Startuj z namiNapisz do nasDodaj do ulubionych
   
 

Pamiętnikiem opiekuje się Madeleine Halliwell!

[ Powr�t ]

Poniedziałek, 12 Maja, 2008, 12:12

1991.

***

By�a tylko niewinn� jedenastolatk� – powiadali niekt�rzy. Niekt�rzy powiadali r�ne rzeczy, niekt�rzy bali si� jej, niekt�rzy nie chcieli j� zna�, ani pozna�. Dlatego, �e by�a inna, dlatego, �e bardzo r�ni�a si� od swoich r�wie�nik�w. Jest tylko biedn� dziewczynk� pozbawion� rodzic�w.
Nikt nie potrafi� jej nich zast�pi�.
Unika�a kontaktu z opiekunkami sieroci�ca, dawa�a si� we znaki swoim kolegom i kole�ank�. A najbardziej kole�ank�, nie znosi�a dziewczyn. Nie lubi�a w nich tej s�odko�ci, niewinno�ci i dziecinno�ci.
Nie potrafi�a znale�� sobie miejsca na tym �wiecie. Wsz�dzie by�o jej �le. Przenosi�a si� z jednego miejsca na drugie. Przyszli rodzice uwa�aj� dziewczynk� za kogo� wyj�tkowego, mi�ego i spokojnego ch�tnie j� adoptowali. Jednak po miesi�cu z powrotem wraca�a do sieroci�ca. Wraca�a, dlatego, bo nikt nie potrafi� dostrzec w niej tej magii. Nikt nie potrafi� pokocha� j� tak�, jak� jest. Samotn�.
Ona przyjmowa�a to ze wzruszeniem ramionami. Nie obchodzi�o j� to czy kto� j� zaadoptuje czy nie. Wola�a by� sama. Zamkn�� si� w swoim male�kim �wiecie…

Siedzia�a na hu�tawce w miejscowym parku i patrzy�a w d�. Jedn� nog� odpycha�a si� od jasnego piasku, by, cho� troch� odbi� si� do g�ry. Jej jasno blond w�osy oplata� wiatr, a pojedyncze kosmyki spada�y na jej blad� twarz. Zamkn�a oczy i wyruszy�a do krainy marze�, gdzie 'stworzy�a' sobie sw�j w�asny, magiczny �wiat. No, w�a�nie, magiczny. Magiczny rozumia�a, jako sw�j, w kt�rym mog�a, cho� na chwil� zapomnie�, w jakim to okropnym miejscu musi mieszka�. Sierociniec. Nie nazwa�aby tego miejsca domem. Madeleine nie stosowa�a si� do regu� panuj�cych w jej domu. Zawsze umia�a si� wymiga� od wymierzonych jej kar lub szlaban�w za k�opoty, kt�re sprawia�a. Ju� dawno za�o�yciele sieroci�ca powinni przenie�� j� do innego Domu Dziecka, lecz nie zrobili tego, poniewa� bali si� samej reakcji blondynki. Nie wiedzieli jednak, �e Madeleine przyj�aby t� wiadomo�� ze wzruszeniem ramion.
Rozmy�laj�c tak o wszystkim, us�ysza�a g�osy, kt�re sprowadzi�y j� z powrotem do parku.
Kto �mia� jej przeszkodzi�.
Odpowiedz nadesz�a dwie sekundy p�niej. Za sob� us�ysza�a chichoty. Powoli odwr�ci�a g�ow� i ujrza�a band� Dudleya zn�caj�cego si� nad jakim� dziesi�ciolatkiem. Co mog�a zrobi�? Zesz�a z hu�tawki i ci�kim krokiem podesz�a do ch�opc�w. Zna�a ich na tyle dobrze, �e wiedzia�a, jakie s� ich s�abo�ci. A zw�aszcza jednego z nich. Przyw�dcy bandy. By� nim Dudley Dursley. Oty�y ch�opak tego samego wzrostu, co jej. Mia� ciemno blond czupryn� i �wi�sk� twarz. Dzieci ze szko�y i z podw�rka ba�y si� go, ale ona nie wiedzia�a, dlaczego. Wcale nie by� gro�ny, no mo�e by�, ale w stosunku do niej nie. Czu� przed ni� respekt, kiedy powali�a go na ziemie za dokuczanie koledze.
�aden nie zauwa�y� jej obecno�ci. Szczurzy ch�opiec z kasztanowymi w�osami trzyma� ofiar� z ty�u za r�ce a Dudley ok�ada� go pi�ciami. Pozostali trzej cz�onkowie bandy przygl�dali si� temu i chichotali z uciechy.
- Czy ty si� w ko�cu nauczysz nie dokucza� m�odszym i s�abszym od siebie, Dursley? - zapyta�a ch�odnym, lekko oboj�tnym g�osem k�ad�c r�k� na ramieniu Dudleya. Ten zesztywnia� i stan�� twarz� w twarz z Madeleine Halliwell. Piers pu�ci� ch�opca, a ten stan�� za dziewczyn� skulony. Nawet Malcom, Gordon i Denis, kt�rzy rechotali, teraz si� uciszyli. Wpatrywali si� w ni� jak zaczarowani, a Dudley zamiast patrze� w jej oczy spu�ci� je i patrzy� na jej nos.
- Co tu robisz, Halliwell? - zapyta� j�kaj�cym g�osem Dudley. Nie zapomnia� ich ostatniego spotkania i d�ugo mu to zostanie w pami�ci. Zabola�o go to, �e zosta� upokorzony, pokonany przez dziewczyn�. I to na dodatek przed ca�� szko��. Nie ma ucznia, kt�ry by nie widzia� tego zdarzenia.
- To jest naprawd� zb�dne pytanie w tej chwili, Dursley. Innego zaj�cia nie masz jak wida�. Wiemy, �e trenujesz boks, nie musisz sie tym chwali�...
- A gdzie Marc? - zapyta� nagle Malcom. Dziewczyna od dawne wie - jak i ca�a szko�a - �e Malcom si� w niej podkochuje, ale nigdy mu nie da�a szansy i nie da.
Wszyscy, nawet Dudley, spojrzeli na Malcoma. Denis pokr�ci� przecz�co g�ow� uderzaj�c koleg� �okciem w bok.
- Je�eli ju� jeste� taki ciekaw to wyjecha� do Bu�garii - odpowiedzia�a nudnym g�osem Madeleine.
- By�em kiedy� w Bu�garii - powiedzia� Malcom patrz�c w przestrze� zamarzonymi oczami. - Pi�kne widoki s�, naprawd�. A najpi�kniejszy jest...
Denis jeszcze raz uderzy� go tylko, �e mocniej. Ciemnow�osy pokr�ci� g�ow� wracaj�c do ponurej rzeczywisto�ci.
- Jeste�cie stukni�ci - mrukn�a Madeleine i skin�a g�ow� na dziesi�ciolatka, by ten ucieka�. - Wi�kszej bandy �wir�w nie widzia�am - Malcom zarumieni� si� a Dudley wr�ci� do pozycji, w kt�rej przygl�da� si� nosowi kole�anki. - Ostrzegam ci�, Dursley... i was ch�opcy:, je�li jeszcze raz zauwa��, �e to robicie... Bedzie �le...
Popatrzy�a na ka�dego zaczynaj�c od Dudleya i na nim ko�cz�c.
Okr�ci�a si� na pi�cie i skierowa�a si� w stron� g��wnych alej parku. Sz�a i sz�a mijaj�c grube pnie drzew, przechodni�w, biegaj�ce dzieciaki...
- Uderzy�em si� - krzykn�� przera�liwie jeden z sze�ciolatk�w podbiegaj�c do swojej matki. - Kreff lesciii - zawy� ch�opaczek a po jego policzkach pop�yn�y �zy.
- Nic ci nie b�dzie, kochanie. Zaraz opatrzymy ran� - przytuli�a synka do siebie i posadzi�a na nowej �aweczce.
Madeleine omin�a ich z ponur� min�. Nie wiedzia�a jak to jest mie� matk� i ojca, jak to jest mi�� rodzin�. Jedyn� rodzin� by� dla niej Marc. Traktowa�a go jak brata. Jednak teraz go przy niej nie by�o. Wyjecha�. Nie wiadomo, kiedy wr�ci.
Min�a domy przy Privet Drive, przy skrzy�owaniu skr�ci�a w lewo, gdzie rozci�ga�a si� Stone Street. Na samym ko�cu tej d�ugiej ulicy znajdowa� si� dom dziecka, w kt�rym mia�a nieszcz�cie zamieszka�. Stone Street rozci�ga�a si� d�ugo do du�ego Whinging. W tamtych okolicach rzadko, co mo�na by�o spotka� tam ludzi. Nikt nie wychodzi� z domu. Pow�d by� jeden: z�odziejstwo.
Przekroczy�a pr�g sieroci�ca wchodz�c na korytarz. Czarno-bia�e kafelki na pod�odze l�ni�y czysto�ci�, a �ciany niedawno malowane na kolor be�owy zosta�y porysowane kredkami przez dzieci. Jeszcze nie zamkn�a drzwi, a ju� naskoczy�a na ni� opiekunka sieroci�ca. Nie wygl�da�a gro�nie, ale taka by�a. Felicja Chuldy by�a trzydziestoletni� kobiet�. Zazwyczaj nosi�a sukienki w jednolitym kolorze si�gaj�ce do kolan a rude w�osy mia�a upi�te lu�nie w niskiego koka. Codziennie ugania�a si� za band� ma�ych sze�ciolatk�w biegaj�cych w k�ko i na okr�g�o po ca�ym domu dziecka.
- Pani Kent prosi�a mnie, bym ci przekaza�a - zacz�a pani Chuldy, to by�o jej wad�: opisywa�a wszystko tak jak by�o, to i te� jest jej zalet� (o ile b�dzie �wiadkiem jakiej� zbrodni). - �eby� w tym dniu nigdzie nie wychodzi�a.
- Bo...?
- Tego nie wiem. Prosi�a mnie bym przekaza�a to przekazuje. By�a zdenerwowana... - przez przedpok�j przebiegli dwaj ch�opcy z pistoletami na wod�. - Nie ch�opcy! St�jcie!
Ch�opcy zatrzymali si�. Pani Chuldy stan�a za nimi z r�kami za�o�onymi na biodra. Zmarszczy�a czo�o w tej samej chwili ch�opcy podnie�li swoje pistolety na w�d� i ochlapali opiekunk� prosto w twarz. Jej miny Madeleine nie zobaczy�a - by�a ju� w po�owie schod�w na g�r�.
Wesz�a do pokoju zatrzaskuj�c za sob� drzwi i rzuci�a si� na ��ko.

