Witam! Oto wyj�tkowa, d�uga notka specjalnie dla Was pod choink�. 8 stron, powinni�cie by� zadowoleni ;) Chcia�am przy tej okazji z�o�y� wszystkim najserdeczniejsze �yczenia, weso�ych, zdrowych, spokojnych, magicznych �wi�t i udanego Sylwestra! Co do pami�tnika Marty Pears - og�aszam wszem i wobec, �e problem techniczny zosta� przed najwspanialszego na �wiecie Admina rozwi�zany i dzisiaj do po�udnia postaram si� doda� brakuj�ce notki oraz now�! C�, tyle ode mnie - czytajcie i komentujcie, buziaki!
->>> ->>> ->>> ->>>
Dom Dana mo�e i z zewn�trz nie prezentowa� si� jako� szczeg�lnie, jednak�e w �rodku wygl�da� ca�kiem swojsko i naturalnie. By� te� sporo ja�niejszy i przestronniejszy w pewnym sensie od naszego wn�trza i bardzo mi si� to podoba�o.
Dan w�a�nie zbiega� ze schod�w, gdy weszli�my.
-Siema, stary!- klepn�� mnie w plecy, b�yskaj�c z�bami. -Dobrze ci� znowu widzie�!
-Cze��.- parskn��em mimowolnym �miechem.
-Chod�, poka�� ci m�j pok�j.
-O ile jest co pokazywa�.- doda� jego ojciec. Dan spojrza� na niego z oburzeniem i zaprowadzi� mnie na pi�tro.
Jego pok�j okaza� si� by� ca�kiem mi�ym, pomalowanym na ch�odn� ziele� poddaszem, zastawionym sosnowymi meblami. Skromniej, ni� u mnie, ale te� fajnie (jak nie fajniej).
-Chcesz mo�e co� do picia?- zapyta�, zatrzymuj�c si� w p� gestu zamykania drzwi.
-Nie, dzi�ki.
-OK.
Dan zamkn�� drzwi i usiad� na obrotowym krze�le, naprzeciwko swojego ��ka, zas�anego ciemnozielon� kap� z w��czki. Kapa przetykana by�a tu i �wdzie bia�� nici�.
-�adnie tu.- powiedzia�em, udaj�c, �e si� rozgl�dam. -Nie masz ba�aganu…
-Taa…- parskn�� �miechem. -Od kiedy nasza skrzatka zdech�a, sami musimy dba� o porz�dek. Czasami jest to upiorne, ale da si� prze�y�.
-Skrzatka wam zdech�a?- zainteresowa�em si� mimo woli.
-Taa, dwa miesi�ce temu.
-I nie macie nowej?
-Jako� nie. - Dan za�mia� si� z�o�liwie. -Wiesz, to kwestia tego, �e my trzymamy s�u�b� raczej… kr�tko. M�wi�, �e Elma- tak si� nazywa�a skrzatka Rogers�w- zdech�a z przepracowania, ale tak naprawd�, to zdech�a ze staro�ci. Wiesz, by�a jeszcze u moich dziadk�w i par� lat ostatnich u pradziadk�w.
U�miechn��em si� blado. Tak, ciekawe, kiedy nasz Zgredek zdechnie…
Zapad�a chwila milczenia. Nagle przypomnia�em sobie z niemi�ym kujni�ciem w brzuchu, dlaczego tu jestem i wpad�em w fatalny humor. Zastanawia�em si�, czy nie lepiej jednak by�o jecha� z ojcem do Munga, gdy Dan zapyta� ciszej i powa�niej:
-S�uchaj, czy naprawd� twoja mama… spodziewa si� dziecka?
-Naprawd�.-westchn��em z pozoru ci�ko, cho� fakt, w jaki spos�b Dan o to zapyta�, da� mi do zrozumienia, �e nikt tu raczej ze mnie kpi� nie b�dzie.
