Startuj z namiNapisz do nasDodaj do ulubionych
   
 

Pamiętnikiem opiekuje się Doo!

[ Powrót ]

Niedziela, 24 Października, 2010, 03:34

65. Walcząc sama ze sobą...

Zrobiłam gwałtowny skręt, by wyrobić na korytarzu. Zdążyć…
Czułam obcą zazdrość o Syriusza, oczami wyobraźni widząc go w gabinecie Redhill. Jakiś głosik mówił mi, że nie wolno oskarżać go o takie rzeczy bezpodstawnie. Byłabym skłonna się z nim zgodzić, ale tak bardzo bałam się. Czego? Nie do końca wiedziałam. Chyba straty czegoś bardzo ważnego. Myślałam sobie nawet, że to nie Severusa, lecz Syriusza chciałabym teraz pocałować…
Wydawało mi się nieprawdopodobne, by Syriusz posunął się do czegoś takiego. Wolałam nie oskarżać go o coś, czego mógł nie zrobić i o czym nigdy tak naprawdę nie musiał pomyśleć.
Zatrzymałam się pod zamkniętymi drzwiami do gabinetu Redhill, wspierając dłonie na kolanach. Po chwili przytknęłam ucho do dziurki od klucza. Nie słyszałam nic. Chwilę potem odjęłam lewy bok głowy od drzwi i przysunęłam do portalu zielone oko.
W klasie nie było nikogo, ławki stały puste, krzesła przysunięte do ich wysłużonych blatów. Gabinet pani Redhill miał otwarte na oścież drzwi. Wewnątrz jej komnaty stał Syriusz, zdejmujący pelerynę od szaty i zacierający ręce. Po chwili rozluźnił krawat i przeczesał długimi palcami włosy, mówiąc coś z szelmowskim uśmiechem do towarzyszącej mu w gabinecie Prudencji Redhill.
Nieprzyjemny, gorący dreszcz przebiegł od czubka mojej głowy po same plecy. Szarpnęłam ze złością za klamkę, ale drzwi zostały już wcześniej zamknięte.
Wyciągnęłam różdżkę zza pasa i pomyślałam zaklęcie otwierające. Wpadłam z impetem sekundę potem do komnaty od obrony przed czarną magią, czując furię.
Z gabinetu wyjrzała przestraszona głowa mojego narzeczonego.
-Mary Ann?- zdziwił się, po raz pierwszy odzywając się do mnie od incydentu z Severusem.
Stanął na balkoniku, za którym widniał gabinet Redhill, marszcząc gniewnie brwi i oparł się wolno na kamiennej poręczy. Popatrzyłam na jego minę w zdumieniu.
Profesorka wyleciała z gabinetu, na jej twarzy malowało się przerażenie, gdy wyjrzała zza Syriusza na mnie. Po chwili zmarszczki na jej czole wygładziły się nieco, by ustąpić drwinie.
-Co ty tu robisz?!- warknął Syriusz.
-I co, panno Lupin? Śledzisz narzeczonego? Widać, łączy was wielkie zaufanie.- sarknęła Redhill.
Ja i Syriusz popatrzyliśmy na siebie wyzywająco. Dotarł do nas sens i słuszność jej złośliwości. Miała całkowitą rację i oboje dobrze o tym wiedzieliśmy.
-Dobrze wiem, że muszę go śledzić!- warknęłam- Jak widać z załączonego obrazka!
-Chętnie posłucham twej powalającej tezy, dlaczego!- zezłościł się Syriusz- Co cię obchodzi co robię?! Może to coś ważnego?! Nie wściubiaj nosa w nie swoje sprawy, to nie zobaczysz niczego bolesnego. Z chęcią sam bym tak zrobił zawczasu, ale za późno.- dodał z ironicznym chłodem na koniec wypowiedzi, robiąc miażdżącą aluzję na temat Severusa.
Zaniemówiłam, czując się pokonana jego uwagą. Co…?
-Ach, więc z góry zakładasz, że to, co tu robicie jest dla mnie BOLESNE!?- zawołałam wysoko po chwili zamarcia i utraty tchu.
-Cóż, jeżeli tak to stawiasz, to na pewno!
Redhill przyglądała się tej wymianie zdań z wyraźną uciechą.
-Nie musisz się na mnie mścić za Severusa!- zmrużyłam oczy z odrazą.
-Świat nie kręci się naokoło ciebie!- wrzasnął, nie wytrzymując- Nie muszę być ciągle z tobą związany! Znaczy się…
-Najpierw mogłeś się zastanowić, w co nas pchasz!!!- krzyknęłam, zginając się z bólu do przodu.
Powiedział to. Coś, co tak mnie dotknęło, jak nic dotąd. Poczułam ból w klatce piersiowej.
Redhill pokiwała z powagą, po czym pogłaskała Syriusza po opartej o kamień dłoni i rzekła:
-Masz rację, Syriuszu. Przecież nikt cię z nią nie związał! Masz prawo do własnego życia. Myślę, że panna Lupin również widzi, jak kiepsko wygląda wasz chory, ustawiony związek. Jeżeli tak, to…
-Nie to miałem na myśli!- tupnął Black- Chodziło mi o to, że…
-Nie tłumacz już. To zbędne. Już za późno.
Na jej słowa poczułam łzy w moich oczach. Szybko zamrugałam.
-Co robiliście? Odpowiedz.- rzekłam cicho, przełykając ślinę.
Black i Redhill wymienili wymowne spojrzenia. Nauczycielka wykręciła chudą, zmysłową szyję, dając do zrozumienia, że odpowiedź na to pytanie byłaby niewygodna.
-Dobrze więc.- szepnęłam, już nie tamując łez, które spłynęły po zaróżowionych policzkach- Rozumiem wszystko. Boski Black i pociągająca pani nauczycielka. Gorący romans. Jestem tu zbędna. Mam prośbę, Black. Nie rozwalaj mi życia przez swe wydumane widzimisię, które i tak potem zmieniasz. Nie mamy sobie nic więcej do powiedzenia…
Bezmyślnie powtórzyłam kwestię Rabastana. Na wspomnienie o nim i beznadziejnej miłości do niego otworzyły się stare rany. Wszystko właśnie przez Blacka i jego zachcianki.
W tej chwili nienawidziłam Blacka całym sercem tak, jak jeszcze nigdy dotąd. Nienawiść trawiła całe moje wnętrze, wykwitała czerwonymi plamami na białej cerze. A on po prostu stał obok następnej ofiary, niewzruszony i zezłoszczony na mnie za to, że zależało mi przed chwilą na nim.
-Skoro nie mamy sobie nic więcej do powiedzenia, to…- zaczął ze złością.
-Tak, wiem, idę już sobie, przecież przeszkadzam wam.- wpadłam mu w słowo miażdżącym lodem, po czym obróciłam się na pięcie, rzucając przez ramię:
-Nie wiem, jak twoi rodzice zniosą fakt, że ich Syriuszek nieprędko się ożeni. Nie w najbliższym czasie przynajmniej i nie z tą, która zjadła cudowny obiad w ich boskiej jadalni.
-O czym ty mówisz?!- w jego głosie wyczułam strach, a przynajmniej tak mi się zdawało.
-Żegnam, panie Black. Jesteś już wolny, przecież nie musisz być ze mną związany. I już nie jesteś.
-POCZEKAJ!
