�em taki do ko�ca w porz�dku…
Tamara chyba zdusi�a w sobie fukni�cie na niego czego� w stylu: „BY�E� CHOLERNIE NIE W PORZ�DKU, KRETYNIE!!!”, po chwili go pu�ci�a i w spokojnym milczeniu ruszyli do zamku. Nicholas czu�, �e ku�tyka mu si� jako� weselej.
– A tak swoj� drog�… – zachichota�a Tamara. – Jak twoje uszy zaakceptowa�am, to sk�d ci przysz�o do g�owy, �e ca�y wilk mi si� nie spodoba?
***
Nadszed� luty, przynosz�c raz �nieg, raz jego brak, jakby nie m�g� si� zdecydowa�. Zrobi�o si� gor�co w szkole z powodu zbli�ania si� drugiego zadania turnieju. Cosmo s�ysza� tak niestworzone historie na ten temat, tak niewiarygodne, cudaczne tezy, (��cznie z pomys�em, i� wszyscy uczniowie zostan� zmienieni w zombie i b�d� atakowa� reprezentant�w), �e by� got�w uwierzy� we wszystko, co zobaczy pod koniec lutego.
Unika� �lizgon�w, jak m�g�. Najcz�ciej przemieszcza� si� po szkole sam, ale zdarza�o si�, �e towarzyszy�a mu Brigitte. Mi�o by�o przytuli� si� do niej w mniej lub bardziej ustronnym miejscu. Chocia� nie rozmawiali wiele i Cosmo tak naprawd� ma�o o niej wiedzia�, by�a dobrym s�uchaczem, gdy chcia� jej si� z czego� zwierzy�. No i jego jedynym towarzyszem.
– Du�o my�lie� – zauwa�y�a, gdy przemierzali w po�owie lutego b�onia.
– Taa… – Cosmo otrz�sn�� si� z rozmy�la�. To, co powiedzia� mu Draco miesi�c temu, wci�� nie dawa�o mu spokoju, wierc�c w g�owie g��bokie otwory.
Zatrzyma� si� raptownie, bowiem Brigitte stan�a mu na drodze, patrz�c na niego wielkimi oczami. Zna� ten u�miech, b��kaj�cy si� na jej twarzy. Co� wykombinowa�a.
– I�� ze mn�! – zakomenderowa�a.
Cosmo pod��y� za Francuzk�, zachodz�c w g�ow�, czego od niego chcia�a. Zbiegli po �agodnym zboczu i przemierzali razem spor� po�a� b�oni szkolnych. Cosmo zacz�� domy�la� si�, o co chodzi dziewczynie. Wkr�tce okaza�o si�, �e nie pomyli� si� ani troch�: stan�li we dw�jk� przed gigantycznym powozem Beauxbatons. Weszli po stopniach i zatrzymali si� przed drzwiami.
Brigitte wyci�gn�a d�o� z r�d�k� i zawiesi�a j� nad dziwn�, niebiesk� pochodni�, umieszczon� nisko przy drzwiach. Wida� p�omie� wcale nie parzy�. Wypowiedzia�a te� par� s��w po francusku i drzwi si� otwar�y, ukazuj�c im wn�trze powozu.
Wszystko by�o srebrno-niebieskie, p�on�y magiczne �wiat�a, dominowa�y kunsztowne zdobienia, tapety ze �liskiego materia�u, bia�e drewno. Z ciasnego hallu dostali si� do jeszcze cia�niejszego korytarza, z kt�rego odchodzi�o mn�stwo par bia�ych drzwi. Wewn�trz powozu by�o estetycznie i �adnie i chocia� korytarze nie nale�a�y do najszerszych, to nie mo�na by�o narzeka� na niewygod�.
– Je�dzimy tym do szko�y co rok – rzek�a Brigitte p�szeptem. – Wszyscy si� mie�ci. Tilko teraz, gdy u�ywa pow�z kilka z nas, przerobiono pow�z.
– To znaczy?
Birgitte nie odpar�a, otworzy�a za to jedne drzwi w korytarzu. Wewn�trz by� przytulny, do�� ma�y pokoik w bia�o-niebieskich barwach, ale wystarczaj�co du�y, by pomie�ci� spor� szaf�, biurko z dwoma stanowiskami i ��ko pi�trowe. By�o te� �redniej wielko�ci okno.
– Tu moi �pi. Te ��ka nie s�, gdy wszyscy jedzie do szko�y.
– Mi�y pokoik – Cosmo pokiwa� z uznaniem, ogl�daj�c przyjemne, lekkie wn�trze, po czym opad� na jedno z krzese� przy biurku. Przeni�s� uwa�ny wzrok na Brigitte, kt�ra usiad�a na skraju dolnego ��ka, przygl�daj�c mu si� wyczekuj�co. Zapad�a cisza. Cosmo ju� nie wiedzia�, jak inaczej skomentowa� pok�j, a i �aden inny temat nie przychodzi� mu do g�owy. Po prostu siedzieli w idealnej ciszy, mierz�c si� wymownymi spojrzeniami.
Brigitte poklepa�a po jakim� czasie miejsce na ��ku obok siebie, nakazuj�c tym samym, by Cosmo do niej przyszed� i usiad�. M�ody Black, czuj�c k�opoty i podekscytowanie, wsta� powoli z krzes�a i usiad� obok Brigitte. Odwa�y� si� na ni� spojrze�, speszony tym, �e zn�w b�d� si� pewnie ca�owa�. Ale Brigitte patrzy�a na niego kompletnie inaczej, ni� zwykle, czym speszy�a go jeszcze bardziej. Nie by� to ani ciel�cy wzrok, ani diabelsko-anielski u�mieszek. Spojrzenie sprawi�o, �e przebieg�y go ciarki. O co jej chodzi?…
– Antoinette nie przyjdzie. Moi s� z tob� sama jeszcze godziny… – szepn�a.
– Ale… Co? – zdezorientowa� si� Cosmo i szybko zamruga� oczami. Zrobi�o mu si� gor�co.
– Daj.
– C-co mam ci da�?
– R�ka.
Cosmo, zaciekawiony co zrobi Brigitte i jednocze�nie oszo�omiony jak po oberwaniu obuchem, poda� jej dr��c� d�o�. Francuzka delikatnie j� chwyci�a i dotkn�a ni� swojej aksamitnej szyi. Cosmo prze�kn�� �lin�, czuj�c kompletne zamroczenie. W g�owie hucza�o mu od skrajnych my�li i emocji.
Brigitte powoli przesun�a d�o� z szyi w d�, zatrzymuj�c si� na lekkiej kr�g�o�ci. W umy�le m�odego Blacka co� eksplodowa�o, ale jednocze�nie przeszy�o go co� dziwnego i cofn�� r�k�.
– Czemu to robisz? – zapyta� powoli. – Czemu chcesz, �ebym ci� dotkn��?
Brigitte nie odpar�a, mierz�c go zafrapowanym spojrzeniem.
– Nie podobam si�? – spyta�a cicho.
– Jeste� pi�kna, ale nie o to chodzi… Dlaczego akurat ja mam ci� dotkn��? A nie przyjaciel? Czy jestem twoim przyjacielem, �e chcesz mi tyle pokaza�?
– Nie. Nie przyjaciel. Ale jest moim ch�opak. Wystarczy.
Cosmo popatrzy� na ni� niepewnie. Cholera, pomy�la�, zdawa�o mi si�, �e takie rzeczy to tylko pomi�dzy przyjaci�mi… Gdyby tak nie by�o, to czemu Melisa si� tak pru�a wtedy?
– Mo�e mnie zobaczci�, jak chce. Zdj�� mnie koszul� – zach�ci�a go Brigitte.
M�odego Blacka ogarn�o znowu podekscytowanie, podobne do tego, jakie czu� w maju. Wyci�gn�� ch�tnie d�o� i si�gn�� po swoje. Lecz gdy odpi�� pierwsze trzy guziki, zmarszczy� brwi. Popatrzy� na Brigitte uwa�nie, po czym zabra� r�k� definitywnie.
– Co jest? – spyta�a zaskoczona Brigitte, patrz�c na Cosmo z niezadowoleniem.
– Ja… nie wiem… dziwnie si� z tym czuj�… – rzek� powoli. Przed oczyma stan�� mu zesz�oroczny maj. Jego d�o�, skierowana ku Melisie Flaxenfield. Jej krzyk, p�acz, b�agania. Delikatny materia�, ciep�o jej cia�a, odkryta tajemnica. Cierpienie i nienawi�� do samego siebie. – Nie mog� ci� dotkn��. Nie chc� tego. Poza tym, bym ci� skrzywdzi�. Dlaczego nie mo�emy porozmawia�?
Brigitte wygl�da�a, jakby kto� Cosmo chlasn�� j� w twarz. Zrobi�a si� blada.
– Wyjdzie st�d i nigdy nie wraca! – wycedzi�a, pokrywaj�c si� rumie�cem wstydu.
Cosmo rozdziawi� usta w szoku, po czym popatrzy� na ni� z w�ciek�o�ci�, wsta� zamaszy�cie i ruszy� ku drzwiom. Na odchodnym tylko odwr�ci� si� do niej z furi� i warkn��:
– Szkoda, �e nie chcia�a� si� ze mn� przyja�ni�, tylko mnie wykorzysta�!
Nie wiedzia�, kiedy znalaz� si� na b�oniach. Nogi same go nios�y przed siebie, tak w�ciek�y by�. Draco mia� racj�, Brigitte by�a tylko zapchajdziur�. Jak deszcz, lun�� na niego z powrotem b�l z�amanego serca, kt�re Francuzka jako tako jeszcze skleja�a. Teraz, po tym ciosie klej pu�ci� i serce na nowo si� rozerwa�o…
B�l, jaki czu�, by� nie do zniesienia, poch�ania� go, po�era� od wewn�trz, trawi�. Nigdy nie czu� takiego b�lu. Wyeliminowany od jakiego� czasu, uderzy� z podw�jn� si��.
Wreszcie, po d�ugiej drodze, przystan��. Sta� przy �cianie, za kt�r� by� salon �lizgon�w. Zorientowa� si�, �e patrzy na ni� bez cienia emocji, b�l go zamroczy�. Nie poda� has�a, tylko kontemplowa� sw�j dopust Bo�y.
Nie trwa�o to d�ugo, gdy drzwi si� otwar�y i Cosmo stan�� twarz� w twarz z Draconem. Ch�opcy zamarli przez moment, p�niej jednak ka�dy z nich przybra� ch�odne spojrzenie.
– Mia�e� racj� – o�wiadczy� wynio�le Cosmo.
– W jakiej sprawie? – Draco uni�s� drwi�co jedn� brew.
– To by� b��d. Brigitte.
– Dobrze, �e si� pokapowa�e�. Wreszcie.
– Gdzie idziesz?
– Spo�y�.
Cosmo parskn��. Draco popatrzy� na niego z konsternacj�.
– Co jak co, stary, ale brakowa�o mi tego twojego „spo�y�”…
Draco nie odpowiedzia�, ale u�miechn�� si� szeroko. We dw�jk� ruszyli ku wyj�ciu z loch�w, nie odzywaj�c si� do siebie. B�l nieco zel�a�.
– Gdzie byli�cie? – warkn�� Draco, gdy na schodach natkn�li si� na Vincenta i Gregory’ego.
– �arli�my – odpar� Vincent swym ordynarnym tonem, a Gregory pokiwa� gorliwie g�ow�.
– To p�jdziecie jeszcze raz, ze mn�. G�odny jestem.
Vincent i Gregory nie wydawali si� z tego powodu smutni, wr�cz przeciwnie. Tak wi�c ca�a czw�rka ruszy�a ku Wielkiej Sali.
Gdy dotarli do sali wej�ciowej, jak na z�o�� Cosmo, wysz�a z niej samotnie Melisa. Automatycznie zatrzyma�a si� na �rodku, mierz�c czw�rk� zbli�aj�cych si� �lizgon�w niepewnie. Po chwili czmychn�a na marmurowe schody.
– Vincent! – zawo�a� ostro Cosmo.
Vincent trzyma� ju� r�d�k�, a Melisa zosta�a brutalnie �ci�gni�ta czarem ze schod�w i leg�a u ich st�p. Gregory zarechota� z uciechy.
– Skoro �azi sama, to mo�emy skorzysta�, nie? – zacharcza� Vincent.
– Jestem g�odny, ale ch�tnie popatrz� na twoje okrucie�stwo, Crabbe – ziewn�� Draco.
Cosmo z twarz� zastyg�� z przera�enia obserwowa�, jak bezw�adn� niczym szmacianka Melis� Vincent r�bn�� o �cian�, rycz�c z uciechy. Osun�a si� po �cianie na posadzk�.
– Zr�b co�! – krzykn�� do Dracona Cosmo. – Dlaczego on to robi?!
– Co� ci, kurde, nie pasuje? – warkn�� na� Vincent.
– Tak, wiele rzeczy! – Cosmo wyci�gn�� swoj� r�d�k� i wycelowa� ni� w Vincenta. – Mo�e mi podskoczysz, ty �ajzo z w�ochatym t�uszczem zamiast m�zgu?
– Pierdziel� to! – zawy� Vincent, schowa� r�d�k� i rzuci� si� z pi�ciami na Cosmo.
– MELISA!
Cosmo, Draco, Vincent i Gregory spojrzeli w tamt� stron�. W drzwiach Wielkiej Sali sta�a Sara i Charlotte. Dziewczyny patrzy�y na Melis�, le��c� bezw�adnie pod �cian�, po czym przenios�y rozw�cieczony wzrok na �lizgon�w. Cosmo zamruga� i opu�ci� r�d�k�.
– CO� TY JEJ ZROBI�?! – zapiszcza�a wysoko Charlotte. – CZYM W NI� MIOTN��E�?!
– To nie ja! – zawo�a� z rozpacz� Cosmo, kr�c�c gwa�townie g�ow�. – AAAA!!!
Ci�ka zbroja, stoj�ca niedaleko, w�a�nie go prawie znokautowa�a. Oberwa� ni� Gregory, niedostatecznie szybko wykona� unik. Draco zawy� przera�liwie ze strachu, zreszt� podobnie do Cosmo i Vincenta, bowiem jaka� pot�na si�a unios�a ich do g�ry.
– SARA! NIE! – zd��y� jeszcze krzykn�� Cosmo, zanim nie r�bn�� z ca�ej pety w strop. Poczu� w ustach posmak krwi, po czym b�l w prawej stronie, gdy uderzy� w �cian� przy stropie. Niedaleko niego Draco skamla�, wal�c miarowo w sufit. Vincenta nie widzia�, Gregory, le�a� nieprzytomny pod zbroj� na ziemi.
W ca�ej sali wej�ciowej wszystko fruwa�o. Cosmo zdo�a� uchwyci� wzrokiem Sar�. Unosi�a si� par� cali nad ziemi�, jej w�osy i szata zachowywa�y si�, jakby by�a pod wod�, op�ywaj�c jej sylwetk� delikatnie. Mia�a piekielnie z�y wyraz twarzy, wpad�a w i�cie szewsk� pasj�. Niedaleko niej kuli�a si� Charlotte, przera�ona do ostatnich granic.
Cosmo st�kn�� z b�lu, gdy uderzy�a go w powietrzu zbroja. Poczu� �zy w oczach, ale chwil� p�niej zdzieli�a go w twarz marmurowa barierka. Upad� na schody bezw�adnie, zalany krwi� i przera�ony, s�ysz�c okropne, g�uche dudnienie, kt�re wydawa�o cia�o Dracona, uderzaj�ce raz po raz w strop. W ko�cu Draco opad� obok niego, zwijaj�c si� z b�lu. Vincenta nigdzie nie by�o - pewnie uda�o mu si� uciec. Charlotte kuli�a si� wci�� w niemym przera�eniu przy drzwiach, za to Sara popatrzy�a na nich ognistym, na wskro� ze�lonym wzrokiem. Cosmo przesz�y ciarki.
– Nigdy wi�cej jej nie dotkniesz.
Chocia� ryk z trybun ju� dawno przebrzmia�, dzisiejszego dnia Hogwart �y� tylko drugim zadaniem Turnieju Tr�jmagicznego. Szko�a dziwnie opustosza�a; Puchoni i Gryfoni pochowali si� po dormitoriach, gdy� tego wieczora odbywa�y si� tam balangi na cze�� dw�ch reprezentant�w Hogwartu, kt�rzy kilka godzin wcze�niej zdobyli tak� sam� liczb� punkt�w. �lizgon�w te� wywia�o do ich o�lizg�ej nory, wi�c po korytarzu przemkn�� tylko od czasu do czasu jaki� Krukon.
Nicholas sta� przy jednym z okien, wci�� my�l�c nad tym, co dzi� zobaczy�. Czworo reprezentant�w pod wod� („ciekawe, trzeba wymy�li� eliksir do oddychania pod wod�, to mo�e by� fajne”) szuka�o swych zak�adnik�w. Kogo�, kto by� dla nich najwa�niejszy. Cedrik Diggory wyp�yn�� na powierzchni� z Cho…
Nicholas zastanawia� si�, dlaczego czuje si� tak oboj�tnie z tego powodu. Chyba tak po prostu musia�o by�. Gdyby tak mo�na by�o, chocia� chwil�, z ni� o tym porozmawia�…
– Cho! – wyrwa�o mu si� zbyt gwa�townie, gdy Chinka zbieg�a w�a�nie z jakich� schod�w i tanecznym, spiesznym krokiem wkroczy�a na korytarz. Zatrzyma�a si� na d�wi�k swego imienia i nie�mia�o u�miechn�a do Nicholasa.
– Gratuluj�… eee… bycia zak�adnikiem – speszy� si� ch�opak.
– To nic takiego… – wzruszy�a ramionami, patrz�c gdzie� w bok. – Nawet nie pami�tam, co si� dzia�o.
– Ale, tak czy siak, niez�a frajda. – u�miechn�� si� delikatnie Nicholas.
– Musz� ju� i�� – Cho zrobi�a nieco zagubion� min�. – Cedrik chcia�, �ebym wesz�a do Puchon�w na balang�. Nigdy nie by�am w dormitorium innego domu…
– Cze��… – szepn�� Nicholas, gdy ruszy�a w swoj� stron�, lecz nie powstrzyma� si� – Ej, Cho!
Obr�ci�a si�, patrz�c na niego wyczekuj�co. Poku�tyka� troch� bli�ej i spojrza� na ni� uwa�nie.
– Dlaczego… – zawaha� si� nad odpowiednim doborem s��w, ale stwierdzi�, �e szkoda mu czasu. – Kiedy� ci� poca�owa�em. Dlaczego nic z tego nie wysz�o?
Cho wydawa�a si� kompletnie zbita z tropu tym pytaniem. W ko�cu mrukn�a:
– Wiesz… Nicholas… Lubi� ci�, ale… Nigdy jako� nie…
Nicholas spodziewa� si� takiej odpowiedzi, ale i tak go to zabola�o.
– Wiem, �e teraz masz Cedrika – stwierdzi� g�ucho.
– Nie, nie o niego chodzi. To by chyba… nie by�o mo�liwe…
Rzuci�a mu jeszcze ukradkowe spojrzenie i szybko oddali�a si� do salonu Puchon�w. Nicholas sta� na korytarzu samotnie, patrz�c na ciemniej�ce za oknami niebo.
Po kilkunastu minutach obr�ci� si� na pi�cie i odszed� w kierunku salonu Krukon�w. Czu� gorzki posmak przegranej. Mia� wra�enie, �e na t� scen� czeka� od pocz�tk�w swojej nauki w Hogwarcie, ale s�dzi�, �e zako�czenie b�dzie nieco inne…
To, �e Cho porwa� kto� inny, by�o dla niego nawet zrozumia�e. Ale jej s�owa m�wi�y co� znacznie bardziej bolesnego. Ona nigdy by z nim nie by�a, cho�by Cedrika nie by�o. Tak po prostu musia�o by�.
Jakie to dziwne uczucie, uderzy� w mur.
Sara lubi�a przebywa� sama. Oczywi�cie, lubi�a te� towarzystwo swoich wszystkich przyjaci�, ale kiedy by�a sama, by�o jej prawie r�wnie mi�o, jak z nimi. Mia�a wtedy czas na refleksje i analizowanie ca�ej otaczaj�cej jej rzeczywisto�ci.
S�o�ce prawie zasz�o za horyzont, dormitorium Gryffindoru pogr��y�o si� w ciemno�ci, na dole trwa�a balanga. Dzi� by� dwudziesty czwarty lutego, a wi�c drugie zadanie.
Szkoda, �e mam dopiero dwana�cie lat, westchn�a. To by by�a przygoda, bra� udzia� w czym� takim.
Z jak�� t�sknot� spojrza�a na obraz, kt�ry wisia� nad jej ��kiem. By� to pi�kny, nieziemski obraz, przedstawiaj�cy polan� drzew o li�ciach koloru ognistego, za� niebo nad koronami by�o r�owo-fioletowo-��te, charakterystyczne dla pi�kniejszych zachod�w s�o�ca. Lecz Sar� najbardziej fascynowa�y dwa du�e ksi�yce, jeden w pe�ni, drugi w kszta�cie rogalika. Ciekawe, jakby wygl�da�y takie dwa gigantyczne ksi�yce na niebie…
Ten obraz, jako pami�tk�, ponad dwa lata temu kupi� Nicholas, gdy pojechali na wakacje na Krym. Kiedy jeszcze nie by�o taty, a Sara wci�� nie mog�a i�� do Hogwartu z powodu swojego m�odego wieku. �eby by�o jej weselej, Nicholas przed wyjazdem do Hogwartu podarowa� jej sw�j ukochany obraz, by zawsze o starszym bracie pami�ta�a. Od tamtej pory zwykle wisia� nad jej ��kiem, w domu i w dormitorium.
Przyjrza�a si� pier�cionkowi na d�oni. Wtedy chcia�a go koniecznie kupi� jako pami�tk� dla siebie, by nosi� podobny do tego, kt�ry mia� Cosmo, kt�ry znalaz� kilka lat wcze�niej w jaskini.
Wtedy jednak, na Krymie, Cosmo kupi� sygnet z w�em… Od tamtej pory Sara widzia�a u niego na palcu tylko ten sygnet, a srebrny, prosty pier�cionek z niebieskim oczkiem znikn��…
Jej wzrok automatycznie pow�drowa� do obrazu. Zwykle kusi�o j�, by na� spojrze�, bo obraz si� nie nudzi�, ale kiedy by�a sama, to ju� zw�aszcza nie mog�a od niego oderwa� wzroku. Rogalik wygl�da� zupe�nie jak ksi�yc, kt�ry Sara ogl�da�a co nocy, ale ten drugi, w pe�ni, by� barwy obsydianowej.
Zamarzy�a si�, jak zahipnotyzowana podczo�ga�a si� bli�ej na ��ku i usiad�a na kl�czkach blisko obrazu. Nawet teraz, w p�mroku, ksi�yce zdawa�y si� �wieci�, niczym ten za oknem.
Sara powoli przekrzywi�a g�ow�, marszcz�c brwi. Tak, te ksi�yce rzeczywi�cie �wieci�y! W ko�cu to magiczny obraz, wi�c musi mie� jakie� magiczne w�a�ciwo�ci. W sumie… wygl�da, jak obrazek w tr�jwymiarze. Sara ze zdumieniem przybli�y�a twarz, rozchylaj�c w zdumieniu usta, bowiem teraz obraz wygl�da� bardziej jak okno. Nawet jeden listek spad� z drzewa.
– Tw�j ruch, skarbie!
– Nie musisz by� ju� taki ociekaj�cy syropem, Syriuszku.
– Boj� si� zatem spyta�, czym, wed�ug ciebie, powinienem ocieka�.
Nie uda�o mi si� wymierzy� mu kopa pod sto�em, bo si� chyba ju� uodporni� na moje gwa�towne ruchy. Wytkn�� mi j�zyk zadziornie, po czym kaza� go�cowi stan�� na F4.
– Zaraz wygram – rzek� i uni�s� jedn� brew z samozadowoleniem. – Jak� mi dzi� szykujesz nagrod� za wygran� parti�?
– Pozmywanie gar�w. – ziewn�am, obserwuj�c k�tem oka stos naczy� w zlewie.
Syriusz prychn�� z wy�szo�ci�, oznajmiaj�c, �e szlachta nie pracuje, po czym, ignoruj�c moje krzyki, po�o�y� nogi na stoliku z szachami.
– No co? – zapyta� z niewinn� mink�. – Znudzi�o mi si� to ci�g�e wygrywanie z tob�, mog�aby� chocia� raz zrobi� mi przys�ug� i wygra�…
– Przepraszam! – u�miechn�am si� sarkastycznie. – Na mnie biedn� spad� obowi�zek zabawiania pana domu podczas niedyspozycji braciszka. Ale rozwa�am zawo�anie Remusa z tej kom�rki, �eby z tob� zagra�, zawsze by� taki �wietny w te klocki…
– To naprawd� znakomity pomys�! – wyszczerzy� si� Syriusz. – Ach. Swoj� genialn� w prostocie konkluzj� o Remusie przypomnia�a� mi jako �ywo, �e nie karmi�em Hardodzioba od paru godzin! Dzi�ki za przypomnienie!
Pos�a� mi sw�j zwyczajowy u�mieszek znad szachownicy, po czym z min� znudzonego pana na zamku oddali� si� w kierunku hipogryfa. Posprz�ta�am szachy i zabra�am si� za zmywanie, nuc�c przy tym jak�� star� melodi�.
– Meggie!
Zd��y�am umy� tylko kilka talerzy, gdy do domku z powrotem wpad� Syriusz.
– Hardodziob si� urwa�? – zapyta�am z niepokojem.
– Co? A… Nie! – podszed� do mnie spr�ystym krokiem. – Kiedy szed�em karmi� Dziobka, to wtedy dostali�my sow�… McGonagall jest nadawc�…
– Jaki� szlaban? – spyta�am ze znu�eniem.
Zamiast odpowiedzie�, uni�s� do g�ry list i zacz�� czyta�, a min� mia� niet�g�:
– „Mary Ann! Kazano mi napisa� do Ciebie w pewnej k�opotliwej sprawie. Ot� chodzi o Twoj� najm�odsz� c�rk�, Sar�. Jej kole�anki przysz�y do mnie ze skarg�, �e Sary nie mo�na od paru godzin nigdzie znale��, a w dodatku jedna z nich zobaczy�a, �e przechadza si� po polanie na pejza�u, kt�ry wisi nad jej ��kiem…”
Zakry�am d�oni� usta.
– Syriusz… – szepn�am. – Tylko mi nie m�w, �e… Sara jest w jakim� obrazie? Bo�e! My przecie� jej nigdy stamt�d nie wyci�gniemy!
– Poczekaj… „Albus ju� bada sytuacj�. Wzi�� na obserwacj� obraz. Pomy�la�, �e mo�e zechcia�aby�, Mary Ann, przylecie� i porozmawia� z nim osobi�cie. Mia� teraz troch� na g�owie w kwestii Turnieju Tr�jmagicznego, ale zapowiada�, �e ch�tnie Ci� przyjmie. Z pozdrowieniami Minerwa McGonagall”.
Wymienili�my tylko zszokowane spojrzenia.
107. Lodowate, gor�ce Bo�e Narodzenie Dodała Mary Ann Lupin Wtorek, 15 Lipca, 2014, 04:50
uda�o si� nareszcie... pomog�y mi Wasze komentarze, to naprawd� zach�ca
nastepna pojawi si� najwcze�niej w po�owie sierpnia, bo wyje�d�am. dzi�kuj�, �e to przeczytacie.
– Bal? Jaki znowu bal?
Nicholas nie wiedzia�, jak czuj� si� jakie� malutkie stworzonka, osaczone przez te wi�ksze, ale w tym momencie z ca�ego serca ��czy� si� z nimi w tym samym b�lu. Jego brwi wygi�y si�, tworz�c wdzi�czny kszta�t renesansowej kopu�y na �rodku czo�a, a gard�o samo wydawa�o niekontrolowane piski rozpaczy. Tamara parskn�a, gdy przyjrza�a si� tak skatowanemu pi�tnastolatkowi.
– Taki bal… taki bal z muzyk�? – zapyta� piskliwie.
– Taki z muzyk� – przytakn�a z powag� czekoladowow�osa.
– Taki bal z od�wi�tnym przytupem?
– Taki w�a�nie.
– Z podrygiwaniem bezw�adnej masy?
– Z podrygiwaniem.
– I z umytymi w�osami i zmienionymi gaciami?
– Nicholas! – parskn�a Tamara, obsmarkuj�c swoj� prac� domow�.
– Nie �miej si� ze mnie! – Nicholas zacz�� dziwacznie dysze�, jakby przeszed� ci�ki atak spazm�w i przez chwil� wykona� par� ruch�w, jakby posadzili go nagle za kierownic� p�dz�cej wy�cig�wki. – I mo�e jeszcze mam zaprosi� jak�� dziuni�?!
– Nie, dziuni nie musisz, ale dziewczyn� ju� chyba by wypada�o…
– Co za tragedia! – z�apa� si� za br�zowe w�osy. – Moje �ycie straci�o sens!
– Nie dramatyzuj! – prychn�a Tamara, po czym u�miechn�a si� zjadliwie i pochyli�a ku przyjacielowi, by k��liwie zauwa�y� – Nie mia�e�, tak a propos, porozmawia� z Cho?
– NIEEEE! – zawy� Nicholas, a kilku Krukon�w w salonie popatrzy�o na niego pot�pie�czo. Po�o�y� sobie esej z eliksir�w na g�owie i rozpaczliwie ci�gn�� jego kraw�dzie w d� w akcie rozpaczy, jednocze�nie wygl�daj�c jak babulinka w chustce – To si� nie dzieje naprawd�… Czego oczekujesz?
– Zapro� j�! – uci�a Tamara zdecydowanym tonem. – Przecie� j� lubisz i ca�owali�cie si�…
– Cicho!!!
– Jakby� nie zauwa�y�, to twoje zachowanie wzbudza wi�ksze zainteresowanie – warkn�a Tamara. – Jak mia�e� tyle odwagi j� mi�tosi�, to teraz j� zapro�! Wiem, �e m�czyznom trudniej wychodzi sklecenie dw�ch s��w i pewien wysi�ek intelektualny, ni� czynno�ci fizyczne, kt�re cz�sto maj� ju� niemowlaki, ale nie zaszkodzi ci o ni� powalczy�! Wysil si�!
– Daj mi spok�j! – j�kn�� z przera�eniem Nicholas, sparali�owany sam� my�l� o Cho.
Tamara w sekund� wrzuci�a swoje rzeczy do torby i, tryskaj�c iskrami w�ciek�o�ci i pot�pienia, zastosowa�a si� do jego j�ku.
– Tamara! – zawo�a� za ni� Nicholas, ale nie pos�ucha�a, znikaj�c na schodach do swej sypialni. Ch�opak westchn��, w�ciek�y na siebie i wlepi� t�po wzrok w sw� prac� domow�. To czysty absurd, Tamara nic nie rozumia�a…
Ca�owa� si� z Cho pod koniec maja. Ca�y czerwiec, wrzesie�, pa�dziernik i listopad go unika�a. Teraz by� grudzie� i nic si�, rzecz jasna, w tym temacie nie zmieni�o. Wci�� nie zamienili s�owa. Nicholas dopiero teraz zacz�� si� zastanawia�, czy dobrze zrobi�, pozwalaj�c si� jej odsun��. Czy nie oczekiwa�a, �e b�dzie o ni� jako� walczy�? �e b�dzie pr�bowa� j� po tym wszystkim schwyta�? Mo�e tak powinien post�pi�? Od razu wzi�� si� do roboty po wszystkim i j� zdoby�?
Do�� tego. We� si� wreszcie, do cholery, w gar��.
Wsta� i kulej�c podszed� do stolika, przy kt�rym siedzia�y cztery przyjaci�ki Cho i jego kole�anki z klasy: Kendra, Marietta, Natalie i Priscilla. Ju� gdy do nich podchodzi�, zmierzy�y go automatycznie nieprzyjemnymi spojrzeniami. �eby je jeszcze bardziej zdenerwowa�, zastrzyg� wilczymi uszami popisowo i u�miechn�� si� pogardliwym u�mieszkiem.
– Hej, nie widzia�y�cie Cho Chang? – zapyta�, udaj�c wielce niezainteresowanego odpowiedzi�.
Dziewczyny wymieni�y mi�dzy sob� czujne spojrzenia, ale Priscilla, najmilsza z nich, wyja�ni�a:
– Cho kilkana�cie minut temu wysz�a do biblioteki. Musia�a tam co� wa�nego zrobi�…
– Dzi�ki, Priscilla – u�miechn�� si� z wdzi�czno�ci� Nicholas i �wawo ruszy� ku bibliotece, kulej�c. To jest ten moment. Moment dzia�ania. Nawet je�li Cho si� nie zgodzi na p�j�cie z nim na bal, to b�dzie mia� okazj� wyja�ni�, porozmawia�, u�o�y� spraw�. Podejrzewa�, �e je�eli Cho si� nie zgodzi, to tylko dlatego, �eby nie p�j�� z kim�, kto jest obciachowy. By�o do�� wcze�nie, a �e Cho nie prowadza�a si� po korytarzach z �adnym ch�opakiem, przypuszcza�, �e nie zd��y� jej jeszcze nikt inny zaprosi�, wi�c nie mog�a si� wymiga� jakim� pos�gowym przystojniaczkiem o �bie pustym, jak na pos�g przysta�o.
Szko�a ju� opustosza�a, bo by�o po sz�stej wieczorem. Nicholas kula� tak szybko, jak tylko pozwoli�y mu nogi i modli� si�, by Cho nie odwidzia�o si� i nie wr�ci�a zupe�nie inn� drog�. Taka w�a�nie by�a wada Hogwartu: jego ogrom i zawi�o�� labiryntu sprawia�y, �e niezwykle trudno by�o kogo� z�apa�, a zw�aszcza, gdy mia�o si� wsz�dzie tak daleko przez kulawe nogi.
Odetchn�� z ulg� i jednocze�nie poczu�, �e si� ca�y spoci� jak flis, gdy us�ysza� jej g�os zza w�g�a. Konspiracyjnie przylgn�� do �ciany korytarza i wychyli� si�, by zerkn��, z kim Cho rozmawia przed drzwiami biblioteki.
Ogarn�� go gniew i przera�enie.
– … to mi�o z twojej strony, Cedriku… – Chinka u�miecha�a si� uroczo w spos�b, w jaki nigdy nie u�miechn�a si� do Nicholasa. – Nie spodziewa�am si� tego, ale bardzo si� ciesz�…
– A ja si� ciesz�, �e si� zgadzasz. – reprezentant Hogwartu, z kt�rym rozmawia�a Cho, delikatnie wyszczerzy� bia�e z�by w u�miechu. – Jako reprezentant b�d� ta�czy� pierwszy taniec ze swoj� partnerk�, tak ci m�wi�, �eby� si� nie zestresowa�a, gdy b�dziemy musieli zata�czy�.
– Nie ma problemu! – u�miechn�a si� wdzi�cznie i zaleg�a cisza.
Nicholas pustym, martwym spojrzeniem obserwowa� Cho Chang i Cedrika Diggory’ego, gdy tak stali przed bibliotek�, zapl�tani w niezr�czne, zarumienione milczenie. Nawet on wyczu�, jak powietrze wok� tej sceny wibrowa�o. Te subtelne spojrzenia, pe�ne s�odkiego zak�opotania u�mieszki, gra cia�a jej i jego… Chocia� �ycie pozwoli�o mu tylko na jedno zauroczenie i poca�unek bez wzajemno�ci, wi�c nie by� nigdy w takiej sytuacji, nawet on zosta� oblany chemi� tego spotkania i wiedzia�, co to wszystko oznacza. Sam nie wiedzia�, jak bolesna mog�aby by� �wiadomo��, gdyby zda� sobie w pe�ni spraw�, �e je�liby by� tam zamiast Diggory’ego, nie dosta�by od Cho tego samego.
Odwr�ci� si� powoli i odszed� w jak�kolwiek stron�. Przed oczami wci�� mia� widok Cho i Cedrika. Czu� si� jakby pusty w �rodku, jakby t�py. Co go zdziwi�o, nie szarga�a nim rozpacz, lecz bardziej z�o�� i swoiste poruszenie. Z�o�� - bo kto wie, co mog�oby si� wydarzy�, gdyby by� szybszy, sprytniejszy, ju� w czerwcu. Poruszenie - bo skrad� im chwil� pe�n� s�odkiej niepewno�ci, otrzyma� troch� z blasku m�odzie�czego zauroczenia, jemu zupe�nie nieznanego, bo wyp�ywa�o z dw�ch stron. Poczu� si� troch� tak, jakby ukrad� kawa�ek smacznego tortu.
Bez s�owa wszed� do pokoju Ravenclawu i wspi�� si� po schodach bez �ycia, wci�� maj�c przed oczami widmo spotkania tamtych dwojga. Rzuci� si� na ��ko i le�a� tak bez ruchu dobry kawa� czasu. Potem zorientowa� si�, �e Chandra wlecia�a do dormitorium z malutkim li�cikiem i upu�ci�a mu go na podo�ek. Pog�aska� sw� sowi� przyjaci�k� i otworzy� kartk�.
„Jeste� tch�rzem. Mam tego do��. Nic nie osi�gniesz w �yciu, zachowuj�c si� w ten spos�b”.
Nicholas westchn�� i nabazgra� na drugiej stronie: „Nie jestem. W�a�nie si� odwa�y�em i poszed�em j� zaprosi�. Ju� z kim� idzie. I je�li masz mnie do��, to znajd� sobie jakie� lepsze towarzystwo. Po co przyja�ni� si� ze mn�, nie?”.
Chandra wylecia�a przez okno, by za chwil� wr�ci� z li�cikiem.
„Wyjrzyj przez okno dormitorium”
Nicholas to zrobi� i po prawej zobaczy� obra�on�, czekoladow� czupryn�, wystaj�c� z okna sypialni dziewcz�t. Tamara mia�a naprawd� nieciekaw� min�.
– Ile si� b�dziesz na mnie boczy�? – mrukn�� Nicholas do niej na tyle g�o�no, by us�ysza�a.
– Tyle, ile to b�dzie konieczne – rzek�a obra�onym tonem, nie patrz�c na niego.
– Dzi�ki… Jeszcze ty chcesz mnie ukara�? – spu�ci� wzrok na jezioro, rozlewaj�ce si� przed nimi niczym gigantyczna ka�u�a. D�� grudniowy, zimny wiatr, a oni patrzyli na horyzont, pr�buj�c prze�ama� barier�, kt�ra naros�a. – Ca�y czas mam wra�enie, �e co� jest nie tak…
– Przyjrzyj si� sobie… – zacz�a wojowniczo Tamara.
– Tak, wiem! – przerwa� jej niecierpliwie Nicholas. – M�wi� o tym w�a�nie!
Najwyra�niej straci�a rezon, zaskoczona jego reakcj�, a przynajmniej tak podejrzewa�, bo nie patrzyli na siebie.
– Co robimy �le? – zapyta� w przestrze�. – Co ja robi� �le?
– Jeste� uparty – burkn�a Tamara. – Nie pozwalasz sobie pom�c. Czasem si� czuj�, jakbym taszczy�a worek z cementem, bardzo oporny.
– I to jest �r�d�o wszystkich problem�w? Tak po prostu? – zapyta� Nicholas.
– No nie wiem… – Tamara nieco si� zmiesza�a. – Nasza przyja�� jest dziwna.
– Jest inna ni� wszystkie – stwierdzi� prostolinijnie Nicholas, z zachwytem obserwuj�c, jak ksi�yc o�wietli� srebrzystym blaskiem jezioro i statek Durmstrangu. Nied�ugo mia� si� zmieni� w wilka.
– To dobrze? – zaniepokoi�a si� Tamara. – Bo co� mi tu nie pasuje!
– Wiesz, mo�e mia�a� na p�czki przyjaci�… Ja nie, zawsze przyja�ni�em si� tylko z tob�. Jeste� moj� najlepsz� i jedyn� przyjaci�k�. Nie wiem, jak powinna wygl�da� typowa przyja��.
– Przepraszam, ja nie chcia�am… Nie, to nie o to chodzi…
Nicholas zerkn�� z ukosa na Tamar�, nieco speszon� jego ripostami. Chyba nastawi�a si� na k��tnie i obwinianie si� nawzajem, ale on tak nie potrafi�.
– Mo�e my si� nie umiemy przyja�ni� inaczej… – zmru�y� oczy, rysuj�c na lodowatej powierzchni parapetu abstrakcyjne wzory. – Ale wol� tak, ni� wcale.
Zaleg�a napi�ta i jednocze�nie pe�na przemy�le� cisza. Nicholas zn�w zerkn�� z ukosa na Tamar�, ona patrzy�a na niego, troch� z rozbawieniem, troch� niepewnie. Po chwili parskn�� �miechem, kt�ry by� mu potrzebny, by roz�adowa� smutek wewn�trz. Tamara u�o�y�a usta w udawany, obra�ony dzi�bek, po czym znikn�a na chwil� w oknie, by rzuci� w niego �wistkiem. W ostatniej chwili go z�apa�.
„Jeste� okropny! Ju� sama nie wiem, czemu si� z tob� przyja�ni�!”
„Zgoda?” - nabazgra� i pos�a� w kierunku Tamary r�d�k�. Zrobi�a min�, jakby si� powa�nie zastanawia�a, po czym wys�a�a mu odpowied�.
„Ale jak znowu si� tak zaczniesz zachowywa�, to ci nakopi�. Co ty sobie my�lisz, szczylu?!”
„My�l� sobie, �e jest pi�kny ksi�yc i �e p�jdziesz ze mn� na bal”
Rosemary wyda�a ciche przekle�stwo, gdy k�tem oka uchwyci�a co�, co jej si� zupe�nie nie spodoba�o i skuli�a si� za rega�em, upuszczaj�c ksi��k� do zakl��. Jedno zielone oko wystawi�a zza w�g�a delikatnie i obserwowa�a odr�twia�a, jak profesor Gamp, kt�ry w�a�nie pojawi� si� w jej polu widzenia, schwyci� jak�� podejrzanie wygl�daj�c� ksi�g� i r�wnie podejrzanym krokiem podszed� do biurka pani Pince, pochylaj�c si� nad ni� w nie mniej podejrzany spos�b. Rosemary przesz�y ciarki po plecach. Co robi o tej godzinie profesor run�w w bibliotece, o tej godzinie, tego dnia, dlaczego, po co, na co, do cholery… Ostatnio j� jakby prze�ladowa�. Mimo nieustannego i czujnego obserwowania okolicy, nie udawa�o jej si� skutecznie broni� przed wpadaniem na niego przynajmniej par� razy na dzie�. Profesor Gamp by� wsz�dzie. I wsz�dzie �ypa� na ni� t� swoj� sko�tunion� twarz�. Lada moment m�g� wyskoczy� zza w�g�a, przysun�� swoj� twarz do jej ucha i wyszepta�…
– Co, Rozmarynku, na jakiego przystojniaczka tym razem si� czaisz?
Rosemary zdrowo podskoczy�a, depcz�c po upuszczonej ksi�dze od zakl��, a po jej plecach przebieg� dreszcz. Ci�ko dysz�c z przera�enia, odrzuci�a z czo�a rude loki, kt�re zas�oni�y jej pole widzenia i odkry�a, �e to wredny, pod�y Fred, zaczajony na ni� od ty�u.
– Nie b�d� g�upszy, ni� jeste�! – oznajmi�a z wy�szo�ci� Rosemary, szybko ustawiaj�c do porz�dku sw�j rezon. – Nie uciekam si� do tak niegodnych zaj��. A teraz id� marnowa� czas gdzie indziej i nie psuj mi humoru jeszcze bardziej swoj� obecno�ci�!
– Uuu… Chyba wybrali�my z�y moment, Freddie! – George wysun�� si� nagle zza w�g�a, przy kt�rym przyczajona by�a dot�d Rosemary, powoduj�c u niej nerwowe dr�enie serca. Ka�dy gwa�towny ruch ostatnio przysparza� jej, spi�tej i czujnej, nie lada stresu.
– Ka�dy moment jest z�y, je�li chodzi o was! – wy�piewa�a z�o�liwie czternastolatka. – A teraz przepraszam, zas�aniacie mi przestrze� �yciow� i kradniecie powietrze…
Wymin�a George’a z godno�ci� i z nosem na kwint� odesz�a w swoj� stron�. Uda�a, �e szuka czego� na jednym z rega��w i pocz�a si� modli�, by Gampa ju� tu nie by�o. Przez cholernych bli�niak�w straci�a pozycj� ca�kiem niez�� do obserwowania demonicznie u�miechni�tego profesora.
– Hej, cukiereczku…
– George, daj mi spok�j… – burkn�a niezadowolona, nawet nie odwracaj�c si� do Weasleya, kt�ry, jak dostrzeg�a k�tem oka, opar� si� o rega� obok miejsca, w kt�rym szuka�a nieistniej�cej ksi��ki i szczerzy� si� w u�miechu wybitnego idioty. – Nie widzisz, �e nie mam nastroju?
– Dobra, hej, kwachu…
Rosemary spojrza�a na niego z politowaniem przez rami� i rzek�a:
– Nudzi ci si�, czy po prostu obra�e� sobie za cel, by w��czy� si� za mn� i gada� o dupie Maryni, dop�ki nie zat�uk� ci� z ulg� rega�em?
– C� za finezja psychopaty… – wyszczerzy� k�y jeszcze bardziej. – Prawdziwa z ciebie dama z rodu Black! Ale nie po to tu przylaz�em za tob�, by ci� dowarto�ciowywa�. Pami�tasz, jak we wczesnym dzieci�stwie prawie odgryz�a� mi nog�?
– Jak mog�abym zapomnie� o tym tryumfalnym wydarzeniu! – zadrwi�a Rosemary.
Co prawda, mia�a by� to noga Freda, ale… mniejsza.
– No, to jakby ci to… Ty mi kiedy� gryz�a� nog�, a teraz ja mog� podepta� twoje pantofelki! – poruszy� brewkami, po czym zako�czy� sw� wypowied� u�miechem ko�tuna w najczystszej postaci.
Zrobi�o si� cicho, gdy Rosemary okrasi�a George’a wzrokiem zdumionego bazyliszka.
– Spad�e� z miot�y, czy z Wie�y P�nocnej? – zapyta�a w ko�cu k��liwie.
George zastanowi� si� przez chwil�, po czym zn�w si� u�miechn�� zach�caj�co i rzek�:
– Pomimo tego, �e taka jeste�, wci�� licz� na to, �e p�jdziesz ze mn� na bal i dasz si� podepta�!
– Co?! A wi�c o to… Nie! Nie id� na �aden bal, nie mam ochoty, a zw�aszcza z tob�! – zaprotestowa�a gwa�townie panna Black.
– Tylko tak m�wisz! – George pu�ci� jej oko, jakiego nie powstydzi�by si� Gilderoy Lockhart.
– Przesta� si� ze mnie nabija�! Przecie� widz�, �e �wietnie si� bawisz!
– Ja generalnie si� �wietnie bawi�. Na balu te� si� b�d� �wietnie bawi� i ty ze mn�!
Wytkn�� jej j�zyk i odszed�.
– George! – krzykn�a za nim Rosemary, ignoruj�c fakt przebywania w bibliotece.
– Tylko si� �adnie ubierz! – odpar� jej przez rami� George i znikn�� za rega�em. Rosemary sta�a jeszcze chwil� w samotno�ci i gapi�a si� w to miejsce, gdzie znikn��. Westchn�a ci�ko i ostro�nie wysun�a si� z lasu rega��w, obserwuj�c okolic�. Co ciekawe, fakt, �e p�jdzie na bal z George’em Weasleyem nie by� nawet tak zajmuj�cy, jak to, by unikn�� konfrontacji z profesorem Gampem i ostro�nie wymkn�� si� do dormitorium Gryffindoru.
– Cholera jasna!
Tak Cosmo przywita� zaskoczonego Dracona na �niadaniu. Ten tylko stuli� potulnie buzi�.
– Nie, nie do ciebie m�wi� tym razem! – rzuci� ze z�o�ci�.
– Widz�, �e� wsta�, Black, chyba nie t� nog� co trzeba – zadrwi� Draco k��liwie.
– �ebym ci nie powiedzia�, czym ty �e� wsta�! – odwarkn�� Cosmo.
– Dobrze, ju� dobrze… – Draco si� wycofa� dla �wi�tego spokoju, po czym zapyta�, sil�c si� na uprzejmo�� – A mog� chocia� wiedzie�, co panicza tak wyprowadzi�o z r�wnowagi? Skl�tki?
– Skl�tki?! – Cosmo zmierzy� go pogardliwym spojrzeniem. – We� nie oceniaj wszystkich pod k�tem swoich egzystencjalnych problem�w!
Zerkn�� na st� Gryffindoru, gdy Draco nie odpar�, �wiadomie wycofuj�c si� z konfliktu z Cosmo. M�ody Black szybko zauwa�y� Melis�. Siedzia�a ze swoj� paczk� przyjaci�.
– Kogo zapraszasz, Goyle? – zapyta� niewinnie Cosmo, po czym zawy� �miechem rubasznego wariata. Draco r�wnie� zarechota� i uni�s� brwi.
– A ty co? – st�kn�� Vincent, nagle wkurzony. – Taki jeste�, kurde, szybki w te klocki?
– Sorry, Vincent, przepraszam, nie chcia�em ci� urazi�, mog�em si� domy�li�, �e z tob�… – po czym Cosmo z wrzaskiem odbi� wycelowany w niego n� �y�k�.
– Ja ju� wiem, z kim p�jd�! – u�miechn�� si� nieskazitelnie i bardzo teatralnie Draco, a po�owa dziewcz�t ze Slytherinu nagle uczyni�a jaki� gest lub d�wi�k, �wiadcz�cy o ich istnieniu. Draco nachyli� si� do Cosmo i wycedzi� – A mo�e razem zapolujemy? Ka�da tu jest nasza! Chcesz Dafne?
– Nie, ten zielony plebs nie dla mnie, ja chc� co� ekstra! – Cosmo rozejrza� si� teatralnie i z wy�szo�ci� po pozosta�ych sto�ach, udaj�c, �e serce mu nie p�k�o, gdy zauwa�y� jedn� Gryfonk�.
– Nie roz�mieszaj mnie! – parskn�� Draco. – Jak Milicenta ci� zechce, to b�dzie dobrze!
– Zawsze zadziwia�y mnie twoje wewn�trzne rozterki, kt�re omawiasz z samym sob�! – zripostowa� Cosmo. – A tak ju� serio, m�j cytrynowy cukiereczku, to chyba �e� m�zg zjad� teraz. Chyba nie s�dzisz, �e gwiazda mojego pokroju p�jdzie z Mili!
– Wydaje ci si�, �e b�dziesz mia� lepsz� lask�, ni� Pansy Parkinson? – prychn�� Draco.
– Zapraszasz Pansy? – Cosmo westchn�� z politowaniem i wsta� od sto�u. – No c�, je�eli wed�ug ciebie Pansy jest szczytem marze� i wyk�adnikiem pi�kna…
Po czym zostawi� przy stole Dracona z rozdziawion� buzi�.
– Ale zjad�e� tylko jeden tost! – zawo�a� za nim Draco. – Gdzie idziesz?
– Jestem g�odny! Na polowanie! – mrukn�� do siebie Cosmo, spinaj�c si� w sobie do dzia�ania.
Jakby tu j� zaprosi�? Ca�y czas porusza�a si� z tymi Gryfonami, musia� u�y� swej inwencji tw�rczej, albo po prostu podzia�a� na zasadzie rycz�cego neandertala: przedrze� si� przez przeszkody �okciami i dobrn�� do celu bez skrupu��w, mo�e nawet porywaj�c nieszcz�sn� niewiast�, chocia� to by�oby ryzykowne po majowym zdarzeniu. Jeszcze by mu zmar�a ze strachu, tak wiotka si� wydawa�a.
Cosmo zignorowa� stado rozchichotanych dziewcz�t z klasy wy�ej, kt�re przeci�y w�a�nie sal� wej�ciow�, w kt�rej si� przyczai�. Niestety, cholerny bal (dla Cosmo by� to ju� jeden zwrot i tak w�a�nie brzmia�) mia� te� t� wad�, mianowicie wsz�dzie towarzyszy� mu akompaniament chichot�w dziewcz�cych. Z pocz�tku zastanawia� si�, czy z boku nie wygl�da to jak na filmie, na kt�rym pojawianiu si� jednego bohatera towarzyszy zawsze jeden i ten sam motyw muzyczny.
Powinienem by� agresywny czy delikatny? Czternastolatek podrapa� si� po �epetynie tak gorliwie, �e skutecznie doprowadzi�by do palpitacji wszelkie wszy, gdyby je posiada�. Agresywny potrafi� by� i to nie�le, ale co� mu podpowiada�o, �e tym razem lepiej szybko odszuka� w sobie delikatno��…
– Konwencja, stary! – wysapa� do siebie, p�dz�c po schodach na g�r�. Dobra, gdzie mo�e by� salon Gryfon�w? Czuj�c rozpacz, pop�dzi� do sowiarni.
– Sowy! – zawo�a� w�adczo, m��c�c ramionami wok� smo�owatej g�owy. – Do mnie!
Spojrza�y na niego, jakby si� nawdycha� sowich odchod�w. Cosmo cmokn�� niecierpliwie, po czym wyj�� gwa�townie swoj� r�d�k� z czarnego bzu i omi�t� je wzrokiem zab�jcy. Jak na komend� wyda�y z siebie ch�ralny skrzek protestu i przera�enia, podskakuj�c na grz�dach. Wygl�da�y bardziej jak kwoki, ale im tego nie powiedzia�, w ko�cu by�y mu potrzebne, wi�c nie chcia� ich obra�a�. Zamiast tego machn�� r�d�k� par� razy, a przed nim, na posadzce sowiarni ros�a g�ra czerwonych i r�owych r�. Gdy by�a ju� naprawd� olbrzymia, �ypn�� na sowy, kt�re i jemu si� przygl�da�y.
– Moja pierzasta braci! – zacz�� kurtuazyjnie i uk�oni� si�, robi�c efektown� pauz�. – Robota jest.
Wci�� gapi�y si� na niego w uprzejmym zdumieniu.
– E! – cisn�� w nie. – Czy sowy mnie s�ysz�?! Ty tam! Tak, do ciebie m�wi�, cwaniaro, tam w trzecim rz�dzie, taka bia�a! Cho no tu, ty zaniesiesz te r�e… do sypialni Gryfonek z drugiej klasy!
Sowa �askawie przylecia�a i chwyci�a spore nar�cze r�, po czym wylecia�a. Cosmo roze�mia� si� tryumfalnie, po czym machn��, niczym batut�, w stron� �adnego puszczyka.
– Ty, przyjacielu, zaniesiesz te… Dobra, a za to ty tam!… ty zanie� to, ale ostro�nie! I rozsyp na ��ku panny Flaxenfield!
Cosmo wr�czy� gar�� p�atk�w r�anych w pazury jednej sowy. Nie mog�a zbyt wiele ich zanie��, ale gdyby tak wys�a� ich kilkaset, to mo�e by zadzia�o…
– Tylko jej nie zapaskud�cie tego wyra! – wrzasn�� za nimi rozkazuj�co. – Tego by jeszcze brakowa�o… Ty, chod� tu! Do ciebie m�wi�, wygl�dasz troch�, jak zasikany �nieg… Mniejsza…
Sowa o kolorze pobrudzonego �niegu podfrun�a do niego i z najwy�sz� godno�ci� chwyci�a cz�� przesy�ki. Za ni� polecia�y nast�pne, a stosik si� zmniejsza�.
– Ty! – krzykn�� Cosmo. – Obsikany �niegu! Dopilnuj, by wszystko dobrze wygl�da�o i �eby obciachu nie by�o! A ty…
Zbli�y� si� �apczywie do ostatniej, wymachuj�c ostrzegawczo r�d�k�, a ona jeszcze bardziej wyba�uszy�a oczy. G�upia jaka�, pomy�la�.
– Ciebie obdarz� specjaln� misj�… – mrukn��, po czym wyci�gn�� z torby kawa�ek pergaminu i ka�amarz i nabazgra� li�cik. – Po�� to na ��ku Melisy Flaxenfield. To bardzo wa�ne! Los �wiata jest w twych szponach, sowo!
Gdy ju� opr�ni� z wszystkich mieszka�c�w sowiarni�, zatar� r�ce i pop�dzi� na dalsz� cz�� misji. Wiedzia�, �e Melisa mo�e nie odkry� niespodzianki jeszcze przez wiele godzin, ale trudno. Wola� te kilka godzin na ni� poczeka� w um�wionym miejscu, ni� nic nie zrobi� i przegapi� szans�.
Schowa� si� w pustej salce niedaleko sali wej�ciowej. By�a malutka, w zasadzie musia�a pe�ni� chyba tylko rol� wi�kszego sk�adziku na miot�y, ale Cosmo by� pewien, �e bywa�a potrzebna podczas jakich� szkolnych uroczysto�ci. A teraz mia�a mie� r�wnie wa�n� funkcj�.
Przycupn�� gdzie� w k�cie, coraz obficiej si� poc�c. A co, je�li Melisa nie przyjdzie? Je�li zobaczy sypialni� w r�ach i oleje li�cik? A mo�e sowy nie zrobi�y tego wszystkiego jak nale�y, mo�e si� zem�ci�y za ten obsikany �nieg? A mo�e Melisa nie lubi r�? A co, je�li Filch tu wejdzie?
Te pytania z�era�y jego m�zg od �rodka do tego stopnia, �e nie m�g� sobie poradzi� w tej ciszy i nastroju oczekiwania. Zdenerwowany, toczy� wzrokiem po go�ych �cianach i byle jak poustawianych �awkach, kt�re kto� tu wcisn��, gdy nie by�y ju� potrzebne w �adnej sali na pi�trach.
Nie wiedzia�, ile sp�dzi� w salce, stresuj�c si� ka�dym podejrzanym d�wi�kiem z zewn�trz. Zd��y� ju� kilka razy och�on�� i spoci� si� na nowo, gdy wreszcie kto� zajrza� do salki. Cosmo przybra� w�a�ciw� mu min� i postaw� pana i w�adcy i �askawym wzrokiem omi�t� przybysza.
– Siostra? – uni�s� jedn� brew i przeciwleg�y k�cik ust, szczerze zdumiony.
Jego drobna, dwunastoletnia siostra sta�a w lekko uchylonych drzwiach, ostro�nie omiataj�c wzrokiem sal�, najwidoczniej wys�ana przez reszt� w roli mi�sa armatniego. Sara nie zd��y�a wyrazi� g�o�no dezaprobaty na widok starszego brata, gdy� do sali wepchn�a si�, niczym rozjuszona pani nied�wiedziowa, jej blondw�osa przyjaci�ka.
– HA! – jej przenikliwy, ordynarny odg�os, wydobyty wdzi�cznie z buzi zmusi� Cosmo do sykni�cia i z�apania si� za g�ow�. – Wiedzia�am, �e powinny�my p�j�� z tob�! Zobacz!
Chyba tylko z przej�cia w�asn� nieskaziteln� intuicj� tak bezceremonialnie z�apa�a kogo� stoj�cego na korytarzu za po�y i wrzuci�a prawie do sali. Tym kim� by�a Melisa, kt�ra natychmiast na widok Cosmo z osoby o nieco przestraszonej i lekko zaciekawionej minie zmieni�a si� w kogo�, kto w�a�nie zobaczy� najmroczniejsz� besti� ze wszystkich dost�pnych wymiar�w.
– Wiedzia�am, �e ten li�cik sprowadzi ci� tu, do tego psychola, kt�ry pewnie by ci� zam�czy� na �mier�! – zaskrzecza�a blondynka.
– A jeszcze chwil� temu m�wi�a�, Charlotte, �e po prostu chcesz zobaczy� tego romantycznego przystoj… – zacz�a Sara lekko ch�odnym tonem, ale dziewczyna jej przerwa�a:
– Cicho, nieprawda! Czu�am podsk�rnie, �e co� jest nie tak! – zwr�ci�a si� z powrotem do Cosmo – Ty by� nam j� tu zamkn�� i zabi�, wcze�niej torturuj�c, wszyscy �lizgoni tak robi�!
– Skoro wszyscy tak robi�, to czemu jeszcze nikt nie umar�, skatowany w kom�rce? – zapyta� Cosmo, unosz�c brwi.
Zaleg�a cisza, wywo�ana burzliwymi procesami my�lowymi Charlotte, zajmuj�cymi j� tak skutecznie, �e zamilk�a. Cosmo postanowi� odzyska� szans� i odezwa� si� do siostry:
– Wbrew obiegowej, niezwykle krzywdz�cej opinii, �lizgoni tak NIE ROBI�, dlatego chc� ci� poprosi�, czcigodna Saro Lily Black, �eby� wyprowadzi�a na zewn�trz ten chodz�cy generator d�wi�ku i zostawi�a mnie samego z twoj� urokliw� kole�ank�, przed kt�r� staraj� si� mnie nieskutecznie broni�…
– O NIE! – wrzasn�a Charlotte, podchodz�c na swoich przysadzistych n�kach do Cosmo, co nie zrobi�o na nim wielkiego wra�enia, nawet gdy jej t�usta pi�stka zamacha�a mu niebezpiecznie przed nosem. – NIE ODDAMY BEZ WALKI MELISY, NIE B�DZIESZ JEJ JU� WI�CEJ KRZYWDZI�!
– A czy ktokolwiek m�wi, �e ja j� chcia�em skrzywdzi�? – warkn�� niecierpliwie Cosmo, po czym rzek� s�odko – Przesu� si�, Prosiaczku…
Omin�� Charlotte i podszed� do Melisy, kt�ra si� mimowolnie skuli�a. Spojrza� jej prosto w oczy.
– Wcale nie chcia�em ci� skrzywdzi�… – rzek� najwilgotniejszym, romantycznym g�osem, na jaki go by�o sta�. – Do dzi� mam ochot� wyrwa� sobie m�zg z korzeniami i zagra� nim w quidditcha, �eby zapomnie�, o tym co ci zrobi�em!
Mo�e to tylko przewidzenie, ale mia� wra�enie, �e Melisa si� prawie… ustosunkowa�a pozytywnie do niego? K�tem oka nawet dostrzeg�, �e Sara si� lekko u�miechn�a, tak wi�c, rozochocony na ca�ego, brn�� dalej:
– Wi�c, w ramach rekompensaty chcia�em ci� AUU!!!
– JAK MNIE NAZWA�E�?! – dziki wrzask szyszymory omi�t� go od ty�u. Najwidoczniej Charlotte wreszcie zorientowa�a si�, �e w�a�nie zosta�a ochrzczona Prosiaczkiem.
Cosmo obr�ci� si� i cofn�� do ty�u, nieco zestresowany przera�aj�cymi brzytwami, jakie mo�na by�o zaobserwowa� w niebieskich oczach Charlotte.
– Poczekaj, ja wcale nie mia�em nic z�ego na my�li, troch� mi przypominasz �wink�, a �e nie wiem, jak si� nazywasz… – zacz�� Cosmo, wyci�gaj�c przed siebie r�ce niczym tarcz�.
– Ja ci dam �wink�… – wycedzi�a szale�czo Charlotte, odchodz�c od zmys��w.
– AAAAA! – pisn�� Cosmo wysoko i d�ugo, chowaj�c si� za Sar�.
– Ach! Tu jeste�!
Do sali wszed� Draco, zerkn�wszy z wy�szo�ci� na trzy dziewczyny i skulonego za Sar� przyjaciela.
– Wiedzia�em, �e to ty inicjujesz te dziwne d�wi�ki! – warkn�� blondyn. – Co ty tu robisz z…
Nie doko�czy�, krzywi�c si�, jakby mia� do czynienia ze stert� psich odchod�w.
– Pansy ze mn� idzie! – obja�ni� �askawym tonem celebryty, zwracaj�c si� z powrotem do niego. – Chod�, spitalamy st�d i upolujemy ci jak�� godn� ciebie dziewoj�, nie mo�esz p�j�� z byle plebsem…
– Draco, zrozum, ja w�a�nie sobie poluj�… To znaczy…!
– ONA Z TOB� NIE P�JDZIE, ZBOKU!!! – rykn�a mu do ucha Charlotte. – POLUJ SE GDZIE INDZIEJ!!!
– MO�E NIECH ONA SAMA ZDECYDUJE!!!!!! – odwdzi�czy� si� pi�knym za nadobne Cosmo, a Charlotte a� si� skuli�a, zaskoczona zdolno�ciami p�uc czternastoletniego Blacka.
Wszyscy spojrzeli na Melis�, kt�ra z l�kiem wpatrywa�a si� w Cosmo. Czarnow�osy pos�a� jej b�agalne spojrzenie. B�agam, zg�d� si�, przecie� ja ci� nie skrzywdz� ju� nigdy wi�cej!…
– Co? – Draco rykn�� �miechem, przerywaj�c napi�t� cisz�, gdy zorientowa� si�, o co biega. – To chcesz zaprosi� t� szlam� na bal? J�?
– Draco! – sykn�� ze z�o�ci� Cosmo, czerwieniej�c z w�ciek�o�ci.
– Zdziadzia�e� kompletnie na staro��… Co to, wilk zakocha� si� w owcy? Ale nie, stary, ja ci� znam, tobie chodzi o co� zupe�nie innego! – rechocz�c, blondyn tr�ci� Cosmo �okciem. – Liczysz na to, �e zobaczysz wi�cej, ni� ostatnim razem, kiedy si� ni� bawili�my, mam racj�? Ha, dobre!
– Jak �miesz… – zadudni� Cosmo, kr�c�c g�ow�, zupe�nie czerwony, ale by�o za p�no.
Melisa mia�a rozszerzone oczy, jakby dopad�a j� jaka� trauma z dawnych dni, po chwili wyda�a z siebie suchy szloch i wybieg�a z sali po tych s�owach.
– Nie, czekaj! – zawo�a� za ni� Cosmo, czuj�c rozpacz. – Poczekaj, ja nie…!
– Melisa! – Sara wyprzedzi�a Cosmo i dogoni�a przyjaci�k� u st�p marmurowych schod�w w sali wej�ciowej, gdzie czai�a si� pozosta�a cz�� paczki, mianowicie trzech ch�opc�w.
– Widzisz? – warkn�o mu co� przy uchu, po czym poczu�, �e Charlotte z�apa�a go za po�y szaty i popchn�a mocno. – C�e� narobi�!? Daj jej wreszcie spok�j!
Cosmo, nieco oszo�omiony i stoj�cy samotnie niczym wysepka na �rodku sali wej�ciowej obserwowa�, jak Charlotte do��cza do pozosta�ej grupki, skupionej wok� Melisy i pocieszaj�cej j�.
– Skrzywdzi� ci�?
– Co on tam robi�?
– Czekaj, zaraz mu…
Cosmo poczu�, jak jego twarz powoli wykrzywia si� w tak potwornym, w�ciek�ym grymasie b�lu, nienawi�ci i wszelkich z�ych emocji, a najdziwniejsze by�o to, �e nie m�g� zatrzyma� tego procesu.
– �wietnie! – krzykn�� ze z�o�ci�, prawie przez �zy, w stron� grupki Gryfon�w, �ypi�cej na niego niezbyt przyja�nie, po czym zrobi� zgrabny wira� i wmiesza� si� w t�um dziewcz�t z Beauxbatons, kt�ry w�a�nie wkroczy� do sali wej�ciowej. Od razu wiedzia�, kt�ra jest naj�adniejsza. Kompletnie si� nie zastanawiaj�c nad skutkami i poziomem szale�stwa jego desperackiego, nieprzemy�lanego planu dzia�ania, podszed� do wyczajonej �ani.
– Jeste� niesamowicie pi�kna – oznajmi� g�o�no pewnym siebie tonem. Dziewczyna chyba go zrozumia�a, bo u�miechn�a si� delikatnie, a jej kole�anki zachichota�y. – Jak masz na imi�?
– Brigitte – oznajmi�a drgaj�cym, melodyjnym g�osem. Szcz�ciem, chocia� by�a od niego starsza trzy lata, r�nica nie by�a wcale prawie widoczna, a wzrostem nawet j� lekko przewy�sza�.
