Hogwart, pełny tajemnych przejść i schodów, które lubią robić psikusy. Lily idzie powoli na pierwszą lekcję w swoim życiu, transmutację. Jest lekko podenerwowana, ale podniecona. „Muszę dać z siebie wszystko, pokazać się od jak najlepszej strony”, myśli, stając przed wielkimi drzwiami do klasy. Napiera ramiona i otwiera drzwi. Do jej nosa docierają dziwne zapachy, tak jakby krwi... Nagle z mgły, która otoczyła klasę wyłoniła się postać w kapturze z wielkimi oślizgłymi palcami z długimi paznokciami. Postać „ruszyła”, a właściwie poleciała na Lily, która przestraszona odskoczyła w bok. Rozpoznała tą postać. Widziała ją w książkach braci, które po kryjomu czytała nocami, był to dementor. Wiedziała co za chwilę zrobi, wyssie jej duszę, pozbawi ją najszczęśliwszych wspomnień. Potter wpadła w panikę i zaczęła uciekać, uniemożliwiało jej to jednak to uczucie zimna, bezradności. Osunęła się na ziemię, wiedziała, że już jej nic nie pomoże. Czuła oddech dementora na swojej twarzy…
- Kochanie, czas wstawać.
Lily obudziła się gwałtownie, zlana potem. Otworzyła szeroko oczy i zobaczyła przed sobą matkę, która siedziała na brzegu łóżka.
- Co się stało?
- Nic, nic. – odpowiedziała szybko dziewczyna, nie miała jakoś ochoty na opowiadanie tego co zobaczyła. Wstała z ociąganiem, ciągle mając przed sobą obraz tej straszliwej postaci z łóżka i ubrała się. Potem zeszła na dół na śniadanie, na które składały się kanapki i kakao.
- Tato, to o której pojedziemy dzisiaj do cioci i wujka? – zapytał James z buzią pełną kanapki.
- Myślę, że po południu… Chociaż wszystko może się jeszcze zmienić. – dokończył Harry.
Lily dokończyła w ciszy śniadanie i wyszła na dwór. Musiała zaczerpnąć trochę świeżego powietrza. Był koniec sierpnia, więc niektóre liście „postanowiły” już „zejść” z drzewa, a natomiast niektóre, zmieniły kolor na czerwony bądź brązowy. Ostatnie dni wakacji były w pełni wykorzystane przez młodsze dzieci. Na placu zabaw ciągle rozbrzmiewały okrzyki młodszej grupy społeczeństwa to bawiącej się w piaskownicy lub zjeżdżającej na zjeżdżalni. Lily skierowała się do swojego ulubionego parku, naprzeciwko starej kamiennicy. Szła powoli wdychając zapach rześkiego powietrza po żwirowych ścieżkach. Pośrodku parku stała wielka błyszcząca fontanna przedstawiająca delfina i parę dziewczynek. Na brzegu fontanny siedziała nieznana Lily dziewczyna o ciemnych prostych włosach. Podeszła bliżej i usiadła obok nieznajomej. Ta obróciła się w jej kierunku i zobaczyła ciemnoniebieskie, smutne oczy, w których kręciły się łzy. Lily spojrzała na nią ze współczuciem i objęła ją ramieniem. Nie przejmowała się w ogóle, że tej dziewczyny nie zna, chciała pomóc, bo wiedziała, że stało się coś strasznego w życiu tej dziewczyny. Siedziały tak razem przez dłuższą chwilę, wpatrując się tępo w strumień wody wypływający z buzi delfina. Nagle ciemnowłosa wstała, patrząc z przestrachem na Lily, jednak po chwili znowu usiadła zrezygnowana.
- Co się stało? – zapytała Lily.
Dziewczyna spojrzała na nią oczami, z których teraz wypływały już łzy, przypominające blade koraliczki i powiedziała łamiącym się głosem:
- Moja…mama…nie…żyje…
Potter’ówną wstrząsnęło. To prawda, że dużo osób bliskich jej rodzicom odeszło z tego świata, ale nie jeden z rodziców. Objęła z czułością ponownie nieznajomą, odgarniając z jej twarzy kosmyk włosów.
- Przykro mi.. Mogłabym Ci jakoś pomóc?
Pokręciła przecząco głową.
- Mi już nikt nie może pomóc… - powiedziała, po raz pierwszy spojrzała na Lily. – Przepraszam, że się nie przedstawiłam. Rachel Wilson.
- Miło mi Cię poznać, Rachel. – Lily uśmiechnęła się. – Ja nazywam się Lily Potter.
Rachel zakrztusiła się.
- Że co? – wybełkotała. – Powiedziałaś Potter?
- No tak..
- Jesteś jakąś kuzynką Harry’ego Pottera?
