C� przepraszam, �e nie by�o mnie tak d�ugo, ale panna Beth chyba si� na mnie pogniewa�a bo nie mia�am na TO opowiadanie W OG�LE weny opr�cz ledwie zal��k�w pomys�u. Kiedy wreszcie mnie dopad�a, d�ugi czas up�yn�� no i… To teraz przejd�my dalej:
Ok., wi�c mogli�cie si� nie pokapowa� w ostatnim rozdziale wi�c pisz� to teraz. Cz�� z �ap� jest pisana oko�o dwa lata po ucieczce Elizabeth z Hogwartu – jej dziecko ma rok i mo�e dwa miesi�ce wi�c mo�ecie sobie wyliczy�… Harry si� jeszcze nie narodzi�. Oblicza�am to wcze�niej i nie jest tak dok�adne, ale wydaje mi si�, �e Lily i James mieli dziecko w�a�nie dwa lata po uko�czeniu si�dmej klasy. Gdybym nie policzy�a dok�adnie, to nic… Ta historia nie musi by� idealnie dok�adna. Dalej jest opisane jedena�cie lat p�niej czyli jest to rok jedenastych urodzin Harry’ego i odrodzenia Voldemorta i nie jest w nim ju� nic wspomniane o tera�niejszo�ci Elizabeth, opr�cz tego, �e udaje si� na cmentarz znalaz�szy jaki� tajemniczy nagrobek ;). To te� streszczenie dla tych co nie czytali. PS: (Do Syrci): Nawet nie wiesz jak mi by�o �al, �e nie mog�am w ostatniej notce opisa� cz�ci z Syriuszem jako psem! Uwielbiam to, ale Elizabeth nie chcia�a mi pozwoli�. Mo�e jeszcze przyjdzie na to czas? Jestem pewna. Ona te� to lubi, ale jednocze�nie kocha si� ze mn� dr�czy�, dlatego te� nie mia�am weny chyba przez… ho, ho… sporo czasu… nim nie napisa�am tego, no i dr�czy si� ze mn�, abym jeszcze nie pisa�a cz�ci z psem. Nie b�jcie si� nie jestem �wirni�ta! Ka�dy kto pisze opowiadanie z jak�� wa�n� dla niego i za��my stworzon� tylko przez niego postaci� doskonale mnie zrozumie ;P. Ach, no i jeszcze : podobnie jak w poprzednim rozdziale * * * jest kontynuacj� tego samego zdarzenia, a czcionk� pogrubion� odznaczone s� fragmenty, kt�re p�niej wydarzy�y si� w �yciu Elizabeth. Jeszcze raz przepraszam za to jak d�ugo czekali�cie.
Przysz�o��
By�a cisza. Lekki mrok pokrywa� powierzchni� cmentarza szaraw� mg�� otulaj�c zgubione nagrobki, tych, kt�rych ju� nie by�o. W�r�d grob�w kroczy� wielki czarny pies o kud�atym futrze, spuszczonych po sobie uszach i ogonie. Szed� tak jakby wiedzia� dok�adnie, gdzie powinien i�� – ka�dy jego krok coraz bardziej zbli�a� go do celu, a� wreszcie przystan�� przy niewielkim, w�skim marmurowym nagrobku i zapatrzy� si� na niego po czym spu�ci� �eb. Postronny obserwator m�g�by pomy�le�, �e to zagubiony, samotny pies wyruszy� na gr�b w�a�ciciela, kto� kto jednak zna�by histori� m�czyzny przemienionego w psa, bo tym by� w istocie, m�g�by poczu� jedynie �al.
-Syriusz…
Cichy szept sprawi�, �e uni�s� do g�ry sw�j wielki kud�aty �eb. W mroku wy�oni�a si� wysoka czarnow�osa dziewczyna ubrana w ciche ciemne kolory zlewaj�ce si� z ponurym krajobrazem cmentarza. Pies ruszy� w jej stron� powolnym krokiem, ze spuszczonym �bem, a ona wyci�gn�a r�ce w jego stron� opatulaj�c go mocno swoimi ramionami.