– S�dz�c po tym, jaka jeste� �adna, pewnie masz ju� kolejk� ch�tnych na ten choler… na bal?
– Nie rozumi… – zmiesza�a si� Brigitte.
– Czy chcesz i�� ze mn� na bal bo�onarodzeniowy? – zapyta� Cosmo cierpliwie i g�o�no.
Dziewczyna (i jej kole�anki) zmierzy�a wzrokiem Cosmo od st�p do g��w, wyra�nie zadowolona.
– Ja chc� i�� – potwierdzi�a skinieniem g�owy i u�miechn�a si� kokieteryjnie, a jej kole�anki zachichota�y.
– �wietnie, moje gratulacje! Ale ze mn�? – upewni� si� Cosmo, wskazuj�c na siebie. Z tymi obcokrajowcami!…
– Tak, naturallement!
Chichocz�ca grupka go min�a, a kiedy wreszcie zosta� sam, zn�w spojrza� na paczk� Gryfon�w, mierz�cych go nieprzyja�nie.
– Chod�my ju�, co tak sterczycie? – fukn�a na� Charlotte i ca�a sz�stka obr�ci�a si� w stron� marmurowych schod�w. Cosmo obserwowa� jeszcze jaki� czas z rezygnacj� zaci�te spojrzenie Melisy, kt�re mu pos�a�a, zanim nie odwr�ci�a si� i nie wspi�a za przyjaci�mi na g�r�. Sykn�� do siebie, zakrywaj�c twarz d�o�mi. Zupe�nie nie rozumia�, co przed chwil� zrobi�.
To Bo�e Narodzenie jawi�o si� jak �adne inne. Nicholas dzi� zjad� tylko dwie dok�adki zamiast czterech, a to oznacza�o, �e ewidentnie mu co� dolega�o. My�l o balu przeszywa�a regularnie jego m�zg jak strza�a, a ilekro� tak robi�a, Nicholas tupa� nog� w z�o�ci i gwa�townie zdziela� g�ow�, czym popad�o, czym narazi� si� na opini� osoby w stanie zaawansowanej schizofrenii. To, �e mia� i�� z Tamar�, by�o do�� zwyczajn� sytuacj�, ale ta�czenie! Nie mie�ci�o mu si� w g�owie wykonanie tej czynno�ci. I jeszcze do tego Cho, pi�kna, nieskazitelna Cho, ta�cz�ca z tym wymuskanym pata�achem… C� za tortury, ogl�danie przez kilka godzin ich razem…
Ca�y dzie� unika� Tamary. Nie chcia�, �eby widzia�a, jak bardzo cierpi z powodu tego balu. S�dzi�, �e to nie by�oby zbyt mi�e. Przecie� to nie by�a jej wina, �e podoba�a mu si� Cho i �e ca�owa� si� z Cho, i �e od pocz�tku lubi� tylko Cho, i Cho, tylko Cho, nieustannie w jego my�lach…
Ech. Wygl�dam, jak kompletny kretyn, pomy�la�, przegl�daj�c si� w lustrze, gdy ju� ubra� od�wi�tn� szat�. Nie. Dobrym s�owem by�oby „wy��ty, stary mop, le��cy bezradnie na ziemi”. Przeczesa� stercz�ce w�osy palcami, �eby nie wygl�da�y jak p� dupy zza krzaka, i z ci�kim westchni�ciem osoby konaj�cej w m�czarniach, zszed� do salonu Ravenclawu. Dotar�o do niego, uruchamiaj�c specjaln� funkcj� w jego m�zgu, sygnalizuj�c� „Znowu przesrane”, �e nikogo nie ma. J�kn��, gdy tylko omi�t� nieprzytomnym spojrzeniem zegarek, �e bal trwa� ju� od pi�tnastu minut.
Czemu ja zawsze musz� wszystko…!
Przeklinaj�c siebie w duchu, �e le�a� tyle w sypialni i marzy� o Cho, �e zupe�nie zapomnia� o wszystkim, pop�dzi� na d�. Zamek kompletnie opustosza�, nawet duchy musia�y si� zgromadzi� tam… w�a�nie, gdzie? Dumbledore chyba co� wspomina� o tym, GDZIE ma bal si� odby�, ale Nicholas naprawd� nigdy nie s�ucha� tych wszystkich przem�wie� dyrektora…
– Logiczne by by�o, �eby bal si� odby� w Wielkiej Sali, ale… znaj�c moje szcz�cie i ca�y ten cholerny Hogwart, to mo�e by� r�wnie dobrze u wielkiej ka�amarnicy… – pog��wkowa� troch� i postanowi� sprawdzi�, czy rzeczywi�cie tam jest bal. Ku jego uldze, okaza�o si�, �e mia� racj�, no i dobrze trafi�. Istnia�o jeszcze przecie� ryzyko, �e si� zgubi w tym ca�ym zamieszaniu i w og�le nie znajdzie Wielkiej Sali, Nicholas dobrze zna� mo�liwo�ci swojej g�owy…
Kiedy w�lizn�� si� do Sali, bal ju� trwa�. Pary wirowa�y na parkiecie, orkiestra gra�a i nikt specjalnie nie zauwa�y� sp�nialskiego. Nicholasa w zasadzie to ju� ma�o obesz�o, bo dopiero teraz dostrzeg� pi�kno l�ni�cych od sztucznego szronu �cian. Tak go ten widok zaj��, �e sta� pod drzwiami dobre kilka minut z rozanielon� twarz�. Ekstaza na widok �cian ust�pi�a jednak silniejszej - na widok sto�u zastawionego do uczty. Pi�tnastolatek ruszy� w obranym kierunku niczym zombie, ale na chwil� przystan��. Co z Tamar�? Chyba powinna na niego gdzie� czeka�, prawda? Podrapa� si� zdrowo w �epetyn� i dotar�o do niego, jak Tamara musi by� na niego wkurzona. Mo�e lepiej jej ju� dzi� nie denerwowa� swoim widokiem, tylko spr�bowa� podw�dzi� udko kurczaka, lub tak z sze��, i zmyka� w podskokach na g�r�?…
Podszed� do sto�u Ravenclawu, ale jedzenia nie by�o, tylko puste talerze i karty z menu. Nicholas okaza� pewne zaniepokojenie, ale zakl�� pod nosem, bo tak inteligentnie podkrad� si� po kurczaki, �e wyl�dowa� prosto pod nosem Tamary.
– Cholera!
– Tak, ja te� ci� witam… – czekoladowow�osa zmierzy�a go ch�odnym spojrzeniem, podobnie do kole�anek, kt�re sta�y obok nich.
– Tamara, przepraszam, nie chcia�em… Ja tylko…
– Daj spok�j! – Tamara prychn�a z gorycz�. – Gdyby ci tylko zale�a�o na mnie… Specjalnie do ciebie nie posz�am, by ci� nie wyci�ga� si�� z sypialni, by zobaczy�, jaki jest poziom naszej przyja�ni… Narazi�e� mnie na kompromitacj�. Zapomnia�e� o kim�, kogo uwa�asz za przyjaciela.
– Nie, to nie tak! – zaprzeczy� gwa�townie Nicholas, ale czu� bole�nie, �e Tamara ma racj�. Nie zd��y� jednak powiedzie� czego� na swoj� obron�, bo w�a�nie podesz�a do nich spora grupka typowych ciach, wszystkich z Ravenclawu i wszystkich wygl�daj�cych zreszt� tak samo.
– Ju� jeste�my, laseczki! – jeden z nich wywali� ca�y garnitur �wiec�cych a� z�b�w i zgodnie obrzucili Nicholasa gburowatymi spojrzeniami. Ca�a grupka, to znaczy ciacha i „laseczki”, odesz�a w stron� parkietu.
– Ale… Hej! – zawo�a� w powietrze Nicholas i rozdziawi� usta w ci�kim szoku. Tamara po prostu zignorowa�a go kompletnie, wywijaj�c z jednym z przystojniaczk�w. Najwyra�niej nie mia�a Nicholasowi ju� nic do powiedzenia tego wieczora, ich konwersacja dobieg�a ko�ca. Najgorsze by�o to, �e nagle, obok ob�apianej przez przystojniaczka Tamary, pojawi� si� znik�d duet wieczora, czyli Cho z Diggorym, tym cholernym, nobliwym Diggorym… kt�ry na pewno pami�ta� o balu. Nicholas poczu�, �e tego za wiele. Obserwowa� Tamar� z rosn�c� w�ciek�o�ci�. Dopiero teraz dostrzeg�, �e bardzo �adnie wygl�da i zrobi�o mu si� jeszcze bardziej g�upio. Machn�� r�k� w powietrze, czuj�c beznadziejn� rezygnacj�, odwr�ci� si� na pi�cie i wyszed� z Wielkiej Sali, id�c samotnie do domu.
Bal Bo�onarodzeniowy trwa� ju� dobre dwie godziny, ale nic nie wskazywa�o na to, by mia� si� rych�o sko�czy�. George Weasley i Rosemary Black, stoj�cy obok siebie pod roziskrzon� szronem �cian�, wymienili spojrzenia - George urodzonego podrywacza, Rosemary zm�czonej babuliny. George kiwn�� g�ow� w kierunku parkietu i zanim Rosemary zd��y�a pokr�ci� swoj� przecz�co, ju� zosta�a zaci�gni�ta do pl�sania odn�ami w�r�d pozosta�ej braci uczniowskiej i nauczycieli. Niestety, nie�mia�a nadzieja Rosemary, �e pan Gamp nie lubi balu i zostanie tego wieczora w swym pokoju z ksi��k� i ciep�ymi skarpetami na nogach rozwia�a si� szybko, gdy tylko dostrzeg�a go w�r�d innych nauczycieli. Wygl�da� przystojnie w czarnej szacie dobrej jako�ci i niedbale rozczochrany, ale sam jego widok by� dla Rosemary niezbyt ciekawy. Owszem, gdyby nie wpada�a na niego w przeci�gu tego miesi�ca i nie obserwowa�a na jego twarzy kilkukrotnie u�mieszku przyprawiaj�cego j� o ciarki, to pewnie by�oby jej wszystko jedno.
George wym�czy� j� kilkoma ta�cami, nie m�wi�c za wiele. Zachowywa� si� wed�ug niej nieco podejrzanie, by� lekko nieobecny. I cz�sto zerka� na st�, przy kt�rym siedzia�o grono pedagogiczne.
– Jak si� bawicie? – przerwa� im jego brat bli�niak, wskakuj�c nagle mi�dzy nich.
– Ja si� bawi� �wietnie! – zawo�a� weso�o George. – A gdzie Angelina?
– Zostawi�em j� na chwil� z Katie i Alicj�. Niech sobie poplotkuj�. A my, braciszku… Przepraszamy pann� bardzo, mamy piln� spraw� do za�atwienia z Ministerstwem! – zwr�ci� si� nagle Fred do Rosemary i szybko wycofali si� z t�umu. Rosemary wzruszy�a ramionami i spr�bowa�a wyczai� swoich przyjaci�. Dostrzeg�a ca�� tr�jk� nieopodal, wi�c ruszy�a w ich kierunku. W ostatniej chwili przystan�a, bowiem ze zdziwieniem z dystansu ju� dostrzeg�a, �e Ron i Hermiona ostro si� o co� k��c�, a Harry stoi obok, nieco skonsternowany.
– …Wi�c dowiedz si�, �e ani razu nie zapyta� mnie o Harry'ego, o nic…
– A wi�c ma nadziej�, �e pomo�esz mu zgadn��, o czym wyje jego jajo! Ju� widz�, jak sk�aniacie do siebie g��wki podczas tych uroczych wsp�lnych posiaduch w bibliotece…
– Nigdy bym mu nie pomog�a w odgadni�ciu, co oznacza wycie jego jaja! Nigdy. Jak mog�e� co� takiego powiedzie�… przecie� dobrze wiesz, �e �ycz� wygranej Harry'emu. I Harry o tym wie, prawda, Harry?
– Okazujesz to w bardzo dziwny spos�b.
– Ten ca�y turniej ma s�u�y� nawi�zaniu przyja�ni z czarodziejami z innych szk�!
– Wcale nie! Tu chodzi o zwyci�stwo!…
Rosemary zmarszczy�a brwi, s�ysz�c t� dziwn� konwersacj�. Wiedzia�a, w przeciwie�stwie do Harry’ego i Rona, �e Hermiona zosta�a zaproszona przez Wiktora Kruma, ale nie spodziewa�a si� takiej reakcji ze strony Rona. By�a przekonana, �e Ron podnieci si� mo�liwo�ci� przenikni�cia do bliskiego kr�gu znajomych samego Kruma i ju� by�a gotowa si� nawet o to z Hermion� za�o�y�. Tymczasem Ron robi� jej najwyra�niej publiczne sceny zazdro�ci. Harry i Rosemary na odleg�o�� wymienili wymowne spojrzenia i Rosemary ruszy�a w kierunku przyjaci�, by uspokoi� Rona.
– Nie uwa�asz, �e dama nie powinna chodzi� po parkiecie sama, gdy jest na balu?
Kto� zas�oni� jej przyjaci�, staj�c na drodze. Rosemary zatrzyma�a si� raptownie, zanim nie uderzy�a w tors tego kogo� i unios�a g�ow� do g�ry, czuj�c silne napi�cie. �agodny, poufa�y u�miech profesora Gampa odbi� si� na jej ciele elektrycznym wstrz�sem. Oszo�omiona, otrz�sn�a si� dopiero wtedy, gdy poczu�a jego d�o� delikatnie k�ad�c� si� na jej talii. Drug� chwyci� jej d�o� i poprowadzi� do delikatnego, subtelnego, wolnego ta�ca. Nie potrafi�a powstrzyma� dreszczu, kt�ry przeci�� ka�dy skraweczek jej sk�ry. Profesor Gamp tylko si� u�miecha�, jego przenikliwy wzrok majaczy� nisko nad ni�. Chocia� jej serce pulsowa�o przera�eniem i szokiem, w m�zgu zrodzi�a si� okropna my�l: „Przystojny jest nawet”.
Rosemary mia�a na sobie zwiewn� sukienk� koloru chabrowego, z bufkami i szarf� zawi�zan� pod biustem, kt�ra profesor po chwili pochwali� �askawie, twierdz�c, �e jest jej �adnie w tym kolorze. M�oda panna Black podzi�kowa�a jedynie sztywno.
– Co� taka spi�ta? – zapyta� drwi�co po chwili.
– Wydaje si� panu – odpar�a wynio�le, wci�� nie spuszczaj�c buntowniczego wzroku z jego oczu.
Gamp zrobi� co� kompletnie nieprzewidzianego, to jest przewiesi� j� sobie przez rami� jak w jakim� nami�tnym, latynoskim ta�cu. Rosemary poczu�a, �e serce podjecha�o jej do gard�a, lecz na szcz�cie po jakim� czasie si� wyprostowali.
– Teraz si� troch� rozlu�ni�a�! – za�mia� si� drwi�co i uni�s� brew. Rosemary okrasi�a to spojrzenie r�wnie wyzywaj�cym i drwi�cym, by nie by� na przegranej pozycji. Do ko�ca tego niemi�osiernie d�ugiego ta�ca mierzyli si� jedynie napi�tym spojrzeniem, Rosemary wyzywaj�cym, Gamp tajemniczym i na pewno nie w�a�ciwym spojrzeniu, jakie powinien kierowa� nauczyciel w kierunku uczennicy. Gdy tylko ostatnie nuty zabrzmia�y, Rosemary szybko si� zmy�a, pozostawiaj�c Gampa nieco zdezorientowanego. Uda�o jej si� wmiesza� w t�um i skry�a si� za grupk� Puchon�w. Po chwili spr�bowa�a wy�owi� wzrokiem jej koszmar senny, ale Gampa nigdzie nie by�o. Przesun�a si� wi�c bardziej w kierunku jednego ze sto��w, kt�ry pe�ni� funkcj� bufetu dla spragnionych. Rosemary wysun�a si� nie�mia�o zza misy ze �wi�tecznym ponczem. Zapach cynamonu wierci� jej w nosie, kichn�a wi�c cichutko w d�o�.
– Ach, wi�c tu si� skry�a�! – g�os jej partnera, rudego George’a, przeszy� jej czujno��. – Niez�a z ciebie kombinatorka, Rosie!
– Wcale si� nie skry�am! – fukn�a oburzonym tonem Rosemary, ale George jej nie s�ucha�, tylko zaci�gn�� nieszcz�sn� na parkiet, pomi�dzy t�um par. Trzeba by�o przyzna�, �e ta�czy� dobrze, a nawet lepiej, ni� na pocz�tku balu. By� te� u�miechni�ty w dziwaczny spos�b.
– Co� za�atwili�cie? – zagadn�a, patrz�c wyzywaj�co w jego oczy.
– Kto? Co za�atwili�my? – George uda� zdziwionego.
– Nie cyga� mi tu, przecie� by�am przy tym, jak Fred kilka minut temu do nas podszed� i udali�cie si� w kierunku Bagmana. Poza tym, co oznacza ten u�mieszek, jak nie kolejne knucie czego�?
– Niech ciebie ju� o to nie boli g��wka – zawo�a� George i wykona� z Rosemary co� na kszta�t piruetu. Krzykn�a kr�tko, ale z George’em nie by�o �art�w. Ta�czy� tak energicznie, jak nigdy przedtem, raz po raz rzucaj�c ni�, ale zawsze w kontrolowany spos�b.
– Musz� ci powiedzie�, �e wygl�dasz naprawd� zjawiskowo – u�miechn�� si� do niej.
– Powiedzia� George po dw�ch godzinach balu – prychn�a Rosemary, ale poczu�a si� mi�o.
– Nikt nie kwestionuje tego, �e wygl�dasz dobrze… – George zakr�ci� ni� niebezpiecznie. – Jakby� si� jeszcze cz�ciej u�miecha�a i rzadziej ciska�a krzes�ami w Bogu ducha winnych ludzi…
Rosemary nic nie powiedzia�a, wci�� do�� odr�twia�a. George chyba to zauwa�y�, wi�c przysun�� si� troch� bli�ej i spyta�:
– Chcesz st�d wyj��? Wygl�dasz do�� blado.
– Chyba tak… Wyjd�my, troch� tu duszno… – Rosemary, jak zwykle, nie okaza�a s�abo�ci, ale obecno�� George’a wyzwoli�a w niej fal� ulgi, dziwaczne, domowe uczucie bezpiecze�stwa blisko przy kim� swojskim, kim�, kto nie jest czterdziestoletnim nauczycielem.
Wy�onili si� z zat�oczonej Wielkiej Sali na zewn�trz. Chocia� by�o zimno i pr�szy� �nieg, powietrze niesamowicie orze�wi�o j� i pozwoli�o odetchn�� i odci�� si� w jakim� stopniu od ci�kich, kleistych my�li o panu Jamesie. Omin�li par� krzak�w r�, w kt�rym niew�tpliwie kotwasi�o si� kilkana�cie par i przycupn�li w mniej eksploatowanej cz�ci tarasu. St�d muzyka, kt�ra dobiega�a z Wielkiej Sali, wydawa�a si� odleg�a jak ze snu, obecno�� Gampa te� by�a mniej prawdopodobna, za to cisza �niegu i nocy okry�a ich grubym kocem. Rosemary odpr�y�a si� nieco.
– Co� ci� trapi? – zagadn�� w ciszy George.
– Nie – sk�ama�a g�adko Rosemary.
Wyczuwa�a na sobie wzrok George’a, przenikliwy, by� mo�e doprawiony szczypt� troski. Czu�a si� bardzo dziwnie po ta�cu z profesorem Gampem. Towarzyszy� jej smutek, jaki� rodzaj niepokoju i strachu, ale te� zrezygnowanie i… zaintrygowanie.
– Mam wra�enie, �e zaraz p�kn� z emocji – wyrzuci�a z siebie wreszcie. – Niemi�ych emocji.
George nic nie powiedzia�, obserwuj�c j� i analizuj�c. By�a mu za to wdzi�czna. Nie �yczy�a sobie kolejnych porad i m�drych g��w, potakuj�cych nad ni� cierpliwie.
– M�wi si�, �e… – George wywali� garnitur z�b�w, poprzedzaj�cy jego wypowied� jak werble. – Kiedy widzisz smutn� dziewczyn�, nie dociekaj, co jej jest. Po prostu j� przytul.
– Chcia�by�! – parskn�a. – Ja si� nie przytulam.
– Nie?
– Nie.
– To chocia� ze mn� zata�czysz, nie?
Rosemary spojrza�a przez rami� na George’a do�� w�tpi�cym spojrzeniem, ale chwil� p�niej u�miechn�a si� do niego, chyba po raz pierwszy w �yciu, i wsta�a. Z oddali p�yn�a powolna i delikatna melodia. George chwyci� j� podobnie, jak poprzednio Gamp, za tali� i d�o�, ale Rosemary nie przeszkadza�o, �e by� tak blisko - w ko�cu znajdowali si� na grudniowym ch�odzie i ciep�o jego cia�a by�o przyjemniejsze ni� zimna, kamienna �awka. Nie zaprotestowa�a te�, gdy przysun�� si� bli�ej i czule wtulili si� w siebie w �nie�nej ciszy, ta�cz�c wolno do delikatnej, szepcz�cej melodii. Rosemary przytuli�a twarz do jego ramienia, kt�re znajdowa�o si� na tym samym poziomie, po czym odetchn�a gdzie� w sobie z ulg�. P�atki �niegu ta�czy�y subtelnie do tej samej melodii.
107. cd Dodała Mary Ann Lupin Wtorek, 15 Lipca, 2014, 04:49
– Ja wiem swoje! Pan by� mistrzem parkietu za m�odu, wszystko to jest w pa�skich oczach!
Snape, siedz�cy naprzeciw Cosmo, pozezowa� na niego osobliwie. Draco zarechota�, Pansy, oczywi�cie, musia�a us�u�nie zrobi� to samo, podobnie zreszt� do Vincenta i Gregory’ego.
– Taki ze mnie by� mistrz, panie Black, jak z ciebie u�ytkownik umys�u… – profesor okrasi� swoj� wypowied� drwi�cym u�mieszkiem, a jego uczniowie, kt�rzy go w tej chwili otaczali, za�miali si� wiernie.
– Widz�, �e �art si� trzyma pana! – u�miechn�� si� Cosmo do Snape’a i pu�ci� mu oko. – Co, bal udany? Humorek dopisuje? Uda�o si� poderwa� jak�� wiotk� panienk� do pl�s�w?
– A czy ty sugerujesz, �e jaka�, jak to okre�li�e�… wiotka panienka… jest dla mnie odpowiednia? – zripostowa� Snape wci�� tym samym rozbawionym tonem. – Przyszed�em tu pilnowa� porz�dku…
– Jasne! – Cosmo pokr�ci� g�ow� z politowaniem. – M�g�by chocia� pan zdradzi�, na jaki bajer j� pan poderwa�. Powiedzia� pan: „S�uchaj, cizia, mam taki fajny eliksir w gabinecie, b�dzie odlot”?
– Za chwil� wysuszysz ca�y �nieg na b�oniach – odpar� jedynie na t� zaczepk� Snape, bezszelestnie upijaj�c z pucharu.
– Czy to prawda, �e kiedy� bal by� cz�sty w Hogwarcie? – zapyta�a Pansy profesora.
– Nie cz�sty, ale mia� miejsce co pi�� lat, regularnie.
– Dlaczego zniesiono ten zwyczaj?
– Chyba zanik� zwyczaj �wi�towania podczas wojny z Czarnym Panem. Jako� go nie przywr�cono. Ale za moich czas�w bal, jak najbardziej, obowi�zywa� – rzek� kwa�no Snape.
– Bal jest spoko kolo! – stwierdzi� Cosmo, prze�uwaj�c ostatni k�s �wi�tecznego placka. – I na�re� si� mo�na i nie ka�� i�� spa� o dziesi�tej…
– C�, Black, twoje potrzeby s� najwyra�niej do�� proste…
– Trudno, �eby by�y krzywe…
– Przymknij si� i zerknij tam! – tr�ci� go �okciem Draco. Cosmo spojrza� w tamt� stron�. Przy lodowej kolumnie sta�a Brigitte, jego partnerka na obecny bal. Kilka minut temu posz�a do �azienki, a teraz sta�a przy kolumnie i zach�ca�a najwyra�niej Cosmo do tego, by do niej podszed�.
– Wi�c przepraszam szacowne grono i czcigodny organ w�adzy! – m�ody Black wsta� i uk�oni� si� uni�enie przed profesorem. – Wo�a mnie moje francuskie ciastko.
Podszed� do Brigitte, nonszalancko wciskaj�c d�onie w kieszenie. Dzi�kowa� losowi, �e pomimo tego, i� dziewczyna by�a od niego starsza o trzy lata, by� od niej ciutk� wy�szy i nie robi� jej obciachu.
– Co tam? – zagadn��, u�miechaj�c si� do niej.
– Prosi� koleg�w i i�� ze mn� – odwzajemni�a jakim� dziwnym u�mieszkiem.
Cosmo uni�s� brwi i obr�ci� si�, po czym kiwn�� na Dracona. Ruszy� za Brigitte, zachodz�c w g�ow�, o co jej chodzi.
Draco, Pansy, Blaise, Vincent i Gregory dogonili go chwil� po tym, jak wyszed� z Wielkiej Sali. Brigitte sz�a szybko, rozgl�daj�c si� na boki, a jej p�owe pukle l�ni�y blado w s�abym o�wietleniu. Trafili w ko�cu na jaki� korytarz, kompletnie opustosza�y, je�li nie liczy� skupionych przy jednym z okien dw�ch dziewcz�t i ch�opaka. Brigitte do��czy�a do nich i spojrza�a na Cosmo osobliwie.
– To jest Monique, to Antoinette, to jest Gilles.
Przedstawieni Francuzi byli zaj�ci robieniem czego� dziwnego, mianowicie instalowaniem dziwnego sprz�tu na �rodku korytarza, na ziemi. Na czym� w rodzaju misy po�o�yli jaskrawozielone kryszta�ki, kt�re by�y najwyra�niej roz�arzone, a nad nimi wisia� w powietrzu lej ze szk�a, szerok� cz�ci� skierowany do do�u. Od zw�aj�cej si� cz�ci odprowadzono d�ug� rur�, zako�czon� ustnikiem. Cosmo zmarszczy� brwi. Francuzi gestem zaprosili ich, by wszyscy usiedli naoko�o misy.
– Co to jest? – zapyta� Draco niepewnie
– Joie – odpar�a Brigitte drgaj�cym, zmys�owym g�osem.
– Co takiego?
Brigitte chwyci�a za ustnik i zaci�gn�a si� porz�dnie. Najwidoczniej substancje z zielonych, �arz�cych si� kryszta�k�w w misie wpada�y do leja, a potem by�y przez wci�gaj�cego wdychane.
– Ale… co to da? – zapyta� niech�tnie Cosmo, gdy uchwyci� ustnik, kt�ry poda�a mu Brigitte.
– Przekona� si�! – u�miechn�a si� do niego zach�caj�co. – To cudowni uczucie.
Cosmo zaci�gn�� si� dziwaczn�, magiczn� substancj�. Najpierw zakr�ci�o mu si� w g�owie, poczu� bardzo s�odki smak w sobie, a po chwili kompletnie si� zrelaksowa�. Musia� wci�gn�� jeszcze kilka razy, by odda� ustnik Draconowi.
– To jest �wietne – stwierdzi� Draco, obdarzaj�c Gillesa pe�nym podziwu wzrokiem. Ten tylko u�miechn�� si� w odpowiedzi z samozadowoleniem.
Nied�ugo min�o, gdy Cosmo poczu� dzia�anie Joie na sobie. Draco i Pansy otwarcie flirtowali, Antoinette �mia�a si� w g�os, nie mog�c si� powstrzyma�, skulona na ziemi, Vincent i Gregory bawili si� w zapasy, rechocz�c w g�os, Gilles za to siedzia� w pewnym bez�adzie, usta mia� rozchylone, ale jego ga�ki oczne by�y bia�e, t�cz�wki podlecia�y do g�ry i drga�y spazmatycznie.
Cosmo, nie bez trudu, przeni�s� wzrok na Brigitte, wykonuj�c� jakie� dziwne, kocie ruchy. By�a taka pi�kna, kszta�tna, kobieca, ubrana w bia��, plisowan�, rozkloszowan� sukienk� do kolan… A on by� tylko czternastoletnim dzieciakiem, kt�ry dot�d nie mia� nawet dost�pu do tak pi�knych, doros�ych kobiet. Umys�, za�miony Joie, by� powolny. Cosmo nie by� w stanie sobie przypomnie�, o czym zapomnia�. Co� mu w Brigitte nie pasowa�o, nie klei�o si� i to co� przyprawia�o go gdzie� g��boko w nim o rozpacz, szloch, t�sknot�. Czego tu brakuje?…
– Co wy tam robicie?!
Ca�a grupka podskoczy�a, jak na krzes�ach elektrycznych. Cosmo szybko przeni�s� wzrok na wylot korytarza. Majaczy�a tam sylwetka Filcha.
– Ju� ja wam zaraz!… Gnoje wy jedne! Nie wolno takich rzeczy robi�!
Szed� tak pokracznie, �e Cosmo nie wyrobi� i zakrztusi� si� ze �miechu. Draco rechota� do niego z uciechy, gdzie� obok Antoinette �mia�a si� i kr�ci�a w k�ko, rozk�adaj�c r�ce i patrz�c w sufit z uciech�, Blaise i Monique lizali si� w k�cie…
– Wy ha�a�liwie i parszywe… AAA!
Cosmo zawy� ze �miechu, bowiem Vincent i Draco z�apali za po�y Filcha, gdy tylko si� zbli�y� i przewr�cili go, a jego okropna, s�kowata twarz znalaz�a si� w popiele z miski. Wszyscy na chwil� zamarli, z wyj�tkiem wci�� rechocz�cego Gregory’ego, gdy Filch uni�s� szar� od popio�u twarz. W popielnej masie powsta� jedynie czarny otw�r, gdy otworzy� usta w szoku.
– SPIEPRZAMY! – zarycza� jak baw� Vincent.
�lizgoni i uczniowie Beauxbatons natychmiast zareagowali, prawie wszyscy. Vincent, Draco i Pansy rzucili si� do ucieczki w stron�, z kt�rej przyku�tyka� Filch. Antoinette wci�� kr�ci�a si� ze �miechem, a Blaise i Monique rozejrzeli si�, zdezorientowani, po wszystkich. Cosmo z�apa� za przegub Brigitte i poci�gn�� j� za sob� w najbli�szy korytarz.
– Ale poczeka�! Ja nie umi biegn�� w takich buti!
– TO JE, DO CHOLERY, ZGUB! – odwrzasn�� Cosmo z rado�ci�.
– Ale…
Bosa Brigitte i uchachany Cosmo przebiegli razem, na �eb na szyj� kilka kondygnacji schod�w. Cosmo cieszy� rozwart� na o�cie� twarz jak g�upi, czuj�c tak� ekstaz�, jak nigdy. Czy�by to Joie?
Zatrzymali si� dopiero przy jakiej� sali i za�miewali si�, zginaj�c wp�. Na korytarzu panowa� p�mrok i kompletna cisza. Otworzyli jak�� opuszczon�, nieu�ywan� sal� i weszli do �rodka. Cosmo rozejrza� si� po niej z ubawieniem, po czym zatrzyma� si� przy oknie, za kt�rym obficie pr�szy� �nieg. Wyda� mu si� weso�y, �miej�cy mu si� wr�cz w twarz. Zachichota�, odwracaj�c si� do Brigitte. Ta sta�a przy drzwiach, u�miechni�ta tajemniczo.
– Fajny ten wasz �rodek do palenia! – wyszczerzy� z�by m�ody Black.
Brigitte nie odpowiedzia�a, lecz podesz�a do Cosmo wolno, zmys�owo, patrz�c na niego z interesuj�cym u�miechem. Czarnow�osy zamruga� par� razy i stwierdzi� zadowolony:
– Jeste� taka pi�kna. Ale ty to wiesz. Bo gdyby� nie wiedzia�a, to czemu by� si� tak porusza�a?
– Jak? – zapyta�a niewinnie Francuzka, zatrzymuj�c si� przy skrajnej cz�ci parapetu. Mierzyli si� wymownie spojrzeniami. Cosmo podwin�� jeden z k�cik�w ust i pokr�ci� g�ow�.
– Kobiety…
Brigitte za�mia�a si� perli�cie. Spojrzeli jednomy�lnie na okno i pr�sz�cy �nieg. Z korytarza nie dochodzi� �aden d�wi�k. Wszyscy kumulowali si� w sypialniach lub w Wielkiej Sali. Byli zupe�nie sami w tej cz�ci zamku. Co za dziwny wiecz�r…
– Szkoda, �e zabrali nam Joie, nie? – zagadn�� Cosmo i zerkn�� na Brigitte.
– Szkoda… Ale moi mie� tu co� lepszego… – dziewczyna przypomina�a teraz ma�� diablic�, ubran� w cukrow� sukienk�. Dramatycznym gestem, jednocze�nie rado�nie nieskr�powanym, zanurkowa�a r�k� pod sp�dnic� swej sukienki i wyj�a dziwny, p�litrowy flakon z ciemnozielonego szk�a. Cosmo uni�s� brwi, zachodz�c w g�ow�, co tam te� ta niewinna, pi�kna spryciula ukry�a. I JAK ukry�a tak� butl� w galotach…
– I �e niby co to jest? – przekrzywi� g�ow�. – Jak sok z �ab, to dzi�kuj�.
– Absynt!
– Absynt? Czekaj…
Brigitte odkorkowa�a butelk� sprawnie i w najbardziej pon�tny spos�b, na jaki j� by�o sta�, przechyli�a j�, po czym poda�a Cosmo. Czternastolatek popatrzy� na absynt z g�ry.
– Czy to nie jest ten mugolski trunek, kt�ry jest zakazany w Europie, wywo�uje halucynacje, jest diablo silny i mo�na si� nim zatru� i w og�le to umrze� na �mier�? – zapyta� niepewnie.
– M�wi� wolniej, to zrozumi – odpar�a jedynie, u�miechaj�c si� zach�caj�co.
– To! – wskaza� na butelk�. – To be! Tego nie pi�! To robi� z�e kuku!
– Dobri �arti! – Brigitte zmierzy�a go z politowaniem od st�p do g��w. – Jak ty meszczy�ni, to ty wypi�, nie marudzi�!
– Ale ja mie� dopiero czterna�cie lat, ja nie bra� siebie za m�czyzn�, ty mi tu nie farmazoni�! – pokr�ci� g�ow� Cosmo z powag�, zerkaj�c co jaki� czas z zak�opotaniem na niewinn� butelk�, jakby obawia� si� �e zaraz wybuchnie.
– Czyli moi p�j�� z dziecko na bal?
– Co? Ja, dziecko? – zapowietrzy� si� czternastolatek. – W �yciu nie by�em dzieckiem!
I przechyli� gigantyczny �yk absyntu. Pohamowa� odruch wymiotny. Absynt by� skrajnie obrzydliwy. No, ale pocz�stowa�a go przecie� osoba jadaj�ca regularnie �limaki, wi�c nie dziwota…
– I co? – zagadn�a Brigitte piekielnie podekscytowanym g�osem.
– Smaczny jak szafa – skonkludowa� Cosmo.
– Och, zabawni ty… – Francuzka chwyci�a �apczywie butl� i wypi�a kolejn� porcj�, Cosmo, by nie by� gorszy, zawt�rowa� jej…
�wiat wirowa�, niczym p�atki �niegu. Cosmo i Brigitte �cigali si� naoko�o �awki, absynt, prawie do ko�ca wypity, niewinnie spoczywa� w butelce, porzuconej niedbale pod oknem.
Cosmo nigdy si� tak nie czu�. Nawet palenie Joie nie sprawi�o mu takich dozna�. Mia� takie wra�enie, jakby �ni�. Wzrok lata�, ko�czyny wydawa�y si� zbyt szybkie, jak na jego pojmowanie �wiata. Obserwowa� dziwne przerwy w jego �wiadomo�ci, jakby jego �ycie kto� wzi�� i poci��, niczym s�aby film. To by�o nawet zabawne, takie lekkie i nieistotne…
Ch�opakowi wydawa�o si�, jakby przez sen, �e wpad� w rezultacie na Brigitte podczas ich dzikiej gonitwy naoko�o �awki. Czternastolatek i siedemnastolatka upadli, �miej�c si� wariacko, i razem odtoczyli w stron� okna. Legli obok siebie na ziemi.
Brigitte, ni st�d, ni zow�d, pochyli�a si� nad wyci�gni�tym Cosmo i cmokn�a go w policzek. Cosmo rechota� jeszcze jaki� czas, gdy zorientowa� si�, co si� sta�o. Zawiesi� wzrok na pi�knej twarzy francuskiej dziewczyny. Patrzy�a na niego osobliwie z g�ry, tak jak nie patrzy� nikt nigdy. Czu� to dziwne napi�cie, serce podj�o bieg, �omocz�c w�ciekle. Zanotowa� w sobie rado��, podniecenie, satysfakcj�, m�ciwo��, zaciekawienie i to pchn�o go do tego, �eby poderwa� delikatnie z ziemi g�ow� i dotkn�� zdecydowanym ruchem wargami ust Brigitte. Odpowiedzia�a intensywniej i po chwili ca�owali si� nami�tnie, ogarni�ci chwilowym napi�ciem i upojeni absyntem. Cosmo z pocz�tku nie wiedzia�, jak si� ca�owa�, skoro nigdy tego nie robi�, ale Brigitte, wida�, by�a ju� w tym nie�le wprawiona i ju� po chwili m�ody Black przej�� od niej spory poziom wiedzy. Nie by�o w tym romantyczno�ci, czu�o�ci, tylko dzikie emocje, zabawa, przyjemno��, korzy��…
Kilka minut p�niej Cosmo i Brigitte le�eli wci�� obok siebie, patrz�c na siebie z zaciekawieniem. Za oknem wci�� pr�szy� �nieg.
– Nigdy dot�d si� nie ca�owa�em… – stwierdzi� po chwili ciszy Cosmo. – �mieszne takie…
Brigitte nie odpowiedzia�a, u�miechaj�c si� tajemniczo. Zaleg�a cisza.
Zdawa�oby si�, jakby p�ynnie przeszed� od tamtej chwili do nast�pnej. Otworzy� szerzej oczy i zda� sobie spraw�, �e ksi�yc przew�drowa� ju� przez spor� cz�� nieba. Brigitte spa�a jak zabita obok niego. Cosmo zawiesi� na niej martwy wzrok i u�miechn�� si� do siebie z satysfakcj�. �adniutka z niej niunia… Pobawi� si� troch� jej p�owymi lokami. W�osy jak len…
Czternastoletni Black zas�pi� si� i, my�l�c z rozpacz� o Melisie, si�gn�� po butelk� z absyntem. Ostatnie �yki wyl�dowa�y w jego gardle. Z trudem wsta� z ziemi i wyrzuci� butelk� za pobliskie okno. Poczu�, �e musi natychmiast znale�� si� w ��ku. Powoli, chwiej�c si�, skierowa� si� w stron� drzwi.
Droga do loch�w okaza�a si� d�uga i trudna. Cosmo nie wiedzia�, czy na g�rze kto� jeszcze �wi�tuje i si� bawi, lecz, szczerze m�wi�c, mia� to kompletnie w nosie. Szed� z trudem, nogi odmawia�y mu pos�usze�stwa, kamienna pod�oga niebezpiecznie majaczy�a raz bli�ej, raz dalej, uciekaj�c mu spod st�p, oczy nie mog�y zawiesi� si� w jednym, konkretnym punkcie. Milcz�ce lochy wydawa�y mu si� tak �mieszne i jednocze�nie przera�liwie puste, tak przera�liwie, �e a� st�umi� w sobie szloch. Mia� wra�enie, �e o�wietlenie irytuj�co miga i przysparza mu halucynacji.
Opar� si� o �cian�, ca�y czas skupiaj�c si� tylko na tym, by nie gibn�� si� do przodu, co mu niestety grozi�o, odk�d rozsta� si� z Brigitte. Chwila, czy to na pewno za t� �cian� jest salon? I jakie by�o has�o?…
Cosmo ukucn�� z wysi�ku, ale za nic nie potrafi� sobie przypomnie�, jakie by�o has�o. Poczu� nag�e zdenerwowanie.
– No kurde!… Przecie� to jest… proste! Do cholery!… jak to by�o?… – rz�zi� do siebie w skupieniu, ale ze zdumieniem odkry�, �e nie jest w stanie my�le�.
– „Gadzia szybko��”… „Szybko�� w�a”… Nie? „W�owy spryt”… Cholera… – zacz�� si� �mia� z samego siebie, bo wyda� si� sobie samemu nagle skrajnie komiczny. – „Spryt gada”…
�ciana �askawie otworzy�a swe podwoje i Cosmo wgramoli� si� do �rodka salonu z trudem, wci�� chichocz�c na my�l o sobie samym.
Dotar� do dormitorium, wysilaj�c si� do ko�ca, chocia� w jego umy�le trwa�o to wieki i jednocze�nie jedn� sekund�. Dziwnie szybko otwar� drzwi, kt�re zamkn�� z najwy�sz�, chybocz�c� ostro�no�ci�. W dormitorium by�o ju� ciemno, jak przez grub� warstw� waty dochodzi�y do niego pochrapywania tych wieprz�w, Vincenta i Gregory’ego. Cosmo pomaca� najbli�sze ��ko, ale wykry� na nim czyj�� stop�. Znaczy, �e nie jego.
Obmaca� te� pozosta�e pos�ania i w ko�cu uda�o mu si� namierzy� swoje, lecz jaki� bezw�ad opanowa� jego cia�o i run��, jak d�ugi, obok ��ka. �wiat ko�owa� wok� niego, pod�oga dryfowa�a, jak na wodzie. Nagle wszystko si� kompletnie rozmy�o na moment, przypominaj�c sen, a kiedy Cosmo odzyska� jako tak� �wiadomo��, okaza�o si�, �e w�a�nie zwymiotowa� na pod�og�. Zanim zn�w si� wy��czy�, by odda� now� porcj� wymiocin, z obrzydzeniem odkry�, i� ma w nich p� twarzy i ca�y r�kaw lewej r�ki. Wymiotowanie troch� trwa�o.
Cosmo zamkn�� oczy, balansuj�c na granicy nieprzytomno�ci. Nic go nie obchodzi�o, �e �mierdzia�, �e w�osy lepi�y si� od wymiocin, �e zwr�con� kolacj� mia� nawet w jednej z dziurek od nosa, a ca�a r�ka lewa, od �okcia w d�, spoczywa�a w wymiocinach. Czu�, �e nie jest w stanie wsta�, pod�oga wci�� ko�ysa�a si�, przy okazji ko�ysz�c jego do zbawczego snu.
– Weso�ych �wi�t i tak dalej, Melisa… – wyrz�zi� jeszcze do siebie z jak�� satysfakcj� pomieszan� z rozpacz�, po czym wpad� w pusty, cichy, d�ugotrwa�y rechot.
– Saro?
Nie�mia�o odchyli�am sznurek pobrz�kuj�cych koralik�w, zas�aniaj�cych mi wej�cie do pokoju najm�odszego dziecka. Dwunastolatka siedzia�a przy oknie, obserwuj�c ciemniej�ce fale, bajecznie kolorowe niebo, s�o�ce zawieszone nad lini� horyzontu. Usiad�am obok niej na ��ku, obserwuj�c jej m�dr� i spokojn� twarz. Przenios�a na mnie szary, nieco zdziwiony wzrok i u�miechn�a si� krzywo.
– Wiesz, mamu�… Nigdy nie obchodzi�am tak dziwnych �wi�t. Bez �niegu i jest jeszcze jasno, mimo, �e zaraz jemy �wi�teczn� kolacj�… No i jest tata.
Nic nie odpowiedzia�am, u�miechaj�c si� delikatnie. Moja c�rka podkuli�a kolana pod brod� i w zamy�leniu przenios�a wzrok gdzie� na ziemi�.
Us�ysza�am za sob� melodi� poruszanych korali w drzwiach Sary i do pokoju weszli Remus z Syriuszem.
– Co jest? – zapyta� Syriusz, patrz�c to na mnie, to na Sar�. – Co� knujecie? My ju� dawno na was czekamy przy stole! My�leli�my, �e si� pacykujecie do kolacji, co by by�o do�� w�a�ciwe waszemu rodzajowi…
– Nie, Syriuszu, jest jeszcze co� takiego, jak ch�� porozmawiania, chocia� wiem, �e waszemu rodzajowi nie jest ona w�a�ciwa – odgryz�am si� i wytkn�am mu j�zyk.
– Tak tak, kochanie, ty zawsze masz racj�, koteczku! – powiedzia� przesadnie przes�odzonym tonem i zmia�d�y� mnie w u�cisku. Remus i Sara zachichotali.
Moja dwunastoletnia c�rka niewiele m�wi�a podczas kolacji. U�miecha�a si� co jaki� czas tajemniczo, ale sprawia�a wra�enie nieco melancholijnej i zamy�lonej. Syriusz i Remus nawijali jak op�tani, wt�aczali w siebie nieprawdopodobne porcje jedzenia, a grzane wino korzenne tak ich rozochoci�o, �e pocz�li odprawia� na �rodku salonu swego rodzaju taniec godowy Huncwot�w. Mog�abym przysi�c, �e kiedy� widzia�am podobny w wykonaniu Jamesa, przyczajonego za plecami McGonagall, kt�ra w tym czasie ruga�a za co� Petera, a nieopanowane parskni�cia Glizdogona wp�dza�y j� w szewsk� pasj� i tik policzk�w. W ka�dym razie, mia�y�my z Sar� kup� zabawy z po��wk� Huncwot�w. Jednak�e… gdy tak zerka�am na moje dziecko mimochodem, dostrzega�am, �e u�miech nie obejmowa� oczu. Gdy zrobi�o si� ju� p�no, Sara cmokn�a wszystkich na dobranoc i oddali�a si� do swojego pokoju. Nied�ugo potem wszyscy�my si� po�o�yli po tym weso�ym i radosnym dniu i w domku zapad�a ciemno�� i cisza. Syriusz i Remus zasn�li chyba szybko, w ko�cu nic dziwnego - namachali si� przy pajacowaniu jak g�upi. Nie mog�am spa�, wpatruj�c si� w sufit. By�o co�, co mnie uwiera�o wewn�trz, niepokoi�o, potrz�sa�o mn� ilekro� nieco przymkn�am powieki. Usiad�am na ��ku, omiataj�c wzrokiem Syriusza. Spa� jak dziecko. Powoli przenios�am wzrok na list, le��cy na szafce nocnej. List od Severusa, list pe�en niepokoju. Jak �ywo, przed oczami stan�o mi ostatnie zdanie, niczym ponure widmo.
“Co� si� zbli�a, Meg. Wiesz, o czym m�wi�, prawda?”…
Wzdrygn�am si�, jak po koszmarze i wsta�am z pos�ania. Nie zawracaj�c sobie g�owy nak�adaniem kapci, powoli sun�am w kierunku salonu, cicho, jak cie�. Podesz�am do pokoju Sary bezszelestnie, zmartwiona tym wszystkim, my�l�c, �e mo�e zerkni�cie na ni� uspokoi mnie troch� przed snem. Opar�am si� o futryn� i przez koraliki wisz�ce w miejscu drzwi, omiot�am j� wzrokiem zatroskanej matki. Us�ysza�am z zaskoczeniem, �e szlocha.
106. W kupie ra�niej, nawet tak malutkiej... Dodała Mary Ann Lupin Sobota, 28 Grudnia, 2013, 20:17
nareszcie nowa, przed ko�cem roku. chyba nast�pna nie b�dzie tak d�uga, tak si� przynajmniej zapowiada, ale kto to wie... grunt, �e wreszcie mia�am czas na przysiad przy kompie i zag��bienie si� znowu w �wiat Harry'ego Pottera
– M�j ojciec powinien si� o tym dowiedzie� i interweniowa�…!
– To dlaczego tego nie zrobi?
Draco zerkn�� z pogard� na Cosmo, gdy ten ze znu�eniem wepchn�� d�onie w kieszenie spodni od szaty. By� pierwszy tydzie� wrze�nia, wakacje w tropikach dawno odesz�y w niepami��, a zast�pi�y je szare chmury i deszcz. Cosmo t�skni� za nowym domem, w sensie dos�ownym, ale r�wnie� i metaforycznym. Bo dom z ojcem by� nowy.
Zastanawia� si� wci�� nad Mrocznym Znakiem, kt�ry wywo�a� spore poruszenie. Przypomnia� sobie, jak rodzice ucieszyli si�, gdy wr�ci� ca�y i zdr�w z mistrzostw, bo tak� panik� w nich wywo�a�. To niesamowite, jak jeden znak m�g� namiesza�. Teraz wszyscy zapewne m�wiliby tylko o tym, �e na horyzoncie k��bi� si� szare chmury, co� zwiastuj�ce. Ale uczta powitalna w Hogwarcie dokumentnie wykasowa�a takie my�lenie, bo w�a�nie na niej, kilka dni temu, uroczy�cie poinformowano o Turnieju Tr�jmagicznym, kt�ry w tym roku mia� si� odby� w szkole. Cosmo ten turniej w zasadzie nawet obszed�, ale potem musia� wytrzyma� noc z Draconem, podczas kt�rej Draco g�o�no snu� wywody na temat tego, co by zrobi�, gdyby wygra�, na co posz�yby pieni�dze, jakie szczytne cele by sobie postawi�, jakie zadania by go czeka�y i, obowi�zkowo, �e Potter jest g�upi i nie dopuszczono by go do rozgrywki, t�umacz�c to wybitnym cofni�ciem w rozwoju. Na szcz�cie dla Cosmo, on, Draco i Potter byli za m�odzi, by bra� udzia� w tym niebezpiecznym przedsi�wzi�ciu.
– Co jest, Draco, czy�by� si� sp�oszy�? – zadrwi� z kuzyna, gdy dotarli pod klas� obrony, a Malfoy nieco trwo�nie rozejrza� si� wko�o. – Kto wie, w co jeszcze mo�na by ci� przemieni�…
– Nawet mi nie przypominaj! – warkn�� blondyn. – Ten psychopata powinien trafi� do Azkabanu za to, �e bezprawnie zmieni� mnie w zwierz�! Co za tupet!
– Jak �mia�, cham jeden… – sarkn�� Cosmo, przedrze�niaj�c Dracona. – Czy�by zapomnia�, �e tylko wybitna jednostka, z kt�r� zadar�, ma prawo bawi� si� kosztem innych?
Draco tylko zerkn�� na niego z jakim� zaskoczeniem. Cosmo, nie patrz�c na niego, usiad� gdzie� z ty�u klasy, sugeruj�c tym samym, �eby wszyscy zostawili go w �wi�tym spokoju. Niestety, Draco nie poj�� aluzji i usiad� obok niego. Cosmo wbi� nieruchomy wzrok w swoj� r�d�k� z czarnego bzu, le��c� przed nim. Dlaczego nie m�g� by� po prostu ponad to? Czy Slytherin i �lizgoni musieli wywiera� na nim jakikolwiek wp�yw? Czu� si� z�y, w�ciek�y na ca�y �wiat, na wszystko, co go otacza.
– Alastor Moody – rozleg�o si� i nawet m�ody Black podni�s� wzrok. Ekscentryczny profesor, kt�ry najdalej trzy dni temu zamieni� Dracona w tch�rzofretk� za celowanie w przeciwnika zza plec�w, sta� przed nimi w pe�nej, pokiereszowanej i po�atanej krasie. Cosmo bez wi�kszego entuzjazmu, a przynajmniej tego okazanego s�ucha�, jak Moody wyczytuje list� nazwisk i kr�tko si� przedstawia.
– Schowajcie podr�czniki – warkn��, gdy ju� sko�czy� introdukcj�. – Dzi� przedstawi� wam trzy wybitnie niebezpieczne zakl�cia. Niewybaczalne Zakl�cia. Karane Azkabanem.
– Super… – szepn�� z wy�szo�ci� Draco, a jego blade oczy zamigota�y. – Zawsze chcia�em je pozna�. S�yszysz, Cosmo? B�dziemy mogli si� wreszcie czego� nauczy�!
– A co to s� te… – wymamrota� Cosmo bez �ycia, ale Draco go uciszy� ruchem g�owy.
– Kto� zna jakie�? – uni�s� brwi, gdy nikt nie odwa�y� si� ruszy�. – �lizgoni, co z wami?
Cosmo u�miechn�� si� nieznacznie na lekk� nutk� drwiny w g�osie Moody’ego. Nie ma to jak przekonanie, �e �lizgoni zabijaj� si� po k�tach w swym salonie z�owrogimi zakl�ciami.
– Kl�twa Cruciatus – ozwa� si� �askawy g�os Dracona. Wszyscy spojrzeli na niego z jak�� chytro�ci�, jakby sami mieli w�a�nie zamiar rzuci� t� kl�tw� na jakiego� bezbronnego uczniaka.
– Widz�, �e pan Malfoy doskonale operuje wiedz� wyniesion� z domu, tego si� w�a�nie spodziewa�em, dzi�kuj�! – u�miechn�� si� zjadliwie Moody. – Tak, Cruciatus. Zadaje b�l, potworny b�l. Takiego b�lu nie znacie. Mo�e nawet wytr�ci� ze zdrowych zmys��w…
Eterycznie zako�czone przez Moody’ego zdanie wpe�z�o delikatnie do m�zgu zaciekawionego Cosmo. Zakl�cie b�lu i cierpienia?
– A mo�na rzuci� je na siebie? – wypali�, zanim zd��y� pomy�le�.
Tym razem wszyscy spojrzeli na ich �awk� z odraz� i zaskoczeniem. Nawet Moody zamilk�.
– Eee… Panie Black, ma pan jakie� problemy ze sob�? – zagrzmia�.
– Tak tylko pyta�em. Czysta spekulacja – wzruszy� ramionami Cosmo.
– A Imperius te� jest Zakl�ciem Niewybaczalnym? – zapyta�a Dafne Greengrass.
– Tym zajmiemy si� potem!
– Imperius? – zapyta� Cosmo Dracona. – A co to?
– Przydatna rzecz – Draco wykrzywi� wargi. – Jak chcesz kogo� zmusi�, �eby robi� wszystko tak, jak chcesz, czaisz? Mo�e si� utopi� i o�mieszy� i posprz�ta� po tobie, wszystko! Dobre, nie?
Cosmo zamy�li� si�, wy��czaj�c na otaczaj�c� rzeczywisto��. Mie� w�adz� nad drugim cz�owiekiem… Najpierw pomy�la� o tym, jakie to musi by� wygodne, gdy wszyscy s�uchaj� tylko ciebie i spe�niaj� twoje zachcianki. Co m�g�bym kaza� zrobi�?
Nie wiedzie� czemu, nasun�a mu si� od razu Melisa Flaxenfield, kt�ra musia�aby go poca�owa�. Ta wizja go zaskoczy�a i zdenerwowa�a, pr�bowa� j� odp�dzi�, ale p�niej jego anarchiczna po�owa przej�a kontrol� i z jakim� z�owrogim chichotem satysfakcji podsun�a mu przed oczy my�l, �e m�g�by kaza� tej dziewczynie zrobi� WSZYSTKO, nawet, je�li nie do ko�ca wiedzia�, co wszystko mog�oby oznacza�, ale na pewno kaza�by jej powt�rzy� to, co zrobi� jej na si�� w maju. Buziak wyda� mu si� �miesznie skromny i ma�y, pruderyjny.
M�ody Black otrz�sn�� si� z tej czarnej, maziowatej my�li i nagle jego druga, lepsza po�owa zabra�a g�os. Podsun�a mu o wiele lepsz� wizj�, mianowicie siebie samego rzucaj�cego na swoj� osob� zakl�cie Cruciatus. A Melisa sta�a i patrzy�a z wy�szo�ci�, jak wije si� przed ni� w m�kach.
– Kochanie!
Sara wyszczerzy�a z�by, gdy wsta�a z dywanika przed kominkiem. W zasadzie ogrzewanie chatki w tropikach nie mia�o powalaj�co du�o sensu, ale kominek musia� by�, jak w ka�dym domu szanuj�cych si� czarodziej�w. Podesz�am i przytuli�am moj� dwunastoletni� c�rk�, targaj�c jej czarno-rude kosmyki.
– A tatu�? – spyta�a natychmiast.
– Nie wiem, gdzie� poszed�… – uda�am zasmucon�, a Sara r�wnie� si� zasmuci�a, po czym z westchni�ciem zawodu, �e Syriusz na ni� nie czeka�, powlok�a si� z kuferkiem do pokoiku. U�miechn�am si� pod nosem, wstrzymuj�c oddech. Zaraz potem z pokoju Sary dobieg�o mnie g�o�ne „MAM CI�, SZKRABIE!” Syriusza i pisk zachwyconej Sary, na kt�r� pewnie, znaj�c jego huncwockie wychowanie, zeskoczy� z szafy. Postanowi�am da� im chwil� dla siebie i, wci�� si� u�miechaj�c do siebie, roz�o�y�am na stole talerzyki do ciasta marchewkowego. Gdy Sara ju� wymi�tosi�a swojego tatusia, przyszli razem, a w zasadzie przywl�k� si� Syriusz st�amszony i zmia�d�ony, ale uchachany od g�ry do do�u, a Sara kokosi�a si� na jego plecach, uwieszona jego szyi i prawie dusz�ca biedaka.
– Sara, pu�� tat�, bo go zabijesz – parskn�am, patrz�c na t� dw�jk� rado�nie. – Usi�d�, upiek�am dla ciebie ciasto!
– To wspaniale ze strony Dumbledore’a – zacz�� Syriusz, kt�ry opad� na krzes�o. – Pozwoli�, by Sara sp�dzi�a z nami ca�y weekend! Jak w zasadzie to argumentowa�a�?
– Podkre�li�am, �e jest jedynym dzieckiem, kt�re nie mia�o z tob� styczno�ci po urodzeniu a� do teraz – odpar�am, kroj�c ciasto. – �eby� z ni� poby�, jak na ojca przysta�o i takie tam… Zreszt�, Remus niedawno by� na Vange, by obejrze�, czy z domem jest wszystko w porz�dku. Dopad�a go Agatha Route… Ach, nie m�wi�am ci czego�…
Zerkn�am na Sar� z lekkim pop�ochem, ale ona tylko b�ysn�a k�ami diabe�ka i jeszcze mocniej �cisn�a Syriusza za szyj�.
– Ekhym… Sara w zesz�ym roku w wakacje podj�a si� do�� zaskakuj�cej rzeczy… – ci�gn�am z zak�opotaniem. – Trudno to nawet nazwa� deklaracj�, ale sama nie wiem… Powiedzia�a pani Route, �e zgadza si�, by pani Route wyswata�a j� ze Stanleyem, jej synem.
– Co?! – zagrzmia� Syriusz z moc� i spojrza� surowo na swoj� c�reczk�, kt�ra ani przez moment nie okaza�a niepokoju, wr�cz przeciwnie.
– Stanley jest fajny! – wyszczerzy�a si�.
– Ale�… Chwileczk�! – zdenerwowa� si� Syriusz. – Tak z obcym cz�owiekiem?! Co to ma znaczy�?! Mam odda� moj� c�reczk� jakiemu� facetowi w jego brudne �apska!? Nie zgadzam si� na �adne ma��e�stwa z g�ry ustalone, to� to okrucie�stwo! Nikomu nie oddam mojego male�stwa, niedoczekanie!
– Tato!
– Czy�by, Syriuszu? – unios�am brew drwi�co. – Powiadasz, �e ma��e�stwo zaaran�owane to okrucie�stwo? Och, a to ciekawe…
Syriusz umilk� natychmiastowo, podkuliwszy ogon i wpatruj�c si� we mnie bezradnie, zabity w�asn� broni�.
– C�. Eee… – wyduka�. – Po prostu… Nie rozumiesz! Czy to ma sens, m�wi� o takich rzeczach, jak Sara ma dopiero dwana�cie lat? Co to, �redniowiecze? Przecie� kupa lat przed ni�, jeszcze dwadzie�cia razy zmieni zdanie, a ty jej nie powstrzymujesz przed przywi�zaniem do jakiego� mugola…
– To nie jest mugol, tylko Stanley! – zdenerwowa�a si� Sara.
– No wiem! – zignorowa�am Sar�. – Ale to one we dwie z Agath� si� tak um�wi�y, mnie w to nie mieszaj! Ja wysz�am z za�o�enia, �e po prostu jej przejdzie, jak zm�drzeje…
– Ale tamtej babie nie, bo jest ju� stara i zg�upia�a do reszty! – warkn�� Syriusz. – �eby na moje male�stwo sobie ostrzyc z�by, niech ja j� tylko dorw�…
– Ech! W ka�dym razie, Agatha dopad�a Remusa i powiedzia�a, �e Stanley p�acze za Sar� i ani razu si� nie widzieli w wakacje i �eby Sara wpad�a na jego szesnaste urodziny…
– Ale super! – ucieszy�a si� Sara, �ciskaj�c Syriusza mimowolnie, a te� a� wyda� zgrzyt zmia�d�onego.
– No dobrze, pu�cimy ci� na trzy godziny… – burkn�� Syriusz.
– Tato! – j�kn�a Sara.
Syriusz popatrzy� na ni� g��bokim, mocno zasmuconym spojrzeniem swych szarych oczu. Jego spojrzenie przypomina�o pieska, wyrzuconego w Bo�e Narodzenie na mr�z.
– Czyli wolisz kogo� innego, a nie mnie? – zapyta� wilgotnym tonem.
Prawie udusi�am si� ciastem marchewkowym ze �miechu, ale zamaskowa�am to kaszlem i dalej ogl�da�am Syriusza, wywo�uj�cego u Sary na si�� empatyczne odruchy.
– Wol� ciebie, tatusiu… – pisn�a Sara i przytuli�a go, ze wzruszenia prawie p�acz�c. Syriusz wyszczerzy� si� do mnie nad jej ramieniem u�miechem bardzo zadowolonego z siebie buca, po czym pu�ci� mi oko. Pokr�ci�am g�ow� z rozbawieniem.
– Chod�my na spacer, rodzino! – zakomenderowa� po chwili dziarskim tonem.
– Kochanie!
Sara u�miechn�a si� z lekk� konsternacj�, gdy drzwi domu otworzy�a pani Route, kt�ra chyba z zaabsorbowania, a nie specjalnie, zako�czy�a szlak czerwonej szminki rozsmarowanej na dolnej wardze a� na �rodku policzka.
– No, to chyba tu ci� zostawi�. – u�miechn�� si� wujek Remus, poczochra� jej czarno-rude, si�gaj�ce do �opatek kosmyki. – Nie pso� tu zbytnio!
– Och, panie Remusie! – ofukn�a go Agatha Route, automatycznie przekonana o cudowno�ci i anielstwie Sary. Jeden papilot spad� jej z w�os�w i pacn�� o chodnik. – Chod�, Stan ju� czeka!
– To do zobaczenia za trzy godziny! – wyszczerzy�a z�bki Sara i wesz�a do domu pa�stwa Route, co zreszt� uczyni�a ch�tnie, bo wrzesie� by� tego dnia deszczowy i zimny.
Pani Route wepcha�a j� po schodach na g�r� i zostawi�a przed drzwiami do pokoju Stanleya. Sara zacz�a si� zastanawia�, dlaczego nie widzi �adnych go�ci. W domu by�a cisza i spok�j. Nawet j� to odrobin� zestresowa�o, �e mo�e Stanley zaprosi� tylko j� na swoje urodziny. Nie wiedzie� czemu, nagle poczu�a si� zagubiona i zamkni�ta w sobie. Nie wiedzia�a, jaki Stanley czeka na ni� za drzwiami. Ostatnio bowiem widzia�a go rok temu, na kr�tko przed jego pi�tnastymi urodzinami. A mo�e ju� nie jest tym samym? Nagle przestraszy�a si� bardzo tego, na co zgodzi�a si� nieopatrznie przy mamie Stanleya. Mo�e jednak trzeba by�o pos�ucha� mamy i najpierw zm�drze� o te par� lat?
Nie mia�a wyboru, musia�a zapuka� do drzwi swojego przyjaciela. Stanley by� nieco zdenerwowany, gdy zamaszy�cie otworzy� portal, ale potem odetchn�� z ulg�.
– W�a�… My�la�em, �e to moja matka… – mrukn��.
Sara opad�a na ��ko, Stanley spocz�� obok niej. Stwierdzi�a wewn�trz, �e wygl�da w dzie� swych szesnastych urodzin niezwykle staro i m�sko, jak na jej dwana�cie lat. Ba, wyda�o jej si�, �e jest dzieckiem. Czy tak bezbronnie jak ona czu�a si� na �wiecie ka�da dziewczyna czy kobieta, kt�ra by�a od g�ry obiecana komu�? Wyda�o jej si� naturalne, �e gdyby tylko powiedzia�a mamie i tacie, �e nie chce by� kiedy�, za dziesi�� lat, �on� Stanleya, to by si� zgodzili, ale pani Route chyba by dosta�a zawa�u… A mo�e powinno si� och�on��, teraz niczego nie obiecywa� i poczeka� z decyzj�?
– Jak si� masz? – zapyta� Stanley, widocznie bardzo spi�ty. Chyba te� wiedzia�, w co jego mama ich wpakowa�a. Sara nawet zastanawia�a si�, czy d�ugo si� z ni� o to k��ci�.
– Dobrze… – dwunastolatka spali�a ceg��, my�l�c gor�czkowo nad tym, co powie mu, gdy zapyta o szko��. A potem dotar�o do niej, �e Stanley zawsze trzyma� j� na kolanach jako m�odsz� siostrzyczk�. Teraz takie co� wyda�o jej si� wr�cz niestosowne. – A ty?
– B�d� studiowa� prawo. Tak sobie postanowi�em – westchn�� szesnastolatek.
– Aha. – Sara wykrzywi�a si� na my�l o tak przyziemnych studiach. – I co b�dziesz potem robi�?
– Pewnie b�d� prawnikiem… A co z tob�?
– Jeszcze jestem za m�oda na takie rzeczy! – Sara roze�mia�a si� wdzi�cznie, zgrabnie udaj�c dziecko, siedz�ce wci�� w g��bokim prze�wiadczeniu, �e b�dzie ksi�niczk� na kucyku. – Tak du�o nauki przede mn� i du�o r�nych decyzji…
– Poczekaj… – sykn�� Stanley, obserwuj�c drzwi. Zmarszczy� brwi z irytacji. Sara te� zobaczy�a w szparze pod portalem cie� dw�ch n�g, przys�uchuj�cych si� im przez drewno. Poczu�a si� bardzo g�upio. Troch� tak, jak m�g�by si� poczu� kanarek, wpuszczony do klatki z innym kanarkiem p�ci przeciwnej, a gapie staliby nad nimi i czekali, a� kanarki zaczn� si� na zawo�anie rozmna�a�. Czego w zasadzie oczekiwa�a pani Route, zamykaj�c w pokoju dwunastolatk� z szesnastolatkiem?
– Dlaczego w zasadzie zaprosi�e� mnie, a nie swoich kumpli? – zapyta�a Sara najciszej, jak si� da�o. Stanley wyd�� wargi.
– Kumpli mam na co dzie�, a ciebie nie widzia�em ju� ponad rok. Poza tym, mama powiedzia�a, �e �adnych rozwydrzonych, przeszkadzaj�cych rozrabiak�w – odpar� powoli. – Mia�a� by� tylko ty.
Zrobi� si� czerwony, po czym znowu zapad�a cisza, a dzieci zastanawia�y si�, kiedy pani Route przestanie czatowa� na co� pod drzwiami, na co tam czatowa�a.
– Stan? – zapyta�a Sara cichutko. – Jak ty si� z tym czujesz?
– Z tym, �e…?
– Tak, z TYM.
