Startuj z namiNapisz do nasDodaj do ulubionych
   
 

Pamietnik Remusa Lupina!
Pamiętnikiem opiekuje się Syrcia
Do 20 marca 2009r pamiętnikiem opiekowała się K@si@@@
Do 07.07.08 pamiętnik prowadził Nowicjusz Magii
Do grudnia 2007 pamiętnik prowadziłą The Halfblood Princess

[ Powrót ]

Niedziela, 07 Lutego, 2010, 13:09

22. Wpis dwudziesty drugi.

Notka ze napisana specjalnie dla Doo z okazji urodzin. Z tego co wiem, osiemnastych. :D

Ekhym, ekhym...
Życzę Ci dobrego dnia, dnia bez gonitwy i stresów,
dnia, w którym słońce czas odlicza i nikt nie wylicza sukcesów.
Życzę Ci odwagi być sobą, bez zakłamania i picu,
unieść się dumnie ponad krzesło i pewnie wziąć udział w życiu.
Życzę Ci słońca i deszczu, na przemian, żeby się nie nudzić, kiedy Ci słońca będzie za wiele,
to deszcz Cię może ostudzić.
Życzę Ci bezpieczeństwa, ostoi w rodzinie, prawdziwego domu, azylu, który Ci da schronienie
i nie powie o niczym nikomu.
Życzę Ci fantazji, ozdób Twe niebo skrzypcami,
zatańcz ze szczęścia na ulicy i marząc rozmawiaj z kwiatami.
Życzę Ci zdrowia dla ciała, miej zdrową duszę,
bo kiedy dusza jest chora, to ciało przeżywa katusze.
Życzę Ci kolorów, czarownych barw wesołej tęczy,
barw letnich pachnących ogrodów, czegóż można chcieć więcej?
Życzę Ci dobrego jutra, przyjaciół, szczęścia, zapału, uporu, weny, dużo czasu, pewności siebie!



Leżę na brzuchu, podpierając głowę ręką, drugą leniwie skrobię w pamiętniku. Syriusz zawinął się w prześcieradło, podłożył poduszkę pod czarny łeb i leży na podłodze. Peter coś czyta, a James zniknął za drzwiami łazienki. Prawdopodobnie udaje, że bierze prysznic, bo wątpię, by o tej godzinie dobrowolnie się wykąpał. W uszy boleśnie wierci mnie jego dziki skowyt zranionego niedźwiedzia. Teraz głowa boli mnie jeszcze bardziej, niż przed godziną, kiedy pierwszy raz oberwałem poduszką.
Wojna się udała, było wesoło, choć otrzymywanie ciosów nie było przyjemne. Nie miałem ochoty wysilać swych wilczych zmysłów, by bronić się przed atakami i ułatwiać sobie wymierzanie razów. Czasem wykorzystuję swe wyczulone zmysły do takich błahych celów, ale w tym momencie kosztowałoby mnie to zbyt dużo wysiłku. No masz, prawie rozlałem atrament!
Za pół godziny powinienem pojawić się w skrzydle szpitalnym. Muszę wziąć jeszcze jakieś eliksiry, a potem udać się do tej całej chaty. Boję się. Tylko raz się tam przemieniałem, otoczenie wciąż jest dla mnie całkiem nowe. Tak, przemiana będzie ciężka. Uwolnię całe pokłady negatywnych emocji, które powoli się we mnie zbierają, niezależnie od tego, jakiego nastroju nie miałbym każdego kolejnego dnia. Gdy się ocknę, znów będę do niczego. Nie lubię tego... Dobra, resztę opiszę później. Teraz muszę już iść...