-Aa. To dlatego by�e� ostatnio w budzie taki przymulony?- zapyta�, ze zrozumieniem kiwaj�c g�ow�.
-Ja przymulony?- oburzy�em si� natychmiast. -Co ty. Mo�e tylko - zm�czony. No, wiesz, matka, to wulkan energii a my z ojcem czasem mamy tego troch� powy�ej uszu.- odpowiedzia�em, beztrosko wyci�gaj�c si� na jego ��ku i patrz�c na sko�ny sufit. Fatalny humor ulatnia� si� niczym od�r z garnka, w kt�rym Zgredek wygotowywa� swoje skarpety (nie �artuj�, to-to naprawd� musia�o wygotowa� swoje… ekhem… ubranie , �eby nadawa�o si� do noszenia! Samo pranie nie wystarczy�o…) -Naprawd� fajny masz ten pok�j.
-Dzi�ki. - odpowiedzia� machinalnie, my�l�c o czym� innym. -A kto� o tym wie?
-Pansy.
-No jasne. Jak mog�em zapyta�.- powiedzia� nieco z�o�liwie. Spojrza�em na niego koso lecz on nadal si� u�miecha�.
-Oj, Draco, nie b�d� mruk, bo ci to nie wychodzi. R�ne kataklizmy si� zdarzaj�, ale ci��a nie jest najgorszym z nich. Sp�jrz na nas: moja starsza siostra w�a�nie przedstawi�a nam swojego narzeczonego i okaza�o si�, �e to jaki� cie�la z Dover. Czaisz? Cie�la z Dover!
-Mo�e to taki zakamuflowany cie�la.- podsun��em. -Wiesz, niby robi swoje, a naprawd� �ledzi char�ak�w i tym podobne…
-Annie te� tak powiedzia�a ojcu.- zachichota�. -�eby� widzia�, jak ch�opak si� zwija�, �eby wyj�� na swojego… bajka!
-Tw�j ojciec pozwoli jej na �lub? Przecie� w ko�cu wyjdzie na jaw, �e to zwyk�y…
-Ch�opaki, przynios�am wam oran�ad�, babcia nalega�a.- drzwi do pokoju otworzy�y si� i do �rodka wesz�a dziewczyna z warkoczem koloru marchwi. W d�oniach trzyma�a tac� z wysokimi szklankami oraz p�katym dzbankiem pe�nymi jasno��tego p�ynu. By�a bardzo podobna do Dana i chyba tylko dlatego pozna�em, �e to musi by� Annie. -By�oby fajnie, gdyby� nie k�apa� dziobem na prawo i lewo o tym, �e Thad nie… no wiesz.- spojrza�a na swojego brata, stawiaj�c tac� na biurku i zarumieni�a si� lekko. -Bo cofn� te dwa galeony, jakie ci obieca�am!- doda�a gro�nie, obejrza�a si� na mnie i wysz�a z pokoju. Dan wytkn�� j�zyk a potem skrzywi� si� do mnie.
-Nie do��, �e wariatka, to jeszcze sk�pa…- powiedzia� z min� m�czennika.. -I dziel tu z tak� pok�j…!
-Przecie� chyba nie gnie�dzicie si� tu we dw�jk�?- zdziwi�em si� i rozejrza�em po pokoju. -My�la�em, �e Annie nie mieszka z wami.
-Bo nie mieszka, ale przyje�d�a na wakacje.- wyja�ni� z niesmakiem Dan. -A jak ona przyje�d�a, to rz�dzi si� jak szara g� i chcia�a mnie st�d wywali�, bo tu ma wi�cej �wiat�a,- potem si� dowiedzia�em, �e Annie jest malark�-ale przez dwa dni darli�my ze sob� koty, a� starzy tego nie wytrzymali i kazali jej zaj�� go�cinny albo wraca� do Dover. M�wi� ci, �wiat staje na g�owie!
-Niez�e masz �ycie tutaj.- stwierdzi�em, �miej�c si� i si�gaj�c po lemoniad�. -Mam nadziej�, �e Laura nie b�dzie tak� j�dz�.
