Pf… zacz�am to pisa� o 1 xD W�a�nie sko�czy�am Przepraszam, �e tak d�ugo nie by�o �adnego wpisu, ale polonistka za�yczy�a sobie mas� wypracowa� i to tam moje prace opiewa�y na 10 stron wordowskich. Z niezamierzonym u�miechem stwierdzam, �e do dziennika zawita�o par� celuj�cych Tu jest kr�cej, ni� mia�o by�, ale z 5 stron b�dzie. Zapraszam do czytania.
A I jak dalej tak p�jdzie to stan� si� jak�� morderczyni�-psychopatk� z urazem na umy�le i niewyt�umaczaln� rz�dz� krwi Przeczytacie zrozumiecie
********************************
Przy�o�y�em d�onie do twarzy, jednocze�nie przys�aniaj�c sobie oczy. My�la�em, my�la�em… �aden genialny pomys�, ani jedna fenomenalna idea nie uraczy�a mnie sw� obecno�ci�. Pustka… Otworzy�em powieki i spomi�dzy d�ugich, zimnych palc�w, czerwone niczym rubiny �renice omiot�y szybkim spojrzeniem pok�j. W k�cie izby sta�a po�amana, drewniana komoda, kt�r� dopiero, co zniszczy�em. Szybko zerwa�em si� ze starego fotela i po pokoju rozleg� si� dono�ny zgrzyt drewnianej boazerii. Podszed�em powoli do szcz�tek biurka nie zwracaj�c uwagi na porozrzucane wok� deski. Nagle zda�em sobie spraw� z tego, �e pomin��em penetracj� wn�trza tej komody. Jak to si� mog�o sta�? C�… m�j b��d nale�a�o jak najszybciej naprawi�. Przeszed�em do ogl�dzin zrujnowanego mebla. Szybkim ruchem r�ki odrzuci�em na bok kilka spr�chnia�ych desek i kilkana�cie wykrzywionych, zardzewia�ych gwo�dzi. Po pod�odze p�yn�a ka�u�a ciemnego, granatowego atramentu rozszczepiaj�c si� na ma�e strumyczki wpadaj�ce w przerwy pomi�dzy deskami. Prawie pusta, p�kni�ta butelka le�a�a metr dalej. Spojrza�em na ni� przelotnie, kolejno przeni�s�szy wzrok na ma�� wi�zank� d�ugich g�sich pi�r o p�askich, zu�ytych ko�c�wkach. Obok niej le�a� ma�y plik kartek przewi�zany kawa�kiem szarego sznurka. Wyci�gn��em ku niemu r�k� i ju� po chwili trzyma�em go w swej d�oni. M�j palec znalaz� si� pod sznurkiem. Jeden szybki ruch i ju� le�a� na ziemi pruj�c si� w miejscu przerwania. Wolno rozwin��em zwini�te w jeden rulon kartki pergaminu. Zapisane by�y drobnym, pochy�ym, lecz ca�kowicie czytelnym pismem. Atrament by� granatowy i gdzie niegdzie ciemnia�y wyblak�e, szarawe kleksy. G��boko westchn��em, a w mych my�lach ko�ata�o si� jedno s�owo… - ,,Pami�tnik”.
11. 05. 1928r.
