By�a tylko niewinn� jedenastolatk� – powiadali niekt�rzy. Niekt�rzy powiadali r�ne rzeczy, niekt�rzy bali si� jej, niekt�rzy nie chcieli j� zna�, ani pozna�. Dlatego, �e by�a inna, dlatego, �e bardzo r�ni�a si� od swoich r�wie�nik�w. Jest tylko biedn� dziewczynk� pozbawion� rodzic�w.
Nikt nie potrafi� jej nich zast�pi�.
Unika�a kontaktu z opiekunkami sieroci�ca, dawa�a si� we znaki swoim kolegom i kole�ank�. A najbardziej kole�ank�, nie znosi�a dziewczyn. Nie lubi�a w nich tej s�odko�ci, niewinno�ci i dziecinno�ci.
Nie potrafi�a znale�� sobie miejsca na tym �wiecie. Wsz�dzie by�o jej �le. Przenosi�a si� z jednego miejsca na drugie. Przyszli rodzice uwa�aj� dziewczynk� za kogo� wyj�tkowego, mi�ego i spokojnego ch�tnie j� adoptowali. Jednak po miesi�cu z powrotem wraca�a do sieroci�ca. Wraca�a, dlatego, bo nikt nie potrafi� dostrzec w niej tej magii. Nikt nie potrafi� pokocha� j� tak�, jak� jest. Samotn�.
Ona przyjmowa�a to ze wzruszeniem ramionami. Nie obchodzi�o j� to czy kto� j� zaadoptuje czy nie. Wola�a by� sama. Zamkn�� si� w swoim male�kim �wiecie…
Siedzia�a na hu�tawce w miejscowym parku i patrzy�a w d�. Jedn� nog� odpycha�a si� od jasnego piasku, by, cho� troch� odbi� si� do g�ry. Jej jasno blond w�osy oplata� wiatr, a pojedyncze kosmyki spada�y na jej blad� twarz. Zamkn�a oczy i wyruszy�a do krainy marze�, gdzie 'stworzy�a' sobie sw�j w�asny, magiczny �wiat. No, w�a�nie, magiczny. Magiczny rozumia�a, jako sw�j, w kt�rym mog�a, cho� na chwil� zapomnie�, w jakim to okropnym miejscu musi mieszka�. Sierociniec. Nie nazwa�aby tego miejsca domem. Madeleine nie stosowa�a si� do regu� panuj�cych w jej domu. Zawsze umia�a si� wymiga� od wymierzonych jej kar lub szlaban�w za k�opoty, kt�re sprawia�a. Ju� dawno za�o�yciele sieroci�ca powinni przenie�� j� do innego Domu Dziecka, lecz nie zrobili tego, poniewa� bali si� samej reakcji blondynki. Nie wiedzieli jednak, �e Madeleine przyj�aby t� wiadomo�� ze wzruszeniem ramion.
Rozmy�laj�c tak o wszystkim, us�ysza�a g�osy, kt�re sprowadzi�y j� z powrotem do parku.
Kto �mia� jej przeszkodzi�.
Odpowiedz nadesz�a dwie sekundy p�niej. Za sob� us�ysza�a chichoty. Powoli odwr�ci�a g�ow� i ujrza�a band� Dudleya zn�caj�cego si� nad jakim� dziesi�ciolatkiem. Co mog�a zrobi�? Zesz�a z hu�tawki i ci�kim krokiem podesz�a do ch�opc�w. Zna�a ich na tyle dobrze, �e wiedzia�a, jakie s� ich s�abo�ci. A zw�aszcza jednego z nich. Przyw�dcy bandy. By� nim Dudley Dursley. Oty�y ch�opak tego samego wzrostu, co jej. Mia� ciemno blond czupryn� i �wi�sk� twarz. Dzieci ze szko�y i z podw�rka ba�y si� go, ale ona nie wiedzia�a, dlaczego. Wcale nie by� gro�ny, no mo�e by�, ale w stosunku do niej nie. Czu� przed ni� respekt, kiedy powali�a go na ziemie za dokuczanie koledze.
�aden nie zauwa�y� jej obecno�ci. Szczurzy ch�opiec z kasztanowymi w�osami trzyma� ofiar� z ty�u za r�ce a Dudley ok�ada� go pi�ciami. Pozostali trzej cz�onkowie bandy przygl�dali si� temu i chichotali z uciechy.
- Czy ty si� w ko�cu nauczysz nie dokucza� m�odszym i s�abszym od siebie, Dursley? - zapyta�a ch�odnym, lekko oboj�tnym g�osem k�ad�c r�k� na ramieniu Dudleya. Ten zesztywnia� i stan�� twarz� w twarz z Madeleine Halliwell. Piers pu�ci� ch�opca, a ten stan�� za dziewczyn� skulony. Nawet Malcom, Gordon i Denis, kt�rzy rechotali, teraz si� uciszyli. Wpatrywali si� w ni� jak zaczarowani, a Dudley zamiast patrze� w jej oczy spu�ci� je i patrzy� na jej nos.
- Co tu robisz, Halliwell? - zapyta� j�kaj�cym g�osem Dudley. Nie zapomnia� ich ostatniego spotkania i d�ugo mu to zostanie w pami�ci. Zabola�o go to, �e zosta� upokorzony, pokonany przez dziewczyn�. I to na dodatek przed ca�� szko��. Nie ma ucznia, kt�ry by nie widzia� tego zdarzenia.
- To jest naprawd� zb�dne pytanie w tej chwili, Dursley. Innego zaj�cia nie masz jak wida�. Wiemy, �e trenujesz boks, nie musisz sie tym chwali�...
- A gdzie Marc? - zapyta� nagle Malcom. Dziewczyna od dawne wie - jak i ca�a szko�a - �e Malcom si� w niej podkochuje, ale nigdy mu nie da�a szansy i nie da.
Wszyscy, nawet Dudley, spojrzeli na Malcoma. Denis pokr�ci� przecz�co g�ow� uderzaj�c koleg� �okciem w bok.
- Je�eli ju� jeste� taki ciekaw to wyjecha� do Bu�garii - odpowiedzia�a nudnym g�osem Madeleine.
- By�em kiedy� w Bu�garii - powiedzia� Malcom patrz�c w przestrze� zamarzonymi oczami. - Pi�kne widoki s�, naprawd�. A najpi�kniejszy jest...
Denis jeszcze raz uderzy� go tylko, �e mocniej. Ciemnow�osy pokr�ci� g�ow� wracaj�c do ponurej rzeczywisto�ci.
- Jeste�cie stukni�ci - mrukn�a Madeleine i skin�a g�ow� na dziesi�ciolatka, by ten ucieka�. - Wi�kszej bandy �wir�w nie widzia�am - Malcom zarumieni� si� a Dudley wr�ci� do pozycji, w kt�rej przygl�da� si� nosowi kole�anki. - Ostrzegam ci�, Dursley... i was ch�opcy:, je�li jeszcze raz zauwa��, �e to robicie... Bedzie �le...
Popatrzy�a na ka�dego zaczynaj�c od Dudleya i na nim ko�cz�c.
Okr�ci�a si� na pi�cie i skierowa�a si� w stron� g��wnych alej parku. Sz�a i sz�a mijaj�c grube pnie drzew, przechodni�w, biegaj�ce dzieciaki...
- Uderzy�em si� - krzykn�� przera�liwie jeden z sze�ciolatk�w podbiegaj�c do swojej matki. - Kreff lesciii - zawy� ch�opaczek a po jego policzkach pop�yn�y �zy.
- Nic ci nie b�dzie, kochanie. Zaraz opatrzymy ran� - przytuli�a synka do siebie i posadzi�a na nowej �aweczce.
Madeleine omin�a ich z ponur� min�. Nie wiedzia�a jak to jest mie� matk� i ojca, jak to jest mi�� rodzin�. Jedyn� rodzin� by� dla niej Marc. Traktowa�a go jak brata. Jednak teraz go przy niej nie by�o. Wyjecha�. Nie wiadomo, kiedy wr�ci.
