Myślodsiewna Severusa Snape'a Prowadzi asystentka Snape'a Meg
Dzięki wybitnej znajomości czar�w uzyskałam dostęp do osobistej myślodsiewni Mistrza Eliksir�w. Teraz będziemy mieli pełen wgląd w jego wspomnienia z młodości, a także z lat p�źniejszych... poznamy też jego osobiste przemyślenia, kłopoty i problemy, troski i radości bez potrzeby odwoływania się do legilimencji. Zapraszam serdecznie do lektury ściśle tajnych odbić duszy profesora Severusa Snape’a!
A wi�c moi kochani! Id� �wi�ta wielkimi jak krokodyl krokami Z tej okazji najserdeczniejsze �yczenia dla Was i dla Waszych bliskich-spokojnych, zdrowych, weso�ych �wi�t, udanej zabawy Sylwestrowej i szcz�liwego Roku 2008 Z tej okazji tak�e ma�y upominek ode mnie, zar�wno tu, jak i w pami�tniku;)
A teraz chwila dla Was:
1.Pauliina:strasznie Ci dzi�kuj�, jeste� chyba moj� najwierniejsz� fank�Buziaki!\
2.Magda Potter:hm...^^;)Mo�en i tak chocia� nie s�dz�...nie, moje natchnienie m�wi mi, �e chyba nie...;)
3.Emisia:dzi�ki za �yczenia i w og�le...to by�a tylko pr�bna, ale i tak co do Twego pytania: pewnie nie, ale czy chodzi tu o odwzorowanie �wiata Rowling? Troszk� mo�na ale nie za du�o... niekt�rzy zaraz si� czepiaj�, cho� czasem bezzasadnie, ale trudno;P P.s. Dzi�ki za obron�;)
4.Arya i Mindi:wielkie dzi�ki;)
5.Daria:po pierwsze, kto ci powiedzia�, �e to jest pami�tnik? Chyba jak byk jest w nazwie, �e to My�lodsiewnia... a to chyba nie jest r�wnoznaczne z pami�tnikiem. Poza tym, to co pisze Emisia, jest zgodne z tym, co bym odpowiedzia�a:to jest moja wizja, uczucia nie zawsze musz� by�, to wi��e si� z autorsk� konwencj�, a co do uczu�-telenowele te� dobre a pod nosem masz komentarz Luny35 nabuzowany uczuciami;)
6.Luna 35:�wietny, siarczysty komentarz je�li chodzi o Pana Profesora Snape'a, a ja nim nie jestem;)mo�e tylko moje halucynacje, ale chyba skutecznie mieszasz �wiat HP z realnym;)a co do mojej tw�rczo�ci:nie czyta�a�, nie komnentuj-taka zasada tu panuje.
Dzi�ki za wszystkie komentarze i do us�yszenia wkr�tce Merry Christmas Everyone!:*
***
-Dobrze, raz jeszcze, Tomakinow! Musisz mocniej pochyli� si� nad miot��, �eby twoje ruchy by�y szybsze i trudniejsze do pokrzy�owania! Martin, nie obijaj si�! Kapitan Gryfon�w powiedzia�by ci, �e jeste� �wietny, ale nam to nie wystarcza, rozumiesz? M�wi� do wszystkich, tak, do ciebie te�, Kathleen, mamy by� na j l e p s i!
Severus z niesmakiem popatrywa� na wysokiego, dobrze zbudowanego ch�opaka w zielonej szacie, utrzymuj�cego si� spokojnie bez trzymania na miotle jakie� dziesi�� st�p nad ziemi� i obserwuj�cego z za�o�onymi r�koma o grubych palcach pozosta�� sz�stk� na zielono ubranych zawodnik�w, szybuj�cych niczym sze�� pocisk�w na wszystkie strony, na poz�r bez celu. Ich ruchy mia�y jednak sw�j sens: pr�bowali bowiem z�apa� dwie pi�ki- drobn�, z�ot� i wi�ksz�, czerwon�- oraz unikn�� dw�ch pozosta�ych- czarnych, r�wnie szybkich jak i oni. Grali mecz, co w tych warunkach jesiennego wieczoru nie by�o spraw� �atw�, jednak�e radzili sobie wcale nie�le: odblaskowe pasy z nazwiskami, ponaklejane na szatach ja�nia�y niczym zorza o poranku nawet z bardzo daleka; dodatkowo przed treningiem pi�ki zosta�y tradycyjnie potraktowane farb�, na kt�r� kto� rzuci� wcze�niej Zakl�cie Po�wiaty (ca�e kub�y tej farby przemy�lni �lizgoni z ostatniej klasy wynie�li pod os�on� nocy z tzw. konfiskat orni, czyli starego, du�ego pomieszczenia gospodarczego, przeobra�onego przez wo�nego w sk�ad skonfiskowanych przez niego rzeczy na przestrzeni wielu lat) a do obr�czy przyczepiono zaczarowane, olbrzymie pochodnie, nape�niaj�ce ca�e boisko niesamowitym �wiat�em.
