Startuj z namiNapisz do nasDodaj do ulubionych
   
 

Pamiętnikiem opiekuje się Doo!

[ Powrót ]

Niedziela, 08 Sierpnia, 2010, 23:47

59. Smutna i deszczowa jesień.

Udało mi się przed wyjazdem!!! Za tydzień pewnie nie będzie, ale trudno. Zrekomensuję to moją na drugim miejscu w karierze najdłuższą nocią:-D.

-Że co, proszę?- zdziwiłam się, przekrzywiając głowę. Jaki bal?
Remus odłożył łyżkę obok miski z płatkami i zetknął czubki palców ze sobą, zerkając na mnie.
-Nie słyszałaś o balu?- Peter z wyjątkową szybkością pochłaniał kolejne cztery jajka sadzone, ale uniósł brwi ze zdziwieniem.
-Nie, nie słyszałam…- sięgnęłam po cukier.
-Pozwól, że ci pospieszę z wyjaśnieniami, ekhym ekhym…- James profesjonalnie poprawił swój krawat, chrząkając rzeczowo- Bal to taki stan egzystencjalny, gdzie parędziesiąt spragnionych pląsania odnóżami przygłupów kotwasi się i gniecie razem na dość niewielkiej powierzchni drewnianej, bądź też kamiennej. Odradzam inny stan skupienia, hehe…- popatrzył na Blacka, zajętego całkowicie swym czarnym butem i puścił mu oko. Nie wiem, co to mogło oznaczać.
-Ale jesteś wykształcony…- wytrzeszczyłam oczy- Zawstydzasz mnie, Rogaczu. A tera bez żartów: o jaki bal wam chodzi?
-Każdego roku odchodzi siódma klasa, jak wiesz.- Remus pospieszył z wyjaśnieniami- Poza Balem Bożonarodzeniowym, organizowanym co pięć lat, siódma klasa ma mały bankiet z okazji owutemów, ostatniego dnia pierwszego semestru.
-Czyli znowu nas czeka taki bal, jak dwa lata temu?- przełknęłam zbyt głośno ślinę. Tak głośno, że James nie mógł się opanować przed złośliwym uśmieszkiem, jakim obdarzył kumpla, wciąż zajętego własnym butem. Tamten tylko parsknął z wyższością.
-Tak. I znów trzeba kogoś zapraszać…- jęknął Peter- Tym razem jest jeszcze gorzej!
Odrzucił długie włosy do tyłu, gdyż od dłuższego czasu konsekwentnie szorowały po smażonych jajkach na jego talerzu.
-Mianowicie?
-Mamy do wyboru jedynie siódmą klasę!- jęknął.
James wydał z siebie okrutny rechot wiedźmy.
-Och, biedny Petuś… Nie znajdzie sobie chyba lasencji wśród tak nielicznego grona wybranych…
-Spadaj.- burknął ze znużeniem, znów odgarniając maczane w talerzu włosy.
-Spoko.- wyszczerzył się Rogacz- A tak na marginesie, powinieneś więcej jeść, Pet.
Glizdogon uniósł ze zdziwienia obie brwi.
-No, skoro jesteś na tyle głodny, że magazynujesz jedzonko na końcówkach włosów, by mieć na zapas…- zawołał wesoło James, zakładając ręce za głowę. Black parsknął, a Peter naburmuszył się i z godnością wytarł brudne, otłuszczone włosy o dłonie, co spowodowało mimowolne skrzywienie u Remusa- Teraz już wiem, czemu je tak miętosisz w ustach na lekcjach, hehe.
-Spójrz lepiej na siebie.- odparł dumnie.
-Ja? Moje owłosienie jest doskonałe, pączusiu.- tu szpanersko przeczesał dłońmi swoje nastroszone, kruczoczarne włosy- Przykuwa uwagę spojrzeń niewieścich…
Zerknął ukradkiem na Evans, siedzącą z Alicją parę miejsc od nas. Akurat na niego patrzyła, więc tylko poczerwieniała i natychmiast spuściła wzrok. Black, widząc to, wydał z siebie chichot pełen uciechy i uniósł jedną brew, a James uśmiechnął się pod wąsem nieco innym uśmiechem, niż kiedykolwiek widziałam u niego, takim bardziej spokojnym. Ja i Remus wymieniliśmy rozbawione spojrzenia.
-No, to pa!- zaczęłam się zbierać i zerknęłam na plan.

Plan dla p. Mary Ann Lupin (Black)

Poniedziałek

1.
2.Transmutacja
3.Transmutacja
4.Zaklęcia
5.
6.Starożytne runy
7.

Wtorek

1.
2.Eliksiry
3.Eliksiry
4.Zaklęcia
5.
6.
7.

Środa

1.
2.
3.Obrona przed czarną magią
4.Obrona przed czarną magią
5.
6.
7.

Czwartek

1.
2.
3.Eliksiry
4.
5.Zaklęcia
6.
7.

Piątek

1.
2.
3.
4.Obrona przed czarną magią
5.Transmutacja
6.
7.