-O, prosz�, widz�, �e ju� zaczynamy akceptowa� istnienie siostrzyczki?- zauwa�y� z dobroduszn� kpin�. Faktycznie, kiedy powt�rzy� mi to, co przed chwil� powiedzia�em, u�wiadomi�em sobie, �e to chyba pierwszy raz, gdy powiedzia�em o siostrze po imieniu i w dodatku tak przychylnie…! Dan ma racj�: �wiat staje na g�owie.
Dan zabra� mnie na przechadzk� po okolicy. Poszli�my do jakiej� spokojnej dzielnicy i strasznie si� nabijali�my z dzieciak�w, kt�re owija�y si� wok� trzepaka i strasznie si� dziwi�y, �e spadaj�, bo my obrzucali�my je ma�ymi kamyczkami, jakimi us�any by� podjazd do willi naprzeciwko.
-Czy wy zawsze musicie dr�czy� te biedne bachory?- us�ysza�em nad sob� znajomy g�os i drgn��em. -I bardzo ci� prosz�, Dan, nie podbieraj mi �wiru z podjazdu, bo ojciec znowu si� w�cieknie i niepotrzebnie st�ucze fili�ank�! Potem matka mi obcina kieszonkowe, bo musi na nowy serwis zbiera�.
-Pansy??- omal nie przewr�ci�em si� ze zdumienia i rado�ci. -Co ty tu robisz, u diaska?
-Ja? Mieszkam tu i dziwi� si� twojej g�upocie. - wzruszy�a ramionami. - Ile razy pisa�e� do mnie pod ten adres, g�uptasie?
Wyszczerzy�em do niej z�by, czuj�c, �e gwa�townie wraca mi (stukrotnie powi�kszony!) dobry humor, takim mozo�em odbudowywany przez Dana.
-Wybacz. Jestem ociemnia�y z wra�enia.
-Aha.- spojrza�a na mnie uwa�nie. -A ty co tu robisz? Domy�lam si�, �e go odwiedzi�e�, - wskaza�a brod� Dana -ale z jakiej okazji?
-Moja matka jest w szpitalu.- powiedzia�em bez za�enowania.
-Rodzi?!- zapyta�a Pansy nieomal bez tchu. Dan za�mia� si� ukradkiem.
-Chyba tak, nie wiem, w nocy zabrali j� ludzie z Munga.- odpowiedzia�em, chc�c jak najszybciej zako�czy� ten temat. Cholernie si� cieszy�em ze spotkania z Pansy i nie chcia�em marnowa� go na omawianie ci��y. -Nie skojarzy�em jako�, �e tak blisko mieszkasz, nie wiem, czemu.
-Jasne.- mrukn�a raz jeszcze, ale u�miechn�a si� po swojemu. -O ile mnie nos nie myli, moja rodzicielka wzi�a si� za pieczenie babeczek. Wejdziecie?
-G�upie pytanie!- zapali� si� Dan. -Z truskawkami czy malinami?
-Nie wiem, chyba z czere�niami… brzmisz jak Crabbe.- parskn�a �miechem i powiod�a nas w g�r� podjazdu. -Tylko jeden warunek: musicie mi pom�c z podlaniem r� z ty�u domu.
Faktycznie, kiedy weszli�my na podjazd Parkinson�w, zobaczy�em p�kat�, jasnozielon� konewk� przy kraw�niku, oddzielaj�cym �wirek od „obramowanego” tujami trawnika.