- Gdzie idziesz? - zapytał Syriusz, podnosząc głowę z poduszki, kiedy zobaczył, że kierowałem się do drzwi. Zacisnąłem zęby, głowę przeszyła mi ostra fala bólu. Gdybym wtedy poleżał jeszcze chwilkę, ten "napad" przypomniałby mi, że muszę się zbierać. Nie, ta bestia, która we mnie siedzi, nie jest taka głupia i bezmyślna, jak mogłoby się wydawać. Ma swój rozum, wie, kiedy dać o sobie znać. Pilnuje, żebym mógł się gdzieś skryć, jeśli chcę się odizolować, jeśli nie chcę nikomu zrobić krzywdy. Taki naturalny czujnik, który ma każdy wilkołak. Jeśli go zignoruję... No cóż, rano zostałoby mi tylko płakać nad swoją głupotą i nad tym, co prawdopodobnie bym nieświadomie zrobił.
Zagryzłem wargę. Zapomniałem w tym miesiącu o wymyśleniu jakiejś sensownej wymówki. Ostatnio mówiłem, że muszę wybrać się do babci. Nie skłamałem zbytnio, przecież mama pisała, że ostatnio źle się czuła... Ja tylko... Wykorzystałem sytuację... Ale nie postąpiłem źle, prawda?... Nie skrzywdziłem tym nikogo... Chyba... To było tylko niewielkie kłamstewko. Nic sie nie stało.
- Muszę jechać do matki, prosiła o to w liście. Wiesz, dlaczego... - dodałem, robiąc wymowną minę. Tak, Syriusz wiedział. Skinął głową.
- Powtórzyć Jamesowi?
- Gdybyś mógł...
- Jak to: jechać? - zapytał Pettigrew. Spojrzałem na niego, czując coś na rodzaj złości. Zapowiedź agresji, która niebawem wydrze się z mej drobnej piersi. Muszę nad sobą panować. Panować... Przynajmniej dopóki nie znajdę się w chacie. Wtedy to już mi obojętne, co będę miał ochotę robić...
- No, normalnie. Wchodzę do kominka, wypowiadam adres, zasysa mnie, siuu i jestem w domu - mruknąłem, podchodząc nieco bliżej drzwi. Chłopak zmarszczył czoło.
- Hogwart można chyba opuszczać tylko na ferie...
- ...albo w szczególnych przypadkach. Peter, nie interesuj się! - fuknął Black, siadając. Więc to Peter, a nie Pierre! Postaram się zapamiętać. Syri pomachał mi skarpetką, którą zdjął z nogi. - Papa, Remi. Pozdrów ode mnie twoją mamę.
Skinąłem głową, czując się po prostu parszywie. Kłamałem. Nie lubię kłamać. To jest nie w porządku, tuszowanie prawdy, paczenie faktów... Ale tego wymagała teraz sytuacja. Przecież nie zamierzam nic nikomu zrobić, ja tylko nie chcę dopuścić do tego, by się dowiedzieli o moim wilkołactwie... Oby tylko te moje przekręty nie wyszły na jaw... Chociaż może lepiej by było, gdybym im po prostu powiedział? Przecież lepsza najgorsza prawda od najsłodszego kłamstwa, jak mawia dziadek. Jeszcze tylko pytanie, czy dałbym radę im o tym powiedzieć... Nie, lepiej nie.
W miarę szybkim krokiem, który, mam nadzieję, nie wyglądał nienaturalnie, opuściłem salon Gryfonów. Wyszedłem na korytarz, wyciągając z kieszeni kartkę, na której niebywale twórczo opisałem sobie drogę do skrzydła. Pierwsza kropka kazała mi iść w prawo. No to poszedłem...
Całą drogę szedłem ze spuszczoną głową, prawą rękę mając ukrytą w kieszeni. Mamrotałem cicho do siebie, przez co na pewno wyglądałem jak człowiek całkowicie zdrowy psychicznie, prawda, pamiętniku? Nie moja wina, że musiałem mówić samemu do siebie, żeby uspokoić sumienie, które odzywa się u mnie aż nazbyt często. Z lusterkiem nie mam w zwyczaju chodzić. Został mi więc cichy monolog i wpatrywanie się w swoje nogi.
Zapukałem do drzwi szkolnego szpitala. Nie oczekując odpowiedzi, wsunąłem się do środka.

Zbyt wiele bym stracił, gdyby się dowiedzieli. Nie mogę dopuścić do tego, żeby to wyszło na jaw. Chociaż... Pewnie by mnie zrozumieli. Na pewno by zrozumieli, dlaczego to ukrywałem. Kto by chciał rozpowiadać, że jest wilkołakiem? Mam jednak nadzieję, że nigdy nie powiedzą mi, że mnie nienawidzą. Nawet gdybym dał im powód, to... Nie chciałbym tego usłyszeć.

