Nowa ksiega Huncwot�w! Księgę prowadzą Huncwoci Syrcia Do 01`12`2008 Księgę prowadziły Milaj i Marcy
Do 20 lipca 2008 roku Księgę prowadzili Huncwoci:
Lilly Sharlott - James Potter
Karolla - Peter Pettigrew
Melisha - Syriusz Black
The Halfblood Princess - Remus Lupin
Mo�e kto� twierdzi�, �e Remus przesadza, czy co�. Wasze zdanie - ja pisz� to, jak zachowywa�am si� ja w ich wieku. Wzoruj� ich na sobie. ^ ^
Mam nadziej�, �e d�ugo�� notki jest zadowalaj�ca
Upa�. Jak on nienawidzi� upa�u.
Le�a� na swoim ��ku, na brzuchu. Mia� na sobie jedynie granatowe, lu�ne spodenki do kolan. Rozp�aszczy� policzek na materacu, �piewaj�c razem z utworem Paul Anki.
Uwielbia� jego g�os.
Po�� g�ow� na mym ramieniu
Obejmij mnie, kochanie
U�ci�nij mnie tak mocno
Poka� mi, �e te� mnie kochasz
Z�� usta obok moich, skarbie
Nie poca�ujesz mnie raz jeszcze, kotku?
Tylko poca�unek na dobranoc, mo�e
Zakochamy si� w sobie
U�miechn�� si� lekko, przymykaj�c oczy. Ta piosenka go uspokaja�a, wprawia�a w s�odkie rozleniwienie.
Mocniej przytuli� do siebie Szuszu, a Seisi siedz�cy mu na plecach poliza� go po lewej �opatce.
Westchn�� cicho, czuj�c, �e nic, a nic mu si� nie chce.
Ponownie westchn��, nie widz�c sensu w szukaniu zaj�� na si��.
Ludzie m�wi�, �e mi�o�� jest gr�
Gr�, kt�rej nie mo�esz wygra�
Je�li jest spos�b
Znajd� go pewnego dnia
I wtedy ten wariat wpl�cze si�
Po�� g�ow� na mym ramieniu
Wyszepcz mi, kotku
S�owa, kt�re chc� us�ysze�
Powiedz mi, powiedz mi �e te� mnie kochasz
- Powiesz mi, �e te� mnie kochasz... - rozleg� si� g�os Blacka od drzwi, wgrywaj�cy si� w �piew Paul Anki.
Poderwa� g�ow�, robi�c wielkie oczy.
- Syri? - zdziwi� si�.
Obok Blacka sta�a jego matka. Wyszczerzy� z�by.
- I mama... W�a�, Seru, a nie stoisz w progu... Usi�d�.
Reja jedynie pokr�ci�a z u�miechem g�ow�, wychodz�c, by zostawi� ch�opc�w samych.
- Matko, Remi, jakich ty sm�t�w s�uchasz... - mrukn�� Black, siadaj�c obok przyjaciela.
- Sm�t�w? Kiedy to pi�����kne jest... M�g�by� jeszcze raz to w��czy�? - spyta�, kiedy ig�a przesun�a si� do nast�pnego rowka, zaczynaj�c wygrywa� "Crazy love".
Brunet skin�� g�ow�, wstaj�c i podchodz�c do adaptera. Chwyci� ostro�nie ig��, staraj�c si� jej nie przesun��, by nie uszkodzi� p�yty. Ponownie po�o�y� j� z najwy�sz� delikatno�ci� tu� przy ko�cu pierwszej piosenki. Ostatnie d�wi�ki "Diany", a nast�pnie ciche trzaski.
Wr�ci� na miejsce.
- Przepraszam, �e tak bez uprzedzenia, ale my�la�em ju�, �e zwariuj�.
Machn�� lekcewa��co d�oni�.
Rozleg�y si� pierwsze d�wi�ki utworu.
- Wpadaj do mnie kiedy i na ile tylko chcesz. Nawet w �rodku nocy, tylko wtedy nie przez drzwi, tylko przez to oto okno - powiedzia�, wskazuj�c na okno swego pokoju.
Syriusz pokiwa� g�ow�, zagryzaj�c warg� w u�miechu.
Remus przekr�ci� si� na bok.
- No wi�c co u ciebie? Dwa tygodnie si� ju� nie widzieli�my.
- Odkry�em odkrycie - stwierdzi� dumny z siebie. Widz�c pytaj�c� min� Lunia, doko�czy� my�l. - Jak si� tw�rczo okaza�o, Jennifer mieszka dwie ulice ode mnie.
Remus u�miechn�� si�.
- To fajnie, mo�ecie si� widywa� bez przeszk�d.
Syriusz skin�� g�ow�, po czym ukl�kn�� nad Remusem. Po�o�y� si� na nim, przytulaj�c policzek do jego nagich plec�w.
- Po co? - zdziwi� si�.
- Bo tak wygodnie - mrukn�� Czarny.
Seisi wszed� mu na g�ow�.
Obaj ch�opcy westchn�li ci�ko, przymykaj�c oczy.
Poderwali si� po chwili, kiedy drzwi otworzy�y si� szeroko, ukazuj�c im ojca Lunatyka.
- Remusie, czy... - zamilk�, zamieraj�c.
Wytrzeszczy� oczy na swego syna i jego przyjaciela.
Remus le�a� na brzuchu, niemal ca�kiem nago, przygarniaj�c do siebie mi�ka. Black p�le�a� na nim, trzymaj�c mu d�onie na ramionach. Jego koszula nie by�a do ko�ca dopi�ta, a ich miny wyra�a�y podejrzane wr�cz zak�opotanie.
- Co tu si� wyrabia?! - warkn�� John.
Lunatyk wywr�ci� oczami.
- Przerwa�e� nam gr� wst�pn�, tato - burkn��.
Black st�umi� parskni�cie, kryj�c je pod mask� przepraszaj�co-zawstydzonej minki. Zsun�� si� z przyjaciela, siadaj�c obok w pozie cz�owieka skruszonego swym post�powaniem.
John wycelowa� palec w syna.
- Pogadamy p�niej - stwierdzi� zdenerwowany, po czym wyszed�, nieco zbyt g�o�no zamykaj�c drzwi.
W ca�ym domu rozleg� si� skowyt Joanne, a po chwili i Jacoba.
- Przepraszam? - spyta� Syriusz niepewnie.
Wzruszy� ramionami.