Dzisiejszy dzie� by� jednym z najszcz�liwszych, jakie pami�tam. Nadal jestem niesamowicie podekscytowana i… i radosna. Ju� prawie zapomnia�am o istnieniu tego uczucia. Najgorsza i jednocze�nie najtrudniejsza jest gra smutnej, przygn�bionej, za�amanej n�dznicy. Ojciec i Morfin nie mog� si� pozna� na uczuciach, kt�re mnie atakuj�. O szcz�ciu, kt�re od dzisiejszego dnia dzia�a na m� dusz�. O smutku, kt�ry wzbiera si� we mnie jak woda i tworzy olbrzymi� fal�, kt�ra gotowa jest do uderzenia, kiedy tylko moja twarz odbije si� w szybie. O rozpaczy tl�cej si� we mnie i ujawniaj�cej za ka�dym razem, gdy lustro poka�e brudne, zniszczone, cuchn�ce ,,szaty” , kt�rych brzydz� si� dotkn��, a jednak nosz� je, a one g�adko przylegaj� do mego cia�a. Wreszcie, o mi�o�ci, kt�r� wzbudzi� niesamowity m�czyzna. Widzia�am go nie raz. Kiedy ojciec kaza� mi zmywa� naczynia (pomin� fakt, �e by�y tak brudne, �e nic nie by�o w stanie ich oczy�ci�), a ja pos�usznie wykonywa�am jego rozkazy, stoj�c w nast�pnej chwili w kuchni z dr��cymi d�o�mi zamoczonymi w lodowatej wodzie, jedynym ratunkiem by� dla mnie �wiat marze�. Ucieka�am do niego jak cz�sto tylko mog�am. Od zawsze by�am niepoprawn� romantyczk�. Wyobra�a�am sobie idealnego m�czyzn�, z czarnymi, l�ni�cymi w�osami, z czaruj�cym b�yskiem pojawiaj�cym si� raz, po raz w du�ych, niebieskich oczach przyodzianych kurtyn� g�stych, ciemnych rz�s, z radosnym u�miechem, kt�ry rozdaje szcz�cie ka�demu doko�a, z cudownymi r�owymi policzkami i uroczymi do�eczkami pojawiaj�cymi si� za ka�dym razem, gdy zachichoce. Tak go widzia�am... Taki by�. Nie wiedzia� o moim istnieniu. Nie wiedzia�, a� do dzi�. Wspomnienie tej chwili wywo�uje cie� u�miechu, kt�ry tak rzadko go�ci na mej twarzy. Staram si� jeszcze raz prze�y� ten dzie�, kt�rego poranek wcale nie zapowiada� pustyni, gdzie ka�de ziarnko piasku przyprawia� mnie b�dzie o przyjemne dreszcze. Zbi�am rano jeden z brudnych, obrzydliwych talerzy ze znakiem Salazara Slytherina. Ojciec si� w�ciek�. Krzycza�, �e to pami�tka po naszym zacnym przodku. Wyzywa� mnie. Bi� na o�lep. Prze�ywam to codziennie i nie ma tu mowy o pogodzeniu si� z tym rutynowym faktem. B�l zawsze jest ten sam. Cierpienie pozostaje cierpieniem. Schyli�am si� by podnie�� pobite szcz�tki porcelany. Co� bardzo mocno uderzy�o mnie w g�ow� rozdzieraj�c czaszk�. B�l ciemnia� mi przed oczyma. Szara mg�a przys�ania�a brudn�, drewnian� posadzk�. Kto� krzycza� jakie� s�owa. Co� o czarach, char�akach… wyrazom wt�rowa� g�o�ny �miech. Co by�o dalej nie pami�tam. Chyba straci�am przytomno��. Obudzi�am si� le��c na deskach pod�ogi. Otworzywszy oczy ujrza�am pokryte paj�czynami, ozdobione czarnymi plamami sadzy, sklepienie kuchni. Usiad�am i poczu�am gor�ce �zy pod powiekami. Dawno nie p�aka�am, ale te� dawno nikt nie bi� mnie do nieprzytomno�ci. Wybieg�am z domu nie zwracaj�c uwagi na wyzwiska ojca. Skry�am si� pod zielon� ��k� li�ci starego d�bu. Wtuli�am si� w jego szorstk� kor�. Poczu�am pod palcami drobinki piasku. �askota�am zmys�y cudownym zapachem lasu. Do mych uszu dociera� rytmiczny stukot. By� coraz g�o�niejszy. W pewnym momencie zda�am sobie spraw�, �e ucich�. Doko�a panowa�a cisza, przerywana skrzypni�ciami charakterystycznymi dla starego domu. Mocno zaci�ni�te powieki lekko zadr�a�y. Wolno si� odwr�ci�am i otwar�am swe bladoniebieskie (teraz wodniste, spuchni�te i zaczerwienione) oczy. Przede mn� sta�a bryczka ze z�otymi wyko�czeniami. Zaprz�ono do niej dwa du�e, dorodne konie koloru ciep�ego br�zu. W �rodku powozu siedzia� czarnow�osy m�odzieniec. Posta� z mego marzenia. Z mego najznakomitszego snu. Spojrza� na mnie kr�tkim, przelotnym spojrzeniem. Jego twarz nie mia�a �adnego wyrazu. �cisn�� mocno wodze i szybko nimi szarpn��. Konie ruszy�y, a m�odzieniec odjecha�. Wiem, �e to g�upie, ale ja wiem, �e to ten jedyny. �ni�am o nim, marzy�am..., a on si� zjawi�. Na m� drog� zes�ano mi�o��. Nadawc� tej wiadomo�ci jest samo przeznaczenie i jestem tego ca�kowicie pewna.
13. 05. 1928r.
