Startuj z namiNapisz do nasDodaj do ulubionych
   
 

Pamiętnikiem opiekuje się Doo!

[ Powrót ]

Sobota, 31 Lipca, 2010, 00:36

58. Wejście smoka

Tej nocy wcale nie potrafiłam usnąć. Cala wioska zarażona likantropią! A niech mnie, jakbym nadal była wampirem, wyczułabym to! Co więcej, natychmiast znalazłabym mordercę w domu Pianta, czytając w myślach. Czasem wampiryzm się jednak przydaje…
Jak tylko słyszałam potworne wycie, gdzieś na polach i w lasach, ciarki mnie przechodziły. Może to Molly…
Już nie wiem, komu wierzyć. Ta wioska, taka tajemnicza, nieodgadniona… Teraz wszystko doskonale pasowało do siebie. Jakby nad tym głębiej pomyśleć, zachowywali się jak wilki. Byli dzicy, brudni, „zmierzwieni”- bo inaczej tego nie mogę nazwać. Węszyli, mieli dziwny sposób mówienia… Pasuje. Dzikie stado wilków.
Tylko o co im chodziło z tą bestią, co ich atakuje? Przecież sami są potworami, czyżby na wyspie było jeszcze coś?
-Mortimerze…
Czarodziej nerwowo ściągnął usta w ciup. Klęczał i usiłował, niezbyt skutecznie, powyrywać z ziemi pozostałości po dwóch badylach, czyli korzenie. Co jak co, ale ukorzenienie badyle miały spore, toteż Mortimer znajdował się obecnie kilkanaście stóp od ogródka. Za nim na ziemi spoczywał zwój korzeni mierzący zapewne w przybliżeniu tyle, ile najmniejszy londyński most.
-Słucham cię!- brzmiała pełna złości odpowiedź.
-Czy na wyspie jest, poza wioską, jeszcze jakiś potwór?
Mortimer oderwał się od pracy i przeniósł na mnie oceniające, pełne rozwagi spojrzenie.
-Co masz na myśli? Coś konkretnego?
-No tak. Jedno z dzieci w tej wiosce powiedziało mi, że napada ich taka potworna bestia…
-Bzdury.- natychmiast powrócił do pracy, nie patrząc na mnie- Na pewno chciała ci wmówić, wytłumaczyć, czemu słyszysz wycie i takie tam… Poza ludźmi z wioski nie ma tu likantropów.
Otworzyłam usta, ale nie przyszło mi nic więcej do głowy. Odeszłam więc, zaaferowana mnóstwem pytań, cisnących się do głowy. Najgorsze było, że nikomu nie mogłam się zwierzyć i liczyć w zamian na szczerą odpowiedź. Tak bardzo chciałam porozmawiać z Remusem, Rabastanem, Severusem lub Lily! Niestety, nie wchodziło to w rachubę. Wydałoby się, że żyję, i zaczęliby mnie szukać. A potem ołtarzyk. Poza tym, Mortimer nie miał żadnej sowy, jako że był zbuntowanym pustelnikiem, skłóconym z całym społeczeństwem. A tak chciałam z kimś pogadać! Kimś, kto by mnie zrozumiał…
Myśl o nieznanym potworze nie dawała mi spokoju. Muszę się dowiedzieć…
W ukryciu odczekałam parę dni, nie mogąc się doczekać, aż księżyca zacznie ubywać. Chciałam porozmawiać z Molly. Ona musi mi wyjaśnić, czy ten straszliwy, zabijający mieszkańców potwór to jej wymysł, tak, jak mówił Mortimer, czy naprawdę coś takiego istnieje. W końcu coś musiało ich tą likantropią zarazić…
Poczułam lekkie napięcie w splocie słonecznym, gdy pewnego wieczora uświadomiłam sobie, że księżyca już trochę brakuje. Czas wyruszyć, by poznać prawdę…
Wyjrzałam, by się upewnić, iż czarodziej nadal wyrywa te swoje korzenie-od kilku dni nie robił nic innego-po czym wyśliznęłam się z chatki, cichutko zamykając drzwi za sobą.
Wieczór, jak zwykle, charakteryzował się ciemnogranatowymi chmurami, przez które od czasu do czasu prześwitywało światło księżyca. Wiedziałam, że jesień zaczęła się na dobre. Liście zlatywały z drzew w rzadkim gaju czarodzieja. Z dziwną gulą w gardle, na paluszkach, przetuptałam przez las do rzeki. Obróciłam się jedynie, by zerknąć na Mortimera. Może go nigdy nie zobaczę.
Czarodzieja jednak nie dostrzegłam. Pewnie jeden z korzeni sięgnął już za chatkę…
Przeskoczyłam bród, czując boleśnie, że bariera ochronna zaraz przestanie na mnie działać.
Gdy stanęłam na twardym gruncie, pomyślałam: „Może by tak zaczekać do rana?”. Ale coś, niewątpliwie jakaś dzika ciekawość, nie potrafiłaby zdzierżyć tylu godzin bezsenności w łóżku. Nie, muszę iść teraz, kiedy nadarza się okazja.
Droga przez Martwy Las była jeszcze gorsza, niż zazwyczaj. Zapadał zmrok, więc w tak gęstym lesie poruszać się było i trudno i nieprzyjemnie.
Wreszcie dotarłam do pogrążonego w mroku szarego pola. Musiałam przyznać, że wyglądało imponująco, nieskończona szara przestrzeń pod kłębiskiem ciemnogranatowych chmur…
Dopadłam do muru i z duszą na ramieniu a także ogarniającym podekscytowaniem wkroczyłam na teren wioski.
Drzwi zostały naprawione, a po wsi kręciło się kilka osób. Panowała strachliwa cisza i jakaś chora atmosfera przymusowego milczenia. Zauważyłam Molly, siedzącą w piachu i bawiącą się bez entuzjazmu dwoma najprostszymi na świecie lalkami. Miała, jak zwykle, pozbawioną wyrazu twarz. Stanęłam nad nią.
-Hej hej!- przywitałam się zdawkowo. Z wolna uniosła głowę w górę. Chyba wyczuła mój zapach wcześniej.
-Cześć.- odparła beznamiętnie. Nie byłam zaskoczona. Zazwyczaj tak na mnie reagowała.
Skrępowana, stałam dalej, nie wiedząc, co powiedzieć.
-W co się bawisz?- kucnęłam przy niej, próbując zagaić rozmowę.
-W dom.
-To jest mama, a to tata?- zapytałam, wskazując na lalki z bardzo prowizorycznych surowców.
-Nie. Na odwrót. Nie widać?- była nieco zdziwiona.
-Ehh… No tak, oczywiście! Ale ze mnie głąb!- zaśmiałam się nerwowo, zachodząc w głowę, jak Molly rozróżnia, która z tych bezkształtnych kukiełek jest facetem, a która babką.
-Mamę boli głowa.- wskazała na jedną z lalek.
-Trzeba ją wyleczyć.- mruknęłam, desperacko podtrzymując rozmowę.
-Taa… Chyba masz rację.
Po czym ze stoickim spokojem oderwała głowę lalce i cisnęła za siebie. Wytrzeszczyłam oczy.
-I już nie boli.- skwitowała.
-Eee. Molly?
-No?- zapytała ze średnim zainteresowaniem, dokonując oględzin tułowia bez głowy.
-Czy… możesz mi powiedzieć, co za stwór atakuje twoją wioskę?
-Potworny zwierz.
-Ale czy mogłabyś nieco lepiej określić?- rzekłam cierpliwie- Czy na pewno on istnieje?
-Oczywiście!- po raz pierwszy dostrzegłam u niej jakiekolwiek emocje, mianowicie oburzenie. Zerknęła na mnie ze zdziwieniem- Dlaczego pytasz?
Ociągałam się z odpowiedzią. W końcu postanowiłam wyłożyć karty na stół.
-Ja wiem, że jesteście wilkołakami.
Molly wytrzeszczyła na mnie oczy. A potem zerwała się z miejsca i wpatrzyła we mnie z przerażeniem.
-Nie, czekaj! Nie boję się ciebie. Musisz mi pomóc.
Molly wciąż wytrzeszczała oczy. Nie wiedziałam, czego się po niej spodziewać. Być może zaraz zacznie wrzeszczeć na całą wieś. Szybko zatem streściłam, o co mi chodzi.
-Mortimer powiedział, że kłamiesz. Mam dylemat. Czy mówił prawdę? Kłamałaś? Odpowiedz, proszę. Nie wiem, kto kłamie. Czuję się zagubiona.- dodałam na zakończenie monologu.
Molly rozważała coś w myślach.
-Czarodzieja nikt nie lubi. Czarodziej jest dziwny.- odparła w końcu.
-Co?- rzekłam, zdezorientowana.
-Ja nic nie wiem. Jestem za mała. Ale nasz kapłan będzie wiedział… On na pewno.