– Yyy… – Stanley podrapa� si� po blond czuprynie. – Szczerze? Zastanawiam si� w og�le, jak to si� sta�o, �e si� na to zgodzi�em. Nie zrozum mnie �le, tu nie chodzi o ciebie… Po prostu, to takie ograniczaj�ce ruchy. R�wnie dobrze mog�em po prostu za par� lat zapuka� do twoich drzwi z kwiatami i ci si� o�wiadczy�, bez takich ceregieli mojej matki…
– To znaczy, �e ciebie nie przera�a, �e jeste� do mnie przywi�zany? – Sara wytrzeszczy�a szare oczy w szoku. – �e musisz bra� �lub ze mn� konkretnie? Denerwuje ci� tylko sytuacja?
– No tak, to �e to ty, jako� mnie nie irytuje, ja generalnie niezbyt lubi� towarzystwo dziewczyn, poza tob�, jestem raczej niezbyt romantyczny… – podrapa� si� po g�owie, potem spyta� podejrzliwie – A ty nie masz tak? Dra�ni ci�, �e to ja?
– Nie, no sk�d… – sk�ama�a g�adko Sara, przetrawiaj�c to, co us�ysza�a. Czyli on si� wcale nie ba�, �e spotka kogo� lepszego? Nie ba� si�, �e ta decyzja by�a zbyt wczesna i pochopna? Przecie� czeka�y go ca�e studia prawnicze! Ale on nie chcia� na nich pozna� by� mo�e mi�o�ci swego �ycia, wola� ju� by� przyobiecany Sarze. M�oda panna Black poczu�a si� jako� dziwnie, gdy tak pomy�la�a o bierno�ci Stanleya. Wr�cz ogarn�o j� obrzydzenie do samej siebie. Tylko dlatego, i� ona zacz�a dostrzega� pu�apk�, na jak� si� zgodzi�a. Dotar�o do niej, �e zgodzi�a si� dobrowolnie na �ycie prze�yte obok prawnika, kt�rego traktowa�a jak brata. Mugolskiego, zwyczajnego prawnika. Tak zwyczajnego i niemagicznego, jak nudne mleko z kluskami, kt�re wt�acza�a w ni� od zawsze mama.
Kwestia posiadania ojca okaza�a si� dla Rosemary jak od�ywcza terapia. Powr�ci�a do szko�y ju� kilkana�cie dni temu z tak� si�� wewn�trzn� i werw�, jakiej nie mia�a przez poprzednie trzy lata. Nawet perspektywa p�j�cia na pierwsz� w tym roku szkolnym lekcj� staro�ytnych run�w z Hermion� wyda�a jej si� ekscytuj�ca.
– Pomy�la�am, �e mo�e tw�j brat da�by si� nam�wi� na rozprzestrzenienie mojego stowarzyszenia tak�e w Ravenclawie? – szczebiota�a Hermiona, gdy we dwie wspina�y si� na schody. Rosemary rykn�a takim �miechem, �e paru m�odszych uczni�w spojrza�o na ni� z pop�ochem.
– Hermiono! – pokr�ci�a g�ow� z politowaniem. – Nicholas ma problem z interpretacj� zegarka, planu, a nawet ruchu swoich r�k i n�g, a ty uwa�asz, �e b�dzie biega� po salonie i nawraca� wszystkich na t� twoj� roztocz�…
– WESZ! – krzykn�a przenikliwie Hermiona, do granic mo�liwo�ci obra�ona. – Poza tym, to jest W-E-S-Z, ile razy mam wam to…
– Jak my�lisz, dlaczego mamy pierwsz� lekcj� run�w dopiero w trzecim tygodniu wrze�nia? – przerwa�a jej brutalnie Rosemary.
– Och, czy to nie oczywiste? – prychn�a Hermiona, wci�� oburzona. – Po prostu nauczyciel pojawi� si� dopiero teraz!
– Tyle wiem… – burkn�a czternastolatka. – Ale dlaczego dopiero teraz?
– Pewnie profesor Dumbledore mia� problem ze znalezieniem odpowiedniego kandydata… Mam jedynie nadziej�, �e b�dzie r�wnie dobry co poprzedni i przeczyta wypracowanie, kt�re dla niego napisa�am…
Rosemary nie zd��y�a si� zdziwi� tym, ile energii w egzystencj� wk�ada Hermiona, bo w�a�nie drzwi do klasy otworzy� im jaki� wysoki, chudy mruk i gestem zaprosi� ich do �rodka. Dziewczyny usiad�y raczej blisko, by�o to odruchem Hermiony, a Rosemary, chc�c nie chc�c, robi�a to samo.
– Witajcie! – nowy, najwy�ej czterdziestoletni nauczyciel zzu� mask� mruka i przywdzia� inn�, bardziej szydercz�, gdy tylko jego naburmuszon� twarz okrasi� dziwaczny u�mieszek. – Ciesz� si�, �e jeste�cie do�� nieliczn� grup�, czwartoklasi�ci. Tak jest lepiej. Ja nazywam si� profesor James Gamp i b�d� was uczy� run�w co najmniej przez nast�pne dwa lata, do SUM-�w.
– Ciekawe, czy te� b�dzie taki wy�omowy, jak Moody… – szepn�a Rosemary do Hermiony. Ta, zwykle niech�tnie rozmawiaj�ca na lekcjach, dyskretnie naskroba�a par� s��w na �wistku pergaminu i przesun�a go po blacie w kierunku Rosemary, ponownie oddaj�c si� spijaniu ka�dego s�owa z ust profesora Gampa. „Nie bez przyczyny Moody jest wy�omowy. W ko�cu Dumbledore sprowadzi� go tu w zwi�zku z wydarzeniami z mistrzostw. A nauczyciel run�w to �adne fajerwerki, wi�c raczej wy�omu nie b�dzie, chyba jedynie w programie i sposobie nauczania…”. „My�lisz?” dopisa�a Rosemary pod wypowiedzi� Hermiony, ale zanim przekaza�a karteczk� do w�a�cicielki, doda�a „Jak s�dzisz, czy Dumbledore si� boi?”. Hermiona wypu�ci�a powietrze nosem, gdy to przeczyta�a i odpisa�a: „Chyba po prostu chce by� ostro�ny. Nie udawajmy, �e nic si� nie dzieje… A co z b�lem blizny Harry’ego?”. Rosemary zamy�li�a si�, przygryzaj�c wargi, ale nie zd��y�a nic odpisa�.
– Skoro panna Black jest tak zaj�ta rozmy�laniem nad kwestiami zwi�zanymi z lekcj�, to mo�e odpowie na pytanie, kt�re zada�em? – us�ysza�a przez mg�� i zesztywnia�a.
Zda�a sobie spraw�, �e ca�a klasa patrzy na ni�, wi�c nieco buntowniczo i spode �ba �ypn�a na profesora Gampa, kt�ry wpatrywa� si� w ni� z drwin�.
– No wi�c? – zach�ci� j� szyderczo.
– Nie – uci�a Rosemary kr�tko i wyzywaj�co, a tak naprawd� chcia�a powiedzie� cokolwiek.
– Nie? – profesor uni�s� brwi.
– „Nie” to odpowied� na pana pytanie.
Profesor pokiwa� powoli g�ow�. Jej odpowied� nie mija�a si� z prawd�, w ko�cu zapyta�, czy mo�e odpowiedzie� na jego pytanie, ale nie okre�li�, jakie, a �e Rosemary nie mog�a odpowiedzie�, wi�c zareagowa�a w�a�nie tak. Czu�a jednak, �e t�umaczenie tego by�oby nie na miejscu.
– S�usznie, to odpowied� na to pytanie… – przyzna�, a Rosemary odetchn�a. Podszed� do niej i pochyli� si� nad jej i Hermiony �awk�. Prze�kn�y obydwie �lin�. – Upiek�o ci si�, dziewczyno, tym razem. Ze mn� nie ma �art�w, wi�c prosz� uwa�a�. Panno Black – wycedzi� ostatnie s�owa, u�miechaj�c si� dziwnie niebezpiecznie.
Dopiero, gdy wr�ci� za katedr�, Rosemary si� rozlu�ni�a. Przebieg�y j� ciarki. Nawet czarne oczy Snape’a nie by�y tak przera�aj�ce, jak ten mylnie dobrotliwie wygl�daj�cy, nieco szalony b��kit.
Korytarze o�wietla� md�y blask �wiec, lecz o �ciany nie odbija� si� praktycznie �aden d�wi�k, z wyj�tkiem pojedynczych trzask�w od strony jakiej� zbroi. Robi�o si� p�no, ale mrok dopiero powoli spada� na �wiat. Wrzesie� przyni�s� wiatr i wod�, lej�c� si� z nieba strumieniami. Cosmo Black szed� bardzo wolno po jednym z d�ugich, opuszczonych korytarzy, nawet szept nie przeszkadza� mu w nurzaniu si� w samotno�ci. Czu� si� skonfundowany swoim zachowaniem. Nigdy nie zachowywa� si� dot�d tak, jak od pocz�tku roku. Gdyby m�g� okre�li� sw�j stan najbardziej obrazowo, to pewnie powiedzia�by, �e usycha. Denerwowali go Vincent i Gregory, bezlito�ni i �li, dra�ni� go Draco, jego paniczykowato�� i zakochanie w ob�lizg�ym z�u i czarnej magii, a z rokiem na rok Draco zdawa� si� by� coraz mniej niewinny. Nigdy wcze�niej Cosmo nie czu� takiej potrzeby oderwania si� od swego szkolnego domu. Obrzydzenie wywo�ywa�a w nim cho�by szata i naszywka z w�em. Zdj�� sygnet. Co dziwniejsze, nie pami�ta�, by by� tak nastawiony na samym pocz�tku, gdy nie umia� si� pogodzi� z faktem, �e zosta� �lizgonem. Nawet wtedy nie czu� si� tak obrzydliwie w swej �lizgo�skiej, w�owej sk�rze. I zupe�nie nie wiedzia�, sk�d ta nag�a nienawi�� do swego domu.
W��czy� si� samotnie po korytarzach i tak sobie usycha� w opuszczeniu przez wszystkich, nie mog�c znie�� przebywania w lochach. Praktycznie wcale si� tam nie kr�ci� od pocz�tku roku. Tak jakby t�sknota za czym� ci�gn�a go ku g�rze, wyci�ga�a z ciemnej ziemi, bagna, jakby chcia� by� na powierzchni, sk�pany w jasnym blasku, a nie przemyka� w zdradzieckim cieniu, w kt�rym czyha�o z�o…
Na dziedzi�cu nie by�o nikogo, gdy stan�� na korytarzu przy jednej z arkad, kt�rych korona oplata�a pusty plac. D�� wiatr, a li�cie ta�czy�y na tle czarnych, ci�kich chmur, zwiastuj�cych deszcz. Cosmo nie przejmowa� si� zimnem i czarnymi kosmykami, kt�re �askota�y go w policzki, obserwowa� tylko czarny mrok dooko�a niego, zanurzony po uszy w kleistym, aksamitnym i dusz�cym morzu destrukcji, jakie pokry�o jego serce, wzrok, umys� i ducha. Wszystko zakrywa�a ciemna kurtyna, ale za ni� by�a tylko czarna dziura. Ch�opak nie widzia� nic poza ciemno�ci�.
I gdy tak ton�� w mroku swego serca, w cieniu samotno�ci, dotar�o do niego, �e kto� jednak na dziedzi�cu by�. Na jednej z arkad przycupn�a samotna, drobna posta�, a jesienny wiatr rozwiewa� jej kasztanowe pukle. Cosmo drgn�o serce, jakby otrz�saj�c si� z czarnej mazi, od�ywiaj�c. To by�a Melisa Flaxenfield. Chod� zaledwie dwunastoletnia, nie wygl�da�a jak dziecko, wr�cz przeciwnie. By�a ponadczasowa, gdy tak patrzy�a filozoficznie na k��by ciemnych chmur, zakrywaj�c niebo. Cosmo obserwowa� j�, przyczajony za arkad�, maj�c wra�enie, �e kotara ciemno�ci si� rozdar�a i teraz delikatny snop �wiat�a o�wietli� jego udr�czon� twarz. Melisa nie ruszy�a si� przez kilkana�cie minut, zamy�lona i powa�na. Czternastolatek zacz�� si� zastanawia�, co prze�y�a przez niego przez wakacje. Czy to doda�o jej powagi? A mo�e taka po prostu by�a z natury, powa�niejsza i refleksyjna? Takie sprawia�a wra�enie. Inne dziewczyny by� g�upie, ha�a�liwe, przeci�tne, przyziemne, starsze, m�odsze, brzydsze i �adne, niewa�ne… Poczu� uk�ucie pro�by do losu: chcia�, by Melisa mu o swojej naturze opowiedzia�a. A tak�e o tym, dlaczego przychodzi samotnie wieczorami na dziedziniec. Czy on i ona teraz ton�li w samotno�ci jednocze�nie? Jak bardzo ich my�li, emocje i t�sknoty by�y to�same? Chcia�by o tym pos�ucha�, usi��� obok i po prostu zas�ucha� si� w rytm jej �ycia, oddechu, serca, my�li, odkry� t� opalizuj�c� wszystkimi kolorami krain�. Dziewczyna by�a taka pi�kna i odwieczna, chocia� Cosmo zdawa� sobie spraw�, �e obydwoje s� jeszcze na progu dojrzewania. Czy jednak mia�o to jakie� znaczenie? M�ody Black pomy�la�, �e w por�wnaniu do �ez, jakie przed chwil� przeci�y jego policzki, gdy tak patrzy� i t�skni� za ni�, to nie ma �adnego znaczenia. Jak nieistotne i �mieszne wyda�y mu si� suche fakty, gdy usycha�. Dla niej.
Mamo i Tato!
Wszystko po staremu, czyli bez sensu. Nie ogarniam, tak bardzo nie ogarniam! W tym roku czekaj� nas sumy i wszyscy nam to ca�y czas powtarzaj�… Ju� spa� nie mog� o to dziadostwo, mam wra�enie, �e mi sum zaraz ze skarpetki wyskoczy.
Z eliksir�w, jak zwykle, idzie mi super, reszta do bani. Ale mo�e zdam ze dwa sumy, niech si� zlituj�. Pr�buj� si� nawet uczy�, ale jak tylko pomy�l� o moich problemach sercowych, albo zerkn� za okno, to ju� nic mnie nie przywo�a z powrotem do ksi��ek i notatek, zreszt�, jakbym jakie� mia�…
Tamara m�wi, �e si� za ma�o przejmuj� i niesystematycznie pracuj�, ale ona po prostu nie widzi tych pi�knych rzeczy za oknem, kt�re docieraj� do mnie znacznie lepiej, ni� g�upie formu�ki z transmutacji. No i w og�le to powiedzia�a mi, �e jest dumna z tego, �e was pozna�a lepiej i przekona�a si�, kim jeste�, tato.
Podobno jest tu jaki� turniej, ale ja nie ogarniam sum�w, wi�c turniej te� niezbyt mnie interesi. Na pewno za par� miesi�cy b�d� lepiej wiedzia�, o co chodzi, i wtedy wam napisz�, co to za turniej, dobra?
Nicholas
Wymienili�my z Syriuszem pe�ne politowania spojrzenia i parskn�li�my, po czym list Nicholasa wyl�dowa� na pod�odze przy ��ku. By� �adny, upalny dzie�, a my wylegiwali�my si� w ch�odach sypialni. Remus, jak zwykle, pracowa�, podczas kiedy my korzystali�my z czasu dla siebie nawzajem. Czasem by�o mi go szkoda, ale pomy�la�am, �e z Syriuszem zas�u�yli�my na to, by skupi� si� teraz na naszej relacji.
– Daj, teraz chc� przeczyta� list od Rosemary! – Syriusz si�gn�� na szafk� i rozwin�� list.
Drodzy rodzice!
W szkole si� dzieje! Wszyscy m�wi� tylko o turnieju Tr�jmagicznym! Chyba tylko Hermiona jest bardziej skupiona na pomaganiu skrzatom domowym, no ale Hermiona zawsze interesuje si� raczej nudnymi rzeczami, typu nauka. Jestem do�� podekscytowana tym rokiem, ale ca�y czas zastanawia mnie Mroczny Znak. Bardzo si� boj�, tak jak i moi przyjaciele. Je�eli Sami-Wiecie-Kto czyha na nasz spok�j rodzinny, to b�dzie mia� ze mn� do czynienia, bo jestem w�ciek�a, �e jest taka mo�liwo��!
Mamy za profesora od obrony bardzo ciekawego go�cia, to auror. Zreszt�, na pewno znacie Moody’ego. Jest �wietny! Zna si� na obronie, ale pokazuje nam naprawd� przera�aj�ce rzeczy (no, poza sob� samym)! Tak poza tym to wszystko jest po staremu, tylko Hagrid przysma�a nas skl�tkami tylnowybuchowymi i jest nowy profesor od run�w, pan James Gamp.
Mam nadziej�, �e ju� za nied�ugo si� zobaczymy, �e pa�dziernik i listopad min� b�yskawicznie i wreszcie b�dzie Bo�e Narodzenie!
Wasza Rosemary
– Mroczny Znak mnie wci�� niepokoi… – westchn�am, gdy i ten list zosta� odrzucony. Syriusz cmokn�� mnie w czubek g�owy, obejmuj�c mocniej ramieniem.
– Dumbledore �ci�gn�� Alastora z emerytury… – mrukn�� m�j m��. – To mi si� wydaje niezwykle podejrzane, Mary Ann. Chyba Dumbledore wie, �e co� nadchodzi.
– A mo�e to tylko dmuchanie na zimne, a znak wyczarowa� kto�, kto chcia� przestraszy� dla zabawy og�? – spyta�am z nadziej�.
Syriusz tylko si� zamy�li�, ale zamiast mi odpowiedzie�, chwyci� za list od Cosmo.
Kochani rodzice!
Jak si� czujecie? Mam nadziej�, �e lepiej, ni� ja.
Tu, w szkole, m�wi si� g��wnie o Turnieju Tr�jmagicznym, ale ja nie czuj� si� jako� niezwykle tym zaj�ty. Mam mas� innych problem�w i w�tpliwo�ci na g�owie, po co mam si� jeszcze do�owa� i ogl�da�, jak jaki� biedny delikwent jest rozrywany na arenie przez chimer�, czy co� w tym gu�cie. Draco si� zacz�� ostatnio podnieca� Zakl�ciami Niewybaczalnymi i chcia� mnie zmusi�, bym z nim si� ich nauczy�, ale ja mam go do�� i ch�tnie nauczy�bym si� Imperiusa, by kaza� mu naje�� si� mordoklejek, na�o�y� wiadro na g�ow� i zapakowa� si� w pud�o na Fid�i. Zreszt�, wszystkich mam do��. Wczoraj gada�em z moim ojcem chrzestnym i chyba jako jedyny mnie zrozumia�, nawet je�li udawa�, �e mnie nie s�ucha. Ale ja wiem, poznaj� po jego spojrzeniu, �e co� go ruszy�o, gdy opowiada�em o moich problemach!
Czuj� si� �le, bez dalszego komentarza. Ale mam nadziej�, �e mi przejdzie. Tak�e, uszy do g�ry, rodzice, Wasz dojrza�y syn sobie da rad�! Ale jakby co, to nie chc� bzu na grobie. Jest taki obrzydliwie kojarz�cy mi si� z pewn� osob�!
Cosmo Remus Black
Unie�li�my brwi, po czym i ten list opad� na pod�og�. Syriusz westchn��:
– Cosmo dojrzewa… Ile mnie omin�o w �yciu, nie mog�em niczego obserwowa�, niczego widzie�… Teraz, kiedy moje dzieci s� ju� nastoletnie i wylatuj� w �wiat, ja jestem spragniony zatrzyma� je tylko dla mnie i dla ciebie…
– Wiesz… – u�miechn�am si� delikatnie. – Niekt�rzy nie maj� nawet tego…
– Racja! – Syriusz jakby si� troch� rozpogodzi�. – Mam ciebie i dzieciaki, Nicholas, co prawda, musi si� podobno po�egna� z �yciem za par� lat, ale ja w to nie wierz�. Uciek�em z Azkabanu, uciek�em z mojego domu, zdoby�em ciebie, czyli uparciucha, by�em w Zakonie, niech mi nikt nie wmawia, �e nie mog� uratowa� mojego syna!
– Ale�!… – rozszerzy�am oczy. – Syriuszu, czy nie uwa�asz, �e sta�e� si� troch�… szalony? W sensie… jak chcesz powstrzyma� tak pot�n�, �mierteln� kl�tw�? Nie s�ysza�am, by �miertelne kl�twy da�o si� cofn��!
– A s�ysza�a� kiedykolwiek o tym, �e mo�na prze�y� Avad�? – prychn�� Syriusz, po czym pozwoli� si� odda� licznym procesom my�lowym zachodz�cym pod czupryn�.
***
TURNIEJ TR�JMAGICZNY
W pi�tek 30 pa�dziernika o godz. 18.00 przyb�d� do nas delegacje z Beauxbatons i Durmstrangu. Lekcje sko�cz� si� o p� godziny wcze�niej. Uczniowie odnios� torby i ksi��ki do dormitori�w i zbior� si� przed zamkiem, by powita� naszych go�ci przed uczt� powitaln�.
– �au, obcy w naszej szkole! – cieszy�a si� Charlotte, kt�ra, jako mo�e nie najwi�ksza, ale najbardziej umiej�ca dopi�� swego, dopcha�a si� do og�oszenia. – To dobra okazja, by pokaza�, jak nasza angielska szko�a, ziemia i wszystko, co nas otacza, jest najlepsze!
– Chyba nie do ko�ca tu po to przyjad�… – zauwa�y�a Sara, staj�c na palcach.
– Ale mo�e przy okazji trzeba im to pokaza�! – uci�a wynio�le Charlotte, jakby to przes�dza�o spraw�. Melisa i Sara wymieni�y porozumiewawcze spojrzenia.
– Su�cie si�, lasencje… – Sara podskoczy�a, gdy Artemis, kt�ry pojawi� si� znik�d, zawiesi� g�ow� nad jej ramieniem i ogl�da� og�oszenie.
– Mo�e grzeczniej? – fukn�a na� Charlotte w taki spos�b, �e cz�� uczni�w, czytaj�cych og�oszenie, dosta�a zbiorowego wytrzeszczu w przestrze�.
– Oczywi�cie, panno McLaggen! Chcia�em tylko poprosi�, by� zrobi�a mi �askawie miejsce, ale wiem, �e na to nie zas�uguj�, b�d�c tak niegodnym… – Artemis zgi�� si� wp�, prawid�owo wykorzystuj�c swoje arystokratyczne geny, po czym chwyci� j� za pulchn� d�o�.
– Pu�� mnie, imbecylu, �pieszy nam si� na eliksiry!…
– Och, to rzeczywi�cie problem, mo�e pani� wrzuc� na mego ogiera i odwioz� osobi�cie?
Zanim Charlotte, Melisa i Sara zreflektowa�y, Artemis gwizdn��, jakby przywo�ywa� jakie� zwierz�. W tej samej chwili p�omiennorudy, �ylasty Thaddeus Clarke rzuci� si� ku Charlotte, b�yskawicznie przerzuci� j� sobie przez rami� jak dorodny baleron i, w og�le nie uginaj�c si� pod jej kr�g�ym ci�arem, uciek� z wrzeszcz�c� gdzie� w kierunku schod�w. W ko�cu niewybredne, soczyste epitety blondynki ucich�y, a Artemis otrzepa� d�onie, jakby przeni�s� worek cementu.
– I po k�opocie – rzuci� do Feliksa, stoj�cego obok.
– Hej! – zdenerwowa�a si� Sara. – O co chodzi? Co zrobili�cie z Charlotte?
– Nie spinaj si�, siostro! – wyszczerzy� si� Artemis. – Charlotte po prostu nie rozumie, �e z�o�� pi�kno�ci szkodzi i wystarczy mie� Clarke’a pod r�k�, �eby j� usun�� z pola widzenia, gdy nadmiernie otwiera sw� buzi� z do�eczkami.
– Ale gdzie on j� wyni�s�? – przerazi�a si� Melisa.
– Ukartowali�cie to! – Sara zdenerwowa�a si�, �ciskaj�c d�onie. Artemis nieco si� zaniepokoi�, chyba pami�taj�c, co zrobi�a rok temu z kranami w damskiej toalecie. – Napu�cili�cie na ni� Clarke’a! On j� przecie�, nawet niechc�cy, zdezintegruje!
– Miej troch� wiary w naszego koleg� nie z tej ziemi! – obruszy� si� Artemis. Zabrzmia� dzwonek, wi�c we czw�rk� ruszyli ku lochom. – Poza tym, wcale nie napu�cili�my na ni� Thaddeusa!
– On tak reaguje, gdy si� na niego gwizdnie! – przytakn�� Felix z jak�� nutk� bezradno�ci. – Choruje na to ju� od wtorku, a my nie wiemy, jak mu z tym pom�c…
– Wczoraj prawie wyskoczy� z Constantinem na plecach przez okno, po tym, jak gwizdn��em…
– Biedak, ja bym si� ba� narazi� Constantinowi…
– Och, w takim razie to wspania�a pomoc koledze, kt�remu co� w m�zgu si� przestawi�o, �eby go jeszcze zmusza� do powielania tych dziwnych reakcji! – prychn�a Sara.
– A mo�e on jest superinteligentnym nadcz�owiekiem, kt�ry tak naprawd� symuluje i ma z nas w duchu pierwszorz�dn� zlew�? A to wszystko sk�ada si� na jego z�o�one badania, nawet to, �e wszyscy naoko�o maj� go za przoduj�cego idiot�? – zastanowi� si� Artemis.
T� wizj� okrasi� widok, kt�ry zobaczyli, gdy dotarli pod klas�, Charlotte siedzia�a wymi�toszona pod �cian� niczym rzucona tam szmacianka, a Thaddeus do sobie tylko znanej melodii ko�uj�cej pod jego czerwon� czupryn� wyczynia� na �rodku korytarza jakie� dziwne, mechaniczne ruchy swymi chudymi odn�ami, jakby co� ta�czy�.
– Patrz! – krzykn�� nagle w kierunku Charlotte ochryple. – To dla ciebie przecie�!
– Charlotte! – Melisa podbieg�a do niej w pop�ochu i szturchn�a j� w rami�. – �yjesz?
Gdy tylko dotkn�a kole�anki, Thaddeus pocz�� wydawa� z siebie potworne odg�osy przypominaj�ce koguta, kt�rego kto� powiesi� u stropu za intymne cz�ci cia�a i teraz zbli�a si� ku niemu z siekier�. Ca�y loch zadr�a�.
– Uciszcie go! – pisn�a Sara do ch�opak�w, zatykaj�c uszy.
Artemis i Felix dopadli do Thaddeusa i zacz�li nim szarpa�, a on wci�� dar� si� dziko z nies�abn�cym zapa�em. Reszta uczni�w zatka�a uszy, bo moc w p�ucach Clarke mia� niebagateln�. W ko�cu uda�o im si� zaci�gn�� go to toalety i zamkn�� w niej, przytrzymuj�c drzwi w�asnym cia�em. Troch� si� zbuntowa�, jazgot, kt�ry wci�� inicjowa�, urywa� si� miarowo, gdy wali� sob� samym w drzwi na korytarz w celu wyj�cia z izolatki, jak� sta�a si� toaleta, ale po chwili g�os ucich� i uderzanie w portal te�. Ch�opcy z niepokojem wymienili spojrzenia boj�c si�, co Thaddeusa mog�o w toalecie zaj�� i lepiej zerkn��, czy nie po�kn�� umywalki. Felix tylko omi�t� spojrzeniem wn�trze i natychmiast zatrzasn�� szpar�, kt�r� uchyli�.
– Tylko nabiera wody w usta i pluje po �cianach… – odetchn�� z ulg�.
Niestety, to us�ysza� zbli�aj�cy si� na lekcj� profesor Snape. Omi�t� ich tylko spojrzeniem.
– Minus pi�� punkt�w za Clarke’a i jego przysparzanie wo�nemu roboty. I pi�� za wrzask, kt�ry us�ysza�em par� pi�ter wy�ej. I siedzicie dzi� osobno, wszyscy trzej.
Artemis i Felix tylko rozdziawili buzie na tak b�yskawiczn� reakcj� Snape’a. W klasie profesor stwierdzi�, �e w zasadzie ka�da jednostka z Gryffindoru jest niezr�wnowa�ona z definicji, wi�c warto zabezpieczy� si� na przysz�o��, tworz�c koedukacyjne �awki.
– Od dzi� Hector siedzi z Flaxenfield, Greengrass z Black, McLaggen z Clarke’iem, Vane z Al Atrashem. Przesi�d�cie si� w tej chwili, bez dyskusji.
Melisa, Felix, Artemis, Sara i Thaddeus nie okazali �adnych emocji, ale Romilda, Charlotte i Constantin wykrzywili si� w grymasie, cierpi�c �wiadomo��, i� sta�a im si� niewys�owiona krzywda.
– Si� masz, siostra! – wyszczerzy� si� Artemis, gdy stan�� obok Sary. M�oda panna Black tylko zerkn�a za siebie. Melisa i Felix szykowali si� do lekcji, obydwoje spokojni i skupieni na eliksirach, u�miechaj�cy si� do siebie co jaki� czas nie�mia�o, Constantin i Romilda krzywili si� i nie wiadomo by�o, czyja twarz wyra�a�a wi�ksz� odraz� i udr�k�, a Charlotte rozstawi�a swoje szparga�y prawie na �rodku sto�u, rysuj�c atramentem granic� na blacie i tym samym zajmuj�c wi�kszo�� i spychaj�c biednego Thaddeusa na jedn� dziesi�t� �awki, gdzie ledwo ustawi� palnik. Samego zainteresowanego na szcz�cie niewiele to obesz�o, obecnie zaj�ty by� obserwowaniem porcji woszczyny, jak� w�a�nie wyci�gn�� ze swego ucha, po czym zutylizowa� j� przez wpakowanie palca do ust. Charlotte zrobi�a min�, jakby chcia�a zwymiotowa� i pochyli�a si� na wszelki wypadek nad swym kocio�kiem.
– Kurde, bierz zad w troki, Cosmo! – t�py jak obuch g�os Vincenta wyrwa� go z m�cz�cego snu o Melisie Flaxenfield. W tym �nie by�o te� co�, co sprawia�o, �e chcia� w nim ju� na zawsze pozosta�. – Chcemy z Gregorym ju� �re� �niadanie!
– Brzmisz, jakbym mia� wam poda� m�j zad do zjedzenia… – wybe�kota� w p�nie Cosmo, nie za bardzo ogarniaj�c, i przewr�ci� si� na wznak. Vincent zerwa� z niego ko�dr�, po czym jego niski, neandertalski ryk przeszy� dormitorium:
– Zeszcza� si�! Hehe, Cosmo si� zla�!
Dopiero te s�owa zrobi�y na m�odym Blacku jakiekolwiek wra�enie, wi�c gwa�townie usiad� i z nerwowym, ale wci�� sennym odruchem omi�t� wzrokiem prze�cierad�o. Rzeczywi�cie, Crabbe mia� racj�: na jego prze�cieradle udomowi�a si� impertynencka, dumna plama.
Cosmo spali� ceg�� ze z�o�ci i wstydu. �e te� Crabbe musia� zedrze� z niego po�ciel akurat dzi�, kiedy jego organizm zachowa� si� jak czteroletni! Blaise gdzie� w k�cie chichota� szyderczo, a Draco wystawi� zaciekawion�, z�o�liw� bu�k� z �azienki. Gregory wy�oni� si� sk�d�, gapi�c z �ywym zainteresowaniem na plam�, jakby odwiedzi�a ich przynajmniej delegacja istot z odleg�ej galaktyki.
– Yyy… – wyduka� w ucho rechocz�cego Vincenta. – Ale to nie wygl�da na szczochy, yyy…
– To ci podpowiada oko znawcy? – uni�s� nonszalancko brew Cosmo i wyd�� wargi. – W takim razie to na pewno krzes�o.
– Nawet tak nie pachnie… – najwyra�niej m�zg Gregory’ego, jak to cz�sto si� zdarza�o, zwiesi� si�, gdy� ten bez �adnych opor�w i refleksji, ale za to z nutk� konesera, pow�cha� tajemniczy p�yn.
– Ochromia�e�?! – zakrzykn�� Cosmo z jak�� panik�, po czym kopn�� Goyle’a i zakry� ko�dr� plam�, czerwieniej�c jeszcze bardziej. – Dlaczego w�chasz moje wydzieliny?!
– Nie, to nie szczochy – zadecydowa� Goyle, w og�le nieura�ony kopniakiem.
– Jasne, �e nie szczochy! – warkn�� Cosmo, zeskakuj�c z ��ka ze z�o�ci� i chwytaj�c nar�cze szat. Uda� si� w kierunku �azienki. – Po prostu usiad�em nieszcz�liwie na twoim biednym m�d�ku i go zmia�d�y�em, gdy ten w akcie desperacji by� w trakcie ucieczki jak najdalej od ciebie! Zguba znaleziona, ale ju� jej nie odratujesz, Goyle! A ty, Malfoy, wypad mi st�d, ale ju�!
Po czym z moc� wypchn�� Dracona poza �azienk�.
– Hej! – krzykn�� Draco w szoku, gdy wyl�dowa� poza progiem pomieszczenia.
– Pacykowa�e� si� ju� za d�ugo, teraz moja kolej! – warkn�� m�ody Black, po czym zatrzasn�� si� w �azience, by odetchn�� i och�on��. Sen o Melisie chodzi� mu po g�owie i dra�ni�, a tajemnicza plama czego�, co nie by�o szczochami i (zapewne) zgubionym m�zgiem Goyle’a wywo�a�a w nim jaki� niepok�j. Co to mog�o by�?
Potarga� swoje czarne w�osy, by wygl�da�y na nieuczesane, po czym od�wie�y� si� i ubra�, staraj�c nie my�le� o tym, �e jaka� Gryfonka wwierca mu si� w m�zg. Ogarnia�a go powoli panika, kt�rej nie rozumia� i nie zna�. Jakby co� go goni�o, jednocze�nie spychaj�c ku murowi nie do przeskoczenia.
– Kopn��e� mnie! – Goyle dopad� do niego ze stosownym op�nieniem, gdy wreszcie wynurzy� si� z �azienki. Chwyci� go za fraki, ale Cosmo, niew�tpliwie drobniejszy, uderzy� go mocno w brzuch.
– ODWAL SI�, KRETYNIE! – rykn�� m�ody Black na niego tak, �e w dormitorium zrobi�o si� cicho, po czym prychn�� z rozdra�nieniem i wyszed� sam z sypialni, wciskaj�c d�onie w kieszenie, zastanawiaj�c, po co w�a�ciwie uderzy� Goyle’a.
Nie by� zbyt g�odny, raczej najad� si� ju� wszystkimi problemami i drobnymi powodami do z�o�ci, ale automatycznie pokierowa� swoje kroki poza lochy, w kierunku Wielkiej Sali. Chcia� by� jak najdalej od ch�opak�w, a kto wie? Mo�e gdzie� przewinie si� Melisa? Jedno by�o pewne - nie b�dzie jej w lochach, wi�c nie widzia� najmniejszego sensu tam siedzie�.
W Wielkiej Sali by�o par�na�cie os�b, wi�kszo�� skupiona zosta�a wok� Czary Ognia, kt�r� ustawiono w sali wej�ciowej. Uczniowie spekulowali i z jakim� zachwytem i nierealnymi marzeniami ociekaj�cymi po twarzy gapili si� na t�po ociosany przedmiot, wok� kt�rego kto� nakre�li� z�ocist� lini�. Cosmo stan�� opodal, wmuszaj�c w siebie powoli dwa tosty, podw�dzone z Sali. Niestety, drugorocznych z Gryffindoru nigdzie nie by�o, a wi�c zagapi� si� na Czar�. Szkoda, �e nie m�g� si� sprawdzi� i wygra� Turnieju Tr�jmagicznego. By� mo�e wtedy �atwiej by�oby mu zrobi� dobre wra�enie na Melisie? Jak to jest, by� najlepszym? Czy dziewczyny pragn� takich zwyci�zc�w? Po cichu Cosmo mia� nadziej�, �e za trzy lata Turniej znowu si� odb�dzie. Wiedzia�, jak niewiele mu potrzeba skupienia, by posi��� wiedz�, bo odziedziczy� po rodzicach zdolno�ci i czu�, �e gdyby popracowa� nad magi� odrobin� wi�cej, m�g�by spokojnie wygra� taki turniej. Tylko musia� mie� siedemna�cie lat, pod�e �ycie…
Pr�bowa� wyrzuci� z m�zgu prze�laduj�cy go widok Melisy, ale nie pomog�o nawet gapienie si� na niekt�re pon�tne uczennice Beauxbatons, kt�re razem z innymi Francuzami przyby�y do sali, by zg�osi� swoj� kandydatur� na reprezentanta. Czternastolatek warkn�� pod nosem i wyszed� na samotny spacer, by nieco och�on��. Nigdy si� nie spodziewa�, �e kl�twa zakochania mo�e tak mocno si� przyczepi� i nie da� �y�, spa�, je��, ani oddycha�. W zasadzie nie mo�na by�o zrobi� nic.
– Harry Potter.
Rosemary poczu�a, jak zamar�a wewn�trz. Ca�a sala, jeszcze przed chwil� rozbrzmiewaj�ca oklaskami, teraz pogr��y�a si� w natychmiastowej ciszy. Ale nied�ugo, bowiem narasta� ju� szept zirytowanych g�os�w i okrzyk�w. Rudow�osa spojrza�a na Hermion�, zupe�nie przera�on� i zatkan� szokiem i na Rona, kt�ry zrobi� si� czerwony jak ceg�a z jakiego� powodu.
Harry og�oszony czwartym reprezentantem?
– Ja nie wrzuci�em tam swojego nazwiska – wymamrota� delikwent. – Przecie� wiecie, �e tego nie zrobi�em.
To nic nie pomog�o, najwyra�niej wszyscy m�wili tylko o jednym: jak wielkim oszustem jest ten s�ynny Harry Potter. Rosemary, wci�� nie mog�c w to uwierzy�, lustrowa�a taksuj�cym spojrzeniem czarnow�osego przyjaciela. Szala�y w niej emocje. Czy Harry m�wi� prawd�? A mo�e powiedzia� tak, by nie ponie�� konsekwencji oszukania Czary? Ale skoro znalaz� spos�b, to dlaczego nie podzieli� si� z nimi? Mo�e po prostu chcia� wygl�da� na takiego �wi�tego, jaki zawsze si� wydawa�? Rosemary by�aby k�amc�, gdyby zaprzecza�a, i� wielokrotnie marzy�a o wystartowaniu w turnieju. Hermiona wci�� bagatelizowa�a jej zap�dy, twierdz�c, �e to zbyt niebezpieczne i niepotrzebne, ale Rosemary wiedzia�a, �e pod tym wzgl�dem r�ni� si� bardzo. Uwielbia�a skoki na g��bok� wod�, rywalizacj�, najlepiej z m�czyznami, adrenalin�, sprawdziany, jakie sama sobie narzuca�a. Wiele by da�a, by pozna� sekret Harry’ego dotycz�cy oszukania tak pot�nego obiektu jak Czara Ognia…
Kiedy Harry uda� si� tam, gdzie wszyscy reprezentanci, Wielka Sala przypomina�a ul. St� Gryffindoru, jako jedyny, wygl�da� na podekscytowany. Gryfoni rozprawiali z najszczerszym zdumieniem, ale i rado�ci�, o tym, �e to w�a�nie jeden z nich sta� si� reprezentantem.
– Super, a ju� my�la�em, �e ten lalu� Diggory…
– Ale jak to mo�liwe…
– Sprytny jest! Tak si� ciesz�!
– Szkoda, �e to nie ja, ale przynajmniej kto� z nas…
– Ale by by�o, gdyby Harry wygra�!
Rosemary, Ron i Hermiona jako jedyni nie odzywali si� do siebie i nie skakali pod sufit.
– Uczni�w prosz� o udanie si� ju� na spoczynek – rzek� kr�tko Dumbledore, wyra�nie zaaferowany i zatroskany, po czym on i cz�� grona pedagogicznego wysz�a drzwiami, za kt�rymi wcze�niej znikn�� Harry. Rozw�cieczony r�j pszcz� przemie�ci� si� w kierunku wielkich drzwi. Rosemary sz�a jakby w oddaleniu od przyjaci�, samotna ze swymi my�lami w t�umie.
W salonie Gryffindoru natychmiast ruszy�a gigantyczna balanga. �wi�towano to, �e zwyci�stwo w Turnieju Tr�jmagicznym mo�e przypa�� w udziale Gryffindorowi. Rosemary nie wiedzia�a, jak si� zachowywa�. Zupe�nie nie mia�a ochoty, by si� bawi�, poruszona do g��bi i z�amana zdrad� Harry’ego. Coraz mocniejszymi falami dociera�o do niej, jakim egoist� okaza� si� by�, skoro nie podzieli� si� z nimi swym sekretem. Stan�a tylko w rogu salonu, bo nawet nie by�a pewna, jak zacz�� rozmow� z Ronem i Hermion�. JAK Harry to zrobi�?
– Ale numer – burkn�� Ron, kt�ry stan�� obok niej. By� chyba w takim samym stanie, co Rosemary. Hermiony nie dostrzeg�a w t�umie. – Jak on m�g� mi nie powiedzie�?!
– Nie wiem, zadaj� sobie to pytanie ju� od kwadransa… – mrukn�a Rosemary.
– Przecie� si� kumplujemy! Ja TE� chcia�em w tym startowa� i on doskonale o tym wiedzia�! Czy sta�oby si� co�, gdyby si� tym ze mn� podzieli�?
Rosemary powoli przenios�a wzrok na Rona, obserwuj�c jego czerwon� twarz, grymas b�lu, w�ciek�o�ci i rozczarowania i zlustrowa�a go uwa�nie.
– Tysi�c galeon�w! – sykn��. – Dla niego to tylko u�amek z olbrzymiej fortuny! Egoista! Moja rodzina da�aby si� zabi� za tak� kwot�!
– Nawet nie o pieni�dze chodzi, ale ten turniej to musi by� po prostu �wietna zabawa i rz�d przywilej�w, zaczynaj�c od zwolnienia z egzamin�w… – mrukn�a Rosemary, krzy�uj�c r�ce.
Ron skomentowa� to tylko j�kni�ciem zupe�nie zrezygnowanego cz�owieka. Po chwili zrobi� podk�wk�, zaciskaj�c wargi w grymasie i pokr�ci� g�ow�, wci�� niedowierzaj�c temu, jakim zdrajc� okaza� si� by� jego najlepszy przyjaciel.
– W�o�y� ci kiedy� kto� n� w plecy tak, jak teraz? – zapyta� po chwili.
– Nie wiem. Nie s�dz�… – Rosemary pokr�ci�a g�ow�, czuj�c, jak zm�czenie tym wszystkim bierze g�r�. – Id� spa�. Mo�e to tylko jaki� absurdalny sen.
Kiedy ostatnie p�atki ostrokrzewu znikn�y pod powierzchni� eliksiru, umy�am d�onie i wysz�am z kuchni, daj�c mu kilka godzin, by si� warzy�. W salonie siedzia� Syriusz, gapi�cy si� w okno t�sknie. Robi� to cz�sto, jakby przyzwyczajenia z celi nie by�y takie �atwe do wyplenienia. Usiad�am obok w milczeniu, k�ad�c mu d�o� na ramieniu. Chwyci� j�.
– Mam takie okropne uczucie… – szepn�� w ciszy. – Jakby moje �ycie by�o za kr�tkie, ciasne, bez perspektyw, ale jednocze�nie trwa�o za d�ugo, zbyt si� rozci�gn�o w czasie… Mary Ann, dlaczego siedz� w domu? Dlaczego nie mog� wyj�� i pracowa�? Wie�� normalnego �ycia, by� �wiadkiem dorastania moich malutkich dzieci, to wszystko ju� nie wr�ci, a ja do �mierci b�d� tak wegetowa�…
Nic nie m�wi�c, obj�am go. Czu�am bardzo wyra�nie, jak tragiczn� sytuacj� mia� Syriusz. Wiedzia�am, �e chcia�by normalnie pracowa� i ruszy� ty�ek z fotela, a nie tak gnu�nie�, ale nie m�g� nic zrobi�, jedynie si� ukrywa� i modli�, by nikt go nigdy nie znalaz�, inaczej grozi�by mu poca�unek dementora.
– To takie straszne… – wci�gn�� spazmatycznie powietrze. – Wyj�to mi dwana�cie lat z �ycia. Mam teraz prawie trzydzie�ci cztery, a jakby odj�� dwana�cie bezu�ytecznych, pustych lat, to powinienem mie� dwadzie�cia dwa i jakie� konkretne perspektywy… Czuj� si�, jakby kto� nagle wrzuci� przewijanie w moim �yciu, dawno temu, zatrzyma� w losowym momencie, omijaj�c dwana�cie lat, jakbym ich w og�le nie prze�y�…
Nie wiedzia�am, czym go pocieszy�, wi�c spu�ci�am bezradnie wzrok. W tym momencie wlecia�a �adna sowa i upu�ci�a li�cik. Syriusz przeczyta� go �apczywie, po czym krzykn��:
– Meggie! To od Harry’ego! Przeczytaj!
Drogi Syriuszu.
Prosi�e� mnie, �ebym Ci donosi� o wszystkim, co si� dzieje w Hogwarcie, wi�c pisz�: nie wiem, czy ju� s�ysza�e�, �e w tym roku odb�dzie si� tu Turniej Tr�jmagiczny, a w sobot� wieczorem og�oszono, �e b�d� czwartym zawodnikiem. Nie wiem, kto wrzuci� moje nazwisko do Czary Ognia, bo ja tego nie zrobi�em. Drugim reprezentantem Hogwartu jest Cedrik Diggory z Hufflepuffu.
Mam nadziej�, �e z Tob� i z Hardodziobem wszystko w porz�dku
– Wiedzia�em! – krzykn�� Syriusz, o�ywiaj�c si�. – Co� tu wyra�nie nie gra!
– Zawodnikiem? – zmarszczy�am brwi. – Jak to: og�oszono? Nie mo�e si� po prostu wycofa�? Dumbledore chyba nie ugina si� przed tym kim�, kto tak zdecydowa�?
– Czara Ognia narzuca im co�… – burkn�� Syriusz, przebiegaj�c wzrokiem po li�cie jeszcze raz. – Widzisz? M�wi�em, �e co� si� �wi�ci… �miercio�ercy na mistrzostwach, Szalonooki wraca, Harry’ego kto� wrabia w niebezpieczny turniej… I to na pewno nie �aden uczniak, gdyby to by�o proste, to co drugi zawodnik mia�by dwana�cie lat… Poza tym, jak to si� sta�o, �e Czara wybra�a dw�ch zawodnik�w Hogwartu? Ewidentnie zachowa�a si� jak James po solidnym przygrzmoceniu czerepem o muraw� po jednym z mecz�w, kiedy to my�la�, �e m�wi si� uszami i s�ucha otwart� g�b�… To musia� kto� dok�adnie zaplanowa�…
– Tylko po co? – przestraszy�am si�, odczuwaj�c groz�.
– To mi nie wygl�da na weso�y �arcik… – mrukn�� Syriusz. – Musz� si� z nim skontaktowa� i porozmawia�. I nie m�w, �e to niebezpieczne! To syn Jamesa i Lily! Jeste�my im to winni, nie s�dzisz, kotku?
Rosemary wpad�a na Harry’ego dopiero kilkadziesi�t godzin po tym szokuj�cym wydarzeniu, gdy to Czara og�osi�a go czwartym zawodnikiem. Do tej pory stara�a si� go unika� i przebywa� z Ronem, ale rudy przyjaciel nie chcia� i�� z ni� do biblioteki, wi�c teraz wraca�a stamt�d sama. Harry wpad� na ni� na korytarzu, przemykaj�c si� po nim prawie przy �cianie, skutkiem czego spotkali si� twarz� w twarz na zakr�cie. Zapad�a niezr�czna cisza, gdy Harry obserwowa� Rosemary czujnie.
– Dlaczego mi nie powiedzia�e�? – wypali�a g�ucho rudow�osa. – Ja te� chcia�am startowa�!
– Ty te�? – parskn�� Harry z w�ciek�o�ci�. – A ja s�dzi�em, �e b�dziecie mi wierzy�…
– Wierzy�? Oszuka�e� wszystkich, wciskasz do tej pory kit, �e to nie ty i jeszcze chcesz, �ebym ci uwierzy�a?! Wsadzi� ci kto� kiedy� n� w plecy?
– Tak, teraz tak jest! – krzykn�� Harry, czerwieniej�c. – Ty i Ron jeste�cie w tym mistrzami!
– Nie r�b z siebie ofiary! To nie ty masz pow�d do zawodu!
– Wiesz co, mam do�� wszystkich i wszystkiego – warkn�� Harry, pr�buj�c j� wymin��. – Cze��.
– Jeszcze z tob� nie sko�czy�am! – Rosemary wyci�gn�a automatycznie r�an� r�d�k�.
– Daj mi spok�j! Skoro ty i Ron wzi�li�cie sobie za punkt honoru, by mnie razem dr�czy�, to chocia� r�bcie to dyskretnie, we w�asnym gronie. Dwie biedne ofiary, uwa�aj�ce si� za udr�czone i przegrane, bo nie mog�y puszy� si� byciem reprezentantem i tym, jak to jest wykiwa� Czar�…
Nie zd��y� doko�czy�, bo zakl�cie �wisn�o mu ko�o ucha i uderzy�o w jaki� wa�ny dzban, stoj�cy nieopodal, roztrzaskuj�c go na kawa�ki. Na nieszcz�cie, w tej samej chwili z jednej z licznych, niewielkich klatek schodowych wy�oni� si� profesor Gamp, maj�cy dzi� wybitnie ko�tu�ski u�miech.
– No no – zacmoka�. – Panna Black wszczyna b�jki na korytarzu i niszczy szkolne dobra… Wiedzia�a�, �e w tej wazie trzymano kiedy� niezwykle wa�ny organ, mianowicie serce samego Ulgotha Plugawego? Jak by to powiedzieli moi koledzy z grona pedagogicznego… szlaban. U mnie. Za godzin�.
– Ale… – zdo�a�a tylko wyduka�, lecz niestety, profesor ju� znik� za w�g�em. �ypn�a wi�c spode �ba w kierunku Harry’ego, kt�ry jedynie pos�a� jej wymowne spojrzenie i odszed�.
– Cholera! – bluzga�a Rosemary, gdy jaki� czas p�niej kierowa�a swe kroki do gabinetu nauczyciela staro�ytnych run�w. – Na kij tam sta�a ta miska z sercem jakiego� idioty Ulryka Co�tam… Chyba tylko po to, by j� rozpirzy� na pi��set kawa�k�w przy lada okazji…
W�ciek�a na okoliczno�ci, zdenerwowana konfrontacj� z Harrym i rozdra�niona tym, �e nast�pne par�dziesi�t minut sp�dzi w towarzystwie ko�tuna od run�w, zapuka�a do drzwi. Nauczyciel otworzy� sam i kaza� jej gestem wej��.
– Usi�d�. – gdy to zrobi�a, popatrzy�a na niego wyczekuj�co spode �ba. U�miechn�� si�, a by� to szczeg�lny u�miech, na granicy przyjacielskiego, kombinatorskiego i jeszcze z nut� czego�, czego Rosemary nie wychwyci�a. – C� za wzrok. Rozumiem, �e jestem twoim najgorszym wrogiem?
– Pan mi kaza� przyj�� na szlaban, bo rozwali�am naczynie po jakim�-tam-kim�, a m�g� pan to poskleja� w sekund�! – prychn�a gniewnie Rosemary.
– Niew�tpliwie masz racj�… – zawiesi� g�os, lustruj�c j� dziwnie oceniaj�co. – Ale nie zaprzeczysz, �e wyci�gn�a� r�d�k� na naszego nobliwego reprezentanta… Poza tym, praca, kt�r� ci teraz zadam, jest bardzo lekka, popiszemy dzi� troch�. Kt�ry ucze� nie marzy, by odpr�y� si� po stresuj�cym dniu i odetchn�� chwil�, skupiaj�c si� na ka�dej literce, kt�r� napisze i to w tak interesuj�cym towarzystwie, jak nowy nauczyciel run�w?
Za�mia� si� szyderczo. Rosemary unios�a brwi, w�sz�c podst�p.
– Pomy�lmy… Napiszesz mi dwie�cie razy takie co�: „Nie b�d� wszczyna� b�jek na korytarzach szko�y w Hogwarcie, ani dewastowa� niezast�pionych i niezwykle potrzebnych d�br materialnych”.
– Ta miska w og�le komukolwiek by�a potrzebna? – skrzywi�a si� Rosemary.
– Nie s�dz�, ale tak masz napisa�, bo bez tego by�oby to zdanie za kr�tkie.
Rosemary westchn�a, w�ciek�a na wszystko co si� rusza, po czym wyj�a pi�ro, ka�amarz i pergamin i zabra�a si� do pracy. Panowa�a cisza, a listopadowy wiatr wy� g�ucho za oknem. Profesor Gamp nie rusza� si�, bo nie s�ysza�a, by cokolwiek robi�. Ciekawa, co porabia, unios�a rud� g�ow� znad pergaminu po czterdziestym drugim zdaniu. Troch� zbi�o j� z tropu to, �e ca�y czas patrzy� na ni�, a na twarzy malowa�o si� co� dziwnego, jakie� obce rozbawienie. Rosemary nie powstrzyma�a pot�nej fali ciarek, jaka ni� wstrz�sn�a i powr�ci�a do pisania. Minuty wlok�y si� powoli w milczeniu. Po sto siedemdziesi�tym �smym zdaniu poczu�a, �e Gamp pochyli� si� nad pergaminem, by zerkn��, jak jej idzie. Znowu zdr�twia�a, gdy� chytry b��kit zawis� nad ni� zaledwie kilka cali wy�ej. �aden profesor w Hogwarcie nigdy nie patrzy� takim spojrzeniem, jednocze�nie hipnotyzuj�cym i przera�aj�cym. Krzywy u�miech wygi�� jego wargi.
– Dobrze ci idzie, zosta�o tylko kilka. Pracuj dalej, r�yczko. – nie zd��y�a si� cofn��, ale jedynie wzdrygn��, gdy pukn�� palcem wskazuj�cym czubek jej nosa. Rzuci�a si� prawie na pi�ro, pragn�c ze wszystkich si� zako�czy� jak najszybciej ten dziwaczny szlaban i wyj�� ju� z klasy, wi�c zaledwie kilka chwil p�niej b�yskiem wrzuci�a rzeczy do torby, nie patrz�c na niedokr�cony ka�amarz, prawie podbieg�a do biurka, o kt�re opiera� si� Gamp i wr�czy�a mu dr��cymi d�o�mi pergamin. Szybko przelecia� wzrokiem tre��, a potem jego spojrzenie spocz�o na niej nad kraw�dzi� kartki. Dzielnie je wytrzyma�a, bo tym razem nie by�o w nim ani szyderstwa, ani czego� dziwnego, a nawet pochmurno�ci. Po prostu si� w ni� wpatrywa�, jakby nieco zaciekawiony, wyczekuj�cy, a mo�e nawet przepraszaj�cy za co�. Nie powiedzia�a nic, po tym, jak obrzuci�a go wyzywaj�cym, dumnym spojrzeniem, po czym wysz�a szybkim krokiem z sali, czuj�c wszystkimi porami sk�ry, �e odprowadza j� wzrokiem. Potem pu�ci�a si� biegiem przez korytarze szko�y i zatrzyma�a dopiero niedaleko Grubej Damy, opieraj�c o �cian� i dysz�c ci�ko. Wiedzia�a, �e nie sta�o si� nic takiego, po prostu ten konkretny profesor mia� taki spos�b bycia, ale dlaczego, u diab�a, tak si� w ni� intensywnie, wr�cz zach�annie wpatrywa�? Podda�a si� morzu ciarek, kt�re przela�y si� falami po jej ciele. Atrament rozprzestrzenia� si� po powierzchni torby, wydobywaj�c z niezakr�conego ka�amarza i skapywa� czarnym strumieniem na milcz�c� posadzk�.
106. cd Dodała Mary Ann Lupin Sobota, 28 Grudnia, 2013, 20:16
***
– Wredny ten Snape – odezwa�a si� Charlotte, odrzucaj�c blond w�osy na plecy.
– Powiedzia� anio� – zarechota� Artemis i natychmiast zarobi� cios w rami�.
– Charlotte ma racj�, �aden nauczyciel nie kaza� nam robi� tak durnych, dodatkowych projekt�w ca�� klas� – zauwa�y�a Melisa. – Poza tym, robienie tych trzech eliksir�w z wami jest fajne, ale chyba tylko g�upiec by si� spodziewa�, �e Romilda i Constantin nam pomog�…
– Gumoch�on ich ciu�ka� – stwierdzi� oboj�tnie Artemis, wertuj�c notatki z eliksir�w.
– Nie da si� tu pracowa�… – zauwa�y� cicho Felix, obserwuj�c braci Weasley, kt�rzy zn�w na �rodku salonu Gryfon�w w do�wiadczony spos�b przykuwali uwag� m�odszych i starszych uczni�w.
– Mo�e st�d id�my? – zapyta�a Sara, zgadzaj�c si� w duchu z nieco upiornym blondynkiem.
– Mo�e p�jdziemy do naszej sypialni? – zaproponowa� entuzjastycznie Artemis.
– �eby mnie zmia�d�y�a �ciana smrodu? – prychn�a Charlotte wynio�le. – Boli ci� g�owa?
– A my wygl�damy na zmia�d�onych z Felixem i Thaddeusem?
– Thaddeus na pewno nie jest normalny i gdybym si� kisi�a w takim syfie, to te� pewnie dzi� by�abym nienormalna! – odci�a si� Charlotte.
– Do�� tego, chod�my! – zakomenderowa�a Sara, zbieraj�c swoje rzeczy. – Musimy dzi� to w sz�stk� uwarzy�. Tu si� nic nie da zrobi� w tym ha�asie.
Artemis wyda� tryumfalny okrzyk, a Melisa i Charlotte zerkn�y na siebie z rozpacz�.
– Rusz si�, cepie strugany, idziemy! – czarnow�osy musia� zdzieli� Thaddeusa nar�czem notatek przez �eb, �eby przyku� jego uwag� i wtedy w sz�stk� udali si� do dormitorium ch�opc�w z drugiej klasy. Rzeczywi�cie, wewn�trz panowa� taki od�r, �e udusi�by si� nim nawet s�onecznik. Artemis kopn�� bezceremonialnie stert� brudnych ubra� na czyje� rozwalone ��ko, by zrobi� miejsce dziewczynom.
– Tu mo�emy postawi� kocio�ki! – obja�ni�, pokazuj�c niewielk� parti� nieza�mieconej pod�ogi i wyszczerzaj�c z�by, gdy zobaczy� pow�tpiewaj�cy wzrok Sary.
– To niebezpieczne, bo co� mog�oby si� zapali�, na przyk�ad te czerwone majtki, kt�re le�� ca�kiem blisko – zauwa�y� Felix, siadaj�c na jedynym czystym ��ku, przypuszczalnie jego w�asnym.
Artemis wkopa� po tej uwadze majtki pod czyje� pos�anie.
– C� za okropny smr�d, to� to po prostu nie do wytrzymania! – Charlotte marszczy�a nosek, wachluj�c d�oni� przed twarz�. – �zy mi prawie lec�, tak gryz�cy! Sk�d to idzie?!
– Widzisz, moja ma�a… – Artemis stan�� obok niej i z powa�nym, rzeczowym wyrazem twarzy pokiwa� g�ow�, k�ad�c jej d�o� na ramieniu. – U was w �azience stoi taki przedmiot jak wanna. Sugeruj� ci cz�ste korzystanie z niej, je�li do�wiadczasz takich powa�nych…
Ale zaraz zrobi� unik, bo Charlotte wywin�a przedramieniem m�ynka w celu przyr�ni�cia pi�ch� pomi�dzy jego piwne oczy, a ka�dy wiedzia�, �e z Charlotte McLaggen nie wolno zadziera�. Po chwili rozczapierzy�a palce jak ptak drapie�ny i rzuci�a si� z nimi na czarnow�osego, kt�ry przestraszy� si� nie na �arty.
– Ch�tnie ciebie w niej wypior�, �mierdz�cy m�dralo, ale najlepiej od razu tak, �eby� ju� z niej nie wylaz�… – wycedzi�a przez mocno �ci�ni�te z�by, a w oczach p�on�� szale�czy ogie�. Artemis wrzasn�� kr�tko, po czym zosta� powalony przez kr�g�� blondynk� na stert� �mierdz�cej bielizny, niechc�cy podcinaj�c jej nogi, przewracaj�c, skutkiem czego zmia�d�y�a go sob�. D�uga stopa Artemisa kopn�a jeden z kocio�k�w, w kt�rym przygotowali ju� p�produkt. Kocio�ek wykona� salto i przyr�n�� w twarz siedz�cego z t�p� min� Thaddeusa, zawarto�� chlusn�a na jego wy��czon� twarz. Thaddeus zareagowa� kichni�ciem, a jak to cz�sto bywa�o, zwyk�a czynno�� dla istot ludzkich w jego wykonaniu przybiera�a jakie� niespodziewane rozmiary. Fala uderzeniowa prawie podrzuci�a ��ka, sterty brudu i kufry oraz sz�stk� Gryfon�w, a� powietrze zadr�a�o. Sara automatycznie zatka�a uszy, ale chwil� potem oberwa�a porcj� p�produktu z twarzy Clarke’a prosto w oczy. Rozkaszla�a si�, po czym poczu�a, �e straci�a orientacj�, gdzie g�ra i gdzie d�, uderzaj�c o drewnian� pod�og� prawym bokiem, zamykaj�c oczy, w kt�re piek� j� eliksir. Jaki� materia� opad� na ni�, kiedy w pokoju zaleg�a cisza po sejsmicznym kichni�ciu Thaddeusa. Sara wytar�a z przera�eniem resztki eliksiru r�kawem swetra, boj�c si�, �e wy�ar� jej oczy. Unios�a si� z pod�ogi, na kt�rej le�a�y niewielkie kamienie i du�e kupy kurzu i brudu. Sk�d si� to wzi�o? Spr�bowa�a wyj�� spod materia�u, kt�ry nagle wyda� jej si� strasznie ci�ki i olbrzymi, chocia� przed chwil� s�dzi�a, �e to po prostu jaka� brudna koszula. Wygramoli�a si� na czworaka spod niej i…
– AAAAAAAAAAA!!!
Krzyk Charlotte by� niez�ym podsumowaniem tego, co zobaczy�a. Dormitorium ch�opak�w by�o olbrzymie, gigantyczne, a sama Sara mia�a wielko�� mo�e palca wskazuj�cego doros�ej osoby. Niestety, nie by�a jedyna. Charlotte i Artemis wygrzebywali si� w�a�nie ze sterty bielizny, na kt�rej razem wyl�dowali, Melisy nie by�o wida�, malutkie n�ki Thaddeusa wystawa�y z wn�trza przewr�conego do g�ry dnem kocio�ka, kt�ry chwil� wcze�niej go stratowa�, a Felix opiera� si� z przera�eniem o nog� jego ��ka.
– Co� ty narobi�, wybryku natury!? – wrzasn�a Charlotte do n�ek Thaddeusa. – Jakim cudem powi�kszy�e� ten wasz cholerny burdel!?
– To chyba my zostali�my zmniejszeni… – zacz�a Melisa, gdy ju� uda�o jej si� zej�� z gigantycznego �o�a Constantina. – Dormitorium jest normalne, przynajmniej rozmiarowo…
– Ale czad! Auu!!!
Artemis oberwa� przez ma�y �ebek pi�stk� Charlotte.
– M�ZG CI SI� ZMNIEJSZY� ZA BARDZO?! PRZYWR�� MI MOJ� POSTA�!
– Przesta� si� wreszcie na mnie wy�ywa�! – ofukn�� j� Artemis. – Mo�e powinni�my ci� tak� zostawi� i zamkn�� w pude�ku po gargulkach, coraz bardziej mi si� to u�miecha!
– CO?!
– TO, CO S�YSZYSZ!
– CO� TY POWIEDZIA�?! MNIEJSZA, NIE ZNACZY, �E JESTEM S�ABSZA, DEBILU!
– ALE MNIEJ T�USTA NA PEWNO!
Artemis wykona� mimowolny manewr zwrotny, gdy Charlotte rzuci�a si� na niego z pi�ciami i pewnie rozkwasi�aby go jak robaczka, gdyby nie nag�y krzyk Feliksa:
– CISZA! S�ysza�em co�!…
Sara przenios�a wzrok w kierunku bladego blondyna. Jego dziwaczne, �wiec�ce oczy jarzy�y si� w mroku, jaki rzuca�o na� �o�e. Wtem, we wzgl�dnej ciszy, ozwa� si� g�o�ny miauk. Sara, Felix, Melisa przykucn�li czujnie i z trwog�, a Charlotte kwikn�a kr�tko i uwiesi�a si� ze strachu szyi Artemisa. Thaddeus nie drgn��. Sara wreszcie dostrzeg�a wielkiego kota z zezem rozbie�nym, kt�ry od jakiego� czasu obserwowa� Artemisa i Charlotte, przyczajony na parapecie.
– Zezolek! – j�kn�a Sara. – O nie! Chodu st�d!
– Gdzie si� schowamy? – sykn�� Felix. – Przecie� ten kot wejdzie wsz�dzie, a g�upot� by�oby teraz bra� nogi za pas… Co robi�?!
Przymrozi�o ich ze strachu na drewnianych desek, a Zezolek wci�� na nich patrzy�, machaj�c ogonem i szykuj�c si� do skoku.
– Felix! – j�kn�a Sara, gdy zobaczy�a, �e blondyn przebieg� par� krok�w i dosta� si� do stercz�cych, nieruchomych kulos�w Thaddeusa. Spr�bowa� go uwolni�, by Thaddeus nie zosta� zjedzony, ale kocio�ek by� zdecydowanie za wielki na takiego krasnoludka. Melisa, Sara i Artemis podbiegli do Feliksa i spr�bowali mu pom�c. Zezolek zamar�, szykuj�c atak.
– MCLAGGEN, DO CHOLERY, POMӯ NAM! – zawy� Artemis.
Charlotte podbieg�a bez zb�dnych pyta� do nich i spr�bowali w pi�tk� unie�� kocio�ek do g�ry. Zezolek wykona� nag�y, silny skok w ich stron�, spadaj�c na cztery �apy kilkana�cie cali dalej.
– AAAAAA!!! – zawyli naraz, po czym, niewiele my�l�c z powodu zbiorowej spiny, wpakowali si� wszyscy do kocio�ka. Artemis wci�gn�� do �rodka Thaddeusa, przez co kraw�d� nie mia�a na czym si� opiera�, wi�c przywar�a w ca�o�ci do pod�ogi i ogarn�a ich zupe�na ciemno�� i duchota.
– No i co teraz, geniuszu? – sarkn�a sk�d� Charlotte, gdy ju� odetchn�li.
– O co ci chodzi? – zagadn�� Artemis. – Do mnie ta zaczepka?
– A do kogo niby? Dzi�ki tobie przykrywa nas ten cholerny garnek…
– Charlotte, daj spok�j… – zwr�ci�a jej uwag� w absolutnej ciemno�ci Melisa.
– S�uchaj, McLaggen, wyrzuci� ci� na po�arcie kota Sary? – warkn�� Artemis.
– Tylko by� spr�bow…AAAAA!!! – wrzask Charlotte odbi� si� g�uchym echem od �cianek i dna kocio�ka. – Jaki� glut z dna na mnie skapn��! Mam w�osy w glucie! Co za los!
Artemis nie pohamowa� parskni�cia i na szcz�cie dla niego by�o tak ciemno, �e oko wykol, bo z pewno�ci� po�a�owa�by za�miania si� z tragedii, jak� prze�ywa�a obecnie Charlotte.
– Co teraz? – zapyta�a Sara szybko, zanim zn�w rozgorza�a k��tnia.
– Musimy jako� wydosta� si� z dormitorium i uda� do skrzyd�a szpitalnego – stwierdzi� Felix. – To nasz cel do zrealizowania. Ale jak to zrobi�? Dla takich robaczk�w jak my to po prostu zbyt daleko…
– Mo�e jaki� ucze� nas tam zaniesie? – zaproponowa�a Sara. – Zak�adaj�c oczywi�cie, �e nie uzna nas za co�, co szybko nale�y rozgnie�� ksi��k� od transmutacji. Jedno jest pewne, powinni�my si� wydosta� z sypialni.
