Witam!
Chciałabym tyko coś wyjaśnić: czasem w notkach będą pojawiać się niewielkie fragmenty z któreś z części "Harry'ego Pottera". Czasem fragment może być żywcem przepisany z książki, ale będę się raczej starać odrobinę
go zmienić, aby zachować sens, ale żeby nie było słowo w słowo tak jak w "Harrym..."
Po za tym, mam nadzieję, że to Wam nie przeszkadza, jak zapewne już zauważyliście trzymam się dość wiernie treści książki, tzn. staram się przedstawiać z punktu widzenia Albusa wydarzenia z książek, ponieważ stwierdziłam, że może
to być ciekawsze, niż jakbym miała sama coś wymyślać (do jakoś specjalnie pomysłowych osób nie należę )
To tyle... acha, jeszcze dedykacja, która tak rzadko się tu pojawia: tę notkę dedykuję Belli, Aurorze, Dz.B., Lunie, które cały czas komentują (za co im chwała) ; osobom, które od czasu do czasu tu zajrzą, jak i tym, którzy czytają, ale pozostają anonimowi
- A więc znowu tu wróciłeś Harry. – Albus z pewnym wyrzutem sumienia przyglądał się młodemu Potterowi, któremu na dźwięk głosu dyrektora, serce na pewno stanęło na jedną chwilę. Harry rozejrzał się przerażony, czy go uszy nie mylą, a gdy zobaczył Dumbledore’a spokojnie siedzącego na jednym z nielicznych znajdujących się tam, wiekowych stolików, przeżył kolejny wstrząs, a jego oczy zrobiły się wielkie jak galeony.
- Ja… ja nie widziałem pana, panie profesorze – wyjąkał Harry wstając z kamiennej podłogi. Dumbledore również wstał i podszedł do chłopca wolnym krokiem. Widział strach w jego oczach… w oczach Lilly…
- To dziwne, jak niewidzialność popsuła ci wzrok. – powiedział, a jego twarz rozjaśnił uśmiech. – Tak więc i ty, jak setki innych przed tobą, odkryłeś rozkosze zwierciadła Ain Eingarp. – to mówiąc wskazał ręką na wielkie lustro, które jeszcze przed chwilą zabierało całą uwagę Harry’ego. Gdy spotkał nic nie rozumiejące spojrzenie chłopaka ciągnął dalej – Ale chyba już wiesz co ono potrafi?
- No… pokazuje mi moją rodzinę…
- I twojego przyjaciela jako prymusa.
- Skąd pan wie?
- Nie muszę mieć rekwizytów by stać się niewidzialny, Harry, ale… odbiegliśmy od tematu. Wiesz już może co takiego pokazuje nam to cudowne zwierciadło? – widząc jak ten potrząsa przecząco głową kontynuował. – Tylko najszczęśliwszy człowiek na świecie, mógłby używać tego zwierciadła, jak najzwyklejsze lustro. Pokazuje nam ni mniej ni więcej, tylko największe pragnienia naszego serca! – powiedział tak głośno, że Harry aż odskoczył.
Stali tak jeszcze długo rozprawiając o cudownych właściwościach zwierciadła. W końcu dyrektor rzekł:
- Jest już późno, Harry, wracaj do dormitorium, ale chciałbym ci jeszcze coś powiedzieć, zanim wyjdziesz.
Harry czekał cierpliwie, ale już wiedział co usłyszy.
- Jutro zwierciadło zostanie przeniesione, a ja muszę cię prosić żebyś go więcej nie szukał. Nic nie daje pogrążanie się w marzeniach. – powiedział, ale jakby bez przekonania, jakby to co powiedział, miało całkowicie odwrotny sens, jakby mówił „Szukaj go Harry, nie przestawaj go szukać! Harry…”
Potter kiwnął lekko głową, że rozumie, choć w jego oczach wyraźnie odbijało się rozczarowanie i smutek, że już więcej może nie ujrzeć swojej matki i ojca… Dumbledore z całą pewnością wolałby tego zrozpaczonego spojrzenia nie zauważyć. Serce mu zmiękło, gdy po rak enty uderzyła go myśl, jak temu chłopakowi musi brakować rodziców… a jeszcze tyle przed nim, tyle niewiadomych, i wiadomych, których lepiej było nie poznać. Błądził by tak myślami dalej gdyby nie pytanie Harry’ego, które go wyrwało z ponurych myśli.