Wyszłam z komnaty, machinalnie kierując kroki w stronę Wieży Zachodniej, mojego azylu. A więc tak się kończy przelotne zauroczenie. Odkryciem, że twój wybranek to ostatni debil.
Poczułam szarpnięcie Blacka, który mnie dogonił i schwycił za ramię.
-Poczekaj! Wysłuchaj mnie, to pomyłka!
-Tekst stary, jak świat. Byś się wysilił nieco.- zmrużyłam oczy mściwie.
-Umowa cię zobowiązuje! Jesteś moją narzeczoną i obydwie strony już dawno wszystko przygotowują!- wycedził przez mocno zaciśnięte zęby.
-Mam gdzieś twoje umowy.- wzruszyłam ramionami z obojętnym chłodem- Może formalnie będę twoją żoną. Przez jakiś czas. Ale nikt nie każe mi być nią psychicznie i fizycznie.
Black zagotował się, z trudem wypowiadając następne zdanie:
-Jak to nikt ci… co ty… Przez jakiś czas?!
-Jeżeli wcześniej nie znajdziesz sobie jakieś kolejnej Redhill na boku to MOŻE dożyjemy razem czterdziestki…- uśmiechnęłam się ironicznie- Ale wątpię.
-W świecie czarodziejów nie istnieją rozwody!- wrzasnął- I nie znajdę sobie Redhill na boku!!!
-Czyżby?- zadrwiłam- Coś w to nie wierzę, jeżeli przed ślubem JUŻ masz Redhill na boku. Zresztą, rozwody muszą istnieć, nie oszukuj mnie, jak zwykle.
-Nie istnieją! Chyba, żebym cię pobił.
-Och, z tym nie będzie problemów! Tak cię wkurzę, że na pewno kiedyś mnie uderzysz. I koniec pasjonującego związku, Black.
Zgrzytnął zębami, manifestując wściekłość.
-Już teraz mam ochotę cię uderzyć. Zawsze jesteś taka podła?!
-Popatrz na siebie, słoneczko.
-To ty zaczęłaś! Całując Snape’a!!!
-W POLICZEK, DZIECKO! A ty i Redhill to nie powiem co… Musisz się na mnie mścić?! Kto tu jest podły?! Mam nadzieję, że to „Przez jakiś czas” szybko minie!- warknęłam- Jestem wampirem i, na szczęście, kiedyś wyjdę za kogoś, kogo NAPRAWDĘ pokocham. I nie będzie to atrapa. Smacznego życzę!
Odwróciłam się i odeszłam z uniesioną głową, rezygnując z wyprawy na Wieżę.
-Smacznego?!- zawołał za mną Black z niekłamanym zdumieniem.
-Idę na kolację. A ty odbierz to, jak chcesz.- rzuciłam lekceważąco.
Po kilku krokach rozmyśliłam się jednak i popędziłam do dormitorium. Gdy przekroczyłam jego próg, odchylając stare, drewniane i wysmukłe drzwi, opuściła mnie jednak ironia i pewność siebie. Z zadowoleniem zauważyłam, że nie ma Lily i Alicji. Osunęłam się więc po portalu, przykucając i opuszczając głowę na kolana. Czarno-rude loki prawie omiotły drewnianą podłogę, na którą zaraz potem skapnęła pojedyncza łza goryczy.
Czułam się prawie tak fatalnie, jak czternastego lutego i potem, do obiadu u Blacków. Tym razem nie rozpaczałam z powodu jakiejś tam niespełnionej miłości, bo moje minione uczucie do Blacka nie było miłością w ogólnym rozumieniu tego słowa. Miałam wrażenie, że mnie oszukał, wywiódł w pole. Co Peter opowiadał?! Że niby on mnie kochał?! Chyba nie wiedział, co mówi. Wtedy jego słowa wydały mi się naturalne, oczywiste. Teraz było inaczej.
Najpierw oszukał mnie Rabastan, teraz Black. Obiecałam sobie być twardą i nikomu więcej nie ufać.
Wstałam, czując ognistą furię.
-Cholera by to wzięła!!!- zawyłam, po czym wymierzyłam zdrowego kopa drzwiom- ARGH!!!
Złapałam się za włosy przy skroniach i mocno pociągnęłam, czując nienawiść do Blacka. Wyszła na jaw jego prawdziwa natura, którą skrywał skrzętnie przed światem. Tylko czemu mnie do tego pociągnął?! Kobiety na niego nie działają, też coś, phi!
Opadłam na własne łóżko, patrząc na kwietniowe, burzowe niebo. Burza szalała również we mnie. O nie, tak łatwo mnie nie zdobędzie. Co ja plotę, nie zdobędzie wcale! Mogę za niego wyjść, już i tak mi jest wszystko jedno. Co nie zmienia faktu, że raczej widywać się nie będziemy…
-Co jest?- Lily wyszła z łazienki z ręcznikiem na głowie, nieco wystraszona.
-Nic. Jak zwykle to samo, bez zmian.- burknęłam.
Lily z troską na twarzy opadła obok mnie i popatrzyła w milczeniu.
-Black i Redhill… Oni ze sobą ostro kręcą. Spotykają się wieczorami, a to zemsta Blacka za moje pocałowanie Severusa w policzek. Proszę.
-Już myślałam, że Voldemort znowu kogoś zabił lub porwał.- odetchnęła.
Wybałuszyłam zielone gały na identyczne kolorem oczy Lily.
-No co.- burknęła, poprawiając turban- Alicja przyszła pięć minut temu z informacją, że znaleziono dwójkę dzieci mugolaków martwych gdzieś w kukurydzy w Dover.
-Avada?- zapytałam po chwili.
Lily przytaknęła wolno.
-Myślałam więc, że znowu ktoś umarł. Ciągle o tym słychać, chłopcy słuchają na dole radia od rana do nocy. James mówił, że dziś rano wprowadzono stan specjalny w społeczeństwie. A śmierciożercy spacerują sobie bezceremonialnie ulicami, zabijając każdego, kto się na nich natknie. Bez wyjątku.
Przeszły mnie zimne ciarki na myśl o tacie. Może w domu i Ministerstwie jest bezpieczny…
-A tak zbaczając z tematu…- Lily spuściła wzrok na swoje porcelanowe dłonie- Nie pomyślałaś może o tym, że Syriusz i Redhill robią coś…
-Zdrożnego. Tak właśnie pomyślałam!- burknęłam.
-Nie, nie słuchasz mnie ani głosu rozsądku!- zniecierpliwiła się Lil- Może robią coś, co jest tajemnicą? Coś, co ma związek z obroną przed czarną magią?
-Nie, Lily!- zaperzyłam się- Ciebie tam nie było. Wszystkie riposty Blacka były jednoznaczne. To… to mnie bardzo zabolało, nawet sobie nie wyobrażasz. Ale taka jest prawda. Zresztą, gdyby to była tajemnica, Black powiedziałby Jamesowi. Jemu na pewno, nie podważysz tego.
-Fakt, James nie ma pojęcia, co robi Syriusz z Redhill. Może robią coś zakazanego w Hogwarcie.
-Oj, na pewno!- prychnęłam ironicznie- O ile się nie mylę, TO jest zakazane!
-Meggie!- pokręciła głową- Poproszę Jamesa, żeby dla ciebie pośledził Syriusza pod peleryną, bo coś mi się nie wydaje, żeby Syriusz kręcił z Redhill. To do niego niepodobne.
-W sumie to mi na nim nie zależy.- zaplotłam ręce na piersiach.
-Nie kłam. Przynajmniej przed samą sobą, Meg.- rzekła z politowaniem ruda.
