Remus zakl�ciem zatamowa� krwawienie z nosa, ale nie zrobi� nic z szcz�k�. Czu� si� winny, mimo, i� mi�dzy nim a Lilly nic nie zasz�o. Zgarn�� prezenty od Lilly z powrotem do koszyka i ruszy� w stron� Skrzyd�a Szpitalnego.
Levi parskn�� na widok ucznia, ale zaraz spowa�nia�.
-Hej, przecie� to nie pe�nia… - rzuci� do niego zdziwiony. Remus nigdy si� z nikim nie bi� (przynajmniej pod ludzk� postaci�), medyka z�apa� wi�c lekki szok.
-Siadaj... – rzuci� m�czyzna podsuwaj�c s�aniaj�cemu si� Remusowi ��ko i odk�adaj�c pasztecik na talerz. Towarzysz�cy mu ch�opak r�wnie� przerwa� jedzenie i poszed� do pokoju medyka po potrzebne leki. Levi za to zbli�y� si� do j�cz�cego Remusa.
-Ch�opie… kto� ci po prostu przywali�. – mrukn��, ogl�daj�c szcz�k� Lupina.
-O o y ie ojes… - zasepleni� w�ciekle ch�opak. Medyk domy�li� si�, �e by�a to ironia.
-Sorry, Rem, to by�o g�upie. Nos te� masz z�amany… Zatamowa�e� tylko krwawienie… Przecie� z twoim do�wiadczeniem m�g�by� si� sam posk�ada�… Czyli chcesz, �eby bola�o. Czujesz si� winny, wi�c przypuszczam, �e lanie dosta�e� zas�u�one… A zas�u�one lanie dostaje si� tylko od kumpli… Czy�by� kr�ci� z Rud�…? – my�la� g�o�no Levi strzykaj�c palcami, a na ko�cu za�mia� si� z w�asnego �artu. Ale widz�c dziki wyraz twarzy Remusa, bynajmniej nie spowodowany obra�eniami, westchn��. Lecz zanim zd��y� co� powiedzie�, wr�ci� towarzysz Leviego.
-Medikamenta… hmm, nie wiem, czy si� przydadz�, Jabbo. On chce czu� b�l.
-W twojej g�owie powstaj� nonsensy. Niczym nieugruntowane fanaberie. – rzuci� Jabbo ni to do Remusa, ni to do Leviego. Medikamenta postawi� na szafce obok ��ka Remusa.
-Jabi ma racj�, Rem. Jak chcesz cierpie�, to cierp w inny spos�b. Ale nie mog� ci� posk�ada� bez twojej zgody, ch�opie… Decyduj. – Zanim Luni zd��y� pomy�le�, towarzysz medyka machn�� r�d�k�. Lupin poczu�, jak ko�ci w�druj� na swoje miejsce, z��czaj� si�, zrastaj�…
-AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!!!!!!!! – wrzasn��. Bo Jabbo zastosowa� zakl�cie bez efektu parali�u mi�ni i nerw�w… Medyk wyszczerzy� z�by.
-Boli jak cholera, co? – zachichota�. Remusa nadal rwa�a ca�a twarz, ale kiwn�� g�ow�.
-Dzi�ki. – mrukn�� do ch�opaka i przyjrza� mu si� uwa�nie. Jabbo by� blady i mia� delikatne br�zowe piegi, br�zowe w�osy, ciemnoniebieskie oczy. By� wysoki i szczup�y. M�g� mie� jakie� 15 lat…
-Poboli, poboli, i przestanie… tylko nie jedz kr�wek ani karmelu… - rzuci� weso�o medyk.
-Joyce Levi, on jest czarodziejem, nie mugolem…. – mrukn�� Jabbo, nadal wpatruj�c si� w Remusa.
-Jare, jare… m�j b��d. Sorki. – za�mia� si� medyk, drapi�c si� po g�owie.
-Jak ty sko�czy�e� Hogwart? I Akademi� Najwy�sz�? – rzuci� cicho Jabbo, odwracaj�c si� od Remusa i id�c po kanapk�.
