Dzi�ki Tysia, tym razem co� d�u�szego. Ca�y weekend nad tym siedzia�am, mam tylko nadziej�, �e nie uznasz, �e przesadzi�am.
Chocia� poprzedniego dnia do p�na nie mog�a zasn�� i nie czu�a si� wyspana to przez stres obudzi�a si� ju� po sz�stej. S�ysza�a oddechy dw�ch dziewczyn, z kt�rymi dzieli�a pok�j i �a�owa�a, �e nie jest teraz w Hogwarcie, �e nie s� to Sha i Carmi, z kt�rymi mog�aby pogada�. Stara�a si� zamkn�� oczy i zasn�� ale nie mog�a przesta� my�le� o Lucasie i swoim ojcu, kt�rego mo�e dzisiaj pozna. Przekr�ca�a si� i wierci�a ale wsta� te� jeszcze nie chcia�a. Przecie� i tak musi poczeka� do �niadania, kt�re zaczyna si� o 7.30. A sklepy na Pok�tnej s� czynne od 9. Le�a�a na plecach z r�koma za�o�onymi za g�ow� rozmy�laj�c nad tym jak minie dzisiejszy dzie�. Przecie� dzi� mo�e sta� si� to o czym marzy�a od tylu lat… Niestety albo ten dzie� rozpocznie jej nowe �ycie, albo, je�li oka�e si�, �e ojciec po prostu j� porzuci�, stanie si� najbardziej znienawidzonym dniem jej �ycia. Zreszt� r�wnie� ojca, kt�rego zawsze chcia�a pozna� i tak kocha�a, mo�e znienawidzi�. No i jest jeszcze Luke, jak on zareaguje je�li oka�e si�, �e rzeczywi�cie s� rodze�stwem?
Kiedy w ko�cu wybi�a 7 uzna�a, �e zanim uda si� na Pok�tn� musi wpa�� do Franka. Zjad�a �niadanie jako jedna z pierwszych tego dnia, powiedzia�a pannie Trudy, �e nie b�dzie jej ca�y dzie� i chwile po 8 by�a u Franka. By�a pewna, �e od pani Perkinson us�yszy, �e Frank jeszcze �pi i ma przyj�� p�niej ale �pieszy�o jej si�, wi�c uzna�a, �e wejdzie oknem. Frank rzeczywi�cie jeszcze spa� ale szybko obudzi� si� po kilku szturchni�ciach.
- Liz? Co ty tu robisz? I czemu nie przysz�a� wczoraj wieczorem?
- Frank. Wiem ju� jak on si� nazywa. Jad� w�a�nie na Pok�tn�… Chc� si� z nim spotka� i porozmawia�. Wiesz… Je�li si� nie myl� to mam te� brata. Przyjd� do ciebie jak wr�c�, dobra?
- Czy musisz tam jecha� tak szybko? Nie mog�a� obudzi� mnie chocia� za p� godziny?- ale Liz ju� zbiera�a si� do wyj�cia i go nie s�ucha�a – tylko tym razem nie zapomnij i przyjd�. B�d� czeka�. Powodzenia! – Liz wysz�a r�wnie� przez okno, a Frank chwil� p�niej dalej spa�.
***
Liz w��czy�a si� po Pok�tnej robi�c szkolne zakupy i szukaj�c sklepu zoo – magicznego Mathew Wilda. Po tym jak ju� przynajmniej trzy razy przesz�a wzd�u� d�ug� ulic� Pok�tn� i nic nie znalaz�a zauwa�y�a uliczk� odbijaj�c� miedzy kamienice, kt�ra po kilkunastu metrach zmienia�a si� w placyk. Wtedy zauwa�y�a r�wnie� wisz�c� na �cianie reklam� sklepu zoo-magicznego i strza�k� kieruj�c� mi�dzy kamienice.
Znalaz�a si� prawie pustym i niewielkim placyku otoczonym wysokimi budynkami. Po lewej zobaczy�a ma�� kawiarenk� o bardzo przytulnym wygl�dzie, w kt�rej siedzia�o kilka os�b. Przed lokalem r�wnie� sta�y stoliki i wiklinowe fotele, wszystkie otoczone kwiatami w wielkich donicach. Zauwa�y�a, �e po prawej, przed miejscem, kt�rego szuka�a r�wnie� sta�y kwiaty w podobnych donicach. W oknie sklepu wisia�a kolejna zapraszaj�ca do �rodka reklama. Liz sta�a niezdecydowana na �rodku placyku. Brakowa�o jej odwagi, �eby tam wej��. Co mia�aby powiedzie�? Hej, jestem twoj� c�rk�, pami�tasz, �e mnie porzuci�e�, czy mo�e nie wiedzia�e� �e istniej�?
Jej rozmy�lania przerwa�o otwarcie si� drzwi, na kt�re tak usilnie patrzy�a. Speszona, odruchowo zrobi�a krok w ty�. Chcia�a ju� odwr�ci� si� i odej�� ale w tej samej chwili stan�a twarz� w twarz z Lukiem.
- Liz? Co za niespodzianka! Cze��! – po pierwszej chwili zdziwienia Luke wyszczerzy� z�by i przytuli� Liz na powitanie, a ona odpowiedzia�a staraj�c si� zachowywa� normalnie.
- Cze�� Luke. W�a�nie wybiera�am si� do twojego sklepu. Mia�am tylko problemy ze znalezieniem go.
- To super, zaraz sam ci� obs�u��, tylko w�a�nie id� po kaw� dla ojca i co� dla siebie. Idziesz ze mn�? Mo�e te� chcesz co� ciep�ego? Troch� ch�odny poranek… - obj�� j� ramieniem, przeprowadzi� przez placyk i wprowadzi� do kawiarenki.
- Cze�� Emily! – zawo�a� od progu machaj�c do kobiety stoj�cej za lad�. By�a ona smuk�a i bardzo �adna chocia� musia�a by� ju� przed czterdziestk�. Czarne i lekko falowane w�osy si�ga�y jej do ramion. Wygl�da�a na bardzo sympatyczn� i weso�� i taka te� by�a naprawd�.
- Hej Lu… Kolejny rok w Hogwarcie i zn�w musz� ci� uczy� szacunku do starszych?
- Przesadzasz Emy…
- Oczywi�cie, zaraz us�ysz� jeszcze, �e mi si� wydaj�… To samo co zwykle?
- Tak i jeszcze co� dodatkowo. Na co masz ochot� Liz? – dziewczyna do tej pory nieuczestnicz�ca w rozmowie sta�� cicho z boku rozgl�daj�c si� po wn�trzu udekorowanym w przytulny i przyci�gaj�cy spos�b. Dopiero teraz Emily zwr�ci�a na ni� uwag� a gdy spojrza�y sobie w oczy Liz wydawa�o si�, �e zobaczy�a w nich jaki� dziwny b�ysk.
- Witam, nie przedstawisz mi swojej znajomej Lu?
- Ah, Emily to Liz, Liz to Emily – kobieta wyci�gn�a do niej r�k� i u�miechn�a si� szeroko co Liz odwzajemni�a.
- Zaproponowa�bym ci gor�c� czekolad�. Ta robiona przez Em jest najlepsza w ca�ym Londynie…
- Ju� si� robi – i rzeczywi�cie za moment dwie czekolady i kawa by�y ju� gotowe. Luke odlicza� pieni�dze kiedy Em powiedzia�a:
- Dla twojej przyjaci�ki czekolada jest gratisowa. A tak w�a�ciwie to powiedz ojcu, �e b�d� potrzebowa�a jego pomocy w malowaniu, wi�c nie p�a� mi. Tylko pami�taj odnie�� szklanki! – zawo�a�a gdy byli ju� przy drzwiach. Patrzy�a za nimi a� znikn�li po drugiej stronie placyku. Przygl�da�a si� szczeg�lnie Liz. Nawet nie wiedzia�a jak jest podobna do swojej matki. Emily ciekawi�o tylko kiedy wszyscy dowiedz� si� prawdy. Czy stanie si� to ju� dzi�? Wydawa�o si� jej, �e Elizabeth doskonale wiedzia�a, �e zaraz pierwszy raz w �yciu spotka swojego ojca. Elizabeth… To imi� tak do niej pasowa�o, i brzmia�o du�o �adniej ni� Liz. Kobieta si�gn�a do swojego notesu i wyj�a z niego fotografie. Na czarno bia�ym zdj�ciu by�� jej najlepsza przyjaci�ka i jej dopiero co narodzona c�reczka – Elizabeth.
***
Ostro�nie weszli do sklepu nios�c gor�ce napoje. Wn�trze sklepu by�o wype�nione rega�ami, na kt�rych sta�y dziesi�tki klatek i akwari�w ze zwierz�tami.
- Jak wypijemy to wszystko ci poka��, chod� za mn� – powiedzia� Luke i poprowadzi�a j� do drzwi prowadz�cych na zaplecze sklepu.
- Tato! Otw�rz drzwi! – zawo�a� a Liz nachwal� wstrzyma�a oddech. Zaraz zobaczy swojego ojca. Us�yszeli kilka krok�w i drzwi otworzy�y si� ze skrzypni�ciem. Liz jak oczarowana patrzy�a na stoj�cego w nich m�czyzn�. Pierwszy w oczy rzuca� si� jego wzrost, ju� Luke by� od niej wy�szy o ponad g�ow�, ale nawet on si�ga� m�czy�nie tylko do ramion. Nie mia� szat czarodzieja. By� ubrany w wytarte jeansy, jaki� t-shirt i lu�n� flanelow� koszul� w krat�. Spojrza�a na jego twarz otoczon� br�zowymi w�osami i ich spojrzenia si� spotka�y. Speszona spu�ci�a wzrok
- Mo�e nas przepu�cisz tato?