W po�owie lipca – po ucieczce z Hogwartu
Mahoniowe meble ton�y w mroku rozja�nionego jedynie drgaj�cym ju� blaskiem dogasaj�cego ju� ognia z kominka. Mansardowe okna przys�oni�te by�y jasnymi faluj�cymi na wietrze dobiegaj�cym z uchylonych okiennic, firankami i prze�artymi na w p� przez mole zas�onami w odcieniu prawdopodobnie ciemnej �liwki, kt�rym to wydawa� si� przy tym o�wietleniu.
Na grubym kilkucentymetrowym dywanie zalega�a gruba warstwa brudu, tylko w niekt�rych miejscach, niepokoj�cych odst�pach ja�nia�y mi�dzy kurzem �wie�o wygniecione �lady st�p prowadz�ce prosto do wielkiego sk�rzanego fotela, na wp� o�wietlonego ogniem, a na w p� zakrytego w cieniu. Na jego �rodku siedzia�a niezwykle szczup�a osoba w porozci�ganych nasuni�tych na cia�o dresach. Jej ciemne jedwabiste pukle falowa�y na zimnym, zbyt zimnym jak na lipcowy wietrze, a cia�o pokryte by�o g�sia sk�rk�, pod cieniutkim bawe�nianym ubraniem.
-Elizabeth…- ochryp�emu, zm�czonemu g�osowi towarzyszy� odg�os ci�kich krok�w. W ciemno�ciach wypatrzy�a twarz m�czyzny, kt�ry stan�� w progu drzwi, co by�o niemal niemo�liwe w takim o�wietleniu – twarz blad� z kilkoma bliznami, okalon� ciemnymi postrz�pionymi w�osami.
-Czego ode mnie chcesz? Powiedzia�am wyra�nie, �e masz si� st�d wynosi�.
Westchn�� z sykiem przysiadaj�c na samej kraw�dzi krzes�a naprzeciwko niej i z hukiem odstawi� na blat do polowy pe�n� szklank�, a ona prawie natychmiast poczu�a od niego silny zapach ognistej whisky.
-Wynosisz si� rano.- powiedzia�a ch�odno.
Jej spojrzenie prze�lizgn�o si� po ubrudzonych szatach brata i beznami�tnym wyrazie jego twarzy. Na jedn� sekund� ciemne jak noc oczy zab�ysn�y niespo�yt� ciekawo�ci�, jednak ju� chwil� p�niej szybkim krokiem sz�a w stron� barku ich rodzinnej i opuszczonej rezydencji dziadk�w. B�yskawicznie otworzy�a eleganckie drzwiczki i a� sapn�a z satysfakcji dostrzegaj�c ponad stuletni� ognist�.
-Powiedz mi co ci� tak ugryz�o w dup�, braciszku… Czy�by to twoja kochana �onka? – z trzaskiem odstawi�a na st� wielk� szklan� butl�, jednym niecierpliwym ruchem r�ki przywo�uj�c dwie chrobocz�ce szklanki, do kt�rych za pomoc� magii nala�a bursztynowego p�ynu.
Zawsze we wszystkim mia�a jaki� sw�j interes. Tak i teraz jej czarne oczy zmru�y�y si� przenikliwie spogl�daj�c na brata, a odurzenie alkoholem zupe�nie wylecia�o z jej g�owy. Nala�a nast�pn� szklaneczk� poci�gaj�c z niej wr�cz skromny, ma�y �yk w�a�ciwie ledwo co zamoczywszy w trunku wargi, podczas, gdy Rabastan wla� w siebie ciurkiem drug� pe�n� szklank� i ju� nalewa� nast�pn�.
-Wszyscy na ka�dym kroku wytykacie mi wszystko… Jestem jak�� cholern� czarn� owc� tej przekl�tej rodziny, a i jeszcze teraz… - zapatrzy� si� w ciemno�� pokoju pij�c trzeci� porcj� whisky wci�� tak samo �apczywie jak pierwsz� i drug�.
