No, Wampirzyco, bardzo Ci dzi�kuj� . I wszystko (no dobra, prawie wszystko ) wyja�ni si� w kr�tkiej, ale tre�ciwej nast�pnej notce. Pozdrawiam moich nielicznych czytelnik�w i zapraszam do Hermionki.
Przesta�em ju� w og�le uwa�a� na lekcji. Kiedy� przynajmniej stara�em si� s�ucha� McGonagall, ale teraz jako� odechcia�o mi si� bezskutecznie pr�bowa� zamienia� mysz w ig��.
Rose. Co to by�a za dziewczyna? Czym si� kierowa�a? Strachem? Zastanowi�em si�. Co je�eli kto� j� torturowa�, a ona chce si� na nim zem�ci�? Chyba powinienem to komu� powiedzie�. Po pierwsze: nie wolno u�ywa� zakl�� po lekcjach, po drugie: zakl�cia niewybaczalne s� niewybaczalne. Pierwszy pow�d do mnie jako� nie przemawia�, ale drugi- owszem. Ja nigdy nie pr�bowa�bym u�ywa� t a k i c h zakl��. Ale ona najwyra�niej nie by�a mn�.
P�aka�a- przypomnia�em sobie. Wtedy, kiedy wszed�em do znikaj�cego pokoju… Nagle si� ockn��em. Drzwi! Mia�em je obejrze� ju� dawno, dawno temu! Nie zrobi�em tego. Obieca�em sobie, �e zrobi� to od razu po lekcji.
-Longbottom.- powiedzia�a ostro McGonagall.- Czy ty chocia� pr�bowa�e� zamieni� t� mysz?
Z min� winowajcy spu�ci�em g�ow� i z uwag� wpatrywa�em si� w swoje czarne buty. Widzia�em jak pani profesor wzdycha z rezygnacj�.
-Zostaniesz ze mn� po lekcji.- oznajmi�a.
I tak upad� m�j wspania�y plan odkrycia tajemnicy Znikaj�cych Drzwi.
*
-Longbottom, widz�, �e czym� si� martwisz.- zacz�a McGonagall patrz�c si� na mnie z uwag�.- Wiesz, �e mo�esz mi o tym powiedzie�? Postaram ci si� pom�c. Nauczyciele, nie s� tylko po to, �eby kara�, czy uczy�. Wiem, �e nie masz �atwo- twoja babcia jest bardzo wymagaj�ca- dlatego chcia�abym, �eby� zrozumia�, �e my- nauczyciele- nie jeste�my potworami. Chcia�by� mi co� powiedzie�?
Jej ton g�osu- �agodny, spokojny, prawie czu�y- zaskoczy� mnie. Nie podejrzewa�em, �e McGonagall mog�aby si� do mnie w ten spos�b odezwa�. Oczywi�cie, nie by�a jakim� mutantem, potworem, czy innym gadem, ale kojarzy�a mi si� raczej z kim� surowym, trzymaj�cym si� sztywno wyznaczonych sobie i innym zasad. Zastanowi�em si�. Mia�em jej teraz opowiedzie� o Rose? To by�a jedyna okazja. Innej mog�em nie dosta�. Rose mia�a jakie� usprawiedliwienie- to na pewno. Ale co z tego? Czy takie post�powanie, mog�o cokolwiek usprawiedliwi�? Raczej nie. Ju� otwiera�em usta, aby wyja�ni� McGonagall, co my�l� o c�rce Dumbledore’ a, ale przed oczami pojawi�a mi si� jej twarz. Blada, z �agodnym spojrzeniem.
-N… nie.- wyduka�em w ko�cu.
Zbeszta�em si�. Co ja wyprawiam? Ona rzuca�a zakl�cia niewybaczalne, jak doros�a osoba, z wieloletnim do�wiadczeniem. Przemkn�o mi przez g�ow�, jedno s�owo- wampir. Odrzuci�em je natychmiast. To by�o niedorzeczne! Wampiry nie istnia�y. Owszem, czarodzieje tak, ale nie wampiry! Obce gatunki! Mo�e jeszcze UFO? Wilko�aki? Mutanty? Nie, nie, nie. Chyba powinienem si� przespa�, je�eli takie pomys�y chodz� mi po g�owie.
Nie zwr�ci�em nawet uwagi na McGonagall, kt�ra patrzy�a si� na mnie z niepokojem. Pogr��ony we w�asnych rozmy�laniach wyszed�em z sali.
-Dzi�kuje.- mrukn��em tylko cicho, wychodz�c.
Postanowi�em od razu przej�� do Znikaj�cych Drzwi. Im szybciej dowiem si�, co jest grane tym lepiej. Mo�e przy okazji spotkam gdzie� Rose, us�ysz� jak�� plotk� o stanie zdrowia Goyle’ a? Pogr��ony w rozmy�leniach, doszed�em do miejsca, gdzie powinno znajdowa� si� wej�cie do tajemniczego pokoiku. Nic, czysty marmur. Beznadzieja. Dotkn��em zimnej �ciany, chc�c wyczu� jakie� drgawki, albo wgniecenie. Nic. Obejrza�em si� za siebie. Musia�em wygl�da� jak idiota. Idiota, chory na umy�le.
-Cze��.- us�ysza�em g�os za swoimi plecami.
Wzdrygn��em si� i szybko za siebie odwr�ci�em. Za mn� sta�a pi�kna jak zawsze Rose. Nie u�miecha�a si�, ani nie p�aka�a. By�a bardzo powa�na.
-Mog�abym z tob� porozmawia�?- spyta�a patrz�c si� na mnie.
Skin��em g�ow�. Rose wyci�gn�a r�k� i si�gn�a za klamk� znajduj�c� si� za mn�. Ze zdziwienia otworzy�em oczy. Co to mia�o by�? Ogl�dam �cian� sam- drzwi nie ma. Przychodzi Rose- drzwi si� pojawiaj�? Wytrzeszczaj�c oczy, wszed�em za dziewczyn� do pokoju. Kiedy przej�cie zamkn�o si� z g�o�nym trzaskiem, podskoczy�em nerwowo. Ba�em si�. Tak, ba�em si� dziewczyny! Ba�em si� c�rki Dumbledore’ a! Ba�em si� Rose! By�em �a�osny. Czarnow�osa zauwa�y�a m�j odruch i westchn�a cicho.
-Nic ci nie zrobi�.- po czym usiad�a na sofie i poklepa�a miejsce ko�o siebie.- Usi�d�.
Spojrza�em si� na ni� z pow�tpiewaniem, ale pos�usznie spe�ni�em pro�b�. Rose spojrza�a si� mi g��boko w oczy. Nadal by�y czarne, ale patrzy�y na mnie z uczuciem- l�kiem, smutkiem, nadziej�.
-Czy chcia�by� wys�ucha� mojej historii?- spyta�a.
Skin��em g�ow�.
Rozmowa z Dumbledore' em i zakl�cia niewybaczalne Dodał Nevill Wtorek, 14 Lipca, 2009, 16:07
T� notk� dodaj� tylko dlatego, poniewa� zobaczy�am upragniony 1 komentarz pod Wpisem Si�dmym. Ale prosz� Was- komentujcie wi�cej!!
Odwr�ci�em si� gwa�townie. Ale za mn� sta� tylko Harry. Jego zielone oczy przygl�da�y mi si� badawczo, ale stara�em si� robi� wra�enie, �e si� tym nie przejmuje. Tak naprawd�, ca�y wrza�em w �rodku. Czy dowiedzia� si� o Znikaj�cych Drzwiach, p�aczu Rose, li�cie do babci, albo o innych rzeczach, kt�rych nie powinien wiedzie�?
-Porozmawia�em z Dumbledore’em.- powiedzia� normalnym tonem, ale zielone oczy wci�� wpatrywa�y si� we mnie podejrzliwie.
-C… co?- spyta�em do ko�ca nie rozumiej�c.
-Porozmawia�em z Dumbledore’em.- powiedzia� znowu Harry.- O Malfoy’u.
-Och, tak! Tak!- moja blada twarz zn�w zacz�a przybiera� rumie�c�w. Tylko o to chodzi�o!- I co?
-Chce z tob� m�wi�.- odpar�.
-Kto?- nadal nie rozumia�em.
-Dumbledore.
Popatrzy�em si� na niego niedowierzaj�c. Dyrektor chcia� rozmawia� z e m n �? Po co? Przecie� Harry mu wszystko wyja�ni�. Zreszt�, nie by�o tego wiele. W ko�cu to tylko informacje o tym, co widzia�em i co o tej sprawie my�l�. Poza tym, kto powiedzia�, �e moje przypuszczenia s� s�uszne? Mo�liwe, �e to by� farbowany blondyn, kt�ry teraz jest kruczoczarny. Wci�� maj�c oczy szeroko otwarte, pod��y�em za Harry’m.
Nagle dotar�o do mnie, �e jeszcze nigdy nie widzia�em gabinetu dyrektora. Chyba nikt nie widzia�, opr�cz Harry’ego, kt�ry teraz prowadzi� mnie przez schody. Jego zielone oczy uwa�nie bada�y drog�. Do g�owy przysz�a mi my�l, �e mo�e nie powinni�my tutaj by�, ale dlaczego? Zabronione by�o odwiedzanie profesor�w?
W ko�cu doszli�my do celu. Stan�li�my przed wielkim gargulcem, kt�ry zas�ania� �cian�.
-Kocio�kowe pieguski.- powiedzia� Harry stanowczo, na co pos�g odskoczy�, ukazuj�c przej�cie i ci�gn�ce si� w g�r� schody.
-Dyrektor ju� czeka.- doda� tylko pos�g.
Zaskoczony wszed�em za Harry’m i stwierdzi�em, �e znajduje si� tu tylko kilka pierwszych schod�w, natomiast drzwi widzia�em daleko w g�rze. Pytaj�co spojrza�em na przyjaciela, ale on tylko u�miechn�� si� tajemniczo. Schody ruszy�y. Paln��em si� r�k� w czo�o- pewnie, �e schody si� porusza�y! W ko�cu to gabinet dyrektora Hogwardu! Komu chcia�oby si� pokonywa� tyle stopni, by napi� si� herbaty?