- A mo�e mi powiesz kogo przyprowadzi�e� synu?
- Ciekawe ilu jeszcze osobom b�d� ci� dzisiaj przedstawi� – spojrza� na Liz z u�miechem - To Liz, moja przyjaci�ka z Hogwartu. Opowiada�em ci o niej tato.
- Dzie� dobry… – powiedzia�a nie�mia�o Liz w my�lach dodaj�c „tato”.
- Cze�� Liz. Rzeczywi�cie s�ysza�em ju� o tobie. Wchod�cie. Daj moj� kaw� Luke.
Na zapleczu nie by�o �adnych zwierz�t, tylko troch� podniszczona sofa, st� z krzes�em, szafa i kamienny kominek. W k�cie sta�o sporo pustych i pe�nych karton�w. By�o te� okno, otwarte teraz na o�cie�. Liz i Luke usiedli na sofie a m�czyzna przysiad� na krze�le naprzeciwko nich. Liz zerka�a na niego ukradkiem i wydawa�o si� jej, �e on te� na ni� patrzy. W�a�nie znajdowa�a si� nieca�e dwa metry od swojego ojca i nie wiedzia�a co ma powiedzie�. Wzruszenie przejmowa�o jej serce kiedy znowu spotka�a si� z nim wzrokiem. On te� mia� niebieskie oczy. Zupe�nie jak ona. Czu�a, �e to on. Wiedzia�a to. Czu�a te�, �e maj�c takiego ojca czu�aby si� bezpiecznie. Czu�a, �e zaraz si� rozp�acze. Ostatnio zdarzy�o jej si� to ju� tyle razy.. Co si� z ni� dzia�o? Czy nie b�dzie ju� t� tward� Liz, kt�ra ze wszystkim daje sobie rad�?
- Liz! S�uchasz mnie w og�le? - zrozumia�a, �e Luke m�wi co� do niej dopiero po chwili.
- S�ucham? Zamy�li�am si�…
- Zauwa�y�em… Wypi�a� ju�? Oprowadz� ci� po sklepie.
- Tak, ju�… A jak tam Zeus? Nie t�skni za mn�? – spyta�a z u�miechem.
- Wiesz, prawie ca�y czas �pi, wi�c po prostu nie ma na to pewnie czasu. Musisz wpa�� kiedy� do mnie do domu, Zeus na pewno si� ucieszy. No i poznasz najwspanialszego psa na �wiecie.
- No chyba, �e najpierw cie zje – wtr�ci� jego ojciec.
- No bez przesady. To, �e dok�adnie ka�dego sprawdza nie znaczy, �e jest gro�ny…
- Jasne, jasne… B�dziesz w sklepie? Musz� popracowa� tu nad papierami...
- Tak, nigdzie nie idziemy.
Kr�cili si� mi�dzy rega�ami, a Luke opowiada� jej o r�nych zwierz�tach i ostrzega�, kt�rych lepiej nie dotyka�. W mi�dzy czasie do sklepu przysz�o kilka os�b, kt�re ch�opak musia� obs�u�y�. Liz w tym czasie zatrzyma�a si� na d�u�ej przy kojcu z kotk� i jej m�odymi. Przygl�da�a si� im i my�la�a o tym jak ma powiedzie� ojcu, �e jest jego c�rk�. Ma�e kociaki przekomarza�y si� i zaczepia�y. By�o ich pi��. Cztery i matka mia�y czarn� l�ni�c� sier�� z bia�ymi krawatami albo skarpetkami. Pi�ty kociak by� za to mleczno bia�y, tylko na prawej przedniej �apce mia� czarn� skarpetk�. Chocia� wygl�da� na najmniejszego z rodze�stwa by� najwi�kszym rozrabiak�. Liz pochyli�a si� i wyci�gn�a r�k�, �eby pog�aska� kociaki, jednak zanim dotkn�a kt�regokolwiek poczu�a na swojej d�oni ostry pazur. Odruchowo zabra�a r�k� i cofn�a si� o krok. Kotka siedzia�a z napuszonym ogonem nie spuszczaj�c z Liz wzroku, a baraszkuj�ce wcze�niej m�ode przyczai�y si� za matk� i wygl�da�y zza jej plec�w zaciekawione.
- Przecie� nie chcia�am im nic zrobi�, o co ci chodzi? – spyta�a si� kotki, kt�ra tylko machn�a ogonem – Dobra, dobra, ju� id�… - spojrza�a na swoj� r�k�. Niestety szczypi�ce zadrapanie biegn�ce przez wierzch jej d�oni by�o do�� d�ugie, g��bokie i zaczyna�o krwawi�. Rzuci�a jeszcze jedno spojrzenie kotce i posz�a szuka� Luke’a.
- Luke… Pomo�esz? – ch�opak robi� co� za kas�, gdy zobaczy� �a�osn� min� Liz i jej krwawi�c� r�k� przetar� oczy d�oni� i spojrza� na ni� z rozbawieniem.
- Zapewne widz� tu robot� Blanki?
- Je�li masz na my�li t� czarn� kotk� z m�odymi to tak. Chcia�am je tylko pog�aska� – wzruszy�a ramionami, co mia�o wszystko wyja�ni�.
- Chod�, m�j tata co� z tym zrobi – powiedzia�, a Liz pomy�la�a „nasz tata” i westchn�a g��boko.
- Tato… Blanka zadrapa�a Liz… - m�czyzna siedzia� przy stole nad jak�� papierkow� robot�. Na s�owa syna spojrza� na Liz, kt�ra przytrzymywa�a sobie krwawi�c� d�o�. Wsta� szybko i podszed� do nich. Wzi�� jej zadrapan� d�o� w swoj� i mrukn�� co� pod nosem.
- Siadaj Liz – poci�gn�� j� w kierunku sofy, na kt�rej usiad�a. Odszed� na chwil� szukaj�c czego� w szafie. Luke usiad� obok niej. Liz nie spuszcza�a ojca oczu. Patrzy�a na jego ruchy i twarz, kt�ra teraz wyra�a�a zaniepokojenie. W ko�cu znalaz� apteczk�. Wyci�gn�� z niej wod� utlenion� i przykl�kn�� przed Liz bior�c jej d�o� w swoj�.
- B�dzie szczypa� – powiedzia� patrz�c jej w oczy. Liz tylko kiwn�a g�ow� nie spuszczaj�c z niego wzroku. Czy on m�g�by j� porzuci�? Nie wyobra�a�a sobie tego. On, jej ojciec, by� dobrym cz�owiekiem. Patrzy�a na jego twarz kiedy polewa� jej ran� wod� i obciera� z krwi ca�y czas trzymaj�c j� jedn� r�k�.
- Luke, id� do sklepu, wydaj� mi si�, �e kto� przyszed�, ja za�o�� Liz jaki� opatrunek – ch�opak wyszed� bez s�owa, a m�czyzna znowu spojrza� Liz w oczy –Chyba nie by�o tak �le, co? Naklei�bym plaster ale po co, poczekaj… - Pu�ci� r�k� Liz i podszed� do sto�u po swoj� r�d�k�. Ponownie wzi�� jej r�k�. Liz cieszy�a si� ka�d� sekund� jego dotyku. Bo�e, gdyby on wiedzia�. Za pomoc� zakl�cia po rozci�ciu pozosta�a tylko blada linia.
- Blizna powinna znikn�� za kilka godzin – kolejny raz spojrza� jej prosto w oczy a ona poczu�a si� jakby patrzy�a w lustro. Te oczy… by�y identyczne jak jej. Niebieskie, z dziwnymi plamkami wok� �renic. Patrzyli tak przez chwil� na siebie, a� Liz poczu�a, �e zaraz si� rozp�acze. Wsta�a gwa�townie wyrywaj�c z u�cisku ojca swoj� r�k�, chocia� chcia�aby ju� zawsze czu� jego dotyk.
- Dzi�kuj�… - „tato” doda�a w my�lach ale nie odwa�y�a si� tego wypowiedzie�. Ba�a si�. Co je�li j� odrzuci? Czemu mia�by chcie� j� przygarn��? Czy jest mo�liwe, �e naprawd� nie wiedzia� o jej istnieniu?
- Do widzenia. Jeszcze raz dzi�kuj� – powiedzia�a odwracaj�c si� w drzwiach. Patrzy� na ni� ze smutkiem w oczach.
- Nie ma za co. Musisz ju� i��? – kiwn�a tylko g�ow� i szybko wysz�a. Nie chcia�a si� tu rozp�aka�. Luke rozmawia� z kim� przy klatkach z sowami, zauwa�y� j� jednak ona wybieg�a nie zwracaj�c na niego uwagi. Nie zatrzymuj�c si� przebieg�a placyk i zwolni�a troch� w t�umie ludzi na Pok�tnej. Sz�a przed siebie z pochylon� g�ow� by nikt nie widzia� licznych �ez p�yn�cych po jej policzkach. Po chwili zauwa�y�a ciemny zau�ek, w kt�rym skry�a si� by doj�� do siebie. Otar�a twarz i wzi�a kilka g��bokich oddech�w. Us�ysza�a jakie� zamieszanie i zobaczy�a przepychaj�cego si� mi�dzy lud�mi i rozgl�daj�cego na wszystkie strony Lucasa. Przeszed� obok zau�ka nie zauwa�aj�c jej. I dobrze. Nie chcia�a z nim rozmawia�. Nie chcia�a rozmawia� ju� z nikim. Przykucn�a pod �cian� kryj�c si� w cieniu. Czemu nic nie zrobi�a? Czemu nie powiedzia�a kim jest? I co ma zrobi� teraz?