- Przyjdę po ciebie rano, dobrze? Tak, jak ostatnio.
Skinąłem głową, obejmując się rękoma za brzuch. Zagryzając wargę, skierowałem wzrok na swoje buty. Jakoś nie miałem ochoty spojrzeć w niebo. Może nie tyle brakowało mi chęci, co raczej odwagi... Poczekałem cierpliwie, aż pielęgniarka wyceluje różdżką w Bijącą Wierzbę i mruknie "Immobilus", unieruchamiając ją tym samym. Muszę zapamiętać to zaklęcie, przyda mi się. Kiedy wiedziałem, że to złe, niedobre drzewo już mnie nie skrzywdzi, osunąłem się na kolana, podpierając rękami. Raczkując zbliżyłem się do pnia. Sturchnąłem palcem podejrzanie wyglądającą narośl. Drzewo mruknęło cicho (a nie mówiłem, że rośliny mają duszę?), powoli rozluźniając mocne sploty korzeni. Odsłoniło przede mną swój sekret - wejście do tunelu, które zaprowadzi mnie poza tereny szkolne. Gdyby nie "wyjątkowa sytuacja", w której się znalazłem, mógłbym to spokojnie uznać za poważne naruszenie szkolnego regulaminu. Wtedy akurat mnie to nie obchodziło...
Tak jak ostatnio, gdy podążałem kamiennym tunelem, sięgnąłem pamięcią wstecz o ponad pięć lat. Tak, tamten wieczór... Może to głupie, że sam wracam myślą do tamtych chwil. Przecież idąc do tej chaty cierpiałem po to, by jeszcze bardziej cierpieć, a zatapiałem się w "tym złym" z przeszłości. Jednak ból tego, co już było, nie boli tak, jak ten co trwa teraz i ma nadejść...


Siedziałem na huśtawce, zawzięcie machając nogami. Dopiero co nauczyłem się sam bujać, musiałem się tym faktem dostatecznie nacieszyć. Niedaleko mnie stał jakiś dość wysoki, ciemnowłosy mężczyzna.

Gdy teraz o tym pomyślę, to wyglądał... Pociągająco. Nie żeby było ze mną "coś nie tak", tylko on po prostu miał w sobie to coś, co przykuwało uwagę i nakłaniało, by za nim iść. Jak każdy mieszaniec...