Po kr�tkiej przeja�d�ce dotarli�my do du�ych, d�bowych drzwi (nie zauwa�y�em na nich ani jednej rysy). Harry zapuka� lekko.
-Prosz� wej��.- odezwa� si� kto� z wn�trza pokoju.
Cicho otworzy�em drzwi (nie zaskrzypia�y ani razu) i wszed�em do �rodka. Kiedy ujrza�em wn�trze nogi si� pode mn� ugi�y.
W oczy najbardziej rzuca� si� przepych i luksus, kt�ry bi� ze wszystkich rzeczy znajduj�cych si� w gabinecie. Zdobione obrazy, w z�otych ramach; ozdobne, drewniane szafy, kredensy i p�ki; posrebrzane i poz�acane wykrywacze z�odziei, globusy i inne podobne ozdoby. Zauwa�y�em nawet z�ocist� klatk� dla ptaka, a w niej pi�knego, du�ego Feniksa.
Z tego wszystkiego wyr�nia�o si� tylko proste, drewniane biurko i zwyczajne obrazy przedstawiaj�ce poprzednich dyrektor�w szko�y. Za krzes�em, natomiast siedzia� Albus Dumbledore.
-Witajcie, siadajcie, rozgo��cie si� i czujcie jak u siebie w dormitorium.- powiedzia� z u�miechem, wyczarowuj�c dla nas dwa wygodne krzes�a.
Nadal zdziwiony i przyt�oczony luksusem gabinetu skierowa�em si� w stron� krzes�a.
-Panie Longbottom.- powiedzia� profesor.- Chce mo�e pan cytrynowego dropsa?
-S�ucham?- spyta�em zdziwiony sadowi�c si� na siedzenie.
-Cytrynowego dropsa.- powt�rzy� dyrektor, podaj�c mi paczuszk� ��tych cukierk�w- To takie cukierki mugoli. Naprawd� polecam.
-Eee… nie dzi�kuje.- odpar�em oszo�omiony.
-Harry, skosztujesz?
-Dzi�kuje, profesorze.- powiedzia� przyjaciel si�gaj�c po cukierka i wk�adaj�c do buzi.
Ze zdziwienia musia�em pokr�ci� g�ow�. Przede wszystkim gabinet dyrektora wyobra�a�em sobie troch� inaczej. My�la�em, �e jest mniejszy i bardziej skromny- do Dumbledore’a w og�le nie pasowa�a pycha i przepych. Dla mnie zawsze by�o to pokoik z �cianami z drewna, drewnian� pod�og�, biurkiem i kilkoma obrazami. Po drugie zainteresowa� mnie Feniks. To mi ju� bardziej pasowa�o do dyrektora. Ptak, kt�ry leczy rany w�asnymi �zami. Zastanawia�em si�, czy to Fawkes, o kt�rym opowiada� mi kiedy� Harry. Spojrza�em jeszcze raz w stron� klatki- ten ptak uratowa� kiedy� mojego przyjaciela. Zdawa� sobie z tego spraw�? Raczej nie…
-Panie Longbottom, pozwolisz, �e b�d� si� zwraca� do pana po imieniu. Ta forma mnie strasznie m�czy.- zwr�ci� si� do mnie Dumbledore.
-Dobrze, panie profesorze.
-�wietnie! A wi�c skupmy si� na istocie sprawy. Harry opowiedzia� mi ju� troch� o twoich podejrzeniach, ale potrzebne mi szczeg�y.
Przytakn��em.
-Przede wszystkim, czy jeste� pewny, �e osoba by�a twojego wzrostu?
-Tak, profesorze.- odpar�em.- To znaczy, tak mi si� wydaje. Tak s�dz�. Posta� zosta�a dobrze o�wietlona zakl�ciem, ale �eby tak dok�adnie okre�li�… Dobrze si� rysowa�a na tle drzew… Kontury…
-Rozumiem. Czy jeste� pewny, �e to by� g�os m�ski?
-Tak, ca�kowicie, panie profesorze.- odpowiedzia�em stanowczym g�osem, kt�ry sam mnie zaskoczy�.
-Widzia�e� jeszcze jakie� szczeg�y dotycz�ce wygl�du?
-Nie, profesorze.
-Opisz mi dok�adnie ca�� sytuacj�.
Zacz��em opisywa�. M�wi�em i m�wi�em i m�wi�em, a� w ko�cu zupe�nie zasch�o mi w gardle. Dziwne, zwa�ywszy, �e sytuacja by�a do�� kr�tka. W sumie tylko us�ysza�em krzyk. Nie licz�c szczeg��w.
-Potem widzia�em ju� tylko, jak ta osoba idzie do Zakazanego Lasu. A raczej biegnie. Panie profesorze…- zacz��em, ale nagle kto� wszed� do pokoju.
Kto� o d�ugich czarnych w�osach, zielonych oczach i szczup�ej sylwetce. Rose. Serce zacz�o mi szybciej wali�. W gabinecie zaleg�a taka cisza, �e wydawa�o mi si�, �e wszyscy je s�ysz�. Raz dwa, raz dwa, raz dwa. Kiedy wzrok dziewczyny spocz�� na mojej twarzy, t�tno gwa�townie mi przy�pieszy�o. Raz dwa trzy, raz dwa trzy, raz dwa trzy. Rose zamruga�a, a jej mina nabra�a srogiego wyrazu.
-Nie b�d� przeszkadza�.- mrukn�a tylko i wysz�a trzaskaj�c drzwiami.
-Nie przejmujcie si� ni�.- powiedzia� wyra�nie strapiony dyrektor.- Taki wiek. Mo�ecie ju� i��.
Wyszed�em razem z Harrym. Za drzwiami sta�a w�ciek�a jak osa Rose. Wesz�a szybko do pokoju i zamkn�a za sob� drzwi. Strapiony ponuro westchn��em. Czemu mnie tak bardzo nienawidzi�a?
*
Zacz�a si� lekcja eliksir�w. Ku mojemu przera�eniu przerabiali�my eliksir wieloskokowy. Czemu by�em przera�ony? Ot�, takiego skomplikowanego eliksiru, nigdy nie widzia�em na oczy. Ba! Nawet o nim nie czyta�em. Wprawdzie ma�o czytam gazet o eliksirach, ale pomimo to… Snape jak zawsze musia� odezwa� si� do mnie z�o�liwie:
-No i co, Longbottom?- spyta�.- Cia�o przerasta mo�liwo�ci?
�lizgoni zgodnie zarechotali, natomiast Harry popatrzy� na mnie wsp�czuj�co. W�a�nie uczyli�my si� o sk�adnikach eliksiru, kiedy drzwi niespodziewanie si� otworzy�y. Z uniesion� wysoko g�ow� i determinacj� w oczach wkroczy�a Rose. Wszyscy wpatrywali si� w ni� otwartymi oczami. C�rka dyrektora jeszcze nigdy nie ucz�szcza�a na publiczne lekcje. Podejrzewa�em, �e uczy j� jej ojciec, ale kto to wie? Mo�e w og�le si� nie pobiera�a nauk?
-Witaj.- powiedzia� zimno Snape, po czym rozejrza� si� po sali, a na jego twarz wst�pi� z�o�liwy u�mieszek.- Usi�dziesz ko�o Longbottoma, bo tylko tam jest jeszcze wolne miejsce. Przykro mi, �e musia�a� trafi� akurat na niego, bo on przecie� nie potrafi nawet odpowiedzie� mi nie j�kaj�c si�.
Sala wype�ni�a si� cichymi chichotami, a �lizgoni zni�yli si� nawet do gwizd�w. A� czu�em, �e p�on�. Nie by�em w�ciek�y- by�o mi po prostu bardzo, bardzo, bardzo, bardzo g�upio. Spu�ci�em wzrok, a w mojej g�owie pojawi�a si� kompromituj�ca my�l: „Czemu akurat ja?”. Zastanawiaj�c si� nad tym faktem, jednocze�nie obserwowa�em Rose. Jej twarz nadal by�a nieprzenikniona. Czasami mia�em wra�enie, �e Snape udzieli� jej paru wskaz�wek, jak nie okazywa� swoich uczu�. Nadal trzymaj�c g�ow� wysoko uniesion� usiad�a na miejscu obok mnie. Z przykro�ci� stwierdzi�em, �e nawet si� na mnie nie spojrza�a. Zupe�nie mnie ola�a. Moja samoocena jeszcze bardziej spad�a, chocia� nie mia�em poj�cia jak to mo�liwe- by�a ju� i tak wystarczaj�co niska. Wr�cz zerowa.
Snape znowu zacz�� co� t�umaczy�, ale ja ju� odp�yn��em. Ukradkiem zerka�em na Rose. Co� mnie w niej przyci�ga�o, nie mog�em oderwa� od niej oczu. Ona mnie fascynowa�a, ale jednocze�nie przera�a�a. Jej d�ugie czarne w�osy, zakrywa�y jej blad� twarz. Wygl�da�a jak… wampir. Pr�bowa�em si� za�mia� w duchu, ale co� mi nie wysz�o. Postanowi�em skupi� si� na innych pozytywnych cechach dziewczyny. Mo�e oczy? Du�e i ciemnozielone. Pi�kne. I w�a�nie wtedy na mnie zerkn�a. Otworzy�em usta ze zdziwienia. Czy to by� przypadek? A mo�e �wiat�o pada�o inaczej ni� w Wielkiej Sali? Albo mia�em urojenia, albo jej oczy zmieni�y kolor na czarny. Otrz�sn��em si�. Dosta�em drgawek. Snape spojrza� si� na mnie z odrobin� niepokoju i pogardy.
-Longbottom, a ty co tutaj nadal robisz? Biegnij do piel�gniarki!