- Daj spok�j, wieczorem po prostu czeka mnie wyk�ad na temat tego, jaki to homoseksualizm jest z�y i niedobry...
Skin�� powoli g�ow�.
- Aha...
- A ja zrobi� im na z�o�� i b�d� gejem, o.
Syriusz jedynie wygi�� weso�o wargi, zapewniaj�c, �e jakby co, to mo�e na niego liczy�.
Blondynek klasn�� w d�onie.
- Chod�my nad rzek�! Wsi�dziemy na rowery i za p� godzinki b�dziemy na miejscu. Co ty na to?
- Nie mam roweru - stwierdzi� bezbarwnie.
U�miechn�� si� szeroko do przyjaciela.
- To we�miesz ten m�j, a ja pojad� na mamy. Dobrze?
- Mo�e by�.
- A Jamesa �ci�gamy?...
Przechyli� g�ow�.
- Mo�emy.
- O, wiem... Chod�.
Wsta� i podszed� do drzwi.
- Sieci� Fiuu dostaniesz si� do Pottera i powiesz mu, co i jak. A ja spakuj� r�czniki i tak dalej.
Czarny pokiwa� g�ow�.
- Mamooo?... Gdzie jest proszek Fiuu? - krzykn��, wypadaj�c do przedpokoju. Zatrzyma� si� jak wryty, maj�c pod nogami roczn� ju� siostrzyczk�.
- Na kominku przecie� stoi - odpar�a z rozbawieniem Reja. - A dlaczego pytasz?
- Bo chc� wys�a� Syriusza po Jamesa, a potem jecha� nad rzek�.
- Czym jecha�? - spyta�a, wchodz�c do salonu, wycieraj�c d�onie w fartuszek. Odebra�a c�rk� od najstarszego syna, ca�uj�c j� w puco�owaty policzek.
- Rowerami? - odpar� pytaniem.
Kobieta pokr�ci�a z rozbawieniem g�ow�.
- Kr�liczku...
Syriusz dzielnie zamaskowa� �miech nag�ym kichni�ciem.
- ...jest ponad trzydzie�ci stopni, nie puszcz� ci� rowerem. B��dnym Rycerzem b�dzie szybciej.
Blondyn plasn�� si� d�oni� w czo�o.
- No tak...
- Id�cie obaj po Jamesa, a ja wam przygotuj� kompot, kanapki i jakie� ciastka.
Zmierzwi�a synowi w�osy.
- Le�cie.
Remus poda� Syriuszowi dzbanek z magicznym proszkiem, po czym sam wzi�� garstk�.
Nie �egnaj�c si�, kolejno wkroczyli do paleniska, znikaj�c w obj�ciach zielonych p�omieni, porywaj�cych ich do szumi�cego i zamazanego �wiata wiruj�cych wok� wej�� komink�w.
Wypadli jeden na drugiego w pokoju go�cinnym Potter�w prosto pod nogi pani domu.
- Dzie� dobry, pani Potter! - zawo�ali z pod�ogi.
Dorea zanios�a si� szczerym �miechem, odsuwaj�c si� o p� kroku.
- Dzie� dobry, ch�opcy, dzie� dobry.
- Zastali�my Jamesa? - spyta� Syriusz najbardziej uprzejmym tonem, na jaki by�o go sta�.
Kiwn�a g�ow�, u�miechaj�c si�.
- Jamie! - zawo�a�a w stron� drzwi. - Jamie, kochanie, chod� tu do mnie!
- Kr�liczku - szepn�� Czarny do remusowego ucha.
Blondyn pokry� si� lekkim p�sem, sprzedaj�c przyjacielowi s�jk� w bok. Black zachichota� w odpowiedzi, niepomiernie dumny z siebie.
Chwil� p�niej do��czy� do nich rozradowany James.
Po up�ywie kolejnych dziesi�ciu minut, ponownie znale�li si� w domu Remusa. Kolejny kwadrans p�niej - nad wod�.
Wymienili jedynie kr�tkie spojrzenia, nim rzucili si� na z�amanie karku w stron� wody. Ledwo zd��yli zrzuci� z siebie w nie�adzie koszulki, nim wpadli do masy przyjemnej, czystej i letniej och�ody.
- Aaaahaha! - zawy� Syriusz. - Jakie zimne!
- Zimne? - zdziwi� si� Potter, rzucaj�c okulary w stron� brzegu.
- James, nie zapominaj, �e mamy arystokracj� w sk�adzie - upomnia� �miertelnie powa�nym tonem Remus. Nim Black zd��y� zareagowa�, doda� jeszcze:
- Przecie� oni s� tacy delikatni...
Wi�cej nie dane mu by�o powiedzie�, gdy� zosta� zmuszony do ucieczki, by ratowa� swe niewinne, trzynastoletnie �ycie.
James zacz�� si� �mia�, s�ysz�c to.
- No tak! Zapomnia�em...
- Jakby to moja wina by�a! - zawo�a� ze z�o�ci� szarooki.
Remus zatrzyma� si� ko�o �wierku, rosn�cego przy pla�y.
- Syri, ale nie denerwuj si�, to tylko �arty! - krzykn�� do niego. Podszed� bli�ej, okazyjnie zrzucaj�c doszcz�tnie przemoczone buty i skarpetki. Zostawi� je przy byle jak rzuconym na ziemi� tobo�ku z piciem i jedzeniem.
Syriusz wymamrota� co� niezrozumiale, przybieraj�c �agodniejszy wyraz twarzy.
- To i tak dra�ni - skwitowa�.
Blondyn wzruszy� ramionami.
- Takie �ycie - podsumowa� bezlito�nie.
- Nast�pnym razem uprowadzamy r�wnie� Petera - o�wiadczy� James, siedz�c na ��ku Remusa.
Blondyn parskn��.
- Naprawd�? Nie spodziewa�em si� tego...
Drzwi otworzy�y si�, ukazuj�c im Syriusza. Zamkn�� za sob� wej�cie, wzdychaj�c cicho.
- Ch�opaki, ja musz� ju� pryska�. Dochodzi si�dma, a ja wyszed�em z domu bez pozwolenia.
Pozosta�a dw�jka Huncwot�w parskn�a �miechem.
- O dwudziestej musisz le�e� w ��eczku? - zapyta� z nutk� kpiny james.
Pokr�ci� g�ow�.
- O dwudziestej pierwszej. - Wyszczerzy� z�by w szerokim u�miechu.
- Odprowadz� ci� - zachichota� Remus, podaj�c okularnikowi szczura.