By� wiecz�r. Przed �elazn� bram� na pusty dziedziniec wesz�a jaka� posta�. Stan�a przed ponurym, prostok�tnym gmachem otoczonym wysokimi szlachtami. Wesz�a po kilku stopniach wiod�cych do drzwi frontowych i zapuka�a. Po chwili drzwi si� otworzy�y i stan�a w nich kobieta w �rednim wieku.
- Dobry wiecz�r - powita� kobiet� ciep�y g�os m�czyzny. - Nazywam si� Severus Snape. Jestem um�wiony z pani� Kent.
- To ja. Prosz� wej�� - wpu�ci�a m�czyzn� do �rodka. �wiat�o o�wietli�o go ca�ego. Mia� na sobie czarny garnitur. - Zaraz zaprowadz� pana do Madeleine. Prosz� za mn�.
Pani Kent wprowadzi�a go na schody i poprowadzi�a przez d�ugi korytarz do si�dmych drzwi na pierwszym pi�trze. Zapuka�a trzy razy i po us�yszeniu ''noo'' otworzy�a drzwi.
W ciemnym pokoju na ��ku le�a�a dziewczynka podrzucaj�ca do g�ry pi�eczk� tenisow�. Nagle z�apa�a j� i usiad�a na ��ku z nogami w d�, wsta�a.
- To jest Severus Snape. Chcia� si� z tob� spotka� - uprzedzi�a pani Kent i wysz�a.
- Madeleine Halliwell - przedstawi�a si� Madeleine, cho� nieznajomy zdawa� si� zna� jej imi�. - Dlaczego chcia�e� si� ze mn� spotka�?
Blondynka usiad�a, a Severus przysun�� sobie krzes�o i naprzeciwko niej.
- Nigdy nie dziwi�o ci� to, dlaczego potrafisz przesuwa� przedmioty si�� woli, zadawa� komu� b�l nie u�ywaj�c na nim �adnego narz�dzia lub...
- Rozmawia� ze zwierz�tami - doda�a cicho Madeleine nie b�d�c pewna czy Severus j� us�ysza�. Ten jednak kiwn�� g�ow�.
- Przyszed�em tu odpowiedzie� ci na t� pytania - przerwa� na chwil�. - Jeste� czarodziejk�.
Madeleine mia�a ochot� si� roze�mia�, ale powstrzyma�a si�. Wyprostowa�a si� i twierdz�c, �e pan Snape nie jest osob� sk�onn� do �art�w. Popatrzy�a na m�czyzn� podejrzliwie. Wydawa� si� jej taki znajomy, jakby go gdzie� wcze�niej widzia�a. Kojarzy�a sk�d� ten haczykowaty nos, ziemist� cer� i t�uste d�ugie, czarne w�osy. Oraz jego wzrok, czarne t�cz�wki spogl�da�y na ni� zimno.
- To - machn�a r�k� w kierunku pi�ki, kt�r� wcze�niej odrzuci�a na pod�og�, a pi�ka podnios�a si� w g�r� i wyl�dowa�a w otwartej d�oni blondynki - nazywa pan magi�?
- Tak zwan� magi� kontrolowan� - odpar� Severus. - Mo�na nazwa� j� magi� goblin�w.
- Goblin�w?
- Tak, goblin�w. Gobliny u�ywaj� magii bez r�d�ek. Za to czarodziejowi jest ona niezb�dna.
- A mi? – zapyta�a lekko podekscytowana Madeleine. Od zawsze fascynowa�y j� czary. - Mi potrzebna jest r�d�ka?
Snape za�mia� si� kr�tko.
- Nie jeste� goblinem, moja droga. Czarodziejk�, a twoja 'czarodziejska' moc potrzebuj� udoskonalenia - dziewczyna popatrzy�a na niego pytaj�co. - Przyszed�em tu, �eby odpowiedzie� ci na to pytanie, ale i zada� ci bardzo wa�ne pytanie oczekuj�c przemy�lanej odpowiedzi.
- A mianowicie?
- Przys�a� mnie tu profesor Dumbledore. Jest on dyrektorem Szko�y Magii i Czarodziejstwa Hogwart a ja jestem nauczycielem w tej szkole. Zapewnie nie wiedzia�a�, �e jeste� czarodziejk� - kiwn�a g�ow�, �e nie wiedzia�a.
- Chcesz mnie zapyta�, czy chc� chodzi� do szko�y profesora Dumbledore'a? - zapyta�a k�ad�c nacisk na s�owa: ''szko�a'', ''Dumbledore'' mo�e jeszcze na "chce''.
- Bystra jeste�. Tak, w�a�nie o to chcia�em zapyta�. Hogwart jest szko��, w kt�rej uczysz si� r�nych przedmiot�w zwi�zanych z magi� i czarami. Nie por�wnuj sobie tej szko�y z fabu�y kresk�wek animowanych typu ''Czarownica i czarownik'' o ile mia�a� zaszczyt kiedy� obejrze� t� kresk�wk�.
Madeleine skrzywi�a si�.
- Wracaj�c do Hogwartu jestem tu, by zaproponowa� ci miejsce w tej szkole. Jeste� zainteresowana?
- Musze podpisa� jaki� papierek jak ewentualnie bym si� zgodzi�a?
- Wystarczy s�owo - odpar� Severus.
Madeleine zamy�li�a si�. Nie by�a pewna czy wierzy� temu m�czy�nie czy nie. Ale co ma do stracenia? Powiedzmy, �e jakby si� zgodzi�a...
- Dobrze - odpar�a przeci�gaj�c sylaby. - Zgadzam si�, ale jak ka�demu uczniowi do nauki s� potrzebne jakie� podr�czniki, a ja nie mam ani grosza przy duszy, �eby takie podr�czniki w razie, czego zakupi�.
- To da si� za�atwi�. Masz, co prawda troch� pieni�dzy w banku Gringotta - Madeleine ju� otwiera�a usta. - Jest taki bank obs�ugiwany przez goblin�w. Znajduje si� on na Ulicy Pok�tnej...
- Nie ma takiej ulicy - zauwa�y�a Madeleine wypowiadaj�c to z kpin�.
- Nie jest dost�pna dla mugoli, a dla magicznych rodzin wr�cz przeciwnie. Mie�ci si� w Londynie na Charing Cross. Najpierw musisz znale�� pub Dziurawy Kocio�, a jak si� juz tam znajdziesz, to zapytaj barmana Toma, co dalej. Oczywi�cie jak chcesz, mo�emy si� tam wybra� razem.
- Zawsze chodz� po Londynie sama i za�atwiam swoje sprawy bez niczyjej pomocy. Ale jak si� ju� tam...
- Do nauczycieli Hogwartu zwracamy si� per 'panie profesorze' lub ' prosz� pana'.
- Okey, okey. Ale je�li ju� pan si� tam wybiera to mo�emy p�j�� razem z t� ulic� Przek�tn�, czy jak ona tam si� zwie - wzruszy�a ramionami Madeleine. Profesor Snape wsta�. – Nie chce panu zawraca� g�owy.
- Jutro, punkt dziesi�ta. B�d� czeka� przed sieroci�cem - si�gn�� do kieszeni marynarki i wyj�� z niej ��tawa kopert�. Wr�czy� j� blondynce. - Tu znajduj� si� bilet do Hogwartu i wskaz�wki jak si� dosta� na peron.
- Bo to jest takie skomplikowane - mrukn�a Madeleine.
- Pami�taj. Punkt dziesi�ta przed sieroci�cem - wyci�gn�� do niej r�k�. - Dobranoc.
- Dobranoc.
R�wno o dziesi�tej Madeleine wybieg�a ze swojego pokoju na korytarz. Zbieg�a szybko schodach tak, by nie potr�ci� �adnego dzieciaka. Wymin�a pani� Claudy otwieraj�c� drzwi wej�ciowe, a na dziedzi�cu przed bram� wpad�a na trzynastoletniego Brada nios�cego zakupy. Ten upad� na kamienn� posadzk�, a ona obok niego.
- Uwa�aj jak �azisz - warkn�a Madeleine, cho� upadli z jej winy. Szybko si� podnios�a, otrzepa�a i pomog�a pozbiera� zakupy Bradowi.
Severus Snape czeka� przed bram�. Zerka�, co chwila na zegarek, a gdy zauwa�y� Madeleine u�miechn�� si� lekko.
- Jeszcze pi�� sekund, a by� si� sp�ni�a - powita� j� Snape.
- Wybieg�am o dziesi�tej i przy okazji wpad�am na tego ch�opaka - wskaza�a go r�k�. - Idziemy? Jak dostaniemy si� na ta ulic� Przek�tn�?
- Pok�tn� - poprawi� j� Snape ruszaj�c przed siebie. - Z Whinging daleko do Londynu i szybciej by�oby si� teleportowa�, ale chc�, by� zna�a drog� st�d.
- Teleportacja to takie co�, �e si� pojawiasz w jednym miejscu, a w drugim znikasz?
- W �wiecie czarodziej�w inaczej si� na to m�wi, ale w rzeczy samej tak.
Doszli do najbli�szego przystanku autobusowego. Nie czekali d�ugo, bo autobus przyjecha� dwie minuty p�niej.
- Cze��, Madeleine - powita� j� jej starszy kolega. - Gdzie si� wybierasz?