Pos�usznie wsta�em i wyszed�em z sali. Jej oczy… Nie mog�c przesta� o tym my�le� pobieg�em prosto przed siebie. W ko�cu dosta�em si� przed drzwi do dormitorium. Otworzy�em je i poleg�em na ��ku. Moje serce wali�o jak oszala�e, po czole sp�ywa�y str�ki potu, nadal dr�a�em. Co to by�o? Jej oczy… Pi�kna ziele�, zamieni�a si� w… czer�. Jak? Jak? Powtarza�em to pytanie w my�li, nie mog�em si� opanowa�. Czemu to tak na mnie zadzia�a�o? Mo�e to po prostu �wiat�o inaczej pada�o? Czemu zareagowa�em tak gwa�townie!? My�l�c nad tym powoli si� uspokaja�em. Wzi��em par� g��bokich oddech�w i spojrza�em na zegarek, le��cy na mojej szafce nocnej. Lekcja ju� si� sko�czy�a, ale w�tpi�em, czy kto� zabra� moje rzeczy z sali. G��boko nabieraj�c powietrza do p�uc, wyszed�em do hollu.
Par� os�b przes�a�o mi pogardliwe spojrzenia. Zadziwiaj�ce, jak szybko wie�ci rozchodz� si� po Hogwarcie. Lekko dr��cym krokiem ruszy�em przed siebie. Mia�em nadziej�, �e sala eliksir�w jest jeszcze otwarta. Je�eli nie, b�d� musia� opu�ci� pocz�tek transmutacji. W�tpi�em, �eby McGonagall usprawiedliwi�a mi to sp�nienie. Dotar�em wreszcie przed drzwi. Popchn��em je lekko i z ulg� stwierdzi�em, �e bez trudu si� otworzy�y. Spokojnie wszed�em do �rodka, kiedy nagle…
-Crucio!- wrzasn�a blada dziewczyna, kieruj�c r�d�k� na paj�ka.
Patrzy�em os�upia�y, jak biedny owad zwija si� z b�lu. Przypomnia�em sobie rodzic�w. Ich twarze. Rose. Co ona robi�a?
-Przesta�!- wrzasn��em.
S�dz�c po tym, jak si� na mnie spojrza�a, zdecydowanie za g�o�no. Ale co ja na to mog�em poradzi�? To nie ja ucz� si� zakl�� niewybaczalnych, w zamkni�tej sali eliksir�w.
Blada twarz dziewczyny patrzy�a na mnie przera�ona. Ze zdziwieniem ujrza�em… �zy. Jedna za drug� skapywa�y jej po policzkach. Nie mia�em poj�cia co robi�. Uciec? Powiedzie� co�? Milcze�? A mo�e j� przytuli�? Nie, nie, nie i jeszcze raz nie!
-Co… co ty teraz o m… mnie my�lisz?- spyta�a szlochaj�c.
Dziwne pytanie. Sta�em tam przera�ony i nie wiedzia�em co powiedzie�. Co ja o niej my�la�em? Przera�a�a mnie, to na pewno. Ba�em si� jej. Ona rzuca�a zakl�cie niewybaczalne. �wiczy�a je. Po co? Kogo chcia�a dr�czy�? Ona nie wiedzia�a jaki to b�l. Ja te� nie, ale z �atwo�ci� mog�em si� domy�li�. Rose widocznie tego nie rozumia�a. Nie potrafi�a tego odczu�. I nagle odpowied� przysz�a �atwo.
-Czuj� odraz�. Do ciebie.- po czym mimowolnie skrzywi�em si�.
Co ja robi�?- beszta�em si� w my�lach. Ona rzuca zakl�cia niewybaczalne, jak jaki� Sam- Wiesz- Kto! Sk�d mog�em wiedzie�, �e nie rzuci go na mnie? Sk�d si� u mnie wzi�a ta przekl�ta odwaga? Czemu ja to powiedzia�em? Jak ja to wymy�li�em? Musia�em skrzywi� si� ponownie, bo w g�owie zacz�� pulsowa� mi t�py b�l. Nie chcia�em okaza� jej, �e p�kam. Mimo, �e prawie umiera�em ze strachu.
-Brzydzisz si� mnie?- spyta�a p�acz�c jeszcze bardziej.- Czemu? Dlaczego? Nic o mnie nie wiesz! Nie wiesz, czemu robi� to co robi�!
Zastanowi�em si� nad jej s�owami. Faktycznie nie wiedzia�em.
-To mi wyja�nij.- o�wiadczy�em.
Po raz kolejny nie mog�em zrozumie�, sk�d wzi�a si� u mnie taka odwaga. Mo�e to dlatego, �e tak bardzo si� ba�em, zacz��em by� odwa�ny? Te dwa uczucia ��czy cienka granica. Jak rado�� i smutek. Tylko sk�d ja to wiedzia�em?
-Nie mog�. Uwierz mi, nie mog�.- powiedzia�a.
Mia�a czerwone, podpuchni�te oczy, plamy na policzkach i b�agaln� min�. Pomimo, �e nie wygl�da�a ju� tak �adnie, nie mog�em jej zostawi� na pastw� losu.
-Rose, co si� dzieje?- spyta�em.
Chcia�em do niej podej��, obj�� j� ramieniem, pocieszy�. Ale nie potrafi�em. Nie mia�em do�wiadczenia z dziewczynami. W niczym nie mia�em do�wiadczenia, a nie chcia�em jej urazi�. Poza tym, nie chcia�em si� ruszy�. Gdybym zrobi� krok do przodu, kto wie, czy bym nie upad�?
-Ja… wyja�ni� ci p�niej. Teraz musz� i�� na lekcje.- mrukn�a smutno, po czym wypad�a z sali.
Sta�em tak jeszcze os�upia�y przez kilka minut, ale w ko�cu si�gn��em po zostawion� torb� i uda�em si� na lekcj� transmutacji, kt�ra dawno si� ju� zacz�a.
Chcia�abym Was o czym� oficjalnie poinformowa�. Ot� kiedy zagl�dam na t� stronk� i widz� ��ty napis pod moj� notk� „Brak Komentarzy” to co� mnie �ciska w do�ku. Chcia�abym og�osi�, �e pod moj� notk� musi by� przynajmniej jeden komentarz, abym doda�a nast�pn�. Nie s�dz�, �e to jakie� du�e wymagania, szczeg�lnie, �e ZKP sprawdza pami�tniki raz na miesi�c (przynajmniej tak mi si� wydaj�). A wi�c pod tym wpisem ma si� znale�� jeden komentarz, ale nie typu „Wpadnij do mnie!” tylko normalny komentarz z uzasadnieniem itp. itd. Chcia�abym mie� �wiadomo��, �e kto� czyta te moje wypociny i albo mu si� one podobaj� albo nie.
P.S. Chcia�abym te� pozdrowi� Syrci� (autork� Nowej Ksi�gi Huncwot�w i pami�tnika R. Lupina) i przeprosi� za to, �e nie dodaje pod jej notkami koment�w, ale kiedy pr�buje m�j komputer nawala. Pozdrawiam tych nielicznych, kt�rzy komentuj� moje wpisy (czasami) i zapraszam do Hermionki.
Bardzo przepraszam Was, �e d�ugo nie wkleja�am noci, ale nast�pi�y pewne komplikacje, nie mog�am dosta� si� na stron� itp. itd. Poniewa� napisali�cie tyle komentarzy, �e chcecie d�u�szych notek, postanowi�am wklei� dwie notki zamiast jednej. Ch�tnie pisa�abym je d�u�sze, ale notki pisa�am z wyprzedzeniem i teraz nie mog� ich zmieni�. Mam nadziej�, �e moje wpisy spodobaj� si� Wam jak poprzednie. No i oczywi�cie komentujcie, krytykujcie i (przede wszystkim) chwalcie!
Gwa�townie si� przebudzi�em. Noc jeszcze trwa�a. Zdziwiony przypomnia�em sobie sw�j sen:
By�em w domu. Le�a�em w ��ku, kiedy nagle na m�j brzuch wskoczy�a Rose. Poczu�em du�y ci�ar, mimo, �e dziewczyna zdawa�a si� krucha i szczup�a. Zaraz potem na Rose spad�y du�e drzwi- takie jak od tajemniczego pomieszczenia, w kt�rym p�aka�a. Na nie za� spad� Goyle. Pr�bowa�em si� podnie��, ale nie mog�em. Rose, Goyle i drzwi przyt�aczali mnie i przyt�aczali, a� w ko�cu zacz��em traci� oddech i…
Zlany potem si� obudzi�em. Ods�oni�em filary ��ka. Ron i Harry spali w najlepsze, nien�kani �adnymi koszmarami, ��ka Deana i Seamusa by�y zas�oni�te. Wsta�em i wyjrza�em za okno. Drzewa w Zakazanym Lesie szumia�y, tak samo jak tego dnia, kiedy rozegra� si� tajemniczy pojedynek. Mia�em nadziej�, �e teraz nic si� nie stanie.
Zacz��em rozmy�la� o sprawie Rose. Ona chyba najbardziej mnie ciekawi�a spo�r�d tych wszystkich zdarze�, kt�re wydarzy�y si� przez ten kr�tki okres w Hogwarcie. Gdzie spa�a? Z dziewczynami z Gryffindoru? To chyba by�o najbardziej prawdopodobne. Ale czemu nie chcia�a si� przyzna� do swoich s�abo�ci? Ka�dy przecie� jakie� ma- w moim przypadku jest to… No dobra, mia�em o wiele wi�cej przypadk�w s�abo�ci ni� przejawia�y si� u wi�kszo�ci ludzi. Mo�e to dlatego, �e nikogo tu jeszcze nie zna�a i nie chcia�a wyjawia� swoich uczu� przedwcze�nie? Ale mimo wszystko, nie powinna tak si� zachowywa�. O ma�o, co mnie tam nie zabi�a, a ja nie zrobi�em nic z�ego. Chyba…
Drug� spraw� by�y Znikaj�ce Drzwi. Czemu znikn�y, kiedy wyszed�em z tajemniczego pomieszczenia? My�l�c o tym przez d�u�sz� chwil�, doszed�em do wniosku, �e ko�o schod�w nie by�o nigdy �adnych drzwi, ani pomieszcze�. Co to, w takim razie, by�o? Po d�ugich przemy�leniach, stwierdzi�em, �e w przerwie mi�dzy zielarstwem, a eliksirami, p�jd� i sprawdz� czy Znikaj�ce Drzwi jeszcze si� tam znajduj�.
