Przed rozdzia�em chcia�am tylko napisa�, �e gdy pojawi� si� trzy gwiazdki (* * *) to znaczy, �e nast�pna cz�� jest kontynuowana p�niej, mo�e o jak�� godzin� dwie, ale przez tych samych ludzi. Pisanie rozdzia�u zaj�o mi prawie dwa, trzy tygodnie. Elizabeth, gdy chce potrafi by� bardzo kapry�na ;).
Jedena�cie lat p�niej
-Panno Elizabeth?
Podnios�a si� odruchowo z wielkiego drewnianego krzes�a szeleszcz�c po�ami taftowej si�gaj�cej za po�ladki tuniki. Wznios�a ciemne spojrzenie swych oczu na mahoniowe drzwi naprzeciwko skupiaj�c si� stopniowo na ich lekkich drganiach, poruszeniu ga�ki a� wreszcie mog�a zgromi� wzrokiem niewielkiego cz�owieka w jaskrawo��tym meloniku, kt�ry wychyli� si� zza ich framugi.
-Pani wci��… tu? – zaspa� zacisn�wszy swe palce na karku. By� zaskoczony obecno�ci� swej starszej protokolantki w gabinecie s�u�bowym po godzinach pracy. Jej osoba by�a dla niego tak trapi�ca i k�opotliwa, �e zamiast jako� rzewniej wywlec z niej pow�d nadgodzin wola� wymkn�� si� cichaczem. Tylko to spojrzenie czarnych stalowych oczu zatrzyma�o go w progu wi���c w k�opotliwym nacisku – poczuciu obowi�zk�w ministra i zmieszania.
-W�a�nie wybiera�am si� do niewymownych. Pami�ta pan o jutrzejszym wydarzeniu?- ostatnie s�owa powiedzia�a z naciskiem swym aksamitnym, ch�odnym i idealnie opanowanym g�osem, tak�e minister, kt�ry na kr�ciutk� chwil� wreszcie zapomnia� o wydarzeniach jutrzejszego dnia poczu� jak przenika go dreszcz strachu.
-Tak, tak… oczywi�cie. – sapn�� podnosz�c na chwilk� melonik, aby otrze� sp�ywaj�ce z czo�a krople zimnego potu. By� ministrem od ca�kiem niedawna i wiele spraw wci�� by�o dla niego zupe�nie nowych, spraw, w kt�rych musia� wykaza� si� tym wszystkim czego ��dali od niego. Tym razem ch�odny profesjonalizm wy�szej w randze asystentki sprawia�, �e dostawa� dreszczy. Wydawa�a mu si� zimna, pozbawiona emocji, kt�re targa�y nim w ka�dej chwili nowej, odpowiedzialnej pracy. Po�piesznie skin�� jej wi�c g�ow� i wyszed� szybkim krokiem zamykaj�c za sob� szczelnie drzwi i przeklinaj�c chwil�, w kt�rej zauwa�y� �wiate�ko w pokoju pracownicy. Znalaz�szy si� wreszcie za murami ministerstwa magii powr�ci� my�l� do rozgrzewaj�cej szklaneczki ognistej whisky po czym teleportowa� si� z trzaskiem.
Tymczasem Elizabeth MacStevens zebra�a plik potrzebnych jej, aby przygotowa� si� do jutrzejszego wydarzenia dokument�w po czym wraz ze stukotem swych obcas�w znik�a w marmurowej uliczce, prowadz�cej prosto do wind. W ca�ej g�rnej partii ministerstwa panowa�a cisza, raz tylko, gdy postawi�a stop� na feralnym obluzowanym kafelku dobieg� j� huk i syk jakiego� zwierz�cia – sygna� wci�� trwaj�cych problem�w w dziale eksperymentalnych stworze�. Wreszcie ch�odny granit, z kt�rego zbudowana by�a ca�a winda rozsun�� si� na boki, a ona spokojnie wesz�a do �rodka zaciskaj�c tylko jasn�, trupioblad� d�o� na r�czce torebki i jednocze�nie drug� d�oni� naciskaj�c ostatni przycisk, a� winda z przeci�g�ym sykiem nie ruszy�a ku departamentowi tajemnic.