Ile frajdy mieli�my z obs�ugiwaniem w�a i konewki, tego si� opisa� z pewno�ci� nie da (Pansy ma za s�siad�w mugoli, dlatego musi udawa�, �e nie jest czarownic� i wszystkie domowe oraz ogrodowe prace robi na pokaz r�cznie, zreszt� jej rodzice te�). Wszyscy troje byli�my mokrzy od st�p do g��w a ja dodatkowo mia�em zab�ocone nogawki spodni. Nie przejmowali�my si� tym jednak, bo mieli�my z tym �wietny ubaw - dawno nie czu�em si� tak beztrosko i fajnie. Nie wiem, czy krzaczki dosta�y tyle wody, ile powinny, bo bardziej zaj�ci byli�my oblewaniem siebie wzajem, ale c�… Gdy pani Parkinson wysz�a na taras i zobaczy�a nas, susz�cych si� na deskach niczym na pomo�cie, najpierw wyrazi�a zdumienie par� niespodziewanych go�ci, ale �e nas zna�a, szybko jej uczucia ukierunkowa�y si� na nasz po�a�owania godzien wygl�d. Omal nie upu�ci�a blachy z babeczkami, wo�aj�c:
-Czy�cie zmys�y postradali? Wygl�dacie, jakby�cie sk�pali si� w rzece! Pansy, a tak ci� prosi�am, �eby� uwa�a�a!
-Oj, mamo daj spok�j.- �achn�a si� jej c�rka. -Nic nam nie b�dzie, wyschniemy. Lepiej daj te babeczki, bo Dan zaraz ob�lini pod�og�.
Zgodnie za�miali�my si� pr�cz Dana, kt�ry obrzuci� nas spojrzeniem jednoznacznie �wiadcz�cym o naszym niezdrowym umy�le i podda� si� opiece mamy Pansy. Wyra�nie jej si� spodoba� ciemnow�osy, opalony, roze�miany Dan - wida� to by�o w sposobie, w jaki nak�ada�a mu ciastka, pyta�a o ich smak oraz ofiarowa�a jeszcze raz upranie ciuch�w! Ach, jaka szkoda, �e mnie tak mi�o nie traktowa�a…
Kiedy sko�czyli�my (Dan zrzuci� tylko jedn� babeczk�, gdy pr�bowa� da� mi w nos za nabijanie si� z jego kremowych w�s�w), rozmawiali�my jaki� czas, kryj�c si� w cieniu werandy i patrz�c na harmonijny, geometryczny ogr�d Parkinson�w. Pansy grzecznie zapyta�a tylko o stan mojej mamy i wi�cej nie porusza�a tego tematu, za co by�em jej wdzi�czny. Zamiast tego, m�wi�a du�o o swoich wakacjach i pozwala�a gada� Danowi. Ja siedzia�em, s�ucha�em, pi�em wod� z sokiem malinowym i czu�em, jak od�ywam z ka�d� up�ywaj�c� minut�.
-No, wi�c jak wr�c�, to ju� b�dzie po�owa sierpnia, troch� g�upio, ale mojej matki nie przegadasz.- powiedzia�a, rozk�adaj�c r�ce i zerkn�a na mnie.
-Tak, ale fajnie masz, te� bym chcia� kiedy� do Barcelony jecha�… to musi by� czadowe miejsce.- westchn�� t�sknie Dan, spogl�daj�c z niemniejszym �alem na pusty talerz po ciastkach.
-S�uchajcie, a s�yszeli�cie ju� mo�e, kto b�dzie nas uczy� obrony w tym roku? No, bo Lockiego nie mamy… po tym, jak go ze �wirowa�o do cna spotkanie z Potterem i bazyliszkiem w Komnacie.- zadrwi�a. -Kto tym razem? Mo�e jaki� transwestyta?
(Prawda, zapomnia�em na �mier� napisa�, �e w Komnacie faktycznie by� bazyliszek! Potter wlaz� do �rodka z rudym po tym, jak znik�a tam siostra rudego i wr�cili cali i zdrowi . Wie�� g�osi, �e zaszlachtowali na �mier� bazyliszka a Locki tak si� przej�� podrapan� twarz�, �e oszala�… no i tym sposobem Slytherin ZNOWU przegra� z Gryfonami walk� o puchar dom�w i ZNOWU nie mamy nauczyciela OPCM. Co za fatum jakie�!)
