Ta notka wysz�a taka dziwna...
Ci�gle w niej co� zmienia�am, poprawia�am...
Tutaj chyba si� sprawdzi to, �e co d�ugie, nie musi byc wcale super.
Noc. Ciemna i bezchmurna. Pe�na strachu i tajemniczo�ci… Co chwil� granatowe niebo rozja�nia�a z�ota b�yskawica o najr�niejszych zygzakach, a zaraz po niej mo�na by�o, wcale nie wysilaj�c s�uchu us�ysze� mro��cy krew w �y�ach grzmot. By�a burza. Chyba najgro�niejsza od kilkunastu lat.
Ale nie dla dw�ch os�b.
Stan�li oni na niedu�ej wysepce, otoczonej wzburzonym morzem, kt�rego wody co chwila obija�y si� o �liskie ska�y. Jeden z nich, ni�szy mia� mysie w�osy, ma�y nos, a odziany by� w d�ug� peleryn� podr�n�, kt�ra si�ga�a mu za pi�ty. Drugi, wysoki, o trupio bia�ej twarzy, szkar�atnych oczach i szparkach jak u w�a, zamiast zwyk�ego narz�du w�chu mia� granatow� peleryn�, spod kt�rej wyci�gn�� r�d�k� z ciemnego drewna d�bu. Machn�� ni� kr�tko i na jej ko�cu zapali� si� male�ki p�omyczek, machn�� drugi raz, a dwie istoty stoj�ce przy �elaznej bramie, pod��y�y za nimi. Ni�szy m�czyzna trz�s� si� ze strachu, kiedy przechodzili obok celi, w kt�rych siedzia�y osoby, powoli trac�ce ch�� �ycia. Mia�y zapadni�te oczy, a byli tak wyg�odzeni, jak by dostawali jedzenie raz na siedem d�ugich dni i nocy. Przy, ka�dym takim czarodzieju sta�a jedna istota, taka sama jak te dwie wcze�niejsze. I te r�wnie�, kiedy m�czyzna machn�� r�d�k� sun�y za nim krok w krok. Kiedy za dwoma czarodziejami znalaz� si� t�um najstraszniejszych istot, jakie chodzi�y po ziemii, wy�szy szepn�� im co� po cichu, po czym z g�uchym trzaskiem aportowa� si� wraz ze swoim towarzyszem w nowe miejsce. Istoty pokiwa�y sobie kr�tko tym co mia�y pod kapturami i stan�y na swoich zwyk�ych miejscach.
* * *
By�a pi�ta rano, kiedy otworzy�am oczy. W pierwszej chwili pomy�la�am, �e jest jeszcze noc, ale to nie by�oby mo�liwe… Spoza firanki mog�am zobaczy� ciemnoniebieskie niebo i bia�e chmurki posuwaj�ce si� po nim z zawrotn� szybko�ci�. Odnalaz�am pod ��kiem moje kapcie z misiem i zesz�am na d� do kuchni. Nie by�o zimno, wi�c nala�am sobie wody mineralnej i usiad�am przy okr�g�ym stole.
Ten rok chyba b�dzie jednym z najtrudniejszych w moim �yciu. Mo�e opr�cz tego, w kt�rym zmar�a moja mamusia.. Jedynym i najwa�niejszym powodem b�dzie powr�t Tego Kt�rego Imienia Nie Wolno Wymawia�. Tylko, �e nie wszyscy chc� w to uwierzy�, a Tiara Przydzia�u zawsze powtarza�a, �e powinni�my si� trzyma� si� razem. �wi�te s�owa. Kiedy wczoraj przegl�da�am najnowsze wydanie „Proroka Codziennego” to co chwil� natrafia�am na kr�tkie wzmianki b�d� ca�e artyku�y o tym, �e Harry Potter i kochany dyrektor Hogwartu, Dumbledore s� delikatnie m�wi�c bez narz�du umys�u. To nieprawda. Dlaczego mieliby k�ama�, skoro ju� nie jeden raz udowodnili, po kt�rej s� stronie. Kiedy� przeczyta�am w jednej ksi��ce, �e gdy chcemy co� osi�gn��, to ca�y �wiat pomaga nam po kryjomu, ale my nawet nic o tym nie wiemy. Jednak nie mam poj�cia czemu ma s�u�y� to wy�miewanie si� z ludzi, kt�rzy wierz� Ch�opcu Kt�ry Prze�y�.
