Przepraszam was bardzo, �e tak d�ugo nic nie dodawa�am, ale masa nauki w szkole uniemo�liwia�a mi napisanie czegokolwiek. To co dodaj�, napisa�am dzi� (jutro czeka mnie dzie� kucia), niema w tym zbyt wielu w�tk�w - sorry, ale nie mia�am lepszego pomys�u. Dwa i p� tygodnia, kt�re dziel� nas od �wi�t te� mam zapchane sprawdzianami, wi�c dodam co� w�a�nie w okresie �wi�tecznym. I przepraszam za b��dy, ale nie chce mi si� sprawdza�.
Tego dnia przerw� na drugie �niadanie Liz sp�dzi�a w sowiarni. Od kilku dni pr�bowa�a napisa� list do ojca Carmen. Chcia�a jako� go przeprosi� i wyt�umaczy� swoje zachowanie, ale mia�a problem z ubraniem tego w s�owa. Dzi� ju� od �niadania my�la�a nad tym co powinna napisa�, i wydawa�o jej si�, �e w ko�cu na co� wpada�a, wi�c zamiast na drugie �niadanie pobieg�a do sowiarni. Siedzia�a na parapecie trzymaj�c w d�oni kawa�ek pergaminu i pi�ro i wpatrywa�a si� w horyzont. Nakre�li�a kilka s��w i zacz�a ssa� ko�c�wk� pi�ra. Hekate wierci�a si� na jej ramieniu coraz wbijaj�c pazury w sk�r� dziewczyny.
- Uspok�j si� Heki, jeszcze chwil�…
Chwila zacz�a si� przed�u�a�, a� w ko�cu do uszu Liz dobieg�, ledwo s�yszalny w sowiarni, d�wi�k oznaczaj�cy koniec przerwy. Ze z�o�ci� zacisn�a d�o� w pi�� i wychyli�a si� by wyrzuci� zmi�ty kawa�ek pergaminu. Patrzy�a jak spada w d�, a� straci�a go z wzroku gdy wpad� pomi�dzy g�sto rosn�ce u st�p wie�y krzaki. Z westchnieniem zeskoczy�a z parapetu na pod�og� sowiarni, spojrza�a na Hekat� moszcz�c� si� na jednej z belek pod sufitem, i wysz�a przez ci�kie drewniane drzwi, by zbiec na sam d� stromych schod�w. Ruszy�a powoli korytarzem, pr�buj�c przypomnie� sobie na jakiej lekcji powinna w�a�nie by�. I nagle j� o�wieci�o. Dziesi�� minut temu zacz�a si� lekcja Obrony z nowym nauczycielem.
- Po prostu �wietnie… - mrukn�a pod nosem zirytowana i przyspieszy�a krok. Sp�ni� si� na pierwsz� lekcje… Mo�e powinna w og�le nie i��… Powie, �e �le si� czu�a… To tylko jedna lekcja… Ale z nowym nauczycielem…
Nie wiedzia�a nawet kto jest tym profesorem, bo przy stole prezydialnym nie pojawi� si� nikt nowy. Westchn�a ci�ko.
- I�� czy zwia�? Oto jest pytanie…
U�miechn�a si� do w�asnych my�li, szybkim krokiem przemierzaj�c puste korytarze i przybli�aj�c si� do w�a�ciwej klasy. Min�a ostatni zakr�t i zawaha�a si�. Opar�a si� o kamienn� �cian� obok drewnianych drzwi i ws�ucha�a w odg�osy dochodz�ce ze �rodka. Nie by�o s�ycha�, �adnego gadania uczni�w, czy �miech�w. Tylko spokojny dobrze s�yszalny g�os m�czyzny, kt�ry wydawa� si� jej znajomy. Gdyby chocia� wiedzia�a, kt�ra godzina. Spojrza�a na pusty nadgarstek, na kt�rym nigdy nie by�o zegarka i westchn�a.
Chwil� p�niej podskoczy�a gwa�townie. Drzwi, za kt�rymi trwa�a lekcja otworzy�y si� powoli. W �rodku panowa�a cisza. Us�ysza�a ten dziwnie znajomy g�os:
- Zapraszam do �rodka panno Rosemond.
Sk�d on zna moje nazwisko?
Wzi�a g��boki oddech po czym stan�a w progu. Twarz� w twarz z Albusem Dumbledorem.
