Startuj z namiNapisz do nasDodaj do ulubionych
   
 

Pamiętnikiem opiekuje się Doo!

[ Powrót ]

Niedziela, 28 Listopada, 2010, 12:45

68. Koronki, diamenty i płatki czarnych róż

Uff, udało się. Miała być dłuższa, ale przełamię ją i resztę dam w dalszej części. Miłego czytania i zapraszam na za tydzień!

-No pięknie. Brawo.
Spuściłam wzrok na blade dłonie, czując beznadzieję. Wszystko szło tak dobrze!…
-I pewnie nie czujesz żadnych wyrzutów sumienia. Naraziłaś nas, Lupinów, na coś w rodzaju wojny z Blackami przez ten wybryk. Myślałem, że już dorosłaś!
Ojciec przystanął na środku salonu, jednego z niewielu pokojów, gdzie zachowaliśmy meble. Reszta poszła pod młotek na mój posag.
-Dlaczego to zrobiłaś?- zapytał, patrząc na mnie z wściekłością i bólem- Zrobiliśmy wszystko, byś była szczęśliwa. Od roku planujemy ten ślub.
Ugryzłam się w język. Miałam zamiar wypowiedzieć na głos, co o tym myślę, ale nie wypadało przy Blacku, który stał oparty o drzwi i przypatrywał mi się nienawistnie.
-Ciebie to jednak nie interesuje.- kontynuował gorzką tyradę ojciec- Wolałaś uciec z jakimś biednym śmierciożercą, niczym jakaś… jakaś…
-No dalej, wykrztuś to z siebie.- szepnęłam- Odważ się.
Ojca zatkał gniew i wściekłość. Stał przez chwilę w bezruchu, ignorując stukanie obcasa Remusa o podłogę. Wydawało mi się, że uderzy mnie w twarz. On jednak zaniechał takich manewrów i usiadł naprzeciwko na sofie, wyciągając nogi na niski stolik.
-Ślub został przełożony, niestety.- uśmiechnął się sardonicznie- Na dwudziestego drugiego.
Uniosłam na niego wzrok. To chyba najlepszy moment, by wypowiedzieć, że już mam męża.
-Niestety, rozczaruję was, ale ślub jest w tej sytuacji niemożliwy.- odparłam sucho.
Black poruszył się niespokojnie, Remus przestał stukać obcasem a ojciec zmierzył mnie podejrzliwie lodowatym spojrzeniem.
-Dlaczego?- zapytał po chwili, starając się utrzymać spokój.
-Ponieważ jestem żoną Severusa Snape’a.- rzekłam hardo, czekając na cios.
Reakcja była natychmiastowa. Ojciec poderwał się na równe nogi, Remus zamarł, a Black po chwili napiętej ciszy wykrztusił:
-Że… CO?!
-Wzięliśmy ślub. Możecie lecieć na Pokątną i sprawdzić w aktach.- mruknęłam beznamiętnie, modląc się, żeby chociaż Remus nie usiłował mnie zabić.
Ojciec zakrył twarz dłońmi i zapanowało przerażające milczenie, w czasie którego przetrawiali bolesną prawdę.
-Nie. To się w głowie nie mieści.- szepnął, załamany- Miesiące przygotowań… Syriuszu, Remusie, wyjdźcie. Czeka nas długa rozmowa w cztery oczy.
Remus, rzucając mi pełne wyrzutu i rozczarowania spojrzenia wypchnął białego jak ściana Blacka za próg salonu. Zostałam sama z ojcem, który podszedł do mnie i uderzył mnie w twarz z całej siły. Nie zaprotestowałam.
-Jak śmiałaś… Wstań!
Uniosłam się z kanapy. Ojciec chwycił mnie oburącz za ramiona i potrząsnął lekko.
-Kto wam udzielił tego ślubu?! Jaki urzędnik?! Masz mi natychmiast powiedzieć, a polecę tam i wszystko anuluję!
-Nie znam nazwiska!- warknęłam- Podszedł do nas na ulicy!