***
Min�o kilka godzin. Liz kr�ci�a si� po sklepach pilnuj�c by nie natkn�� si� gdzie� na Luke’a. Chocia� kilka razy przechodzi�a przy wej�ciu na placyk nie odwa�y�a si� cho�by zerkn�� w tamt� stron�. Kiedy dochodzi�a sz�sta Liz podj�a decyzj�. Porozmawia dzi� z ojcem. Powie mu wszystko co wie. Przecie� je�li tego nie zrobi nigdy nie dowie si� co kiedy� si� sta�o. B�dzie tylko zgadywa�a jak by zareagowa�. Poczeka jednak jeszcze troch�. Chce porozmawia� z ojcem sama. Nie chce �eby Luke te� przy tym by�. W��cz�c si� po r�nych zak�tkach Pok�tnej co chwila dotyka�a jedn� r�k� drugiej i my�la�a o dotyku swego ojca. Przypominaj�c sobie to z jak� czu�o�ci� trzyma� jej d�o� znowu prawie si� rozp�aka�a.
***
S�o�ce o tej godzinie by�o ju� nisko nad horyzontem przez co na placyku panowa� p�mrok mimo niezbyt p�nej pory. Liz niepewnie podesz�a do drzwi sklepu, ostatni raz odetchn�a g��boko i wesz�a do �rodka. Lampy zawieszone pod sufitem rozmywa�y mrok. Rozejrza�a si� w progu, jednak Luke’a nigdzie nie dostrzeg�a. Podesz�a do sklepowej lady. Ojciec musia� us�ysze�, �e kto� przyszed�, wi�c na pewno zaraz si� tu pojawi. Sta�a nerwowo pocieraj�c paznokciami blizn�. Sta�a twarz� do drzwi zaplecza, jednak one ci�gle si� nie otwiera�y.
- Liz? - us�ysza�a zza plec�w jego g�os. Odwr�ci�a si� szybko. Szed� w jej stron� przygl�daj�c si� jej uwa�nie – Czemu wtedy tak znikn�a�? Luke martwi� si�, �e co� si� sta�o. Wszystko w porz�dku? – sta� ju� naprzeciw niej i znowu patrzyli sobie w oczy.
- Ja… Chcia�abym porozmawia�… O czym� wa�nym – m�czyzna pokiwa� wolno g�ow�.
- Elizabeth… - cicho wypowiedzia� jej pe�ne imi�.
- S�ucham..?
- Tak mia�a nazywa� si� nasza c�rka – m�wi� to patrz�c jej w oczy – Luke zosta� nazwany po ojcu swojej matki, a dziewczynka mia�a mie� imi� po mojej matce, czyli Elizabeth.
- Luke ma siostr�? – spyta�a ostro�nie.
- Nie, jego matka umar�a gdy mia� trzy latka – oboje wiedzieli, �e ta rozmowa do czego� doprowadzi, nie byli tylko pewni do czego.
- Jak nazywa�a si� pana �ona? – widzia�a grymas b�lu, kt�ry przemkn�� przez jego twarz.
- Marie. Mia�a na imi� Marie.
- Ja… Ja jestem Elizabeth Rosemond. Jestem c�rk� Marie Rosemond – widzia�a jak bardzo by� zaskoczony –J…ja… - j�ka�a si� – szuka�am swojego ojca. I… wydaje mi si�, �e to… ty jeste� moim ojcem.
- Elizabeth… Moja c�reczka… - czu�a, �e chce do niej podej��, ale co� go powstrzymywa�o – To niemo�liwe… Marie umar�a. Ale… - Liz s�ucha�a jego s��w, ale wydawa�o jej si�, �e m�wi do siebie, pr�buje sobie wszystko jako� wyt�umaczy�.
- Tato… -pierwszy raz i z wielkim wahaniem wypowiedzia�a te s�owa, niestety zaraz tego po�a�owa�a.
- Nie m�w tak Liz. To jest niemo�liwe. Przecie� ja nie mam c�rki. Wiedzia�bym o tym. To niemo�liwe – widzia�a niepewno�� w jego oczach, jednak on musia� zobaczy� jak bardzo zabola�y j� jego s�owa – Mo�emy to sprawdzi�, ale... to jest niemo�liwe. Mam tylko syna – Luke’a i nigdy nie mia�em c�rki.
Nie wierzy� jej. Niczego nie rozumia�. Nie chcia� jej. Ale czego ona si� spodziewa�a? �e we�mie j� do swojego domu i b�dzie jej ojcem? Dlaczego mia�by to zrobi�? Przecie� nic dla niego nie znaczy. Przez prawie dwana�cie lat nie wiedzia�, �e ma c�rk� a teraz mia�by j� przygarn��? M�wi, �e nie ma c�rki… �e to niemo�liwe… A wi�c ona nie ma i nigdy nie b�dzie mia�a ojca.
Ju� nie patrzy�a mu w oczy, w og�le na niego nie patrzy�a. Bez s�owa min�a go i odesz�a. By�a ju� na placu kiedy us�ysza�a jak drzwi sklepu otwieraj� si�, a on wykrzykuje jej imi�. Wtedy zacz�a biec. Nie chcia�a go ju� nigdy widzie�. Nigdy. Zawi�d� j� pierwszy i ostatni raz.
Bieg�a przed siebie przez �zy nie widz�c w�a�ciwe dok�d. Trafi�a jako� do Dziurawego Kot�a i wr�ci�a do mugolskiego �wiata. W��czy�a si� po ulicach Londynu ca�y czas p�acz�c i nigdzie nie przystaj�c. Ca�y czas sz�a przed siebie i nie mog�a przesta� my�le� o tym jak bardzo si� zawiod�a, a za ka�dym razem kiedy zaczyna�a my�le� o tym od nowa, uspokojony ju� troch� p�acz na powr�t si� wzmaga�. W ko�cu zaw�drowa�a do jakiego� parku. Nie wiedzia�a kt�ra godzina. By�o ju� ciemno a park by� pusty. Zatrzyma�a si� pierwszy raz od kilku godzin i usiad�a na �awce. Dopiero wtedy poczu�a co� opr�cz ca�kowitej rozpaczy i cierpienia rozrywaj�cego j� od �rodka. Bola�y j� nogi i by�a g�odna. W ko�cu nie jad�a nic od �niadania. Ukry�a twarz w d�oniach, jednak �zy ju� nie lecia�y. Co ma ze sob� pocz��? Nie chce wraca� do sieroci�ca. Nie chce te� i�� do Franka bo nie chce rozmawia� z nim o tym co si� sta�o. Nie chce rozmawia� o tym z nikim. To tylko jej sprawa. Zreszt� ta sprawa ju� si� zako�czy�a.
***
- To ty, tato? Co tak d�ugo robi�e�? Ju� po dziesi�tej – Luke us�ysza�, �e kto� wyl�dowa� w kominku w salonie. Wszed� do pokoju i zobaczy� swojego ojca stoj�cego po�rodku pokoju. Ju� w pierwszej chwili wiedzia�, �e co� si� sta�o. M�czyzna by� dziwnie nieobecny, nawet nie przywita� �asz�cego si� do niego psa. Bez s�owa przeszed� do kuchni, napi� si� wody i usiad� przy stole.
- Tato? Co si� sta�o? – Luke sta� w drzwiach oparty o framug�. Us�ysza� odpowied� dopiero po chwili.
- Liz przysz�a do mnie.
- Liz? Co z ni�? Tato otrz��nij si�, czy co� si� jej sta�o?
- Luke ja nic ju� nie rozumiem – Luke by� coraz bardziej zaniepokojony.
- Ale o co chodzi? Tato powiedz co�…
- Liz przysz�a… Zacz�li�my rozmawia�… Wiesz, ona jest taka podobna do twojej matki. Kiedy j� dzi� zobaczy�em pomy�la�em, �e mog�aby by� jej c�rk�. A ona… Powiedzia�a mi, �e szuka�a swojego ojca i, �e… �e jest moj� c�rk� Luke… - ch�opak nie powiedzia� nic zaskoczony – To niemo�liwe ale… Twoja mama by�a w ci��y Luke. Nie by�o mnie wtedy tu. Wiesz o tym. Ci��a by�a zagro�ona. Marie powiedzia�a mi, �e poroni�a. Ona nie donosi�a tej ci��y, wi�c… jak to mo�liwe Luke? –ch�opak ockn�� si�, ��cz�c dwa fakty w jeden.
- Tato, mama zmar�a trzeciego listopada prawda? W tym dniu urodzi�a si� Liz. Merlinie, czemu nie skojarzy�em jej nazwiska z mam�? Tato, ale… Gdzie ona teraz jest? – ich spojrzenia spotka�y si� a Luke przerazi� si� widz�c strach i cierpienie w oczach ojca.
- Luke… Pope�ni�em okropny b��d. Ja… Przestraszy�em si�… I nie umia�em tego zrozumie�… ja…
- Tato, gdzie Liz?
- Nie mam poj�cia. Luke… Ona mnie nienawidzi.
- Co? To niemo�liwe.
- W�a�nie to powiedzia�em – patrzy� na syna wstydz�c si� powiedzie� co zrobi� – M�wi�a mi, �e jest c�rk� Marie, �e ja jestem jej ojcem. Ja sam powiedzia�em jej, �e nasz� c�rk� chcieli�my nazwa� Elizabeth. Widzia�em, �e jej oczy s� takie same jak moje. Widzia�em, �e jest tak podobna do Marie. Ale powiedzia�em jej, �e to niemo�liwe. �e ja nie mam c�rki. �e mam tylko ciebie. A potem… Bo�e, jaki by�em g�upi. Powiedzia�a do mnie tato… A ja… - w tym momencie si� zaci��.
- Co powiedzia�e�? – spyta� Luke, boj�c si� odpowiedzi.