-Nie, to ju� lepiej by by�o: homo.
(Druga rzecz, o kt�rej zapomnia�em napisa�: ostatnio pojawi�a si� seria podejrze� co do orientacji seksualnej niekt�rych urz�dnik�w - oczywi�cie, tak idiotyczny temat m�g� tylko wymy�li� pacan naczelny z �onglera , czyli czo�owego szmat�awca naszego �wiatka i strasznie to si� podoba�o starszym �lizgonom, kt�rzy utkali z tego seri� wrednych kawa��w a m�odsi, czyli my poniek�d, podchwycili�my)
-A powa�nie, to naprawd� ciekawe, kogo Dumbo znajdzie w tym roku.- zacz��em my�le� na g�os. -Jeden facet zgin��, drugi straci� zmys�y… szczerze m�wi�c, powinien mie� problem ze znalezieniem kogo� kompetentnego , ja gdybym si� wstrzyma� na miejscu ewentualnych kandydat�w, gdybym wiedzia�, co si� dzia�o w poprzednich latach.
-No, tak, ale z drugiej strony, on musi kogo� znale��, obrona jest zbyt wa�nym przedmiotem, �eby zrezygnowa� z niego.- Pansy opar�a bron� na pi�ci i spojrza�a ze zmarszczonymi brwiami na zasypany r�owymi kwiatami krzew magnolii. -S�ysza�am, �e kt�ry� z naszych nauczycieli uczy� tego w przesz�o�ci…
-Snape!- wpad� jej w s�owo Dan. Pansy spojrza�a na niego z niesmakiem.
-Co: Snape. Snape uczy� eliksir�w od zawsze, wiesz przecie�.- mrukn�a lecz jaka� jasno��, bij�ca z twarzy Dana kaza�a jej przytrzyma� wzrok na nim. -Ej, dobrze si� czujesz?
-Aaaa!- spojrza�em na niego ze zrozumieniem i pokiwa�em z satysfakcj� g�ow�. -Ty masz �eb, stary, ty masz �eb! Pansy - zacz��em jej wyja�nia�.- wiesz, czego Snape zawsze chcia� naucza�? Obrony. Teraz mamy wolne miejsce, wi�c…
-Faktycznie.- o�ywi�a si� nieco, lecz prawie natychmiast spochmurnia�a. -No, tak, ale kto by wtedy uczy� eliksir�w? Wiecie, mimo wszystko ten przedmiot jest… bardzo wa�ny i Snape naucza go bez w�tpienia fenomenalnie i w�tpi�, �eby Dumbledore chcia�by nagle przenie�� go na stanowisko nauczyciela OPCM.
-Dobra, ale �atwiej jest chyba znale�� utalentowanego nauczyciela eliksir�w ni� obrony, zw�aszcza patrz�c na to, co dzieje si� z nauczycielami na tym stanowisku.- Dan nie da� si� zbi� z tropu. -O ile wiem, Snape naucza w Hogwarcie �adnych par�dziesi�t lat i nigdy nie mia� nawet kataru.
-No, nie wiem…- Pansy waha�a si�. -W sumie, chcia�abym, �eby Snape uczy� obrony i eliksir�w te�… sama nie wiem.
-A ja my�l�, �e jak �adnie si� to wy�o�y Dumblowi, to on musi ust�pi� przed nasz� solidn� argumentacj�, nie ma si�y.
-Draco, z ksi�yca spad�e�?! Przychodzi troje �lizgon�w z drugiego roku i m�wi: ‘Panie dyrektorze, bo my chcieliby�my, �eby profesor Snape naucza� obrony przed czarn� magi�’… kto to kupi?
-No, dobrze, to nie musimy i�� koniecznie my, mo�emy przecie� zrobi� ankiet� w�r�d �lizgon�w, na pewno wszyscy si� zgodz�! Sto czterdzie�ci do trzech!