- Nie, nie. – zaśmiała się Lily. – Jestem jego córką.
Rachel krzyknęła z podziwu.
- Nie wiedziałam, że on ma córkę.
- Ma jak widać. – Potter zamyśliła się. – Zaraz, poczekaj… Czy to oznacza, że ty też jesteś czarodziejką?
- No jasne! A co nie widać?
Obie zaśmiały się głośno. Wstały z brzegu fontanny i razem (choć znały się dopiero od paru minut) ruszyły przed siebie, ciesząc się życiem.
***
Wieczór. Na dworze szalała burza, na szczęście nie tak wielka, aby wyrywać drzewa z korzeniami. Lily Potter pakowła swój szkolny kufer, myśląc o Rachel. Strasznie jej współczuła, mimo iż nie wiedziała tak naprawdę jak ona się czuje. Spędziły razem naprawdę miłe popołudnie w parku, żal im było rozejść się do domów.
Puk! Puk!
Do pokoju weszła Ginny z parującym kubkiem ciepłej, rozgrzewającej herbaty i podała córce.
- Jak idzie pakowanie? – zapytała.
- Nie najgorzej. Jeszcze tylko książki i gotowe. Nie wiem czy zasnę dzisiaj w nocy..
- Na pewno, przynajmniej szybciej Ci minie czas oczekiwania.
Lily kiwnęła głową, mama miała rację. W łazience stanęła przed lustrem, aby zobaczyć jeszcze te swoje ostatnie chwile, kiedy nie jest uczennicą Hogwartu. Dość wysoka, rudowłosa dziewczyna o ciemnych zielonych oczach. Roześmiana, uczynna, uparta. Czy się zmieni? Jeśli tak to na lepsze czy coś się stanie, że jednak na gorsze? Nigdy nic nie wiadomo. Z tymi myślami położyła się spać.
Następnego dnia obudziły ją poranne krzątaniny. Otworzyła niechętnie oczy i zobaczyła mały stos paczuszek i większych paczek na końcu łóżka.
„ No tak przez to całe zamieszanie z Rachel i moim listem, zapomniała, że obchodzę dzisiaj urodziny”, pomyślała, wyskakując energicznie z łóżka. Wzięła pierwszą paczkę z brzegu, owiniętą w kolorowy papier w złote znicze. Było to pudełko Czekoladowych Żab i mały model Błyskawicy od cioci Hermiony i wujka Rona. W następnej paczce była dziwna, lekka tkanina a do niej przypięta karteczka:
Dla Ciebie z okazji jedenastych urodzin. Myślę, że przyda Ci się w Hogwarcie.
Tata
„ Co to może być?”, myślała, wstając z łóżka i zarzucając pelerynę na ramiona. Podeszła do lustra i aż ją zatkało. Na jej plecach spoczywała najprawdziwsza Peleryna-Niewidka. Słowami nie mogła wyrazić swojego zachwytu, tylko wpatrywała się w puste lustro, myśląc: „Dlaczego tata akurat mnie dał?”. Zastanawiając się nad tą sprawą rozpakowała resztę prezentów, których większość składała się z samych słodyczy, a potem zeszła na dół na śniadanie. Na stole stał duży tort urodzinowy z zielonym i białym lukrem.
- Sto lat! Sto lat! – zaśpiewali wszyscy (bracia i rodzice Lily) kiedy jubilatka weszła do kuchni.
Ranek minął strasznie szybko i ani Lily się nie obejrzała, a już stała na dworcu w Londynie czekając na ojca, który miał przyjść z wózkami bagażowymi. Za piętnaście jedenasta cała rodzina Potterów stała przed pernome 9 i 10.
- Czyli mam po prostu przejść przez tą barierkę? – upewniała się Lily.
Ginny pokiwała głową i przeszła na peron dziewięć i trzy czwarte, tuż za swoimi synami.
- No idź. – popchnął ją lekko Harry.
Lily wzięła głęboki wdech i pobiegła na barierkę. Była już tak blisko. Nie wiedziała jakie to będzie uczucie. I nagle…już stała na peronie dziewięć i trzy czwarte. Przed nią stał czerwony parowóz z napisem „Londyn-Hogwart”, z którego buchała para. Słychać było pohukiwanie sów i miauczenie kotów. Dzieci ze starszych klas witały się entuzjastycznie, te z pierwszych stały przestraszone obok rodziców. Lily odszukała wzrokiem matkę i ruszyła w jej stronę.
----------------------------------------------------------
Przepraszam z góry za jakiekolwiek błędy, spowodowane tym, że nie sprawdziłam tej noty przed dodaniem, ponieważ nie zdążyłam ( moja mama chciała wejść na kompa).
Komentarze:
canadian online pharmacy Piątek, 26 Czerwca, 2020, 03:56