Artykuł, który przysłała mi Patim. Jest nie znanego mi źródła. Gdy dowiem się, jakie ono jest, zamieszczę je.
Powieści Joan Rowling nie tylko nie przygotowują do lektury ambitniejszej, ale nawet nie odciągają od komputera - przestrzega Przemysław Czapliński
Książki Rowling to rzemiosło wysokiej klasy. Pisarka świetnie konstruuje postaci, po mistrzowsku dozując wiedzę o nich, doskonale prowadzi kilka wątków jednocześnie, w odpowiednim
momencie je zaplatając i wzbogacając. Zawsze trzyma jakąś tajemnicę w zanadrzu, wciągając nas w grę pozorów i rozwiązań - jednym słowem konstrukcja jej powieści jest (na poziomie
czytadła) bezbłędna. A najważniejszą zaletą cyklu jest pobudzanie wyobraźni poprzez umiejętne dawkowanie wiedzy, zawieszanie opisu bądź akcji, dlatego kolejne historie o Harrym czyta się jednym tchem, mając żal do książki, że dobiegła
końca. Autorka wie, jak pobudzić intelekt, jak się odwołać do gustów i jak ożywić serca. Jest panią myśli i uczuć swego czytelnika. I właśnie o te uczucia sprawa się rozbija.
Bardzo chciałbym, aby po lekturze "Harry'ego" 40 mln czytelników zachowało w sercach to, co najważniejsze - że najsilniejszą tarczą chroniącą człowieka przed złem jest miłość, że prawdziwym sprawdzianem przyjaźni jest wierność, że szlachetność może od nas wymagać, byśmy zasłonili wroga, że zło żywi się naszym strachem, że największym szczęściem dzieciństwa nie są cudowne przygody, lecz radość z codziennego przebywania
wśród ludzi, którzy na naszą miłość odpowiadają miłością. To wszystko znajduje się w przesłaniu książek Joan Rowling i na wszystkie te apele nasze serca reagują poprawnie. Obawiam się
jednak, że chcąc wywołać ów rezonans - tak wyrazisty i tak silny, tak jednoznacznie szlachetny i tak niepodważalny - autorka wyposażyła zło w cechy niezwykłe.
Mówiąc językiem autorki i jej książek, pełniejszym wcieleniem zła jest mugolstwo, a mugolami jesteśmy wszyscy. Niezorientowanym - jeśli tacy jeszcze istnieją - wyjaśniam:
mugole to pozornie ludzie pozbawieni mocy czarodziejskich. Pozornie, gdyż tak naprawdę mugolstwo nie jest po prostu brakiem zdolności magicznych, lecz zbiorem cech charakteru,
takich jak: zarozumiałość, egoizm, tchórzostwo, uczuciowa martwota. Jeśli w ten sposób opiszemy mugola - jako istotę niezdolną do miłości, zrywającą porozumienie z drugim człowiekiem i walczącą nieuczciwie - wówczas okaże się, że mugole są nie tylko wśród mugoli, czyli zwykłych ludzi, lecz i wśród czarodziejów. Kto przeczytał dowolny tom "Harry'ego Pottera", ten wie, że w
Hogarcie aż się od nich roi; mugolem jest zapiekły w swej nienawiści nauczyciel od eliksirów Severus Snape, próżny i tchórzliwy nauczyciel obrony przed czarną magią Gilderoy
Lockhart, podły wróg Harry'ego Draco Malfoy i jego kompani, a także towarzyszące im chichotliwe dziewczątka, woźny szkoły czarodziejów, Rada Szkoły i tak dalej, i tak dalej. Mugolstwo jest powszechne i stopniowalne.
Wydaje mi się zatem, że pomysł Joan Rowling opiera się na przeniesieniu mugolstwa w świat czarodziejów, na ukazaniu, że niezwykły, cudowny, baśniowy obszar magii jest tak samo jak nasz zarażony i zagrożony zwykłością. O ile jednak każda powieść Joan Rowling kończy się efektownym i zwycięskim pojedynkiem z Czarną Magią, o tyle sposobu na zło codzienne nie ma. Nie ma go w ogóle - i to jest największy zarzut, jaki ośmielam się postawić powieściom, które święcą triumfy popularności.
Niebywały sukces "Harry'ego Pottera" wydaje mi się ściśle związany właśnie z obrazem owej bezradności wobec zła codziennego. Wady ustrojowe świata czarodziejów nie zostaną usunięte. Oczywiście, niewinny człowiek wyjdzie z więzienia, ale nikt nie zatroszczy się o przywrócenie mu utraconej czci; oczywiście, urząd unieważni swoją decyzję, ale zrobi to chyłkiem i nieoficjalnie; oczywiście, szkoła pozbędzie się
złego nauczyciela, ale na jego miejsce zatrudni równie nieodpowiednią osobę.