-Dzie� dobry, panie profesorze…. Ja… Przepraszam za sp�nienie…
-Dzie� dobry. Staraj si� nie sp�nia� wi�cej. Prosz�, zajmij miejsce. M�wimy dzi� o zakl�ciu tarczy – i z u�miechem zaprosi� j� do klasy.
Lekcja z dyrektorem by�a ca�kiem przyjemna, a zapowied� uczenia si� zakl�cia tarczy na nast�pnej lekcji wzbudzi�a jeszcze wi�kszy entuzjazm. Liz opuszcza�a sal� jako jedna z ostatnich i w progu obejrza�a si� jeszcze na profesora. Ze zdziwieniem zobaczy�a, �e przygl�da si� jej. Poruszy� lekko r�k�, wi�c odwr�ci�a si� i podesz�a do katedry, przy kt�rej sta�.
- Tak, profesorze? Naprawd� postaram si� ju� nie sp�nia�…
- Oh, nie o to chodzi panno Rosemond. Dosta�em dzi� rano list – powiedzia� do�� powa�nym g�osem i utkwi� w niej spojrzenie, jakby czekaj�c na jak�� reakcj� z jej strony.
- List? Zapewne jako dyrektor Hogwaru cz�sto dostaje pan listy, profesorze.
- Masz racj� – rzek� i znowu umilk�, a dziewczyna nie wiedzia�a o co chodzi, ale zacz�o j� to intrygowa�.
- Wi�c… czym r�ni� si� ten list od innych, profesorze?
- Tym, �e dotyczy� on pewnej uczennicy… a dok�adniej ciebie, Liz.
- Mnie? Ale kto? Czy pani Moos… - najpierw pomy�la�a o swojej opiekunce, ale zaraz zrozumia�a, �e to niemo�liwe i w jej g�owie rozb�ys�a iskierka nadziei.
- Czy to… Kto napisa� ten list? Panie profesorze… - doda�a po chwili.
- Przykro mi, Liz ale nie wiem. Nie ma �adnego podpisu.
- Nie ma…? – iskierka zgas�� jakby wylano na ni� kube� wody. Jednak ma�y p�omyczek powr�ci� do �ycia. Przecie� kto� musia� to napisa�.
- Ale co by�o w tym li�cie, profesorze?
- Mo�e chcia�aby� sama go przeczyta�? – zapyta� m�czyzna i si�gn�� do kieszeni swojej szaty. Po�o�y� na blacie katedry kawa�ek pergaminu zwini�ty w rulonik i obwi�zany zielon� tasiemk�. Dziewczyna si�gn�a po niego dr��c� r�k�. Rozwi�za�a tasiemk�. Rozprostowa�a pergamin trzymaj�c go w dw�ch d�oniach. Poczu�a kr�tkie uk�ucie zawodu. �adnym pismem nakre�lonych zosta�o tylko kilka zda�. Jednak po przeczytaniu ich zrozumia�a, �e wcale nie jest to ma�o.
***
Sobotnie popo�udnie by�o naprawd� �adne. Chocia� mr�z nie zel�a� na niebie nie by�o ani jednej chmurki. S�o�ce o�wietla�o wszystko, �nieg skrzy� si� zabawnie w jego promieniach. Pogoda wyci�gn�a na b�onia wielu uczni�w, kt�rzy szaleli na �niegu i zamarzni�tym jeziorze.
Z sowiarni wylecia�a sowa nios�ca dwa listy. Liz patrzy�a na ni� dop�ki nie znikn�a. Wspi�a si� na parapet w sowiarni. Podci�gn�a nogi do g�ry siadaj�c jakby r�wnolegle do szyby, kt�rej nie by�o. Po chwili u�miechn�a si� do siebie i odwr�ci�a jeszcze raz o k�t prosty. Zamacha�a nogami w powietrzu trzymaj�c si� kraw�dzi okna. Spojrza�a w d�, na b�onia i zacz�a wyszukiwa� wzrokiem znajomych postaci, jednak nikogo nie zauwa�y�a. Przyjemny cho� mro�ny wiatry muska� jej twarz. S�o�ce lekko o�lepia�o. S�ysza�a szum drzew w Zakazanym Lesie. Odetchn�a g��boko. Czu�� si� jakby nie mia�a �adnych zmartwie�. No bo czy mia�a jakie� zmartwienia? W�a�nie wys�a�a list z przeprosinami do ojca Carmen, a tak�e list do Franka. Jej szlaban u Slughorna w�a�nie si� sko�czy�, a na eliksirach profesor usadzi� j� i dw�ch �lizgon�w przy stole przed biurkiem, wi�c Black ju� tak jej nie dokucza�. No i ten list.
