Po pierwsze to sorki, że w zeszłym tygodniu nic nie dodałam, ale przez nawał sprawdzianów przed wystawianiem ocen mam mniej czasu na pisanie. Po drugie dzięki za komenty, dedyk dla Doo i Iguś Potter. Po trzecie to ta notka nie jest za ciekawa, ale przecież nie zawsze coś musi się dziać, no nie? A po czwarte to kolejny wpis będzie dopiero za dwa tygodnie.
Tym razem z listem Franka Hekate przyniosła komiks o Iron Manie. Liz zagłębiła się w jego lekturze siedząc na historii magii. Profesor Binns, który uczył tego przedmiotu był duchem. Nie zwracał uwagi na to co dzieje się w klasie tylko wygłaszał przeraźliwie nudne wykłady. Gdyby urozmaicił trochę swoje monologi to wojny goblinów z czarodziejami byłyby całkiem interesujące, ale on niestety nie znał słowa „różnorodność”, za to pojęcie „monotonia” opanował do perfekcji.
Miej więcej w połowie lekcji puste miejsce w ławce obok Liz zajął Gilbert. Chociaż przynależeli do jednego domu i uczęszczali razem na wszystkie zajęcia, a od początku roku minął już ponad miesiąc, to jeszcze nigdy nie zamienili ze sobą nawet kilku słów. Dlatego, gdy chłopak rozsiadł się nagle na krześle obok Liz, dziewczyna spojrzała na niego zdziwiona.
- Hej, posiedzę tu sobie cicho, ok? Terry i Erik zmówili się przeciwko mnie, mam ich już dość – powiedział i zajął się gryzmoleniem na okładce swojej książki. Jakby na potwierdzenie tych słów w jego plecy uderzył papierowy samolocik, a chłopacy siedzący dwie ławki za nimi wybuchli cichym śmiechem. Gryfon chwycił samolocik, zmiął go w kulkę i odrzucił.
- Spokojnie, to tylko głupie żart – stwierdziła Liz, przyglądając się koledze.
- Łatwo ci mówić. Nie robią ci głupich żartów każdego dnia- chłopak powrócił do gryzmolenia, a dziewczyna wzruszyła ramionami i kontynuowała czytanie komiksu. Po jakimś czasie, gdy jej wzrok skierowany był na dolną część kartki, kątem okaz zauważyła ruch w przeciwnym rogu. Jako, że przyzwyczaiła się już do ruszających się czarodziejskich zdjęć to nie zwróciła na to uwagi, jednak po chwili zdała sobie sprawę, że to mugolski komiks i nic nie ma prawa się w nim ruszać. Gdy spojrzała w stronę, gdzie wcześniej dostrzegła ruch nie zobaczyła nic dziwnego. Tyle, że… jeszcze przed chwilą Tony Stark nie miał wąsów. Gilbert trzymając w ręku pióro powoli dorabiał wąsy głównemu bohaterowi także na innych rysunkach. Liz wyszarpnęła gazetkę spod pióra, które cały czas dotykało papieru i w efekcie przez całą stronę biegła teraz czarna kreska.
- Co ty zrobiłeś?
- Nie bawiłaś się nigdy w zawąsowywanie? Może się wydawać, że to nudne ale mi się podoba. Spójrz jaki ładny wąsik ma teraz Tony. Mógłbym zawąsować cały komiks?
- Oszalałeś?! Jak oddam to Frankowi? On oszaleje jak to zobaczy! Zbiera te komiksy i rozpacza jak pognie stronę, a ty… Jak ja mu to wyjaśnię? – Liz była zrozpaczona. Frank miał obsesje na punkcie gazetek o super bohaterach.
- Sorry… Wyjaśnisz mu, że zostawiłaś go w PW i jakiś wariat dorysował wąsy.
- Powie, że powinnam lepiej pilnować.
- No to, że… Hmm… Mogę dorobić wąsy na każdej stronie, może się nie skapnie?
- Daj spokój, będę musiała coś wymyślić – niezbyt podobała jej się perspektywa okłamania Franka, ale chyba nie miała wyboru. Zresztą, nie musi odsyłać go zaraz po przeczytaniu, może poczekać kilka dni labo nawet tydzień i wymyślić coś w tym czasie.
***
W piątkowe popołudnie Liz szła właśnie do wieży, kiedy natknęła się na trzech pierwszorocznych Gryfonów. Widocznie Gilbert pogodził się już z kolegami, bo teraz zadowoleni szli ramię w ramię.