-Daj spok�j, na pewno nikt nie we�mie tego pod uwag�, zreszt�, mogliby�my to zrobi� dopiero we wrze�niu, a zwracam ci uwag�, �e wtedy nauczyciel ju� b�dzie.
-Mo�e si� nie sprawdzi? Jak to b�dzie taki drugi Lockhart, mo�emy prosi� po semestrze…
-…co� ty, na jeden semestr si� nie opyla, zreszt�, kto wie, mo�e sam odejdzie po roku? Nie pami�tam, czy jakikolwiek nauczyciel obrony wytrzyma� w Hogwarcie d�u�ej, ni� rok.
-No to w przysz�ym roku zrobimy takie co�, no, jak to si� zwie…
-Petycja.
-W�a�nie, u�o�ymy petycj�, zbierzemy podpisy wszystkich z naszego domu i…
-I co? I postraszymy tym Dumbla?
-Oj, dlaczego ty zawsze musisz by� na nie?! Poza tym, je�li zrobimy to odpowiednio wcze�nie, dajmy na to: w maju, zostawimy dyrekcji trzy miesi�ce na rozpatrzenie sprawy, to wystarczy!
-Tak, a po roku Snape b�dzie musia� odej��, skoro jest tak, jak m�wi Pansy i co wtedy? Ani eliksir�w ani obrony!
Tak sprzeczali�my si� jeszcze przez prawie godzin� i nie doszli�my do niczego. Petycja uzyska�a jednak najwi�cej aprobaty ze wszystkich idei wkr�cenia Snape’a w nauczanie pechowego przedmiotu. Znu�eni dyskusj� a tak�e wzmagaj�cym si� upa�em weszli�my do �rodka (dom by� porz�dnie klimatyzowany) i ulokowali�my si� w pokoju Pansy. Tak dotrwali�my do momentu, w kt�rym zegar sk�d� tam wybi� pierwsz�.
-Rany, zapomnia�em, na pierwsz� mia� by� obiad!- zawo�a� Dan.
-Spokojnie, w kwadrans bez problemu wr�cicie.- uspokoi�a nas Pansy.- Odprowadz� was.
W efekcie wszystko przed�u�y�o si� do trzydziestu minut, bowiem Pansy zesz�a powiedzie� mamie, �e zaraz wraca, na co mama kaza�a jej przy okazji wst�pi� do sklepu po co� tam i to troch� trwa�o, to czekanie na ni� itp. Gdy ju� w ko�cu dotarli�my do posiad�o�ci Rogers�w, w progu powita�a nas jadowicie u�miechni�ta Annie.
-O, witam pan�w sp�nialskich.- zachichota�a z�o�liwie. -My�la�e�, �e mo�esz przy�azi�, kiedy chcesz, co?- spojrza�a na brata. -Masz pecha, bo babcia specjalnie si� spieszy�a dla was z obiadem…
-M�drala!- mrukn�� Dan, wytykaj�c jej �yczliwie j�zyk, ale kiedy weszli�my do kuchni, min� mia� niet�g�.
Kuchnia okaza�a si� by� bardzo podobna do naszej, tyle �e tutaj meble by�y w odcieniach zieleni i z�ota, a u nas s� w niebiesko�ciach. Na owalnym, bukowym stole sta� wielki talerz nale�nik�w, posypanych cukrem pudrem i oblanych musem truskawkowym, a przy stole sta�a wysoka, za�ywna kobieta z w�osami wpadaj�cymi w b��kit, u�o�onymi w natapirowane fale. W jej uszach dynda�y kolczyki z czarnych pere�, usta mia�a poci�gni�te rubinow� szmink� a cer� niebywale g�adk� i zadban�. Wygl�da�a po prostu jak starsza dama i bardzo przypomina�a wicesekretarz Ministra. Jednak kiedy przem�wi�a, wyda�o mi si�, �e Annie i Dan mocno przesadzili w z�owr�bnym wizerunku „babci”.