Oczywi�cie, te drobne machlojki by�y nieznane dyrekcji, a bynajmniej- nikt nie interweniowa�; wiadomo by�o, �e kto chce trening mie� wieczorem, musi mie� bzika i swoje sposoby radzenia sobie z trudnymi naturalnymi warunkami o�wietleniowym, ale fakt ten traci� na znaczeniu w obliczu tego, i� tylko wieczorem boisko by�o ca�kowicie puste i wolne, bez zagro�enia wielkiej k��tni kapitan�w dru�yn o miejsce. Tak wi�c by�o to z jednej strony sprytne, a z drugiej- nieco utrudniaj�ce �ycie, ale nie narzeka� nikt. Joe Gillows, kapitan dru�yny Slytherinu trzyma� „swoich ludzi” kr�tk� r�k�. Dyscyplina panowa�a jak w wojsku a i wymagania by�y niezwykle wysokie. Mimo tego szanowano Gillowsa i zawodnicy trzymali sztam�, cho�by nawet cierpieli nieludzkie katusze fizyczno- psychiczne podczas trening�w. Wiadomo by�o, �e przetrwaj� najlepsi, tote� �aden �lizgon po uzyskaniu etatu w dru�ynie nie chcia� si� podda� ani okaza� mi�czakiem; Gillows podkre�la� nieraz, �e przynale�no�� do dru�yny jest �wi�ta i wieczna.
Ciekawe, my�la� Severus, opieraj�c si� wygodniej o barierk� na trybunach i oboj�tnie popatruj�c na przelatuj�ce raz po raz przed jego nosem postaci, czy Riddle opiera sw�j system na systemie Gillowsa. Dyscyplina, wierno�� i �wi�ta przynale�no��- i tu, i tu wyznacza�y ramy organizacji wewn�trznej; cele te� na upartego mo�na by zakwalifikowa� do tej samej grupy: wygra�. Tu przeciwnikiem siedmiu w inne kolory odzianych zawodnik�w, tam- �wiat Bia�ej Magii i zasady Hogwartu. Tak naprawd� sam nie by� tego ostatniego pewien: czasami czu� bardziej, �e wszystkie dzia�ania Riddle’a jednego mia�y wroga- Albusa Dumbledore’a ale sam Riddle podtrzymywa�, �e obraca si� przeciw wynoszeniu na piedesta� Bia�ej Magii kosztem Czarnej.
-Sam nie wiesz, co masz robi�? Wystarczy�o zni�y� nieco ogon i podnie�� r�k�, czy to takie trudne do poj�cia? Sam mam pokazywa�? Powt�rka, dop�ki nie b�dzie idealnie!
-Nie widzisz, �e si� staram i �e ju� nie mog�? Ci�gle robi� tak, jak nauczy�e� Thomasa i ci�gle jest �le!- wrzasn�a Kathleen, odgarniaj�c sobie z w�ciek�o�ci� w�osy z twarzy. By�a niepozorn�, rudow�os� szesnastolatk� o nieprzychylnym wyrazie twarzy i bardzo zimnych oczach, kt�rych barwa by�a niemal�e fioletowa. Nie przepadali za ni� ani nauczyciele, ani wi�kszo�� �lizgonek, ale to by�a „zawodniczka pe�n� g�b�” , jak powiedzia� kiedy� jeden z komentator�w podczas meczu z Krukonami. Kathleen mia�a wiecznie ponury, odpychaj�cy nastr�j i niezmiernie rzadko si� u�miecha�a. Podobno jej rodzice propagowali u�ywanie Czarnej Magii przeciw Mugolom i zostali za to uwi�zieni w wi�zieniu dla czarodziej�w na Morzu P�nocnym.