- Liz! – Zawołał Terry, który przewyższał kolegów prawie o całą głowę i był równy niejednemu drugoklasiście – Idziesz z nami? Zaraz zaczną się sprawdziany do drużyny Gryfonów.
- Chcecie spróbować?
- Coś ty, idziemy popatrzeć… Może za rok spróbujemy…
- Właściwie, to czemu nie? – Nie miała żadnych planów na popołudnie. Przyłączyła się do wesołej grupki i, podchwytując melodię, którą wygwizdywał Gilbert, wyszła z nimi na błonia i skierowała się w stronę boiska do Quidditcha. Na zielonej trawie kręciło się dwadzieścia parę osób, ale trybuny były prawie całkiem puste, więc Gryfoni zajęli miejsca na najwyżej położonej ławce.
- Będzie ciekawie, zwłaszcza, że w tym roku muszą wybrać nowego szukającego – powiedział Terry kiedy w powietrze wzniosła się kilkoosobowa grupka na miotłach i kilkakrotnie okrążyła boisko.
- Kogo jeszcze potrzebują? – spytał Gilbert. Pierwsza grupka wylądowała i wysłuchała uwag od kapitana drużyny, po czym w powietrze wzbiła się następna.
- Ścigającego i obrońcy –odezwał się Erik.
- Obrońcom zostanie pewnie Lucas z czwartej klasy, w zeszłym roku był rezerwowym – druga grupa też zakończyła już lot i teraz boisko okrążała ostania. Najszybciej leciało w niej dwóch czarnowłosych chłopaków, w których Liz rozpoznała Syriusza i Jamesa. Kiedy zakończył się pierwszy etap prób, kandydatów rozdzielono na trzy grupy. Można było domyślić się, którzy z nich starają się o miejsce szukającego, bo jedna z grup była wyraźnie mniejsza. W rządku stały tylko dwie osoby. W środkowym rzędzie kandydatów było sześciu, a w ostatnim siedmiu.
- Nie wiem po co dziewczyny chcą być obrońcami – powiedział Terry wskazując środkowy rząd, w którym rzeczywiście stały dwie dziewczyny. Liz jednak nawet nie spojrzała w tamtą stronę. Skupiła swój wzrok na Terrym, do którego powoli docierało to co powiedział.
- Czy uważasz, ze dziewczyny są słabe? – powiedziała Liz siląc się na spokój. Denerwowali ją chłopacy, którzy uważali, że dziewczyny do niczego się nie nadają.
- Nie… no coś ty… Tak jakoś mi się powiedziało…
- To niech ci się więcej tak jakoś nie mówi – powiedziała i spojrzała na boisko, gdzie właśnie zaczynał się sprawdzian na miejsce ścigającego. W powietrze kolejno wzbijały się pojedyncze osoby i dołączały do dwóch ścigających z zeszłorocznego składu. Podawali sobie kafla, a na koniec kandydat wykonywał rzut do jednej z obręczy. Jako czwarty w powietrze wzbił się Syriusz. Z łatwością odbierał i odrzucał kafel dopóki nie przyśpieszył i piłka przeleciała za jego plecami. Co prawda zanurkował po nią i złapał kilka metrów nad ziemią, ale kapitan drużyny nie wdawał się być zadowolony. Syriusz zakończył swój popis pięknym rzutem do obręczy.
Zadaniem kandydata na obrońcę było oczywiście obronienie obręczy. Najlepiej poradził sobie chłopak, którego Terry nazwał Lucas, a Liz musiała ze smutkiem przyznać, że dziewczyny nie poradziły sobie zbyt dobrze.
Ostatni zostali poddani próbie szukający. Sprawdzian polegał na tym, że kapitan wypuścił znicza a dwóch kandydatów uniosło się w powietrze i zaczęło go wypatrywać.
- Stawiam na Horsta. To piątoklasista. Potter chodzi dopiero drugiej.
- Co ty… Horst się nie nadaje… Potter złapie znicz – powiedział Gilbert do Terriego.