W końcu spojrzałem i na niego, śląc szerokie, mleczne uśmiechy na wszystkie strony. Zerkałem na niego raz po raz, a on wciąż się na mnie patrzył. Po namyśle zatrzymałem huśtawkę, szurając sandałkami o piach. Zsunąłem się z siedziska, ufnie podchodząc bliżej. Jakoś wtedy zapomniałem, że mama zawsze zabraniała mi rozmawiać z obcymi. Zadarłem głowę i zasłaniając oczy przed słońcem drobną ręką, spojrzałem mu w twarz. Nie wyglądał sympatycznie. Jak na mój dziecięcy gust to wyglądał na smutnego.
- Chces się pobujać? - zapytałem, typowo dla siebie lekko przeciągając sylaby i mówiąc "ciut" zbyt głośno. Efektownego seplenienia, którego oduczyłem się około ósmego roku życia nie zabrakło... - Huśtawki są dwie, moziemy pobawić się lazem!
Uśmiechnąłem się do niego, wyciągając drugą rękę. Chwyciłem go za kciuk.
- Chodź!
Pociągnąłem go w stronę huśtawek. Nie oponował, idąc za mną. Mama rozmawiała z koleżanką. Zostawiłem go przy jednej, samemu odchodząc dwa kroki w bok. Wgramoliłem się na swoją, oplatając ramionami łańcuchy. Ponownie się do niego uśmiechnąłem.
- Bujamy się! Umies?
Wtedy odezwał się po raz pierwszy:
- Nie.
- To łatwe! Najpielw musis odepchnąć się od ziemi, a potem tylko zginać nogi i się psechylać! Sam zobac!
Ochoczo pokazałem mu, jak to się robi. Trochę się opierał, mówił, że on nie jest taki sprytny jak ja i że on nie da rady. Przekonywałem go jakiś czas, w końcu również zaczął się huśtać.
- Remus! - zawołał przestraszony głos mojej mamy.
- Mama! - zawołałem, wyciągając do niej ręce. Podbiegła, chwytając mnie w objęcia, zatrzymując tym samym huśtawkę. Przycisnęła mnie do piersi, objąłem ją za szyję.
- Nie zbliżaj się więcej do mojego dziecka! - zawołała, patrząc wrogo na mężczyznę. Ja również na niego spojrzałem. Nie wiedziałem, o co jej chodzi, przecież mój nowy "przyjaciel" był taki... miły... Uśmiechnął się jedynie, podnosząc. Odszedł, niknąc między drzewami parku.
Wieczorem, tak, jak zawsze, wyszedłem na chwilkę na ganek. Tradycyjnie zostawiłem otwarte drzwi, żeby rodzice w każdej chwili mogli do mnie zajrzeć. Przykucnąłem na schodkach, zadzierając głowę. Popatrzyłem w niebo, na gwiazdy i księżyc w pełni. Uwielbiałem na niego patrzeć.
- Cześć, Remusie - odezwał się cichy, chrapliwy głos mojego nowego kolegi. Mimo, iż stał tuż obok mnie, jednak poza zasięgiem widzenia rodziców, pomachałem mu energicznie. Uśmiechnął się. Zrobił przebiegłą minę człowieka, który ma jakiś wielki sekret. - Chciałbyś pójść się ze mną przejść? Popatrzylibyśmy na księżyc, niedługo powinien osiągnąć pełną tarczę...
- Mama mówiła... - zacząłem. Pokręcił głową, nie dając mi skończyć.
- Nie przejmuj się tym. Troszkę się z twoją mamą pokłóciłem, ale już się na siebie nie gniewamy.
- A kim ty jesteś? - zapytałem, podnosząc się.
- Twoim wujkiem.
- Tak? - ucieszyłem się, ukazując komplet zębów. Skinął głową.
- Tak.
- Ale supel! - szepnąłem, chwytając go za kciuk. - To chodźmy, wujku!
Obejrzałem się jeszcze przez ramię. Mamy nie widziałem, tata czytał jakąś gazetę. Wujek pochylił się i wziął mnie na barana. Z każdym jego krokiem oddalałem się od domu, a moje nogi lekko uderzały go w pierś. Trzymał mnie za kolana, ja złożyłem ręce na jego głowie.
- A gdzie idziemy?
- Na taką piękną polanę... - mruknął takim tonem, jakby za żadne skarby nie chciał mi nic więcej powiedzieć.
Nic więcej nie mówiłem, czekając, aż dotrzemy na miejsce.
Jakiś czas później staliśmy na owej polance, o której wujek mówił. Gapiłem się na księżyc z otwartą buzią, wujek stał obok mnie. W pewnym momencie usłyszałem głośne sapanie. Spojrzałem w bok. Wujek tak robił. Miał dziwną minę, zgarbił się, układając ręce w nienaturalny sposób. Zacząłem się śmiać, myśląc, że wujek się wygłupia.
- Jak ty to lobis? - zapytałem wesoło, widząc, że twarz mu się wydłuża i obrasta sierścią. Spojrzał na mnie zielono-żółtymi oczami. Uśmiech spłynął mi z twarzy. Wujek zrobił się większy, kanciasty i włochaty. Patrzył na mnie łakomym wzrokiem, pokazując zęby. Wyprostował się, wyciągając szyję do ciemnego nieba. Czułem, że coś jest nie tak. Przecież nienormalne jest, żeby ktoś umiał tak robić...
- Nauczę cię - wychrypiał jeszcze z trudem. Pokręciłem głową, zaczynając się cofać. Przestraszyłem się, chciałem do domu. Nie wiedziałem tylko, gdzie on jest...
- Nie chcę... Psestań...
Podszedł bliżej, pochylając się. Chwycił mnie za ramiona, spojrzałem mu w oczy. To nie był wujek... Wykrzywiłem buzię w grymasie zapowiadającym, że będę płakać. Nic sobie z tego nie robił. Czując wbijające mi się w plecy pazury, nabrałem powietrza i dosłownie zawyłem. Standardowo zacząłem swój dziecięcy płacz. Pokręciłem jeszcze szybko głową, starając się wyrwać.
- Ja chcę do mamyyyyy! - jęknąłem, roniąc obficie potoki łez. Pochylił się szybko, zatapiając zęby w obojczyku. Wrzasnąłem, zaczynając się wierzgać, krzyk przerodził się w pisk, krew lała mi się po ciele. Zapłakany i zasmarkany niezdarnie biłem go małymi piąstkami po głowie. Zawarczał groźnie, sprawiając, że znowu pisnąłem, co stopniowo zmieniło się w zwykłe, żałosne "Uuu!...". Raz po raz powtarzałem niewyraźnie, że chcę do mamusi...
Bolało. Bardzo bolało... Paliło, piekło i jakby ciągnęło jednocześnie. Znów rozwarł szczęki, ponownie wgryzając mi się w ciało.
Potem pamiętam tylko ciepłą, miękką pościel i zapłakaną twarz mamy. Było mi niedobrze, kręciło mi się w głowie. Wszystkie dźwięki były zbyt ostre, zapachy zbyt wyraźne, bolały mnie plecy i prawe ramię.
Widząc ją, znowu zebrało mi się na płacz, więc oczywiście rozpocząłem serenadę. Pochyliła się, obejmując mnie delikatnie ramieniem. Wtuliłem się w nią, chowając twarz w jej koszulce przy piersiach.
Nie wiem, ile czasu tak przesiedzieliśmy razem płacząc. Gdy podniosłem na chwilę głowę, w drzwiach zobaczyłem tatę. On również miał łzy na policzkach.