W ostatniej klasie wybrałam pięć przedmiotów na owutemy (jak wszyscy), rezygnując z astronomii i wróżbiarstwa, więc powinno być mi prościej. Nic bardziej mylnego. Każda lekcja wymagała przypomnienia sobie jakichś sześciu poprzednich prawie na pamięć. Chociaż mieliśmy mnóstwo wolnego czasu, to jednak trzeba było go poświęcać na kucie, przynajmniej tak robili ci roztropniejsi.
-Teraz my mamy z Binnsem, to znaczy, ja mam.- rzekł natychmiast Remus, widząc, jak patrzę na poniedziałkowy plan.
-Podziwiam cię, Lunatyk.- Black pogrzebał bez entuzjazmu widelcem w pucharze z sokiem dyniowym- Nikt, poza tobą, nie wyrobił do końca z tym śmiertelnym nudziarzem. Nikt go nie chce słuchać, nic dziwnego, że gada ze sobą. Pewnie zdechł, bo zanudził sam siebie w tym fotelu jakąś mega ciekawą opowieścią…
-Przetrwają najsilniejsi.- wyszczerzył się Remus.
-Nie mądruj się, tylko szoruj na tą swoją histerię magii…- kąśliwie odparł Black.
-Histerii dostanę, jak znów ten ułom, tak tak, do ciebie mówię, Potter!…- James zrobił skruszoną minkę niewinnie oskarżonego-… Wsadzi mi bez ostrzeżenia gumochłona pod prześcieradło, jak tydzień temu!
Wytknął mu jęzor i odszedł na swoją lekcję. Black wyszczerzył zęby do Jamesa.
-Rany, ty to masz wyczucie. Akurat musiałeś mu go podłożyć, kiedy Remusik miał napad głupawki i dobrego humoru i z olbrzymiego rozpędu wtarabanił się na to łoże. Współczuje gumochłonowi, tak tragicznie zginąć, zgniecionym przez rozpędzone cielsko Luńka…
-Jego śmierć była bohaterska. Zginął za ojczyznę.- James zrobił bardzo poważną, smutną minę- Uczcijmy pamięć heroicznego gumochłona minutą ciszy.
-Poczekaj, przemowa.- podniecił się Black, dzielnie ignorując Petera, który z rozbawienia wciągnął przez nos sok dyniowy i teraz pluł nim i rzęził, jednocześnie ryjąc po stole ze śmiechu- Charles był dobrym mężem i ojcem…- głos mu zadrżał od powstrzymywania parsknięcia.
-Pracowitym człowiekiem.- dorzucił James, także ledwo wytrzymując.
-Lubił golf, kotlety sojowe i kolekcjonować pleśń w łazience.- wpadł mu w słowo Black, parskając parokrotnie na widok Petera.
Pokręciłam głową, powstrzymując się od czegoś więcej niż uśmieszku i znów zerknęłam na plan.
-Cztery lekcje.- mruknęłam do siebie.
-No!- przytaknął James z przerażeniem w głosie. Jako jedyny ze wszystkich moich znajomych miał identyczny plan, jak ja- AŻ CZTERY! Matulu, jak ja wyrobię, zatyram się w tej szkole na śmierć…
-Zaraz!- zareagowała ostro, zdając sobie sprawę, że czyjeś pochyłe pismo dopisało „Black” przy moim nazwisku- Potter…
-Słucham cię?- pisnął.
-Czy to twoja sprawka?- warknęłam złowrogo, wskazując na plan.
Wszyscy trzej Huncwoci wytrzeszczyli oczy. A potem Peter zaśmiał się złośliwe, Black uniósł brwi a James uśmiechnął się przekornie, po czym zawołał:
-Ja? Gdzieżbym śmiał?! Urażać przyszłą panią Black tak wstrętnie?!
-Jim, to nie jest zabawne.- wstałam, zmęczona jego ciągłym rozbawieniem w tej sferze.
-Bynajmniej, mnie to bawi na całego, a ciebie, Łapuś?- poszturchał go nieco. Black był chyba innego zdania, bo nie uśmiechnął się raczej, wpatrując we mnie z uwagą.
-To baw się dobrze. Na razie.
Odeszłam od Huncwotów, którzy właśnie uczcili gumochłona minutą ciszy.
Od prawie trzech tygodni, kiedy to przybyłam do Hogwartu, James nieustannie robił sobie jaja. Huncwoci jakby uspokoili się w zakresie wyczyniania tego, co oni nazywali „bawiącymi wszystkich, a szczególnie ich samych, żartami”. Wydawałoby się, że fakt posiadania na karku siedemnastu lat (no, może z wyjątkiem Petera) powinien nieco ostudzić ich chore wymysły. Nie zmieniło to jednak faktu, że Rogacz każdy dogodny moment wykorzystywał, by nabijać się ze mnie i z Blacka. Co prawda, tamten miał to głęboko w poważaniu albo też się z tego śmiał, co także irytowało, bo mnie osobiście wcale nie bawiła cała ta impreza. Na razie o jakichkolwiek krokach w stronę ślubu czy zaręczyn nic nie było słychać. Ta cisza jednak mnie niepokoiła, jakby próbując wprowadzić w złudną nadzieję, że coś się nie uda, że ślubu nie będzie. Od moich rodziców dostałam jak do tej pory jedyny list, prawie natychmiast po moim dotarciu tutaj. Zazwyczaj pisali do mnie raz na tydzień, teraz jednak zaniechali tak częstego okazywania zainteresowania. Czasem przychodziło mi do głowy, że są na mnie obrażeni o stawanie im w gardle w te wakacje. Ich jedyny list był dość chłodnawy i sztywny, choć czasem zastanawiałam się, czy ja go tak widzę, czy jest taki w rzeczywistości.
Jeśli chodzi o samego Blacka, to trudno powiedzieć, co czuł. Nie zdradzał jakichkolwiek oznak, iż o czymkolwiek wie. Był chyba jeszcze bardziej zblazowany, wyniosły i arogancki niż zwykle, nawet w stosunku do nauczycieli. Jedynie James powodował u niego jakieś zahamowania i fazę lepszego humoru. Z samym Blackiem nie rozmawiałam w cztery oczy na temat naszego ślubu (drżałam na myśl, że taka rozmowa mogłaby się nawiązać-ostatnio „rozmawiałam” z nim na szlabanach u Blacka). Czułam się głupio, gdy Huncwoci mnie osaczali a Remus i James upierali się, żebym wszystko robiła w ich asyście, chyba specjalnie, bym jak najwięcej przebywała w towarzystwie Syriusza, lecz z czasem starali się, bym przebywała WYŁĄCZNIE z nim. Raz nawet James zaciągnął mnie do męskiej toalety i zamknął w niej. Jak rechotał przez zamknięte drzwi, Syriusz właśnie wlazł do środka i na pewno nie poradzi sobie sam z rozpięciem rozporka. Chyba nigdy nie byłam tak speszona jak właśnie wtedy, gdy Black miał zamiar wyjść i natknął się w niemym zdziwieniu na czerwoną ze wstydu, skuloną przy drzwiach przyszłą żonę. James, gdy tylko zobaczył nasze miny i mój koloryt twarzy, rył non stop przez cały blok transmutacji w rękaw szaty. W pewnym momencie tak nie wyrobił, że ryknął na cały regulator, wpadając z uciechy pod ławkę, a że na transmutacji siedzi ze mną, dostałam niezłego wstrząsu mózgu. McGonagall, po tym, jak wzięła parę głębokich oddechów, trzymając się za serce kurczowo, zwymyślała go od niedojrzałych imbecyli i dosłownie wykopała za próg. Jego wycie ze śmiechu zza drzwi towarzyszyło nam przez resztę lekcji, doprowadzając pozostałych Huncwotów, Remusa i Blacka, do utraty powagi.
-O, Meggie!- odbiłam się od czego czarnego. Tym czymś czarnym okazał się być Severus Snape, mój najlepszy przyjaciel, z którym, poza przymusowego przywiązania do Huncwotów przebywałam najwięcej- Szukałem cię. Jak tam… sama wiesz co?
-Hmm. Staram się o tym nie myśleć.- dobrze wiedziałam, że chodzi mu o Blacka, który był jednym z naszych głównych tematów ostatnich trzech tygodni.
-Eee, czy oni są na coś chorzy?- Severus uniósł z drwiną brwi, gdy zerknął na Huncwotów.
-Nie, chyba.- obróciłam głowę. Wciąż w skupieniu milczeli, choć dostrzegałam u Blacka nerwowe drgania ust.
-Co oni robią?- uniósł brew Sev.
-Cóż, obecnie postanowili uczcić zasłużenie pewnego gumochłona minutą ciszy.- prychnęłam, obserwując Jamesa, kiwającego się w skupieniu w przód i w tył, jakby miał chorobę sierocą a Black obok niego dla kontrastu kiwał się na boki.
Severus posłał mi pełne pogardy spojrzenie.
-Ja ci naprawdę współczuję.- rzekł z powagą- Nie pozbierałbym się z kimś takim.
-Nie jest źle. Mogłabym być z pijakiem, mordercą, pedofilem… Jest tyle możliwości.- zerknęłam na niego zbolałym wzrokiem.
-Nie tłumacz sobie już tego. Dobrze wiem, że się z tym nie pogodziłaś.- szepnął, ignorując grupkę dziewcząt, wychodzącą z Wielkiej Sali i przyglądającą mi się morderczo.
-Nie. Nie pogodziłam się.- mruknęłam- Severusie, ty mnie znasz…
-Znam cię.- położył mi dłoń na ramieniu i popatrzył na mnie pełen współczucia. Jeszcze raz uderzyło mnie uczucie, jakim go darzyłam. Dziwne uczucie, którego nigdy w pełni nie rozumiałam. Jakiejś miłości i przywiązania, nawet moje uczucie do Rabastana go nie stępiło. Bo tamto było zupełnie inne, choć oparte na tych samych zasadach.
-Dobrze, że mam chociaż ciebie.- uśmiechnęłam się blado. Odparł mi smutnym spojrzeniem świdrujących, czarnych oczu.
-Pisałaś o tej katastrofie Rabastanowi?- zagadnął po chwili ciszy.
-Nie. Ale poprosiłam go o spotkanie w Hogsmeade za miesiąc. Już nie widziałam jego pisma ani jakiegokolwiek listu od dwóch miesięcy co najmniej.- uśmiechnęłam się, udając obojętność, ale coś mi nie wyszło i jedna łza stoczyła się po policzku.
-Czemu płaczesz?- przejął się Severus, złapał mnie za rękę i wyszedł ze mną do Sali Wejściowej.
-Nie płaczę.- zaprzeczyłam szybko i otarłam łzę- Po prostu, kiedy ja i Lily pokłóciłyśmy się, ona mi powiedziała coś, co mnie boli już od jakiegoś czasu.
-Że Rabastan cię nie kocha?- zapytał natychmiast- Nie prawda. Nie wierzę w to, Meggie. Pamiętasz, jak był w szkole? Ja przypominam sobie, że gadał non stop o tobie, a on raczej nie był skłonny do szukania sobie towarzyszki życia. Pamiętasz, jak trzymał cię za dłoń? Wasze spacery, rozmowy, pierścionek… Masz go jeszcze, prawda?
Przytaknęłam.
-On ci go kupił, bo wiedział, że będziesz wątpić. On jest po prostu… bardzo zapracowany.- dokończył kulawo. Miałam wrażenie, że coś ukrywa.
-Ale żeby nie napisać ani jednego listu?
-To się zdarza. Musisz w niego wierzyć. On jedyny może cię uratować przed Blackiem. Jeżeli w niego zwątpisz, na zawsze zwiążą cię z niebezpiecznym szaleńcem. I już nie będzie odwrotu!- zakończył złowieszczo.