– Mo�e b�dziemy pcha� kocio�ek, traktuj�c go jako schronienie? – zaproponowa�a Melisa.
– To dobry pomys�! – zgodzi� si� Artemis. – Do roboty!
– Pospieszmy si� – rzek� Felix. – Siedzimy w sz�stk� w ma�ym kocio�ku, kto wie, kiedy eliksir przestanie dzia�a� i odzyskamy swoje rozmiary…
Wszyscy zamarli na my�l o tym, co powiedzia� k�dzierzawy blondyn, wi�c, pami�taj�c, w kt�r� stron� mniej wi�cej by�y drzwi, ruszyli z wolna ku wyj�ciu, pchaj�c w sz�stk� kocio�ek. Przedmiot wolno posuwa� si� po pod�odze, ale sz�o im ca�kiem nie�le.
– Co si�… – zacz�� ze zdziwieniem Artemis, gdy nagle kto� zapali� �wiat�o, a raczej z�apa� za stercz�ce do g�ry dno kocio�ka i uni�s� do g�ry, zerkaj�c z ciekawo�ci� na niezwyk�e zjawisko kocio�ka samospaceruj�cego. By� to Constantin.
– Constantin! Pom� nam! – wrzasn�li wszyscy naraz, machaj�c do niego entuzjastycznie.
– AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!! – zawy� ch�opak, upuszczaj�c kocio�ek z powrotem na ich g�owy, po czym, w chwili poczucia najwy�szego zagro�enia �ycia, kopn�� w panice naczynie w choler�, a konkretnie za drzwi na kr�cone schody. Ca�a sz�stka poczu�a silne szarpni�cie, gdy kocio�ek zagarn�� ich do dna i poszybowa� w dal, po czym z g�o�nym BRZD�K! obi� si� o �cian� i stoczy� po schodach na d�. Sara czu�a b�l obijania si� o wn�trze kot�a i o koleg�w. W zgodnym jazgocie i darciu twarzy, czuj�c si� jak w pralce, spadali w karuzeli wrzask�w i g�uchych �upni�� o dno. Kocio�ek zatrzyma� si� wreszcie. Sara unios�a si� z Thaddeusa, kt�rego ko�czyny rozrzucone by�y pod najprzer�niejszymi k�tami, po czym wygramoli�a si� na dywan w salonie. By�o jej tak niedobrze od ca�ego weso�ego miasteczka, jaki teraz odczuwa�a w g�owie, �e musia�a si� oprze� o �ciank� kot�a. Artemis pozbiera� si� drugi i wyszed� gdzie� w nieokre�lonym kierunku.
– I�� prosto, to podstawa… – wyrz�zi�, po czym, po okropnym slalomie, zgi�� si� i zwymiotowa�.
Melisa wypad�a z naczynia troch� tak, jakby pr�bowa�a jednocze�nie w panice ucieka� na nogach i kl�czkach, a par� krok�w dalej upad�a z kl�czek na twarz i leg�a w bezruchu.
W kocio�ku zagrzmia�o, gdy Thaddeus znowu kichn�� po tym, jak Felix wyczo�ga� si� z trudem na dywan. Odgramoli� si� jak najdalej, mrucz�c co� o tym, �e nigdy wi�cej nie b�dzie warzy� eliksir�w w towarzystwie Thaddeusa. I dobrze zrobi�, gdy� kichni�cie Thaddeusa ponownie okaza�o si� tragiczne w skutkach. Pykn�o i… Thaddeus i znajduj�ca si� z nim wewn�trz Charlotte uro�li do wielko�ci pi�cioletnich istot ludzkich. Z kocio�ka �a�o�nie wystawa�a jedna d�uga i stercz�ca noga Thaddeusa oraz zadek Charlotte. To ju� skutecznie przyku�o uwag� reszty Gryfon�w, kt�rzy pochylili si� nad znaleziskiem. Sara z przera�eniem obserwowa�a cz�ci przyjaci�, wystaj�ce w �cisku z naczynia.
– CLAAAAARKEEEE!!! – da�o si� s�ysze� st�amszon� i zgrzytliwie brzmi�c� Charlotte z wn�trza.
– C�! – Artemis, kt�ry ju� sko�czy� wymiotowa�, wyszczerzy� si� i uda�, �e daje zdrowego, m�ciwego kopa wypi�temu zadkowi Charlotte. Sara roze�mia�a si� nerwowo. – Ale przyznaj, z nami si� nie mo�na nudzi�!
Chodzenie w k�ko nigdy mi nie pomaga�o w sytuacji ci�kiego stresu, ale i tak zawsze automatycznie stara�am si� w ten spos�b odstresowa�. W chatce brzmia�a cisza, a ja nie mog�am si� zabra� za nic, jak owego dnia, gdy Syriusz wyszed� i nigdy nie wr�ci�. I tym razem powtarza�am sobie, �e ze mnie ostatnia idiotka, skoro pozwoli�am mu wyj�� i Syriusz, nawet w sk�rze czarnego psa, nie mo�e by� obecnie bezpieczny.
Po, zdawa� by si� mog�o wieczno�ci, odetchn�am z ulg�, gdy na pla�y pykn�o i Syriusz wszed� zamaszystym krokiem do chatki. Natychmiast rzuci�am si� na niego i mocno przytuli�am. Odwzajemni� u�cisk, bardzo zaaferowany.
– Ale� si� martwi�am! – j�kn�am. – Jak mog�e� mi to zrobi�? Czy naprawd� to by�o konieczne?
– Tak, kotku! – cmokn�� mnie, robi�c zniecierpliwiony dzi�bek. – A co by by�o, gdybym tu rozmawia� z Harrym przez Sie� Fiuu i to by zaprowadzi�o auror�w prosto do naszej chatki? Znale�liby mnie i ty te� by� za to odpowiedzia�a. A tak to w�ama�em si� do jakich� czarodziej�w i ju� po wszystkim!
Wyszczerzy� si�, bardzo z siebie zadowolony, lecz prawie natychmiast spowa�nia�.
– Biedny Harry! – westchn��. – Wszyscy go oskar�aj� o to, �e oszuka� Czar� i nawet jego najlepszy przyjaciel przesta� si� z nim zadawa�… W gazetach wypisuj� o nim farmazony, a on uwa�a, �e nie da sobie rady i czuje si� bardzo samotny…
Opar� si� na oparciu fotela, pochmurniej�c.
– Bardzo si� o niego martwi� – westchn�� po chwili. – Wygl�da� na naprawd� nieszcz�liwego. Nie m�wi�em ci o czym�. Harry napisa� do mnie w wakacje, �e go bardzo boli blizna. Chwil� potem by� Mroczny Znak, teraz kto� go wepchn��, mo�na by powiedzie�, w obj�cia pewnej �mierci… A ja mu nie zd��y�em powiedzie�, jak pokona� smoka, z kt�rym b�dzie musia� sobie poradzi� w pierwszym zadaniu!
– Mo�e co� wymy�li… – mrukn�am. – Je�eli Hermiona mu pomo�e, to na pewno…
– Smoki to najmniejszy problem, je�eli Harry co� wymy�li! Bardziej boj� si� o jego otoczenie… Wiesz, kim jest dyrektor Durmstrangu, Meg? To Karkarow.
– �miercio�erca? – skrzywi�am si� z niedowierzania.
– BY�Y �miercio�erca… A przynajmniej tak twierdzi, ale ja nigdy nie b�d� ufa� tym, kt�rzy ju� raz stan�li z Voldemortem rami� w rami�… Ale Karkarow siedzi w Hogwarcie!
– Pod nosem Dumbledore’a! – zwr�ci�am uwag� Syriuszowi. – A mo�e po to �ci�gn�� Szalonookiego? Dyrektor wie, co robi, Syriuszu…
– Czy�by? – uni�s� brwi m�j m��. – Wiesz, ja na jego miejscu w og�le w takich okoliczno�ciach bym si� nie bawi� w takie pierdo�y, wywali� wszystkich obcych ze szko�y na zbity pysk, kopa na do widzenia i…
– Mo�e nie mo�e.
– Wierzysz, �e Dumbledore czego� NIE MO�E? – prychn�� Syriusz. – Poza tym, mo�e Karkarow napu�ci na Harry’ego tego swojego reprezentanta, nigdy nie wiadomo… Mo�e mu bardzo zale�e� na �mierci Harry’ego, skoro, gdy tylko powiedziano, �e Szalonooki b�dzie uczy� w szkole, zosta� napadni�ty w nocy! Komu� bardzo zale�y, by takich ludzi jak Szalonooki Moody nie by�o w szkole! Pami�tasz, jak o tym przeczytali�my w „Proroku”?
Wpatrzy�am si� t�po w stopy Syriusza. Rzeczywi�cie, kto� w szkole najwyra�niej co� knu�. Przypuszczalnie mia�o to zwi�zek z Voldemortem, ale tak ma�o wiedzieli�my…
– My�lisz, �e on wr�ci? – zapyta�am trwo�nym szeptem.
– Pami�tasz, jak ci m�wi�em o tym, �e ta zaginiona Jorkins by�a w Albanii, tam, gdzie widziano ostatnio Voldemorta? – Syriusz zawiesi� gro�nie g�os. – Przecie� ona wiedzia�a o tym turnieju, wi�c Voldemort na pewno inwigiluje Harry'ego… w�a�nie dzi�ki szpiegowi.
– My�lisz, �e to Karkarow?
– Nie wiem… – Syriusz si� skrzywi�. – To mi raczej wygl�da na robot� kogo�, kto znacznie pewniej i gorliwiej wype�nia wol� swego mistrza.
Rosemary przesta�a �a�owa�, �e nie jest reprezentantk� szko�y, gdy tylko przyszed� dwudziesty czwarty listopada i zobaczy�a, jak tr�jka reprezentant�w rado�nie m�czy si� z trzema paskudnymi smokami, z r�nym skutkiem. Ich zadaniem by�o zdoby� z�ote jajo, a wyczyniali rzeczy nie z tej ziemi, ku uciesze og�u. Ron siedzia� obok niej, blady jak �ciana i ponuro �ypi�cy na kolejne smoki. Hermiona, po drugiej stronie, by�a ewidentnie przera�ona.
Rosemary poczu�a dreszczyk niepokoju, gdy wreszcie Harry wyszed� przed t�um. Dostrzeg�a, �e jest w stanie skrajnym i ruszy�o j� sumienie. A je�eli rogogon go zje, a ostatnie s�owa, kt�re od niej us�ysza�, to by�a inkantacja zakl�cia, jakim chcia�a go r�bn��?
Kiedy obserwowa�a z olbrzymim napi�ciem, gdy Harry pr�buje wykiwa� smoka i zdoby� jajo, przysz�o jej do g�owy, �e mo�e rzeczywi�cie nie zg�osi� si� sam. Prawd� m�wi�c, ju� wcze�niej o tym my�la�a, ale podejrzewa�a, �e zazdro�� troch� j� za�lepi�a. W ko�cu Hermiona, ca�a poharatana w�asnymi paznokciami na twarzy, wrzasn�a jej w ucho rado�nie, gdy Harry capn�� wreszcie to jajo i tryumfalnie wyl�dowa�.
– Chod�cie! Szybko! – pogoni�a ich, gdy tylko ludzie zacz�li wstawa� z trybun.
Ron, wci�� blady i milcz�cy, oraz Rosemary, kt�ra czu�a wewn�trz pal�ce upokorzenie i wstyd z powodu w�asnej g�upoty, zostali potraktowani jako lodo�amacz i musieli przebi� si� w t�umie, pchani przez Hermion�. Dopadli po wielu trudach do namiotu pani Pomfrey i wpadli prosto na Harry’ego.
– Harry, by�e� naprawd� wspania�y! - krzykn�a Hermiona entuzjastycznie. – By�e� zdumiewaj�cy! Niesamowity!
– Harry – odezwa� si� wreszcie Ron. – nie wiem, kto wrzuci� twoje nazwisko do czary… ale uwa�am, �e… �e chcia� ci� wyko�czy�!
– A wi�c wreszcie to do ciebie dotar�o? – zapyta� ch�odno Harry, patrz�c na Rona. – Potrzebowa�e� du�o czasu. Ju� dobra. Zapomnijmy o tym.
– Nie. Nie powinienem…
– Daj spok�j!
– Obaj jeste�cie g�upi! I ty te�, Rosemary! – krzykn�a Hermiona, p�acz�c ze wzruszenia, po czym wypad�a z namiotu, zostawiaj�c ich samych.
– Eee… – mrukn�a Rosemary, patrz�c na Harry’ego niepewnie. – Przepraszam. By�am taka zazdrosna i tak jako�…
– Nie ma sprawy – Harry kiwn�� do niej g�ow�, Ron u�miecha� si�, znacznie szcz�liwszy. – Nie chc� s�ucha� waszych przeprosin. Koniec tematu.
Rosemary wreszcie nie wytrzyma�a i mocno przytuli�a si� do Harry’ego, czuj�c potworne wyrzuty sumienia, trawi�ce jej my�li. Czarnow�osy nieco si� speszy�, ale delikatnie odwzajemni� u�cisk. Ron uni�s� oczy ku g�rze z politowaniem, jednocze�nie si� u�miechaj�c.
Czy Harry by�by zdolny do wrzucenia swego nazwiska do Czary Ognia? Rosemary wiedzia�a, �e nie. Na pewno nie pragn��by by� znany i uwielbiany, zawsze mu to wr�cz przeszkadza�o, teraz to wyra�nie rozumia�a. Ale skoro nie on, to kto?
105. Niepokoj�cy znak Dodała Mary Ann Lupin Czwartek, 28 Listopada, 2013, 01:37
Pad�am na kolana przed nim, niezdolna sta� na nogach. Syriusz po prostu ogl�da� wn�trze domu, jakby nigdy nie widzia� czego� takiego. Panowa�a cisza.
– Pom� mi – zachrypia� nagle. – Hardodziob jest ukryty w krzakach…
– Co?
– Hardodziob. Hipogryf, na kt�rym uciek�em. Ukryj go w gara�u. Nikt nie mo�e go widzie�.
Na trz�s�cych si� nogach wykona�am polecenie m�a. Rzeczywi�cie, za domem ukry� okaza�ego hipogryfa. Uk�oni�am si� mu i zaprowadzi�am za �a�cuch do nieu�ywanego gara�u, po chwili wbieg�am do domu, modl�c si�, by nikt nie by� �wiadkiem pojawienia si� na Vange zbieg�ego mordercy na dziwacznym, ba�niowym stworze.
Syriusz wci�� siedzia� w holu, dzikim, szale�czym wzrokiem tocz�c po pomieszczeniu. Kucn�am przy nim i obj�am go mimo okropnego zapachu, jaki wydziela�.
– Syriuszu… Chod�, wyk�piesz si�, a ja przygotuj� ci wreszcie normalny posi�ek. Chod�.
M�� nie zareagowa� od razu, wci�� z jakim� szokiem ogl�daj�c �ciany holu.
– Syriuszu.
Pozwoli� si� podnie�� z pod�ogi, tocz�c dziko po pomieszczeniu oczyma. Zaprowadzi�am go do �azienki. Chyba wci�� nie potrafi� uwierzy�, �e po dwunastu latach m�g� wej�� do domu i przywita� si� z �on�. Obj�� mnie dr��cym ramieniem.
Uruchomi�am kran, a ciep�a woda wla�a si� do wanny, wype�niaj�c j�.
– Zdejmij to ubranie wi�nia – rzek�am na odchodnym do wci�� os�upia�ego m�a. – Dzi� je spalimy. Ja przynios� ci co� twojego ze strychu. I przygotuj� jedzenie.
Kilkadziesi�t minut p�niej Syriusz wszed� do kuchni niepewnym krokiem. Tylko oczy �y�y w jego zapad�ej twarzy. By� okropnie chudy, ale po umyciu i przebraniu zyska� znacznie.
– Hmm… Co� mi si� wydaje, �e to ubranie ze mnie wyros�o… – mrukn��, lustruj�c znacznie wi�ksz� koszul� i lu�ne spodnie od �adnego garnituru arystokraty.
Za�mia�am si� nerwowo od blatu kuchennego, na kt�rym sta� ju� przygotowany sos pieczeniowy do ziemniaczk�w, skwiercz�cych weso�o w du�ym rondlu. Podesz�am do niego blisko. Poczu�am wtedy co� dziwnego, jakby przez te dwana�cie lat naros�a mi�dzy nami dziwna bariera i trzeba by�o j� skruszy� �mia�o�ci�, by by�o jak dawniej. Syriusz obserwowa� mnie uwa�nie swymi wci�� nieco zl�knionymi oczyma. Chwyci�am wst��k� ze swoich w�os�w i delikatnie uwi�za�am jego, kt�re teraz dor�wnywa�y d�ugo�ci� moim, czyli by�y do pasa. Syriusz u�miechn�� si� z wdzi�czno�ci�.
– Siadaj… – rzek�am, odsuwaj�c krzes�o kuchenne od sto�u. – Zaraz zjesz co� dobrego.
– Wreszcie… Od dwunastu lat nie mia�em w ustach czego� dobrego…
Potem Syriusz m�wi� ju� niewiele, bo poch�on�y go ziemniaki z sosem. Dosta� porcj� podw�jn�, ale i tak w ci�gu pi�tnastu minut wymi�t� z talerza wszystko. Nigdy nie widzia�am, by kto� jad� tak �apczywie. Poczu�am fal� z�o�ci na my�l o Azkabanie.
Ka��c szczoteczce do naczy� zmy� po Syriuszu, z�apa�am go pod rami� i wyprowadzi�am z kuchni. Kuli� si� blisko mnie, chudziutki i sp�oszony.
Otworzy�am drzwi do sypialni i z�o�y�am go na ��ku, zdejmuj�c jego buty i stawiaj�c na ziemi. Syriusz nie porusza� si�, zapatrzony w sufit. Okry�am go i ruszy�am ku drzwiom.
– Odpocznij sobie. Wy�pij si�. Nic ci tu nie grozi. Za trzy godziny przyjd� z obiadem.
– Mary Ann…
– S�ucham, Syriuszu?
– Prosz�, zosta�… Po�� si� obok mnie.
Wykona�am pro�b�, k�ad�c si� do�� sztywno obok m�a. Popatrzy�am na niego niepewnie. Ci�gle sprawia� wra�enie nieco nieobecnego.
– Co si� dzieje? – spyta�am szeptem.
Stalowoszare oczy wbi�y si� we mnie. Syriusz wygl�da� staro, jak wrak cz�owieka.
– Nic si� nie dzieje – odpar� po chwili z krzywym u�miechem. – Po prostu wci�� nie mog� uwierzy�, �e le�� obok ciebie po dwunastu latach, najedzony i czysty…
– Mo�e bym ci pomog�a pozby� si� tej brody i d�ugich w�os�w?
– P�niej…
Syriusz westchn�� i przytuli� si� do mnie jak sp�oszone dziecko do odnalezionej wreszcie mamy. Pog�adzi�am go po umytych w�osach i przycisn�am do serca.
– My�la�am, �e po tobie. �e ci� pozbawili duszy, to by�o takie okropne… – �zy stan�y mi w oczach jeszcze mocniej, bo od jakiego� czasu sta�y tam ca�y czas.
– Ja te� – odszepn��. – Uratowa� mnie Harry i jaka� dziewczynka… Przylecieli pod okno klasy, gdzie mnie wi�zili, dali hipogryfa, na kt�rym lecieli…
– Harry ci� uratowa�? – wychrypia�am. – Syn Jamesa i Lily? Dlaczego?
– Bo mu wyja�ni�em, �e jestem niewinny! – Syriusz nagle si� nieco o�ywi�. – Uwierzy� mi po jakim� czasie i nawet chcia� u nas mieszka�, ale… D�u�sza historia…
Zerkn�� na mnie, a w oczach odkry�am dawny, przekorny b�ysk. Tylko w oczach.
– Ty nic nie m�wisz… – zauwa�y� bystro. – Nie pytasz, czy jestem winny…
– Jeste� niewinny, prawda? – szepn�am ostro�nie. – Tak od pocz�tku s�dzi�am, ale…
Syriusz patrzy� na mnie b�yszcz�cymi, stalowoszarymi oczyma d�ugo, po czym przybli�y� swoj� twarz do mojej i poca�owa� mnie st�sknionymi ustami. �zy mocniej napar�y na moje oczy. Nigdy go tak nie ca�owa�am, dopiero teraz spad�a na mnie �wiadomo��, �e Syriusz jest, �e le�y obok i mog� go dotkn��, poczu�, poca�owa�, �e �yje i oddycha…
– Dlaczego my�lisz, �e jestem niewinny? – spyta� szeptem po poca�unku.
– Bo ci� znam. Nie m�g�by� by� winny!
– Nawet nie wiesz, ile to dla mnie znaczy… Tak bardzo si� ba�em, �e mnie oskar�ysz… Ale ju� od jakiego� czasu wiedzia�em, �e uwa�asz mnie za niewinnego. To mi doda�o si�.
– Sk�d? – zdziwi�am si� szeptem.
Syriusz u�miechn�� si� chytrze.
– Od niejakiego Cosmo.
– Rozmawia�e� z Cosmo?!
– Rozmawia�em… To du�o powiedziane, raczej on przemawia� do mnie, nie b�d�c specjalnie zorientowanym, �e to ja – zarechota�. – By�em psem.
– Sk�d wiedzia�e�, �e to Cosmo?
– Tak podobnego do mnie dzieciaka nie widzia�em nigdy, zreszt�, by�oby to do�� podejrzane, gdybym widzia�… – pu�ci� mi oko. U�miechn�am si� z przek�sem. – Jego kumpel nazwa� go w�a�nie „Cosmo”. Przyja�ni si� z Malfoyem?
– Tak. Cosmo jest w Slytherinie – wyja�ni�am. – A jego bli�niaczka w Gryffindorze…
– To si� narobi�o… – westchn�� Syriusz, mru��c oczy, gdy poczochra�am go po potylicy. – Ale grunt, �e ty wiesz, �e jestem niewinny. I Cosmo te�, bo mi powiedzia�.
– No dobrze, ale jak…? Wyja�nij mi wszystko, prosz�…
– No wi�c, wszyscy s�dz�, �e Peter mnie zatrzyma� na ulicy, a ja r�bn��em w niego i dwunastu mugoli… Prawda jest taka, �e Peter rzeczywi�cie mnie zatrzyma�, ale wypali� od ty�u w kierunku mugoli i zamieni� si� w szczura, odgryzaj�c sobie palec, udaj�c w�asn� �mier�. Przechowa� si� w rodzinie przyjaciela Harry’ego jako szczur przez dwana�cie lat, byli to Weasleyowie, a ja zobaczy�em Petera na ramieniu m�odego Weasleya w „Proroku”, kt�rego da� mi Knot, gdy mia� inspekcj� w Azkabanie… Wtedy uciek�em.
– Ale… – spr�bowa�am ogarn��. – Nie rozumiem… Parszywek by� Peterem? W sumie brakowa�o mu pazura… Ale nic nie rozumiem. Dlaczego akurat Peter?…
– Jest co�, o czym ci mia�em powiedzie�. Tego dnia, gdy wyszed�em i ju� nie wr�ci�em – popatrzy� na mnie przenikliwie. – Mo�e pami�tasz.
– Tak, by�o co�, co chcia�e� mi powiedzie�… – u�wiadomi�am sobie.
– Wi�c… Chwil� przed zdrad� Potter�w zamieni�em si� z Glizdogonem funkcjami. On przej�� rol� Stra�nika. Zamienili�my si�. Pomy�la�em, �e tak b�dzie mniej podejrzanie. A ten zdrajca polaz� do Voldemorta i zdradzi� Lily i Jamesa!…
Kilka �ez pociek�o ze stalowoszarych oczu, wci�� wytrzeszczonych.
– A wi�c… O rany, to przecie� diametralnie zmienia posta� rzeczy!…
– Tak. Pobieg�em do Potter�w, by upewni� si�, �e s� bezpieczni. Ale… le�eli tam. James by� martwy… James by� martwy…
– Ciii… – utuli�am go, sama p�acz�c, ale Syriusz rozp�aka� si� na dobre.
– Nawet nie wiesz, jak to okropnie wygl�da�o, widzie�, �e naj�ywszy i najweselszy cz�owiek, jakiego zna�em, m�j najlepszy przyjaciel, le�y tam, martwy i niezdolny do ruchu… Lily by�a na pi�trze, u Harry’ego… Mam to wszystko wci�� przed oczyma… Ca�e dwana�cie lat mia�em to przed oczyma, a dementorzy sw� obecno�ci� tylko podsycali t� wizj�… By�em niewinny, a poszed�em do piek�a… Meg, nie chc� tam wraca�, nigdy… Nie pozw�l mi…
– Spokojnie! – utuli�am go, ca�uj�c po pooranym zmarszczkami czole. – Nie dopuszcz�, by� zn�w by� w Azkabanie. Nigdy do tego nie dopuszcz�, obiecuj� ci.
– Wi�c… – Syriusz powoli odzyska� r�wnowag�. – Peter zdradzi� Potter�w i uda� �mier�, zabiwszy wpierw tuzin mugoli, a ja zosta�em obarczony win� za wszystko. Chcia�em z�apa� Petera i odzyska� dobre imi� i wolno��, dlatego uciek�em, uda�o mi si� zebra� po dwunastu latach. A przedwczoraj zaci�gn��em w�a�ciciela Petera do Wrzeszcz�cej Chaty razem z Peterem zreszt�, Harrym, t� dziewczynk� i… Rosemary… Wyja�ni�em im co i jak, do Chaty wpad� Remus, kt�remu te� wszystko wyja�ni�em, po drodze nawin�� si� Snape i wyszli�my w kierunku zamku, by przedstawi� wszystko Dumbledore’owi. Ale Remus si� zamieni� w wilko�aka, Peter uciek� w ferworze, nadlecieli dementorzy i wszystko szlag trafi�. Snape odnalaz� czw�rk� uczniak�w i zbieg�ego morderc� nieprzytomnych no i z�apali mnie…
– Ojej… – westchn�am. – Ale szkoda… Peter uciek�… Tyle razy go dokarmia�am, b�d�c u Weasley�w… Gdybym wiedzia�a, ju� by nie �y�, parszywiec!
– Nie – rzek� kr�tko Syriusz. – Trzeba �ywego Petera jako dowodu. Teraz nie ma co p�aka� nad rozlanym wywarem. Najwa�niejsze, �e Harry i Rosemary wiedz�. I Remus.
– Wreszcie! – westchn�am. – Szkoda, �e si� z braciszkiem nie za�o�y�am. Przegra�by z kretesem! Nie wierzy�, by� by� niewinny…
– Wiem. Ale ty wierzy�a�.
– Wierzy�am – popatrzy�am w jego stalowoszare oczy g��boko. – Zawsze.
– Mary Ann, wiesz co? – spyta� po namy�le, gdy ju� cisza trwa�a pi�tna�cie minut.
– Hmm?
– Kocham ci�… – szepn��. – Kocham ci� i nie przesta�em ci� kocha� najmocniej na �wiecie przez te lata… My�la�em o tobie ca�y czas, t�skni�c i najbardziej cierpi�c z powodu tego, �e mog�a� mnie oskar�a�. Naprawd� si� ba�em, �e straci�em w twych oczach.
– Ale ja zawsze wierzy�am w ciebie…
Syriusz wlepia� we mnie stalowoszare oczy. �wieci�a w nich t�sknota i rozczulenie, mi�o�� i wierno��, bezgraniczne oddanie, tak charakterystyczne dla jego skrajnej osobowo�ci. Poca�owa�am go delikatnie, syc�c si� ka�dym poca�unkiem, jakbym ju� trafi�a do nieba. Nagle u�wiadomili�my sobie, �e nie widzieli�my si� dwana�cie lat, ca�e dwana�cie d�ugich lat odgrodzeni od siebie, samotni i t�skni�cy. Wybuch uczu� rozsadzi� mur, kt�ry budowa�am latami, dotar�o do mnie, co si� dzieje. Smutek i szok odepchni�te zosta�y na bok przez nami�tno�� i wzruszenie, nasze �zy miesza�y si� razem. Teraz nie liczy� si� b�l i cierpienie, kt�re prze�yli�my, teraz otrzymali�my nagrod� za wsp�lne trwanie oddzielnie, mogli�my wreszcie zn�w by� razem, po��czeni i zlani w jedno, dr��cy z mi�o�ci i rozczulenia…
�agodny, wczesnoletni powiew poruszy� delikatnie zas�ony, wpadaj�c do sypialni. Za oknami �wieci�o spokojne s�o�ce, odwieczne i trwa�e.
– Sk�d wiedzia�e�, gdzie i��? – przytuli�am si� do Syriusza mocniej.
– Po ucieczce spr�bowa�em we Wi�zowym Dworze, ale by� zamkni�ty. Poszed�em wi�c z�apa� Petera. Ta dziewczynka… Hermiona… powiedzia�a, gdzie mieszka Rosemary, gdy odlatywa�em na Hardodziobie… – rzek� po namy�le.
Zn�w zaleg�a cisza w trakcie kt�rej rozkoszowali�my si� sw� obecno�ci�. Nic si� nie liczy�o. Teraz byli�my tylko my i letni wiatr.
– Kotku… – zacz�� Syriusz, zak�adaj�c za g�ow� d�o�. – Ucieknijmy razem st�d.
– Co?
– Lada dzie� si� po mnie tu upomn�… W jakim� tropiku nikt nas nie znajdzie… We� roczny urlop i ucieknij ze mn� st�d. Tylko my na wyspie tropikalnej.
Popatrzy� na mnie, a w oczach odkry�am dawny, zadziorny b�ysk. Roze�mia�am si� figlarnie. Rzuci� prac�? Zostawi� wszystko dla Syriusza? Tak po prostu?
– Dobre. Id� na to – poca�owa�am go mocno. – Tylko ty i ja.
– I Hardodziob – mrukn�� Syriusz z nutk� rozbawienia.
– Chod�cie!
Sara zerkn�a na wujka Remusa, kt�ry pogania� ich z zach�caj�c� min�. Przyszed� po swych wychowank�w na peron, nara�aj�c si� na tabun uczniak�w, kt�rzy garn�li si� do niego z rado�ci�, by m�c chocia� powiedzie� mu „dzie� dobry”. Sara u�miechn�a si�, zerkaj�c na poci�g, stoj�cy na peronie. To by� dobry rok, nie mog�a sobie nic zarzuci�. �wietnie pozdawa�a egzaminy i pozna�a dwie przyjaci�ki, z kt�rymi, by� mo�e, przyja�ni� si� b�d� jeszcze bardzo d�ugo. Troch� �al jej by�o utraconej wi�zi z Artemisem, ale pozostawa�o mie� nadziej�, �e ch�opiec nie wypaple jej sekretu, przez kt�ry odsun�li si� od siebie. A szkoda, rokowa�o to na wspania�� przyja��…
– Odwiedzisz mnie, prawda? – Melisa wtuli�a si� w Sar�. Jedenastoletnia panna Black odwzajemni�a u�cisk. – B�dzie mi bardzo ci�ko przez te wakacje, wci�� mam koszmary…
– Wykurz� ci� z domu na co� fajnego, zobaczysz!
– Zdrad� sekret! – poprosi�a Melisa, nieco jakby o�ywonia.
– No co ty! – Sara pu�ci�a jej oko. – Nie by�abym sob�. Do zobaczenia!
Melisa pospiesznie oddali�a si� w kierunku swoich rodzic�w, tocz�c ze strachem po otoczeniu, jakby ba�a si� zobaczy� gdzie� Cosmo. Charlotte u�cisn�a mocno Sar�, zas�aniaj�c jej ten widok.
– Trzymaj si�, ma�a! – wyszczerzy�a nieskazitelne z�by. – Ojciec otrzyma� najlepsze bilety! Melisa b�dzie zachwycona i w mig zapomni o tym zielonym, �mierdz�cym palancie!
Sara pokiwa�a g�ow� konspiracyjnie, ale Charlotte chyba �le odczyta�a jej powag�, bo rzek�a:
– Przepraszam, nie chcia�am ci� urazi�, nazywaj�c tak twojego starszego brata. Ale nie przejmuj si�, nie jeste� w tej materii sama! To jest m�j starszy brat, Cormac. Sko�czy� czwart� klas�…
I wskaza�a z obrzydzeniem na jakiego� prawid�owo zbudowanego blond przystojniaczka o twarzy niezm�conej inteligentn� my�l�, kt�ry sta� pod filarem i ogl�da� swe paznokcie.
– Jest tak g�upi, �e a� mi go szkoda – doda�a beztrosko, po czym po�egna�y si� i Sara do��czy�a do swej rodziny, to jest braci, siostry i wujka Remusa, kt�ry w otoczeniu wielbicieli i gorliwych fan�w, opu�ci� czarodziejsk� stacj�. Za nim powlok�y si� pociechy jego siostry, wszystkie cztery.
– My�licie, �e tata si� gdzie� ukry�? – zagadn�� szeptem Cosmo.
– Nie wiem… Nic ju� nie wiem… Nawet nie wiem, czy by� winny, czy nie… – mrukn�� Nicholas. Sara zauwa�y�a, �e jej najstarszy brat jest zupe�nie sflacza�y i wypompowany.
– By� niewinny. Teraz nawet ja to wiem, a jak kto� uwa�a inaczej, zawsze mo�na mu to wyt�umaczy� jak�� ciekaw� kl�tw�… – Rosemary uderzy�a pi�ci� w sw� otwart� d�o�.
Sara zamy�li�a si�. Cosmo by� zawsze zakochany w ojcu. Nicholas mia� z nim chyba jaki� bli�szy kontakt, z tego co uda�o jej si� zrozumie�, a Rosemary widzia�a go w salonie ich domu i rozmawia�a z nim w czerwcu osobi�cie. A ona sama? Czy ojciec w og�le wie, �e �yje? Czy mo�na kocha� dziecko, o kt�rym istnieniu nie mia�o si� poj�cia?
Do domu pojechali B��dnym Rycerzem. Oczywi�cie, wewn�trz wrza�o od ostatnich sensacji: pono� Syriusz Black zwia� sprzed nosa tabunowi czarodziej�w, ministrowi i rzeszy dementor�w. Ale przez te ponure plotki przebija�y si� czasem rewelacje o nadchodz�cych mistrzostwach �wiata w quiddichu. My�l o tym, �e pojedzie na takie widowisko z Charlotte i Melis� by�a dla Sary niezwykle podniecaj�ca. Rzadko mia�a udane lato.
Gdy tylko wujek Remus otworzy� im drzwi, na wycieraczce sta�a ju� mama. Sara oniemia�a. Mama wygl�da�a tak pi�knie i �wie�o… Pomijaj�c fakt, �e ubrana by�a w �liczn� sukienk� i mia�a �adny, gruby warkocz, to co� diametralnie si� zmieni�o w jej oczach. Takiego blasku i �ycia nigdy w nich nie by�o, odk�d tylko jedenastolatka pami�ta�a. Wszystko okrasza� szeroki u�miech szcz�cia.
– Co tak stoicie? – zapyta�a, obserwuj�c ich ze zdziwieniem. – Wchod�cie!
Wpakowali si� do holu, zerkaj�c podejrzliwie na mam�.
– Nie zdejmuj but�w, Rosemary! – zwr�ci�a uwag� mama. – Chod�cie za mn�.
Czw�rka nastolatk�w wymieni�a zaskoczone spojrzenia, ale wujek Remus z tajemnicz�, spokojn� min� poprowadzi� ich do kuchni.
– We�cie baga�e, dzieci.
– Ale…
– No ju�! – zach�ci�a ich mama, tryskaj�c now� energi�.
Gdy ju� ka�de dzier�y�o w d�oni walizk� i r�czk� od kosza czy klatki ze zwierzyn� wewn�trz, skupili si� wok� dziwacznego garnka na stole. Garnek leciutko jarzy� si� �wiate�kiem.
– Dotknijmy go wszyscy. Zaraz wyruszamy! – zakomenderowa� wujek Remus.
– Ale… A co ze Stanleyem? – zapyta�a Sara, zupe�nie zdezorientowana.
Chwil� p�niej garnek wci�gn�� j� gdzie� i oto ca�a sz�stka lecia�a w nieznane. Sara kurczowo �ciska�a kosz z Zezolkiem i r�czk� kufra naraz, przez co jej palce zupe�nie zdr�twia�y. Ju� zacz�a si� modli�, by ta dziwna, szalona podr� si� sko�czy�a, gdy wyl�dowa�a z g�o�nym �upni�ciem na ziemi. W�a�ciwie… nie by�a to ziemia, lecz czysty, sypki piaseczek. Sara, zupe�nie opiaszczona, usiad�a na nogach, rozgl�daj�c si� wok�, ignoruj�c przy tym j�ki rodze�stwa i wrzask przemielonego Zezolka.
Znajdowali si� na rajskiej pla�y. Nieziemsko czyste, lazurowe morze obmywa�o miarowo z�ocisty piasek. Nad ni� majaczy�a majestatyczna palma, a wi�cej ich znajdowa�o si� wsz�dzie naoko�o, bowiem wyl�dowali na skraju lasu palmowego. Pi�kne promienie popo�udniowego s�o�ca przecina�y las, k�ad�c si� strumieniami na ziemi i pniach. Rozlega� si� szum morza i gigantycznych li�ci, uspokajaj�cy i odwieczny. Niebo nad tym wszystkim by�o nieziemsko wr�cz niebieskie.
– C-co to znaczy? – Sara zd��y�a tylko tyle wyduka� do stoj�cych nieopodal wujka i mamy, u�miechaj�cych si� do nich mi�o. Jedenastolatka poderwa�a si� z piasku. –Tu jest tak… soczy�cie kolorowo… Nigdy nie widzia�am tak nasyconej kolorami przyrody!
– Sp�dzam tu ju� troch� czasu – rzek�a mama z rado�ci� w g�osie. – I tu b�dziemy siedzie� ca�e wakacje. To mo�e by� dla was mi�a odmiana po tym dusznym Basildon. Chod�cie do domku!
Sara odgarn�a z oczu czarno-rude kosmyki, po czym przyjrza�a si� domkowi, znajduj�cemu si� dos�ownie par� krok�w od nich. By� drewniany i do�� du�y, zbudowany na palach. Cz�� pali obmywa�a morska woda, a dach mia� ze strzechy.
Nicholas, stoj�cy najbli�ej Sary, rozgl�da� si� dooko�a, wci�� nie umiej�c zamkn�� rozchylonej szcz�ki. Po chwili jednak, z do�� rozanielonym spojrzeniem, porwa� z ziemi rzeczy swoje i swej najm�odszej siostrzyczki. Sara uda�a si� za nim, wci�� nie mog�c uwierzy� w to wszystko. Wyj�a Zezolka przez rami� Nicholasa i przytuli�a, pozwoliwszy cieszy� mu si� przyjemnym powietrzem tego tropikalnego raju. Ca�a czw�rka wesz�a do domku za mam� i wujkiem.
Pok�j przecina�y promienie s�o�ca, s�cz�ce si� zza zas�on. Mama i wujek pi�knie go urz�dzili, ka�dy mebel przywodzi� na my�l idealne �ycie na jakiej� spokojnej, rajskiej pla�y. A na fotelu siedzia�… tata, zaczytany w jaki� list.
– To ty! – krzykn�� automatycznie Nicholas.
Ojciec oderwa� nieco b��dny wzrok od listu i przeni�s� go gwa�townie na dzieci. Delikatny b�ysk strachu znikn��, ust�pi�o mu zaciekawienie i jakie� dziwne rozbawienie. Trwa�a cisza, w czasie kt�rej tata patrzy� na swoje dzieci �apczywym, wyczekuj�cym wzrokiem. Sara skuli�a si� za Nicholasem. Teraz, gdy siedzia� przed ni� Syriusz Black, wstydzi�a si� bardzo ich nigdy niezawi�zanej wi�zi. Nie wiedzia�a kompletnie, czego ma si� spodziewa�. Siedzia� przed ni� chudy, brodaty i zmaltretowany wrak cz�owieka. B�d� co b�d�, obcego cz�owieka.
– No wi�c… – mama przerwa�a z zak�opotaniem milczenie. – To wasz tata, dzieci, on…
– Tato!… – i oto Cosmo, ten sam, kt�ry ba� si� czu�ostek mamy i udawa� galopuj�co m�skiego i dojrza�ego, dopad� do fotela w tym samym momencie, w kt�rym Syriusz uni�s� si� z wolna. Cosmo prawie go na ten fotel przewr�ci�, tul�c si� do taty. Ten po chwili, gdy ju� otrz�sn�� si� z szoku, jaki wywo�a�o to ciep�e przywitanie, sam obj�� syna czule, d�ugo, jakby zaraz mia� odej�� na zawsze.
– Cosmo… – wychrypia� ze wzruszeniem, �ciskaj�c, prawie dusz�c swego najm�odszego syna. – Cosmo, m�j ma�y Cosmo… Tak wyros�e�, a ja zapami�ta�em ci� z czas�w, kiedy mia�e� p�tora roku, Bo�e… Jeste� taki du�y…
– Tato!… – p�aka� rzewnie czternastoletni brat Sary, zreszt�, teraz nawet Nicholas, Rosemary i ona sama ronili �zy. – Tak bardzo t�skni�em! My�la�em, �e ci� ju� nigdy nie zobacz�!
– Ale wierzy�e� we mnie! – Syriusz pochyli� si�, by spojrze� b�yszcz�cymi oczyma w oczy Cosmo.
– Sk�d wiesz? – zdumia� si� ch�opak.
– M�j najlepszy przyjaciel zawsze powtarza�, �eby uwa�a�, z czym si� rozmawia! – parskn��. – Kiedy� jeden pos�g mu odwin�� z pi�chy, gdy go przez przypadek obrazi�, ale to d�u�sza historia…
– By�e� tym psem! – zawo�a� w szoku Cosmo. – Czu�em, �e ten pies jest jaki� podejrzany!
– Sprytnie! – zarechota� Syriusz, czochraj�c synowi czarne w�osy, po czym przeni�s� wzrok na Rosemary. – Chod� do mnie, moja rodzynko! Jeste� taka pi�kna, c�reczko!
Rosemary podbieg�a rado�nie do taty, rzucaj�c mu si� na szyj�. Wy�ciskali si� i wyca�owali, a Rosemary a� �mia�a si� w g�os, daj�c uj�cie swej rado�ci.
– Nie�le nas wystraszy�e� w tej chacie! – u�miechn�a si�. – Naprawd� my�la�am, �e…
– �e jestem morderc�? – zapyta� Syriusz g�ucho. – Nie wini� ci�, ale musz� przyzna�, �e mnie to bardzo zabola�o. Ale ju� po wszystkim, ju� wiesz, �e jestem niewinny…
– Jak?
Wszyscy spojrzeli na Nicholasa, kt�ry twardo wpatrywa� si� w ojca.
– Jak to wyt�umaczysz, �e jeste� niewinny? – zapyta� beznami�tnym, spokojnym tonem.
– To nie ja by�em Stra�nikiem Potter�w – rzek� ojciec cicho. – Tylko Peter Pettigrew. On wypali� do mugoli, odgryzaj�c sobie palec i zamieniaj�c si� w szczura. Jeste�my animagami.
– Wiem… – szepn�� Nicholas. – Widzia�em twoje wspomnienie…
– Nicholas! – fukn�a z k�ta mama. – Mia�e� nie wchodzi� na strych!
– Teraz ju� wszystko rozumiem. – Nicholas zignorowa� mam� i ci�gn�� ch�odno. – A tego mi by�o trzeba. Teraz ju� wiem, co o tobie s�dzi�.
– Co o mnie s�dzisz? – zapyta� Syriusz, mru��c oczy od do�u, jak Cosmo.
– �e jeste� spoko – odpar� Nicholas, kiwaj�c wolno g�ow� i podwijaj�c k�ciki ust.
Chatka zatrz�s�a si� od �miechu. Syriusz rozpostar� ramiona, by przytuli� swego pierworodnego, a w jego oczach Sara dostrzeg�a niesamowity blask. Nicholas podkula� do ojca wolno i pozwoli� si� u�ciska�. Ojciec p�aka� rz�sistymi �zami, gdy tuli� swego syna, tego, kt�ry by� pierwszy na �wiecie i najlepiej go pami�ta�. Z nim sp�dzi� najwi�cej chwil i to on by� pierwszym owocem mi�o�ci rodzic�w.
– Sk�d te uszy? I dlaczego kulejesz? – zapyta� Syriusz, gdy odsun�� Nicholasa na d�ugo�� swych ramion, by przyjrze� mu si� uwa�niej. Byli tego samego wzrostu.
– Kulej�, bo mia�em wypadek, a uszy to kl�twa… – obja�ni� beznami�tnie Nicholas.
– Kl�twa Mortimera? – ojciec przeni�s� wzrok na mam�.
– Opowiem ci p�niej… – odezwa�a si�, po czym ona i wujek przenie�li wzrok na Sar�. Ojciec i rodze�stwo zrobili to samo i teraz wszyscy wpatrywali si� w Sar�. Drobna dziewczynka skuli�a si�, stoj�c samotnie na widoku, przytulaj�c do piersi Zezolka i chowaj�c za grzyw� czarno-rudych w�os�w. Czu�a si� niewyobra�alnie ma�a i przera�ona, chudziutka i bezbronna.
– Ma twoje w�osy, Meg… – zauwa�y� w idealnej ciszy Syriusz powoli. – Ale…
– Gdy ci� zamkn�li, nie wiedzia�e�, �e jestem w ci��y – szepn�a mama.
Zaleg�a niewyobra�alnie napi�ta cisza. Tata oniemia�, zupe�nie zszokowany.
– Ale… Ale… – wyduka� jedynie, przenosz�c przera�ony wzrok na Sar�, kt�ra si� skuli�a jeszcze bardziej.
– To twoja c�rka. Ma na imi� Sara. Sara Lily… – mama podesz�a do Sary i obj�a j� ramieniem, po czym delikatnie przyprowadzi�a do Syriusza. Sara nie odwa�y�a si� spojrze� do g�ry, ale ojciec ukucn�� przed ni�, wpatruj�c si� w ni�. Tym, czym b�yszcza�y oczy taty, by�a… mi�o�� i bezgraniczny zachwyt. Sara spr�bowa�a przebi� si� przez bariery strachu i wreszcie uda�o jej si� odwzajemni� spojrzenie, wi�c obecnie w Syriusza wlepia�a si� para olbrzymich, szarych oczu, przyczajonych nad g�ow� Zezolka. Reszt� twarzy jedenastolatka schowa�a za kotem. Oczy taty by�y takie pi�kne, b�yszcza�y szcz�ciem i mi�o�ci�, dobroci� i m�dro�ci�. Jego poorana zmarszczkami twarz rozja�ni�a si� tylko dlatego, �e patrzy� na ni�. D�ugo wpatrywali si� w siebie, nigdy wcze�niej nie maj�c okazji. Po chwili Sara delikatnie po�o�y�a drobn� d�o� na policzku ojca, by go dotkn��, spragniona kontaktu. Przejecha�a po twarzy subtelnie, dotykaj�c nosa, warg, �uk�w brwiowych i przymkni�tych oczu. Zezolek zeskoczy� na pod�og�, gdy Sara wtuli�a si� w tat�, mocno przyciskaj�c go do siebie. Bariera zosta�a zburzona. Wreszcie mog�a dotkn��, przytuli� ojca, kt�ry nigdy nie istnia�. A� dot�d.
– Ale b�dziesz mnie kocha� tak samo, jak Nicholasa? – zapyta�a nie�mia�ym szeptem do ucha.
Tata roze�mia� si� w g�os psim �miechem, po czym obj�� j� jeszcze mocniej.
– Oczywi�cie, s�oneczko… – szepn�� tak cichutko, by tylko oni mogli to us�ysze�.
Li�cie palm delikatnie falowa�y na �agodnym, ciep�ym wietrze, szumi�c. Przynosi�o to spok�j i odpr�enie. Nicholas sta� przy oknie, wychylaj�c si� za nie i obserwuj�c �wiat z tego malutkiego kwadratu. Z�ocisty blask o�wietla� �wiat, gdy� s�o�ce chyli�o si� ku zachodowi. Wszystko l�ni�o, niczym najczystszy piasek w d�oniach, a morze wci�� falowa�o, jakby nikt i nic nie m�g� mu przeszkodzi�. Nicholas otworzy� oczy, gdy� od jakiego� czasu trzyma� je zamkni�te, a buzi� wystawion� do tego mi�ego, pieszczotliwie muskaj�cego wiatru. Jego wzrok pad� na dwie czarne sylwetki, przechadzaj�ce si� powoli wzd�u� linii brzegu. Ich stopy obmywa�a zbawienna, �agodna piana morska. Sylwetki trzyma�y si� blisko siebie, obejmuj�c si�, jakby zlewaj�c w jedn�, czarn� sylwetk�. By� mo�e ba�y si� rozdzielenia, gdyby pu�ci�y swe d�onie?
Nicholas pomy�la�, �e tata zas�u�y� na to, co go obecnie spotyka�o. Zas�u�y� na delikatn� pian�, z�ocisty blask i uspokajaj�cy b��kit nieba i szum fal. Na koj�cy dotyk aksamitnego wiatru. I na mam�, jej d�o�, kt�ra obejmowa�a go w pasie. Pi�tnastolatkowi w og�le nie przeszkadza�o, �e rodzice zachowywali si� jak �wie�o zakochani. Ostatecznie, na to ojciec r�wnie� zas�u�y�.
Poczu� nieprzyjemny skurcz w brzuchu. Skoro o zakochanych mowa… Cho nie odezwa�a si� do niego od tego majowego dnia, kiedy to mieli sw�j pierwszy poca�unek w tym magicznym lesie. Tak przynajmniej Nicholas s�dzi�, �e by� to jej pierwszy poca�unek. W ko�cu Cho z nikim nie chodzi�a, nawet wtedy, gdy p� domu ogl�da�o si� za ni�, bo zrobi�a si� w miar� up�ywu lat jeszcze �liczniejsza.
Nicholas poczu� swego rodzaju dum� na my�l, �e to z nim Cho mia�a sw�j pierwszy poca�unek, ale zaraz potem d�ga�o go co� solidnie gdzie� w ty� czaszki. Co z tego, je�li od prawie dw�ch miesi�cy unikali si� wzajemnie i nic z tego nie wysz�o? Czy jej kole�anki wiedz� i puszcz� ploty?
Nicholas oderwa� si� od gor�czkowego obmy�lania projektu papierowej roby na g�ow� nowej generacji, kt�r� m�g�by nosi� na swej pechowej facjacie po szkole, gdy� jego wuj ozwa� si� znik�d:
– Wygl�daj� na szcz�liwych, prawda?
Ojciec chrzestny Nicholasa stan�� za nim, obserwuj�c z jakim� akcentem nostalgii na twarzy dwie czarne sylwetki, spaceruj�ce wolno, niespiesznie po falach. Jakby czas nie istnia�.
– Zazdroszcz� im – szepn�� Nicholas flegmatycznie.
Wyczu�, �e wuj spojrza� na niego badawczo.
– Je�eli mia�bym by� szczery, to ja r�wnie�, ale…
Nicholas powoli przeni�s� uwa�ny wzrok na udr�czon� twarz wujka, roz�wietlon� przez zach�d.
– Nie przejmuj si� mn�, synu – wujek u�miechn�� si� kwa�no i poklepa� go po ramieniu. – Ale ty jeste� m�ody… Nawet, je�li kl�twa si� spe�ni i umrzesz, masz przed sob� jeszcze mn�stwo pi�knego.
– Tata te� by� m�ody… – mrukn�� Nicholas. – Te� by� m�ody, gdy zosta� zamkni�ty. Teraz jest stary, chocia� ma dopiero trzydzie�ci par� lat…
– Syriusza spotka�o wiele cierpienia i z�a w �yciu – rzek� refleksyjnie wujek. – Rodzina, wi�zienie, �mier� bliskich… Ma tylko was, mnie i mam�, kiedy� mia� te� przyjaci�… ale to wszystko, co dobrego otrzyma� od losu. Chocia�… mo�e to du�o.
– Widzia�e� jego min�, gdy mama mu powiedzia�a o Syriuszu? – zagadn�� delikatnie Nicholas.
Wuj nie odpar� od razu, ale dziwny skurcz cierpienia przeszy� jego twarz.
– Wiesz… – mrukn�� po chwili. – Dla rodzica nigdy nie jest �atwo, kiedy dziecko umiera.
Stali chwil� w ciszy i skupieniu, obserwuj�c spaceruj�cych i ich �lady na piasku, tworz�ce spleciony na zawsze �a�cuch, stygn�ce i czekaj�ce, a� czas je zatrze.
– Dlaczego nie zaprosisz tu Tamary? Odnosz� wra�enie, �e jeste� troch� samotny, Nick.
– Nie wiem… – Nicholas si� zarumieni� na wspomnienie o Cho. – Mo�e przyda�aby mi si� moja przyjaci�ka, ostatnio nie mia�em okazji zwierza� jej si� z wielu wa�nych rzeczy, zreszt�… Czerwiec by� dla mnie bardzo ci�ki i unika�em ludzi, jak tylko mog�em…
–Dlaczego?
– Nie chc� o tym m�wi�… Ale du�o rozmawiam z tat� ostatnio, to mi jako� pomaga… Czy to dobrze, �e si� z nim przyja�ni�? – zagadn�� nie�mia�o pi�tnastolatek.
– To doskonale – u�miechn�� si� wujek.
– Uff. Bo ju� my�la�em, �e co� jest ze mn� nie tak. Wybacz, po prostu nie znam si� na relacji ojciec-syn. – Nicholas podrapa� si� za uchem z zak�opotaniem. – Czuj� si� dziwnie…
Nicholas odszed� od okna, ignoruj�c zatroskany wzrok wujka Remusa i czuj�c przez ka�dy por sk�ry niezwyk�� samotno��, oblewaj�c� mu kark, niczym kube� zimnej wody. Uda� si� do swojego pokoju (ka�de z rodze�stwa Black�w otrzyma�o malutkie, przytulne pomieszczenie, w kt�rym uda�o si� zmie�ci� ��ko, biurko i kufer z rzeczami). Opad� na tropikaln� narzut� i przez d�ugie godziny le�a� tak bez ruchu, podczas gdy za oknem z�oto zamienia�o si� w pomara�cz, pomara�cz w fiolet, a� w ko�cu na �wiat zarzucony zosta� czarny, gwia�dzisty p�aszcz. A Nicholas nie m�g� si� pozby� okropnego wra�enia, �e jego �ycie jest takie puste.
Obudzi�a go jaka� krz�tanina, dobiegaj�ca do niego z salonu. Pok�j by� sk�pany w delikatnym, nie�mia�ym blasku; musia�o by� bardzo wcze�nie i jeszcze wszyscy spali. Jakby przez mg�� dobieg�a do niego delikatna muzyka, wywo�ana poruszeniem zwisaj�cych w jego futrynie sznurk�w drewnianych koralik�w, robi�cych za drzwi. Przez jego obsypany sennym puchem m�zg przebi�a si� wolna, niesklecona jak nale�y my�l, �e chyba kto� wszed� do jego pokoju.
Nicholas po chwili, kt�ra zdawa�a si� trwa� tygodnie, usiad� zaspany na ��ku, przeczesuj�c bujn�, postawion� na sztorc i potargan� czupryn� br�zowych w�os�w, ziewn��, zamlaska� par� razy i wlepi� zaropia�e, sklejone spojrzenie w �cian�, godne pana Gienka spod monopolowego. Poczu� przemo�n� i odwieczn� ch�� odwiedzenia niezwykle wa�nego miejsca, ale tym razem nie chodzi�o mu o kuchni�. Po drodze przewr�ci� si� prawie o co�, co kto� postawi� na �rodku jego pokoju. Kln�c siarczy�cie pod nosem na tych, kt�rzy nie maj�c nic lepszego do roboty, tylko stawia� przedmioty na �rodku jego pokoju, docz�apa� si� do �azienki i otworzy� jedyne drzwi, poza wej�ciowymi, jakie by�y w tropikalnej chatce i wpakowa� si� do wewn�trz, ziewaj�c, po czym okr�ci� si� w kierunku wn�trza �azienki w celu namierzenia sedesu. Nic, nawet niedawne zaliczenie gleby, nie otrze�wi�o go tak b�yskawicznie, jak widok Tamary, stoj�cej w ich w�asnej, tropikalnej �azience, w dodatku Tamary, kt�ra mia�a na sobie jedynie te cz�ci garderoby, kt�rych Nicholas nie mia� do tej pory okazji ogl�da�.
Nicholas i Tamara, w ge�cie obop�lnego, zgodnego szoku, zlustrowali si� od st�p do g��w jak na komend� w idealnej ciszy.
– AAAAAAAAAA!!! – zawy� Nicholas, po czym zakry� oczy d�o�mi i wyskoczy� jak poparzony z �azienki, a chatka zatrz�s�a si� od wrzasku i huku drzwi, kt�re najpierw �upn�y o �cian�, potem zatrzasn�y si� za Nicholasem. Przybiegli mama i tato, wci�� w pi�amach i zastali Nicholasa, skulonego na pod�odze przed �azienk�, �ciskaj�cego swe uszy.
– Co robisz? – zapyta�a mama w ci�kim szoku.
– Tamuj� krew, kt�ra uderzy�a mi do g�owy z tego wszystkiego! A jak wyp�ynie uszami? Czuj�, jak mi gor�co na twarzy! Mamo, nie cieknie mi krew przez nos?
– Nicholas! Co si� dzieje?!
– Tam jest Tamara! Tylko w bieli�nie! Ja nie chcia�em do niej wej��, ale ona tam jest!!! – wskaza� oskar�ycielsko na drzwi �azienki roztrz�sionym placem.
Mama wytrzeszczy�a oczy, a tata zarycza� �miechem. Nawet mama nie mog�a ju� zahamowa� chichotu, kt�ry usi�owa�a st�umi� gdzie� wewn�trz.
– Tamara? – wujek wy�oni� si� ze swej sypialni, wielce z siebie zadowolony. – Ja j� tu sprowadzi�em. Chcia�em ci zrobi� niespodziank�. Wczoraj by�e� taki smutny… Pomy�la�em, �e j� tu przywiod�! A ona posz�a si� umy�, bo dzi� jeszcze nie zd��y�a… O to tyle krzyku?
– JA NIE WIERZ�! – Nicholas zerwa� si� na r�wne nogi. – Co zaaaaa!…
– Co� nie tak? – wujek Remus zrobi� niewinn� mink�, ignoruj�c umieraj�cych ze �miechu rodzic�w.
– Dzi�ki! – warkn�� Nicholas – Teraz to ju� w og�le potrzebuj� papierowej torebki na �eb…
– Nicholas, spokojnie! – u�miechn�� si� do niego tata i zawadiacko mrugn��. – To tylko twoja przyjaci�ka. W samej bieli�nie. Zapami�taj t� scen�, synu.
– Syriuszu! – mama wymierzy�a kuksa�ca chichocz�cemu ojcu. Nicholas prychn��, czuj�c, �e zn�w si� rumieni, po czym kopn�� pod�og�.
– Niech was wszystkich Snape zamarynuje smarkami… – warkn�� i wyszed� na zewn�trz, ignoruj�c ich wycie ze �miechu. Ignoruj�c to, �e ma sobie pe�en zestaw odzie�y z wczoraj, wkroczy� w fale po kolana, pozwalaj�c, by obmywa�y nogawki jego spodni i kulawe nogi. Powoli ucieka�a z niego w�ciek�o��, ale wci�� czerwieni� si� na my�l, �e zaraz b�dzie musia� spojrze� Tamarze prosto w oczy. Przecie� na pewno po niej to nie sp�yn�o, by�a w ci�kim szoku, gdy j� zobaczy�, no i przecie� si� zakrywa�a, co mo�e �wiadczy� o ch�ci ukrycia przed nim. By� w�ciek�y na siebie, �e szybciej nie rozkmini�, �e potkn�� si� o cudzy kufer. To by z pewno�ci� pomog�o mu zrozumie�, �e ma go�cia i nie wlaz�by jej do �azienki tak impertynencko. Z drugiej strony odetchn�� z ulg�, �e nie oci�ga� si� bardziej i �e nie by�a bardziej roznegli�owana. Swoj� drog�, wygl�da�a lepiej bez ubrania.
– Hej! Emm… Wyros�e�!
Nicholas, ubolewaj�c, obr�ci� si� do Tamary i odwa�y� si� spojrze� w jej br�zowe oczy.
– Przepraszam! – j�kn��. – Jestem g�upi, jak pi�� lewych but�w!
Tamara zachichota�a z zak�opotaniem. Niestety, by�a ju� ubrana. W mi�tow� sukienk�.
– Nie, to by�a moja wina, powinnam si� zamkn��, ale by�am tak podniecona, �e ci zrobi� niespodziank�, �e nie ogarn�am… Przejdziemy si�?
Pocz�li brodzi� po kolana w czystej wodzie, l�ni�cej w s�o�cu.
– Dzi�kuj�, �e tu przyby�a�… – Nicholas u�miechn�� si� do przyjaci�ki. – Ostatnio nie mieli�my okazji pogada�…
– Ukrywa�e� si� przede mn�! – Tamara wspar�a r�ce na charakterystycznych, szerokich biodrach.
– Nie… A mo�e? Po prostu… – Nicholas podrapa� si� za uchem. – To dlatego, �e jako� ba�em si� kontaktu ze �wiatem. Chyba potrzebowa�em samotno�ci. Ale ju� zaczyna mi doskwiera�…
– A to dlaczego, m�j outsiderze?
– Chyba potrzebuj� rady…
W milczeniu wyszli na piasek i usiedli na nim, rozkoszuj�c si� ciep�em i s�o�cem.
– Chodzi o Cho… – zacz�� Nicholas z zak�opotaniem. – Wiesz, pod koniec maja ja i ona…
– Ca�owali�cie si�? – gwa�townie spyta�a Tamara.
– Nie tak obcesowo… – burkn�� Nicholas i spali� ceg��. – Ale ona mnie teraz ignoruje. Czyli…?
– Czyli jest jej g�upio – westchn�a Tamara. – Nie wie, co ma robi�. A mo�e po prostu…
Zaleg�a cisza. Nicholas rysowa� na piasku losowe wzory, czuj�c g�uche piszczenie w uszach. Po chwili poczu�, jak Tamara po�o�y�a mu na pocieszenie d�o� na ramieniu. Uzna� to za potwierdzenie.
– Jak? – zapyta� z rozpacz�. – Jak mam o niej zapomnie�? Bardzo bym chcia�, ale wwierca mi si� w m�zg… Jak to zmieni�?
– Dlaczego? – zapyta�a cicho Tamara. – Przecie� nie rozmawiacie. Nie znasz jej.
– Wiem… Naprawd�, nie wiem, czemu mi si� podoba… Na pewno dlatego, �e jest �adna, ale nie rozumiem, zreszt�… Nie pytaj mnie o uczucia, JESTEM MʯCZYZN� i nie rozumiem…!
– Spokojnie! Po prostu, podejd� do tego racjonalnie. Jak m�czyzna! – Tamara lekko si� u�miechn�a. – Kiedy� chodzi�am z takim jednym, par� lat starszym, przystojny by�… ale zerwa�am z nim po dw�ch miesi�cach, bo… gdy zacz�am z nim by�, to jako� go nie zna�am, a potem okaza�o si�, �e to zupe�nie inny cz�owiek, nie dla mnie i do tego palant… A potem by�am z Mickiem…
Tamara spu�ci�a wzrok. Nicholas odwa�y� si� na ni� spojrze� uwa�nie. By�a smutna.
– Mick by� moim przyjacielem. Pewnie dlatego zerwali�my z sob� dopiero po dw�ch latach… Widzisz, z go�ciem, kt�rego nie zna�am, wytrzyma�am niewiarygodnie kr�tko. Mo�e Cho jest po prostu nie dla ciebie? Co b�dzie, je�li si� oka�e, �e jest jeden, wielki zaw�d… Co?
– Nic… – Nicholas zamkn�� usta, kt�re otwiera� od d�u�szego czasu. – Nie ogarniam tej stery twoich zwi�zk�w… Masz prawie siedemna�cie lat, a ju� dwa na koncie.
– Co w tym dziwnego? – Tamara dziwnie popatrzy�a na Nicholasa.
– Nic, w zasadzie… – Nicholas wzruszy� ramionami, po czym parskn�� – W�a�ciwie… to po tym, co zobaczy�em dzisiaj, to to wcale nie jest dziwne!
Tamara sp�sowia�a, uchylaj�c w niedowierzaniu usta.
– Powiedzia�em co� niew�a�ciwego? – uni�s� �ukowate brwi pi�tnastolatek.
– Nicholas! �niadanie! – da�o si� s�ysze� z domku.
Powstali i ruszyli ku domkowi flegmatycznie.
– Pi�kne miejsce – zauwa�y�a Tamara z jakim� napi�ciem. – W zasadzie, czemu tu jeste�cie?
– M�j ojciec jest z nami i si� ukrywa… – zni�y� g�os Nicholas. – Jest niewinny, ale o tym potem…
– Ale… �e co?!
– Potem! Kiszki mi marsza graj�! Zreszt�, poznasz go i zobaczysz, jakim jest �wietnym cz�owiekiem i �e wcale nie zabi� trzynastu ludzi czarn� magi�, kt�rej nauczy� go Voldemort!
Tamara, nie wiedzie� czemu, poblad�a.
– Dasz sobie rad� sama?
– Jasne, wujku! Dzi�kuj�!
– Za ile mam po ciebie wr�ci�? Dwie godziny starcz�?
– A mo�e lepiej trzy?
Sara pomacha�a na do widzenia wujkowi, kt�ry teleportowa� si� z trzaskiem. Westchn�a i przenios�a wzrok na �adny, skromny domek wiejski, w kt�rym mieszka�a Melisa z rodzicami. Otoczenie by�o pi�kne, typowa angielska wie�, �agodne, zielone zbocza i ten s�odki domek, kt�ry by� celem jej podr�y. Otworzy�a furtk� i jej kroki zachrz�ci�y na bia�ych kamyczkach.
– Dzie� dobry – zagadn�a nie�mia�o, gdy drzwi si� otworzy�y. Pani Flaxenfield u�miechn�a si� do niej mi�o. Mia�a �niad� cer�, tak jak Melisa i takie same piegi koloru cappuccino.
– Witaj! Sara, tak? – pani Flaxenfield westchn�a nieco smutno. – Melisa jako� niespecjalnie wychodzi za pr�g pokoju, ale czeka tam na ciebie…
W domu pa�stwa Flaxenfield panowa� mi�y, wiejski nastr�j. Ojciec siedzia� na kanapie i ogl�da� mecz (Melisa by�a mugolem). Nawet si� nie odwr�ci�, poch�oni�ty wyrzucaniem z siebie potoku blu�nierstw, gdy jego ulubieniec strzeli� samob�ja.
Melisa siedzia�a na estetycznym ��ku, pokrytym patchworkiem. Zapatrzona by�a w okno, na p�dz�ce, k��biaste chmury. Jej pok�j by� umeblowany i wyko�czony z dba�o�ci� o ka�dy szczeg�. Jego w�a�cicielka u�miechn�a si� na widok Sary mi�o, ale jej oczy pozosta�y smutne.
– Jak si� czujesz? – zapyta�a Sara, siadaj�c na fotelu ostro�nie.
– Jako�… – Melisa westchn�a i odgarn�a kasztanowe loki z twarzy. – Odrabia�am troch� pracy domowej, ale tak poza tym to trudno mi si� skupi� na czymkolwiek…
– Rozumiem…
– Ale ty jeste� opalona – zauwa�y�a powoli Melisa. – Dobrze si� bawisz?
– Nie do ko�ca… – Sara przyciszy�a g�os. – M�j tata ukrywa si� z nami na wyspie tropikalnej! Zbudowali tam czarami, to znaczy on, mama i wujek, przytuln� chatk�! Jest tak �licznie! Mo�e chcia�aby� si� wyrwa� z pokoju i polecie� tam ze mn�? Chocia� na troszk�! Prosz�!
