Nie powiem nic, a nic! ! Ok., co cz�ci humorystycznej, kt�r� ja r�wnie� mam wielk� ochot� napisa�, no c�… wtedy, kiedy si� pojawi mam nadziej�, �e b�dziecie wiedzieli . Nie jestem jak�� specjalistk� od pisania takich scen, no chyba, �e chodzi o braci Weasley, ale z pewno�ci� w tej notce jej nie ma. Nast�pna ju� gotowa! Ha, sama jestem zdumiona w�asnej wenie. Mam nadziej�, �e potem nie pojawi si� za p� roku dopiero. Jak na razie jest powa�nie, cho� cz�� z przysz�o�ci „Chc� mie� to dziecko” trzeba traktowa� z przymru�eniem oka. Nie we�cie tego dos�ownie, kupcie to, ale z dystansem. O co� takiego mi chodzi.
By�o jej niedobrze. Tak niedobrze jak mo�e by� cz�owiekowi, kt�ry nic nie jad� od prawie dw�ch dni. Wilgotne strumyczki �liny �cieka�y po jej wysuszonym gardle powoduj�c jedynie b�l, a nie uczucie ulgi. Nie powiedzia�a nic. Na spierzchni�tej dolnej wardze zacisn�a z�by i westchn�a cicho zapatrzona w �cian�. Nic, ale ten Moody… B�l zapiek� j� ze zdwojon� si��. Cia�o dziewczyny wygi�tej na krze�le, nagle zgi�o si� w p�. R�ce mimowolnie si�gn�y do klatki piersiowej i szyi chc�c st�umi� suchy, �a�osny szloch. Nic…
-Widzisz? Teraz jeste� taka dumna ze swoich przodk�w? Ze swojego Voldemorta? Teraz dalej chcesz mu s�u�y�? – cichy g�os, a potrafi� sprawi�, �e czu�a si� �le. M�czyzna zako�ysa� mis�, w kt�rej znajdowa�y si� setki wspomnie�, a ona mimowolnie j�kn�a. Jej twarz zosta�a w�o�ona do misy, jakby bez jej udzia�u.
Opada�a w d�ug� przestrze� bez granic i czasu, w�r�d mg�y i szaro�ci, a� nie znalaz�a si� na szarej, mugolskiej uliczce. Pocz�tkowo nie by�o w niej nic niepokoj�cego, mog�aby w�a�ciwie odetchn�� z ulg�, ale nauczona do�wiadczeniem poprzednich wspomnie� kr�ci�a g�ow� na wszystkie strony staraj�c si� wypatrze� wroga z ciemno�ci. Nag�y trzask za jej plecami, sprawi�, �e omal nie podskoczy�a. Przez uliczk� zmierza�y wysokie postacie – Bellatriks i Rudolfa. Oboje wydawali si� jakby m�odsi. Bella mia�a nastroszone na wszystkie strony czarne pukle, twarz bardziej kremow�, nieco delikatniejsz�, w Rudolfie wida� by�o teraz naprawd� posta� ich ojca – tak dumn�, przystojn� i godn�. Elizabeth mimowolnie jak duch potoczy�a si� za nimi. Kierowali si� w stron� pobliskiej uliczki, jeszcze jeden skr�t i… Ujrza�a tu� przed sob� czerwon� tablic�, a na niej skre�lone kilka s��w, w tym jedno najwa�niejsze: Sierociniec.
W stron� wysokiego budynku kierowa�o si� dwoje jedynych ludzi, do kt�rych �ywi�a szacunek i kt�rych podziwia�a, kt�rzy pomogli jej uzmys�owi� jak wa�ny jest Czarny Pan. Teraz dosta�a drgawek w niemym przeczuciu.
-My�l�, �e pobawimy si� troszk� d�u�ej ni� kaza� Czarny Pan, co kochanie?