Razem wspięliśmy się po marmurowych schodach. Przywykłam do przykrych spojrzeń od strony fanek Blacka, które teraz były na porządku dziennym.
-Pogodziłaś się już z Lily?- zapytał wilgotnym tonem. Zawsze ten ton przybierał na wzmiankę o Lily, już przywykłam.
-Nie.
-Nie chcesz?
-Eee… Nie mam jakoś tak odwagi do tego. Lily jest na mnie wściekła, że byłam tak egoistyczna. Zresztą, zaprzyjaźniła się bardzo z Alicją od kilku miesięcy, wszędzie łażą razem, w końcu mają identyczny plan…- wzruszyłam ramionami, a potem dodałam- Szkoda, że my tak nie mamy. Za to wszędzie towarzyszy mi James i jego rechot: „HE HE! IDZIE PANI BLACK, PRZEJŚCIE DLA SZLACHCIANKI!!! HE HE!”.
Severus parsknął po mojej parodii Rogasia.
-Dobrze, że chociaż mamy cztery lekcje razem.- ciągnęłam- Szkoda, że nie chodzisz na transmutację, może siedziałbyś ze mną, nie musiałabym wysłuchiwać kąśliwych szeptów Jamesa.
-Wolałem zielarstwo.- mruknął, drapiąc się po haczykowatym nosie- Choć obserwowanie Lily na zielarstwie nie jest zbyt przyjemne.
Spuścił głowę.
-I pomyśleć, że jeszcze dwa lata temu była ze mną na balu…
-Właśnie, ten bal!- burknęłam- Czyż to nie okrutne? Nie podoba mi się to wcale… Teraz z pewnością James mnie nie zaprosi, czuję się zagrożona...
Już widziałam w głowie ten obraz i ucieszony ryjek Rogasia, który z dziką satysfakcją komunikuję: „Nie, nie licz na mnie. Masz tu swojego lubego, on się o ciebie ZATROSZCZY, na stówę, bwahahaha!…”.
-No, tym razem z pewnością pójdziemy we dwoje!- uśmiechnął się pod nosem- Chcę iść z tobą.
-To miło, Sev! Już myślałam, że coś mi będą sugerować!- ogarnęła mnie ulga. Severus! No, tym razem Lily mi go nie zabierze. Nie musimy przecież tańczyć, nie będę go zmuszać.
Wreszcie dotarliśmy do biblioteki i zajęliśmy stolik. Sev ze znużeniem położył swe czarne buty na blacie i zagłębił się w swój egzemplarz „Eliksirów dla zaawansowanych”, po którym po raz setny coś nabazgrolił, a ja zanurkowałam w notatkach z transmutacji na temat zmiany człowieka w cielę.
-Lepiej byś się za zaklęcia wziął!- ofuknęłam go cicho- Dziś Flitwick będzie sprawdzał, czego się nauczyliśmy w czwartek.
-Nie chce mi się.- brzmiała znudzona odpowiedź- Mam ciekawsze zajęcia.
-Ja też.- westchnęłam- Powinniśmy być na treningu. Jutro mecz ze Ślizgonami. Ostatni w moim życiu. Tym razem James się zawziął, tak łatwo Pucharu nie zdobędziecie.
Severus zerknął na mnie ukradkiem.
-Powinnaś na nich uważać.- rzekł z wolna- Na naszą drużynę.
-Czemu? Znam tych Ślizgonów, kumplowaliśmy się, gdy Rabastan był jeszcze w szkole.
-Tak, masz rację…- schylił się szybko nad książką- Jest wiele innych, ważniejszych rzeczy niż jakiś mecz.
Zmarszczyłam brwi.
-No, przynajmniej dla ciebie.- dodał po chwili namysłu, ssąc koniec pióra- Mnie, póki co, nic nie grozi. To chyba niezbyt pocieszająca myśl.
-Hę?
-No, mam na myśli Voldemorta. Kiedy ciebie nie było, gazety wariowały. Codziennie ktoś znikał i to głównie mugole. Czasem odnajdywano ciała i była wielka sensacja. A nawet paru czarodziejów. To dlatego w Hogwarcie roi się aż od aurorów.
-Zauważyłam…- zmrużyłam oczy, gdyż niedaleko, pomiędzy półkami przechadzał się ten straszny człowiek, który był w mojej obstawie w szpitalu. Jego czarne oczy miały nadzwyczaj świdrujący i nieprzyjemny wyraz. Wyglądał niebezpiecznie.
-Alastor Moody.- wyszeptał Sev do mojego prawego ucha z jakąś drwiną.
-Wiesz co? Kiedy się obudziłam w Wielkiej Sali to miałam wrażenie, że facet ma niebieskie, wytrzeszczone oko. Sama nie wiem…
Wzruszyłam ramionami beztrosko, a Severus parsknął.
-Ale zauważyłam.- zerknęłam na niego przez ramię z powagą- W „Proroku” ciągle o czymś takim donoszą. Tyle, że donosili już o tym od jakichś dwóch lat. Czemu nikt z tym nic nie zrobił?
-Bo do tej pory nie wiadomo było, kto to robi. Teraz świat oszalał, bo wszyscy się dowiedzieli, że to właśnie Czarny Pan. Myślę, że jest się czego bać!- zakończył Severus, mrużąc czarne oczy. Jego tłuste, czarne strąki wkrótce zasłoniły twarz, gdy zagłębił się w swych zapiskach. Zamrugałam parę razy i przeniosłam wzrok z Seva na blat stolika. Brzmiało to złowieszczo. Poczułam, że nawiedzają mnie niezbyt ciekawe wizje mrocznej przyszłości. Nie jest wcale to wszystko takie oczywiste. Nikt nie powiedział, że dożyje dni, które przyjdą za rok, a nawet dnia, który przyjdzie jutro. My tu mamy jakieś wielkie problemy typu bal, a gdzieś tam Voldemort rośnie w siłę. Co to może oznaczać? Co może się wydarzyć? Jak moje życie będzie wyglądać za rok, dwa, pięć lat? Może już mnie nie będzie…
Niesympatyczne myśli zaprzątały moją głowę aż do momentu wkroczenia na stadion quiddicha następnego dnia. Zimne, październikowe powietrze uderzyło we mnie i otrzeźwiło umysł. Teraz liczył się tylko mecz i wygrana. Dla Jamesa, naszego kapitana. Przed odejściem chciał dostać Puchar i potrzymać go jako kapitan chociaż raz…
W takich momentach żałowałam, że nie mam zdolności wampira. Mogłabym walczyć o wygraną, nie dbając o wysokość, o własne życie, w końcu i tak bym go nie straciła.
-A OTO DRUŻYNA GRYFONÓW! BLACK, LUPIN, BELL, DEARBORN, STEINMANN, HAMMERSMITH, POTTER!
Wkroczyliśmy w identycznym, jak w tamtym roku składzie na zieloną wciąż trawę. Każdy czuł, jak ważna jest wygrana ze zwycięzcami ubiegłorocznych rozgrywek. Ślizgoni, wyłącznie płci przeciwnej, już kroczyli naprzeciw, mieli nieco przerażające, zacięte miny. I wtedy do mnie dotarło, jak bardzo im zależy na utrzymaniu pozycji i wygranej. Będzie ciężko…
Dostrzegłam mojego niedoszłego męża, Regulusa Blacka. Nie bez zdziwienia stwierdziłam, że podoba mi się fakt, iż Rabastana, ich głównej siły napędowej, już nie ma w szkole…
-Rogacz, zmiażdż tej bagiennej masie tę mackę, którą szczytnie nazywa dłonią.- syknął Black z mściwością do Jamesa półgębkiem, a ten pokiwał z rozbawieniem. Poczułam niechciany przypływ sympatii i zjednoczenia z Blackiem. Wyglądał imponująco w szacie z piękną miotłą w ręku, nastroszonymi, czarnymi włosami i zbuntowaną miną. Szybko odwróciłam wzrok, rumieniąc się ze wstydu, zakłopotania i wściekłości na samą siebie.
James i potwór z bagien zmiażdżyli sobie życzeniem Blacka dłonie i zaczęła się gra.
-Ślizgoni przejmują kafla, a oto Black odbija go dla swej drużyny. Black podaje do Bella…
Philip zachwiał się na miotle z powodu nagłego podmuchu wiatru i wypuścił kafla. Piłka zleciała na sam dół. Tłum ryczał wściekle, gdy Black zanurkował po kafla i w ostatniej sekundzie chwycił go koniuszkami palców, pozbawiając tej przyjemności nadlatującego potwora z bagien. Uśmiechnął się doń uśmiechem pełnym politowania i współczucia, po czym odleciał w stronę bramek Slytherinu. Nie podobało mi się spojrzenie, jakie za Blackiem wysłał Ślizgon.
-GOOOL!!! BLACK ZDOBYWA GOLA!!!
Gra zrobiła się bardzo zacięta. Dwukrotnie umknęłam tłuczkowi, którego posłał ślizgoński pałkarz w celu wyeliminowania mnie, raz ratując się desperacką ucieczką, a raz Lukas odbił go prawie sprzed mojego nosa, gdy zagapiłam się na wyczyny ścigającego z bujną, czarną czupryną paręnaście stóp pode mną. Nie pomogły wysiłki Ślizgonów, pary Black-Lupin nie sposób było zatrzymać. Przez dwa lata wspólnej gry rozumieliśmy się bez słów, jak na ostatnim, doskonałym meczu z Ravenclawem. Wkrótce, dzięki Syriuszowi mieliśmy już na koncie sześć goli, podczas gdy Caradoc pozwolił im wbić zaledwie jednego. Ślizgoni musieli prędzej czy później interweniować, wiedziałam o tym.
Walcząc z narastającym podziwem do Blacka i silnym, jesiennym wiatrem, leciałam już ku bramkom Slytherinu wzrokiem namierzając mojego partnera w boju. W tym momencie Syriusz zauważył coś wyżej, posłał mi uważne spojrzenie, rzucił kafla do Philipa, krążącego zawsze w pobliżu i popędził na drugi kraniec.
-Co…?- zdziwiłam się. Wtedy zobaczyłam, czemu poratował się dzikim lotem w drugą stronę. Jeden pałkarz i ścigający pruli równo w jego stronę, nawet wtedy, gdy kafel nie spoczywał u Blacka. Syriusz obrócił wściekłą twarz przez ramię na nich. I wtedy z naprzeciwka podleciał drugi pałkarz, zamachnąwszy się narzędziem i…
ŁUP! Syriusz jęknął, odgiął się na miotle do tyłu o sto osiemdziesiąt stopni, prawie się na niej kładąc na plecach, chwilę utrzymując się w powietrzu po czym runął z kretesem w dół. Miał rozwaloną, krwawiącą czaszkę, zamknięte oczy i rozchylone usta, z których ciekła krew. Tłum równo zaryczał, albo z przerażenia, albo tryumfalnie w przypadku Ślizgonów, a Black gruchnął malowniczo o murawę, nie dając oznak życia. Drużyna Slytherinu wymieniła uśmieszki.
Sędzia się wściekł i nagrodził naszą drużynę rzutem za umyślne, bezpodstawne i brutalne wyeliminowanie ścigającego Gryffindoru. Ślizgoni się tym nie przejęli. Doskonale zdawali sobie sprawę, że właśnie wyeliminowali z gry najgroźniejszego zawodnika.
Zrobiło się dość nieprzyjemnie. Chwyty Ślizgonów były poniżej pasa, a przynajmniej chcieli, by takie były, bo nasza drużyna nie dawała sobie w kaszę dmuchać. Zdobyłam trzy gole, ale Ślizgoni dogonili nas aż pięcioma celnymi strzałami. Strata Blacka była poważną, godzącą w samo serce drużyny, złamała w nas hart ducha i pewność. Czułam, że przestałam ich lubić. Byli inni, niż zeszłej wiosny.