- Uhh... - wyrwało mi się, kiedy gramoliłem się z otworu w podłodze. Nie było to takie łatwe, musiałem podciągnąć się na rękach. Padłem na posadzkę bezwładnie, dysząc ciężko. Znowu to samo... Leżałem chwilkę, po czym podniosłem się chwiejnie. Mało brakowało, a wpadłbym do tej dziury.
Bez namysłu skierowałem kroki ku wąskim, drewnianym schodom, wiodących na piętro. Nucąc sobie dla odwagi piosenkę "ABC", powoli wszedłem na górę. Oddech miałem płytki i nierówny, raz nabierałem powietrza nosem, a raz ustami. Kiedy przechodziłem mniej więcej środkiem korytarzyka, zakręciło mi się w głowie na tyle mocno, bym stracił równowagę i upadł. Przekręciłem się na wznak. Nie widziałem sensu w dalszym ciągnięciu się do tamtego pokoju. Tu gdzie leżałem, też podrygiwał srebrny promień księżyca. Zamknąłem oczy, kiedy zobaczyłem, że delikatnie trącił mi czubek buta. Zacisnąłem z całej siły powieki.
Nie odczułem tego od razu, w pierwszej chwili jedynie gwałtownie przyspieszył mi puls, serce uderzało mi tak mocno, że słychać było je chyba w całym domu. A może to mi tak wyostrzył się słuch?... Jakaś niewidzialna siła pociągnęła mi pierś do przodu, jednocześnie wciskając oczy wgłąb czaszki, wygiąłem się w łuk.
Opadłem bezwładnie. Leżałem spokojnie, mając jeszcze chwilę.
Bez zapowiedzi dorwały mnie silne drgawki. Dygotałem na ziemi, zginając się w pół, oczy miałem otwarte, choć odkręcały się wbrew mej woli w górę. Następnie ból, ostry ból w klatce piersiowej, rozchodzący się powolną, rażącą falą po całym ciele. Wyginałem się pod różnymi kątami, robiąc to niezależnie od siebie. Z gardła wyrwało mi się kilka zdławionych jęknięć, brzmiących raczej jak mimowolne stęknięcia osoby mocno uderzonej w brzuch. Znów krótka chwila na złapanie oddechu. Po co, kiedy płuca odmawiały mi posłuszeństwa, kiedy coś mocno ścisnęło przeponę i nie chciało puścić?!...
Wrzasnąłem, kiedy "coś" uderzyło mnie w kręgosłup. Zaczęło się. Już tak naprawdę...
Krzyczałem, wiłem się, płakałem. Nie miałem pojęcia, co ze sobą zrobić, w głowie miałem tylko jedno: Boli. Boli, jak cholera boli!
Miałem wrażenie, że coś złapało mnie za twarz i namolnie ciągnęło, jakby chciało zedrzeć mi maskę, której nie miałem. Kości zmieniały się boleśnie, nie mogłem złapać nawet najmniejszego oddechu. Kręgosłup wykonywał jakieś dziwne fale pod skórą, trzeszcząc złowrogo i szarpiąc kolejne połączenia nerwowe.
Kolana i śródstopie. Jakby mi ktoś gwoździe próbował wbijać...
Ramiona rozpychały się niecierpliwie pod zbyt ciasną skórą, lecz nie mogły jej przerwać. Łokcie strzelały, łamiąc się to w jedną, to w drugą stronę. Dłonie mi urosły, zmieniły kształt. Popłynęło więcej łez, kiedy z paznokci wyżynały mi się czarne szpony.
Głowa przekręcała mi się bez udziału mej woli na lewo i prawo, lewo i prawo... Uderzała o posadzkę. Nie mogłem oddychać
Z gardła wydostawały się bulgoczące warkoty i zniekształcone zmieniającymi się stunami głosowymi jęki.
Zaraz mi urwie uszy!
Merlinie, mój tyłek! Coś chce się wydostać, czy jak?! No tak... Ten krótki kikut służący mi za ogon. Wyraźnie poczułem, jak pęka mi skóra, jak leje się krew. W jednej, krótkiej chwili wszystko ustało, rana na tyle zarosła.
Już naprawdę myślałem, że się uduszę...

Obudziłem się w skrzydle szpitalnym. Na pościeli kładły się cienie cienkich rurek ozdabiających szybę w oknie. Zachodziło słońce... Nie miałem chęci podliczać, ile godzin byłem nieprzytomny. Zamknąłem oczy, oddychając głęboko i powoli, ignorując kłucie w piersi. Zgiąłem rękę, poruszyłem palcami. Tak... Znów byłem sobą.