Obróciła głowę z wolna. Popatrzyłam w tamtą stronę-w stronę piaszczystego klepiska, pełniącego rolę jakby placu na środku. Przez środek szedł specyficzny, starszy jegomość. Miał szarą brodę, sięgającą prawie kostek u nóg i znoszoną, prostą podomkę. Opierał się na sękatym kiju.
-Kapłan?- zdziwiłam się. Zaleciało mi jakimś celtyckim pogaństwem, gdy na niego popatrzyłam. Wyglądał, jak druidzi z obrazków w mojej ukochanej książce o legendach z dzieciństwa. Nie bez zirytowania zauważyłam, że wszyscy obecni na placu, na szczęście niewielu, przyglądali mi się nieufnie. Nawet starzec się zatrzymał, po chwili jednak ruszył dalej, nie zważając na mnie.
-Proszę zaczekać!- jeżeli ktoś ma mi pomóc, to raczej on. Wygląda na sensownego.
-Jesteś obca. Nie masz tu wstępu.- rzekł, zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć.
-Wiem!- zdenerwowałam się- Potrzebuję pomocy.
Człowiek nie patrzył na mnie.
-Odejdź.- powiedział jedynie- Jest z tobą ten czarodziej.
-Już to słyszałam. Chce się dowiedzieć, co atakuje waszą wioskę. Czy istnieje jakiś nieznany potwór? Może Molly mnie oszukała, by zatuszować fakt, że jesteście wilkołakami!
Ostatnie zdanie brzmiało, jak wyrzut i oskarżenie. Starzec nie bez zdumienia przeniósł na mnie wzrok. Miał wyjątkowo świecące oczy.
-Co was atakuje?- zapytałam błagalnym tonem- Czemu Mortimer jest waszym wrogiem? Proszę, niech mi pan pomoże odkryć prawdę, bo nie daje mi to spokoju.
Staruszek wyprostował się, by zyskać na czasie. Mocniej wbił kostur w ziemię i przyjrzał mi się, usilnie myśląc. Obok mnie ulokowała się Molly.
-Proszę, panie. Niech ta dziewczynka pozna prawdę. Mieszka z tym czarnoksiężnikiem, to źle. Musi wiedzieć.
Starzec wreszcie przemówił swym suchym głosem:
-Musisz wiedzieć, że czarodziej był tu kiedyś z nami. Zasłużył jednak na wygnanie.
Zamarłam, ale nie zdradziłam żadnych oznak zaskoczenia.
-Eksperymentował z dziećmi. Parę zabił. Postanowiliśmy go wygnać. I wtedy przeklął naszą wyspę swymi magicznymi sztuczkami. Od tej pory wygląda właśnie tak. Nie ma słońca. Nie ma radości. Do tego przemienił nas wszystkich w te poczwary. Jest winny wszystkiego.
-To niemożliwe!- przeraziłam się- Mortimer jest dobry! Okazał mi dobroć!
-Widzisz, jak ciebie omotał?- warknął starzec.
Czułam, że grunt wali mi się pod nogami. Mieszkałam pod jednym dachem z mordercą. Nie, przecież on musiał się zmienić, coś w nim przeszło metamorfozę… Nigdy w to nie uwierzę.
Jednak cząstka w moim mózgu zaczęła wierzyć słowom starca. Czy Mortimer zawsze był uprzejmy? Czy nie zachowywał się czasem podejrzanie opryskliwie? Czy nie traktował mnie z wyższością, mimo, że ja zawsze byłam dla niego jak najsympatyczniejsza?
-A… bestia?- zapytałam, starając się utrzymać spokój- Skąd się bierze bestia?
-To proste, moje dziecko.- pokiwał z powagą- Pomyśl chwilkę.
Zaraz…
-Czyżby bestią był Mortimer?!- przeraziłam się jeszcze bardziej, o ile to w ogóle możliwe.
-Bystre spostrzeżenie. Tak, to Wygnaniec jest największym, najbardziej krwiożerczym stworzeniem na wyspie. On UMIE w jakiś sposób zamieniać się w wilka.
Animag, pomyślałam. Przyszedł mi do głowy duży, czarny pies-Black. Nie wiedzieć czemu, poczułam się przytulnie i swojsko.
Rozległ się suchy trzask. Zanim to do mnie dotarło, starzec rzekł:
-Pod tą postacią atakował nas, gdy byliśmy ludźmi.
-Mylisz się!
Wszyscy na placu, którzy przysłuchiwali się bezczelnie naszej konwersacji, obrócili raptownie głowy. Na środku klepiska stał nie kto inny, jak Mortimer we własnej osobie. Jego twarz wyrażała mściwą satysfakcję.
-Mordercą jest ona! To jest bestia!- wskazał na mnie.
Rozległy się wzburzone okrzyki. Osłupiałam.
-Ż-że co?- wykrztusiłam w końcu.
-Co?!- Molly utkwiła we mnie skrajnie zszokowane spojrzenie.
-Łudziłaś się, że nie wykorzystam idealnej sytuacji?- roześmiał się złowrogo- Samotne, niezorientowane w sytuacji dziecko! Przyczołgało się wprost w moje otwarte ramiona! Wystarczyło nieco… WPŁYNĄĆ na twoją powłokę cielesną, byś mogła, kiedy chcę, zamieniać się w potwornego wilkołaka. Oszczędziło mi to wielu nocy ciężkiej pracy, polegającej na nieustannym mszczeniu się na wiosce. Przynajmniej się wyspałem.
-Ty… ty wlałeś mi coś wtedy do kąpieli…- ścięło mnie z nóg, gdy to do mnie dotarło.
-No, jak pomyślisz, to od razu ci łatwiej, nie?- zadrwił- Jak chcę, mogę tobą sterować, moja kochana Mary… Hipnozę, transmutację i polimorfię opanowałem do perfekcji. Tak łatwo udało mi się ciebie usidlić…
Zbladłam.
-Teraz, kiedy już wszystko wiesz, nie pozostaje mi nic innego, jak skończyć z tobą i tą pogrzaną wioską. Raz na zawsze. I tak okazałem wiele litości, jak na mnie.
Zanim zdążyłam cokolwiek zrobić, Mortimer wyciągnął różdżkę i machnął nią krótko.
Poczułam straszliwy ból w sercu. Zgięłam się wpół, osuwając na kolana. Czarno zrobiło mi się przed oczyma. Jednak nie było porównania do tego, co działo się z resztą wioski. Rozległ się wrzask cierpienia i krzyki. Każdy upadł na piaszczyste klepisko, Molly i staruszek obok mnie. Kostur wydał klekot, gdy uderzył o ziemię. Przez całą wioskę przetoczył się jeden wielki ryk bólu. A Mortimer się śmiał. Stał na środku wioski i ryczał wniebogłosy.
-Teraz WSZYSCY się wygryziecie! WSZYSCY zginą, gdy ty, szalony morderca, Mary, zagryziesz najmniejszego nawet wilkołaka.- zaryczał z dziką radością. Oczy płonęły szaleńczo.
-Nie…- wyszeptałam. Nie chcę się zmieniać, by zabić całą wioskę.
Zmieniać…
-Nie sądzę!- zawołałam do niego, wywołując na twarzy mimowolny uśmieszek satysfakcji. Mortimer zrobił zdziwioną minę. Dostrzegłam Molly, na wpół zamienioną w wilczka… Ignorując ten przykry widok, wyobraziłam sobie kota. Bardzo dokładnie, a potem pomyślałam „Animago!”. Poczułam się, jak zwykle zresztą dziwnie, ale wkrótce Mortimer jawił mi się jedynie pod postacią plamki ciepła. Inne wilkołaki podnosiły się z ziemi.
-CO?!- wrzasnął osłupiały czarodziej. Nie czekając na jakąś szkodliwą reakcję, wykonałam kilka szybkich, kocich susów, lądując pazurami na jego piersi.
-ZŁAŹ!- wrzasnął, gdy drapnęłam go w twarz, sycząc wściekle. Potem zaatakowałam jego dłoń, zażarcie drapiąc. Zawył z bólu, gdy rozharatałam mu żyłę. Wypuścił różdżkę, swą jedyną broń z dłoni. W tym momencie, gdy czarodziej zaabsorbowany był dzikim atakiem kota, jeden z wilkołaków podbiegł doń i zatopił zębiska w jego barku. Mortimer wył, jak syrena alarmowa, a ja ze stoickim spokojem zeskoczyłam z szarpanego przez bestię czarodzieja i chwyciłam różdżkę w pyszczek, by przypadkiem nie zechciało mu się po nią sięgać i odbiegłam na skraj lasu.
Do wilkołaka dołączyły inne, pragnące rozszarpać jedynego człowieka w pobliżu. Żadnemu do głowy nie przyszło, by zaatakować czarno-rudego, bezbronnego kotka. Patrzyłam w milczeniu i bez emocji na rzeź.