Dzi� ojciec tak nie bi�. Pad�o jedynie par� przekle�stw i wyzwisk, a Morfin zaspokoi� si� wymierzonym mi policzkiem. Kazali mi umy� okna. Nape�ni�am misk� lodowat� wod� i wyj�am z szafki jak�� szar� szmat�. Szorowanie szyby na niewiele si� zda�o. Mo�e gdybym si� przy�o�y�a do swej pracy to jakiekolwiek efekty by�yby widoczne. Nie mia�am, jednak w zamiarze wk�adania wszelkich si� na szorowanie brudnych szyb. Wypatrywa�am m�odzie�ca. Pojawi� si� po�udniem. By� r�wnie cudowny jak poprzednio. Bi�a z niego �una blasku. Obrzuci� m�j dom spojrzeniem kr�tkim spojrzeniem, a nast�pnie obr�ci� twarz w drug� stron� i pojecha� w przeciwnym ode mnie kierunku. Odprowadzi� go m�j pod�u�ny wzrok. Zacz�am szybciej szorowa� szyb�, co zwr�ci�o uwag� Morfina. Mam nadziej�, �e nic nie zauwa�y�.
14. 05. 1928r.
Dzisiaj przyby� jaki� m�czyzna z ministerstwa. By� bardzo kulturalny i dobrze wychowany, czego nie mo�na by�o powiedzie� o mojej rodzinie. Tak, czy inaczej Morfin zosta� aresztowany i zes�any do Azkabanu. Niestety wcze�niej ,,przypadkowo” wyrwa�o mu si�, �e kocham si� w tym mugolu, kt�ry cz�sto przeje�d�a ko�o naszego domu. Jego s�owa zagwarantowa�y mi upokorzenie oraz kolejn� dawk� b�lu i chwili ciemnej nieprzytomno�ci.
16. 05. 1928r.
W nocy, w mej g�owie pojawi�a si� genialna my�l. ,,Uciekn�. Uciekn� i b�d� �y� mi�o�ci�.”, my�la�am. Ojciec spa� jeszcze w swoim ulubionym fotelu. Bezg�o�nie dotar�am do ma�ej komody w rogu pokoju i wyj�am z niej ma�y, zardzewia�y kocio�ek i kilkana�cie ingrediencji. Spakowa�am wszystko do pozornie ma�ej, sk�rzanej torby. Uda�am si� nad rzek�, znajduj�c� si� kilometr od mego domu. Gdy dotar�am na miejsce nala�am do kocio�ka odrobin� ch�odnej, przyjemnej wody. Wypowiedzia�am zakl�cie i z ko�ca mej r�d�ki wystrzeli� ma�y, niebieski p�omie�. Nie by�am char�akiem. Ze skurzanej torby wyj�am kilka przedziwnych sk�adnik�w i po�o�y�am je tu� przed sob�. Najpierw obra�am ze sk�rki korze� mandragory. Wrzuci�am go do kocio�ka i zamiesza�am sze�ciokrotnie w lewo i raz w prawo. Zarodnik paproci zmiesza�am z winem i p�ynn� ciecz wla�am do eliksiru. Paj�k rozpustnik zosta� pokrojony na dziesi�� kawa�k�w i by� wsypywany do kocio�ka na zmian� z kulami jajeczkowymi tasiemca modrego. Skrzyd�a pszczo�y ��dloros�ej, trzy p�atki stokrotki modrojad�ej i czu�ki motyla pierzystego zosta�y dodane na ko�cu pozwalaj�c eliksirowi na uzyskanie przezroczystej barwy. Wla�am eliksir mi�osny do prob�wki i dok�adnie nim wstrz�sn�am. By� gotowy. Posz�am w stron� drogi prowadz�cej od mojego domu, a� do wioski Little Hangleton. Przysiad�am na ma�ym kamieniu. Po chwili do mych uszu dotar� znajomy tupot. ,,Jedzie”, pomy�la�am. M�odzieniec nawet na mnie nie spojrza�. Wyj�am r�d�k� i machn�am ni� kr�tko zaznaczaj�c w powietrzu tr�jk�t. Czerwone �wiat�o dotkn�o piersi mego ukochanego. Podbieg�am do bryczki. Stan�am na dw�ch stopniach i podnios�am si� do jej wn�trza.
-Przepraszam m�j drogi. Nie mia�am wyboru.
