Startuj z namiNapisz do nasDodaj do ulubionych
   
 

Pamiętnikiem opiekuje się Daria

[ Powrót ]

Poniedziałek, 12 Września, 2011, 15:03

Rozdzia� 19

Dzi�ki Tysia, tym razem co� d�u�szego. Ca�y weekend nad tym siedzia�am, mam tylko nadziej�, �e nie uznasz, �e przesadzi�am.


Chocia� poprzedniego dnia do p�na nie mog�a zasn�� i nie czu�a si� wyspana to przez stres obudzi�a si� ju� po sz�stej. S�ysza�a oddechy dw�ch dziewczyn, z kt�rymi dzieli�a pok�j i �a�owa�a, �e nie jest teraz w Hogwarcie, �e nie s� to Sha i Carmi, z kt�rymi mog�aby pogada�. Stara�a si� zamkn�� oczy i zasn�� ale nie mog�a przesta� my�le� o Lucasie i swoim ojcu, kt�rego mo�e dzisiaj pozna. Przekr�ca�a si� i wierci�a ale wsta� te� jeszcze nie chcia�a. Przecie� i tak musi poczeka� do �niadania, kt�re zaczyna si� o 7.30. A sklepy na Pok�tnej s� czynne od 9. Le�a�a na plecach z r�koma za�o�onymi za g�ow� rozmy�laj�c nad tym jak minie dzisiejszy dzie�. Przecie� dzi� mo�e sta� si� to o czym marzy�a od tylu lat… Niestety albo ten dzie� rozpocznie jej nowe �ycie, albo, je�li oka�e si�, �e ojciec po prostu j� porzuci�, stanie si� najbardziej znienawidzonym dniem jej �ycia. Zreszt� r�wnie� ojca, kt�rego zawsze chcia�a pozna� i tak kocha�a, mo�e znienawidzi�. No i jest jeszcze Luke, jak on zareaguje je�li oka�e si�, �e rzeczywi�cie s� rodze�stwem?
Kiedy w ko�cu wybi�a 7 uzna�a, �e zanim uda si� na Pok�tn� musi wpa�� do Franka. Zjad�a �niadanie jako jedna z pierwszych tego dnia, powiedzia�a pannie Trudy, �e nie b�dzie jej ca�y dzie� i chwile po 8 by�a u Franka. By�a pewna, �e od pani Perkinson us�yszy, �e Frank jeszcze �pi i ma przyj�� p�niej ale �pieszy�o jej si�, wi�c uzna�a, �e wejdzie oknem. Frank rzeczywi�cie jeszcze spa� ale szybko obudzi� si� po kilku szturchni�ciach.
- Liz? Co ty tu robisz? I czemu nie przysz�a� wczoraj wieczorem?
- Frank. Wiem ju� jak on si� nazywa. Jad� w�a�nie na Pok�tn�… Chc� si� z nim spotka� i porozmawia�. Wiesz… Je�li si� nie myl� to mam te� brata. Przyjd� do ciebie jak wr�c�, dobra?
- Czy musisz tam jecha� tak szybko? Nie mog�a� obudzi� mnie chocia� za p� godziny?- ale Liz ju� zbiera�a si� do wyj�cia i go nie s�ucha�a – tylko tym razem nie zapomnij i przyjd�. B�d� czeka�. Powodzenia! – Liz wysz�a r�wnie� przez okno, a Frank chwil� p�niej dalej spa�.

***

Liz w��czy�a si� po Pok�tnej robi�c szkolne zakupy i szukaj�c sklepu zoo – magicznego Mathew Wilda. Po tym jak ju� przynajmniej trzy razy przesz�a wzd�u� d�ug� ulic� Pok�tn� i nic nie znalaz�a zauwa�y�a uliczk� odbijaj�c� miedzy kamienice, kt�ra po kilkunastu metrach zmienia�a si� w placyk. Wtedy zauwa�y�a r�wnie� wisz�c� na �cianie reklam� sklepu zoo-magicznego i strza�k� kieruj�c� mi�dzy kamienice.
Znalaz�a si� prawie pustym i niewielkim placyku otoczonym wysokimi budynkami. Po lewej zobaczy�a ma�� kawiarenk� o bardzo przytulnym wygl�dzie, w kt�rej siedzia�o kilka os�b. Przed lokalem r�wnie� sta�y stoliki i wiklinowe fotele, wszystkie otoczone kwiatami w wielkich donicach. Zauwa�y�a, �e po prawej, przed miejscem, kt�rego szuka�a r�wnie� sta�y kwiaty w podobnych donicach. W oknie sklepu wisia�a kolejna zapraszaj�ca do �rodka reklama. Liz sta�a niezdecydowana na �rodku placyku. Brakowa�o jej odwagi, �eby tam wej��. Co mia�aby powiedzie�? Hej, jestem twoj� c�rk�, pami�tasz, �e mnie porzuci�e�, czy mo�e nie wiedzia�e� �e istniej�?
Jej rozmy�lania przerwa�o otwarcie si� drzwi, na kt�re tak usilnie patrzy�a. Speszona, odruchowo zrobi�a krok w ty�. Chcia�a ju� odwr�ci� si� i odej�� ale w tej samej chwili stan�a twarz� w twarz z Lukiem.
- Liz? Co za niespodzianka! Cze��! – po pierwszej chwili zdziwienia Luke wyszczerzy� z�by i przytuli� Liz na powitanie, a ona odpowiedzia�a staraj�c si� zachowywa� normalnie.
- Cze�� Luke. W�a�nie wybiera�am si� do twojego sklepu. Mia�am tylko problemy ze znalezieniem go.
- To super, zaraz sam ci� obs�u��, tylko w�a�nie id� po kaw� dla ojca i co� dla siebie. Idziesz ze mn�? Mo�e te� chcesz co� ciep�ego? Troch� ch�odny poranek… - obj�� j� ramieniem, przeprowadzi� przez placyk i wprowadzi� do kawiarenki.
- Cze�� Emily! – zawo�a� od progu machaj�c do kobiety stoj�cej za lad�. By�a ona smuk�a i bardzo �adna chocia� musia�a by� ju� przed czterdziestk�. Czarne i lekko falowane w�osy si�ga�y jej do ramion. Wygl�da�a na bardzo sympatyczn� i weso�� i taka te� by�a naprawd�.
- Hej Lu… Kolejny rok w Hogwarcie i zn�w musz� ci� uczy� szacunku do starszych?
- Przesadzasz Emy…
- Oczywi�cie, zaraz us�ysz� jeszcze, �e mi si� wydaj�… To samo co zwykle?
- Tak i jeszcze co� dodatkowo. Na co masz ochot� Liz? – dziewczyna do tej pory nieuczestnicz�ca w rozmowie sta�� cicho z boku rozgl�daj�c si� po wn�trzu udekorowanym w przytulny i przyci�gaj�cy spos�b. Dopiero teraz Emily zwr�ci�a na ni� uwag� a gdy spojrza�y sobie w oczy Liz wydawa�o si�, �e zobaczy�a w nich jaki� dziwny b�ysk.
- Witam, nie przedstawisz mi swojej znajomej Lu?
- Ah, Emily to Liz, Liz to Emily – kobieta wyci�gn�a do niej r�k� i u�miechn�a si� szeroko co Liz odwzajemni�a.
- Zaproponowa�bym ci gor�c� czekolad�. Ta robiona przez Em jest najlepsza w ca�ym Londynie…
- Ju� si� robi – i rzeczywi�cie za moment dwie czekolady i kawa by�y ju� gotowe. Luke odlicza� pieni�dze kiedy Em powiedzia�a:
- Dla twojej przyjaci�ki czekolada jest gratisowa. A tak w�a�ciwie to powiedz ojcu, �e b�d� potrzebowa�a jego pomocy w malowaniu, wi�c nie p�a� mi. Tylko pami�taj odnie�� szklanki! – zawo�a�a gdy byli ju� przy drzwiach. Patrzy�a za nimi a� znikn�li po drugiej stronie placyku. Przygl�da�a si� szczeg�lnie Liz. Nawet nie wiedzia�a jak jest podobna do swojej matki. Emily ciekawi�o tylko kiedy wszyscy dowiedz� si� prawdy. Czy stanie si� to ju� dzi�? Wydawa�o si� jej, �e Elizabeth doskonale wiedzia�a, �e zaraz pierwszy raz w �yciu spotka swojego ojca. Elizabeth… To imi� tak do niej pasowa�o, i brzmia�o du�o �adniej ni� Liz. Kobieta si�gn�a do swojego notesu i wyj�a z niego fotografie. Na czarno bia�ym zdj�ciu by�� jej najlepsza przyjaci�ka i jej dopiero co narodzona c�reczka – Elizabeth.