Min�a domy przy Privet Drive, przy skrzy�owaniu skr�ci�a w lewo, gdzie rozci�ga�a si� Stone Street. Na samym ko�cu tej d�ugiej ulicy znajdowa� si� dom dziecka, w kt�rym mia�a nieszcz�cie zamieszka�. Stone Street rozci�ga�a si� d�ugo do du�ego Whinging. W tamtych okolicach rzadko, co mo�na by�o spotka� tam ludzi. Nikt nie wychodzi� z domu. Pow�d by� jeden: z�odziejstwo.
Przekroczy�a pr�g sieroci�ca wchodz�c na korytarz. Czarno-bia�e kafelki na pod�odze l�ni�y czysto�ci�, a �ciany niedawno malowane na kolor be�owy zosta�y porysowane kredkami przez dzieci. Jeszcze nie zamkn�a drzwi, a ju� naskoczy�a na ni� opiekunka sieroci�ca. Nie wygl�da�a gro�nie, ale taka by�a. Felicja Chuldy by�a trzydziestoletni� kobiet�. Zazwyczaj nosi�a sukienki w jednolitym kolorze si�gaj�ce do kolan a rude w�osy mia�a upi�te lu�nie w niskiego koka. Codziennie ugania�a si� za band� ma�ych sze�ciolatk�w biegaj�cych w k�ko i na okr�g�o po ca�ym domu dziecka.
- Pani Kent prosi�a mnie, bym ci przekaza�a - zacz�a pani Chuldy, to by�o jej wad�: opisywa�a wszystko tak jak by�o, to i te� jest jej zalet� (o ile b�dzie �wiadkiem jakiej� zbrodni). - �eby� w tym dniu nigdzie nie wychodzi�a.
- Bo...?
- Tego nie wiem. Prosi�a mnie bym przekaza�a to przekazuje. By�a zdenerwowana... - przez przedpok�j przebiegli dwaj ch�opcy z pistoletami na wod�. - Nie ch�opcy! St�jcie!
Ch�opcy zatrzymali si�. Pani Chuldy stan�a za nimi z r�kami za�o�onymi na biodra. Zmarszczy�a czo�o w tej samej chwili ch�opcy podnie�li swoje pistolety na w�d� i ochlapali opiekunk� prosto w twarz. Jej miny Madeleine nie zobaczy�a - by�a ju� w po�owie schod�w na g�r�.
Wesz�a do pokoju zatrzaskuj�c za sob� drzwi i rzuci�a si� na ��ko.
By� wiecz�r. Przed �elazn� bram� na pusty dziedziniec wesz�a jaka� posta�. Stan�a przed ponurym, prostok�tnym gmachem otoczonym wysokimi szlachtami. Wesz�a po kilku stopniach wiod�cych do drzwi frontowych i zapuka�a. Po chwili drzwi si� otworzy�y i stan�a w nich kobieta w �rednim wieku.
- Dobry wiecz�r - powita� kobiet� ciep�y g�os m�czyzny. - Nazywam si� Severus Snape. Jestem um�wiony z pani� Kent.
- To ja. Prosz� wej�� - wpu�ci�a m�czyzn� do �rodka. �wiat�o o�wietli�o go ca�ego. Mia� na sobie czarny garnitur. - Zaraz zaprowadz� pana do Madeleine. Prosz� za mn�.
Pani Kent wprowadzi�a go na schody i poprowadzi�a przez d�ugi korytarz do si�dmych drzwi na pierwszym pi�trze. Zapuka�a trzy razy i po us�yszeniu ''noo'' otworzy�a drzwi.
W ciemnym pokoju na ��ku le�a�a dziewczynka podrzucaj�ca do g�ry pi�eczk� tenisow�. Nagle z�apa�a j� i usiad�a na ��ku z nogami w d�, wsta�a.
- To jest Severus Snape. Chcia� si� z tob� spotka� - uprzedzi�a pani Kent i wysz�a.
- Madeleine Halliwell - przedstawi�a si� Madeleine, cho� nieznajomy zdawa� si� zna� jej imi�. - Dlaczego chcia�e� si� ze mn� spotka�?
Blondynka usiad�a, a Severus przysun�� sobie krzes�o i naprzeciwko niej.
- Nigdy nie dziwi�o ci� to, dlaczego potrafisz przesuwa� przedmioty si�� woli, zadawa� komu� b�l nie u�ywaj�c na nim �adnego narz�dzia lub...
- Rozmawia� ze zwierz�tami - doda�a cicho Madeleine nie b�d�c pewna czy Severus j� us�ysza�. Ten jednak kiwn�� g�ow�.
- Przyszed�em tu odpowiedzie� ci na t� pytania - przerwa� na chwil�. - Jeste� czarodziejk�.
Madeleine mia�a ochot� si� roze�mia�, ale powstrzyma�a si�. Wyprostowa�a si� i twierdz�c, �e pan Snape nie jest osob� sk�onn� do �art�w. Popatrzy�a na m�czyzn� podejrzliwie. Wydawa� si� jej taki znajomy, jakby go gdzie� wcze�niej widzia�a. Kojarzy�a sk�d� ten haczykowaty nos, ziemist� cer� i t�uste d�ugie, czarne w�osy. Oraz jego wzrok, czarne t�cz�wki spogl�da�y na ni� zimno.
- To - machn�a r�k� w kierunku pi�ki, kt�r� wcze�niej odrzuci�a na pod�og�, a pi�ka podnios�a si� w g�r� i wyl�dowa�a w otwartej d�oni blondynki - nazywa pan magi�?
- Tak zwan� magi� kontrolowan� - odpar� Severus. - Mo�na nazwa� j� magi� goblin�w.
- Goblin�w?
- Tak, goblin�w. Gobliny u�ywaj� magii bez r�d�ek. Za to czarodziejowi jest ona niezb�dna.
- A mi? – zapyta�a lekko podekscytowana Madeleine. Od zawsze fascynowa�y j� czary. - Mi potrzebna jest r�d�ka?
Snape za�mia� si� kr�tko.
- Nie jeste� goblinem, moja droga. Czarodziejk�, a twoja 'czarodziejska' moc potrzebuj� udoskonalenia - dziewczyna popatrzy�a na niego pytaj�co. - Przyszed�em tu, �eby odpowiedzie� ci na to pytanie, ale i zada� ci bardzo wa�ne pytanie oczekuj�c przemy�lanej odpowiedzi.
- A mianowicie?
- Przys�a� mnie tu profesor Dumbledore. Jest on dyrektorem Szko�y Magii i Czarodziejstwa Hogwart a ja jestem nauczycielem w tej szkole. Zapewnie nie wiedzia�a�, �e jeste� czarodziejk� - kiwn�a g�ow�, �e nie wiedzia�a.
- Chcesz mnie zapyta�, czy chc� chodzi� do szko�y profesora Dumbledore'a? - zapyta�a k�ad�c nacisk na s�owa: ''szko�a'', ''Dumbledore'' mo�e jeszcze na "chce''.
- Bystra jeste�. Tak, w�a�nie o to chcia�em zapyta�. Hogwart jest szko��, w kt�rej uczysz si� r�nych przedmiot�w zwi�zanych z magi� i czarami. Nie por�wnuj sobie tej szko�y z fabu�y kresk�wek animowanych typu ''Czarownica i czarownik'' o ile mia�a� zaszczyt kiedy� obejrze� t� kresk�wk�.
Madeleine skrzywi�a si�.
- Wracaj�c do Hogwartu jestem tu, by zaproponowa� ci miejsce w tej szkole. Jeste� zainteresowana?
- Musze podpisa� jaki� papierek jak ewentualnie bym si� zgodzi�a?
- Wystarczy s�owo - odpar� Severus.
Madeleine zamy�li�a si�. Nie by�a pewna czy wierzy� temu m�czy�nie czy nie. Ale co ma do stracenia? Powiedzmy, �e jakby si� zgodzi�a...