Na samo wspomnienie jego tre�ci u�miechn�a si� szeroko. Pomy�la�a o kilku zdaniach, kt�re da�y jej tyle rado�ci. Zapami�ta�a je od razu i ci�gle powtarza�a w my�lach, a cz�sto tak�e przygl�da�a si� kawa�kowi pergaminu, kt�ry Dumbledore pozwoli� jej zabra�. Napisane �adnym pismem, w�a�ciwie wykaligrafowane. Zapewne damsk� r�k�. Kim by�a ta tajemnicza osoba? Kim by�a osoba, kt�ra zna�a jej ojca? Kim by� ten kto�, kt�ry chcia� jej to powiedzie�? No i kiedy on si� ujawni? Kiedy zdradzi jej t� tajemnic�?
Dziewczyna wychyli�a si� do przodu pe�na optymistycznych my�li. Jeszcze jaki� czas temu by�a bliska skoku w d�, jednak teraz…
Drzwi sowiarni otworzy�y si� g�o�no, a zaraz po tym do Liz doszed� czyj� przestraszony okrzyk:
- NA MERLINA!
Dziewczyna nie zd��y�a si� nawet odwr�ci�. Poczu�a tylko jak silne rami� oplata j� w pasie i zosta�a gwa�townie �ci�gni�ta z parapetu. Dzi�ki mocno trzymaj�cej j� r�ce zamiast wyl�dowa� brutalnie na kamiennej pod�odze ledwo dotkn�a nogami ziemi. Kto� chcia� odci�gn�� j� jak najdalej od okna, jednak troch� przesadzi�. Pr�bowa�a wyrwa� si� ze stalowego u�cisku, kiedy poczu�a jak nieznana jej osoba (kt�ra by�a bardzo kreatywna w szeptanych pod nosem przekle�stwach) dziwnie si� zachwia�a. Tym razem przekle�stwo by�o �wietnie s�yszalne, a ona poczu�a, �e razem z tym kim� leci do ty�u. Z hukiem upadli na schody i stoczyli z nich jako k��bowisko odn�y.
Tajemnicza osoba zatrzyma�a si� na pierwszym p�pi�trze, ale Liz przelecia�a nad ni� i obijaj�c si� okropnie spada�a dalej, do nast�pnego p�pi�tra.
Usiad�a powoli z cichym j�kiem i u�o�y�a g�ow� na kolanach ignoruj�c poobijane kolana, �okcie i ca�� reszt� cia�a. Us�ysza�a szybkie kroki i chwil� p�niej pojawi� si� nad ni� Lucas. Mimo, �e on te� by� strasznie poobijany nie poczu�a wsp�czucia a tylko rozdra�nienie, kt�rego nie umia�a zag�uszy�.
- Co ty my�la�e� rzucaj�c si� na te schody?
- Co ja my�la�em? Co ja my�la�em!! O czym ty do cholery my�la�a� dziewczyno! Dlaczego chcesz si� zabi�?!- s�ysz�c jego krzyki dziewczyna os�upia�a, chcia�a mu wyja�ni�, �e �le wszystko zrozumia�, ale nie da� jej doj�� do s�owa- Co ty sobie my�lisz?! �e �mier� rozwi��e wszystkie problemy?! Jeste� taka naiwna?! Nigdy bym nie pomy�la�, �e akurat ty postanowisz ze sob� sko�czy�!!! Wydawa�o mi si�, �e jeste� m�drzejsza. Jak mog�a�?!
- Przesta�! Uspok�j si�! – Liz spr�bowa�a przekrzycze� ch�opaka, ale on zdenerwowa� si� jeszcze bardziej. Z�apa� j� za ramiona i zacz�� potrz�sa�.
- Jak mog�a� o czym� takim pomy�le�! Liz… Nawet je�li masz problemy to �ycie jest lepsze od �mierci! Dziewczyno otrz��nij si�!
- Przesta� Luke! Zostaw!
- O nie Liz! Nie zostawi� tak tego! Idziemy do McGonnagall! Musi si� o tym dowiedzie�!
- Luke! Ja wcale nie chcia�am si� zabi�! Nigdy o tym nie my�la�am! Przecie� to niedorzeczne! Daj mi spok�j!
