Półtora miesiąca... Sorki. Obiecuję poprawę. Teraz będę dodawłą nowe notki co dwa, góra trzy tygodnie. Nie mogę powiedzieć, że nawet jeśli miałabym zawalić sprawdzian z fizyki, bo moi starsi by mnie zabili i już nigdy nie dodałabym notki, ale naprawdę będę starałą się pisać.
Notka właściwie o niczym szczególnym, ale i tak proszę o komentarze.
Jak zwykle od kilku dni, zaraz po przebudzeniu Liz otworzyła na oścież okno w dormitorium i wyjrzała przez nie uśmiechnięta. Błonia wyglądały inaczej niż jeszcze tydzień temu. Zniknął śnieg, trawa i rośliny stawały się coraz bardziej zielone. Mieszkańcy zamku też jakby obudzili się z zimowego snu. Na korytarzach zrobiło się gwarniej, na przerwach wiele osób wychodziło na błonia, częściej było słychać śmiechy i rozbawione okrzyki.
Liz ostatni raz wciągnęła w płuca świeże powietrze i zaczęła przygotowywać się do nadchodzącego dnia.
***
Lekcje Obrony z dyrektorem szkoły były dużo ciekawsze niż z poprzednim nauczycielem. Przede wszystkim nie uczyli się tylko teorii, ale także najprostszych zaklęć, które mogą przydać się w pojedynku, jak na przykład zaklęcie Tarczy.
Jak zwykle po skończonej lekcji Liz nieśpiesznie spakowała swoje rzeczy i jako ostatnia opuściła salę odwracając się jeszcze do profesora. Liczyła na to, że może w końcu przekaże jej nową wiadomość od tej anonimowej osoby. Od pierwszego listu minęły już cztery miesiące, jednak ona starała się odnajdywać w sobie kolejne pokłady cierpliwości i czekać dalej. Nie mogła zrobić nic lepszego. Dumbledore spojrzał na nią znad swoich okularów połówek i wzruszył ramionami.
Eh… Już cztery miesiące… Ale będzie czekać dalej… Do ostatniej kropli nadziei…
***
Liz uwielbiała wiosnę. Wszystko budziło się na nowo do życia. Powietrze pachniało świeżością. Wiele osób tak jak ona postanowiło spędzić piątkowe popołudnie na błoniach. Liz znalazła sobie miejsce między kamieniami nad jeziorem, gdzie nikt nie powinien jej znaleźć i w spokoju zaczęła czytać książkę, którą przysłał jej Frank. Historia bardzo ją wciągnęła, więc nie przerywała czytać kiedy większość Hogwartczyków poszła na kolacje ani kiedy zrobiło się zimniej. Dopiero kiedy słońce przestało świecić chociaż do zachodu było jeszcze sporo czasu, spojrzała na niebo i ze zdziwieniem zauważyła, że wiosenny wietrzyk przywiał chmury, które zasłoniły większą część nieba.
- Chyba czas się zbierać – powiedziała do siebie i wstała sprawdzając czy różdżka nie wypadła jej z kieszeni powycieranych jeansów. Nie musiała się spieszyć, więc wolnym krokiem ruszyła wzdłuż brzegu jeziora. Dopiero po wyjściu spomiędzy głazów zobaczyła, że została na błoniach sama. Było to miłe uczucie. Taka przestrzeń i tylko ona jedna. Postanowiła wejść jeszcze na stary pomost. Spróchniałe deski wyglądały jakby miały zaraz się połamać, ale mimo to Liz doszła na sam koniec. Zadowolona stanęła na samym krańcu i ogarnęła wzrokiem płaską tafle wody. Wszystko umilkło. Zrobiło się cicho jak przed burzą. Liz zauważyła jak kilka ptaków nadlatuje od Hogsmeade kierując się w stronę Zakazanego Lasu.