- Ouh... Witaj, Dominik - odpowiedzia�a mu Madeleine. Nie wiedzia�a, czy mo�e mu powiedzie�, �e jedzie na ulic� Pok�tn�, wi�c: - Do Londynu. Musz� kupi�… co�.
Dominik skrzywi� si�. Ju� o samym zwrocie 'szko�a' krzywi� si� z niesmakiem, jakby by� zmuszany do zjedzenia ca�ej cytryny. Dwa przystanki dalej wysiad� a Snape powiedzia� zimno:
- Nie wspominaj nikomu o tym, �e jeste� czarodziejk�.
Madeleine spojrza�a na swoje trampki.
- Dobrze, profesorze.
Chcia�a mu powiedzie�, �e ka�dy z jej ekipy widzia� jej umiej�tno�ci i wcale nie byli tym zdziwieni. Marc nawet potrafi� zmienia� kolor swoich w�os�w, ale czy to by�a magia? Daniel, jeden, kt�ry doszed� niedawno, nie widzia� �adnej z umiej�tno�ci Madeleine. Pozostali powiedzieli, �eby go nie wtajemnicza� i tak te� zrobi�a. Nagle nasz�a j� pewna my�l:, Je�eli ich nie rusza�a umiej�tno�� Madeleine, oni sami mog� by� czarodziejami.. Jednak szybko j� odrzuci�a. Powiedzieliby jej. Albo nie, albo tak. Mo�e...
- Wychodzimy - przerwa� jej przemy�lenia, Snape.
Wysiedli na Duncannon St i przeszli przez najbli�sze pasy na druga stron� ulicy. Ruch by� tak wielki, �e ledwo mo�na by�o si� przecisn�� mi�dzy lud�mi. Madeleine w�tpi�a, czy profesor Snape zna drog�. Jednak on dobrze wiedzia�, gdzie maj� i��. Szli ca�y czas prosto, a� do pierwszego skrzy�owania. Tam Snape zatrzyma� si�. Madeleine nie wiedzia�a do ko�ca, dlaczego. Czy�by to by�a ta ulica Pok�tna? Nie, napis m�wi� inaczej. Dopiero jak Snape wskaza� r�k� na budynek ze sklepem z p�ytami gramofonowymi i ksi�garni�, o ma�o nie plasn�a si� w czo�o. No tak, tam znajdowa� si� pub ''Dziurawy Kocio�''.
Pub okaza� si� ma�ym zat�oczonym miejscem prowadzonym przez barmana Toma. On wskaza� im dalsz� drog�. Wprowadzi� ich do pomieszczenia z dwoma pud�ami w �rodku i �mietnikiem. Snape wyj�� r�d�k� i zastuka� ni� w ceglany mur naprzeciwko ich w poszczeg�lne miejsca. Czerwone ceg�y zacz�y si� przesuwa� na boki, a� stworzy�y �uk prowadz�cy nie gdzie indziej, jak na ulic� Pok�tn�.
- Ulica Pok�tna - powiadomi� j� Snape i ruszyli przed siebie. - Najpierw wybierzemy si� do banku Gringotta po twoje pieni�dze, a p�niej kupimy ci podr�czniki i...
- Dzie� dobry, Severusie - powita� go zimny g�os m�czyzny z d�ugimi jasnoblond w�osami, ubranego w czarn� szat�. W r�ku trzyma� lask�. - Te� na zakupy? – dopiero teraz zauwa�y� obecno�� Madeleine. – Widz�, �e nie jeste� sam.
- Witaj, Lucjuszu - odpowiedzia� Severus.
- Znalaz�em chwil� czasu - odpowiedzia� Lucjusz. Reszt� doda� z sarkazmem: - Wiesz, mamy drobne problemy w Ministerstwie. - jego wzrok zn�w pad� na blondynk�. - Madeleine Halliwell?
- We w�asnej osobie - rzek�a blondynka ch�odno. - A pan to...?
- Lucjusz Malfoy - przedstawi� si�, wyci�gaj�c do niej r�k�, kt�r� u�cisn�a. - Mo�e wybierzecie si� z nami na zakupy?
Snape spojrza� na Madeleine, ta za� wpatrywa�a si� w Lucjusza z przymru�onymi oczami. Ten ch�odny ton - pomy�la�a blondynka, stara�a sobie co� przypomnie�. Severus skin�� g�ow�, �e tak.
- Severusie! Co tu robisz? - us�yszeli nagle kobiecy g�os za sob�. Madeleine odwr�ci�a si�. Ujrza�a blad� blondynk� ubran� w zielon� szat� czarodzieja. Na ramiona pada�y jej proste blond w�osy. Za r�k� ci�gn�a swojego syna, te� blondyna z blad� cer� i ch�odnymi szarymi oczami.
Lucjusz wskaza� g�ow� na Madeleine, a kobieta spojrza�a na ni�. U�miech na moment zblad� z jej twarzy, ale po chwili powr�ci� jeszcze cieplejszy. Madeleine mia�a wra�enie, �e kobieta chce j� u�ciska�, ale Snape rzuci� jej dziwne spojrzenie i tylko si� przedstawi�a.
- Jestem Narcyza Malfoy - wyci�gn�a do niej r�k� Narcyza. - A to m�j i Lucjusza syn Draco.
Draco u�miechn�� si� i u�cisn�li sobie d�onie.
- To jak, ruszamy? - zapyta�a Narcyza. - Do banku Gringotta najpierw?
W pi�tk� ruszyli wzd�u� ulicy Pok�tnej w coraz wi�kszy t�um, przepychaj�c si� i mijaj�c ludzi.
- Pierwszy rok? - zapyta� j� Draco, zwalniaj�c troch� tempo.
- Pierwszy - odpar�a Madeleine.
- My�l�, �e trafi� do Slytherinu. Tak jak moja ca�a rodzina - powiedzia� ch�opiec. - Wiesz, �e nie mo�na mie� na pierwszym roku miot�y.
- Chamstwo, prawda - rzek�a z u�miechem Madeleine. Miot�a to latanie, chyba.
Ch�opak spojrza� na ni� dziwnie.
- Co� mi na nosie siedzi? - zapyta�a retorycznie.
- Nie, tylko my�la�em, �e nic ci nie wiadomo o Hogwarcie - doda� cicho ch�opak: - Przecie� nic wcze�niej o nim nie wiedzia�a� i... nie wiesz.
- No nie wiem, ale wiem jak to jest w szko�ach - przypomnia�a sobie swoj� dawn� szko��, w kt�rej nie mog�a z Marc'iem je�dzi� na deskorolce po szkolnych korytarzach, bo od razu jaka� nauczycielka si� ciebie czepia�a.
Pi�� minut p�niej stan�li przed wielkim bia�ym budynkiem z du�ymi drewnianymi, ale solidnymi drzwiami. W �rodku przed nast�pnymi, ale tym razem metalowymi drzwiami sta�... goblin, k�aniaj�cy si� przychodz�cym i wychodz�cym. By�o to ma�e stworzenie o �niadej cerze i chytrym wyrazie twarzy. By� o g�ow� ni�szy od Madeleine i Dracona. Przechodz�c przez kolejne drzwi, Madeleine zauwa�y�a na nich napis, ale nie zd��y�a go przeczyta�.
- Wiecie, co? - zacz�� Lucjusz, spogl�daj�c na swoj� �on� i syna. - Mo�e ja, Severus i Madeleine pojedziemy do skrytek, a wy zostaniecie i poczekacie tu na nas?
- Dobry pomys�, Lucjuszu - popar� go Severus. - Nie ma, co pcha� si� do jednego w�zka. Zostaniecie?
- To b�dzie dobre rozwi�zanie - mrukn�a Narcyza. - Ja z Draconem poczekamy przed bankiem.
Dw�jka ruszy�a w stron� wyj�cia, a Madeleine z dwoma m�czyznami podesz�a do wolnego goblina siedz�cego za lad�.
- Witam pan�w i panienk� - powita� ich goblin. - Czym mog� s�u�y�?
- Madeleine Halliwell chcia�a odebra� swoje pieni�dze - zacz�� Lucjusz. - I ja te�... Lucjusz Malfoy.
- Kluczyki poprosz� - poprosi� goblin. Lucjusz wygrzeba� sw�j kluczyk i wr�czy� go goblinowi, tak samo jak Snape. Goblin przyjrza� si� im uwa�nie, a po chwili odda� je w�a�cicielom. - Prosz� wybaczy� na chwil�. Zaraz tu kogo� przyprowadz�.
Znikn�� na chwil�, a gdy wr�ci� towarzyszy� mu drugi goblin.
- Gorgon zabierze pa�stwa do waszych skrytek - oznajmi� pierwszy goblin.
- Proponuj� zdj�� czapk�, panienko - poleci� Gorgon. - Dowiesz si� zaraz, dlaczego.
Madeleine zdj�a czapk� i poprawi�a w�osy. Gorgon zaprowadzi� ich do ciemnego tunelu, gdzie gwizdni�ciem przywo�a� w�zek z czterema k�lkami jad�cego na szynach. Usiedli w nim i powoli ruszyli. W�zek jecha� sam bardzo szybko skr�caj�c raz w lewo, raz w prawo, do g�ry lub na d�. Teraz ju� wiedzia�a, dlaczego Gorgon poradzi� jej zdj�cie czapki: si�� wiatru by�a tak du�a, �e oczy �zawi�y, a zwyk�� czapk� z daszkiem na pewno by zwia�o. W�zek zwalnia�, a� w ko�cu zatrzyma� si�. Wysiedli przy skrytce...