Jej lubie�ny u�miech i kr�tki poca�unek mi�dzy nimi wystarczy�y. Wkroczyli do gmachu.
Dziesi�tki dzieci padaj�cych na posadzki w drgawkach… krew, krew wylewaj�ca si� z garde�. Ropa, cia�a wygi�te nienaturalnie, z�amania otwarte – wystaj�ca biel ko�ci.
Jak wiele musieli im zawini� rodzice tych dzieci…?
Obudzi�a si� na posadzce ochlapana gwa�townie zimnym strumieniem wody. Ca�e jej cia�o dr�a�o w ataku, blada twarz wykrzywi�a si�, usta przenikn�� j�k ze �rodka jej organizmu. Nie widzia�a pomieszczenia, ani postaci przed sob�. Miota�a si�. Zacz�a wymiotowa� i dusi� si�, gwa�towne ciep�e �zy w b�yskawicznym tempie sp�ywa�y po jej policzkach. Zn�w rz�zi�a.
-Kochanie… Beth… - cichy uspokajaj�cy ton, czyje� zbyt ciep�e d�onie sprawi�y, �e cofn�a si�, a� pod �cianki spogl�daj�c na drapie�c� okrutnym wzrokiem. Po chwili zosta�a poderwana z pod�ogi, mimo, �e wyrywa�a si� na wszystkie strony – kopa�a, gryz�a, bi�a… Na tyle na ile starczy�o jej si�. W p�mroku dostrzeg�a jasn� szczup�� twarz ch�opaka o zdecydowanym spojrzeniu miodowych oczu. Przez chwil� go nie poznawa�a, ale to by�… Diggory.
Jaki� mi�kki zbawienny plusz. Wtuli�a si� w fotel podkulaj�c pod siebie nogi. Zbawienny blask kominka szybko j� rozgrza�, jednak ju� po chwili dotar�y do niej odg�osy awantury.
-Torturowa�e� j� rozumiesz Moody! Zachowa�e� si� gorzej ni� �miercio�ercy, bo torturowa�e� j� psychicznie!! B�l fizyczny nie jest nawet w po�owie tak trudny jak psychiczny! – czyje� krzyki. Wszystko zla�o si� w jej umy�le w jedno. Tylko jeszcze… - Zabieram j� st�d.
* * *
Twarz kremowa, pe�na pieg�w. Rude w�osy, zielone oczy w kszta�cie migda��w. Przecie� to szlama… odwr�ci�a od niej g�ow�.
-Elizabeth… Przesta�. Ju� nie b�dziemy ci� w ten spos�b traktowa�. To co si� sta�o wymkn�o si� spod kontroli…
-Kr�tko powiedziane! – huk g�osu krzycz�cego m�czyzny wydawa� si� by� zbyt … m�skim, aby nale�a� do Diggory’ego.
-Arthur… Prosz� ci�. – jedno kr�tkie spojrzenie wymierzone w stron� ch�opaka, kt�rego Elizabeth widzie� nie mog�a.- Je�li zechcesz z nami wsp�pracowa�, to co robili tw�j brat i bratowa stanie si� mniej… cz�ste.
-Przesta� j� straszy�! Ty w og�le masz jakie� uczucia, Lily!? – westchni�cie.
-Sam z ni� porozmawiaj. Ja pr�buj� od trzech dni, James mnie zmienia, ale z marnym skutkiem. Ona NIC nie m�wi. NIC.
-Elizabeth… prosz� odezwij si�. Wszystko b�dzie dobrze. B�dziesz tutaj bezpieczna. Masz mnie… kochanie.
-Dobrze. – cichy szept wyrwany ze spieczonych ust dziewczyny doszed� tylko do niego, ale cho� by� niemal�e bezg�o�ny w jednej chwili sta� si� najg��bszym d�wi�kiem najsilniejszego dzwonu.
Przysz�o��
-Masz mnie, kochanie.
-Prosz� ci�, nie m�w… TAK.