- Powiedzia�em jej, �eby tak do mnie nie m�wi�a. �e ja nie mam c�rki. �e to niemo�liwe.
- Tato… Nie wyobra�asz sobie… Ja sam nie umiem wyobrazi� sobie… jak bardzo j� zrani�e�. Tylko raz m�wi�a mi o tym, �e szuka swojego ojca. Ale ten jeden raz wystarczy� �ebym wiedzia�, �e niczego innego nie pragnie tak jak go pozna�. Nie masz poj�cia co zrobi�e�, tato.
- Luke pom� mi… Musz� j� znale��.
***
Przesiedzia�a na �awce do p�nocy, jednak wtedy zacz�a odczuwa� r�wnie� ch��d, wi�c podnios�a si� i znowu posz�a przed siebie nie maj�c �adnego konkretnego celu. Teraz nie mia�a ju� nawet nadziei. Wszystkie jej marzenia, ca�e jej �ycie leg�o w gruzach.
- Czemu umar�a� mamusiu, z tob� by�o by mi tak dobrze. Czemu nie mog� by� teraz z tob�? –szepcz�c do siebie te s�owa zatrzyma�a si� nagle i ju� wiedzia�a dok�d chce dotrze�. Rozejrza�a si� dooko�a, jednak o tej godzinie nikogo w pobli�u nie by�o. Wyci�gn�a r�d�k� i machn�a ni� nad drog�. W nast�pnej chwili sta� przed ni� trzypi�trowy B��dny Rycerz.
- Witam w B��dnym… - spojrza�a na konduktora rozpoznaj�c w nim Patricka Shunpike, on chyba te� j� rozpozna� ale zaskoczy� i przerazi� go jej stan. By�o wida�, �e d�ugo p�aka�a, mia�a na sobie tylko cienk� sukienk� i trz�s�a si� z zimna. Zeskoczy� na chodnik, obj�� j� i wprowadzi� do �rodka. Posadzi� na pierwszym z brzegu ��ku, kt�re w noc zast�powa�y krzes�a, i da� zna� kierowcy, �e mo�e ruszy�.
- Liz? Co si� sta�o? Nic ci nie jest?
- Nie. Wszystko w porz�dku –powiedzia�a jednak jej g�os by� jakby nieobecny – Musz� dojecha� do Doliny Gryffindora. Ile musz� zap�aci�?
- Liz… Na pewno dobrze si� czujesz? Po co chcesz tam jecha�?
- Ja… mieszkam tam. O co ci chodzi? – Patrick, chocia� nie do ko�ca przekonany, wydrukowa� bilet i przyj�� od Liz pieni�dze.
- Zdrzemnij si�, obudz� ci� jak dojedziemy.
- Ile to zajmie? – spyta�a. Patrick zaj�kn�� si�, zamierza� wysadzi� jak najp�niej si� da, ale skoro spyta�a musia� co� odpowiedzie�.
- Pewnie z godzink� – mocno zawy�y� czas, w kt�rym mogliby tam dojecha�.
- A nie m�g�by� zmieni� trasy i wysadzi� mnie szybciej? – spojrza� na niego ju� troch� bardziej przytomna i zacz�a kr�ci�.
- Jak ju� powiedzia�am mieszkam tam. Mama na mnie czeka i na pewno jest w�ciek�a, bo jest ju� p�no, wi�c chcia�abym dotrze� tam jak najszybciej.
- No dobra, dobra, zobacz� co da si� zrobi�.
***
Frank wiedzia�, �e czegokolwiek dowiedzia�aby si� Liz to na pewno przysz�aby mu o tym powiedzie�. Nie przysz�a do �smej wieczorem… mo�e ca�y czas by�a z ojcem. Min�a dziesi�ta… mo�e czeka�a na autobus �eby wr�ci� do domu? Wybi�a p�noc. Frank nie wytrzyma�. Zacz�� si� ju� naprawd� denerwowa�. Czy�by po prostu nie przysz�a? By�o to mo�liwe jednak… Frank czu�, �e co� si� sta�o. Jeszcze chwil� kr�ci� si� po swoim pokoju, a potem zarzuci� kurtk� i wymkn�� si� przez okno do ogrodu. Musia� sprawdzi� co si� dzieje z Liz.
Ju� zbli�aj�c si� do sieroci�ca czu�, �e co� jest nie tak. By�o po dwunastej, wi�c w budynku powinno by� ju� ciemno tymczasem na parterze pali�o si� �wiat�o i kto� kr�ci� si� po korytarzu. Bramka by�a otwarta wi�c wszed� na podw�rko i uzna�, �e je�li b�dzie tylko sta� to niczego si� nie dowie. Wszed� po schodach pod drzwi wej�ciowe i zapuka�. Otworzy�y si� one niemal natychmiast.
- Eliza… - w drzwiach sta�a pani Moose, a jej reakcja potwierdzi�a jego obawy.
- Dobry wiecz�r.
- Dobry wiecz�r. Co tu robisz o tej porze?
- Wieczorem mia�em si� spotka� z Liz ale ona nie przysz�a i zastanawia�em si� czy wszystko z ni� w porz�dku – pani Moose zaprosi�a go do �rodka. W �rodku by�a jeszcze panna Trudy i jaki� facet.
- Elizabeth wysz�a rano i jeszcze nie wr�ci�a. Wiesz dok�d si� wybiera�a? – spyta�a pani Moose.
- Ona… Dowiedzia�a si� jak nazywa si� jej ojciec. M�wi�a, �e chce go dzi� odnale�� – nie by� pewny czy Liz pochwali�aby to, �e wyjawi� im te informacje ale martwi� si� o ni�.
- Wiesz gdzie mo�e by�? – Frank my�la� ju� o tym ale nic nie przychodzi�o mu do g�owy, co te� powiedzia�.
- Id� do domu. Je�li j� znajdziemy to damy ci znak –powiedzia�a panna Trudy.
Frank wyszed� i stan�� przed bramk�, jeszcze raz ogl�daj�c si� za siebie. Chcia� odej�� kiedy zobaczy� dwie osoby id�ce szybkim krokiem chodnikiem w stron� sieroci�ca. Gdy zbli�yli si� bardziej zobaczy�, �e to troch� starszy od niego ch�opak i jaki� doros�y facet. Oni r�wnie� go zauwa�yli. Zatrzymali si� przed nim, wygl�dali na zdenerwowanych. W ciszy patrzyli na siebie, w ko�cu odezwa� si� m�czyzna:
- To dom dziecka? – Frank pokiwa� g�ow�.
- Kim jeste�cie? – spyta�.
- A ty? – odezwa� si� Luke. Ch�opacy mierzyli si� chwil� wzrokiem a potem obojgu co� si� przypomnia�o.
- Luke?
- Frank?
- Wiecie co si� dzieje z Liz?
- Czyli tu jej nie ma? – Frank pokr�ci� g�ow� na pytanie m�czyzny.
- To pan?
- S�ucham?
- Pan jest jej ojcem?
- Tak.
- I nie wie pan gdzie ona jest? Przecie� posz�a dzi� do pana… I nie wr�ci�a… Co jej pan powiedzia�?
- Frank… Wyluzuj… Nie dogadali si�, ale teraz chcemy j� znale��, wi�c mo�e by� nam pom�g�?
- W �rodku jest pani Moose. Pyta�a mnie czy nie wiem gdzie jest Liz, no ale nie wiem. Mo�e pogadajcie z ni�. Mi kazali i�� do domu.
Ch�opak odszed�, a oni podeszli do drzwi i zapukali. Otworzy�y si� szybko.
- Pani Moose? Jestem ojcem Elizabeth Rosemond.
- Prosz� wej��. Z kim mam przyjemno��?
- Mathew Wild i, jak ju� m�wi�em, ojciec Elizabeth.
- Wie pan gdzie ona jest? Podobno by�a dzi� u pana.
- Tak, ona mnie znalaz�a, ale… nie dogadali�my si� i ona uciek�a. My�la�em, �e tu j� znajd�.
***
P� godziny p�niej Liz przekroczy�a bram� cmentarza. Ciemno�� nocy roz�wietla� ksi�yc. Chocia� sz�a t�dy dopiero raz to doskonale pami�ta�a drog� i bez trudu trafi�a na gr�b swojej matki. Usiad�a pod brzozami. Znicz na grobie ci�gle si� pali�.
- Mamusiu… Czemu musia�a� umrze�… - Skuli�a si� obejmuj�c podgi�te nogi ramionami i opar�a g�ow� na kolanach. Chocia� wcze�niej uda�o si� jej ju� uspokoi� to teraz znowu zacz�a my�le� o swoim ojcu.
To co dzi� si� sta�o by� ciosem prosto w jej serce. Jak on m�g� w kilka minut zawali� jej ca�e �ycie? Przez te wszystkie lata nie pragn�a niczego innego jak tylko go pozna� a on tak j� zawi�d�.
Nie mia�a ju� si�y na rozmy�lanie, na p�acz, na p�j�cie dalej przed siebie. Po prostu zasn�a.
***
Po rozmowie z pani� Moose Mat odes�a� syna do domu mimo jego sprzeciw�w. Sam za� chodzi� ulicami Londynu maj�c nadziej�, �e natknie si� gdzie� na swoj� c�rk� i, �e b�dzie ona ca�a i zdrowa. Jego wyrzuty sumienia nie milk�y ani na chwil�. Jak m�g� j� tak potraktowa�. Czemu tak stch�rzy�. Zna� odpowied� ale ona go nie usprawiedliwia�a. Musi znale�� swoj� c�rk�.