Jej brwi wygi�y si� lekko, ironicznie, czarne oczy b�ysn�y szyderczo, usta wykrzywi�y si� w lekkim grymasie. Oczywista, �e trzeba pomaga� braciszkowi! Oczywista...
Pos�pny, pogardliwy u�miech ju� ca�kiem otwarcie rozbrzmia� na jej twarzy, jednak po pi�tej obfitej szklaneczce (musia�a przynie�� drug� butelk�) brat ju� tego nie dostrzega�. Postanowi�a czeka�…
-Dosta�em zadanie od Voldemorta… - powiedzia� nagle, gdy ju� chcia�a odej�� od niego znudzona parogodzinnym czekaniem. – Mam wraz z tob� zabi� Albusa Dumbledore’a.
Elizabeth zamar�a w miejscu, nie zdolna do tego by opa�� na swoje krzes�o. Sta�a tak, a krwisty rumieniec wybuch� na jej policzkach, a jej twardy wzrok, nieprzenikniony jak nigdy przewierca� zakamarki pos�pnego salonu.
* * *
Zwykle by�a blada jak �nieg. Rozchylona g��wka bia�ego tulipana, niemal niemo�liwego w swym istnieniu. Teraz niezdrowe rumie�ce, kt�re wybuch�y na jej policzkach zaniepokoi�y go. Burza jej przypominaj�cych kaszmir w�os�w by�a potargana, a w nich zanurzon� mia�a jedn� d�o�, kt�rej �okciem podpiera�a si� o kraw�d� blatu jednocze�nie drug� co chwila przystawiaj�c do ust, wype�nion� do po�owy ognistym p�ynem szklank�. Po za nimi w barze by�o cicho i pusto. Opustosza�e miejsca przy go�ych sto�ach pozbawione by�y swych sta�ych bywalc�w, korytarz prowadz�cy na pok�tn� by� cichy, zwykle tak wiecznie zapchany przez w�drowc�w i wreszcie nieobecno�� barmana skrytego na zapleczu. To wszystko tylko przypomina�o i wskazywa�o na ich s�abe i bezradne przeciwko terrorowi Voldemorta ministerstwo. I dziwne te�, �e w barze, kt�ry by� jak najbardziej ceniony przez „zwyk�ych” ludzi, barze, w kt�rym cz�sto pojawiali si� cz�onkowie zakonu feniksa i ministerstwa, na szczycie barowego sto�ka siedzi sobie najspokojniej w �wiecie �miercio�erca i usi�uje si� zala� do nieprzytomno�ci.
K�cik ust lekko mu zadrga�, gdy powolnym ruchem odsun�� z przeci�g�ym zgrzytem drewniane krzes�o, na kt�rym siedzia�, nie zwracaj�c tym w og�le jej uwagi. Ruszy� w jej stron� z oczami ciemnymi, ja�niej�cymi tylko lekkim blaskiem nadziei i cierpliwo�ci.
Jedna jej wypowied� wstrz�sn�a nim dog��bnie. Znad do po�owy wychylonej szklaneczki mo�e ju� sz�stej, ognistej whisky powiedzia�a cicho, wyra�nie zapatrzona w dal przybrudzonych �cian, jakby ca�y czas doskonale zdawa�a sobie spraw� z jego obecno�ci:
-Za jakie grzechy si� ze mn� zadajesz, Diggory?
Opar�a g�ow� od drewniany filar stoj�cy tu� przy jej sto�ku i utkwi�a zamglony wzrok w pe�en tajemniczych trunk�w p�ki.
-Jaka� dobra cecha si� w tobie odezwa�a, Lestrange? – odpowiedzia� jej pytaniem na pytanie, bior�c j� mocno swymi nieprzystosowanymi do noszenia ci�ar�w bladymi d�o�mi za pas i pod�wigaj�c do g�ry. By�a nie�le pijana, ledwo co trzyma�a si� na nogach, ale i tak pr�bowa�a si� broni�. Gdy ju� podda�a mu si� ca�kowicie z jej d�o�mi, kt�re przewiesi� sobie za szyj�, u�miechn�a si� nagle s�odko, okrutnie, pogardliwie, wy�sza od niego prawie o p� g�owy.