- Ja te� - stwierdzi� James, oddaj�c szczura Szuszu.
Ca�� tr�jk� wyszli z pokoju. Przemierzyli korytarz, po drodze wciskaj�c blondynowi jego m�odszego brata.
Przytuli� go mocno, g�o�no ca�uj�c w cz�ko.
- Pozdr�w ode mnie Jen - poprosi�, szczerz�c w u�miechu przyd�ugie k�y.
- O, z pewno�ci� - zapewni� w odpowiedzi, �api�c Jacoba za male�k� r�czk�. - Kurcz�, jaki on jest fajny.
- Tylko na pokaz - burkn��. - Jak si� rozedrze w �rodku nocy, to jedynym marzeniem jest zdj�cie z niego skalpu.
We tr�jk� parskn�li �miechem, a Jacob, nie wiedz�c, o co chodzi, r�wnie� zakwicza� weso�o.
- Pryskam - stwierdzi� Czarny.
James spojrza� na niego dziwnie, ale nie skomentowa�.
- �e prosz�... Co robisz? - zapyta� powoli, marszcz�c czo�o. Jasne pasma grzywki wpad�y mu do z�otych oczu, ale zignorowa� to, wlepiaj�c w Blacka uwa�ne spojrzenie.
Czarny machn�� r�k�, robi�c zdziwion� min�.
- No, do domu id�.
Na horyzoncie pojawi�a si� matka Remusa.
- Do widzenia, pani Lupin - powiedzia�, sk�aniaj�c lekko g�ow�.
- Ju� idziesz?
Przytakn��, u�miechaj�c si� lekko.
- Niestety. Rodzice pewnie si� ju� niepokoj�.
Niepokoj�... Pewnie czekaj� z pasem, albo czym�, pomy�la� z gorycz�.
Zamaskowa� to promiennym u�miechem.
- No c�, do widzenia, Syriuszu.
- Do widzenia. Cze��! - rzuci� weso�o do przyjaci�. Pozwoli� jeszcze, by Jacob uchwyci� jego kciuk, nim odwr�ci� si� i wyszed� na podw�rze. Chodnikiem z kamiennych p�yt podszed� do drogi, rozgl�daj�c si� uwa�nie. Wyci�gn�� praw� r�k�.
Z hukiem pojawi� si� obok niego B��dny Rycerz.
Drzwi otworzy�y si�, a breloczek zawo�a� dziarsko:
- Witamy w...
- Tak, wiem - przerwa� mu, gmeraj�c w kieszeni i wchodz�c do �rodka.
James wyszczerzy� z�by.
- Ja te� ju� lepiej p�jd�. Wiesz, jaka jest moja mama...
Remus skin�� z u�miechem g�ow�.
- Wie... Ueee! - j�kn�� z obrzydzeniem, poniewa� zosta� gwa�townie oblany tre�ci� �o��dkow� Jacoba. - Fuuuuj! Dlaczego ty zawsze musisz wymiotowa� na mnie?!
Potter zarechota�.
- To cze��!
- Cze��...
- Heeeej! Jeszcze ja! - rykn�� w stron� autobusu.
Chwil� p�niej i on znikn�� w jego wn�trzu.
Remus odwr�ci� si� i wszed� do domu, zamykaj�c za sob� drzwi.
- Jeszcze raz si� na mnie zrzygaj, to nie wiem, co ci zrobi� - burkn�� do ch�opca, wsadzaj�c go do kojca. Skierowa� si� w stron� �azienki, po drodze �ci�gaj�c zabrudzon� koszulk�. W�o�y� j� do wiklinowego kosza na brudn� bielizn�.
- Synu! - zagrzmia� John.
Remus wyd�� wargi.
- Haaaai!.... - odkrzykn��, wzdychaj�c ci�ko. Wyszed� z toalety, ponownie id�c do salonu. - W czym mog� ci pom�c?
- Siadaj - rzuci�. - Musimy porozmawia�.
Remus pos�usznie usiad�, wyczuwaj�c, �e nie pora na �arty.
Potter pomacha� energicznie kuzynowi wychodz�cemu z autobusu.
- Zobaczymy si� jutro?
- Si� oka�e, wieczorem ci wy�l� Hadesa.
Pokiwa� rozczochran� g�ow�.
- Panie majster, jedziem! - rykn�� do kierowcy przez rami�.
Zd��y� jeszcze wywali� do Syriusza swe kompletne uz�bienie, nim autobus ruszy� z g�o�nym hukiem.
Black za�mia� si� cicho pod pojawiaj�cym mu si� w�sem, wsuwaj�c d�onie do kieszeni. Odwr�ci� si� zgrabnym piruetem, po czym ra�nym krokiem dotar� pod drzwi Grimmuald Place 12.
Zapuka� mosi�n� ko�atk� w kszta�cie g�owy w�a standardowe trzy razy.
Nie musia� czeka� d�ugo na otwarcie drzwi; chwil� p�niej stan�� w nich Stworek, skrzat domowy jego rodziny.
- Panicz Syriusz, sir! - zawo�a� oleistym tonem, nisko si� k�aniaj�c.
Nie zwracaj�c na niego najmniejszej uwagi, da� d�ugi krok do przodu, przechodz�c nad skrzatem.
- Kilka minut temu, paniczu, przyszed� list.
Syriusz zatrzyma� si� w po�owie korytarza.
- Gdzie jest?
- W pokoju panicza, sir...
Skin�� z roztargnieniem g�ow�, szybkim krokiem udaj�c si� na drugie pi�tro, do swojego pokoju.
Wpad� do �rodka, po drodze nie spotykaj�c nikogo z rodziny. Istnia�a mo�liwo��, �e nie zd��yli wr�ci� od Rosier'�w przed Syriuszem, a co za tym sz�o, nie mieliby poj�cia, �e ich syn w og�le wyszed� z domu.
Podszed� do biurka, na kt�rym le�a�a zapiecz�towana pergaminowa koperta. Wzi�� j� do r�ki, podchodz�c do okna.
Pismo Andomedy.
Macaj�c na o�lep r�k�, wyszuka� ozdobny sznur odsuwaj�cy zas�ony. Szarpn�� za niego, wpuszczaj�c do pokoju strugi z�otawego �wiat�a.
Rozerwa� kopert�, wyci�gaj�c list.
Syriuszu!
Koniecznie musisz wpa�� do mnie do Munga, �eby j� zobaczy�! Jest taka �liczna i male�ka!...