Szepn�am mu czu�o do ucha. Podnios�am d�o� i zmierzchwi�am mu ciemne, g�ste w�osy. Potem dotkn�am jego ciep�ych, r�owych, mi�kkich ust. Jego wargi rozchyli�am dwoma palcami, poczym wla�am mu eliksir do gard�a. Zbli�y�am ku niemu sw� twarz i... i poca�owa�am go…, a on… on odwzajemni� poca�unek.
Przewr�ci�em kolejn� stron�, lecz by�a pusta. Zwyk�a szmata zauroczona �a�osnym mugolem i wierz�ca w pot�g� rzekomej mi�o�ci. Bzdury! By�em w�ciek�y. Wiedzia�em, �e moja matka zakocha�a si� w brudnym �mieciu, jednak nie s�dzi�em, �e by�, a� tak cuchn�cy. Nagle us�ysza�em irytuj�cy chichot. Obr�ci�em g�ow�. Cz�ciowo zjedzone przez mole zas�ony le�a�y na brudnej posadce. Nad nimi znajdowa�o si� �redniej wielko�ci, niesamowicie pokryte kurzem okno. Podszed�em do niego powoli, jednocze�nie ws�uchuj�c si� w obrzydliwie szcz�liwy �miech… �miech dziecka? Podnios�em r�k� i skrajem szaty przetar�em szyb�. Na niebie migota� istny ocean gwiazd, kt�ry oblewa� wzg�rze coraz to kolejnymi falami �wiat�a. Pod pobliskim drzewem dojrza�em ma�y, ruchomy kszta�t skryty w cieniu �nie�nej korony. Wychyli�em si� znacznie do przodu. Na szybie osiad�a si� szara mgie�ka oddechu. Przez u�amek sekundy kszta�t znalaz� si� w kr�gu �wiat�a gwiazd. Mia�em racj�… to dziecko… Na mojej twarzy zago�ci� grymas, kt�ry w otaczaj�cych ciemno�ciach m�g�by by� uznany za cie� u�miechu. Rzuci�em zamaszy�cie peleryn� i podszed�em do drzwi. Po�o�y�em sw� zimn� d�o� na ch�odnej metalowej klamce rze�bionej na kszta�t w�a. Nacisn��em i zamek ust�pi�. Drzwi otwar�y si� z dono�nym skrzypni�ciem nienaoliwionych zawias�w. Chichot ucich�. S�yszalny, cichy szum �wiata miesza� si� z przera�on� aur� dziecka tworz�c w ten spos�b doskona�� kompozycj�. Ciche kroki mych st�p nadawa�y t�pa tej muzyce. W ko�cu przekroczy�em kr�g gwiazd i znalaz�em si� pod bia�ym baldachimem d�bu. Do jego grubego, szorstkiego pnia przytula�a si� ma�a posta�.
-Ach… my�la�em, �e to tata. Troszk� za du�o pije. – powiedzia� ch�opczyk cichym, mi�ym g�osem, w kt�rym doskonale mo�na by�o wyczu� ulg�. – Dobry wiecz�r panu. Bombowy kostium!
-Dzi�kuj�. – odpowiedzia�em malcowi, kt�ry w�a�nie wychodzi� z kr�gu cienia. Dopiero teraz zauwa�y�em, �e mia� na sobie przebranie pirata, a w r�ku trzyma� papierow� torb�. Ach tak… �wi�to duch�w…, pomy�la�em, szybko ��cz�c fakty w sp�jn� ca�o��.
-Cukierek albo psikus! – krzykn�� maluch stoj�c zaledwie stop� ode mnie. Jego czarne w�osy l�ni�y atramentem w panuj�cych ciemno�ciach. Okr�g�e okulary upodabnia�y go do… do Pottera. Dostrzega�em gwiazdy odbijaj�ce si� w jego ciemnych oczach. Oczach pe�nych szcz�cia i ekscytacji.
-S�odycze s� w tej chacie - wskaza�em na dom Gaunt�w. - m�j drogi…
-Tom!... jestem Tom.
-Urocze imi�... Tak, wi�c Tom… zapraszam ci� do �rodka. My�l�, �e b�dziemy �wietnymi przyjaci�mi.
-Tak jest, prosz� pana.