- My�lisz, �e ci uwierz�? Zostawi� ci� a ty p�jdziesz tam i skoczysz. Na merlina, gdybym nie przyszed�… - Gryfon przesta� krzycze�, ale jego powa�ny g�os zabarwiony nut� zawodu by� jeszcze gorszy.
- Lucas! Ja naprawd� nie zamierza�am si� zabi�! Chyba oszala�e�! I pu�� mnie! Przez ciebie jestem ca�a poobijana!
- Rzeczywi�cie… Nie powinienem ci� tak szarpa�, ale wol� �eby� by�a poobijana ni� w og�le nie �y�a. Idziemy do McGonnagall.
- Nie chc� nigdzie i�� Luke! Przecie� to niedorzeczne! My�lisz, �e chcia�am si� zabi�?
- My�la�em, �e… Ale widocznie si� myli�em, bo wiem co widzia�em.
- A co widzia�e�? �e siedz� na parapecie z nogami na zewn�trz. I tyle.
- I tyle? Wygl�da�a� jakby� zaraz mia�a skoczy�. To nie by�o �mieszne. Wiesz jak si� przestraszy�em? – w zamy�leniu pokr�ci� g�ow�, po czym machn�� r�d�k� wyj�t� z kieszeni i zacz�� schodzi� po schodach.
- Skoro nie chcia�a� si� zabi� to nie powinna� mie� nic przeciwko odwiedzeniu McGonnagall.
- Nie zamierzam do niej i��. Nie ma potrzeby – kiedy to powiedzia�a stoj� kilka stopni wy�ej od Lucasa poczu�a dziwn� si��, kt�ra popchn�a j� w d� po schodach. Luke u�miechn�� si� smutno widz�c jej zdziwienie.
- Skoro nie zamierzasz tam i�� to musz� ci� tam zabra�. Nie masz wyj�cia Liz.
***
Przez ca�� drog� do gabinetu opiekunki Gryffindoru Liz wlok�a si� kilka metr�w za ch�opakiem w�ciek�� za to, �e jej nie wierzy. Kiedy doszli pod drzwi z ma�� plakietk� zobaczy�a rozdra�nienie Luka, stan�a obok, wepchn�a r�ce w kieszenie spodni i utkwi�a wzrok w pod�odze prawie wypalaj�c w niej dziur�. Ch�opak zastuka� do drzwi, jednak w odpowiedzi nie us�yszeli g�osu McGonnagall.
- O co chodzi? – rozejrzeli si� w poszukiwaniu g�osu, kt�ry nie pochodzi� zza drzwi, chocia� byli sami na korytarzu.
- Macie jak�� spraw� do profesor McGonnagall?
- Tak… -odpowiedzia� w przestrze� Luke.
- Rzeczywi�cie spostrzegawczy ci Gryffoni. Tu jestem! Na obrazie!
Liz i Luke wydali z siebie zdumione westchnienie patrz�c na przysadzist� kobiet� w ramach obrazu po prawej stronie drzwi.
- Przepraszamy… Wiec, gdzie mo�emy znale�� profesor McGonagall?
- Nie ma jej.
- To znaczy… gdzie ona jest?
- Wyjecha�a. Ma wa�ne sprawy do za�atwienia. Wr�ci jutro wieczorem.
- Oh… Dzi�kujemy… To my.. P�jdziemy ju�…
Luke z�apa� Liz za nadgarstek i odci�gn�� do najbli�szych schod�w, na kt�rych przysiad� zamy�lony. Dziewczyna my�la�a, �e zakl�cie ju� nie dzia�a. Powoli zacz�a wycofywa� si� za r�g, jednak kilka metr�w dalej znowu poczu�a dzia�anie tej dziwnej si� i zarazem us�ysza�a �miech ch�opaka. Wr�ci�a do schod�w z w�ciek�o�ci� patrz�c na koleg�.
- I co? Zamierzasz pilnowa� mnie tak do jutrzejszego wieczoru? Daj spok�j, to bezsensu. Pu�� mnie i ju�.
-Liz… Chcia�bym… ale si� boj�. Je�li k�amiesz i wr�cisz tam? Albo wyskoczysz z najbli�szego okna? Nie wybaczy�bym sobie tego. Zrozum mnie.