Czarny, nie czytaj�c dalej, rzuci� wiadomo�� na stolik i wyfrun�� z pokoju. Pobieg� na d�, do salonu, dopadaj�c do kominka. Zdj�� z gzymsu wysadzan� kamieniami szkatu��, wyci�gaj�c z niej gar�� proszku Fiuu. Wrzuci� go do paleniska, w kt�rym natychmiast buchn�y zielone p�omienie.
- Klinika Magicznych Chor�b i Uraz�w �wi�tego Munga!
Wkroczy� w p�omienie.
Wypad� w klinice, ledwo unikaj�c zderzenia si� z jakim� m�odym czarodziejem we fioletowym uniformie.
Sta�ysta.
- Przepraszam! - sapn��.
Ch�opak u�miechn�� si�.
- Nie ma sprawy, nic si� nie sta�o.
Syriusz pokaza� z�by w weso�ym u�miechu. Podszed� do recepcji, korzystaj�c z okazji, �e chwilowo przy kontuarze nikogo nie by�o.
- Przepraszam... - zacz�� w stron� recepcjonistki.
Podnios�a g�ow�, kieruj�c na niego zielone oczy.
- Pan do kogo?
- Andromeda Bla... Tfu. Do Andromedy Tonks.
- Drugie pi�tro, skrzyd�o prawe, sala numer osiemna�cie... - wyrecytowa�a po chwili grzebania w kartotece.
- Dzi�kuj� - mrukn��, usuwaj�c si� z miejsca.
Ruszy� w stron� schod�w, przeskakuj�c po dwa stopnie.
Dwa, cztery, sze��, osiem, dziesi��... Klatka. Dwa, cztery, sze��, osiem, dziesi��... Pi�tro pierwsze.
Trzy, sze��, dziewi��... Klatka. Trzy, sze��, dziewi��... Drugie pi�tro.
Zatrzyma� si�, dysz�c lekko. Rozejrza� si�, zastanawiaj�c, dlaczego tak biegnie.
Wzruszy� ramionami, skr�caj�c w prawo. Pchn�� du�e, dwuskrzyd�owe drzwi.
- Osiemna�cie... - mrukn�� do siebie.
Wymin�� m�od�, u�miechni�t� kobiet� z poka�nym brzuchem, mimo woli odwracaj�c za ni� g�ow�.
Mia�a na sobie jedynie naprawd� du�� koszul� i klapki. Odwr�ci�a si� w jego stron�, wracaj�c si�, przez co Syriusz m�g� zobaczy� odpi�te klapki na jej koszuli, a co za tym idzie, wylewaj�cy si� z nich biust.
Szybko spojrza� przed siebie, czuj�c dziwne uczucie gor�ca w okolicach ko�nierzyka i lekkie mrowienie policzk�w.
Wygi�� usta, przy�apuj�c si� na my�li, jak to jest dotkn�� tak� pier�. Nie mia� jeszcze okazji - poza okresem niemowl�cym, ale tego przecie� nie pami�ta� - wi�c obieca� sobie, �e gdy nadarzy si� okazja, to b�dzie musia� spr�bowa�.
Po chwili znalaz� sal� numer osiemna�cie.
Zapuka� energicznie, jak zawsze g�o�no i trzy razy.
Odpowiedzia� weso�y g�os jego kuzynki.
Nacisn�� klamk� i wszed� do �rodka.
- Cze��, Dodu�! - zawo�a� dziarsko.
Andromeda u�miechn�a si� jeszcze szerzej, unosz�c si� nieco na �okciach.
- Jejku, Syri, my�la�am, �e wpadniesz dopiero jutro!
- Do domu wr�ci�em w�a�ciwe zaraz po tym, co doszed� list od ciebie.
Pochyli� si�, ca�uj�c j� w policzek.
Potar� skro�, patrz�c na ni� uwa�nie.
- Co?
- Mo�e to dziwnie zabrzmie�, ale... Bola�o?
Wyd�a wargi.
- Cholernie.
Usiad� obok, na ��ku.
- Nie chcia�bym by� kobiet�...
- Och, daj spok�j. B�l mo�e i straszny, ale warto pocierpie�. Wszystko jest warte chwili, w kt�rej podaj� ci twoje dziecko do r�k... - U�miechn�a si� z rozmarzeniem, ponownie opadaj�c na poduszki.
- A, w�a�nie. Gdzie chowasz t� kosmitk�?
- W�a�ciwie to zaraz powinni mi j� przynie��, �ebym j� nakarmi�a.
Skin�� g�ow�.
- A gdzie Ted?
- Aktualnie wchodz� do sali - rozleg� si� weso�y tenor Teda Tonksa. Podszed� bli�ej, targaj�c Syriuszowi w�osy. - Cze��, smyku.
- Smyku - fukn�� oburzony Czarny.
Podrapa� si� po nosie, odwracaj�c wzrok, kiedy Ted pochyla� si� nad jego kuzynk�.
Niemal w tym samym momencie, do �rodka wesz�a m�oda magomedyczka, nios�c w obj�ciach ��ty, mi�ciutki kocyk, z kt�rego wystawa�y dwie male�kie r�czki.
Andromeda odebra�a od niej c�rk�.
- Je�li by potrzebowa�a pani pomocy, prosz� nacisn�� guzik, dobrze?
Pokiwa�a energicznie ciemnobr�zow� g�ow�, odwijaj�c ostro�nie po�y kocyka, by mog�a spojrze� na okr�g�� buzi� c�reczki.
Ted pom�g� jej nieco wy�ej usi���.
- Chod� tu, braciszku - powiedzia�a z czu�o�ci� Dromeda.
Czarny pos�usznie podszed� bli�ej, po czym pochyli� si� nad zawini�tkiem.
Ze zwoj�w materia�u wynurza�o si� drobne cia�ko ubrane w b��kitne �pioszki. Dziecko mia�o wielkie, czarne oczy, du�e usta i do�� ju� d�ugie w�oski w kolorze...
- ...r�owe? - spyta� z os�upieniem Syriusz. Zamruga�. - Jak to mo�liwe? Przecie... O kurde - szepn��, widz�c, �e czarne �lepka dziewczynki ja�niej�, przybieraj�c barw� �udz�co podobn� do koloru oczu Lunatyka. - Jak ona to robi?...
- To metamorfomag - powiedzia� Ted, z dum� wypinaj�c pier�.