Jej plecy wygi�y si� lekko pod dotykiem jego ciep�ych palc�w g�aszcz�cych jej plecy przez cienki materia� szyfonu.
-Wspomnienia?
Pokiwa�a g�ow�.
Tupot drobnych ma�ych st�pek i jej jasna twarz rozja�ni�a si� w u�miechu. W progu pokoju stan�a morze dwuletnia dziewczynka o ciemno br�zowych w�osach zwijaj�cych si� w loki, i wielkich ciemnych oczach przenikaj�cych jakim� miodowym blaskiem.
-Hej, ma�a! – z piersi kobiety wyrwa� si� �miech, kiedy podbieg�a do dziecka porywaj�c je w obj�cia i podrzucaj�c do g�ry. Dziewczynka wybuch�a �miechem, ale zaraz potem, nim zd��y�a w jakikolwiek spos�b zareagowa� na zaproszenia do zabawy przez Syriusza wyrwa�a si� z jej ramion wymykaj�c si� do pokoju. Stalowe spojrzenie ciemnych oczu w oprawie czarnych rz�s uderzy�o w m�czyzn� o piwnym spojrzeniu i ciemnej, jakby opalonej karnacji.
-Chc� mie� jeszcze jedno dziecko. - i g�os by� jak stal.
-Dobrze wiesz, �e ci nie wolno. – stara� si� uciec przed ni� wzrokiem.
-Chc� mie� jeszcze jedno dziecko, rozumiesz? Z tob�. – odwr�ci�a go gwa�townie mierz�c tym swoim czarnym, po�yskliwym spojrzeniem. Odesz�a nim zd��y� zaprotestowa�. Je�li cokolwiek postanowi�a, nie zwa�aj�c na nic, trzeba by�o si� liczy� z tym, �e tak si� stanie.
Despotycznej cz�ci jej natury nie zdo�a�o przegoni� nic.
Pochyli� ni�ej g�ow� opieraj�c czo�o o zimn� szyb�. W oczach co� go zapiek�o.
Nie chcia� jej … straci�.
Gdzie� daleko jakby, poza granicami rozleg� si� przeci�g�y dzwonek do drzwi. Trzy razy i przerwa. Zn�w dwa… Poderwa� si� ze swego miejsca, przeskakuj�c po trzy schodki na d�, przebieg� w b�yskawicznym tempie korytarz nie zwracaj�c uwagi na swoj� posta�, kt�ra odbi�a si� w lustrze naprzeciwko i szybko doskoczy� do drzwi, na pocz�tku zadaj�c podstawowe pytanie ochronne. Dopiero po tym stukn�� kilka razy r�d�k� o klamk� drzwi, a� chroni�ce dom magiczne zakl�cia pozwoli�y do �rodka wej�� dw�m osobom – �licznej kobiecie o bardzo ju� okr�g�ym brzuszku, rysuj�cym si� pod setk� zielonych tiuli rozche�stanych z powodu rozwartego p�aszcza, oraz stoj�cego przy niej wysokiego czarnow�osego okularnika.
-Cze��, stary… - szybko u�cisn�li si� za ramiona, gdy ju� cmokn�� w policzek Lily, kt�ra zdejmuj�c p�aszcz i buciki, w szybkim tempie jak na sw�j obecny stan wdar�a si� do �rodka.
�apa ju� nie rzuci� zdumionego spojrzenia Jamesowi, bowiem przyzwyczai� si� do zwyk�ego niepokoju Lilki, gdy chodzi�o o Elizabeth. Kilka miesi�cy temu by�o to dla niego szokiem, teraz pozosta�o zaledwie niemi�� rutyn�.