– A jest tam tw�j brat? – zapyta�a na wydechu Melisa.
Sara nie odpowiedzia�a, za to westchn�a, wi�c i Melisa przemilcza�a ripost�, zaciskaj�c usta.
– Jak tam tw�j ojciec? Nie rozumiem ju�, kim jest? – zagadn�a spokojnie w ko�cu.
– Jest niewinny… Ale to do�� skomplikowane… Po prostu, kto� inny to zrobi�… Tatu� jest niewinny. I szkoda, �e nie mo�esz tam ze mn� polecie�, bo m�j ojciec jest naprawd� cudowny!
– To �wietnie!… – Melisa u�miechn�a si�, ale do�� sztucznym u�miechem.
– Tak poza tym… To co robisz ca�ymi dniami? – zagadn�a Sara nie�mia�o.
– Siedz� i patrz� w niebo… – na potwierdzenie tych s��w Melisa wbi�a wzrok w bezkres za oknem. – Ono jest takie pi�kne, zawsze… Ale co� mnie boli, gdy na nie patrz�. Mam wra�enie, �e ono jest niedo�cig�ym marzeniem, a ja ma�ym kanarkiem w klatce. Mama chce mnie wypisa� z Hogwartu.
– Co?! Ale dlaczego!?
– Bo po powrocie siedz� ca�ymi dniami w pokoju, smutna i samotna, czasem nakrywa mnie na p�aczu. Uwa�a, �e to przez szko��… – westchn�a Melisa. – A ja sama nie wiem ju�, co s�dzi�…
– Ale chyba wr�cisz do Hogwartu? – wytrzeszczy�a oczy Sara.
– Teraz ju� nic nie wiem…
Sara obserwowa�a przyjaci�k� okr�g�ymi oczyma. Melisa spu�ci�a g�ow� w d�, kasztanowe pukle zas�oni�y jej twarz, pozwalaj�c jej odpocz�� w mroku. Zaleg�a cisza. Jedna �za skapn�a na patchwork. Co Cosmo narobi�?!
Powiadaj�, �e mo�na wsta� lew� nog�, no i wtedy jest �le. Gdyby czternastoletni Cosmo Black posiada� kilka lewych n�g zamiast jednej, z pewno�ci� sta�by teraz na nich wszystkich przy ��ku, pozwalaj�c tej jedynej, prawej nodze sm�tnie zwisa� gdzie� w nieistotnym cieniu. Ch�opak potarga� czarne w�osy gwa�townie, zakl�� i kopn�� finezyjnie i z wpraw� sw�j kufer. Opad� na pos�anie, usi�uj�c przetrawi� to, co w�a�nie zobaczy� w �nie. Z�ociste drobinki. Nagie drzewo. I Ona.
Wpatrzy� si� z swoje d�onie martwym wzrokiem. Nie by� pewien, czy je w og�le widzia�. Koraliki w drzwiach zadzwoni�y, gdy kto� wszed� do pokoju Cosmo. Na tropikaln� narzut� obok czarnow�osego opad� jego tata, obejmuj�c Cosmo przyjacielsko.
– Us�ysza�em ci�. Co si� dzieje? – zapyta�, patrz�c na Cosmo.
– Nic – Cosmo u�miechn�� si� blado do kochanej i szanowanej twarzy.
– Synu. – Syriusz przybra� cierpliwy ton. – Zrozum. D�wi�k kopni�cia w kufer w furii jest mi znany jak nikomu innemu. Nie oszukuj mnie, prosz� ci�.
Zarechota�, gdy Cosmo wlepi� w niego zszokowane spojrzenie.
– No wi�c… – ch�opak spu�ci� wzrok na chude kolana ojca. – Czuj� si�, jakbym mia� eksplodowa� od tak wielu r�nych emocji… Co to znaczy?
– Dojrzewanie. Jakich emocji?
– No wi�c… Najpierw podnieca mnie fakt, �e dzi� spotkam si� z kumplem i polecimy na mistrzostwa �wiata! Ale… Pod koniec roku przez Dracona zrobi�em co� okropnego i nie mog� si� pozby� te� jakiego� strachu i obrzydzenia, gdy o nim pomy�l�…
– Co takiego? – oczy ojca zasz�y mg�� zmartwienia i zrozumienia.
– B�dziesz z�y.
– Co zrobi�e�?
– No wi�c… Zn�cali�my si� nad jedn� dziewczynk� z Gryffindoru… Tak� ma��. Chcia�em wykorzysta� przewag� nad ni� i zobaczy�, czym dziewczyny r�ni� si� od nas, no wiesz… Nie ka� mi m�wi� dalej, bo czuj� do siebie obrzydzenie! Nie do ko�ca wiem, dlaczego, ale czuj�… To mnie m�czy do dzi�. Nie zapomn� jej przera�onych oczu. To mnie nawiedza w snach codziennie! Chcia�em przeprosi�, ale nie wybaczy�a mi… Ale dzi� znowu mi si� �ni�a, tym razem jednak inaczej, sta�a przy takim drzewie, w z�ocie. I wiesz? Kiedy�, dawno, dawno temu mi si� to ju� �ni�o. Chyba. Mo�liwe?
– Mo�liwe… – Syriusz zas�pi� si�, a potem spojrza� uwa�nie na Cosmo. – Widz�, �e rozumiesz, �e zrobi�e� �le. To dobry prognostyk. Ale musisz uwa�a�, Cosmo. Rodzina Malfoya jest fatalnym towarzystwem. Jego mamu�ka to moja kuzynka, nie tak fi�ni�ta, jak jej siostra, ale ja i Narcyza nigdy nie darzyli�my si� specjalnym uwielbieniem. Nie to, co z Andromed�…
Cosmo zarumieni� si� na wspomnienie o Nimfadorze Tonks.
– …za to ojciec… – kontynuowa� tato. – To troch� inna bajka. Lucjusz jest po prostu z�y. Jego synalek pewnie te� przej�� te cechy…
– Draco nie jest wcale taki z�y, tak my�l�…
– Zastanawiam si�, czy w og�le powiniene� jecha� z nimi na te mistrzostwa.
– Tato! – j�kn�� Cosmo. – B�agam! Nie r�b tak! Ja UDUSZ� SI� NOG�, jak nie pojad�! Gdy ciebie nie by�o, wakacje by�y z�e! Wystarczy�o, �e si� pojawi�e�, a ju� wyl�dowali�my w tropikach!
Syriusz roze�mia� si� psim �miechem, na co to pokoju Cosmo zajrza�a mama. By�a, jak zwykle pi�kna i, jak zwykle od parunastu dni, szcz�liwa.
– Ranne ptaszki, �niadanie! Musimy si� pospieszy�, bo Cosmo i dziewczyny dzi� uciekaj� do przyjaci�, by polecie� na mistrzostwa! – zaszczebiota�a. – O czym rozprawiacie?
– M�skie sprawy mi�dzy ojcem i synem – Syriusz wypi�� dumnie pier�. – Nic ci do tego, kobieto!
– Masz racj�, trudno zrozumie� dw�jk� pi�ciolatk�w w ich �wiecie – odci�a si� k��liwie mama.
Cosmo z zachwytem uchwyci� k�tem oka, jak tato obj�� mam� w pasie, gdy szli w kierunku sto�u i dyskretnie cmokn�� w usta. Ilekro� obserwowa� drobne gesty mi�o�ci rodzic�w, by� oczarowany, a jego �wiat nabiera� kolor�w. O wiele pi�kniejsze by�o dla niego, gdy tata okazywa� mi�o�� mamie, ni� jemu czy jego rodze�stwu.
– JA TERAZ! – rozdar�a si� Sara (wbrew drobinkowo�ci, jak� sob� reprezentowa�a, potrafi�a si� tak wydrze�), gdy Rosemary ju� szykowa�a si�, by usi��� na kolanach taty przy �niadaniu.
– Ty zawsze siedzisz na jego kolanach, teraz ja chc� si� nacieszy� tat�! – odwrzasn�a Rosemary.
– Jeste� za stara na siedzenie na jego kolanach! Masz ju� czterna�cie lat, staruszko!
– A ty jeste� za ma�a, dziecko, by pyskowa� starszym i m�drzejszym!
– M�DRZEJSZYM?! Napisa�am lepiej egzaminy dwa razy od ciebie!
– Naiwniaku, GUMOCH�ON napisa�by je tak samo, tak proste by�y po pierwszym roku!!!
– SPOK�J! – zagrzmia�a mama, nak�adaj�c Tamarze nale�nika. – Dziewczynki, co to ma znaczy�?
W ostateczno�ci ojciec zosta� przygnieciony Sar� i Rosemary, kt�re kokosi�y si� mu na kolanach. Cosmo z ukartowan� godno�ci� odkroi� kawa� nale�nika. Jedna cz�� jego m�zgu prychn�a wynio�le na my�l o siostrach, gniot�cych tat� i zachowuj�cych jak noworodki, ale druga partia najch�tniej z�apa�aby za r�zg�, przegoni�a je w czambu� i sama zaabsorbowa�a ojca na t� sam� mod��.
Gdy przy stole byli ju� wszyscy, w��cznie z wujkiem Remusem i wiecznie sp�nionym Nicholasem, tata westchn�� z jakim� rozrzewnieniem:
– Zazdroszcz� wam. W waszym wieku niesamowicie prze�ywa�em takie wydarzenia!
– By�e� kiedy� na mistrzostwach? – zapyta�a Rosemary.
– Tak, oczywi�cie! Ale za ostatnim razem to nie sko�czy�o si� dobrze, pami�tacie?
Wujek, mama i tata wymienili porozumiewawcze spojrzenia.
– Co si� sta�o?
– No wi�c, to d�u�sza historia… – zacz�a mama, zasiadaj�c do sto�u po podaniu jedzenia.
– Sobie tylko znanym sposobem, zamiast wyl�dowa� na trybunach i ogl�da� �wietn� gr� Grek�w i Rumun�w, wyl�dowali�my na jakiej� Greckiej wyspie, na kt�rej roi�o si� od antycznych, demonicznych i koszmarnych stworze� – wyja�ni� wujek Remus. – Ledwo prze�yli�my.
– I co to by�o za miejsce? – zapyta�a Tamara z zaciekawieniem.
– Nie wiemy i nigdy si� pewnie nie dowiemy… – wzruszy� ramionami Syriusz. – Ale przygoda by�a. Do tej pory zachodz� w g�ow� jak to si� sta�o, �e ca�� sz�stk� prze�yli�my… A tak mi by�o szkoda tego meczu!
– Pami�tacie, jak spotkali�my Patricka Wildera wtedy? – zapyta�a mama.
– Ciekawe, co si� z nim sta�o… Mia� jak�� wa�n� rzecz do za�atwienia…
– Kim by� Patrick Wilder? – zapyta�a Sara.
– Naszym nauczycielem – odpar� Remus. – No, mo�e teraz b�dzie te� na meczu?
– Opowiedzcie wi�cej o tej wyspie! – poprosi� Cosmo.
– Kiedy� ci opowiemy, obiecuj�! – zacz�a mama. – Ale nie teraz, ty i dziewczynki musicie si� przygotowa� do wyjazdu na mistrzostwa.
– Jakie mistrzostwa? – zapyta� nagle Nicholas znad nale�nika.
Zaleg�a cisza, gdy wszyscy popatrzyli po sobie.
– No… – zacz�a w szoku Tamara. – Mistrzostwa �wiata w quidditchu. Jutro. Irlandia i Bu�garia.
– Co?! – Nicholas zakrztusi� si� �lin�. – Dlaczego nikt mi o tym nie powiedzia�!?
– Eee… Ca�y �wiat o tym m�wi ju� od paru miesi�cy, braciszku… – powiedzia�a Rosemary.
– Ale ja nic o tym nie wiem! Dlaczego!?
– Wy�ciubi�e� chocia� czubek buta ze swego podniebnego pa�acu, Nick? – zapyta� z wy�szo�ci� Cosmo. – Jak nie, to… peszek.
– To znaczy, �e nie pojad� na MISTRZOSTWA?! – zagrzmia� najstarszy Black, wstaj�c.
– Eee… Nie.
Pi�tnastolatek sta� chwil� z rozdziawion� buzi�, obserwuj�c wszystkich w ci�kim szoku, ale po chwili stuli� j�, �ci�gn�� brwi w jedn� krech� i rozlu�ni� si�. Wzruszy� ramionami i rzuci� oboj�tnie:
– W sumie… Id� po d�em.
– Przed chwil� zjad�e� ca�y s�oik! – zawo�a�a za nim mama, gdy wyszed�, po czym pokr�ci�a g�ow� z dezaprobat�. Przy stole wyra�nie odetchni�to.
Po �niadaniu Cosmo i dziewczynki zebrali swe najpotrzebniejsze rzeczy i wyszli przed chatk� z wujkiem i mam�. Nicholas, Tamara i ojciec zostali w domu. Cosmo z lekkim rozdra�nieniem ogl�da�, jak Nicholas z Tamar� ochlapuj� si� rado�nie w oceanie. Po chwili zastanowienia przy��czy� si� do nich Syriusz, robi�c wi�cej rumoru, ni� pozosta�a dw�jka razem wzi�ta.
– Chod�, Rosemary, lecimy do Nory! Musimy si� spieszy�, obieca�am Arturowi, �e przyprowadz� ci� do nich punkt �sma!
Tymczasem wujek Remus z�apa� Cosmo i Sar� za szaty, po czym teleportowa� si� z nimi przed Dziurawym Kot�em. Zerkn�� ostatni raz na Cosmo ostro�nie.
– Tu ci� zostawi�… – rzek� powoli. – Pami�taj, �eby� nie robi� problem�w! Chod�, Saro!
Cosmo wyd�� wargi, gdy wujek znikn��, po czym wpakowa� si� do Kot�a nonszalancko, wciskaj�c d�onie w czarne d�insy. Z Kot�a dosta� si� na Pok�tn�. Gdy ju� jego nogi stan�y na brukowanej ulicy, podzi�kowa� z wy�szo�ci� barmanowi za otworzenie mu przej�cia i ruszy� w d�ug�. Par� m�odych czarownic obejrza�o si� za nim, gdy zarzuci� czarnymi w�osami niedbale. Zarechota� w duchu. Nie wiedzie� czemu, ale czochranie w�os�w zawsze ko�czy�o si� w jego przypadku tym samym: przykuciem sporej uwagi p�ci przeciwnej. Ju� zacz�� si� zastanawia�, czy nie skoczy� na Alej� �miertelnego Nokturnu, gdy� wszystkie witryny Pok�tnej mu si� opatrzy�y, gdy pod Gringottem dostrzeg� Dracona z Lucjuszem Malfoyem, czekaj�cych na niego.
– Tu jeste�! – krzywy u�miech zago�ci� na poci�g�ej buzi Dracona.
– Witam! – Cosmo lekko si� sk�oni� w kierunku Lucjusza Malfoya, a on odpar� tym samym. Nagle dostrzeg� pi�kny, szmaragdowy klejnot na jego szacie– Niezwyk�a ozdoba, panie Malfoy!
Pan Malfoy uni�s� brwi delikatnie i z jak�� aprobat� wymienili z Draconem spojrzenia.
– Spu�cizna mego rodu jest okaza�a, doprawdy… – zacz�� ojciec Dracona uprzejmym tonem. – To chyba oczywiste, dlaczego si� z ni� obnosz�.
– Dostan� co� takiego u Borgina i Burkesa?
– Znasz ten sklep? – pan Malfoy kolejny raz uni�s� brwi znacz�co z szczypt� podziwu.
W tym momencie podesz�a do nich pani Malfoy, kt�ra wysz�a z Gringotta z �adn�, markow� torebk�. Cosmo zapatrzy� si� w ni�. Nie dlatego, �e by�a jaka� osza�amiaj�co pi�kna (chocia� urody nie mo�na by�o jej odm�wi�), ale przez sw�j spos�b bycia. Arystokratyczna, tradycyjna, czarodziejska, mroczna dama… Czy� nie by�o to poci�gaj�ce, takie �ycie?
Cosmo poca�owa� j� w wierzch d�oni, czuj�c nag�y, niewyt�umaczalny przyp�yw d�entelmena, gdzie� do tej pory chrapi�cego smacznie w smokingu na dnie jego niew�tpliwie pon�tnej czaszki, czym chyba j� oczarowa�, bo u�miechn�a si� do niego.
M�ody Black b�ysn�� uz�bieniem do kr�c�cego z politowaniem g�ow� Dracona, robi�cego miny zza swego ojca.
Kilkana�cie minut p�niej rozdziawi� usta, gdy stan�li przed niezwykle pi�knym i okaza�ym namiotem z aksamitu. By� czarny i wyszywany srebrnymi ni�mi, otoczony wysokim, kutym p�otem z �elaza, a w ogrodzie mo�na by�o dostrzec par� imponuj�cych figur gargulc�w i kamienn� �aw�, a tak�e fontann�. Namiot na tle innych wyr�nia� si� niesamowicie.
– A co na to mugole? – zapyta� powoli Dracona.
– Mugoli nie powinno to interesowa�, ch�opcze – wycedzi� ch�odno Malfoy. – Oni s� upo�ledzeni, wi�c w�tpi�, �eby w og�le dostrzegli namiot naszej rodziny. Nie b�d� si� poddawa� jakim� idiotycznym �rodkom ostro�no�ci i zmusza� moj� rodzin� do niewyg�d dla garstki zwierz�t.
– Hmm… – Cosmo prze�kn�� �lin� i rzek� ostro�nie. – C�, ca�kiem sensowne wyja�nienie…
– Ten namiot posiada dwana�cie sypialni, dwana�cie �azienek, patio i basen – u�miechn�� si� Draco. – Ja te� wola�bym, �eby�my si� nie ograniczali.
– Go�cie pierwsi! – Narcyza Black zaprosi�a do �rodka Cosmo uprzejmym gestem.
– Ja chromol�… – wymamrota� Cosmo do Dracona, gdy zobaczy� cudowne wn�trze namiotu Malfoy�w. Sufit nie by� aksamitny, ale jakby z zielonkawego szk�a, ale trudno by�o dostrzec, bo zawieszony by� ze dwa pi�tra nad nimi. Pi�kne, nieco orientalne zdobienia dope�nia�y si� z licznymi donicami z egzotyczn� ro�linno�ci�, kr�ci�o si� tu te� kilka pawi. Srebrne schody prowadzi�y ku antresoli, a ta - do cz�ci pomieszcze�.
– I jak, robi wra�enie, co nie? – zarechota� Draco, gdy usiedli w jego sypialni na wyszywanych pufach. – Rzadko kiedy go u�ywamy, ale warto!
– Tw�j stary wyda� chyba fortun� na bilety, nie? Jak i na namiot…
– A w�a�nie, �e nie! Bilety kosztowa�y tyle, co nic! To zaproszenie od samego Korneliusza Knota! Trzeba umie� si� ustawi� w �yciu, drogi kuzynku! By� otwartym na pewne propozycje, na przyk�ad…
– Ale czego chcesz, jak generalnie stoj� otworem do wszystkich propozycji! – wyszczerzy� z�by Cosmo i opad� na plecy, zapatrzony w zdobiony sufit. Draco pokr�ci� g�ow� i parskn��.
Poza zjedzeniem wystawnej kolacji w namiocie pa�stwa Malfoy, pluskaniem si� z Draconem w basenie wyk�adanym zielon� i czarn� mozaik�, oraz kilkugodzinnym gadaniem w sypialni Dracona (Cosmo uwielbia� zw�aszcza te momenty, gdy Draco nawija� o Potterze, bo m�g� w��czy� stan hibernacji, a tak naprawd� spokojnie zaszy� si� w swej g�owie i analizowa� sen z dzisiejszego ranka) nie robili niczego niezwyk�ego. Przed wyj�ciem z namiotu w kierunku stadionu Cosmo nie omieszka� pogoni� jednego z pawi, kt�ry z wrzaskiem czmychn�� z miejsca zbrodni, a Cosmo tak si� zaanga�owa� w gonitw�, �e w przyp�ywie ekspresji w�adowa� si� z rozp�du do basenu, zreszt�, tak jak biedny, uciemi�ony paw.
Ociekaj�cy wod� Black, ale z pi�knym pi�rem w d�oni, kroczy� dumnie z Draconem drog� w lesie, okryty jego zapasow� i wypa�n� peleryn�. Kilka krok�w w tyle kroczyli Malfoyowie.
– Po choler� ci to pi�ro? – zagadn�� Draco z wy�szo�ci�.
– �ebym ci� wachlowa�, kruszynko, gdy ten m�ski i podniecaj�cy Wiktor Krum zaszczyci ci� ca�uskiem wys�anym ze swej miot�y! – zaszczebiota� Cosmo s�odziutko.
– Odbi�o ci? – skrzywi� si� Draco. – Woda zala�a ci czaszk�?
– Co by to zmieni�o? Istnienia jakiego� obiektu w mej czaszce ju� nie podejrzewam, wi�c… Chyba, �e macie w sadzawce �ledzie i jeden si� wprowadzi�. Draco, p�ywa mi �led� w g�owie?!
– BASEN! Nie sadzawka! – prychn�� Draco.
– Ale mia�e� zerkn��! Popatrz na moje ga�ki oczne! Wida� za nimi �ledzia?! Macha do ciebie?
– Taa i krzyczy, �e nie lubi tak pustych pokoj�w! – sarkn�� Draco, obserwuj�c kuzyna z pogard�.
Zanim Cosmo zdo�a� zareagowa� na t� subteln� uwag�, dotarli ju� do lo�y, a tam sta� jaki� wa�niak ze sw� �on�, synem, c�rk� oraz… Sar� i jej przyjaci�k�, Melis�.
– Witam, panie McLaggen! – uk�oni� si� pan Malfoy, podczas kiedy Draco i Cosmo lustrowali trzy dziewczynki z Gryffindoru, w tym Sar� i Melis�.
– Dzie� dobry, panie Malfoy! – odpar� ch�odno jegomo��. – Widz�, �e lo�a honorowa!
– Oczywi�cie, �adna inna nie wchodzi�a w rachub�!… – u�miechn�� si� sztucznie pan Malfoy.
Draco pr�bowa� spopieli� dziewczynki spojrzeniem, ale Cosmo unika� ich wzroku. W ko�cu zerkn�� na siostr� i z przera�eniem u�wiadomi� sobie, �e zar�wno ona, jak i pozosta�e patrz� centralnie na niego z pogard�, nie na Dracona, kt�ry dwoi� si� i troi�, �eby zrobi� gro�n� min�, a jego �ci�gni�te wrogo brwi prawie zakry�y oczodo�y. Cosmo zerkn�� na Melis�, kt�ra obserwowa�a go zm�czonymi oczyma, ale na jej twarzy czai� si� strach. Czternastoletni Black przybra� oboj�tny i zblazowany wyraz twarzy, mru��c oczy od do�u. Jego zdecydowana wi�kszo�� by�a zdegustowana i wstydzi�a si� za majowy wiecz�r, ale teraz g�r� bra�a ta u�piona zwykle cz�stka, kt�ra charakteryzowa�a przebieg�ego, chytrego i zakochanego w sobie �lizgona.
– Nie s�dzi�em, �e jakiekolwiek osoby z parszywego Gryffindoru, pe�nego plebsu, sta� na takie luksusy, jak lo�a honorowa! – sykn�� Draco do dziewczynek tak, by starsi nie s�yszeli.
– Och nie, Draco! – przerwa� mu Cosmo ze sztywn� uprzejmo�ci�. – Tusz�, i� dziewcz�ta b�d� mia�y wyborny wiecz�r!
Po czym u�miechn�� si� sarkastycznie, zmru�y� oczy i uk�oni� nisko, kr�c�c m�ynka nadgarstkiem.
– Nie, ty idioto! – zacz�a walecznie ta, kt�rej imienia nie zna�. – MIA�YBY�MY �wietny wiecz�r, a zw�aszcza Melisa, gdyby� nie pokaza� tu swej parszywej, zakazanej g�by!
– Och! – Cosmo arystokratycznie uda� zdziwionego, po czym przeni�s� ch�odny wzrok na wystraszon� dziewczynk�. – Czy�by ma�a Melisa mia�a jaki� problem ze mn�?
– Nie no co ty! – warkn�a ta bojowa blondynka. – Jakby� w og�le nie zrobi� jej krzywdy!
– Ach, rzeczywi�cie! – krzykn�� �agodnie Cosmo. – Co� by�o… Wiesz, nie wiedzia�em �e jest w stanie rozpami�tywa� takie rzeczy… Widocznie zapadam w pami��… Ale przykro mi, ja ju� o tym dawno zapomnia�em, ta dziewczynka wylecia�a mi z g�owy, ech!…
Po czym odk�oni� si� Melisie, kt�ra skuli�a si� jeszcze bardziej ze �zami w oczach, ostatni raz przeszy� j� elektryzuj�cym, jednocze�nie lodowatym spojrzeniem, po czym udali si� z rechocz�cym Draconem do lo�y, ignoruj�c fakt, �e blondynka chcia�a w�a�nie rozkwasi� mu nos pi�ci�.
– Nie�le! Jeszcze si� wyrobisz! – poklepa� go po plecach Draco.
Cosmo spojrza� przed siebie, na gromad� Weasley�w, siedz�cych w tej samej lo�y. Jego wzrok spotka� si� ze wzrokiem Rosemary. Wtedy poczu� uk�ucie okropnego b�lu w sercu.
Kim jestem?!
105. cd Dodała Mary Ann Lupin Czwartek, 28 Listopada, 2013, 01:36
– No, ale mecz by� genialny! Genialny! – jazgota�a Charlotte, opychaj�ca si� fasolkami.
Sara u�miechn�a si� zgodnie z jej opini�, ale wci�� stara�a si� przytrzyma� Melis� jak najbli�ej siebie. Kasztanowow�osa by�a blada i jakby nieobecna.
– Tatku! Dzi�kujemy ci tak bardzo za te bilety! – Charlotte rzuci�a si� na szyj� swego obszernego ojca, kt�ry za�mia� si� rubasznie i poklepa� j� po z�otej g�owie.
– Id�cie szybciej, dziewczynki, musz� szybko po�o�y� si� spa� i przemy�le� ca�e wydarzenie! – starszy brat Charlotte, Cormac, machn�� na nie niecierpliwie. – Przyda mi si� w p�niejszym �yciu!
– Cormac chce by� graczem! – szepn�a Charlotte do Sary, po czym parskn�a szale�czo – Idiota!
Sara by�a nieziemsko wdzi�czna rodzinie McLaggen, �e zabra�a j� do lo�y honorowej na tak niezapomniane wydarzenie, ale nie m�wi�a za wiele. Z jednej strony martwi�a si� o Melis�, z innej t�skni�a za tat� i mam�. Poza tym dokucza� jej fakt, �e nie zobaczy�a si� w te wakacje jeszcze ani razu ze swym „narzeczonym”, Stanleyem.
Dziewczynki wlaz�y do swojej sypialni w drogim namiocie McLaggen�w. Spa�y razem, bo bardzo chcia�y mie� mo�liwo�� nocnych pogaduch ze sob�.
– Ja pierniczki, o tym meczu si� b�dzie gada� ca�e dnie w szkole… – Charlotte przeci�gn�a si� po prawej stronie Sary. – Ciekawe, kto jeszcze by� ze szko�y? Mo�e ten zdeformowany Clarke?
– Za�o�� si�, �e Thaddeusa nie by�o… – mrukn�a Sara.
– Czemu?
– A widzia�a�, �eby jaka� lo�a eksplodowa�a, najlepiej s�oniami?
Charlotte rykn�a rubasznie, zupe�nie, jak jej rubaszny ojciec kilkana�cie minut wcze�niej. Nawet Melisa zachichota�a, ale za chwil� umilk�a.
– A ty jak si� bawi�a�, Meli? – zagadn�a j� Charlotte przez Sar�.
– Hmm… Dobrze… – Melisa zdoby�a si� na u�miech. – Naprawd� wam dzi�kuj�, dziewczyny! Jeste�cie prawdziwymi przyjaci�kami! Rozwa�a�am odej�cie z Hogwartu, ale chyba zostan�…
– Ju-hu!!! – Charlotte fikn�a pod ko�dr� z rado�ci. – W�a�nie tak! Miej wywalone na Cosmo-Srosmo! G�upich nie siej�!
Najwidoczniej Charlotte ju� zupe�nie przesta�a si� przejmowa� faktem, �e Sara jest siostr� Cosmo, ale Sara tylko zby�a t� my�l u�mieszkiem. Trudno.
Obudzi�y j�, zdawa�oby si� kilka minut p�niej, jakie� wrzaski. Usiad�a na ��ku i potrz�sn�a Melis�, �pi�c� z jej prawej strony, ale panna Flaxenfield mia�a otwarte oczy.
– Te� to s�ysz� – rzek�a tylko czujnie.
– Charlotte, wstawaj! – Sara d�gn�a blondynk�, ale w tym momencie do pokoju wpad� Cormac.
– Szybko! – zawo�a�, a jego mina m�wi�a, �e to nie �arty. – Uciekamy!
Dziewczynki natychmiast wyskoczy�y z ��ka jak katapultowane i pobieg�y w koszulach nocnych z Cormackiem na d� i przed namiot.
P�omienie trawi�y namioty i rozprzestrzenia�y si� na kolejne. W powietrzu latali ludzie, a ci, kt�rzy byli na ziemi, uciekali z wrzaskiem od grupki zakapturzonych postaci zbli�aj�cych si� w ich kierunku.
– Ojciec pobieg� pom�c ministerstwu, a matka gdzie� znikn�a! – wrzasn�� Cormac, przekrzykuj�c rwetes. – Zosta�cie tu, poszukam jej!
I znik� w t�umie. Charlotte prychn�a jak kotka:
– Co za imbecyl! Je�li s�dzi, �e tu b�dziemy czeka�, a� same zostaniemy trzema, smakowitymi tostami, to si� grubo myli! Chod�cie za mn�, dziewczyny!
Melisa i Sara, kul�c si� do siebie w przera�eniu, jakiego nigdy nie czu�y, rzuci�y si� za Charlotte w samo oko cyklonu. Trzyma�y si� we trzy za r�ce, a Charlotte kierowa�a je jak najdalej od niebezpiecznych ludzi. Sara nie czu�a serca, mia�a wra�enie, �e zostawi�a je pod ko�dr�.
Jakim� cudem uda�o im si� wydosta� z p�on�cego kr�gu i t�umu og�upia�ych z przera�enia ludzi i wytoczy�y si� prawie jak trzy, samotne kuleczki, z tego ba�aganu w stron� lasu.
Ogarn�a je ciemno�� i cisza. We trzy skuli�y si� w korzeniach sporego drzewa i czeka�y na rozw�j wydarze�, wci�ni�te razem i przytulaj�ce si� w trwodze do siebie. Nie mia�y odwagi pu�ci� pary z ust.
Sara czu�a si� jednocze�nie przera�ona i zaintrygowana. Mimo grozy, dysz�cej im w kark, zastanawia�a si� usilnie, kto m�g� zrobi� co� podobnego. Jakie mia� intencje? Co nim kierowa�o? Nigdy nie mia�a do czynienia ze z�ymi czarodziejami, ale dopiero teraz w pe�ni do niej dotar�o, jak niebezpiecznym narz�dziem w r�kach czarodzieja mo�e by� r�d�ka. Ile zada� b�lu…
Siedzia�y w lesie dobrych dwadzie�cia minut bez najmniejszego szmeru, ale nic nie wskazywa�o na to, by mia�o si� uspokoi�. Las co jaki� czas roz�wietla�y zielone p�omienie, co chwil� rozlega�y si� huki, jakby co� wybuch�o, zatrzymuj�c na chwil� prac� serca.
– Dziewczyny! – szepn�a Charlotte, kt�ra wychyli�a si� na chwil�, by zerkn�� na obozowisko. – To s� ci mugole! Tam fruwaj� ci mugole, co s� w�a�cicielami kempingu!
Melisa prze�kn�a �lin� i wcisn�a si� bardziej pomi�dzy korzenie.
– Je�eli szukaj� ludzi od mugoli, to najpierw b�d� musieli si� policzy� ze mn�! – warkn�a Charlotte, zaciskaj�c pi�ci. – Ciekawe, czy ci co� zrobi�, jak im pogryz� stopy!…
– Z pewno�ci�. Charlotte, to s� na pewno ludzie, kt�rzy by ci� zabili – szepn�a Sara.
Zrobi�o si� przez chwil� cicho, gdy do dziewczynek to dotar�o i skuli�y si� bardziej.
– Co to!? – j�kn�a Sara spazmatycznie, gdy� nagle krzyki wezbra�y na sile. Ca�y las krzycza�…
– Co si� dzieje!? Sara, nie! – pisn�a Charlotte, bo Sara unios�a si� lekko, pr�buj�c zdefiniowa� zielonkawy kszta�t, kt�ry pojawi� si� nad lasem.
– Dziewczyny… – szepn�a panna Black. – Co to jest?
TRZASK!
– Meg! Kotku, co si� dzieje?!
Syriusz wbieg� do kuchni z Remusem depcz�cym mu po pi�tach. Omietli kuchni� wzrokiem, w tym mnie i strzaskan� fili�ank�, le��c� na kafelkach obok porzuconej gazety. Syriusz podbieg� do gazety i rzuci� okiem na pierwsz� stron�.
– Remus!… – szepn�am i przywar�am do brata, wytrzeszczaj�c dziko oczy. – Wiedzia�am! Ba�am si� tego tyle lat! �mier� Lily i Jamesa posz�a na darmo!
– Co…? Syriuszu! Co si� dzieje?!
M�j m�� podni�s� gazet� i zerkn�� na pierwsz� stron� ponuro.
– Nie jest dobrze, Lunatyku. Popatrz!
I pokaza� nam „Proroka Codziennego”. Na pierwszej stronie widnia�o zdj�cie Mrocznego Znaku nad lasem i wielki nag��wek: „PANIKA PODCZAS FINA�U MISTRZOSTW �WIATA W QUIDDITCHU”.
– Mroczny Znak?… – wyduka� Remus po chwili martwej ciszy. – Ale… Sk�d!?
– Voldemort nadchodzi – rzek� Syriusz ponuro, jego oczy straci�y blask.
tak, nie wiedzia�am, �e b�d� mie� tak ma�o czasu jako studentka... serio. Ale b�d� si� stara� cz�ciej dodawa� wpisy, nie co miesi�c. przynajmniej spr�buj�.
mam nadziej�, �e si� podoba�o
104. W pogoni za Parszywkiem Dodała Mary Ann Lupin Środa, 30 Października, 2013, 20:35
Postaram si� na dniach zerkn�� do Huncy, Lunellyn i Natalie, no i do Lily&Molly, je�li b�dzie co� nowego.
Witaj znowu, Natalie Junes Bardzo si� ciesz�, �e wr�ci�a� tu i do siebie Ale, mi�dzy nami m�wi�c, czu�am, �e tak b�dzie!
I oto nocia...
Draco i Cosmo musieli czy�ci� bez u�ycia czar�w cz�� Izby Pami�ci. Draco plu� i bluzga� pod nosem, ale Cosmo z pokor� polerowa� wszelkie nagrody i medale. By�o mu tak smutno, �e w og�le nie zwraca� uwagi na swego kuzyna.
Gdy szlaban dobieg� ko�ca, on i Draco wyszli na korytarz i udali si� do Wielkiej Sali na kolacj�.
– C� za okropna kara! – zgrzyta� z�bami ca�� drog� Draco. – Jeszcze mnie co� takiego kazali… Czy�by zapomnieli, �e mam delikatn� i niedawno dopiero naprawion� r�k�? Jak �mieli kaza� mi co� takiego wyczynia�! Nie jestem s�u��cym, w moim domu matka by si� pop�aka�a, gdyby zobaczy�a, �e poleruj� nasze cholerne srebra! Donios� jej i ojcu o tym, jak mnie w tej budzie traktuj�! To ju� szczyt wszystkiego!
Cosmo zignorowa� Dracona ostentacyjnie, zreszt�, i tak nie musia� mu odpowiada�, bowiem Draco dosta� s�owotoku i najwyra�niej gadanie do samego siebie by�o dla niego jak rehabilitacja.
Zasiedli do sto�u w Wielkiej Sali. Cosmo nie czu� si� g�odny, miota�y nim md�o�ci. Zerkn�� na st� Gryfon�w i przeszuka� go dok�adnie. Dziewczynki nie widzia�.
Ten fakt zasmuci� go jeszcze bardziej, bowiem nie spotka� jej na posi�ku od tamtego majowego incydentu. W og�le jakby znikn�a. Czu�, �e to wszystko przez niego, �e si� po prostu schowa�a.
Do Wielkiej Sali wesz�a Sara. Obrzuci�a Cosmo pogardliwym spojrzeniem, gdy dostrzeg�a, �e si� jej przygl�da, po czym porwa�a ze sto�u troch� jedzenia i szybko odesz�a.
Ten widok ju� zupe�nie Cosmo dobi�. Czy�by jego ofiara nie chcia�a wyj�� z dormitorium? A co z jej egzaminami, lekcjami? Poczu� si� jak �mierdz�ce, gnij�ce �cierwo. Nie wierzy� wci��, �e da� si� wkr�ci� Draconowi w zabaw� Gryfonk�, w dodatku bezbronn� i m�odsz� od nich. Dw�ch trzecioklasist�w przeciwko ma�ej dziewczynce z pierwszej klasy, do tego nieuzbrojonej. To przecie� by�o zar�wno tch�rzostwo, jak i okrucie�stwo! I on, Cosmo, kt�ry chcia� kiedy� zosta� aurorem, bra� udzia� w czym� takim…
– Masz, Meliso.
Sara po�o�y�a na ��ku par� tost�w i rogalik�w francuskich, oraz dwa jab�ka. Popatrzy�a na przyjaci�k� ze wsp�czuciem. Pi�kne, kasztanowe pukle Melisy by�y potargane i matowe, ona sama siedzia�a na pos�aniu skulona, opieraj�c plecy o wezg�owie i otulona swoj� ko�dr�, jakby jej by�o zimno i jakby si� ba�a. Zwykle �niada, opatrzona kawowymi piegami cera by�a teraz okropnie zm�czona od �ez i braku snu. Zielone oczy Melisy poch�ania�a czerwie� i spuchni�te powieki. Og�lnie sprawia�a wra�enie zadr�czonej i skatowanej. Sara i Charlotte wymieni�y smutne spojrzenia, ale Melisa nie drgn�a, wci�� zapatrzona przed siebie t�pym, niewidz�cym wzrokiem. Sara westchn�a i usiad�a obok niej, obejmuj�c j� jednym ramieniem.
– Meliso, musisz co� zje��. Nic nie daje takie siedzenie – rzek�a cichym, uspokajaj�cym tonem.
– Wiem – wychlipa�a nagle zielonooka. – Ale tak bardzo okropnie si� czuj�!… Nie chc� �y�!
– Nie m�w tak! – Sara przytuli�a j� bardziej. – Masz kochaj�cych rodzic�w! Masz nas! My�lisz, �e by�my ci pozwoli�y umrze�? To byli �lizgoni, to tylko parszywi �lizgoni, b�d� ponad to!
– Ale nie wiesz, nie rozumiesz… – za�ka�a. – Nie by�o ci� tam… To by�o takie okropne… Tak bardzo mnie upokorzy�, �e znienawidzi�am si� w jednej chwili… Nie umiem spojrze� w lustro, bo mi tak okropnie g�upio…
– Naprawd�, nie mog� zrozumie�, czemu m�j brat tak si� zachowa� – pokr�ci�a g�ow� Sara. – On nigdy taki nie by�… My�l�, �e to by� jednorazowy przypadek…
– Ale wspomnienia zostaaan����…
Sara wtuli�a si� w p�acz�c� rzewnie Melis�. Dawno nie widzia�a kogo� tak rozpaczaj�cego. Charlotte podesz�a do nich i przytuli�a si� z drugiej strony, g�aszcz�c opuchni�t� dziewczynk�.
– Saro, mog� przy�o�y� twojemu bratu? – warkn�a bojowniczo.
– Jasne, zasadzimy si� na niego we dwie. Zwieje z piskiem, jak nas zobaczy, za�o�� si�! Podpal� mu w�osy, mo�e uda mi si� nawet nie tylko pod pachami!…
Melisa leciutko parskn�a, gdy obserwowa�a knuj�ce Sar� i Charlotte, ale potem zmarkotnia�a.
– Czemu akurat ja? – spyta�a. – Zawsze mia�am takiego pecha we wszystkim… Jak tu przyby�am, to zupe�nie nic nie rozumia�am, bo moi rodzice to mugole. A ja zawsze by�am tak� szar� myszk�, schowan� w swej norce… I oczywi�cie musia� zaatakowa� mnie, bezbronn� i nieufn�. Wy macie fajnie, Charlotte jest silna i pochodzi z dobrej, czarodziejskiej rodziny, jest pyskata i by mu przy�o�y�a. Sara jest drobna i niepozorna, ale ma moce, o kt�rych nie chce nam wci�� nic powiedzie�. I te� ma rodzin� czarodziej�w i bardzo dobrze si� uczy. Tylko ja, taka szara myszka w norze…
– Meliso – Sara popatrzy�a na ni� z politowaniem. – Ty nie jeste� szar� myszk� w norze. Ty jeste� t� ksi�niczk�, kt�ra zosta�a zamurowana w wie�y i czeka na swego ksi�cia, kt�ry ten mur zburzy!
– Daj spok�j! – �achn�a si� Melisa, poci�gaj�c czerwonym nosem.
– Na serio, nie, Charlotte?
– No pewnie! – wyszczerzy�a si� blondynka.
– Zreszt�, zapewniam ci�, Meliso, �e w moim �yciu nie wszystko by�o r�owe – Sara nieco si� zas�pi�a. – M�j brat umar� na moich oczach w nieszcz�liwym wypadku. Drugi brat jest przekl�ty. A trzeci mega por�bany.
Dziewczyny parskn�y. Sara kontynuowa�a:
– Dorasta�am bez ojca, kt�ry nawet nie wiedzia�, �e istniej�. Mama zawsze by�a smutna, odk�d pami�tam. W domu by�o nerwowo i ponuro, nudno. Nie mog�am si� doczeka� Hogwartu. Moje zdolno�ci to choroba, kt�rej nie wylecz�. Nigdy nie by�o mi �atwo. Zreszt�, jestem ci�gle chora i s�aba i przekonana o tym, �e wygl�dam jak straszny cherlak. Nic nie ud�wign� bez telekinezy. Wszystko w moim �yciu jest takie pod g�rk�, tak bardzo ci�kie.
– To i tak lepiej ni� ja! – j�kn�a Melisa.
– Tak? – Sara zawiesi�a g�os, po czym spyta�a gro�nie – I tw�j ojciec te� jest morderc�?
Zaleg�a napi�ta cisza. Melisa i Charlotte wpatrzy�y si� w ni� w os�upieniu.
– No o co wam chodzi? Moim ojcem jest Syriusz Black – Sara spu�ci�a wzrok.
– Ale… My�la�am, �e to �arty, �e zbieg okoliczno�ci… – wydusi�a Charlotte, a Melisa wyj�a rami� spod ko�dry i pog�adzi�a Sar� dla otuchy. Obie mia�y wsp�czucie na twarzach.
– Saro, tak mi przykro… Nie wiem, co powiedzie�… – wykrztusi�a Melisa.
– Nic nie m�w. Tu nie ma co komentowa� – stwierdzi�a sucho Sara. – Po prostu. Jestem c�rk� cz�owieka, kt�rego szuka ca�y �wiat mugolski i czarodziejski. Kiedy trafi� do Azkabanu, ja by�am ju� na �wiecie, tyle �e male�ka, w brzuchu mamy. A on nie wiedzia�. Wychowa�am si� bez niego i nigdy nie t�skni�am, ale ostatnio bardzo pragn� go widzie� i z nim poby�. To mnie zabija, ale �yj�, Meliso!
Melisa patrzy�a na ni� badawczo spod opuchni�tych powiek, po czym po�o�y�a g�ow� na podo�ku Sary. Westchn�a.
– Kurcz�, wsp�czuj� ci… Ale wci�� nie mog� zapomnie� twego brata i jego okropnej miny, gdy to wszystko si� dzia�o. By� taki ch�odny i okrutny, zwierz�cy…
Wtuli�a si� mocniej w brzuch Sary i zala�a �zami. Sara g�adzi�a j� po w�osach delikatnie. Charlotte pokr�ci�a g�ow� z niedowierzaniem, obserwuj�c obydwie.
– Jejku… – mrukn�a. – Dwa nieszcz�cia moje. Chod�cie!
Po czym obj�a obydwie i lekko parskaj�c, trzy dziewczynki st�oczy�y si� w ludzk� kulk�, przytulaj�c do siebie. Poczu�y, �e ra�niej im w�a�nie w takiej kulce.
– Ale wci�� mnie lubicie za ojca? – zagadn�a Sara.
– Daj spok�j, tw�j ojciec nas zupe�nie nie interesuje! – prychn�a Charlotte. – Liczysz si� ty.
– Jako� to zniesiemy, nie, Saro? – pisn�a Melisa, poci�gaj�c nosem.
– Musimy… – mrukn�a panna Black. – Zaczniemy od wykurzenia ci� z dormitorium.
– Czas start!
Wszyscy zgromadzeni w sali od transmutacji pocz�li pisa� jeden z pierwszych egzamin�w, ko�cz�cych trzeci� klas�. Cosmo nie mia� egzamin�w rok temu z powodu �askawo�ci Dumbledore’a. Do�� trudno przywr�ci� si� do tej ponurej tradycji sprzed dw�ch lat. Ale ko�czy� ju� trzeci� klas�, wi�c nie w kij dmucha�, to by�a prawie po�owa lat sp�dzonych w Hogwarcie.
Co nowego mu przynios�y? Stopniowe i bardzo powolne przyzwyczajanie si� do Slytherinu i arystokracji czarodziejskiej. Zesz�oroczne perypetie z dziedzicem Slytherina i co za tym idzie, ubaw po pachy, tyle �e za darmola, skoro by� nietykalny… No i ten rok z ojcem. Ale co nowego? My�la�, �e du�o, ale obecnie jako� nie potrafi� tego poj��.
Skupi� si� na zadaniu z transmutacji, kt�re nie sprawi�o mu wi�kszych problem�w. Czynno�� pod tytu�em „Uczenie si�” sta�a u niego na ko�cu jego dziennej listy zaj��, zaraz pod „Sprz�tni�cie syfu spod ��ka Vincenta. Wykonywa� tylko w szczeg�lnie ci�kich przypadkach”. Mimo tego jako� potrafi� wynie�� z lekcji do�� sporo.
Cosmo uni�s� wzrok i popatrzy� na rud� g�ow� Rosemary, siedz�cej obok. By�a skupiona i nieco spanikowana. Zamy�li� si�, ss�c koniuszek pi�ra.
Jak si� czu�a teraz tamta dziewczynka?
Poczu� do siebie obrzydzenie i potrz�sn�� g�ow� jak pies, po czym wr�ci� do transmutacji. Mia� problem ze skupieniem. Marzy� o czym�, co by mu pozwoli�o wyrzuci� tamto wspomnienie, wymaza� je, zapomnie�… Z ka�dym dniem bola�o go coraz bardziej, niczym drzazga w ropiej�cej ranie. Nie chodzi�o nawet o wspomnienie tych przera�onych, rajskozielonych oczu. Cosmo wiedzia� doskonale, �e zobaczy� zbyt wiele, �e to by�o tej dziewczynki i tylko jej, nie mia� najmniejszego prawa obna�a� j� z sekret�w i tak bezczelnie, prawie z lup�, przygl�da� si� jej, gdy tego nie chcia�a. Nie zna� jej i podejrzewa�, �e nawet jakby si� przyja�nili, to by nie zobaczy� tego, co uda�o mu si� podpatrze� si�� i brutalno�ci�. A jednak, widok tego kawa�eczka jej obna�onego cia�a wwierca� si� w m�zg m�odego Blacka, a on z rozpacz� stwierdzi�, �e jaka� cz�� jego osoby nie chce si� pozby� tego wspomnienia, �e mu si� podoba�o… Tak bardzo nienawidzi� si� teraz za to, �e pozwoli� Draconowi dzia�a�. Wiedzia� doskonale, �e powinien mie� w�asny rozum i nie zgodzi� si� na zabaw� kosztem tej biednej dziewczynki. Co go wtedy podkusi�o?! Chyba tylko zraniona przez ni� duma i nieskalanie, ale i ciekawo��… a to ju� du�o.
Spr�bowa� wyrzu� z pami�ci �wiec�cy wci�� o�lepiaj�co obrazek przera�onej jedenastolatki i swojej r�ki, gdy odgina� t� dziwn� misk� i wykona� z powodzeniem cztery kolejne zadania, chocia� wspomnienie brz�cza�o mu przy uchu tak natr�tnie, �e mia� ochot� poderwa� si� i wrzasn��, by sobie posz�o.
Odda� prac� przed czasem, wykonawszy wszystko. Wyszed� sam na korytarz, zatopiony w nieweso�ych uczuciach. Czerwiec wlewa� do zamku mn�stwo gor�ca, wi�c postanowi� przej�� si� na b�onia, nie czekaj�c na ch�opak�w.
Siedzia�o tam wielu uczni�w, kt�rzy obecnie nie mieli egzamin�w lub jeszcze ich nie zacz�li. Cosmo przy�apa� si� na tym, �e szuka drobnej, kasztanowow�osej Gryfonki, do�� hojnie obdarzonej, jak na sw�j wiek. Mia�a takie przestraszone, soczy�cie zielone oczy i kawowe, urocze piegi…
Niestety, nigdzie jej nie by�o. W og�le nie dostrzeg� Gryfon�w z pierwszej klasy. Westchn�� i usiad� na murawie, wyci�gaj�c si� i zak�adaj�c r�ce za g�ow�. Zmru�y� oczy na pra��cym s�o�cu, ale wewn�trz jego g�owy wia� ch��d, owiewaj�cy such� pustyni� z pop�kan� ziemi�. Z jakiego� powodu poczu� zaw�d, �e nie znalaz� dziewczynki na b�oniach. Dopiero teraz do niego dotar�o, jak upokorzona zosta�a. By� mo�e wbi� j� w jakie� kompleksy, nienawi�� do samej siebie… Mo�e ba�a si� wyj�� z dormitorium po takim upokorzeniu? Czu�, �e wk�adanie komu� r�ki w miejsca intymne jest okrutne i godne Azkabanu… a sam to zrobi�. Zachowa� si� tak samo. Dlaczego mu to nie przysz�o do g�owy, gdy pakowa� t� paskudn� �ap� w jej dekolt?!
I… dlaczego tak bardzo mu si� on spodoba�? Cosmo warkn�� i uderzy� si� w czo�o z bezsilno�ci. Dwie si�y, opowiedziane po dw�ch wrogich stronach emocje i uczucia, rozdziera�y go na p�. Z jednej strony by� zrozpaczony i zawstydzony, obrzydzony swym zachowaniem i najch�tniej cofn��by czas. Ale by�a te� druga strona medalu… Nie m�g� si� op�dzi� od zaintrygowania w zwi�zku z tym, co zobaczy�. Poczu� z rozpacz�, �e zrobi�by to zn�w, ale tym razem chcia�by pozna� wi�cej…
Cosmo da� sobie pot�nego kopa kolanem w czo�o, po czym wyda� ryk frustracji i obrzydzenia, wsta� i w pe�nym p�dzie, tak jak sta�, wpad� do jeziora, ignoruj�c zaskoczonych gapi�w. Otoczy�a go zimna woda, co go w pe�ni otrze�wi�o. Wyszed� wi�c na brzeg, ociekaj�c wod�, z koszul� i spodniami klej�cymi si� do jego cia�a, czarnymi str�kami na g�owie i ciamkaj�cymi butami.
Trzeba j� koniecznie znale�� i przeprosi�.
Ten wiecz�r mia� by� prze�omowy. S�o�ce, kt�re krwawo zachodzi�o, w�lizguj�c pomi�dzy ciemny horyzont a kolorowe, majestatyczne niebo, zd��y�o tylko zaobserwowa� smutn� scen� egzekucji pewnego hipogryfa, ale dalsze wydarzenia, jeszcze bardziej zaskakuj�ce, niestety mu umkn�y. Nikt, kto siedzia� tego wieczora w zamku, nie m�g� widzie� czw�rki ukrytych pod peleryn�-niewidk� uczni�w, kt�rzy gonili w�a�nie p�ochliwego szczura, nagle zmartwychwsta�ego, czuj�c narastaj�c� rozpacz, bowiem w pobli�u kr�ci� si� sam Korneliusz Knot z Albusem Dumbledorem, a im, ma�oletnim, nie wolno si� by�o oddawa� gonitwom poza szko�� w obecnych okoliczno�ciach.
Rosemary nawet nie zd��y�a si� zastanowi�, jakie to dziwne, bo lawina wydarze� wci�� wydawa�a si� nie ko�czy�, nie m�wi�c ju� o tym, �e nic nie wskazywa�o na to, i� przystopuje. W przeci�gu paru chwil z ciemno�ci wyskoczy� du�y, czarny pies, schwyci� Rona i gdzie� go zawl�k�. Harry, Hermiona i Rosemary musieli pa�� plackiem na ziemi�, bo nagle okaza�o si�, i� gonitwa za Parszywkiem wyprowadzi�a ich a� pod korzenie wierzby bij�cej, mi�dzy kt�re wszed� pies z Ronem. I gdy w�a�nie gor�czkowo zastanawiali si�, co zrobi� z ch�oszcz�c� ich wierzb�, Krzywo�ap podbieg� do pnia i nacisn�� naro�l, powstrzymuj�c drzewo. I tu zn�w czternastolatka nie zd��y�a zatrzyma� si� nad absurdem tego, co widzia�a, gdy� chwil� potem p�dzili podziemnym korytarzem, zgi�ci wp� i przestraszeni, nap�dzani rosn�c� trwog�. Gdzie jest Ron?
Rosemary wylaz�a pierwsza z dziwnego, dusznego tunelu i rozejrza�a si� po zakurzonym, zrujnowanym pokoju. Za ni� gramolili si� do �rodka Harry i Hermiona.
– Gdzie my, do cholery, jeste�my?! – przeczesa�a rud� burz� lok�w brudn� d�oni�, ale dopiero Hermiona wpad�a na to, �e we Wrzeszcz�cej Chacie, kt�r� tak cz�sto omijali szerokim �ukiem. Na my�l o tym fakcie Rosemary przeszed� dreszcz i poczu�a si� obserwowana, ale nie by�o czasu na pogaduszki czy strach: pod�oga na pi�trze trzeszcza�a. A to oznacza�o, �e kto� by� w Chacie.
Wspi�li si� z dusz� na ramieniu po rozklekotanych schodach, po czym weszli do sypialni w idealnym napi�ciu. Na ��ku spoczywa� Ron, na szcz�cie �ywy. Rzucili si� ku niemu.
– Ron... nic ci nie jest?
– Gdzie jest ten pies?
– To nie pies – j�kn�� Ron, zaciskaj�c z�by z b�lu. – Harry, to pu�apka…
– Co…
– To nie jest pies… To animag…
Rosemary us�ysza�a za nimi huk zatrzaskiwanych drzwi. Co� chrupn�o w jej szyi, gdy gwa�townie okr�ci�a si� do ty�u, podobnie do Harry’ego i Hermiony.
Co�, na u�amek u�amka sekundy przed skojarzeniem fakt�w, podpowiedzia�o jej w g�owie, �e to b�dzie on. Zniszczony i zaro�ni�ty, brudny, obszarpany, wychudzony wrak. Jej ojciec, Syriusz Black.
– Expelliarmus! – wychrypia�, a Rosemary poczu�a, �e straci�a r�an� r�d�k�.
Ojciec patrzy� na ni� przez chwil� �wiec�cymi oczyma. Ona jednak odwr�ci�a wzrok, nie mog�c znie�� tego spojrzenia, zw�aszcza, �e nosi�o w sobie cechy czego� mi�ego.
– By�em pewny, �e przyjdziesz, �eby ratowa� swego przyjaciela – zwr�ci� si� bezpo�rednio do Harry’ego, odwracaj�c uwag� od Rosemary. – Tw�j ojciec zrobi�by to samo dla mnie. Jeste� dzielny, nie pobieg�e� po nauczyciela. A ja jestem ci za to wdzi�czny… bo to wszystko bardzo u�atwi…
Harry zrobi� krok do przodu, ale Hermiona schwyci�a go za sweter.
– Nie, Harry, nie!
– Je�li chcesz zabi� Harry'ego – krzykn�� Ron, kt�ry wsta�. – b�dziesz musia� zabi� i nas!
– Po�� si� – odpar� dziwny tonem ojciec. – Po�� si�, bo jeszcze bardziej uszkodzisz sobie nog�.
– S�ysza�e�? B�dziesz musia� zabi� nas wszystkich!
Rosemary poczu�a nagle dziwn� �cian� pomi�dzy ni� a reszt� przyjaci�. Skupili si� oni razem i czekali na �mier� z r�k jej ojca. Teraz jednak czu�a, gdy wreszcie mog�a go zobaczy� i us�ysze�, �e jest w tym jaki� absurd, najwi�kszy ze wszystkich dzisiejszych absurd�w. Dlaczego nie stan�a tam z nimi, by broni� Harry’ego? Czemu wyb�r pomi�dzy przyjaci�mi a ojcem sta� si� nagle tak trudny?
Hermiona spojrza�a na ni� z jak�� rozpacz�. Pewnie zastanawia�a si�, czemu Rosemary nie utworzy�a z ni� i Ronem zwartego muru przy Harrym. Czy�by Hermiona ba�a si� zdrady?
– Tej nocy dojdzie tylko do jednego morderstwa – za�mia� si� Syriusz Black.
– Tylko jednego? – prychn�� Harry. – Co si� sta�o? Ostatnim razem nie by�e� taki �agodny, prawda? Nie zawaha�e� si� przed zabiciem tych wszystkich mugoli, chocia� zale�a�o ci tylko na �mierci tego ma�ego Pettigrew... Co si� sta�o, czy�by� zmi�k� w Azkabanie?
– Harry! – pocz�a b�aga� Hermiona. – Uspok�j si�!
– ON ZABI� MOICH RODZIC�W!
Harry wyrwa� si� z u�cisk�w Rona i Hermiony i powali� ojca Rosemary na ziemi�, po czym rozgorza�a batalia. Rosemary zaniem�wi�a, ale Hermiona i Ron inicjowali taki wrzask, �e starczy�o za ca�� tr�jk�. Rudow�osa panna Black obserwowa�a w jakim� swoistym szoku swego najlepszego przyjaciela, kt�ry bi� si� z jej ojcem. Gdyby kt�ry� z tych dw�ch pan�w teraz poprosi� j� o pomoc, nie wiedzia�aby, po czyjej stronie si� ustawi�. Wiedzia�a, �e Harry to jej przyjaciel, a ojciec morderca i zawsze czu�a ku niemu nienawi��, nawet teraz, lecz co� by�o w jego wzroku, czym j� obdarzy� par� chwil temu, �e zupe�nie skonfundowana, mog�a jedynie stercze� jak s�up soli, zupe�nie w centrum tego wszystkiego, lecz jakby b�d�c duchem, milcz�cym obserwatorem zza weneckiego lustra.
Do walcz�cych podbieg�a Hermiona, po czym przysoli�a zdrowego kopa ojcu Rosemary, Ron za to rzuci� si� ku r�d�kom, w t� mas� i pl�tanin� wmiesza� si� te� bohatersko Krzywo�ap, atakuj�c pazurami. Tylko Rosemary sta�a na �rodku jak zaczarowana.
– Odsu�cie si�!
Hermiona i Ron odczo�gali si� na bok. Ojciec Rosemary le�a�, wymi�toszony i zapad�y, pod �cian�, dysz�c ci�ko. Uchwyci� wzrok swej c�rki, przygl�daj�cej mu si� badawczo, ale chwil� potem wlepi� spojrzenie z napi�ciem i jakim� strachem w Harry’ego, kt�ry podszed� do niego, celuj�c r�d�k� w jego serce. Rosemary ledwo prze�kn�a �lin�.
– Chcesz mnie zabi�, Harry? – wyszepta� ojciec w pe�nej napi�cia ciszy.
– Zabi�e� moich rodzic�w – odpar� hardo Harry.
– Nie przecz�… – szepn�� Syriusz po chwili milczenia. – Ale gdyby� wiedzia� wszystko…
– Wszystko? – warkn�� Harry. – Sprzeda�e� ich Voldemortowi, to mi wystarczy!
– Musisz mnie wys�ucha�! B�dziesz �a�owa�, jak mnie nie wys�uchasz… Nie rozumiesz…
– Rozumiem o wiele wi�cej, ni� ci si� wydaje – przerwa� mu Harry, dr��c. – Nigdy jej nie s�ysza�e�, co? Mojej mamy… pr�buj�cej powstrzyma� Voldemorta przed zabiciem mnie… i to ty do tego doprowadzi�e�… ty ich zdradzi�e�…
Wtem na pier� ojca wskoczy� Krzywo�ap, wbijaj�c pazury w jego i tak poprut� szat� i zas�aniaj�c go w�asnym cia�em. Rosemary unios�a brwi powoli i wci�gn�a powietrze g�o�no przez nos.
– Uciekaj – mrukn�� tato i pr�bowa� bezskutecznie zwolni� kota z roli stra�nika. Nogi Rosemary same drgn�y do przodu, nim zd��y�a im zakaza�. Ze �ci�ni�tym gard�em podesz�a do ojca i Harry’ego i… stan�a pomi�dzy nimi, zas�aniaj�c Syriusza Blacka sob�.
– Rosemary, zwariowa�a�?! – j�kn�� Ron, a Hermiona za�ka�a. Harry i Rosemary mierzyli si� lodowatymi, zaci�tymi spojrzeniami.
– Dlaczego to robisz? My�la�em, �e si� przyja�nimy – szepn�� Harry.
– Bo tak jest! – warkn�a Rosemary. – Ja tylko… ja chc� z nim porozmawia�. Chocia� pi�� minut.
Harry uchyli� usta, zupe�nie sko�owany, zmarszczy� brwi i pokr�ci� g�ow�, po czym westchn�� ze zniecierpliwieniem. Zielone, rozognione spojrzenie, wspomnienie oczu Lily Evans zla�o si� z zielonym, zaci�tym widmem Mary Ann Lupin. Harry i Rosemary wbili w siebie twardy wzrok, ale �adne nie odpu�ci�o. Milczenie wibrowa�o w powietrzu.
Wtem rozleg�y si� kroki, coraz bli�ej. Kto� wbiega� po schodach. Rosemary struchla�a…
– TU JESTE�MY! – wrzasn�a Hermiona. – NA G�RZE… SYRIUSZ BLACK… SZYBKO!
Chwila oczekiwania… i do sypialni wbieg� wujek Remus, we w�asnej osobie. Zupe�nie blady, jego zaskoczone spojrzenie spocz�o na ojcu, kt�ry le�a� bezbronny pod �cian�, na broni�cej go Rosemary i Harry’ego, celuj�cego w ojca i c�rk� r�d�k�.
– Wujku… Prosz�… – szepn�a Rosemary.
– Expelliarmus!
Czw�rka przyjaci� straci�a r�d�ki, a Harry i Rosemary odsun�li si� z pola ra�enia wujka, kt�ry stan�� na �rodku, badawczo obserwuj�c swego szwagra. Rosemary czu�a rozpacz.
– Gdzie on jest, Syriuszu? – zapyta� wujek wolno dr��cym tonem.
On? Jaki on? Rosemary by�a pewna, �e wujek Remus przyby�, by schwyta� jej ojca, a wi�c o kim mowa? Co tu si� dzieje!?
Zupe�nego skonfundowania dosta�a, gdy jej ojciec wskaza� na… Rona. Co…?
– Ale… – wujek zmarszczy� brwi, co� rozwa�aj�c. – …dlaczego dot�d si� nie ujawni�? Chyba �e… chyba �e to on by� tym… chyba �e zamienili�cie si�… nic mi nie m�wi�c…
Ojciec pokiwa� g�ow�. Rosemary obserwowa�a z napi�ciem to jednego, to drugiego.
– Panie profesorze – przerwa� milczenie Harry. – co tu si�…
Ale zatka�o go, zreszt� nie by� w tym sam. Wujek Remus podszed� do ojca, pom�g� mu wsta� i mocno si� u�ciskali, jakby bardzo za sob� t�sknili.
Rosemary zosta�a oblana wiadrem niezbyt dok�adnie wymieszanych emocji. Dlaczego?! Ojciec to morderca! Chcia�aby z nim porozmawia�… Ale wujek zawsze by� przeciwny ojcu, dlaczego nagle zmieni� zdanie? Jakie informacje sobie przekazali, o czym m�wili? Kto jest winny? Ojciec? Skoro jest z�oczy�c�, to co po jego stronie robi wujek Remus!? A mo�e… mo�e powinna odczuwa� ulg�?
– TO NIEMO�LIWE! – wrzask Hermiony rozdar� cisz�. Wygl�da�o na to, �e poza Rosemary, wpatrzon� w t� scen� z pewnego rodzaju oczarowaniem, reszta przyjaci� by�a przera�ona.
– Ty… ty…
– Hermiono…
– …ty i on!
– Hermiono, uspok�j si�…
– Nie powiedzia�am nikomu! Ukrywa�am to ze wzgl�du na ciebie…
Rosemary przenios�a sp�oszony wzrok na Hermion�. Czy�by odkry�a sekret Lupin�w?…
– Hermiono, wys�uchaj mnie, prosz�! – pr�bowa� t�umaczy� wujek. – Zaraz ci wyja�ni�!
– Zaufa�em ci – w��czy� si� do tego Harry. – a ty przez ca�y czas by�e� jego przyjacielem!
– Mylisz si�. Nie by�em przyjacielem Blacka przez dwana�cie lat, ale teraz jestem… Pozw�l mi wyja�ni�…
Rosemary wypu�ci�a powietrze, przywieraj�c do �ciany. Na jej buzi usta mimowolnie podwin�y si� ku g�rze tak, by nikt nie widzia�. By� zn�w przyjacielem ojca? WUJEK? To chyba znaczy, �e…
– NIE! – kontynuowa�a Hermiona. – Harry, nie ufaj mu, to on pom�g� Blackowi dosta� si� do zamku, on te� pragnie twojej �mierci… to WILKO�AK!
Zrobi�o si� cicho. Harry zamar�, Hermiona ci�ko dysza�a, a Ron, jakby machinalnie, przeni�s� przera�ony wzrok na Rosemary, jakby ba� si�, �e i ona jest zara�ona likantropi�.
– Wstyd� si�, Hermiono, to grubo poni�ej twoich zwyk�ych mo�liwo�ci – przerwa� gorzko wujek. – Z tych trzech zda� tylko jedno jest prawdziwe. Nie pomaga�em Syriuszowi w przedostaniu si� do zamku i na pewno nie pragn� �mierci Harry'ego… Ale nie przecz�, �e jestem wilko�akiem…
Rosemary zacisn�a oczy. Biedny wujek… Nic dziwnego, �e nigdy im nie m�wili z mam� o jego chorobie, skoro przyzwyczajony by�, �e ludzie si� go boj� i gardz� nim. Teraz jej przyjaciele na pewno b�d� mieli do niej pretensj�, �e nigdy im o tym nie powiedzia�a.
– Od kiedy o tym wiesz? – zapyta� martwym tonem wujek.
– Od dawna. Od czasu, gdy pisa�am wypracowanie dla profesora Snape'a…
– By�by zachwycony. Zada� wam ten temat, maj�c nadziej�, �e kto� zda sobie spraw�, o czym �wiadcz� objawy mojej choroby. Sprawdza�a� tabele ksi�ycowe? Zrozumia�a�, �e zawsze jestem chory podczas pe�ni? A mo�e zwr�ci�o twoj� uwag� to, �e bogin zamieni� si� w ksi�yc, kiedy mnie zobaczy�?
– I to, i to – szepn�a Hermiona.
– Jeste� najm�drzejsz� trzynastoletni� czarownic�, jak� kiedykolwiek spotka�em, Hermiono.
– Nie! Gdybym by�a cho� troch� m�drzejsza, powiedzia�abym wszystkim, kim naprawd� jeste�!