Posłałam jej wrogie spojrzenie byka. Lily westchnęła jedynie i opadła na własne łóżko, susząc włosy.
Rzuciłam się do tyłu na plecy, zakładając za głowę ramiona. Popatrzyłam buntowniczo na czerwony baldachim, przywodzący na myśl moje wnętrze w chwili obecnej i zasłoniłam kotary.
Cudnie, wprost. Nie dość że na karku zawiesili mi jakiegoś Don Juana, to do tego Voldemort i jego psychopatyczni kumple mordują wszystko, co popadnie, a nawet jeszcze więcej. O co im chodzi?! Jak się, cholera, wybiją, to się przestaną rozmnażać i tyle. Ciekawe, kiedy na mnie przyjdzie pora.
„Pewnie zdechniesz, jak tylko wyściubisz nosek z tej szkoły” pomyślałam.
„O nie, moja kochana! Tak łatwo nie pójdzie! Auror musi być twardy!” odparłam sobie samej.
„Nic nie uratuje nawet aurora w dzisiejszych czasach. Natychmiast zejdziesz z tego urokliwego świata! Daję ci najwyżej dwudziestkę!”
„Mówię ci, dożyję sędziwych lat i przeżyję kiedyś Voldemorta. On musi umrzeć, jak wszyscy ludzie. No, chyba że go wampir ugryzł. Smacznego.”
„Dwudziestka, słońce, nie więcej. No, alternatywnie dwadzieścia pięć lat. To już będzie coś.”
-Spadaj.- burknęłam.
-Co?- dało się słyszeć zza zaciągniętej, purpurowej kotary- Mówiłaś coś.
-Nic… Dobranoc, Lily.
-Przecież nie minęła nawet siódma!
Nie odparłam. Za to mruknęłam do siebie, czując wisielczy śmiech we wnętrzu:
-Witajcie w klubie, James. My też nie mamy schizofrenii.- po czym przewróciłam się na prawy bok, zanurzając w niespokojnym śnie, w którym gościł, między innymi ostatni, jutrzejszy mecz.
-A OTO I… ONI!!! DRUŻYNA GRYFFINDORU, W TYM SEZONIE SĄ WPROST W DOSKONAŁEJ FORMIE! TO ZA SPRAWĄ KAPITANA, JAMESA POTTERA, TO JEGO OSTATNI ROK W TEJ SZKOLE!
Na trybunach rozległy się gwizdy, wrzaski, buczenie, okrzyki i milion innych, bardzo ambitnych oznak zadowolenia tudzież względnej pogardy.
Westchnęłam ze znużeniem i wyłoniłam się na prawie majową trawę w cieniu Lukasa Steinmanna. Zanotowałam, że reakcja kibiców Gryffindoru była mniej entuzjastyczna, niż kiedykolwiek. I to nie z naszej winy, bynajmniej. W Hogwarcie tak trudno było o śmiech i radość ostatnimi czasy. Wrzask radości na widok swoistych idoli był bardziej przygaszony. Uśmiechnęłam się blado, zapatrzona w kwietniowe niebo. Myślałam nad tym, że już nigdy nie zagram w quiddicha w Hogwarcie, to moje ostatnie minuty wrzucania kafla przez bramki Krukonów. Nigdy więcej nie powita mnie tłum kibiców, coś dzisiaj zakończę. Może już w życiu nie wsiądę na miotłę, kto to wie. Mam ostatnią szansę, by nacieszyć się pędem powietrza, rozwiewającego włosy, uwiązane w koński ogon. Ostatnie chwile wolności przed zamknięciem się klatki Blacka lub zatrzaśnięciem czarnej łapy Voldemorta…
Albo i jedno i drugie, dla urozmaicenia.
Oczy same mi się kleiły. Tej nocy praktycznie nie spałam, może poza płytką drzemką, nieustannie zamartwiając się, co będzie dalej z Blackiem i Voldemortem. Splot słoneczny miałam ściśnięty nieprzyjemnie o kilku godzin.
Popatrzyłam z ukosa na Blacka ze złością. Wiosenny wiatr bałaganił nonszalancko jego czarne włosy, w szarych oczach czaił się bunt, gdy skierował je na drużynę Krukonów. Smukła dłoń na rączce drogiej miotły zacisnęła się kurczowo.
Obróciłam twarz w drugą stronę, czując zirytowanie, a po nim jakiś żal.
„Bo ilekroć mruczał, Syriusz o tobie myślał, Meg.”. Popatrzyłam w rozgoryczeniu z powrotem na Blacka. To, co mówił Peter wydało mi się nagle absurdem. Wszyscy mnie okłamali.
Zmarszczyłam gniewnie brwi, patrząc na Blacka. W tym momencie obrócił głowę i zerknął na mnie z półprofilu, pogardliwa zieleń zmierzyła się z nienawistną szarością.
„Jesteś diametralnie inna! Dla mnie… Dla mnie…”.
Coś bolesnego ukłuło mnie w tym momencie w serce i wbiłam natychmiast wzrok w trawę. Ogarnęła mnie dzika, nieokiełznana tęsknota, by jeszcze raz spojrzeć w tą stalową szarość, paraliżujący, nieopisany smutek, jakiego jeszcze nie doświadczyłam. Co się dzieje?
Zachłysnęłam się, czując dziwny ból mostka.
-Meg!- Luke szturchnął mnie dyskretnie- Na miotłę! Coś nie tak? Zbladłaś.
-Nie, już wszystko gra, Luke…
Czternastu graczy poleciało do góry, by poustawiać się na pozycjach. Obserwowałam kątem oka Blacka, jego buńczuczną twarz, skierowaną na przeciwników, czarne włosy, których nagle zapragnęłam dotknąć i odgarnąć z jego czoła, oczy, strzelające błyskawicami… Tak wiele mówiły. A potem popatrzył na mnie, nie kryjąc druzgocącej nienawiści.
Przełknęłam ślinę i zamrugałam szybko powiekami, czując ponownie łzy wściekłości, goryczy i bólu, jaki zadał mi w odwecie. Nigdy nie czułam takiego bólu serca, jak w chwili zawieszenia na miotle nad kwietniową trawą boiska. Dyskretnie zacisnęłam rękę w rękawicy na sercu i wzięłam głęboki wdech, powstrzymując zamroczenie spowodowane niewydolnością pompy krwi.
Nie, koniec z Blackiem, szepnęłam sobie w umyśle, muszę przestać o nim tak myśleć, bo tylko się ranię. Nie interesuje mnie ten chłopak! Przynajmniej nie w tej sekundzie…
Rozległ się gwizdek a gra rozpoczęła. Z opóźnionym startem poleciałam w stronę Syriusza, czując wciąż okropny ból serca. Zakolebałam się na miotle niebezpiecznie, ale udało mi się chwycić kafla od Philipa, więc pomknęliśmy ku bramkom Krukonów.
-A OTO ŚCIGAJĄCY GRYFFINDORU, BELL I LUPIN, PĘDZĄ JUŻ KU BRAMKOM PO PIERWSZE PUNKTY! LUPIN SZYKUJE SIĘ… I, OCH, UPUŚCIŁA KAFLA… TO JAKAŚ TAJNA STRATEGIA KAPITANA POTTERA?
Tłum Ślizgonów zaryczał na tą uwagę komentującego. Prawdą było jednak, że przez chwilę w moim mózgu powstała mała sensacja i straciłam nieco ze świadomości i równowagi, toteż faktycznie kafel wypadł mi z rąk. Philip zapikował po piłkę, James posłał mi podejrzliwe spojrzenie. Nie zareagowałam, wpatrując się tępo w tył miotły Philipa. Serce bardzo mnie kłuło.
