Notka chyba troszkę dłuższa od poprzednich. Mam nadzieję że się spodoba. Jest już północ (ja jakoś zawsze mam wenę nocą), więc błędy jak zawsze przewidziane. Zdaję się na Worda.
Życzę przyjemnego czytania!
------------------------------------------------
28 październik.
Kilka kolejnych październikowych dni minęło nam dosyć spokojnie. Oczywiście tylko jeśli chodzi o nas, Huncwotów. Nie wiem jak to odbierają inni uczniowie.
* * *
Leżałem na kanapie w pokoju wspólnym, brzuchem do góry, z rękami założonymi za głowę. Oczy miałem zamknięte, jednak co chwilę z zamyślenia wyrywał mnie głośny wybuch śmiechu lub odgłos zatrzaskiwanych drzwi. Wtedy otwierałem oczy, które pokazywały mi ponury sufit pomalowany szkarłatną farbą. W niektórych miejscach odpadała, tworząc nieciekawe szare plamy. Gdzieniegdzie można było dopatrzeć się malowideł i podpisów dzieciaków. Środkową część sufitu zdobiły dwie ciemne smugi, które „przypadkowo” zrobił Peter dwa lata temu…
Kolejny wybuch śmiechu.
-James, co ty? O suficie myślisz?- skarciłem się w duchu.
Przekręciłem głowę tak, żeby mieć w zasięgu wzroku chłopaków.
-No mówię ci! Ten do mnie „Brawo panie Black, świetnie się pan dzisiaj przygotował, powinniście brać z niego przykład!”. Haha, niech skonam! A ja nawet nie naplułem na okładkę tej durnej „Przygody z wilami”.
Nie trzeba było się długo zastanawiać, czemu Syriusz wie dużo o wilach…
-A co u tej TWOJEJ wili, hm?- zapytałem.
-Eee, dałem sobie spokój. Co ja się będę na siłę narzucał. Tyle jest panien dookoła.- skończywszy tę oto rozwiniętą wypowiedź Łapa wepchnął sobie do ust marcepanowego znikacza*.
-Wiesz, w zasadzie jeśli kochasz, to powinieneś walczyć- powiedział cicho Remus.
-Kochasz! Haha a to dobre!- Łapa wepchnął do ust kolejnego znikacza, tym razem czekoladowego.
Remus westchnął tylko i wrócił do lektury („Dzisiejsze czasy: wilkołaki i tolerancja”). Syriusza na dobre pochłonęły różno-smakowe znikacze. Tak więc, nie mając nic do roboty, znów zamknąłem oczy i poddałem się dobrowolnie lawinie myśli…
-Ekhm, ekhm.
…która porwała mój umysł w nieznane odmęty fantazji…
-Ekhm, EKHM!
-Co jest kurde…?- otworzyłem oczy.
Koło mnie stała dziewczyna trzynasto-, może czternastoletnia.
-Słucham ciebie?- wyszczerzyłem zęby, ale nie miałem ochoty podnosić się z wygodnej i ciepłej kanapy.
-Chciałabym… to znaczy… możemy pogadać?- wyglądała na zmieszaną.
Skinąłem głową na znak żeby mówiła.
Dziewczyna rozejrzała się niepewnie, po czym kucnęła na dywanie, bardzo blisko mojej głowy.
-Nazywam się Dianne Hall. Ja i moje koleżanki założyłyśmy pewien…ee…
-Klub?- powiedziałem to, zanim zdołałem ugryźć się w język.
-Tak, właśnie. Klub. A właściwie fanklub.
-Czyj?- starałem się okazywać uprzejme zainteresowanie.
-No… klub fanów quidditcha. A właściwie fanek… Tak, fanek naszej drużyny. No i chciałabym się zapytać, czy… może miałbyś chęć przyjść na jedno z naszych spotkań i opowiedzieć nam trochę o sobie…- zarumieniła się- i oczywiście o quidditchu!- dodała szybko.
Nie mogłem powstrzymać się od uśmiechu. Wiedziałem, że prędzej czy później to się stanie. Nie miałem ochoty iść na to spotkanie, ale czy miałbym je zawieść?
-Jasne. Kiedy i gdzie?
Dianne szybko odzyskała pewność siebie.
-W sobotę, na wybrzeżu. Około 16. Pasuje?
-Zawsze i wszędzie. A powiedz mi… jak się nazywa ten wasz klub?
Zamarła.
-Nasz klub?…ee… OFCJP**…
-Ooo, ciekawe. A co to oznacza?
-Ten, no… Powiem ci na spotkaniu. Pa!
Wstała i szybko pobiegła do swoich koleżanek, które zaczęły chichotać. Nie miałem ochoty być obiektem ich spojżeń i plotek. Wstałem i skierowałem się do dormitorium.
-Potter! Co ty robisz?
Ktoś uderzył mnie lekko w ramię. Podniosłem głowe.
-O Li… Evans. Co słychać?
-Było w porządku, dopóki nie spotkałam ciebie na swojej drodze.
Normalnie takie słowa mocno by mnie zdołowały. Gdyby nie to, że się uśmiechnęła…
-A co ty robiłaś w męskim dormitorium?- też się uśmiechnąłem (postanowiłem zrezygnować z nonszalanckiego opierania się o ścianę itp.).
-Męskim? Dobrze się czujesz?
Rozejrzałem się. Faktycznie! Przypadkowo wszedłbym do klatki schodowej w części wierzy należącej do dziewczyn.
-Mój błąd- przesunąłem się, żeby mogła swobodnie przejść.
-Wariat z ciebie, wiesz?
-Taaak, już mi to mówiono- wyszczerzyłem zęby.
-Ta. No to, do zobaczenia James.
Nie zdążyłem odpowiedzieć, bo Lily skierowała się szybkim krokiem w stronę półki z książkami.
Wbiegłem szybko po schodach, wpadłem do dormitorium i rzuciłem się na swoje łóżko.
Powiedziała "James". Nie po nazwisku, jak zawsze. Powiedziała "JAMES"! Serce łomotało mi tak, jakbym właśnie przebiegł milę. Co się ze mną dzieje?
Nie mogłem zasnąć. Przekręcałem się z boku na bok.
Moi współlokatorzy jeszcze nie wrócili. Wstałem i podszedłem do okna. Patrzyłem na jezioro i odbijający się w nim srebrzysty księżyc. Tak piękny, i zarazem tak znienawidzony. Przynoszący cierpienie przyjacielowi…
-James…?- usłyszałem za sobą damski głos.
Serce załomotało. Odwróciłem się tak szybko, że aż zabolała mnie szyja…
----------------------------------------------
*Znikacz - zwierzątko (można by rzec, że ptaszek) używane dawniej przez graczy quidditcha. Jego zastępcą jest złoty znicz („Quidditch przez wieki”).
**Dla tych co jeszcze nie wiedzą - Oficjalny Fanklub Cudownego Jamesa Pottera (w oryginale: Official Fun Club of James Potter).