Zm�czon� d�oni� wysun�a z w�os�w ozdobn� podtrzymuj�c� je klamr�, a one rozsypa�y si� po ramionach – krucze, jedwabiste zwijaj�ce si� w to grubsze to w cie�sze wst�gi. W przeszklonej kabinie windy odbija�a si� ca�a jej sylwetka. Szczup�a, pod�u�na i tr�jk�tna twarz – nienagannie mlecznobia�a, z ostrymi arystokratycznymi rysami w tym dobrze widocznymi ko��mi policzkowymi. Nie przenikniona, pozbawiona u�miechu czy cho�by jednego grymasu twarz tylko w kilku cieniutkich zmarszczkach zwraca�a uwag� na podchodz�cy pod trzydziestk� wiek jej posiadaczki. Kamienna sylwetka otulona by�a ca�a w czer� – ciemn� taftow� tunik� przewi�zan� na wysoko�ci pasa ciemnym paskiem, a z do�u prze�roczystej koszulki wystawa�y na�o�one na d�ugie niebywale szczup�e nogi czarne rajstopy.
Winda zatrzyma�a si� z cichym sykiem na ostatnim pi�trze ministerstwa, w samych podziemiach, a kobieta wysiad�a z niej szybko wsuwaj�c grub� spink� do torebki i ostro�nie pod��y�a po mieni�cej si� szmaragdowo-turkusowymi �y�kami pod�odze. Wkr�tce spokojne morskie tony kafelek przemieni�y si� w czarno bia�� rozleg�� szachownic�. Powoli unios�a wzrok. Znalaz�a si� w sali pe�nej dziesi�tek identycznych wzgl�dem siebie drzwi. Ona jednak nie zawaha�a si� ani przez chwil� od razu wybieraj�c te w�a�ciwe, jakby dla niej by�y one inne od wszystkich.
-Barcley! – zawo�a�a od progu prosto w ciemno��. Czer� i pustka, kt�re j� otacza�y sprawi�y, �e zacz�a dr�e� na ca�ym ciele jak rozko�ysany p�omyk �wiecy, kt�ry pojawi� si� w powietrzu kilkana�cie metr�w przed ni�, powoli lec�c w jej kierunku i o�wietlaj�c �cianki ogromnej biblioteki.
Wreszcie �wieca znieruchomia�a, a kobieta unios�a wzrok mru��c ciemne oczy. Oblicze niezbyt wysokiego, niezbyt przystojnego i raczej nijakiego m�czyzny stoj�cego naprzeciwko niej doprowadzi�o j� do przy�pieszonego bicia pe�nego strachu serca.
�wieca o�wietli�a br�zowe str�ki jego w�os�w zwisaj�ce sm�tnie z czo�a, wpadaj�ce do przybrudzonych karmelowym kolorem t�cz�wek.
-Wci�� tu przychodzisz Beth… - wyszepta�, a czarnow�osa zadr�a�a jeszcze bardziej wyci�gaj�c przed siebie r�ce i chwytaj�c mocno za r�kaw jego przybrudzonej i ciemnej szaty.
-Prosz�… Ja ju� nie potrafi� tak d�u�ej…
M�czyzna przez chwil� wpatrywa� si� w jej dr��c� twarz z niezm�con� ciekawo�ci�, po czym wreszcie powolutku odwr�ci� si� w stron� ci�gn�cych si� w niesko�czono�� rega��w, a jego pospolita sylwetka teraz zacz�a emanowa� moc� i blaskiem.
-Niech otworz� si� brany do �wiat�a wieczno��! A �wiat pozna prawdziwe imi�… Elizabeth Lestrange!
W miar� jego s��w, jego sylwetka ros�a, kontury rozmywa�y si�, a on stawa� si� coraz wi�kszym i mniej widocznym punktem dla oczu kobiety, gdy� wszystko wok� nik�o.
Rok urodzenia si� Harry’ego Potter’a
-My�lisz, �e �apa by�by zdolny do tego, aby znale�� sobie kogo� i ju� nie wr�ci�?
-James! Jak mo�esz my�le� nawet w taki spos�b. – m�czyzna wyda� z siebie zduszony j�k kiedy dosta� kuksa�ca od swej �wie�o upieczonej i ognisto rudej ma��onki.