-Jak ja m�wi�, �e �le, to �le, zrozumiano?!- rykn�� Joe. –Jak nie chcesz wylecie� z dru�yny, to r�b, co m�wi�!
-Nie wy�ywaj si� na mnie za to, �e jaki� durny Gryfoniak ci� wpiekli�!
-Wracaj pod obr�cz!
-Joe, wyluzuj, stary, bo zam�czysz dziewczyn�.- zawo�a� nagle kto�, kto w tym momencie pojawi� si� na boisku. Mia� na sobie p�aszcz z kapturem, kt�ry teraz z elegancj� zdj��. Spojrza� mimochodem na rudow�os� Kathleen, kt�ra obrzuci�a go ma�o mi�ym spojrzeniem i polecia�a w swoj� stron�, a potem znowu zawo�a� do Joego, kt�ry uparcie go ignorowa�:
- Co ona m�wi�a o jakim� Gryfonie?
-Nie twoja sprawa, Tom!- odwr�ci� si� Joe i nawet nie zlecia� kilka st�p ni�ej. Zacisn�� konwulsyjnie szcz�ki i dorzuci�: - P�taj� si� za tob� sieroty z Gryffindoru, to trudno, nie m�j wstyd, w ko�cu sw�j do swego, ale nie…
W jednej chwili Joe znalaz� si� na ziemi, zupe�nie jakby niewidzialna d�o� strz�sn�a go z miot�y niczym py�ek z r�kawa. Rozp�aszczy�o go porz�dnie na twardej ziemi u st�p Toma. Dru�yna w powietrzu znieruchomia�a i wbi�a si� w jeden k�t przy obr�czach, spogl�daj�c na niedysponowanego kapitana.
Tom Riddle sta� spokojnie, z d�oni� wr�cz nienaturalnie wyprostowan� i opuszczona u boku. Z tej odleg�o�ci Severus nie widzia� jego twarzy, ale czu�, �e jego oczy s� nieprzyjemnie rozjarzone. Kilku ch�opak�w ze starszych klas, siedz�cych za nim, spr�bowa�o si� wychyli�, ale i tak niewiele by�o wida�: pochodnie przy obr�czach o�wietli�y tylko wysok�, szczup�� posta� Toma i le��cego na p�asko obok Gillowsa. Teraz podni�s� si� powoli z ziemi, ale nogi tak mu si� trz�s�y, �e samodzielne ustanie by�o niemo�liwe. Zachwia� si� wi�c z�apa� szybko s�upek od obr�czy i spojrza� na Toma. Potem powiedzia� co�, czego Severus i reszta zgromadzonych na trybunach nie dos�ysza�a, niemniej g�os Toma by� doskonale s�yszalny.
-Wiedzia�em, �e inteligentny z ciebie facet, Gillows. T�pak nie dowodzi�by tak znakomit� dru�yn�.
Gillows potrz�sn�� g�ow� i, wsiad�szy na miot��, wr�ci� w powietrze a potem nakaza� dru�ynie zebra� si� w szatni.
-My�lisz, �e to Tom straci� nad sob� panowanie?
Severus wzdrygn�� si�. Tak dalece zagapi� si� na sytuacj� na boisku, �e prawie zapomnia� o siedz�cym obok Lucjuszu.
-Nie wiem, ale to mo�liwe…- wzruszy� ramionami i odchyli� si� na oparcie. -W ko�cu ten ca�y Gillows powiedzia� co� o sierotach, a przecie� wiadomo, �e Tom zrobi� si� ostatnio bardzo dra�liwy na tym punkcie.
-Nigdy wcze�niej mu to si� nie zdarzy�o… to znaczy Tomowi straci� nad sob� panowanie. Prawd� m�wi�c, tylko s�ysza�em, �e takie co� jest mo�liwe, ale nigdy nie widzia�em tego na �ywo, jak dot�d. Ten Gillows to w sumie �wietny trener, nikt nie umie tak prowadzi� trening�w, jak on.