- Dobrze - odpar�a przeci�gaj�c sylaby. - Zgadzam si�, ale jak ka�demu uczniowi do nauki s� potrzebne jakie� podr�czniki, a ja nie mam ani grosza przy duszy, �eby takie podr�czniki w razie, czego zakupi�.
- To da si� za�atwi�. Masz, co prawda troch� pieni�dzy w banku Gringotta - Madeleine ju� otwiera�a usta. - Jest taki bank obs�ugiwany przez goblin�w. Znajduje si� on na Ulicy Pok�tnej...
- Nie ma takiej ulicy - zauwa�y�a Madeleine wypowiadaj�c to z kpin�.
- Nie jest dost�pna dla mugoli, a dla magicznych rodzin wr�cz przeciwnie. Mie�ci si� w Londynie na Charing Cross. Najpierw musisz znale�� pub Dziurawy Kocio�, a jak si� juz tam znajdziesz, to zapytaj barmana Toma, co dalej. Oczywi�cie jak chcesz, mo�emy si� tam wybra� razem.
- Zawsze chodz� po Londynie sama i za�atwiam swoje sprawy bez niczyjej pomocy. Ale jak si� ju� tam...
- Do nauczycieli Hogwartu zwracamy si� per 'panie profesorze' lub ' prosz� pana'.
- Okey, okey. Ale je�li ju� pan si� tam wybiera to mo�emy p�j�� razem z t� ulic� Przek�tn�, czy jak ona tam si� zwie - wzruszy�a ramionami Madeleine. Profesor Snape wsta�. – Nie chce panu zawraca� g�owy.
- Jutro, punkt dziesi�ta. B�d� czeka� przed sieroci�cem - si�gn�� do kieszeni marynarki i wyj�� z niej ��tawa kopert�. Wr�czy� j� blondynce. - Tu znajduj� si� bilet do Hogwartu i wskaz�wki jak si� dosta� na peron.
- Bo to jest takie skomplikowane - mrukn�a Madeleine.
- Pami�taj. Punkt dziesi�ta przed sieroci�cem - wyci�gn�� do niej r�k�. - Dobranoc.
- Dobranoc.
R�wno o dziesi�tej Madeleine wybieg�a ze swojego pokoju na korytarz. Zbieg�a szybko schodach tak, by nie potr�ci� �adnego dzieciaka. Wymin�a pani� Claudy otwieraj�c� drzwi wej�ciowe, a na dziedzi�cu przed bram� wpad�a na trzynastoletniego Brada nios�cego zakupy. Ten upad� na kamienn� posadzk�, a ona obok niego.
- Uwa�aj jak �azisz - warkn�a Madeleine, cho� upadli z jej winy. Szybko si� podnios�a, otrzepa�a i pomog�a pozbiera� zakupy Bradowi.
Severus Snape czeka� przed bram�. Zerka�, co chwila na zegarek, a gdy zauwa�y� Madeleine u�miechn�� si� lekko.
- Jeszcze pi�� sekund, a by� si� sp�ni�a - powita� j� Snape.
- Wybieg�am o dziesi�tej i przy okazji wpad�am na tego ch�opaka - wskaza�a go r�k�. - Idziemy? Jak dostaniemy si� na ta ulic� Przek�tn�?
- Pok�tn� - poprawi� j� Snape ruszaj�c przed siebie. - Z Whinging daleko do Londynu i szybciej by�oby si� teleportowa�, ale chc�, by� zna�a drog� st�d.
- Teleportacja to takie co�, �e si� pojawiasz w jednym miejscu, a w drugim znikasz?
- W �wiecie czarodziej�w inaczej si� na to m�wi, ale w rzeczy samej tak.
Doszli do najbli�szego przystanku autobusowego. Nie czekali d�ugo, bo autobus przyjecha� dwie minuty p�niej.
- Cze��, Madeleine - powita� j� jej starszy kolega. - Gdzie si� wybierasz?
- Ouh... Witaj, Dominik - odpowiedzia�a mu Madeleine. Nie wiedzia�a, czy mo�e mu powiedzie�, �e jedzie na ulic� Pok�tn�, wi�c: - Do Londynu. Musz� kupi�… co�.
Dominik skrzywi� si�. Ju� o samym zwrocie 'szko�a' krzywi� si� z niesmakiem, jakby by� zmuszany do zjedzenia ca�ej cytryny. Dwa przystanki dalej wysiad� a Snape powiedzia� zimno:
- Nie wspominaj nikomu o tym, �e jeste� czarodziejk�.
Madeleine spojrza�a na swoje trampki.
- Dobrze, profesorze.
Chcia�a mu powiedzie�, �e ka�dy z jej ekipy widzia� jej umiej�tno�ci i wcale nie byli tym zdziwieni. Marc nawet potrafi� zmienia� kolor swoich w�os�w, ale czy to by�a magia? Daniel, jeden, kt�ry doszed� niedawno, nie widzia� �adnej z umiej�tno�ci Madeleine. Pozostali powiedzieli, �eby go nie wtajemnicza� i tak te� zrobi�a. Nagle nasz�a j� pewna my�l:, Je�eli ich nie rusza�a umiej�tno�� Madeleine, oni sami mog� by� czarodziejami.. Jednak szybko j� odrzuci�a. Powiedzieliby jej. Albo nie, albo tak. Mo�e...
- Wychodzimy - przerwa� jej przemy�lenia, Snape.
Wysiedli na Duncannon St i przeszli przez najbli�sze pasy na druga stron� ulicy. Ruch by� tak wielki, �e ledwo mo�na by�o si� przecisn�� mi�dzy lud�mi. Madeleine w�tpi�a, czy profesor Snape zna drog�. Jednak on dobrze wiedzia�, gdzie maj� i��. Szli ca�y czas prosto, a� do pierwszego skrzy�owania. Tam Snape zatrzyma� si�. Madeleine nie wiedzia�a do ko�ca, dlaczego. Czy�by to by�a ta ulica Pok�tna? Nie, napis m�wi� inaczej. Dopiero jak Snape wskaza� r�k� na budynek ze sklepem z p�ytami gramofonowymi i ksi�garni�, o ma�o nie plasn�a si� w czo�o. No tak, tam znajdowa� si� pub ''Dziurawy Kocio�''.
Pub okaza� si� ma�ym zat�oczonym miejscem prowadzonym przez barmana Toma. On wskaza� im dalsz� drog�. Wprowadzi� ich do pomieszczenia z dwoma pud�ami w �rodku i �mietnikiem. Snape wyj�� r�d�k� i zastuka� ni� w ceglany mur naprzeciwko ich w poszczeg�lne miejsca. Czerwone ceg�y zacz�y si� przesuwa� na boki, a� stworzy�y �uk prowadz�cy nie gdzie indziej, jak na ulic� Pok�tn�.
- Ulica Pok�tna - powiadomi� j� Snape i ruszyli przed siebie. - Najpierw wybierzemy si� do banku Gringotta po twoje pieni�dze, a p�niej kupimy ci podr�czniki i...
- Dzie� dobry, Severusie - powita� go zimny g�os m�czyzny z d�ugimi jasnoblond w�osami, ubranego w czarn� szat�. W r�ku trzyma� lask�. - Te� na zakupy? – dopiero teraz zauwa�y� obecno�� Madeleine. – Widz�, �e nie jeste� sam.
- Witaj, Lucjuszu - odpowiedzia� Severus.
- Znalaz�em chwil� czasu - odpowiedzia� Lucjusz. Reszt� doda� z sarkazmem: - Wiesz, mamy drobne problemy w Ministerstwie. - jego wzrok zn�w pad� na blondynk�. - Madeleine Halliwell?
- We w�asnej osobie - rzek�a blondynka ch�odno. - A pan to...?
- Lucjusz Malfoy - przedstawi� si�, wyci�gaj�c do niej r�k�, kt�r� u�cisn�a. - Mo�e wybierzecie si� z nami na zakupy?