Oczywi�cie, nie mog�em zapomnie� o sprawie Goyle’a. To przekracza�o granice mojej wyobra�ni. Nadal- mimo kontrargument�w Hermiony -upiera�em si�, �e m�g� to by� Malfoy z Crabbe’em. Ale nawet, gdyby to rzeczywi�cie byli oni, pozostawa�o nadal bardzo konkretne pytanie: Dlaczego to zrobili? Gdybym nie wiedzia�, �e Goyle by� takim samym gorylem jak Crabbe, m�g�bym pomy�le�, �e Goyle dowiedzia� si� czego�, czego nie powinien by� wiedzie�. Ale, poniewa� to wiedzia�em, doskonale zdawa�em sobie spraw�, �e Malfoy wtajemniczy�by w swoje niecne plany, nie tylko Crabbe’a, ale tak�e jego kolejnego goryla, aktualnie nieprzytomnego.
Nagle zmarszczy�em czo�o. Och, czemu wcze�niej nie zastanowi�em si� nad tym lepiej? Robi�em z siebie g�upka na okr�g�o. Przecie� widzia�em tylko jedn� osob�- czemu wi�c my�l� ci�gle o dw�ch? To na pewno by� kto� sam. Koniec i kropka.
Przypomnia�em sobie jeszcze raz twarz Rose. �nie�nobia�a karnacja, zielone oczy, d�ugie rz�sy, bia�e z�by, szeroki i szczery u�miech… Westchn��em oci�ale. Zaraz jednak si� otrz�sn��em. O czym ja my�l�? W Hogwarcie dzia�o si� co� niedobrego, a ja przypomina�em sobie twarze dziewczyn, kt�rych do tego nie zna�em za dobrze.
Westchn��em jeszcze raz. Co� si� dzia�o ze mn� i z Hogwartem. Co� co aktualnie mi si� wcale nie podoba�o.
***
Podszed�em do okna w Pokoju Wsp�lnym. W�a�nie odrabia�em prac� z historii magii (wypracowanie o polowaniach na czarownice, kt�re nawiasem m�wi�c nie za dobrze mi sz�o), kiedy w okno zastuka�a br�zowa sowa uszata. Konkretniej sowa mojej babci- Beczu�ka. Jak nie trudno si� domy�li�, by�a troch� grubsza od innych s�w. Nigdy si� temu nie dziwi�em- by�em pewny, �e babcia wpycha w ni� cztery posi�ki dziennie, chocia� przy mnie si� tego gwa�townie zarzeka�a. Nie by�em jako� szczeg�lnie zachwycony listem- babcia pisa�a co dwa, trzy tygodnie g��wnie o swoich wspomnieniach z dzieci�stwa. Oczywi�cie nie mog�o si� obej��, bez przestr�g dla mnie i przypominania mi, bym by� grzeczny. Odwi�za�em list od n�ki Beczu�ki i z kwa�n� min� zacz��em czyta�.
Drogi Ch�opcze!
Zapomnia�e� wzi�� swojej ksi�gi do transmutacji. Naprawd� powiniene� bardziej uwa�a� na to co zostawiasz w domu. Ja nigdy nie by�am taka roztrzepana. Ale ja to zupe�nie, co innego. W szkole mia�am same dobre oceny, a najlepsze- z transmutacji. Ale rozumiem, �e musia�e� wda� si� w kogo� innego. Mo�e w swojego wuja? On ci�gle rozrabia� w szkole…
Mam nadziej�, �e nie sprawiasz k�opot�w nauczycielom. Ja, w czasach swojej �wietno�ci, by�am pupilk� wszystkich. Czy nadal przyja�nisz si� z tym Harrym Potterem? Mam nadziej�, �e tak. Musz� przyzna�, �e to ca�kiem odwa�ny i roztropny ch�opiec, a ponad to niesamowicie zdolny. A do tego taki uroczy!
Jego przyjaci�ka- Hermiona, wydaje si� by� ca�kiem mi�� dziewczynk�, ale musia�abym j� bli�ej pozna�, by m�c to oceni�. Wydaje si� te� by� nad wyraz inteligentn� czarownic�. Natomiast ten rudawy ch�opiec- Ron- zupe�nie mi nie odpowiada. Jest taki chuderlawy i piegowaty. Powinien zdrowiej si� od�ywia�. Musz� powiedzie�, �e to jedna z twoich zalet- nie jeste� ko�cisty.
Rozumiem, �e nadal porz�dnie jesz- �niadanie, obiad i kolacj�?! Te skrzaty domowe, to dopiero co�! Potrafi� ugotowa� naprawd� wyborne potrawy! Zawsze si� nimi zajada�am! Pami�taj: masz nie wybrzydza�. To naprawd� nie jest grzeczne.
Nie denerwuj nauczycieli, nie pakuj si� w k�opoty, dobrze si� ucz, postaraj si� niczego nie gubi� i o niczym nie zapomina�. Ksi�gi do transmutacji ci nie przys�a�am, poniewa� w gazecie pisali, �e sowy s� na wymarciu. A to jest naprawd� dobra sowa. Popro� swoj� nauczycielk�, by ci po�yczy�a jak�� ksi��k� na czas lekcji. I pami�taj: b�d� grzeczny!
Z pozdrowieniami
Babcia
Pokr�ci�em g�ow� nad tre�ci�. By�em za�amany. Nie rozumia�em- jak mo�na uwierzy�, �e sowy s� na wymarciu? Przecie� to chyba najbardziej popularne zwierz� w �wiecie czarodziej�w. Uzna�em, �e babcia znowu czyta�a jakie� mugolskie czasopismo…
Skupi�em si� nad pozosta�� cz�ci� listu. Dawno ju� postanowi�em, �e przestan� przejmowa� si� ocenianiem przez rodzin� moich przyjaci�. Babcia narzeka�a na wszystkich chudych, chyba �e byli wybitnie inteligentni lub zrobili co� wybitnego. Z os�b chudych tolerowa�a tylko Dumbledore’a i -jak wida�- Harry’ego.
Sam nie wiem, co zrobi� Harry, �e babcia go polubi�a. Mo�e chodzi�o o bitw� w ministerstwie? Dzi�ki niej moje nazwisko zosta�o troch� rozpoznawalne. Babcia zawsze chcia�a by� ze mnie dumna- wtedy da�em jej tak� okazj�.
Beczu�ka dawno ju� odlecia�a. Pozosta�em sam przy otwartym oknie. Wr�ci�em na swoje miejsce przy kominku chc�c co� naskroba� w odpowiedzi, ale co mia�em napisa�? �e widzia�em jak kto� rzuci� zakl�cie na Goyle’a? A mo�e, �e w szkole pojawi�a si� c�rka Dumbledore’a- Rose? Jednak co� musia�em napisa�. I tak pr�dzej czy p�niej, dowiedzia�aby si� z jakiej� gazety, a wtedy by�oby na mnie. �e wcze�niej o tym nie napisa�em, �e nie chcia�em si� z ni� tym podzieli�, �e jestem niewdzi�czny i nieodpowiedzialny. Pisa�em chyba p� godziny, ale w ko�cu uda�o mi si� moje informacje zebra� w sensown� ca�o��.
Droga Babciu!
Wiem, �e jestem roztrzepany, ale nijak nie potrafi� tego zmieni�. Co do mojego wuja- nie wydaje mi si� aby by� niegrzeczny. Opowiada� mi o swoich szkolnych wyczynach i nie podoba�y mi si� one.
Chcia�bym te� zapyta�, w jakiej gazecie przeczyta�a� informacj� o wymar�ych sowach?! Przecie� jest ich tak wiele, �e wystarczy�oby dla ka�dego czarodzieja i co drugiego mugola. Je�eli w nie magicznej gazecie- nie powinna� czyta� magazyn�w o zwierz�tach. Mugole, nie maj� w ko�cu poj�cia o stworzeniach- uwa�aj�, �e smoki nie istniej�!
Chcia�bym te� napisa� Ci, �e moje przekonanie, co do Rona, nadal pozostaje niezmienne. Jest on dobrym przyjacielem- zabawnym i pomagaj�cym w potrzebie. Tak samo jak Harry (z kt�rym nadal si� przyja�ni�) i Hermiona (kt�ra rzeczywi�cie jest bardzo inteligentn� czarownic�). Wiem, �e Ci� nie przekonam, ale uwierz mi- nie zamierzam ich zamienia� na innych.
A propos Hogwartu i uczni�w- dzieje si� tu co� niedobrego. Przede wszystkim przyjecha�a tutaj c�rka Dumbledore’a! Wiem, �e prawdopodobnie mi nie wierzysz, ale wkr�tce pewnie dowiesz si� tego z Proroka. Dziewczyna nazywa si� Rose- ma d�ugie, czarne w�osy, zielone oczy, jest szczup�a i blada, ale wydaje si� by� mi�a. Prosz�, nie oceniaj jej pochopnie.
Mam nadziej�, �e b�le w nodze Ci ju� nie dokuczaj�, tak jak przed moim wyjazdem. Zapewniam Ci� te�, �e od�ywiam si� dobrze- jem �niadanie, obiad i kolacj� oraz przysmaki z Hogsmeade.
Ca�usy
Neville
P.S. Skoro wiesz ju�, �e sowy wcale nie s� na wymarciu to, czy mog�aby� przys�a� mi m�j podr�cznik od transmutacji? Beczu�ka na pewno da sobie rad�- to dzielna sowa, a ja b�d� mia� si� z czego uczy�. Jeszcze raz ca�uj�.
Przeczyta�em list jeszcze kilka razy i uznaj�c, �e jest odpowiedni, uda�em si� przez portret Grubej Damy do sowiarni. Du�o os�b chodzi�a bez celu po Hogwardzie- g��wnie chcieli zajrze� do Skrzyd�a Szpitalnego, kt�re wyj�tkowo by�o zamkni�te. Pani Pomfrey obiecywa�a przyjmowa� rannych na zewn�trz.
Doszed�em do sowiarni i odnalaz�em Beczu�k�. Bez problemu przywi�za�em jej li�cik do n�ki. Otworzy�em okno i wypu�ci�em j� na �wie�e powietrze. W twarz powia�o mi �wie�ym, letnim powietrzem- w ko�cu dopiero zacz�� si� rok szkolny.