-Hej, to by� �art! Nie znasz si� na �artach? – za�mia� si� nerwowo obejmuj�c ja ramieniem i delikatnie przesuwaj�c czubkiem nosa po kraw�dzi jej szyi. Wiedzia� doskonale jak to lubi�a. Teraz te� parskn�a, usi�uj�c zatrzyma� �miech gdzie� w g��bi sobie i zacisn�a wargi.
-Ale to by�o troch� nietaktowne. – szarpn�a lekko kciukiem wskazuj�c na sylwetk� id�cej przed nimi wysokiej kobiety ubranej w ciemne spodnie, d�insow� kurtk� z burz� czarnych w�os�w rozsypanych na plecach.
-Wszystko s�ysza�am! James, czasem �a�uj�, �e gdy mia�am sposobno�� to ci� nie ukatrupi�am.- kobieta odwr�ci�a si� i zmierzy�a par�, rozbawionym spojrzeniem, chichocz�c. Potter na chwil� znieruchomia� tylko lekko unosz�c k�cik ust do g�ry na jej �art, a Lily Potter za�mia�a si� szczerze i podesz�a do kobiety obejmuj�c j� za rami�.
-Uwa�aj co m�wisz o moim ma��onku. – k�ciki jej ust zadrga�y w u�miechu, kiedy zobaczy�a jak James szczerzy si� jak szalony za ich plecami.
-A ty uwa�aj co m�wisz o… - nagle urwa� jej si� g�os i odwr�ci�a twarz zaciskaj�c z ca�ych si� usta. By�a ona absolutn� przeciwno�ci� znajduj�cej si� obok niej kobiety – jej cera by�a marmurowa, idealna i jasna, nie przecina� jej najmniejszy pieg. Ciemne przypominaj�ce onyks t�cz�wki patrzy�y z humorem i lekk� obaw�, przemienion� w co� pozerskiego co mia�o ukry� jej strach, by�y te� pe�ne t�sknoty. Za ka�dym razem gdy przymyka�a �nie�nobia�e powieki os�aniaj�c oczy i posy�a�a na policzki cienie d�ugich rz�s ukrywa�a wzruszenie i tajemn� z�o��.
Czasem wci�� ci�ko by�o jej uwierzy� w rzeczywisto��. Odruchowo poprawi�a ciemne spadaj�ce kaskadami na plecy w�osy, nerwowym gestem, cho� co� takiego nie by�o w jej zwyczaju.
-Na pewno b�dzie. Bethie, on zawsze b�dzie ci� kocha�. Nie znam bardziej niezwyk�ej ni� wy pary.- rudow�osa wyczu�a w jakim nastroju jest jej przyjaci�ka. Jak zwykle empatyczna, teraz wprost przypomina�a Elizabeth jaki� przeka�nik emocji, ze sw� kremow� obsypan� piegami twarz� i �yczliwymi zielonymi oczami. Nawet rude w�osy przeb�yskuj�ce blond pasemkami mia�y w sobie co� mi�ego i przyjacielskiego, zupe�nie w przeciwie�stwie do ch�odnego odpychania jakie wywiera� na ludziach wygl�d Beth.
-A ja znam. Wy to, co? – za�mia�a si� cichutko, aby James nie us�ysza�, ocieraj�c ukradkiem pojawiaj�ce si� w k�cikach oczu �zy.
-Dobra, koniec tych czu�o�ci drogie panie. Beth, gdyby nie fakt, po co tu przyszli�my pomy�la�bym, �e usi�ujesz mi skra�� Lily.
Obie za�mia�y si� patrz�c na siebie z rozbawieniem, gdy je obie obj�y silne ramiona Rogacza. Przystan�li. W tej samej chwili us�yszeli stukot k� zbli�aj�cego si� poci�gu i Elizabeth ponownie poczu�a jak jej serce �ciska panika. Ludzie ruszyli w kierunku wje�d�aj�cego na peron ekspresu, jednak ona pozosta�a na miejscu czuj�c si� jak skamienia�a figura – strach przygwo�dzi� j� do pod�o�a odznaczaj�c si� te� w strasznych ogarniaj�cych j� dreszczach i przy�pieszonym biciu serca. Dooko�a ludzie �ciskali si� – witali po d�ugiej roz��ce, lub k��cili o fakt, �e kto� nie odebra� dzieci z przedszkola lub te� zapomnia� czego� kupi�. Na niekt�rych nie czeka� nikt i samotnie, ze spuszczonymi g�owy lub u�miechem rozja�niaj�cym wzniesion� do g�ry twarz targali walizki b�d� torby id�c w kierunku maj�cym ich zaprowadzi� do domu.