Snape spojrza� na Madeleine, ta za� wpatrywa�a si� w Lucjusza z przymru�onymi oczami. Ten ch�odny ton - pomy�la�a blondynka, stara�a sobie co� przypomnie�. Severus skin�� g�ow�, �e tak.
- Severusie! Co tu robisz? - us�yszeli nagle kobiecy g�os za sob�. Madeleine odwr�ci�a si�. Ujrza�a blad� blondynk� ubran� w zielon� szat� czarodzieja. Na ramiona pada�y jej proste blond w�osy. Za r�k� ci�gn�a swojego syna, te� blondyna z blad� cer� i ch�odnymi szarymi oczami.
Lucjusz wskaza� g�ow� na Madeleine, a kobieta spojrza�a na ni�. U�miech na moment zblad� z jej twarzy, ale po chwili powr�ci� jeszcze cieplejszy. Madeleine mia�a wra�enie, �e kobieta chce j� u�ciska�, ale Snape rzuci� jej dziwne spojrzenie i tylko si� przedstawi�a.
- Jestem Narcyza Malfoy - wyci�gn�a do niej r�k� Narcyza. - A to m�j i Lucjusza syn Draco.
Draco u�miechn�� si� i u�cisn�li sobie d�onie.
- To jak, ruszamy? - zapyta�a Narcyza. - Do banku Gringotta najpierw?
W pi�tk� ruszyli wzd�u� ulicy Pok�tnej w coraz wi�kszy t�um, przepychaj�c si� i mijaj�c ludzi.
- Pierwszy rok? - zapyta� j� Draco, zwalniaj�c troch� tempo.
- Pierwszy - odpar�a Madeleine.
- My�l�, �e trafi� do Slytherinu. Tak jak moja ca�a rodzina - powiedzia� ch�opiec. - Wiesz, �e nie mo�na mie� na pierwszym roku miot�y.
- Chamstwo, prawda - rzek�a z u�miechem Madeleine. Miot�a to latanie, chyba.
Ch�opak spojrza� na ni� dziwnie.
- Co� mi na nosie siedzi? - zapyta�a retorycznie.
- Nie, tylko my�la�em, �e nic ci nie wiadomo o Hogwarcie - doda� cicho ch�opak: - Przecie� nic wcze�niej o nim nie wiedzia�a� i... nie wiesz.
- No nie wiem, ale wiem jak to jest w szko�ach - przypomnia�a sobie swoj� dawn� szko��, w kt�rej nie mog�a z Marc'iem je�dzi� na deskorolce po szkolnych korytarzach, bo od razu jaka� nauczycielka si� ciebie czepia�a.
Pi�� minut p�niej stan�li przed wielkim bia�ym budynkiem z du�ymi drewnianymi, ale solidnymi drzwiami. W �rodku przed nast�pnymi, ale tym razem metalowymi drzwiami sta�... goblin, k�aniaj�cy si� przychodz�cym i wychodz�cym. By�o to ma�e stworzenie o �niadej cerze i chytrym wyrazie twarzy. By� o g�ow� ni�szy od Madeleine i Dracona. Przechodz�c przez kolejne drzwi, Madeleine zauwa�y�a na nich napis, ale nie zd��y�a go przeczyta�.
- Wiecie, co? - zacz�� Lucjusz, spogl�daj�c na swoj� �on� i syna. - Mo�e ja, Severus i Madeleine pojedziemy do skrytek, a wy zostaniecie i poczekacie tu na nas?
- Dobry pomys�, Lucjuszu - popar� go Severus. - Nie ma, co pcha� si� do jednego w�zka. Zostaniecie?
- To b�dzie dobre rozwi�zanie - mrukn�a Narcyza. - Ja z Draconem poczekamy przed bankiem.
Dw�jka ruszy�a w stron� wyj�cia, a Madeleine z dwoma m�czyznami podesz�a do wolnego goblina siedz�cego za lad�.
- Witam pan�w i panienk� - powita� ich goblin. - Czym mog� s�u�y�?
- Madeleine Halliwell chcia�a odebra� swoje pieni�dze - zacz�� Lucjusz. - I ja te�... Lucjusz Malfoy.
- Kluczyki poprosz� - poprosi� goblin. Lucjusz wygrzeba� sw�j kluczyk i wr�czy� go goblinowi, tak samo jak Snape. Goblin przyjrza� si� im uwa�nie, a po chwili odda� je w�a�cicielom. - Prosz� wybaczy� na chwil�. Zaraz tu kogo� przyprowadz�.
Znikn�� na chwil�, a gdy wr�ci� towarzyszy� mu drugi goblin.
- Gorgon zabierze pa�stwa do waszych skrytek - oznajmi� pierwszy goblin.
- Proponuj� zdj�� czapk�, panienko - poleci� Gorgon. - Dowiesz si� zaraz, dlaczego.
Madeleine zdj�a czapk� i poprawi�a w�osy. Gorgon zaprowadzi� ich do ciemnego tunelu, gdzie gwizdni�ciem przywo�a� w�zek z czterema k�lkami jad�cego na szynach. Usiedli w nim i powoli ruszyli. W�zek jecha� sam bardzo szybko skr�caj�c raz w lewo, raz w prawo, do g�ry lub na d�. Teraz ju� wiedzia�a, dlaczego Gorgon poradzi� jej zdj�cie czapki: si�� wiatru by�a tak du�a, �e oczy �zawi�y, a zwyk�� czapk� z daszkiem na pewno by zwia�o. W�zek zwalnia�, a� w ko�cu zatrzyma� si�. Wysiedli przy skrytce...
- Skrytka siedemset siedemdziesi�t siedem.
- Moja? - zapyta�a Madeleine profesora Snape'a. Ten kiwn�� g�ow� i da� klucz goblinowi.
Gorgon otworzy� drzwiczki skrytki, a Madeleine wesz�a do niej. Oniemia�a z wra�enia. Nie mog�a uwierzy�, �e ma tyle z�ota. Pod �cian� le�a�y du�e sterty z�otych - galeon�w -, srebrnych - sykl�w - i br�zowych - knut�w - monet. Nachodzi�o j� tylko jedno pytanie: Sk�d mia�a tyle z�ota? Rodzice jej zostawili? Tu nasuwa�o si� jeszcze jedno pytanie: Czy jej rodzice byli czarodziejami?
- Od razu wszystkiego nie musisz bra� - powiedzia� Snape. - Mo�emy wymieni� par� monet na mugolskie pieni�dze.
Madeleine skin�a g�ow� i zacz�a zbiera� troch� pieni�dzy do sakiewki.
Skrytka Lucjusza znajdowa�a si� trzy skrytki dalej, nosi�a numer siedemset siedemdziesi�t cztery. Tak jak skrytka Madeleine, skrytka pana Malfoya by�a bogata w wielkie stosy z�ota.
Kwadrans p�niej wyszli z banku na ulic�, mru��c oczy w s�o�cu. Od razu podbieg�a do nich Narcyza z Draconem.
- Szybko wam si� zesz�o - zauwa�y�a.
- Nie by�o kolejek. Mo�e wybierzemy si� do 'Madame Malkin' - zaproponowa� Severus. - P�niej mo�emy wst�pi� po kufer i do ksi�garni. Na ko�cu wst�pimy do apteki z Lucjuszem to kupimy Madeleine i Draconowi potrzebne ingrediencje. Ty Narcyzo przejdziesz si� do Ollivandera. Nie potrzeba i�� ca�� gromad�.
Po rozdzieleniu 'obowi�zk�w' w pi�tk� ruszyli do 'Madame Malkin - szaty na ka�d� okazj�'. Snape i Lucjusz pogr��yli si� w rozmowie, a Narcyza zacz�a rozmawia� z Madeleine.
Madame Malkin by�a przysadzist� kobiet� w ciemnor�owej szacie. W jednej r�ce trzyma�a r�d�k�, a w lewej centymetr. Mia�a tendencj� do zdrabniania poszczeg�lnych s��w, co bardzo dra�ni�o Madeleine. Na s�owo ''sto�eczek'' lub tego typu zdrobnione s�owo Madeleine i Draconowi zbiera�o si� na wymioty. Sklep by� du�y, obs�ugiwany przez trzy osoby: madame Malkin i dwie jej pomocnice. Na �rodku sklepu sta�y trzy sto�ki, na kt�re Draco i Madeleine weszli. Trzecie by�o zaj�te przez ch�opca w okularach, kt�ry ju� praktycznie schodzi� ze sto�ka.