- U�a - szepn�� Czarny. Zachichota� nagle. - Remus ma identyczny kolor oczu! - powiedzia� ze �miechem. - Dodu�, ale sk�d u niej metamorfomagia? To si� z powietrza przecie� nie bierze, a u nas w rodzinie przecie� chyba metamorfomag�w nie by�o...
- Nie przez ostatnie trzy pokolenia - upomnia�a.
- Yy...
- Nie pami�tam dok�adnie, jak on si� nazywa�, ale m�j pra, pra, pra dziadek r�wnie� posiada� t� zdolno��.
- Ma�a szcz�ciara... B�dzie mog�a wygl�da�, jak zechce. A jak ma na imi�?
- Nimfadora - odpar�a natychmiast Andomeda, nim Ten zd��y� cho� otworzy� usta.
Syriusz zakrztusi� si� powietrzem.
- �e jak?! Jak to si� zdrabnia? Przecie� chyba nie b�dziesz wo�a� za dwulatk� takim imieniem!...
- R�nie si� zdrabnia, Syriuszu, podobnie jak i twoje.
- Nimadora, Nimfadorcia, Nimfa, Dora, Docia, Doti... - zacz�� mamrota�, patrz�c w okno, przywo�uj�c na twarz wyraz koncentracji.
Andromeda u�miecha�a si� z rozczuleniem, patrz�c na c�reczk�.
- B�dzie mia�a skrzywion� psychik�, zobaczysz - powiedzia� �miertelnie powa�nie Syriusz, kieruj�c na ni� wzrok.
- Ty te� nie lubi�e� swojego imienia.
- Moje przynajmniej jest jeszcze w miar� normalne...
- Nimfadora to te� normalne imi�.
- Ze �redniowiecznego kanonu?
Ted parskn��.
- Nie wygrasz z ni�.
Syriusz wyszczerzy� z�by.
- Wiem. Ale podroczy� si� mo�na. A wi�c, nie mo�esz nazwa� jej inaczej?
- Jak na przyk�ad?
- Ma�o to imion? Julie, Hera, Francessa, Winnifreda... O, to �adnie si� zdrabnia; Winnie. Katherina, Anatazja, Amelia, Angelika... Hyym...
- Nimfadora jest �liczne. Oryginalne, ma�o dziewczynek ma tak na imi�.
- Za�o�� si�, �e ona jest jedyna w tym dziesi�cioleciu - sarkn�� weso�o Czarny.
Ted roze�mia� si�, podobnie jak i Andromeda.
- No w�a�nie. Nikt jej nie pomyli.
- To daj jej dwa imiona. Nimfadora Winnifreda Tonks. Firmowa b�dzie, wiadomo, �e moja kuzynka. A w razie, gdyby si� jej nie spodoba�o to pierwsze, zawsze mog�aby przedstawia� si� jako Winnie.
- Zostaje jeszcze Fredzia, nie zapominaj - przypomnia� rozbawiony Ted.
Przechyli� g�ow�.
- Fredzia jest sympatyczne, a Winnie �liczne. Pasuje w�a�ciwie i do pi�ciolatki i do dwudziestoletniej dziewczyny. No, pardon, ale wo�a� "Nimfa", to mo�e by� troch� dziwnie.
Andromeda pokr�ci�a g�ow�.
- Marudzisz.
- Mog� si� za�o�y�, �e nie b�dzie lubi� swojego imienia. Albo wymy�li sobie jak�� ksywk�, albo b�dzie przedstawia� si� nazwiskiem.
- Nie dramatyzuj - westchn�a m�oda mama.
Syriusz pogrozi� jej palcem.
- Wspomnisz kiedy� moje s�owa...
Ca�a tr�jka zanios�a si� g�o�nym, weso�ym �miechem.
- No c�... - powiedzia� rozbawiony Czarny, chwytaj�c w dwa palce male�k� d�o� siostrzenicy. - Cze��, Nimfadoro...
Skrzywi� si�.
- Kurcz�, jak to pretensjonalnie brzmi... Dla mnie to b�dzie Winnifreda.
- Te� bardzo �adnie - przytakn�� Ted.
Andomeda westchn�a.
- No dobrze. Formalnie b�dzie jedynie Nimfador�, ale b�dzie mie� dwa imiona.
- Uparta jeste� jak osio�. Nie zapominaj, �e sama skwiercza�a�, jak si� do ciebie zwraca�o pe�nym imieniem.
- Nimfadora jest �adniejsze! - zaperzy�a si�.
- Ale� zapewniam ci�, �e o siedem piekie� gorsze.
- Ciekawe jak nazwiesz swoj� c�rk� - odci�a si�.
- Winnifreda - odpar� natychmiast.
Zza drzwi sali numer osiemna�cie ponownie da�o si� s�ysze� g�o�ny �miech.
- Co?! - wrzasn��, zrywaj�c si�. - Co ty mi tu imputujesz?!...
- Wyra�aj si�!
- Ty jaki� nienormalny jeste�! - krzykn�� Remus do ojca. - Nie jestem gejem, rzesz twoja �ydowska!
- Powiedzia�em: Wyra�aj si�! Nie rozmawiasz z koleg�! Z takimi odzywkami mo�esz si� kierowa� do swoich r�wie�nik�w, a nie do ojca!
- A ty to si� mo�e najpierw zastan�w, zanim co� palniesz! Ja i Syriusz par�! Dobre sobie! - warkn��. - Na g�ow� �e� chyba upad� - burkn�� w�ciek�y.
- Wy to si� w og�le nie powinni�cie zna�. Zabraniam ci si� z nim zadawa�, rozumiesz?
Remus skrzy�owa� ramiona na piersi, staj�c w lekkim rozkroku. W�ciek�o�� buzowa�a mu w �y�ach, pompowana wraz z krwi�, szumia�a w uszach.
- Bo co? - zapyta� spokojnie.
- To nie jest odpowiednie towarzystwo dla ciebie!
- Bo co? - powt�rzy�, podnosz�c lekko g�os.
- Dobrze wiesz, o co mi chodzi! Nie powinni�my utrzymywa� kontakt�w z ta rodzin�.
- A kto ci ka�e utrzymywa� z nimi kontakty?! To JA przyja�ni� si� z Syriuszem, to M�J przyjaciel, a tobie g�wno do tego! - zawo�a� zbyt szybko, by pomy�le� nad doborem s��w.
Zachwia� si�, kiedy dosta� od ojca w twarz. Poczu� ostre pieczenie policzka. Sykn��, przyk�adaj�c do niego d�o�.