-Hej, nie pozwalaj sobie… jestem starszy… - zaperzy� si� Levi. Szatyn rzuci� mu wymowne spojrzenie, wi�c medyk prychn��.
-No, Remi… b�dzie dobrze. Jak chcesz, to mo�esz tu pole�e�, ale wnioskuj�, �e nie chcesz, wi�c id�. – zagdera� Joyce. Remus spojrza� na swojego przyjaciela, szkolnego medyka, Joyce’a Leviego, absolwenta Hogwartu i Akademii Najwy�szej. Chudego 27-latka o weso�ym usposobieniu i tym nieuchwytnym czym�, co przyci�ga�o do niego ludzi. Nawet Jacoba Marcusa Andersona, by�ego kapitana dru�yny Ravenclaw, ch�opaka z przesz�o�ci� i bez przysz�o�ci.
Joyce zauwa�y� jego spojrzenie i westchn�� prawie niezauwa�alnie. „P�niej” – wyczyta� Remus z jego ust. Nie sprzeciwia� si�, wsta� i wyszed�.
-A, i podzi�kuj Rudej za ma�! Zatrzymam j� – krzykn�� za nim, zn�w weso�o, Levi.
***
Drzwi SS znowu si� otworzy�y i do �rodka wszed� wolnym krokiem Syriusz Black. Jabbo ca�y si� spi��, a Levi uda�, �e niczego nie zauwa�y�.
-Co tam, C.B.? – mrukn�� do niego przyja�nie medyk.
-Nie m�w tak o mnie, medyku od siedmiu bole�ci…
-Przecie� to twoje inicja�y… Nie wa�ne. Co tam? – Syriusz prychn�� i wyci�gn�� do niego r�k�.
-Ojej, r�czka posz�a? A ��ko te�…? – zachichota� medyk.
-Kiedy� ci� zabij�… - mrukn�� Black, ale mimowolnie si� u�miechn��.
-Aha, aha. I kto b�dzie wtedy leczy� z�amane serca…? Uprzedzam, �e do naprawiania ��ek si� nie nadaj�… Popro� Flitcha… - mrukn�� Levi, wyci�gaj�c r�d�k� i naprawiaj�c r�k� �apie. Ch�opcy parskn�li, i dopiero wtedy Syriusz zauwa�y� Jabbo.
-Cze��. A tobie co si� sta�o? – zapyta� przyja�nie Black.
-S�ucham? – zdziwi� si� Krukon.
-No… to jest Skrzyd�o Szpitalne… - rzuci� inteligentnie �apa. Jabbo odetchn��.
-Wyr�wnuj� mu sufit. – mrukn�� medyk.
-Aaa… czyli g��wka… To chyba lepiej, ni� ��ko… - wyszczerzy� z�by do Jacoba, a ten si� u�miechn��.
-Hej, ja ci� sk�d� znam… Czy ty nie by�e� w trzeciej klasie kapitanem Krukon�w? – spyta� Black, przygl�daj�c si� szatynowi. Ten kiwn�� g�ow�, spinaj�c si�.
-Czemu przesta�e�? Sorry, ale Ryan to ty�ek trolla je�li chodzi o quiditch…
-Mia�em… wypadek.
-Aaa… i jeszcze leczysz kontuzj�? �api�. – Syriusz u�miechn�� si� do Jabbo i zabra� posk�adan� ju� r�k� ze sto�u. Zgi�� j� i rozprostowa�, zgi�� i… �up. Levi parskn�� �miechem. Ko�� wskoczy�a na swoje miejsce.
-Bola�o… Gnojek z ciebie… - mrukn�� niewyra�nie Black. Medyk wyszczerzy� z�by.
-Dobra, id�. Musz� jeszcze… co� zrobi�. – zako�czy� niezgrabnie Czarny.
-Cze�� gnojku, cze��… w�a�ciwie jak ci� zw�? – zapyta� szatyna.
-Jabbo.
-OK. Cze�� Jabbo, cze�� gnojku. – krzykn�� Syriusz ju� przy drzwiach. Zamkn�y si�, zanim przebrzmia�y jego s�owa.