***

Ostro�nie weszli do sklepu nios�c gor�ce napoje. Wn�trze sklepu by�o wype�nione rega�ami, na kt�rych sta�y dziesi�tki klatek i akwari�w ze zwierz�tami.
- Jak wypijemy to wszystko ci poka��, chod� za mn� – powiedzia� Luke i poprowadzi�a j� do drzwi prowadz�cych na zaplecze sklepu.
- Tato! Otw�rz drzwi! – zawo�a� a Liz nachwal� wstrzyma�a oddech. Zaraz zobaczy swojego ojca. Us�yszeli kilka krok�w i drzwi otworzy�y si� ze skrzypni�ciem. Liz jak oczarowana patrzy�a na stoj�cego w nich m�czyzn�. Pierwszy w oczy rzuca� si� jego wzrost, ju� Luke by� od niej wy�szy o ponad g�ow�, ale nawet on si�ga� m�czy�nie tylko do ramion. Nie mia� szat czarodzieja. By� ubrany w wytarte jeansy, jaki� t-shirt i lu�n� flanelow� koszul� w krat�. Spojrza�a na jego twarz otoczon� br�zowymi w�osami i ich spojrzenia si� spotka�y. Speszona spu�ci�a wzrok
- Mo�e nas przepu�cisz tato?
- A mo�e mi powiesz kogo przyprowadzi�e� synu?
- Ciekawe ilu jeszcze osobom b�d� ci� dzisiaj przedstawi� – spojrza� na Liz z u�miechem - To Liz, moja przyjaci�ka z Hogwartu. Opowiada�em ci o niej tato.
- Dzie� dobry… – powiedzia�a nie�mia�o Liz w my�lach dodaj�c „tato”.
- Cze�� Liz. Rzeczywi�cie s�ysza�em ju� o tobie. Wchod�cie. Daj moj� kaw� Luke.
Na zapleczu nie by�o �adnych zwierz�t, tylko troch� podniszczona sofa, st� z krzes�em, szafa i kamienny kominek. W k�cie sta�o sporo pustych i pe�nych karton�w. By�o te� okno, otwarte teraz na o�cie�. Liz i Luke usiedli na sofie a m�czyzna przysiad� na krze�le naprzeciwko nich. Liz zerka�a na niego ukradkiem i wydawa�o si� jej, �e on te� na ni� patrzy. W�a�nie znajdowa�a si� nieca�e dwa metry od swojego ojca i nie wiedzia�a co ma powiedzie�. Wzruszenie przejmowa�o jej serce kiedy znowu spotka�a si� z nim wzrokiem. On te� mia� niebieskie oczy. Zupe�nie jak ona. Czu�a, �e to on. Wiedzia�a to. Czu�a te�, �e maj�c takiego ojca czu�aby si� bezpiecznie. Czu�a, �e zaraz si� rozp�acze. Ostatnio zdarzy�o jej si� to ju� tyle razy.. Co si� z ni� dzia�o? Czy nie b�dzie ju� t� tward� Liz, kt�ra ze wszystkim daje sobie rad�?
- Liz! S�uchasz mnie w og�le? - zrozumia�a, �e Luke m�wi co� do niej dopiero po chwili.
- S�ucham? Zamy�li�am si�…
- Zauwa�y�em… Wypi�a� ju�? Oprowadz� ci� po sklepie.
- Tak, ju�… A jak tam Zeus? Nie t�skni za mn�? – spyta�a z u�miechem.
- Wiesz, prawie ca�y czas �pi, wi�c po prostu nie ma na to pewnie czasu. Musisz wpa�� kiedy� do mnie do domu, Zeus na pewno si� ucieszy. No i poznasz najwspanialszego psa na �wiecie.
- No chyba, �e najpierw cie zje – wtr�ci� jego ojciec.
- No bez przesady. To, �e dok�adnie ka�dego sprawdza nie znaczy, �e jest gro�ny…
- Jasne, jasne… B�dziesz w sklepie? Musz� popracowa� tu nad papierami...
- Tak, nigdzie nie idziemy.
Kr�cili si� mi�dzy rega�ami, a Luke opowiada� jej o r�nych zwierz�tach i ostrzega�, kt�rych lepiej nie dotyka�. W mi�dzy czasie do sklepu przysz�o kilka os�b, kt�re ch�opak musia� obs�u�y�. Liz w tym czasie zatrzyma�a si� na d�u�ej przy kojcu z kotk� i jej m�odymi. Przygl�da�a si� im i my�la�a o tym jak ma powiedzie� ojcu, �e jest jego c�rk�. Ma�e kociaki przekomarza�y si� i zaczepia�y. By�o ich pi��. Cztery i matka mia�y czarn� l�ni�c� sier�� z bia�ymi krawatami albo skarpetkami. Pi�ty kociak by� za to mleczno bia�y, tylko na prawej przedniej �apce mia� czarn� skarpetk�. Chocia� wygl�da� na najmniejszego z rodze�stwa by� najwi�kszym rozrabiak�. Liz pochyli�a si� i wyci�gn�a r�k�, �eby pog�aska� kociaki, jednak zanim dotkn�a kt�regokolwiek poczu�a na swojej d�oni ostry pazur. Odruchowo zabra�a r�k� i cofn�a si� o krok. Kotka siedzia�a z napuszonym ogonem nie spuszczaj�c z Liz wzroku, a baraszkuj�ce wcze�niej m�ode przyczai�y si� za matk� i wygl�da�y zza jej plec�w zaciekawione.
- Przecie� nie chcia�am im nic zrobi�, o co ci chodzi? – spyta�a si� kotki, kt�ra tylko machn�a ogonem – Dobra, dobra, ju� id�… - spojrza�a na swoj� r�k�. Niestety szczypi�ce zadrapanie biegn�ce przez wierzch jej d�oni by�o do�� d�ugie, g��bokie i zaczyna�o krwawi�. Rzuci�a jeszcze jedno spojrzenie kotce i posz�a szuka� Luke’a.
- Luke… Pomo�esz? – ch�opak robi� co� za kas�, gdy zobaczy� �a�osn� min� Liz i jej krwawi�c� r�k� przetar� oczy d�oni� i spojrza� na ni� z rozbawieniem.
- Zapewne widz� tu robot� Blanki?
- Je�li masz na my�li t� czarn� kotk� z m�odymi to tak. Chcia�am je tylko pog�aska� – wzruszy�a ramionami, co mia�o wszystko wyja�ni�.
- Chod�, m�j tata co� z tym zrobi – powiedzia�, a Liz pomy�la�a „nasz tata” i westchn�a g��boko.
- Tato… Blanka zadrapa�a Liz… - m�czyzna siedzia� przy stole nad jak�� papierkow� robot�. Na s�owa syna spojrza� na Liz, kt�ra przytrzymywa�a sobie krwawi�c� d�o�. Wsta� szybko i podszed� do nich. Wzi�� jej zadrapan� d�o� w swoj� i mrukn�� co� pod nosem.
- Siadaj Liz – poci�gn�� j� w kierunku sofy, na kt�rej usiad�a. Odszed� na chwil� szukaj�c czego� w szafie. Luke usiad� obok niej. Liz nie spuszcza�a ojca oczu. Patrzy�a na jego ruchy i twarz, kt�ra teraz wyra�a�a zaniepokojenie. W ko�cu znalaz� apteczk�. Wyci�gn�� z niej wod� utlenion� i przykl�kn�� przed Liz bior�c jej d�o� w swoj�.
- B�dzie szczypa� – powiedzia� patrz�c jej w oczy. Liz tylko kiwn�a g�ow� nie spuszczaj�c z niego wzroku. Czy on m�g�by j� porzuci�? Nie wyobra�a�a sobie tego. On, jej ojciec, by� dobrym cz�owiekiem. Patrzy�a na jego twarz kiedy polewa� jej ran� wod� i obciera� z krwi ca�y czas trzymaj�c j� jedn� r�k�.
- Luke, id� do sklepu, wydaj� mi si�, �e kto� przyszed�, ja za�o�� Liz jaki� opatrunek – ch�opak wyszed� bez s�owa, a m�czyzna znowu spojrza� Liz w oczy –Chyba nie by�o tak �le, co? Naklei�bym plaster ale po co, poczekaj… - Pu�ci� r�k� Liz i podszed� do sto�u po swoj� r�d�k�. Ponownie wzi�� jej r�k�. Liz cieszy�a si� ka�d� sekund� jego dotyku. Bo�e, gdyby on wiedzia�. Za pomoc� zakl�cia po rozci�ciu pozosta�a tylko blada linia.
- Blizna powinna znikn�� za kilka godzin – kolejny raz spojrza� jej prosto w oczy a ona poczu�a si� jakby patrzy�a w lustro. Te oczy… by�y identyczne jak jej. Niebieskie, z dziwnymi plamkami wok� �renic. Patrzyli tak przez chwil� na siebie, a� Liz poczu�a, �e zaraz si� rozp�acze. Wsta�a gwa�townie wyrywaj�c z u�cisku ojca swoj� r�k�, chocia� chcia�aby ju� zawsze czu� jego dotyk.
- Dzi�kuj�… - „tato” doda�a w my�lach ale nie odwa�y�a si� tego wypowiedzie�. Ba�a si�. Co je�li j� odrzuci? Czemu mia�by chcie� j� przygarn��? Czy jest mo�liwe, �e naprawd� nie wiedzia� o jej istnieniu?
- Do widzenia. Jeszcze raz dzi�kuj� – powiedzia�a odwracaj�c si� w drzwiach. Patrzy� na ni� ze smutkiem w oczach.
- Nie ma za co. Musisz ju� i��? – kiwn�a tylko g�ow� i szybko wysz�a. Nie chcia�a si� tu rozp�aka�. Luke rozmawia� z kim� przy klatkach z sowami, zauwa�y� j� jednak ona wybieg�a nie zwracaj�c na niego uwagi. Nie zatrzymuj�c si� przebieg�a placyk i zwolni�a troch� w t�umie ludzi na Pok�tnej. Sz�a przed siebie z pochylon� g�ow� by nikt nie widzia� licznych �ez p�yn�cych po jej policzkach. Po chwili zauwa�y�a ciemny zau�ek, w kt�rym skry�a si� by doj�� do siebie. Otar�a twarz i wzi�a kilka g��bokich oddech�w. Us�ysza�a jakie� zamieszanie i zobaczy�a przepychaj�cego si� mi�dzy lud�mi i rozgl�daj�cego na wszystkie strony Lucasa. Przeszed� obok zau�ka nie zauwa�aj�c jej. I dobrze. Nie chcia�a z nim rozmawia�. Nie chcia�a rozmawia� ju� z nikim. Przykucn�a pod �cian� kryj�c si� w cieniu. Czemu nic nie zrobi�a? Czemu nie powiedzia�a kim jest? I co ma zrobi� teraz?

***

Min�o kilka godzin. Liz kr�ci�a si� po sklepach pilnuj�c by nie natkn�� si� gdzie� na Luke’a. Chocia� kilka razy przechodzi�a przy wej�ciu na placyk nie odwa�y�a si� cho�by zerkn�� w tamt� stron�. Kiedy dochodzi�a sz�sta Liz podj�a decyzj�. Porozmawia dzi� z ojcem. Powie mu wszystko co wie. Przecie� je�li tego nie zrobi nigdy nie dowie si� co kiedy� si� sta�o. B�dzie tylko zgadywa�a jak by zareagowa�. Poczeka jednak jeszcze troch�. Chce porozmawia� z ojcem sama. Nie chce �eby Luke te� przy tym by�. W��cz�c si� po r�nych zak�tkach Pok�tnej co chwila dotyka�a jedn� r�k� drugiej i my�la�a o dotyku swego ojca. Przypominaj�c sobie to z jak� czu�o�ci� trzyma� jej d�o� znowu prawie si� rozp�aka�a.