- Hogwart? - zapyta�a ich madame Malkin. - Ostatnio cz�sto was mnie odwiedza. Jakie� pi�� minut temu wyszli ode mnie bli�niacy, kt�rzy tam si� wybieraj�.
- To na pewno Martinowie - powiedzia�a Narcyza do swojego syna z lekkim u�miechem. - Musieli�my si� min��. Veronica wspomina�a mi, �e te� wybiera si� na Pok�tn�.
Po obej�ciu wszystkich sklep�w zosta�a tylko r�d�ka. Severus i Lucjusz poszli do apteki, a Narcyza z reszt� do pana Ollivandera. Draco marudzi�, �e chcia�by now� miot��, a z tego, co ch�opak powiedzia�, Madeleine wie, �e ma jak�� bardzo woln�.
Z daleka by� widoczny z�oty napis na br�zowym tle:, OLLIVANDEROWIE: WYTW�RCY NAJLEPSZYCH RӯD�EK OD, 382 R. PRZED NOW� ER�. Na zakurzonej, wyblak�ej poduszce na wystawi� le�a�a jedna jedyna r�d�ka.
Kiedy przekroczyli pr�g sklepu, przed nimi wyr�s� staruszek o wielkich m�drych oczach i bardzo siwych, prawie srebrnych w�osach.
- Dobry wiecz�r - powiedzia� cicho. - Panienka Halliwell i panicz Malfoy. Wiedzia�em, �e dzisiaj zawitam was w moim sklepie. Pani Narcyza Malfoy jak mniemam? - spojrza� na kobiet�. - Pami�tam, jakby to by�o wczoraj, jak pani przysz�a do mnie razem z pani� Gaunt po swoja pierwsza r�d�k�. Tak...
Skierowa� si� w stron� sklepu i znikn�� za p�kami, na kt�rych sta�y pude�ka z r�d�kami. Wzi�� dwa pude�ka, otworzy� je i por�wna�. Da� w ko�cu Madeleine i Draconowi jedn�. - Prosz� spr�bowa� r�k� mocy.
- R�k� mocy? Jestem lewor�czna jak i prawor�czna - wyzna�a Madeleine. Draco spojrza� si� na ni� dziwnie.
Pan Ollivander mrukn�� co� do siebie niezrozumia�ego, co brzmia�o: ''No tak, zapomnia�em...''
- Spr�buj raz lew�, a raz praw�. Zapewnie przyjmie obydwie, ale kt�ra r�k� b�dziesz u�ywa�a r�d�ki, to zale�y od przyzwyczajenia.
Madeleine machn�a lekko r�d�k�. Za jej �ladem poszed�, Draco. Dwa szklane wazony zosta�y zbite na tysi�ce ma�ych kawa�eczk�w. Pan Ollivander spojrza� na nich i na zbite wazony i pokr�ci� g�ow�.
- Nic si� na sta�o - wyrwa� im z r�k r�d�ki i wyci�gn�� nast�pne. Jednak te te� okaza�y si� nieodpowiednie. Tak samo nast�pne, nast�pne i jeszcze kolejne. Dla Dracona w ko�cu najlepsza by�a r�d�ka wykonana z g�ogu, w�osa jednoro�ca, dziesi�� cali, gi�tka. Zanim Madeleine odnalaz�a swoj� r�d�k�, musia�a sprawdzi� a� dwadzie�cia cztery r�d�ki.
- Czarny bez, w�os jednoro�ca i dok�adnie jedena�cie cali, bardzo du�a moc, gi�tka - odchrz�kn�� i doda� szpetem: - Jak powiadaj� R�d�ka z czarnego bzu szcz�cia nie przyniesie, wcale nie trzeba si� tym tak bardzo zamartwia�. Twoja r�d�ka, panno Halliwell, b�dzie ci dobrze s�u�y�a.
- Mo�e chcecie kupi� sobie jakie� zwierz�tko? - zaproponowa�a Narcyza. Pani Claudy nie by�aby zadowolona z kota, ale jak Aneta Moore ma kr�lika, a Alfred Thomp trzyma chomika, to jej te� nie zabroni kupi� kota.
- Nooo... Ja chcia�bym kupi� sobie kota - powiedzia�a Madeleine.
- To p�jdziemy do Eeylopa. Severusa i Lucjusza jeszcze nigdzie nie wida�, wi�c mo�emy i�� - rozejrza�a si�. - Mo�emy spokojnie i��. Znajd� nas.
Ruszyli do Eeylopy. By� to du�y sklep ze zwierz�tami. By�y do kupienia r�nego gatunku sowy, ropuchy, koty, szczury, jaszczurki (tylko dwie), w�gorze, z�ote rybki... Madeleine od razu wpad� w r�ce -dos�ownie- czarny kot. Spojrza� na ni� swoimi du�ymi oczyma, wbijaj�c swoje ostre pazury w jej r�ce.
- Cezar - krzykn�a m�oda kobieta. - Zawsze psoci. Dobrze, �e to jeszcze koci�tko. Bardzo przepraszam...
- Ale� nie ma, za co - u�miechn�a si� Madeleine. - Ile kosztuje Cezar?
Sama nie wiedzia�a dlaczego o to zapyta�a, ale nie cofn�a.
- Masz zamiar go kupi�?- zapyta�a z wyczuwalnym zdziwieniem rudow�osa. - Dwana�cie sykli i dwa knuty, jak dla ciebie.
Madeleine wygrzeba�a z kieszeni pieni�dze i wr�czy�a je sprzedawczyni. Nawet nie spojrza�a na to ile wyj�a, ale prawdopodobnie suma si� zgadza�a, bo kobieta przyj�a zap�at�. Kiedy Madeleine przygl�da�a si� swojemu nowemu zwierz�tku, Narcyza w tym czasie kupi�a synowi ma�� sow�, syczek.
Jak wr�cili z Pok�tnej zapad� ju� wiecz�r. Po teleportacji ��cznej - jak to nazwa� profesor Snape - Madeleine zakr�ci�o si� lekko w g�owie. Snape powiedzia�, �e trzeba si� do tego przyzwyczai� i m�wi�c: ''Do zobaczenia w Hogwarcie'' obr�ci� si� dooko�a i rozp�yn�� si� w powietrzu.
Przez chwil� sta�a nieruchomo wpatruj�c si� w miejsce, w kt�rym znikn�� m�czyzna, jakby sobie co� wa�nego przypomnia�a. Otworzy�a usta lecz zamkn�a je i �api�c torby z zakupami pomaszerowa�a do sieroci�ca.
Ch�opak spojrza� w okno przez kt�re s�czy�o si� s�abe �wiat�o. Zatrzyma� si� przed wej�ciem na dziedziniec, zacisn�� palce na grubych pr�tach bramy i opar� o nie czo�o. Po chwili post�pi� kroku jakby przeszkody wcale przed nim nie by�o i przeszed� przez ni�. Upewniwszy si�, �e na zewn�trz nie ma nikogo, ostro�nie przemkn�� si� przez podw�rka na drug� stron� budynku. Wtedy przykucn��, by podnie�� niewielki kamie� z trawy, spogl�daj�c w g�r� znalaz� odpowiednie okno i wycelowa� w nie rzucaj�c kamieniem. Kamie� uderzy� w szyb� dok�adnie w te okno, w kt�re zosta� on wymierzony.
Cezar podni�s� g��wk�, jedno ucho mu zadrga�o. Spojrza� �ywymi oczami w okno, wzrok Madeleine r�wnie� w t� stron� poszybowa�. Dziewczyna wygrywaj�c walk� z niezno�nym suwakiem torby, wsta�a z pod�ogi i podbieg�a do okna. Ods�oni�a ciemne zas�ony, otworzy�a okno i wychyli�a si�.