-Bell przechwytuje kafla, podaje do Lupin, ta znów do Bella, chłopak leci ku bramkom…
-Mary Ann!- wrzasnął Luke w tym momencie- Na prawo!
Błyskawicznie zerknęłam w tamtą stronę. Nie myliłam się. Chociaż to Philip dzierżył kafla, pędziło centralnie na mnie aż dwóch ścigających. Czyli teraz ja najbardziej ich wkurzam…
-JAMES!- wrzasnęłam dziko do szukającego- ŁAP TEGO CHOLERNEGO ZNICZA!
Po czym zanurkowałam najszybciej, jak mogłam. Byłam wprost przerażona faktem, że mogliby wyeliminować potem także i Philipa i nie mielibyśmy już ścigających…
Pęd świszczał mi w uszach, wiedziałam, że mają mnie na celowniku. Wyprostowałam miotłę i gnałam przed siebie. Z naprzeciwka znów podleciał pałkarz a ja dostałam nieprzyjemnego deja vu. Uchyliłam w ostatnim momencie głowę przed jego młócącą powietrze pałką. Nagle z lewej ślizgoński ścigający prawie się ze mną zrównał, uśmiechając mściwie. Był to nie kto inny, jak Mulciber we własnej osobie. Zdrajca. Przyspieszyłam nieco, wciąż prując przed siebie. Znów się ze mną zrównał, chwycił mocno za ramię, po czym brutalnie odgiął je do tyłu.
-AUU!- jęknęłam, czując potworny ból złamanej ręki. Straciłam kontrolę nad miotłą, Mulciber odleciał nagle, śmiejąc się w głos…
ŁUP!
Oberwałam w głowę zimnym żelastwem z całej pary, po czym osunęłam się na rączkę miotły, czując ciepło krwi na twarzy. Był to słupek bramkowy, w którego zaryłam czołem. Delikatnie zsunęłam się na dół przy akompaniamencie wrzasków…
Obudził mnie szalejący ból głowy. Jęknęłam na dzień dobry przez mocno zaciśnięte zęby. Nikt nie zareagował, więc doszłam do wniosku, że jestem sama. Uchyliłam powieki podejrzewając dokładnie, gdzie się znajduję. Nie myliłam się, po raz drugi w ciągu trzech tygodni wylądowałam standartowo w szpitalu.
Westchnęłam ciężko ze zrezygnowaniem i delikatnie poruszyłam głową. Była cała z jednym tylko plastrem na skroni, pod którym poczułam naciągnięty strup. Ręką mogłam sprawnie ruszać, chociaż przewiązana była ściśle bandażem dla bezpieczeństwa. Usiadłam więc ostrożnie.
W szpitalu panował mrok, nieliczni pacjenci z poważniejszym przeziębieniem lub z urazami po bijatykach (najczęściej niski pierwszak przeciwko bandzie sześciu doborowych Ślizgonów…) spali w najlepsze. Łóżko obok zajmował Black, który także niewinnie drzemał.
Opuściłam głowę na swoje wyprostowane nogi w białych, obcisłych spodniach od szaty gracza i wbiłam otępiały wzrok w czarno-rude loki, kładące się zakręconymi falami na udach. Ach, ten ból głowy… Czuję, że nie myślę racjonalnie… Ciekawe, co się stało Blackowi.
Z niechęcią przyznałam się przed sobą, że nieco zmartwił mnie brutalny atak na niego. W końcu tamten ślizgoński menel nieźle mu odwinął swoją pałką. A potem jeszcze grzmotnął z wysoka o ziemię…
Bezwiednie na niego popatrzyłam z troską, coraz bardziej się pogłębiającą. I wtedy się zorientowałam, że jego świecące w słabym świetle zza okien oczy także się na mnie patrzą. W milczeniu mnie obserwował.
Skóra mi ścierpła pod tym wzrokiem i szybko spuściłam oczy z powrotem na uda. Usłyszałam ciche parsknięcie rozbawienia.
-Co, nie możesz tego znieść?- zapytał kąśliwie. Były to pierwsze słowa, jakie do mnie skierował od prawie pół roku.
Nie odparłam, zaciskając usta mocniej.
-Nie możesz MNIE znieść.- to było bardziej stwierdzenie.
-Nie mogę.- przyznałam cicho. Miał rację. Ilekroć o nim pomyślałam, a robiłam to często, przechodziły mnie niesympatyczne ciarki i gardło zaciskało się kurczowo.
-Przeżyję.- stwierdził bez entuzjazmu po chwili.
-Miło z twojej strony.- mruknęłam do ud. Miałam mieszane uczucia, gdy patrzyłam na jaśniejące za oknem niebo. Z Blackiem się straszliwie pokłóciłam w zeszłym roku, lecz z drugiej strony, to nie jego wina, że go rodzice chcą swatać ze mną. Chociaż jemu to chyba nie przeszkadza tak, jak mi. W sumie nie powinnam być dla niego bardziej niegrzeczna, niżby wypadało. On też stał się ofiarą interesów rodziny, chociaż nie wiem, co Walburga Black mogłaby zyskać na naszym małżeństwie. Jedynie zapewnienie, że jestem czystej krwi.
-Bardzo cię boli?- zagadnęłam cicho, zanim nie ugryzłam się w język.
-Trochę.- przytaknął po chwili zastanowienia- Jak mnie postawią na nogi, to mu chyba ostro przylutuję…
Wciąż jakoś nie mogłam na Blacka patrzeć. Irytowało mnie wszystko: jego uroda, to, że leżał rozwalony jak bohater narodowy, jego głosik kryjący drwinę, spokojny, dumny wzrok… Nie wiedziałam czemu, gdyż przecież nie zrobił mi żadnej krzywdy czy coś. Po prostu był, leżał sobie spokojnie, a mnie krew zalewała.
Zaległa przykra, napięta cisza.
-Także…- wydukał po chwili sztywno i znów zamilkł.
Jeździłam bez zastanowienia paznokciem po białych spodniach, widząc je coraz lepiej w dziennym świetle mglistego, październikowego poranka. Cisza, jaka zapanowała, była nieznośna.
-I… co tam u ciebie, Mary Ann?- jego głos zmienił się nie do poznania. Tak miły nie był dla mnie spokojnie od pół roku.
-Dobrze.- rzekłam sztywno.
-Świetnie. Super.- tym razem ewidentnie nie przypasowała mu moja odpowiedź- U mnie też.
-Po co pytasz?- westchnęłam.
-Bo wyglądasz na nieco przybitą.
-Nie dziwota.- wzruszyłam ramionami i ległam po kilku sekundach wiercenia się na plecach- Wydawać by się mogło, że ty też masz powód. Oboje mamy ten sam, Black.
-Mam na imię Syriusz.- mruknął lodowato. Zerknęłam na niego, unosząc brwi.
-Wiem przecież.- odparłam twardo. Przyglądał mi się buntowniczo- Myślałam, że jesteś na mnie wielce obrażony. Że mnie nienawidzisz, więc zwiększam dystans.
-Cóż… Już mi przeszło.- burknął. Znów uniosłam brwi.
-Aha. Dzięki za info.
-Chyba musimy się do siebie przyzwyczajać, nie?- zapytał Black cicho. Z wolna przeniosłam na niego ostrożne spojrzenie. Zdaje się, że zaczynał po raz pierwszy nawiązywać do tego, czego tak bardzo się bałam…
-Rozumiem, że pogodziłeś się z tą katastrofą? Ciebie rodzice też postawili przed faktem dokonanym?- zapytałam chłodno, zakładając zdrową rękę za głowę.
Black zapatrzył się w sufit, rozmyślając. Uśmieszek przewinął mu się przez usta i oczy w pewnym momencie.
-A ty?- zapytał w końcu, gdy nie znalazł odpowiedzi i przeniósł na mnie bardzo uważny wzrok.
-Ja się nie liczę, nie mam nic do gadania.- cmoknęłam niecierpliwie- Moi rodzice byli na tyle wściekli, że za buntowanie się przeciw ich decyzji wysłali mnie prawie na tamten świat.
-Musiałaś się nieźle stawiać…- zauważył z wolna, gdy zorientował się, o czym mówię. Nie odparłam, zapatrzona w okno.
-I w nosie mieli fakt, że się zaręczyłam.- mruknęłam z goryczą, oglądając pierścionek od Rabastana. Black nic nie powiedział.
-Meggie?
Przez drzwi zajrzała głowa Jamesa, szepcząc moje imię.
-Żyję, James.
Pokiwałam na niego dłonią. Wlazł do środka, ledwo wyszedłszy ze śniadania, jako że nie miał torby. W dłoniach trzymał „Proroka”. Stanął między naszymi łóżkami. Skręciło mnie, gdy sobie uświadomiłam, że zaraz zacznie się rozpływać nad naszą romantyczną sytuacją.
Ale pierwsze uważniejsze spojrzenie na Jamesa mogło mi powiedzieć, że raczej tego nie zrobi. Był bardzo poważny i jakiś… nieogarnięty.
-Kto wygrał?- zapytałam natychmiast. James nie odpowiedział od razu, miął gazetę w dłoniach ze zdenerwowania, a potem uśmiechnął się kulawo.
-My. Jesteście pośmiertnie odznaczeni medalami za śmierć na polu bitwy.- nie uśmiechnął się wcale- Ja nie po to tu…
-Czuję się zaszczycony…- wpadł mu w słowo zblazowany Black- Parszywe gnoje ze Ślizgonów.
-A ja myślałam, że mnie polubili po zeszłym roku. W końcu w towarzystwie Rabastana byli całkiem uprzejmi.
-Żeby Lestrange ich potem nie zlał!- prychnął Black- To chyba najlepszy dowód na to, że nie jest to odpowiednie towarzystwo.
-Skąd miałam wiedzieć, że po odejściu Rabastana znowu będą tacy, jak dawniej?!- warknęłam- Nie będę się więcej z nimi zadawać, koniec!
-Dobra, Meggie. Potem będziesz się zastanawiała nad dalszą relacją. Teraz chciałem coś powiedzieć…
Zaczął szorować butem ze zdenerwowania po kamiennej posadzce.
-James, wszystko dobrze?- zaniepokoiłam się.
-No, właśnie nie do końca.- mruknął, patrząc na mnie ze strachem.
-Coś z Remusem? Peterem? Czemu tu jesteś sam?
-Bo Remus… No wiesz…
-Co, pełnia?- westchnęłam.
-Nie, nie, Remus nie potrafił tu dojść. On całkowicie…
Wypuścił hałaśliwie powietrze z ust. Zauważyłam, że się spocił.
-Zostawiłem go z Glizdkiem, będzie się nim opiekował…
-James, gadasz od rzeczy! Nic nie rozumiem! Co się stało Remusowi?!- nacisnęłam ze złością.
-Nie Remusowi. Masz. Ale uważaj…
Z wielkim zakłopotaniem rzucił mi gazetę. Niecierpliwie rozwinęłam zmiętoszony papier.
-Czwarta strona na samym dole.- James przełknął ślinę. Zaczęłam czytać niewielki wers.
„Zwłoki kobiety, poszukiwane przez aurorów od wczoraj, zostały dziś znalezione. Nie ma wątpliwości, iż jest to poszukiwana po wczorajszym zniknięciu Rea Lupin (37 l.). Na jej ciele wykryto używalność najstraszliwszej Klątwy Niewybaczalnej. Kobieta wracała prawdopodobnie z Londynu zwykłym środkiem mugolskiej lokomocji. Została osaczona i bestialsko zamordowana przez tak zwanych śmierciożerców. Statystyki wykazują, że jest to już szósty członek społeczności czarodziejów, który zginął z ich ręki w miesiącu październiku.”.
Przeniosłam oniemiały wzrok na zaniepokojonego Jamesa.