***

S�o�ce o tej godzinie by�o ju� nisko nad horyzontem przez co na placyku panowa� p�mrok mimo niezbyt p�nej pory. Liz niepewnie podesz�a do drzwi sklepu, ostatni raz odetchn�a g��boko i wesz�a do �rodka. Lampy zawieszone pod sufitem rozmywa�y mrok. Rozejrza�a si� w progu, jednak Luke’a nigdzie nie dostrzeg�a. Podesz�a do sklepowej lady. Ojciec musia� us�ysze�, �e kto� przyszed�, wi�c na pewno zaraz si� tu pojawi. Sta�a nerwowo pocieraj�c paznokciami blizn�. Sta�a twarz� do drzwi zaplecza, jednak one ci�gle si� nie otwiera�y.
- Liz? - us�ysza�a zza plec�w jego g�os. Odwr�ci�a si� szybko. Szed� w jej stron� przygl�daj�c si� jej uwa�nie – Czemu wtedy tak znikn�a�? Luke martwi� si�, �e co� si� sta�o. Wszystko w porz�dku? – sta� ju� naprzeciw niej i znowu patrzyli sobie w oczy.
- Ja… Chcia�abym porozmawia�… O czym� wa�nym – m�czyzna pokiwa� wolno g�ow�.
- Elizabeth… - cicho wypowiedzia� jej pe�ne imi�.
- S�ucham..?
- Tak mia�a nazywa� si� nasza c�rka – m�wi� to patrz�c jej w oczy – Luke zosta� nazwany po ojcu swojej matki, a dziewczynka mia�a mie� imi� po mojej matce, czyli Elizabeth.
- Luke ma siostr�? – spyta�a ostro�nie.
- Nie, jego matka umar�a gdy mia� trzy latka – oboje wiedzieli, �e ta rozmowa do czego� doprowadzi, nie byli tylko pewni do czego.
- Jak nazywa�a si� pana �ona? – widzia�a grymas b�lu, kt�ry przemkn�� przez jego twarz.
- Marie. Mia�a na imi� Marie.
- Ja… Ja jestem Elizabeth Rosemond. Jestem c�rk� Marie Rosemond – widzia�a jak bardzo by� zaskoczony –J…ja… - j�ka�a si� – szuka�am swojego ojca. I… wydaje mi si�, �e to… ty jeste� moim ojcem.
- Elizabeth… Moja c�reczka… - czu�a, �e chce do niej podej��, ale co� go powstrzymywa�o – To niemo�liwe… Marie umar�a. Ale… - Liz s�ucha�a jego s��w, ale wydawa�o jej si�, �e m�wi do siebie, pr�buje sobie wszystko jako� wyt�umaczy�.
- Tato… -pierwszy raz i z wielkim wahaniem wypowiedzia�a te s�owa, niestety zaraz tego po�a�owa�a.
- Nie m�w tak Liz. To jest niemo�liwe. Przecie� ja nie mam c�rki. Wiedzia�bym o tym. To niemo�liwe – widzia�a niepewno�� w jego oczach, jednak on musia� zobaczy� jak bardzo zabola�y j� jego s�owa – Mo�emy to sprawdzi�, ale... to jest niemo�liwe. Mam tylko syna – Luke’a i nigdy nie mia�em c�rki.
Nie wierzy� jej. Niczego nie rozumia�. Nie chcia� jej. Ale czego ona si� spodziewa�a? �e we�mie j� do swojego domu i b�dzie jej ojcem? Dlaczego mia�by to zrobi�? Przecie� nic dla niego nie znaczy. Przez prawie dwana�cie lat nie wiedzia�, �e ma c�rk� a teraz mia�by j� przygarn��? M�wi, �e nie ma c�rki… �e to niemo�liwe… A wi�c ona nie ma i nigdy nie b�dzie mia�a ojca.
Ju� nie patrzy�a mu w oczy, w og�le na niego nie patrzy�a. Bez s�owa min�a go i odesz�a. By�a ju� na placu kiedy us�ysza�a jak drzwi sklepu otwieraj� si�, a on wykrzykuje jej imi�. Wtedy zacz�a biec. Nie chcia�a go ju� nigdy widzie�. Nigdy. Zawi�d� j� pierwszy i ostatni raz.
Bieg�a przed siebie przez �zy nie widz�c w�a�ciwe dok�d. Trafi�a jako� do Dziurawego Kot�a i wr�ci�a do mugolskiego �wiata. W��czy�a si� po ulicach Londynu ca�y czas p�acz�c i nigdzie nie przystaj�c. Ca�y czas sz�a przed siebie i nie mog�a przesta� my�le� o tym jak bardzo si� zawiod�a, a za ka�dym razem kiedy zaczyna�a my�le� o tym od nowa, uspokojony ju� troch� p�acz na powr�t si� wzmaga�. W ko�cu zaw�drowa�a do jakiego� parku. Nie wiedzia�a kt�ra godzina. By�o ju� ciemno a park by� pusty. Zatrzyma�a si� pierwszy raz od kilku godzin i usiad�a na �awce. Dopiero wtedy poczu�a co� opr�cz ca�kowitej rozpaczy i cierpienia rozrywaj�cego j� od �rodka. Bola�y j� nogi i by�a g�odna. W ko�cu nie jad�a nic od �niadania. Ukry�a twarz w d�oniach, jednak �zy ju� nie lecia�y. Co ma ze sob� pocz��? Nie chce wraca� do sieroci�ca. Nie chce te� i�� do Franka bo nie chce rozmawia� z nim o tym co si� sta�o. Nie chce rozmawia� o tym z nikim. To tylko jej sprawa. Zreszt� ta sprawa ju� si� zako�czy�a.

***

- To ty, tato? Co tak d�ugo robi�e�? Ju� po dziesi�tej – Luke us�ysza�, �e kto� wyl�dowa� w kominku w salonie. Wszed� do pokoju i zobaczy� swojego ojca stoj�cego po�rodku pokoju. Ju� w pierwszej chwili wiedzia�, �e co� si� sta�o. M�czyzna by� dziwnie nieobecny, nawet nie przywita� �asz�cego si� do niego psa. Bez s�owa przeszed� do kuchni, napi� si� wody i usiad� przy stole.
- Tato? Co si� sta�o? – Luke sta� w drzwiach oparty o framug�. Us�ysza� odpowied� dopiero po chwili.
- Liz przysz�a do mnie.
- Liz? Co z ni�? Tato otrz��nij si�, czy co� si� jej sta�o?
- Luke ja nic ju� nie rozumiem – Luke by� coraz bardziej zaniepokojony.
- Ale o co chodzi? Tato powiedz co�…
- Liz przysz�a… Zacz�li�my rozmawia�… Wiesz, ona jest taka podobna do twojej matki. Kiedy j� dzi� zobaczy�em pomy�la�em, �e mog�aby by� jej c�rk�. A ona… Powiedzia�a mi, �e szuka�a swojego ojca i, �e… �e jest moj� c�rk� Luke… - ch�opak nie powiedzia� nic zaskoczony – To niemo�liwe ale… Twoja mama by�a w ci��y Luke. Nie by�o mnie wtedy tu. Wiesz o tym. Ci��a by�a zagro�ona. Marie powiedzia�a mi, �e poroni�a. Ona nie donosi�a tej ci��y, wi�c… jak to mo�liwe Luke? –ch�opak ockn�� si�, ��cz�c dwa fakty w jeden.
- Tato, mama zmar�a trzeciego listopada prawda? W tym dniu urodzi�a si� Liz. Merlinie, czemu nie skojarzy�em jej nazwiska z mam�? Tato, ale… Gdzie ona teraz jest? – ich spojrzenia spotka�y si� a Luke przerazi� si� widz�c strach i cierpienie w oczach ojca.
- Luke… Pope�ni�em okropny b��d. Ja… Przestraszy�em si�… I nie umia�em tego zrozumie�… ja…
- Tato, gdzie Liz?
- Nie mam poj�cia. Luke… Ona mnie nienawidzi.
- Co? To niemo�liwe.
- W�a�nie to powiedzia�em – patrzy� na syna wstydz�c si� powiedzie� co zrobi� – M�wi�a mi, �e jest c�rk� Marie, �e ja jestem jej ojcem. Ja sam powiedzia�em jej, �e nasz� c�rk� chcieli�my nazwa� Elizabeth. Widzia�em, �e jej oczy s� takie same jak moje. Widzia�em, �e jest tak podobna do Marie. Ale powiedzia�em jej, �e to niemo�liwe. �e ja nie mam c�rki. �e mam tylko ciebie. A potem… Bo�e, jaki by�em g�upi. Powiedzia�a do mnie tato… A ja… - w tym momencie si� zaci��.
- Co powiedzia�e�? – spyta� Luke, boj�c si� odpowiedzi.
- Powiedzia�em jej, �eby tak do mnie nie m�wi�a. �e ja nie mam c�rki. �e to niemo�liwe.
- Tato… Nie wyobra�asz sobie… Ja sam nie umiem wyobrazi� sobie… jak bardzo j� zrani�e�. Tylko raz m�wi�a mi o tym, �e szuka swojego ojca. Ale ten jeden raz wystarczy� �ebym wiedzia�, �e niczego innego nie pragnie tak jak go pozna�. Nie masz poj�cia co zrobi�e�, tato.
- Luke pom� mi… Musz� j� znale��.

***


Przesiedzia�a na �awce do p�nocy, jednak wtedy zacz�a odczuwa� r�wnie� ch��d, wi�c podnios�a si� i znowu posz�a przed siebie nie maj�c �adnego konkretnego celu. Teraz nie mia�a ju� nawet nadziei. Wszystkie jej marzenia, ca�e jej �ycie leg�o w gruzach.
- Czemu umar�a� mamusiu, z tob� by�o by mi tak dobrze. Czemu nie mog� by� teraz z tob�? –szepcz�c do siebie te s�owa zatrzyma�a si� nagle i ju� wiedzia�a dok�d chce dotrze�. Rozejrza�a si� dooko�a, jednak o tej godzinie nikogo w pobli�u nie by�o. Wyci�gn�a r�d�k� i machn�a ni� nad drog�. W nast�pnej chwili sta� przed ni� trzypi�trowy B��dny Rycerz.
- Witam w B��dnym… - spojrza�a na konduktora rozpoznaj�c w nim Patricka Shunpike, on chyba te� j� rozpozna� ale zaskoczy� i przerazi� go jej stan. By�o wida�, �e d�ugo p�aka�a, mia�a na sobie tylko cienk� sukienk� i trz�s�a si� z zimna. Zeskoczy� na chodnik, obj�� j� i wprowadzi� do �rodka. Posadzi� na pierwszym z brzegu ��ku, kt�re w noc zast�powa�y krzes�a, i da� zna� kierowcy, �e mo�e ruszy�.
- Liz? Co si� sta�o? Nic ci nie jest?
- Nie. Wszystko w porz�dku –powiedzia�a jednak jej g�os by� jakby nieobecny – Musz� dojecha� do Doliny Gryffindora. Ile musz� zap�aci�?
- Liz… Na pewno dobrze si� czujesz? Po co chcesz tam jecha�?
- Ja… mieszkam tam. O co ci chodzi? – Patrick, chocia� nie do ko�ca przekonany, wydrukowa� bilet i przyj�� od Liz pieni�dze.
- Zdrzemnij si�, obudz� ci� jak dojedziemy.
- Ile to zajmie? – spyta�a. Patrick zaj�kn�� si�, zamierza� wysadzi� jak najp�niej si� da, ale skoro spyta�a musia� co� odpowiedzie�.
- Pewnie z godzink� – mocno zawy�y� czas, w kt�rym mogliby tam dojecha�.
- A nie m�g�by� zmieni� trasy i wysadzi� mnie szybciej? – spojrza� na niego ju� troch� bardziej przytomna i zacz�a kr�ci�.
- Jak ju� powiedzia�am mieszkam tam. Mama na mnie czeka i na pewno jest w�ciek�a, bo jest ju� p�no, wi�c chcia�abym dotrze� tam jak najszybciej.
- No dobra, dobra, zobacz� co da si� zrobi�.