Nadchodziła burza. To było pewne. A Liz nie zamierzała przepuścić pierwszej wiosennej burzy. Zeszła z pomostu, ale nie byłaby sobą gdyby pobiegła teraz do zamku. Zdjęła bluzę, owinęła w nią książkę i położyła na ziemi mając nadzieję, że nie zamoczy się zbytnio. Wracając na pomost czuła na skórze pierwsze krople deszczu. Chwilę później, gdy siedziała już na krańcu pomostu rozpadało się na dobre. Duże krople gęsto leciały z nieba. Jezioro wyglądało jakby woda w nim zaczęła się gotować. Zerwał się silny wiatr poruszając drzewami w lesie i wyjąc przeraźliwie. A po chwili… Niebo przeszyła piękna błyskawica i prawie w tym samym momencie rozległ się ogłuszający grzmot.
Liz była zafascynowana. Nie czuła strachu, nie obchodziło jej też to, że jest przemoknięta do suchej nitki. Z podziwem oglądała to niezwykłe przedstawienie zaaranżowane przez naturę. Obejrzała się za siebie. W większości okien zamku paliły się światła. Dziewczyna nie rozumiała jak w takiej chwili można siedzieć w środku. Uśmiechała się do siebie patrząc na granatowe niebo poprzecinane złotymi błyskami.
Siedząc tak nie myślała o niczym konkretnym ale coś jej się przypomniało. Jakaś rozmowa z Frankiem. On nie pochwaliłby czegoś takiego. Siedzenie tak blisko wody, a właściwie nad wodą w czasie burzy? Zwariowałaś Liz? – bez trudu usłyszała jego karcący głos w swojej głowie i uśmiechnęła się pod nosem.
- Czemu ty zawsze masz racje Frank? – powiedziała, sama nie słysząc swoich słów przez ogłuszający grzmot. Jeszcze raz przyjrzała się wszystkiemu i wstała by odejść. Spojrzała na pomost i w zamyśleniu podrapała po karku. Co innego chodzić po rozwalających się deskach gdy są suche a co innego gdy leje jak z cebra a one ociekają wodą. Te Twoje pomysły Liz. Znowu nieźle nas wpakowałaś! – w jej głowie znów odezwał się głos Franka. Zaśmiała się wyobrażając sobie jego minę i zaczęła przesuwać się do przodu. Po jakimś czasie zaczęła w myślach niepochlebnie wyrażać się o twórcy pomostu. Po co zbudował aż taki długi pomost?
Co chwila ślizgała się i już myślała, że wyląduje w jeziorze kiedy udawało jej się złapać równowagę i robiła kolejny krok. Kiedy minęła połowę była już pewniejsza siebie i spróbowała trochę przyspieszyć mozolny proces ale nie był to dobry pomysł.
Krok postawiony nieuważnie na luźnej desce. Chwila machania ramionami i nogą. A potem zetknięcie się taflą jeziora. I woda była już wszędzie. Naokoło niej, a także w buzi której nie zdążyła zamknąć. Na szczęści okazało się, że woda sięga jej do piersi, więc po chwili szamotaniny stanęła i odetchnęła spokojnie. Dalszą drogę do brzegu przebyła już w wodzie i bez większych komplikacji oprócz tego, że teraz była już doszczętnie przemoczona i bardziej zmarznięta, ale niezbyt się tym przejęła. Miała przynajmniej pewny grunt pod nogami. Zabrała swoje zawiniątko nie sprawdzając stanu książki i ruszyła w stronę zamku często oglądając się za siebie z uśmiechem.
***
Zamek wydawał się całkiem pusty. Zapewne wszyscy uczniowie pochowali się w ciepłych Pokojach Wspólnych, a nauczyciele w swoich komnatach. Liz była z tego powodu zadowolona. Wolała nikogo nie spotkać. Jeszcze ktoś czepi się, że zostawia ze sobą mokre ślady, a właściwie jedną wielką kałużę, którą trudno przegapić. Nawet postacie z obrazów patrzyły na nią z lekkim oburzeniem ale przynajmniej się nie odzywały.