***

Nadszedł zimny, wietrzny listopad. Mgła okryła błonia, ludzie zrobili się melancholijni, panowała ciemność przez bardzo ciemne, ołowiane chmury, ciągnące się bez końca po niebie.
Dla mnie świat był szary cały czas. Stracił swoje kolory.
Pogrzeb odbył się trzy dni po ogłoszeniu w gazecie. Ciało mamy złożono do szarej trumny i pochowano w ogródku, obok grobów wszystkich naszych przodków. Był tata, ja, Remus i facet od pogrzebów.
Nie płakałam. Przynajmniej nie cały czas. Do pogrzebu mamy większość czasu spędziłam na parapecie we własnym pokoju, obserwując w milczeniu szare korony drzew, okryte mgłą. Tata i Remus rozpaczali, ale nie ja. Byłam w szoku. Moja kamienna twarz przez trzy dni nie przybrała żadnej innej maski niż obojętny, mętny wzrok skierowany w przestrzeń. Siedziałam i rozmyślałam nad postacią mamy.
Jej marchewkowe loczki tańczyły wesoło naokoło trójkątnej, śliczne twarzy. Uśmiechała się na całego pełnymi, uroczymi ustami, figlarnie odsłaniając rządek zębów. Remus mówił, że wyglądam podobnie. Można być jedynie dumnym.
Wyglądała tak wesoło, gdy uwijała się w ogrodzie w letnie poranki. Oczami wyobraźni widziałam pięcioletniego Remusa, biegnącego do niej z radością i przytulającego się do kochanego, ciepłego brzucha mamy. Zawsze pachnącej kwiatami i piernikami, które robiła nam na Boże Narodzenie i w lecie, gdy jej dzieci mogły wreszcie z nią pobyć.
Nigdy się do niej nie tuliłam. Czemu? Dlaczego przenigdy nie przyszłam, by złożyć głowę na jej podołku, gdy czytała w bibliotece? Remus tak robił…
Dlaczego nie podziękowałam jej bardziej za sukienkę, którą mi zrobiła dwa lata temu w lecie? Za inne rzeczy też nie dziękowałam na tyle, by mama promieniała wdzięcznością. Może czuła się przeze mnie odrzucona, nie kochana. Teraz mamy nie ma, nigdy nie usłyszę jej głosu, nie poczuję zapachu kwiatów, którym była spowita, do nikogo nie zwrócę się per „Mamo”, nie powiem „Kocham cię”- coś, czego nigdy do niej nie skierowałam…
Zeszłam do kuchni. W domu panowała kłująca w uszy cisza. Nie było już wesołego pobrzękiwania garnków, roznoszącego się po całym domu, brakowało wesołego gdakania kur zza budynku. I nigdy to nie wróci.
Kuchnia wydała mi się dziwnie, niesympatycznie wielka. Leżały tu stosy brudnych naczyń. Nie ma już sprawnych rąk, by mogły zostać umyte…
Jedno krzesło zostało przewrócone, jednym słowem, był bałagan. Rozejrzałam się uważnie. Brakowało tu mamy. Jej bieganiny po kuchni, szurania słoiczkami z przyprawami, wesołego nadawania albo reprymend, gdy czegoś nie chciałam zjeść. Czy kiedykolwiek podziękowałam za posiłek, którego przecież nie musiała gotować?…
Wszystko wyglądało tak, jak to zostawiła. Czas zatrzymał się w kuchni. Unosił się jakby jej zapach, a może tak mi się tylko zdawało…
Potrafiłam ją sobie wyobrazić, jak krząta się przy tamtym blacie. Teraz sięga po bazylię.
Podeszłam do słoika z bazylią. Wciąż tkwiły na jego ściance jej drobne odciski palców. Pewnie miała tłuste palce i nie umyła w pośpiechu, chciała, by jedzenie dla nas się nie spaliło…
Po raz pierwszy zaszkliły mi się oczy.
-Mamo.- szepnęłam- Czemu odeszłaś?
Cisza. Krzesło wciąż leżało na ziemi.
-Kto mi teraz pomoże? Przede mną wiele ważnych wyborów. Bez ciebie nie dokonam słusznych.
Odpowiedziało mi milczenie.
Do kuchni wszedł ojciec. Był nieogolony i rozchełstany. Gdy mnie zobaczył, zatrzymał się. Miał czerwone, podkrążone oczy komunikujące, że nie sypiał po nocach. Staliśmy w ciszy w zrujnowanej kuchni.
-Mary Ann, umyj naczynia.- rozkazał przez nos i natychmiast wyszedł, nie zabrawszy tego, po co przyszedł.
Westchnęłam ponuro. Wiedziałam, że prędzej czy później obowiązki mamy spadną na mnie. Zostałam rzucona na głęboką wodę. Teraz ja muszę grać gospodynię i robić wszystko, by dom się nie rozpadł a ludzie nie umarli z głodu.
W dzień pogrzebu padał deszcz. Szara zasłona opadła na świat, krople wybijały smutny rytm, mieszały się ze łzami Remusa. Szara trumna wjeżdżała wolno do dołu, krople odbijały się od niej z melancholią. Facet od pogrzebów miał znudzoną minę. Przecież robił to często.
I teraz, kiedy pierwsze grudki ziemi zasypały chciwie szare drewno, poczułam łzy w oczach. Mama wyruszyła w ostatnią podróż…
Chciałam otworzyć trumnę, zobaczyć jej wieczny sen na własne oczy, przytulić. Ostatni raz widziałam ją przecież tak dawno. Nie chciałam się z nią wtedy nawet pożegnać, nie wiedząc, że już jej nie zobaczę. Tak, w tym drewnie spoczywało wątłe, drobne ciało o marchewkowych, wesołych loczkach, jedynym kolorze tej wszechobecnej szarości. Wiecznie śpiąca kochana osoba. Gdzie teraz jest mama?…
W końcu ziemia całkowicie zabrała mamę, mężczyzna postawił różdżką pionową płytę nagrobną z ciosanego kamienia i chrząknął coś o rachunku, a potem odszedł, gwiżdżąc wesoło.
W domu wciąż panowała cisza.
-Meggie, bardzo, bardzo mi ciebie żal.
Severus objął mnie delikatnie w pasie, by dodać otuchy. Uśmiechnęłam się doń blado.
W szkole nie zmieniło się wiele przez kilka dni. Poza rozochoconymi uczniakami, którzy rozprawiali wciąż o Hogsmeade, ciesząc się z jutrzejszej wyprawy.
Cieszyłam się, że był piątek. Nie wyobrażałam sobie w tym stanie iść na jakiekolwiek lekcje. Zdawałam sobie sprawę, że ja jeszcze jakoś to przeżyłam. Śmierć mamy wywołała we mnie istny wstrząs i wodospad wyrzutów sumienia i nagłej miłości ku tej pięknej, ciepłej kobiecie. Jednak nie płakałam bez opamiętania i byłam raczej przybita i rozwalona. Nie to, co Remus.
Mój brat nie pozbierał się wcale, on znał ją o wiele dłużej i zawsze bardzo kochał mamę. Zamykał się w pokoju, blady i skrajnie załamany. Raz do niego poszłam i mocno przytuliłam. Trwaliśmy razem na jego łożu pół godziny. Nie wytrzymał i rozkleił się. Po przybyciu do szkoły wciąż przesiadywał w dormitorium a jeden lub dwóch Huncwotów zawsze mu towarzyszyło.
-Ja wiem, co czujesz. Przeżywałem to samo dwa lata temu, pamiętasz?
Kiwnęłam głową.
-Życie płynie dalej.- westchnęłam, uśmiechając się blado- Tylko…
Głos mi zadrżał.
-Co?- zapytał Severus.
-Tylko zastanawiam się, dlaczego akurat teraz odeszła, gdy jej tak potrzebujemy.- zamrugałam szybko, by nie uronić żadnej łzy.
-Mama nie chciałaby, byś rozpaczała. Głowa do góry. Ma teraz zdecydowanie lepiej.- Sev położył mi dłoń na ramieniu po czym zmierzył pogardliwym spojrzeniem Jamesa i Syriusza, stojących pod klasą obrony przed czarną magią. Pod salą stało jeszcze parę innych osób, w tym Alicja i Lily, szepczące do siebie. Remusa nie dostrzegłam. Wiedziałam, że leży teraz w dormitorium i wciąż na nowo przeżywa stratę mamy z towarzyszącym mu Peterem. Black posłał Severusowi standardowe spojrzenie, zaprawione do tego wściekłością. Chyba chodziło mu o to, że stoimy razem zbyt blisko siebie.
-Dzwonek i jej jeszcze nie ma, no!- zirytował się na cały regulator James- Jak myślisz, Łapo, co ona porabia? Może szuka dementorów w polu na naszą lekcję?
-Ehe, na pewno.- Black uniósł brew, po czym schylił się i wyciągnął stuloną rękę do wyimaginowanego stworzonka i zaczął tak truchtać po korytarzu- Kici kici, dementorki!
James parsknął.
-Zapomniałeś o „Papu czeka w klasie”. Zawsze wiedziałem, że ona ma jakieś konszachty z ciemną stroną mocy. Gdybyś widział, co robi po kolacji w gabinecie…
Black wytrzeszczył oczy, po czym zaśmiał się w bardzo psi sposób.
-Ależ Rogaś, wcale jej nie podglądasz wieczorami!
-To nie ja, tylko Peter…- brzmiała oburzona odpowiedź.
-Ech, Potter, nie rozumiesz, że ona ma swoje własne potrzeby, jak każda kobieta?
To Lily, stojąca kilka stóp od chłopców odezwała się z wyższością i pogardą.
-Słuchamy cię, Evans, tak tak!- James z entuzjazmem przejechał po czuprynie- Jaką powalającą tezę nam wysnujesz? Jestem otwarty na wszelkie twe propozycje!
Uniósł zalotnie brewki. Black za Jamesem zachłysnął się śliną i zgiął wpół. Lily zmrużyła oczy.
-Po prostu, ma swoje własne sprawy. Ty też masz swoje sekrety, prawda?
-No, a chcesz je poznać?- zapytał niskim, męskim głosem. Blacka znowu zgięło.
-Słucham?- Lily uniosła ironicznie brwi.
-Jak się ze mną umówisz, wszystko ci wyśpiewam. Kuszące, nie?- zamruczał.
Uśmiechnęłam się. James jest uroczy, jak się zgrywa.
-Eee, niezbyt.- odparła Lily nieco sztywno.
-No, Evans! Nie chcesz znać najbardziej sekretnych spraw Jamesa Pottera? Szczególnie jeden sekret jest wyjątkowy…
-Który?- zapytał na głos Black, uśmiechając się zadziornie- Może ten, że eee… jesteś eunuchem, słonko? Nie? Oj, miałem nie mówić!…
-Cicho siedź, leszczu! To nie ten!- zawołał James dość wysokim głosikiem. A potem zerknął na niego z udawanym przerażeniem:
-Eee… skąd wiesz?
I odsunął się od niego dyskretnie. Lily parsknęła, ale szybko odzyskała powagę.
-Potter, uspokój się wreszcie. Mówiłam ci, że się z tobą nie umówię! Nie naciskaj!
-Nie będę! Ale kiedyś role mogą się odwrócić i może to ty właśnie będziesz mnie naciskać, Evans! Kiedyś będę sławny.- wyśpiewał.
-Nie będę cię naciskać!- nastroszyła się.
-Czemu nie? Bardzo bym chciał, żebyś mnie nacisnęła…- puścił jej oko i z wolna ruszył ku niej. Lily nieco osłupiała. A Black za Jamesem tarzał się po podłodze ze śmiechu. Usłyszałam, że zęby Severusa trzeszczą niebezpiecznie.
James oparł się nonszalancko o ścianę korytarza kilka cali przed osłupiałą Lily. Alicja z tyłu powstrzymywała się od ryknięcia śmiechem.
-Co robisz dziś w południe, Evans?- zapytał bardzo niskim głosem i popatrzył na nią z góry.
-Eyyuu…- odparła jedynie.
-To super, porobimy to razem!- wyszczerzył zęby James.
Lily przeniosła na mnie przerażone spojrzenie. Posłałam jej pełen politowania wzrok. Mnie również przypomniała się nasza kłótnia.
-Ale tak na poważnie. Jutro mamy Hogsmeade, Evans…- spojrzał w sufit z cierpliwością.
Lily posłała mi pełen tryumfu i zarazem wściekłości wzrok.
-Proszę bardzo, Potter! Wygrałeś!- krzyknęła w końcu ze złością.
I wtedy po raz pierwszy zobaczyłam Jamesa, któremu zabrakło słów. Rozdziawił buzię.
-N-naprawdę?- wydukał w końcu.
-Tak. Proszę bardzo! Czekam na ciebie jutro w sali Wejściowej. Przyjdź SAM!- warknęła, czerwona ze wstydu i złości i wbiegła do otwartej klasy obrony.