Nagle Potter zanurkował, a Horst ruszył za nim. Pierwszoklasista szybciej i pewniej mknął ku ziemi wpatrując się w coś usilnie. Poderwał miotłę dwa metry nad ziemią i ruszył w dalszą pogoń za zniczem. Horst próbował go dogonić, ale po tym jak zwątpił podczas pikowania ku ziemi, nie miał już szans dogonić Pottera, który pruł naprzód. Wyciągnął rękę i zacisnął palce na małej piłeczce. Na ziemi powitał go wiwatujący Syriusz. Kapitan zaprosił Jamesa, by stanął z uczniami, którzy w zeszłym roku byli w drużynie, dając tym samym znak, że przyjmuje go do reprezentacji Gryffindoru. Niestety jego kolega nie miał tyle szczęścia. Nowym ścigającym został Kyle Bell. Syriusz był zdołowany, zszedł z boiska i ruszył w stronę zamku. Liz pomyślała, czy by za nim nie pójść, ale w tej chwili James zauważył zniknięcie kolegi, powiedział coś stojącemu obok Lucasowi, który został obrońcom, i pobiegł za przyjacielem.
Liz wpatrywała się w odległą już postać Jamesa, która zatrzymała się przy innym uczniu, którym prawdopodobnie był Syriusz. Chwilę później chłopacy ramię w ramię ruszyli spokojnym krokiem w stronę zamku.
- Idziesz, Liz? Na kogo się tak patrzysz? – powiedział Gilbert ciągnąc ją za rękaw.
- Idę, idę… Nie bądźcie tacy niecierpliwi…
Liz szła kilka kroków za chłopakami, którzy popychali się i przedrzeźniali. Gdy dochodzili do zamku przestali, a Gilbert zaczął znowu gwizdać nieznaną melodię.
Gdy wrócili do Wieży Gryffindoru w Pokoju Wspólnym nie było Shaunee ani Carmen, więc Liz od razu poszła do sypialni. Chociaż na początku nie była przekonana do dziewcząt to po pewnym czasie spędzonym razem uznała, że są całkiem miłe i nawet je polubiła. Nie miała wielu wspólnych tematów do rozmów, ale Liz to nie przeszkadzało. Wystarczało jej przysłuchiwanie się dyskusjom dziewczyn, a często także ich kłótni. Małe sprzeczki strasznie bawiły Liz. Nie były one zbyt poważne i dziewczyny szybko dochodziły do zgody. Jednym z najczęstszych powodów kłótni był Płomyk. Kiedy Liz weszła do pokoju usłyszała krzyk Carmen:
- Weź tego szczura! – Shaunee rzuciła się na podłogę i szamotała chwilę za nim złapała małe zwierzątko. Dopiero wtedy zwróciła się do Carmen:
- Ile razy mam ci powtarzać, że Płomyk to chomik?! Nie musisz się go bać!
- Może, ale nie bez powodu dałaś mu takie imię. Może jest zaczarowany by ziać ogniem? – w tej chwili Liz nie wytrzymała i zaczęła się krztusić hamując śmiech, dopiero wtedy dziewczyny zauważyły swoją koleżankę, ale nie przerwało to ich kłótni:
- Spójrz! – powiedziała Shaunee otwierając dłonie, w których leżał zwinięty w kulkę chomik – Czy nie uważasz, że odcień jego futerka przypomina płomień? Ile razy mam ci to powtarzać? Uspokój się i zejdź z łóżka – powiedziała dobitnie Shaunee i odwróciła się, by umieścić zwierzątko w małej klatce. Carmen zeszła na podłogę i zwróciła się do Liz:
- Gdzie byłaś?
- Oglądałam sprawdziany do drużyny.
- Nudy…
- Wcale nie, nie mogę doczekać się prawdziwego meczu.
- E tam… Nie zamierzam iść.
- No co ty? Serio?
- Uważam, że to rozrywka dla chłopaków.
Zdanie Liz było zupełnie odmienne, ale nie wyraziła swoich poglądów.
W sobotni ranek Liz nie zamierzała wstać wcześniej niż po dziewiątej, jednak słoneczne promienie, które wpadały przez okno, wywabiły ją z łóżka już przed ósmą. Jako, że Carmen była szczelnie zawinięta w swą kołdrę, a Shaunee pochrapywała leciutko, Liz postanowiła zejść do Pokoju Wspólnego. Nasunęła na nogi swe nieodmienne i zniszczone już lekko trampki, po czym wzięła na ręce szaro-białego kota i wyszła z dormitorium. Kot co wieczór przychodził pod drzwi dziewcząt i drapiąc je, prosił o wpuszczenie do środka.