-BĄDŹ PRZEKLĘTA, DZIEWUCHO! NA WIEKI! NIECH TEN CHŁOPIEC Z LUSTRA, KTÓREGO TAK KOCHASZ, ZOSTANIE NAZNACZONY PIĘTNEM MOJEJ ŚMIERCI! NIECH CIERPI MĘKI! AUUU!!! ARGH!!!- ryczał Mortimer.
Serce zaczęło mi mocniej walić. Przerażał mnie ten na pół rozwalony człowiek, bez rąk i nóg, wywrzaskujący takie rzeczy. Zrobiło mi się dziwnie złowrogo.
-LUPUS! DEFORMITAS! DOLOR! MOLESTIA! MORS VIOLENTA!
Coś we mnie jakby zatrzepotało ze strachu. Niewątpliwie dotknęły mnie jakieś strasznie złowrogie czary.
-TERAZ BĘDZIE PRZEKLĘTY, HA HA HA!!! HA HA HA!!!- wył opętańczym śmiechem. Nie mogłam patrzeć na rzeź, więc natychmiast pobiegłam do jego domku. Trawa na polu nabrała jakby życia. Za mną rozlegał się makabryczny śmiech Mortimera, dopóki nie wydał nieprzyjemnego, gardłowego odgłosu i ucichł na wieki.
Zbyt wstrząśnięta, by to odczuwać, przegalopowałam przez Martwy Las, przesadziłam rzekę, a w dziewczynę zamieniłam się po drugiej stronie wody. Nie myśląc więcej, niżby wypadało, rzuciłam się ku domowi, jakby goniła mnie sama śmierć. Wpadłam doń, zaryglowałam drzwi, oparłam się o nie i dopiero wtedy bardzo ciężko westchnęłam, zamykając oczy. Nie wiedziałam, przed czym uciekam. Były to chyba wyrzuty sumienia względem Mortimera. Miałam po prostu wrażenie, że wciąż tu jest i patrzy na mnie z żądzą mordu w bystrych oczach. Może trzeba mu było pomóc, coś zrobić, w końcu to też był człowiek…
Nie docierał do mnie wcale fakt, co się właśnie wydarzyło. Jeszcze godzinę temu moja sytuacja życiowa była w miarę ustabilizowana. A teraz? Co mam począć? I jeszcze to straszliwe wrażenie, że duch złego maga czai się gdzieś w kącie… Było cicho. Za cicho. Poczucie przytłaczającej samotności zwaliło mnie z nóg. Nie… Tu się nie da żyć.
-Co robić?!- jęknęłam do siebie, odgarniając pukiel loków za ucho niedbale. Położyłam dłoń na czole i zamknęłam oczy, schylając głowę i próbując opanować nerwowy ucisk gardła. Skup się…
Dotarło do mnie z wolna, że żadne bariery ochronne nie działają już na to miejsce. Przyjdą tu…
Mój wzrok padł na zapaloną lampę naftową, stojącą na środku stołu, którą zostawił Mortimer, gdy się zorientował, że poszłam do wioski. Podbiegłam ku niej i natychmiast zgasiłam. Ogarnęła mnie prawie absolutna ciemność. Mętne, szarawe światło padało od strony jedynego, malutkiego okienka. Przylgnęłam do ściany, nasłuchując i wstrzymując oddech. Nic. Wciąż ta martwa cisza. Chwila… Czyżby ktoś krzątał się w jego pokoju?!
Wyostrzyłam słuch. Nie, to tylko gałąź, poruszana wiatrem.
Zwariuję tu, pomyślałam. Wpadłam w paranoję i dostanę zawału przez te urojone hałasy. Absolutna ciemność, cisza… I ten potworny, irracjonalny strach przed Mortimerem… Muszę się wziąć w garść. W końcu nie na darmo jestem w domu odważnych… Tylko tez wyrzuty…
Odetchnęłam kilka razy, by uspokoić skołatane nerwy i serce. Nic się nie stanie, pomyślmy…
Nieco nerwowym ruchem rzuciłam się ku szafkom po omacku. Muszę znaleźć coś, by się stąd wydostać. Nawet wizja małżeństwa z Blackiem nie przerażała mnie tak bardzo, jak przymusowy pobyt do końca życia w samotności na tej dzikiej wyspie likantropów. Jak mam tu przeżywać takie schizy co noc, to dziękuję bardzo.
W szafkach, poza śmierdzącymi eliksirami i dziwnymi substancjami nie znalazłam nic godnego zainteresowania. Niestety, nie mogłam polegać na innym zmyśle, poza węchem.
Przyszła pora na obmacanie gzymsu prymitywnego paleniska. Pusty talerzyk, pusta miska, coś dziwnego, martwy pająk, figurka kościotrupa, coś dziwnego…
Wreszcie natrafiłam na dziwny, gliniany kubek, w dodatku pełny. Przyszła mi do głowy niespodziewana myśl, rodząc dziką nadzieję i ulgę. Skoro Mortimer był czarodziejem, to każdy szanujący się mag, nawet taki odludek, ma w pobliżu paleniska nieco błyszczącego proszku…
Kubek, rzeczywiście, zawierał dziwną, sypką materię, jednak wolałam nie ryzykować i nie sypać tego w płomienie bezmyślnie. W głowie powstało wspomnienie Blacka, wylewającego nieznane eliksiry na płonące zasłony państwa Potter. No właśnie.
Rozpaliłam ogień sposobem złego czarodzieja, uwielbiającego proste sztuczki (czyli kamień o kamień…), a potem z wolna obróciłam głowę ku lampie naftowej. Zaryzykować zapalenie, by obejrzeć zawartość kubka? W tym mdłym świetle ognia nic nie widziałam, z drugiej jednak strony wolałam nie zapalać-wilkołaki mogłyby dostrzec światełko.
Szybkim susem znalazłam się przy lampie i zapaliłam ją. Po kilkusekundowym, pośpiesznym przyglądaniu się proszkowi, stwierdziłam, nie bez porażającej ulgi, że to Proszek Fiuu.
Dopadłam do paleniska i wrzuciłam szczyptę, czując euforię i roztrzęsienie. Płomienie zabarwiły się na zielono, a ja wkroczyłam w nie. Do domu! Chociaż…
-Hogwart, gabinet dyrektora!- zawołałam hardo, stwierdzając, że mam jeszcze bardziej dość moich rodziców, za to wszystko, co mi zgotowali. A szczególnie za parę ostatnich minut. Dobrze, że gabinet Dumbledore’a jest podłączony do Sieci Fiuu!
Podróż w popielnej zamieci na dobre odcięła mnie od potwornej dziczy. Szkoda, że nie pożegnałam się z Molly…
ŁUP!
Westchnęłam ciężko, rozkoszując się delikatnym światłem świec, oświetlających moje zamknięte powieki. Leżenie plackiem na plecach na dywanie dyrektora, na którym wylądowałam po raz pierwszy cztery lata temu, było niezwykle przytulne i wygodne, a przede wszystkim, bezpieczne. Po raz pierwszy tak bardzo ucieszyła mnie świadomość, że jestem w szkole.
Wstałam i otrzepałam się z popiołu. Rozglądając się, doszłam do wniosku, że nikogo nie ma. Dumbledore musi być poza gabinetem!…
Zerknęłam na mój nieśmiertelny zegarek. Była godzina kolacji. Serce zabiło mi mocniej.
Wybiegłam z gabinetu dyrektora. Na korytarzach nie było żywej duszy. Lampy paliły się, rzucając niewyraźne światło na moje trampki. Prosta, lniana suknia od Mortimera podarta była przez gałęzie w Martwym Lesie i niezwykle brudna od popiołu i ziemi, włosy miałam porozrzucane w nieładzie i zmatowiałe, twarz okopconą i byłam spocona. Dysząc ciężko, zbiegłam po marmurowych schodach Sali Wejściowej. Czułam tylko determinację, by dotrzeć do dyrektora, by krzyknąć „Mary Ann Lupin żyje!”. Nie wiedzieć czemu, w nosie miałam fakt, co przybycie do Hogwartu oznacza. Chciałam po prostu zobaczyć Remusa, Seva, Jamesa i Lily…
Stanęłam przed olbrzymimi, dębowymi drzwiami, zza których dochodził gwar rozmów. Dyszałam ciężko z powodu niekontrolowanego, bardzo szybkiego bicia serca i niedawno przebytego biegu przez pół zamku. Stwierdziłam, że muszę otworzyć drzwi, zanim trema zje mnie doszczętnie, toteż z całej siły oparłam się na portalu, nie zastanawiając się, co wyrabiam.