– Przecie� wiedz� – machn�� r�k� wujek. – W ka�dym razie nauczyciele.
– Dumbledore zatrudni� ci�, wiedz�c, �e jeste� wilko�akiem? – przestraszy� si� Ron. – Czy on zwariowa�?
– Niekt�rzy nauczyciele tak my�leli – mrukn�� wujek. – Du�o wysi�ku w�o�y� w to, �eby ich przekona�, �e zas�uguj� na zaufanie…
– I MYLI� SI�! – krzykn�� Harry, wci�� najwyra�niej przetrawiaj�cy likantropi� wujka. – POMAGA�E� MU PRZEZ CA�Y CZAS!
– Nie pomaga�em Syriuszowi – zaprzeczy� wujek.
– Nie pomaga�! – wtr�ci�a nagle szeptem Rosemary. – Wujek by� przekonany o winie ojca…
Nie spojrza�a na swego rodzica w trakcie ciszy, kt�ra zapad�a po jej s�owach.
– Je�li dacie mi szans�, wszystko wyja�ni� – podj�� po chwili wujek. – Zobaczcie…
I odda� ca�ej czw�rce r�d�ki, a swoj� wetkn�� za pasek od spodni.
– Prosz�. Jeste�cie uzbrojeni, my nie. Teraz mnie wys�uchacie?
– Je�li mu nie pomaga�e�, to sk�d wiedzia�e�, �e jest tutaj? – zapyta� Harry z w�ciek�o�ci�.
– Mapa. Mapa Huncwot�w. Przyjrza�em si� jej w moim gabinecie i…
– Wiesz, jak ona dzia�a?
– Oczywi�cie! Pomaga�em j� narysowa�. To ja jestem Lunatyk… tak mnie w szkole nazywali moi przyjaciele.
– Ty j� narysowa�e�?!
Rosemary dozna�a kolejnej drobnej sensacji w brzuchu, ale potem skojarzy�y jej si� opowie�ci mamy i wujka, a raczej ich skrawki. Pomi�dzy wierszami mo�na by�o wyczyta�, �e wujek, James Potter, ojciec i Peter Pettigrew byli w szkole przyjaci�mi. I nie�le rozrabiali. Lunatyk, Glizdogon, �apa i Rogacz?…
– Najwa�niejsze jest to, �e dzi� wieczorem obejrza�em j� sobie dok�adnie, poniewa� domy�la�em si�, �e ty, Rosemary, Ron i Hermiona mo�ecie wymkn�� si� z zamku, �eby odwiedzi� Hagrida przed egzekucj� Hardodzioba. I mia�em racj�, prawda? Mog�e� mie� na sobie star� peleryn� swojego ojca, Harry...
– Sk�d wiesz o pelerynie?
– Tyle razy widzia�em, jak James pod ni� znika�... – rzuci� wujek niedbale. – Rzecz w tym, Harry, �e nawet kiedy j� mieli�cie na sobie, wida� was by�o na Mapie Huncwot�w. Obserwowa�em, jak idziecie przez b�onie i wchodzicie do chaty Hagrida. Dwadzie�cia minut p�niej wyszli�cie stamt�d i skierowali�cie si� w stron� zamku. Ale w�wczas kto� ju� wam towarzyszy�.
– Co? – zdumia� si� Harry. – Nie, to nieprawda!
– Ja te� nie mog�em uwierzy� w�asnym oczom. My�la�em, �e z t� map� co� jest nie w porz�dku. Bo niby sk�d on tam si� wzi��?
– Nikogo z nami nie by�o!
– A wtedy zobaczy�em jeszcze jedn� plamk�, poruszaj�c� si� szybko w waszym kierunku, a przy plamce by�o imi� i nazwisko… Syriusz Black… Zobaczy�em, jak wpada na was, jak wci�ga was dw�ch pod wierzb� bij�c�…
– Jednego z nas! – zez�o�ci� si� Ron.
– Nie, Ron – powiedzia� z powag� wujek. – Dw�ch… M�g�bym rzuci� okiem na twojego szczura?
– Co? A co ma z tym wsp�lnego m�j szczur?
– Wszystko! Mog� go zobaczy�?
Ron niepewnie si�gn�� po Parszywka. Rosemary zupe�nie straci�a orientacj�, przygl�daj�c si� wij�cemu si� Parszywkowi w szoku. Po co wujkowi by�o zwierz�tko Rona, stare, jak �wiat?
– No i co? – zapyta� Ron, podtykaj�c wujkowi pod nos zwierz�. – Co m�j szczur ma z tym wszystkim wsp�lnego?
– To nie jest szczur – zachrypia� nagle ojciec.
– Co? Przecie� ka�dy widzi, �e to szczur...
– Mylisz si� – pokr�ci� g�ow� wujek. – To czarodziej.
– Animag – doda� ojciec. – Nazywa si� Peter Pettigrew.
Rosemary popatrzy�a na ojca, wytrzeszczaj�c oczy. Peter Pettigrew? Ich szkolny przyjaciel? Ten, kt�rego ojciec rozwali� i z kt�rego pozosta� jedynie palec?
– Ale przecie�… – zacz�a, pr�buj�c ogarn��. – Pettigrew? Przecie� zosta� chyba… zgin��, ale…
– Obaj jeste�cie pomyleni – ozwa� si� Ron, przecinaj�c wypowied� Rosemary.
– �mieszne! – doda�a Hermiona.
– Peter Pettigrew nie �yje! – zawo�a� Harry. – On go zabi� dwana�cie lat temu!
– Chcia�em to zrobi� – warkn�� ojciec. – ale ma�y Peter wzbudzi� moj� lito��… wtedy… bo tym razem b�dzie inaczej!
– Czyli go nie zabi�e�!? – zapyta�a rozpaczliwym krzykiem Rosemary, ale Syriusz jej nie us�ysza�, bo rzuci� si� ku Parszywkowi, przygniataj�c przy okazji z�aman� nog� Rona.
– Syriuszu, NIE! – krzykn�� wujek, odci�gaj�c swego przyjaciela. – POCZEKAJ! Nie mo�esz tego zrobi� tak po prostu… oni musz� zrozumie�… musimy im wyja�ni�…
– Mo�emy im wyja�ni� p�niej! – prychn�� Syriusz, pr�buj�c si�gn�� po kwicz�cego Parszywka.
– Oni… maj�… prawo… wiedzie�… o wszystkim! To by�o ulubione zwierz�tko Rona! Niekt�rych rzeczy nawet ja nie rozumiem! No i Harry… Jeste� mu winien prawd�, Syriuszu!
– No wi�c dobrze! Powiedz im, co chcesz. Tylko zr�b to szybko, Remusie. Chc� dokona� mordu, za kt�ry zosta�em uwi�ziony.
Rosemary obserwowa�a ojca k�tem oka. Czyli za tym wszystkim kryje si� jaka� nieokre�lona prawda… Ale co to oznacza? Owszem, ojciec i wujek pr�bowali im co� wyt�umaczy�, ale jak do tej pory wysz�o tylko tyle, �e domniemana ofiara ojca jest zwierz�tkiem domowym jej przyjaciela, co jest ma�o mo�liwe. Ale co ze zdrad� Potter�w? Co z dwunastoma mugolami? Jak to wyja�ni�?
– Obaj jeste�cie czubkami – oznajmi� nagle Ron. – Mam tego dosy�. Spadam.
Spr�bowa� wsta�, ale wujek Remus wycelowa� r�d�k� w Parszywka.
– Wys�uchasz mnie, Ron – rzek�. – Tylko trzymaj Petera mocno i s�uchaj.
– TO NIE JEST �ADEN PETER, TO JEST PARSZYWEK!
– Byli �wiadkowie, kt�rzy widzieli, jak Pettigrew umar�. Ca�a ulica… – zwr�ci� uwag� Harry.
– Nic nie widzieli, tak im si� tylko wydawa�o! – wykrzykn�� ojciec.
– Wszyscy my�leli, �e Syriusz zabi� Petera – rzek� spokojnie wujek. – Sam w to wierzy�em… Zreszt�, Rosemary o tym dobrze wie… Dop�ki dzi� wieczorem nie spojrza�em na t� map�. Bo Mapa Huncwot�w nigdy nie k�amie… Peter �yje. Ron trzyma go w r�kach, Harry.
Zaleg�a dziwna cisza. Ron i Harry wymienili pow�tpiewaj�ce spojrzenia. Rosemary skuli�a si� bardziej przy �cianie, czekaj�c wreszcie na jakie� konkrety. A Hermiona odezwa�a si� wreszcie:
– Ale… panie profesorze… przecie� Parszywek nie mo�e by� Peterem Pettigrew… to po prostu niemo�liwe i pan o tym dobrze wie…
– A niby dlaczego to jest niemo�liwe?
– Bo… bo ludzie by wiedzieli, �e Peter Pettigrew zosta� animagiem. Przerabiali�my animag�w na zaj�ciach z profesor McGonagall, a ja czyta�am o nich sporo w bibliotece… Ministerstwo prowadzi rejestr czarownic i czarodziej�w, kt�rzy mog� zamienia� si� w zwierz�ta, zapisuje si� tam, w jakie zwierz�ta si� zmienili… ich znaki szczeg�lne, opis… i ja posz�am, �eby zobaczy�, czy profesor McGonagall nie ma na tej li�cie, i w tym stuleciu by�o tylko siedmiu animag�w, a nie ma w�r�d nich nazwiska Petera Pettigrew…
Wujek Remus wybuchn�� �miechem. Hermiona si� myli, pomy�la�a nagle Rosemary, m�wi o tym, �e zarejestrowanych by�o siedmiu, ale przed chwil� widzia�a na w�asne oczy niezarejestrowanego…
– Hermiono, znowu masz racj�! – powiedzia� wujek. – Tyle �e ministerstwo nigdy si� nie dowiedzia�o, �e po Hogwarcie buszowa�o sobie trzech niezarejestrowanych animag�w!
– Je�li masz zamiar opowiada� im wszystko po kolei, to si� pospiesz, Remusie – ozwa� si� ojciec z k�ta. – Czeka�em dwana�cie lat i nie zamierzam czeka� d�u�ej.
– Dobrze, dobrze… ale b�dziesz musia� mi pom�c, Syriuszu. Ja wiem tylko, jak to si� zacz�o…
Drzwi otworzy�y si� same, na chwil� przerywaj�c ten dziwny moment.
– Tutaj straszy! – mrukn�� Ron.
– Nie, nic tu nie straszy. – wujek obserwowa� czujnie otwarte drzwi. – Wrzeszcz�cej Chaty nigdy nie nawiedza�y duchy… Te wrzaski i j�ki, kt�re s�yszeli mieszka�cy wioski, to moja robota.
Rosemary poruszy�a si� niespokojnie pod �cian�, g�odna opowie�ci wujka. Odchrz�kn�� i rzek�:
– Wszystko zacz�o si� od tego… od tego, �e sta�em si� wilko�akiem. Nie wydarzy�oby si� to wszystko, gdybym nie zosta� pogryziony… i gdybym nie by� tak uparty… By�em bardzo ma�ym ch�opcem, kiedy zosta�em ugryziony. Moi rodzice pr�bowali wszystkiego, ale w tamtych czasach nie by�o na to lekarstwa. Eliksir, kt�ry przyrz�dza mi profesor Snape, to bardzo �wie�y wynalazek. Dzi�ki niemu jestem niegro�ny. Za�ywaj�c go w ci�gu tygodnia poprzedzaj�cego pe�ni� ksi�yca, zachowuj� pe�n� �wiadomo��, kiedy podlegam przemianie… Mog� ukry� si� w swoim gabinecie… zwin�� si� w k��bek jak nieszkodliwy wilk i czeka�, a� ksi�yca znowu zacznie ubywa�. Ale kiedy�, zanim wynaleziono wywar tojadowy, raz na miesi�c stawa�em si� gro�nym potworem. Rodzice byli zrozpaczeni, nawet posun�li si� do oddania mojej siostry do adopcji, bym jej nie zagra�a�. Rosemary o tym wie… Ale to nie wszystko. Wydawa�o si� niemo�liwe, �ebym m�g� uczy� si� w Hogwarcie. Inni rodzice z pewno�ci� nie zgodziliby si� na to, aby ich dzieci nara�one by�y na moje towarzystwo. Ale dyrektorem szko�y zosta� Dumbledore. Chcia� mi pom�c. Powiedzia�, �e je�li zachowamy w�a�ciwe �rodki bezpiecze�stwa, nie ma powodu, by wzbrania� mi pobytu w Hogwarcie… Powiedzia�em ci par� miesi�cy temu, Harry, �e wierzba bij�ca zosta�a zasadzona w tym roku, w kt�rym pojawi�em si� w szkole. Ale nie powiedzia�em ci wszystkiego. W�a�nie dlatego zosta�a zasadzona… Ten dom… tunel, kt�ry do niego prowadzi… to wszystko zosta�o zbudowane dla mnie. Raz w miesi�cu przenoszono mnie tutaj, �ebym w spokoju przeszed� transformacj�. A to drzewo posadzono przy wej�ciu do tunelu, �eby nikt nie dosta� si� do miejsca, w kt�rym na par� dni stawa�em si� gro�nym wilko�akiem.
Rosemary podkuli�a kolana pod brod�. Wujek nigdy nie by� ch�tny, by jako� szczeg�lnie si� zwierza�, z tego wzgl�du ch�tnie skorzysta�a z okazji, by wreszcie pos�ucha� czego� ciekawego.
– Moje transformacje w tamtych czasach by�y… by�y straszne. Przemiana w wilko�aka jest bardzo bolesna. Oddzielano mnie od ludzi, wi�c k�sa�em samego siebie. Mieszka�cy wioski s�yszeli te wycia i ha�asy i my�leli, �e to jakie� wyj�tkowo ha�a�liwe duchy. Dumbledore podtrzymywa� te pog�oski… Nawet teraz, kiedy w tym domu od lat panuje cisza, mieszka�cy boj� si� do niego zbli�a�… Pomijaj�c te straszne chwile, by�em jednak tak szcz�liwy, jak nigdy przedtem. Po raz pierwszy w �yciu mia�em przyjaci�, trzech wspania�ych przyjaci�: Syriusza Blacka… Petera Pettigrew… no i twojego ojca, Harry… Jamesa Pottera. Rzecz jasna, moi trzej przyjaciele nie mogli nie zauwa�y�, �e znikam gdzie� raz w miesi�cu. Wymy�la�em r�ne historie. M�wi�em im, �e moja matka jest chora i �e musz� jecha� do domu, �eby si� z ni� zobaczy�… Ba�em si� panicznie, �e odwr�c� si� ode mnie, kiedy si� dowiedz�, kim… a raczej czym jestem. Ale oni, rzecz jasna, sami odkryli prawd�… tak jak ty, Hermiono… I wcale mnie nie porzucili. Zrobili co�, co sprawi�o, �e moje przemiany nie tylko przesta�y by� straszliw� m�k�, ale zacz�y by� najwspanialszymi okresami w moim �yciu… Stali si� animagami.
– M�j tata te�? – zapyta� Harry.
– Tak, tw�j tata te�. Opanowanie tej sztuki zaj�o im prawie trzy lata. Tw�j ojciec i Syriusz byli najzdolniejszymi uczniami w szkole, no i mieli troch� szcz�cia, bo przemiana w animaga jest bardzo ryzykowna… to jedna z przyczyn, dla kt�rych ministerstwo bacznie obserwuje tych, kt�rzy pr�buj� tego dokona�. Peter korzysta� z pomocy Jamesa i Syriusza. I w ko�cu, a by�o to ju� w pi�tej klasie, uda�o im si� opanowa� t� sztuk�. Ka�dy z nich m�g� zamienia� si� w inne zwierz�, kiedy tylko chcia�.
– Ale jak to mog�o pom�c tobie? – zapyta�a Hermiona.
– Nie mogli dotrzymywa� mi towarzystwa jako ludzie, wi�c byli ze mn� jako zwierz�ta. Wilko�ak jest gro�ny tylko dla ludzi. Wymykali si� co miesi�c z zamku, ukryci pod peleryn�-niewidk�. Przemieniali si�… Peter, jako najmniejszy, prze�lizgiwa� si� mi�dzy ga��ziami wierzby bij�cej i dotyka� s�ka, kt�ry j� parali�owa�. Potem w�azili do tunelu i docierali a� tutaj… do mnie. Pod ich wp�ywem sta�em si� mniej gro�ny. Nadal mia�em cia�o wilka, ale w ich towarzystwie �wiadomo�� mia�em troch� mniej wilcz�.
– Pospiesz si�, Remusie – warkn�� ojciec. Rosemary wci�� nie mia�a odwagi na niego spojrze�.
– Robi�, co w mojej mocy, Syriuszu… Zmierzam do ko�ca… No wi�c w ten spos�b otworzy�y si� przed nami niesamowite mo�liwo�ci. Wkr�tce zacz�li�my opuszcza� Wrzeszcz�c� Chat� i nocami w��czy� si� po wiosce i po szkolnych b�oniach. Syriusz i James przemieniali si� w wielkie zwierz�ta, wi�c mogli panowa� nad wilko�akiem. W�tpi�, czy kiedykolwiek jaki� ucze� Hogwartu tak dobrze pozna� tereny szko�y i Hogsmeade jak my… Pozwoli�o to nam opracowa� Map� Huncwot�w i opatrzy� j� naszymi przydomkami. Syriusz to �apa. Peter to Glizdogon. James by� Rogaczem.
– A jakim zwierz�ciem… – zacz�� Harry.
– Ale to nadal by�o niebezpieczne! – przerwa�a Hermiona. – W��czy� si� po nocy z wilko�akiem! A gdyby� wymkn�� si� im spod kontroli i kogo� ugryz�?
– Ta my�l nawiedza mnie do dzi�. Bywa�y gro�ne chwile, wiele takich chwil. P�niej si� z tego �miali�my. Byli�my m�odzi, lekkomy�lni… uwa�ali�my si� za wielkich spryciarzy. Czasami czu�em wyrzuty sumienia wobec Dumbledore'a, bo zawiod�em jego zaufanie… w ko�cu przyj�� mnie do Hogwartu, a �aden poprzedni dyrektor nie chcia� tego zrobi�. Nie mia� poj�cia, �e wci�� �ami� przepisy, kt�re ustanowi� dla mojego w�asnego bezpiecze�stwa. Nigdy si� nie dowiedzia�, �e przeze mnie jego trzej uczniowie stali si� nielegalnie animagami. Ale zawsze jako� zapomina�em o wyrzutach sumienia, kiedy tylko zabierali�my si� do zaplanowania kolejnej w��cz�gi. Tak by�o co miesi�c. I wcale si� nie zmieni�em… Przez ca�y ten rok walczy�em ze sob�, zastanawiaj�c si�, czy powiedzie� Dumbledore'owi, �e Syriusz jest animagiem. Ale nie zrobi�em tego. Dlaczego? Bo by�em za wielkim tch�rzem. Musia�bym si� przyzna�, �e kiedy by�em uczniem, zawiod�em jego zaufanie, �e poci�gn��em za sob� innych… a zaufanie Dumbledore'a naprawd� wiele dla mnie znaczy�o. Przyj�� mnie do Hogwartu, kiedy by�em ch�opcem, da� mi w ko�cu posad�, gdy ja stroni�em od ludzi i nie mog�em sobie znale�� p�atnej pracy. Wmawia�em wi�c sobie, �e Syriusz przenikn�� do zamku dzi�ki znajomo�ci czarnej magii, kt�rej si� nauczy� od Voldemorta, a to, �e jest animagiem, nie ma z tym nic wsp�lnego… Mo�na wi�c powiedzie�, �e Snape nie myli� si� co do mnie.
– Snape? – wychrypia� nagle ojciec ze zdumieniem. – A co Snape ma z tym wsp�lnego?
– On jest tutaj, Syriuszu. On te� tutaj naucza. Profesor Snape by� z nami w szkole.
– Tak, przyja�ni� si� z mam�, nie? – spyta�a Rosemary, pr�buj�c sobie wyobrazi� ma�ego Snape’a.
– Tak – wujek przytakn��. – Wszyscy byli�my na tym samym roku. Bardzo si� sprzeciwia� mianowaniu mnie nauczycielem obrony przed czarn� magi�. Wci�� powtarza� Dumbledore'owi, �e nie zas�uguj� na zaufanie. Mia� swoje powody… bo, widzicie, Syriusz za�artowa� sobie z niego okrutnie… ma�o brakowa�o, a ten g�upi dowcip zako�czy�by si� dla Snape'a tragicznie… g�upi dowcip, w kt�rym ja bra�em udzia�…
– Zas�u�y� sobie na to – warkn�� ojciec. – W�szy�, pods�uchiwa�, �eby tylko si� dowiedzie�, dok�d si� wymykamy… bo mia� nadziej�, �e nas wylej�…
– Severusa bardzo interesowa�o, gdzie znikam co miesi�c – zwr�ci� si� do Rosemary i jej przyjaci� wujek. – Nie bardzo si� lubili�my. On zw�aszcza nie znosi� Jamesa. Chyba by� zazdrosny o jego wyczyny na boisku quidditcha… W ka�dym razie pewnego wieczoru Snape zobaczy�, jak id� przez b�onie z pani� Pomfrey, kt�ra jak co miesi�c prowadzi�a mnie do wierzby bij�cej. Bardzo go to zaintrygowa�o. Syriusz wpad� na pomys�… uzna�, �e to b�dzie bardzo… ee… zabawne… �eby powiedzie� Snape'owi, �e musi tylko szturchn�� d�ugim kijem naro�l na pniu, a b�dzie m�g� mnie �ledzi�. No i, rzecz jasna, Snape to zrobi�…
Rosemary nie mog�a si� pohamowa� i u�miechn�a si� z�o�liwie do samej siebie, czuj�c jaki� rodzaj dumy z powodu swego ojca. Zerkn�a na niego, nie kryj�c z�o�liwego u�mieszku, ale wzdrygn�a si�, gdy spostrzeg�a, �e i on patrzy na ni�. B�yszcz�cymi, zaciekawionymi oczyma. Tym razem nie odwr�ci�a wzroku i poch�ania�a jego spojrzenie swym w�asnym. Razem, w ciszy i dyskrecji, pletli pomi�dzy sob� cieniutk� ni� relacji, niczym paj�k. To by�a ich chwila, wy��cznie. Nie mog�a zrozumie�, dlaczego nagle ogarn�o j� takie odpr�enie. I wtedy nagle przysz�a jej do g�owy szalona my�l. Dlaczego ojciec �ciga Petera Pettigrew? A mo�e… Mo�e to nie on doni�s� na Potter�w, tylko w�a�nie Pettigrew? Skoro niby �y� (Rosemary w�tpi�a, by Mapa Huncwot�w si� popsu�a), to dlaczego si� ukrywa�? Dlaczego tyle lat temu uda� na �rodku ulicy bohatera, a potem nie ujawni� nikomu, �e �yje? Mo�e mia� co� na sumieniu… Mama m�wi�a, �e tato brzydzi� si� czarn� magi�, a wi�c to nie on, przypuszczalnie, wybi� tych wszystkich ludzi… Co by by�o, gdyby te wszystkie spekulacje, rodz�ce si� w g�owie Rosemary, okaza�y si� prawd� i to rzeczywi�cie nie ojciec zabi�, ale tylko tak do wygl�da�o… By�o co� niesamowicie ciep�ego i relaksuj�cego w my�li, �e tata jest niewinny. �e odt�d pojawi si� w jej �yciu. I ju� nigdy nie odejdzie.
– Pomy�lcie sami: gdyby dosta� si� a� tu, do tego domu, napotka�by wilko�aka… – kontynuowa� wujek. – Ale tw�j ojciec, Harry, kiedy si� dowiedzia�, co Syriusz zrobi�, polecia� za Snape'em i wyci�gn�� go stamt�d, nara�aj�c w�asne �ycie… Niestety, Snape zd��y� mnie zobaczy� na ko�cu tunelu. Dumbledore zakaza� mu komukolwiek o tym m�wi�, ale odt�d Snape wiedzia� ju�, kim jestem…
– Wi�c to dlatego Snape tak ci� nie lubi – spyta� Harry. – Dlatego, �e bra�e� w tym udzia�?
– Tak, dlatego – rozleg� si� dziwnie znajomy g�os. Wszyscy podskoczyli, bowiem na �rodku sypialni zmaterializowa� si� znik�d Snape, �ci�gaj�c peleryn�-niewidk� i celuj�c w wujka Remusa.
Po powrocie z pracy w domu by�o dziwnie cicho i martwo. Odrobi�am codzienn� rutyn�, czuj�c si� straszliwie samotnie. Ca�y �wiat za oknem spowija� dziwny, czerwonawy blask, a to przez ciemne chmury, kt�re zawis�y nad domami i kontrastuj�cy z nimi blask krwawo zachodz�cego s�o�ca. �wiat, utopiony w szale�czej czerwono�ci i przykryty cieniem burzowych chmur wygl�da� jak widziany oczyma wariata. Zaczyna�o delikatnie kropi�.
Chwyci�am list� zakup�w i siatk�, oraz kilka mugolskich monet, po czym, zaciskaj�c wiosenny p�aszczyk na piersi, wysz�am na ledwo muskaj�cy �wiat ciep�y deszcz. Stukot moich obcas�w odbija� si� od pachn�cego rzadkim deszczem chodnika, na ulicy nie by�o nikogo, domy niewzruszenie patrzy�y na zach�d pustymi, ciemnymi oknami, o�wietlane jaskrawo w g�rnej po�owie. Dolna ton�a w mroku miasta, gdzie nie si�ga� ju� blask krwawego zachodu. Tylko g�rna by�a ponad to, co na ziemi i mog�a zanurzy� si� w s�o�cu.
Dosz�am w ko�cu do malutkiego sklepiku na rogu. Worthsword, b�d�cy w�a�cicielem, by� jedynym czarodziejem w okolicy, poza nasz� rodzin�. Sympatyczny, acz nieco nerwowy jegomo��, sprzedaj�cy co�, co on sam opatrywa� nalepkami „zdrowa, naturalna �ywno��”. W rzeczywisto�ci rozprowadza� po Basildon produkty, kt�re pochodzi�y z jego magicznego gospodarstwa. Worthsword mia� misj�: da� mugolom nieska�one i podrasowane magicznie mas�o i chleb, mleko i ser, bo mugole s� z pewno�ci� niezwykle nieszcz�liwi z tymi okropnymi, nadmuchanymi marketami z ich nadmuchanym chlebem i warzywami. Ba� si� tylko chwilami, czy w kt�rym� z p��ciennych work�w, stoj�cych pod �cian�, nie zawieruszy�o si� czasem jakie� magiczne nasionko i czy mugol nie wyhoduje zamiast owsa tentakuli. C�, Voldemort nie by�by zachwycony z czarodzieja, kt�ry daje mugolom sw� zdrow� �ywno��.
– Co poda�? – u�miechn�� si� na m�j widok.
– Kostk� mas�a… Mo�e z p� bochenka chleba… – zerkn�am w list�. – Przetw�r z dyni, widz�, �e pan ma �wie�y…
Worthsword pakowa� wszystko w milczeniu i gdy ostatnia starsza pani wysz�a z jego male�kiego sklepu, nachyli� si� do mnie i u�miechn�� tajemniczo.
– Chce pani us�ysze� najnowsze rewelacje? W�a�nie otrzyma�em „Proroka Wieczornego” od �ony, wr�ci�a kilka minut temu z Pok�tnej…
Postawi� przede mn� zapakowane w papierowe torby zakupy. Popatrzy�am na niego z zaciekawieniem. By� moim jedynym ��cznikiem w miejscu zamieszkania z czarodziejskim �wiatem. Kiwn�am g�ow�, zastanawiaj�c si�, co takiego Worthsword przeczyta�.
– Wi�c… – zrobi� przerw� dla lepszego efektu. – Syriusza Blacka z�apano. Sza�, prawda?
– Z�apano… Syriusza?… – zrobi�o mi si� s�abo, ale dzielnie wytrzyma�am. W�a�ciciel sklepiku nie wiedzia� przecie�, �e jestem pani� Syriuszow� Blackow�.
– Wczoraj wieczorem… Pod Hogwartem… Dzi�ki mojej �onie mog�em si� tego b�yskawicznie dowiedzie�, bo od roku kupuje gazety wieczorem… Podobno nauczyciel eliksir�w z�apa� nieprzytomnego Blacka w towarzystwie tr�jki uczni�w, w tym samego Harry’ego Pottera! Mo�e pani da� wiar�? Mo�e Black pr�bowa� zabi� Pottera… Pozwolono dementorom na poca�unek! Co za sensacja! Nareszcie koniec z tym wiecznym strachem…
– Wczoraj?… Z�o�yli poca�unek… – poczu�am si�, jakbym sama by�a pozbawiona wn�trza, duszy, �ycia…
– Nie wiem, tak pisali w gazecie. Minister pozwoli� na to dementorom, ale �adne nowe informacje si� nie pojawi�y. Nie by�o artyku�u na temat samej egzekucji. Mia�a by� wczoraj.
– Tak, no… Eee… Och, nie wy��czy�am czajnika… Przepraszam i do… do widzenia… – odpar�am jedynie i szybko wysz�am ze sklepu, d�wigaj�c w ramionach torby. Z ka�dym krokiem w kierunku domu robi�o mi si� czarniej przed oczyma. Z�apali Syriusza. I dementorzy maj� go pozbawi� duszy…
Zacz�am biec, obcasy sprawia�y, �e czu�am si�, jakbym bieg�a pod pr�d w smole. S�oik z dyni� wypad� z torby i rozprys� si� na betonie, ale ja bieg�am dalej, czuj�c, jak w g�owie mi si� ko�uje. Ka�dy oddech by� coraz trudniejszy do z�apania.
Dopad�am do mojego domu, otworzy�am go i porzuci�am niekompletne zakupy na pod�odze w holu. Sama upad�am obok nich, niezdolna do niczego, wytrzeszczaj�c oczy dziko.
Wczoraj wieczorem z�apali Syriusza… Ja nic o tym nie wiedzia�am… I mieli go wczoraj pozbawi� duszy. Na zawsze warzywo, m�j dzielny i kochany Syriusz… Czy rzeczywi�cie nigdy go mia�am ju� nie widzie�? Okrutny los pozwoli� mu uciec, by przed czym� dalece gorszym ni� �mier� zazna� chwili wolno�ci, a mnie kaza� nabra� fa�szywej, odebranej ponownie nadziei. O, jak bola�o, gdy raz dana rozpaczliwa nadzieja by�a si�� wyszarpywana z serca…
– Syriuszu… SYRIUSZ!!! – �ka�am, zwijaj�c si� na ch�odnej, oboj�tnej posadzce holu. By�o ju� za p�no. Syriusz by� tylko warzywem, bez uczu�, to�samo�ci, mi�o�ci…
Czo�ga�am si� w dzikiej rozpaczy po ch�odzie, �kaj�c i zawodz�c. Nie czu�am si� tak potwornie nigdy. Nawet wtedy, gdy tej feralnej nocy straci�am wszystko. Czu�am, jakby moje serce krwawi�o, p�ka�o z b�lu i �alu, nigdy niezaspokojonej t�sknoty…
– Oddajcie mi go… – �ka�am. – Takiego bez duszy… Ja go kocham i b�d� si� nim opiekowa� do �mierci… To nic, �e mnie nie kocha i nie pami�ta. To nic, �e nie b�dziemy mogli rozmawia�… Chc� o niego dba�, wi�c oddajcie mi go, ZABRALI�CIE JU� DO��, NIE POTRZEBNY WAM WI�CEJ, JU� SP�ACI� SW�J D�UG, CZEGO CHCECIE?!
�kaj�c na pod�odze u st�p schod�w, zwin�am si� w k��bek, niezdolna do ruchu. Cisza. Nikogo nie by�o w domu. Tylko krwawy blask, wlewaj�cy si� przez okna i k�ad�cy pasami na ziemi i meblach, milcz�cy kurz, leniwie fruwaj�cy w s�o�cu i ta martwa, wieczna cisza…
Tego po�udnia hucza�o od wydarze�. Upa�, jaki odwiedzi� okolice Hogwartu by� tak nieziemski, �e prawie wszyscy wype�zli na b�onia lub odwiedzili ostatni raz przed wakacjami Hogsmeade. Cosmo by� wyj�tkiem. Le�a� zupe�nie sam w ch�odnym dormitorium, wyci�gni�ty na swym zielonym �o�u. Do�� dziwne wyda�o mu si� to, �e szuka� ch�odu, gdy� zazwyczaj pierwszy wybiega� na taki upa�, ale ostatnio nie czu� si� sob�, wi�c ta zmiana w jego zachowaniu wcale go jako� nie zdziwi�a. Draco, Vincent i Gregory poszli do wioski i ca�e szcz�cie, bowiem Draco wci�� tru� mu przy uchu o Hardodziobie. By� w�ciek�y i zupe�nie niepocieszony z powodu faktu, �e hipogryf nawia�. Cosmo mia� do�� wys�uchiwania o „tym cholernym hipogryfie, kt�ry mia� zdechn�� w m�kach, bo o�mieli� si� podnie� cho�by parszywy szpon na moj� wa�n� osob�”.
Czternastolatek usiad� na ��ku, czuj�c, �e ma wstr�tny humor. Nie do��, �e jego tata uciek� i nie spotka� si� z nim, to jeszcze �lizgoni dokuczali mu szyderczymi uwagami i u�mieszkami z powodu likantropii wujka, no i sprawa tej dziewczynki, m�cz�ca go od przesz�o dw�ch tygodni…
Ojciec by� tak blisko, zosta� nawet z�apany, ale uciek� w cudowny spos�b sprzed pysk�w ministra i tego ca�ego zakapturzonego ch�amu. Cosmo rozumia�, �e w takich warunkach nie mia� wiele g�owy do pogaduszek z synkiem, ale i tak czu� wielki zaw�d. Czy go spotka wkr�tce? Co ojciec b�dzie porabia� przez wakacje?
Wsta� z ��ka i pocz�� kr��y� po dormitorium. Mo�e teraz wypada�oby naprawi� sw�j b��d i znale�� w tym t�oku na b�oniach t� dziewczynk�? W sumie dzi� by� dobry moment: wielu ludzi ze starszych klas posz�o do Hogsmeade, wi�c ten swoisty filtr m�g� mu pom�c w odnalezieniu jej w t�umie pierwszo- i drugoklasist�w, a nie ca�ej szko�y. Chwil� jeszcze pokr�ci� si� po sypialni, czuj�c narastaj�c� ze stresu gul� w gardle, bo to, co mia� zrobi�, by�o dla niego naprawd� stresuj�ce, po czym wyszed� na klatk� schodow�, trzaskaj�c z nieuwagi drzwiami. Zbieg� po schodach, mijaj�c w salonie dw�ch lub trzech zimnolubnych �lizgon�w. Cieszy� si�, �e nie musi z nimi przesiadywa�, bo �a�osne aluzje na temat wilko�actwa jego wujka dzia�a�y mu ju� na nerwy. Ca�a szko�a dudni�a o tym, �e wspania�y i lubiany nauczyciel jest wilko�akiem i w nocy siedzia� w Lesie, k�api�c z�bat� paszcz� na inne zwierz�ta podobne mu, ale chyba tylko �lizgoni mieli z tego powodu jaki� ubaw. Cosmo widzia� na twarzach innych uczni�w zmartwienie, bo wujek Remus by� naprawd� niezwykle lubiany. Przynajmniej w�r�d Gryfon�w, Krukon�w i Puchon�w. Jego rezygnacja zmartwi�a wszystkich.
Po d�u�szej w�dr�wce wyszed� na s�oneczne b�onia i od razu zmartwi� si�, �e ubra� dzi� czarn� koszul�. Po chwili jednak oklap� w sobie. Przecie� wszystkie jego ubrania by�y czarne, zadba� o to ju� na pocz�tku zesz�ego roku, gdy z p�toramiesi�cznym po�lizgiem i sk�rzan� kurtk� dotar� do szko�y.
Rozpi�� wi�c dwa guziki pod szyj� i z sercem na ramieniu i r�kami w kieszeniach pocz�� skanowa� b�onia w poszukiwaniu jakich� ma�ych Gryfon�w. Ruszy� w kierunku jeziora, bo wyda�o mu si� naturalne, �e jego siostra z przyjaci�k� siedz� w�a�nie tam. W najwi�kszym skupisku uczni�w…
Niestety, wszystko co kurduplowate na b�oniach by�o, nie wygl�da�o na pierwszoklasistki z Gryffindoru. Pokr�ci� si� jeszcze troch� na ��kach i wzg�rzach, oraz w parku, ale bardziej go to zm�czy�o i sfrustrowa�o w tym upale, ni� da�o cokolwiek. Mo�e dziewczynka wci�� si� kisi w swej sypialni? Czy wywo�a�by wielkie poruszenie, gdyby wspi�� si� na wie�� Gryffindoru? A mo�e podlecie� tam na szkolnej miotle lub hipogryfie?…
Zmierza� szkolnymi korytarzami, przeczesuj�c co jaki� czas czarne w�osy ze zdenerwowania. Czu�, �e musi to za�atwi� przed ko�cem roku, ale jak na z�o��, wci�� nie m�g� znale�� tego dziecka…
– Och! – wyrwa�o mu si�, bo zielone, wytrzeszczone oczy, kt�re wci�� mia� przed w�asnymi w swym m�zgu, nagle wyskoczy�y na niego zza w�g�a. Cosmo i Gryfonka prawie si� zderzyli, bo dziewczynka niespodziewanie wypad�a na niego zza zakr�tu, brutalnie �cinaj�c skr�t przy �cianie, jakby przemyka�a si� w�a�nie przy niej, niczym czaj�c si� zbieg. Na widok Cosmo, kt�ry przystan��, przygl�daj�c si� jej z g�ry, wytrzeszczy�a rajskozielone oczy jeszcze bardziej, jakby jej koszmar senny si� zi�ci�. Oczy nieco zaszkli�y si� i zrobi�a krok w ty�, otwieraj�c usta i je zamykaj�c, po czym szybko spr�bowa�a go wymin��. Z�apa� j� za nadgarstek, a ona zamar�a, zupe�nie sztywna z przera�enia. Poczu� w nozdrzach zapach bzu, mo�e z b�oni, ale czy tam by� bez? Nie potrafi� sobie przypomnie�.
– Poczekaj… – mrukn�� Cosmo �agodnie. – Melisa, tak?
Nie odpowiedzia�a, jakby sam widok jej oprawcy j� spetryfikowa�.
– Meliso… – zacz�� ze skruszon� min�, czuj�c, jak jego serce t�ucze si� w piersi. Nie wiedzia�, co powiedzie�, ca�a przemowa, kt�r� sobie u�o�y�, ju� si� ulotni�a. – Chcia�em ci� przeprosi�. Ju� dawno, ale nie mog�em ci� znale��. To, co zrobi�em, by�o straszne…
Zarumieni� si� na wspomnienie ca�ego incydentu i pr�bowa� ola� bez, kt�ry go troch� oszo�omi�. Melisa nie odzywa�a si�, wci�� sztywna, jak zaj�c we wnykach. Cosmo poczu� nagle, �e przegra�.
– B�agam, wybacz mi – poprosi�, pr�buj�c spojrze� w jej rajskozielone oczy, ale Melisa wbi�a wzrok w pod�og�. – B�agam. Nie b�d� ci� wi�cej gn�bi� i bardzo �a�uj� tego, �e wtedy tak si� sta�o. Ch�tnie bym cofn�� czas, ale si� nie da… i mog� tylko prosi� o przebaczenie. Wiem, �e nie zas�uguj�, ale bardzo ci� o nie prosz�. Wybaczysz mi?
Dziewczynka nie odzywa�a si�, Cosmo wyczekiwa� jakiejkolwiek reakcji, ale ona wci�� patrzy�a w dywan. Sk�ra pod jej br�zowymi piegami by�a szarawa, mimo tego, �e zwykle mia�a �niady kolor. Tylko cisza i bez unosi�y si� mi�dzy nimi. Cosmo czu� si� z ka�d� chwil� coraz gorzej. W ko�cu pu�ci� nadgarstek Melisy z nadziej�, �e teraz dziewczynka poczuje wi�ksz� swobod�. Ale ona przytuli�a do piersi swoj� d�o�, kt�r� przed chwil� Cosmo trzyma�, jakby chcia�a j� pocieszy�. Na nadgarstku dostrzeg� �lad swego dotyku, tak kurczowo j� trzyma�.
Melisa popatrzy�a na niego wyzywaj�co, a w rajskozielonych oczach by� l�d.
– To co zrobi�e�, jest niewybaczalne. Obdar�e� mnie ze wszystkiego i zabra�e� mi to wbrew mojej woli. – w du�ych, zielonych oczach zaszkli�y si� �zy. – Zostaw mnie, nie prze�laduj mnie wi�cej!
– Nie prze�laduj�, ja chcia�em tylko… – zacz�� Cosmo z rozpacz�.
– Zostaw mnie w spokoju – za�ka�a cicho i odbieg�a, a w korytarzu rozleg� si� jej szloch. Kroki powoli cich�y, a� zamilk�y ca�kowicie, a Cosmo sta� wci��, w tym samym miejscu, gapi�c si� w dywan i nie maj�c si�y si� ruszy�. Jedyne co czu�, to wszechogarniaj�ca pustka i bez.
Ockn�am si�, zap�akana. Bola� mnie ca�y ko�ciec. Zebra�am z pod�ogi sponiewierane cia�o, czuj�c, jak bardzo opuchni�te mam oczy od �ez. Wsta�am i powlok�am si� po schodach na g�r�. Czu�am si� tak paskudnie, jak rzadko kiedy. W g�owie hucza�o od my�li, a czarny lej we mnie wch�ania� wszystko, co dobre i udane by�o w moim �yciu. Pozosta�a tylko szarawa pustka, a �adna, czerwcowa pogoda za oknem �mia�a si� ze mnie. Bez �ycia wykona�am kroki w kierunku sypialni. Wszystko naoko�o wydawa�o mi si� tak b�ahe, nieistotne, oboj�tne i wr�cz g�upie. Z�o�y�am swe bol�ce od �rodka cia�o na zimnej po�cieli. Dochodzi�o po�udnie.
Musia�am zasn�� tam, na dole pod schodami… Nie zdziwi�o mnie to, bo obecnie wszystko tak bardzo by�o mi oboj�tne… Sen i tak nie przyni�s�by mi ulgi, przecie� wampiry tylko si� regenerowa�y, bez snu, sama czynno�� wy��czenia pewnych obszar�w m�zgu.
Dlaczego Syriusz zosta� pozbawiony duszy? Czym sobie na to zas�u�y�? Teraz ju� zostali�my rozdzieleni na zawsze… Nawet w za�wiatach nie dane nam by�o by� razem, w ko�cu jego dusza zosta�a odebrana i stracona na wieki…
Ju� wola�abym si� dowiedzie�, �e Syriusz umar�. �e zgin��, jak cz�owiek zostanie pochowany i mo�e kiedy� zobaczymy si� gdzie�, gdzie oko nie si�ga, wolni i bez dementor�w i z�a… Ale my�l o utraconej duszy Syriusza zabiera�a moj�, zabija�a mnie… Nawet najgorsi mieli prawo posiada� sw� dusz�, a Syriusz, prawie na pewno niewinny, zosta� pozbawiony �ycia d�u�ej, ni� jego w�asne, u�omne i kruche cia�o. Nie posiada� ju� wymiaru duchowego, by� tylko cia�em. Pozbawiony swych przemy�le�, obaw, l�k�w, smutk�w, rado�ci i wspomnie�, d��e�, cel�w i marze�… To gdzie� wyparowa�o, poch�oni�te przez nico��, SYRIUSZ by� poch�oni�ty przez nico��. Na zawsze i nieodwo�alnie.
Zalana �zami chwyci�am platynowego kotka, le��cego na szafce nocnej. Zawsze mrucza�, ewentualnie miaucza�. Syriusz wtedy o mnie my�la�. Przyjrza�am si� pi�knej ozdobie. By�a ostatni� oznak�, �e m�j m�� �y�, wci�� mrucz�c, jakby bardziej rozpaczliwie. No tak, przecie� �y�. Bez duszy, ale egzystowa�, wi�c kotek mrucza�…?
Usiad�am na ��ku, wycieraj�c d�oni� zasmarkany nos i obserwuj�c kotka ze zmarszczonymi brwiami. Mrucza� t�sknie. Albo si� popsu�, albo Syriusz t�skni� za mn�. Ale jak to mo�liwe? Przecie� by� obecnie tylko cia�em…
– Jeste� popsuty? – zapyta�am kotka. – To mo�liwe, masz ju� prawie dwadzie�cia lat… Ale… A mo�e jednak… Syriusz…
Mimo zm�czenia i obola�ych ko�ci poderwa�am si� z nadziej� z pos�ania i zbieg�am na d� po schodach, kieruj�c bose stopy w rajstopach w kierunku drzwi do domu. Trzeba lecie� do Hogwartu i dowiedzie� si�, co si� dzieje. Jako �ona mam pe�ne prawo…
Otworzy�am z rozmachem drzwi, w kt�rych sta� jaki� �achmyta, podarty i brudny, zaro�ni�ty i wychudzony. Mia� uniesion� d�o�, jakby w�a�nie mia� puka� do drzwi.
– Ojej – wyrwa�o mi si�, gdy prawie go stratowa�am. Wycofa�am si� do domu, zastanawiaj�c, co zrobi� z �ebrakiem, pytaj�cym zapewne o jedzenie. �ebrak opu�ci� d�o� i… zmru�y� oczy, tak od do�u, charakterystycznie… Serce zamar�o w mojej piersi na chwil� przed tym, zanim wypowiedzia� ochryp�ym szeptem:
– Mary Ann…
Cofn�am si� krok, potem drugi, kr�c�c g�ow�, niedowierzaj�c… �achmyta r�wnie� wszed� do holu, staj�c skromnie na wycieraczce i zamykaj�c za sob� drzwi, wpatrzy� si� we mnie intensywnie. Przeczesa�am dr��c� d�oni� czarno-rude loki, rozrzucone po ca�ych plecach i ramionach niedbale. Przysz�o mi do g�owy, wbrew wszelkiemu rozs�dkowi, �e wygl�dam tak fatalnie i akurat teraz Syriusz musia� mnie zobaczy�.
– Wygl�dam tak fatalnie… – wykrztusi�am, pozbawiona mo�liwo�ci wypowiedzenia czego� innego. Syriusz post�pi� przed siebie par� krok�w i opad� na kolana, obserwuj�c mnie, jakby widzia� mnie pierwszy raz w �yciu. Pokr�ci� g�ow� i wychrypia�:
– Nigdy nie wygl�da�a� tak pi�knie… Nigdy…
Zala�am si� �zami.
103. Wampirzyca Marina Dodała Mary Ann Lupin Poniedziałek, 14 Października, 2013, 21:34
Nied�ugo i Syriusz b�dzie mam nadziej�, �e ta notka si� spodoba i jestem bardzo ciekawa komentarzy…
Nowa ju� napisana
Alice, kierunek instrumentalistyka ze specjalno�ci� „gra na skrzypcach”. Troszku roboty z tym
I w notce ju� b�dzie wyt�skniony Cosmo…
Nicholas uchyli� powieki, ale by�y bardzo ci�kie. Poczu� dotkliwe zimno przy lewym policzku: le�a� na kamieniu, brzuchem do do�u. Lewy policzek piek� go z zimna, na twarzy czu� marcowy (a mo�e ju� kwietniowy) ch��d. Ca�e cia�o sprawia�o wra�enie wyzutego z wszelkiej ch�ci ruchu. Ka�de w��kienko by�o ci�kie, ospa�e, sklejone zm�czeniem. Mimo tego uda�o mu si� otworzy� powieki i zakodowa�, �e znajdowa� si� w jakiej� grocie. Wej�cie ja�nia�o blaskiem dziennego �wiat�a, a na jego tle malowa�a si� smuk�a sylwetka, zapatrzona w horyzont. D�ugie, czarne, g�ste pukle falowa�y na wietrze niczym rz�sa pod wod� w rytm fal. Delikatna i blada osoba nie zwraca�a jednak uwagi na ciemn� peleryn� z w�os�w, op�ywaj�c� jej nieziemsko pi�kn� figur�. Od kobiety emanowa�a aura cudowno�ci i zakazanego pi�kna. Pi�tnastolatek usiad�, zafascynowany tym widokiem.
Kobieta z wolna obr�ci�a si� w jego kierunku. By�a porcelanowo blada, co niesamowicie kontrastowa�o z jej ciemnymi puklami i srebrnymi oczyma, smuk�e cia�o okrywa�a ciemnoczerwona suknia, doskonale podkre�laj�ca kszta�ty. Twarz kobiety by�a tak nieziemsko pi�kna, �e Nicholasowi serce zamar�o w piersi. Nigdy nie widzia� tak nadnaturalnego pi�kna, tak niesamowitej, idealnej twarzy, jednocze�nie oryginalnej i niepospolitej, nietrzymaj�cej si� jakich� kanon�w. By� doskona�a.
Kobieta patrzy�a na niego z lodem w swych srebrnych, bezlitosnych oczach. Pi�tnastoletni Black struchla� i otrz�sn�� si� z niemego szoku, wywo�anego zachwytem nad t� twarz�. Trwa�a cisza, w trakcie kt�rej wpatrywali si� w siebie, Nicholas czujnie, kobieta ch�odno.
– Eee… – zacz�� ch�opak. – Gdzie jeste�my? Co tu robi�? Kim jeste�? Czy mog� ju� i��?
– I��? – kobieta unios�a ciemne, regularne brwi. – Nie s�dz�… Po co� w ko�cu ci� tu zaci�gn�am.
– Aha. A po co?
– Powiedzmy, �e mam porachunki z twymi rodzicami, kundlu… – odpar�a wampirzyca, obracaj�c g�ow� znowu w kierunku jasnego wyj�cia, zainteresowana bardziej tym, co na zewn�trz.
– I dlatego �ledzisz mnie od… – Nicholas po�o�y� wilcze uszy po sobie. – Od dawna, kurcz�…
– Od prawie pi�ciu lat. A mo�e si� myl�? Wybacz, kundlu, ale dla wampira pi�� lat to jest sekunda, mam ju� ponad dwie�cie lat, wi�c mog�am si� pomyli� w tak nieistotnych obliczeniach…
– Ale ja pami�tam. By�em w lesie, z wujkiem. To by�o prawie pi�� lat temu. Widzia�em ci� pomi�dzy drzewami, pani – u�wiadomi� sobie z trudem Nicholas. B�ysk czerwono�ci. Czy� nie by�a to suknia tej pi�knej, wiekowej wampirzycy?
– Zorientowa�am si�, �e mia�am do czynienia z wilko�akiem – rzek�a ch�odno. – Przypomnia�am sobie, �e �w wilko�ak jest bliski moim wrogom. I tak ci� odnalaz�am i �ledzi�am przez te wszystkie lata, wilcze �cierwo. Teraz wreszcie uda�o mi si� doczeka� dobrego momentu, by dorwa� ci� w moje spragnione zemsty d�onie. Za�o�� si�, �e Mary odchodzi od zmys��w…
Za�mia�a si� perli�cie, a pi�tnastoletni Black skuli� pod �cian� groty. Biedna mama. Rzeczywi�cie, porwanie pierworodnego wyda�o mu si� niez�� zemst�. Co z nim b�dzie?
– Dlaczego moi rodzice to twoi wrogowie? Co ci zrobili?
Wampirzyca przelecia�a leniwie przez wn�trze groty i spocz�a na kamieniu. Obserwowa�a uwa�nie Nicholasa swymi srebrnymi oczyma. Wci�� nie opuszcza� jej ch��d.
– Tw�j �mierdz�cy ojciec zabi� mojego, w obronie twej matki! – warkn�a cicho.
Nicholas poczu� fal� wdzi�czno�ci do swojego taty. By� ju� morderc� przed tym epickim zamordowaniem trzynastu os�b, ale ratowa� mam�. Musia� j� kocha�, jak na tym wspomnieniu…
– Twoja matka doprowadzi�a do �mierci mojej, a tak�e mego brata. Dla niej m�j drugi brat odwr�ci� si� ode mnie, nie popar� mej opcji i wybra� �ycie beze mnie, jak DOBRY wampir, phi! Zosta�am sama i straci�am wszystko, co by�o mi drogie. Moja rodzina by�a razem od osiemnastego wieku, twoi rodzice zabrali mi wszystko, co kocha�am, teraz ja zabra�am im syna…
– I co ze mn� zrobisz? – zapyta� ze strachem ch�opak.
Wampirzyca b�yskawicznie znalaz�a si� nad nim, lewituj�c. Jej d�ugie, szczup�e i blade palce zacisn�y si� kurczowo na szyi Nicholasa, ale nie dusi�a go, zmusi�a jedynie do spojrzenia w g�r�, prosto w zawieszone nad nim nisko srebrzyste, nieziemsko pi�kne oczy. Prze�kn�� �lin� g�o�no.
– Jeszcze si� zastanowi�… – szepn�a, oblizuj�c krwawoczerwone wargi, dwa k�y za�wieci�y biel� w �wietle dnia. – Mog� ci zrobi� tyle rzeczy… Mog� ci� zabi�, mog� torturowa� i zabi�, albo przemieni� w wampira, ale ta opcja jest niesmaczna, bo jeste� jak�� dziwn� krzy��wk� wilka…
– Nie jestem wilko�akiem, je�eli o to ci chodzi! – wydysza� Nicholas, ledwo znosz�c jej wzrok.
– Tak czu�am, ale nie by�am pewna… Wobec tego mo�e jeste� ca�kiem smaczny… Mog� ci� przemieni� lub wyssa� zupe�nie, to b�dzie zale�e� od mojego dobrego humoru…
Nicholas zacz�� wreszcie odczuwa� przera�enie, ale i jak�� ulg�. Gdyby by� wampirem… Mama nienawidzi�a bycia wampirem i Sara te� nie czu�a si� jako� wybitnie komfortowo jako p�wampir, ale mo�e wtedy Nicholas by nie umar� na kl�tw�, dosta�by nie�miertelne �ycie i m�g�by lata�, wolny i nieskr�powany, �y� wiecznie i patrze�, jak wszystko rodzi si� i umiera, pokolenia przez pokolenia, obserwowa� przemijaj�cy �wiat, dop�ki nie wype�ni� si� dni jego �ycia…
Wampirzyca pu�ci�a jego szyj�, patrz�c na niego do�� wyg�odnia�ym spojrzeniem. Ba� si� jej, ale bardzo chcia�, by zmieni�a go w wampira. Nie �mia� jednak o to prosi�.
– Nie wiem, czy to mo�liwe – odpowiedzia�a na pytanie. Widocznie umia�a czyta� w my�lach. – To sprawi�oby rado�� twej matce, gdybym ci� tylko przemieni�a… Nie s�dz�, �e si� tego doczekasz!
Nicholas poczu� rozpacz. Czyli zostanie po�arty lub po prostu rytualnie zabity, a potem po�arty. To tylko kwestia czasu…
Wampirzyca odfrun�a na to miejsce, gdzie zobaczy� j� od razu po przebudzeniu. Wpatrzy�a si� w horyzont swym wiecznie oczekuj�cym spojrzeniem. Bycie wampirem musi by� takie smutne…
Nicholasowi pozosta�o jedynie wpatrywa� si� w jej sylwetk� na tle jasnego wej�cia do jaskini, tym razem o�wietlon� przez czerwie� zachodz�cego s�o�ca. Wygl�da�a pi�knie. Chocia� wiedzia�, �e pochodzi�a z wieku osiemnastego, wygl�da�a na najwy�ej dziesi�� lat od niego starsz�. I chocia� potwornie si� ba�, bo w ka�dym momencie nieprzewidywalna wampirzyca mog�a go zabi�, to nie m�g� oderwa� wzroku od jej pod�wietlonej na czerwono doskona�ej sylwetki i burzy ciemnych w�os�w, oraz tej pi�knej, idealnej twarzy z najbardziej nieziemskich sn�w…
– Panno Black!
G�os profesor Sprout wyrwa� j� z ponurego zamy�lenia, w trakcie kt�rego gapi�a si� bezwiednie przed siebie. Otrz�sn�a si� i us�ysza�a do�� �agodne pouczenie - w�r�d nauczycieli uchodzi�a za osob� bardzo solidn� i pracowit�, osi�gaj�c� wysokie wyniki, wi�c sko�czy�o si� tylko na tym.
Artemis zerka� na ni� z trosk� pomi�dzy kolejnymi porcjami smoczego �ajna, wywalanymi byle jak pod kolcokrzew, kt�ry obrabiali. Stanowisko dalej Romilda marszczy�a nos i zerka�a z obrzydzeniem na �ajno, a Charlotte dostawa�a odruch�w wymiotnych. Melisa i Constantin pracowali razem w milczeniu, nie odzywaj�c si� do siebie, Constantin do�� naburmuszony, Melisa zak�opotana. Felix za to rozmasowywa� sobie drobny policzek, w kt�ry si� w�a�nie uk�u� i patrzy� w po�owie z przera�eniem w po�owie z rozbawieniem na Thaddeusa, kt�ry… pr�bowa�, jak smakuje �ajno smoka. Sar� zemdli�o i szybko odwr�ci�a wzrok, obserwuj�c pracuj�cych w cieplarni Krukon�w, z kt�rymi mieli lekcje. Nicholas by� Krukonem i mia� takie niebieskie wst��eczki, obszywaj�ce szat�…
Zebra�o jej si� na p�acz. Odrzuci�a szpadelek i poczu�a, �e za chwil� si� rozklei i po prostu r�bnie drzwiami cieplarni. Ale swoje trzeba by�o odsiedzie�, musia�a by� twarda…
Gdy tylko us�yszeli z zamku dzwonek, Sara, nie patrz�c na nikogo, pozbiera�a wszystkie rzeczy i uciek�a, by poby� troch� sama. Zignorowa�a Artemisa, kt�ry wyrazi� sw� dezaprobat� w zwi�zku z tak szybkim opuszczeniem (i w dodatku bez niego!) cieplarni. Sara jednak si� tym nie przej�a, p�dz�c do �azienki i modl�c si�, by wcze�niej nie zechcia�o jej si� wybuchn�� p�aczem.
Wreszcie dopad�a do umywalki i zacz�a szlocha�, jednocze�nie czyszcz�c si� z �ajna. Gdy ju� by�a czysta, pocz�a przemywa� raz za razem zap�akan� twarz zimn� wod�. Czu�a, jak napi�cie i strach wyp�ywaj� z niej wraz ze �zami, roz�adowuj�c brud i mrok, kt�ry zgromadzi� si� w zak�tkach jej duszy w takich ilo�ciach, �e uj�cie �ez by�o jedynym wyj�ciem.
Uda�o jej si� wyp�aka� dostateczn� ilo�� i ogarn�� si� jako�, a gdy to zrobi�a, pozbiera�a rzeczy i wci�� mokra na twarzy, wysz�a z �azienki i ruszy�a w kierunku salonu Gryfon�w. Pogoda na pocz�tku kwietnia by�a do�� �adna, tote� zala�o j� w korytarzach �adne, popo�udniowe s�o�ce, zbli�aj�ce si� ku zachodowi nieub�agalnie. Mija�a wielu uczni�w, o tej godzinie wci�� t�umnie zgromadzonych na korytarzach, ale wewn�trz czu�a rozdzieraj�cy b�l. Niepok�j wype�nia� j� kompletnie. Teraz rozumia�a, jak si� czuj� osoby, kt�rych bliscy wyszli pewnego dnia z domu i nigdy nie wr�cili… Czy mama te� si� tak czu�a w zwi�zku z tat�? Czy by�o zupe�nie inaczej i podejrzewa�a, czemu go nie ma? A mo�e od razu zosta�a poinformowana o tym, co zasz�o?
– Saro?
Artemis z zaniepokojon� min� podszed� do niej i przyjrza� si� uwa�nie.
– Id� spa�… – burkn�a dziewczynka.
– Ale jest dopiero trzecia!
– Nie szkodzi. Dobranoc!
– Dobradzie�! – warkn�� przekornie Artemis i z�apa� j� za r�k�, nie pozwalaj�c odej��.
Westchn�a i wyrwa�a d�o� ze z�o�ci�, ale poczu�a, �e musi z kim� porozmawia�.
– Mo�emy p�j�� do waszej sypialni? – zapyta�a nie�mia�o. – Tu jest g�o�no.
– No dobra – Artemis wyra�nie straci� rezon, za to zyska� konsternacj�.
Poszli wi�c na g�r� po schodach i Sara dost�pi�a zaszczytu wej�cia do dormitorium Artemisa, Felixa, Thaddeusa i Constantina. Na szcz�cie, pozosta�ej tr�jki nie by�o, wi�c mog�a w spokoju i komforcie wdycha� ich zupe�nie niekomfortowy od�r, jakim przesi�k�y ju� trwale �ciany. Usiad�a na ��ku Artemisa, w miar� czystym, jej kolega usadowi� si� obok niej.
– No wal! – zach�ci� j�.
– Wi�c… – Sara spu�ci�a wzrok, zupe�nie zbola�a, �e musi si� teraz t�umaczy�. – To wszystko przez to, �e m�j starszy brat zosta� porwany. Bardzo za nim t�skni� i si� boj�, �e wampir mu co� zrobi… Dla mnie Nicholas jest naprawd� wa�ny…
– No tak… – westchn�� Artemis. – To rzeczywi�cie problem… Ale przecie� go znajd�, nikt nie dopu�ci do tego, by tw�j braciszek nie powr�ci�! To tylko kwestia czasu!
– Ale to by� wampir! One s� takie straszne…
– Wiem, ale nie musia� zabija� twojego brata od razu! – Artemis po�o�y� jej d�o� na ramieniu i u�miechn�� si� pokrzepiaj�co. – Na pewno go nie zabi�, bo gdyby chcia� go zabi�, zrobi�by to ju� dawno. Wiesz przecie�, jakie wampiry s�. Z pewno�ci� tw�j brat by ju� nie �y�, a to, �e zosta� porwany oznacza, �e jest potrzebny �ywy!
– Artemisie… – poci�gn�a nosem Sara. – Mam tak� okropn� ochot� ci powiedzie� m�j sekret…
– No to si� bardzo ciesz�! – u�miechn�� si� jedenastolatek.
– Chodzi o to, �e ten sekret jest bardzo z�y. Mo�esz mnie znienawidzi�…
– No co ty, ma�a! – ch�opiec roze�mia� si� i odgarn�� jej rudo-czarne kosmyki z czo�a. – Chyba nie ma nic tak strasznego?
– Owszem, jest… – Sara pocz�a �a�owa�, �e w og�le rozpocz�a temat. Ale Artemis by� taki mi�y i chcia�a zbudowa� wi�, zdradzaj�c mu sw�j niewygodny sekret. Mo�e to niedobrze? – Ja ostatnio, to znaczy z miesi�c temu ju�, mia�am tak� okropn� ochot�, by ci� hmm… SPO�Y�.
Artemisowi u�miech nieco zblad� i tylko wyduka�:
– C-co ze mn� zrobi�?
– Chodzi o to, �e… jestem p�wampirem – Sara poczu�a do siebie wstr�t i nie spojrza�a mu w oczy. – Bior� eliksir i w og�le… Ale raz zapomnia�am i jestem teraz przera�ona. Gniecie mnie to od miesi�ca. To, �e mog�abym ciebie zabi�. Dlatego si� troszk� wycofa�am. Przepraszam, ale tak bardzo nie lubi� by� dla kogo� ci�arem i problemem! Nie chc� by� dla ciebie niebezpieczna!…
Teraz ju� p�aka�a. Tak bardzo jej by�o �al samej siebie, �e jest p�wampirem, a przecie� nikomu nic nie zawini�a. Nie widzia�a, co robi Artemis, bo nie o�mieli�a si� spojrze� na jego twarz.
Po chwili z zaskoczeniem umilk�a, bo kolega z domu… przytuli� j� mocno, acz nieco niezr�cznie. Sara zaniem�wi�a, zszokowana.
– Siostrzyczko – zacz�� Artemis wyrozumia�ym, nieco czu�ym tonem. – Nie m�g�bym ci� znienawidzi� za co� takiego, no co ty! Przecie� ci� bardzo lubi�, a zadawanie si� z p�wampirem… Niez�y szacun na dzielni, hehe… Jedna pro�ba… Nie obra� si�, gdybym zacz�� zwiewa� przed tob�, zakradaj�c� si� do mnie z butl� ketchupu.
– Meg, spokojnie…
Siedzia�am na ��ku, p�acz�c. Obok spoczywa� Remus i g�adzi� mnie uspokajaj�co po w�osach, czasem cmokaj�c w g�ow�.
– Remusie! – j�kn�am. – Przecie� Nicholas nie �yje!…
– �yje! Na pewno �yje!
– Nie! Zosta� porwany! – zawy�am rozdzieraj�co. – �adnej informacji, li�ciku z okupem lub innymi warunkami… Dosta�am tylko to…
I wyci�gn�am dr��c� d�o� z malutkim �wistkiem.
– „Za rodzic�w i Jonasza” – Remus uni�s� brwi. – A co to oznacza?
– Pami�tasz te wampiry, kt�re mnie chcia�y wykorzysta� do zabicia Syriusza? – poci�gn�am nosem. – Wiktora niechc�cy u�mierci� Syriusz, przez pozostawienie go na pastw� �wiat�a. Wiktor �le to najwyra�niej znosi�. Dian�, jego �on� zabi� Dumbledore tym samym sposobem, a Jonasza, kt�ry mnie ugryz�, pozby� si� Florian, jego brat i nasz sprzymierzeniec, kt�ry potem odszed� w swoj� stron�.
– No i wszystko przecie�…
– Ale by�a jeszcze Marina, ich siostra – zauwa�y�am. – Ona by�a moim wrogiem i z pewno�ci� zem�ci�a si� za swoj� rodzin�. Nie usun�li�my Mariny.
Remus westchn�� i przetar� oczy d�oni�.
– Dzi�kuj�, �e wzi��e� wolne i jeste� tu ze mn�! – u�miechn�am si� przez �zy. – Samej by�oby mi niezmiernie trudno…
– Nie zostawi�bym ci� samej w takich okoliczno�ciach! Ale tak do rzeczy. Nie mo�emy zostawi� Nicholasa samego w szponach wampira. Ch�opiec mo�e �yje, ale z ca�� pewno�ci� nie jest bezpieczny! Tylko jak go odszuka�?
– Nie mam zielonego poj�cia… – za�ka�am. – Ona mog�a go wzi�� wsz�dzie… Wed�ug mnie, s� nieuchwytni! Ale co� m�wi mi, �e nie mog� si� podda� i zostawi� syna tak po prostu! Z drugiej jednak strony kompletnie nie wiem, od czego zacz��! Remusie!
– Spokojnie… Popatrz, co tu mam…
Remus si�gn�� do swego neseseru nauczycielskiego, kt�rego jeszcze nie zd��y� sprz�tn��, bo przyby� ledwo p� godziny temu. Wyj�� z niego tryumfalnym gestem…
– Mapa Huncwot�w! – a �zy zaszkli�y mi si� w oczach na widok przedmiotu, gdy u�wiadomi�am sobie, �e d�onie Jamesa j� tworzy�y. I mojego Syriusza tak�e… James i Peter ju� nie �yli, ale Mapa pozosta�a, na zawsze jednocz�c wiernych przyjaci� na kartach historii.
– Wzi��em j� od Harry’ego. Nie wiem, sk�d ten spryciarz j� wytrzasn�� – wyja�ni� beztrosko Remus. – Zabra�em j� w obawie, �e Syriusz si� do niej dorwie i z �atwo�ci� go zabije, ale te� dlatego, �e… No, chcia�em sobie na ni� jeszcze zerkn��. W ko�cu jest moja. Uroczy�cie przysi�gam, �e knuj� co� niedobrego!
I co� w jego oczach rozb�ys�o, gdy na mapie pojawi� si� Hogwart. Remus przestudiowa� j� wyj�tkowo dok�adnie na obrze�ach, po czym mrukn��:
– Widz� Nicholasa.
– Co?! – poderwa�am si�.
– Nicholas siedzi w jakiej� grocie za Hogsmeade. Mapa ledwo tam si�ga. I tak, towarzyszy mu Marina. Meg, nie ma wyj�cia. Lecimy go ratowa�, p�ki �yje.