Liz usiadła na kanapie przed wygasłym kominkiem, a kot usadowił się na jej kolanach. Tak jak przewidywała w pomieszczeniu nie było nikogo. Na chwilę wstała ze swojego miejsca by uchylić okno. Wpadło przez nie świeże powietrze, które jednak pachniało już jesienią i nie było najcieplejsze, więc czym prędzej zamknęła je i powrotem usiadła na kanapie. By udobruchać kota, który zamiauczał niezadowolony, zaczęła głaskać go między uszami. Wyciągnęła przed siebie nogi, zauważając, że trampki wyglądają dość śmiesznie w połączeniu z piżamą, jednak nie przejmowała się tym długo.
W tej właśnie chwili otworzyły się drzwi prowadzące do dormitoriów chłopców i do PW wszedł czwartoklasista, którego Liz poznała wczoraj podczas sprawdzianów. Lucas nie znał jednak jej, więc zdziwił się widząc jak się do niego uśmiecha. Wydawać by się mogło, że zdziwił się jeszcze bardziej, gdy zauważył leżącego obok niej kota. Liz zorientowała się, że przecież on jej nie zna, więc szybko odwróciła wzrok i zajęła się głaskaniem kota.
- Zeus, ty włóczęgo! - powiedział Gryfon, podszedł do oparcia kanapy i podrapał persa przy uchu. Zadowolony zwierzak zamruczał, wskoczył na oparcie kanapy i zaczął ocierać się o chłopaka.
- Yhmm… Cześć… – powiedział i spojrzał na nic nie rozumiejącą Liz. – To do ciebie szedł, gdy znikał na całe noce? – zapytał, a Liz zaczynała rozumieć. Pewnie był właścicielem kota.
- Tak, chyba ci to nie przeszkadza, co?
- No coś ty! Znika tak każdego roku i każdego roku znajduje sobie miejsce w innym pokoju, więc nie zawsze wiem gdzie go szukać.
- Nazywa się Zeus?
- Tak, zawsze strasznie się rządzi, a w ogóle to jestem Luke, chodzę do czwartej klasy.
- Liz…
- Liz? Śmieszne imię… Pewnie jakieś zdrobnienie? – zapytał, a Liz zdążyła tylko pokiwać głową, bo w tym momencie do pomieszczenia wpadło dwóch kolegów Luka i razem wyszli przez dziurę pod portretem. Liz uznała, że dziewczyny powinny już się obudzić, więc wróciła do swojego dormitorium.
***
Jako, że dzień chociaż chłodny był dość pogodny to Liz udało się wyciągnąć Rudiego na błonia. Zazwyczaj chłopak spędzał wolny czas w bibliotece, gdzie zagłębiał się w lekturze kolejnych ksiąg, a towarzysząca mu Liz zanudzała się na śmierć. Usiedli na trawie, wybierając dość puste miejsce, jako że niedługo pogoda miała się zepsuć to większość uczniów wyległa przed zamek. Dziewczyna rozłożyła się na trawie twarzą do słońca, a chłopak wyciągnął z torby książę i zaczął czytać. Zauważywszy to, Liz prychnęła ale nie skomentowała tego w żaden inny sposób.
Z rozmarzeniem przyglądała się chmurom, które szybko sunęły po niebie. Miały przedziwne kształty, które Liz kojarzyły się z różnymi stworami. Niestety Rudi nie był skłonny do zauważania takich rzeczy, więc nie zawracała mu głowy swoimi spostrzeżeniami. Jakże się myliła!
- Spójrz, ta chmura przypomina krokodyla! – usłyszała głos chłopaka, a po chwili jego tłumiony śmiech i spojrzała na niego z zainteresowaniem. – No co? – zmieszał się Krukon.
- Nie podejrzewałam, że zauważasz w ogóle rzeczy tak odległe jak chmury, a na dodatek zwracasz uwagę na ich kształty.
- Mam młodszą siostrę, Deidre, może cały dzień spędzić leżąc na trawie i patrząc w niebo, byle tylko było na nim kilka chmur. A jako, ze często się nią zajmuję to też patrzę sobie w górę i wysłuchuję jej porównań. Nie wiesz, jaka jest śmieszna, jak sepleni i chichocze bez przyczyny – Liz wyczuła w głosie przyjaciela tęsknotę oraz miłość i wcale się nie zdziwiła. Chociaż nigdy nie spotkała tej dziewczynki to już bardzo ją lubiła.
- Deidre? Czy u was wszyscy mają takie dzi… nietypowe imiona?
- Niestety… Mój brat to Anzelm, więc ja nie mam chyba tak źle, co nie?
- Rudiugius całkiem fajnie brzmi.
- Ciii!!!! Miałaś tego nie powtarzać! Jestem Rudi i już!
