Pamiętnikiem opiekuje się Selena Do 29 maja 2009r pamiętnikiem opiekowała się Tibby Do 8.10.2007r. pamiętnikiem opiekowała się Maxyria Flemence Kącik Hermiony
23 lipca
Obudziłam się z przeświadczeniem, że wszystko, co wczoraj się zdarzyło było niezwykłym snem. No bo dajcie spokój! Czary? Magia? Różdżki? To było bez sensu. Niestety moi rodzice mieli ten sam sen co ja. Muszę więc uwierzyć, że to wszystko, co wczoraj usłyszałam to prawda. Z jednej strony ogromnie się cieszę, że pojadę do tej Szkoły dla uzdolnionych magicznie, ale z drugiej… Czuję się trochę jak dziwoląg. Dziwoląg, który potrafi czarować. W mojej normalnej szkole, do której chodziłam do tej pory byłam zwyczajną kujonką i lizuską. Rozumie się samo przez się, że nie miałam żadnych bliskich przyjaciół. Nawet ci z kółka biologicznego unikali mnie jak ognia. To było przykre, ale nigdy nie zrezygnowałam ze swojej „kujonowatości”. W końcu od nauki zależało całe moje życie. Nie mogłam przestać się dobrze uczyć, tylko dlatego, że zdobyłabym dzięki temu paru znajomych, którzy i tak zostawili by mnie na lodzie przy pierwszej lepszej okazji. Pewnie w nowej szkole też nie będę miała za wielu przyjaciół, ale wolę posiąść umiejętności magii, niż tarzać się w Kremowym Piwie na jakichś czarodziejskich przyjęciach. Nie jestem duszą towarzystwa. Od zawsze byłam samotniczką, kujonką, molem książkowym. Cóż, ludzie są różni. Mam nadzieję, że w Szkole Magii i Czarodziejstwa uczniowie okażą się bardziej tolerancyjni niż ci, z którymi zetknęłam się dotychczas. Mama właśnie woła mnie na obiad. Zaraz po nim zjawi się tu mój nowy dyrektor i razem wybierzemy się na ulicę Pokątną. Ciekawe czym różni się od innych znanych mi mugolskich ulic?
*
To było niesamowite przeżycie! Nigdy nie widziałam jeszcze czegoś tak niezwykłego! Mój zmysł mnie nie zawiódł- ulica Pokątna różniła się od znanych mi ulic. I to bardzo! Po pierwsze: na tą „ulicę” wchodzi się przez pub o dość niezwykłej nazwie- „Dziurawy Kocioł”. Za barem stoi gruby, garbaty barman (z tego, co się orientuję ma na imię Tom), a przy stolikach mnóstwo czarownic i czarodziejów! Z tego jak tłum ludzi rzucił się na Dumbledore’ a zasypując go pytaniami, chwaląc jego decyzje i oskarżając o różne czyny wywnioskowałam, że to chyba jeden z najbardziej znanych czarodziejów w świecie magii. To miło, że akurat z nim zwiedzałam to miejsce. Czułam się naprawdę bardzo, bardzo ważna. Mimo tego, że wszyscy zdają się szanować dyrektora, ja nadal uważam go za lekkiego dziwaka (ale nigdy w życiu się do tego nie przyznam!). Wracając do tematu: aby dostać się na Pokątną należy stuknąć parę razy w mur czarodziejską różdżką. Kiedy nagle w murze zaczął się tworzyć wielki otwór myślałam, że moja szczęka dotknie podłogi. Jeszcze nigdy w życiu nie widziałam czegoś równie dziwnego. Ale jak widać za pomocą różdżki można zrobić wiele rzeczy. Kiedy przeszłam przez otwór w murze zobaczyłam coś czego zupełnie się nie spodziewałam. Na pozór zwyczajna ulica tętniła życiem! Ludzie (zazwyczaj ubrani w długie czarne płaszcze- szaty czarodziejów- i z kapeluszami na głowach) kupowali, śmiali się, rozmawiali, kłócili. Usłyszałam nawet, że jakaś kobieta mamrocze do siebie, że jej zdaniem siedemnaście sykli za smoczą wątrobę to zdecydowanie za dużo. Na początku wzięłam ją za skończoną wariatkę, no bo kto normalny narzeka na smoczą wątrobę! Przecież smoki nawet nie istnieją! Ale pomyliłam się. Mugole nie wiedzą wielu rzeczy o prawdziwym świecie. Żyją jakby w świecie iluzji wytworzonym przez czarodziejów. Ja do tego czasu też tak żyłam, a teraz proszę! Co zrobiło na mnie największe wrażenie? Oto lista:
1)Chyba najbardziej zaskoczył mnie bank Gringotta. To bardzo wysoki, śnieżnobiały budynek. Na drzwiach miał napisany ostrzegawczy wierszyk dla złodziei, którzy chcieliby okraść bank. Dokładnie go już nie pamiętam. Było tam coś o marnym losie złodziei i tym, że zamiast złota, obrócą się w proch. Jakoś tak. Ale nie to było w tym budynku najdziwniejsze, ponieważ nie obsługiwali go ludzie, ale… GOBLINY. Po raz kolejny dzisiejszego dnia szczęka opadła mi do samej ziemi. Gobliny są paskudne- tyle wiem. I są podobno bardzo inteligentne (powiedział mi to Dumbledore). Mają śniadą, chytrą twarz, spiczastą bródkę i bardzo długie palce. Odrażające!