– Poczekaj… – podbieg�am do niego i chwyci�am za brzeg mapy. – Mog� zobaczy� Syriusza?
– Mary Ann, zobaczysz tylko bezkszta�tn� kropk�, zreszt�… – Remus zas�pi� si�.
– Co jest?
– Nie chc� wiedzie�, gdzie si� teraz kr�ci Black.
– Dlaczego? – zmarszczy�am brwi.
– Nie chc� mie� pokusy, by p�j�� do dementor�w z map� i wskaza�, gdzie maj� po Blacka i��…
Dziwny skurcz przebieg� po jego twarzy. Poparzy�am na niego w pe�nym zdziwieniu. Remus… okazuje lito�� Syriuszowi?
– Chod�, nie ma czasu! Teleportujmy si� do Hogsmeade!
Zamkn�am drzwi wej�ciowe na klucz, gdy wyszli�my, a potem tylko pykn�o i ju� nas nie by�o na Vange.
Nicholas ockn�� si� po d�ugim i niespokojnym �nie. By�o mu straszliwie zimno i tylko niewielka kupka s�omy, pe�ni�ca rol� ko�dry, by�a dla niego jak�kolwiek izolacj�. Rozejrza� si� wko�o, ale wampirzycy z jakich� powod�w nie by�o. Usiad� na ziemi, przecieraj�c zaspane oczy. Sen, z kt�rego si� przebudzi�, na pewno nie nosi� znamion odpr�aj�cego. Wci�� budzi� si� z lekkiego snu, bo nieustanne czuwanie, jakie uruchomi�o si� w jego g�owie, budzi�o go z byle powodu co kilkadziesi�t minut. Trudno by�o spa�, gdy mieszka�o si� od paru dni w grocie z kim�, kto mia� jedynie za zadanie ci� zabi�, tote� Nicholas czu� nieustann� potrzeb� czujno�ci i ani na chwil� nie m�g� wyluzowa�.
Teraz wampirzycy nie by�o i Nicholas usiad� na prymitywnym pos�aniu. Gdzie pofrun�a? Mo�e po co� do �arcia? Dlaczego nie wszama�a jego? On sam ju� s�ania� si� z g�odu, bo chyba od tych trzech dni, odk�d tu si� dosta�, nic nie mia� w ustach.
Do groty wesz�o jakie� zwierz�. Nicholas zamar�, obserwuj�c nieznanego i potencjalnie nowego agresora czujnie, ba� si� nawet poruszy�. Zwierz�ciem by� kud�aty, czarny pies, kt�ry najwyra�niej by� tu ju� wcze�niej, bo zachowywa� si� do�� swobodnie. Na widok Nicholasa jednak zamar�, obserwuj�c go bez mrugni�cia. Pi�tnastolatek te� nie odwa�y� si� ruszy�, wci�� le�a� skulony pod sianem i sp�oszony wszystkim naoko�o. Pies po chwili podbieg� do niego, merdaj�c ogonem i wsadzi� mu mokry nos do wilczego ucha. By�o to ca�kiem przyjemne, ale ch�opak wci�� mia� nieodparte wra�enie, �e pies odgryzie mu ucho. Pies poliza� jego ucho przyjacielsko, po czym popatrzy� na niego z g�ry swymi �adnymi, szarymi ocz�tami. Nicholas odwa�y� si� go pog�aska� po zmatowia�ej, brudnej szyi. Nie wykaza� �adnych agresywnych intencji.
– Piesku… – westchn�� pi�tnastoletni Black. – Widzisz? Wi�zi mnie tu wampir od paru dni, a ja umieram z g�odu i nic na to nie poradzimy… Ciesz� si�, �e przynajmniej ty mnie odwiedzi�e�…
Pies zamerda� ogonem, po czym usiad� przed Nicholasem, skaml�c delikatnie. Po chwili postawi� oba ucha na sztorc, milkn�c, jakby co� sobie u�wiadomi� i szybko wypru� z jaskini. Nicholas uni�s� brwi. Nie czeka� na powr�t zwierz�cia d�ugo, bo po pi�ciu minutach od jego znikni�cia pojawi�a si� zn�w wampirzyca. Wlecia�a do groty leniwie, oblana na szcz�ce krwi�. Biedny pies, mo�e to jego…
– Co tam, kundlu? – zapyta�a, u�miechaj�c si� z�owr�bnie. – Czego si� gapisz?
– Jest pani brudna – odpar� niewinnie Nicholas.
– Oj tak, twoja krew te� wkr�tce ozdobi moj� sk�r�… My�lisz, �e b�dzie mi w niej do twarzy?
W tym momencie wr�ci� pies, nios�cy w pysku martwego ptaka. Na widok agresorki zamar�, szczekn��, upuszczaj�c truch�o i b�yskawicznie stan�� pomi�dzy wampirem i jego zdobycz�. Nicholas przywar� do �ciany, kul�c si� za czarnym psem. Ten warcza� w kierunku kobiety, zawieszonej w powietrzu. Za�mia�a si� perli�cie.
– Kolejny kundel! Co, psie, chcesz broni� tego �a�osnego dzieciaka? C�, jak na kundle, jeste� do�� inteligentny… Ale… – zmarszczy�a ciemne brwi, zaskoczona czym�. – Czemu twe my�li s� tak bardzo niezwierz�ce? Nie jeste� ani cz�owiekiem, ani zwierz�ciem, dlaczego…
Nicholas przywar� do �ciany mocniej, jednocze�nie b�d�c zafrapowanym tym, co powiedzia�a kobieta. Pies, kt�ry nie jest zwierzem ni cz�owiekiem?
– Marina!
Nicholas, pies i wampirzyca, jak na komend�, odwr�cili si� w kierunku wej�cia do groty. Stoj�cy tam mama i wujek Remus we w�asnej osobie, musieli mie� niez�y widok: kul�cy si� pod �cian� Nicholas i wampirzyca, zawieszona nad nim, pomi�dzy nimi du�y, czarny pies, warcz�cy na wampira i deklaruj�cy pojedynek. Kobieta nazwana Marin� wyszepta�a w kierunku mamy:
– Mary!…
Mama patrzy�a na ni� wrogo, ale po chwili przenios�a wzrok na psa i Nicholasa, podobnie wujek.
– Syriusz!… – rzek� wujek nagle, skutecznie przykuwaj�c wzrok wszystkich zgromadzonych, w tym psa. Nicholas zamar�, przygnieciony ilo�ci� informacji, wampirzyca przenios�a w�ciek�y wzrok na zwierz�, a mama zblad�a i jej twarz wyd�u�y�a si� powoli, oczy robi�y coraz wi�ksze…
– Syriusz… – wyszepta�a i wyci�gn�a ku psu dr��c� r�k�.
– A wi�c to tak! – krzykn�a wampirzyca Marina.
– To Black! To ten zdrajca! – zawo�a� wujek po wampirzycy.
– Tato!… – j�kn�� machinalnie w kierunku psa Nicholas, chocia� zupe�nie nie wiedzia�, co mog�oby to da� i o co w og�le chodzi. Pies zaskomla�, po�o�y� uszy po sobie i podkuli� ogon, zerkaj�c na Marin� i wujka i cofaj�c si�, ale po chwili popatrzy� na Nicholasa jednym okiem. Spragniony rozmowy z ojcem Nicholas �apczywie wlepi� wzrok w to szare oko, identyczne kolorem do jego w�asnego, pomi�dzy okiem ojca i syna zatrzyma� si� czas, jakby pozostali nie byli istotni. Wtedy pies rzuci� si� niespodziewanie na wampirzyc� i powali� j� na ziemi�, szarpi�c za gard�o. Wrzasn�a, odrzucaj�c go gdzie� na �cian�, gdzie rozp�aszczy� si� i z trudem pozbiera� ko�ci z ziemi.
– Incarcerus! – rozleg� si� sk�d� g�os wujka.
Marina zawy�a, uwi�ziona w sznurach, a czarny pies w tej samej chwili skoczy� ku mamie, przeskoczy� j� i znik� w wylocie do groty.
– Syriuszu! – zawo�a�a za nim, po czym ruszy�a jego �ladem. Z oddali doszed� do Nicholasa jej rozpaczliwy, rozdzieraj�cy krzyk – SYRIUSZU, WR��!!!
Wujek Remus pochyli� si� nad zwi�zan� wampirzyc�, dzier��c wci�� r�d�k�.
– Nie daruj� temu zapchlonemu cz�owiekowi, gdyby nie on, nie odwr�ci�abym si� do was plecami, zawszony wilko�aku! – zgrzytn�a, wij�c si� w sznurach. – WYPU�� MNIE!
– Trzeba by�o nie marnowa� czasu na porywanie naszego Nicholasa – obja�ni� spokojnie wujek. – Co ci to da�o? Musimy ci� tylko unieszkodliwi�. Sama z�o�y�a� si� w nasze r�ce.
– Unieszkodliwi�? – w g�osie wampirzycy wyczuwalny by� strach.
– Taa… Troch� mi si� spieszy, wi�c nie mog� robi� przy tobie zbyt wiele, Marino… Wybacz, ale trzeba si� te� zaj�� tym zag�odzonym nastolatkiem i zbieg�ym wi�niem, kr�c�cym si� po okolicy… Wszelkie nabijanie na ko�ki i po�wiartowanie sobie daruj�, to do�� brudna robota, wystarczy zapiecz�towanie…
– Zapiecz�to…
Ale nie zd��y�a krzykn��, bo wujek Remus machn�� ju� r�d�k� i oto le�a�a przed nimi doskona�a, lodowa rze�ba wampirzycy, zachowuj�c jej ca�y urok i pi�kno. Wujek machn�� r�d�k� ponownie i ukry� pos�g Mariny wg��bi groty. Po chwili podszed� do Nicholasa.
– Jak tam, Nicholas? – poda� mu d�o�, kt�r� pi�tnastolatek uj��, wci�� roztrz�siony i przygnieciony tym wszystkim. Pies by� ojcem? Marina unieszkodliwiona? Ju� po wszystkim… tak po prostu?
– Co jej zrobi�e�? – zapyta� roztrz�sionym g�osem.
– Zamrozi�em j� – odpar� spokojnie wujek. – Nie zabi�em jej, bo wampiry zabija �wiat�o i to tylko niekt�re, bo ona najwyra�niej nie reagowa�a, ewentualnie Avada lub brutalne rytua�y, kt�rych wol� si� nie podejmowa�… Wampir to nie zwierz�… Obudzi si� za lata, ukry�em j� bezpiecznie.
– Dobrze, mnie i tak ju� nie b�dzie…
Wtem do groty wesz�a mama, zalana �zami.
– Nie znalaz�am go. Znikn��. Uratowa� Nicholasa i znikn��…
– Trudno. Teraz nie b�dziemy �ledzi� seryjnego mordercy, zajmiemy si� najpierw ch�opakiem, jest mocno zzi�bni�ty i zapewne g�odny… – mrukn�� Remus. – Ju� i tak Blacka nie znajdziemy. Uciek�.
Mama przytuli�a sko�owanego pi�tnastolatka i oboje z wujkiem zadeklarowali si� odprowadzi� Nicholasa pod sam� Wielk� Sal� i przy okazji powiadomi� Dumbledore’a i Flitwicka, �e wszystko ju� jest na swoim miejscu. Gdy wyszli z groty, Nicholas dyskretnie otar� �zy t�sknoty i szoku r�kawem.
Cosmo i Draco wyszli z Wielkiej Sali, gdzie w�a�nie sko�czy� si� lunch. Przemierzali wsp�lnie korytarze tej �adnej, kwietniowej soboty, postanowiwszy zostawi� Vincenta i Gregory’ego przy korycie. Cosmo zerka� mimowolnie na b�onia, jakby chc�c si� upewni�, czy �aden ojciec nie skrada si� w kierunku zamku na palcach.
Czternastoletni od tygodnia Black pogwizdywa� beztrosko: jego brat wr�ci� do zamku i problem zosta� p�ki co usuni�ty. No i tata, gdzie� tu przecie� siedzi…
– Hej, Draco, my�lisz, �e z�api� mojego ojca? – zagadn�� kuzyna.
– My�l�, �e tak – odpar� blondyn, obserwuj�c sw� „rann�” r�k� i upewniaj�c si�, �e wci�� wygl�da na odpadaj�c� z b�lu, chocia� nikt, nawet Pansy, ju� nie pami�ta� o niej.
– Dlaczego? – zdziwi� si� Cosmo i zaniepokoi�.
– Tw�j stary wygl�da mi na nieco nieogarniaj�cego… – parskn�� Draco beztrosko. – Gdyby m�j mia� u�mierci� jakiego� uczniaka, raczej bezbronnego, to by to zrobi� bez tych podchod�w… Pewno w Azkabanie si� rozleniwi�, hehe… Mojego omin�y te „wygody”, ale m�j stary ma spryt i rozum…
Cosmo zatrzyma� si� raptownie, Draco uczyni� to samo, odwracaj�c si� ku niemu ze zdumieniem.
– Co jest, Cosmo? – spyta�.
Czternastolatek nie odpar�, za to… rzuci� si� z furi� na zaskoczonego, drobnego blondyna. Padli na ziemi�, a raczej Cosmo przygni�t� Draco i pocz�� si� z nim bi�, lecz Malfoy by� w takim szoku, �e jeszcze nie zd��y� zareagowa�.
– ODSZCZEKAJ TO, MALFOY! – rykn�� Cosmo, d�awi�c si� w�ciek�o�ci�.
– NIE… MIA�EM… NIC… Z�EGO… NA MY�LI… NA POMOC! – pr�bowa� wyst�ka� Draco.
– BLACK!
Cosmo zerkn�� na korytarz. Draco pod nim skuli� si� ze strachu.
Obserwowa� ich profesor Snape, unosz�cy brwi.
– Co ty robisz, Black? – wycedzi� ka�de s�owo profesor. – Dlaczego bijesz Malfoya?
– On obrazi� mojego ojca! – warkn�� Cosmo, zrywaj�c si� na r�wne nogi. – Ja mu nic nie zrobi�em! Wcale nie chcia�em go bi�, ale jak on m�g� obrazi� mego ojca?!
– C�, panie Black… Zapewniam, �e to nie jest takie trudne… I niew�a�ciwe – zaszydzi� Snape.
Cosmo spojrza� z w�ciek�o�ci� na Snape’a i Dracona, po czym rykn�� ze z�o�ci� i odbieg� od nich.
– Black! – zawo�a� za nim profesor od eliksir�w.
– Cosmo! – do��czy� si� Draco.
Cosmo nie zareagowa�, bieg� przed siebie, w�ciek�y na ca�y �wiat. Pokona� szybko drog� do wyj�cia z zamku, roztr�caj�c ludzi, ale mia� gdzie� ich oburzone krzyki. Dopad� do wielkich, d�bowych drzwi, w nosie maj�c wszelkie zabezpieczenia i �rodki ostro�no�ci i wylecia� na kwietniowe b�onia. Bieg� przed siebie ile si� w nogach, nie zwa�aj�c na nic. Dobieg� do skraju Zakazanego Lasu i pozwoli�, by nogi nios�y go gdzie chcia�y. Przedar� si� przez jaki� g�szcz w miejscu, gdzie Las jeszcze nie by� tak Zakazany.
Nieco os�upia�, bo w�a�nie wpad� na jaki� dziwne ruiny, wyrastaj�ce z poszycia le�nego na jakiej� polance. Nigdy tu nie by� i na pewno nigdy nie s�ysza� o tym miejscu. Ciekawe, co tu kiedy� sta�o… Podszed� do muru i po kr�tkich ogl�dzinach stwierdzi�, �e nadaje si� do wy�ycia. Rykn�� wi�c w kierunku zakrytego przez korony drzew nieba i kopn�� glanem par� razy mur. Po chwili osun�� si� na ziemi�, w�ciek�y.
– Kurde, tato! – rykn��. – Gdzie jeste�?! Gdzie?! Chc� z tob� porozmawia� wreszcie, JA CHC�! S�YSZYSZ MNIE, DO CHOLERY?!
Odpowiedzia� mu tylko szum li�ci. Cosmo zgrzytn�� z�bami uderzy� pi�ciami w �ci�k�, po czym pocz�� si� szarpa� za w�osy. Kiedy uni�s� zn�kany i w�ciek�y wzrok w kierunku zamku, a raczej jego wie�, widocznych nad koronami drzew, dostrzeg� czarnego, kud�atego psa, kt�ry przygl�da� mu si� z zaciekawieniem. Jakby go ju� gdzie� widzia�…
– Co si� gapisz, kundlu! – prychn�� Cosmo. – Jestem z�y, dobra?! Sio st�d!
Machn�� na psa, ale ten nawet nie drgn��, obdarzy� go za to mocno zdziwionym, niedowierzaj�cym spojrzeniem. Cosmo westchn�� i usiad� na okiennicy. Pies, merdaj�c ogonem, podszed� bli�ej i usiad� na ziemi pod okiennic�, wpatruj�c si� w niego b�yszcz�cymi, szarymi oczyma. Cosmo stwierdzi�, �e zwierzak jest sympatyczny, wi�c poklepa� go po brudnej g�owie.
– Dobra, mo�esz zosta�, piesku – u�miechn�� si�. – Gdzie tw�j pan?
Pies zamerda� ogonem rado�nie i stan�� dwoma przednimi �apami na okiennicy, li��c po policzku roze�mianego Cosmo. Czternastoletni ch�opak cieszy� si� niezmiernie, po czym potarga� psa za uszami. Par� pche� zwia�o, ale m�ody Black si� tym nie przej��.
– Ja mam by� twoim panem? – za�mia� si�. – A co na to m�j kot, W��czykij? Koty s� zaborcze, wiesz? Zreszt�, mama by ci nie pozwoli�a wej�� do domu, jest bardzo ostro�na i w og�le…
Pies nadstawi� ucho komicznie, po czym usiad� zn�w na ziemi, delikatnie skaml�c, zapatrzony w Cosmo z tak� czu�o�ci� i wierno�ci�, �e Cosmo zacz�� si� ju� powa�nie zastanawia�, czy W��czykij nie zdoby� rywala. Ten pies by� w nim wprost zakochany!
– Wiesz co? – poklepa� zwierzaka po g�owie. – Jeste� w porz�dku, Czarnuszku. Przepraszam, �e tak si� na ciebie wydar�em. Ten dupek, Draco, obra�a� mojego tat�! Widzisz, z tat� gada�em mniej w moim �yciu, ni� z tob�! A ch�tnie bym go odnalaz� i porozmawia� wreszcie i pocieszy� go! �eby si� nie martwi�… Mo�e ca�y �wiat go wykl��, ale ja nie wierz� w jego win�! On jest na pewno niewinny!
Pies przekrzywi� g�ow� w bok, jakby si� dziwi�c.
– Niestety, nie wszyscy tak s�dz�… – westchn�� Cosmo. – Nawet u nas w domu! Wujek Remus twierdzi uparcie, �e ojciec jest morderc�, zreszt� podobnie do Rosemary… Ale mama i ja jeste�my przekonani, �e to nie mo�e by� prawda!
Pies szczekn�� skaml�co, machaj�c ogonem dziko, po czym wykona� par� razy k�ko w miejscu, jakby goni� ogon, ale nie robi� tego. Gdyby by� cz�owiekiem, Cosmo stwierdzi�by, �e po prostu by� podekscytowany i sko�owany jak�� rewelacj�. Podrapa� go za uchem.
– G�upi Dracu�… Cholera, ile bym da�, by m�c przez chwil� pogada� z tat�… – rzek� cicho.
Usiad�am na ��ku, zapatrzona w �cian�. By� wczesny ranek, ale ja nie mog�am spa�. Wsta�am i chwyci�am ma�� pozytywk�, le��c� na szafce nocnej. T� pozytywk� podarowa� mi dawno temu Syriusz, na rocznic� naszego �lubu. Jej melodia by�a smutna i wyzwala�a we mnie �zy, przenosi�a w czasy o�owianych chmur nad Wi�zowym Dworem…
Gdzie jeste�, Syriuszu?
Podesz�am do okna i wyjrza�am na prawie majow� noc. �wiat wyda� mi si� taki banalny, beznadziejne ko�o, kr�c�ce si� bezrefleksyjnie…
Widzia�am go, by�am tak blisko dotkni�cia… Ale uciek�, sp�oszony. Lecz to by� on, m�j Syriusz! Ratowa� swego pierworodnego! I niewa�ne by�o, czy kiedykolwiek ukatrupi� blisko tuzin ludzi, czy nie skrzywdzi� nawet muchy - sam fakt, �e uratowa� swe dziecko, �e nie by�o mu ono oboj�tne, ju� �wiadczy� na jego korzy��.
Westchn�am, t�skni�c tak potwornie. Bolesna blisko�� Syriusza w tamtej grocie odcisn�a na mym ciele pal�cy �lad, kt�ry nie chcia� si� zabli�ni�. Wci�� na nowo przeszywa�y mnie ciarki, gdy przypomina�am sobie tego kud�atego psa, wychudzonego i zmatowia�ego. Dlaczego nie dane mi by�o z nim porozmawia�?
�ykn�am troch� eliksiru przeciwko �aknieniu i zn�w po�o�y�am si� do ��ka, patrz�c na sufit. Przypomnia�y mi si� po kolei te wszystkie dni: zobaczenie Syriusza w palenisku, potem na �ywo w szkole, k��tnie poprzeplatane rozejmami, to, jak wyratowa� mnie z rzeki i jak dopiek� Sandrze, jak razem z Remusem i nim walczyli�my o �ycie w poci�gu, potem, jak mnie zaprosi� na bal i zn�w si� k��cili�my… W�a�ciwie, co we mnie widzia�, skoro tak cz�sto do tego dochodzi�o? Potem przed oczyma stan�a mi demoniczna wyspa, na kt�rej walczyli�my o przetrwanie i przyjaci�, okrutne szlabany Castora, zadym� z wampirami, nasze eskapady na motorze… W tamtych dnia, w sz�stej klasie, Syriusz sta� mi si� bardzo bliski. Czy gdyby nie zaatakowa� Rabastana i nie pok��ci�by si� ze mn� tak okropnie, byliby�my razem ju� wtedy? Co� mi podpowiada�o, �e tak… Te k��tnie by�y takie okropne i potem to jedno, osza�amiaj�ce wspomnienie o rozmowie z rodzicami, kt�rzy przyobiecali mnie Syriuszowi. Ale si� wtedy w�ciek�am, a� wyl�dowa�am u Mortimera, przekre�laj�c �ycie Nicholasa w tak g�upi spos�b… A potem ju� by�o z g�rki, k��tnie i zej�cia, bal i zar�czyny, zerwanie z Rabastanem i zazdro�� o Redhill i o Severusa, ze strony �apy. Potem ucieczka z Sevem, nieudany �lub i potem ten prawdziwy… Nawet teraz ta ca�a historia wyzwala�a we mnie dreszcz jaki� dziwnych emocji, jakbym przygl�da�a si� jakim� dramatycznym scenom z boku, niedowierzaj�c, �e to wszystko by�a moja historia, moje �ycie. Uparty Syriusz postawi� na swoim, wyzna� mi, co do mnie czuje przed �mierci� i sko�czy�o si� pi�tk� berbeci, z czego ostatniego nigdy nie widzia�. Ale wreszcie uciek�, w ko�cu wzi�� sprawy w swoje r�ce i nie da� sob� pomiata� jak jakim� zwyk�ym zbirem. Nareszcie postanowi� dzia�a�. Teraz jego ukochany pierworodny mia� wilcze uszy, kulawe nogi, talent do eliksir�w i problemy ze st�paniem po ziemi, a tak�e na pie�ku z wampirami i Sevem. Trojaczki by�y do Syriusza podobne, z czego jeden nie �y�, druga przyja�ni�a si� z Harrym, kalk� Lily i Jamesa, a trzeci z samym Malfoyem i by� �lizgonem, czego przecie� tak bardzo Syriusz si� ba� w swoim przypadku. Jego wierna kopia posz�a t� drog�, kt�r� on sobie odci��. No i zosta�o ostatnie, wampirze, nigdy nie dotkni�te i nie pokochane, zamkni�te w sobie i nieufne, wyra�nie pozbawione czego�, co by�o potrzebne we wczesnym rozwoju… Jak Syriusz zareaguje na post�p kl�twy Nicholasa i na fakt, �e ch�opak prawdopodobnie umrze za par� lat? Jak na to, �e Syriusz ju� dawno nie �yje? Jak na Rosemary i jej przyjaciela, tak podobnego do Jamesa? Na zielono-srebrny herb z w�em na piersi Cosmo? A co powie na fakt, �e ma jeszcze jedno dziecko?
***
Sara unios�a wzrok znad ksi��ki o transmutacji. Niebieskie, majowe niebo zosta�o powleczone bia��, k��bi�c� si� wat�, kt�ra miarowo sun�a ku horyzontowi, przybieraj�c leniwie tajemnicze kszta�ty. Ka�dy, kto na nie patrzy�, widzia� to, co chcia� ujrze�, wata nie da�a si� zdefiniowa� jako jeden, konkretny kszta�t. Jedenastoletnia dziewczynka o drobnej buzi widzia�a w niej jednak tylko abstrakcj�, nie wiedzie� czemu, wywo�uj�c� dziwn� t�sknot�. Czu�a si� niczym bezbronny, smutny ptaszek w klatce, t�sknie wystawiaj�cy g��wk� zza kratek. Ciekawe, jakie my�li te k��biaste chmury wywo�ywa�y w ojcu? Mo�e wzruszenie, uniesienie? Czy patrz�c na nie, przesuwa�y mu si� przed oczami obrazy z dzieci�stwa i m�odo�ci, kiedy siedzia� dok�adnie pod tym samym d�bem i obserwowa� podobny widok? Mo�e w tej chwili te� unosi� udr�czon� g�ow� ku g�rze i dzi�kowa� ca�ym sercem losowi, �e mo�e ogl�da� w�a�nie te chmury, �e zn�w widzi s�o�ce i czuje wiatr we w�osach, na twarzy… By� mo�e teraz, gdy Sara patrzy w g�r�, tata robi to samo, a je�li tak jest, to po��czy�o ich co� wreszcie. Niby niewiele, ale jednak tak du�o, �e a� przeszed� j� dreszcz.
Artemis przeci�� trawnik niedaleko wielkiego d�bu, wciskaj�c d�onie g��boko w kieszenie. Uchwyci� czujne i ostro�ne spojrzenie Sary, kt�re w niego wlepia�a i po namy�le przystan��. Uni�s� jedn� z d�oni i, niby luzacko, pomacha� do niej, po czym usiad� w spos�b niezwykle antyszlachecki obok Thaddeusa i Felixa. Drobniutki, tajemniczy blondynek o upiornej, bladej cerze i z�otych, dziwacznych oczach, tak�e uczy� si� do transmutacji, ale Thaddeus przyj�� pozycj� czworonoga, ufnie wypinaj�c chudy zadek w g�r� najwy�ej jak si� da�o, za to g�ow� trzymaj�c przy ziemi i �ypi�c na co� z czym� na twarzy, co wed�ug Sary mog�oby nawet uchodzi� za czu�o��.
Artemis odczo�ga� si� troch� dalej od koleg�w, wsta�, otrzepuj�c dumnie, po czym wzi�� solidny rozp�d i z ca�ej pety przyr�n�� rudzielcowi butem w ochoczo, kusz�co wycelowany ku g�rze ty�ek. Rozleg� si� kr�tki, urwany brutalnie wrzask, po czym… Artemis Greengrass znikn��, jakby wci�gn�� go za stop� wir, utworzony przy wyci�gni�ciu korka z wanny, chwil� potem Thaddeus, nie przerywaj�c swej dotychczas wykonywanej czynno�ci, rozdziawi� szeroko usta, nie okazuj�c przy tym jakiegokolwiek zdziwienia, a z ust wystrzeli� Artemis, g�ow� naprz�d, odlecia� par� st�p dalej i t�pn�� ty�kiem na murawie. To wszystko wydarzy�o si� w przeci�gu jakiej� sekundy. Sara rozdziawi�a usta, wytrzeszczaj�c oczy w kierunku Artemisa, kt�ry siedzia� nieruchomo na ziemi z rozkraczonymi nogami, a na jego twarzy malowa� si� niewys�owiony szok, tym bardziej, �e by� suchy i czysty. Nic w jego wygl�dzie nie wskazywa�o na to, �e w�a�nie przed chwil� w przeci�gu sekundy zmniejszy� si� do rozmiar�w do�� niecodziennych, wessa�a go pupa kolegi, przelecia� przez jego uk�ad trawienny, niczym przez rur� w aquaparku, wyskakuj�c ju� w swoim rozmiarze z jego ust, notabene zwyczajnych rozmiar�w, po czym wystrzeli� jak z armaty hen przed siebie. Thaddeus niczego nie zauwa�y�.
– Eee… Saro?
Sara otrz�sn�a si� z szoku nieco szybciej ni� Artemis, po czym przenios�a wzrok na… Melis� Flaxenfield i Charlotte McLaggen, kt�re usiad�y obok niej.
– Co jest? – Sara spi�a si� obecno�ci� silniejszej, obfitszej i pewniejszej siebie Charlotte.
– Nic, ja… – Melisa si� zawaha�a, po czym niezr�cznie przytuli�a Sar�. Ta rozszerzy�a oczy i uchwyci�a nad ramieniem br�zowow�osej u�miech Charlotte. – Chcia�am ci� przeprosi�. Od stycznia nasz kontakt si� urwa�… Ale mnie jest naprawd� przykro i nie chcia�am ci� tak…
– Jest maj, Meliso – zauwa�y�a ze zdziwieniem Sara. – Dlaczego dopiero teraz?
– Wstydzi�am si�… – Melisa spu�ci�a wzrok, ciemniej�c pod kawowymi piegami. – Ale Charlotte mnie do tego nak�oni�a. Chcia�y�my si� obydwie z tob� zaprzyja�ni�. No i dwa tygodnie temu pok��ci�y�my si� z Romild�, jest naprawd� g�upia… Opowiada�am o tobie Charlotte bardzo du�o i ona stwierdzi�a, �e…
– Nie potrzebuj� rzecznika, Meliso – oznajmi�a wynio�le Charlotte. – Po prostu: przepraszam. �le ci� oceni�am i niepotrzebnie si� na tobie wy�ywa�am. Jestem wredna, ale umiem zwr�ci� honor!
I pulchna d�o� Charlotte u�cisn�a mocno drobniutk� r�czk� Sary. Blondynka u�miechn�a si� do czarno-rudej figlarnie.
– Chc� ci� pozna� lepiej, Saro Black!
Sara zupe�nie oniemia�a, w�sz�c podst�p, ale Melisa mimowolnie przerwa�a jej analiz�:
– Patrzcie, Clarke zn�w bawi si� czarn� �elk� w kszta�cie paj�ka…
Dziewczynki zerkn�y na Thaddeusa, kt�ry w�a�nie pokazywa� czarnej �elce �wiat, g�adz�c j� czule po �elkowym grzbiecie. S�odycz wygl�da�a �udz�co podobnie do Daisy, kt�r� w Noc Duch�w Sara wpakowa�a mu do ust, po tym jak Daisy zaliczy�a podr� podniebn�.
– Hehe, to wygl�da, jak ta �elka, kt�r�… – zarechota�a Melisa.
– Taak, wygl�da na to, �e Thaddeus wyj�� wtedy w listopadzie tego paj�ka z ust i do tej pory si� nim opiekuje… – u�miechn�a si� krzywo Sara, a dziewczyny zaniem�wi�y.
Droga Meggie!
Czuj� si� nieco lepiej. Severus przyrz�dza mi ten wywar tojadowy, wi�c nie musz� si� w zasadzie o nic martwi�, chocia� ostatnio Nicholas wysun�� tez�, �e mo�e Severus mnie podtruwa i �e on si� wkr�tce nauczy, jak robi� wywar tojadowy i z ch�ci� mi go przyrz�dzi.
Tw�j najstarszy syn ma si� dobrze, nie musisz si� ju� martwi�. Problem, p�ki co, zosta� za�egnany, ale Nicholasa wci�� m�czy tamto spotkanie z ojcem. Cz�sto spacerujemy razem i rozmawiamy, wiem, �e on jest coraz bardziej przekonany do Syriusza. C�, nie umiem mu wyt�umaczy� logicznie pewnych rzeczy, aczkolwiek Nicholas przyznaje, �e logiczna i oparta na dowodach wersja wydarze� na pewno zaburza jego coraz pozytywniejsze spojrzenie na ojca. Ten ch�opak jest do�� zagubiony ostatnimi czasy z powodu Blacka.
Reszta ma podobnie. Cosmo chodzi po korytarzach czym� przybity, podobnie jak Rosemary. Hagrid, kt�rego ukochanego hipogryfa ma nied�ugo zg�adzi� kat, powiedzia� mi pomi�dzy kolejnymi kubkami whisky, �e Rosemary razem z przyjaci�mi pomaga�a mu w ratowaniu Hardodzioba, bo tak nazywa si� �w hipogryf. Musz� pochwali� te� Sar�. Bardzo dobrze sobie radzi na moich i innych lekcjach, jest bardzo pracowita, ale mam wra�enie, �e r�wnie� doskwiera jej niezbyt dobry humor.
Czuj� si� dobrze w Hogwarcie, jak wiesz, bo by�o to miejsce mi najbli�sze, zawsze. Szkoda, �e i Ty czego� nie mog�aby� tu naucza�! A wiesz co, to jest dobry pomys�! By�a� dobra z eliksir�w, prawda? Uczniowie przyj�liby Ci� z ulg�, ale �lizgoni byliby niepocieszeni… Szkoda mi Ciebie, siedz�cej w Basildon samotnie. Na pewno czu�bym si� lepiej, gdyby� tu by�a, kochana siostrzyczko! Zw�aszcza, �e planuj� tu naucza� i w przysz�ym roku. To najlepsza praca, jaka mog�aby mnie spotka�, ale t�skni� za Tob�. Gdy tak spaceruj� i odwiedzam miejsca przesycone wspomnieniami, zw�aszcza, �e Hogwart i Hogsmeade hucz� o Syriuszu, czynnie wyst�puj�cym we wszystkich, czuj� si�, jakby los zgotowa� mi dziwny seans, delikatn� pr�bk� o smaku tamtych czas�w, kiedy to w��czy�em si� z ch�opakami po b�oniach, wiosce i Zakazanym Lesie. Lunatyk, Glizdogon, �apa i Rogacz. Wtedy nigdy bym nie przypuszcza�, �e za par� lat zostan� sam, bo drugi zdradzi trzeciego i zabije czwartego, a sam zostanie skazany. Czasem te� wspominam Joanne, ale to niezwykle bolesne wspomnienia tej nadziei, kt�ra zosta�a mi bezpowrotnie odebrana. A potem Joanne zgin�a…
Trzymaj si� tam i rozwa� bycie nauczycielem. Lubi�a� runy, prawda? S�ysza�em, �e profesor McGeady wybiera si� w tym roku na emerytur�. By�a� z run�w dobra, a to lepsze, ni� �l�czenie w tym biurze, prawda?
Do zobaczenia wkr�tce, za miesi�c! Tw�j Remus.
U�miechn�am si� i z�o�y�am list na biurku. Bardzo poprawi� mi humor po powrocie z pracy. Mia�am wreszcie jakie� wiadomo�ci od Remusa, a wszelkie wie�ci ze szko�y by�y dla mnie teraz niezwykle wa�ne i ciekawe. Nauczycielka run�w? Brzmia�o zach�caj�co… Remus mia� racj�, to musia�o by� lepsze od pracy biurowej. Te wie�e Hogwartu i korytarze, posi�ki w Wielkiej Sali, tylko tym razem nie przy stole Gryffindoru, tylko nauczycielskim… To musia�oby by� niesamowite!
We mnie zal�g�o si� marzenie, nap�dzaj�ce i radosne, o�ywcze jak wiosenny wiatr. Og�lnie, odk�d uciek� Syriusz, czu�am si� o wiele bardziej �ywa, ni� przedtem. B�d�c nauczycielk� run�w, mog�abym by� bli�ej wydarze� i tym samym, Syriusza…
– KORPUSIE BEZ G�OWY, NA PAL NABITY!
– Czego si� prujesz?
– Co robisz mojej pracy domowej?!
Cosmo z rozpacz� si�gn�� po swe wypracowanie. Draco przytrzyma� rolk� z dala od �apsk czternastoletniego ju� Blacka. Ten j�kn�� i pocz�� skamle�.
– Ona wo�a do mnie o zlitowanie i ratunek! – zawodzi�. – NIE MARTW SI�, SCARLETT, TW�J CUDOTW�RCA BLACK CI� URATUJE!
Po czym podbieg� do Dracona i wyrwa� mu z tryumfem rolk�, wytykaj�c j�zyk.
– Zawsze musisz robi� taki cyrk, wypchany a� szwy p�kaj� mutantami, kiedy pr�buj� spisa� od ciebie prac� domow�? – zmru�y� wodniste oczy Draco.
– Spisz od Gregory’ego! – zarechota� Cosmo. – Oczywi�cie, nie obiecuj�, �e znajdziesz tam jakiekolwiek literki poza ma�ym i du�ym „A”.
– W�a�nie dlatego chc� spisa� od ciebie, kmiocie! – prychn�� Draco.
– Dziubdziu�! Mamy za miesi�c te po… solone egzaminy! Jak ty se poradzisz, jak nie b�d� siedzia� obok ciebie i ci podpowiada�? – Cosmo pokiwa� z powag� �epetyn�.
– Ale do egzamin�w musz� spisa� to �wi�stwo! Daj chocia� zerkn��, bo ci� zabij� Cruciatusem.
– Trzeba by�o tak od razu! – wyszczerzy� si� Cosmo i rozprostowa� przed paniczykiem swe nieestetyczne wypociny. – Prosz�, smacznego!
Draco zerkn�� na niego z mocno pow�tpiewaj�cym spojrzeniem i po ci�ki westchni�ciu opiekunki os�b cofni�tych zabra� si� do pracy. Cosmo stercza� nad nim, ale po dziesi�ciu sekundach poczu�, �e to czynno�� niepasuj�ca do jego idealnej istoty. Przeczesa� sw� czarn� grzyw� nonszalancko i rozejrza� si� znudzonym spojrzeniem po bibliotece. Dostrzeg� cel i ruszy� ku niemu.
– Ej!
�adna, ciemnow�osa i piegowata dziewczynka z pierwszej klasy, Gryfonka. Przyjaci�ka Sary. Cosmo ju� odegra� przed ni� cyrk jeden raz, wydawa�a si� dobrym obiektem do skupienia na niej swego znudzenia i przemienienia go w o�ywienie i zabaw�. Cudzym kosztem oczywi�cie.
– Oddaj! – warkn�a, bowiem ch�opak chwil� temu wyrwa� jej pisane wypracowanie.
– Cichaj, dziecinko! – przykaza� w�adczym tonem Cosmo, przeci�gaj�c efektownie sylaby. – Czytam, nie widzisz? Mo�e ci powiem, co napisa�a� �le, co?
– Zostaw mnie! Nie prosi�am ci� o to!
– Hola hola! – pochyli� si� nad jej stolikiem i zbli�y� twarz do jej tak blisko, �e musia�a si� odgi�� do ty�u. – Nie podniecaj si� tak, Czekoladko!
– Czym mia�abym si� podnieca�, chyba nie tob�!… – zacz�a z furi�, ale jej przerwa�, cmokaj�c:
– No no, my�lisz, �e nie zauwa�y�em, jak si� we mnie wropala�a�, k�amczuszko?
– Mo�e raz spojrza�am, przepraszam!… – zez�o�ci�a si� kasztanowow�osa.
– No nie wiem, sk�d ja mam to wiedzie�…
– Debilu! – pchn�a go tak, �e musia� si� wyprostowa�, ucieszony jej wybuchem. – Popatrzy�am mo�e na ciebie wtedy, gdy twoja siostra przedstawia�a mi rodzin�!
Powsta�a, czerwieniej�c i wrzuci�a ca�y sw�j dobytek bez�adnie do torby. Rzek�a dr��cym g�osem:
– Nie widz� sensu w podniecaniu si� tym, �e raz uraczy�am ci� moim spojrzeniem. Znajd� sobie inne powody do tracenia swego parszywego czasu. I zapnij rozporek.
Uraczy�a Cosmo na koniec szyderczym u�mieszkiem, po czym zamaszy�cie zarzuci�a torb� na rami� i wysz�a z biblioteki. Cosmo oklap� w sobie, zirytowany z jakiego� powodu.
– Co to dziecko sobie my�li? – zapyta� Draco, kt�ry nagle stan�� obok.
– S�ysza�e�? – zapyta� Cosmo, machinalnie zapinaj�c z jakiego� powodu rozpi�ty rozporek.
– Tak – Draco pokr�ci� g�ow�. – Chod�! Pobawimy si� troch�…
– Ni�? – zmarszczy� brwi Cosmo.
– My�lisz, �e �lizgon powinien tak �atwo odpu�ci� swej ofierze? – u�miechn�� si� demonicznie Draco i z�apa� go za przedrami�, ci�gn�c.
– Nie wiem, czy to dobrze… – zacz�� Cosmo niepewnie.
– Jeste� �lizgonem? I ona ci� urazi�a! Niech ma za swoje, szybko! – wyszczerzy� si� Draco.
Dogonili j� na jakim� opuszczonym korytarzu. S�ysz�c za sob� kroki, obejrza�a si� przez rami�, zmarszczy�a brwi i przyspieszy�a kroku. Cosmo niedbale wyci�gn� swoj� bezow� r�d�k�.
– Nectunto – rzuci�.
Niewidzialna lina oplot�a kostk� dziewczynki, przewr�ci�a j�. Cosmo szarpn�� za r�d�k�, co spowodowa�o, �e podjecha�a do nich na ziemi. Draco roze�mia� si� okrutnie. Dziewczynka usiad�a, wci�� wi�ziona przez lin� i prawdziwie przera�ona.
– Co� m�wi�a�, kochanie, przed po�egnaniem? – zapyta� ch�odno Cosmo, czuj�c jak�� m�ciw�, przyjemn� satysfakcj�.
Draco zarechota� na widok miny Gryfonki i zapyta� szyderczo:
– My�lisz, �e b�dzie bardzo becze�, jak j� pora�� pr�dem?
– Mo�emy sprawdzi� – wzruszy� ramionami oboj�tnie Cosmo.
– Pozwalasz mi porazi� to �cierwo?
Dziewczynka wpatrzy�a si� w Cosmo przera�onym wzrokiem, jej rajskozielone oczy zrobi�y si� okr�g�e ze strachu. Cosmo zmru�y� oczy od do�u z rozbawieniem.
– Pozwalam. Chocia� to m�j pies, a raczej suka na smyczy i to ja powinienem moje zwierz�ta kara� sam… Ale w drodze wyj�tku uczyni� ci t� przys�ug�, kuzynie!
Sk�oni� si� nisko w kierunku Dracona, kt�ry za�mia� si�. Jego okrutny �miech odbi� si� od �cian. Dziewczynka rzuci�a si� do ucieczki, ale lina szarpn�a j� do ty�u, nie pozwalaj�c uciec. Draco i Cosmo za�miali si� na ten widok, a Draco powiedzia�:
– Fulminisuma Minima!
Wy�adowanie elektryczne pomkn�o z jego g�ogowej r�d�ki w kierunku ich ofiary, sp�tanej i bezbronnej. Krzykn�a i j�kn�a, rozp�aszczaj�c si� na kamiennej posadzce.
– Jeszcze raz! Draco, czemu doda�e� „Minima”? Nie s�dzi�em, �e jeste� tak �askawy…
– Jakby wykorkowa�a, to by�by problem… – odpar� Draco, krzywi�c si� i posy�aj�c jeszcze dwa s�abe pioruny w kierunku dziewczynki. Krzycza�a, w czym Cosmo odnalaz� co� przyjemnego, ale jednocze�nie co� go przerazi�o w tej ca�ej scence…
– Draco, daj ju� spok�j! – uni�s� d�o�, gdy jego kuzyn ponownie uni�s� r�d�k�. Dziewczynka zerkn�a ponad ramieniem na Cosmo, zap�akana. Co� w jej wzroku nosi�o �lad wdzi�czno�ci.
– Ju�? – zmartwi� si� blondyn. – Koniec zabawy?
– Mam inny pomys�…
Dziewczynce rozszerzy�y si� oczy trwo�nie.
– Zawsze zastanawia�em si�, co dziewczyny maj� tu z przodu… – Cosmo wskaza� na sw�j tors. – Mo�e ona b�dzie naszym kr�likiem do�wiadczalnym?
– No dobra, to mo�e by� zabawne…
– Potrzymaj moj� r�d�k�.
Cosmo zbli�y� si� do dziewczynki, kt�ra wydawa�a si� jeszcze bardziej przera�ona. Krzykn�a rozpaczliwie i wierzga�a, niczym sarenka w sid�ach, ale za nic nie mog�a urwa� liny. Ostatnimi si�ami zakry�a swymi d�o�mi piersi.
– Draco, we� swoj� r�d�k� j� te� zwi��. Jej r�ce, �eby si� nie zakrywa�a! – rozkaza� Cosmo, obserwuj�cy z g�ry dziewczynk�. Draco to uczyni�, a Cosmo pochyli� si� nad zagipsowan� z przera�enia, p�acz�c� obfitymi �zami istotk�. Poczu� niezdrowe podniecenie. Od dawna chcia� si� dowiedzie�, co dziewczyny tam chowaj�, czego on nie mia�, a ta jedenastolatka, mimo swego m�odego wieku, wydawa�a si� by� zaopatrzona lepiej od kole�anek. Kto by lepiej spe�nia� t� rol� kr�lika do�wiadczalnego?
– Nie, b�agam! – j�cza�a rozdzieraj�co. – B�agam, pu�� mnie! Nikomu nie powiem, tylko mnie pu��! B�AGAAAAM!!!
Poczu� uk�ucie lito�ci, ale i tak wyci�gn�� r�k� w kierunku jej we�nianego sweterka, jakby zrywa� zakazany owoc. Z�apa� za dekolt i poci�gn�� w d�, odkrywaj�c guziki koszuli od szkolnej szaty, skrywaj�ce odwieczny sekret. Kucn�� przed dziewczynk� i nie zwa�aj�c na jej protesty, rozpi�� par� guzik�w. P�aka�a i wyrywa�a si�, ale to nic nie da�o, bo Cosmo dotar� ju� do tego, co by�o pod bluzk� i odchyli� mocno jedn� z do�� du�ych misek, kt�re zakrywa�y jej tajemnic�.
Dziewczynka za�ka�a �a�o�nie, nie patrz�c na niego. Musia�o mu wystarczy� tylko jedno, skupione spojrzenie, bo Draco sykn��:
– Zapnij j�, kto� idzie!
Cosmo uczyni� to dr��cymi z podniecenia d�o�mi i ledwo poderwa� si�, bo nagle zza w�g�a wypad�a… Sara w towarzystwie McGonagall, opiekunki domu. Jej jastrz�bi wzrok omi�t� Dracona z dwiema r�d�kami, Cosmo, stercz�cego nad jedenastolatk� i j� sam�, wstrz�san� konwulsjami i rzewnym, wzbudzaj�cym wsp�czucie lamentem.
Sara pos�a�a Cosmo w�ciek�e spojrzenie i podbieg�a do przyjaci�ki, przytulaj�c j�.
– Melisa, ciii… Ju� tu jestem… Ju� po wszystkim…
Cosmo obserwowa� Sar�, kt�ra pociesza�a tul�c� si� do niej dziewczynk� i zrobi�o mu si� dziwnie.
– Black. Malfoy. – McGonagall wygl�da�a na w�ciek��. – Panna Black powiedzia�a mi, �e widzia�a, jak �ledzili�cie pann� Flaxenfield. I co? Okazuje si�, �e si� nad ni� bestialsko zn�cali�cie! Panno Flaxenfield, prosz� mi opowiedzie�, co oni ci zrobili!
Dziewczynka nazwana Melis� skuli�a si� w obj�ciach Sary, kr�c�c przecz�co g�ow�, upokorzona. Nie chcia�a nic m�wi�.
– Macie szlaban, u mnie! I minus pi��dziesi�t punkt�w dla Slytherinu! – warkn�a profesorka. – Dopilnuj�, by profesor Dumbledore m�g� z wami porozmawia� w najbli�szym czasie! A teraz marsz do ��ek, je�eli nie chcecie, by kara by�a gorsza!
Draco i Cosmo powlekli si� po swe rzeczy do biblioteki.
– Ale ubaw by� niez�y… – cieszy� si� Draco. – Podoba�o ci si�?
Ale Cosmo nie odpar�, zatopiony w sm�tnych rozmy�laniach. Wci�� widzia� wzrok tamtej dziewczyny, jej przera�enie i b�aganie o lito��… Czy ojciec by�by z niego dumny? Z pewno�ci� nie. Pomy�la�, �e zas�u�yli sobie na kar� z Draconem i w og�le poczu�, �e nie powinien si� zgadza� na tak� zabaw�, a ju� na pewno nie powinien wykorzystywa� tego dziecka do swych do�wiadcze�. Lecz to nie zmienia�o faktu, na wspomnienie o tym, do czego uda�o mu si� dokopa�, rumieni� si� dziwnie…
– Z drogi, wybryku natury!
– Kulej nieco szybciej!
Nicholas wymin�� bez emocji grupk� starszych �lizgon�w, na wszelki wypadek zaciskaj�c d�o� na trzymanej w kieszeni fiolce z eliksirem, kt�ry sam wymy�li�. Mia� on ewentualnemu agresorowi na dwa ekstremalnie trudne dni odwr�ci� kierunek pracy przewodu pokarmowego z opadaj�cego na wznosz�cy tak, by delikwent musia� za�atwia� fizjologiczne potrzeby ustami. C�, nie by�o to mo�e zbyt szczytne, ale z pewno�ci� stanowi�o skuteczn� przestrog� przed tykaniem go czymkolwiek.
Zatrzyma� si� na korytarzu, zaaferowany, i pocz�� kr��y� rundki, rzecz jasna nie bardzo tego �wiadom. Od sowiarni, kt�r� w�a�nie opuszcza�, po g�owie chodzi�a mu wizja fantastycznej krainy, w kt�rej m�g�by si� zaszy� i nie musie� ju� martwi� si� �lizgonami, nawet tymi wymiotuj�cymi przez odbyt, Snapem, ojcem i jego tajemnic� nie do odszyfrowania, lekcjami i zbli�aj�cymi si� egzaminami.
Niestety, Tamar� m�czyli obecnie o SUM-y, z tego wzgl�du nie bardzo m�g� sp�dza� z ni� czas. Taka ucieczka w cisz� i enklaw� by�aby �wietna… A potem przysz�o mu do g�owy, �e wyczarowa�by tak� krain� dla Cho, by j� tam zabra� i pokaza� Chince jej magi�. Chcia�by m�c jej da� co� takiego.
A� podskoczy�, gdy ze �ciany wy�oni�y si� nagle drzwi. Tak po prostu. Rozejrza� si� gor�czkowo, czy aby nikt nie widzia� tego i, niewiele my�l�c, wpakowa� si� natychmiast do nieznanego pomieszczenia. A� zach�ysn�� si� powietrzem. Pok�j w og�le nie przypomina� klasy, tylko… bajkowy las. Wsz�dzie dooko�a, a� pod sam strop, ros�y pi�kne drzewa, kt�re w�a�nie kwit�y, wszystkie na bia�o, unosi� si� zapach magnolii, z wysokich, gotyckich okien do klasy wpada�y w�skie strugi �wiat�a, ciep�ego i z�ocistego. Zachodzi�o s�o�ce, a kurz ta�czy� w promieniach, zatrzymuj�c czas.
– Tu jest ob��dnie… – wymamrota� do siebie na g�os Nicholas, brodz�c w idealnej �ci�ce, za�cie�aj�cej posadzk� jak zahipnotyzowany. Przyjrza� si� z zafascynowaniem jednemu z drzew. By�o szlachetne, idealne wr�cz. Nicholas sta� tak dobry kwadrans, ch�on�c ca�ym sob� magi� chwili, po czym oci�ale wycofa� si� w kierunku drzwi. Poczu� bowiem nag�� ch�� podzielenia si� tajemnic� i tym pi�knem z Tamar�. Biedaczka, zapewne kuje gdzie� w bibliotece transmutacj� lub inne niegodziwe kwestie, taka wyprawa do tajemniczego lasu z pewno�ci� poprawi�aby nastr�j ka�demu…
Ostro�nie wychyli� g�ow� na korytarz, rozgl�daj�c si� bacznie. Nie zd��y�, bowiem za w�g�em us�ysza� zbli�aj�ce si� kroki. Zza zakr�tu wy�oni�a si� Cho Chang, tym razem sama. Nicholas nie schowa� si�, zagipsowany nag�ym zafascynowaniem, jakie zawsze mu towarzyszy�o, ilekro� widzia� j�, zd��aj�c� gdzie� w zamy�leniu, zanurzon� we w�asnym �wiecie. Co k��bi�o si� pod tymi �adnymi, czarnymi w�osami, jakie sekrety?
– Cze��, Nicholas! – u�miechn�a si� mi�o na jego widok, on prze�kn�� �lin� przez �ci�ni�te gard�o.
– Chc� ci co� pokaza� – wypali�, przygl�daj�c jej si� b�yszcz�cymi oczyma.
– Co takiego? – Cho przystan�a, przygl�daj�c mu si� sympatycznie.
Nicholas tylko wyci�gn�� r�k� zza wci�� uchylonego portalu, w kt�rym sta�. Cho zawaha�a si�, ale z lekkim speszeniem poda�a mu d�o�. Wci�gn�� j� do klasy, zupe�nie zapominaj�c o Tamarze.
– Ojej – wyrwa�o jej si� tylko, po czym z podziwem przenios�a wzrok na Nicholasa.
Weszli w milczeniu mi�dzy drzewa, klucz�c pomi�dzy pniami i promieniami. Kurz i bia�e p�atki fruwa�y dooko�a sprawiaj�c, �e nic si� nie liczy�o, tylko ten las, ta chwila.
Nicholas czu� okropny, piek�cy rumieniec na twarzy. Nie wiedzia�, czemu zaci�gn�� tu Cho, bo by�o to zupe�nie spontaniczne, ale teraz zacz�� si� zastanawia�, czy ona b�dzie umia�a doceni� ten dar.
– Sk�d wzi��e� to miejsce? – zapyta�a �agodnie, gdy stan�li pod jedn� z pachn�cych magnolii.
– Tak jako� przypadkiem mi skapn�o z nieba – u�miechn�� si�, czuj�c, jak jego mi�nie twarzy zosta�y sparali�owane nieznanej mocy skr�powaniem. – Tak sobie wyobrazi�em i si� pojawi�o.
– Musisz mie� niesamowit� wyobra�ni� – u�miechn�a si� delikatnie, ogl�daj�c zawieszony nad nimi baldachim z bia�ych kwiat�w.
– Pomy�la�em, �e ci si� spodoba… – on, dla odmiany, wbi� wzrok w jej buty.
– Mnie? – zdziwi�a si�, patrz�c na niego intensywnie, zbyt intensywnie.
– Tak mi si� po prostu z tob� jako� skojarzy�o… – doda� pi�tnastolatek, nie bardzo wiedz�c, co powiedzie�. Chang tylko si� u�miechn�a zach�caj�co, ale z lekkim zmieszaniem.
Zr�b co�, pomy�la�. G�osik, podobny do g�osu Tamary, ofukn�� go: „Black, ostatnia szansa. Wi�cej si� nie powt�rzy”. Cokolwiek.
– No… – Nicholas nie wiedzia�, co wypada�oby powiedzie� po „no”, za to odwa�y� si� i twardo spojrza� w jej �adne, sko�ne oczy.
Trwa�a chwila ciszy, w trakcie kt�rej Cho i Nicholas patrzyli na siebie dziwnie wyczekuj�co. Nicholas modli� si�, by rumieniec na twarzy nie by� a� tak zdradziecko purpurowy, jakim wydawa� si� by�. Cho obserwowa�a go uwa�nie, z lekkim podziwem i wzruszeniem, ale i doz� zak�opotania i jakiego� smutku. Potem spu�ci�a oczy i delikatnie podwin�a k�ciki ust.
– Mo�e powinnam ju� i��… Dziewczyny czekaj�… – przenios�a odwa�nie wzrok na Nicholasa, lekko zarumieniona. – Dzi�kuj�, �e mi to pokaza�e�. Jeste� bardzo… jeste� jak ten las, ale…
Nicholas nie wiedzia� dlaczego, ale mia� wra�enie, �e Cho skr�ca w jakim� nieprzyjemnym kierunku. Jakby… chcia�a mu powiedzie�, �e jest i b�dzie tylko koleg�? Nie. To nie mo�e tak by�.
Bez s�owa, czuj�c nap�yw nigdy nieznanej odwagi, uj�� delikatnie jej drobn� br�dk� w d�onie i przybli�y� usta do jej ust. Zetkn�li si� nosami, obdarzaj�c ostatnim, przymru�onym spojrzeniem. Nicholas nigdy si� nie ca�owa� i nigdy nie s�dzi�, �e pierwszy poca�unek m�g�by by� a� tak elektryzuj�cy. Stali tak ze dwie minuty, skupieni przy sobie nie�mia�o, z��czeni razem, ale to, co si� dzia�o, odebra�o pi�tnastolatkowi mo�liwo�� my�lenia. Jego m�zg zosta� pora�ony i le�a� na dnie czaszki, dymi�c i skwiercz�c, usma�ony w oblewaj�cym twarz rumie�cu. To by�o jak narkotyk.
Po tej kr�tkiej chwili, kt�ra trwa�a wiecznie, Cho odsun�a si� od niego, zar�owiona. Nicholas otrz�sn�� si� z szoku i prawie j�kn�� na my�l o tym, co przed chwil� zrobi�. Jak m�g� post�pi� tak brawurowo?!
– Nick… – szepn�a Cho z wyra�n� konsternacj�, po czym odwr�ci�a si� i uciek�a. Nicholas zosta� sam w lesie. I nigdy nie czu� si� taki samotny i przegrany.
102. Powr�t my�liwego Dodała Mary Ann Lupin Niedziela, 29 Września, 2013, 15:39
nowa szybko si� pojawia, ale od Was zale�y, kiedy nast�pna
dzi�kuj� Wam bardzo za wszystkie mi�e �yczenia i komentarze, m�j m�� te� si� ucieszy� (zreszt�, nie omieszka� zaznaczy� to w komentarzach). To by�o naprawd� buduj�ce
Syrciu, nie my�limy jeszcze o dzieciach mam ledwo 21 lat, m�� 19, obydwoje dopiero zaczynamy studia (ja z dwuletnim po�lizgiem), trza si� nam najpierw wykszta�ci�, bo bez tego jak by�my wychowali takiego brzd�ca w naszej pi�knej, polskiej rzeczywisto�ci, ech... Co nie stoi na przeszkodzie, by obieca� sobie mi�o�� do �mierci
Sara wygl�da�a za okno, wzdychaj�c do swoich my�li. Na zewn�trz pr�szy� �nieg i ca�e b�onia pokrywa�a bia�a pierzyna. Tu, w dormitorium Gryffindoru by�o do�� ciep�o i przytulnie, ale otwarte przez Sar� na o�cie� okno wpu�ci�o do �rodka fale styczniowego zimna. Na szcz�cie nie by�o w dormitorium Melisy, Romildy i Charlotte, wi�c nikt nie narzeka� na ch��d.
Sarze na pewno to nie przeszkadza�o, nie by�a fanatykiem upa�u, lej�cego si� z nieba, zreszt� tak bardzo zakopa�a si� w bia�e, puchowe rozmy�lania, zatopione w tym �niegu, �e nawet nie zwraca�a uwagi na mr�z.
– Heeej!!!
Bez zainteresowania obr�ci�a si� w prawo, gdzie z okna wystawa�a g�owa Artemisa. Zapewne siedzia� w swym dormitorium i podobnie do Sary, delektowa� si� wystawieniem g�owy na mr�z. Sara u�miechn�a si� do niego krzywo, wysy�aj�c nieco zadziorne spojrzenie. Artemis wyszczerzy� z�by.
– Czy�by dama w wie�y czeka�a na swego wspania�ego wybawc�? – zagadn�� przyjacielsko.
Sara go zignorowa�a, spuszczaj�c wzrok.
– Ej, Black! Tu jestem, halo! I widzisz, nawet Thaddeus tu przylaz�…
I rzeczywi�cie, obok roze�mianej g�by Greengrassa wykwit�a nagle zza w�g�a p�omienna czupryna Clarke’a, jak zwykle postawiona na sztorc. Wpatrzy� si� w Sar� �miertelnie powa�nym spojrzeniem swych okr�g�ych, oszo�omionych oczu, co z roze�mianym Artemisem �miesznie kontrastowa�o.
– Co, Clarke, ty te� chcesz powiedzie� mi co� tw�rczego? – zadrwi�a Sara. – B�y�niesz m�dro�ci�?
Clarke przetrawi� jakie� informacje pod swym szale�czym czerepem, po czym wylaz� na parapet, odwr�ci� si� i… malowniczo wypi�� sw�j chudy zadek w kierunku Sary. Jedenastolatka oniemia�a, a Artemis zawy� ze �miechu, po czym schwyci� w szale tw�rczym za pasek Thaddeusa i �ci�gn�� w sekund� spodnie i gatki, obna�aj�c z zadowoleniem nagie po�ladki i szczup�e uda szalonego kolegi.
– AAAAAA!!! – pisn�� wysoko Thaddeus, po czym zawy� i Sara us�ysza�a g�o�ne �upni�cie. Gdy ods�oni�a oczy, kt�re sekund� wcze�niej zas�oni�a odruchowo d�o�mi, zauwa�y�a, �e ch�opc�w ju� nie ma, ale z otwartego okna s�ycha� poj�kiwania i st�ki, jakby ostro si� na pod�odze lali.
– AUA!!! CLARKE, NIE!!! TO BOLI, BOOOLI!!! MAMAAAA!!! – rozleg�o si� pot�pie�cze wycie.
Sara prychn�a i pokr�ci�a g�ow�, po czym wycofa�a si� z okna i zachichota�a. Podesz�a do ��ka, zdj�a pid�am� i ubra�a si� ciep�o. By�a sobota, druga sobota roku dziewi��dziesi�tego czwartego i pierwszy wolny dzie� od powrotu do szko�y. Dziewczynka nie wiedzia�a, co mog�aby dzi� porabia�. Szczeg�lnie, �e g�ow� mia�a wype�nion� ci�k� jak o�owiem �wiadomo�ci�. Morderca, wzbudzaj�cy przera�enie ca�ej szko�y, ba, ca�ego �wiata, jest jej ojcem. Dzi�ki niemu �yje.
Westchn�a ci�ko, jakby w piersiach trzyma�a ca�e z�oto Gringotta, po czym skierowa�a si� do salonu Gryfon�w. Nie zjad�a nawet �niadania, wi�c szykowa�a si� ju� na lunch w Wielkiej Sali.
Melisy nigdzie nie by�o, zesz�a na d� sama. Schodz�c po marmurowych schodach i wpatruj�c si� w barwne �y�ki na ich powierzchni zastanawia�a si�, gdzie jej najlepsza kole�anka mo�e si� podziewa�. W ci�gu ostatniego tygodnia Sara troszk� si� od niej odsun�a na w�asne �yczenie.
– Hej hej!
Dogoni� j� Artemis, dysz�c i przeczesuj�c czarne w�osy. Mia� zarumienione od po�piechu policzki i czerwon� pr�g� na jednym z nich. Ukryte pazury Thaddeusa?
– Nudzi ci si�, Greengrass? – sarkn�a jedenastolatka. – Od rana mnie prze�ladujesz.
– Zdaje ci si�, ma�a! – wyszczerzy� si� jej r�wnolatek.
– Tak? To po co za mn� �azisz?
– Przeszkadza ci to? Chc� zje�� lunch z kim� znajomym to pomy�la�em, �e si� przy��cz�! Kogo mam bra� ze sob�, tego zdrowo r�bni�tego kloca z mojego dormitorium?
– M�g�by� zje�� lunch sam – zauwa�y�a Sara, mijaj�c spor� grupk� du�ych Krukon�w, stoj�cych przy olbrzymich drzwiach do Wielkiej Sali. – Ja uwielbiam sp�dza� czas sama.
– Widz�. Jeste� jaka� wyobcowana...
Usiedli przy stole Gryfon�w. Kilka miejsc dalej siedzia�y Romilda i Charlotte i, ku zdumieniu Sary, towarzyszy�a im Melisa. Na widok Sary pomacha�a jej przyja�nie, ale Sara poczu�a jakie� uk�ucie �alu, wi�c tylko machn�a sztywno r�k�. Melisa wiedzia�a, �e Sara jest przez dziewczyny wy�miewana. Niby racja, �e od tygodnia Sara �wiadomie unika�a innych ze wzgl�du na syndrom tr�dowatej, jakiego nabawi�a si� przez ferie w domu, ale i tak poczu�a si� przez Melis� zdradzona. Dlaczego wybra�a akurat towarzystwo os�b, kt�re nie by�y dla Sary zbyt mi�e?
– A oto Astoria, moja bli�niaczka! – zagadn�� nagle Artemis, nak�adaj�c sobie na talerz smakowitej potrawki. – Chcesz troch�? Na�o�� ci.
– Nie, dzi�kuj�… – mrukn�a w kierunku blatu. – Nie lubi� je��…
– To te� widz� – parskn�� Artemis. – Trzeba ci� podtuczy� jak nale�y, siostro!
– Daj mi spok�j! – j�kn�a Sara, obserwuj�c z rozpacz�, jak Artemis nak�ada jej na talerz trzy kopiaste �ychy potrawki. O dwie i p� za du�o.
– Musisz je��, by m�c si� uczy�! No ju�, wcinaj! – i sam zaj�� si� poch�anianiem swej porcji. Wskaza� w kierunku sto�u �lizgon�w. – M�wi�em przed chwil� o mojej bli�niaczce! Siedzi tam, ta z ciemnymi w�osami! Bardzo mi przykro…
I zrobi� min�, jakby Astoria Greengrass zmar�a na bolesn� chorob�.
– Masz jeszcze jakie� rodze�stwo? – zapyta�a Sara, zmuszaj�c si� do pierwszego k�sa.
– Tak. Siostr�. Dafne, jest w trzeciej klasie. R�wnie� Slytherin – rzek� do�� kwa�no.
– Te� mam brata w Slytherinie w trzeciej klasie. I w Ravenclawie w czwartej. I siostr� w Gryffindorze w trzeciej – powiedzia�a Sara, kolejno wskazuj�c na rodze�stwo. – Ale u ciebie s� sami �lizgoni.
– Tak – burkn�� Artemis. – Ca�a rodzina jest czystej, szlacheckiej krwi. I ja, jeden wyrzutek.
– Tak jak m�j tata. Nie martw si�! – zauwa�y�a Sara, ale na my�l o ojcu przeszy� j� b�l.
– Tw�j tata te�? – Artemis wyra�nie si� rozpogodzi�. – Jak mi�o, �e takie historie nie przytrafiaj� si� jedynie mnie! Pozdr�w go ode mnie w jakim� li�cie!
– M�j tata… nie �yje… – szepn�a z gorycz� do talerza jedenastolatka.
– Och! – zmartwi� si� szczerze Artemis. Tak szczerze, �e Sara odwa�y�a si� spojrze� z b�lem w jego piwne, b�yszcz�ce oczy. – W ka�dym razie na pewno by� �wietnym go�ciem! Z rod�w �lizgon�w tylko prawdziwie uczciwi i dzielni tu trafiaj�, a gnij�ca reszta tam, gdzie jest tak �lisko i okrutnie!
I wypi�� dumnie pier�. Sara u�miechn�a si�, pocieszona, zatapiaj�c w mi�ych refleksjach o tacie.
– A czemu� to jeste� taka smutna?
– Mo�e mam pow�d, wiesz, to ca�kiem rozs�dne wyt�umaczenie…
– Zaraz si� u�miechniesz, jak ci opowiem �art: przychodzi domowy skrzat do goblina…
– FRED!