***

Frank wiedzia�, �e czegokolwiek dowiedzia�aby si� Liz to na pewno przysz�aby mu o tym powiedzie�. Nie przysz�a do �smej wieczorem… mo�e ca�y czas by�a z ojcem. Min�a dziesi�ta… mo�e czeka�a na autobus �eby wr�ci� do domu? Wybi�a p�noc. Frank nie wytrzyma�. Zacz�� si� ju� naprawd� denerwowa�. Czy�by po prostu nie przysz�a? By�o to mo�liwe jednak… Frank czu�, �e co� si� sta�o. Jeszcze chwil� kr�ci� si� po swoim pokoju, a potem zarzuci� kurtk� i wymkn�� si� przez okno do ogrodu. Musia� sprawdzi� co si� dzieje z Liz.
Ju� zbli�aj�c si� do sieroci�ca czu�, �e co� jest nie tak. By�o po dwunastej, wi�c w budynku powinno by� ju� ciemno tymczasem na parterze pali�o si� �wiat�o i kto� kr�ci� si� po korytarzu. Bramka by�a otwarta wi�c wszed� na podw�rko i uzna�, �e je�li b�dzie tylko sta� to niczego si� nie dowie. Wszed� po schodach pod drzwi wej�ciowe i zapuka�. Otworzy�y si� one niemal natychmiast.
- Eliza… - w drzwiach sta�a pani Moose, a jej reakcja potwierdzi�a jego obawy.
- Dobry wiecz�r.
- Dobry wiecz�r. Co tu robisz o tej porze?
- Wieczorem mia�em si� spotka� z Liz ale ona nie przysz�a i zastanawia�em si� czy wszystko z ni� w porz�dku – pani Moose zaprosi�a go do �rodka. W �rodku by�a jeszcze panna Trudy i jaki� facet.
- Elizabeth wysz�a rano i jeszcze nie wr�ci�a. Wiesz dok�d si� wybiera�a? – spyta�a pani Moose.
- Ona… Dowiedzia�a si� jak nazywa si� jej ojciec. M�wi�a, �e chce go dzi� odnale�� – nie by� pewny czy Liz pochwali�aby to, �e wyjawi� im te informacje ale martwi� si� o ni�.
- Wiesz gdzie mo�e by�? – Frank my�la� ju� o tym ale nic nie przychodzi�o mu do g�owy, co te� powiedzia�.
- Id� do domu. Je�li j� znajdziemy to damy ci znak –powiedzia�a panna Trudy.
Frank wyszed� i stan�� przed bramk�, jeszcze raz ogl�daj�c si� za siebie. Chcia� odej�� kiedy zobaczy� dwie osoby id�ce szybkim krokiem chodnikiem w stron� sieroci�ca. Gdy zbli�yli si� bardziej zobaczy�, �e to troch� starszy od niego ch�opak i jaki� doros�y facet. Oni r�wnie� go zauwa�yli. Zatrzymali si� przed nim, wygl�dali na zdenerwowanych. W ciszy patrzyli na siebie, w ko�cu odezwa� si� m�czyzna:
- To dom dziecka? – Frank pokiwa� g�ow�.
- Kim jeste�cie? – spyta�.
- A ty? – odezwa� si� Luke. Ch�opacy mierzyli si� chwil� wzrokiem a potem obojgu co� si� przypomnia�o.
- Luke?
- Frank?
- Wiecie co si� dzieje z Liz?
- Czyli tu jej nie ma? – Frank pokr�ci� g�ow� na pytanie m�czyzny.
- To pan?
- S�ucham?
- Pan jest jej ojcem?
- Tak.
- I nie wie pan gdzie ona jest? Przecie� posz�a dzi� do pana… I nie wr�ci�a… Co jej pan powiedzia�?
- Frank… Wyluzuj… Nie dogadali si�, ale teraz chcemy j� znale��, wi�c mo�e by� nam pom�g�?
- W �rodku jest pani Moose. Pyta�a mnie czy nie wiem gdzie jest Liz, no ale nie wiem. Mo�e pogadajcie z ni�. Mi kazali i�� do domu.
Ch�opak odszed�, a oni podeszli do drzwi i zapukali. Otworzy�y si� szybko.
- Pani Moose? Jestem ojcem Elizabeth Rosemond.
- Prosz� wej��. Z kim mam przyjemno��?
- Mathew Wild i, jak ju� m�wi�em, ojciec Elizabeth.
- Wie pan gdzie ona jest? Podobno by�a dzi� u pana.
- Tak, ona mnie znalaz�a, ale… nie dogadali�my si� i ona uciek�a. My�la�em, �e tu j� znajd�.

***

P� godziny p�niej Liz przekroczy�a bram� cmentarza. Ciemno�� nocy roz�wietla� ksi�yc. Chocia� sz�a t�dy dopiero raz to doskonale pami�ta�a drog� i bez trudu trafi�a na gr�b swojej matki. Usiad�a pod brzozami. Znicz na grobie ci�gle si� pali�.
- Mamusiu… Czemu musia�a� umrze�… - Skuli�a si� obejmuj�c podgi�te nogi ramionami i opar�a g�ow� na kolanach. Chocia� wcze�niej uda�o si� jej ju� uspokoi� to teraz znowu zacz�a my�le� o swoim ojcu.
To co dzi� si� sta�o by� ciosem prosto w jej serce. Jak on m�g� w kilka minut zawali� jej ca�e �ycie? Przez te wszystkie lata nie pragn�a niczego innego jak tylko go pozna� a on tak j� zawi�d�.
Nie mia�a ju� si�y na rozmy�lanie, na p�acz, na p�j�cie dalej przed siebie. Po prostu zasn�a.

***

Po rozmowie z pani� Moose Mat odes�a� syna do domu mimo jego sprzeciw�w. Sam za� chodzi� ulicami Londynu maj�c nadziej�, �e natknie si� gdzie� na swoj� c�rk� i, �e b�dzie ona ca�a i zdrowa. Jego wyrzuty sumienia nie milk�y ani na chwil�. Jak m�g� j� tak potraktowa�. Czemu tak stch�rzy�. Zna� odpowied� ale ona go nie usprawiedliwia�a. Musi znale�� swoj� c�rk�.

***

Kiedy Liz obudzi�a si� przemarzni�ta na ko��, w�a�nie zaczyna�o �wita�. Wsta�a by rozprostowa� ko�ci i przeci�gn�� si�. Stara�a si� nie my�le� o niczym. Bo o czymkolwiek zacz�aby my�le�, zaraz przypomnia�by si� jej on. Uzna�a, �e przejdzie si� gdzie�, mo�e uda si� jej rozgrza�, a potem zn�w wr�ci do mamy i zostanie tu na d�u�ej. Zostanie tu bardzo d�ugo.
- Do zobaczenia mamo. Ty mnie nie zostawisz i nie zranisz, prawda?
Wysz�a z cmentarza i posz�a drog� przed siebie. Nie zwracaj�c wi�kszej uwagi na to gdzie idzie. Czu�� tylko przejmuj�cy ch��d i zm�czenie. Po obu stronach drogi mija�a �adne domki jednorodzinne. Po pewnym czasie by�o ich coraz mniej, zbli�a�a si� do ko�ca miejscowo�ci. Chocia� do tej pory sz�a patrz�c na drog�, to teraz co� j� tkn�o i rozejrza�a si� dooko�a i zobaczy�a miejsce, do kt�rego nawet nie planowa�a trafi�. Zbli�y�a si� do zaro�ni�tego p�otu, kt�rego nie strawi� ogie�. W�a�nie patrzy�a na zgliszcza domu swoich dziadk�w. Lewa po�owa domu by�a ca�kowicie spalona, ale z prawej wida� by�o wyra�niejsze kontury jakie kiedy� musia� mie� dom. Przesz�a przez dziur� w rozwalaj�cym si� p�ocie i podesz�a bli�ej. Po lewej by�o tylko jedno wielkie zwalisko spalonych belek i mebli, ale po prawej, chocia� wszystko r�wnie� by�o spalone, znalaz�a otw�r, w kt�rym kiedy� musia�y by� drzwi. Bez wahania wesz�a do �rodka. W g�rze brakowa�o sporego kawa�ka pod�ogi i wsz�dzie wala�y si� masy r�nych rzeczy, kt�rych nie da�o rady zidentyfikowa�. Po przeciwnej stronie pokoju Liz zauwa�y�a schody, kt�re zachowa�y si� w jako takim stanie. Przedar�a si� do nich brudz�c si� od wszechobecnej sadzy i popio�u i rozdzieraj�c sukienk�. Kiedy dosz�a do schod�w zrozumia�a, �e nie spali�y si� bo by�y z kamienia, pokrywa�a je gruba warstwa kurzu. Nie zastanawiaj�c si� nad tym co robi zacz�a wchodzi� na g�r�. Sz�a powoli i nic si� nie sta�o. Z ostatniego stopnia przyjrza�a si� jak wygl�da na g�rze. Po lewej zobaczy�a t� sam� zawalon� cz�� co z do�u, ale cz�� korytarza i to co po prawej wygl�da�o lepiej. Stan�a na pod�odze w korytarzu s�ysz�c skrzypienie desek i przytrzymuj�c si� resztek �ciany po lewej podesz�a do zw�glonych resztek drzwi. Uchyli�a je i wesz�a do ma�ego pokoju. Nie by�o tu dachu, ale pod�oga wygl�da�a bezpiecznie. W frontowej �cianie domu zia�a dziura, w kt�rej kiedy� musia�o by� okno, bo na pod�odze poni�ej le�a�y kawa�ki szk�a. Liz podesz�a do niego i wyjrza�a na ulic�. Ca�kiem �adny widok. Usiad�a na pod�odze i opar�a si� o �cian� rozgl�daj�c si� po pokoju. Wszystko co w nim by�o sta�o na swoim miejscu jednak zw�glone i nie zdatne do jakiegokolwiek u�ytku.
- Na razie zostan� tutaj. Chyba nie mieliby�cie nic przeciwko? – powiedzia�a zwracaj�c si� do swoich dziadk�w – Mam od was pieni�dze na szko��, teraz dajecie mi schronienie w swoim domu. Dzi�ki, fajni jeste�cie – siedz�c tak znowu zacz�a my�le� o tym, kt�rego nie chcia�a ju� zna�.
- On nie potrafi� da� mi niczego. I nic ju� od niego nie chce. Nie potrzebuj� go. Nikogo nie potrzebuj�. Sama dam sobie rad�. Nic od niego nie chce- spojrza� na swoj� r�k� niemal ze wstr�tem. Leczy� skaleczenie z tak� czu�o�ci�… a potem j� odtr�ci� – Tego te� nie chc�! We� to sobie!
Chwyci�a jeden z le��cych obok kawa�k�w szk�a i nier�wnym ostrzem rozci�a sk�r� na swojej d�oni. Nagle zauwa�y�a, �e b�l przynosi ukojenie. Nie przesta�a wi�c na jednym ci�ciu. Zacisn�a r�k� na od�amku, rani�c r�wnie� j�, i jeszcze kilka razy przejecha�a ostrzem po wierzchu d�oni. Rozlu�ni�a r�k� i szk�o upad�o na ziemi�. U�o�y�a obie r�ce na kolanach i u�miechn�a si�. Taki b�l by� dobry. Wype�nia� j� ca�� i nie my�la�a o niczym innym. Skupi�a si� na tym b�lu i przysn�a.