- B�dziesz mi tu si� buntowa�?
- John! - krzykn�a od progu Reja. - Nie podno� na niego r�ki!
- S�ysza�a�, jak on si� wyra�a? Nied�ugo nam b�dzie plu� w twarz!
- To m�j syn i nie pozwol� ci go bi�! - stwierdzi�a ze z�o�ci� kobieta, podchodz�c bli�ej.
- Nie masz poj�cia, jaki on jest - warkn�� g�osem dr��cym od gniewu. Zaciska� d�onie w pi�ci. - Nic o nim nie wiesz poza tym, �e nazwa si� Black i na tej podstawie �miesz go ocenia�?! W�a�nie zachowujesz si� jak jego rodzina! Jeste� beznadziejny, nawet nie spytasz jaki on jest i od razu zabraniasz mi si� z nim kolegowa�! Mam gdzie� te twoje durne zakazy!
- Nie podno� na mnie g�osu!
- A b�d�, jak zechc�! - wrzasn��.
R�ka Johna ponownie nieco si� unios�a.
Remus wycelowa� w niego palec.
- Spr�buj.
- John, ani mi si� wa� - warkn�a Reja.
- No, uderz mnie - sykn�� blondyn, dygoc�c z w�ciek�o�ci.
- John, je�li...
Zza drzwi da�o si� s�ysze� p�acz dzieci.
- Id� si� nimi zaj�� - rzuci� spokojnie do �ony, nie odrywaj�c wzroku od syna.
- John...
- Dzieci ci� wo�aj� - powiedzia� mi�kko.
Zawaha�a si�.
Lupin westchn��, opuszczaj�c ramiona.
- Przecie� nic mu nie zrobi�.
Remus bez s�owa wymin�� oboje rodzic�w.
- Wr�� tu, jeszcze z tob� nie sko�czy�em! - zawo�a�.
- Ja z tob� tak - odci�� si�, naci�gaj�c trampki.
- Remus... Powiedzia�em: Wr�� tu.
- Wiem, s�ysza�em - stwierdzi� oboj�tnie. Wyj�� z szafki walkmana.
- Natychmiast si� zawr��.
- Sayonara - odpar� beznami�tnie, wychodz�c. Zatrzasn�� z hukiem drzwi.
- Wracaj tu!
Odpowiedzia�y im szybkie, energiczne kroki. Po chwili mogli patrze� przez okno, jak wychodzi na ulic�, zak�adaj�c s�uchawki na uszy.
- Co to ma by�?! - warkn�� John.
Reja westchn�a.
- W jego wieku by�am identyczna - stwierdzi�a, po czym szybkim krokiem uda�a si� do sypialni, sk�d od kilku minut s�ycha� by�o p�acz dw�jki niemowl�t.
Lupin westchn��, id�c za �on�.
- Niemo�liwe - mrukn��, obejmuj�c j� w pasie.
Westchn�a z rozbawieniem, podaj�c c�rce maskotk�.
- Przecie� chodzili�my do jednej szko�y, nie zapominaj.
- No tak, ale ja by�em w Ravenlaw, a ty W Hufflepufie. W dodatku dwa lata ni�ej. Nie zauwa�y�em �adnych objaw�w buntu u ciebie.
- Bo widywali�my si� tylko przelotem na korytarzach, kochanie.
- Gdyby nie Dorea, pewnie by�my si� nie poznali...
- Daj spok�j, ona po prostu poprosi�a ci�, �eby� mi pom�g� z transmutacji, bo sama si� wstydzi�am...
- Musz� jej podzi�kowa�.
Kobieta westchn�a z rozbawieniem.
John wzi�� Jacoba na r�ce.
- A wi�c twoja krew, co?
Reja u�miechn�a si�.
- Jak najbardziej.
Poca�owali si� czule w usta, nim Joanne rzuci�a w nich maskotk�.
Ciche wej�cie, cicha akcja, ciche wyj�cie.
Pan Johnson by� bardzo nerwowym cz�owiekiem.
W ogrodzie pana Johnsona ros�y przepyszne jab�ka. Nie wa�ne, �e jeszcze by�y zielone.
I tak by�y przepyszne.
Jak gdyby nigdy nic, podszed� do p�otu, udaj�c, �e wpatruje si� w niebo.
�eby go tylko nie zauwa�y�...
Przeszed� na ty� podw�rza, kieruj�c si� do poluzowanej deski w p�ocie.
To by�o takie jego "przej�cie" na podw�rko s�siad�w.
Odchyli� j�, gramol�c si� na teren posiad�o�ci pana Johnsona.
Rozejrza� si� uwa�nie dooko�a, w my�lach dzi�kuj�c w�a�cicielowi, �e zamiast ogr�dka, ma na dobr� spraw� co� na rodzaj buszu.
Bardzo przydatne.
Bez zb�dnych emocji zdj�� paj�ka z twarzy, kiedy przez przypadek wlaz� w paj�czyn�.
- Jest - szepn�� do siebie, widz�c cel owego poselstwa. Podkrad� si� bli�ej, pod sam pie�.
Ga��zie niestety zaczyna�y si� do�� wysoko, przez co aby zerwa� jab�ko, nale�a�o wej�� na drzewo.
Dla Jamesa nie stanowi�o to najmniejszej przeszkody.
Bez problem�w, zwinnymi ruchami, wszed� po pniu, korzystaj�c z r�nych s�k�w oraz wg��bie�. Wyci�gn�� si� jak kot, by �atwiej by�o mu wej�� na jedn� z ga��zi.
Czu� serce bij�ce mu mocno w piersi, t�ocz�ce adrenalin� to wszystkich w��kienek jego mi�ni.
Kocha� to uczucie.
Oczy l�ni�y mu psotnym, m�odzie�czym blaskiem, a na policzki uniesione zawadiackim u�mieszkiem wp�yn�� lekki rumieniec.
Si�gn�� r�k�.
Zamkn�� palce na jednym z niedojrza�ych, acz wzmagaj�cych prac� �linianek owocu, odrywaj�c go od matczynego drzewa. Pow�cha� je. Zamrucza�, przymykaj�c oczy.
Wsun�� je do szerokiej kieszeni, si�gaj�c po nast�pne.
- O cholera... - szepn��, widz�c, �e pan Johnson wyszed� z domu. Do ogrodu. - O cholera...