- Co pan profesor widzi, gdy patrzy w to lustro? – to pytanie tak go zaskoczyło, że machinalnie spojrzał w stronę lustra, stał jednak za daleko aby mogło się w nim odbić jego pragnienie… Pragnienie, które wprost zżerało go każdego dnia, każdej nocy. Godziny, minuty i sekundy… cały czas myślał tylko o…
- Ykhm Ja? Widzę siebie trzymającego parę grubych, wełnianych skarpetek – a na zdziwione spojrzenie Pottera odpowiedział krótko – No co? Nigdy człowiekowi dość skarpetek. –
I z zamyśleniem mieszającym się z przygnębieniem malującym się na jego starej twarzy, zostawił ucznia samego w komnacie, a sam skierował się do swojego gabinetu… Rozkosznej Samotni, jak zwykł go nazywać.
Podał hasło chimerze, strzegącej wejścia, wspiął się szybko po schodach, a po przekroczeniu progu gabinetu pierwsze co zrobił to dopadł komody, z której wyciągnął pomiętą fotografię. Blond włosa dziewczynka wciąż i wciąż niezmordowanie machała do niego zza swoich „ram”. A Albus, tak jak zwykł to robić zawsze gdy tylko brał zdjęcie do ręki, przyłożył je do swego serca, próbując opanować łzy, które już cisnęły mu się na powieki.
Czy Harry wiedział co czyni zadając mu to niewinne pytanie? Czy wiedział, że tym jednym zdaniem, ponownie obudzi w swoim dyrektorze poczucie beznadziejności, rozpaczy i wściekłości zarazem? Nie. Nie mógł tego wiedzieć, ale teraz Dumbledore, starał się zapanować nad emocjami, wiedział jednak, że dzisiejsza noc do najspokojniejszych należeć nie będzie.
****
Następnego dnia, Albus obudził się jak zwykle w swoim łóżku, choć nie mógł sobie przypomnieć momentu, w którym do niego wszedł. Jak co dzień pierwszym dźwiękiem, który go przywitał zaraz po przekroczeniu drzwi do gabinetu był cichy ptasi skrzek, dobiegający z żerdzi. Faweks podleciał do swojego pana i usiadł mu na ramieniu.
- Ach Faweks, twój ciężar potrafi odpędzić wszystkie smutki w mig. Co ja bym bez ciebie zrobił? – pogłaskał go po szkarłatnym łebku. Feniks z wdzięczności wydał z siebie cichy dźwięk i odleciał z powrotem na żerdź.
Tym razem dyrektor nie zszedł na śniadanie, miał za dużo pracy i mało czasu. Natychmiast wziął z biurka kawałek pergaminu, skreślił nim kilka krótkich zdań, po czym zwinął na trzy części i skierował się do kominka.
Kominek znajdował się tylko kilka metrów od biurka, ponieważ Dumbledore uwielbiał gdy gorące płomienie ogrzewały do podczas długich godzin pracy nad stosem pergaminów. Zwłaszcza nocą, które w Szkocji było wyjątkowo chłodne, jeszcze bardziej cieszył się, że płomień znajduje się tak blisko niego.
Teraz też, czerwono – żółte płomienie lizały okopcone, już wnętrze kominka. Dyrektor wyjął różdżkę zza pazuchy. Skierował ją na ogień, który już w następnej sekundzie zamiast szkarłatu przybrał kolor smoły. Jeszcze raz sprawdził słowa skreślone na kartce, po czym wrzucił ją w czarne płomienie, wypowiadając przy tym słowa „Severus Snape”
****
Po niespełna 5 minutach od wrzucenia kartki w czarne płomienie do gabinetu wszedł bez pukania mistrz eliksirów.
- Chciałeś mnie widzieć, zdaje się. – powiedział, wskazując na osmolony pergamin w bladej ręce.