- Skrytka siedemset siedemdziesi�t siedem.
- Moja? - zapyta�a Madeleine profesora Snape'a. Ten kiwn�� g�ow� i da� klucz goblinowi.
Gorgon otworzy� drzwiczki skrytki, a Madeleine wesz�a do niej. Oniemia�a z wra�enia. Nie mog�a uwierzy�, �e ma tyle z�ota. Pod �cian� le�a�y du�e sterty z�otych - galeon�w -, srebrnych - sykl�w - i br�zowych - knut�w - monet. Nachodzi�o j� tylko jedno pytanie: Sk�d mia�a tyle z�ota? Rodzice jej zostawili? Tu nasuwa�o si� jeszcze jedno pytanie: Czy jej rodzice byli czarodziejami?
- Od razu wszystkiego nie musisz bra� - powiedzia� Snape. - Mo�emy wymieni� par� monet na mugolskie pieni�dze.
Madeleine skin�a g�ow� i zacz�a zbiera� troch� pieni�dzy do sakiewki.
Skrytka Lucjusza znajdowa�a si� trzy skrytki dalej, nosi�a numer siedemset siedemdziesi�t cztery. Tak jak skrytka Madeleine, skrytka pana Malfoya by�a bogata w wielkie stosy z�ota.
Kwadrans p�niej wyszli z banku na ulic�, mru��c oczy w s�o�cu. Od razu podbieg�a do nich Narcyza z Draconem.
- Szybko wam si� zesz�o - zauwa�y�a.
- Nie by�o kolejek. Mo�e wybierzemy si� do 'Madame Malkin' - zaproponowa� Severus. - P�niej mo�emy wst�pi� po kufer i do ksi�garni. Na ko�cu wst�pimy do apteki z Lucjuszem to kupimy Madeleine i Draconowi potrzebne ingrediencje. Ty Narcyzo przejdziesz si� do Ollivandera. Nie potrzeba i�� ca�� gromad�.
Po rozdzieleniu 'obowi�zk�w' w pi�tk� ruszyli do 'Madame Malkin - szaty na ka�d� okazj�'. Snape i Lucjusz pogr��yli si� w rozmowie, a Narcyza zacz�a rozmawia� z Madeleine.
Madame Malkin by�a przysadzist� kobiet� w ciemnor�owej szacie. W jednej r�ce trzyma�a r�d�k�, a w lewej centymetr. Mia�a tendencj� do zdrabniania poszczeg�lnych s��w, co bardzo dra�ni�o Madeleine. Na s�owo ''sto�eczek'' lub tego typu zdrobnione s�owo Madeleine i Draconowi zbiera�o si� na wymioty. Sklep by� du�y, obs�ugiwany przez trzy osoby: madame Malkin i dwie jej pomocnice. Na �rodku sklepu sta�y trzy sto�ki, na kt�re Draco i Madeleine weszli. Trzecie by�o zaj�te przez ch�opca w okularach, kt�ry ju� praktycznie schodzi� ze sto�ka.
- Hogwart? - zapyta�a ich madame Malkin. - Ostatnio cz�sto was mnie odwiedza. Jakie� pi�� minut temu wyszli ode mnie bli�niacy, kt�rzy tam si� wybieraj�.
- To na pewno Martinowie - powiedzia�a Narcyza do swojego syna z lekkim u�miechem. - Musieli�my si� min��. Veronica wspomina�a mi, �e te� wybiera si� na Pok�tn�.
Po obej�ciu wszystkich sklep�w zosta�a tylko r�d�ka. Severus i Lucjusz poszli do apteki, a Narcyza z reszt� do pana Ollivandera. Draco marudzi�, �e chcia�by now� miot��, a z tego, co ch�opak powiedzia�, Madeleine wie, �e ma jak�� bardzo woln�.
Z daleka by� widoczny z�oty napis na br�zowym tle:, OLLIVANDEROWIE: WYTW�RCY NAJLEPSZYCH RӯD�EK OD, 382 R. PRZED NOW� ER�. Na zakurzonej, wyblak�ej poduszce na wystawi� le�a�a jedna jedyna r�d�ka.
Kiedy przekroczyli pr�g sklepu, przed nimi wyr�s� staruszek o wielkich m�drych oczach i bardzo siwych, prawie srebrnych w�osach.
- Dobry wiecz�r - powiedzia� cicho. - Panienka Halliwell i panicz Malfoy. Wiedzia�em, �e dzisiaj zawitam was w moim sklepie. Pani Narcyza Malfoy jak mniemam? - spojrza� na kobiet�. - Pami�tam, jakby to by�o wczoraj, jak pani przysz�a do mnie razem z pani� Gaunt po swoja pierwsza r�d�k�. Tak...
Skierowa� si� w stron� sklepu i znikn�� za p�kami, na kt�rych sta�y pude�ka z r�d�kami. Wzi�� dwa pude�ka, otworzy� je i por�wna�. Da� w ko�cu Madeleine i Draconowi jedn�. - Prosz� spr�bowa� r�k� mocy.
- R�k� mocy? Jestem lewor�czna jak i prawor�czna - wyzna�a Madeleine. Draco spojrza� si� na ni� dziwnie.
Pan Ollivander mrukn�� co� do siebie niezrozumia�ego, co brzmia�o: ''No tak, zapomnia�em...''
- Spr�buj raz lew�, a raz praw�. Zapewnie przyjmie obydwie, ale kt�ra r�k� b�dziesz u�ywa�a r�d�ki, to zale�y od przyzwyczajenia.
Madeleine machn�a lekko r�d�k�. Za jej �ladem poszed�, Draco. Dwa szklane wazony zosta�y zbite na tysi�ce ma�ych kawa�eczk�w. Pan Ollivander spojrza� na nich i na zbite wazony i pokr�ci� g�ow�.
- Nic si� na sta�o - wyrwa� im z r�k r�d�ki i wyci�gn�� nast�pne. Jednak te te� okaza�y si� nieodpowiednie. Tak samo nast�pne, nast�pne i jeszcze kolejne. Dla Dracona w ko�cu najlepsza by�a r�d�ka wykonana z g�ogu, w�osa jednoro�ca, dziesi�� cali, gi�tka. Zanim Madeleine odnalaz�a swoj� r�d�k�, musia�a sprawdzi� a� dwadzie�cia cztery r�d�ki.
- Czarny bez, w�os jednoro�ca i dok�adnie jedena�cie cali, bardzo du�a moc, gi�tka - odchrz�kn�� i doda� szpetem: - Jak powiadaj� R�d�ka z czarnego bzu szcz�cia nie przyniesie, wcale nie trzeba si� tym tak bardzo zamartwia�. Twoja r�d�ka, panno Halliwell, b�dzie ci dobrze s�u�y�a.
- Mo�e chcecie kupi� sobie jakie� zwierz�tko? - zaproponowa�a Narcyza. Pani Claudy nie by�aby zadowolona z kota, ale jak Aneta Moore ma kr�lika, a Alfred Thomp trzyma chomika, to jej te� nie zabroni kupi� kota.
- Nooo... Ja chcia�bym kupi� sobie kota - powiedzia�a Madeleine.
- To p�jdziemy do Eeylopa. Severusa i Lucjusza jeszcze nigdzie nie wida�, wi�c mo�emy i�� - rozejrza�a si�. - Mo�emy spokojnie i��. Znajd� nas.
Ruszyli do Eeylopy. By� to du�y sklep ze zwierz�tami. By�y do kupienia r�nego gatunku sowy, ropuchy, koty, szczury, jaszczurki (tylko dwie), w�gorze, z�ote rybki... Madeleine od razu wpad� w r�ce -dos�ownie- czarny kot. Spojrza� na ni� swoimi du�ymi oczyma, wbijaj�c swoje ostre pazury w jej r�ce.
- Cezar - krzykn�a m�oda kobieta. - Zawsze psoci. Dobrze, �e to jeszcze koci�tko. Bardzo przepraszam...
- Ale� nie ma, za co - u�miechn�a si� Madeleine. - Ile kosztuje Cezar?
Sama nie wiedzia�a dlaczego o to zapyta�a, ale nie cofn�a.
- Masz zamiar go kupi�?- zapyta�a z wyczuwalnym zdziwieniem rudow�osa. - Dwana�cie sykli i dwa knuty, jak dla ciebie.
Madeleine wygrzeba�a z kieszeni pieni�dze i wr�czy�a je sprzedawczyni. Nawet nie spojrza�a na to ile wyj�a, ale prawdopodobnie suma si� zgadza�a, bo kobieta przyj�a zap�at�. Kiedy Madeleine przygl�da�a si� swojemu nowemu zwierz�tku, Narcyza w tym czasie kupi�a synowi ma�� sow�, syczek.
Jak wr�cili z Pok�tnej zapad� ju� wiecz�r. Po teleportacji ��cznej - jak to nazwa� profesor Snape - Madeleine zakr�ci�o si� lekko w g�owie. Snape powiedzia�, �e trzeba si� do tego przyzwyczai� i m�wi�c: ''Do zobaczenia w Hogwarcie'' obr�ci� si� dooko�a i rozp�yn�� si� w powietrzu.
Przez chwil� sta�a nieruchomo wpatruj�c si� w miejsce, w kt�rym znikn�� m�czyzna, jakby sobie co� wa�nego przypomnia�a. Otworzy�a usta lecz zamkn�a je i �api�c torby z zakupami pomaszerowa�a do sieroci�ca.