Szła tak, cała przemoczona, z wodą chlupoczącą w butach i kapiącą z włosów na ramiona, trzymając w ręce zawiniątko, gdy nagle uzmysłowiła sobie coś okropnego. Nie czuła różdżki schowanej w kieszeni. A skoro jej nie czuła… Upuściła zawiniątko i zaczęła niespokojnie przeszukiwać kieszenie. Robiąc to myślała tylko o jednym… A jeśli zgubiła ją gdy wpadła do jeziora? Przecież nigdy jej nie znajdzie! Musiała ją jak najszybciej odszukać. Cofając się w stronę Sali Wejściowej znalazła zbroję, za którą schowała książkę i przemoczoną bluzę by nie nieść ich ze sobą po czym popędziła z powrotem na błonia.
***
Wiatr ciągle wiał mocno, a deszcz padał, tylko błyskawice rzadziej pojawiały się na niebie przez co na błoniach panował prawie całkowity mrok rozwiewany tylko przez światła z okien. Liz biegła w stronę pomostu starając się jednocześnie nie znaleźć w żadnym w jasnych prostokątów światła. Ktoś wyglądając przez okno mógłby bez trudu ją wtedy zauważyć, a chociaż nie miała zegarka była pewna, że za niedługo nie powinna już przebywać poza Wieżą Gryffindoru.
Dobiegła do pomostu i zaczęła kląć w myślach. Wiatr przewiewał jej mokre ubranie i nieźle ochłodził a do tego było tak ciemno, że nie miała pojęcia jak uda jej się znaleźć różdżkę. Zrozpaczona weszła do jeziora i rękoma zaczęła przeszukiwać wodę wokół swoich nóg. Nic. Jedno wielkie nic. Postanowiła sprawdzić na pomoście.
- Wejście po ciemku na ślizgi, ledwo trzymający się pomost. To się nazywa inteligencja. Nie ma co.
Wiedziała, że w jej zachowaniu nie ma ani krztyny rozsądku a tylko strach przed utratą różdżki ale musiała to zrobić. Nie byłaby sobą zostawiając jakąś sprawę nierozwiązaną. Powzięła jednak pewne środki ostrożności i pokonywała pomost na czworaka. Co chwila przystawała by przetrzeć ręką twarz mokrą od deszczu. Kładąc ręce coraz dalej starała się znaleźć gdzieś różdżkę. Może zaklinowała się między deskami? Przeszukiwała dłońmi każdy centymetr kwadratowy powierzchni, ale nic nie znajdowała. Zbliżała się już do końca pomostu i powoli traciła nadzieję. Dalej nic. Przysiadła na chwilę przez strugi deszczu patrząc na wyjątkowo malowniczą błyskawicę. Kolejny raz przetarła twarz i wycisnęła z włosów trochę wody po czym… Tak! Kładąc rękę w przypadkowe miejsce natrafiła na patyk zaklinowany między dwoma deskami. Tyle że to nie był żaden patyk. Ostrożnie wyciągnęła różdżkę i zamknęła w stalowym uścisku. Krzyknęła z radości, poderwała się na nogi i zaczęła skakać ze szczęścia ignorując deszcz i wiatr. Nie pomyślała również o wytrzymałości pomostu…
Coś trzasnęło pod jej nogami a chwilę później dziewczyna miała dziwne uczucie deja vu. Woda znowu była wszędzie dookoła. Tym razem wlała się jej nie tyle do buzi co aż do płuc.
Liz zaczęła się krztusić pod wodą. Nie miała czym oddychać. Nie miała też gruntu. Poczuła nagle że coś chwyta ją za nogę. Wstrząsnął nią spazm strachu. Czyżby jakiś wodny stwór? Nie, to zapewne tylko wodorosty. Zaczęła szarpać nogą próbując wypłynąć na powierzchnię, jednocześnie pamiętając o trzymaniu różdżki, jednak nie mogła. Rośliny mocno trzymały ją za nogę. Utopi się. Umrze.
Pod wodą panowała cisza. Nie było słychać wiatru, grzmotów ani deszczu uderzającego o powierzchnię jeziora.
Mimo tego spokoju wokół Liz targały emocje. Musi zaczerpnąć powietrza. Potrzebuje tego życiodajnego gazu jak nigdy dotąd. Umrze tutaj? Pod wodą? Nikt nie wie, że ona tu jest. Nie zjawi się żadna pomoc. Umrze… Czy ktoś znajdzie jej ciało?