Drzwi do Wielkiej Sali uchyliły się na pełną szerokość. Głowy wszystkich zwróciły się w moją stronę ze średnim zainteresowaniem. A potem dotarło.
Połowa ciała pedagogicznego wstała z miejsc w ciężkim szoku. Panował szum przerażonych, podnieconych i zdziwionych rozmów i okrzyków. Niektórzy z uczniaków podnieśli się, by mogli mnie lepiej widzieć.
-Mary Ann żyje!…
-To ta Lupin!
-Ona ŻYJE!
Ruszyłam żwawo-prawie potruchtałam-w stronę tronu Dumbledore’a.
-Meg!- zdawało mi się, że słyszę Jamesa gdzieś na lewo. Automatycznie obróciłam głowę w tamtą stronę. Istotnie, siedzieli tam Huncwoci. Peter zamarł z kawałkiem kurczaka przed otwartymi ustami, Remus zakrył usta dłonią, James wstał z przejęcia, a Black, następny obok Jamesa, totalnie osłupiał. Po chwili oblizał wargi ze zdenerwowania.
Odwróciłam głowę, czując, że zbiera mi się na wymioty.
Stanęłam wreszcie przed Dumbledorem. Zaległa absolutna cisza, wszyscy zamarli.
-Jestem…- wychrypiałam- Dotarłam… Przepraszam za spóźnienie…
Zaniosłam się kaszlem, zabrakło mi tlenu w mózgu, więc osunęłam się na kolana, potem na posadzkę. Serce wciąż waliło mocno.
Chwilę potem ocknęłam się. Nade mną klęczał Slughorn, Dumbledore, a nad nimi McGonagall.
-Panno Lupin?- Slughorn był wyraźnie przestraszony, odgarniał mi kosmyki ze spoconego czoła z troską. Słyszałam wzburzony tłum uczniów.
Błękitny błysk przed moimi oczyma. To jakieś olbrzymie oko. Co ono tu robi?
-Albusie!- ozwał się zachrypły głos, którego nie znałam- Tylko straciła przytomność. No, panno Lupin! Słyszysz mnie?
Obraz raz wyostrzał się, raz rozmazywał. Udało mi się wkrótce skupić skonfundowany wzrok na tym kimś. Twarz miał poznaczoną licznymi bliznami i posiadał owo kobaltowe, wytrzeszczone oko. Drugie było całkiem normalne. Zaczęłam nawet się zastanawiać, czy to przypadkiem nie moje chore halucynacje.
-Słyszysz?- powtórzył.
-Tak…
-Widzisz? Nic jej nie jest!- człowiek się wyprostował i spojrzał gdzieś w bok.
-Alastorze! Musimy ją zabrać do skrzydła szpitalnego! Horacy, odsuń się!
-Ja ją wezmę.- rozległ się jeszcze inny, chłopięcy głos.
-Proszę, tylko ostrożnie, chłopcze!- zagrzmiał głos Alastora.
Ktoś mnie podniósł i ruszył ze mną.
-Na pewno nie chcesz pomocy? Różdżką też możemy ją przenieść!- ozwała się McGonagall.
-Nie, poradzę sobie.
Po głosie i zapachu poznałam, że był to James. Niósł mnie, ale tego nie widziałam. Obecnie starałam się nie zwymiotować na jego pachnący sweter.
Słyszałam odgłosy mnóstwa kroków i głos Dumbledore’a, rzucony na odchodnym: „Dokończcie w spokoju kolację, a potem rozejść się!”.
W końcu poczułam, że leżę. Otworzyłam nieśmiało oczy. Tak jak się spodziewałam, rozpościerało się nade mną krzyżowo-żebrowe sklepienie skrzydła szpitalnego. I całkiem sporo głów i par oczu, obserwujących mnie z napięciem.
-Lupin! Wypij to!- głos nieco przestraszonej młodej uzdrowicielki, Pomfrey, oprzytomnił mnie jeszcze bardziej. Usiadłam na białym prześcieradle i chwyciłam szklankę z eliksirem, po czym całą wypiłam. Strasznie dawno nie miałam nic w ustach, od południa. Westchnęłam ciężko i odważyłam się popatrzeć po zgromadzonych.
Zakodowałam, że stali tu, od lewej: Pomfrey, Slughorn, jakiś obcy człowiek, Dumbledore, McGonagall, Black, Remus i James. Wszyscy wpatrzeni byli we mnie, albo ze strachem, albo z wyczekiwaniem.
-Który… Co dziś za dzień?- wymamrotałam.
-Sobota, trzydziesty września.- odparł wilgotnym, roztrzęsionym tonem Remus.
-No tak.- skwitowałam cicho.
-Panno Lupin, czy mógłbym oczekiwać, abyś…- zaczął Dumbledore, ale Pomfrey doskonale go wyczuła i zaskrzeczała:
-O nie! ŻADNYCH SPOWIEDZI! Ona musi odsapnąć nieco!
-Nie, czuję się dobrze…- zaczęłam delikatnie.
-CICHO! Ja wiem lepiej!- ofuknęła mnie.
-Panno Pomfrey!- zawarczał tamten nieznany człowiek- Zapewniam pannę, że dziewczynie nie odpadnie głowa, jeśli powie dyrektorowi kilka niezbędnych informacji!
-Dobrze!- burknęła, czując przegraną wobec takiej przewagi- Może chociaż ograniczycie liczbę osób, które tu będą przebywać! Black, Potter, Lupin! WYNOCHA!
-Nigdzie się nie ruszę! To moja siostra!- zawołał Remus ze złością.
James posłał jej tak pełen politowania wzrok, jakby mu powiedziała, że od jutra będzie nosił różowe getry w Myszkę Miki na głowie. Natomiast Black prychnął z wyższością:
-Chyba pani się nie słyszy!
-BLACK!- fuknęła nań McGonagall, nagle rozbudzona- Co to za ton, impertynencie?! Okazuj więcej szacunku dla starszych, kretynie!
-Najmocniej przepraszam, pani profesor!- uczynił wzniosły ukłon pełen ironii- Jak zwykle, od jutra się poprawię.
Pomfrey jednak w ogóle się nie przejęła jego grubiaństwem. Obecnie burczała przekleństwa pod nosem i odeszła, pokonana z kretesem.
-No… to co się stało?- Dumbledore i reszta porozsiadali się, gdzie kto mógł, by słyszeć.
Zaczęłam więc opowiadać. Mówiłam dość długo, a nikt mi nie przerywał, chyba, że coś było niejasne. W końcu dobrnęłam do fragmentu o wilkołakach. Kątem oka zauważyłam zaniepokojenie Remusa.
-Czy to możliwe? Za pomocą eliksiru stać się wilkołakiem? Tak okresowo? I kontrolować, kiedy dana osoba ma zmieniać kształt?- zapytał James ze zdumieniem.
-Tak. Uczyliście się o eliksirze wielosokowym, prawda?
-Uczyli się!- przytaknął gorliwie Slughorn tubalnym głosem, a wąsy mu zatrzepotały.
-Eee… no, TAAK!- pokiwał z entuzjazmem James i szturchnął najlepszego przyjaciela.
-Eliksir ten jest dość podobny.- zmarszczył brwi Slughorn- Sądząc po efektach, pewnie przygotowywał coś podobnego do Mikstury Polimorfii. Ale nie znam takiej, co zamieniałaby w wilkołaka.
-Bo on był wynalazcą.- wyjaśniłam- Pewnie sam ten eliksir stworzył.
Wróciłam do opowiadania. Kiedy skończyłam, Dumbledore wstał. Podobnie uczynili wszyscy inni.
-Cóż, panno Lupin. Rzeczywiście, miałaś barwną, niebezpieczną przygodę. Wiele spraw muszę przemyśleć…
-Na przykład?- zapytałam ze zdziwieniem.
-Ta klątwa… Nie pamiętasz słów, jesteś pewna?
-Absolutnie.
-A co się tyczy chłopca z lustra… Jeżeli nie ma go w Hogwarcie… Zastanowię się nad tym. Mam nadzieję, że odpoczniesz nieco. Wyślę sowę do twych rodziców i do ministerstwa, by przestali cię bezskutecznie szukać. Aha, muszą ci też dostarczyć rzeczy. A teraz wypoczywaj, zostawimy cię tu… Ruszamy!
I wyszli wszyscy, poza trzema czwartymi Huncwotów. Za wszelką cenę starałam się nie patrzeć na Blacka. Wzrok utkwiłam w Remusie.
-Chłopcy! Chodźcie!- McGonagall chwyciła niezbyt zorientowanego Jamesa za kołnierz i wywlokła za próg. Reszta ruszyła za nim.
Szybko zorientowałam się, że nie potrafię usiedzieć w miejscu i po prostu MUSZĘ iść do Remusa. Za nim tęskniłam tak straszliwie! Za nim najbardziej…
Wstałam chwiejnie i wyszłam po cichu ze szpitala. Korytarze olbrzymiego zamku były oświetlone przez światło ubywającego księżyca. Nikt już po nich nie spacerował. Mogłam się rozkoszować tym, że tu jestem. Wystarczyły trzy miesiące wakacji, by zatęsknić niemiłosiernie, ciekawe, co będzie za rok.