Zn�w zacz��em rozmy�la� o Rose, jednocze�nie podziwiaj�c krajobraz za oknem. Drzewa w Zakazanym Lesie lekko falowa�y, poruszane wiatrem. Zda�em sobie spraw�, �e Las by� jednocze�nie gro�ny, ale i zarazem pi�kny. Tak samo jak np. centaury lub testrale. Przygl�da�em si� mu przez d�u�sz� chwil�, ale skierowa�em wzrok na jezioro. Dziewczyny odrabia�y lekcje w cieniu drzew, ch�opaki w k�piel�wkach dra�nili zamieszkuj�c� wody o�miornice. Rozmy�laj�c o zdarzeniach w Hogwarcie, nie zauwa�y�em nawet, �e kto� za mn� stoi.
Znikaj�ce drzwi i wspomnienia z dzieci�stwa Dodał Nevill Piątek, 22 Maja, 2009, 18:44
-Rose?- spyta�em, kiedy zobaczy�em skulon� na pod�odze, czarnow�os� dziewczyn�.
Odwr�ci�a si� i spojrza�a si� na mnie wzrokiem pe�nym l�ku. Ale zaraz znowu ujrza�em �mia�o�� w jej oczach. Chocia� to nie by�a �mia�o��, to by�a... w�ciek�o��.
-Jak �miesz? Jak �miesz mnie pods�uchiwa�? Zostaw mnie natychmiast w spokoju!- krzycza�a podnosz�c si� i wstaj�c.
Skierowa�a si� do drzwi, a kiedy mnie mija�a us�ysza�em jej ostry g�os, ko�o swojego ucha.
-Masz nikomu nie m�wi�, o tym co tu widzia�e�, jasne? Nikomu!
-J...j....jasne.- powiedzia�em przera�ony jej nag�� gwa�towno�ci�.
Us�ysza�em trzask drzwi i szybkie kroki dziewczyny. Ci�gle sta�em os�upia�y na �rodku pokoju. Rozejrza�em si� dooko�a. Sala by�a ma�a i ch�odna. Szare �ciany wygl�da�y pusto, a szafka, na kt�rej znajdowa�y si� dwie obszarpane ksi��ki, do�� mizernie. Ze zdziwieniem stwierdzi�em, �e nie by�o okien. Zastanawia�em si� do czego mo�e s�u�y� ten pok�j, ale moje my�li znowu wr�ci�y do niesamowitego wydarzenia i p�acz�cej Rose. Czemu p�aka�a? Z powodu Hermiony i jej natarczywych pyta�? I czemu tak si� w�ciek�a, kiedy zobaczy�em, jak p�acze? Przecie� nie kwili�a pod �cian�, ani nie zawodzi�a jak J�cz�ca Marta. Z tymi my�lami wyszed�em z pokoju, ale tkni�ty jakim� nag�ym przeczuciem, obr�ci�em si� za siebie. Drzwi nie by�o.
Wpatrywa�em si� w kawa�ek �ciany, z niedowierzaniem. Czy�by kolejny Pok�j �ycze�? Ale je�eli tak, to jak si� tam dosta�em? O ile mi by�o wiadomo, trzeba przej�� trzy razy przed Pokojem i wypowiedzie� �yczenie np. „potrzebuje �azienki”, a wtedy ona si� pojawia. A ja nic takiego nie zrobi�em. Tylko zapuka�em i wszed�em. Czemu wi�c drzwi znikn�y? Co si� z nimi sta�o?
Lekko oszo�omiony uda�em si� do pokoju wsp�lnego i zdziwi�em si� jeszcze bardziej widz�c tam Rose, kt�ra rozmawia�a z Fredem i George’em. Dziewczyna pos�a�a mi mordercze spojrzenie i wr�ci�a do przerwanej rozmowy. Co chwila �mia�a si� z wybryk�w Weasley’�w. Musia�em przyzna�, �e mimo, �e zachowywa�a si� dziwnie, niewiarygodnie pi�knie si� �mia�a.
-Neville, co� ty jej zrobi�, co?- spyta� z u�miechem na ustach Dean.
Zdziwiony spojrza�em na niego. O co mu chodzi�o?
-Gdyby spojrzenie mog�o zabija�, ju� by� le�a� martwy.
-Naprawd�?- spyta�em oszo�omiony dzisiejszymi wydarzeniami- Nie zauwa�y�em.
Ostatni� rzecz� kt�r� zobaczy�em przed p�j�ciem do dormitorium by� zdziwiony Dean. Zacz��em wspina� si� powoli na schody. Zatrzyma�em si� przed drzwiami do pokoju. Na tabliczce widnia�o:
Harry, Ron, Dean, Seamus, Neville.
Nie mog�em powstrzyma� ogarniaj�cego mnie smutku. Harry trzyma� z Ronem, Dean z Seamusem, a ja? Neville trzyma� si� sam. Od zawsze. Westchn��em ci�ko i otworzy�em drzwi. Mimo, �e mia�em sw�j dom, a w nim kochan� babci�, Hogwart by� moim mieszkaniem. Tak jakby zast�powa� mi mam� i tat�. Oczy zacz�y mi �zawi�. Zniesmaczony w�asn� s�abo�ci�, mimowolnie otworzy�em szufladk� w szafce nocnej i wyci�gn��em zdj�cie swoich rodzic�w. �zy ciek�y, a ja nie mog�em ich zatrzyma�.
Nie pami�ta�em tej nocy, kiedy rodzice byli torturowani. By�em wtedy tylko kilkuletnim ch�opcem. Ale czasami- w najgorszych koszmarach- widz� twarz mamy i taty wykrzywione w grymasie b�lu. I inn� twarz. Twarz wykrzywion� pod�ym u�miechem. Twarz z czarnymi w�osami i zimnymi czarnymi oczami. Twarz Bellatrix Lestrange.
Dziewczyna lekko zak�opotana skierowa�a si� prosto do naszego sto�u. G�ow� spu�ci�a tak, �e w�osy zas�ania�y jej twarz. Nie mog�em dojrze�... U�miecha�a si�? Ku mojemu przera�eniu zwr�ci�a si� ku mnie i usiad�a na wolnym miejscu obok. Mog�em zobaczy� jej rysy z bliska. Mia�a delikatn� sk�r�, kt�ra wygl�da�a jakby nigdy nie zobaczy�a �wiat�a dziennego. Oczy mia�a ciemne, d�ugie rz�sy i ma�e, czerwone usta wygl�da�y jak z bajki. Hermiona odchrz�kn�a znacz�co.
Zda�em sobie spraw�, �e od d�ugiego czasu wpatruj� si� w ni� jak urzeczony. Natychmiast odwr�ci�em wzrok. Czu�em jak moj� twarz zalewa fala czerwieni. Ale dziewczyna zdawa�a sie w og�le nie zwraca� na mnie uwagi. Wzi�a talerzyk z pieczonymi ziemniakami i na�o�y�a sobie kilka na talerz.
Wszystkie osoby w Wielkiej Sali obserwowa�y ka�dy jej ruch, staraj�c si� j� oceni�. W jednej chwili taka nie pewna, w drugiej pewna siebie, twardo st�paj�ca po ziemi. Co to by�a za dziewczyna? Mia�em ochot� zada� jej milion pyta�, ale powstrzyma�em si�. W ko�cu w og�le jej nie zna�em.
Zauwa�y�em min� Hermiony. Nie wr�y�a niczego dobrego. Gwar w Wielkiej Sali zacz�� powoli rosn��, a� w ko�cu wszyscy pogr��yli si� w rozmowach, a sala znowu nabra�a "kolor�w". Nagle Hermiona odezwa�a si� zaciekawionym, ale jednak twardym g�osem:
-A wi�c...Rose, tak?- dziewczyna skin�a g�ow�.- Jak ci si� podoba Hogwart?
-Och, no wiesz... Jest ca�kiem... interesuj�cy.
-Ca�kiem?- spyta�a niebezpiecznie unosz�c br�zowe brwi.- Eh, a wi�c gdzie pobiera�a� wcze�niej nauki? W Beaxbutons?
-Nie pobiera�am nauk.- powiedzia�a z u�miechem.- Uczy� mnie Dumbledore.
-Dumbledore? Nie m�wisz do niego...tato?- spyta�a zaskoczona Hermiona.
Zacz��em rozumie�, �e rozmowa wkracza na niebezpieczne tory. Hermiona zaczyna�a posuwa� si� za daleko. Zreszt� nie tylko ja to zauwa�y�em. Ron zacz�� uwa�nie wpatrywa� si� w swoje ziemniaki, jakby zobaczy� w nich co� ekscytuj�cego, Harry marszczy� brwi wpatruj�c si� w Rose, a Fred i George niebezpiecznie wiercili si� na krze�le.
-Nie.- odpowiedzia�a dziewczyna zwi�le i zabra�a si� za swoje ziemniaki.
-Wybacz, mo�e to nie moja sprawa...
-Je�eli to nie twoja sprawa, nie powinna� si� ni� interesowa�.- zauwa�y�a sucho Rose.
Nie mog�em tego poj��. W jednej chwili dowiadujemy si�, �e dyrektor ma c�rk�. Potem okazuje si�, �e jest ona bardzo nie�mia�a. Ale nagle staje si� twarda i powa�na. Co tutaj si� do licha dzia�o?
-Kto jest twoj� matk�?- spyta�a szybko Hermiona.
Przy stole Gryffindoru zaleg�a cisza. Dziewczyna patrzy�a si� na br�zowow�os� z bardzo gro�n� min�. Zacz��em sie ba�. A co je�eli zaraz wyci�gnie r�d�k� i rozpocznie si� pojedynek? Ale nic takiego si� nie sta�o.
-Neville, tak?- zwr�ci�a si� do mnie.- B�dziesz tak dobry i podasz mi d�em?
-Och, oczywi�cie.- powiedzia�em cicho i poda�em jej s�oik.
Dziewczyna wzi�a kromk� chleba i obficie j� posmarowa�a. Wszyscy patrzyli si� w ni� w os�upieniu. By�em pewny, �e po prostu zignorowa�a pytanie, ale Hermiona nie chcia�a ust�pi�.
-Pyta�am...- zacz�a g�o�niej, ale Rose szybko jej przerwa�a:
-Wiem o co mnie pyta�a�.