– No dobra, ju�, po co si� od razu z�o�ci�…
Rosemary zmierzy�a go pogardliwym spojrzeniem swych rajskozielonych oczu. Jego bli�niak przechyli� si� przez oparcie sofy, na kt�rej siedzia�a. Poza nimi w salonie Gryfon�w nie by�o nikogo i do niedawna Rosemary cieszy�a si� s�odk� samotno�ci�, ale niestety, jakie� licho przywia�o chyba ostatnie osoby, jakie mog�a sobie za�yczy�: bli�niak�w Weasley. No c�, nie przepada�a za nimi.
– George – zwr�ci�a si� do tego, kt�ry j� jeszcze najmniej irytowa�. – Po prostu wyjd�cie.
Fred i George zrobili pytaj�ce miny, ale Rosemary ich zignorowa�a, zrywaj�c si� sprzed kominka i podesz�a do Harry’ego, kt�ry w�a�nie przelaz� przez dziur� pod portretem.
– Mo�emy porozmawia�? – zapyta�a do�� gwa�townie. – To wa�ne, Harry.
Okularnik uni�s� brwi, wci�� jeszcze maj�c do�� ponur� min�, ale kiwn�� g�ow� i wycofali si� tam, sk�d przyszed�. Wyszli w milczeniu na korytarz, a Rosemary przetrawia�a to, co w�a�nie mia�a powiedzie�. Wepchn�a nieco zaskoczonego Harry’ego do pustej klasy i zamkn�a drzwi.
Byli zupe�nie sami, otacza�a ich napi�ta, wyczekuj�ca cisza.
– Chcia�a� mi co� powiedzie�… – zacz�� Harry, patrz�c badawczo na Rosemary.
– Tak, chcia�am porozmawia� o…
Wbi�a wzrok w swoje buty. Rumieniec wstydu wykwit� na jej twarzy. Jak to uj��? Podesz�a do Harry’ego, kt�ry opiera� si� o blat sto�u i usiad�a na samej kraw�dzi. Zapatrzy�a si� pustym wzrokiem w swoje stopy, naciskaj�ce na kamienn� posadzk�. Westchn�a ci�ko, nie patrz�c na Harry’ego, kt�ry cierpliwie czeka�. Teraz wstyd �cisn�� j� mocno w gardle. Czu�a go w trzewiach.
– Jeszcze ci nie oddali B�yskawicy, eee… – zacz�a kulawo, byleby co� powiedzie�.
– Nie, niestety… Ale chyba nie o tym chcia�a� porozmawia�, co?
– Nie… Harry? Pami�tasz te wszystkie momenty, gdy rozmawiali�my o rodzicach? Kiedy� ci powiedzia�am, �e si� w szkole przyja�nili i nawet moja mama chcia�a ci� wychowa�… Prawda?
– Jasne – odpar� kr�tko Harry, te� gapi�c si� na buty. – Ja wci�� nie rozumiem, czemu nie…
– Syriusz Black to m�j ojciec – wypali�a bez zastanowienia trzynastolatka.
Zaleg�a g�ucha, martwa cisza. Rudow�osa nie patrzy�a na niego, zaciskaj�c wargi, by nie wyda� j�ku rozpaczy. Niestety, Harry nie odzywa� si� dobre pi�� minut.
– Dlaczego… Czemu mi tego nie powiedzia�a� wcze�niej? – spyta� sucho.
– Ja nie wiedzia�am, kim by� m�j ojciec. Dopiero, gdy Syriusz Black uciek� z Azkabanu, mama i wujek Remus wzi�li nas na rozmow� i przyznali si�, �e mamy ojca morderc�, nie bohatera zmar�ego w honorowej walce, jak to nam wmawiali ca�e �ycie…
Rosemary spojrza�a na Harry’ego dopiero teraz wzrokiem przepraszaj�cym i zawstydzonym. Harry nie patrzy� na ni�, wzrok mia� wlepiony gdzie� w ziemi�, ale z pewno�ci� jej nie widzia�.
– Tylko Nicholas wiedzia�… – doda�a cicho. – Sk�d� si� domy�li�… To by� dla mnie naprawd� szok. Ba�am si�, jak zareagujesz na informacj�, �e ojciec twojej przyjaci�ki zdradzi� twoich rodzic�w, zabijaj�c ich…
– Czego ode mnie oczekujesz? – spyta� ch�odno Harry.
– Niczego nie oczekuj� – szepn�a, czuj�c rzadk� w jej przypadku dolegliwo��, szczypanie oczu. – Chcia�am, �eby� wiedzia�. Od czterech miesi�cy ukrywam przed wami ten fakt, bo tak mi wstyd…
– Rosemary – Harry odwr�ci� si� w jej kierunku, chwytaj�c za ramiona. Mia� zaci�t� min�, ale �agodne oczy. – Przecie� to nie twoja wina. Nie obwiniam ci� o to, kim jest tw�j ojciec!
– Ja wiem… – Rosemary odwr�ci�a niech�tnie wzrok gdzie� w bok, czu�a si� podle, p�acz�c. Nienawidzi�a p�aka�, nienawidzi�a by� s�aba. – Chc�, by� wiedzia�, �e ten cz�owiek jest mi obcy. Da� mi tylko �ycie, nic wi�cej. Je�eli chcesz si� zem�ci� za rodzic�w, nie patrz na mnie. Nie �al mi go.
Harry wytrzeszczy� oczy, zaskoczony tak� deklaracj�.
– Jeste�… tego pewna? Pozwalasz mi si� zem�ci�?
– Tak – burkn�a wojowniczo. – Niewa�ne, jak. Nie miej skrupu��w. Ten cz�owiek jest morderc�, zdrajc�… Nawet nie wiesz, jak mama przez niego cierpia�a, tyle lat, zmagaj�ca si� z trudem �ycia, samotnie nas wychowuj�c i gdyby nie wujek i pa�stwo Wesleyowie, to ju� nie wiem, co by z ni� by�o. I to wszystko przez niego. Chc�, �eby by� ukarany, za to co zrobi�. Jeszcze mia� czelno�� wywin�� si�!
Teraz Rosemary �ka�a, czuj�c w�ciek�o��, tak�e na siebie.
– Co tu robicie?!
Harry i Rosemary odwr�cili si� w kierunku drzwi. Sta� tam Ron, obserwuj�c ich nieco podejrzliwie. Rosemary smarkn�a, po czym uspokoi�a si�.
– Nic takiego, my… – odpar� Harry z zak�opotaniem.
– M�wi� tylko Harry’emu o prawdziwym obliczu mojego ojca – stwierdzi�a sucho Rosemary.
– �e co? – Ron by� zupe�nie skonfundowany, ale Rosemary odpar�a:
– Rozmawiamy o Syriuszu Blacku. On jest moim ojcem.
Powoli rozchodzi�a si� po niej fala ulgi. Nieistotne, jak przyjaciele zareaguj�. Ona ju� zrobi�a swoje, wreszcie wypowiedzia�a to po czterech miesi�cach samotnej walki.
Ron zblad� b�yskawicznie, by� przera�ony i mia� wsp�czuj�c� min�, po tym wykrztusi�:
– Zastanawia�em si�, czy macie wsp�lne korzenie, ale wyda�o mi si� to zbytnim zbiegiem okoliczno�ci… Ty i on… Nie wierz�. – pokr�ci� g�ow�, wci�� b�d�c wystraszonym. – Niemo�liwe.
– Black! �ap!
– Daj mi spok�j, Greengrass! – krzykn�a przez rami� Sara, przecinaj�c samotnie o�nie�ony dziedziniec. W tym samym momencie �niegowy pocisk �wisn�� jej ko�o ucha i rozbi� si� kilka krok�w przed ni�. Obejrza�a si� ze znu�eniem i z�o�ci� za siebie.
– Chcia�em ci� tylko rozerwa�, masz taki ponury ch�d! – wyt�umaczy� si� Artemis Greengrass, stoj�cy samotnie par� st�p od niej i przygl�daj�c jej si� b�agalnie.
– Jak ch�d mo�e by� u�miechni�ty? – warkn�a Sara, taksuj�c koleg�.
– M�j mo�e! – wyszczerzy� bia�e z�bki. – M�j zawsze jako� si� u�miecha! Do twojego, ale tw�j ch�d jest bur�ujem i ignoruje zjawisko!
– Och, daj mi spok�j! �led� Thaddeusa lub co�… Chc� by� sama, dotar�o?!
Ledwo si� obr�ci�a z powrotem, oberwa�a kul� �niegu o �rednicy d�u�szej, ni� glut, zwisaj�cy wczoraj pod nosem Thaddeusowi na eliksirach. Sara by�a pewna, �e to dlatego ca�a klasa zosta�a obryzgana eliksirem, albo raczej jego �a�osn� imitacj�, przypominaj�c� rzygowiny kota – po prostu, epicki glut Clarke’a wyl�dowa� rado�nie w rzygowinach w jego kotle, a one wybuch�y, uraczaj�c swoj� osob� m�odzie�. Sara nauczy�a si� wi�c, �e gluty nie powinny by� ingrediencjami, zw�aszcza te autorstwa Clarke’a.
Obsypana t� syberyjsk� ilo�ci� �niegu, otrzepa�a si� i ze z�o�ci� odwr�ci�a do Artemisa.
– Ale to nie ja! – pisn�� od razu, przera�ony nie na �arty. – To on!
I wskaza� r�k� Thaddeusa Clarke’a, we w�asnej osobie. Przoduj�cy oszo�om gapi� si� na Sar� t�pawym, powa�nym spojrzeniem, stoj�c kilka krok�w na lewo od Greengrassa, a �nieg pod jego stopami by� zaorany, jakby rzeczywi�cie pozbiera� go i utworzy� gigantyczn� kul�.
– To w obronie w�asnej – oznajmi� Clarke powa�nie i z nutk� wojowniczo�ci. – I za Jacka.
Sarze si� to nie spodoba�o, szczeg�lnie, �e ni w z�b kolegi nie ogarn�a, wi�c postanowi�a, �e w odwecie potraktuje go tym samym. Telekinez� zebra�a jeszcze wi�ksz� czap� �niegu i cisn�a niezbyt mocno w p�omiennorudego. Ten bez �adnej reakcji obserwowa� zbli�aj�cy si� pocisk i da� si� przeze� zmie�� z powierzchni dziedzi�ca. W rezultacie obecni zainteresowani otrzymali wspania�y tw�r, jakim by�a krzy��wka Gryfona i g�ry lodowej. W zasadzie, w wyniku zderzenia, Thaddeus zla� si� w jedno z przyjacielsk� ga��, wi�c razem tworzyli wspania�� ca�o�� w postaci malowniczej kupy i wystaj�cych z niej dw�ch d�ugich i chudych kulos�w, stercz�cych nieruchomo pod dziwnymi k�tami, a tak�e k�pki p�omiennych k�ak�w, niczym wisienki na torcie.
Artemis zawy� ze �miechu swym piskliwym g�osikiem.
– A ty czego si� cieszysz?!
Jedenastolatek zawy� ponownie, tym razem dlatego, i� okr�g�a kulka zatka�a jego otw�r g�bowy niczym jab�ko, stercz�ce z upieczonego �winiaka. Desperacko wyplu� knebel i pocz�� rz�zi� i j�cze�, trzymaj�c si� za z�by i policzki, wykr�caj�c dziko we wszelkie mo�liwe strony. Sara u�miechn�a si� z�o�liwie i tryumfalnie, obserwuj�c swe dzie�o. K�tem oka dostrzeg�a Melis�, Charlotte i Romild�, siedz�ce na jednej z arkad. Szepta�y co� pomi�dzy sob�, a Romilda i Charlotte mia�y niemi�e, szydercze miny. Sara pos�a�a im wrogie spojrzenie, Melisa spu�ci�a wzrok.
– �esz ty!...
– AAACH!
Jedenastoletnia panna Black poczu�a, jak co� ci�kiego zwala j� z n�g. Tym czym� ci�kim okaza� si� by� jej kolega, Artemis. W�a�nie on, najwyra�niej z rozp�du, znokautowa� j� swym ciemnow�osym cielskiem i razem r�bn�li w �nieg. Sara oniemia�a zupe�nie, le��c pod Greengrassem.
– Po�a�ujesz, Black!
I pocz�� j� ok�ada� �niegiem, wrzuca� za ko�nierz i wsmarowywa� w twarz, �miej�c si� przy tym w g�os. Sara bardzo si� stara�a, ale tak grubo okutana i pod wielkim ci�arem (a przecie� i do najsilniejszych nie nale�a�a…) nie by�a w stanie wygrzeba� si� spod cielska Artemisa. Pozbawiona tchu, pocz�a si� dusi�. Pr�bowa�a krzycze�, by ch�opiec z niej szed�, ale on by� w swoim �ywiole, roze�miany i ciesz�cy zar�owion� twarz, najwyra�niej przekonany, �e j� te� to bawi.
W ko�cu dziewczynka nie wytrzyma�a i… Artemis kwikn��, po czym odlecia� par� st�p za siebie, l�duj�c w oszo�omieniu obok malowniczej kupy z nadzieniem z Thaddeusa. Sara zerwa�a si� i otrzepa�a, w�ciek�a i rozdra�niona. Wzgl�dna cisza, panuj�ca w tym rejonie dziedzi�ca, te� jej nie odpowiada�a. Ale czar� goryczy przela�y irytuj�ce szepty od strony tej jednej arkady. M�oda panna Black w przyp�ywie impulsu podesz�a do niej.
– My�la�am, Meliso, �e mo�emy si� przyja�ni�! – oznajmi�a gorzko.
Romilda i Charlotte u�miechn�y si� szyderczo, a Melisa popatrzy�a wyzywaj�co w oczy Sary.
– Chcia�am si� z tob� przyja�ni�, ale ty mnie ignorujesz! I wi�cej zadajesz si� z Artemisem!
– To nieprawda, Artemis sam si� przyczepi�! – odwarkn�a Sara.
– Do ciebie? Po co mu towarzystwo takiego dzieciucha i kujonki? – zapyta�a z pogard� Charlotte i z Romild� zachichota�y. Melisa i Sara piorunowa�y si� spojrzeniami.
– Skoro tak wolisz! – warkn�a Sara po chwili. – Prosz� bardzo, wybra�a� towarzystwo fajnych dziewczyn i trudno! Kto by si� chcia� przyja�ni� z c�rk� mordercy! Koniec z t� znajomo�ci�!
I na oczach gapi�w i w milczeniu odwr�ci�a si� na pi�cie, ignoruj�c natarczywe spojrzenia kole�anek z dormitorium, po czym odesz�a, po drodze mijaj�c kup� z Thaddeusem i siedz�cego obok niej, wci�� oszo�omionego Artemisa. Ze �rodka kupy rozleg� si� nag�y, wysoki, st�umiony pisk.
– Jeste� tego pewien?
– Tamaro…
Nicholas zatrzyma� si� tak raptownie, �e biegn�ca za nim Tamara wpad�a na niego. Przytrzyma� j�, chroni�c przed upadkiem, po czym popatrzy� z g�ry w jej br�zowe oczy.
– S�uchaj – zacz�� cierpliwie. – Chc� go odnale��. Chocia� spr�bowa�. To bardzo wa�ne. Jak nie chcesz, nie musisz mi towarzyszy�. Jest �nieg, zrozumiem to.
– Nie b�d� g�upi! Oczywi�cie, �e p�jd� z tob�!
Przebrn�li przez �nieg na skraj Zakazanego Lasu. Nicholas czu�, �e b��dem jest d�ugi, �nie�ny tunel od szko�y do lasu - ka�dy od razu si� zorientuje, �e uczniowie wle�li tam, gdzie nie powinni. Czu� si� z tego tytu�u jak na patelni, ale nic na to nie m�g� poradzi�.
Zakazany Las powita� ich mrokiem i k�uj�c� cisz�. Tamara mimowolnie przylgn�a do Nicholasa, a ten poczu� przyjemne uczucie: by rycerzem, chroni�cym dam�. Rycerzem, nie dzieciakiem. Weszli wi�c pomi�dzy drzewa i skierowali si� w stron� Hogsmeade, tak przynajmniej obliczy� Nicholas.
– A co, je�li zab��dzimy? – szepn�a Tamara. – Robi si� coraz ciemniej.
– Spokojnie. Nic nam nie b�dzie.
Nicholas poczu�, �e nie powinien zabiera� Tamary na tak� wypraw�. A co, je�li rzeczywi�cie grozi jej niebezpiecze�stwo? To chyba nie by�o zbyt roztropne…
Zrobi�o si� zimniej i jakby niepokoj�co. Tamara i Nicholas jeszcze ch�tniej do siebie przywarli, bo w kupie czuli si� jako� ra�niej. Czternastolatek �ciska� w d�oni wi�zow� r�d�k�.
– Jak si� czujesz z faktem, �e tw�j ojciec to prawdopodobnie niewinny, dobry cz�owiek? – zagadn�a Tamara cicho. – Ca�y czas go oskar�a�e� wbrew matce…
– Nie wiem, czy jest niewinny – odpar� niepewnie Nicholas. – Po tym, o czym ci opowiada�em, jestem prawie pewien, �e jest jednak niewinny. Ale to si� kupy nie trzyma, dlatego chc� go odnale��, spyta�, jak by�o naprawd�, �eby mi logicznie wyt�umaczy�, bo nie rozu… Co jest?
Obi� si� o niewidzialn� szyb�. Rozejrzeli si�, skonfundowani, po czym Nicholas zn�w spr�bowa� si� przebi� przez barier�. Bez skutku.
– Na pewno Dumbledore zabezpieczy� teren szko�y – zwr�ci�a uwag� Tamara. – Nie przejdziemy dalej. To by�o do przewidzenia, �e nie wypuszcz� nas �atwo, zw�aszcza w tych okoliczno�ciach.
– Kurna, no! – zez�o�ci� si� Nicholas, kopi�c w niewidzialn� �cian�. – Co za…
– Wracajmy, robi si� bardzo zimno… – szcz�ka�a z�bami Tamara, a jej oddech, do tej pory zamieniaj�cy si� w par� na styczniowym mrozie, teraz by� widoczny dwa razy lepiej.
Nicholas zatrz�s� si� od nag�ych dreszczy. Pocz�� marzy� o gor�cej k�pieli i bez s�owa ruszy� w stron�, z kt�rej przyszli. W miar� zbli�ania si� do szko�y czu� coraz wi�ksz� beznadziej�. Mo�e nie jest mu dane poznanie prawdy? Mo�e ojca z�api� i ju� nigdy z nim nie porozmawia, nie dowie si� nic na jego temat, ojciec nie wyt�umaczy mu, jak to naprawd� by�o ze �mierci� Lily i Jamesa…
– Nicholas, tak mi jako� potwornie… – szepn�a Tamara z rozpacz�.
– Mi te� – obj�� j� dla otuchy okutanym ramieniem, ale sam czu� si� tragicznie.
– Nick… – wymamrota�a Tamara z przera�eniem na twarzy. – O nie…
Nicholas te� to wyczu�. Zrobi�o si� jakby ciemniej i jeszcze zimniej… Pomi�dzy koron� mign�� mu czarny, niewyra�ny kszta�t, a potem drugi i trzeci, gdzie� z prawej…
– Uciekamy! – rzuci� Nicholas. – Tamara, to dementorzy!
Ale brni�cie w �niegu i zaro�lach by�o w tym stanie niemo�liwe, zw�aszcza, �e Tamara osun�a si� na ziemi�, zalana �zami. Nicholas, os�upia�y z przera�enia i otumaniony okropnym, wewn�trznym b�lem, ukl�k� przy niej z trosk�, pr�buj�c j� podnie��.
– Tamaro! – j�kn��, ci�gn�c j� za r�kaw.
Nieco si� unios�a, ale zaraz niezdarnie opad�a na �nieg, zupe�nie bezradna.
– B�agam, nie! – �ka�a rzewnie i rozdzieraj�co. – Mamo, tato! Nie! B�agam, nie odchod�cie od siebie, nie r�bcie tego! Nie chc�, �eby nasz rodzina si� rozdzieli�a…!!!
Ostatnie s�owa uton�y w okropnym, rozrywaj�cym serce lamencie. Nicholas, przyt�oczony wsp�czuciem dla Tamary i jej atakiem �alu, sam nie czu� si� cudownie: powoli uprzytomni� sobie, �e widzi tartak… I Syriusz, zamieniony w kamie�, znikaj�cy pod jak�� pras� razem z jego nogami… B�l, niewyobra�alny b�l… I to niedowierzanie, �e Syriusz znikn��… Ch�� cofni�cia czasu par� godzin wstecz, by w ten �nie�ny, leniwy i radosny poranek po prostu zosta� w domu…
Rozpacz podci�a mu nogi, grymas wszechogarniaj�cego b�lu wykrzywi� twarz, ale podni�s� si� i si�gn�� roztrz�sion� d�oni� w �nieg, by wydoby� upuszczon� r�d�k�. Wycelowa� w dementor�w, kt�rzy unosili si� nad nimi, chocia� przez �zy mia� problem z widzeniem.
– Relashio! Odwal si�, RELASHIO!!!
Dementor nie zareagowa�, gdy p�on�cy strumie� Zakl�cia Parz�cego w niego ugodzi�. Nicholas j�kn�� z rozpacz� i podpe�z� bli�ej Tamary, wstrz�sanej drgawkami. Chcia� j� ochroni�, wi�c prawie po�o�y� si� na jej plecach, zas�aniaj�c j� przed dementorami. Przynajmniej umr� razem…
Jasny blask rozja�ni� ciemno��, kt�ra wla�a mu si� do wn�trza. Uni�s� si� znad plec�w Tamary i zobaczy� jak�� dziwn� posta�, celuj�c� w dementor�w r�d�k�…
***
– Mieli szcz�cie. Kup� szcz�cia, profesorze! Ci dementorzy! Niech wreszcie z�api� Syriusza Blacka i b�dzie spok�j! Ju� paru biedak�w zemdla�o i trzeba im by�o pom�c!
– Pani Pomfrey, prosz� im da� du�o czekolady.
– Oczywi�cie, profesorze Lupin! Niech tylko… Ale ch�opak chyba ju� si� ockn��!
Nicholas usiad� na ��ku, czuj�c mi�e ciep�o. W skrzydle szpitalnym nie znajdowa� si� cz�sto, ale idea mu si� podoba�a: le�e� i gapi� si� w sufit, podczas gdy wszyscy naoko�o obskakuj� ci� jak kr�la.
Rozejrza� si� z uprzejmym zainteresowaniem. Tamara le�a�a obok niego, �pi�c. Przy pos�aniu Nicholasa rozsiad� si� wujek Remus, obserwuj�c go z trosk� i ulg�.
– Wujku! – j�kn�� z wdzi�czno�ci� Nicholas.
– Zjedz to! – pani Pomfrey podsun�a mu tac� z… o rany!
– Pi�� tabliczek czekolady! – j�kn�� Nicholas jeszcze raz, tyle �e z wi�ksz� jeszcze egzaltacj�. – I wszystkie dla mnie? O, to najszcz�liwszy dzie� w szkole!
Po czym zaj�� si� poch�anianiem pierwszej tabliczki. By�a wyborna.
– Co ty tam robi�e� w lesie z pann� Lehr? – zapyta� wujek, ale z trudem ukry� rozbawienie na widok Nicholasa, ob�eraj�cego si� czekolad�.
– Szuka�em taty – odburkn�� Nicholas, gdy ju� pani Pomfrey znalaz�a si� bezpiecznie daleko.
Wujek wywali� oczy na wierzch i rozdziawi� buzi�.
– Uwa�am, �e jest niewinny – wzruszy� ramionami Nicholas.
– Co ci znowu matka nak�ad�a do g�owy przez ferie, gdy mnie tam nie by�o?!
– Nic! – oburzy� si� czternastolatek. – To moje osobiste stwierdzenie!
Wujek Remus zas�pi� si� i nic nie powiedzia�.
– Jak nas znalaz�e�? – zagadn�� Nicholas z zaciekawieniem.
– Widzia�em was z okna – u�miechn�� si� pod nosem jego ojciec chrzestny. – I poczu�em, �e szykuj� si� k�opoty i warto was asekurowa�. Nie myli�em si�.
– Jak odp�dzi�e� dementor�w? Ja pr�bowa�em, ale guzik mi wyszed�…
– Istnieje pewien rodzaj magii. Pewne zakl�cie – odpar� wujek niedbale. – Ale jest ono bardzo zaawansowane. Nie s�dz�, �eby� umia� to teraz opanowa�, Nicholas. Chyba, �e chcia�by� spr�bowa�.
– Chcia�bym – czternastolatkowi za�wieci�y si� oczy z podniecenia. – Naucz mnie tego! I Tamary tak�e! Ona te� mia�a dzi� problem.
– No dobra… – westchn�� wujek Remus. – Ale nie rozpowiadajcie tego na prawo i lewo. Udzielam ju� lekcji Harry’emu. Jakby ca�a szko�a wiedzia�a, �e nauczam Zakl�cia Patronusa…
– Dlaczego nie? Wreszcie by nas tu nauczyli czego� po�ytecznego… – burkn�� Nicholas.
***
– WAAALEEENTYYYNKIII!!! WAAALEEENTYYYNKIII!!!
– GREENGRASS!!!
– NIE! WALENTYNKI, JAKI GREENGRASS?!
Sara przystan�a, patrz�c na koleg� mocno w�tpi�cym spojrzeniem. Artemis tylko wywali� na wierzch ca�y garnitur swych bia�ych z�b�w i przeczesa� faluj�c�, krucz� grzywk�.
– Wiesz, doceniam to, �e ze mn� przebywasz, a raczej, �e za mn� �azisz, ale m�g�by� przynajmniej nie wydawa� tych neandertalskich ryk�w, gdy przemierzam Hogwart! – wyt�umaczy�a Sara cierpliwie, gdy ju� uda�o im si� pokona� schody i ruszyli w kierunku klasy do zaj�� transmutacji.
– Jakie ryki? – zapowietrzy� si� jako� zbyt g�o�no ch�opiec. – Ja pr�buj� �PIEWA�, Black! I nie �a�� za tob�, masz omamy!
– Tak, zgadzam si�, mam natr�tnego hmm… OMAMA, czarnow�osego takiego, jak go spotkasz…
– MAM GNOJA! – zawy� niespodziewanie Artemis i chwyci� si� za kark, po czym uda� pantomim� duszenia samego siebie z jednoczesn� pr�b� powieszenia si� na w�asnej r�ce. Sara to zignorowa�a i wkroczy�a do sali transmutacji, w kt�rej ju� rozk�adali si� poszczeg�lni uczniowie. Po�o�y�a torb� na jednej z �awek i rozejrza�a si� za Artemisem. Odnotowuj�c, �e biedak pewnie wci�� pajacuje przed drzwiami, wyjrza�a z niemraw� min� na korytarz. I rzeczywi�cie, Artemis usilnie podejmowa� pr�by ca�kowitego unicestwienia si� i obecnie t�uk� sob� miarowo o �cian�.
Sara zas�oni�a d�o�mi twarz, jednocze�nie pr�buj�c nie rykn�� ze �miechu, po czym chwyci�a jedenastolatka za kark i przyjrza�a si� z bliska jego twarzy. Mia� lekkiego zeza.
– M�zg ci� sw�dzi? – zapyta�a Sara kwa�no.
– CO mnie sw�dzi? – spyta� niewinnie ch�opiec.
– Taki organ, przeznaczony do u�ytku przez wybranych! – odpar�a k��liwie jedenastolatka. – A teraz do sali, ju� w Hogwarcie mamy dostateczn� ilo�� drzwi, nie potrzeba wi�cej dziur w �cianie!
Artemis porusza� g�ow� na boki, a� co� ohydnie chrupn�o, wywali� do przera�onej Sary wszystkie k�y i id�c bokiem wkroczy� do sali, po czym po�o�y� torb� obok torby panny Black.
Rozleg� si� dzwonek, obwieszczaj�cy pocz�tek nast�pnej lekcji. Sara zag��biona by�a w lekturze podr�cznika do transmutacji, a Artemis zaj�� si� robieniem papierowych samolot�w.
– Witajcie! Cisza, zw�aszcza tam z ty�u! A teraz sprawdz� list�!
Gdy profesor McGonagall, kt�ra pi�� sekund wcze�niej wesz�a do sali, sprawdzi�a wreszcie list� os�b nieobecnych i obecnych nieprzytomnych, zabra�a si� za wypisywanie czego� na tablicy. Wtedy rozleg�o si� okropnie g�o�ne kichni�cie i odg�os buchni�cia ognia. Artemis zachichota� i szybko odwr�ci� si� do ty�u, podobnie do reszty klasy.
�awka, w kt�rej siedzia� Thaddeus Clarke (z kt�rym nikt nie chcia� jako� siedzie�…), zaj�a si� ogniem. Profesor McGonagall westchn�a ze znu�eniem i ugasi�a p�omienie, po czym w pi�� sekund doprowadzi�a �awk� Clarke’a do stanu u�ywalno�ci. Ten siedzia� sztywno, wytrzeszczaj�c oczy.
– Panie Clarke, dlaczego pan kicha ogniem? Mog� wiedzie�, sk�d ta przypad�o��? – zapyta�a opiekuna Gryfon�w zniecierpliwionym tonem.
Clarke, wci�� z p�otwartymi ustami, wlepia� dziki wzrok w to miejsce, gdzie przed chwil� roznieci� ogie�, po czym przeni�s� spojrzenie na profesor McGonagall i powoli wzruszy� ramionami, a gdzie� pomi�dzy dzikim spojrzeniem i wci�� p�otwart� g�b� czai�a si� bezradno��.
McGonagall westchn�a raz jeszcze, pokr�ci�a z dezaprobat� g�ow� i wr�ci�a do pisania. Artemis zachichota�, wci�� obr�cony do ty�u.
– Z tym go�ciem s� non stop takie przypa�y, �e normalnie… – pokr�ci� g�ow�.
Sara nie mog�a si� nie zgodzi�. W ko�cu nie spotka�a nikogo, kto by tak sam z siebie, nie bardzo wiedz�c jak, roznieci� kichni�ciem ogie�. Obr�ci�a si� dyskretnie, chocia� temat lekcji wydawa� jej si� ciekawszy. Thaddeus Clarke siedzia� w �awce i zn�w pr�bowa� si� przekopa� do m�zgu przez nos. Sar� zemdli�o i popatrzy�a z niesmakiem na Artemisa, kt�ry zarechota�.
– Na jego miejscu bym si� ba�, �e wyjm� st� z krzes�ami czy obraz dziadka! – szepn��.
Sar� to ubawi�o, bo dobrze podsumowa�o, kim by� w jej oczach tajemniczy ch�opiec o p�omienistej fryzurze i oszo�omionych oczach, a fryzura i wzrok wygl�da�y, jakby go skopa�o stado piorun�w-pi�karzy.
– W parach po�wiczycie to, co rozpisa�am na tablicy. Al Atrash pracuje z panem Clarkiem!
Constantin j�kn��, nawet nie sil�c si� na dyskrecj�. Sara i Artemis odwr�cili si� w swoim kierunku i chwycili za r�d�ki. Spoczywaj�ce przed nimi �y�eczki do kawy mieli zmieni� z metalowych w drewniane, tudzie� odwrotnie, je�eli kto� by� na tyle rozgarni�ty.
– Ty pr�buj pierwszy! – zakomenderowa�a Sara, �ciskaj�c sw� cisow� r�d�k�.
– �eee… Kiepsko mi wysz�o – j�kn�� Artemis, gdy wypowiedzia� zakl�cie i jego �y�eczka zwi�za�a si� w supe� i pocz�a dygota�. – Teraz ty, Panno M�dralo!
Sara wytkn�a j�zyk koledze i zaczarowa�a swoj� pierwszorz�dnie w drewnian� �y�eczk�. Co prawda, w miejscach przetar� wci�� migota� metal, �y�eczka by�a jak najbardziej drewniana.
– Sztuciec, kurna… – burkn�� Artemis, bior�c do r�ki swoj� zwini�t�, dygocz�c� �y�k�.
– Mo�e dzi� wieczorem po�wiczysz to ze mn�? – zaproponowa�a. – Panie G�upolu?
Artemis burkn�� co� niezrozumiale, ale zaraz potem wrzasn��, a� sk�ra �cierp�a, bowiem z �y�eczki Clarke’a wylewa�y si� wiadra wody morskiej. Z rybami i algami.
W klasie rozleg�y si� piski czterech Gryfonek. Sara i Artemis wle�li razem na �awk�, przylegaj�c do siebie, bowiem woda w natychmiastowym tempie si�gn�a za kostki i wy�ej. Profesor McGonagall krzycza�a, ile si� w p�ucach i pr�bowa�a jako� zlikwidowa� problem, ale podp�ywaj�ca �awka zatarasowa�a jej doj�cie do nieszcz�snego sztu�ca.
Sara i Artemis ogl�dali jej wysi�ki, dop�ki jaki� �oso�, przep�ywaj�cy obok nich, nie powiedzia�:
– Co to za burdel, no ju� spokoju nie ma… Babcia mi zawsze powtarza�a, �e powinienem wybra� si� za granic� i zrobi� karier� w operze…
Sara tak os�upia�a, �e z wra�enia ucapi�a Artemisa za szaty i przywar�a do�, jak to zawsze robi�a w domu, gdy si� czego� ba�a i Nicholas lub wujek byli w pobli�u. Ale niestety, Artemis mia� dopiero jedena�cie lat i najwyra�niej bawi� si� za wszystkie czasy.
– Siostra! – rykn�� ze �miechu rubasznie. – Widzia�a�?!
– A� za dobrze…
– Chod�, rozbujamy imprez�! Odlotowa zabawa!
I pocz�� spr�ynowa� tak, �e ich �awka zachowywa�a si� jak smakowita, �wi�teczna galareta. Sara j�kn�a i przywar�a do Artemisa jeszcze mocniej, boj�c si�, �e w wodzie czai si� jaki� kuzyn olbrzymiej ka�amarnicy. Znaj�c mo�liwo�ci Thaddeusa, nie wiadomo, jakie licho mog�o wypa�� z jednej, jedynej �y�eczki. Gdy na powierzchni� wody z czelu�ci wyp�yn�a ju� ��dka rybacka, o zgrozo, ze zblazowanym rybakiem wewn�trz i woda dosz�a do niebezpiecznych wysoko�ci, profesor McGonagall dopad�a do �y�ki i j� unieszkodliwi�a. W rezultacie troch� to zaj�o, nim osuszono klas�, odes�ano nie bez kurtuazji i gor�cych przeprosin rybaka w ��dce i w sumie pierwszorocznym pozosta�o tylko udanie si� na lunch. Sara i Artemis p�kali ze �miechu w drodze do Wielkiej Sali, a Sarze jeszcze poprawi� si� humor, gdy odkry�a, �e Charlotte patrzy na ni� naprawd� w�ciek�a.
Balanga dobieg�a ko�ca, ale Rosemary ostatnie p� godziny sp�dzi�a w dormitorium.
– Hermiono, ciii… – przytuli�a �kaj�c� przyjaci�k�, kt�ra siedzia�a na swym ��ku.
– Rosie, jestem za�amana… Ron jest dla mnie okropny i nie wyrabiam si� z prac�… Czuj� si� taka s�aba i zm�czona, mam wra�enie, �e oszalej�!
– A nie mo�esz po prostu czego� sobie odj��? – zapyta�a Rosemary. – Cz�owiek z twoim planem chyba rzeczywi�cie jest nara�ony na schizofreni� i przepalenie…
– Nie mog�, jako� sobie dam rad�. – Hermiona otar�a �zy r�kawem. – Ale Ron jest taki…
– Ron jest nieczu�ym draniem – oznajmi�a wynio�le Rosemary. – Miej go gdzie�. A teraz spa�!
I po�o�y�a Hermion� do ��ka, czuwaj�c przy niej, a� zap�akana i wstrz�sana spazmami dziewczyna zanurzy�a si� we �nie. Rosemary westchn�a i odgarn�a przyjaci�ce br�zowe loki z twarzy. By�o cicho, wszyscy naoko�o ju� poszli spa�, ale Rosemary nie czu�a si� �pi�ca, zesz�a wi�c samotnie po schodach do salonu Gryfon�w i usiad�a na wys�u�onej sofie. Gdzie� na g�rze kto� cicho zamkn�� drzwi. Dziewczyna wpatrzy�a si� w blask kominka, spokojnie �arz�cy si� przed ni�…
– AAAAAAAAAAACH! NIEEEEEEEEEEEEEEE!
Rosemary zerwa�a si�, jak oparzona i czujnie wpatrzy�a w schody do dormitori�w ch�opak�w, sk�d dobieg� j� �w wrzask. Trzasn�y gdzie� drzwi i us�ysza�a zbli�aj�ce si� kroki po schodach…
Z klatki schodowej wbieg� do salonu jej w�asny ojciec z no�em w r�ku. Rosemary struchla�a, a ciarki przebieg�y po jej plecach. Nogi wros�y jej w ziemi�. Nie wiedzia�a, czy dlatego, �e mia� n� i wygl�d i opini� mordercy, czy dlatego, �e po raz pierwszy w �yciu go widzia�a. Z pocz�tku jej nie zauwa�y�, zaaferowany ucieczk�, ale po chwili zerkn�� na ni� mimochodem. Przystan��, a przez ten u�amek sekundy mierzyli si� wzajemnie badawczo, Rosemary ze strachem i szokiem, ojciec w zdumieniu i jakim� �apczywym zaciekawieniu. �adne si� nie ruszy�o.
Liczne kroki na schodach i g�osy wybudzi�y ich z tego transu, Syriusz Black drgn��.
– �egnaj, Rosie! – szepn�� ochryple, �widruj�c j� l�ni�cymi oczyma, po czym wybieg� z salonu, zatrzaskuj�c za sob� obraz.
Dopiero po kilku sekundach, gdy kroki by�y ju� niezwykle blisko, Rosemary wypu�ci�a powietrze z p�uc i rzuci�a si� ku portretowi, wybiegaj�c przed Sir Cadogana. Rozejrza�a si� rozpaczliwie po korytarzu, ale po ojcu nie zosta�o �ladu.
– Czekaj! – j�kn�a, wyci�gaj�c d�o� w nieokre�lon� przestrze�. Niestety, nic to nie da�o, wci�� pozostawa�a sama w ciemnym, o�wietlanym pasmami ksi�yca korytarzu.
– Nadobna pani, c� za pi�kny ksi�yc! – ozwa� si� za ni� ochoczo Sir Cadogan.
Nie s�ucha�a go, w uszach dominowa�o dziwne dzwonienie. Ojciec wyparowa�. Dlaczego jej nie zabi�? Zlitowa� si� nad swym dzieckiem? Ale… sam fakt, �e j� pozna�, wyda� jej si� szokuj�cy. Czy to znaczy�o, �e na co dzie� pami�ta� o niej? Czy wyrodny ojciec by j� rozpozna� i oszcz�dzi�? I w ko�cu, dlaczego ca�y czas obija�o si� w jej g�owie „�egnaj, Rosie!”? To by�o takie czu�e…
Kiedy Nicholas i Tamara zeszli na �niadanie, by�o wiadomo - ca�a szko�a wrza�a. W podnieconych, przestraszonych szeptach ludzi odczuwa�o si� co� �wie�ego. Oni nie przetrawiali informacji sprzed paru miesi�cy, omawiali nowe wydarzenia. I chocia� pi�tnastoletni Black m�g� si� za�o�y� o sw�j kryszta�owy kocio�ek, stoj�cy na jego p�ce gdzie� w g�owie w szufladce „Nierealne i zbyt wybuja�e marzenia”, �e chodzi�o o jego tat�, nie s�ysza� tre�ci owych plotek.
B�yskawicznie zauwa�y�, �e d�onie trz�s� mu si� z podniecenia, gdy nak�ada� sobie olbrzymi� porcj� owsianki ze �mietan�. By� absolutnie ciekaw, o czym wszyscy rozprawiaj�, ale gdy przys�ucha� si� rozmowom koleg�w i kole�anek, wyszed� z tego jeden, rozpa�kany be�kot:
– Dosta� si�, wiesz?…
– Ja nie wierz� w to, ale jak to…
– No i takie r�owe, w misiaczki, no bo on taki s�odziutki jest…
– … �e gdyby do wody wpad�, to by zdech�, przecie�…
– … to zrozumia�e, w ko�cu Syriusz Black by�…
– … luksusowy i wy�cie�any r�owym aksamitem, a do tego do��czyli zapasowe kokardki gratis!
– Nicholas!
Pi�tnastolatek podskoczy�, bo zatopi� si� chwil� temu w oderwanych od rzeczywisto�ci rozmy�laniach. Zerkn�� na swoj� przyjaci�k�, zaspan� i zahukan� ostatnio sumami. Teraz jednak patrzy�a na niego bardzo intensywnie i w jej br�zowych oczach Nicholas odkry� z rozpacz�… wsp�czucie? Strach? Smutek?
– S�ysza�e�? Co m�wi� ludzie? – spyta�a szeptem Tamara.
– Co m�wi� ludzie? – powieli� jak echo Nicholas.
– Podobno tw�j ojciec wczoraj odwiedzi� dormitorium ch�opc�w z Gryffindoru! Podobno sta� z no�em nad jednym z nich i uciek�, gdy si� tamten obudzi�…
Nicholas poczu� silne i nieprzyjemne uk�ucie w splocie s�onecznym. Tata sta� nad kim� z no�em?!
– Czy tym kim� by� Harry Potter? – zapyta� bezbarwnie.
– Nie, podobno nie… – Tamara przeczesa�a czekoladow� czupryn�. – Jego kolega.
– A to ciekawe… – rzek� do siebie w zamy�leniu Nicholas i popatrzy� gdzie� w �cian�, ponad tym ca�ym gwarem i niesprawiedliwymi os�dami.
Co robi� ojciec? Dlaczego przestraszy� si� bandy dzieciak�w? Czemu nie zabi� Harry’ego Pottera? Te pytania wci�� Nicholasa m�czy�y, bo prawd� m�wi�c, nie umia� logicznie na nie odpowiedzie�. Wszystko by�o na wspak, a ch�opak mia� wra�enie, �e jaka� olbrzymia, ukryta prawda, nieprzeznaczona dla jego ma�ego m�d�ku, znajduje si� za tymi kotarami sensacji.
Szuka� ojca, a on przyszed� do szko�y w nocy. To cudownie, znaczy, �e jest w okolicy i jeszcze nie umar�! Nicholas musia� si� dowiedzie�, jak by�o naprawd� i szczerze �a�owa�, �e to nie nad nim stercza� ten swoi�cie legendarny morderca i jego n�. M�g�by wtedy go obezw�adni� (nie do ko�ca wiedzia� jeszcze czym i czy w og�le by zd��y�…), wci�gn�� pod ��ko i pod gro�b� zawo�ania chodz�cego uciele�nienia wszelkich koszmar�w sennych i �yciowych obaw (znanego bardziej pod pseudonimem Snape) wydusi� z tatu�ka jakie� u�yteczne informacje. Chyba, �e ojcu pad�o na m�zg z tego wszystkiego i nie wiedzia�, co czyni, staj�c nad jakim� nieszcz�nikiem z Gryffindoru i do tego strasz�c dziecko no�em.
Nicholas westchn�� z frustracj�. Mia� dziwne wra�enie, �e on i jego rodze�stwo jako� nie mo�e dokopa� si� do w�asnego ojca. Wiedzia�, �e Rosemary go nienawidzi, ale ju� Cosmo by� �wi�cie przekonany, �e tata jest nieskazitelny, niczym pupa niemowlaka, �wie�o wyj�ta z wody, a Sara przecie� te� chcia�a wreszcie pozna� ojca, kt�rego nawet nigdy nie dotkn�a. Bez wzgl�du na to, kim by� lub nie by�. A sam Nicholas po prostu chcia� pozna� prawd�, bo ju� nie wiedzia�, co my�le�.
Dlaczego ojciec nie wlaz� do jakiego� innego domu? No dobra, nawet idiota rozr�ni lochy od wie�y, ale gdyby ojciec �askawie i wspania�omy�lnie raczy� przeoczy� r�nice i przypadkowo wle�� do sypialni jego najstarszego syna? Oczywi�cie, uciszenie pozosta�ej tr�jki mato��w mog�oby przysporzy� problem�w i dylemat�w natury moralnej, ale Nicholas tak marzy� o spotkaniu ojca i zamianie cho�by kilku s��wek, �e ju� o nic nie dba�. By�o mu wszystko jedno, byleby go spotka�.
A Syriusz przecie� by� gdzie� w pobli�u…
Mamo!
Pisz� ten li�cik na szybko, a moje r�ce s� wci�� roztrz�sione. Nie mog�am spa�, dlatego napisa�am do Ciebie. My�l�, �e nikt nie b�dzie dzi� spa�.
Ojciec w�ama� si� do salonu Gryfon�w i go widzia�am! Widzia�am ojca pierwszy raz!
Oderwa�am si� od czytania i zerkn�am w okno, daleko za p�nocny horyzont, zas�oni�ty domkami Basildon. Rosemary nie akceptowa�a Syriusza, ale dlaczego w tych paru zwyczajnych, suchych s�owach, ukry�a tak silny �adunek emocjonalny?
Zafrapowana i podniecona, przeczyta�am li�cik dalej, ciekawa, co z Syriuszem:
Wi�c po kolei opisz�, co si� dzia�o! W salonie by�a impreza, bo wygrali�my mecz i ja si� grza�am po niej przy kominku i po schodach do sypialni ch�opc�w zbieg� nagle ojciec! Widzia�am go i si� do niego odezwa�am, ale nie by� zbyt rozmowny, zwiewa�, trzymaj�c n�. Goni�am go odrobin�, ale potem si� wystraszy�am, �e mi co� zrobi, poza tym przerazi�am si�, �e ukatrupi� tym no�em Harry’ego! Wi�c wr�ci�am do salonu Gryfon�w, w kt�rym roi�o si� od ludzi i wszyscy gadali o tym, co si� przed chwil� dzia�o! Atrakcj� wieczoru by� Ron, bo to jego zas�ony ojciec rozpru� no�em, co poskutkowa�o tym, �e Ron si� obudzi� i zaalarmowa� reszt�. Dlatego ojciec musia� zwiewa�.
Ca�e szcz�cie, �e ojciec pomyli� ��ka i trafi� na Rona! My�l�, �e tak go zaskoczy�o to, �e zobaczy� kogo innego, nie cel swego polowania, �e Ron mia� czas si� obudzi� i zawy�. Wi�c teraz ca�a szko�a opowiada o tym, jak jeden z Gryfon�w obudzi� si� w nocy oko w oko z najgro�niejszym przest�pc�. Chocia� wiele os�b zastanawia si�, czemu ojciec po prostu nie zabi� Rona. W ko�cu zosta� skazany za kilkana�cie morderstw.
To tyle, chcia�am Ci dostarczy� �wie�utkie i bardzo podniecaj�ce plotki ze szko�y przed gazetami. I nie martw si�, b�dzie dobrze. Twoja Rosemary.
PS.: Czuj� si� dziwnie po spotkaniu ojca. By� taki chudy, �e a� zrobi�o mi si� go �al. Wci�� si� nie otrz�sn�am z szoku, bo bardzo to prze�ywam, a to mi si� nie podoba.
Westchn�am, tr�c skronie palcami i wsta�am od kuchennego sto�u, przy kt�rym pi�am popo�udniow� herbatk�. Syriusz w�ama� si� do Gryffindoru! Ciekawe, jak to zrobi�. Znaj�c go, bardzo sprytnie. No i nie z�apali go.
Rosemary napisa�a, �e dzier�y� n�… Rozpru� nim kotary, ale dlaczego nie tkn�� Rona? Czy gdyby by� rzeczywi�cie tym, za kogo uwa�a go ca�y �wiat, oszcz�dzi�by ch�opca? Czy to nie jest kolejny dow�d na to, �e Syriusz nie jest morderc�? Tylko… dlaczego Ron?
Westchn�am, czuj�c, jak olbrzymi, kilkuletni kamie� spada mi z serca. Czu�am dziwn� nadziej�. Wreszcie jaki� namacalny dow�d na to, �e mam racj�, wierz�c w niewinno�� m�a! Oczywi�cie, wierzy�am zawsze, ale opiera�am to na intuicji i kalkulacji, a teraz mia�am drobny dow�d na to, �e mog� mie� racj�…
Przeczyta�am li�cik jeszcze raz. Czu�am zawsze rozpieraj�c� rado��, gdy czyta�am w gazecie lub w listach od dzieci i Remusa o tym, co robi m�j Syriusz. Czytaj�c s�owa „uciek�”, „przedosta� si�”, wyobra�a�am sobie jego �ywe cia�o, sk�r�, ko�ci pod t� sk�r�. Syriusz co� porabia�, wykonywa� czynno�ci, kt�re mo�na opisa� zwyk�ym s�owem. Istnia�! Nie by� legend�, bajk�, histori�, by� cz�owiekiem, �yj�cym cz�owiekiem, kt�rego obecno�ci mogli do�wiadczy� uczniowie szko�y. Nic nie napawa�o mnie wi�ksz� rado�ci� i wzruszeniem jak w�a�nie wizja �ywych, b�yszcz�cych oczu i ruchu �eber pod opi�t� sk�r�, okryt� tatua�ami…
***
Rosemary zapatrzy�a si� w ogie�. By� dopiero pocz�tek marca i �nieg ju� stopnia�, ale wci�� panowa� ch��d. Hermiona siedzia�a obok i przetrawia�a w milczeniu to, co us�ysza�a.
– Wiesz… – szepn�a tak, by tylko przyjaci�ka j� dos�ysza�a, przera�ona, ale zdecydowana. – Podejrzewa�am to od samego pocz�tku.
– Dlaczego? – zapyta�a Rosemary g�ucho, t�po patrz�c przed siebie.
– Macie te same nazwiska, wi�c domy�li�am si�, �e jeste�cie spokrewnieni – odpar�a Hermiona cicho. – Poza tym, m�wi�a� kiedy�, �e nie masz taty. Wydawa�o mi si� logiczne, �e gdyby Syriusz Black by� twoim ojcem, to by� to ukry�a.
– Dobrze mnie wyczu�a�… Wiedzia�am, �e si� domy�lisz…
– Rosemary… – zacz�a zmartwionym tonem Hermiona i po�o�y�a jej bezradnie d�o� na udzie. – Tak mi przykro… Ale, no wiesz… Chyba nie b�dziesz sta� po jego stronie, gdy zechce zabi� Harry’ego?
– Oczywi�cie, �e nie! – burkn�a Rosemary, nieco ura�ona.
– To musi by� dla ciebie bardzo trudne… Sama nie wiem, co bym zrobi�a na twoim miejscu! Ale pami�taj, �e masz moje wsparcie! Moje i… Rona…
Hermiona zamkn�a si� w sobie po tym stwierdzeniu. Rosemary zerkn�a na ni� przez rami� i odnotowa�a zawzi�to�� i smutek.
– Hermiono? – zagadn�a.
– Nic mi nie jest – mrukn�a br�zowow�osa. – Niekt�rzy po prostu… doprowadzaj� mnie czasem do do�� przygn�biaj�cego nastroju.
– Och, mogliby�cie si� przesta� k��ci�…
– Ja mu nic nie zrobi�am! – prychn�a Hermiona. – Je�eli Ronald nie jest w stanie zaakceptowa� faktu, �e Krzywo�ap jest kotem i naturalne jest, �e b�dzie polowa�, to ju� nie m�j problem!
– Ale�!... Parszywek by� dla Rona bardzo wa�ny! – zwr�ci�a uwag� Rosemary. – Powinna� mu chocia� to jako� zrekompensowa�, przynajmniej tyle…
– My�la�am, �e jeste� po mojej stronie…
– Bo jestem! Uwa�am, �e to rzeczywi�cie jest logiczne i nie jeste� wcale winna temu wszystkiemu, ale chocia� spr�buj zrozumie� Rona i jako� mu wybaczy� to wszystko…
– Chcia�abym si� z nim pogodzi�, ale najwyra�niej dla niego to poni�ej jego godno�ci! – oznajmi�a wynio�le Hermiona. – Nie my�l sobie, �e dla mnie to takie mi�e si� z nim k��ci�…
– To nie mo�esz go przeprosi�?
– Przeprosi�?! – zawo�a�a piskliwie Hermiona. – Za co mam go przeprasza�?!
– No za Parszywka…
– A on mnie przeprosi� za to, jak traktuje Krzywo�apa i mnie, przede wszystkim mnie?! Nie wyci�gn� do niego pierwsza r�ki, bo to nie jest moja wina! To nie ja zaatakowa�am Rona!
– Mia� prawo si� zirytowa�… Te� bym by�a smutna, gdyby Krzywo�ap ze�ar� Ataraksj�.
– Czy wszyscy zawsze musicie by� po jednej stronie? – warkn�a Hermiona. – �wietnie!
– Nie, Hermiono! Ja nie jestem po stronie Rona! Uwa�am, �e mia� prawo si� zirytowa�, ale przecie� to nie ty zjad�a� Parszywka, tylko kot, zwyczajny, naturalny kot! Chodzi mi o to, �e ostatnio si� cz�sto i zajadle k��cicie i oszale� mo�na! Harry’emu powinni�my pom�c, a nie si� k��ci�!
– Po prostu Ronald jest k��tliwy! – wzruszy�a ramionami Hermiona. – Ja nie chcia�am, �eby tak wysz�o. To nie ja wydar�am si� na niego przed ca�ym domem!
– Hermiono… – westchn�a Rosemary.
– Nie zaprz�taj sobie tym g�owy – obja�ni�a Hermiona. – Ja i Ron najwyra�niej nie mo�emy si� przyja�ni� normalnie! Tak ju� po prostu jest!
Rudow�osa westchn�a i odpu�ci�a, patrz�c w kominek. M�cz�ce by�o, �e o Parszywka rozlecia�a si� ich paczka przyjaci�. I nie wiadomo, czy kiedykolwiek Ron i Hermiona si� pogodz�.
Jedenastolatka i jej r�wie�nik przemierzali b�onia. By� ju� marzec, �nieg stopnia� i przypomina� o tym, i� nied�ugo czeka ich dwumiesi�czny powr�t do domu. Sara jako� tego wszystkiego nie widzia�a: wr�ci� do domu na wakacje pod Londyn, skoro jej tato pa��ta si� po okolicy, na p�nocy? Truchla�a na my�l, �e mog�aby si� na niego natkn�� na b�oniach, w ko�cu by� niebezpieczny. Ale czu�a, �e gdyby tylko zrozumia�, z kim ma do czynienia, to pewnie nie�mia�o rzuci�aby mu si� na szyj�. Nie wiedzia�a, sk�d ta potrzeba tulenia si� do ojca, kt�ry przecie� zabi� kilkunastu ludzi, wiedzia�a jedynie, �e nie potrafi mie� do niego �alu i swoim uczuciem do niego pr�bowa�aby go udobrucha�, uczyni� lepszym cz�owiekiem i mo�e by �a�owa� za grzechy?
Artemis niepewnie, k�tem oka przygl�da� si� swej towarzyszce, gdy Sara zawi�zywa�a w marszu swe czarno-rude kosmyki w wygodny, ko�ski ogon.
– Czy ja wiem, czy to dobry pomys�? – zapyta� ch�opiec nieco sceptycznie. – Ja si� go boj�.
– Gdyby wiedzia�, kim jeste� i do czego� zdolny, to on ba�by si� ciebie! – zadrwi�a z Artemisa Sara. – M�wi� ci, Hagrid jest w porz�dku! To m�j ojciec chrzestny i dusza cz�owiek!
– Du�a ta dusza… – mrukn�� pod w�sem Gryfon. – Du�a i z tego tytu�u pewno cholernie silna…
– Nie b�j si�, trz�siportku, �aska na ci� sp�yn�a i wyj�tkowo pozwol� ci si� schowa� za mnie!
– Jak my to zrobimy, skoro jeste� ode mnie dwa razy mniejsza? – Artemis podrapa� si� po �epetynie z nieco przyt�paw� min�.
– Mo�e si� skupisz i przybierzesz kolor otoczenia?
– Nie, mam lepszy pomys�! – wyszczerzy� z�by ch�opiec.
– Do mojego buta wst�p zakazany! Nie my�l sobie!
– Ochromia�a�?! Bym tam zdech� z powodu p�kni�cia �ba od smrodu! – Artemis z�apa� si� za g�ow�. – Chcia�aby� potem sprz�ta� m�j m�zg ze swej skarpetki?!
– C�, jako� dziwnie mam wra�enie, �e by�aby sucha… – Sara zarechota�a m�ciwie i umkn�a przed kuksa�cem. – No to jaki masz pomys�, Panie G�upolu?
– Mo�esz mnie sprytnie przemyci� pod swoj� szat�! Kamufla� gwarantowany i super zabawa! – wyszczerzy� si� szelmowsko Artemis. Sara zamachn�a si� na niego, by zdzieli� w smo�owaty, durny �eb, a on wyda� dziki wrzask o takiej mocy, �e Sara ju� widzia�a oczyma wyobra�ni, jak olbrzymia ka�amarnica w swym jeziorze mn�stwo jard�w dalej odp�ywa w przeciwnym kierunku pospiesznie, zatykaj�c mackami te miejsca, gdzie ludzie mieli uszy i klnie monotonnie, jak stary marynarz, a z otworu g�bowego wydobywa si� kaskada b�belk�w z ka�dym niecenzuralnym s�owem.
Artemis, wci�� wyj�c dziko, rzuci� si� do ucieczki przed siebie. Sara postanowi�a si� zabawi� kosztem sp�oszonego kolegi i tak, by nikt nie widzia�, podlecia�a do niego pionowo udaj�c w powietrzu, �e biegnie. To ci dopiero by�aby sensacja, gdyby okaza�a w pe�nej krasie swe zdolno�ci wampira! Bezszelestnie wyros�a za plecami uspokojonego ju� Artemisa, kt�ry truchta� przed siebie znudzony, nie zwracaj�c uwagi na to, co za nim. Lecz gdy zreflektowa�, �e za jego plecami pojawi�a si� nagle istota ludzka, rozwar� paszcz�k�, wrzasn�� wysoko, pot�pie�czo i ochryple i z oczami wy�a��cymi z czaszki, machaj�c r�koma jak dwoma m�ynami, pogna� przed siebie, jakby go chimera w zad uk�si�a. Sara ze �miechu zakrztusi�a si� �lin� i zary�a twarz� w muraw�, trac�c kontrol� nad cia�em. �miech i tarzanie po marcowej murawie i kamiennych stopniach okaza�o si� zbawienn� kuracj�. Unios�a g�ow� znad ziemi i gdy zobaczy�a, �e Artemis par� stopni ni�ej tak�e umiera ze �miechu, sama zn�w dosta�a ataku weso�o�ci. Nie ma co, przebywanie z Greengrassem mia�o swe plusy. Kiedy ju� och�on�a, zobaczy�a ze zdziwieniem, �e nad ni� stoi jakie� dziecko i z trosk� si� jej przygl�da. Rykn�a �miechem na widok miny tego kogo�.
– Eee… Black, co si� sta�o? Pierwszy raz ci� widz� w takim stanie…
Z�ote fale zata�czy�y na s�odkiej, dzieci�cej i niewinnej buzi jej kolegi z Gryffindoru, Felixa Hectora. By� jak zwykle bardzo blady i jego dziwaczne, �wiec�ce ��tawo oczy wygl�da�y na tym tle do�� upiornie. Sara wsta�a i otrzepa�a si�, u�miechaj�c rado�nie do sp�oszonego Felixa. Chocia� by�a ma�a i niska, on by� mniejszy od niej.
– Gdzie zgubi�e� swego niepokoj�cego kumpla? – zapyta�a.
– Nie chc� bra� ze sob� Thaddeusa… – obja�ni� z lekkim zak�opotaniem Felix. – On, no wiesz… Boj� si�, �e wysadzi chatk� Hagrida ziewni�ciem, albo zrobi inny krater…
– No tak, twe obawy s� s�uszne, rycerzu o ma�ym wzro�cie! – obja�ni� wynio�le Artemis, k�aniaj�c si� w pas, gdy ju� wspi�� si� ku Sarze i Felixowi.
– Idziesz do Hagrida, tak, jak my! Mo�e p�jdziemy razem? – zapyta�a Sara.
Felix zgodzi� si� uprzejmie, ale Sara zastanawia�a si�, czy nie dla �wi�tego spokoju. Ruszyli zatem razem w kierunku chatki, prowadz�c lu�n� rozmow�.
– Siemacie! – zagrzmia� gajowy, gdy otworzy� im drzwi. – W�a�cie i to migiem. Nie powinni�cie si� pa��ta� po b�oniach, cholibka…
– Hagridzie, luzik! – wyszczerzy� si� Felix, ale nawet kiedy pr�bowa� wygl�da� na wyluzowanego, i tak sprawia� wra�enie nieco sp�oszonego dziecka.
Szybko, jakby w plecy dysza� im zbieg�y morderca, wpakowali si� do chatki Hagrida. Ten usadzi� ich w olbrzymich fotelach i nala� do kube�k�w herbaty.
– Nie powinni�cie tu przychodzi�. – burkn�� Hagrid. – To bardzo niebezpieczne i mo�ecie mie� k�opoty. Wiem, co m�wi�. Wszystko gra, Saro?
Dziewczynka kiwn�a g�ow� i zrozumia�a, �e jej ojciec chrzestny pyta o samopoczucie zwi�zane z jej tat�. Nie czu�a jednak teraz jakich� z�ych emocji - siedzia�a i pi�a herbatk� w mi�ym gronie.
– A ciebie nie znam! – zagrzmia� Hagrid, obserwuj�c swymi b�yszcz�cymi oczyma Artemisa.
– W�a�ciwie, to po co tu przyszed�e�? – zagadn�a Sara Felixa, kt�ry siedzia� obok niej, podczas gdy Hagrid oswaja� wci�� nieco sztywnego Greengrassa.
– Lubi� rozmawia� z Hagridem – obja�ni� Felix. – Cz�sto si� w��czy�em w tym miejscu i zamieni�em z nim s��wko i dwa… Czasem wi�c go odwiedzam. A ty?
– To m�j ojciec chrzestny! – rzek�a z dum� Sara.
– No to dobrze… – blondynek jakby zmarkotnia� i spu�ci� wzrok. – Ja nie mam nawet zwyk�ego ojca, a co dopiero chrzestnego…
– Ja te� nie mam ojca… – westchn�a Sara.
– Naprawd�? Czyli nie jestem sam – Felix u�miechn�� si� smutno. – Umar�? Odszed�?
– Umar�… A tw�j?
– Nie chc� o tym m�wi�… Powiedzmy, �e nie mia�em szcz�cia do posiadania ojca…
– To zabawne, gdy m�wisz, �e nie mia�e� szcz�cia – zwr�ci�a uwag� Sara. – W ko�cu twoje imi� oznacza w�a�nie „szcz�liwego”.
– C�, moje imi� zosta�o mi nadane z ironii… – rzek� kwa�no ch�opiec.
– Co masz na my�li? – zdziwi�a si� Sara.
– To, �e �r�d�o mojego istnienia jest zupe�nie niezgodne ze s�owem „szcz�cie”.
Sara poczu�a si� niezwykle zafrapowana i uwa�nie przygl�da�a si� dziwnym, z�otym oczom Felixa, kt�ry nie patrzy� w jej stron�, tylko na swe kolana. Co mia� na my�li? Wida� by�o, �e nie chcia� uchyla� r�bka tajemnicy, ale Sara prawie j�kn�a z rozpaczy, gdy zda�a sobie spraw� z tego, �e si� niczego nie dowie od zagadkowego kolegi.
Zerkn�a na Artemisa z rezygnacj� i obserwowa�a, jak ch�tnie produkuje si� w rozmowie z jej ojcem chrzestnym. Ucieszy�a si�, �e mu przeszed� strach i pocz�a bezwiednie obserwowa� ch�opca.
Przeszed� j� okropnie silny i przyjemny, a zarazem z�owrogi dreszcz, kt�ry sprawi�, �e podskoczy�a prawie. Obserwuj�c Artemisa i jego �adn� buzi� i czarne, nieco faluj�ce w�osy, poczu�a tak� ogromn� ch��, by go zje��. ZJE��.
Przera�ona, poderwa�a si� na r�wne nogi.
– Saro! – zdziwi� si� Hagrid i ch�opcy popatrzyli na ni�. – Co jest?
– Nic… – szepn�a i opad�a na fotel, wstrz��ni�ta.
Tak, chyba zapomnia�a dzi� o eliksirze przeciwko �aknieniu. Jak mog�a pope�ni� taki b��d? Co za okrutne uczucie, taka nieposkromiona ��dza, pragnienie kogo�, posiadanie go, ale po��czone ze zwyczajnym, „kuchennym” apetytem. Jakby widzia�a przed sob� nale�niki, kt�re bardzo chcia�a zje�� (o ile w og�le mo�na chcie� co� je��!) i jednocze�nie po��da�a ich jako partnera. Dlaczego akurat Artemis? Czemu czu�a, �e jest niebezpieczna akurat dla tej jedynej osoby w szkole, kt�ra otwarcie okazywa�a jej wiern� sympati�? Wci�� otumaniona siln� ch�ci� wch�oni�cia Artemisa, wpatrzy�a si� w inn� stron�, w siedz�cego pod �cian� hipogryfa. Nie mog�a spojrze� na przyjaciela.
Nicholas, nuc�c jaki� przeb�j zas�yszany w magicznym radio, doda� do kocio�ka gar�� tojadu. Salon Krukon�w pustosza�, poniek�d dlatego, �e czas by�o spa�, ale niewykluczone by�o, �e to przez smr�d, jaki wydziela� ma�y kocio�ek. Nicholas si� tym odorem specjalnie nie przejmowa�, przyzwyczajony do� ju� do�� dobrze, poza tym ceni� sobie w�a�ciwo�ci odstraszaj�ce wywaru. Kiedy przez salon przesz�a grupka rozchichotanych dziewcz�t z jego roku, w tym Cho, wszystkie poza Chink�, czyli Marietta, Priscilla, Kendra i Natalie ostentacyjnie da�y do zrozumienia, co my�l� o zapaszku. Kaszla�y, zatyka�y nosy i wachlowa�y d�o�mi przed przypudrowanymi noskami, zerkaj�c z obrzydzeniem na Nicholasa. Ten obdarzy� je w zamian szerokim, szelmowskim, z�batym u�miechem, ciesz�c si� w duchu na ich reakcj� szyderczo, a Cho odwzajemni�a u�miech przyja�nie. Nicholas poczu� si� jak w czternastym niebie i odprowadzi� je wzrokiem, dop�ki nie znik�y na kr�conych schodach. Rozochocony powr�ci� do eliksiru, z trudem pr�buj�c si� zn�w skupi�.
– Aj! – sykn��, odgarniaj�c z czo�a grzyw� prostych, ciemnobr�zowych k�ak�w, gdy� eliksir zasycza� i zrobi� si� sraczkowaty, zamiast r�owy. Westchn�� ze znu�eniem, przeklinaj�c swoje chwilowe skupienie na Cho i podrapa� si� za kud�atym uchem, zachodz�c w g�ow�, jak m�g�by naprawi� b��d. Co takiego doda�, �e eliksir przybra� tak skrajnie inny kolor?
– Tojad doda�em… – mrukn�� do siebie, je�d��c palcem po przepisie. – Po tojadzie powinien by� sproszkowany z�b wilka, ale od razu… Cholera, nie trzeba by�o tyle czeka�…
– Mo�e ukrusz� ci jeden z�bek wilka i wrzucisz go teraz?
Zanim Nicholas si� ogarn��, co, gdzie, jak i dlaczego, jakie� drobne, aczkolwiek silne przedramiona oplot�y go od ty�u. Oniemia�, zupe�nie przera�ony i skonfundowany. W nozdrzach poczu� przyjemny zapach, przywodz�cy na my�l kobiet�, ale istota zagarn�a go do siebie, przycisn�a i… unios�a si� z nim par� cali nad dywanem. Pi�tnastolatek os�upia� i warkn��, pr�buj�c si� wyrwa�, ale widzia� jedynie swoje dyndaj�ce stopy, oddalaj�ce si� od ziemi, a potem… wyfrun�� na zimn�, marcow� noc, taszczony przez nieznanego porywacza.