- Witaj Rudiugiusie! – powiedział wtem ktoś stojący za nimi. Zajęci rozmową nie zauważyli jak podszedł do nich od tyłu i przysłuchiwał się wymianie zdań. Był to Gilbert. Usiadł teraz na trawie obok Liz i z uśmiechem patrzył na Krukona, który zaczynał kipieć z gniewu. Prychnął i skrył się za książką, tymczasem Gryfon wyjął coś zza pleców i podał Liz. Dziewczyna niepewnie rozdarła brązowy papier, który był opakowaniem czegoś, co kształtem przypominało rulon, i rozprostowała komiks o Iron Manie.
- Dostaniesz ten dla swojego znajomego, jeśli dasz mi ten drugi, który zacząłem już zawąsowywać – oświadczył Gilbert z uśmiechem, a Liz z uznaniem pokiwała głową. Zastanawiała się już nad tym, co zrobi gdy przyjdzie czas by oddać komiks, jednak nie pomyślała o kupieniu nowego egzemplarza.
- Dzięki, mogę dać ci tamtą gazetę.
- To fajnie, będę leciał. Właśnie zaczyna się sprawdzian do drużyny Slytherinu, uznaliśmy z chłopakami, ze warto znać siłę wroga. Może też chcesz iść? – zapytał Gilbert stojąc już na nogach. Co prawda Liz chętnie przyjrzałaby się jeszcze jednemu sprawdzianowi, ale wiedziała, że Rudi nie ma ochoty iść na stadion, a to z nim umówiła się na to popołudnie.
- Nie, dzięki – odpowiedziała i pomachała oddalającemu się szybko chłopakowi.
***
Był już późny wieczór, kiedy Carmen skończyła swój esej na transmutację. Siedząca obok niej Liz jeszcze raz przeczytała cały tekst i z uśmiechem zwinęła pergamin.
- Dzięki, Liz! Bez ciebie dostałabym najwyżej „Nędzny”, a teraz może mam szansę na „Zadwalający” Wielkie dzięki!
- Przesadzasz, wcale nie jest tak źle.
- Wiem jaka jest prawda Liz i nie wmawiaj mi, że jest inaczej. Transmutacja jest okropna, a ja w ogóle jej nie rozumiem. Chodźmy już do dormitorium, co?
Pod drzwiami ich pokoju czekał już Zeus. Liz uważała, że imię bardzo dobrze pasuje do tego kota. Na powitanie otarł się o jej nogi, a gdy tylko uchyliła drzwi wpadł do środka by usadowić się na jej łóżku.
- Jesteście w końcu! Ten esej miał mieć tylko dwie stopy, ile można pisać coś tak krótkiego? – przywitała je Shaunee, która siedziała na swoim łóżku w pozycji kwiatu Lotosu.
- A co ty robisz? – spytała Carmen, która cały czas stała w drzwiach i patrzyła zdumiona na koleżankę.
- Postanowiłam oczyścić się przed snem.
- To może weź prysznic? – zaproponowała Liz nie mogąc się powstrzymać.
- Chodzi mi o oczyszczenie umysłu – powiedziała Shaunee mierząc dziewczynę surowym wzrokiem.
- Daj spokój Sha! Po co ci to? – spytała Carmen kładąc się na swoim łóżku.
- Wy w ogóle tego nie rozumiecie! – niemal wykrzyczała Shaunee i zaciągnęła zasłony wokół swojego łóżka. Liz i Carmen spojrzały na siebie, poczym stłumiły swój śmiech chowając twarze w poduszkach. Chwilę później uspokoiły się i zaczęły szykować do snu.
Tips effectively utilized.!
college application essay about yourself <a href="https://quality-essays.com/">write paper</a> letter writing services
DurekSmank Sobota, 17 Października, 2020, 01:02
Great content. Appreciate it! college board essay prompts <a href=https://writingthesistops.com/>college essay</a> thesis mean
DurekSmank Sobota, 17 Października, 2020, 05:46
You actually suggested this exceptionally well! how to write a cause essay <a href=https://dissertationwritingtops.com/>thesis writing service uk</a> parts of a dissertation
DurekSmank Sobota, 17 Października, 2020, 17:26
Cheers! Great stuff. successful college essays <a href=https://quality-essays.com/>dissertation</a> writing the dissertation
With thanks! Lots of forum posts!
people write research essays in order to <a href="https://topswritingservices.com/">thesis help</a> professional writing service