-HA!
Podskoczyłam o kilka cali do góry. Naprawdę cud, że dzisiejszego wieczora dożyłam. Miałam co najmniej pięć momentów tego dnia, które mogły spowodować, że wyciągnęłabym kopyta.
-Tu cię mam!- Filch, siwiejący woźny, właśnie wypadł na mnie z latarnią.
Ucieszyłam się niezmiernie na jego widok. Stary, kapciowaty Filch! Za nim także tęskniłam.
-Za mną!
-Doprawdy, ja też pana kocham! Ale niech pan sobie daruje, nie mam czasu na takie głupoty!- machnęłam ręką niecierpliwie i podjęłam wędrówkę do Wieży Gryffindoru, ignorując osłupiałego Filcha. Jeżeli Mortimer i wilkołaki mnie nie zabiły, to nie będę szła do jego gabinetu, by słuchać jakichś trywialnych oskarżeń.
Na wszelki jednak wypadek, gdyby Filchowi zachciało się mnie gonić, przyspieszyłam kroku. Wkrótce stanęłam pod portretem Grubej Damy, na szczęście uchylonym. W wejściu stały jakieś pierwszaki. Przeprosiłam grzecznie i wgramoliłam się przez dziurę w portrecie.
-Meggie!
James właśnie czytał tablicę ogłoszeń. Podbiegł do mnie, o mały włos nie zabijając się o nogę stołu.
-Co tu robisz? Pomfrey cię zabije, a potem będzie leczyć do końca życia!
Uniosłam brew. James skończył filozofować i mocno mnie przytulił. Tak mocno, jak nigdy.
-Myśleliśmy wszyscy, że nie żyjesz! To było takie przerażające, Dumbledore powiedział to na uczcie powitalnej! Myślałem, że mnie zgryzota zje!
Wpatrzyłam się głęboko w śliczne, orzechowe oczy Jamesa. Bardzo za nim tęskniłam.
-Chodź, Luniaczek na pewno chce się przywitać! I no… ten tego…
Spuścił wzrok, speszony.
-Co cię tak deprymuje?- zagadnęłam ze zdziwieniem.
-No, poza Remusem, ktoś jeszcze wyłaził ze skóry. Ekhym.
-Masz na myśli Blacka?- zapytałam z niedowierzaniem i pogardą.
-A kogo, trójnożny stolik?! On także…
-Co to?- przerwałam mu, wskazując na tablicę ogłoszeń.
-Ach, kurs teleportacji. Zacznie się w grudniu.- wzruszył ramionami ze zrezygnowaniem- Ty wiesz, co nam się z Łapą wydarzyło w wakacje?
-No, opowiadaj.- westchnęłam i ruszyliśmy ku sypialni chłopców.
-Goniły nas śmierciojadki na miotłach, a nas złapała policja na motorze Syriusza! Mugolscy policjanci zarzucili nam, że za szybko jedziemy i że nie mamy kasków. Pruliśmy równo sto pięćdziesiąt!
-Ile?!
-No totalny odlot! A te głupie czapomózgi nas zatrzymały… Coś się musieli z deka zdziwić, jak nagle wyparowaliśmy z tego auta, he he! No, bo musieliśmy wiać, ze śmierciożercami nie ma żartów. Teleportowaliśmy się w desperacji.
-Przecież nie umiecie.- zauważyłam ze zdziwieniem.
-Wiem! Ale mój tato tłumaczył mi kiedyś i już umiem! Wiem, że mogło nas rozszczepić, ale musieliśmy wiać. Jakby nas zaatakowali, to byśmy mieli pasztet z dżemem!
Pokręciłam głową. Śmierciożercy ich gonili?… Doprawdy, zaczyna mi się to coraz mniej podobać…
James rozwarł przede mną wrota do szpitala psychiatrycznego. W moje nozdrza uderzył taki odór, jakbym weszła do koryta dla świń i niemytej toalety naraz.
-Mmm…- z ironią udałam, że rozkoszuję się tym smrodem- Cóż to za cnotliwa woń? Składujecie tu obornik dla Hagrida?
-Niee.- uśmiechnął się James- Wiesz, mam wrażenie, że to nasze męskie ciałka wydzielają tą…
-Ten gaz obronny.- wpadłam mu w słowo.
James wypiął pierś z dumą.
-Trza se radzić, nie? My to nazywamy Aurą Śmierci. Wkraczasz i już nie wracasz, BWAHAHAHAHA!!! O, teraz…
Przekroczyliśmy próg. Smród był taki, że siekiera w powietrzu staje. Flejtuchy.
Natychmiast rzucił się ku mnie Remus i objął mnie tak, jakbyśmy się mieli już nigdy nie widzieć. Popłakałam się ze szczęścia, gdy poczułam jego cudny zapach, nie to, co ten odór ścinający z nóg. Wtuliłam twarz w jego jasnobrązowe włosy. Trwaliśmy tak długo, bez słowa, a za jego plecami James odgrywał z Peterem pantomimy rozstania, a co za tym idzie, dzikiego szlochu, tarzania się w bólu po uświnionej posadzce, wsadzania zrozpaczonej głowy w stertę brudnych ciuchów i w ostateczności rżnięcie swych żył czymś niezidentyfikowanym.
-Witaj Meg!- zawołał Peter wesoło, gdy Remus wypuścił mnie z objęć. Otwarłam łzy i objęłam także Petera- Długo cię nie było. Ale ja wiedziałem, że i tak dasz sobie radę! Widzisz, Łapo?! Wygrałem od ciebie pudło czekoladowych żab!
-Zaiste…- brzmiała wyniosła odpowiedź. Black uniósł się z rozpartej pozycji leżącej na plecach, usiadł okrakiem na łożu i wlepił we mnie dziki, tryumfalny wzrok.
Moje spojrzenie wreszcie padło na niego. Poczułam się strasznie i eliksir Pomfrey powędrował, skąd przyszedł. A do tego ponownie, jak przed laty gdy zobaczyłam go po raz pierwszy, powaliło mnie poczucie, jak nieprzyzwoicie przystojny był, czego nie dostrzegałam nigdy potem. Zrobiłam się czerwona jak burak i spuściłam wzrok. Co to ma znaczyć, kurczę blade!? Tylko bez takich numerów!
-Uuuach, Syriuszu!- zachłysnął się z uciechy James- Ten wzrok… I kobiety padają jak muchy…
Posłałam mu taki wzrok, że też padłby jak mucha, z tym że spopielony.
-Co tak wali w tym waszym pokoju?!- zmieniłam szybko temat.
-Wali? Ja nic nie czuję…- Peter powąchał się gorliwie pod pachą.
-To…- James zastanowił się- Jakiś eliksir Luńka?
-Nie, na moim terenie powietrze jest zdatne do życia.- objaśnił Remus z dobitną powagą.
-Nie…- myślał usilnie dalej- Tak więc może Łapsko coś zmajstrował? Łapsko, przyznaj się, jaką nieznaną ludzkości z konsystencji i struktury składnikowej masę ukrywasz pod swym grzesznym łożem?
-Nie pod łożem, tylko w twoim łbie, niuniuś.- odparł Black z uśmieszkiem spryciarza i znów legł w poprzedniej pozycji, udając, że gapi się w baldachim z wielkim zainteresowaniem.
-Czyli nie Łapa… Nie… Czyli Pet… Przyznaj się, pączusiu, czy to ty używasz ostatnio mojej kupki brudnej bielizny jako atrakcyjnego obiektu do oszczania? Nie…- stwierdził, widząc minę Peta- Czyli… Wiem… To chyba… YYYY…- nadął się, jak Gregor Goyle, myślący nad tym, czy ma w ręku trzy czy dwie gałki oczne gryfa- MY! O ja cie, ale jestem mądry! Przytłacza mnie to.
-Brawo, geniuszu. Wyjmij z tego Remuska, on nie jest winny, że to komora gazowa.- dało się słyszeć od lewej strony. Black usiadł na łóżku, James dosiadł się obok.
-No właśnie! Mnie nie trzeba winić, za to że mi zaburzacie zdrową, potrzebną wymianę gazową, truciciele!- Remus udał pokrzywdzonego.
-Co to jest „wymiana gazowa?”- zapytał Peter ze zdziwieniem chłopaków.
-Nie wiem, ale sądząc po nazwie, to dostaję tego, jak się nażrę rozgotowanej kapusty.- wzruszył ramionami James bez zainteresowania i legł na poduszce Blacka, wbrew jego niezadowoleniu.
-Może już pójdę. Chciałam się jeszcze przywitać z Lily.- wycofałam się taktownie z ich królestwa w momencie, gdy Black położył głowę na twarzy Rogasia, a ten rozwarł paszczę na maksymalną szerokość i ugryzł go w potylicę w odwecie.