-Dan, z�otko, czy ja nie m�wi�am, �e obiad podam o pierwszej?- zapyta�a �agodnie.
-Tak, przepraszam, babciu, stracili�my up�yw czasu, ale, widzisz, musieli�my pogada� o wa�nych sprawach.- pospieszy� z wyja�nieniem m�j kolega. Prawie mnie roz�mieszy�a jego pokora i niemal�e skrucha. To wygl�da�o zupe�nie tak, jakby ba� si� swojej babci… babci, kt�ra przemawia�a takim �agodnym tonem!
-Ach, tak. No, oczywi�cie, zdarza si�.- powiedzia�a i u�miechn�a si� s�odko. Teraz i ja poczu�em si� nieswojo: jej u�miech by�… drapie�ny. -No, c�, w takim razie, nale�niki b�d� musia�a da� kotu.
-Kotu?- przestraszy� si� Dan. -Ale� nie… my… my zjemy!
-Nie.- odpowiedzia�a bardzo �agodnie babcia. -Nale�niki zje Zefirek… ale skoro czas jest dla ciebie niczym, wyczy�� prosz� jego kuwetk� oraz zaceruj firanki, mamusia b�dzie si� gniewa�a, nie rozumie, �e Zefirek musi straci� energi� i spali� jedzenie, �eby trzyma� lini�.
Poczu�em, �e stanowczo kr�ci mi si� w g�owie. Dan spojrza� na mnie z panik� i cudem powstrzyma� si� od j�kni�cia.
-A… a czy Zefirek b�dzie jad� nale�niki, jak my b�dziemy czy�cili kuwet�?- wyszepta�, prze�ykaj�c �lin�.
-Nie, oczywi�cie, �e nie… przecie� nie wypuszcz� go do ogrodu w tak� pogod�!- babcia Dana oburzy�a si� niemal�e i prawie uwierzy�em, �e za oknem wali �nieg. Co innego bowiem nazwa� mo�na tak� pogod�?! Przecie� nie letni upa�, do kro�set! -Pobiega sobie, biedaczek, po domu, ten chodnik u g�ry bardzo mu odpowiada… a, w�a�nie, m�g�by� go przy okazji odkurzy�.- spojrza�a �askawie na wnuczka i, uj�wszy talerz z pachn�cymi bosko nale�nikami w d�onie, wymaszerowa�a z kuchni, rzucaj�c �piewnie w nasz� stron�: Do roboty, ch�opcy!
Dan j�kn��, jak tylko szata�ska babcia znik�a z horyzontu i spojrza� na mnie wzrokiem jednoznacznie m�wi�cym, �e wpadli�my w �ajno po uszy.
-Powiedz, �e ona nie kaza�a wyczyni� kuwety i chodnika, powiedz, �e to sen!- w jego wzroku widoczna by�a bezdenna rozpacz.
-Ej, stary, nie �am si�, to w ko�cu tylko twoja babcia. Ma kota na punkcie kota, ale poza tym jest ca�kiem r�wna!
Nawet ten kot na punkcie kota go nie roz�mieszy�, zrozumia�em wi�c, �e to nie jest zwyk�a babcia i zwyk�e polecenia.
-Draco, czy ty widzia�e� kiedykolwiek koci� kuwet�?- zapyta� mnie, kiedy wyszli�my z kuchni i poszli�my w g��b mieszkania. -I kota?
-Co za g�upie pytanie, jasne, �e widzia�em! Kiedy� jaka� znajoma rodzic�w chwali�a si� swoim kotem i pokazywa�a nowoczesn� kuwet�, wiem, jak to wygl�da.- wzruszy�em ramionami. -A co?
-A to, �e kuweta Zefirka- skrzywi� si� tak, jakby nazwa� szlam� po imieniu. -jest co najmniej pi�� razy wi�ksza od zwyczajnej, bo zdaniem mojej babci, jej kot cierpi na klaustrofobi� i musi mie� du�o miejsca, nawet na za�atwianie potrzeb fizjologicznych! O legowisku nie wspomn�, babcia zawsze wozi ze sob� antyalergiczn� poduszeczk� z koziej we�ny, specjalnie wyprofilowan�, �eby ca�y kr�gos�up Zefirka odpoczywa�.