***
-Expelliarmus! – i posta� placn�a na pod�og�. Przy �wietle r�d�ki medyk rozpozna� Jima. Cofn�� zakl�cie, zapali� �wiat�a, przeni�s� ch�opaka na ��ko. Przyjrza� mu si� i westchn��. W wyniku zderzenia z pod�og� James zemdla�, ale to chyba lepiej dla niego. Sk�adanie nieprzytomnego b�dzie �atwiejsze ni� przytomnego. Nie b�dzie odczuwa� b�lu. Levi poszed� po medikamenta i zabra� si� do pracy.
By� �rodek lata, Dolina Grodricka. Urz�dza� przyj�cie na cze�� rodzic�w. Pomaga�a mu jego dziewczyna i najlepsi przyjaciele – Lily, Syriusz, Remus… Glizda oczywi�cie gdzie� si� zaszy� z jedzeniem… S�o�ce �wieci�o, kumple poszli po piwo kremowe do piwnicy, a on i Lily siedzieli w cieniu drzewa trzymaj�c si� za r�ce. Zbli�y� si� do niej i poczu� dotyk na ramieniu…
-James… James… obud� si�… - ch�opak otworzy� oczy i zakl�� cicho, �wiat�o �wiecy go razi�o.
-Nie mog�e� p� minuty p�niej… - mrukn��, poprawiaj�c okulary i siadaj�c. Nie czu� ju� b�lu.
-Gdzie si� szlaja�e�? Nie, to g�upie pytanie… zreszt�, r�d�ka ci w oko… - medyk odwr�ci� si� i odszed�.
-Levi… przepraszam… chod� tu… - szatyn opad� na poduszki. By� wyko�czony. Joyce poda� mu tabliczk� czekolady, zn�w podchodz�c do ��ka.
-Jak ju� si� domy�li�e�, najpierw by�a b�jka. Potem sam komu� przywali�em… - tu spojrza� na opuchni�t� d�o�.
-Tego nie zauwa�y�em… Ale chyba ci si� nale�y. – powiedzia� cicho medyk. James westchn��.
-Taa, nie powinienem by�… Hmm… p�niej…
-…poszed�e� tajnym przej�ciem do Hogsmeade. I wa��sa�e� si� sam po niebezpiecznej okolicy. – szatyn u�miechn�� si� przepraszaj�co. Nie pyta�, sk�d Levi wie. Bardzo prawdopodobne by�o to, �e Joyce wiedzia� ju� wszystko o dzisiejszym dniu… ka�dego z uczni�w Hogwartu.
-Rogasiu, nie wiem czy wiesz, ale nie jestem zmieniaczem czasu… - ch�opak pytaj�co uni�s� brwi.
-To znaczy, �e ja naprawiam, a nie przywracam stan cia�a sprzed wydarze�.
-Za�apa�em. – mrukn�� oboj�tnie ch�opak.
-Nie za�apa�e�. Jakby� za�apa�, to by� si� zerzyga�. – mrukn�� gniewnie Levi. Poniewa� Rogacz nadal nie porusza� si�, medyk prychn�� i odszed�.
-Jak dojrzejesz albo co� si� stanie, to przyjdziesz. Nie gniewam si�. Nie mia�em nigdy dziewczyny, wi�c nie wiem jak to jest, ale… hmm… z Rud� to nie jest tak, jak my�lisz. – powiedzia� cicho. James zastanowi� si�. Levi nigdy nie m�wi� niepotrzebnych rzeczy. Jak teraz – nie powiedzia�, jak ka�dy doros�y czarodziej, �e James zachowuje si� jak smarkacz, �e ka�dy przez to przechodzi�. Nie pyta�, nie wrzeszcza�. Nie k�ama�… Zaraz… NIE K�AMA�?!?!?! Ch�opak zerwa� si� z ��ka i dopad� do medyka, ale ten przecz�co pokr�ci� g�ow�.
-Ty i te twoje �wi�te zasady… - zakl�� Potter i pop�dzi� do dormitorium.
***
-Levicorpus! – sapn�� James. Lunatyka poderwa�o z ��ka, ale nawet nie pisn��. Jim rzuci� Muffliato na Glizdogona – on nie by� w to zamieszany.