***
Kiedy Liz obudzi�a si� przemarzni�ta na ko��, w�a�nie zaczyna�o �wita�. Wsta�a by rozprostowa� ko�ci i przeci�gn�� si�. Stara�a si� nie my�le� o niczym. Bo o czymkolwiek zacz�aby my�le�, zaraz przypomnia�by si� jej on. Uzna�a, �e przejdzie si� gdzie�, mo�e uda si� jej rozgrza�, a potem zn�w wr�ci do mamy i zostanie tu na d�u�ej. Zostanie tu bardzo d�ugo.
- Do zobaczenia mamo. Ty mnie nie zostawisz i nie zranisz, prawda?
Wysz�a z cmentarza i posz�a drog� przed siebie. Nie zwracaj�c wi�kszej uwagi na to gdzie idzie. Czu�� tylko przejmuj�cy ch��d i zm�czenie. Po obu stronach drogi mija�a �adne domki jednorodzinne. Po pewnym czasie by�o ich coraz mniej, zbli�a�a si� do ko�ca miejscowo�ci. Chocia� do tej pory sz�a patrz�c na drog�, to teraz co� j� tkn�o i rozejrza�a si� dooko�a i zobaczy�a miejsce, do kt�rego nawet nie planowa�a trafi�. Zbli�y�a si� do zaro�ni�tego p�otu, kt�rego nie strawi� ogie�. W�a�nie patrzy�a na zgliszcza domu swoich dziadk�w. Lewa po�owa domu by�a ca�kowicie spalona, ale z prawej wida� by�o wyra�niejsze kontury jakie kiedy� musia� mie� dom. Przesz�a przez dziur� w rozwalaj�cym si� p�ocie i podesz�a bli�ej. Po lewej by�o tylko jedno wielkie zwalisko spalonych belek i mebli, ale po prawej, chocia� wszystko r�wnie� by�o spalone, znalaz�a otw�r, w kt�rym kiedy� musia�y by� drzwi. Bez wahania wesz�a do �rodka. W g�rze brakowa�o sporego kawa�ka pod�ogi i wsz�dzie wala�y si� masy r�nych rzeczy, kt�rych nie da�o rady zidentyfikowa�. Po przeciwnej stronie pokoju Liz zauwa�y�a schody, kt�re zachowa�y si� w jako takim stanie. Przedar�a si� do nich brudz�c si� od wszechobecnej sadzy i popio�u i rozdzieraj�c sukienk�. Kiedy dosz�a do schod�w zrozumia�a, �e nie spali�y si� bo by�y z kamienia, pokrywa�a je gruba warstwa kurzu. Nie zastanawiaj�c si� nad tym co robi zacz�a wchodzi� na g�r�. Sz�a powoli i nic si� nie sta�o. Z ostatniego stopnia przyjrza�a si� jak wygl�da na g�rze. Po lewej zobaczy�a t� sam� zawalon� cz�� co z do�u, ale cz�� korytarza i to co po prawej wygl�da�o lepiej. Stan�a na pod�odze w korytarzu s�ysz�c skrzypienie desek i przytrzymuj�c si� resztek �ciany po lewej podesz�a do zw�glonych resztek drzwi. Uchyli�a je i wesz�a do ma�ego pokoju. Nie by�o tu dachu, ale pod�oga wygl�da�a bezpiecznie. W frontowej �cianie domu zia�a dziura, w kt�rej kiedy� musia�o by� okno, bo na pod�odze poni�ej le�a�y kawa�ki szk�a. Liz podesz�a do niego i wyjrza�a na ulic�. Ca�kiem �adny widok. Usiad�a na pod�odze i opar�a si� o �cian� rozgl�daj�c si� po pokoju. Wszystko co w nim by�o sta�o na swoim miejscu jednak zw�glone i nie zdatne do jakiegokolwiek u�ytku.
- Na razie zostan� tutaj. Chyba nie mieliby�cie nic przeciwko? – powiedzia�a zwracaj�c si� do swoich dziadk�w – Mam od was pieni�dze na szko��, teraz dajecie mi schronienie w swoim domu. Dzi�ki, fajni jeste�cie – siedz�c tak znowu zacz�a my�le� o tym, kt�rego nie chcia�a ju� zna�.
- On nie potrafi� da� mi niczego. I nic ju� od niego nie chce. Nie potrzebuj� go. Nikogo nie potrzebuj�. Sama dam sobie rad�. Nic od niego nie chce- spojrza� na swoj� r�k� niemal ze wstr�tem. Leczy� skaleczenie z tak� czu�o�ci�… a potem j� odtr�ci� – Tego te� nie chc�! We� to sobie!
Chwyci�a jeden z le��cych obok kawa�k�w szk�a i nier�wnym ostrzem rozci�a sk�r� na swojej d�oni. Nagle zauwa�y�a, �e b�l przynosi ukojenie. Nie przesta�a wi�c na jednym ci�ciu. Zacisn�a r�k� na od�amku, rani�c r�wnie� j�, i jeszcze kilka razy przejecha�a ostrzem po wierzchu d�oni. Rozlu�ni�a r�k� i szk�o upad�o na ziemi�. U�o�y�a obie r�ce na kolanach i u�miechn�a si�. Taki b�l by� dobry. Wype�nia� j� ca�� i nie my�la�a o niczym innym. Skupi�a si� na tym b�lu i przysn�a.
***
Luke czeka� na ojca w salonie. Kiedy zasn�� na kanapie by�o przed drug�. Obudzi� si� s�ysz�c otwieranie drzwi. Podni�s� si� i spojrza� na zegar. 5.03. Za oknami by�o ju� jasno. Wsta� i spotka� si� z ojcem w korytarzu, gdy tamten zdejmowa� z siebie kurtk�. Spojrza� na syna przepraszaj�co. Wiedzia�, �e dla niego Liz by�a wa�na ju� za nim dowiedzieli si� o byciu rodze�stwem.
- Nigdzie jej nie spotka�em. Noc by�a zimna. A ona mia�a na sobie tylko t� sukienk�. Musia�a bardzo zmarzn��.
- Spokojnie tato. Znajdziemy j�. Chcesz co� zje��? – chocia� Luke by� na ojca w�ciek�y, za to jak potraktowa� Liz to przecie� teraz stara� si� j� znale�� a on nie zamierza� go dobija�. Mat pokr�ci� tylko g�ow� i usiad� na kanapie w pokoju. Luke poszed� zrobi� mu kaw�. Siedzieli w ciszy. Ka�dy my�la� nad tym co powinni zrobi� teraz. Na genialny pomys� wpad� Luke. Oko�o sz�stej, nagle, bez �adnego ostrze�enia poderwa� si� z kanapy, wykrzykn�� „wiem!” i wybieg� z pokoju. Jego ojciec szybko si� podni�s� i pobieg� za nim. Kiedy wyszed� przed domem, na ulicy w�a�nie pojawi� si� B��dny Rycerz wezwany przez Luka.
- Co ty robisz?
- Nie wpadli�my na to, �e je�li chcia�a gdzie� dojecha� to na pewno u�y�a w�a�nie B��dnego Rycerza.
- Dzie� dobry, podwie�� gdzie� pan�w? – spyta� zm�czony Patrick, kt�ry dopiero za godzin� mia� si� zmieni� z ojcem.
- Patrick?
- O, cze�� Lucas. O co chodzi?
- Mam wa�ne pytanie. Bardzo wa�ne. Kojarzysz Liz Rosemond?
- No jasne. Widzia�em j� nawet wczoraj. Wygl�da�a okropnie, ale m�wi�a, �e wszystko w porz�dku.
- Co� jej si� sta�o? – spyta� starszy Wild.
- Chyba p�aka�a. No i kiedy wsiada�a do Rycerza by�o do�� p�no, oko�o p�nocy, a ona by�a gdzie� we wschodnim Londynie. No i by�a ca�a zmarzni�ta.
- Gdzie wysiad�a?
- W Dolinie Gryffindora.
- Po co pojecha�a do Doliny?
- M�wi�a, �e tam mieszka, �e mama na ni� czeka, na pewno martwi si� i b�dzie na ni� w�ciek�a – po tych s�owach syn i ojciec wymienili bardzo zaniepokojone spojrzenia.
- Jedziecie? Nie mog� robi� takich d�ugich przystank�w.
- Tak, dwa razy do Doliny Godryka.
***
Wysiedli na placu po�rodku miejscowo�ci i pobiegli w stron� cmentarza. Po kr�tkiej chwili stali pod brzozami, przy grobie Marie.
- Nie ma jej tu – stwierdzi� oczywisty fakt zaniepokojony ojciec.
- Ale chyba tu by�a – pokaza� wygniecion� traw� pod drzewem – siedzia�a tutaj.
- A gdzie jest teraz? Dom dziadk�w.
- My�lisz, �e wie, �e tu mieszkali? Poza tym to ruina.
- I wchodzenie do �rodka jest niebezpieczne…
- Lepiej si� po�pieszmy.
***
Liz co jaki� czas przebudza�a si� z drzemki i po chwili zn�w w ni� zapada�a. Podczas jednego z wielu przebudze� poczu�a, �e co� jest nie tak. Usiad�a na pod�odze i rozbudzi�a si�. Kto� by� przed domem. Us�ysza�a dwa g�osy, a po chwili je rozpozna�a. Poderwa�a si� z w�ciek�o�ci� i przez dziur� po oknie zobaczy�a Luka i jego ojca. Osob�, kt�ra tak j� zrani�a i kt�rej nie chcia�a ju� zna�.
- Liz! – zobaczyli j� i odetchn�li z ulg�, a z drugiej strony przerazili si� jej stanem.
- Id�cie st�d!
- Liz, jak ty tam wesz�a�? To niebezpieczne, musisz zej�� do nas – zawo�a� do niej Luke.