James stał w osłupieniu jeszcze jakiś czas, a publika wiwatowała na jego cześć. Potem, gdy zaczęli wchodzić do sali, uśmiechnął się głupkowato.
-He he…- zachichotał nerwowo.
Black ryczał ze śmiechu, po chwili wstał z ziemi i podszedł do kumpla.
-Ale ja tylko żartowałem…- zapiszczał James.
-Szkoda, że nie widziałeś swej miny!- wydusił z siebie Black.
Severus zgrzytnął potężnie zębami i odszedł do łazienki chłopaków. Miałam wrażenie, że dostrzegłam nagłe zaszklenie jego oczu. Tak wściekły jeszcze nigdy nie był.
-Evans się ze mną umówiła!- wyszeptał teatralnym szeptem, po czym chwycił Blacka z przodu za szatę i potrząsnął nim potężnie, rycząc- EVANS SIĘ ZE MNĄ UMÓWIŁA!
-Zawsze to mogę cofnąć, Potter! Nie pruj się, jak zarzynane prosię!- dało się słyszeć z sali.
-Dla ciebie wszystko, Evans!- wrzasnął rozgorączkowany w stronę otwartych drzwi po czym przyłożył palec do ust i szepnął gniewne „Szszsz…” do Blacka, jakby to właśnie on wypruł się na cały zamek.
-Człowieku, luzik!- poklepał go mocno po głowie Black.
-Łapo, uwielbiam cię!- wymamrotał błogo James w stronę kumpla wysyłając mu cielęcy wzrok- Zawsze wiedziałem, że masz mnie za coś wartościowego…
-Co ci?- zapytał Black, patrząc na niego z niepokojem.
-Nazwałeś mnie człowiekiem, co za zaszczyt… Nikt mnie jeszcze tak nie dowartościował…
James oprzytomniał, rozejrzał się i szepnął:
-Czemu ta Mumia się spóźnia?
-Hmm, może maluje pazury.- wzruszył ramionami Black bez zainteresowania.
-Eee tam. Pewnie zeżarła coś niezdrowego i teraz ma mały dyskomforcik…- zarechotał mściwie James. Black uśmiechnął się złośliwie i mruknął:
-Może jakiego Ślizgona. Zakład, że chodzi o bagienną masę? On wygląda nieco toksycznie.
-Eee, to już by zdechła. Może Voldemort ją porwał dla picu?- ucieszył się głośno James.
-Biedaczyna. Poklepałbym go po ramieniu, by wyrazić kondolencje, o ile jeszcze je ma, może ramię też mu zeżarła…- parsknął Syriusz.
-A może Voldemort chciał z nią…!- wrzasnął James w przypływie weny.
-POTTER! BLACK! Może byście tak wleźli do tej klasy, zamiast snuć te farmazony?!
Wytrzeszczyli oczy i obrócili się z wolna w JEJ stronę.
Przy sali stała pani Redhill, nauczycielka obrony. Miała lat około dwadzieścia pięć i posiadała naprawdę oszałamiającą urodę i cudne, czarne pukle. Oczy kryła za kwadratowymi, czerwonymi okularami. Jej wygląd był drapieżny i niebezpieczny, toteż James zawsze powtarzał, że żywi się uczniami. Nieraz słyszałam od Alicji, że Lily mówiła jak Slughorn flirtował z nią niezręcznie na jego wieczorkach, organizowanych w jego gabinecie dla wybranych. Na tych spotkaniach nie mogło zabraknąć oczywiście pani Redhill. Przykuwała uwagę pięknie dobranymi szatami i nieziemską urodą niczym wampir. Jedynymi anomaliami w jej osobie było nienaturalnie wychudzone ciało anorektyczki (przez co zyskała sobie u Jamesa ksywkę „Zasuszona mumia” lub „Prochy Tutenchamona”), bardzo wysoki i skrzekliwy głos oraz naprawdę paskudny charakterek, chociaż zła do szpiku nie była.
-ŁEHEHE.- odchrząknął James z zakłopotaniem w stuloną dłoń.
-Natychmiast do klasy!- wskazała na drzwi.
-Bezzwłocznie, pani profesor!- zawołał James, salutując.
-ZrobiĘ to i uczyniĘ.- ukłonił się nisko Black, przesadnie akcentując.
-A ty Lupin na co czekasz?! Szoruj do środka!- warknęła.
Wykonałam rozkaz i usiadłam sama. Zazwyczaj na obronie w siódmej klasie siedziałam z Remusem, ale on otrzymał zwolnienie na cały tydzień.
-Nie róbcie tego więcej, chłopcy!- warknęła do Jamesa i Blacka, kokoszących się przed jej nosem w pierwszej ławce. Zamarli i zgodnie wywalili do niej dwa garnitury zębów- Bo zarobicie szlaban za obrażanie nauczycieli.
Prychnęłam do siebie. Co jak co, ale szlabanu chłopcy nie zarobią. Już dawno każdy zauważył, że Mumia miała słabość do tych dwóch delikwentów z pierwszej ławki. Niektórzy utrzymywali, iż Syriusz Black i James Potter po prostu jej się podobają.
-Potter, czy mógłbyś powiedzieć mi, czego nauczyłeś się o obronie przed zaklęciami dezintegracyjnymi?- splotła ręce na piersi i wpatrzyła się w niego zadziornie.
-Yyyyyy… Hmm, no więc yyyyy…
Uniosła brew.
-YYYYY…- podjął z nową mocą James po chwili próbnej przerwy.
-Pasjonujące, Black?
-No więc…- Syriusz wydął wargi- Zaklęcia antydezintegracyjne… są.
-No coś takiego. Zaklęcia antydezintegracyjne są.- uśmiechnęła się ironicznie- A jak przychodzi co do czego, to bardzo jesteście do przodu.
-Ktoś musi być z przodu, by inni byli z tyłu…- mruknął Syriusz nieśmiało.
-Możliwe. Dobrze, tak więc dowiedzcie się, iż zaklęcia ANTYdezintegracyjne są jednymi z najbardziej złożonych, jak również… Czyja to sowa?!
Bo oto ładna płomykówka dobijała się do okna.
-Rabastan…- szepnęłam, uśmiechając się delikatnie.
-Czyj to ptak mi się tu dobija?!- warknęła. James i Black wymienili porozumiewawcze spojrzenia i zachichotali jednocześnie w stulone dłonie.
-Mój, pani profesor. Czy mogę go odebrać?- wstałam. Zastanawiała się przez moment.
-Dobrze, weź go…
Podbiegłam do okna, wyjrzałam na listopadowe, zimne błonia i chwyciłam wstążkę, do której przywiązany był list. Wkrótce już przyciskałam go do piersi, a sowa Rabastana odleciała do sowiarni, by nieco odsapnąć. Usiadłam cicho, ignorując sprzeczająca się o coś z Blackiem Redhill i przeczytałam liścik pod ławką.
Rabastan pisał, że wciąż ma bardzo dużo do roboty i żebym się nie martwiła i że owszem, spotka się ze mną jutro w Trzech Miotłach. Uśmiechnęłam się do siebie, bardzo podniesiona na duchu. Już nie mogłam się doczekać, aż mu opowiem o ślubie i śmierci mamy. Musiałam mu się wyżalić.
-…i właśnie dlatego Ministerstwo uznało, że… BLACK! Zamknij tego ryja! Non stop nadajesz do Pottera! Potter! Czemu go nie uciszysz?!
-Bo pani to robi?- odparł sarkastycznie.
-Ale jak tego nie robię!
-Wolę nie. Jeszcze mi się oberwie za gadanie!- mruknął urażony.
Redhill zacisnęła pięści, zabita własną bronią.
-POTTER!
-Złość piękności szkodzi.- powiedział niewinnym, podszytym drwiną tonem Black.
-Wiesz co, Black? Czasem twoja osoba tak działa mi na nerwy, że gdyby to było dozwolone, wywiesiłabym cię przez okno za twoje czarne kłaki.- odparła z morderczym błyskiem, pochylając się nad nim niebezpiecznie.
Black zesztywniał, po czym wyszczerzył zęby i zawołał wesoło:
-O, jak ja lubię pani cięty humor!
Słuchałam jeszcze tej sprzeczki jakiś czas, wciąż rozmyślając o mamie. Jej osoba gościła w mych myślach najczęściej od jakiegoś czasu.
Nawet następnego dnia nie potrafiłam odegnać od siebie przykrych rozmyślań. Do Hogsmeade ludzie poszli tłumnie, mimo, iż padało.
Z przodu kolumny dostrzegłam Jamesa z Lily. Szli ramię w ramię. Daleko za nimi z dystansem paru grupek uczniów popylało pozostałe trzy czwarte Huncwotów. Remus był nieco nieogarnięty i ledwo powłóczył nogami, ale Black dzielnie wziął go pod ramię i prowadził.
Ja szłam sama, jako że Severus pozostał w zamku, niechętnie oświadczając, że nie ma najmniejszej ochoty natknąć się na Jamesa i Lily razem.
Wkrótce moje trampki stanęły na szarym bruku głównej ulicy Hogsmeade. Przystanęłam pod Trzema Miotłami, rozglądając się dookoła. Tłum ludzi był radosny, wesoły… A gdzieś tam Voldemort i jego pobratymcy mordowali kolejną niewinną ofiarę… Radości z Miodowego Królestwa, Zonka, kremowego piwa nie było końca, może ostatni raz…
Huncwotów nie dostrzegłam. Musieli gdzieś skręcić, na szczęście. Za to wkrótce minęli mnie Lily i James, idąc w stronę zamku. James zaaferowany był rozmową i zaróżowiony od emocji i zimna, Lily wpatrywała się we własne buty, radosny uśmiech chowając za zwojami ciemnoniebieskiego szalika. Rude, grube włosy podrygiwały w rytm jej kroków.
-…I mówię ci, wtedy gruby wujcio ryknął i przewalił się z kretesem na ziemię z tym fotelem, bo nikt się nie spodziewał, że taki niewinny, siedmioletni chłopczyk mógłby przeciąć nogi fotela w poprzek.- usłyszałam strzępek rozmowy. Lily zaśmiała się głośno, a James jej zawtórował. Potem mnie zobaczył i puścił mi oko. Uśmiechnęłam się na ich widok. James wydawał się mieć takie spokojne oblicze…
Wkroczyłam do pubu, gdy znikli we wnętrzu Miodowego Królestwa. Rabastan zajmował stolik pod ścianą i popijał whisky, czujnie rzucając spojrzeniami po kątach. Stanęłam nad nim.
-Meggie!- zawołał szeptem i wstał. Rzuciliśmy się sobie w objęcia. Przytuliłam się do jego ciemnobrązowego golfu, skrytego pod długim, skórzanym płaszczem. Staliśmy tak, przytulając się przy ścianie z dala od tłumu i wścibskich oczu. Odjęłam twarz od jego torsu i wsparłam brodę na jego piersi, patrząc z uwagą na twarz.
Oczy Rabastana świeciły w półmroku, jaki panował w Trzech Miotłach. Miał jeszcze gęstszy zarost, twarz cechowało jakieś dziwne uczucie, nienazwana dzikość, jakby Rabastan czuł się obco w tłumie.
-Co ci się stało? Czemu nie odpisywałeś?- szepnęłam.
-Mieliśmy parę spraw.- mruknął wymijająco- Usiądźmy.
Zajęliśmy miejsca i Rabastan wlepił we mnie wzrok.
-Martwiłam się. Wiesz, Voldemort…
-Wołałbym, żebyś tak go nie nazywała.- skrzywił się- Mówmy o nim Czarny Pan, dobra?
-Dlaczego?- teraz to ja się skrzywiłam- On nie jest moim panem. To morderca.
Rabastan przeniósł wzrok na podłogę z jakąś zawziętością.
-Dobra, zmieńmy temat.- mruknął nieco rozdrażniony.
-Wiesz, co się stało?- zapytałam ze smutkiem- Moja mama zginęła.
-Zginęła?- zdziwił się.
-Tak. Pisali w gazecie, że to wasza sprawka. Mam na myśli śmierciożerców. Co ty na to?- zagadnęłam, czując się dziwnie niezręcznie. Po raz pierwszy zdałam sobie w pełni sprawę z faktu, że za to odpowiadają jego pobratymcy, Voldemort. Zapaliła się czerwona lampka w mojej głowie. „On jest śmierciożercą, wiesz o tym?! On będzie ZABIJAŁ, Meg! Chcesz mieć mordercę w domu?!”. Głos Lily odbił się echem w mojej głowie. Odegnałam tą przykrą myśl i skupiłam się na moim narzeczonym.
-Cóż…- odparł po zastanowieniu- Przykro mi. Nie wiem, co powiedzieć. My w służbie Voldemorta nie wiemy, kto jeszcze z nim pracuje, więc nie wiem, kto to mógł być. A o śmierci twej mamy nie słyszałem.