Harry mrukn�� ostrzegawczo do Hermiony, kt�ra obra�ona milcza�a. Zreszt� milcza� ca�y st� Gryfon�w.
-No wi�c, jak tutaj jest?- spyta�a nowo przyby�a gryz�c swoj� kanapk�.
-Ca�kiem fajnie.- powiedzia� Fred i George jednocze�nie.
-Jeste�cie bli�niakami?- spyta�a.
-Tak. Ja jestem Fred.
-A ja George.
-A to jest Harry, Ron, Hermiona i Neville.- powiedzieli zn�w jednocze�nie.
Dziewczyna u�miechn�a si� odgryzaj�c kolejny k�s, po czym obliza�a swoje palce. Zauwa�y�em, �e ma niezwykle �adne paznokcie i wyj�tkowo bia�e z�by. I wtedy do naszego sto�u podszed� Malfoy z Goyle'em.
-No prosz�, prosz�, kogo my tu mamy?- powiedzia� �lizgon z m�ciwym u�mieszkiem.- Longbottom z c�rk� Dumbledore'a? Jaki dziwny widok! Idiota z tak� �adn� dziewczyn�...
-Je�eli chcesz mie� fory u dyrektora tej szko�y to zwracasz si� do niew�a�ciwej osoby, bo ja potrafi� rozr�ni� idiot�, od ch�opaka wartego zainteresowania.- powiedzia�a jak gdyby nigdy nic Rose.
-Uwa�aj, z kim si� zadajesz, bo tu ma to du�e znaczenie.- powiedzia� Malfoy mru��c oczy i podchodz�c niebezpiecznie blisko dziewczyny.
-Nie s�dz�. A teraz je�eli nikt nie ma nic przeciwko temu, p�jd� spa�. Dobranoc.- i to m�wi�c wysz�a z Wielkiej Sali.
Patrzy�em za ni�, a� w ko�cu zamkn�y si� drzwi. W moim umy�le, k��bi�o si� tyle my�li, �e rozbola�a mnie g�owa. Czy to mo�liwe, �eby ta dziewczyna w�a�nie powiedzia�a, �e jestem ch�opakiem wartym jej zainteresowania? Po chwili doszed�em do wniosku, �e jednak musia�em b��dnie odczyta� wyraz jej twarzy. Mo�e czego� nie dos�ysza�em? No bo jaka dziewczyna chcia�aby si� zadawa� ze mn�? Opr�cz Hermiony i Ginny, �adna z dziewczyn jeszcze si� do mnie nie odezwa�a. A przecie� jestem ju� w Hogwardzie kilka dobrych lat. Po prostu ka�da znana mi osoba p�ci przeciwnej uwa�a mnie za fajt�ap� i g�upka, kt�ry w dodatku ci�gle zachowuje si� jak b�azen. I nie zapominajmy, �e dostaj� Z, z ka�dego przedmiotu. Opr�cz zielarstwa, ale to si� nie liczy. No i opr�cz eliksir�w- z nich dostaje O.
Cicho westchn��em i mrukn��em, �e id� si� po�o�y�. Czu�em zatroskany wzrok Hermiony na swoich plecach, ale udawa�em, �e tego nie zauwa�am. Nagle przypomnia�a mi si� kolejna sprawa godna zainteresowania. Zachowanie Hermiony. By�em ciekawy, co ona ma przeciwko Rose? I czemu zadawa�a jej takie kr�puj�ce pytania, jak pochodzenie jej matki? Przecie� to by�a tylko jej sprawa i nikt nie powinien si� w to miesza�, a szczeg�lnie kto� kogo pozna�a kilka minut temu. Z drugiej strony nowo przyby�a dziewczyna zachowywa�a si� do�� dziwnie. Na pocz�tku taka niespokojna, zdenerwowana, onie�mielona, a z drugiej pewna siebie, ch�odna i twardo st�paj�ca po ziemi. Wyt�umaczy�em sobie, �e po prostu na pocz�tku bardzo si� denerwowa�a, ale p�niej oswoi�a si� z naszym towarzystwem. Wiedzia�em, �e wyt�umaczenie jest s�abe, ale innego nie zd��y�em wymy�li�, bo nagle us�ysza�em czyj� p�acz. Nadstawi�em uszy i zacz��em nas�uchiwa�. Szloch dobiega� z ma�ej salki, ko�o schod�w. Cicho przy�o�y�em ucho do drzwi, po czym z bij�cym sercem szybko je otworzy�em. To co zobaczy�em, nie tylko mnie zdziwi�o, ale te� zmusi�o do kolejnych zastanowie�.
Nowa uczennica w Hogwardzie Dodał Nevill Środa, 29 Kwietnia, 2009, 21:45
Szed�em korytarzem zmierzaj�c na kolacj� do Wielkiej Sali, ale moje my�li ci�gle zaprz�ta�a sprawa Goyle'a. Bazyliszek? To mo�liwe?
Jednak w ko�cu doszed�em do wniosku, �e to jednak musia� by� cz�owiek. W ko�cu kury Hagrida mia�y si� w najlepszym porz�dku... Chyba. Otworzy�em drzwi do Wielkiej Sali i wszed�em do �rodka. Odruchowo spojrza�em na st� �lizgon�w. Wydawa�o si�, �e wszystko jest w porz�dku, ale czu�em co� w powietrzu. I to co� mi si� nie podoba�o. Spojrza�em na st� nauczycielski pragn�c ujrze� mi�� i pogodn� twarz Dumbledore'a, ale ku mojemu zdziwieniu nie ujrza�em jej. Zobaczy�em tylko powa�n� i zatroskan� twarz siwego starca. Pokr�ci�em g�ow�, chc�c przegoni� z�e przeczucie i usiad�em przy stole Gryffindoru.
-Jak tam, Neville? Co dosta�e� z testu z zielarstwa?- spyta�a Hermiona nak�adaj�c sobie na talerz kanapk� z peklowan� wo�owin�.
Ron nie m�g� ukry� zniesmaczenia.
-Je�, to CO�??
-To co� Ron, to peklowana wo�owina. Powiniene� spr�bowa�, zamiast na wszystko si� krzywi�. Naprawd�, zaczynasz mnie ju� denerwowa�...
I kiedy zacz�li si� k��ci� ja zwr�ci�em si� do Harry'ego:
-A ty, co dosta�e� z testu?
-Dosta�em P, a ty?
-Sam nie mog� w to uwierzy�, ale dosta�em W.- i widz�c nieobecn� twarz przyjaciela spyta�em- Martwisz si� o Goyle'a?
-Nie... to znaczy, tak. Oczywi�cie, �e tak, ale martwi mnie te� Dumbledore. Jest inny. Bardziej powa�ny.
Przytakn��em. Jednak moje obawy, nie by�y tylko moje. Nie tylko ja zauwa�y�em zmian� u dyrektora szko�y. Czy�by a� tak martwi� si� spraw� �lizgona? A mo�e to co� innego? Na�o�y�em sobie kanapk� i chcia�em j� w�o�y� do ust, kiedy starzec nagle wsta�. Wszystkie g�osy, jak na zawo�anie umilk�y. Fred i George spojrzeli na siebie unosz�c brwi. Dyrektor jeszcze nigdy nie wstawa� od tak. Musia� by� jaki� wa�ny pow�d, kt�ry chcia� og�osi�.
Kiedy ja zdziwiony my�la�em, Dumbledore przeszed� ju� na ma�y podest przed sto�em nauczycielskim i zacz�� m�wi�.
-Drodzy uczniowie! Chcia�bym Wam powiedzie�, �e w�a�nie dzisiaj, w �rodku roku szkolnego do��czy do nas nowy ucze�!
Teraz nawet �lizgoni s�uchali z uwag�. Rozleg�y si� ciche szepty, kt�re jednak natychmiast zamilk�y.
-Chocia� zapewne powinienem powiedzie� uczennica! Chcia�bym Wam z rado�ci� oznajmi�, �e do Szko�y Magii i Czarodziejstwa Hogwart przyjecha�a dzisiaj i b�dzie pobiera� tu nauki, moja c�rka!
I teraz rozp�ta�o sie istne piek�o. Wszyscy na pocz�tku os�upieli, a p�niej zacz�li rozmawia� jeden przez drugiego. Ja tez nie mog�em si� powstrzyma�.
-Jego C�RKA??- prawie krzykn��em.
To by�o co� tak ca�kowicie innego, odmiennego. Co� takiego jak nag�e og�upienie Hermiony. C�rka? C�rka Dumbledore'a? Najpot�niejszy czarodziej wszechczas�w, kt�rego ba� si� sam Voldemort, mia� potomstwo, rodzin�, C�RKE?? Nie wiedzia�em co mam robi�! Hermiona patrzy�a na dyrektora os�upia�a, tak samo jak Ron i Harry. Pokr�ci�em g�ow�. Co to mia�o znaczy�? Jaki� dowcip? �art z okazji Prima Aprilis? Wszyscy inni gadali jeden przez drugiego, nie mog�c si� opanowa�. Gwar rozm�w osi�gn�� zenitu.
-DO��!- krzykn�� dyrektor unosz�c r�k�.
Mia� surowe spojrzenie, kt�re budzi�o groz�. Wszyscy umilkli, zerkaj�c tylko z niedowierzaniem na swoich znajomych. I nagle kto� wyszed� z sali znajduj�cej sie po prawej stronie sto�u nauczycielskiego. Jaka� dziewczyna. By�a szczup�a i blada, mia�a d�ugie, kr�cone czarne w�osy i zielone oczy.
Mia�a na sobie czarn� szat� czarodzieja. Dumbledore jakby troch� och�on�� i wskazuj�c r�k� na dziewczyn� oznajmi� jakby m�wi� o pogodzie:
-To moja c�rka, Rose.
Ta notka mo�e okaza� si� troch� nudna, ale cz�sto j� przerabia�am Obiecuj�, �e inne b�d� lepsze.
Sta�em przy ��ku Goyle’a i nie mog�em wydoby� z siebie g�osu. Dyrektor spojrza� si� na mnie z trosk�, spod swoich okular�w po��wek. Jakby wiedz�c dok�adnie o czym my�l� i czego najbardziej si� boj�, stwierdzi� �agodnie:
-�yj�, aczkolwiek ju� ledwo, ledwo.