Wyszłam, myśląc usilnie i kalkulując w głowie. Smród, którym nasiąkłam, towarzyszył mi pod same drzwi sypialni dziewcząt z ostatniej klasy. Jeżeli nasz dom też będzie takim syfem zajeżdżał, to git. Chociaż to chyba niemożliwe, nasilenie tego odoru musi się wiązać z liczbą Huncwotów na metr kwadratowy. Jeden Huncwot nie może wydzielać chyba tak intensywnie tych doznań nosowych. Chyba.
Złapałam się, nie bez złości, że zaczynam myśleć „NASZ dom”. Okrzyczałam siebie samą w głowie i zrobiłam sobie dziką awanturę za uległość. Co to ma być?! Chyba się nie słyszysz, jeżeli masz zamiar się poddać!… Musi być jakiś inny sposób na spłacenie tych długów.
-Meg!- Lily przytuliła mnie mocno, gdy tylko przekroczyłam próg sypialni. Nareszcie! Nie ma to jak łoże z czterema kolumienkami!- Gdzieś ty była?!
-To długa historia!- uśmiechnęłam się, po czym rzuciłam okiem po całym dormitorium- Gdzie Alicja?
-Spisuje daty lekcji teleportacji na dole. Nie widziałaś jej?
-Przepraszam, James zasłonił mi cały świat.
Lily nie odparła, nieco tylko zmarszczyła czoło, po czym poczęła grzebać w kufrze.
-No to opowiadaj. Albo nie, najpierw się umyj, jesteś cała w popiele i ziemi. Łazienka, póki co jest wolna.
-Dobra…- wlazłam do toalety nie bez nostalgii. Niestety, poza podartą sukienką od Mortimera nie miałam nic, toteż musiałam ją narzucić po kąpieli z powrotem.
Zastałam Lily na łóżku, siedzącą skrzyżnie i czekającą na moją opowieść. Zaczęłam więc opowiadać od samego początku, czyli od kary narzuconej przez moich rodziców.
-I wtedy, kiedy zorientowałam się, że mieszkam u czarodzieja, stwierdziłam, że powrót jest po prostu zbędny. Postanowiłam nie wracać.
-Biedna byłaś! Ja bym chyba dostała jakiejś depresji, jakby mi powiedzieli, że nie mogę wrócić do domu.
-Nie, to nie tak. Mogłam wrócić, jakbym naprawdę chciała, Mortimer miał trochę Proszku Fiuu. Dzięki niemu tu dotarłam. Ja jednak postanowiłam nigdy nie wracać.
Lily wytrzeszczyła oczy i odgarnęła za ucho swe płomiennorude włosy.
-Jak to, dlaczego nie chciałaś wracać? Ty wiesz, co twoi bliscy przechodzili?! Co ja przeszłam?! Trochę to było egoistyczne! Mogłaś dać nam chociaż znak, że żyjesz!
-Nie, Lily! Bo by się wydało i zmusiliby mnie do powrotu!- zaperzyłam się.
-To dlaczego nie dałaś oznak życia?- wpatrzyła się we mnie- Jaki był w tym cel?
-Bo…- zrobiłam zbuntowany wyraz twarzy- Bo uciekłabym od małżeństwa!
-Co, a więc o to ci chodziło?!- Lily zatkało, po czym wstała i zaczęła nerwowo chodzić w kółko- Nie wpadłabym na to… Dlaczego?
-Co: dlaczego?- zdziwiłam się, obracając w jej stronę na moim posłaniu- To chyba oczywiste. Nie chcę być żoną Blacka, teraz już wiesz, dlaczego. Proste!
-Meg, przecież to niepoważne. A Remus?! Pomyślałaś o nim?! Pomyślałaś, co będzie, jeśli twoje dochodowe małżeństwo nie dojdzie do skutku?!
-Przecież Rabastan TEŻ JEST… dochodowy!- zdenerwowałam się. Co ona mi zarzuca?! Na jakiej podstawie ma do mnie te głupie pretensje?
Jeszcze bardziej rozsierdził mnie fakt, że zdałam sobie sprawę, iż Lily ma rację.
-Ale twoi rodzice się nie zgodzili na Rabastana i podejrzewam, że nie zgodziliby się na niego nawet w sytuacji, gdybyś nie miała Syriusza jako alternatywy!- prawie krzyknęła- On jest śmierciożercą, wiesz o tym?! On będzie ZABIJAŁ, Meg! Chcesz mieć mordercę w domu?!
-Nie dbam o to!- prychnęłam ze złością, ale w głębi serca przestraszyły mnie jej słowa, po czym, dodałam niepewnie- I tak go… kocham.
-Tak? Odniosłam wrażenie, że on ciebie nie.- uśmiechnęła się filuternie.
-Co ty możesz o tym wiedzieć?!- wyjechałam na nią.
-Coś się tak wściekła?! Widocznie moje słowa są szczerą prawdą. Otóż skarbie, Rabastan nie przysłał ANI JEDNEGO listu do Hogwartu z zapytaniem, jak sobie radzisz. Czyżby zapomniał o swej narzeczonej?- parsknęła z mściwością.
-Ja… Zamknij się!- warknęłam w końcu i wstałam z posłania- Po prostu się…
W tym momencie wkroczyła Alicja. Wykonała manewr, jakby chciała mnie przytulić, ale chyba wyczuła, że atmosfera jest specyficzna, więc zamarła przy otwartych na oścież drzwiach.
-Nie, nie zamknę się!- zdenerwowała się Lily, zaciskając dłonie w pięści- Więcej, wypowiem swoje zdanie: jesteś egoistyczna i przewrażliwiona na swym punkcie!
-Słucham?!- wsparłam ze złością dłonie na biodrach.
-Tak, słonko, to szczera, bolesna prawda! Nie pomyślałaś o Remusie?! Ani o Syriuszu?! Ty wiesz, jak wyglądała jego mina, jak usłyszał, że nie dotarłaś?! Że, prawdopodobnie, nie żyjesz?! Szkoda, bo JA to widziałam! Facet się ZAŁAMAŁ, wiesz?!
-Tak, na pewno!- zezłościłam się- Szkoda, że nie spojrzysz na samą siebie!
-Ale o co ci teraz chodzi?!- zapiała wysoko Lily, robiąc minę pełną pogardy.
-Dziewczyny, proszę…- Alicja miała przerażoną minę.
-Al, nie uciszaj mnie!- zawarczała w stronę dziewczyny Franka Longbottoma- No proszę cię, co chcesz mi takiego powiedzieć? Co uraziło biedną Mary Ann Lupin?!
Zacisnęłam zęby, czując, że zaraz spiorę ją na kwaśne jabłko.
-TY też jesteś egoistką! Nie zauważyłaś, że James…
-Ach, mogłam się tego domyśleć!- zauważyła sarkastycznie- Teraz odwracamy kota ogonem!
-WYSŁUCHASZ MNIE! James TEŻ ma swoje uczucia!
-Jest wrednym, napuszonym idiotą!
-NIE, to TY go tak kreujesz! Nawet nie chcesz go jakoś bliżej poznać, by wystawić opinię! I kto tu jest egoistyczny i przewrażliwiony?!
-Nie sprowadzaj naszej dyskusji na inne tory! James Potter jest dumnym, butnym, wiecznie napuszonym i niedojrzałym dzieciakiem! A Syriusz natomiast…
-Co: Syriusz, CO: SYRIUSZ NATOMIAST?! Tylko mi nie próbuj udowodnić, że Black jest jakimś chodzącym ideałem, jak to próbują wszyscy naokoło! Mam o nim własne zdanie!
-Ja o Potterze też!- wrzasnęła.
-Dziewczyny…- błagała Alicja.
-Super!- krzyknęłam- Tyle, że JA Blacka znam, a TY Pottera N. I. E!!! Gdybyś chociaż spróbowała go poznać, to nie myślałabym o tobie w tej kwestii tak pogardliwie! Ty go nie znasz! Nawet nie spróbujesz, a powiem ci, że POTTER TO NAJFAJNIESZY, NAJŚMIESZNIEJSZY I NAJBARDZIEJ DOBRODUSZNY chłopak, jakiego poznałam!
-Dziewczyny…
-CICHO!- wrzasnęłyśmy naraz, a potem Lily zaklęła, tupnęła, czerwona ze złości, z impetem wpadła do łazienki, trzaskając drzwiami tak mocno, że szybki w oknach zadrżały. Westchnęłam ciężko i padłam na posłanie, wpatrując się w czerwoną kotarę.
-Cześć, Alicjo!- westchnęłam smutno.
-Hej, Meggie. O co poszło?
Wlepiłam wzrok w Alicję, krzątającą się przy swym kufrze.
-Nie przejmuj się. Mamy nieustabilizowane życie uczuciowe.- parsknęłam ponuro.
-Właśnie słyszałam. Ciekawie to wszystko brzmiało. Czy to prawda, że jesteś obiecana Blackowi? James mi mówił na uczcie powitalnej.
-Brawo. Dzięki, James!- burknęłam- Ktoś jeszcze wie?