Ch�opak spojrza� w okno przez kt�re s�czy�o si� s�abe �wiat�o. Zatrzyma� si� przed wej�ciem na dziedziniec, zacisn�� palce na grubych pr�tach bramy i opar� o nie czo�o. Po chwili post�pi� kroku jakby przeszkody wcale przed nim nie by�o i przeszed� przez ni�. Upewniwszy si�, �e na zewn�trz nie ma nikogo, ostro�nie przemkn�� si� przez podw�rka na drug� stron� budynku. Wtedy przykucn��, by podnie�� niewielki kamie� z trawy, spogl�daj�c w g�r� znalaz� odpowiednie okno i wycelowa� w nie rzucaj�c kamieniem. Kamie� uderzy� w szyb� dok�adnie w te okno, w kt�re zosta� on wymierzony.
Cezar podni�s� g��wk�, jedno ucho mu zadrga�o. Spojrza� �ywymi oczami w okno, wzrok Madeleine r�wnie� w t� stron� poszybowa�. Dziewczyna wygrywaj�c walk� z niezno�nym suwakiem torby, wsta�a z pod�ogi i podbieg�a do okna. Ods�oni�a ciemne zas�ony, otworzy�a okno i wychyli�a si�.
- Co ty tu robisz? – sykn�a Madeleine dostatecznie g�o�no, by ch�opak j� us�ysza�.
- Przyszed�em po ciebie – u�miechn�� si�.
- Jak mnie Chuldy nakryje to ju� koniec – zerkn�a niespokojnie za siebie. – Ostatniego wybryku mi ni darowa�a.
- A od kiedy ty si� j� przejmujesz? – zapyta� z kpin� i podszed� do budynku. Z�apa� za sznur zwisaj�cy z g�ry i zacz�� si� wspina�.
- Chory jeste�? - dziewczyna prawie krzykn�a. Odbieg�a od okna ty�em i szybko schowa�a kufer do kt�rego zapakowa�a wszystkie nabyte rzeczy na Pok�tnej i wsun�a go pod ��ko. Cezar obserwowa� ka�dy jej ruch.
- Chyba jednak chory – przyzna� ch�opak ju� stoj�cy przed ni�. – Je�eli nie chcesz i�� z w�asnej woli to wezm� ci� si��.
Ch�opak nosi� imi� Patryk. Mia� czarne w�osy, tr�jk�tn� twarz, na kt�rej cz�sto go�ci� u�miech, granatowe oczy i bardzo wielkie poczucie humoru. Zazwyczaj to on by� dusz� towarzystwa. Wzrostem przerasta� blondynk� o g�ow�, dzieli�a ich r�nica trzech lat. Czasami Madeleine rozmy�la�a nad tym dlaczego wszyscy z jej towarzystwa s� od niej o trzy b�d� dwa lata starsi. Pr�cz Marca, bo on akurat by� w tym samym wieku co ona, i Harry te�, i banda Dudleya, cho� z Dudleyem nie przyja�ni�a si�.
- Nie wyg�upiaj si� – j�kn�a Madeleine mierz�c Patryka wzrokiem. – Jak powiesz gdzie chcesz mnie zabra� to p�jd�.
By�o to najwidoczniej trudne pytanie. Patryk zatrzyma� si� i spojrza� na kole�ank� z dziwnym wyrazem twarzy. Przez chwil� zastanawia� si� nad odpowiedzi�, pochyli� si� nad blondynk� i szepn�� jej do ucha:
- P�jdziesz to zobaczy�.
Madeleine spojrzawszy na Cezara wpatruj�cego si� teraz w par�, kiwn�a g�ow�. Patryk skierowa� si� w stron� okna, Madeleine za nim. Jednak, gdy ju� stan�li przy nim Patryk odwr�ci� si� b�yskawicznie w jej stron�.
- Od kiedy masz kota?
Dziewczyna pokr�ci�a przecz�co g�ow� z u�miechem i wskaza�a brod�, by Patryk w ko�cu zszed� na d�. Kiedy znale�li si� na dole szybko schowali si� w krzaki i po pr�tach ogrodzenia wspi�li si� na g�r� i zeskoczyli po drugiej stronie. Tym razem brunet nie wykona� swojej sztuczki z przenikaniem.
Ruszyli wzd�u� Stone Street a� do Little Whinging.
...
Przez nast�pny miesi�c Madeleine nie wychodzi�a ze swojego pokoju. Ca�y czas wertowa�a i czyta�a podr�czniki nabyte na Pok�tnej i �wiczy�a zakl�cia, oraz pr�bowa�a co� transmutowa�, co jej nawet wychodzi�o. Co do Cezara pani Kent i pani Chuldy oraz pozosta�e pracownice Domu Dziecka nie by�y zadowolone, ale zgodzi�y si� na kota pod warunkiem, �e nie b�dzie zbli�a� si� do pokoj�wki Sary. Z tego, co Madeleine wiadomo, jest ona uczulona na koci� sier��. Poza tym Cezar nie rozrabia� du�o, przewa�nie siedzia� na ramieniu w�a�cicielki i zdawa� si� czyta� ksi��ki, kt�re ona czyta�a, co wygl�da�o do�� dziwnie.
Pierwszego wrze�nia przed dziesi�t� Madeleine jeszcze raz sprawdzi�a, czy wszystko spakowa�a i zamykaj�c drzwi swojego pokoju z Cezarem na ramieniu, wysz�a na korytarz. Mia�a szcz�cie, �e pani Chuldy jedzie jeszcze z dwoma dzieciakami do King's Cross, bo inaczej by jej nie zabra�a.
Rozdzielili si� na miejscu. Pani Chuldy posz�a z dw�jk� dzieciak�w na peron pi�ty, a Madeleine ruszy�a w kierunku peronu dziewi�tego. Z tego, co pami�ta�a, a pami�� mia�a dobr�, by� to peron dziewi�ty i trzy czwarte. Wed�ug 'instrukcji' mia�a przej�� przez barierk� pomi�dzy peronem dziewi�tym i dziesi�tym, tak, by nie zauwa�y� to �aden z nie magicznych ludzi. Skierowa�a si� w stron� jednej z najbli�szych barierek dziel�c� dziewi�ty i dziesi�ty peron.
No c� – pomy�la�a wzruszaj�c ramionami i ruszy�a prosto na ni�. Trzy kroki przed zamkn�a oczy. Gdy je otworzy�a, znalaz�a si� w ca�kiem innym miejscu. Nad g�owami ludzi unosi�a si� para buchaj�ca z parowozu, a pod nogami lata�y koty, huka�y sowy. W og�le tu by�o g�o�no i t�oczno. Sama nie wiedzia�a dlaczego, ale jej wzrok pow�drowa� na barierk� przez kt�r� przed chwil� przesz�a. Wynurzyli si� z niej trzej rudow�osych ch�opc�w, jeden po drugim, dwaj ostatni byli bli�niakami.
- Madeleine - krzykn�� kto� do niej a ona odwr�ci�a g�ow� w t� stron�. By� to Draco Malfoy. Machn�� do niej �eby do niego podesz�a. Ju� skierowa�a w�zek w jego stron� jak nagle co� j� uderzy�o w klatk� piersiow�.. Upad�a na ziemi� przygnieciona czym� ci�kim. By� to ch�opak w czarnej czapce.
- Zejd�... ze... mnie - wysapa�a i zwali�a go z siebie. - Uwa�aj jak chodzisz, idioto!
- Przepraszam. Jejku, ale wybuchowa - powiedzia� ch�opak masuj�c sobie czo�o. - To ty si� wpakowa�a� z w�zkiem prosto na mnie.
- To, jakim cudem ty le�a�e� na mnie, a nie odwrotnie - warkn�a wyzywaj�co Madeleine i z pomoc� ch�opaka wsta�a. Spojrza�a na drugiego ch�opaka wygl�daj�cego identycznie, jak ten, co na ni� upad�. Poprawi�a te� czarn� czapk� na swojej g�owie i spojrza�a na obu dziwnie. - Widz� podw�jnie czy co?
Obaj za�miali si�. Cezar ponownie wskoczy� na rami� w�a�cicielki patrz�c jakby z wyrzutem na ch�opc�w.
- To jest m�j brat bli�niak - powiedzia� ten pierwszy. - Zack Martin, jestem. To m�j brat to Cody.
- Umiem si� przedstawi�, Zack - odezwa� si� Cody z wyci�gni�to r�k� do dziewczyny. - Cody Martin. Pierwszy rok, prawda?
- Tak. Madeleine Halliwell.
Sekund� p�niej podszed� do nich Draco. Min� mia� niet�g�, ale u�miechn�� si� blado na widok bli�niak�w.