- To ty mnie zrozum Luke! Moja matka nie �yje! Wczoraj okaza�o si�, �e gdzie� �yje sobie osoba, kt�ra wie kto jest moim ojcem, kiedy ja nie mam o tym poj�cia! My�lisz, �e to w�a�nie dlatego chc� si� zabi�? Bo wczoraj w ko�cu przybli�y�am si� do poznania prawdy, kt�rej szukam od zawsze? Pomy�l o czym m�wisz!
- Ty… Nie wie…
-Pewnie, �e nie wiedzia�e�. Sk�d mog�e� wiedzie�? Moja matka nie �yje, a ojciec prawdopodobnie nie wie o moim istnieniu. A to, �e lubi� siedzie� na parapecie nie oznacza, �e chc� si� zabi�! Uwolnij mnie! Daj mi spok�j!
Ch�opak wpatrywa� si� w ni� chwil� z dziwnym uczuciem w oczach, po czym anulowa� zakl�cie. Dziewczyna bez s�owa odwr�ci�a si� i szybkim krokiem ruszy�a w stron� Wie�y Gryffindoru.
***
Liz przekr�ci�a si� na drugi bok. Cho� my�la�a, �e jest zm�czona i szybko po�o�y�a si� do ��ka to nie mog�a zasn��. Rozmy�la�a o dzisiejszych wydarzeniach. Ca�y czas mia�a w pami�ci twarz Lucasa kiedy powiedzia�a mu, �e nie zna swoich rodzic�w.
Znowu si� przekr�ci�a wywo�uj�c tym niezadowolone miaukni�cie Zeusa, kt�ry zeskoczy� z ��ka i poszed� pod drzwi. Wiedz�c, �e zaraz zacznie drapa� i domaga� si� o wypuszczenie czym pr�dzej wysz�a z ��ka i na boso przesz�a przez pok�j. Patrz�c jak oburzony kot schodzi po schodach uzna�a, �e skoro nie mo�e spa� ogrza� si� przy kominku w Pokoju Wsp�lnym. Nie zawracaj�c sobie g�owy ubraniem szlafroka czy cho�by but�w wysz�a na klatk� schodow� i cicho przymkn�a drzwi. Sz�a szybko na palcach by jak najmniej och�odzi� stopy na kamiennych stopniach i jak najszybciej znale�� si� przed ciep�ym kominkiem.
Wesz�a cicho do pustego pomieszczenia. Na stolikach, parapetach, komodach a nawet pod�odze le�a�y rzeczy pozostawione przez �pi�cych teraz uczni�w. Ostro�nie przesz�a mi�dzy nimi w stron� kominka, jednak po chwili si� zatrzyma�a. Na kanapie, kt�ra oddziela�a j� od paleniska zauwa�y�a o�wietlon� blaskiem p�omieni posta�. Luke okry� si� kocem, ale jego go�e palce mimo to wystawa�y �miesznie u szczytu sofy. Opar� g�ow� na za�o�onych u g�ry r�kach i patrzy� nieprzytomnie w sufit. Nagle odwr�ci� wzrok i przez chwil� Liz i on patrzyli sobie prosto w oczy zanim speszona dziewczyna nie odwr�ci�a wzroku.
-Hej –powiedzia�a nie�mia�o patrz�c w ogie�.
- Hej… Te� nie mo�esz spa�?
Nie s�ysz�c w jego g�osie z�o�ci czy b�lu odwa�y�a si� na niego spojrze�. U�miecha� si� lekko, troch� przepraszaj�co. Na ten widok dziewczyna pomy�la�a o tym jak na niego nakrzycza�a i poczu�a si� strasznie g�upio.
- Wiesz… Sory, �e… �e tak si� zachowywa�am…
- Nie… To ja przepraszam, �e pomy�la�em, �e chcesz si� zabi�…
Oboje roze�miali si� na te zabawnie brzmi�ce s�owa.
- Zimno ci? -Luke usiad� i zobaczy� jak pociera jedn� stop� o drug�. Dziewczyna poczu�a, �e nie ma ju� mi�dzy nimi �adnych uraz i z�o�ci, wi�c u�miechn�a si� przekornie i usiad�a na dywanie, opieraj�c si� o kanap� i wyci�gaj�c nogi w kierunku ognia. Luke zarzuci� na ni� nagrzany ju� koc, m�wi�c, �e jest mu ciep�o i zn�w po�o�y� si� na kanapie patrz�c w sufit. Siedzieli tak chwil� w milczeniu, kt�re nie by�o uci��liwe. Nie czuli potrzeby rozmowy. Ka�dy my�la� o czym innym.