I wtedy w czasie moich filozoficznych rozmy�la�, poczu�am ch�odny powiew na plecach, a� zadr�a�am, a zaraz potem us�ysza�am trzask zamykanych drzwi wej�ciowych. Usiad�am wygodniej w krze�le i po chwili przede mn� stan�� tatu� z ociekaj�c� wod� parasolk�, kt�r� zamiast od razu osuszy� jakim� zakl�ciem, postawi� w k�cie.
- Tato! – zawo�a�am.
- O, witaj c�reczko. – odpowiedzia� wyra�nie zaskoczony. – Co ty tutaj robisz?
Zmru�y�am oczy, kiedy zapali� �wiat�o w kuchni, mimo i� na zewn�trz powoli robi�o si� jasno. Dochodzi�a si�dma.
- O rany! – krzykn�am. – Siedz� tu ju� nieca�e dwie godziny.
Tatu� u�miechn�� si�.
- No widzisz jak czas szybko p�ynie na mi�ych rozmy�laniach.
Ciekawe czy moje si� do takich zaliczaj�.
Przy truskawkowej herbacie z dodatkiem mi�ty i szczypiorku, dowiedzia�am si�, dlaczego tata wyszed� wczesnym rankiem i to w tak� burz�, kt�ra ju� ustawa�a. Wida� by�o jeszcze na niebie lekko szare chmury, a na szybach domu p�yn�ce kropelki deszczu. Ot� tak jak obieca� chcia� mi przynie�� ten r�g buchoro�ca, ale nie uda�o mu si�. Szkoda, bo od dzieci�stwa o nim marzy�am. Podobno, kiedy przyby� do biura, jego ju� nie by�o, tylko pusta �ciana, gdzie wisia�. Pewnie kto� z redakcji tak jak my, uwielbia odkrywa� nowe gatunki zwierz�t i po�yczy� sobie nasz okaz. Na pewno jutro odda.
I w lepszym humorze dopi�am herbat� i pobieg�am na g�r� do swojego pokoju.
* * *
- Luna, zejd� ju� na d�.
Chcia�am, ale nie mog�am. Ester, czyli moja kotka, za nic nie chcia�a wej�� do swojego koszyka. A przecie� ma tam tak milutko. Specjalnie dla niej uszy�am w�asnor�cznie kocyk z przer�nych materia��w i kupi�am jej mn�stwo zabaweczek, np. kaczuszk�, myszk� i kucyka z bia�ym ogonem. Ale jej si� to nie podoba.
W ko�cu jednak da�am za wygran� i wzi�am Ester na r�ce. W kuchni czeka� ju� na mnie tatu� z moim kufrem szkolnym.
- Gotowa? – zapyta�.
Pokiwa�am g�ow�.
Nareszcie znowu znajd� si� w Hogwarcie. Tak bardzo za nim t�skni�am przez te wakacje, a szczeg�lnie za Emily, z kt�r� nareszcie znalaz�am wsp�lny j�zyk. Tata obieca� przysy�a� mi co tydzie� nowy numer „�onglera” czego nigdy wcze�niej nie robi�, bo ci�gle by� na wyjazdach. Czuj�, �e ten rok b�dzie niezapomniany.
Na dworzec King Cross zajechali�my mugolsk� taks�wk� po naprawd� drastycznych przej�ciach; Ester nie przepada za jazd� i zostali�my nie�le podrapani. Tatu� zap�aci� kierowcy i pobiegli�my p�dem na peron dziewi�ty i dziesi�ty. Sta� tam do�� spory t�um, wi�c nikt nie zauwa�y�, kiedy przeszli�my przez barierk�.
By� tam gdzie zwykle. Du�y, czerwony z b�yszcz�cymi w s�o�cu szybami. Z komina co chwil� bucha�a szara para w kszta�cie niedu�ych ob�oczk�w. Poci�g by� taki jak go zapami�ta�am.