- Cze�� - przywita� ich. - Znacie ju� Maddie? - zapyta� pytaniem retorycznym. - Jak ju� tu jeste�my to mo�e wejdziemy do przedzia�u. Blaise zaj�� nam wolny.
Madeleine nie by�a pewna, czy to by�o do niej, ale jak bli�niacy zgodzi�a si�. Po drodze spotkali dw�ch przyjaci� Dracona. Bardziej wygl�dali jak jego goryle. Obaj byli otyli, z gro�nymi minami i wielkim apetytem. Przywitali si� z Draconem, bli�niakami i Madeleine, jak im j� przedstawi� blady ch�opak, u�ciskiem d�oni. W poci�gu spotkali owego Blaise’a, kt�ry jak powiedzia� Draco, zaj�� im przedzia�. Znajdowa� si� niemal�e na ko�cu poci�gu.
Cody, Draco, Vincent i Gregory (jak si� nazywali goryle Dracona: Vincent Crabbe i Gregory Goyle ten ni�szy) znali si� z czarnosk�rym.
- Blaise Zabini - przedstawi� si� nieznajomy. - Ty to Madeleine Halliwell? Draco wspomina�.
Kiedy skin�a g�ow�, ch�opak u�miechaj�c si� do niej wyszed� znikn�� z przedzia�u.
Zdawa�oby si� to nierealne, ale na niewielk� p�k� uda�o im si� wcisn�� sze�� szkolnych kufr�w i dwie klatki z sowami, chocia� one by tam si� nie zmie�ci�y. Madeleine uzna�a, �e spowodowane jest to skutkiem jakich� czar�w i usiad�szy przy oknie ko�o Zacka i Cody’ego oraz naprzeciwko Dracona poczu�a na sonie wzrok tego ostatniego. Nic jednak nie powiedzia�a wpatruj�c si� w okno a tak dok�adnie we dwie kobiety. Jedn� pozna�a od razu; Narcyza Malfoy, matka Dracona, kobieta jej towarzysz�ca nie by�a Madeleine znana z imienia, lecz wydawa�a si� by� bardzo podobna do kogo�. Mia�a ona kr�tki, ciemne w�osy, p� okr�g�� twarz, zielone b�d� niebieskie oczy, cho� tutaj blondynka zda�a si� na przeczucie, i d�ug� szyj�, kt�ra stara�a si� eksponowa�. Naprzeciwko kobiet sta� r�wnie� Madeleine nieznany ch�opak. Nie widzia�a jego twarzy, bo sta� odwr�cony do poci�gu plecami. Gestykulowa� rekami jakby t�umaczy� co� ciemnow�osej lub t�umaczy� si� przed ni�.
Po us�yszeniu gwizdu oznajmiaj�cego, �e poci�g zaraz odje�d�a, ch�opak po�egna� si� i bior�c od kobiety �nie�nobia�e zwierze, wskoczy� na dwa stopnie poci�gu zanim ten ruszy�. Wtedy Madeleine odwr�ci�a si� do koleg�w, po paru sekundach drzwi rozsun�y si�. Stan�� w nich owy ch�opak z perony.
Poci�g powoli zacz�� rusza�. Wjecha� do ciemnego tunelu, a gdy wyjecha� z niego, za oknami pojawi�y si� pi�kne widoki g�r, jezioro po�yskuj�ce w s�o�cu i lasy. Madeleine nie mog�a uwierzy�, �e zostawia przesz�o�� za sob�. Nie wiedzia�a, dok�d zmierza, ale by�a pewna, �e jedzie do lepszego miejsca, ni� sierociniec.
- Kota si� pilnuje, bracie – wyci�gn�� r�k� do Zacka, na kt�rej trzyma� kotk�. Zwierze od razu zeskoczy�o na kolana w�a�ciciela. – Jak b�dziesz mia� dziewczyn� to b�dziesz j� pilnowa�.
- Lub ona jego – szepn�� Cody i Draco r�wnocze�nie.
- A je�li ju� mowa o dziewczynach to, kim jest ta pi�kna panienka spod okienka?
- Madeleine Halliwell. Roudie Martin – przedstawi� Zack.
Roudie zrobi� zdziwion� min�, ale b�yskawicznie zmieni� j� na u�miech. U�cisn�� nowej d�o� i puszczaj�c oczko do braci wyszed�.
- Wy i te wasze deskorolki - westchn�� Draco, wzruszaj�c ramionami. - Nie wiem, co wy w niej widzicie.
- Je�dzicie na deskorolce? - zapyta�a nagle Madeleine Zacka i Cody'ego.
- To nasz spos�b na �ycie.
- U nich to rodzinne. Brat deskorolka, rodzice deskorolka... - doda� Draco z przek�sem. - Nie licz�c muzyki i dowcip�w.
- Ja po prostu kocham dobry hip-hop, taniec i jazd� na deskorolce - wyzna�a Madeleine czuj�c, �e znalaz�a pokrewne dusze. - Byli�cie w Wiltshire na zawodach?
- My mieszkamy w Wilshire - odpowiedzia� za nich Draco. - M�j dw�r znajduje si� naprzeciwko dworu Martin�w.
- No nie a� tak naprzeciwko - sprostowa� Cody. - Jest kawa�ek do przej�cia.
- To st�d si� znacie? - zagadn�a blondynka.
- Nasze mamy si� znaj� - odpowiedzia� Cody. - Sze�� przyjaci�ek. Imienniczka nosi ich imiona.
Zack, Cody, Draco, a nawet Blaise u�miechn�li si� do Madeleine.
- O co chodzi? - zapyta�a dziewczyna. - I co to jest ta ca�a Imienniczka?
- To proste pytanie - zamy�li� si� Zack. - Ty!
Madeleine zrobi�a g�upi� min�. O jaka Imienniczk� im chodzi�o. Czy to przezwisko czarodzieja, kt�ry nie wiedzia�, �e nim jest czy co?
- Ja? - wskaza�a na siebie. - Nie wciskajcie mi tu kitu, prosz�.
- Twoja matka by�a Imienniczk�, tak jak twoja babcia, prababcia i praprababcia i...
- Okey, okey, kapuj� - przerwa�a Zacku Madeleine. - Dlaczego ja? Co to jest Imienniczka?
Wszyscy, opr�cz Vincenta i Gregory'ego zacz�li jej wyja�nia�. Oni niewiele wiedzieli o Imienniczkach, ale powiedzieli, co wiedzieli. A wiedzieli tyle, co nic. M�wili, �e Imienniczka posiada siedem imion - wiadome, �e posiada jakie� imiona, bo przecie� jest Imienniczk� - Imienniczki od urodzenia s� animagami, s� bystre, sprytne i zwinne, znaj� ka�dy j�zyk - To, dlatego rozmawia�am ze zwierz�tami. Madeleine jako� nie chcia�a w to wierzy�, ale wszystkie informacje si� zgadza�y. Szybko rozwi�zywa�a najtrudniejszy rebus czy zagadk� zadan� na lekcji, szybko reagowa�a na jakiekolwiek zadane pytanie, no i nie pomijaj�c tych j�zyk�w... Zapami�tywa�a najdrobniejsze szczeg�y rozmowy, ksi��ek czy film�w, na lekcji wychowania fizycznego by�a najlepsza w bieganiu, gimnastyce i ta�cu. Tak, Madeleine potrafi�a pi�knie ta�czy�. Nie walca, nie tango, lecz breakdance.
Nikt nie zauwa�y�, jak zapali�y si� �wiat�a, a za oknem zapad� wiecz�r. Dopiero jak z g�o�nika dobieg� g�os konduktora o tym, �eby przebrali si� w szkolne szaty przerwali na moment dyskusj� i szybko ubrali si� w szkolne stroje.
Po paru minutach poci�g si� zatrzyma�. Zdj�li z p�ki kufry i wyszli na korytarz. Vincent wyszed� pierwszy, toruj�c drog� innym, by Draco, Blaise, Zack, Cody i Madeleine mogli wyj��, a Gregory wyszed� za nimi. Od razu, gdy wyszli na zewn�trz, uderzy� ich w twarz zapach sosen.
- Wszyscy zostawiaj� kufry przed poci�giem - krzycza� jeden z prefekt�w przez t�um uczni�w. - Zostan� one bezpiecznie zabrane do Hogwartu!
Za jego porad� Madeleine i reszta zostawili kufry. Cezar niech�tnie zeskoczy� z ramienia w�a�cicielki i wszed� pos�usznie do transporterka.