- Nigdzie nie id�! Zostawcie mnie w spokoju!
- Je�li nie chcesz zej�� to ja id� po ciebie, zosta� tam gdzie jeste� – powiedzia� jej ojciec.
- Nie chc� ci� zna�! Daj mi spok�j! Zostawcie mnie! – po tych s�owach osun�a si� na ziemi� wycie�czona. Chwila krzyk�w odebra�a jej zbierane podczas snu si�y. Zobaczy�a le��ce kawa�ek od niej szk�o i wyci�gn�a po nie r�k�. Skoro wtedy b�l jej pom�g� teraz te� powinien. Chwyci�a od�amek mocno w praw� r�k� i zacz�a ci�� si� po lewej d�oni, kt�rej wierzch do tej pory pozostawa� nieuszkodzony.
Stoj�cy na dole Mat i Luke j�kn�li kiedy upadaj�c znikn�a im z oczu.
- Id� po ni� – Mat by� ju� po drugiej stronie p�otu.
- Tato, ona jest na ciebie w�ciek�a, ja p�jd�.
- Nienawidzi mnie, ale jestem za ni� odpowiedzialny i to przez ze mnie jest w takim stanie, musz� co� z tym zrobi�. Poczekaj tu Luke.
Wchodz�c do spalonego domu m�czyzna nawet nie pomy�la�, �e jemu mo�e si� co� sta�. Wa�na by�a tylko Liz i to �eby bezpiecznie j� st�d wydosta�. Wszed� schodami na g�r� i ruszy� przed siebie korytarzem. Drzwi od pokoju, w kt�rym by�a Liz by�y przymkni�te. Otworzy� je szukaj�c wzrokiem dziewczynki. Le�a�a na wprost niego, pod oknem.
Liz s�ysza�a jak kto� wchodzi na g�r� a potem idzie korytarzem. Drzwi si� otworzy�y i pojawi� si� w nich jej ojciec. B�l po ci�ciach zag�usza� b�l serca, jednak widok tego m�czyzny, kt�ry mia� spe�ni� wszystkie jej marzenia ale zawi�d� wszystko pogorszy�
- Id� st�d- powiedzia�a na tyle g�o�no na ile da�a rad�.
- Jestem twoim ojcem. Musz� si� tob� zaopiekowa� i chc� to zrobi�.
- Nie wysilaj si�. Zostaw mnie tu w spokoju.
- Je�li ci� zostawi� to umrzesz.
- Umr�. A wtedy b�d� mia�a spok�j.
- Nie chc� �eby� umiera�a. Chc� mie� c�rk� – rozmawiaj�c z ni� powoli przesuwa� si� do niej coraz bli�ej. Dopiero po kilku krokach zobaczy� kawa�ek szk�a w jej r�ce i liczne rozci�cia na d�oniach.
- Liz… Czemu si� krzywdzisz? To nic nie pomo�e.
- Sk�d wiesz? To pomaga. Taki b�l jest lepszy.
- Nie pozwol�, �eby� co� jeszcze sobie zrobi�a. Od�� to szk�o, Liz. Niepotrzebnie si� ranisz.
- Robi� to co chc�. Nie mo�esz niczego mi zabroni�, bo nie jeste� moim ojcem – m�wi�c to usiad�a i podnios�a r�k� ze szk�em w g�r� zastanawiaj�c si� gdzie zrobi� kolejne ci�cie.
- Jestem twoim ojcem. Liz od�� to szk�o.
- Nie mam ojca. Przecie� ty nie masz c�rki – w tym momencie wbi�a szk�o g��boko w swoje przedrami� i poci�gn�a w bok. Jej krzyk b�lu po��czy� si� z przera�onym okrzykiem jej ojca. Wypu�ci�a szk�o i upad�a na pod�og� a le��ce tam inne od�amki szk�a pokaleczy�y jej prawy policzek i prawe rami�. Ojciec by� przy niej ju� w nast�pnej chwili, jednak nie zd��y� z�apa� jej zanim uderzy�a w pod�og�. Delikatnie, uwa�aj�c na skaleczenia, kt�rych by�a ca�a masa, wzi�� j� w ramiona i wyni�s�. Czu� tylko w�ciek�o�� na samego siebie i ogromny b�l, jak m�g� tak skrzywdzi� w�asn� c�rk�? Marie nigdy by mu tego nie wybaczy�a.
Luke s�ysz�c krzyk Liz i ojca podbieg� do dawnych drzwi i nerwowo patrzy� na schody. Po chwili zobaczy� swojego ojca nios�cego Liz.
- Co z ni�, tato?
- Nie jest dobrze Luke. Chod� tu, b�dzie szybciej - Luke przeszed� przez pok�j i czeka� na nich u podn�a schod�w – z�ap si� mnie. Teleportuj� nas do domu.
***
- Le� sieci� Fiuu do Emily i sprowad� j� tu jak najszybciej. Jest tu potrzebna, nawet gdyby w�a�nie pi�� herbat� z ministrem magii.
- Zaraz wracam – i znikn�� w kominku.
M�czyzna zani�s� c�rk� do swojej sypialni. Po�o�y� j� na ��ku. Liz ca�y czas by�a nieprzytomna i mocno krwawi�a z g��bokiej rany na ramieniu. Ca�y czas sta� przy niej i patrzy� na jej chude i kruche cia�ko kiedy do pokoju wpadli Emily i Luke.
- Co jej si� sta�o? – spyta�a ostrym g�osem, patrz�c na dziewczynk� z przera�eniem a Mat otrz�sn�� si� i zacz�� my�le� o dzia�aniu.
- Musz� przygotowa� co� silnego do przemycia jej ran i co� wzmacniaj�cego. Zajmij si� ni� Em. W �azience znajdziesz co�, �eby troch� j� obmy�. Luke, poszukaj jej czego� �wie�ego do ubrania. A ja musz� si� po�pieszy�. Nie obud�cie jej, �pi�c szybciej wr�ci do siebie i �atwiej b�dzie si� ni� zaj��.
***
Po godzinie Liz, spa�a spokojnie w koszulce Luka, w kt�r� przebra�a j� Em, po nie�wiadomym wypiciu wywaru wzmacniaj�cego. Jej wszystkie rany zosta�y oczyszczone, wszystkie p�ytkie rozci�cia przesta�y istnie� za pomoc� zakl�cia, ale jedno g��bokie na przedramieniu musia�o zagoi� si� samo, wi�c za�o�ony zosta� opatrunek. Spa�a bez przebudzenia kilkana�cie godzin i kto� ca�y czas siedzia� przy niej. Najcz�ciej by� to jej ojciec, kt�ry ci�gle nie dawa� sobie rady z wyrzutami sumienia.
Kiedy wybi�a p�noc do pokoju przysz�a Em.
- Mat. Z ni� ju� wszystko w porz�dku. G��boko �pi. Chod� na chwil�, musimy porozmawia�. - - Popro� Luka, �eby do niej przyszed�, dobrze?
- Kaza�am mu i�� spa�. Dla niego r�wnie� by� to ci�ki dzie� i noc, z tego co mi opowiada�.
- Nie chc� zostawi� jej samej. A je�li si� obudzi?
- Nie musisz ca�y czas przy niej by�. Chod�, zrobi�am kaw� i kanapki. Nie jad�e� nic ca�y dzie�. Prosz� ci�, Mat –po�o�y�a mu r�k� na ramieniu – z ni� ju� wszystko dobrze, musi si� tylko wyspa�.
- Dobrze – wsta� i chcia� wyj�� za Em ale odwr�ci� si� jeszcze raz i poca�owa� swoj� c�rk� w blade czo�o. Nawet tam mia�a ma�e skaleczenie, ale to ju� nie wa�ne. Prawie wszystkie rany zagojone. Przeczuwa� jednak, �e ran� na jej sercu b�dzie zagoi� znacznie trudniej.
***
Liz przebudzi�a si� chwil� po wyj�ciu swojego ojca. Mo�e lepiej, �e nie by�o go wtedy przy niej. Nie wiedzia�a gdzie jest, ale pami�ta�a, �e przed utrat� przytomno�ci rozmawia�a ze swoim ojcem. Teraz, nawet pami�taj�c jak j� zrani�, nie czu�a ju� takiej w�ciek�o�ci i na pewno nie zamierza�a kroi� sobie r�k. Przypomnia�a sobie okropny b�l przy tym g��bokim ci�ciu. W �wietle lampki stoj�cej na szafce obok ��ka zobaczy�a, �e na przedramieniu ma banda�, pod kt�rym czu�a lekki b�l, ale reszta ci�� na d�oniach znikn�a. Na pewno to on j� wyleczy�. Wyleczy� j� i doprowadzi� do porz�dku a przedtem odnalaz�. Szuka� jej. Czy to mo�liwe, �e kierowa�y nim tylko wyrzuty sumienia? Czy mo�e jednak zale�a�o mu na niej? Teraz, kiedy by�a spokojna, zacz�a go rozumie� i uzna�a, �e �le post�pi�a. Facet dowiaduje si�, �e ma prawie 12 letni� c�rk�, a ona spodziewa si�, �e przyjmie normalnie t� wiadomo��? No a teraz najwidoczniej zawdzi�cza�a mu pewnie nawet �ycie. Przecie� taka s�aba, zosta�aby w tym spalonym domu ju� na zawsze.
Teraz czu�a si� ju� dobrze, nie dr�czy� jej nawet b�l przedramienia, bo niedawno pozna�a du�o gorszy. Jednak co� ca�y czas jej przeszkadza�o. Dopiero po chwili zrozumia�a, �e to zwyk�y g��d, w ko�cu nie jad�a nic od… Nie wiedzia�a nawet kt�ra godzina. Jak d�ugo spa�a? Chyba czas si� rozejrze�. Zacz�a ju� podnosi� si� kiedy us�ysza�a jakie� ostre g�osy gdzie� w domu. Po�o�y�a si� udaj�c, �e �pi, ale nikt nie przyszed� do pokoju, a chwil� p�niej zapanowa�a taka cisza jak przedtem.