Z trudem uniknęłam tłuczka, prującego na moją twarz, w ostatnim momencie robiąc gwałtowny unik. Rozejrzałam się po boisku jakby w zwolniony tempie.
Syriusz i Philip, lawirując między sobą (ja nazywałam tę strategię Tańcem Ścigających, a James-„Łubudu na hura!”), przecinali powietrze, pozostawiając po sobie jedynie czerwono-żółte smugi. Za nimi lecieli Krukoni.
Obserwowałam Blacka. Trudno było mi oderwać od niego wzrok.
-Przepraszam, Black.- szepnęłam do siebie we wrzawie i huku- Za to, że mi na tobie zależało.
Uśmiechnęłam się do siebie z pogardliwym smutkiem z tego dziwacznego zdania. Łzy niechcianej, irracjonalnej tęsknoty zaszczypały mnie w oczy i poczułam, że robi mi się gorąco. Nie miało to nic wspólnego z temperaturą i bladym słońcem. Duszność zaatakowała z całą mocą, nakładając się na ból poranionego wielokrotnie serca.
Dopadła mnie jakaś rozpacz i jakby przez mgłę usłyszałam wrzask oburzonego Jamesa:
-Meg, graj! Co się z tobą dzieje!? Skup się!
Zawisł na miotle kilka łokci ode mnie, patrząc w moją stronę z przerażeniem.
Jak na komendę ponagliłam miotłę, by wykonała maksymalne przyspieszenie i poprułam w stronę ścigających, którzy zdobyli właśnie pierwszego gola na naszą korzyść.
Kafel przeszedł w posiadanie Krukonów, którzy natychmiast spróbowali wykorzystać szansę, więc wkrótce cała chmara przelała się na naszą część, niczym nieznośne muchy.
Ja, Black i Philip śmigaliśmy ramię w ramię za ścigającymi w niebieskich szatach, próbując ich dogonić. Było to dość trudne na szkolnych gratach, przynajmniej dla mnie i Philipa, więc wkrótce zostaliśmy w tyle. Czujnym, napiętym spojrzeniem obserwowałam przeciwników, mrużąc oczy od pędu powietrza i automatycznie pochylając się do przodu, by miotła leciała szybciej.
-AUU!- syknęłam, gwałtownie zwalniając, skutkiem czego wierzgnęłam niezamierzenie wprzód.
Serce zakłuło mocno. Praktycznie nie mogłam wziąć oddechu. Ścisnęłam mocno pięścią szatę na mostku, zatrzymując zupełnie miotłę i garbiąc się, by ból przeszedł.
Zaszumiało mi w mózgu, a oczy widziały ciemność.
-GOOOL DLA KRUKONÓW!!!
Zachłysnęłam się ze złości, po czym potoczyłam błędnym spojrzeniem po stadionie. James leciał ku mnie, marszcząc brwi. Chwilę potem przeszył mnie metaliczny ból, jakby ktoś kroił mi serce nożem i głowa zaciążyła mi niebezpiecznie na szyi…
Czułam tępy, pulsujący ból w piersiach. Zmarszczyłam brwi leciutko i otworzyłam ostrożnie oczy.
No tak, skrzydło szpitalne. Już trzeci raz w tym roku.
Nade mną stała młoda Pomfrey z naręczem jakichś kolorowych flaszek i bardzo kwaśną miną.
-Co ty znowu odwalasz, Lupin?!- zaskrzeczała z zatroskaną miną.
-Co ci się stało?
To był James. Stał wciąż w szacie do quiddicha, dzierżąc miotłę w dłoni. Obok niego dostrzegłam Remusa, Petera i Lily. Blacka nie było. Zdusiłam w sobie jęk rozczarowania i prychnięcie.
-Dlaczego spadłaś z miotły?
-Serce mnie kłuło…- odparłam z wyższością.
-To wszystko?- zdziwił się Peter.
-Wszystko, Pettigrew?!- zgrzytnęła Pomfrey tonem, jakby Peter ją obraził- To serce, Pettigrew! Wiesz w ogóle co ty mówisz?! Zdajesz sobie sprawę, o czym?!
-Proszę od niego zbyt wiele nie wymagać, panno Pomfrey!- James pogłaskał Glizdogona po jasnych włosach z czułością- Już i tak go wielce skrzywdzili, każąc mu się nauczyć alfabetu na pamięć…
-Dzięki. I nie dotykaj moich włosów swymi brudnymi łapami!- warknął Glizdek.
-Są czyste!- oburzył się Rogaś- Myłem je wczoraj rano, no!
-Uważaj, Lupin.- burknęła Pomfrey, ignorując Glizdogona i Rogacza, którzy za jej plecami podwijali rękawy, rzucając sobie błyskawice z oczu- Serce jest bardzo istotne. Jeżeli ci nawaliło, to znaczy, że mamy problem. Musisz się bardzo przejmować. Ach, ta atmosfera owutemów i innych…
-Oj, tak… Chyba za bardzo się przejmuję.- mruknęłam, patrząc na Lily. Wiedziała, że jeśli chodzi o mnie, to owutemy były zmartwieniem drugiej kategorii.
-Natychmiast się odpręż, Lupin!- fuknęła na mnie Pomfrey ze zdenerwowaniem, aż podskoczyłam- Jak nabawisz się choroby sercowej, to dopiero będzie! Wyluzuj, dziecko, bardzo cię proszę.
-Wedle możliwości…- burknęłam, a ona odeszła, automatycznie obdarzając Jamesa i Petera podejrzliwym spojrzeniem.
-Chłopcy, zbierajcie się stąd! Nie chcę, żebyście znów próbowali wpychać kaczkę szpitalną jakiemuś nieprzytomnemu Ślizgonowi do ust, jak ostatnim razem!- rzuciła.
-To nie my, tylko Syriusz!- zawołał James.
-I nie jakiemuś Ślizgonowi, tylko Regulusowi Black!- dodał Peter.
-Bo wie panna, on podobno lubi drób… Faszerowany, w sosie…
-I dlaczego Lily może zostać, a my nie?
-To jawna niesprawiedliwość, jak stąd do Rzymu!
-Do Londynu, James, będzie dalej.- mruknął Peter.
James osłupiał i zapytał z zaniepokojeniem:
-Remus, co jest pierwsze, jadąc w dół? Rzym czy Londyn?
Luniak posłał mu mocno drwiące spojrzenie.
-Widziałeś kiedyś globus?- uniósł ciemną brew.
-W zasadzie tak… Ale nie przyglądałem się zbytnio, bardziej mnie zainteresował jego okrągły kształt, możliwość wyjęcia ze stojaczka i wybite okno w wystawie sklepowej…
Pomfrey westchnęła, zupełnie zignorowana i odeszła, a Lily oznajmiła:
-Przecież Londyn jest w Anglii, logiczne, że będzie bliżej, Glizdek!
Tym razem to Peter osłupiał.
-To Rzym nie jest w Szkocji?- zdziwił się nie na żarty.
Parsknęłam cicho, po czym zasępiłam się, puszczając mimo uszu tą bądź co bądź frustrującą rozmowę. Czemu Black nie przylazł? Oczywiście, interesuję go tyle, co parapet w chatce Hagrida…
Po prostu, koniec. Utnę to, zmuszę się, by zapomnieć o chwilowym zrywie namiętności ku niemu. To będzie trudne, szczególnie po dzisiejszych przeżyciach, ale musi mi się to udać. Postaram się przeżyć w chłodzie te kilkadziesiąt lat razem, by potem, może i za parę wieków znaleźć kogoś, kogo naprawdę pokocham…