-Cóż, eumm…- Alicja się zmieszała- Chyba… cała szkoła… James jest dostatecznie przyciągającym uwagę człowiekiem, by cała szkoła słyszała wszystko, co wypowiada. Dla nikogo nie miało to do tej pory znaczenia, wiesz-umarłaś, ale teraz się zacznie…
Oczami wyobraźni dostrzegłam siebie samą, zamkniętą przez rozszalałe fanki w jednej z klas, w której wcisnęły też dwa smoki i bazyliszka na dokładkę.
Lily wyszła z łazienki, miotnęła się na łoże ze złością, zakryła kołdrą po uszy i tyleśmy ją widziały. Alicja, po wyszorowaniu się w toalecie uczyniła podobnie, lecz nie z taką złością. Zrzuciłam z siebie brudną sukienkę, stwierdzając, że bardziej sterylnie będzie spać w samym staniku i majtkach i mając nadzieję, że jutro, w niedzielę, dostarczą mi wszystko, od ubrań po szkolne przybory i różdżkę.
Przewróciłam się na wznak, próbując usnąć. Nie potrafiłam, tak wiele się wydarzyło… Może nie powinnam tak ostro reagować na Lily. To chyba moja wina, że się pokłóciłyśmy. Głupio wyszło! Może wypadałoby ją przeprosić… Nazwała mnie egoistką i hipochondrykiem. Może miała rację… W końcu w ogóle nie pomyślałam o Remusie. On umrze, jak bogato się nie wydam.
Co rusz, to Black przewijał mi się przed oczyma. Towarzyszyła mi wściekłość i ból przegranej, ilekroć to się zdarzało. Jednocześnie, słowa Lily krążyły po mojej głowie: „Ty wiesz, jak wyglądała jego mina, jak usłyszał, że nie dotarłaś?! Że, prawdopodobnie, nie żyjesz?! Szkoda, bo JA to widziałam! Facet się ZAŁAMAŁ, wiesz?!”. Dziwnie się czułam, gdy słuchałam tej swoistej melodii w mojej głowie. Black się załamał… Swoją drogą, to ciekawe, jak zareagował, kiedy się dowiedział, że jego mamuśka chce go swatać ze mną. Nie potrafiłam sobie tego wyobrazić.
Poddać się, czy coś knuć? Jeszcze dziś, w chatce Mortimera, byłabym skłonna raczej knuć, ale po tym, co usłyszałam od Evans, przeszła mi silna wola. Powiedziała, że Rabastan wcale się mną nie zainteresował… Jeżeli to prawda? Jeśli on mnie nie kocha, to co? Chyba byłoby mi w takim razie wszystko jedno, czy wyjdę za Blacka, czy nie… Jutro do niego napiszę.
Zerknęłam na świecący w półmroku pierścionek w kształcie półksiężyca.
-Bezsens…- westchnęłam.
-O, ja też tak uważam!- zarechotał jakiś głosik.
Poderwałam się na równe nogi.
-Kto to?!- wydyszałam.
-ROGACZ.- wyburczał obcy tubalnym, mrożącym krew w żyłach głosem, po czym ściągnął pelerynę, zaśmiewając się. I w ciemności go poznałam.
-James?!- prawie wrzasnęłam- Podglądałeś nas?!
-Ehe. Przysłuchiwałem się waszej wesołej pogawędce!- wyszczerzył się- Prawie od początku! Słodkie to było, skarbie! Przyleciałem, jak usłyszałem swój nadobny tytuł z twoich usteczek!
-Ja ci zaraz pokażę!…- zawarczałam cicho, modląc się, by Lily nie zechciało się obudzić niezamierzenie i chwyciłam trampka w dłoń, zamachnąwszy się potem na Jamesa, by go wykurzyć jak najprędzej. Ten, niestety, wydał z siebie rzecz jasna potworny, włażący pod skórę wrzask i wypadł z naszego dormitorium prawie na czworaka, przewracając się po drodze o własną stopę z hałasem zdolnym obudzić trupa.
Lily usiadła na łóżku, patrząc na mnie spode łba.
-Rzeczywiście, taki fajny ten Potter! Aż mi skóra cierpnie z wściekłości, taki fajny…- syknęła ze złością i ironią, przewracając się na drugi bok.
Zgrzytnęłam zębami, czując upokorzenie i w przypływie gniewu wyskoczyłam do Pokoju Wspólnego, zamierzając wygarnąć Jamesowi.
Zleciałam z furią na sam dół, dzierżąc trampka, by przyładować na odlew w bezrozumny łeb obrośnięty czarnym włosiem.
-Gdzie on jest?! POTTER!!!- wrzasnęłam.
W Pokoju Wspólnym gryfonów byli wszyscy czterej Huncwoci i McGonagall. Namierzyłam cel. Stał za stołem, obok profesorki, przylepiającej ogłoszenie o Hogsmeade i czymś jeszcze. Pokręciła głową cierpliwie, westchnęła ostentacyjnie i dalej czyniła swoje.
Przy stole Black i Remus grali w szachy, Peter czytał książkę, zerkając ukradkiem na grę kumpli co jakiś czas.
James wydał z siebie dziewczęcy, wysoki pisk na mój widok i zrobił niekontrolowany odruch w dół. A potem twarz mu się wydłużyła i ryknął rubasznym śmiechem, odginając się do tyłu.
-Co cię tak bawi? Właśnie zrobiłeś z siebie i ze mnie idiotę! Najadłam się wstydu przez ciebie!- wsparłam ręce na biodrach marszcząc gniewnie brwi.
-Uuu, Meggie! Wyglądasz tak sexi-flexi w samych galotach i tym… czymś!- po czym zawył ze śmiechu raz jeszcze, wywołując u McGonagall nerwowe drgania dłoni.
Zdałam sobie sprawę z całą mocą, że wypadłam z dormitorium w samej bieliźnie.
-Potter! Ciszej! PETTIGREW! Małpujesz go?!- krzyknęła opiekunka przez ramię- Mapety!
Bo oto Peter ryknął nie ciszej niż James, ze śmiechu zlatując pod stół. Remus zrobił się czerwony, jak jego odznaka perfekta i zasłonił twarz obiema rękoma, a Black osłupiał jeszcze bardziej, niż dziś w Wielkiej Sali i gapił się, wietrząc jamę ustną jak idiota.
-Chłopaki! Uwaga uwaga, oto ostatnia okazja, więcej nie zobaczycie Meggie W TAKIM STANIE!- wykrztusił ledwo James, a potem dodał złośliwie unosząc brewki, nieco się uspokoiwszy- No, może poza Czarnym…
Black spalił jeszcze większą cegłę, niż Luniak. Ostatnie zdanie podziałało na mnie jak płachta na byka. Spiekłam raka, syknęłam ze złością i zamachnęłam się trampkiem.
-No to teraz ci przyrżnę, leszczu! Przegiąłeś!
Trampek zgrabnie wykonał łuk w powietrzu. James wrzasnął coś niesubtelnie i wykonał przysiad, a trampek wyrżnął centralnie w… tył głowy McGonagall, strącając jej tiarę.
Zakryłam usta dłonią, a James przewrócił się z przysiadu na ziemię, gdzie ryczał na całego. Zresztą, nie tylko on.
-Lupin…- powoli jej biała ze złości twarz obróciła się w moją stronę.
-Przepraszam, chciałam zdzielić tylko tego palanta…- wytłumaczyłam ze strachem.
-Jak śmiałaś rzucić trampkiem?!
-Nie chciałam w panią profesor! Naprawdę!- zaczęłam się gwałtownie tłumaczyć.
-Wierzę ci! Nic się nie stało, aczkolwiek, nie potrafię tego zrozumieć! Przecież mogłaś zabić kogoś! Mogłaś uderzyć w głowę Pottera! Chciałabyś go zabić?!
-Cóż, właściwie…- posłałam mu gaszące spojrzenie.
McGonagall pokręciła głową, zabrała naręcze papierków i odeszła, warcząc „Dobranoc, siódmoklasiści”. A na odchodnym rzekła:
-I proponuję ci, Lupin, zakryj się, bo pan Potter i pan Pettigrew wkrótce się uduszą.
-Remus, coś taki czerwony?! HA HA, Remusik ma kosmate myśli!!!- cieszył się Rogaś.
-James, jesteś totalnym kretynem!- warknęłam, ignorując wers o Luniaczku.
-Czemu?- zmartwił się.
-Walczyłam o twe dobre imię, jak lwica w mojej kłótni z Lily, a ty z powrotem spowodowałeś, że ma cię za przygłupiego palanta!
James nieco oklapł w sobie.
-Tak?- spytał z nutką smutku w głosie.
-Tak!- warknęłam, obróciłam się na pięcie i odeszłam do dormitorium.
Szalejący James… Życie uczennicy Hogwartu rozkręca się powoli. Po raz ostatni tym razem.