-Co to znaczy, �e nie jest tak, jak my�l�? – sykn�� szatyn, budz�c Syriusza. Ten usiad� i opar� si� o �cian�, przygl�daj�c si� dziwnej scenie.
-To znaczy, �e nie kocham Lily. To znaczy kocham, ale nie tak jak ty. Po prostu jak kumpel.
-Kochasz j� …jak kumpel? – Jamesa przytka�o z w�ciek�o�ci.
-To znaczy, �e spotykasz si� z ni� regularnie? �e rozmawiacie? �e… - tu utkn��. Remus wiedzia�, o co mu chodzi.
-Tak, jak znikam na noc gdy nie ma pe�ni, to �pi� u niej. – powiedzia�. James opu�ci� r�d�k� i zrezygnowany usiad� na pod�odze. Remus z cichym t�pni�ciem opad� na ��ko.
-Skoro… znasz j�… w�a�ciwie… jak…?
-Pytasz, czemu ona nie ma opor�w, �eby ze mn� gada�, mimo i� jestem twoim kumplem?
-By�e� moim kumplem. – rzuci� cicho Jim, ale blondyn go zignorowa�.
-Hmm… bo wie, �e nie jestem taki jak wy. To znaczy ona my�li, �e jeste�cie inni ni� ja, ale to skomplikowane… Poznali�my si� jeszcze w poci�gu w pierwszym roku… Zagada�o do mnie, bo czyta�em jak�� ksi��k�, by�em sam. W�a�ciwie, znam j� d�u�ej od was. Jest jednym z moich najlepszych przyjaci�. Ale to wszystko, nigdy nas do siebie nie ci�gn�o, nie by�o �adnej chemii…
-Chemii? – zdziwi� si� Black.
-To znaczy, �e mi�dzy nimi nie iskrzy�o. – rzuci� niecierpliwie Jim. Syriusz przekl�� Remusa… Przecie� Rogacz tyle robie dla tej rudej, nawet czyta mugolskie ksi��ki dla dziewczyn i prenumeruje gazety, na wypadek gdyby zechcia�a si� w ko�cu z nim um�wi� i nie mieli o czym rozmawia�… A Lupin nawet s�owem nie pisn��, by im to u�atwi�…
-Widzisz… nie mog�em ci pom�c, bo…
-Nie chcia�e� jej do mnie zrazi�? Nie chcia�e�, �eby si� zniech�ci�a? – zapyta� gorzko James. Remus zastanowi� si�.
-W�a�ciwie to… nie chcia�em, �eby�cie byli razem. By�em zazdrosny, �e mi j� zabierzesz… A ona… chyba pod�wiadomie… Ca�y czas czeka�a na jaki� znak ode mnie… �e nie jeste� taki z�y. – James milcza�. Po chwili wsta� i po�o�y� si� na ��ku, ty�em odwracaj�c si� do Lunatyka. Ten zrozumia� i r�wnie� milcza�.
***
Lilly westchn�a z ulg�, widz�c Jamesa ca�ego, gdy wy�ania� si� z Zakazanego Lasu. Ca�e popo�udnie sp�dzi�a czekaj�c na jego powr�t przy oknie. Ba�a si�, �e przez g�upie nieporozumienie co� mo�e mu si� sta�… Zaraz, ba�a si�, �e co� mo�e mu si� sta�? Czy�by si� o niego troszczy�a…? O Pottera, tego kretyna? Nie, b�agam… - nie dopuszcza�a do siebie tych my�li. W ko�cu by�a Lily Evans, jedyn� dziewczyn�, kt�ra opar�a si� temu idiocie… On nie mo�e jej si� podoba�. To w ko�cu nie brazylijska telenowela, do t�ustego trolla! Odetchn�a. Taak, �ycie to nie opowiadania z „M�odej Czarownicy”, kt�r� prenumerowa�a Carmen. Albo te wszystkie mugolskie, romantyczne historie. To si� po prostu nie mo�e tak sko�czy�. Nie on. Nigdy.
NIE James Potter.
***