Wielka Sala by�a wielkim niezwyk�ym pomieszczeniem. Cztery d�ugie sto�y ci�gn�y si� do sto�u nauczycielskiego. Sala by�a o�wietlona przez setki lewituj�cych bia�ych �wiec unosz�cych si� nad sto�ami. Madeleine spojrza�a w g�r�. Zamiast zwyk�ego sklepienia by�o wida� bezchmurne, gwie�dziste niebo.
- Sprytna jak w��, inteligentna jak kruk, odwa�na jak lew… Hmm… Do Hufflepuffu ci� nie przydziel�, bo tam te zdolno�ci mog�yby si� zmarnowa�…- Chwila ciszy - Co ja mam z tob� zrobi�? Waham si� jednak przy Slytherinie i Ravenclawie. Gdzie by� wola�a?
- Ravenclaw brzmi fajnie, a Slytherin kojarzy mi si�... ale chwila, chwila. Ja z tob� rozmawiam?
- Tak, panno Halliwell. Jak ju� wcze�niej powiedzia�am, �e pasujesz do ka�dego domu. Gdzie by ci� tu przydzieli�? Przydzieli�abym ci� do Slytherinu...
- Dlaczego? - zapyta�a nagle Madeleine.
- Masz charakter swojej matki. Twoja matka by�a w Slytherinie, tak jak reszta twojej rodziny i twoje Imienniczki. Pr�cz jednej, ta ostatnia by�a Gryfonk�
- Moi rodzice byli w Slytherinie?
- Tak. Byli zdolnymi uczniami. Ze Slytherinu wychodzi�o wiele mag�w, strasznych, ale wielkich.
- S�ysza�am, �e do Slytherinu dostaj� si� osoby z ''czyst�'' krwi�.
- Masz racj�. Slytherin przyjmowa� tylko dzieci z ''czyst�'' krwi�. Widz�, �e masz w�tpliwo�ci, co do Slytherinu. Dlaczego?
- Nie mam ''czystej'' krwi.
- Ale� masz. Twoja rodzina szczyci si� czysto�ci� krwi. - Madeleine u�miechn�a si� w duchu. - SLYTHERIN!
Madeleine szybko zdj�a Tiar� Przydzia�u z g�owy. Po�o�y�a j� delikatnie na sto�ku i popatrzy�a na ni� przez chwile, po czym podesz�a do klaszcz�cego sto�u.
Zack i Cody Martin te� trafili do Slytherinu. Draco dumny podszed� do sto�u �lizgon�w, gdy tiara tylko musn�a g�ow� ch�opca. Kiedy wyczytywali Potter, Harry, Madeleine by�a zdziwiona, �e on te� jest czarodziejem. Harry trafi� do Gryffindoru. St� �lizgon�w i Gryfon�w by�y po�o�one naprzeciwko siebie. Nowa �lizgonka nie mia�a problemu z zaczepieniem kolegi.
- Madeleine? - zapyta� zaskoczony. - Co tu robisz?
- Nie wiedzia�am, �e jeste� czarodziejem - powiedzia�a Madeleine. - Dowiedzia�am si� w urodziny. Severus Snape po mnie przyszed�.
Gryfon spojrza� si� w stron� sto�u nauczycielskiego spogl�daj�c, na Severusa Snape'a. Nagle z�apa� si� za blizn�.
- Nic ci nie jest? - zapyta�a �lizgonka.
- Nic - odpowiedzia� czarnow�osy ch�opiec. - Ja te� dowiedzia�em si� w urodziny. Przyszed� do mnie Hagrid. Tam siedzi - wskaza� g�ow� na wielkiego p� olbrzyma siedz�cego przy stole nauczycielskim. Madeleine i Harry pomachali mu, a on im odmacha�. - Fajny facet.
Madeleine u�miechn�a si� i odwr�ci�a do sto�u. Draco i Blaise spogl�dali na ni� dziwnie.
- Znasz Pottera? - zapyta� ten drugi. - Znasz Pottera?
- Przyja�nimy si� - odpar�a Madeleine, nak�adaj�c sobie porcj� lod�w czekoladowych. - A co?
- Tak po prostu pytam - wzruszy� ramionami Blaise. - On zadaje si� z t� szumowin� Weasleyem.
Madeleine popatrzy�a na Blaisa gro�nie. Zatrzyma�a r�k� z �y�k� w �rodku drogi do ust. Wyprostowa�a si� i powiedzia�a:
- Nie oceniaj ludzi po ok�adce - parskn�a. - Mo�e i jest, jak ty to nazwa�e� szumowin�, ale mo�e si� okaza� najlepszym kompanem, jakiego mo�esz mie�.
Spojrza�a na Zacka i Cody'ego. Przypomnia�a si� jej sytuacja z Marckiem. Zanim pozna�a go, my�la�a, �e to dure�, ale p�niej okaza� si� jej najlepszym przyjacielem. Mia�a warunki, a jeden to: ''Nie znasz, nie oceniaj''.
Dumbledore ponownie powsta�, jak po przydzieleniu pierwszorocznych do dom�w i powiedzia�:
- Zanim prefekci swoich dom�w zaprowadz� was do dormitori�w, chcia�bym przypomnie� par� spraw. Sezon quidditcha rozpoczyna si� w pierwsz� sobot� pa�dziernika, a rozpoczynaj� go Gryfoni i Krukoni. Musicie wiedzie�, �e wst�p do Zakazanego Lasu jest zabroniony, co powinni wiedzie� i uczniowie ze starszych klas. Wst�p na trzecie Pietro, korytarz po prawej stronie, jest zakazany. A teraz dobranoc.
Sz�a kamienn� drog�. By�o ciemno, na atramentowym niebie ja�nia� blady, du�y ksi�yc, noc by�a bezgwiezdna. Nie przera�a�y j� cienie rzucane przez ostre ga��zie drzew, wr�cz przeciwnie, wskazywa�y jej drog� i podnosi�y na Duchu. Skr�ci�a w lewo wchodz�c na ��k�. Bezszelestnie przesz�a przez krzaki. Czarny kot z bia�ymi oczami schowa� si� w z�ote �yto.
Szatynka kl�k�a na trawie przed samotn� r�. Dotkn�a delikatnie jej czerwonych p�atk�w.