***

Maj w tym roku był niezmiernie gorący, co niezbyt pomagało uczącym się do owutemów. Upał i zbliżające się wakacje były jakby zasłoną dla uczniów hermetycznej, bezpiecznej szkoły. Nic nam tu nie groziło, życie toczyło się dalej. Jedynie gazety i radio nieustannie donosiły, że na świecie nigdy nie było jeszcze tak niebezpiecznie, jak w tą upalną wiosnę…
Czasem zastanawiałam się, czy Hogwart nie jest jakimś snem, idyllą, iluzją, mającą na celu ucieczkę od nienawiści i gwałtu, jakie panowały poza jej murami. Na myśl o opuszczeniu tej bezpiecznej niszy niczym krainy marzeń, w której nic mi nie grozi, przechodziły mnie skurcze żołądka.
Korytarze praktycznie opustoszały. Patrolowały je resztki aurorów, którzy nie wyruszyli na walkę lecz dbali o bezpieczeństwo Hogwartu. Parę razy ktoś ogłosił fałszywy alarm i nieźle całą szkołę przestraszył. Lecz fakt faktem, śmierciożercy gromadzili się co jakiś czas na którymś odcinku granicy szkoły z światem zewnętrznym, nie wykonując co prawda żadnych ataków ale przypominając sępy, krążące nad dogorywającą ofiarą, gotowe zaatakować, gdy nie będzie już zdolna do obrony.
Znów ogarnęła mnie melancholia, ściśle związana z żelaznymi zasadami bezpieczeństwa, owutemami, wojną, Blackiem, opuszczeniem szkoły, gdzieniegdzie żalem do Severusa i Rabastana.
Severus praktycznie w ogóle się do mnie nie odzywał. Zraniło mnie to i poczułam się głupio. Miałam bowiem wrażenie, że się mnie przestraszył, czy coś w tym rodzaju. Nasz kontakt ograniczył się zatem do minimum do tego stopnia, że gdy wpadaliśmy na siebie, toczyliśmy speszonym wzrokiem po podłodze i na boki, omijając się szerokim łukiem.
Uderzało we mnie tyle dziwnych, przykrych emocji, iż w końcu osiągnęłam całkiem odprężający stan otępienia, odrętwienia i w zasadzie było mi już wszystko jedno.
-OOOOOOOOOOOWUUUUUUUUUUUUTEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEMYYYYYYYYYYY!
Cały Pokój Wspólny wypełnił wrzask zdesperowanego Remusa. Luniaczek stanął na środku, ugiął kolana, odrzucił paszczę do tyłu i wydarł ją na oścież.
Zaległa cisza, a trzej Huncwoci, siedzący przy okrągłym stoliku niedaleko czerwonej ściany zrobili zgodnie miny trzech wybitnie grzecznych trusi.
-Paszła mi stąd, ludzie!- zakrzyknął dramatycznie do wszystkich nie-owutemiaków, przesiadujących w salonie- Marnujcie swój czas gdzie indziej, sio! Won mi stąd!
-A dlaczego?- zaskrzeczała piątoklasistka, Peny Roosevelt, patrząc bykiem na Remusa- Twój problem, że jutro masz owutemy! Mamy prawo tu posiedzieć!
-Posiedzisz sobie zaraz za portretem Grubej Damy z śladem mojego buta na zadku! A, z tobą mogę się specjalnie policzyć, za głośno oddychasz!- zmrużył orzechowe oczy i wskazał szczupłym palcem na jakąś wylęknioną pierwszoklasistkę, która dostała w tym momencie tiku nerwowego policzka.
Towarzystwo, klnąc siarczyście na prefekta naczelnego i jego egzystencjalne problemy, opuściło Salon i rozeszło się po sypialniach z kwaśnymi minami. Pozostali jedynie Huncwoci, Lily i Alicja.
Ze zrezygnowaniem wpatrzyłam się w wygasające palenisko, podkuliłam na sofie nogi pod siebie, zmięłam bezwiednie notatki z zaklęć po czym znów obróciłam głowę do tyłu na Remusa. Wciąż stał na środku, zieleniejąc z sekundy na sekundę. Nagle przyszło mi do głowy, jak dzielnie zniósł utratę pierwszej miłości. Wiedziałam jednak, że była to maska, Remus został dogłębnie, trwale okaleczony.
Przy stoliku Peter zawinął notatki od zaklęć na głowie tak, że wyglądał jak przekupka na targu, Black odgiął się niedbale na dwóch tylnych nogach do tyłu, międląc w ustach koniec pióra a James wciąż patrzył z niemym przerażeniem na szarzejącego już Remusa.
-Luniek, nigdy bym nie przypuszczał, że masz taką moc w tych swoich nędznych płuckach…- wymamrotał wreszcie Jim.
-A ja już na własnej skórze jej doświadczyłem.- burknął Black- Szkoda, że nie słyszałeś natężenia odgłosu, który wydał z miesiąc temu, gdy zorientował się, że mu przestawiłem eliksir cal dalej…
-Prefekt Nadęty rozsiewa swój terror w Wieży Gryffindoru…- pokiwał z powagą James.
-Niczego nie rozsiewam!- zachrypiał piskliwie Remus, po czym miauknął- Jutro mamy owutema z zaklęć! Jestem rozdrażniony!
-Jestem rozdrażniony!- idealnie powielił go James, piszcząc wysoko- I mam huśtawki nastrojów, jak Lily, gdy… no, coś tam, nieważne. Potrzebuję relaksu, moja cenna osoba się zmęczyła! Syriuszu, zrób mi intensywny masaż!
Black w tym momencie z wrażenia zakrztusił się śliną i opluł pióro, kaszląc malowniczo. Opadł przednimi nogami krzesła głośno na podłogę, zwijając się.
-Że co, proszę?!- wykrztusił wreszcie ze łzami w oczach.
-Och, wybacz, Łapuś!- James zmrużył złośliwie błyszczące oczy- Zapomniałem, że twe czcigodne, czyste dosłownie i metaforycznie dłonie są zarezerwowane dla…
-James, daruj sobie.- prychnęłam głośno- Mnie nie bawią twoje sugestywne aluzje.
-Nie muszą. Grunt, żeby mnie bawiły. Zresztą, próbuję cię przyzwyczaić do nowej sytuacji!- zatarł chytrze ręce- Już w erze Rabastana próbowałem, mogłabyś wreszcie zacząć okazywać, że dociera.
Na wspomnienie o Rabastanie broda sama ułożyła mi się w podkówkę. Na szczęście nikt nie widział, bo twarz zwróciłam ponownie w stronę kominka.
-Czyżbyś wciąż tęskniła za tym brzydalem?- zagadnął mnie z niedowierzaniem James.
-On nie był brzydalem.
-Dobrze więc, czyżbyś wciąż tęskniła za tym zjawiskowo pięknym okazem męskiej urody?- spytał dobitnie z sarkazmem w głosie.
-On był przystojny, James.
-Rabastan był przystojny?- w jego głosie usłyszałam niedowierzanie- Ciekawe, z której strony, bo chyba nie od frontu?
-Bardzo śmieszne.