-Wszystko ok.? – rzuci� Potter �ci�gaj�c z siebie p�aszcz i k�ad�c go na stert� innych rzeczy. Ruszyli do kuchni, gdzie Black szcz�kn�� drzwiami lod�wki wyjmuj�c dwie butelki kremowego piwa i zaraz zatrzeszcza� otwieraj�c je i wlewaj�c do uprzednio wyci�gni�tych z szafki kufli. Rogacz usiad� na drewnianym krze�le i spojrza� na przyjaciela marszcz�c z niepokojem brwi, ale Syriusz si� nie odezwa�, dopiero, gdy postawi� przed przyjacielem kufel, oraz napi� si� �yk ze swojego, westchn�� ci�ko i opar� si� o blat naprzeciwko krzes�a, na kt�rym siedzia� James.
-Elizabeth. – mrukn�� tylko pij�c kolejny �yk.
-To ju� wiem. – rozbawienie czarnow�osego, sprawi�o, �e nawet cicho parskn�� patrz�c na zakochanego kumpla. Zawsze chodzi�o o Eliz�, cokolwiek by nie by�o. Ale on ju� zd��y� si� do tego przyzwyczai�.
-Ona chce mie� dziecko. – powiedzia� suchym, nie nale��cym do niego g�osem i zapatrzy� si� w przestrze� za oknem nic nie widz�cym wzrokiem.
-Ale przecie�… grozi jej to �mierci�, czy nie tak?
Czyste fakty przenikaj�ce z wypowiedzi Rogacza, doda�y Syriuszowi si�. Pokiwa� g�ow�, bo przez chwil� nie by� w stanie m�wi�. Wsp�czuj�cy wzrok Jamesa wr�cz k�u�.
-Jak ja jej to mam wyt�umaczy�? Pr�bowa�em na setki sposob�w. Ona si� W OG�LE sob� nie przejmuje. Czy ona chce umrze�? – odstawi� kufel nerwowo przecieraj�c sw� czaszk� d�ugimi palcami.
-Wiesz… raczej nie chce umrze�. To do�� uczuciowa osoba. – uczuciowa osoba. Dzi� by�o to przyj�te, ale jeszcze dwa lata temu takie stwierdzenie wywo�a�oby w nich salwy �miechu. – Najpierw my�li o innych, a potem o sobie. Wiesz co wydaje mi si�, �e ona po prostu obwinia si� o to, �e jest tylko Janice. I o to, �e gdy ona sama umrze, ty p�niej b�dziesz sam, rozumiesz?
-Jak sam…!! – g�os mu si� trz�s�. – Nie pozwol� jej umrze�, rozumiesz? – mimowolnie wybuch�. – Przepraszam, to wszystko wytr�ca mnie z r�wnowagi. Ale mamy przecie� Janice…
James tylko wzruszy� ramionami. Zrozumie� kobiety…
Te dwie kobiety w�a�nie siedzia�y w ma�ym pokoiku nale��cym do Jan (skr�t od imienia Janice), a jedna z nich – czarnow�osa, niezwykle szczup�a, pe�na wewn�trznej godno�ci, bawi�c si� z ma�� dziewczynk� nawet nie zdawa�a sobie sprawy, �e jest tematem rozmowy siedz�cych w kuchni m�czyzn.
-Kiedy� ci tak zazdro�ci�am Janice… - westchn�a Lily z fotela, na kt�ry przezornie z powodu jej ci��y, wepchn�a j� Elizabeth. Rudow�osa wyci�gn�a teraz r�ce do dwulatki i u�cisn�a ma�� przytulaj�c do jej twarzy sw�j policzek. Dziewczynka wyrwa�a si� po sekundzie, na chwil� zakr�ci�a si� przy matce, po czym ruszy�a schodkami do kuchni, odprowadzona tylko lekkim, ale dosadnym g�osem Elizy:
-Syriusz, ma�a do ciebie idzie!
Nie min�a sekunda jak s�ysza�a jego �miech, gdy znosi� ma�� ze schod�w podrzucaj�c jak si� domy�li�a w powietrzu, bo tylko to wywo�ywa�o w niej tak gwa�towne ataki �miechu.