***

Luke czeka� na ojca w salonie. Kiedy zasn�� na kanapie by�o przed drug�. Obudzi� si� s�ysz�c otwieranie drzwi. Podni�s� si� i spojrza� na zegar. 5.03. Za oknami by�o ju� jasno. Wsta� i spotka� si� z ojcem w korytarzu, gdy tamten zdejmowa� z siebie kurtk�. Spojrza� na syna przepraszaj�co. Wiedzia�, �e dla niego Liz by�a wa�na ju� za nim dowiedzieli si� o byciu rodze�stwem.
- Nigdzie jej nie spotka�em. Noc by�a zimna. A ona mia�a na sobie tylko t� sukienk�. Musia�a bardzo zmarzn��.
- Spokojnie tato. Znajdziemy j�. Chcesz co� zje��? – chocia� Luke by� na ojca w�ciek�y, za to jak potraktowa� Liz to przecie� teraz stara� si� j� znale�� a on nie zamierza� go dobija�. Mat pokr�ci� tylko g�ow� i usiad� na kanapie w pokoju. Luke poszed� zrobi� mu kaw�. Siedzieli w ciszy. Ka�dy my�la� nad tym co powinni zrobi� teraz. Na genialny pomys� wpad� Luke. Oko�o sz�stej, nagle, bez �adnego ostrze�enia poderwa� si� z kanapy, wykrzykn�� „wiem!” i wybieg� z pokoju. Jego ojciec szybko si� podni�s� i pobieg� za nim. Kiedy wyszed� przed domem, na ulicy w�a�nie pojawi� si� B��dny Rycerz wezwany przez Luka.
- Co ty robisz?
- Nie wpadli�my na to, �e je�li chcia�a gdzie� dojecha� to na pewno u�y�a w�a�nie B��dnego Rycerza.
- Dzie� dobry, podwie�� gdzie� pan�w? – spyta� zm�czony Patrick, kt�ry dopiero za godzin� mia� si� zmieni� z ojcem.
- Patrick?
- O, cze�� Lucas. O co chodzi?
- Mam wa�ne pytanie. Bardzo wa�ne. Kojarzysz Liz Rosemond?
- No jasne. Widzia�em j� nawet wczoraj. Wygl�da�a okropnie, ale m�wi�a, �e wszystko w porz�dku.
- Co� jej si� sta�o? – spyta� starszy Wild.
- Chyba p�aka�a. No i kiedy wsiada�a do Rycerza by�o do�� p�no, oko�o p�nocy, a ona by�a gdzie� we wschodnim Londynie. No i by�a ca�a zmarzni�ta.
- Gdzie wysiad�a?
- W Dolinie Gryffindora.
- Po co pojecha�a do Doliny?
- M�wi�a, �e tam mieszka, �e mama na ni� czeka, na pewno martwi si� i b�dzie na ni� w�ciek�a – po tych s�owach syn i ojciec wymienili bardzo zaniepokojone spojrzenia.
- Jedziecie? Nie mog� robi� takich d�ugich przystank�w.
- Tak, dwa razy do Doliny Godryka.

***

Wysiedli na placu po�rodku miejscowo�ci i pobiegli w stron� cmentarza. Po kr�tkiej chwili stali pod brzozami, przy grobie Marie.
- Nie ma jej tu – stwierdzi� oczywisty fakt zaniepokojony ojciec.
- Ale chyba tu by�a – pokaza� wygniecion� traw� pod drzewem – siedzia�a tutaj.
- A gdzie jest teraz? Dom dziadk�w.
- My�lisz, �e wie, �e tu mieszkali? Poza tym to ruina.
- I wchodzenie do �rodka jest niebezpieczne…
- Lepiej si� po�pieszmy.

***

Liz co jaki� czas przebudza�a si� z drzemki i po chwili zn�w w ni� zapada�a. Podczas jednego z wielu przebudze� poczu�a, �e co� jest nie tak. Usiad�a na pod�odze i rozbudzi�a si�. Kto� by� przed domem. Us�ysza�a dwa g�osy, a po chwili je rozpozna�a. Poderwa�a si� z w�ciek�o�ci� i przez dziur� po oknie zobaczy�a Luka i jego ojca. Osob�, kt�ra tak j� zrani�a i kt�rej nie chcia�a ju� zna�.
- Liz! – zobaczyli j� i odetchn�li z ulg�, a z drugiej strony przerazili si� jej stanem.
- Id�cie st�d!
- Liz, jak ty tam wesz�a�? To niebezpieczne, musisz zej�� do nas – zawo�a� do niej Luke.
- Nigdzie nie id�! Zostawcie mnie w spokoju!
- Je�li nie chcesz zej�� to ja id� po ciebie, zosta� tam gdzie jeste� – powiedzia� jej ojciec.
- Nie chc� ci� zna�! Daj mi spok�j! Zostawcie mnie! – po tych s�owach osun�a si� na ziemi� wycie�czona. Chwila krzyk�w odebra�a jej zbierane podczas snu si�y. Zobaczy�a le��ce kawa�ek od niej szk�o i wyci�gn�a po nie r�k�. Skoro wtedy b�l jej pom�g� teraz te� powinien. Chwyci�a od�amek mocno w praw� r�k� i zacz�a ci�� si� po lewej d�oni, kt�rej wierzch do tej pory pozostawa� nieuszkodzony.

Stoj�cy na dole Mat i Luke j�kn�li kiedy upadaj�c znikn�a im z oczu.
- Id� po ni� – Mat by� ju� po drugiej stronie p�otu.
- Tato, ona jest na ciebie w�ciek�a, ja p�jd�.
- Nienawidzi mnie, ale jestem za ni� odpowiedzialny i to przez ze mnie jest w takim stanie, musz� co� z tym zrobi�. Poczekaj tu Luke.

Wchodz�c do spalonego domu m�czyzna nawet nie pomy�la�, �e jemu mo�e si� co� sta�. Wa�na by�a tylko Liz i to �eby bezpiecznie j� st�d wydosta�. Wszed� schodami na g�r� i ruszy� przed siebie korytarzem. Drzwi od pokoju, w kt�rym by�a Liz by�y przymkni�te. Otworzy� je szukaj�c wzrokiem dziewczynki. Le�a�a na wprost niego, pod oknem.

Liz s�ysza�a jak kto� wchodzi na g�r� a potem idzie korytarzem. Drzwi si� otworzy�y i pojawi� si� w nich jej ojciec. B�l po ci�ciach zag�usza� b�l serca, jednak widok tego m�czyzny, kt�ry mia� spe�ni� wszystkie jej marzenia ale zawi�d� wszystko pogorszy�
- Id� st�d- powiedzia�a na tyle g�o�no na ile da�a rad�.
- Jestem twoim ojcem. Musz� si� tob� zaopiekowa� i chc� to zrobi�.
- Nie wysilaj si�. Zostaw mnie tu w spokoju.
- Je�li ci� zostawi� to umrzesz.
- Umr�. A wtedy b�d� mia�a spok�j.
- Nie chc� �eby� umiera�a. Chc� mie� c�rk� – rozmawiaj�c z ni� powoli przesuwa� si� do niej coraz bli�ej. Dopiero po kilku krokach zobaczy� kawa�ek szk�a w jej r�ce i liczne rozci�cia na d�oniach.
- Liz… Czemu si� krzywdzisz? To nic nie pomo�e.
- Sk�d wiesz? To pomaga. Taki b�l jest lepszy.
- Nie pozwol�, �eby� co� jeszcze sobie zrobi�a. Od�� to szk�o, Liz. Niepotrzebnie si� ranisz.
- Robi� to co chc�. Nie mo�esz niczego mi zabroni�, bo nie jeste� moim ojcem – m�wi�c to usiad�a i podnios�a r�k� ze szk�em w g�r� zastanawiaj�c si� gdzie zrobi� kolejne ci�cie.
- Jestem twoim ojcem. Liz od�� to szk�o.
- Nie mam ojca. Przecie� ty nie masz c�rki – w tym momencie wbi�a szk�o g��boko w swoje przedrami� i poci�gn�a w bok. Jej krzyk b�lu po��czy� si� z przera�onym okrzykiem jej ojca. Wypu�ci�a szk�o i upad�a na pod�og� a le��ce tam inne od�amki szk�a pokaleczy�y jej prawy policzek i prawe rami�. Ojciec by� przy niej ju� w nast�pnej chwili, jednak nie zd��y� z�apa� jej zanim uderzy�a w pod�og�. Delikatnie, uwa�aj�c na skaleczenia, kt�rych by�a ca�a masa, wzi�� j� w ramiona i wyni�s�. Czu� tylko w�ciek�o�� na samego siebie i ogromny b�l, jak m�g� tak skrzywdzi� w�asn� c�rk�? Marie nigdy by mu tego nie wybaczy�a.