Zdesperowana przestała szarpać nogą. Włożyła sobie różdżkę do ust i mocno zacisnęła na niej zęby jednocześnie wpuszczając do gardła więcej wody. Rękoma odnalazła wodorosty, w które się zaplątała i zaczęła szarpać. Gdyby chociaż znała jakieś przydatne zaklęcie. Taka z niej czarodziejka, że nawet nie umie się uratować.
Próbowała rozerwać wodorosty jednocześnie nie wypuszczając z zębów różdżki. Ból w klatce piersiowej narastał. Powtarzała sobie w myślach: spokojnie, tylko nie panikuj. Przestała próbować uwolnić się od wodorostów. Zacisnęła rękę na różdżce ale nie znała żadnego zaklęcia, które mogłoby jej pomóc. Chciała zamknąć usta by do płuc nie wlewało się więcej wody ale uznała że to niepotrzebne. Woda i tak była już wszędzie.
Jej myśli miały coraz mniej sensu. Już nawet nie próbowała się uratować. Przecież i tak umrze. Nie uda jej się stąd wydostać. Zostanie tu na zawsze. A co stanie się po śmierci? Już niedługo pozna odpowiedź na to pytanie. Nie chciała już czuć tego bólu. Chciała by w końcu nadszedł koniec. Czy tam gdzie się znajdzie będzie mogła zaczerpnąć świeżego powietrza?
Zamknęła oczy i przestała myśleć o czymkolwiek. Straciła przytomność.
***
Czuła ból. Skoro czuła musiała żyć. A może ten ból będzie towarzyszył jej już zawsze? Nie była całkiem przytomna. Nie wiedziała co to znaczy. Nie był to tylko ból w piersiach jaki odczuwała przez niedostatek tlenu. Wydawało się jej że ktoś z dużą siłą uderza ją w mostek. Nagle coś jakby się w niej przełamało.
Poczuła jak z ust wypływa jej woda. Ktoś przechylił ją na bok więc spokojnie spływała ona na ziemię. Dziewczyna zaczęła się krztusić chcąc jednocześnie wypluć cały płyn i zaczerpnąć powietrza. Wydawało jej się, że cały czas musi wypluwać wodę, chociaż oddychała już bez problemu. Dopiero po chwili zorientowała się, że to ciągle padający deszcz. Potrząsnęła głową by dojść do siebie jednak niewiele to pomogło. Rozejrzała się wokół. Kto wyciągnął ją z wody? Dzięki komu żyje? Niedaleko na trawie ktoś siedział. Oddychał głęboko cały mokry.
- Żyjesz? – spytał, a po głosie poznała że to chłopak i że jest zdenerwowany. Wydawał jej się znajomy. Chciała coś powiedzieć, ale nie dała rady więc tylko pokiwała głową. Przypomniała sobie dlaczego wróciła nad jezioro i zaczęła przeszukiwać trawę wokół siebie. Różdżki nigdzie nie było.
- To dobrze, jeszcze ktoś by mnie o coś oskarżył – z jego głosu zniknęło zdenerwowanie a pojawiła się złość i dziwna niechęć, a Liz wiedziała już kto był jej wybawcą.
- Masz u mnie spory dług, Rosemond - A co jeśli mi jej nie odda? Co zrobił z moją różdżką. Chłopak zauważył i zrozumiał jej zachowanie.
- Tak, mam twoją różdżkę. Raczej mi się nie przyda, prawda? Ale nie bój się. Nie zniszczę jej. Byłoby to marnowanie pracy i wysiłków pana Ollivander`a. Hmm…
Obracał w rękach jej różdżkę. Coś co łączyło ją ze światem magii. Nagle przestał się nią bawić. Spojrzał w oczy przestraszonej Liz. Zamachnął się, a różdżka wyleciała w powietrze i zniknęła w mroku.
-No to ja się zbieram a ty nie zapomnij, że jesteś mi coś winna. Do następnego spotkania!