-Przecie� za kilka miesi�cy b�dziesz mia�a w�asne. – Eliza u�miechn�a si� do rudow�osej z pod�ogi, ciep�o, z b�yskiem jednak zrozumienia w oczach. Wspar�a si� lekko na szafkach, po czym usiad�a na fotelu naprzeciwko przyjaci�ki.- Wiadomo ju� czy dziewczynka czy ch�opiec?
Lily u�miechn�a si� przekornie, po czym pokr�ci�a g�ow� jak ma�a dziewczynka.
-Chcemy �eby to by�a niespodzianka.
-Te� bym chcia�a mie� tak� niespodziank�. – wyrwa�o si� nieoczekiwanie z piersi czarnow�osej i zaraz jej policzki obla� krwisty rumieniec, gdy tylko poczu�a na sobie spojrzenie zielonych oczu.
-Ty … �artujesz sobie? – zapyta�a cicho Lily spogl�daj�c na ni� z niepokojem.
-Nie. Chcia�abym mie� dziecko. – uci�a kr�tko, z ju� blad� twarz� zapatrzona w przestrze� za oknem.
-Ale … przecie�… - kobieta pogubi�a si� w s�owach. – Co na to Syriusz?
-Nie zgadza si�. – kolejno kr�tkie zdanie. – A ja naprawd�, naprawd� MUSZ� mie� z nim dziecko. Musz�. – powt�rzy�a nerwowo zaciskaj�c koniuszki palc�w na skroniach. – Nie wiem co si� stanie, Lily. Wiem, �e jest wojna, wiem, �e jestem do�� niebezpieczna dla Voldemorta i dlatego chce, abym jak najszybciej znikn�a z tego �wiata. I wiem, �e kocham Syriusza. Co on zrobi jak mnie nie b�dzie? Ma tylko Janice. To dziecko… to dziecko zape�ni�oby pustk� po mnie. – jej g�os sta� si� ja�niejszy, wypadaj�cy z tonacji. Nawet nie zorientowa�a si� kiedy Lily znalaz�a si� przy niej ocieraj�c strumienie jej gor�cych, szybko lej�cych si� �ez skrawkiem swojego swetra.
-Musisz z nim powa�nie porozmawia�. Wyt�umaczy� mu z jakiego powodu, bo znaj�c ciebie nie powiedzia�a� mu dlaczego. Nie mo�esz mie� ju� wi�cej dzieci, rozumiesz? Nie chc� aby� umar�a. Masz by� matk� chrzestn� tego dziecka, s�yszysz? – d�o� czarnow�osej, kierowana d�oni� przyjaci�ki dotkn�a wypuk�o�ci brzucha. Spowodowa�o to tylko, �e twarz dziewczyny pokry�a si� jeszcze wi�ksz� ilo�ci� �ez.
-Dobrze… dobrze… - szepta�a.
It's very straightforward to find out any matter on net as compared to textbooks, as I found this piece of writing at this web site.
Discount Ugg Boots http://www.beecell.com/corp/news/
I truly appreciate wow gold that method is suitable for education, heading out or simply just getting residential. presently there certainly was not an inappropriate option to produce such miniature wow gold plus i really adore these folks
Hmm it looks like your blog ate my first comment (it was eeelxmtry long) so I guess I'll just sum it up what I submitted and say, I'm thoroughly enjoying your blog. I too am an aspiring blog writer but I'm still new to the whole thing. Do you have any tips for inexperienced blog writers? I'd really appreciate it. http://krhuivtwkb.comowkhittlipunbu
Appreciating the time and energy you put into your wseibte and in depth information you provide. It's nice to come across a blog every once in a while that isn't the same unwanted rehashed information. Wonderful read! I've bookmarked your site and I'm including your RSS feeds to my Google account. http://ptumkduez.comxruljfbbjpzxnnddvlj