- No to mi�ego roku. – zawo�a� tatu�, przytulaj�c mnie mocno do siebie. – Kiedy tylko dostan� z powrotem r�g od razu napisz� do ciebie.
I ju� mia� odchodzi�, kiedy przypomnia�am sobie o czym� bardzo wa�nym.
- Tato! – zawo�a�am i pobieg�am do niego zostawiaj�c baga�e. – Przecie� nie odta�czyli�my naszego Ta�ca Szcz�cia.
- Faktycznie. Luneczko, ty to masz pami�� jak babka mojego dziadka. – zawo�a�.
Z�apali�my si� za r�ce i zacz�li�my kr�ci� si� dooko�a coraz szybciej i szybciej, by w ko�cu upa�� na ziemi� i znowu wsta�, podskakuj�c do g�ry. Przy tym wszystkim dosz�y jeszcze s�owa piosenki, kt�re u�o�y�am w wieku sze�ciu lat.
- S�oneczko jest ��te, a szcz�cie kolorowe! – krzykn�am na ca�y g�os i zatrzyma�am si�, �api�c z trudem oddech.
Tata sta� si� i za�miewa� w g�os. Wiedzia�am, �e uwielbia t� piosenk�.
- Dobrze, �e sobie o tym przypomnia�a�. – odrzek�, machaj�c w stron� t�umu czarodziej�w, kt�ry dziwnie na nas patrzy�.
Ale po tych s�owach z kieszeni p�aszcza tatusia rozleg� si� g�os „Ju� p�no!” i ostatni raz uca�owali�my si� w oba policzki, i ju� go nie by�o. Zosta�am sama, ale si� tym wcale nie przej�am. Wr�ci�am szcz�liwa do swojego baga�u i wsiad�am razem z nim i Ester na plecach do pierwszego wagonu.. Od razu poczu�am znajomy zapach czego� magicznego. Ruszy�am przed siebie mijaj�c zape�nione po brzegi przedzia�y. Dopiero przy ko�cu znalaz�am jeszcze pusty. Z trudem wci�gn�am tam kufer i ustawi�am na g�rnej p�ce, po czym usiad�am przy oknie wyci�gaj�c z podr�cznego plecaczka z kr�liczkiem najnowszy numer „�onglera”, w kt�rym jednak zabrak�o artyku�u o buchoro�cach. Poci�g po chwili ruszy�; najpierw powoli, nabieraj�c t�pa, by p�niej p�dzi� swoim starym torem. Za oknem mo�na by�o podziwia� wspania�e widoki, kt�re zmienia�y si� raz po raz. Najpierw by�y przedmie�cia Londynu, p�niej puste pola i ��ki pe�ne kwiat�w.
- Luna!
Us�ysza�am g�os nad sob�, akurat w najciekawszym momencie artyku�u zatytu�owanego „Czy plumpki mog� pom�c na smocz� osp�?”. Podnios�am oczy do g�ry i ujrza�am nad sob� moj� przyjaci�k� Ginny Weasley.
- Hej! – zawo�a�am, odk�adaj�c gazet�.
Ginny wtaszczy�a sw�j kufer na g�r� i usiad�a naprzeciwko mnie. By�a ona wysok�, czternastoletni� Gryfonk� o ognistych w�osach i br�zowych oczach.
- Jak min�y wakacje? – zapyta�am z nad gazety, kt�r� z powrotem otworzy�am.
- Dobrze. W sumie nic specjalnego. – odrzek�a kr�tko. – Interes taty si� kr�ci?
I tak rozmawia�y�my. Krajobrazy za oknem zmienia�y si� szybko; niedawno by�y ��ki, a teraz ju� wysokie g�ry. Oko�o pierwszej przysz�a czarownica z w�zkiem ze s�odyczami. Od razu kupi�y�my sobie cukierki i paszteciki dyniowe, kt�re zaraz zjad�y�my. Niestety Ginny mia�a pecha i natrafi�a na fasolk� o smaku sardynek w sosie owocowym, a ja o smaku wymiocin. Wkr�tce zrobi�o si� ju� ciemno za oknem i wtedy drzwi si� otworzy�y. Stan�� w nich blondyn o srebrnoszarych oczach, Draco Malfoy i jego dw�ch osi�k�w.