Ojciec przestał mną potrząsać i zamarł.
-Na ulicy?
-Tak, bo Urząd był zamknięty.- burknęłam.
-I co, tak na ulicy udzielił wam ślubu?!
-A gdzie, w Gringotcie?!
-Grzeczniej, proszę.- wycedził, nie puszczając mnie- Coś mi się tu nie podoba… Płaciliście mu? Ile?
-Trzydzieści pięć galeonów.
Ojciec puścił mnie i popatrzył jakby tryumfalnym wzrokiem w moim kierunku.
-Remus! Przypilnuj siostry, zanim nie wrócę!- zawołał i wyszedł gdzieś.
Do salonu wszedł oburzony Luniak. Nie patrzyłam na niego i usiadłam znowu na kanapie.
-Jak mogłaś, Meg? Jak mogłaś zrobić to Syriuszowi?!- rzekł prawie natychmiast z wyrzutem. Nie odpowiedziałam na jego pytanie. Usiadł naprzeciw na miejscu ojca.
-I co? Jesteś żoną Smarkerusa, tak? Co ci z tego przyjdzie?- zadrwił z politowaniem.
-Cicho. Nie mam ochoty z tobą rozmawiać.- burknęłam i zwinęłam w kłębek.
-Proszę bardzo. Najlepiej się skulić w sobie i udawać, że wszystko gra.
Zignorowałam jego zaczepkę, początkując długotrwałą ciszę w salonie Lupinów. Remus przypatrywał mi się czujnie, jakby myślał, że w trakcie jego mrugnięcia okiem wyparuję.
Po kilkunastu minutach przykrej, głuchej ciszy do salonu zajrzał Black. Popatrzyłam na jego twarz, wykrzywioną grymasem wściekłości i wlepiłam natychmiast wzrok w podłogę.
Black wolno wszedł do salonu, sunąc po podłodze niespiesznie i opadł na sofę obok Remusa. Popatrzył na mnie niechętnie.
-Jak się czujesz w roli pani Snape?- szepnął cicho.
-Cudownie.- burknęłam.
-Cieszy mnie to. I zapewne musisz prać mężowi ubrania co pięć minut, bo je obsmarka?
Remus parsknął nieznacznie, a Black uniósł brew.
-Przynajmniej nie muszę znosić arogancji i lodu, jaki od ciebie bije.- odparłam chłodno.
-I mówi mi to osoba, która nigdy nie była zimna jak lód.- zironizował.
Posłałam mu wrogie spojrzenie.
-Hmm. Radziłabym ci wyciągnąć wnioski z tej lekcji. Skoro byłam na tyle zdesperowana, że uciekłam się do takich środków, by zapobiec…
-Fakt, musiałaś być niesamowicie zdesperowana, by wyjść za takie zero, jak Snape.
-To niesamowite, Black.- parsknęłam ironicznie- Sam się poniżasz. Wolałam takie zero, niż ciebie. To chyba trochę zaniża twoją wartość, prawda? Wyszłam za Smarkerusa, nie za boskiego Blacka. Za twojego największego wroga. Czy to nie poniżające? Smark okazał się być w czymś od ciebie lepszy. Sprzątnął ci laskę sprzed nosa. Smutne. Porażka na całej linii.
Black zamarł po tych słowach i zrobił się sinofioletowy. Uderzyłam w samo sedno. Wyglądał, jakby zbierał się do potężnego wybuchu, ale nie mógł pozbierać się z gleby.
Do salonu wpadł nagle ojciec. Jego twarz wcale mi się nie spodobała.
-Cóż, córeczko.- sarknął- Obawiam się, że twój ślub z Syriuszem odbędzie się za cztery dni.
-Z jakiej racji?- warknęłam.
-Trafiliście na oszusta, wyłudzającego pieniądze, nieuprawnionego do udzielania ślubów. Nie ma żadnych akt w Urzędzie, że ty i Severus Snape jesteście małżeństwem. Wasz ślub jest nieważny.
Zamarłam i przeniosłam wzrok na Blacka. Uśmiechał się z politowaniem i złośliwością.