-Podobam ci si�, Diggory. – wyraz cichej satysfakcji i obrzydzenia pojawi� si� na jej twarzy nim ta twarz nie odp�yn�a u�piona pijacz� senno�ci�.
-By� mo�e Beth, by� mo�e… - mrukn�� jeszcze w stron� �pi�cej za pomoc� �atwego zakl�cia pomagaj�c sobie j� nie�� i teleportowa� si� wraz z ni� w miejscu. Barman na odg�os g�o�nego trzasku towarzysz�cego przy teleportowaniu nawet nie wyszed� ze swego zaplecza…
* * *
-Jasny gwint…
�argon, kt�ry wylecia� z jej ust by� cichy, brutalny, ale pe�en wykwintno�ci w nawet najgorszych s�owach – arystokratyczne rysy lekko obrz�k�y, ale arystokratyczna duma i maniera pozosta�y nienaruszone.
Rozwar�a opuchni�te powieki na milimetr opuszczaj�c je zaraz, gdy ugodzi� j� blask jasnego �wiat�a padaj�cego na ni� z zewn�trz. G�owa upiornie bola�a, tak jakby ca�y �wiat p�ka� z ka�dym jej wyrzucanym z siebie s�owem. S�abo pami�ta�a wczorajszy wiecz�r… rozmowa z bratem… chyba, chyba pi�ta szklaneczka trunku… no w ka�dym razie przesta�a je po pewnym czasie liczy�… i zaraz, zaraz… Diggory!
Poderwa�a si� z miejsca, w kt�rym le�a�a tak gwa�townie, �e wszystko w jej g�owie hukn�o okropnym b�lem. J�kn�a mimowolnie rozwieraj�c przypominaj�ce dwa czarne paciorki oczy, po czym rozejrza�a si� po pomieszczeniu. Ma�y, zadbany pok�j na poddaszu. Jaki� tapczan, biurko, skrzynia, fotel na kt�rym le�a�a… Ale gdzie by� Diggory? By�a pewna, �e jej wizyta w tym nieznanym miejscu wi��e si� z jego wczorajsz� nadopieku�czo�ci�.
-Dzie� dobry, Elizabeth! – zawo�a� nagle pojawiaj�c si� w progu pokoju niedbale oparty o framug� drzwi. Zaj�cza�a przyciskaj�c bia�e jak u trupa r�ce do twarzy.
-Ciszej, do …!
-Ciesz� si�, �e mnie mile witasz. – powiedzia� ju� ciszej, przerywaj�c jej z delikatnym u�miechem. Ten irytuj�cy facet… Ni�szy od niej, co by�o zupe�nie w jej mniemaniu nie m�skie, pozbawiony jakiejkolwiek muskulatury, z ciemnymi w�osami, kt�re przechodzi�y pasemka od s�o�ca. I te jego oczy, brzydkie, bursztynowe jak u kota. Wzdrygn�a si�. Przysiad� na ��ku naprzeciwko niej i zagapi� si� na ni� nieodgadnionym wzrokiem. – Bo widzisz, droga Elizabeth… nigdy nie jest za p�no, aby wkroczy� ze z�ej drogi na �cie�k� dobra. Albo raczej nie jest to za p�no w twoim przypadku.
Zaraz, zaraz… Zmarszczy�a czarne kocie brwi. Zdawa�o jej si�, �e ju� gdzie� s�ysza�a te s�owa, nim dolecia� do niej ich sens. Co on gada?! Przecie� ona nie ma najmniejszego zamiaru si� w �aden spos�b z nim bli�ej zapoznawa�!! Ach, zaraz. Przecie� to m�wi�a, kiedy� Mary! Wzdrygn�a si� odruchowo, wyrzucaj�c z m�zgu my�l o jedynej i najlepszej przyjaci�ce.