Po jakim� czasie Luke odchrz�kn�� cicho po czym powoli zacz�� m�wi�.
- Dzi�… kiedy us�ysza�em, �e twoja mama nie �yje… Pomy�la�em, �e jeste�my podobni, �e mo�e dlatego tak mnie… nie umiem inaczej tego uj��… ci�gnie do ciebie… Dlatego, �e pozna�em inn� osob�, kt�ra wychowywa�a si� bez matczynej opieki… i tych wszystkich uczu�, kt�re mo�e czu� dziecko do matki …i kt�rymi matka obdarza dziecko… A potem… doda�a�, �e nie znasz swojego ojca… �e on mo�e w og�le nie wiedzie�, o twoim istnieniu… I poczu�em si� jak jaki�… Pierwszy raz zrozumia�em, �e nie doceniam tego co mam… U�ala�em si� nad sob�, bo… moja matka zmar�a gdy mia�em 3 lata… i nie mia�em czasu lepiej jej pozna�… Teraz tak mi wstyd… Mam przecie� wspania�ego ojca, kt�ry bardzo si� stara� bym wyr�s� na ludzi i zawsze by� blisko mnie… Tak mi g�upio Liz… Przepraszam…
Dziewczyna odwr�ci�a si� zaskoczona. Ch�opak nakry� oczy d�oni�, ale �za, kt�ra sp�yn�a szybko po policzku i wsi�k�a w kanap� nie zosta�a niezauwa�ona. Liz nie wiedzia�a co ma powiedzie�. Lekko speszona i niepewna tego co chce zrobi�, unios�a r�k� i kieruj�c j� za swoj� g�ow� po�o�y�a d�o� na nodze ch�opaka. U�cisn�a j� kr�tko przez pi�am�. Luke uni�s� r�k� i spojrza� na ni�, a ona speszona zabra�a swoj� d�o� z jego nogi i u�miechn�a lekko staraj�c si� przekaza� mu to co czuje. Doceni� to odwzajemniaj�c u�miech, po czym tak jak ona usiad� na dywanie patrz�c w ogie�.
- Liz… nie zdziwi�o ci� kiedy powiedzia�em, �e co� mnie do ciebie ci�gnie? Chcia�bym ci to wyt�umaczy�, tylko… Jeste�my przyjaci�mi czy tam znajomymi, tak? Chodzi mi o to czy… to g�upie, ale… nie jeste� we mnie zakochana czy co�, nie?
Liz prychn�a �miesznie my�l�c o takiej mo�liwo�ci, po czym zreflektowa�a si�, �e mog�o to urazi� Luke.
- Wiesz, przepraszam, ale… nie �ebym… yy… ale jeste� do�� starszy ode mnie… nie jestem w tobie zakochana…
- My�lisz, �e mnie urazi�a� tym pe�nym rozbawienia prychni�ciem? Ciesz� si�, �e jeste�my tylko znajomymi.
- Tak… tylko znajomymi… - w�a�ciwie chcia�a powiedzie�, �e uwa�a go za przyjaciela.
- Wi�c… chcia�em ci wyja�ni� to co do ciebie czuj�… yh.. to g�upio brzmi, ale zrozum mnie… Kiedy ci� pozna�em siedzia�a� na tej kanapie w pi�amie z moim kotem i przedstawi�a� si� tym �miesznym zdrobnieniem… Potem, po meczu… Widzia�em jak wychodzisz z Pokoju Wsp�lnego… S�ysza�em, �e masz na pie�ku ze �lizgonami… Pomy�la�em, �e nie b�d� zadowoleni, �e uzyskali�my tak� przewag� nad Krukonami i je�li si� im napatoczysz to mo�e nie by� weso�o, wi�c poszed�em ci� szuka� i… sama wiesz… Ja jako� tak… Wydaje mi si�, �e jeste� taka bezbronna, �e powinienem ca�y czas ci� chroni�, chocia� ty potrafisz o siebie zadba�… Ale jednak… Sam nie wiem Liz… A kiedy dzi� wszed�em do sowiarni i… zobaczy�em jak si� wychylasz… To by�o okropne… Pomy�la�em, �e chyba skoczy�bym za tob� by pr�bowa� uratowa� ci �ycie…
Podkuli� nogi, opar� czo�o na kolanach i szarpn�� r�koma swoje w�osy. Liz przemy�la�a to co zamierza powiedzie� i zacz�a cicho:
- Mo�e nie jeste�my tylko znajomymi. My�l�, �e to normalne uczucie w�r�d przyjaci�. Ja dla Franka zrobi�abym wszystko. To m�j przyjaciel z Londynu, jest dla mnie jak brat. Masz jakiego� prawdziwego przyjaciela? Pewnie czujesz do niego to samo.