Za tydzień, mam nadzieję, nowe. Komentujcie:-)

Komentarze:


Syrcia
Sobota, 31 Lipca, 2010, 18:05

O boru, ile ja na to czekałam! Ryłam non stop, czytając o Huncwotach! ^ ^
Syriuszek jak zawsze genialny, Remi jak zawsze genialny...
och, Syriusz na motocyklu z rozwianym włosem... Mmmach... <serduszka>
Przepraszam, ale skosiłas mą zdolność logicznych komentarzy xD
Zapraszam do siebie, no cóż. ; ) U Huncwotów notka ^ ^

 


parszywek
Niedziela, 01 Sierpnia, 2010, 01:11

Wydaję mi się, że coraz lepiej Ci idzie to pisanie. Jednak ciągle mam wrażenie, że w Twoim pamiętniku jest przeładowanie akcji, niczym w kościołach barokowych. Mary jest w jakiejś wiosce i nagle wielka sala i wielkie zamieszanie się zaraz tworzy (moim zdaniem trochę zbyt wielkie, bo przecież Mary Ann nie jest kimś legendarnym jak np Harry, żeby wszyscy aż tak na nią zareagowali) potem szpital, z którego bez żadnych konsekwencji nagle sobie wychodzi. Ale i tak uwielbiam Jamesa i jego żarty:D A ta Lily jest jakaś bardzo brutalna jak na przyjaciółkę, z uśmiechem informując ją, że Rabastan jej nie kocha.. A McGonagall moim zdaniem by tak nie zareagowała. Po prostu akcja mogłaby się toczyć wolniej, troszkę więcej niuansów nawiązujących do ogólnej atmosfery w tych czasach panującej.. Ale w tym odcinku jakoś bardziej lubię Mary;) Pozytywnie jeżeli chodzi o początek notki, fajna rozmowa z tą Molly :)
PS zadzwoniłabyś do mnie? mam ważną sprawę, a kasy brak..

 


Aithne
Niedziela, 01 Sierpnia, 2010, 14:08

O, tak! Huncwoci! I ich kretyńskie żarty! Tak mi ich brakowało... :D
Lily jest taka jakaś... Nie lubię jej. Momentami bardzo. Przecież ona praktycznie zmusza przyjaciółkę do małżeństwa, którego tamta nie chce... Ja wiem, że na logikę Meg powinna wyjść za Syriusza, ale jej się to nie podoba, więc Lily powinna ją wspierać. A nie wyjeżdżać z takimi tekstami - tylko dlatego, że akurat ona Syriusza lubi. Dziwna jest. Słaba z niej przyjaciółka :/.
Parszywku, wydaje mi się, że nawet w normalnej, mugolskiej szkole uczniowie przejęliby się, gdyby ktoś z nich zginął w czasie wakacji. Poszedłby łańcuszek, zerkałoby się na jakieś szkolne zdjęcia, żeby zobaczyć, o kogo chodzi... No i zapewne wszyscy zdziwiliby się, gdyby nagle zobaczyli tą osobę z powrotem na szkolnych korytarzach :). Ale fakt - trochę wolniej mogłoby czasem być.
A że Mortimer jest zły wiedziałam od początku, o :P. Chociaż na to, że to Mary Ann napada wioskę bym nie wpadła.

 


Alice
Czwartek, 05 Sierpnia, 2010, 11:22

Ha wróciłam!
Dobra a teraz co do notki:
Długo na nią czekałam, ale było warto. Zaskoczyłaś mnie(podejrzewam że nie byłam w tym samotna) w sprawie napadów Mary Ann na wioskę. Ciągle się zastanawiam kim był chłopak w lustrze. Akcja toczy się szybko, zgodze się z poprzedniczkami, ale osobiście wole jak jest tak niż ma być powolna i nudna jak flaki z olejem (na marginesie-ciekawe powiedzenie)
Wracając-wreszcie Mary Ann wróciła do Hogwartu. Na to czekałam, bo szczerze mówiąc najbardziej lubię właśnie te fragmenty pamiętnika gdzie znajduje się w szkole.
Tradycyjnie życzę weny i czekam na nową notkę (mam nadzieje że w sobotę :))

 


Doo
Czwartek, 05 Sierpnia, 2010, 18:47

Hejka!:-)
Tak, jak napisała Aithne, wydaje mi się że reakcja na wkroczenie martwego ucznia byłaby właśnie taka, nawet na osobę wcale nieznaną. A jeśli chodzi o atmosferę tamtych czasów... Już wkrótce (praktycznie od następnej notki) będzie prawie wyłącznie o Voldemorcie, także... Gwoli wyjaśnień;-).
Nie wiem, co z notką w sobotę. Kiedyś tam wyjeżdżam i nie wiem, czy coś się pojawi. Ale możecie wpaść;-)

 


Joanna
Piątek, 06 Sierpnia, 2010, 22:43

świetna notka. tęskniłam już za Hogwartem :) czekam niecierpliwie na dalszą część. ciekawi mnie jak to się dalej potoczy z Rabastanem...

 
Twój komentarz:
Nick: E-mail lub strona www:  

| Script by Alex

 





  
Kolonie Harry Potter:
Kolonie Travelkids
  
Konkursy-archiwum

  

ŻONGLER
KSIĘGA HOGWARTU

Nasza strona JK Rowling
Nowości na stronie JKR!

Związek Krytyków ...!
Pamiętnik Miesiąca!
Konkurs ZKP

PAMIĘTNIKI : KANON


Albus Severus Potter
Nowa Księga Huncwotów
Lily i James Potter
Nowa Księga Huncwotów
Pamiętnik W. Kruma!
Pamiętnik R. Lupina!
Pamiętnik N. Tonks!
Elizabeth Rosemond

Pamiętnik Bellatrix Black
Pamiętnik Freda i Georga
Pamiętnik Hannah Abbott
Pamiętnik Harrego!
James Potter Junior!
Pamiętnik Lily Potter!
Pamiętnik Voldemorta
Pamiętnik Malfoy'a!
Lucius Malfoy
Pamiętnik Luny!
Pamiętnik Padmy Patil
Pamiętnik Petunii Ewans!
Pamiętnik Hagrida!
Pamiętnik Romildy Vane
Syriusz Black'a!
Pamiętnik Toma Riddle'a
Pamiętnik Lavender

PAMIĘTNIKI : FIKCJA

Aurora Silverstone
Mary Ann Lupin!
Elizabeth Lastrange
Nowa Julia Darkness!

Joanne Carter (Black)
Pamiętnik Laury Diggory
Pamiętnik Marty Pears
Madeleine Halliwell
Roxanne Weasley
Pamiętnik Wiktorii Fynn
Pamiętnik Dorcas Burska
Natasha Potter
Pamiętnik Jasminy!

INKUBATOR
Alicja Spinnet!
Pamiętnik J. Pottera
Cedrik Diggory
Pamiętnik Sarah Potter
Valerie & Charlotte
Pamiętnik Leiry Sanford
Neville Longbottom
Pamiętnik Fleur
Pamiętnik Cho
Pamiętnik Rona!

Pamiętniki do przejęcia

Pamiętniki archiwalne

  

CIEKAWE DZIAŁY
(Niektóre do przejęcia!)
>>Księgi Magii<<
Bestiarium HP!
Biografie HP!
Madame Malkin
W.E.S.Z.
Wmigurok
OPCM
Artykuły o HP
Chatka Hagrida!
Plotki z kuchni Hogwartu
Lekcje transmutacji
Lekcje: eliksiry
Kącik Cedrica
Nasze Gadżety
Poznaj sw�j HOROSKOP!
Zakon Feniksa


  
Co sądzisz o o zakończeniu sagi?
Rewelacyjne, jestem zachwycony/a!
Dobre, ale bez zachwytu
Średnie, mogłoby być lepsze
Kiepskie, bez wyrazu
Beznadziejne- nie dało się czytać!
  

 
© General Informatics - Wszystkie prawa zastrzeżone
linki