Dom… Jakie� to wzgl�dne poj�cie. Dla niej w ostatnich dniach sta� si� kamienn�, luksusow� i pe�n� bolesnych wspomnie� i pami�tek klatk�. Bo zabrak�o jednej osoby.
Jej serce zatrzyma�o si� w momencie, gdy w otwartych drzwiach poci�gu, ponad t�ocz�cymi si� u wej�cia do niego ludzi pojawi� si� m�czyzna, kt�rego d�ugie ciemne kosmyki rozwia� natarczywy wiatr. Nie potrafi�a si� nawet na niego patrze�. Spu�ci�a wzrok natrafiaj�c na widok ca�uj�cej si� obok pary, poczu�a, �e nie mo�e ju� d�u�ej znie�� – �zy potoczy�y si� z jej oczu ��obi�c �cie�ki w policzkach. I zn�w zwr�ci�a sw� g�ow� w jego kierunku. Nie by�o go ju� na schodkach i pocz�tkowo jej serce przywita�o to przy�pieszonym pe�nym strachu biciem, do chwili, gdy nie dostrzeg�a jak przepycha si� przez ludzi i zacz�o ono wali� jeszcze bardziej ni� wcze�niej.
Jego twarz by�a opalona, karmelowa, przystojna policzki lekko piegowate, nos niemal perfekcyjny. I powa�ne �miertelnie powa�ne oczy zdaj�ce si� czego� poszukiwa�. Kiedy dostrzeg� j� tu� za t�umem w jednej chwili skamienia� i zaw�adn�� ni� – karmelowo bursztynowy blask jego piwnych oczu sta� si� dla niej nie do zniesienia, dop�ki on nie mia� znale�� si� przy niej. A mo�e spodziewa� si� tylko James’a i Lily? Chcia�a si� wycofa� i chyba nawet cofn�a si� o krok, bo w nast�pnej chwili poczu�a jak rami� Lily popycha j� do przodu. Post�pi�a o krok i jeszcze jeden. On by� coraz bli�ej.
Pachnia� sob� – drzewem sanda�owym i pi�mem, klonami i karmelem, ciastem i ros�.
-Witaj… - mrukn�a sucho, patrz�c gdzie� w bok.
Nie wiadomo w kt�rym momencie wzi�� j� w ramiona i przycisn�� do siebie. Zacz�a �ka� kiedy na sekund� uni�s� j� nad sob� i przygl�da� si� jej z oczarowaniem, jak gdyby widzia� j� po raz pierwszy. W jego oczach co� si� szkli�o gdy tak na ni� patrzy�, a gdy j� postawi� zacz�� ca�owa� jej twarz.
-Janice jest w szpitalu. – za�ka�a prosto w jego twarz pomi�dzy jednym a drugim poca�unkiem.- Kocham ci�, Syriusz. S�yszysz? Kocham ci�. – wyszepta�a do jego ucha, podczas, gdy przez jego twarz przebieg� skurcz i mocniej opatuli� j� ramionami przyci�gaj�c tak jak tylko si� da�o mocno do siebie.
* * *
-Cze��, malutka…
W ma�ym pokoiku na ko�cu szpitalnego korytarza wci�� pali�o si� �wiat�o. Kiedy para obejmuj�cych si� i �ci�le opatulonych grubymi swetrami, gdy� jak na wrzesie� nagle zrobi�o si� bardzo zimno wkroczy�a do pokoju ujrza�a tylko niezbyt wielkie, dzieci�ce ��eczko z drewnianymi pr�tami przez kt�re wystawa�a ma�a obsypana plamami jakiej� wysypki r�czka.