- Co Pomyluna nareszcie znalaz�a sobie przyjaci�eczk�? – powiedzia�.
Ginny momentalnie wsta�a i wyci�gn�a wypolerowan� r�d�k�.
- Nie m�w tak do niej!
W sumie, przecie� nic si� nie sta�o. Ka�demu mog� si� pomyli� imiona.. Nawet mnie.. Ale postanowi�am si� nie wtr�ca�; wiedzia�am, �e Ginny wola�aby, abym siedzia�a cicho.
- Bo co? – Malfoy tak�e wyci�gn�� swoj� r�d�k�.
- Bo to.
Ginny machn�a kr�tko r�d�k� trzy raz i natychmiast Draco i jego koledzy le�eli na pod�odze z dodatkowymi parami r�k i uszami mierz�cymi ze cztery metry. Z ledwo�ci� wstali z przera�eniem na twarzach, a ja nie mog�am si� powstrzyma� i zacz�am si� �mia�. Naprawd� �miesznie wygl�dali. A Ginny jakby nigdy nic wr�ci�a na swoje miejsce zasuwaj�c z trzaskiem drzwi.
* * *
Poci�g wreszcie si� zatrzyma�, bo na dworze znowu zacz�� pada� drobniutki deszcz, zwany zabawnie kapu�niaczkiem. �ci�gn�y�my swoje kufry z p�ki, ja zabra�am Ester znowu na plecy i wysiad�y�my z poci�gu.
- Pirszoroczni do mnie! – rozleg� si� tu� nad nami g�os gajowego Hagrida.
- Cze��. – powiedzia�a Ginny.
- Witajcie. Cholibka, jak dawno ci� nie widzia�em. – odpowiedzia� Hagrid, po czym zagarn�� swoj� wielk� d�oni� grupk� przera�onych uczni�w.
Wsiad�y�my razem i z dw�jk� drugoklasistek z Hufflepuffu do pierwszego powozu, kt�ry natychmiast ruszy�. Te pojazdy ci�gn� tajemnicze, magiczne istoty, zwane testralami. Ludzie si� ich boj�, poniewa� s� takie odmienne i w ich mniemaniu przynosz� nieszcz�cie. Mo�e dlatego, �e widz� je tylko ci, kt�rzy widzieli jak kto� umiera�. Ale ja si� z tym nie zgadzam. Ka�dy z nas ma w sobie cho� odrobin� dobra, kt�re wcze�niej czy p�niej si� ujawni, nawet zwierz�ta.
Kilkana�cie minut p�niej dojecha�y�my pod wrota zamku, obok kt�rych wisia�y p�on�ce pochodnie, roz�wietlaj�ce drog�. T�um uczni�w wyskoczy� z powoz�w i wszed� do Sali Wej�ciowej, gdzie trwa� okropny huk i harmider. To Irytek postanowi� w do�� nietypowy spos�b rozpocz�� nowy rok szkolny. Rozrzuca� wok� siebie ka�amarze pe�ne atramentu.
- Dosy�! – krzykn�a profesor McGonagall, kt�ra w tym momencie wbieg�a do pomieszczenia.
Ale Irytek wcale si� tym nie przej�� i ju� po chwili poczu�am jak po moich w�osach sp�ywa ciemna i lepka ma�.
- Och. – zawo�a�a Gryfonka, ale ja tylko si� u�miechn�am i poci�gn�am j� za sob� do Wielkiej Sali, gdzie s�ycha� ju� by�o gwar rozm�w.
Rozsta�y�my si�, ja pobieg�am w stron� sto�u Ravenclawu, a Ginny Gryffindoru. Jednak kiedy sz�am w kierunku wolnego miejsca, co si� nie zgadza�o. Na sto�ach by�o jedzenie, tak jakby zmienili kolejno�� uroczysto�ci..
- Hej. – powiedzia�a moja przyjaci�ka z dormitorium Emily Wilson.