- Co ty tu robisz? – sykn�a Madeleine dostatecznie g�o�no, by ch�opak j� us�ysza�.
- Przyszed�em po ciebie – u�miechn�� si�.
- Jak mnie Chuldy nakryje to ju� koniec – zerkn�a niespokojnie za siebie. – Ostatniego wybryku mi ni darowa�a.
- A od kiedy ty si� j� przejmujesz? – zapyta� z kpin� i podszed� do budynku. Z�apa� za sznur zwisaj�cy z g�ry i zacz�� si� wspina�.
- Chory jeste�? - dziewczyna prawie krzykn�a. Odbieg�a od okna ty�em i szybko schowa�a kufer do kt�rego zapakowa�a wszystkie nabyte rzeczy na Pok�tnej i wsun�a go pod ��ko. Cezar obserwowa� ka�dy jej ruch.
- Chyba jednak chory – przyzna� ch�opak ju� stoj�cy przed ni�. – Je�eli nie chcesz i�� z w�asnej woli to wezm� ci� si��.
Ch�opak nosi� imi� Patryk. Mia� czarne w�osy, tr�jk�tn� twarz, na kt�rej cz�sto go�ci� u�miech, granatowe oczy i bardzo wielkie poczucie humoru. Zazwyczaj to on by� dusz� towarzystwa. Wzrostem przerasta� blondynk� o g�ow�, dzieli�a ich r�nica trzech lat. Czasami Madeleine rozmy�la�a nad tym dlaczego wszyscy z jej towarzystwa s� od niej o trzy b�d� dwa lata starsi. Pr�cz Marca, bo on akurat by� w tym samym wieku co ona, i Harry te�, i banda Dudleya, cho� z Dudleyem nie przyja�ni�a si�.
- Nie wyg�upiaj si� – j�kn�a Madeleine mierz�c Patryka wzrokiem. – Jak powiesz gdzie chcesz mnie zabra� to p�jd�.
By�o to najwidoczniej trudne pytanie. Patryk zatrzyma� si� i spojrza� na kole�ank� z dziwnym wyrazem twarzy. Przez chwil� zastanawia� si� nad odpowiedzi�, pochyli� si� nad blondynk� i szepn�� jej do ucha:
- P�jdziesz to zobaczy�.
Madeleine spojrzawszy na Cezara wpatruj�cego si� teraz w par�, kiwn�a g�ow�. Patryk skierowa� si� w stron� okna, Madeleine za nim. Jednak, gdy ju� stan�li przy nim Patryk odwr�ci� si� b�yskawicznie w jej stron�.
- Od kiedy masz kota?
Dziewczyna pokr�ci�a przecz�co g�ow� z u�miechem i wskaza�a brod�, by Patryk w ko�cu zszed� na d�. Kiedy znale�li si� na dole szybko schowali si� w krzaki i po pr�tach ogrodzenia wspi�li si� na g�r� i zeskoczyli po drugiej stronie. Tym razem brunet nie wykona� swojej sztuczki z przenikaniem.
Ruszyli wzd�u� Stone Street a� do Little Whinging.
...
Przez nast�pny miesi�c Madeleine nie wychodzi�a ze swojego pokoju. Ca�y czas wertowa�a i czyta�a podr�czniki nabyte na Pok�tnej i �wiczy�a zakl�cia, oraz pr�bowa�a co� transmutowa�, co jej nawet wychodzi�o. Co do Cezara pani Kent i pani Chuldy oraz pozosta�e pracownice Domu Dziecka nie by�y zadowolone, ale zgodzi�y si� na kota pod warunkiem, �e nie b�dzie zbli�a� si� do pokoj�wki Sary. Z tego, co Madeleine wiadomo, jest ona uczulona na koci� sier��. Poza tym Cezar nie rozrabia� du�o, przewa�nie siedzia� na ramieniu w�a�cicielki i zdawa� si� czyta� ksi��ki, kt�re ona czyta�a, co wygl�da�o do�� dziwnie.
Pierwszego wrze�nia przed dziesi�t� Madeleine jeszcze raz sprawdzi�a, czy wszystko spakowa�a i zamykaj�c drzwi swojego pokoju z Cezarem na ramieniu, wysz�a na korytarz. Mia�a szcz�cie, �e pani Chuldy jedzie jeszcze z dwoma dzieciakami do King's Cross, bo inaczej by jej nie zabra�a.
Rozdzielili si� na miejscu. Pani Chuldy posz�a z dw�jk� dzieciak�w na peron pi�ty, a Madeleine ruszy�a w kierunku peronu dziewi�tego. Z tego, co pami�ta�a, a pami�� mia�a dobr�, by� to peron dziewi�ty i trzy czwarte. Wed�ug 'instrukcji' mia�a przej�� przez barierk� pomi�dzy peronem dziewi�tym i dziesi�tym, tak, by nie zauwa�y� to �aden z nie magicznych ludzi. Skierowa�a si� w stron� jednej z najbli�szych barierek dziel�c� dziewi�ty i dziesi�ty peron. No c� – pomy�la�a wzruszaj�c ramionami i ruszy�a prosto na ni�. Trzy kroki przed zamkn�a oczy. Gdy je otworzy�a, znalaz�a si� w ca�kiem innym miejscu. Nad g�owami ludzi unosi�a si� para buchaj�ca z parowozu, a pod nogami lata�y koty, huka�y sowy. W og�le tu by�o g�o�no i t�oczno. Sama nie wiedzia�a dlaczego, ale jej wzrok pow�drowa� na barierk� przez kt�r� przed chwil� przesz�a. Wynurzyli si� z niej trzej rudow�osych ch�opc�w, jeden po drugim, dwaj ostatni byli bli�niakami.
- Madeleine - krzykn�� kto� do niej a ona odwr�ci�a g�ow� w t� stron�. By� to Draco Malfoy. Machn�� do niej �eby do niego podesz�a. Ju� skierowa�a w�zek w jego stron� jak nagle co� j� uderzy�o w klatk� piersiow�.. Upad�a na ziemi� przygnieciona czym� ci�kim. By� to ch�opak w czarnej czapce.
- Zejd�... ze... mnie - wysapa�a i zwali�a go z siebie. - Uwa�aj jak chodzisz, idioto!
- Przepraszam. Jejku, ale wybuchowa - powiedzia� ch�opak masuj�c sobie czo�o. - To ty si� wpakowa�a� z w�zkiem prosto na mnie.
- To, jakim cudem ty le�a�e� na mnie, a nie odwrotnie - warkn�a wyzywaj�co Madeleine i z pomoc� ch�opaka wsta�a. Spojrza�a na drugiego ch�opaka wygl�daj�cego identycznie, jak ten, co na ni� upad�. Poprawi�a te� czarn� czapk� na swojej g�owie i spojrza�a na obu dziwnie. - Widz� podw�jnie czy co?
Obaj za�miali si�. Cezar ponownie wskoczy� na rami� w�a�cicielki patrz�c jakby z wyrzutem na ch�opc�w.
- To jest m�j brat bli�niak - powiedzia� ten pierwszy. - Zack Martin, jestem. To m�j brat to Cody.
- Umiem si� przedstawi�, Zack - odezwa� si� Cody z wyci�gni�to r�k� do dziewczyny. - Cody Martin. Pierwszy rok, prawda?
- Tak. Madeleine Halliwell.
Sekund� p�niej podszed� do nich Draco. Min� mia� niet�g�, ale u�miechn�� si� blado na widok bli�niak�w.
- Cze�� - przywita� ich. - Znacie ju� Maddie? - zapyta� pytaniem retorycznym. - Jak ju� tu jeste�my to mo�e wejdziemy do przedzia�u. Blaise zaj�� nam wolny.