* * *


Tydzień później, wczesny ranek.
Błonia jeszcze trochę były skąpane w lekkim mroku, za co winić mogły las odgradzający je od wschodu. Nad wierzchołkami drzew, na niebie, widać było różowe chmury, tu i tam lekko przebijały złotem. Westchnąłem, wsuwając ręce do kieszeni spodni. Zszedłem kilka kroków niżej po kamiennej ścieżce wiodącej w dół zbocza. Popatrzyłem na to, co miałem nad sobą. Westchnąłem, widząc ten masyw błękitu. Wolniutko spacerowało po nim kilka chmur. Przechyliłem głowę, czując, jak delikatny uśmiech rozciąga mi wargi. Nie próbowałem go powstrzymać, bo i po co? Zerknąłem na zegarek widniejący na mej prawej ręce. Dochodziła szósta. Niedługo powinno się pokazać słońce...
Odchyliłem głowę do tyłu, przymykając oczy. Wystawiłem twarz do delikatnych, subtelnych pieszczot jesiennego wiatru. Nadstawiłem uszu na śpiew ptaków. Odzywały się pojedynczo, cicho, ale wesoło. Gdzieś z mojej prawej strony popiskiwał cienkim głosikiem jeden z nich, za mną świszcząco zahuczała sowa. Jeszcze przede mną, gdzieś w lesie, odezwał się kolejny śpiewak. Otworzyłem powoli swe jasne oczy, gdy dosłyszałem szum skrzydeł. Nade mną przefrunęła gromadka czarnych ptaków.
O, skrawek intensywnie pomarańczowej tarczy budzącego się słońca wychynął nieśmiało zza wierzchołków drzew. Wciągnąłem głęboko świeże, chłodne powietrze pierwszych dni listopada. Utkwiłem spojrzenie w powoli, niespiesznie pokazującej się wielkiej gwieździe, rozdzierającej mroki nocy. Za to ją kochałem. Za to, że grzała, świeciła i odpędzała księżyc. Z drugiej strony jednak kocham również noc. Te wszystkie gwiazdy w nieładzie, niby przypadkowo rozrzucone po atramentowym tle... A pośrodku tego wszystkiego, dumnie świecący srebrzystym światłem księżyc. Wolę go jednak, gdy jest w kształcie rogalika. Wygląda wtedy apetycznie i nie tak strasznie.
Słoneczko pokazało się już do połowy, górną częścią kryjąc za złotymi chmurami. Wstydziło się?... Czego? Przecież jest piękne.
Nie było już takie mandarynkowe, teraz powoli upodabniało się do cytryny. Patrzyłem na nie zauroczony, wsłuchując się bezwiednie w miły dla ucha ptasi trel. Cofnąłem się o kilka kroków. Odwróciłem się tyłem do lasu, a przodem do majestatycznego zamczyska, służącego mi za dom i szkołę jednocześnie. W wielu oknach odbijały się żółto-pomarańczowe promienie słońca, lekko drażniąc oczy, jednocześnie pięknie przy tym wyglądając. Brązowe dachówki nabrały głębi, ich barwa stała się bardziej... soczysta, pewna siebie. Zapraszały kochane słoneczko, by więcej, śmielej grzało. Szare kamienie tworzące ściany tego wielkiego ale i małego jednocześnie fragmentu historii wyglądały tak, jakby ktoś jedynie do połowy, od niechcenia musnął je pędzlem, nadając im życia i delikatnego tonu szlachetnego złota. Wiatr lekko dmuchnął mi w plecy. Stanąłem przodem do niego, odgarnął mi włosy z oczu i wygiął usta w wesoły gest. Cytrynowa tarcza rażąca w oczy posyłała swe życiodajne promienie wprost na moją twarz, otulając ją lekką pierzynką swego tak potrzebnego na ziemi ciepła. Ponownie ukryłem ręce w kieszeniach, lekko przymrużając powieki. Powoli, krok za krokiem, szedłem tyłem, pod górkę.
Tup, tup, tup, tup...
Wsłuchwiałem się w wiatr, ptasi chór i miarowe postukiwanie podeszw trampek na kolejnych kamiennych płytach.
Cisza, spokoj. Tylko szum wiatru i śpiew ptaków. Lekki mrozek pieszczący policzki... Samotność... A przed oczami wschód słońca.
Krok za krokiem szedłem w stronę szkolnego dziedzińca.
Tup, tup, tup...
Nad głową przeleciała mi kolejna gromada ptaków, szumiąc cicho skrzydłami.
Tup, tup, tup...
Wiatr zagwizdał mi w uszach, potargał ubranie.
Tup, tup, tup...
Ptaki nadal głośno śpiewają, dają z siebie wszystko, co najpiękniejsze. Jeden woła "Tuti-tuti-tuuui!", drugi odpowiada wesołym popiskiwaniem.
Tup, tup, tup...
Jakieś drobne stworzenie żyjące w powietrzu przefrunęło mi niedaleko twarzy, szybciutko bijąc skrzydełkami powietrze. Przestało na chwilę, zniżyło się nieco. I znów szybko biło powietrze z cichym szumem i terkotem, wzlatując wyżej.
Tup, tup, tup...
Słyszę już plusk wody w fontannie na dziedzińcu.
Tu, tup, tup...
Nadal jestem sam, wciąż patrzę w słońce. Oczy trochę mnie bolą, ale to nie jest ważne.
Tup, tup, tup...
Powoli żółknąca trawa znów zachwycała widokiem, woda w jeziorze odbijała refleksy świetlne, delikatnie poruszana nieśmiałymi podmuchami wiatru. Oddech Ziemi jakby zapraszał do zabawy, lekko trącał taflę ogromu zimnej wody.
Tup, tup, tup...
Chmury były już całkiem złote, tuląc delikatnie do siebie ówczesnego króla nieba - słońce.
Tup, tup, tup...
Niebo było idealnie błękitne, wiatr znów zaplątał mi się pod nogami, potargał szatę, bawił się chwilę jasnymi włosami.
Tup, tup, tup...
Woda szemrze cicho swą lekką melodię wolności lecz i niewoli zarazem. Zamknięta w stałym obiegu w kamiennym wyrobie ludzkich rąk...
Tup, tup, tup...
Och, robię się głodny. Nie chcę wracać, jest zbyt pięknie.
Tup, tup, tup...
Może zdążę na śniadanie?... Dochodzi ósma. Szybko zleciało...
Odwróciłem się na pięcie, puszczając biegiem w stronę wejścia do szkoły. Usta same mi się uśmiechały, jak sądzę, oczy błyszczały wesoło. Policzki zapewne miałem rumiane jak dojrzewające jesienią w ogrodzie dziadków jabłuszka.