-Daj spokój, Meggie. Sprawiał wrażenie, jakby cierpiał na rząd deficytów, począwszy od mózgu na beta-karotenie kończąc.- parsknął- A tu? Popatrz na tego młodzieniaszka o śniadej cerze, szarych, przenikliwych oczach i grzywie czarnych jak smoła włosów… Nie ma co kręcić noskiem! Nie jest blady, nie wygląda jak obity orangutan… Jego jedynym deficytem może być czasem fakt niezmieniania skarpetek przez siedem dni z rzędu, ale co tam… Jest na tyle domyślny, że zmieni je, gdy już dostrzega Remusa, dyskretnie wspinającego się na baldachim i gorliwie wdychającego czyste powietrze przy stropie…
Za mną rozległ się odgłos mogący jedynie oznaczać rzucenie w kogoś piórnikiem i parsknięcie Petera.
-Glizdogon!- zagrzmiał Black- Zasmarkałeś mi całą kartkę!
Obróciłam głowę. Black pieczołowicie wycierał rękawem pergamin, po czym chwycił różdżkę, by zrobić z nim porządek. Powoli nabierał barw charakterystycznych dla mordercy w afekcie.
-No i co, leszczu!? Nic tu nie widzę! Co tu jest napisane?!
Zbliżył twarz do powierzchni pergaminu, mrużąc oczy, po chwili warknął:
-Amotio nutus, czy jakoś tak…
-Amotio nutus? Nie znam tego…- zdziwił się James, po czym, nim ktokolwiek zdążył zareagować, chwycił własną różdżkę i zawołał- Amotio nutus!
Stało się coś bardzo dziwnego. Poczułam jakby niemoc i zatracenie ciężaru ciała.
-Co się dzieje?!- pisnęła Alicja, która z Lily siedziały na drugim końcu. Ich notatki fruwały w powietrzu, zresztą, w podobnym położeniu znajdowały się wszystkie rzeczy w Salonie Gryfonów, nie wyłączając zebranych.
Ze zdziwieniem obróciłam się powoli w nieważkości ku Jamesowi. Czułam się, jakbym unosiła się kilkadziesiąt cali nad morskim dnem. Przypominało to delikatne szybowanie wampira, ale było bardziej bezwładne, jakby wolniejsze.
Odepchnęłam unoszącą się powoli sofę na bok i rzuciłam zaciekawionym wzrokiem na Remusa, z trudem próbującego pod sufitem zmienić pozycję, bo zastygł do góry nogami i wymachiwał rękoma rozpaczliwie, niczym ptak, próbujący odfrunąć. Rozbawiło mnie to niezmiernie.
-Dlaczego pływamy w powietrzu?!- zapytała Lily z przerażeniem.
-Bo Potter łaskawie raczył pozbawić cały Salon grawitacji!- warknął Black, powoli obracając się ukośnie, nogami ku górze i zaplótłszy cierpliwie ręce na ciemnomorskim swetrze, który nosił. Zrobił buńczuczną minę nabzdyczonego dziecka.
-Ja raczyłem?!- zachrypiał wysoko James, siłujący się właśnie z samym sobą. Koniecznie chciał pozostać w dość godnej pozycji do rozmowy z nami.
-A kto!? Jedynie ty jesteś zdolny do rzucenia czaru bez zastanowienia się przedtem, czy nie wysadzisz przy okazji pół Półkuli Północnej!- burknął Black.
-Czekaj no, kozaku…
James zaczął wykonywać szereg niezidentyfikowanych ruchów w kierunku Blacka celem dania mu w zezłoszczoną twarz. Przypominał galopującego psa połączonego z płynącym pingwinem i wiatrakiem, ale pozostał w miejscu, nie posuwając się ani o cal do przodu.
Mimo fatalnej sytuacji ryknęliśmy śmiechem.
-ZARAZ MNIE TRAFI SZLAG NAJJAŚNIEJSZY!!!- ryknął Jim, czerwieniejąc ze złości- OSZALEJĘ, NO!!!
Jego jęki frustracji, połączone z szybkim galopowaniem wszystkimi odnóżami w miejscu jeszcze bardziej nas rozluźniły. Z góry usłyszeliśmy wycie Remusa o treści mocno nieprzyzwoitej, bo trwale zawisł do góry nogami i wciąż wymachiwał rękoma na wszystkie strony.
-Nie miotaj się tak, to może ci się uda.- oznajmił chłodno Black do Rogasia.
James posłuchał. W końcu jego młócenie rękoma przyniosło rezultaty i przybliżył się z wolna do Blacka, wyciągając powoli rękę.
-A masz, stary…
Wolno, jak w filmie ze zwolnionym tempem przyłożył mu pięścią w bok głowy. Black nie przejął się tym specjalnie, za to popchnięty, popłynął ku mnie, byśmy zaliczyli powolne zderzenie czaszkami.
-Różdżka!- zapiał Peter, trzymając się kurczowo stołu- Lily, przy twoim uchu!!!
-Odsuń się, Black!- wycedziłam, odpychając go. Posłał mi wściekły wzrok i złapał mocno za nadgarstki, by nie odfrunąć.
-Puszczaj!
-Jakbyś wysłuchała…
-Nie, dziękuję!
-To nieporozumienie, zrozum to wreszcie!- przybliżył się nieco, lewitując bezwładnie.
-Finite!- to roztrzęsiony głos Lily przekrzyczał wrzeszczącego coś Remusa i BACH! wszystko opadło ciężko na ziemię na czele z prującym się Luniaczkiem, który gruchnął o drewno głową w dół.
Uniosłam się szybko z Blacka, na którym wylądowałam i wyrwałam z jego uścisku nadgarstki. Popatrzył na mnie ze smutkiem, wciąż leżąc na wznak.
Salon wyglądał, jak pobojowisko. Po podłodze walały się nasze notatki a meble nie stały na nogach.
-Uff, na ziemi…- westchnęła Alicja z drugiego końca.
Remus wstał, otrzepał się, dotknął ostrożnie głowy, zabluzgał, podszedł do Jamesa i potrząsnął nim potężnie, chwytając go za fraki.
-Co ci strzeliło do głowy, by wywrzaskiwać nieznane formułki?!- wrzasnął Remus.
-Uspokój się, Remusie!- popatrzył na niego z zaniepokojeniem James.
-JESTEM SPOKOJNY!!!
-Wszyscy wiemy, że cierpisz na Zespół Napięcia Przedowutemowego!- rzucił James- Ale przystopuj trochę. Patrz, wynaleźliśmy nowe zaklęcie, dzięki mojej finezji i spontaniczności!
Wywalił do niego cały garnitur zębów w uśmiechu z sortu tych a’la ból brzucha. Black obok mnie westchnął głęboko.
-Tylko żeby ta finezja i spontaniczność nie przybrały monstrualnych rozmiarów…- burknął Peter, zbierając stół i depcząc notatki Remusa (reakcją natychmiastową właściciela był błyskawicznie przybrany na twarzy kolor cegły i niezidentyfikowane miotnięcie ramionami w cały świat).
-Nie, no co ty!- parsknął James- Trudno, żeby nade mną zapanowały! W przeciwnym razie na jutrzejszy owutem wybrałbym się przez okno w dormitorium, zaliczył trasę przez wszystkie dachy zamku i wlazł na egzamin przez dziurkę od klucza, taszcząc za sobą Hagrida na smyczy.