***

Przewróciłam się na drugi bok, wlepiając zrezygnowany wzrok w zieloną, aksamitną tapetę w różyczki. Westchnęłam tak, jakby na mnie spoczął ból całego świata.
Za oknem nie świecił księżyc-obecnie znajdował się w fazie nowiu, więc czerwcowa noc wcale nie była jasna i magiczna, lecz ciemna, ponura i szara. Burzowy wiatr dął w stare ściany i gwizdał w kominie.
Czułam gorycz przegranej. Po co to wszystko było? Severus tylko zmarnował trzydzieści pięć galeonów. Wróciłam do punktu wyjścia, w dodatku narażając się na wściekłość ojca, ciotki Remusa, chłodne zdziwienie Blacków i wręcz szewską pasję przyszłego męża.
Taki nagły zryw, zduszony w zarodku, nic więcej. Teraz jest jeszcze gorzej, przynajmniej jeśli chodzi o relacje moje i otaczających mnie osób. Czarami zabezpieczyli, bym nie uciekła, Remus dyskretnie krążył pod drzwiami mojej sypialni, ciotka i ojciec warczeli za każdym razem… Teraz dostrzegałam, że ten bunt był od początku do końca bezsensowny. Jak mogłam liczyć na to, że w świecie czarodziejów da się przed kimś uciec tak, by nigdy mnie nie znaleźli?! Musiałabym mieć moce Dumbledore’a lub Voldemorta, a do nich mi daleko.
Przez ten niecały tydzień ucieczki szarpała się we mnie desperacka nadzieja. Myślałam „A może jednak mi się uda!”. Szybko jednak okazało się, jak życie lubi rozczarowywać.
Przewróciłam się kolejny raz, tym razem na wznak. Wolno, jakby ze zrezygnowaniem naprowadziłam wzrok na manekin, na którym stała moja suknia ślubna. Delikatny przeciąg, panujący w pokoju kołysał dolnymi brzegami spódnicy, subtelne, koronkowe rękawy podrygiwały smutno. Pierwsza błyskawica rozjaśniła wnętrze mojej sypialni, na całym koronkowym materiale zamigotały drobniutkie, poprzyszywane doń autentyczne diamenty.
Paranoicznie, suknia skojarzyła mi się z wisielcem, podrygującym na wietrze. Zemdliło mnie od tego porównania, odlepiłam więc wzrok od sukni, by zawiesić go na żyrandolu. Kryształki kołysały się na wietrze, pobrzękując.
Wstałam i podeszłam do okna, zamykając szparkę, którą uchyliłam przed snem. W pokoju natychmiast zapanował spokój i cisza, wiatr wył głucho za szybą.
Następna błyskawica przecięła powietrze. Wpatrzyłam się bezwiednie w niebo.
Ciekawe, co się stało z Severusem?
Po ataku na nas w chatce babci Huncwoci przywrócili go do życia. Dobrze, że Remus z nimi był, bo Black chciał go natychmiast ukatrupić. I zostawiliśmy go tam, dochodzącego do siebie. Nie miałam nawet okazji z nim porozmawiać, otwierał oczy w tym momencie, gdy motor Blacka z trzaskiem i ku mojemu głębokiemu zszokowaniu popruł do góry. Miałam nawet dziką ochotę zeskoczyć, ale nie byłoby to możliwe, ponieważ trzymał mnie przed sobą.
Powlokłam się z powrotem do łóżka, odnotowując absolutny brak chęci do czegokolwiek.
-Wstawaj! Nie ma czasu na sen, dziewucho!
Zaledwie pięć minut potem, a przynajmniej tak mi się jakoś wydawało, skrzek ciotki Mathildy rozproszył płytki, męczący sen, w którym wcale nie znalazłam upragnionego spokoju. Słyszałam jej ciężkie kroki na trzeszczącej podłodze, okrytej dywanem. Uchyliłam powieki, czując pod nimi piasek. Nieprzyjemne, mdłe światło pochmurnego poranka wlało się do pokoju po gwałtownym odsłonięciu przez ciotkę zasłon. Natychmiast powalił mnie ból zmęczonej nieprzespanymi nocami głowy. Chcąc nie chcąc usiadłam na łóżku obserwując beznamiętnie ciotunię wyciągającą z szafy skromną, oliwkową suknię z golfem i rozszerzonymi rękawami z obcisłymi mankietami na końcach. Rzuciła mi ją bezceremonialnie.
-Dziś założysz tą. Będziesz mi pomagała przenosić do przedpokoju pakunki z rzeczami do waszego nowego domu i posprzątasz w granatowej, gościnnej sypialni na piętrze. Tam ulokujemy dziś wieczorem mojego brata, czyli twojego dziadka.- warknęła.
-A co z ciocią Ann?- zapytałam po chwili zastanowienia bezbarwnym głosem.
-Nie będzie u nas spała. Przybędzie jutro, bezpośrednio na ślub.- brzmiała cierpka riposta- A teraz zbieraj się. Nie zostało dużo czasu. Czuję się znerwicowana…
Ciotka łupnęła drzwiami po chwili mocowania się ze swą tuszą w wąskich drzwiach. Zostałam sama. Zwlokłam się zatem z łóżka. Nagle, po raz pierwszy uderzył mnie potworny ból brzucha w dolnych okolicach. Zaczynałam się bać!