Spuściłam zbolały wzrok na blat.
-Rabastanie?- zagadnęłam i usiadłam blisko niego.
-Hmm?
-Proszę, odejdź od nich. Dla mnie.- poprosiłam.
Spojrzał na mnie, jakbym oszalała.
-Nie wiesz, czego żądasz. Nie da się tak po prostu odejść od Czarnego Pana, to służba na całe życie. Patrz!…
Odsłonił dyskretnie przedramię, by nikt nie widział. Tkwił na nim czarny Mroczny Znak, mała replika tego, co widziałam w zeszłym roku na niebie na Sylwestra.
-Jak masz Mroczny Znak to koniec. Jesteś jak naznaczona. Nie możesz odejść. To jak wyrok śmierci.- szepnął.
-Ale ty będziesz mordercą! Może… już jesteś.- łzy zaszkliły się w moich oczach.
Rabastan nie odparł, tylko przeniósł wzrok na kufel mojego kremowego piwa.
-Nie wydasz mnie?- zapytał ostrożnie- Prawda, Mary Ann?
Kiwnęłam jedynie, że nie.
Zaległa między nami cisza. Było mi tak dziwnie, po raz pierwszy czułam się przy moim narzeczonym głupio i obco. To nie był już tamten Rabastan. A może… zawsze taki był?
-To… co myślisz o naszym ślubie za rok?- zagadnął nieśmiało.
Prawie zupełnie o tym zapomniałam i po raz pierwszy wydało mi się to nierealne, szczególnie w kontekście poprzedniego tematu. Ja i Rabastan w jednym domu?! Auror i śmierciożerca?! To przecież wykluczone, albo on zrezygnuje, ryzykując życiem, albo ja zejdę na złą ścieżkę i będę zabijać. A do tego nie może dojść. Ucieszyłam się, że mam poważną wymówkę.
-Nie możemy się pobrać. Moi rodzice obiecali mnie Syriuszowi Blackowi. Orion i Walburga Black już przygotowują wszystko razem z moim ojcem.- szepnęłam, czując pustą rozpacz. Dlaczego tak?! Nawet, jakby Blacka nie było, nasz ślub nie mógłby się odbyć. Wszystko przeciwko nam, całe to życie jest takie uciążliwe i złośliwe…
-Co?! Ale… przecież… Dlaczego?!- zdenerwował się Rabastan.
-Szkoda, że nie wysłałeś im listu od razu.- uśmiechnęłam się smutno.
-Przecież to MY jesteśmy zaręczeni, nie mówiłaś im o tym?!
-Oni nie chcieli nawet o tym słyszeć, Rabastanie.
Łzy stoczyły się po moich policzkach. Targało mną wiele bardzo sprzecznych uczuć i do Rabastana i do Blacka i do moich rodziców. Do każdego z nich czułam wdzięczność z jakiegoś powodu i na każdego byłam jednocześnie wściekła. Nie wiedziałam zupełnie, komu ufać, kogo się trzymać. Posłuchać ojca i wyjść za Blacka? To nawet dobry chłopak, choć wkurzający, naprawdę, ale przynajmniej lojalny Dumbledore’owi. Ojciec chce dla mnie dobrze, ale ja nie kocham Blacka i nigdy go nie pokocham. Z drugiej strony jest Rabastan. To jego darzę uczuciem, ale to morderca i nasz związek po prostu NIE MOŻE przetrwać. Teraz to dostrzegałam.
Słuchać rozsądku czy serca? Chyba bardziej to drugie…
-Nie przejmuj się, coś wymyślimy.- Rabastan zapewne pomyślał, że płaczę, bo nie mogę za niego wyjść. Nie przypuszczał, że po prostu opłakuję możliwy koniec naszego związku, o którym on jeszcze nie wiedział. Nie potrafiłam rozeznać i zagubiłam się w labiryncie własnego umysłu.
Popatrzyłam na niego bezradnie. Tak lubiłam jego dziką twarz włóczęgi!
Rabastan wlepił we mnie wzrok i zmrużył oczy.
-Nie bój się, Meggie. Tak łatwo mi cię nie odbiorą…
Pochylił się ku moim lekko rozchylonym ustom. Nareszcie, pierwszy raz go pocałuję…
-STOP!
Czyjaś łapa w czarnej, skórzanej rękawiczce położyła się bezczelnie na ustach Rabastana.
-W imieniu Syriusza „Łapy” Blacka, Kawalera Na Zamku Hogwart, Wice Huncwota, Króla Ciętej Riposty, Bossa Wśród Ścigających Wszech Czasów, Najseksowniejszego Ucznia Hogwartu, etc. oraz w obronie godności i czystości Mary Ann Rei Lupin oraz jej nienaruszalności przez nikogo innego niż wyżej wymieniony delikwent-NIE POZWALAM!
Był to James.
-Zakazuję wam jakichkolwiek wargowych manewrów!- zaskrzeczał.
-James!- zezłościłam się.
Rabastan wstał i popatrzył na Jamesa z góry. Tamten wcale się nie speszył, wręcz przeciwnie.
-Co, matołku? Dobieramy się do pani Black?! Ale ja na to nie pozwolę, będę ją chronił własną piersią!- zawołał ostrzegawczo. Dostrzegłam Lily za jego plecami, siedzącą przy stoliku i patrzącą na to wszystko z niepokojem.
-To MOJA narzeczona i będę ją całował, kiedy mi się podoba!- warknął Rabastan, po czym przyciągnął mnie brutalnie do siebie i zbliżył twarz do mojej.
-NIEEEE!!!!- wrzasnął James i rozdzielił nas z dzikim entuzjazmem, zanim nasze wargi się złączyły- WARA! Ona jest dla Syriusza Blacka, złamasie jeden! Nie dla psa kiełbasa, HA!
Rabastan warknął do mnie „Będziemy w kontakcie” po czym wypadł z gospody. Rozejrzałam się. W gospodzie była cisza i wszyscy z wielkim zainteresowaniem śledzili przebieg tej nietypowej konwersacji.
-Wielkie dzięki, James!- skwitowałam to warknięciem.
-On jest chory na głowę, Meg! Weź idź po rozum do głowy i więcej z nim nie gadaj!- zawołał James, odzyskując powagę, po czym wziął mnie pod rękę i podeszliśmy razem do stolika, gdzie siedziała Evans. Ja i Lily nie patrzyłyśmy na siebie.
-Mogłeś być bardziej dyskretny, a nie robić przedstawienie na cały pub.- mruknęłam, stukając paznokciem o szklankę.
-Musiałem gnoja wykurzyć. Sam by nie wylazł!
-Przestań!
James i Lily wymienili wymowne spojrzenia.
-Co?- warknęłam złowrogo.
-Nie zastanawiało cię nigdy, czy twój nieskalany Rabastan przypadkiem nie był w ekipie, która ukatrupiła twoją mamę?- zapytał James z powagą.
-Nie był! Sam mi to mówił!- zaperzyłam się.
-Och, na pewno by ci powiedział, jakby ją zabił! W pierwszym liście by ci to napisał!- sarknął Jim- Przemyśl to, Meggie. Ja naprawdę chcę, żebyś nie kręciła się przy śmierciożercy. Nie teraz.
Wbiłam wzrok w blat stołu, czując zmęczenie.
-No, to teraz poszukamy Łapy i reszty, co?- zaproponował.
-A gdzie on jest?- zapytała Lily.
-Ja już wiem, gdzie przebywa nasze Łapsko…- zmrużył chytrze oczy.
Wyszliśmy z pubu razem. Czułam się mimo wszystko dość lekko, jakby James uwolnił mnie od jakiegoś ciężaru.
Ruszyliśmy wzdłuż Hogsmeade. James zarzucał Lily pytaniami o najdrobniejsze szczegóły mugolskiego dzieciństwa, a ja obserwowałam wystawy i szare, mokre budynki. W końcu dobrnęliśmy do miejsca, którego jeszcze nigdy nie widziałam. Ta część Hogsmeade była bardziej obskurna i wyludniona, niż reszta wioski. Budynki pooblepiane były zdjęciami śmierciożerców i ostrzeżeń a także ogłoszeniami w zakresie nielegalnego handlu składnikami wywarów. Uniosłam brwi. Było tu dość cicho, a ostrożne kroki Rogacz kierował do jednego z licznych, ciasno obstawionych obskurnymi sąsiadami budynków. Okno obok drzwi było czarne i prawie nie przepuszczało światła. Złamany szyld dyndał na wietrze. Przekrzywiłam głowę, rozczytując ociekającą deszczem, nieodnowioną tabliczkę z poszarzałego drewna.
-„Brian Connel, Twórca Magicznych Tatuaży”…?- popatrzyłam na Jamesa, jakbym go widziała pierwszy raz w życiu- Eee…
-Madame…- zaprosił nas gestem do środka, unosząc brwi.
Panował tu mrok i bałagan. Przy ścianie dostrzegłam Petera i Remusa, siedzących na stołkach. Mój braciszek wyglądał nieco nieprzytomnie.
Na środku stał stół, a na stole leżał na brzuchu, rzecz jasna, Black. Oparł czoło o złożone przedramiona, ubrany był wyłącznie w spodnie mimo chłodu.
-HEJ HO! Bohater idzie!- zawołał od progu. Ja i Lily jednomyślnie popatrzyłyśmy na niego z politowaniem- Łapsko, ty tu się wylegujesz i tatuażami szpetnymi zdobisz swe kuszące ciało, a tam ten dupek Lestrange dobierał się do twojej hożej dziewoi!
Black natychmiast uniósł głowę z przedramion i popatrzył na mnie z wściekłością.
-Kiedy?!- warknął.
-Jakieś kilka minut temu. Jak ci nie wstyd?!
Black wykonał ruch, jakby miał zamiar zejść ze stołu.
-Nie jestem niczyją własnością!- warknęłam, ale nikt nie słuchał.
-Proszę się położyć!- wysoki, łysy człowiek wyszedł z jednego z pokojów- Zaraz dokończę!
Klient wykonał polecenie i musiał zaniechać gonitwy za Rabastanem w celu sprania go na dżem.
-Jak wzorek wybrałeś, Syriuszku?!- zapiszczał James, udając podekscytowanego. Black złożył podbródek na przedramionach i mruknął, zblazowany:
-Ciekawy.
-Eeej. Ja też chcę widzieć! To nie fair, że tylko jedna osoba w tym pomieszczeniu dostąpi zaszczytu obejrzenia tych dzieł sztuki…
Puściłam mimo uszu zaczepkę Jamesa, będąc już przyzwyczajoną do takich manewrów.
-Łapa zażyczył sobie kilka, Rogaczu.- wyjaśnił Peter.
-Rozpustnik.- zmrużył oczy James- Rozpustnik i narcyz. Czy nie szkoda ci pieniążków i skóry, kochanie, na takie czcze ozdoby?
Obserwowałam tępo różdżkę, malującą na plecach Blacka jakieś czarne wzory. Niemiłe skojarzenie z Mrocznym Znakiem na przedramieniu Rabastana…
-Popatrzmy…
James zbliżył się do przykładów tatuaży, wymalowanych na podpalonym kawale pergaminu.
Ja tym czasem usiadłam obok Remusa i złożyłam mu głowę na ramieniu. Odpowiedział mi położeniem własnej głowy na mojej. Doskonale wiedziałam, że oboje w tym momencie przeżywaliśmy śmierć mamy.
-Ooo, kuper koguta!- ucieszył się Rogacz- Evans, poleciałabyś na mnie, gdybym miał na torsie kuper koguta?!
-Potter…- pokręciła z rozbawieniem głową.
-To nie jest kuper koguta, tylko tiara…- parsknął Black.
James przekręcił głowę.
-Ano faktycznie. Chociaż z tej strony patrząc…
Przekręcił arkusz.
-Evans, co mogę sobie wytatuować?! Mogę wszystko, tylko powiedz co i gdzie. Twoja twarz zmieściłaby się na…
-Nic nie musisz, Potter!- uśmiechnęła się lekko- Naprawdę, nie musisz.
-To fajno!- odetchnął z ulgą- Czułbym się lekko przytłoczony obok tego kozaka…- wskazał podbródkiem na Blacka z pogardą-… co to się będzie ze sobą obnosił teraz po całej szkole…
Black uśmiechnął się z wyższością i wlepił we mnie wzrok. Mocniej zacisnęłam dłoń na dłoni brata.
-Może ja bym coś sobie wytatuował?- zastanowił się na głos Peter.
-Najlepiej alfabet na dłoni.- zażartował Black. Wszyscy, poza Peterem ryknęli śmiechem- A tobie, Rogacz proponuję jakiś znak ostrzegawczy na czole.
James popatrzył na niego w szczególny sposób.
-Najlepiej tego jelenia, co oznacza dzikie zwierzęta...
Popatrzyłam na Lily. Śmiała się. Była szczęśliwa. Ona również posłała mi radosne spojrzenie. I już wiedziałam, że się pogodziłyśmy.
Westchnęłam. Gdyby mama żyła…