Luke s�ysz�c krzyk Liz i ojca podbieg� do dawnych drzwi i nerwowo patrzy� na schody. Po chwili zobaczy� swojego ojca nios�cego Liz.
- Co z ni�, tato?
- Nie jest dobrze Luke. Chod� tu, b�dzie szybciej - Luke przeszed� przez pok�j i czeka� na nich u podn�a schod�w – z�ap si� mnie. Teleportuj� nas do domu.

***

- Le� sieci� Fiuu do Emily i sprowad� j� tu jak najszybciej. Jest tu potrzebna, nawet gdyby w�a�nie pi�� herbat� z ministrem magii.
- Zaraz wracam – i znikn�� w kominku.
M�czyzna zani�s� c�rk� do swojej sypialni. Po�o�y� j� na ��ku. Liz ca�y czas by�a nieprzytomna i mocno krwawi�a z g��bokiej rany na ramieniu. Ca�y czas sta� przy niej i patrzy� na jej chude i kruche cia�ko kiedy do pokoju wpadli Emily i Luke.
- Co jej si� sta�o? – spyta�a ostrym g�osem, patrz�c na dziewczynk� z przera�eniem a Mat otrz�sn�� si� i zacz�� my�le� o dzia�aniu.
- Musz� przygotowa� co� silnego do przemycia jej ran i co� wzmacniaj�cego. Zajmij si� ni� Em. W �azience znajdziesz co�, �eby troch� j� obmy�. Luke, poszukaj jej czego� �wie�ego do ubrania. A ja musz� si� po�pieszy�. Nie obud�cie jej, �pi�c szybciej wr�ci do siebie i �atwiej b�dzie si� ni� zaj��.

***

Po godzinie Liz, spa�a spokojnie w koszulce Luka, w kt�r� przebra�a j� Em, po nie�wiadomym wypiciu wywaru wzmacniaj�cego. Jej wszystkie rany zosta�y oczyszczone, wszystkie p�ytkie rozci�cia przesta�y istnie� za pomoc� zakl�cia, ale jedno g��bokie na przedramieniu musia�o zagoi� si� samo, wi�c za�o�ony zosta� opatrunek. Spa�a bez przebudzenia kilkana�cie godzin i kto� ca�y czas siedzia� przy niej. Najcz�ciej by� to jej ojciec, kt�ry ci�gle nie dawa� sobie rady z wyrzutami sumienia.
Kiedy wybi�a p�noc do pokoju przysz�a Em.
- Mat. Z ni� ju� wszystko w porz�dku. G��boko �pi. Chod� na chwil�, musimy porozmawia�. - - Popro� Luka, �eby do niej przyszed�, dobrze?
- Kaza�am mu i�� spa�. Dla niego r�wnie� by� to ci�ki dzie� i noc, z tego co mi opowiada�.
- Nie chc� zostawi� jej samej. A je�li si� obudzi?
- Nie musisz ca�y czas przy niej by�. Chod�, zrobi�am kaw� i kanapki. Nie jad�e� nic ca�y dzie�. Prosz� ci�, Mat –po�o�y�a mu r�k� na ramieniu – z ni� ju� wszystko dobrze, musi si� tylko wyspa�.
- Dobrze – wsta� i chcia� wyj�� za Em ale odwr�ci� si� jeszcze raz i poca�owa� swoj� c�rk� w blade czo�o. Nawet tam mia�a ma�e skaleczenie, ale to ju� nie wa�ne. Prawie wszystkie rany zagojone. Przeczuwa� jednak, �e ran� na jej sercu b�dzie zagoi� znacznie trudniej.

***

Liz przebudzi�a si� chwil� po wyj�ciu swojego ojca. Mo�e lepiej, �e nie by�o go wtedy przy niej. Nie wiedzia�a gdzie jest, ale pami�ta�a, �e przed utrat� przytomno�ci rozmawia�a ze swoim ojcem. Teraz, nawet pami�taj�c jak j� zrani�, nie czu�a ju� takiej w�ciek�o�ci i na pewno nie zamierza�a kroi� sobie r�k. Przypomnia�a sobie okropny b�l przy tym g��bokim ci�ciu. W �wietle lampki stoj�cej na szafce obok ��ka zobaczy�a, �e na przedramieniu ma banda�, pod kt�rym czu�a lekki b�l, ale reszta ci�� na d�oniach znikn�a. Na pewno to on j� wyleczy�. Wyleczy� j� i doprowadzi� do porz�dku a przedtem odnalaz�. Szuka� jej. Czy to mo�liwe, �e kierowa�y nim tylko wyrzuty sumienia? Czy mo�e jednak zale�a�o mu na niej? Teraz, kiedy by�a spokojna, zacz�a go rozumie� i uzna�a, �e �le post�pi�a. Facet dowiaduje si�, �e ma prawie 12 letni� c�rk�, a ona spodziewa si�, �e przyjmie normalnie t� wiadomo��? No a teraz najwidoczniej zawdzi�cza�a mu pewnie nawet �ycie. Przecie� taka s�aba, zosta�aby w tym spalonym domu ju� na zawsze.
Teraz czu�a si� ju� dobrze, nie dr�czy� jej nawet b�l przedramienia, bo niedawno pozna�a du�o gorszy. Jednak co� ca�y czas jej przeszkadza�o. Dopiero po chwili zrozumia�a, �e to zwyk�y g��d, w ko�cu nie jad�a nic od… Nie wiedzia�a nawet kt�ra godzina. Jak d�ugo spa�a? Chyba czas si� rozejrze�. Zacz�a ju� podnosi� si� kiedy us�ysza�a jakie� ostre g�osy gdzie� w domu. Po�o�y�a si� udaj�c, �e �pi, ale nikt nie przyszed� do pokoju, a chwil� p�niej zapanowa�a taka cisza jak przedtem.

***

Mat usiad� przy stole w kuchni na przeciwko Emily i wzi�� jedn� z przygotowanych przez ni� kanapek. Wtedy te� zauwa�y� fotografi� le��c� na blacie.
- Co to jest, Em?
- Mat, musz� ci co� powiedzie�. Wiem, �e b�dziesz w�ciek�y i tego nie zrozumiesz, ale wys�uchaj mnie, a potem mo�e przebaczysz – spojrza�a na niego, ale jego wzrok utkwiony by� w fotografii. Nie powiedzia� nic, co uzna�a za pozwolenie na m�wienie dalej.
- To zdj�cie z porod�wki, na kt�rej Marie urodzi�a Elizabeth. Zdj�cie zrobi�am oko�o 10, czyli dwie godziny po narodzinach Elizabeth i tyle samo przed �mierci� Marie. Wiedzia�e�, �e Marie zasz�a w ci��e, ale potem powiedzia�a ci, �e poroni�a, prawda? Tak naprawd� ci��a by�a zagro�ona ale Marie j� donosi�a. Gdyby posz�a do uzdrowiciela to najprawdopodobniej wszystko u�o�y�oby si� inaczej i lepiej. Jednak ona wzbrania�a si� od p�j�cia ze swoj� ci��� do jakiegokolwiek czarodzieja. Chodzi�a do zwyk�ych ludzi, m�wi�c, �e ma swoje powody. W szpitalu, w kt�rym rodzi�a poda�a lekarzowi panie�skie nazwisko i dlatego Liz nie nazywa si� tak jak ty. Po porodzie by�a bardzo s�aba. Kaza�a przyrzec mi, �e powiem ci o c�rce dopiero w odpowiednim czasie. Mia�am zaj�� si� ni� przez pierwszy rok, a potem umie�ci� gdzie� w �wiecie mugoli i mie� na ni� oko, ale nigdy si� z ni� nie pozna�. A przynajmniej dop�ki ona nie odnajdzie ciebie.
- Jak mog�a� przez 12 lat nie powiedzie� mi, �e mam c�rk�? Przez tyle lat my�la�em, �e moja c�reczka zmar�a jeszcze w brzuchu matki. Przez to, �e nic o niej nie wiedzia�em, nie mog�a wychowywa� si� w normalnym domu tylko musia�a mieszka� w domu dziecka. Czy ty wiesz na co skaza�a� t� dziewczynk�? Moj� c�rk�? A teraz ona my�li, �e jej nie chc�, �e jej nie kocham. Nienawidzi mnie! Powiedzia�a, �e nie chce mnie zna�! Czy ty wiesz jak ja si� czuj�?- podczas swoich wyrzut�w Mat powoli podnosi� g�os a� zacz�� krzycze� na Emily.
- Daj mi doko�czy� to wszystko zrozumiesz! Ja te� by�am oburzona gdy us�ysza�am czego oczekuje ode mnie Marie, ale jak widzisz potem przysta�am na to i mog� powiedzie�, �e nie �a�uj�.
- Nie wiesz co zrobi�a�!
- Pozw�l mi doko�czy�! To wszystko tylko i wy��cznie dla dobra i bezpiecze�stwa Elizabeth!
- Uwa�asz, �e w sieroci�cu by�a bezpieczniejsza ni� przy ojcu?!
- Wr�c� jak si� uspokoisz, wtedy wszystko ci wyt�umacz�, bo teraz nic do ciebie nie dociera! Trzymaj si� – powiedzia�a ju� spokojniej i wysz�a.
Mat ukry� twarz w d�oniach. By�o to r�wnie ci�kie jak wie�� o �mierci Marie. Nie by�o go przy najwa�niejszej dla niego osobie gdy umiera�a i zawsze uwa�a� to za sw�j najwi�kszy grzech. Jednak wiedz�c, �e przez ostatnie dwana�cie lat m�g� da� Elizabeth normalny dom zamiast sieroci�ca czu� si� r�wnie �le jak wtedy.