2)Sklep Ollivandera z różdżkami jest prawie tak samo niezwykły jak czarodziejski bank. Wprawdzie Ollivander nie jest goblinem, ale w tym sklepie aż czuć magię. To średniej wielkości pomieszczenie, gdzie wszędzie zostały umieszczone pułki z podłużnymi pakunkami. W nich znajdują się różdżki. Sklepikarz jest dość dziwną osobą. Twierdzi on, że to nie czarodziej wybiera różdżkę, ale różdżka czarodzieja. Nigdy nie słyszałam jeszcze tak dziwnego stwierdzenia! To tak jakby różdżka miała mózg- myślała i żyła. Bzura. Chociaż teraz nic nie powinno mnie już zaskoczyć. Wybrałam swoją różdżkę dość szybko. Wcześniej wypróbowałam chyba z dziesięć innych, ale tylko jedna sprawiła, że poczułam na karku gęsią skórkę. Jest podobno giętka, 12 1/4 cala, drewno różane, pióro Feniksa. Idealna do rzucania zaklęć! Już nie mogę się doczekać, aby jej użyć.
3)Centrum Handlowe Eeylopa. Jest to zwyczajne szare, brudne pomieszczenie. Długie, sięgające podłogi zasłony nie wpuszczają do niego za dużo światła, na klatkach jest pełno kurzu. Napisałam klatkach. Właśnie one czynią ten sklep, jednym z najdziwniejszych, najciekawszych i najfajniejszych centrów jakie kiedykolwiek widziałam. Dlaczego? Bo nie są to zwyczajne klatki. To znaczy klatki, owszem, są zwyczajne, ale nie ich zawartość. A w środku nich znajdują się… sowy. Milion nocnych łowców wlepiających w ciebie swe czerwone ślepia, jakby chciały zapytać, który z nich najbardziej ci się podoba. Nigdy jeszcze nie widziałam sów. Mugole twierdzą uparcie, że te ptaki są na wymarciu, dotychczas sama tak myślałam, a teraz! Wchodzę do pierwszego lepszego sklepu na czarodziejskiej ulicy i proszę! Serki sów na zawołanie, setki gatunków, setki kolorów upierzenia. Bardzo chciałabym mieć sowę śnieżną. Jest taka majestatyczna, jakby królowa, która tylko czeka aż ją obsłużą. Ma przepiękne białe upierzenie i cudowne ślepia. Ale wszystko to, co jest mi potrzebne do Hogwartu (kociołek do przyrządzania eliksirów, magiczne podręczniki, składniki do wywarów) funduje mi Szkoła, ponieważ mnie na to wszystko nie stać. Dumbledore uprzedził mnie, że chociaż bardzo chciałby kupić mi jakiś prezent, nie może. Oczywiście, nie sprzeczałam się z nim. Ale jak fajnie byłoby mieć takiego puchacza (one podobno w czarodziejskim świecie zastępują listonoszy!!!).
4)Apteka. Niby nic zwyczajnego, a jednak. Bo czy w normalnej aptece można znaleźć rogi jednorożca, wątrobę smoka albo oczy żuków? Nie sądzę! Jedynym minusem tego niezwykłego miejsca jest okropny, okropny, okropny smród! Weszłam i od razu wyszłam. I postaram się jak najmniej tam przebywać.
5)Księgarnia. Milion książek o gotowaniu („Magiczne potrawy przyrządzane w kociołkach ze złota”), sprzątaniu („Jak posprzątać dom z różdżką w ręku”), finansach („Galeony, galeony, galeony”). Jak również bajki i opowiadania („Legendy i Mity o Czarodziejach”). Nigdy nie widziałam jeszcze tylu niezwykłych książek.
To wszystko było niesamowite! Te magiczne miejsca, widoki, ludzie! Nadal nie mogę uwierzyć, że jestem czarodziejką. Osobą tak niezwykłą. Ciągle wydaję mi się, że to tylko sen. Piękny sen. Na szczęście Dumbledore opowiedział mi tyle faktów związanych ze szkołą, że aż ciężko nie wierzyć w jego słowa. A jednak… Gdybym nie zobaczyła tego wszystkiego na własne oczy, myślałabym, że to jakiś głupi żart, zrobiony przez moich „kolegów” z klasy. Ale wszystko to widziałam, dotykałam, czułam. Na szczęście to prawda. Niezwykła, niesamowita, ale cudowna prawda.
Mam nadzieję, że notka się podobała. Pozdrawiam czytelników i zapraszam do Neville' a.