***
Mat usiad� przy stole w kuchni na przeciwko Emily i wzi�� jedn� z przygotowanych przez ni� kanapek. Wtedy te� zauwa�y� fotografi� le��c� na blacie.
- Co to jest, Em?
- Mat, musz� ci co� powiedzie�. Wiem, �e b�dziesz w�ciek�y i tego nie zrozumiesz, ale wys�uchaj mnie, a potem mo�e przebaczysz – spojrza�a na niego, ale jego wzrok utkwiony by� w fotografii. Nie powiedzia� nic, co uzna�a za pozwolenie na m�wienie dalej.
- To zdj�cie z porod�wki, na kt�rej Marie urodzi�a Elizabeth. Zdj�cie zrobi�am oko�o 10, czyli dwie godziny po narodzinach Elizabeth i tyle samo przed �mierci� Marie. Wiedzia�e�, �e Marie zasz�a w ci��e, ale potem powiedzia�a ci, �e poroni�a, prawda? Tak naprawd� ci��a by�a zagro�ona ale Marie j� donosi�a. Gdyby posz�a do uzdrowiciela to najprawdopodobniej wszystko u�o�y�oby si� inaczej i lepiej. Jednak ona wzbrania�a si� od p�j�cia ze swoj� ci��� do jakiegokolwiek czarodzieja. Chodzi�a do zwyk�ych ludzi, m�wi�c, �e ma swoje powody. W szpitalu, w kt�rym rodzi�a poda�a lekarzowi panie�skie nazwisko i dlatego Liz nie nazywa si� tak jak ty. Po porodzie by�a bardzo s�aba. Kaza�a przyrzec mi, �e powiem ci o c�rce dopiero w odpowiednim czasie. Mia�am zaj�� si� ni� przez pierwszy rok, a potem umie�ci� gdzie� w �wiecie mugoli i mie� na ni� oko, ale nigdy si� z ni� nie pozna�. A przynajmniej dop�ki ona nie odnajdzie ciebie.
- Jak mog�a� przez 12 lat nie powiedzie� mi, �e mam c�rk�? Przez tyle lat my�la�em, �e moja c�reczka zmar�a jeszcze w brzuchu matki. Przez to, �e nic o niej nie wiedzia�em, nie mog�a wychowywa� si� w normalnym domu tylko musia�a mieszka� w domu dziecka. Czy ty wiesz na co skaza�a� t� dziewczynk�? Moj� c�rk�? A teraz ona my�li, �e jej nie chc�, �e jej nie kocham. Nienawidzi mnie! Powiedzia�a, �e nie chce mnie zna�! Czy ty wiesz jak ja si� czuj�?- podczas swoich wyrzut�w Mat powoli podnosi� g�os a� zacz�� krzycze� na Emily.
- Daj mi doko�czy� to wszystko zrozumiesz! Ja te� by�am oburzona gdy us�ysza�am czego oczekuje ode mnie Marie, ale jak widzisz potem przysta�am na to i mog� powiedzie�, �e nie �a�uj�.
- Nie wiesz co zrobi�a�!
- Pozw�l mi doko�czy�! To wszystko tylko i wy��cznie dla dobra i bezpiecze�stwa Elizabeth!
- Uwa�asz, �e w sieroci�cu by�a bezpieczniejsza ni� przy ojcu?!
- Wr�c� jak si� uspokoisz, wtedy wszystko ci wyt�umacz�, bo teraz nic do ciebie nie dociera! Trzymaj si� – powiedzia�a ju� spokojniej i wysz�a.
Mat ukry� twarz w d�oniach. By�o to r�wnie ci�kie jak wie�� o �mierci Marie. Nie by�o go przy najwa�niejszej dla niego osobie gdy umiera�a i zawsze uwa�a� to za sw�j najwi�kszy grzech. Jednak wiedz�c, �e przez ostatnie dwana�cie lat m�g� da� Elizabeth normalny dom zamiast sieroci�ca czu� si� r�wnie �le jak wtedy.
***
Liz odczeka�a jeszcze chwil� i postanowi�a wsta�. Odrzucaj�c na bok ko�dr� i zauwa�y�a, �e ma na sobie jak��, m�sk� i za du�� na ni� koszulk�, kt�ra si�ga�a jej do po�owy ud. Podci�gn�a j� do nosa i wci�gn�a jej zapach. Czy to jego? Nie, tak pachnie Luke, przypomnia�a sobie. Odwr�ci�a si� na bok wtulaj�c nos w poduszk�. Ten zapach by� troch� inny. Inny, ale podoba� si� jej. Czy�by le�a�a w jego ��ku? Usiad�a spuszczaj�c nogi na mi�kki dywan. Zignorowa�a lekkie zawroty g�owy. Opr�cz lampki, na szafce nocnej sta�o jeszcze zdj�cie w �adnej ramce. Chocia� nigdy wcze�niej nie widzia�a swojej matki od razu wiedzia�a, �e to ona. By�a do niej bardzo podobna. U�miechn�a si� do zdj�cia po czym ostro�nie wsta�a. Ba�a si�, �e nogi odm�wi� pos�usze�stwa albo oka�� si� zbyt s�abe, ale wszystko by�o dobrze. Dosz�a do drzwi i zatrzyma�a si� nas�uchuj�c, jednak nic nie us�ysza�a. Powoli nacisn�a klamk� i uchyli�a drzwi. Wysz�a na korytarz. Posz�a na prawo w stron� pokoju, w kt�rym pali�o si� �wiat�o. Stan�a w progu trzymaj�c si� �ciany i przyzwyczajaj�c oczy do ostrego �wiat�a.
By�a to kuchnia, po�rodku niej sta� drewniany st� i kilka krzesa� dooko�a niego. Na jednym z nich siedzia�, a w�a�ciwie p�le�a� na stole jej ojciec. Sta�a tak przez chwile w ciszy patrz�c na niego i zastanawiaj�c si� co zrobi�. Kiedy zauwa�y�a na stole talerz z kanapkami g��d podj�� decyzj� za ni�. Kiedy robi�a pierwszy krok do przodu zaskrzypia�a framuga kt�rej si� przytrzymywa�a. M�czyzna wyprostowa� si� i spojrza� prosto na ni�.
- Elizabeth… - wsta� z krzes�a i chcia� do niej podej�� ale zatrzyma� si� przestraszony, �e zn�w zrobi co� �le.
- Cze�� – powiedzia�a Liz to patrz�c na niego to spuszczaj�c wzrok.
- Nie powinna� wstawa�. Jeste� jeszcze s�aba.
- Jako� si� trzymam – sta�a w progu ocieraj�c o siebie zmarzni�te ju� lekko stopy – Mog� si� pocz�stowa�? – g��d znowu przewa�y� i nie�mia�o wskaza�a na talerz na stole.
- Przepraszam ci�, zapomnia�em, �e nic nie jad�a�. Siadaj i cz�stuj si�.
Usiad�a na pierwszym z brzegu krze�le i si�gn�a po kanapk�.
- Zrobi� co� ciep�ego do picia- wsta� i zagotowa� wod� – Herbat�?
- Tak, poprosz� – patrzy�a jak wyjmuje dwa kubki z szafki u g�ry. Do jednej wsypa� granulki czarnej herbaty ze s�oika, a wtedy si�gn�� po puszk� z kaw� i zauwa�y�, �e dziewczyna ca�y czas mu si� przygl�da.
- Chyba nie pijesz kawy?
- Ja nie, ale… Czy nie jest troch� p�no jak na kaw�? Kt�ra w�a�ciwie godzina?
- Przed pierwsz�. Masz racj�. Troch� p�no – odstawi� puszk� i jeszcze raz si�gn�� po herbat� – S�odzisz? – pokiwa�a g�ow� i odpowiedzia�a:
- �y�eczk�.
- Ja te�.
Postawi� przed ni� herbat� i usiad� naprzeciw niej. Nie rozmawiali. Oboje jedli kanapki i pili herbaty. Liz zauwa�y�a, �e wyj�� dla nich identyczne czerwone kubki.
- Jak si� czujesz? – spyta� ojciec po jakim� czasie, Liz spojrza�a mu w oczy:
- Ca�kiem dobrze. Tego nie mo�na by�o uleczy� zakl�ciem? – spyta�a wskazuj�c swoje przedrami�.
- Ta rana jest g��boka, a ja nie mam a� takiej wprawy w zakl�ciach leczniczych. Lepiej �eby zagoi�a si� sama. Boli?
- Troch�, ale bez por�wnania z tym co by�o wcze�niej.
- Elizabeth, bardzo ci� prosz�, nie r�b sobie wi�cej krzywdy, dobrze?
- Nie zamierzam si� wi�cej ci��. Nie trzeba mi m�wi�, �e to by�o g�upie. Ju� nie b�d� zachowywa� si� nieodpowiedzialnie. Dzi�ki za uleczenie reszty ran.
- Nie ma sprawy – patrzy� na ni� boj�c si�, �e zaraz wybuchnie. Wcze�niej by�a w takim z�ym stanie a teraz spokojnie z nim rozmawia�a. Tak dobrze umia�a panowa� nad sob�?
- Mog� skorzysta� z �azienki?
- Jasne, chod� - Poprowadzi� j� korytarzem do ko�ca i jeszcze kawa�ek w prawo. Otworzy� drzwi i zapali� �wiat�o. Po prawej, pod �cian� by�a umywalka, lustro nad ni� i ubikacja, a po lewej wanna z zas�onk�, a w rogu za drzwiami wysoka szafka.