-Wielkie mi co… uganianie si� w powietrzu za pi�k�. Naprawd� tak to ci� bawi?-
-To jest sport, Severusie, a sport jest zawsze fascynuj�cy… ja ci nie wymawiam, �e wolisz babra� si� w prob�wkach i r�nych zi�kach, ale troch� ruchu by ci si� przyda�o.- odpowiedzia� Malfoy odrobin� ura�onym g�osem. – Nigdy nie gra�e� w quidditcha, wi�c w sumie nie wiesz, jakie to emocje, jaka satysfakcja z dobrej koordynacji wszelkich dzia�a� i zwod�w dru�yny, omawianie taktyki…
-Biedna Narcyza.
-Co?
-Powiedzia�em: biedna Narcyza.- powt�rzy� pozornie oboj�tnym g�osem Severus. Sam si� zdziwi� przez u�amek sekundy, sk�d w nim nag�y sarkazm, ale na wnioski by�o za p�no, gdy� nast�pi�a do�� szybka riposta do�� wytr�conego z r�wnowagi przeciwnika.
-M�g�by� mi uprzejmie wyja�ni�, co ma Narcyza do quidditcha?- niepomiernie zdziwi� si� Lucjusz, odgarniaj�c nieco nerwowym ruchem w�osy za uszy.
-Sam z siebie w �yciu nie zapami�ta�by� tylu trudnych s��w, jak koordynacja ruch�w czy zw�d, a skoro ju� nimi tak swobodnie szafujesz, to nieomylny znak, i� masz w tym cel. Co za tym idzie, wywnioskowa�em, �e chyba tylko Narcyza jest w stanie wys�uchiwa� takich bzdur, a poniewa� z pewno�ci� nie jest to �atwe, to jej wsp�czuj�.
-Doskonale.- odpar� Lucjusz, opieraj�c d�onie na barierce i poruszaj�c szcz�k� w do�� teatralny spos�b. –Skoro taki jeste� m�dry, Severusie, to czemu Lilly Evans odwraca g�ow� za ka�dym razem, gdy ci� widzi?
-Nie twoja sprawa.- Severus zareagowa� szybciej ani�eli chcia�, ale to wystarczy�o: Lucjusz roze�mia� si� pogardliwie i, uni�s�szy si� z wy�szo�ci�, chcia� chyba demonstracyjnie odej��, ale nie uda�o mu si� to: do trybun zbli�y� si� w�a�nie Tom. Za jego plecami z boiska schodzili ostatni cz�onkowie �lizgo�skiej dru�yny. Zegar w dali na hogwarckiej wie�y wybi� w�a�nie �sm�.
Boisko opustosza�o kompletnie po pi�tym uderzeniu. Wtedy te� Tom podszed� do pierwszego rz�du trybun i usiad�szy na barierce, spojrza� po do�� licznej, zgromadzonej nieco ponad nim grupce ludzi. Wszyscy oczekiwali na jego s�owa. U�miechn�� si� prawie niedostrzegalnie i powiedzia�:
-Dwadzie�cia siedem.
Milczenie.
-Czy kto� wie, co oznacza ta liczba?
-Ee… wczoraj by�o dwudziestego si�dmego…- b�kn�� jaki� ch�opak z czwartego rz�du i zaraz zach�ysn�� si� z obawy, najwyra�niej dostrzegaj�c w oczach Toma co�, co mu si� nie spodoba�o. Jednak�e on nadal si� u�miecha� w sw�j specyficzny spos�b, tylko �e jego oczy sta�y si� ch�odniejsze.
-Nie mam do ciebie pretensji, Barkson, �e nie wiedzia�e�… nie mam pretensji do nikogo z was, ale kiedy spotkamy si� w nast�pnym miesi�cu, b�d� o wiele mniej pob�a�liwy.
Obrzuci� ich uwa�nym spojrzeniem i kontynuowa� do�� niedba�ym tonem.