Proszę mnie jednak nie przekonywać, że tak jest w życiu. Być może. Ważne, że czytelnik znajduje w tych książkach uzasadnienie dla wycofania się z życia. "Harry Potter" przekonuje bowiem, że po normalnym życiu nie można niczego oczekiwać: ani atrakcyjności (przygody to domena świata magii), ani sprawiedliwości, ani uczciwości, ani nawet
pragmatyczności. W "Harrym" wielkie dobro zwycięża we wspaniałym stylu, nadludzkim wysiłkiem pokonując włochatego pająka, bestię czy mrocznego księcia podziemi Voldemorta, natomiast małe dobro - odwaga codzienna, mądrość, przyzwoitość, gotowość przyznania komuś racji - ponosi tu permanentną i dotkliwą klęskę w starciu z normalnością. W ten niezmienny świat musi więc raz na jakiś czas wkraczać Czysty Harry, prawy chłopiec, który dzięki niezwykłym zdolnościom potrafi pokonać Wielkie Zło. Po takiej lekturze z czym wróci czytelnik "Pottera" do normalnego życia? Z przekonaniem, że nie jest mugolem ten, kto wierzy w magię, czyta książki i czeka na
moment Decydującego Starcia z Włochatym Pająkiem, odkładając na tę chwilę wszystkie żywotne siły swego ducha. Czytelnik taki powróci też do normalnego życia z przeświadczeniem, że nie ma
sensu zmagać się ze złem banalnym i przyziemnym - tym, które tkwi w nas, objawia się pod postacią moralnego i intelektualnego lenistwa, wymaga zaś tak nieatrakcyjnych reakcji, jak: uczciwość, przyzwoitość, wysłuchanie drugiego człowieka i próba zrozumienia jego racji, obowiązek przyznania się do popełnionych win i gotowość naprawienia krzywd. Nie mówiąc już o odrabianiu lekcji. Wielokrotnie wyrażano entuzjazm z powodu ogromnych nakładów "Harry'ego Pottera" - miliony egzemplarzy oznaczają przecież miliony dzieci pochylonych nad książką, a nie wgapionych w telewizor czy ekran komputera. Co więcej, mówi się przy tej okazji, że książki angielskiej pisarki przygotowują przyszłych czytelników, którzy przechodzą stopniowo od lektur dziecięcych do ciężkich Norwidów, Joyce'ów i Proustów. Niesprawiedliwością byłoby dowodzenie, że sukces Joan Rowling jest produktem współczesnego rynku kultury masowej, która potrzebuje olśniewających karier, pisarzy przybywających znikąd, nakładów rosnących na zamówienie realnego czytelnika.
Może przesadne byłoby też przekonywanie, że kultura masowa wykorzystuje tego rodzaju książki jako wielostronne alibi. Najpierw przeciętnym powieściom dopisuje się rozmaite metafizyki, głębie i wieloaspektowe interpretacje, by tak
spreparowane czytadło podsunąć pod nos rozmaitym
niedowiarkom: "A widzicie! A jednak czytają". "A widzicie! Dajemy naszym czytelnikom nie tylko bzdurę, kicz i humbug, lecz także wielką literaturę!".
Moją wątpliwość budzi co innego - traktowanie "Harry'ego
Pottera" jako pasa transmisyjnego, który przewiezie czytelników dziecięcych (i zdziecinniałych) do następnej komnaty w uniwersalnej bibliotece, komnaty książek dorosłych i trudnych. Obawiam się bowiem, że powieści Joan Rowling nie tylko nie przygotowują do lektury ambitniejszej, ale nawet nie odciągają
od komputera. To, co oferuje Joan Rowling, jest w gruncie rzeczy harlequinem dla dzieci, czyli typową książką frustracyjną, taką, która rustracje podtrzymuje, a zaraz potem je leczy.
Autorka mówi, że dorosłość, codzienność, zwykłość, życie społeczne, instytucje, kształcenie, że wszystko to jest skażone
mugolstwem - niezmiennym i nieusuwalnym. Nie można go zreformować ani zlikwidować - można natomiast jednorazowo pokonać w cudownym pojedynku "jeden na jeden". Po wygranej wszystko jednak wraca do normy, czyli do mugolstwa. Harry
Potter zaszywa się na czas wakacji w swoim pokoju, a nasze dzieci zasiadają przed komputerami, aby nie stykać się z nami. Nie dlatego, że jesteśmy mugolami, choć oczywiście jesteśmy, lecz dlatego, że one też nimi są. Po lekturze książek Joan Rowling są nimi jeszcze bardziej niż przedtem, ponieważ powieści te nie pomagają im w żaden sposób radzić sobie z
bagażem własnego i cudzego mugolstwa. Dlatego będą siedziały przed komputerami aż do momentu, gdy ukaże się kolejny tom przygód "Harry'ego Pottera".