- Pewnie chcesz si� umy� – si�gn�� na jedn� z g�rnych p�ek w szafce i poda� jej puszysty zielony r�cznik – Nie musisz przejmowa� si� banda�em. I tak ju� czas �eby zmieni� opatrunek. B�d� czeka� w kuchni - Zamkn�� za ni� drzwi i us�ysza�a jego oddalaj�ce si� kroki.
***
D�uga ciep�a k�piel dobrze jej zrobi�a. Co prawda musia�a umy� w�osy m�skim szamponem ale po porz�dnym sp�ukaniu zapach nie by� intensywny. Wytar�a cia�o i w�osy i z powrotem za�o�y�a na siebie za du�� koszulk�. Zawiesi�a sw�j r�cznik obok dw�ch innych i wr�ci�a do kuchni.
Mat pi� kolejny kubek herbaty. Elizabeth usiad�a tam gdzie wcze�niej i spr�bowa�a jedn� r�k� rozwi�za� banda�.
- Ja to zrobi�, Elizabeth – m�czyzna sta� ju� przy niej i delikatnymi ruchami zdj�� jej banda� i przemoczon� gaz�. Dziewczyna odgarn�a mokre w�osy za ucho i nagle dotar�o do niej, �e jemu nigdy nie zwr�ci�a uwagi gdy m�wi� do niej pe�nym imieniem. Podoba�o jej si� jak je wymawia, akcentowa� je inaczej ni� wszyscy i chcia�a, �eby tak do niej m�wi�. U�miechn�a si� nie�mia�o pierwszy raz od wielu godzin.
- �miesznie wygl�dasz w tej koszulce, ale nie mamy w domu niczego dla dziewczyny – powiedzia� smaruj�c ran� jak�� ma�ci�. Pi�ciocentymetrowe rozci�cie nie wygl�da�o dobrze.
- Zagoi si�. Za jaki� czas. A jak na razie raczej nie powinna� wysila� tej r�ki. Krwawienie by�o bardzo mocne, lepiej �eby si� ju� nie odnowi�o. Jutro mog� przywie�� twoje rzeczy, �eby� mia�a swoje ubrania – na te s�owa Liz wzdrygn�a si�.
- S�ucham? – spyta�a, a Mat czu�, �e powiedzia� co� nie tak.
- Przywioz� twoje rzeczy – powt�rzy� z wahaniem.
- Po co?
- Chyba nie rozumiem twojego pytania.
- Ja nie rozumiem po co mi tu moje rzeczy. Jutro ubior� swoj� sukienk� i wr�c� do sieroci�ca. Nie b�d� przeszkadza�a d�u�ej ni� to konieczne.
- Nie przeszkadzasz. I nie wr�cisz ju� do sieroci�ca.
- Musz� tam wr�ci�, do ko�ca wakacji to m�j jedyny dom.
- Tutaj jest tw�j dom Elizabeth.
- Nie – powiedzia�a dobitnie patrz�c mu w oczy. Wyrwa�a mu swoj� r�k� z niedoko�czonym opatrunkiem i wysz�a z kuchni. Przesz�a korytarzem do pokoju, w kt�rym si� obudzi�a czuj�c i s�ysz�c id�cego kawa�ek za ni� ojca.
-Elizabeth, nie r�b tego. Prosz� ci�.
Zamkn�a za sob� drzwi, zatrzaskuj�c mu je przed nosem. Usiad�a na brzegu ��ka i jedn� r�k� pr�bowa�a zawi�za� banda�. Us�ysza�a ciche pukanie do drzwi. Nie zareagowa�a, ale us�ysza�a, �e drzwi si� otworzy�y a on wszed� do �rodka i patrzy� na ni�. Ca�y czas bezsensownie trudzi�a si� z banda�em.
- Oh, przesta� – Mat ukl�kn�� przed ni� i ignoruj�c
jej sprzeciw doko�czy� robienie opatrunku.
- Po�� si�, przynios� ci jeszcze troch� wywaru wzmacniaj�cego – stan�� obok czekaj�c a� si� po�o�y ale ona nie rusza�a si� z miejsca.
- Elizabeth po�� si�- ruszy�a si� i ju� my�la�, �e go pos�ucha, ale ona stan�a przed nim, unios�a g�ow� do g�ry, spojrza�a mu w oczy i powiedzia�a:
- Przepraszam, nie chcia�am zabiera� nikomu sypialni – a wtedy odwr�ci�a si� i chcia�a wyj��, lecz Mat nie pozwoli� jej na to. Nie zd��y�a zrobi� drugiego kroku kiedy po�o�y� jej d�o� na ramieniu. Dla obojga z nich by�o to co� wa�nego. Liz czu�a jego dotyk tylko kiedy dwa razy zajmowa� si� jej ranami, a on opr�cz leczenia ni�s� j� jeszcze nieprzytomn� ale i tak by�o to bardzo ma�o. Czuj�c jego dotyk odwr�ci�a si� i spojrz� mu w oczy kr�c�c g�ow�.
- Elizabeth… - widzia� w jej oczach strach i b�l, a ona ci�gle kr�ci�a g�ow�. Przecie� by�a jego c�rk�. A on chcia� by� jej ojcem. Musia� w ko�cu si� na to odwa�y�.
- Kochanie prosz� ci�… -s�ysz�c te s�owa Liz przeszed� dreszcz.
- Nie… Nie r�b tego… -wyszepta�a, jednak jej ojciec ju� bez wahania zrobi� to na co mia� ochot� odk�d dowiedzia� si� kim jest. Obj�� j� ramieniem i przygarn�� do siebie. Opar�a czo�o na jego mostku. Czu�, �e ci�gle lekko kr�ci g�ow�. Jedn� r�k� g�aska� j� po plecach a drug� po mokrych w�osach.
- Kocham ci� Elizabeth. Jeste� moj� c�rk� – czu� jak zamar�a a potem przekr�ci�a g�ow� i wtuli�a si� w jego koszul� policzkiem jednocze�nie �api�c mocno w r�ce jego koszulk�. Poczu� �e dr�y i zrozumia�, �e p�acze. Oderwa� od siebie jej r�ce. Ukl�kn�� przed ni� i spojrza� w jej za�zawione oczy trzymaj�c j� za delikatne ramiona.
- Jestem i zawsze b�d� twoim ojcem. Uwierz w to – po tych s�owach Liz wybuch�a jeszcze mocniejszym p�aczem i przytuli�a si� do ojca obejmuj�c ramionami jego szyj� i k�ad�c mu g�ow� na ramieniu.
- Kocham ci� Elizabeth – powiedzia� g�adz�c j� po plecach i mokrych w�osach.
- Powiedzia�e� to – odezwa�a si� uspokajaj�c p�acz- Teraz ju� nie mo�esz mnie zawie�� – wyszepta�a mu do ucha mocno si� do niego przytulaj�c, wdychaj�c jego zapach , ocieraj�c mokr� twarz o jego w�osy.
- Nigdy ci� nie zawiod� kochanie. Ju� zawsze b�d� przy tobie. Kocham ci�.
Wtedy dog��bnie wzruszona Liz odwa�y�a si� powiedzie� s�owa, kt�rych tak d�ugo nie mia�a komu powiedzie�:
- Kocham ci� tato… - g�os jej zadr�a�, a Mat nie m�g� uwierzy�, �e to powiedzia�a.
- Kochanie…
- Tatusiu…
Przytulali si� tak p�acz�c d�ugo. Po jakim� czasie Mat poczu�, �e Liz ju� nie dr�y a jej oddech si� wyr�wna�. R�wnie� jej u�cisk zel�a� i teraz ca�ym ci�arem opiera�a si� na nim. Tak jak zawsze powinno by�. Jedn� r�k� przytrzyma� jej plecy, drug� z�apa� j� pod kolanami i podni�s� j� wstaj�c z kolan. Ona ca�y czas obejmowa�a jego szyj� i s�ysza� jak przez sen szepcze do niego „tato”. Delikatnie u�o�y� j� w ��ku i zdj�� jej r�ce ze swojej szyi. Zadr�a�a wtedy jednak kiedy przykry� j� ko�dr� wtuli�a twarz w poduszk� i spa�a dalej. Przysiad� na kraw�dzi ��ka pierwszy raz widz�c j� tak spokojn�. Jej usta porusza� si� co chwile szepcz�c co� przez sen. Podni�s� wzrok i spojrza� na swoj� zmar�� �on�.
- Zaopiekuj� si� ni�. Wszystko b�dzie dobrze. Mo�esz by� pewna. Kocham was obie – u�miechn�� si� do kobiety, jeszcze raz uca�owa� c�rk� w czo�o i wyszed� gasz�c �wiat�o.
writing assignments https://bestessaysold.com/ - paper writer paper help <a href="https://bestessaysold.com/#">writing essays for money</a> write essays for money
high school argumentative essay prompts http://writemyessayzt.com/ - essay on mela in hindi for class 6 <a href="http://writemyessayzt.com/">write good essay</a> essay title about self
nursing placement reflective essay gibbs
<a href="http://essaywriterupk.com/#">narrative essay help</a>
argumentative essay high school love
<a href="http://essaywriterupk.com/">essay pro</a>
college essay about yourself how to start
self reflection on group work essay http://writemyessayzt.com/ - short descriptive essay sample pdf <a href="http://writemyessayzt.com/">write that essay</a> essay in english for ielts
international essay competitions for university students
<a href="http://essaywriterupk.com/#">essay generator</a>
essay writing pte 2019
<a href="http://essaywriterupk.com/">essay writing service</a>
compare and contrast essay template middle school