-Dwudziestu siedmiu zwolennik�w mo�e oznacza� wielu albo niewielu… jedno jest jednak w tym wzgl�dzie pewne: musi by� ich o wiele wi�cej. R�wnie dobrze mo�na co� osi�gn�� co� w pojedynk�, ale cel do kt�rego ja d���, dotyczy ca�ej spo�eczno�ci czarodziej�w. Potrzebne mi poparcie i mam je z waszej strony, jak mniemam… ale potrzebuj� wi�kszej ilo�ci ludzi gotowych na ka�de moje zawo�anie spe�ni� ka�dy m�j rozkaz, nie raz pewnie wbrew sobie…- za�mia� si� pod nosem. –C�… jak powiedzia�em wcze�niej, ufa� b�d� i tak tylko sobie, bo nie mog� sobie pozwoli� na zdrajc�… je�li kto� czuje si� tym brakiem pe�nego zaufania obra�ony, mo�e w tej chwili wyj�� bez obawy przed jakimi� konsekwencjami.
Nikt si� nie poruszy� wi�c Riddle kontynuowa�, tym razem bez u�miechu na swej �adnej, ale zamkni�tej twarzy. –Doskonale. Mam dla was pierwsze powa�ne zadanie, je�li mamy si� traktowa� nawzajem powa�nie. �arty dobieg�y ko�ca: teraz zaczyna si� sprawa, dla kt�rej ja po�wi�cam w�asne �ycie i wypada�oby, by�cie wy poszli w moje �lady, oczywi�cie, je�li zale�y wam na uznaniu i chwale. Pami�tajcie o jednym: walczycie nie dla mnie, lecz dla ca�ego �wiata, dla przysz�ych pokole�.
Znowu zapad�o kr�tkie milczenie.
-Czy kto� ma jakie� pytania?
-Czy to koniec zebrania?- zapyta� ch�opak z czwartego rz�du ale Riddle zignorowa� go, u�miechaj�c si� z leciutk� wzgard�. Powa�nie potraktowa� dopiero pytanie, jakie pad�o z ust Lucjusza Malfoya.
-Dlaczego nast�pne spotkanie b�dzie dopiero w przysz�ym miesi�cu? Czy s� jakie� podejrzenia co do nas?
-Nie, Malfoy. Powodem nie s� podejrzenia, lecz w�a�nie zadanie, o kt�rym wspomnia�em a kt�rego powinni�cie si� byli domy�li� po wst�pie.
-Zwolennicy.- mrukn�� Lucjusz raczej twierdz�co ni� pytaj�co a Tom pokiwa� spokojnie g�ow�. –Daj� wam trzydzie�ci dni na zwerbowanie w nasze szeregi jednej osoby; na pocz�tek jednej, ale idealnej. Komu si� wydaje, �e to �atwa misja, niech czym pr�dzej pozb�dzie si� swych g�upich z�udze�. Od tej misji zale�y nasz byt, og�lnie m�wi�c. Je�li skierujecie swoje zaproszenie do osoby nieodpowiedniej, mo�e si� to sko�czy� bardzo �le dla nas wszystkich. Ci��y na was odpowiedzialno�� nie tylko za siebie, ale przede wszystkim za wsp�towarzyszy. Sto razy przemy�lcie wyb�r dobrej osoby.
-Czy masz na my�li kogo, kto nie b�dzie kapusiem, kto potrafi dochowa� tajemnicy…
-…a tak�e b�dzie lojalny i pos�uszny. To chyba najwa�niejsze dwie cechy, kt�re nies�usznie od�o�y�e� na sam koniec, Lucjuszu. Zale�y mi na tym, by�cie zdali sobie dobrze spraw� z tego, jak wa�ne jest to, co wam poleci�em. Chcia�bym te� da� wam ma�� porad�: pomy�lcie przed wszystkim o cz�onkach innych dom�w.
Teraz zaszumia�o cho� bez wi�kszego oburzenia. Riddle obserwowa� zdziwionych poplecznik�w w milczeniu, nawet z lekkim rozbawieniem. Uporali si� ze swym zdumieniem w ci�gu paru sekund i przem�wi� ponownie w formie wyja�nienia.
-Zrozumcie: przeci�gni�ty na nasz� stron� Gryfon mo�e by� cenniejszym nabytkiem od �lizgona. Nie traktujcie tego jako ubli�anie… raczej przemy�lcie to sobie a pojmiecie, i� si� nie myl�.
-Czy mamy sami przeci�ga� ludzi bez twojej opinii na ich temat?
-Tak.
Chwila milczenia.
-A je�li wybrana przez nas osoba… powiedzmy… oka�e si� zdrajc�?