Nie mog�em uwierzy�, �e jest taki spokojny. Ode mnie a� emanowa� l�k, szok, mieszanka zdziwienia i strachu. Nadal nie mog�em si� pozbiera� po tym, co zobaczy�em. Zda�em sobie spraw�, �e ca�y si� trz�s�.
-Co mu si� sta�o?- szepn��em cicho.
Harry, Ron i Hermiona spojrzeli si� na mnie zatroskanymi oczami.
-Nie wiem.- odpar�a pani Pomfrey.- Wygl�da jakby kto� w niego rzuci� jednocze�nie zakl�cie rozbrajaj�ce i niewybaczalne. Tylko to mog�o da� taki efekt. Oczywi�cie, mo�liwa jest tak�e inna opcja- Goyle zosta� spetryfikowany.
Usiad�em. Pod moim ci�arem ��ko zaskrzypia�o przera�liwie. Nie chcia�em tego s�ysze�. Mia�em nadziej� na s�owa pocieszenia, otuchy, co� w rodzaju: „Goyle, musia� si� czym� zatru�, ale to nic powa�nego, nied�ugo powinien wr�ci� do zdrowia”. Ale zamiast tego us�ysza�em wiadomo�� tragiczn�- Bazyliszek. Oczywi�cie istnia�a te� inna opcja, ale ta by�a najbardziej przera�aj�ca i jej najbardziej si� ba�em. Chocia�… Kto potrafi�by rzuci� jednocze�nie dwa zakl�cia? A mo�e Goyle’a zaatakowa�y dwie osoby? Do g�owy przysz�o mi tylko dw�ch �lizgon�w- Malfoy i Crabbe.
Czy moje rozumowania by�y s�uszne? Spr�bowa�em wyra�niej przypomnie� sobie posta� uciekaj�c� do lasu. Kr�tkie, blond w�osy. Kto jeszcze m�g� takie mie�, opr�cz Dracona? Ale nawet je�eli to on, co mog�em zrobi�? Przecie� jestem tylko Neville’em. S�abym z eliksir�w i transmutacji, dobry z zielarstwa. Czy mia�em si� z kim� podzieli� tymi przypuszczeniami i zwali� to na kogo�?
Nagle drzwi do Szpitala si� otworzy�y i do Skrzyd�a wpad� t�um �lizgon�w z Malfoy’em na czele. Pani Pomfrey skrzywi�a si�.
-Do dziesi�ciu os�b! Do dziesi�ciu os�b! Na brod� Merlina, macie natychmiast st�d wyj��!
Chwil� zaj�o jej wyt�umaczenie wszystkim po kolei, �e w Skrzydle Szpitalnym mo�e przebywa� g�ra dziesi�� os�b. Ja, Harry, Ron i Hermiona wyszli�my razem. Kiedy drzwi ju� si� za nami zamkn�y odwr�ci�em si� do nich. Chcia�em podzieli� si� z nimi swoimi przemy�leniami.
-Hej.- powiedzia�em.- Musz� wam co� wyzna�.
Hermiona unios�a wysoko brwi, Harry wygl�da� na zaciekawionego, Ron- na przera�onego.
-Je�eli to co� w stylu „Na dworze widzia�em trupa”, to sobie daruj.- mrukn�� rudzielec.
-Ron!- sykn�a Hermiona.
Pr�bowa�em si� u�miechn��, ale wyszed� mi z tego tylko grymas. Ale nie mog�em ju� d�u�ej ukrywa� tego co mia�em powiedzie�. Wyja�ni�em im o co chodzi.
-Neville, ja rozumiem przez co przeszed�e�…- zacz�a �agodnie Hermiona- Ale nie przysz�o ci do g�owy, �e to mog�a by� dziewczyna?
Spojrza�em si� na ni� zdziwiony. Jestem pewny, �e mia�em g�upi wyraz twarzy. A Hermiona, nie czekaj�c na odpowied�, dr��y�a dalej.
-Du�o dziewczyn ma tu kr�tkie, blond w�osy. I to nie musia� by� Malfoy.
-To by� m�ski g�os.- us�ysza�em jak moje usta wyra�aj� w�asne zdanie.
-Och, Neville.- teraz dziewczyna by�a wyra�nie rozdra�niona- A ile ch�opak�w ma kr�tkie, blond w�osy? Bardzo, bardzo du�o. Na pewno nie jest nim tylko Malfoy. Zreszt� Draco by� naprawd� zdziwiony, gdy zobaczy� le��cego Goyle’a.
-A moim zdaniem, Neville ma racj�. To m�g� by� Malfoy. A nawet je�eli to nie on, Dumbledore m�g�by lepiej obserwowa� kr�tkow�osych blondyn�w. Uwa�am, �e powiniene� powiedzie� to dyrektorowi.- zwr�ci� si� do mnie Harry.
Zastanowi�em si� nad ich s�owami i spojrza�em pytaj�co na Rona.
-Ja nie wiem.- mrukn�� tylko w odpowiedzi wzruszaj�c ramionami.- Chyba jednak Harry ma racj�. Powiniene� p�j�� do dyra.
Zastanowi�em si� nad wszystkimi opcjami. Co zrobi�? Ola� spraw�, zak�adaj�c, �e to tylko moje urojenia? A mo�e p�j�� do dyrektora i uparcie twierdzi�, �e mam racj�? Westchn��em oci�ale i jeszcze raz pomy�la�em.
-Harry, ty to zr�b.- powiedzia�em wreszcie, po kilkuminutowym milczeniu.
-Co mam zrobi�?- spyta�.
-Powiedz o nim Dumbledore’owi. O tym blondynie i moich przypuszczeniach. W ko�cu to ty z nim sp�dzasz najwi�cej czasu.
Harry nie chcia� si� zgodzi�, ale Hermiona uwa�a�a to za dobry pomys�, wi�c w ko�cu musia� ulec. Z ulg� wypisan� na twarzy uda�em si� do biblioteki, by w spokoju napisa� prac� z zielarstwa. Ale nie mog�em przesta� my�le� o sprawie Goyle’a, o twarzy Snape’a, o Malfoy’u i o tym wszystkim, co dzia�o si� w Hogwardzie.
Zemdlony czy nie�ywy Dodał Nevill Niedziela, 15 Marca, 2009, 15:45
Razem z Harry’m sta�em przy oknie w domku Hagrida. Gajowy sta� za nami, z jego piersi, przed chwil� wydoby� si� g�o�ny krzyk. Za oknem wyra�nie widzia�em ch�opaka. Le�a� na ziemi, nieprzytomny lub… Ale nie chcia�em o tym my�le�. Ba�em si�. Kolana trz�s�y mi si�, jakby kto� rzuci� na nie zakl�cie galaretowatych n�g, z�by wydawa�y dziwne odg�osy stukaj�c o siebie. W ko�cu kto� zareagowa�. Harry szybko wybieg� z chatki i ukl�k� przed ch�opcem.
-To Goyle!- krzykn�� do Hagrida.- Jest chyba nieprzytomny!
Rubeus jak burza wypad� z chatki, ca�y roztrz�siony, mrucz�c jakie� nieznane mi przekle�stwa. Podni�s� ch�opaka i skierowa� si� ku zamkowi. Harry pobieg� za nim. Ja nadal nie mog�em si� ruszy�. Nawet nie zorientowa�em si�, �e zosta�em sam na sam z K�em w chatce gajowego. Nagle si� otrz�sn��em i rozejrza�em. Na �cianie wisia�y w�osy z ogon�w jednoro�c�w, z ty�u sta�o ogromne ��ko, a po�rodku pokoiku sta� drewniany stoliczek z dzbankiem paruj�cej herbaty i trzema porcelanowymi fili�ankami. Zda�em sobie spraw�, �e nie mog� m�wi�, w ustach mi zasch�o i je�eli zaraz nie usi�d�- zemdlej�. Nala�em sobie napoju, ws�uchuj�c si� w odg�osy poranka. Ptaki �piewa�y, nie przypuszczaj�c, �e dzieje si� co� z�ego, las szumia� jak gdyby nigdy nic. Raptem kto� zapuka� w drzwi. Przestraszony wypu�ci�em fili�ank� z r�k, p�yn rozla� si� po pod�odze, a nieznajomy wci�� wali� do drzwi. Ogarni�ty panik� zacz��em pospiesznie zbiera� kawa�ki szk�a, jednocze�nie si�gaj�c po szmatk�.
-Rubeusie, prosz� ci�, otw�rz.- powiedzia� znany mi g�os. Nale�a� do Albusa Dumbledore’a.
S�ysz�c ten spokojny, acz zdecydowany ton pospiesznie od�o�y�em kawa�ki szk�a na stolik i otworzy�em drzwi. Dyrektor Hogwartu sta� w nich, unosz�c lekko brwi.
-Pan Longbottom.- mrukn��.- Zasta�em mo�e Hagrida?
Pokr�ci�em przecz�co g�ow�.
-Rozumiem.- odpar� profesor i uda� si� z powrotem o nic nie pytaj�c.