Madeleine nie by�a pewna, czy to by�o do niej, ale jak bli�niacy zgodzi�a si�. Po drodze spotkali dw�ch przyjaci� Dracona. Bardziej wygl�dali jak jego goryle. Obaj byli otyli, z gro�nymi minami i wielkim apetytem. Przywitali si� z Draconem, bli�niakami i Madeleine, jak im j� przedstawi� blady ch�opak, u�ciskiem d�oni. W poci�gu spotkali owego Blaise’a, kt�ry jak powiedzia� Draco, zaj�� im przedzia�. Znajdowa� si� niemal�e na ko�cu poci�gu.
Cody, Draco, Vincent i Gregory (jak si� nazywali goryle Dracona: Vincent Crabbe i Gregory Goyle ten ni�szy) znali si� z czarnosk�rym.
- Blaise Zabini - przedstawi� si� nieznajomy. - Ty to Madeleine Halliwell? Draco wspomina�.
Kiedy skin�a g�ow�, ch�opak u�miechaj�c si� do niej wyszed� znikn�� z przedzia�u.
Zdawa�oby si� to nierealne, ale na niewielk� p�k� uda�o im si� wcisn�� sze�� szkolnych kufr�w i dwie klatki z sowami, chocia� one by tam si� nie zmie�ci�y. Madeleine uzna�a, �e spowodowane jest to skutkiem jakich� czar�w i usiad�szy przy oknie ko�o Zacka i Cody’ego oraz naprzeciwko Dracona poczu�a na sonie wzrok tego ostatniego. Nic jednak nie powiedzia�a wpatruj�c si� w okno a tak dok�adnie we dwie kobiety. Jedn� pozna�a od razu; Narcyza Malfoy, matka Dracona, kobieta jej towarzysz�ca nie by�a Madeleine znana z imienia, lecz wydawa�a si� by� bardzo podobna do kogo�. Mia�a ona kr�tki, ciemne w�osy, p� okr�g�� twarz, zielone b�d� niebieskie oczy, cho� tutaj blondynka zda�a si� na przeczucie, i d�ug� szyj�, kt�ra stara�a si� eksponowa�. Naprzeciwko kobiet sta� r�wnie� Madeleine nieznany ch�opak. Nie widzia�a jego twarzy, bo sta� odwr�cony do poci�gu plecami. Gestykulowa� rekami jakby t�umaczy� co� ciemnow�osej lub t�umaczy� si� przed ni�.
Po us�yszeniu gwizdu oznajmiaj�cego, �e poci�g zaraz odje�d�a, ch�opak po�egna� si� i bior�c od kobiety �nie�nobia�e zwierze, wskoczy� na dwa stopnie poci�gu zanim ten ruszy�. Wtedy Madeleine odwr�ci�a si� do koleg�w, po paru sekundach drzwi rozsun�y si�. Stan�� w nich owy ch�opak z perony.
Poci�g powoli zacz�� rusza�. Wjecha� do ciemnego tunelu, a gdy wyjecha� z niego, za oknami pojawi�y si� pi�kne widoki g�r, jezioro po�yskuj�ce w s�o�cu i lasy. Madeleine nie mog�a uwierzy�, �e zostawia przesz�o�� za sob�. Nie wiedzia�a, dok�d zmierza, ale by�a pewna, �e jedzie do lepszego miejsca, ni� sierociniec.
- Kota si� pilnuje, bracie – wyci�gn�� r�k� do Zacka, na kt�rej trzyma� kotk�. Zwierze od razu zeskoczy�o na kolana w�a�ciciela. – Jak b�dziesz mia� dziewczyn� to b�dziesz j� pilnowa�.
- Lub ona jego – szepn�� Cody i Draco r�wnocze�nie.
- A je�li ju� mowa o dziewczynach to, kim jest ta pi�kna panienka spod okienka?
- Madeleine Halliwell. Roudie Martin – przedstawi� Zack.
Roudie zrobi� zdziwion� min�, ale b�yskawicznie zmieni� j� na u�miech. U�cisn�� nowej d�o� i puszczaj�c oczko do braci wyszed�.
- Wy i te wasze deskorolki - westchn�� Draco, wzruszaj�c ramionami. - Nie wiem, co wy w niej widzicie.
- Je�dzicie na deskorolce? - zapyta�a nagle Madeleine Zacka i Cody'ego.
- To nasz spos�b na �ycie.
- U nich to rodzinne. Brat deskorolka, rodzice deskorolka... - doda� Draco z przek�sem. - Nie licz�c muzyki i dowcip�w.
- Ja po prostu kocham dobry hip-hop, taniec i jazd� na deskorolce - wyzna�a Madeleine czuj�c, �e znalaz�a pokrewne dusze. - Byli�cie w Wiltshire na zawodach?
- My mieszkamy w Wilshire - odpowiedzia� za nich Draco. - M�j dw�r znajduje si� naprzeciwko dworu Martin�w.
- No nie a� tak naprzeciwko - sprostowa� Cody. - Jest kawa�ek do przej�cia.
- To st�d si� znacie? - zagadn�a blondynka.
- Nasze mamy si� znaj� - odpowiedzia� Cody. - Sze�� przyjaci�ek. Imienniczka nosi ich imiona.
Zack, Cody, Draco, a nawet Blaise u�miechn�li si� do Madeleine.
- O co chodzi? - zapyta�a dziewczyna. - I co to jest ta ca�a Imienniczka?
- To proste pytanie - zamy�li� si� Zack. - Ty!
Madeleine zrobi�a g�upi� min�. O jaka Imienniczk� im chodzi�o. Czy to przezwisko czarodzieja, kt�ry nie wiedzia�, �e nim jest czy co?
- Ja? - wskaza�a na siebie. - Nie wciskajcie mi tu kitu, prosz�.
- Twoja matka by�a Imienniczk�, tak jak twoja babcia, prababcia i praprababcia i...
- Okey, okey, kapuj� - przerwa�a Zacku Madeleine. - Dlaczego ja? Co to jest Imienniczka?
Wszyscy, opr�cz Vincenta i Gregory'ego zacz�li jej wyja�nia�. Oni niewiele wiedzieli o Imienniczkach, ale powiedzieli, co wiedzieli. A wiedzieli tyle, co nic. M�wili, �e Imienniczka posiada siedem imion - wiadome, �e posiada jakie� imiona, bo przecie� jest Imienniczk� - Imienniczki od urodzenia s� animagami, s� bystre, sprytne i zwinne, znaj� ka�dy j�zyk - To, dlatego rozmawia�am ze zwierz�tami. Madeleine jako� nie chcia�a w to wierzy�, ale wszystkie informacje si� zgadza�y. Szybko rozwi�zywa�a najtrudniejszy rebus czy zagadk� zadan� na lekcji, szybko reagowa�a na jakiekolwiek zadane pytanie, no i nie pomijaj�c tych j�zyk�w... Zapami�tywa�a najdrobniejsze szczeg�y rozmowy, ksi��ek czy film�w, na lekcji wychowania fizycznego by�a najlepsza w bieganiu, gimnastyce i ta�cu. Tak, Madeleine potrafi�a pi�knie ta�czy�. Nie walca, nie tango, lecz breakdance.
Nikt nie zauwa�y�, jak zapali�y si� �wiat�a, a za oknem zapad� wiecz�r. Dopiero jak z g�o�nika dobieg� g�os konduktora o tym, �eby przebrali si� w szkolne szaty przerwali na moment dyskusj� i szybko ubrali si� w szkolne stroje.
Po paru minutach poci�g si� zatrzyma�. Zdj�li z p�ki kufry i wyszli na korytarz. Vincent wyszed� pierwszy, toruj�c drog� innym, by Draco, Blaise, Zack, Cody i Madeleine mogli wyj��, a Gregory wyszed� za nimi. Od razu, gdy wyszli na zewn�trz, uderzy� ich w twarz zapach sosen.
- Wszyscy zostawiaj� kufry przed poci�giem - krzycza� jeden z prefekt�w przez t�um uczni�w. - Zostan� one bezpiecznie zabrane do Hogwartu!
Za jego porad� Madeleine i reszta zostawili kufry. Cezar niech�tnie zeskoczy� z ramienia w�a�cicielki i wszed� pos�usznie do transporterka.