***

Liz odczeka�a jeszcze chwil� i postanowi�a wsta�. Odrzucaj�c na bok ko�dr� i zauwa�y�a, �e ma na sobie jak��, m�sk� i za du�� na ni� koszulk�, kt�ra si�ga�a jej do po�owy ud. Podci�gn�a j� do nosa i wci�gn�a jej zapach. Czy to jego? Nie, tak pachnie Luke, przypomnia�a sobie. Odwr�ci�a si� na bok wtulaj�c nos w poduszk�. Ten zapach by� troch� inny. Inny, ale podoba� si� jej. Czy�by le�a�a w jego ��ku? Usiad�a spuszczaj�c nogi na mi�kki dywan. Zignorowa�a lekkie zawroty g�owy. Opr�cz lampki, na szafce nocnej sta�o jeszcze zdj�cie w �adnej ramce. Chocia� nigdy wcze�niej nie widzia�a swojej matki od razu wiedzia�a, �e to ona. By�a do niej bardzo podobna. U�miechn�a si� do zdj�cia po czym ostro�nie wsta�a. Ba�a si�, �e nogi odm�wi� pos�usze�stwa albo oka�� si� zbyt s�abe, ale wszystko by�o dobrze. Dosz�a do drzwi i zatrzyma�a si� nas�uchuj�c, jednak nic nie us�ysza�a. Powoli nacisn�a klamk� i uchyli�a drzwi. Wysz�a na korytarz. Posz�a na prawo w stron� pokoju, w kt�rym pali�o si� �wiat�o. Stan�a w progu trzymaj�c si� �ciany i przyzwyczajaj�c oczy do ostrego �wiat�a.
By�a to kuchnia, po�rodku niej sta� drewniany st� i kilka krzesa� dooko�a niego. Na jednym z nich siedzia�, a w�a�ciwie p�le�a� na stole jej ojciec. Sta�a tak przez chwile w ciszy patrz�c na niego i zastanawiaj�c si� co zrobi�. Kiedy zauwa�y�a na stole talerz z kanapkami g��d podj�� decyzj� za ni�. Kiedy robi�a pierwszy krok do przodu zaskrzypia�a framuga kt�rej si� przytrzymywa�a. M�czyzna wyprostowa� si� i spojrza� prosto na ni�.
- Elizabeth… - wsta� z krzes�a i chcia� do niej podej�� ale zatrzyma� si� przestraszony, �e zn�w zrobi co� �le.
- Cze�� – powiedzia�a Liz to patrz�c na niego to spuszczaj�c wzrok.
- Nie powinna� wstawa�. Jeste� jeszcze s�aba.
- Jako� si� trzymam – sta�a w progu ocieraj�c o siebie zmarzni�te ju� lekko stopy – Mog� si� pocz�stowa�? – g��d znowu przewa�y� i nie�mia�o wskaza�a na talerz na stole.
- Przepraszam ci�, zapomnia�em, �e nic nie jad�a�. Siadaj i cz�stuj si�.
Usiad�a na pierwszym z brzegu krze�le i si�gn�a po kanapk�.
- Zrobi� co� ciep�ego do picia- wsta� i zagotowa� wod� – Herbat�?
- Tak, poprosz� – patrzy�a jak wyjmuje dwa kubki z szafki u g�ry. Do jednej wsypa� granulki czarnej herbaty ze s�oika, a wtedy si�gn�� po puszk� z kaw� i zauwa�y�, �e dziewczyna ca�y czas mu si� przygl�da.
- Chyba nie pijesz kawy?
- Ja nie, ale… Czy nie jest troch� p�no jak na kaw�? Kt�ra w�a�ciwie godzina?
- Przed pierwsz�. Masz racj�. Troch� p�no – odstawi� puszk� i jeszcze raz si�gn�� po herbat� – S�odzisz? – pokiwa�a g�ow� i odpowiedzia�a:
- �y�eczk�.
- Ja te�.
Postawi� przed ni� herbat� i usiad� naprzeciw niej. Nie rozmawiali. Oboje jedli kanapki i pili herbaty. Liz zauwa�y�a, �e wyj�� dla nich identyczne czerwone kubki.
- Jak si� czujesz? – spyta� ojciec po jakim� czasie, Liz spojrza�a mu w oczy:
- Ca�kiem dobrze. Tego nie mo�na by�o uleczy� zakl�ciem? – spyta�a wskazuj�c swoje przedrami�.
- Ta rana jest g��boka, a ja nie mam a� takiej wprawy w zakl�ciach leczniczych. Lepiej �eby zagoi�a si� sama. Boli?
- Troch�, ale bez por�wnania z tym co by�o wcze�niej.
- Elizabeth, bardzo ci� prosz�, nie r�b sobie wi�cej krzywdy, dobrze?
- Nie zamierzam si� wi�cej ci��. Nie trzeba mi m�wi�, �e to by�o g�upie. Ju� nie b�d� zachowywa� si� nieodpowiedzialnie. Dzi�ki za uleczenie reszty ran.
- Nie ma sprawy – patrzy� na ni� boj�c si�, �e zaraz wybuchnie. Wcze�niej by�a w takim z�ym stanie a teraz spokojnie z nim rozmawia�a. Tak dobrze umia�a panowa� nad sob�?
- Mog� skorzysta� z �azienki?
- Jasne, chod� - Poprowadzi� j� korytarzem do ko�ca i jeszcze kawa�ek w prawo. Otworzy� drzwi i zapali� �wiat�o. Po prawej, pod �cian� by�a umywalka, lustro nad ni� i ubikacja, a po lewej wanna z zas�onk�, a w rogu za drzwiami wysoka szafka.
- Pewnie chcesz si� umy� – si�gn�� na jedn� z g�rnych p�ek w szafce i poda� jej puszysty zielony r�cznik – Nie musisz przejmowa� si� banda�em. I tak ju� czas �eby zmieni� opatrunek. B�d� czeka� w kuchni - Zamkn�� za ni� drzwi i us�ysza�a jego oddalaj�ce si� kroki.

***

D�uga ciep�a k�piel dobrze jej zrobi�a. Co prawda musia�a umy� w�osy m�skim szamponem ale po porz�dnym sp�ukaniu zapach nie by� intensywny. Wytar�a cia�o i w�osy i z powrotem za�o�y�a na siebie za du�� koszulk�. Zawiesi�a sw�j r�cznik obok dw�ch innych i wr�ci�a do kuchni.
Mat pi� kolejny kubek herbaty. Elizabeth usiad�a tam gdzie wcze�niej i spr�bowa�a jedn� r�k� rozwi�za� banda�.
- Ja to zrobi�, Elizabeth – m�czyzna sta� ju� przy niej i delikatnymi ruchami zdj�� jej banda� i przemoczon� gaz�. Dziewczyna odgarn�a mokre w�osy za ucho i nagle dotar�o do niej, �e jemu nigdy nie zwr�ci�a uwagi gdy m�wi� do niej pe�nym imieniem. Podoba�o jej si� jak je wymawia, akcentowa� je inaczej ni� wszyscy i chcia�a, �eby tak do niej m�wi�. U�miechn�a si� nie�mia�o pierwszy raz od wielu godzin.
- �miesznie wygl�dasz w tej koszulce, ale nie mamy w domu niczego dla dziewczyny – powiedzia� smaruj�c ran� jak�� ma�ci�. Pi�ciocentymetrowe rozci�cie nie wygl�da�o dobrze.
- Zagoi si�. Za jaki� czas. A jak na razie raczej nie powinna� wysila� tej r�ki. Krwawienie by�o bardzo mocne, lepiej �eby si� ju� nie odnowi�o. Jutro mog� przywie�� twoje rzeczy, �eby� mia�a swoje ubrania – na te s�owa Liz wzdrygn�a si�.
- S�ucham? – spyta�a, a Mat czu�, �e powiedzia� co� nie tak.
- Przywioz� twoje rzeczy – powt�rzy� z wahaniem.
- Po co?
- Chyba nie rozumiem twojego pytania.
- Ja nie rozumiem po co mi tu moje rzeczy. Jutro ubior� swoj� sukienk� i wr�c� do sieroci�ca. Nie b�d� przeszkadza�a d�u�ej ni� to konieczne.
- Nie przeszkadzasz. I nie wr�cisz ju� do sieroci�ca.
- Musz� tam wr�ci�, do ko�ca wakacji to m�j jedyny dom.
- Tutaj jest tw�j dom Elizabeth.
- Nie – powiedzia�a dobitnie patrz�c mu w oczy. Wyrwa�a mu swoj� r�k� z niedoko�czonym opatrunkiem i wysz�a z kuchni. Przesz�a korytarzem do pokoju, w kt�rym si� obudzi�a czuj�c i s�ysz�c id�cego kawa�ek za ni� ojca.
-Elizabeth, nie r�b tego. Prosz� ci�.
Zamkn�a za sob� drzwi, zatrzaskuj�c mu je przed nosem. Usiad�a na brzegu ��ka i jedn� r�k� pr�bowa�a zawi�za� banda�. Us�ysza�a ciche pukanie do drzwi. Nie zareagowa�a, ale us�ysza�a, �e drzwi si� otworzy�y a on wszed� do �rodka i patrzy� na ni�. Ca�y czas bezsensownie trudzi�a si� z banda�em.
- Oh, przesta� – Mat ukl�kn�� przed ni� i ignoruj�c
jej sprzeciw doko�czy� robienie opatrunku.
- Po�� si�, przynios� ci jeszcze troch� wywaru wzmacniaj�cego – stan�� obok czekaj�c a� si� po�o�y ale ona nie rusza�a si� z miejsca.
- Elizabeth po�� si�- ruszy�a si� i ju� my�la�, �e go pos�ucha, ale ona stan�a przed nim, unios�a g�ow� do g�ry, spojrza�a mu w oczy i powiedzia�a:
- Przepraszam, nie chcia�am zabiera� nikomu sypialni – a wtedy odwr�ci�a si� i chcia�a wyj��, lecz Mat nie pozwoli� jej na to. Nie zd��y�a zrobi� drugiego kroku kiedy po�o�y� jej d�o� na ramieniu. Dla obojga z nich by�o to co� wa�nego. Liz czu�a jego dotyk tylko kiedy dwa razy zajmowa� si� jej ranami, a on opr�cz leczenia ni�s� j� jeszcze nieprzytomn� ale i tak by�o to bardzo ma�o. Czuj�c jego dotyk odwr�ci�a si� i spojrz� mu w oczy kr�c�c g�ow�.
- Elizabeth… - widzia� w jej oczach strach i b�l, a ona ci�gle kr�ci�a g�ow�. Przecie� by�a jego c�rk�. A on chcia� by� jej ojcem. Musia� w ko�cu si� na to odwa�y�.
- Kochanie prosz� ci�… -s�ysz�c te s�owa Liz przeszed� dreszcz.
- Nie… Nie r�b tego… -wyszepta�a, jednak jej ojciec ju� bez wahania zrobi� to na co mia� ochot� odk�d dowiedzia� si� kim jest. Obj�� j� ramieniem i przygarn�� do siebie. Opar�a czo�o na jego mostku. Czu�, �e ci�gle lekko kr�ci g�ow�. Jedn� r�k� g�aska� j� po plecach a drug� po mokrych w�osach.
- Kocham ci� Elizabeth. Jeste� moj� c�rk� – czu� jak zamar�a a potem przekr�ci�a g�ow� i wtuli�a si� w jego koszul� policzkiem jednocze�nie �api�c mocno w r�ce jego koszulk�. Poczu� �e dr�y i zrozumia�, �e p�acze. Oderwa� od siebie jej r�ce. Ukl�kn�� przed ni� i spojrza� w jej za�zawione oczy trzymaj�c j� za delikatne ramiona.
- Jestem i zawsze b�d� twoim ojcem. Uwierz w to – po tych s�owach Liz wybuch�a jeszcze mocniejszym p�aczem i przytuli�a si� do ojca obejmuj�c ramionami jego szyj� i k�ad�c mu g�ow� na ramieniu.
- Kocham ci� Elizabeth – powiedzia� g�adz�c j� po plecach i mokrych w�osach.
- Powiedzia�e� to – odezwa�a si� uspokajaj�c p�acz- Teraz ju� nie mo�esz mnie zawie�� – wyszepta�a mu do ucha mocno si� do niego przytulaj�c, wdychaj�c jego zapach , ocieraj�c mokr� twarz o jego w�osy.
- Nigdy ci� nie zawiod� kochanie. Ju� zawsze b�d� przy tobie. Kocham ci�.
Wtedy dog��bnie wzruszona Liz odwa�y�a si� powiedzie� s�owa, kt�rych tak d�ugo nie mia�a komu powiedzie�:
- Kocham ci� tato… - g�os jej zadr�a�, a Mat nie m�g� uwierzy�, �e to powiedzia�a.
- Kochanie…
- Tatusiu…
Przytulali si� tak p�acz�c d�ugo. Po jakim� czasie Mat poczu�, �e Liz ju� nie dr�y a jej oddech si� wyr�wna�. R�wnie� jej u�cisk zel�a� i teraz ca�ym ci�arem opiera�a si� na nim. Tak jak zawsze powinno by�. Jedn� r�k� przytrzyma� jej plecy, drug� z�apa� j� pod kolanami i podni�s� j� wstaj�c z kolan. Ona ca�y czas obejmowa�a jego szyj� i s�ysza� jak przez sen szepcze do niego „tato”. Delikatnie u�o�y� j� w ��ku i zdj�� jej r�ce ze swojej szyi. Zadr�a�a wtedy jednak kiedy przykry� j� ko�dr� wtuli�a twarz w poduszk� i spa�a dalej. Przysiad� na kraw�dzi ��ka pierwszy raz widz�c j� tak spokojn�. Jej usta porusza� si� co chwile szepcz�c co� przez sen. Podni�s� wzrok i spojrza� na swoj� zmar�� �on�.
- Zaopiekuj� si� ni�. Wszystko b�dzie dobrze. Mo�esz by� pewna. Kocham was obie – u�miechn�� si� do kobiety, jeszcze raz uca�owa� c�rk� w czo�o i wyszed� gasz�c �wiat�o.