***

„Droga Mary Ann!
Mam nadzieję, że OWTM idą Tobie i Remusowi dobrze, chociaż, znając Was, nie muszę się martwić.
Piszę w sprawie Twego zamążpójścia. Ja i państwo Black czynimy już ostateczne przygotowania. Ustalamy wiele bardzo ważnych spraw, obecnie na tapecie mamy Wasz dom. Blackowie twierdzą, że znaleźli odpowiednie miejsce-ponoć to bardzo stary, wiktoriański dwór, pozostał po jakimś odłamie Blacków i od kilkudziesięcioleci stoi opuszczony na odludnym, ponurym wrzosowisku. Podobno jest wart ponad pół miliona galeonów, wyobrażasz sobie, w jakich luksusach będziesz żyła?! Mama na pewno byłaby wniebowzięta.
Chodzi mi w tym liście głównie o powiadomienie Ciebie o dacie ślubu. Jesteśmy z Orionem i Walburgą świadomi, że powracacie do domów 11 czerwca, w niedzielę, zatem ustaliliśmy ślub i wesele na 15. Już prawie wszystko gotowe, nie będziemy zwlekać. Przygotuj się psychicznie, pozostał Ci nawet nie miesiąc do zostania żoną jednego z najbogatszych młodzieńców naszego czarodziejskiego świata. Nawet nie wiesz, jak się cieszę.
Tata.
PS.: Odpisz mi. Chciałbym wiedzieć, czy data Waszego ślubu jest odpowiednia dla Ciebie. No i żywo interesują mnie Wasze OWTM!”
Upuściłam bezsilnie notatki do jutrzejszego owutema z transmutacji. Pergamin delikatnie sfrunął na ziemię. Zrobiło mi się słabo i brzuch skręcił się w obrzydzeniu. Zostały niecałe cztery tygodnie do związania mnie siłą z Blackiem.
Dormitorium, w którym stałam, wydało mi się pomimo oświetlających go promieni zachodu bardzo szare i zamazane. Przełknęłam ślinę, obserwując tępo drewnianą podłogę i z powodu wytrącenia z równowagi mnąc list w dłoniach.
Powoli zamykają za mną drogi ucieczki, osaczając ze wszystkich stron. Kogo interesuje, że nie chcę być żoną Blacka?
Poczułam niebezpieczne kłucie serca, podobne do tego sprzed miesiąca, gdy przegapiłam połowę wygranego przez Gryffindor meczu z powodu bolącego organu. Prawie instynktownie podeszłam do przyłóżkowej komódki i wyciągnęłam resztki pergaminu, by naskrobać bezmyślnie chłodny liścik.
„Drogi tato,
Z owutemami jest ok. Data jest odpowiednia.
Mary Ann.”
Dzierżąc w roztrzęsionej dłoni świstek pobiegłam do sowiarni. Za niecały miesiąc będę już bezwolną kobietą, zamkniętą sam na sam z Blackiem na opustoszałym wrzosowisku. Jak się zachowa w tej sytuacji? Będzie mnie do czegoś zmuszał? Może siłą…
Zapiekły mnie niebezpiecznie oczy. Po raz pierwszy ucieszyłam się, że jestem wampirem i moje życie nie skończy się u boku tego mężczyzny. Kiedy tylko umrze, będę znów wolna…
Dopadłam z trudem do sowiarni, czując niesympatyczne kłucie serca i nie mogąc opanować obrzydzenia do Blacka. Nie czułam już wcale ku niemu żadnego uczucia. Pozostała mi tylko niechęć.
Trzęsącymi się z przerażenia i rozpaczy rękoma przywiązałam do nóżki Paproszka liścik i wyrzuciłam go za okno. Chwilę potem zatrzymałam pędzące emocje i myśli, by oprzeć dłonie na ścianach okien bez szyb i obserwować samotnego Paproszka, oddalającego się na południe. Był teraz jedynie czarną kropką, majaczącą na tle modrego nieba, muśniętego smugami złotoróżowych chmur, oświetlanych zachodzącym słońcem.
Westchnęłam i usiadłam na parapecie, patrząc tępo w sowę, niosącą memu ojcu suche informacje, których tak bardzo potrzebował. Czy czuł jakiekolwiek wyrzuty sumienia? Przecież doskonale wiedział, że coś jest nie tak. Zdawał sobie sprawę z mojego oporu. Czy wyczuwał, że całe moje życie legło w gruzach? Może chłodno kalkulował: „Dobra, z tego będzie korzyść, warto zainwestować. To przyniesie dochód. To jest dobre.”.
Ten list ojca był taki niewinny… Przecież wiedział, że teraz wszystko może się zmienić, że teraz istnieją inne priorytety i zasady, bo zło opanowało nasz świat. Na co mu wszystkie bogactwa Blacków, jeżeli za parę dni ja lub Black zginiemy. Albo może zrobi to on.
Westchnęłam głęboko, czując ciężar problemów, nagromadzonych już od sierpnia, z każdym dniem mocniej ściskających za serce.
Przymknęłam oczy, mając ochotę wyparować. Słyszałam skrzeczenie sów ale towarzyszyła mi cisza i samotność, której pragnęłam. Niestety, tylko samotność, bo wymarzona przeze mnie ucieczka od dosłownie wszystkiego była tylko pobożnym życzeniem, niemożliwym do zrealizowania.
Sowiarnia to takie niezwykłe miejsce. Szkoda, że muszę opuścić Hogwart… Tak straszliwie chciałabym móc tu pozostać. Cztery lata to bardzo niewiele, jak na mój gust…
Wolałabym ukryć się gdzieś tu, by nie musieć jechać w ten zimny, szary świat, by nie musieć być żoną Syriusza Blacka…
Dobra, czas iść na dół, na obiad. Słońce już zachodzi…
Zeskoczyłam z parapetu i udałam się po schodach na jeden z licznych, bardzo wąskich korytarzy szkoły. Nikogo już na nich nie było, były kompletnie puste, oświetlone jedynie blaskiem zachodzącego słońca…
Zatrzymałam się. Jednak nie do końca puste. Jakiś cień rósł na mych oczach, by zaraz zza zakrętu wyłoniła się osoba, którą miałam ochotę akurat najmniej spotkać.
Syriusz Black kroczył przed siebie, czymś bardzo zaaferowany. Przystanął nagle, gdy spostrzegł mnie przed sobą.
Mierzyliśmy się kilkanaście sekund wzrokiem, aż wreszcie się obudziłam, posłałam mu nienawistne spojrzenie i wykonałam ruch w bok, by go wyminąć na odpowiednio daleką odległość, co było dość trudne w wąskim korytarzu.
Jednak w ostatnim momencie zagrodził mi drogę i utkwił we mnie spojrzenie.
-Poczekaj, Mary Ann, musimy porozmawiać…
-Niczego nie muszę, szczególnie z tobą!- warknęłam.
-Ale ja chciałem wytłumaczyć…
-Nie gorączkuj się. Szkoda twych drogocennych nerwów. A teraz lepiej sprzątnij mi się z drogi, bo nie ręczę za czyny!
Black zmarszczył się.
-Najpierw mnie wysłuchasz!
-Odsuń się, Black! Będziesz tego żałował, jeśli…
-To TY będziesz żałowała, że mnie nie wysłuchałaś! Słuchaj, ja…
Zatknęłam uszy ostentacyjnie. Chwycił za moje ręce, by odjąć je od małżowiny.
-Zawsze jesteś taka okrutna?!- warknął.
-To ty jesteś okrutny!! I zawsze byłeś!
-No no, tylko teraz nie zaczynaj mi prawić jakiś górnolotnych kazań!
-Nie zamierzam!!!- wyrwałam ręce z jego dłoni- W ogóle nie będę z tobą gadać, nawet, jak będzie nas dzieliła jakaś głupia przysięga…
Natarłam na niego, by się odsunął. Stał dalej, niczym betonowy blok, wkurzająco wlepiał we mnie nienawistne spojrzenie.
-Słuchaj! Nie będę tolerował twoich fochów!- szczeknął.
-To nie toleruj!- krzyknęłam- W ogóle nie mam zamiaru mieć z tobą nic wspólnego! Zapewne dostaniesz tak duży dom, że całkiem łatwo będzie mi cię non stop unikać!
-Nie będziesz mi ciągle uciekać!- zawołał ze złością- Nie pozwolę na to!
-Jeszcze mnie nie znasz, idioto!
Miałam go serdecznie dosyć, więc odwróciłam się na pięcie, by odejść, skąd przybyłam. Poczułam jednak, że chwycił mnie od tyłu za ramiona, toteż wykonałam szybki w tył zwrot i uderzyłam go pięścią, prosto w oko.
Black puścił mnie, wyjąc z bólu. Zostawiłam go tam i ruszyłam przed siebie, myśląc, że zapewne to go zatrzyma na dłużej.
Nie doszłam do końca korytarza, gdy usłyszałam, że szybko się zbliża.
„Hmm, jeszcze mu nie dość? Dobra, zaraz się odczepi…” pomyślałam i znowu się odwróciłam, tym razem z zamiarem dania mu dłonią w policzek. Może za ostro z tą pięścią…
Zamachnęłam się prawą ręką, lecz Black, standardowo, złapał mnie za przegub. Tego się nie spodziewałam. Brew nad podbitym okiem i przeciwległy kącik ust uniosły się w górę, sygnalizując tryumf.
-I co teraz?- spytał przekornie.
Zamachnęłam się więc drugą ręką. Ją także złapał w locie, wciąż się uśmiechając. Niezły refleks.
Szarpnęłam za obie ręce, ale nie puścił, ciągnąc ku sobie.
Silniejszym szarpnięciem udało mu się przyciągnąć mnie na tyle blisko, żeby błyskawicznie, mocno mnie objąć ramionami i…
To się stało szybciej, niż mogłabym cokolwiek zrobić.
Black po prostu przysunął jeszcze bliżej twarz do mojej twarzy i pocałował mnie, wciąż się uśmiechając z przekorą.
To trwało bardzo długo… Sekundy zdawały się płynąć nieskończenie wolno. A my staliśmy, przytuleni do siebie, dzielił nas pocałunek…
Nie wiedziałam, co robić. Coś we mnie szalało, krzyczało „WYRYWAJ SIĘ!!! NIE MOŻESZ SIĘ TAK PODDAWAĆ!!!”. Przecież Black to niesamowity palant, dureń, idiota… Nie mogę mu ulegać… Nie mogę mu pozwolić na takie manewry. Jest wredny, zmusił mnie do ślubu…
Jednocześnie czułam, że nie potrafię się od niego odkleić. Całował tak delikatnie i czule, zupełnie inaczej, niż się przed chwilą zachowywał. W moich nozdrzach czułam jego perfumy, niesamowicie zniewalające, wydawało mi się, że jestem taka bezpieczna, gdy ręce Blacka mnie oplatają…
Delikatnie położyłam dłonie na jego żebrach po bokach, czując coś tak dziwacznego, że nie potrafiłam tego zdefiniować i delikatnie, nieśmiało dotknęłam koniuszkiem języka jego dolnej wargi, cofając szybko, z jakimś wstydem. Odpowiedział tym samym, nieco bardziej zdecydowanym ruchem. Serce łomotało, przez umysł przewalały się skrajne emocje, myśli, które nigdy dotąd nie występowały razem ze sobą. Czułam słodki ból w okolicy mostka i ogień na twarzy.
Co za dziwne uczucie… Chyba Peter miał rację, mówiąc mi, że „z nienawiści tak blisko do miłości…”. Ale ja go nie kocham, nie mogę się w nim zakochać! To jakiś obłęd! Najlepiej już teraz się wyrywać, uciekać… To zarozumiały kretyn, co ja wyrabiam?!
Nie. Nie potrafię od niego odejść. Przegrałam tę walkę…