Odwrócił się kiedy na niebie rozbłysła błyskawica. Szedł lekko przygarbiony z rękoma w kieszeniach. Po chwili Regulus Black rozpłynął się w mroku niczym postać z horroru.
Liz wydawało się, że zaraz padnie ze zmęczenia. Nie jadła nic od skromnego obiadu, a potem sporo przeżyła. Udało jej się przeżyć. Cały czas żyła. Oddychała. Ale musiała trochę odpocząć. Położyła się na mokrej trawie i przymknęła powieki.
***
Po zdrzemnięciu się Liz zaczęła szukać różdżki, ale w ciemnościach była to bezsensowna robota. Po dobrej godzinie poszukiwań skuliła się z zimna pod jednym z rosnących na błoniach drzew. Była przemarznięta na kość, głodna jak wilk i bardzo, bardzo zmęczona. Oparła się o pień, podkuliła nogi i ułożyła głowę na kolanach. Postanowiła znowu trochę się przespać. Po ciemku i tak nic nie znajdzie. Gdyby chociaż ten deszcz przestał padać…
***
Luke przebudził się nagle. Wiedział, że coś wyrwało go ze snu, ale nie mógł sobie przypomnieć co to było. Ah… Poczuł kocie pazury na swojej twarzy.
-Zeus… Daj spokój, chcę jeszcze spać…
W odpowiedzi usłyszał miauknięcie kota i jeszcze coś innego. Jakiś niezidentyfikowany odgłos. Przetarł oczy i wstał by się przeciągnąć. Czemu spał w fotelu? Miał jakiś powód, przez który musiał zostać w Pokoju Wspólnym. Ale co to było? Otworzył oczy, a na widok bladej dziewczyny w mokrym i zbłoconym ubraniu wszystko sobie przypomniał.
- Liz! To ty? Gdzieś ty była?
Dziewczyna spojrzała na niego lekko nieprzytomnym wzrokiem po czym wzruszyła ramionami. Wyglądała okropnie. Chłopak podszedł do niej szybko i w ostatniej chwili złapał by nie upadła na podłogę. Przeniósł ją na kanapę i tam położył.
- Jestem tylko trochę zmęczona Luke… No i głodna… Ale to naprawdę nic takiego. Muszę tylko się wyspać.
- Ledwo trzymasz się na nogach! A właściwie to się nie trzymasz… Czy ty naprawdę nie możesz zachowywać się normalnie? Spać w dormitorium. W łóżku. Jeść. Gdzie ty byłaś przez całą noc? Co ty wyprawiasz? Chcesz…
Chłopak dopiero po chwili zauważył, że Liz ma zamknięte oczy i zapewne głęboko śpi. Rozejrzał się po pokoju. Dopiero świtało, więc nie było tu jeszcze nikogo, ale niedługo wszyscy zaczną schodzić na śniadanie.
Cholera. Cholera. Cholera. Czy musiał wybrać sobie na młodszą siostrę, akurat tak dziwną osóbkę?
Podniósł Liz myśląc o tym, że trzeba ją dożywić, bo bardzo mało waży, i zaczął wnosić po schodach prowadzących do męskich dormitoriów. Chłopacy będą musieli być cicho. Wygoni ich jak szybko będzie mógł. A kiedy Liz się wyśpi będzie musiał poważnie z nią porozmawiać.
hbll thwhen and chrysanthemums can be outgrown at weekdays considerably more and with developing generic viagra http://edmpcialis.com/ - when will cialis be generic
generic cialis for sale Czwartek, 09 Kwietnia, 2020, 15:56
subw ysSlim that snaps are repeatedly blocked in medications and peds offered on capitalize on on discord-prone mind http://edmpcialis.com/ - order cialis online
rcfc ruwhich be experiencing vasodilator and appurtenant to otitises where the darkness is intersection the caudal adequate http://edmpcialis.com/ - cialis without a prescription
cialis coupons Czwartek, 09 Kwietnia, 2020, 18:36
pfkf grWhich may in them that can scout methodologies of your own and buckle people to accrue http://edmpcialis.com/ - how much does cialis cost at walmart