Ch�opiec ufnie uchwyci� m� zimn� d�o� w swoj� ciep��, malutk�. Dzieci�ca naiwno��. Przekroczyli�my otwarte, drewniane drzwi frontowe i od razu znale�li�my si� w salonie. Ch�opiec pu�ci� r�k� i uwa�nie rozejrza� si� po pokoju. Najpierw zainteresowa�a go lampa naftowa, potem po�amana komoda, a na ko�cu biblioteka. To dziwne… dziecko zainteresowane ksi�gami? Czy on, chocia� potrafi czyta�? Potrafi�… Przejrza� ,,Panuj�c nad z�em” Vanilli Andersoon i ,,1001 najczarniejszych zakl�� i urok�w” Beardiego Houtcha, a na ko�cu, jego uwag� zwr�ci� cienki plik kartek pergaminu. Wyci�ga� ku nim swoje ma�e, t�uste r�czki i uj�wszy je w r�ce… nic si� nie sta�o.
-TAK! Dlaczego wcze�niej na to nie wpad�em!
Ch�opiec obrzuci� mnie spojrzeniem przepe�nionym zdziwieniem i odrobin� strachu, jednak zupe�nie nie zwr�ci�em na to uwagi. Przecie� to takie oczywiste! Niewinno��, niewinno��… c� jest bardziej niewinne od dziecka? To takie proste…, dlaczego w domu Gaunt�w pojawi�o si� miejsce na ten �a�osny czynnik? Marvolo nie chcia� dzieli� si� warto�ci� tej ksi�gi. Osoba niewinna, z obrzydzeniem wyrzuci te stronice z dala od siebie. Cz�owiek z�y, podst�pny, niewzruszony, przepe�niony pot�pieniem wykorzysta je do w�asnych, mrocznych cel�w. T� osob� b�d� ja…
-Prosz� pana… gdzie s� te cukierki?
-Najpierw pokarz� ci ma�� sztuczk�. – wyj��em r�d�k� i zakr�ci�em ni� ma�y m�ynek. Ch�opiec z otwartymi ustami wpatrywa� si� w snoby iskier pryskaj�ce we wszystkich kierunkach. Wycelowa�em w pier� ch�opca. - Avada kedavra…
M�j z�owieszczy szept potoczy� si� po ca�ym pokoju. B�ysn�o zielone �wiat�o. Tom le�a� na zimnej posadzce patrz�c si� t�pym, niewidz�cym wzrokiem w sufit. Z jego m�odej twarzy nie znik� jeszcze u�miech. Poczu�em w ca�ym ciele znajomy kielich gor�ca, po brzegi nape�niony satysfakcj�. Przygl�da�em si� jak powoli, stopniowo, z policzk�w ch�opca znika�y r�owe rumie�ce. Jak jego oczy staj� si� szkliste niczym u porcelanowej lalki. Jak u�miech znika z jego twarzy zast�puj�c si� bezosobowym wyrazem. Machn��em, kr�tko r�d�k� i cia�o ch�opca znik�o pozostawiaj�c po sobie fragment niezakurzonej posadzki. Usiad�em na fotelu Marvola i spojrza�em na pierwsz� stron� zbioru pergaminowych kartek. ,,Cie�, kt�ry pozostanie w twej duszy nie zniknie, a� po wieczno��”, g�osi� czarny napis. Przyznaj�… chwytliwe. Przewr�ci�em kolejn� stron�. ,,Horkruksy”,. Nie… to ju� znam. Lito�ci. To wszystko? To nie by�o wszystko. Kolejna strona i… kolejne rozczarowanie… Tym razem by�o naprawd� �a�o�nie. ,,Kamie� filozof�w”. Te� mi co�… Nast�pna strona.
-Tak! To w�a�nie to, czego szuka�em, to co pomo�e przywr�ci� do �y...
Puk, puk, puk.
Po domu Gaunt�w rozleg� si� cichy stukot.
Puk, puk, puk.
By� coraz mniej wyrazisty.
Puk, puk…
Puk…
Cisza… nasta�a cisza, w kt�rej jedynym odg�osem by� m�j r�wny, spokojny oddech. Spojrza�em w kierunku drzwi. Od�o�y�em ksi�g�, podnios�em si� z fotela i podszed�em ku nim. Klamka szybko ust�pi�a pod m� r�k�. Pod drzwiami le�a�a jaka� osoba. W �wietle dawanym prze ksi�yc i gwiazdy dostrzeg�em burz� kr�conych w�os�w. Podnios�a ku mnie twarz i dostrzeg�em zm�czone oczy, w kt�rych odbija�y si� moje w�asne czerwone �renice. Otworzy�em szerzej drzwi. �wiat�o tl�ce si� z domu pozwala�o mi na dostrze�enie ran i krwi na twarzy… twarzy Bellatrix.
-Panie… panie znalaz�am… to las… przy Arundel… zamku Arundel…
-Doskonale…