- Istotnie. Muszę znów Cię prosić o przeniesienie zwierciadła – nie zwracając na powątpiewający uśmieszek Severusa mówił dalej – Powierzyłbym to zadanie woźnemu, ale sam wiesz, że nie potrafi on wykonać najprostszego zadania, a ominięcie Puszka i pokonanie wielu przeszkód zastawionych przez grono pedagogiczne wychodzi po stokroć poza jego marne możliwości. – przyglądał się swojemu podopiecznemu zza okularów połówek, jakby czekał aż ten coś powie.
- Mam rozumieć – mówił Snape – że tym razem mam je przenieść w miejsce przebywania kamienia, czy tak.
- Tak, ja sam nie mam czasu tego zrobić, a jesteś nauczycielem, któremu mogę powierzyć tak trudne zadanie. – twarz Snape’a wykrzywił drwiący uśmiech, wyrażający jak bardzo to zadanie jest dla niego trudne. – Ale zrobisz jeszcze coś. – Severus z obojętną miną wziął świstek pergaminu, który podawał mu dyrektor. – Sama obecność lustra na nic się nam zda. Napisałem na tym kawałku papieru, niezwykle trudne, wymagające ogromnego skupienia zaklęcie, dzięki któremu kamień przeniknie w taflę szkła…
- Przeniknie… - powtórzył Snape patrząc na Albusa, wyraźnie zaskoczony.
- Tak jak słyszysz. – mówił zniecierpliwiony - Kamień przeniknie w zwierciadło, a jedyny sposób na zdobycie go, będzie polegał na tym, aby patrząc w lustro jedynym pragnieniem serca było zdobycie kamienia.
- I uważasz, że to powstrzyma Quirrell’a, bo mam rozumieć, że to przed nim te wszystkie zabezpieczenia…
- Przed nim? – spytał Albus, jakby to pytanie go niesamowicie rozbawiło. - On jest tylko marionetką w rękach kogoś o wiele potężniejszego, którego miałeś już okazję poznać, tak samo jak ja i setki innych ludzi.
- Masz na myśli Czarnego Pana?
- Czarny Pan… w twoich ustach to słowo wciąż brzmi, jakbyś go nadal podziwiał, ale pewnie się mylę – dodał szybko, gdy zauważył, że tamten już otwiera usta. – Wolałbym jednak, abyś zaprzestał używania tego zwrotu… bądź co bądź jest ono zarezerwowane dla jego sprzymierzeńców.
- Oczywiście – Nietoperz skrzywił się gdy mówił dalsze słowa – Jednak trudno odrzucić dawne przyzwyczajenia.
Albus odwrócił się na fotelu plecami do Snape’a.
- Oczywiście, oczywiście… a teraz, zechciałbyś zrobić to o co Cię prosiłem.
Gdy mistrz eliksirów był już prawie przy drzwiach zamiatając swoją czarną szatą podłogę, Albus powiedział jeszcze:
- Niedługo mecz, prawda?
- Tak – odpowiedział nauczyciel, nie odwracając się jednak - czuł że to pytanie ma jakiś głębszy sens.
- To wszystko, możesz iść.
****
Dni robiły się coraz dłuższe, jednak pogoda za oknem, tak typowo brytyjska, nadal nie zachęcała do spacerów. Myśli Albusa jakby solidaryzowały się z pogodą, były równie ponure, i równie rzadko, świeciło w nich słońce.
Mimo iż sprawę kamienia miał chwilowo załatwioną pozostawała jeszcze kwestia kolejnego meczu Quiddith’a i wciąż nierozwiązanej zagadki postaci Nicolasa Flamela, która nurtowała pewnych trzech uczniów. Jeśli dołożyć do tego jeszcze rozhisteryzowanego nauczyciela Obrony Przed Czarną Magią, co do którego już był pewien, co ten zamierza zrobić, można sobie wyobrazić skąd się brał ten brak dobrego samopoczucia, który charakteryzował tego ekscentrycznego dyrektora Hogwartu. Błysk w oczach też jakby nieco zbladł, tak samo zresztą jak jego skóra.