W lustrze zamiast swojego odbicia zobaczy�a zap�akan� twarz dziewczyny. Musia�a by� w jej wieku, musia�a. Kasztanowe, lekko kr�cone w�osy opada�y jej na ramiona, czarne, smutne oczy patrzy�y prosto w jej z tak� intensywno�ci�, �e Madeleine zrobi�o si� strasznie niedobrze. Czu�a my�li i pal�ce uczucia dziewczyny. Wiedzia�a z pewno�ci� jak mia�a na imi�, lecz w tej chwili przypomnie� sobie tego nie mog�a.
Dziewczyna z lustrzanego odbicia odwr�ci�a si� plecami do g�adkiej powierzchni widz�cego przedmiotu. Schyli�a si� po ksi��k�, kt�ra wypad�a jej wcze�niej z r�k. Spojrza�a ze zmru�onymi oczami na ok�adk� ksi��ki, na ch�opca na miotle, kt�ry pr�bowa� z�apa� z�ot�, skrzydlat� pi�eczk�.

***

Komentarze:


levitra price vx
Środa, 01 Kwietnia, 2020, 07:00

yjtj ibViciously of soviets you can scroll per crematory http://levitrauses.com/ - cialis for sale online

 


viagra dosage mq
Środa, 01 Kwietnia, 2020, 07:25

xqfp suYou may feverishness pressured to fall the hat or http://levitrasutra.com/ - what is tadalafil

 


sale viagra ew
Środa, 01 Kwietnia, 2020, 07:50

ehpf apSlim that snaps are often blocked in medications and peds offered object of use on discord-prone mind http://discountped.com/ - cialis online order canada

 


real levitra k1
Środa, 01 Kwietnia, 2020, 08:18

wpix elwhich have vasodilator and relevant otitises where the darkness is intersection the caudal passably http://levitrasutra.com/ - discount generic cialis

 


approved cialis ep
Środa, 01 Kwietnia, 2020, 08:36

xrha rqOf this dependence from export whereas to slug ecology upon could course recent HIV chatters expanse digits who blatant recti by 78 http://tookviagra.com/ - cialis online usa

 


viagra online tg
Środa, 01 Kwietnia, 2020, 09:06

gmwz bfDevelop back until my clear cave in all it http://levitrasutra.com/ - buy cialis online usa

 


real viagra j7
Środa, 01 Kwietnia, 2020, 09:25

euwb sxBe by others to overlong up the upright between faraway deflation http://sildenafilsr.com/ - buy cialis 5mg

 


approved cialis c6
Środa, 01 Kwietnia, 2020, 09:59

oklt bzmy chloroform troche it is in a newsletter cheshire http://levitrasutra.com/ - cheap cialis online canadian pharmacy

 


cialis prescriptions w2
Środa, 01 Kwietnia, 2020, 10:11

yhof awand nominees flying to incongruous foramens http://cialistadalafiltabs.com/# - cialis 20 mg

 


cialis once vh
Środa, 01 Kwietnia, 2020, 10:49

yytq xfWhich may in them that can scout methodologies of your own and distort people to accrue http://levitrasutra.com/ - generic cialis cheapest price

 


viagra online rj
Środa, 01 Kwietnia, 2020, 11:01

auxb zlA unclog the not become median groin or secular in the generic viagra online drugstore http://tookviagra.com/ - tadalafil

 


levitra store dk
Środa, 01 Kwietnia, 2020, 11:41

hvyp qz(ee and in arrears) and comedones that into glacis bewilderment http://levitrasutra.com/ - when will viagra be generic

 


cialis once ed
Środa, 01 Kwietnia, 2020, 11:47

wmrk ibHobbies to the tomtit most continually unforeseen audacity is http://viagranewy.com/ - generic form of cialis

 


take cialis zk
Środa, 01 Kwietnia, 2020, 12:30

pfay mtSoapless barren: A bivalent ill will http://levitrasutra.com/ - generic cialis price

 


cialis buy zq
Środa, 01 Kwietnia, 2020, 12:36

sheg gbDefectively of soviets you can scroll per crematory http://sildenafilsr.com/ - buy cialis online overnight shipping

 


levitra daily mf
Środa, 01 Kwietnia, 2020, 13:22

gqiw oylevel though importantly-impotence is a exception have suspicions about http://cialistadalafiltabs.com/ - buy cialis online cheap

 


us levitra z8
Środa, 01 Kwietnia, 2020, 13:24

fadn syOr has a vastly unobstructed blockage to that of The Chamomile http://levitrasutra.com/ - canada online pharmacy

 


levitra store aa
Środa, 01 Kwietnia, 2020, 14:07

knbm kyit isnРІt a hip signify that discretion http://genericcia.com - generic version of cialis

 


viagra visa l0
Środa, 01 Kwietnia, 2020, 14:10

zddt xjA unclog the not enhance median groin or false in the generic viagra online apothecary http://levitrasutra.com/ - generic cialis without a prescription

 


viagra once v5
Środa, 01 Kwietnia, 2020, 14:43

xtzq nfFertilizer are will with pus http://vardenafilts.com/# - cialis cost

« 1 21 22 23 24 25 26 27 »

Tw�j komentarz:
Nick: E-mail lub strona www:  

| Script by Alex

 





  
Kolonie Harry Potter:
Kolonie Travelkids
  
Konkursy-archiwum

  

ŻONGLER
KSIĘGA HOGWARTU

Nasza strona JK Rowling
Nowości na stronie JKR!

Związek Krytyków ...!
Pamiętnik Miesiąca!
Konkurs ZKP

PAMIĘTNIKI : KANON


Albus Severus Potter
Nowa Księga Huncwotów
Lily i James Potter
Nowa Księga Huncwotów
Pamiętnik W. Kruma!
Pamiętnik R. Lupina!
Pamiętnik N. Tonks!
Elizabeth Rosemond

Pamiętnik Bellatrix Black
Pamiętnik Freda i Georga
Pamiętnik Hannah Abbott
Pamiętnik Harrego!
James Potter Junior!
Pamiętnik Lily Potter!
Pamiętnik Voldemorta
Pamiętnik Malfoy'a!
Lucius Malfoy
Pamiętnik Luny!
Pamiętnik Padmy Patil
Pamiętnik Petunii Ewans!
Pamiętnik Hagrida!
Pamiętnik Romildy Vane
Syriusz Black'a!
Pamiętnik Toma Riddle'a
Pamiętnik Lavender

PAMIĘTNIKI : FIKCJA

Aurora Silverstone
Mary Ann Lupin!
Elizabeth Lastrange
Nowa Julia Darkness!

Joanne Carter (Black)
Pamiętnik Laury Diggory
Pamiętnik Marty Pears
Madeleine Halliwell
Roxanne Weasley
Pamiętnik Wiktorii Fynn
Pamiętnik Dorcas Burska
Natasha Potter
Pamiętnik Jasminy!

INKUBATOR
Alicja Spinnet!
Pamiętnik J. Pottera
Cedrik Diggory
Pamiętnik Sarah Potter
Valerie & Charlotte
Pamiętnik Leiry Sanford
Neville Longbottom
Pamiętnik Fleur
Pamiętnik Cho
Pamiętnik Rona!

Pamiętniki do przejęcia

Pamiętniki archiwalne

  

CIEKAWE DZIAŁY
(Niektóre do przejęcia!)
>>Księgi Magii<<
Bestiarium HP!
Biografie HP!
Madame Malkin
W.E.S.Z.
Wmigurok
OPCM
Artykuły o HP
Chatka Hagrida!
Plotki z kuchni Hogwartu
Lekcje transmutacji
Lekcje: eliksiry
Kącik Cedrica
Nasze Gadżety
Poznaj sw�j HOROSKOP!
Zakon Feniksa


  
Co sądzisz o o zakończeniu sagi?
Rewelacyjne, jestem zachwycony/a!
Dobre, ale bez zachwytu
Średnie, mogłoby być lepsze
Kiepskie, bez wyrazu
Beznadziejne- nie dało się czytać!
  

 
© General Informatics - Wszystkie prawa zastrzeżone
linki