- Zrobi�bym dla moich przyjaci� wszystko, ale… wydaje mi si�… Hmm… Mo�e rzeczywi�cie o to chodzi… Mo�e pod�wiadomie uzna�em, �e potrzebujesz opieki i postanowi�em by� twoim starszym bratem? Co o tym my�lisz? – U�miechn�� si� do nie nie�mia�o.
- Przyda�by mi si� starszy brat – u�miechn�a si� – Frank jest prawie �e w moim wieku, wi�c jeste�my bardziej jak bli�niacy. Starszy brat… Tylko sobie nie my�l, �e mo�esz mi z tego powodu rozkazywa� czy co�... Bo odwo�am tw�j dopiero co nadany tytu� – roze�mia�a si� widz�c, �e Luka te� bawi troch� ta sytuacja.
-No co� ty… Nie jestem jakim�… sam nie wiem kim… Ale wiesz… jest p�no, id� ju� spa�… – powiedzia� z m�dr� min�.
- Ty wredny hipokryto! –powiedzia�a Liz, po czym zacz�a ok�ada� go poduszk� le��c� na kanapie.
- Nie! Przesta�! Aaa! Pomocy!
Ch�opak broni� si� przez chwil�, po czym zacz�� atakowa�. Bez najmniejszych problem�w przerzuci� Liz przez swoje ramie trzymaj�c j� na wysoko�ci kolan. Dziewczyna zacz�a ok�ada� go pi�ciami po plecach i krzycze� „hipokryta!”, kiedy ten zacz�� biega� wko�o kanapy i �askota� j� w bose stopy. Nie zwa�ali na to, �e przy swojej zabawie robi� do�� du�o ha�asu i �e jest druga w nocy. Niestety kto� inny to zauwa�y� i niezbyt mu si� to podoba�o.
Z klatki schodowej prowadz�cej do dormitori�w ch�opc�w wypad� rozczochrany prefekt w na odwr�t za�o�onym szlafroku.
- Co tu si� dzieje? Uspok�jcie si�! Co to ma znaczy�?
S�ysz�c surowy g�os Luke postawi� Liz na ziemi i u�miechn�� si� do ch�opaka.
- Cze�� Tymothy. Co tam?
- Lucas? My�la�em, �e to jakie� pierwszoroczniaki si� wyg�upiaj�, a zastaj� ciebie? Co ty sobie my�lisz budz�c ca�y Gryffindor? Oszala�e�? – chocia� jego gniew skupi� si� na ch�opaku to po chwili zobaczy� Liz, kt�ra sta�a cicho z boku.
- Wi�c jednak pierwszoroczniacy, tak? Gdzie twoi znajomi? Nie m�w, �e wyszli z Wie�y? Dzi�kuj�, �e pr�bowa�e� ich uspokoi� Lucasie. Musz� znale�� reszt� tych bachor�w… - Luke i Liz wymienili rozbawione spojrzenia, po czym Luke wzruszy� ramionami, g�o�no prze�kn�� �lin� i zwr�ci� si� do prefekta:
- Tymothy… Tu nie ma nikogo innego… - powiedzia� z udawan� skruch� i wlepi� zawstydzone spojrzenie w dywan. Liz posz�a za jego przyk�adem – Przepraszam ci� za nasze zachowanie. Wiesz… Jako� tak g�upio wysz�o… To si� ju� nie powt�rzy… Obiecujemy…
- Yy… No dobrze… dobrze… Id� spa�, je�li jeszcze raz was us�ysz� to po�a�ujecie.
I odszed� z uniesion� do g�ry g�ow�. Liz u�miechn�a si� do Luka, a on zacz�� cicho chichota�, na co Liz zwin�a si� w k��bek na dywanie by nie zacz�� rycze� za �miechu.
- Tymothy jest �wietny…
kamagra 100mg generic viagra for sale
<a href="http://kamagrabax.com/#">kamagra 100 mg</a>
kamagra store in nyc
<a href="http://kamagrabax.com/">kamagra online</a>
the medical supply store kamagra