- Gdzie byłeś? - zainteresował się na wstępie James, kiedy tylko zziajany opadłem obok niego na ławkę przy stole. Wyszczerzyłem się do niego wesoło.
- Na dworze. Żałujcie, że was nie było. Mówię wam, było tak... Tak... Pięknie, jak na powoli zmieniającym się obrazie powstałym z ręki wprawnego malarza. Szkoda, że te chwile tak szybko minęły...
Sięgnąłem po koszyk z bułkami, Peter nalał mi kakao do pucharu. Podziękowałem mu uśmiechem i skinieniem głowy. Posmarowałem słodką bułkę z rodzynkami cienką warstwą masła. Zatopiłem w niej zęby, przymykając oczy. Uwielbiam ten smak, do nosa leniwie docierała kusząca woń kakao...
- Oglądałeś wschód słońca? - spytał Czarny, patrząc na mnie. Pokiwałem gorliwie jasnowłosą łepetyną, zawzięcie żując to, co miałem w ustach.
- Uwielbiam to robić.
Usmiechnął się półgębkiem, sięgając po dzban soku.
- Co mamy pierwsze? - zapytał Pettigrew, sprowadzając nas na ziemię. No tak, dzisiaj poniedziałek! Zapomniałem, kra, kraaa...!
- Zielarstwo - odparł wesoło Jamie.
Westchnąłem z zadowoleniem. Lubię zielarstwo.

Komentarze:


Zielak
Niedziela, 07 Lutego, 2010, 13:42

O Iwonko, mamusiu moja...
Syri, powaliłaś mnie tym, z braku lepszego określenia. Ale to już twoja wina, przecież po czymś takim ciężko na własną inwencję twórczą. I tak, nie mam pojęcia, jak to opisać.
Widać kontrast. Na początku, sama doskonale wiesz, Remi cierpi - a później? W najmniejszym stopniu tego nie widać. Tak, jakby jego przemiany nie miały miejsca, nigdy się nie wydarzyły. Ot, zwykły, szczęśliwy chłopczyk, któremu zachciało się obejrzeć wschód słońca, później poszedł na śniadanie... No tak, i zapomniał, że już poniedziałek, że zaczynają się lekcje. Wiesz, że kocham coś takiego. A nawet jeśli nie wiedziałaś, to teraz już wiesz.
Sytuacja z "pociągającym panem"... O Iwonko. Chciało mi się płakać. Opisywać nie będę, bo sama wiesz najlepiej, o czym to jest.
I na koniec, taka mała uwaga: przy "Tup, tup, tup" zmieniałaś czas. Raz teraźniejszy, za chwilę przeszły... Drażniące nieco.
No, to tyle. Pozdrawiam, kocham i całuję, jak zwykle.