Zacz�� na pr�dce zrywa� kolejne jab�ka, staraj�c si� przy tym nie szele�ci� ani nie porusza� ga��ziami.
Poczu� lekkie �askotki w brzuchu, widz�c, �e jego szanowny, gro�ny s�siad zmierza w jego stron�.
- Rzesz w dup� - mrukn��.
Pan Johnson zatrzyma� si�, wlepiaj�c w niego spojrzenie.
- POTTER!!!
James w mgnieniu oka znalaz� si� na ziemi. Nim zdo�a� z�apa� r�wnowag� po skoku, pu�ci� si� biegiem w krzaki, by przez wyrw� w p�ocie wr�ci� na podw�rze, a z podw�rza uciec na ulic�.
Mo�e go nie dorwie...
Z szale�czym �miechem przeskoczy� m�od� tuj�.
Kocha� to. Nie by�o innej mo�liwo�ci.
Po prostu to kocha�.
Wci�� zdenerwowany, wysiad� z B��dnego Rycerza i dopad� do bramy londy�skiego parku. Wparowa� do �rodka, potr�caj�c jak�� kobiet�. Nie zwr�ci� uwagi na ni�, ani na s�owa przez ni� wypowiadane.
Przecie� ich nie s�ysza�.
Hu�tawka. To by�o mu potrzebne.
Wszystkie trzy by�y zaj�te przez dzieci, na oko o�mioletnie.
Po kr�tkiej chwili kalkulacji, podszed� bli�ej. Zatrzyma� jedn� z hu�tawek, ignoruj�c nies�yszalne dla niego protesty ch�opca. Z�apa� go za koszulk� i zwyczajnie wyrzuci� z bujawki. Dopilnowa� jednak, by nie upad�.
- A teraz id� pobawi� si� w piaskownicy - burkn��.
Zaj�� si�� zwolnione miejsce, zamkn�� oczy i zacz�� si� rozhu�tywa�.
Prz�d - ty�. Prz�d - ty�.
Czu�, �e si� ko�ysze, lecz nie widzia� tego.
Wszystko zag�usza�y piosenki The Beach Boys.
Zostaj� pojedyncze gwiazdy
�wiat�o dnia nie jest jeszcze tak jasne
Gwiazdy znikaj�, jedna po drugiej
Niebo ja�nieje z ka�d� minut�
By obudzi� �wiat nowym brzaskiem
Powiedzie� "Witaj!" do nowego poranka
Obmy� twarz bie��c� wod�
Uczy� moje �ycie ja�niejszym
Ksi�yc �wieci jasno, �pi�c w moim ��ku
Jak wielu jest ludzi, tak wielki dzie� jest przede mn�
Obudzi� �wiat nowym brzaskiem
Powiedzie� "Witaj!" do nowego poranka
Nie przegap tej ca�ej chwa�y
B�d� tam, gdy zadzwonisz do mnie
Zostaj� pojedyncze gwiazdy
�wiat�o dnia nie jest jeszcze tak jasne
- Ple, ple, ple... - mrukn��, �ci�gaj�c s�uchawki. Przewieszaj�c je przez szyj�. Rozejrza� si� od niechcenia, z lekkim zdziwieniem rejestruj�c obecno�� Jennifer na placu. Zatrzyma� hu�tawk�, machaj�c do niej.
Odwzajemni�a gest, daj�c mu tym samym do zrozumienia, �e ona r�wnie� go dostrzeg�a.
Podszed� bli�ej.
- Cze�� - przywita� si�.
- Co ty tu robisz? Mieszkasz przecie� chyba pod Londynem.
Wzruszy� ramionami.
- Od czego jest B��dny Rycerz?
Spojrza�a na niego z niezrozumieniem.
- Nie wiesz, co to? - zapyta�, marszcz�c czo�o.
Pos�a�a mu sceptyczne spojrzenie.
- Jestem z rodziny mugoli.
- Aha - mrukn�� zwyczajnie. - Wi�c, B��dny Rycerz to pi�trowy autobus, kt�rego mugole nie widz�. �eby go wezwa�, wystarczy machn�� r�k� praw�, b�d� lew�, zale�y, w kt�rej r�ce "ma si� moc". Zawiezie ci� gdzie tylko chcesz, pod warunkiem, �e jest to na l�dzie. I ten. Jazda trwa przewa�nie kilka minut. �rodek idealny dla kaskader�w, idealny do wybicia z�b�w.
Parskn�a.
- Wi�c jeste� kaskaderem.
Wyszczerzy� z�by w u�miechu.
- Nie tylko ja. Mieszkasz daleko st�d?
- Ze cztery przecznice...
- Spacerek?
Skin�a g�ow�.
- Sorry, mo�e dziwnie spytam, ale jak ty si� nazywa�e�?...
- Remus.
Skin�a g�ow�.
- Zapami�tam.
Oboje chwil� milczeli.
- Masz ochot� na spacer?... - spyta� blondyn.
Wyd�a wargi, zastanawiaj�c si� nad ow� propozycj�. Po chwili wzruszy�a ramionami, lew� d�oni� poprawiaj�c rami�czko od czarnej koszulki.
- Okej. Od kogo dosta�e�? - spyta�a zwyczajnie, ruchem g�owy wskazuj�c na lupinowy policzek.
Zmiesza� si� lekko i b�kn�� co� o k��tni z ojcem. Chrz�kn�� cicho, w miar� mo�liwo�ci zas�aniaj�c twarz w�osami. Popatrzy� na swoje trampki. Dopiero wtedy zauwa�y�, �e jeden jest czarny, do po�owy �ydki, a drugi fioletowy, do kostek. Jennifer tylko u�miechn�a si� ze zrozumieniem.
- To gdzie idziemy?
- Mo�emy si� przej�� do fontanny, przynajmniej si� troszk� och�odzimy.
Ruszyli brukowan� dr�k� wg��b parku, znajduj�c schronienie w cieniu drzew przed ra��cymi promieniami s�onecznymi lipcowego wieczora.
- Marginesem; fajne buty.
Parskn��.
- Nie patrzy�em, co zak�adam.
- Nie jest �le.
Sta� pod drzwiami domu, ws�uchuj�c si� w g�o�ny, perlisty �miech jego matki. Wola� nie wiedzie� co j� tak bawi�o.
- Marco, przesta�! - zawo�a�a ze �miechem.
Odpowiedzi ojczyma nie dos�ysza�, czego nie �a�owa�.
Nie cierpia� tego mugola.