-Mam u�y� veritaserum, Imperio czy jakiegokolwiek zakl�cia lub eliksiru obezw�adniaj�cego twoj� ja�� czy te� zgodzisz si� z nami wsp�pracowa�?
Ona mia�aby z nim wsp�pracowa�? Parskn�a pe�nym bole�ci �miechem. Pomaca�a kiesze� szaty, i… gdzie by�a jej r�d�ka? Dostrzeg� jej trwo�liwy ruch i u�miechn�� si�. Mia� przewag�.
-W ka�dej chwili mog� wezwa� Czarnego Pana, aby po mnie przyby�! - krzykn�a na niego nie rozumiej�c jego intencji.
-Doskonale wiem, �e nie masz mrocznego znaku i… - jej kark przesz�y dreszcze. – Mi�o ci� wita� w naszym gronie, Elizabeth…
* * *
Szcz�kn�y otwierane drzwi i przed nimi roztoczy� si� li��cy wycieraczk� u ich st�p ciep�y, magiczny p�mrok. Arthur kurtuazyjnym ruchem r�ki, z nieodgadnionym u�miechem na ustach i jeszcze bardziej nieodgadnionymi oczami przepu�ci� j� przed siebie, tak�e to ona – cz�onkini �miercio�erc�w, osoba przynale��ca do szlachetnego i „wyznaj�cego” Czarnego Pana, rodu Lestrang�w postawi�a pierwszy krok w kwaterze, kt�ra jak si� domy�la�a nale�a�a do zakonu feniksa. Kr�tki u�miech �ci�� jej wargi, zaraz zamkn�y si� za Diggory’m drzwi i poczu�a jego obecno�� tu� przy sobie – s�odki zapach, szczypta mi�ty, oddech owiewaj�cy jej nagi mlecznobia�y kark, i ju� m�czyzna j� wyprzedzi� wo�aj�c nie kogo innego jak… dziewczyn� Pottera i ca�� t� ha�astr�. Elizabeth by�a nastawiona bardzo negatywnie do tego spotkania, prawd� m�wi�c nie mia�a tu zamiaru w og�le przyj��, ale brak mo�liwo�ci ucieczki, tajemniczo�� tego drobnego ch�opca, kt�r� J� �mia� porwa�, w ko�cu ugruntowa�y w jej g�owie plan. Przecie� ci idioci zamierzali dopu�ci� j� do zakonu… a wi�c, gdy wypuszcz� j� na wolno�� b�dzie mog�a powiedzie� wszystko Czarnemu Panu. W�a�nie tak.
Najbardziej jednak irytuj�c� rzecz� w tym wszystkim, rzecz�, kt�ra irytowa�a j� mimo �wietnego planu, kt�ry sobie obmy�li�a, kt�ry przysporzy�by jej awans do rangi „wy�szych” stanowiskiem �miercio�erc�w i mroczny znak, by�o to, �e nie mog�a nawet powiedzie�, �e ktokolwiek b�dzie jej szuka�. Po ucieczce z Hogwartu i ataku na gabinet Dumbledore, Rudolf obrazi� si� na ni� twierdz�c, �e za bardzo rzuca si� w oczy, Bellatriks natomiast… c� by� mo�e mog�aby liczy� na „wsparcie” z jej strony, jednak�e po tym jak zacz�a opuszcza� spotkania �miercio�erc�w, sprawa z ni� sta�a si� jasna – nie pomo�e jej, mimo tego, �e Elizabeth wcale nie chcia�a tej jej pomocy. Co do Rabastana to… jej wargi wygi�� kr�tki, jadowity u�mieszek, b�dzie zapija� si� przez nast�pne tygodnie, i nawet nie przysz�a jej do g�owy my�l, �e ona przecie� robi i robi�a dok�adnie to samo, z jakiego� niewiadomego dla niej samej powodu.