Tak, musz� przyzna�, �e to brzmia�o… lepiej, ni� kot na punkcie kot�w. To by�, rozpatruj�c w kategorii kociej, gepard na punkcie kota!
Kuweta Zefirka by�a masakrycznych rozmiar�w. Wyczy�ci� to i wysypa� starannie pachn�cych mi�t� �wirkiem by�o nieoczekiwanym wyzwaniem i zaj�li�my si� tym (by�oby nieuprzejme, gdybym nie pom�g� Danowi) tak porz�dnie, �e gdy co� otar�o si� o moje kolana, wrzasn��em ze strachu i rozsypa�em ca�� torebk� �wirku na dywanie.
-Czego wyjesz?!- wrzasn�� na mnie Dan (przypadkiem szturchn��em go i wpad� prosto w szufelk� z kocimi… no, wiecie). -Szlag by to trafi�, ca�y si� ufajda�em… O, NIE!
Dopiero teraz zobaczy�, �e przy kuwecie sta� kot. Nie byle jaki kot: ca�kiem du�y, zapasiony, bia�y kocur o z�o�liwym wejrzeniu (przysi�gam, �e tak by�o!) i arystokratycznym wyrazie pyska. Nos mia� posmarowany czym� bia�ym (potem si� okaza�o, �e to wazelina, kt�ra mia�a uchroni� nos Zefirka od poparzenia, w razie gdyby wymkn�� si� na dw�r), a futerko mia� tak puszyste i doskonale u�o�one, jakby kto� go przed chwil� uczesa�.
-To jest… Zefirek?- upewni�em si�, patrz�c na Dana, kt�ry w�a�nie stan�� za fotelem i kurczowo trzyma� si� oparcia. Kiwn�� bez s�owa g�ow� i g�o�no prze�kn�� �lin�. Nie mog�em uwierzy� w�asnym oczom, ale on…
-Ty si� boisz tego kota?- zapyta�em, gdy w chwil� p�niej gnali�my na z�amanie karku po schodach w d�, nie bacz�c nawet na poszarpane koszule i liczne zadrapania.
-A ty by� si� nie ba�?- zapyta� i potkn�� si�. Gdybym go nie z�apa� w por�, zlecia�by na sam d�. Uzna�em, �e nie panuje nad sob�, wi�c zarz�dzi�em odpoczynek na p�pi�trze. Dan zwali� si� ci�ko na stopie� i beznadziejni spr�bowa� z��czy� poszarpane mankiety w jedn� ca�o��. Ja spojrza�em tylko na swoje spodnie, wygl�daj�ce jak po przej�ciu przez szatkownic� i rykn��em �miechem. Dos�ownie p�aka�em ze �miechu, przypominaj�c sobie, jak to Zefirek (idealne imi� dla takiego s�odkiego kotka!), wyra�nie rozw�cieczony tym, �e grzebiemy w jego „kibelku” rzuci� si� na nas z pazurami i kie�kami ostrymi jak ig�a. Ca�a walka trwa�a nie d�u�ej ni� pi�tna�cie sekund, ale by�a krwawa i okupiona licznymi szkodami dwojakiej natury. W g�owie mi si� nie mie�ci�o, �e zwiali�my przed kotem i chyba Dan u�wiadomi� sobie ten sam absurd, bo po chwili obaj �miali�my si� jak dwa g�upki.
W takim stanie zasta� nas m�j ojciec, kt�ry w�a�nie pojawi� si� w hallu.
free roulette game - <a href="https://roulettecas.com/">roulette free play</a>
play free roulette for fun <a href=" https://roulettecas.com/ ">free american roulette no download</a> https://roulettecas.com/