;-) Mam nadzieję, że na za tydzień się wyrobię, ale czarno to widzę...

Komentarze:


Victoria (Nowa Julia Darkness)
Niedziela, 24 Października, 2010, 12:49

Ciekawe co Syriusz porabia z Redhill...
Cieszę się, że udało mu się pocałować Mary Ann xD
A tak nawiasem mówiąc, trochę to już było męczące, jak oni się ciągle kłócili ;P
Zbytnio błędów nie zauważyłam.
Czekam niecierpliwie na dalszą część!

 


peppermint ^^
Niedziela, 24 Października, 2010, 13:31

fajnie. podoba mi sie ta stronka, nidawno tu zajrzalam.
fajny pocałunek, taki orginalny.i James mi sie podoba.
A te kłótnie... nie rzucilo mi się specjalnie w oczy, bo ostatnio kłócili się chyba kilkanaście notatek temu, więc sie nie czepiam tych kłótni. Zresztaa, sama pisałaś, że-cierpliwości, więc coś mi się wydaje, że te kłótnie się wktótce skończa ;p.
Sorka za blędny, śpieszy mi sie ;/

 


Syrcia
Poniedziałek, 25 Października, 2010, 15:47

No nie! Pocałowali się! :D
Więcej nie napiszę, przepraszam, muszę się do kościoła zbierać... :-P
Ale zapraszam do Remusa, w końcu nowa notatka!
trzymam kciuki, żebyś dodała za tydzień nową część :D Na pewno napisze coś dłuższego.
A na razie; Sayonara!

A, i dziękuję za komentarz u huncwotów. ;)

 


Aithne
Poniedziałek, 25 Października, 2010, 21:24

No nareszcie!!!!!!!
To cały mój elokwentny komentarz ;)

 


Scarlett
Sobota, 30 Października, 2010, 17:36

uwielbiam twoje opowiadanie, uwielbiam! <3

 


Scarlett
Sobota, 30 Października, 2010, 17:37

uwielbiam Twoje opowiadanie, uwielbiam! <3

 


Szczurek
Poniedziałek, 01 Listopada, 2010, 20:18

Mnie też ciekawi co Syriusz robił z Redhill. Ale wiem, ze kiedyś się dowiem.:-P Fajne było to zaklęcie, które rzucił James.:D Cieszy mnie to, że Syri i Meg wreszcie się pocałowali ! :)
Chciałabym już przeczytać następną notkę!

 


Daria
Wtorek, 02 Listopada, 2010, 21:24

świetne zakońćzenie! no ja nie mogę no....
siędzę i cieszę się jak głupia :D

Amotio nutus było świetne, ten całkiem spokojny Remusek :P

już bym chciała następną, sama też się muszę przyłożyć, w piątek na 100% coś dodam

 
Twój komentarz:
Nick: E-mail lub strona www:  

| Script by Alex

 





  
Kolonie Harry Potter:
Kolonie Travelkids
  
Konkursy-archiwum

  

ŻONGLER
KSIĘGA HOGWARTU

Nasza strona JK Rowling
Nowości na stronie JKR!

Związek Krytyków ...!
Pamiętnik Miesiąca!
Konkurs ZKP

PAMIĘTNIKI : KANON


Albus Severus Potter
Nowa Księga Huncwotów
Lily i James Potter
Nowa Księga Huncwotów
Pamiętnik W. Kruma!
Pamiętnik R. Lupina!
Pamiętnik N. Tonks!
Elizabeth Rosemond

Pamiętnik Bellatrix Black
Pamiętnik Freda i Georga
Pamiętnik Hannah Abbott
Pamiętnik Harrego!
James Potter Junior!
Pamiętnik Lily Potter!
Pamiętnik Voldemorta
Pamiętnik Malfoy'a!
Lucius Malfoy
Pamiętnik Luny!
Pamiętnik Padmy Patil
Pamiętnik Petunii Ewans!
Pamiętnik Hagrida!
Pamiętnik Romildy Vane
Syriusz Black'a!
Pamiętnik Toma Riddle'a
Pamiętnik Lavender

PAMIĘTNIKI : FIKCJA

Aurora Silverstone
Mary Ann Lupin!
Elizabeth Lastrange
Nowa Julia Darkness!

Joanne Carter (Black)
Pamiętnik Laury Diggory
Pamiętnik Marty Pears
Madeleine Halliwell
Roxanne Weasley
Pamiętnik Wiktorii Fynn
Pamiętnik Dorcas Burska
Natasha Potter
Pamiętnik Jasminy!

INKUBATOR
Alicja Spinnet!
Pamiętnik J. Pottera
Cedrik Diggory
Pamiętnik Sarah Potter
Valerie & Charlotte
Pamiętnik Leiry Sanford
Neville Longbottom
Pamiętnik Fleur
Pamiętnik Cho
Pamiętnik Rona!

Pamiętniki do przejęcia

Pamiętniki archiwalne

  

CIEKAWE DZIAŁY
(Niektóre do przejęcia!)
>>Księgi Magii<<
Bestiarium HP!
Biografie HP!
Madame Malkin
W.E.S.Z.
Wmigurok
OPCM
Artykuły o HP
Chatka Hagrida!
Plotki z kuchni Hogwartu
Lekcje transmutacji
Lekcje: eliksiry
Kącik Cedrica
Nasze Gadżety
Poznaj sw�j HOROSKOP!
Zakon Feniksa


  
Co sądzisz o o zakończeniu sagi?
Rewelacyjne, jestem zachwycony/a!
Dobre, ale bez zachwytu
Średnie, mogłoby być lepsze
Kiepskie, bez wyrazu
Beznadziejne- nie dało się czytać!
  

 
© General Informatics - Wszystkie prawa zastrzeżone
linki