Wciąż nie wiedział czy dobrze postępuje. Czy słusznie wystawia na tą wielką próbę Harry’ego, Rona i Herminę, a zwłaszcza Harry’ego. Czy słusznie pozwolił mu dociekać tajemnicy 3 piętra i czy postąpił właściwie pozwalając mu, aby wziął sprawę w swoje jedenastoletnie ręce. Tłumaczył sobie jednak, że tak musi być. „Takie jest jego przeznaczenie. To on jest tym, który musi pokonać Voldemorta, nie ja, nie Severus, tylko Harry, a teraz jest doskonała okazja aby uświadomić go jak wielkie wyzwanie go czeka”. Po tych słowach czuł się zawsze częściowo usprawiedliwiony i choć na kilka cennych godzin pozbywał się wyrzutów sumienia.
****
Dumbledore chodził zamyślony w kółko po gabinecie, jak zawsze gdy próbował znaleźć jakieś rozwiązanie. Nicolas Flamel, Nicolas Flamel…. Gdzie można znaleźć jego nazwisko… No gdzie? „Myśl Albusie” strofował się w myślach. „Dział Ksiąg Zakazanych odpada w przedbiegach…” z tego co wiedział, Harry już go dogłębnie przejrzał.
I nagle jego spojrzenie padło na brązową żabę z mosiądzu, stojącą na jednej z tysiąca półek w tym pomieszczeniu, ten „posążek” był jednym z tych „pomysłowych” prezentów na Boże Narodzenie dla dyrektora szkoły, które na nic mu się nigdy nie przydały i których sensu otrzymania nie potrafił nigdy zrozumieć. Aż do dzisiaj…
****
- Witam. – powiedział wesoło Albus do jednego z pierwszaków z Gryffindoru. Widok majestatycznego dyrektora musiał mocno przerazić ucznia, bo upuścił wszystkie książki na posadzkę, a obrzydliwa ropucha, która siedziała na tym niewielkim stosiku szybko umknęła, zanim pulchne palce, zacisnęły się w miejscu gdzie przed chwilą stała.
- Teodora!!!
- Och tak mi przykro Nevillu, nie chciałem cię przestraszyć – powiedział Dumbledore. – Mam nadzieję, że twoja ykhm śliczna żaba znajdzie drogę do twojego dormitorium.
- Tak, na pewno… zawsze znajduje – odpowiedział Longbottom nieśmiało – postać Albusa Dumbledore’a, który na dodatek sam go zaczepił bardzo go onieśmielała.
- To doskonale! Proszę, masz tu czekoladową żabę na poprawienie nastroju, zbieracie karty prawda? W razie czego możesz się wymienić jeśli ci się powtórzy.
- Nie, ja nie zbieram, ale zdaje się, że Harry tak… - mówiąc to wziął do ręki czekoladę z wdzięcznym uśmiechem.
- Nie zbierasz? – spytał Albus z – miał nadzieję – bardzo przekonującym zdziwieniem. – No to w takim razie, oddasz ją panu Potterowi, a teraz zmykaj, bo chyba właśnie zaczęły się lekcje.
Stał jeszcze chwilę, przyglądając się sprintowi Nevill’a, ale w końcu zadowolony ze swego pomysłu, poszedł na błonia zaczerpnąć świeżego powietrza, którego tak mu brakowało od dłuższego czasu. Na szczęście pogoda jakby się trochę uspokoiła, mógł więc spokojnie przysiąść na ławce w cieniu drzew, z uśmiechem przyglądając się wielkiej kałamarnicy, która na chwilę wynurzyła się z wód jeziora.
Komentarze:
Eylem Niedziela, 16 Marca, 2014, 23:42
einai poli gliko anthropi opos ego pou den ton gnroizoun na niazode gia ton thomas protopapa elpizo na gini to sidomoteo dinato kala as proseuxithoyme oli mazei a3izeiv ton kopo gia ena toso kalo paidi http://vgevskzb.comijpcnwzeokyatsxa
Keluarga Poniedziałek, 17 Marca, 2014, 08:33
WHY IN HELL don't they do a new version of Harry's Game and slap it up on the big<a href="http://vseumvghuhg.com"> serecn</a>?? It made for a GREAT plot andďťż there's a TON of talent who could play the lead role!!And, of COURSE use THIS song again!!!
Satoru Poniedziałek, 17 Marca, 2014, 20:14
Harry have e mailed my fasatny team through to you, looks like fun but am relieing on some loyalty of some old friends and their children !! Can you please get entry fee from your Uncle or from Spider, tell them i ll sort it with them later http://zvhyrz.comjvtdfbkulihnbuelal