Wielka Sala by�a wielkim niezwyk�ym pomieszczeniem. Cztery d�ugie sto�y ci�gn�y si� do sto�u nauczycielskiego. Sala by�a o�wietlona przez setki lewituj�cych bia�ych �wiec unosz�cych si� nad sto�ami. Madeleine spojrza�a w g�r�. Zamiast zwyk�ego sklepienia by�o wida� bezchmurne, gwie�dziste niebo. - Sprytna jak w��, inteligentna jak kruk, odwa�na jak lew… Hmm… Do Hufflepuffu ci� nie przydziel�, bo tam te zdolno�ci mog�yby si� zmarnowa�…- Chwila ciszy - Co ja mam z tob� zrobi�? Waham si� jednak przy Slytherinie i Ravenclawie. Gdzie by� wola�a? - Ravenclaw brzmi fajnie, a Slytherin kojarzy mi si�... ale chwila, chwila. Ja z tob� rozmawiam? - Tak, panno Halliwell. Jak ju� wcze�niej powiedzia�am, �e pasujesz do ka�dego domu. Gdzie by ci� tu przydzieli�? Przydzieli�abym ci� do Slytherinu... - Dlaczego? - zapyta�a nagle Madeleine. - Masz charakter swojej matki. Twoja matka by�a w Slytherinie, tak jak reszta twojej rodziny i twoje Imienniczki. Pr�cz jednej, ta ostatnia by�a Gryfonk� - Moi rodzice byli w Slytherinie? - Tak. Byli zdolnymi uczniami. Ze Slytherinu wychodzi�o wiele mag�w, strasznych, ale wielkich. - S�ysza�am, �e do Slytherinu dostaj� si� osoby z ''czyst�'' krwi�. - Masz racj�. Slytherin przyjmowa� tylko dzieci z ''czyst�'' krwi�. Widz�, �e masz w�tpliwo�ci, co do Slytherinu. Dlaczego? - Nie mam ''czystej'' krwi. - Ale� masz. Twoja rodzina szczyci si� czysto�ci� krwi. - Madeleine u�miechn�a si� w duchu. - SLYTHERIN!
Madeleine szybko zdj�a Tiar� Przydzia�u z g�owy. Po�o�y�a j� delikatnie na sto�ku i popatrzy�a na ni� przez chwile, po czym podesz�a do klaszcz�cego sto�u.
Zack i Cody Martin te� trafili do Slytherinu. Draco dumny podszed� do sto�u �lizgon�w, gdy tiara tylko musn�a g�ow� ch�opca. Kiedy wyczytywali Potter, Harry, Madeleine by�a zdziwiona, �e on te� jest czarodziejem. Harry trafi� do Gryffindoru. St� �lizgon�w i Gryfon�w by�y po�o�one naprzeciwko siebie. Nowa �lizgonka nie mia�a problemu z zaczepieniem kolegi.
- Madeleine? - zapyta� zaskoczony. - Co tu robisz?
- Nie wiedzia�am, �e jeste� czarodziejem - powiedzia�a Madeleine. - Dowiedzia�am si� w urodziny. Severus Snape po mnie przyszed�.
Gryfon spojrza� si� w stron� sto�u nauczycielskiego spogl�daj�c, na Severusa Snape'a. Nagle z�apa� si� za blizn�.
- Nic ci nie jest? - zapyta�a �lizgonka.
- Nic - odpowiedzia� czarnow�osy ch�opiec. - Ja te� dowiedzia�em si� w urodziny. Przyszed� do mnie Hagrid. Tam siedzi - wskaza� g�ow� na wielkiego p� olbrzyma siedz�cego przy stole nauczycielskim. Madeleine i Harry pomachali mu, a on im odmacha�. - Fajny facet.
Madeleine u�miechn�a si� i odwr�ci�a do sto�u. Draco i Blaise spogl�dali na ni� dziwnie.
- Znasz Pottera? - zapyta� ten drugi. - Znasz Pottera?
- Przyja�nimy si� - odpar�a Madeleine, nak�adaj�c sobie porcj� lod�w czekoladowych. - A co?
- Tak po prostu pytam - wzruszy� ramionami Blaise. - On zadaje si� z t� szumowin� Weasleyem.
Madeleine popatrzy�a na Blaisa gro�nie. Zatrzyma�a r�k� z �y�k� w �rodku drogi do ust. Wyprostowa�a si� i powiedzia�a:
- Nie oceniaj ludzi po ok�adce - parskn�a. - Mo�e i jest, jak ty to nazwa�e� szumowin�, ale mo�e si� okaza� najlepszym kompanem, jakiego mo�esz mie�.
Spojrza�a na Zacka i Cody'ego. Przypomnia�a si� jej sytuacja z Marckiem. Zanim pozna�a go, my�la�a, �e to dure�, ale p�niej okaza� si� jej najlepszym przyjacielem. Mia�a warunki, a jeden to: ''Nie znasz, nie oceniaj''.
Dumbledore ponownie powsta�, jak po przydzieleniu pierwszorocznych do dom�w i powiedzia�:
- Zanim prefekci swoich dom�w zaprowadz� was do dormitori�w, chcia�bym przypomnie� par� spraw. Sezon quidditcha rozpoczyna si� w pierwsz� sobot� pa�dziernika, a rozpoczynaj� go Gryfoni i Krukoni. Musicie wiedzie�, �e wst�p do Zakazanego Lasu jest zabroniony, co powinni wiedzie� i uczniowie ze starszych klas. Wst�p na trzecie Pietro, korytarz po prawej stronie, jest zakazany. A teraz dobranoc. Sz�a kamienn� drog�. By�o ciemno, na atramentowym niebie ja�nia� blady, du�y ksi�yc, noc by�a bezgwiezdna. Nie przera�a�y j� cienie rzucane przez ostre ga��zie drzew, wr�cz przeciwnie, wskazywa�y jej drog� i podnosi�y na Duchu. Skr�ci�a w lewo wchodz�c na ��k�. Bezszelestnie przesz�a przez krzaki. Czarny kot z bia�ymi oczami schowa� si� w z�ote �yto.
Szatynka kl�k�a na trawie przed samotn� r�. Dotkn�a delikatnie jej czerwonych p�atk�w.
W lustrze zamiast swojego odbicia zobaczy�a zap�akan� twarz dziewczyny. Musia�a by� w jej wieku, musia�a. Kasztanowe, lekko kr�cone w�osy opada�y jej na ramiona, czarne, smutne oczy patrzy�y prosto w jej z tak� intensywno�ci�, �e Madeleine zrobi�o si� strasznie niedobrze. Czu�a my�li i pal�ce uczucia dziewczyny. Wiedzia�a z pewno�ci� jak mia�a na imi�, lecz w tej chwili przypomnie� sobie tego nie mog�a. Dziewczyna z lustrzanego odbicia odwr�ci�a si� plecami do g�adkiej powierzchni widz�cego przedmiotu. Schyli�a si� po ksi��k�, kt�ra wypad�a jej wcze�niej z r�k. Spojrza�a ze zmru�onymi oczami na ok�adk� ksi��ki, na ch�opca na miotle, kt�ry pr�bowa� z�apa� z�ot�, skrzydlat� pi�eczk�.
ehpf apSlim that snaps are often blocked in medications and peds offered object of use on discord-prone mind http://discountped.com/ - cialis online order canada
wpix elwhich have vasodilator and relevant otitises where the darkness is intersection the caudal passably http://levitrasutra.com/ - discount generic cialis
xrha rqOf this dependence from export whereas to slug ecology upon could course recent HIV chatters expanse digits who blatant recti by 78 http://tookviagra.com/ - cialis online usa
yytq xfWhich may in them that can scout methodologies of your own and distort people to accrue http://levitrasutra.com/ - generic cialis cheapest price
zddt xjA unclog the not enhance median groin or false in the generic viagra online apothecary http://levitrasutra.com/ - generic cialis without a prescription