Komentarze:


Dajana
Poniedziałek, 09 Sierpnia, 2010, 18:01

Doo, jestem pod wrażeniem! Bardzo mi się podoba i powiem szczerze, że od 2 miesięcy nie zarkałam na Twój pamiętnik. A gdy juz weszłam i przeczytalam zaległe notki - dosłownie oniemiałam! Bardzo mnie zachwycił rozwój akcji i ta cała sytuacja z zaginięciem Mary. Uważam, że jest bardzo kreatywna, bystra i umie sobie radzić. Śmierć matki musiała być dla niej naprawdę bolesna. Śmierć... no śmiercią tego nie można nazwać. Jestem pod wrażeniem, serio. Genialne.

Z niecierpliwością czekam na kolejne notki;-)

 


Joanna
Poniedziałek, 09 Sierpnia, 2010, 20:48

Nie no notka super! ta mała ma takie samo zamieszanie uczuciowe jak ja, w sensie nie rozumienia własnych emocji i uczuć. No więc czekam na dalszą część. ehh ten Black...

 


Daria
Środa, 11 Sierpnia, 2010, 09:32

Musiałam nadrobić dwie poprzednie notki, a teraz przeczytałam tą i zwaliła mnie z nóg.
Niektóre momenty smutne, inne rozbrajające ( pani Redhill).
Czekam na następną!!!

A u Liz dodałam nową notkę

 


Alex
Środa, 11 Sierpnia, 2010, 11:23

Super notka. Najlepszy był James z tymi przydomkami Syriusza.

Mam nadzieję, że kolejna dojdzie niedługo.:-)

 


Syrcia
Środa, 11 Sierpnia, 2010, 17:01

Peter ma długie włosy?! Aaaa!!! ^ ^ :D
Ach, Syri i jego tatuaże... Mrr... U mnie ma kolczyk w lewym uchu, tatuaże też miałam mu zrobić xD Poprzednio miał dwa ^ ^
Lily umówiła się z Rogasiem... Wreszcie = P
Biedny Lunio... Kurczę, aż ja doła złapałam... Musiałaś?...
Cóż, Huncwoci jak zwykle genialni, nie ma co się rozwodzić...
Tylko ta Meg jakoś mało obeszła ta śmierć, z tego, co widziałam... Nie wiem, moe to tylko takie wrażenie...
Pozdrawiam.

 


Katie
Czwartek, 12 Sierpnia, 2010, 16:28

Dawno nie komentowałam,w ogóle robiłam sobie długie przerwy w odwiedzaniu tej strony,za długie :),ale już nadrobiłam zaległości.

 


Katie
Czwartek, 12 Sierpnia, 2010, 16:31

P.S. przynajnmiej jeżeli chodzi o Mary Ann

 


Syrcia
Niedziela, 22 Sierpnia, 2010, 22:32

Wpis u Huncwotów i Remusa. Nie, nie notka... Informacja.
Zapraszam...

 


Syrcia...
Poniedziałek, 23 Sierpnia, 2010, 05:04

Lekka zmiana - U Huncwotów krótka notka na wyżycie się...

 


Alice
Czwartek, 26 Sierpnia, 2010, 09:07

Znów wróciłam z wakacji i ponadrabiałam z czytaniem.
Notka mi się podoba. Niektóre momenty były tak śmieszne że popłakałam się ze śmiechu (a rzadko mi się to zdarza).
Dla kontrastu fragment ze śmiercią Rei był smutny i wzruszający.
Nie mogę doczekać się kolejnej notki.

 


1
Czwartek, 05 Czerwca, 2014, 15:05

1

 


1
Czwartek, 05 Czerwca, 2014, 15:05

1

 


-1'
Czwartek, 05 Czerwca, 2014, 15:05

1

 


1
Czwartek, 05 Czerwca, 2014, 15:06

1

 


1
Czwartek, 05 Czerwca, 2014, 15:06

1

 


1
Czwartek, 05 Czerwca, 2014, 15:06

1

 


1
Czwartek, 05 Czerwca, 2014, 15:06

1

 
Twój komentarz:
Nick: E-mail lub strona www:  

| Script by Alex

 





  
Kolonie Harry Potter:
Kolonie Travelkids
  
Konkursy-archiwum

  

ŻONGLER
KSIĘGA HOGWARTU

Nasza strona JK Rowling
Nowości na stronie JKR!

Związek Krytyków ...!
Pamiętnik Miesiąca!
Konkurs ZKP

PAMIĘTNIKI : KANON


Albus Severus Potter
Nowa Księga Huncwotów
Lily i James Potter
Nowa Księga Huncwotów
Pamiętnik W. Kruma!
Pamiętnik R. Lupina!
Pamiętnik N. Tonks!
Elizabeth Rosemond

Pamiętnik Bellatrix Black
Pamiętnik Freda i Georga
Pamiętnik Hannah Abbott
Pamiętnik Harrego!
James Potter Junior!
Pamiętnik Lily Potter!
Pamiętnik Voldemorta
Pamiętnik Malfoy'a!
Lucius Malfoy
Pamiętnik Luny!
Pamiętnik Padmy Patil
Pamiętnik Petunii Ewans!
Pamiętnik Hagrida!
Pamiętnik Romildy Vane
Syriusz Black'a!
Pamiętnik Toma Riddle'a
Pamiętnik Lavender

PAMIĘTNIKI : FIKCJA

Aurora Silverstone
Mary Ann Lupin!
Elizabeth Lastrange
Nowa Julia Darkness!

Joanne Carter (Black)
Pamiętnik Laury Diggory
Pamiętnik Marty Pears
Madeleine Halliwell
Roxanne Weasley
Pamiętnik Wiktorii Fynn
Pamiętnik Dorcas Burska
Natasha Potter
Pamiętnik Jasminy!

INKUBATOR
Alicja Spinnet!
Pamiętnik J. Pottera
Cedrik Diggory
Pamiętnik Sarah Potter
Valerie & Charlotte
Pamiętnik Leiry Sanford
Neville Longbottom
Pamiętnik Fleur
Pamiętnik Cho
Pamiętnik Rona!

Pamiętniki do przejęcia

Pamiętniki archiwalne

  

CIEKAWE DZIAŁY
(Niektóre do przejęcia!)
>>Księgi Magii<<
Bestiarium HP!
Biografie HP!
Madame Malkin
W.E.S.Z.
Wmigurok
OPCM
Artykuły o HP
Chatka Hagrida!
Plotki z kuchni Hogwartu
Lekcje transmutacji
Lekcje: eliksiry
Kącik Cedrica
Nasze Gadżety
Poznaj sw�j HOROSKOP!
Zakon Feniksa


  
Co sądzisz o o zakończeniu sagi?
Rewelacyjne, jestem zachwycony/a!
Dobre, ale bez zachwytu
Średnie, mogłoby być lepsze
Kiepskie, bez wyrazu
Beznadziejne- nie dało się czytać!
  

 
© General Informatics - Wszystkie prawa zastrzeżone
linki