 


Doo XD
Niedziela, 07 Lutego, 2010, 19:19

Jeju, takich życzeń i prezentu to jeszcze nie miałam XD. Stokrotne dzięki, Syrciu!!! ;* ;* ;*
A wracając do notki... Powalająca. Naprawdę, nie ma określenia bardziej na nią trafniejszego. Wspomnienie było masakryczne, przeraziłaś mnie nim! Jak z jakiegoś psychicznego horroru. Należą Ci się brawa za tak niepokojący, lecz jednocześnie spokojny opis tej sytuacji. Jestem pod wrażeniem. A potem, jak Remus cierpiał, gdy się zamieniał... Tak, jakbyś opisywała coś, co przeżyłaś! Namacalna wiarygodność.
I piękny, bardzo obrazowy poranek... Widziałam i słyszałam normalnie całe zajście, gdy to czytałam. Nie, Ty to jednak nadajesz się do tego XD To sztuka, tak ciekawie opisać zwykły wschód słońca.
Dobra, dość roztrząsania się :-D. Al jest nad czym. I jeszcze raz dziękuję!!! Jutro nowy wpis u mnie ;-)

 


JudithThedy
Środa, 26 Kwietnia, 2017, 23:51

wh0cd160587 <a href=http://buypropecia2017.com/>buy propecia</a>

 
Twój komentarz:
Nick: E-mail lub strona www:  

| Script by Alex

 





  
Kolonie Harry Potter:
Kolonie Travelkids
  
Konkursy-archiwum

  

ŻONGLER
KSIĘGA HOGWARTU

Nasza strona JK Rowling
Nowości na stronie JKR!

Związek Krytyków ...!
Pamiętnik Miesiąca!
Konkurs ZKP

PAMIĘTNIKI : KANON


Albus Severus Potter
Nowa Księga Huncwotów
Lily i James Potter
Nowa Księga Huncwotów
Pamiętnik W. Kruma!
Pamiętnik R. Lupina!
Pamiętnik N. Tonks!
Elizabeth Rosemond

Pamiętnik Bellatrix Black
Pamiętnik Freda i Georga
Pamiętnik Hannah Abbott
Pamiętnik Harrego!
James Potter Junior!
Pamiętnik Lily Potter!
Pamiętnik Voldemorta
Pamiętnik Malfoy'a!
Lucius Malfoy
Pamiętnik Luny!
Pamiętnik Padmy Patil
Pamiętnik Petunii Ewans!
Pamiętnik Hagrida!
Pamiętnik Romildy Vane
Syriusz Black'a!
Pamiętnik Toma Riddle'a
Pamiętnik Lavender

PAMIĘTNIKI : FIKCJA

Aurora Silverstone
Mary Ann Lupin!
Elizabeth Lastrange
Nowa Julia Darkness!

Joanne Carter (Black)
Pamiętnik Laury Diggory
Pamiętnik Marty Pears
Madeleine Halliwell
Roxanne Weasley
Pamiętnik Wiktorii Fynn
Pamiętnik Dorcas Burska
Natasha Potter
Pamiętnik Jasminy!

INKUBATOR
Alicja Spinnet!
Pamiętnik J. Pottera
Cedrik Diggory
Pamiętnik Sarah Potter
Valerie & Charlotte
Pamiętnik Leiry Sanford
Neville Longbottom
Pamiętnik Fleur
Pamiętnik Cho
Pamiętnik Rona!

Pamiętniki do przejęcia

Pamiętniki archiwalne

  

CIEKAWE DZIAŁY
(Niektóre do przejęcia!)
>>Księgi Magii<<
Bestiarium HP!
Biografie HP!
Madame Malkin
W.E.S.Z.
Wmigurok
OPCM
Artykuły o HP
Chatka Hagrida!
Plotki z kuchni Hogwartu
Lekcje transmutacji
Lekcje: eliksiry
Kącik Cedrica
Nasze Gadżety
Poznaj sw�j HOROSKOP!
Zakon Feniksa


  
Co sądzisz o o zakończeniu sagi?
Rewelacyjne, jestem zachwycony/a!
Dobre, ale bez zachwytu
Średnie, mogłoby być lepsze
Kiepskie, bez wyrazu
Beznadziejne- nie dało się czytać!
  

 
© General Informatics - Wszystkie prawa zastrzeżone
linki