Ale ju� wszystkie jej my�li urwa�y si� wraz z nadej�ciem g�os�w – m�ski �miech, jasny sopran kobiety… i ju� po chwili w drzwiach prowadz�cych do dalszych cz�ci domu, ukaza�y si� dwie znienawidzone sylwetki. Rudow�osej kobiety o twarzy obsypanej piegami, i m�czyzny – okularnika o ciemnych rozczochranych w�osach. I kiedy Elizabeth z pogard� wyd�a wargi, nawet nie przypuszcza�a, �e najgorsze dopiero przed ni� – bowiem za plecami Pottera i tej jego szlamy, odezwa� si� nier�wny stukot, a po chwili �widruj�ce oko Szalonookiego Moody’ego spocz�o na czarnow�osej ku jej zak�opotaniu sprawiaj�c, �e obla�a si� purpur� na policzkach.
-Witam, witam… - mrukn�� z u�mieszkiem Moody.- Zaprowad� j� do mojego gabinetu, Arthurze. Bardzo dobrze si� spisa�e�.
-Ale czy tak od razu… - zaci�� si� ch�opak spogl�daj�c na m�czyzn� jako� dziwnie, jednak Elizabeth nie zaj�a temu uwagi wi�kszej ni� zaj�a my�lami o zesz�orocznym �niegu.
-Tak. Panna Elizabeth nadaje si� od razu. – uci�� starzec u�miechaj�c si� pos�pnie.
Lestrange wyrwa�a si�, kiedy Diggory delikatnie po�o�y� d�onie na jej ramionach. Spojrza�a na Moody’ego oczami zmru�onymi jak u jaszczurki, w spos�b, kt�ry ka�demu, tylko nie szalonemu starcu zmrozi�by kr�gos�up, poczym splun�a siarczy�cie pod jego stopy, co jednak w m�czy�nie wywo�a�o tylko cichy, pogardliwy �miech. Diggory poprowadzi� j�, stukaj�c r�d�k� w jej plecy, a z oddali dobieg�y j� jeszcze odg�osy przyjaznych, zwyk�ych rozm�w mi�dzy szlam�, zdrajc� krwi i szalonookim.
-Eliza… - ch�opak otworzy� przed ni� drzwi do niewielkiego prawie pustego, je�li nie licz�c jednego drewnianego krzes�a pokoju. Przysiad�a na tym krze�le sztywno, z ca�� godno�ci� na jak� by�o j� sta�, z min� pe�n� dumy, g�ow� wzniesion� jak u kr�lewskich c�r. Zapatrzona pustymi oczami w �cian�, nie dostrzeg�a jak na twarzy ch�opaka miota�y si� r�ne uczucia, jak jego pi�ci zaciska�y si� w bezsilno�ci, jak oczy odprowadza�y j� spojrzeniem. – Przepraszam.
To jedno s�owo zwr�ci�o jej uwag� na niego. Spojrza�a na niego dumnymi, pe�nymi godno�ci oczami, po czym przez jej twarz przebieg� jaki� szale�czy i szyderczy skurcz. Zaraz czeka�y j� przes�uchania, a z tym zwi�zane tortury. Pogardliwy u�miech wykrzywi� jej wargi.
-Za co? Przecie� wprowadzi�e� mnie na salony.
What are the hours of work? <a href=" http://www.abetterworkplace.com/presentations/ ">voltaren gel coupons</a> continuity of care throughout the health care delivery system, including the availability and
What are the hours of work? <a href=" http://www.abetterworkplace.com/presentations/ ">voltaren gel coupons</a> continuity of care throughout the health care delivery system, including the availability and
i'm fine good work <a href=" http://www.diversityconsulting.es/ongs/ ">diflucan buy online</a> claim lines contained within the transaction is indicated by the Transaction Count (109-A9)
i'm fine good work <a href=" http://www.diversityconsulting.es/ongs/ ">diflucan buy online</a> claim lines contained within the transaction is indicated by the Transaction Count (109-A9)