Ca�y pok�j by� niedu�y, pomalowany na jasno��ty kolor z kolorowymi gwiazdkami na �cianach, ��eczkiem, szafk� nocn�, dwoma krzes�ami i fruwaj�c� na pod�odze magiczn� kul� �wiat�a jednak nawet z pluszowymi misiami dziewczynki nie potrafi� sta� si� przyjaznym lokum. Wci�� by� izolatk�.
Syriusz potar� uspokajaj�co rami� przytulonej do niego kobiety, kt�ra z trudem usi�owa�a powstrzyma� kolejn� fal� �ez, po czym ruszy� w stron� ��eczka przysiadaj�c na krze�le obok niego i wyci�gaj�c przez drewniane pr�ty palec i muskaj�c ni� ciep�� d�o� le��cej w nim dziewczynki. By�a ona male�ka, mia�a niewiele ponad p�tora roku, ze s�odkimi policzkami odziedziczy�a zar�wno ciemnobr�zowe skr�caj�ce si� w loki w�osy taty, kt�re si�ga�y jej do policzka i s�odko ch�odne rysy twarzy mamy, jej kszta�t oczu, nos i usta. Tylko zamiast czerni t�cz�wek jej oczy mia�y barw� olchy i �ywicy. Teraz poruszy�a si� niespokojnie, przeci�gn�a i ju� odruchowo wyci�gn�a d�o�, aby zacz�� drapa� si� po poznaczonym �ladami ropiej�cych b�bli smoczej ospy, kt�r� z�apa�a.
Elizabeth natychmiast post�pi�a krok do przodu, chc�c zapobiec rozdrapaniu rany, jednak Syriusz by� szybszy. B�yskawicznie pochwyci� jej r�czk� i przycisn�� do swojej pochylonej przy ��eczku twarzy wywo�uj�c tym samym cichutkie posapywanie ma�ej.
-Cze��, jagni�tko… - zawo�a�a Elizabeth do niej �piewnie, nadspodziewanie s�odkim sopranem kobieta siadaj�c przy ukochanym.
Ma�a rozbudzi�a si� i jej twarz rozja�nia�a w u�miechu. Dopiero niedawno zacz�a m�wi� jednak teraz sepleni�a i papla�a nie sk�adnie pe�nymi zdaniami. Mimo to czarnow�osa u�miechn�a si� z rozczuleniem.
-Dzis pzysedl do Janice…
-… doktor? – podszepn�a Elizabeth wstaj�c i pochylaj�c si�, aby wyci�gn�� ma�� z ��eczka. Kiedy jej d�onie obj�y ma�e cia�ko przyciskaj�c do siebie i tul�c w bawe�nianym swetrze poczu�a wzruszenie jak zawsze, ju� od jakiego� czasu. Poca�owa�a delikatnie j� w czo�o nie mog�c uwierzy�, �e tak wielki skarb jest jej c�reczk�. Przysiad�a z ni� na kolanach przysuwaj�c si� do Syriusza i opatulaj�c cia�niej ma�e cia�ko swoim swetrem.
-Tak, ta… Doktor. – ma�a kosztowa�a nowego s�owa u�miechaj�c si� weso�o. Spojrzenie Elizabeth skrzy�owa�o si� ze spojrzeniem Syriusza i za�mia�a si� cicho przekrzywiaj�c g�ow� i wtulaj�c twarz w jego rami�.
-A co powiedzia� mojej ma�ej ma�peczce? – Syriusz w jednej chwili porwa� ma�� w ramiona podrzucaj�c do g�ry tylko po to, by za chwil� przycisn�� do siebie.
Dziewczynka zacz�a si� �mia�, a� jej �miech dobieg� do uzdrowicielki, kt�ra mia�a w�a�nie dy�ur i wpad�a teraz do �rodka jednocze�nie u�miechaj�c si� do dziewczynki i gromi�c spojrzeniem ich rodzic�w.
-Co pa�stwo tutaj robi�?! Sko�czy� si� ju� czas wizyt! – powiedzia�a g�o�nym szeptem spogl�daj�c na nich gro�nie.
-U�pimy tylko ma�� i zaraz p�jdziemy. – s�odki sopran wnet zamieni� si� w ostry, hardy i stalowy g�os wydaj�cy polecenia. Czarny b�ysk oczu Elizabeth sprawi�, �e uzdrowicielka cofn�a si� po�piesznie mrucz�c jeszcze co�, �e zaraz powinni wyj��. Kiedy ju� posz�a, Syriusz parskn�� �miechem.