Ba, on w og�le nie cierpia� mugoli!
Bezm�zgie stworzenia, zapatrzone tylko w siebie i te ich durne "wynalazki"... jaka� �ar�w... �ar�wka, o. I Inne dziwne rzeczy...
Otworzy� drzwi, wchodz�c do przedpokoju. Nie �ci�gaj�c but�w, przeszed� korytarz, docieraj�c do swojego pokoju.
- Kochanie, chcesz obiad?
- Nie.
- Nie jeste� g�odny? - zdziwi�a si� czarownica, wynurzaj�c si� z kuchni.
Westchn��.
- Nie.
- Na pewno?
- Nie.
- Co� si� sta�o?
Po�o�y� d�o� na klamce.
- Nie.
- ...Petu�, kochanie... O co chodzi?
- O nic - burkn��, po czym wszed� do pokoju i zatrzasn�� matce drzwi przed nosem.
U�miechn�� si� lekko do siebie, czuj�c z tytu�u swego zachowania dziwn� satysfakcj�.
Wiedzia� i to bardzo dobrze, �e by�o jej przykro przez to, jak si� zachowa�, ale nie obchodzi�o go to.
Spodoba�o mu si� bycie w�a�nie takim, jakim pokaza� si� przed paroma minutami.
To by�o nawet... Zabawne.
W lot poj��, dlaczego Syriusz si� tak chwilami zachowywa�.
Poniek�d stanowi�o to jak�� rozrywk�...
Postanowi� jednak wyj�� z pokoju i troch� naba�agani� w kuchni, co by troch� mamusi rozrywki zapewni�.
Poszed� wi�c do wymienionego pomieszczenia, bez s�owa mijaj�c ojczyma, kt�ry m�wi� co� poufale Amelle do ucha.
Poczu� nag�y przyp�yw irytacji.
Jeszcze ten bachor... Wprawdzie, jeszcze go nie ma, ale jakby jest.
Otworzy� lod�wk�, wyci�gaj�c z niej ser ��ty w plasterkach. Z chlebaka wyj�� kilka kromek chleba, "przypadkiem" wysypuj�c z torebki okruchy. R�wnie niechc�cy usmarowa� blat miodem, kiedy smarowa� nim chleb. Po�o�y� na nim ser, po czym nie zakr�caj�c s�oika, postawi� go na desce do krojenia.
Czas na herbat�.
Rozsypa� cukier i rozla� troch� wody, kiedy j� zalewa�.
- P�czusiu, a m�wi�e�, �e nie jeste� g�odny.
- Jak wida� zmieni�em zdanie.
Amelle zamruga�a, zszokowana. Wymieni�a ze swym m�em zdumione spojrzenia.
Marco odchrz�kn��.
- Masz jakis problem, sta�o si� co�?... - zapyta� mi�kko.
- Jest wspaniale. Pojawi�e� si� ty, zaraz urodzi jaki� ma�y, rozdarty g�wniarz... Nie no, jasne, wszystko gra!
- Peter... - powiedzia�a cicho Amelle.
- Co? - burkn�� ma�o przyja�nie.
- Id� do siebie - rzuci� Marco.
- Nie - skwitowa� kr�tko.
- S�ysza�e�, co powiedzia�em? - zapyta� ze stoickim spokojem.
- Nie. Mia�em male�ki napad g�uchoty.
Marco odchrz�kn��.
- Pos�uchaj. Rozumiem, �e masz juz trzyna�cie lat, wchodzisz powoli w "ten wiek" i hormonki ci buzuj�, ale...
- Nie. Ty nic nie rozumiesz!
- Daj mi sko...
Zacmoka� ze zniecierpliwieniem.
- Nie! Ty pos�uchaj: Nie wiem, po co si� w og�le pojawi�e� w moim �yciu. Nikt ci� o to nie prosi�, sam si� wepcha�e�. Nie pr�buj teraz mi zast�pi� ojca, czy co�. Nic tu po tobie, rozumiesz? Nie potrzebuj� ci�, dla mnie nie istniejesz.
Marco uni�s� brew.
- O ile mi wiadomo, nie wyra�a�e� sprzeciwu, bym zaj�� miejsce u boku twojej matki.
- Ciebie tu w og�le nie powinno by�! - zawo�a� ze z�o�ci�, wymachuj�c kanapk�.
Plasterek sera zsun�� si� z chleba i pacn�� cicho w �cian�.
Nikt nie zwr�ci� na niego uwagi.
W kuchni zapad�a cisza.
Po chwili Amelle odwr�ci�a si�, wychodz�c z pomieszczenia.
- Mnie nie rusza to, �e si� tak buntujesz przeciwko mnie. Jak by�em troszk� m�odszy od ciebie, by�em w takiej samej sytuacji, wi�c wiem, jak si� czujesz. Mimo to zastan�w si�, bo to nie boli mnie, tylko twoj� matk�. Przemy�l to sobie, Peterze.
Wsta� i uda� si� w �lady ma��onki, domy�laj�c si�, �e siedzi w sypialni i p�acze.
Nie pomyli� si�.
Usiad� obok niej, obejmuj�c j� ramieniem.
Wtuli�a si� w niebo, wzdychaj�c dr��co.
Pog�adzi� j� po jej jasnych w�osach, ca�uj�c w skro�.
- Potrzebuje czasu - szepn��. Ponownie j� poca�owa�. - Wszystko b�dzie dobrze, tylko... Prosz�, nie p�acz. Nie mog� znie�� tego, �e p�aczesz... Prosz�...
Peter zacisn�� z�by, patrz�c w okno.
Ruszy� do drzwi, ostatnie kroki pokonuj�c w biegu.
Wypad� na podw�rze, zatrzaskuj�c za sob� wej�cie.
Co� niebezpiecznie drapa�o go w nosie. I szczypa�o w oczach.
Zacisn�� mocno wargi, puszczaj�c si� biegiem w d� ulicy.
Musia� si� uspokoi�. Uspokoi� i pomy�le�.
Brick and mortar stores have been hurting this season since Thanksgiving fell late this year taking away precious Christmas shopping days from retailers and making sales more competitive.?Christopher Lin toms outlet online
I actually love these kinds of wow gold online! Relating to these products found in dark-colored plus they're for that reason nice chic each goes with everything else! I really enjoy that you may take these folks two different methods. Certainly they've been high priced but are definitely worth funds! I'd personally unquestionably suggest him or her you will definitely fall in love with individuals once you find these people.