Prawie bym j� omin�a w tym t�umie. Usiad�am naprzeciwko niej, obok jakiego� niskiego Krukona i przypatrzy�am si� jak nabija kie�bask� na widelec.
- Smacznego. – powiedzia�am, a Emily pokiwa�a g�ow� i unios�a widelec na wysoko�� ust.
Ale wtedy w�a�nie sta�o si� co� dziwnego; jedzenie poznika�o ze sto��w, jakby tam nigdy si� nie znalaz�o. Chyba nie wymaga�a tego sytuacja, bo wszyscy uczniowie Hogwartu wygl�dali na zaskoczonych, ale zacz�am si� �mia�, �ci�gaj�c przy tym par� oburzonych twarzy. Nasta�a grobowa cisza, przerwana wreszcie wej�ciem profesor McGonagall i t�umu przera�onych pierwszoroczniak�w. Doszli oni do sto�ka, na kt�rym spoczywa�a wy�wiechtana Tiara Przydzia�u.
- Ehem.. – zacz�� dyrektor Dumbledore. – Widz�, �e i Was zaskoczy�o nag�e pojawienie si� i znikni�cie naszego posi�ku, ale jest to spowodowane, jak mnie przed chwil� poinformowano awari� zakl�cia. Dlatego uczt�, ka�dy dom sko�czy w swoim Pokoju Wsp�lnym. – przez sal� przebieg� pomruk. – A tak poza tym to witam wszystkich starych i nowych uczni�w w nowym roku nauki. – doda� ju� z u�miechem na twarzy. – Zapraszam Was na Ceremoni� Przydzia�u.
I profesor McGonagall wyci�gn�a d�ugi zw�j pergaminu, na kt�rym zosta�y zapisane wszystkie nowe imiona i nazwiska uczni�w. - Ci, kt�rych wyczytam niech podejd� tu i na�o�� na g�ow� Tiar� Przydzia�u.
Ja jednak nie us�ysza�am do jakiego domu, kto trafi�, bo wybieg�am marzeniami poza granice rzeczywisto�ci.
By�am lekka jak wiatr. Ubrana w ziewn� sukienk� z lnu. Skacz� wraz z moj� kotk� po chmurach i wydmuchuj� kolorowe ba�ki ze specjalnego czarodziejskiego sprz�tu. Jestem taka szcz�liwa, nie musz� si� niczym przejmowa�, bo �ycie jest cudowne.
- Panno Lovegood!
Otworzy�am niech�tnie oczy i zobaczy�am nad sob� profesora Flitwicka, stoj�cego nade mn�.
- O co chodzi? – zapyta�am �piewnym g�osem.
W Wielkiej Sali ju� nikogo nie by�o, tylko przede mn� le�a� plan lekcji. Czy�bym zasn�a?
- Uczta si� ju� dawno sko�czy�a. – odpowiedzia� profesor. – A panienka tu jeszcze siedzi.
- Tak? Nawet nie zauwa�y�am, kiedy wszystko dobieg�o ko�ca.
- No to zmykaj ju�. – powiedzia�. – Gdy ja chodzi�em do szko�y, tez zdarza�y mi si� takie chwile zapomnienia…
Jednak nie us�ysza�am ju� dalszej cz�ci przesz�o�ci profesorka, bo wybieg�am na schody.
Rehabilitačne9 pomf4cky, ktorfdch falohou je napraviť, <a href="http://axfujjt.com">uparvi</a>ť orge1novfd defekt alebo čiastočne alebo faplne obnoviť funkciu chorobou postihnute9ho orge1nu. Druhy a postupy rehabilite1cie ze1visia vždy od toho, čo je potrebne9 urobiť v prospech postihnute9ho. Ak ide o telesne postihnute9 dieťa, je potrebne9 ho liečiť, vychove1vať, pripravovať na zaradenie do spoločnosti, ide teda o komplexnfa rehabilite1ciu. Patria sem rf4zne kliny, matrace, molitanove9 kocky, kolieska, valčeky, suche9 baze9ny, plastove9 preliezky, ske1kacie lopty, rf4zne mase1žne ležadle1 a pod.