Sta�em jeszcze przez chwil� w drzwiach, my�l�c o tym jak bardzo dziwnym cz�owiekiem jest Dumbledore, ale zaraz znowu podszed�em do zepsutej fili�anki. Wysilaj�c si�, najlepiej jak umia�em, rzuci�em zakl�cie „Reparo”. Z r�d�ki wydoby� si� szary i cuchn�cy dym. Zrezygnowany wyrzuci�em kawa�ki szk�a do �mietnika. Nawet nie pr�bowa�em rzuci� zakl�cia susz�cego- i tak wiedzia�em, �e nic by z tego nie wysz�o. Si�gn��em wi�c po szmatk� i wytar�em to, co zosta�o po smakowitej r�anej herbacie. Kiedy ju� wszystko uprz�tn��em, wyszed�em z chatki. Postanowi�em uda� si� do Skrzyd�a Szpitalnego. Uwa�a�em, �e w�a�nie tam le�y teraz Goyle, chyba, �e przypuszczenia Harry’ego okaza�y si� mylne i… Ale nie warto by�o o tym my�le�. Harry przecie� wyra�nie powiedzia�: „Jest nieprzytomny”. Ale nie by�em w stanie sobie przypomnie�: czy przyjaciel powiedzia� „chyba”, czy by� na 100% pewny, �e Goyle, tylko zemdla�? Pe�en obaw ruszy�em przed siebie. S�o�ce by�o ju� wyra�nie widoczne na niebie- kt�ra mog�a by� godzina? Przyj��em, �e 9.00. Wi�kszo�� uczni�w jeszcze nie wsta�a. Ba! Przewraca�a si� na drugi bok, ani my�l�c o wychodzeniu z ��ka. Przetar�em oczy i spojrza�em na Hogwart- miejsce tak dobrze mi znane. Takie cudowne i pi�kne, a zarazem przera�aj�ce i tajemnicze. Mimo, �e poza nim mia�em kochaj�c� babci�, to jednak czu�em, �e tu mam naprawd� dom. �e tu nikt nie b�dzie mnie pr�bowa� na si�� uczy� lata�, nikt nie b�dzie mi wypomina� tego, czego si� nie nauczy�em przez rok. Kocha�em swoj� babci�, ale czasami czu�em si� przez ni� niedoceniany.
Przerwa�em swoje rozmy�lania, bo dotar�em ju� do wr�t zamku. Otworzy�em je i znalaz�em si� w holu. Nikogo nie by�o wida�, wi�c na palcach zacz��em wchodzi� po schodach. Chcia�em dosta� si� na ostatnie pi�tro- do Skrzyd�a Szpitalnego, ale nagle… g�o�no krzykn��em. Wpad�em jak �liwka w kompot, a dok�adniej- jak Neville w usuwaj�cy si� stopie� na schodach. Moja szata zapl�ta�a si� w inne stopnie. Szamocz�c si� us�ysza�em srebrn� zbroje rechocz�c� z mojego wypadku. Zdenerwowany i przestraszony jednocze�nie wydosta�em si� z dziury. Dalej ju� pr�bowa�em przeskakiwa� niekt�re stopnie, na co zbroje reagowa�y zbiorowym �miechem. Ale mi wcale nie by�o do �miechu.
Mimo, �e nie lubi�em Goyle’a, nie chcia�em, by co� mu si� sta�o. By� takim samym cz�owiekiem jak ja, lub Harry. No, mo�e tylko troszk� gorszym i z bardziej z�ym charakterem. Ale nigdy nie wyobra�a�em sobie, �e kto� z Hogwartu m�g�by… Wzdrygn��em si�.
Kiedy wreszcie dotar�em do Skrzyd�a Szpitalnego uchyli�em drzwi. Na ��ku przy oknie le�a� Goyle. Czy to mia�o oznacza�, �e �yje? Cicho wszed�em do pokoju. Zatroskana pani Pomfrey zerkn�a na mnie ukradkiem i kaza�a mi zamyka� drzwi. Pospiesznie spe�ni�em polecenie i podszed�em do ��ka. Ko�o niego sta� Harry, Ron i Hermiona oraz Hagrid, Dumbledore i Severus Snape. Kiedy obejrza�em si� na dyrektora Slyherinu ujrza�em dziwny wyraz jego twarzy. Czy to by� l�k? Ale zaraz znowu sta�a si� jak zawsze, nieprzenikniona. Spojrza�em si� z lekkim strachem na Goyle’a, a to co ujrza�em sprawi�o, �e pot�nie j�kn��em. Jego twarz by�a blada i nieruchoma, usta lekko otwarte, oczy nieruchome. Od cia�a bi�o zimno i strach. Atmosfera sta�a si� tak g�sta, �e a� namacalna. Czy Goyle nie �y�?
Cze��, jestem Selena i b�d� si� opiekowa� tym pami�tnikiem Mam nadziej�, �e moje notki spodobaj� si� Wam tak samo jak poprzedniej autorki. W pracy konkursowej napisa�am, �e kiedy dostan� ten pami�tnik b�d� prowadzi�a kontynuacje swojej pracy. Mam nadziej�, �e si� Wam spodoba, bo nast�pne notki b�d� w�a�nie w takim stylu.
Neville otworzy� oczy. Le�a� w ��ku w swoim dormitorium. �wita�o. Zacz�� wspomina� wydarzenia z ubieg�ego dnia, kiedy to w ko�cu uda�o mu si� zab�ysn�� na jaki� zaj�ciach. Zielarstwo zawsze by�o jego ulubionym przedmiotem- to by�a jedyna lekcja, na kt�rej miej wi�cej rozumia� o co chodzi. W dodatku zarobi� 40 punkt�w dla Gryffindoru! Ale w sumie nic dziwnego. Omawiali przecie� mimbulus mimbletoni�- jego ulubion� ro�lin�, kt�ra sta�a teraz na jego szafce nocnej i �agodnie falowa�a. Neville sam si� zdziwi�, kiedy odpowiada� na wszystkie pytania szybciej od Hermiony. I do tego poprawnie! Wsta� i ods�oni� filary ��ka, rozgl�daj�c si� po dormitorium. Harry, Ron, Seamus i Dean jeszcze spali. Neville podszed� do okna i rozejrza� si� po b�oniach. I wtedy sta�o sie kilka rzeczy na raz. Na dworze rozb�ys�o czerwone �wiat�o, jaki� m�ski g�os krzykn�� "Expelliarmus";, po czym z czerwonego �wiat�a wynurzy�a si� posta�- wzrostu Nevilla, o kr�tkich blond w�osach. Reszty ch�opak nie m�g� dojrze� z daleka. Longbottom zmru�y� oczy pora�ony czerwonymi b�yskami. Kiedy zn�w je otworzy�, ujrza� tylko ciemn� posta� szybko id�c� do Zakazanego Lasu.
Neville sam nie wiedzia� co o tym my�le�. Czy to by� pojedynek? A je�eli tak, to czy nikomu nic si� nie sta�o? Usiad� na swoim ��ku pogr��aj�c si� w rozmy�laniach. Czy powinien kogo� zawiadomi�? Profesor McGonagall, dyrektora? A mo�e Harry'ego? Tak, on na pewno wiedzia�by co robi�. Przez moment w jego umy�le zab��ka�a si� my�l, �e mo�e uda�, �e nic si� nie sta�o, �e nic nie widzia�, ale zaraz j� odrzuci�. To nie by�oby w porz�dku, wobec... W�a�nie, wobec kogo? Kim by�a ta tajemnicza posta� o d�ugich blond w�osach? Te my�li tak zaprz�tn�y mu g�ow�, �e nie zorientowa� si�, kiedy zielone oczy w okularach zacz�y przygl�da� mu si� uwa�nie.
-Neville?
Ch�opak a� podskoczy� na d�wi�k swojego imienia. Spojrza� si� na Harry'ego jakby by� duchem, kt�rego pierwszy raz w �yciu widzi na oczy.
-Neville, nic ci nie jest?- spyta� lekko zaniepokojony.
-Nie, oczywi�cie, �e nie.- powiedzia� odruchowo, ale zaraz si� poprawi� i doda�- Hmm, w sumie to jest...jest taka sprawa. Wa�na.
-Co si� sta�o? To co� gro�nego?- spyta� zielonooki czarodziej z powa�n� min�.
-Rano, kiedy wsta�em. Widzia�em jak�� osob�, z blond w�osami. M�czyzn�, mojego wzrostu. On rzuci� zakl�cie rozbrajaj�ce, a p�niej odszed� w kierunku Zakazanego Lasu. Uzna�em, �e trzeba to komu� powiedzie�.
-Gdzie? Gdzie go widzia�e�?- spyta� Harry teraz ju� wyra�nie podekscytowany.
-Na b�oniach, w pobli�u chatki.
I nagle zda� sobie spraw�, co to wszystko mog�o by�. Zobaczy� przera�enie na twarzy przyjaciela i uzna�, �e on te� doszed� do podobnych wniosk�w.
-Hagrid.- mrukn�� tylko i zacz�� si� pospiesznie ubiera�.
Neville te� za�o�y� co� na siebie i wyj�� r�d�k�, czekaj�c co powie Harry.
-Id� do Hagrida.- powiedzia� pisz�c cos na jakim� skrawku.- P�jdziesz ze mn�?
Neville przytakn��. Ach, czemu nie przysz�o mu to wcze�niej do g�owy! Gdyby od razu zorientowa� si�, �e tajemniczy osobnik m�g� zrobi� co� gajowemu, natychmiast by tam pogna�. Ale niestety, nie mia� takiego lotnego umys�u. By� taki przera�ony, �e z trudem zbieg� za przyjacielem po schodach.
Dzie� by� ch�odny, lekki wiatr wia� od Zakazanego Lasu, ale nic nie wywar�o na nich jakiego� specjalnego wra�enia. Nigdzie nie by�o �lad�w walki. Ch�opakowi troch� ul�y�o, ale zaraz pojawi�y si� kolejne w�tpliwo�ci. Przecie� to jeszcze nic nie znaczy. Blondyn m�g� zatrze� �lady!
Razem z Harrym zatrzyma� si� przed chatk�. Razem zapukali. Us�yszeli jakie� ci�kie kroki i ku ich rado�ci w drzwiach pojawi� si� Rubeus Hagrid. Mia� na sobie okropn� w�ochat� pi�am�.
-Czemu zawdzi�czam, tak� wizyt�, he? Och, Harry, wchod�, wchod�.
-Przepraszamy Hagridzie, my tylko...
-W porz�deczku, ch�opcy siadajcie, siadajcie. Kie�, le�e�. No, co si� sta�o, �e musieli�cie z tym lecie� do Hagrida, co? Cholibka, gdzie jest ta herbata, co j� zrobi�em niedawno?
Ale Neville ju� go nie s�ucha�. Przez okno zobaczy� co�, co sprawi�o, �e wyda� z siebie tylko zduszony j�k. Hagrid i Harry szybko obejrzeli si� na przyjaciela. I wtedy Hagrid wrzasn�� swoim tubalnym g�osem.
Kolejne notki b�d� pisac w pierwszej osobie, ale tej nie chc� juz zmienia�. Kolejna cz�� pojawi si� ju� nied�ugo