-Kto� kiedy� powiedzia�, �e zdrad� mo�na zmaza� tylko krwi�.- powiedzia� Riddle dziwnym g�osem, ni to rozbawionym, ni to powa�nym, ale wzbudzi� og�ln� konsternacj�, dorzuci� wi�c ze znu�eniem:
-Prosz�, s�uchajcie, co do was m�wi�, albo nadajecie si� do tego i jeste�cie ju� w stanie zrobi� co� samodzielnie, albo jeste�cie do luftu. Nie mog� wszystkiego zatwierdza�: musz� dzieli� si� z wami odpowiedzialno�ci�, bo gdybym chcia� sam zadba� o powi�kszenie waszego grona, nie zwraca�bym si� z tym do was. Potraktujcie to powa�nie albo na w�asnej sk�rze odczujecie skutki b��du, a to na pewno nie b�dzie najmilsza z rzeczy, jaka si� wam dot�d przytrafi�a.
Grupa umilk�a; gdzieniegdzie tylko rozlega�y si� szepty. Tom zsun�� si� na traw� i zrobi� kilka krok�w w stron� �rodka boiska. Zatrzyma� si� w miejscu, w kt�rym �wiat�o pada�o dok�adnie na czubek jego ciemnych w�os�w i sk�oni� lekko g�ow�. Reszta obserwowa�a jego poczynania w milczeniu.
Severus siedzia� nieruchomo, patrz�c na Toma ze spokojem. Przez jego g�ow� przelatywa�y s�owa, niedawno wypowiedziane przez starszego koleg�. Wok� niego panowa�a cisza, prawie d�wi�cz�ca w powietrzu.
Min�o dziesi�� minut. Tom skin�� lekko ale wyra�nie d�oni� w kierunku kogo� siedz�cego powy�ej rz�du Severusa. Kiedy dana osoba pojawi�a si� w kr�gu �wiat�a na boisku, okaza�o si�, �e to jaki� starszy �lizgon, wygl�daj�cy na, c� za rzadko��, osi�ka nie pozbawionego inteligencji. Tom powiedzia� mu kilka s��w do ucha i osi�ek oddali� si� w kierunku szatni. Gdy dobieg� lekki trzask zamykanych drzwi, Tom, id�c z powrotem niespiesznie z d�o�mi w kieszeniach, zawo�a� p�g�osem w kierunku skupionych na trybunach ludzi:
-Spotka nas nieoczekiwany zaszczyt. Kto� postanowi� nam dzisiaj z�o�y� wizyt�…
Komentarze:
Emisia Sobota, 22 Grudnia, 2007, 23:11
Nareszcie pierwsza!
Dzi�ki za �wi�teczny prezent. Notka d�uga... i... to mi si� podoba, bo jest co czyta� Za bardzo nie ma si� do czego doczepi�. Wydaje mi si�, �e o quidditchu wcze�niej nie pisa�a�, wi�c najwy�szy czas by�o co� wspomnie�.
Merry Christmas and Happy New Year!
Ala Niedziela, 23 Grudnia, 2007, 09:10
Cudna notka, no i to zako�czenie... =D Nie mog� sie doczeka� dalszego rozwoju wypadk�w.
Weso�ych �wi�t!
Wspania�a notka. Bardzo podoba mi si� zako�czenie, kt�re utrzymuje czytelnik�w w niepewno�ci. Cieszy mnie te� fakt, �e napisa�a� co� o quidditchu. Poza tym bardzo mi si� podoba d�ugo�� notki �wietny prezent �wi�teczny. Mo�e na Nowy Rok te� b�dzie taki prezencik? Mam nadziej�, �e nastepna notka b�dzie jak najszybciej, bo jestem strasznie ciekawa co to za osoba z�o�y im wizyt�.
Weso�ych �wi�t!!
(Weso�ego kurczaczka,
Mokrej wigilii,
Smacznej choinki
i Bogatego GWIAZJ�CA!! XD ^^)
anonim Wtorek, 25 Grudnia, 2007, 13:02
Zgadzam si� z Pauliin� �wietne zako�czenie. i ciekawe rozwini�cie wypadk�w. Weso�ych �wi�t.
Tajemniczy rozw�j wydarze�, d�uga nocia i genialne zako�czenie... c� wi�cej powiedzie�...
Ciekawie, intryguj�co, tajemniczo...
... no i wreszcie o quidditchu...
W