-Lizzie, kt�rego� dnia przyprawisz kogo� o zawa� tym straszeniem.
Zmarszczy�a swoje ciemne �ukowate brwi przyjmuj�c dziewczynk� od Syriusza i k�ad�c j� sobie w ramionach, kt�re otworzy�a na kszta�t ko�yski. Poca�owa�a j� nast�pnie w czo�o szepcz�c jej, aby spr�bowa�a zasn��, po czym zwr�ci�a si� ju� do Syriusza:
-Wiem, ale nie mog� si� odzwyczai�. Z drugiej strony… Nie s�dzisz, �e to niezmiernie przydatne? – u�miechn�a si� w troch� z�o�liwy, zdawkowy i kusicielski spos�b, na co Black m�g� zareagowa� tylko jednym zachowaniem. W jednej sekundzie zamkn�� jej wargi na chwil� w poca�unku poczym odsun�� si� g�aszcz�c mamrocz�c�, o tym, �e nie chce jej si� wcale spa�, Janice.
-Musisz spa� kochanie, jutro b�dziesz troch� zdrowsza ni� dzisiaj.
Elizabeth pozosta�a przez chwil� nieruchoma, przygryzaj�c zaczerwienione wargi. Rumieniec na jej policzkach zdradza� chwil� poca�unku.
* * *
-Wszystko ok.?
Z jej policzka sp�yn�a krystaliczna �za. Pochyli� si� w jej stron� pocieraj�c d�o� o jej rami�- odsun�a si� zupe�nie odruchowo maj�c ochot� by� sama.
-Tak. – pokiwa�a g�ow� zwracaj�c si� na sekund� w jego stron�. – Chcia�abym p�j�� na cmentarz. Sama.
-Spotkamy si� w domu. – nie dotkn�� jej nawet przez chwil� wiedz�c, �e nie ma na to ochoty. Kobieta odwr�ci�a si� do niego plecami ruszaj�c w g�r� uliczki, z dala od marmurowego budynku szpitala �w. Munga.
* * * Powr�t do rzeczywisto�ci
Obudzi� j� przeci�g�y �wist powietrza. Ch�odny wiatr smagn�� w jej cia�o jak ostry pejcz podnosz�c do g�ry cienk� i przezroczyst� tunik�. Przed sob� ujrza�a ziemi�. Upad�a wprost na brukowan� uliczk�, na przedmie�ciach jakiego� miasta. Wiatr �wiszcza� z ca�ych si� d�c i targaj�c jej w�osami, a� w g�owie nie znalaz�o si� miejsce na �adn� my�l. Przytuli�a do ziemi policzek i przesuwaj�c do g�ry d�oni� zorientowa�a si�, �e p�acze. Dopiero teraz przed jej oczami stan�� Barcley i wspomnienia. Wysoka sylwetka m�czyzny o brzoskwiniowej cerze z opadaj�cymi za uszy ciemnobr�zowymi w�osami i piwnymi oczami, kt�ra pojawia�a si� w jej snach sprawi�a, �e poczu�a znajomy, upiorny �cisk w piersi. Powoli powsta�a orientuj�c si�, �e w�a�ciwie wsz�dzie wok� niej rozci�ga si� prawie pozbawiona cywilizacji przestrze� – puste drogi, zielony klomb, kt�rym poro�ni�te by�o rondo, ma�a przybud�wka jakiej� starej opuszczonej gospody, kt�re mury leg�y w gruzach i male�kie wykonane z �eliwnego ogrodzenia bramy pobliskiego cmentarza na kt�ry ruszy�a przygryzaj�c warg� i spuszczaj�c wzrok. Nawet w poszarza�ej barwie p�nego popo�udnia gr�b m�czyzny, kt�ry odmieni� jej �ycie odnalaz�a od razu – znalaz�szy si� przy kamiennym nagrobku z�o�y�a r�ce, zamkn�a oczy i odm�wi�a modlitw�. A wiatr szumi�cy w jej uszach sprawi�, �e przed jej oczami jak w kalejdoskopie zacz�y przemyka� wspomnienia.