Komentarze:


RicksonBossondem
Niedziela, 19 Lipca, 2020, 15:12

buy viagra and overseas

https://viagraonline20up.com/ - try it cheaper viagra
<a href="https://viagraonline20up.com/">viagra online</a>

viagra online 50mg

 


RicksonBossondem
Niedziela, 19 Lipca, 2020, 15:21

viagra long does take work

https://viagraonline20up.com/ - buy discount viagra online
<a href="https://viagraonline20up.com/">viagra cheap</a>

profesional viagra genrico

 


RicksonBossondem
Niedziela, 19 Lipca, 2020, 15:51

viagra classe pharmacologique

https://viagraonline20up.com/ - viagra
<a href="https://viagraonline20up.com/">buy viagra online</a>

can diabetics use viagra

 


RicksonBossondem
Niedziela, 19 Lipca, 2020, 16:39

generic viagra billig kaufen

https://viagraonline20up.com/ - viagra online kaufen tipps
<a href="https://viagraonline20up.com/">buy viagra in montenegro</a>

pastilla viagra para que sirve

 


DaemonSimptondem
Niedziela, 19 Lipca, 2020, 17:39

comprar cialis colombia

https://cialisgers1.com/ - cortar pldora cialis
<a href="https://cialisgers1.com/">maksimum dosis cialis 80mg</a>

cialis coupon phone number

 


RicksonBossondem
Niedziela, 19 Lipca, 2020, 18:37

viagra for men australia

https://viagraonline20up.com/ - viagra cheap
<a href="https://viagraonline20up.com/">buy viagra online</a>

viagra per chi

 


dbhrShank
Niedziela, 19 Lipca, 2020, 19:10

writing assignments https://bestessaysold.com/ - paper writer paper help <a href="https://bestessaysold.com/#">writing essays for money</a> write essays for money

 


RicksonBossondem
Niedziela, 19 Lipca, 2020, 19:36

viagra movie

https://viagraonline20up.com/ - comprar viagra el salvador
<a href="https://viagraonline20up.com/">acheter viagra pas cher france</a>

does viagra work on girls

 


RichardNeupe
Niedziela, 19 Lipca, 2020, 19:55

high school argumentative essay prompts http://writemyessayzt.com/ - essay on mela in hindi for class 6 <a href="http://writemyessayzt.com/">write good essay</a> essay title about self

 


RicksonBossondem
Niedziela, 19 Lipca, 2020, 20:12

forum achat viagra ciali

https://viagraonline20up.com/ - viagra cheap
<a href="https://viagraonline20up.com/">online viagra</a>

only here viagra for women

 


Calvinenhap
Niedziela, 19 Lipca, 2020, 20:25

nursing placement reflective essay gibbs
<a href="http://essaywriterupk.com/#">narrative essay help</a>
argumentative essay high school love
<a href="http://essaywriterupk.com/">essay pro</a>
college essay about yourself how to start

 


RicksonBossondem
Niedziela, 19 Lipca, 2020, 20:46

viagra to buy in melbourne

https://viagraonline20up.com/ - viagra generic
<a href="https://viagraonline20up.com/">online viagra</a>

gnrique viagra europe

 


RichardNeupe
Niedziela, 19 Lipca, 2020, 21:04

self reflection on group work essay http://writemyessayzt.com/ - short descriptive essay sample pdf <a href="http://writemyessayzt.com/">write that essay</a> essay in english for ielts

 


RicksonBossondem
Niedziela, 19 Lipca, 2020, 21:10

trouver viagra

https://viagraonline20up.com/ - viagra itu apa
<a href="https://viagraonline20up.com/">viagra shop bratislava</a>

buy viagra in california

 


Calvinenhap
Niedziela, 19 Lipca, 2020, 21:46

international essay competitions for university students
<a href="http://essaywriterupk.com/#">essay generator</a>
essay writing pte 2019
<a href="http://essaywriterupk.com/">essay writing service</a>
compare and contrast essay template middle school

 


RicksonBossondem
Niedziela, 19 Lipca, 2020, 22:33

generisches viagra tadalafil

https://viagraonline20up.com/ - ingredients of viagra
<a href="https://viagraonline20up.com/">online viagra</a>

generic viagra cost at walmart

 


DaemonSimptondem
Niedziela, 19 Lipca, 2020, 23:16

generic cialis 5 mg

https://cialisgers1.com/ - brand cialis no prescription
<a href="https://cialisgers1.com/">cialis</a>

generic 5mg cialis from india

 


DaemonSimptondem
Niedziela, 19 Lipca, 2020, 23:23

cialis flschungen

https://cialisgers1.com/ - cialis professinal discount
<a href="https://cialisgers1.com/">buy cialis</a>

cialis prix discoun

 


RicksonBossondem
Niedziela, 19 Lipca, 2020, 23:34

achat viagra en ligne suisse

https://viagraonline20up.com/ - look here generic viagra 100mg
<a href="https://viagraonline20up.com/">generic viagra 4 free go meds</a>

women effects viagra for

 


RicksonBossondem
Poniedziałek, 20 Lipca, 2020, 00:03

acquista viagra pfizer

https://viagraonline20up.com/ - viagra online
<a href="https://viagraonline20up.com/">viagra online</a>

viagra getting cheaper

« 1 93 94 95 96 97 98 99 »

Twój komentarz:
Nick: E-mail lub strona www:  

| Script by Alex

 





  
Kolonie Harry Potter:
Kolonie Travelkids
  
Konkursy-archiwum

  

ŻONGLER
KSIĘGA HOGWARTU

Nasza strona JK Rowling
Nowości na stronie JKR!

Związek Krytyków ...!
Pamiętnik Miesiąca!
Konkurs ZKP

PAMIĘTNIKI : KANON


Albus Severus Potter
Nowa Księga Huncwotów
Lily i James Potter
Nowa Księga Huncwotów
Pamiętnik W. Kruma!
Pamiętnik R. Lupina!
Pamiętnik N. Tonks!
Elizabeth Rosemond

Pamiętnik Bellatrix Black
Pamiętnik Freda i Georga
Pamiętnik Hannah Abbott
Pamiętnik Harrego!
James Potter Junior!
Pamiętnik Lily Potter!
Pamiętnik Voldemorta
Pamiętnik Malfoy'a!
Lucius Malfoy
Pamiętnik Luny!
Pamiętnik Padmy Patil
Pamiętnik Petunii Ewans!
Pamiętnik Hagrida!
Pamiętnik Romildy Vane
Syriusz Black'a!
Pamiętnik Toma Riddle'a
Pamiętnik Lavender

PAMIĘTNIKI : FIKCJA

Aurora Silverstone
Mary Ann Lupin!
Elizabeth Lastrange
Nowa Julia Darkness!

Joanne Carter (Black)
Pamiętnik Laury Diggory
Pamiętnik Marty Pears
Madeleine Halliwell
Roxanne Weasley
Pamiętnik Wiktorii Fynn
Pamiętnik Dorcas Burska
Natasha Potter
Pamiętnik Jasminy!

INKUBATOR
Alicja Spinnet!
Pamiętnik J. Pottera
Cedrik Diggory
Pamiętnik Sarah Potter
Valerie & Charlotte
Pamiętnik Leiry Sanford
Neville Longbottom
Pamiętnik Fleur
Pamiętnik Cho
Pamiętnik Rona!

Pamiętniki do przejęcia

Pamiętniki archiwalne

  

CIEKAWE DZIAŁY
(Niektóre do przejęcia!)
>>Księgi Magii<<
Bestiarium HP!
Biografie HP!
Madame Malkin
W.E.S.Z.
Wmigurok
OPCM
Artykuły o HP
Chatka Hagrida!
Plotki z kuchni Hogwartu
Lekcje transmutacji
Lekcje: eliksiry
Kącik Cedrica
Nasze Gadżety
Poznaj sw�j HOROSKOP!
Zakon Feniksa


  
Co sądzisz o o zakończeniu sagi?
Rewelacyjne, jestem zachwycony/a!
Dobre, ale bez zachwytu
Średnie, mogłoby być lepsze
Kiepskie, bez wyrazu
Beznadziejne- nie dało się czytać!
  

 
© General Informatics - Wszystkie prawa zastrzeżone
linki