Bez entuzjazmu włożyłam zieloną, smukłą suknię, zaplotłam długie loki w wygodny kok i zeszłam na sam dół po krętych schodkach, omal nie zabijając drzwiami przy okazji Remusa, czającego pod moim pokojem. Udał głupiego i odszedł spokojnie, ignorując krwotok z nosa.
Nie zastanawiając się dłużej nad przyłożeniem Remusowi drzwiami prosto w twarz (od dłuższego czasu prosił się o coś takiego…) powlokłam się do kuchni, gdzie otrzymałam śniadanie składające się z trzech kromek chleba z masłem i szklanki mleka.
Po tym skromnym posiłku ciotka przywołała mnie do siebie niezbyt zachęcającym wyciem.
-Bierz różdżkę i do roboty! Masz tu kilka drobnych pakunków. Przenieś je pod drzwi, twój ojciec uda się z nimi za parę godzin do waszego dworu. Uważaj, poukładałam tam bardzo równo i dokładnie dziewiętnastowieczną porcelanę, srebro z herbami i sztućce! Żeby mi nic nie zmieniło miejsca, droga panno!
Pogroziła mi paluchem i wskazała na drzwi.
-Idź i wylewituj to spokojnie do hallu! I uważaj na tamte pakunki pod ścianą!
-Co w nich jest?- zapytałam bez głębszego zainteresowania.
-Kobierzec. Kopia herbu rodziny Lupinów i parę obrazów twoich przodków z naszej kolekcji. To bardzo cenne rzeczy. Nie do odzyskania. Nie pomyl inkantacji i NIE SPAL tego!
Westchnęłam, gdy wyszła. Pakunków i starych, tekturowych pudeł było sporo, zajmowały pół pustego pokoju.
-Wingardium Leviosa.- burknęłam. Dwie paczki uniosły się wolno do góry i wyszłam z nimi na szary, ponury korytarz. Kroki skierowałam ku schodom na dół.
-POJEDYŃCZO!!!
-ACH!!!
BRZDĘK! Dwa pudełka ze srebrnymi, kunsztownymi sztućcami, wyczyszczonymi do połysku legły na ziemi z tumultem i rozsypały swą hałaśliwą zawartość po dywanie.
-MIAŁAŚ SPOKOJNIE SIĘ Z NIMI OBCHODZIĆ!
Ciotka Thilda stanęła nade mną, opryskując wszystko śliną.
-Nie upuściłabym ich, gdyby ciotunia mnie tak nie przestraszyła!- zdenerwowałam się.
-SPRZĄTAJ TO NATYCHMIAST!!!
Odeszła, sapiąc przez swój rozlazły nos. Rzuciłam się na kolana i poczęłam ręcznie zgarniać je do pudełek. Czułam irytację, lecz nie bez zdziwienia odkryłam, że ręce trzęsą mi się z jakichś przyczyn, powodując nerwowe, nieskoordynowane ruchy.
Taka ręczna praca odpowiadała mi. Obserwowałam blade plamki, jakie rzucały w półmroku misternie zdobione sztućce, pieczołowicie wkładałam je na miejsce, rozmyślając.
Ciekawe, co Severus robi właśnie teraz. Czy znów jest na jakiejś misji śmierciożerców? Co knuje Voldemort?
Przypomniało mi się, jak z Severusem spieszyliśmy do Urzędu. Ulica Pokątna była taka wyludniona… Poza nami, dwoma ludźmi w pelerynach i tamtym oszustem nie było zupełnie nikogo. Kiedyś tamto miejsce tętniło życiem. Teraz wystawy były pozabijane deskami, na ulicy panowała niezdrowa cisza, nieliczni przemykali szybko po bruku, zakrywając twarze kapturami… Czy rzeczywiście tego pragnął Severus? Czy taka rzeczywistość mu odpowiada?
Nie potrafiłam stwierdzić na dany moment, co było gorsze: małżeństwo z Blackiem czy z Severusem-śmierciożercą. Wydawało mi się, że i jedno i drugie to fatalny pomysł.
Ostatni dzień mojej względnej wolności jako panna Mary Ann z domu Lupin minął dość szaro i na bezsensownej pracy takiej, jak przenoszenie durnych pakunków z pokoju na piętrze, sprzątanie w sypialni dla dziadka, którego miałam zobaczyć pierwszy raz w życiu, pieczenie z ciotką góry wytwornie ozdobionych babeczek z karmelem oraz zrobienie czystki w sypialni, w której czekała mnie ostatnia w życiu noc.
Po spakowaniu do starego kufra wszystkich książek, do innego całej masy szkolnych drobiazgów od szat po teleskop musiałam jeszcze znaleźć jakiś nieużywany pokój, by ułożyć te zbędne walizy gdzieś w rogu. Na koniec spakowałam do niewielkiego kuferka na kluczyk wszystkie osobiste rzeczy: listy od przyjaciół, zdjęcia z Hogwartu i nieliczne fotografie z wakacji, drobne i drogie mi szpargałki, prezenty gwiazdkowe. Na koniec z kwaśną miną i byle jak wrzuciłam tam platynowego kotka, syczącego od tygodnia na mnie dziko, co było absolutnie nowatorskie w jego wykonaniu.
-Wściekaj się, Black. Mnie to i tak nie rusza.- mruknęłam beznamiętnie, pakując gramofon do dużego pudła i układając na nim stertę płyt winylowych. Na samym końcu spakowałam wszystkie mugolskie ubrania do ostatniego kufra i zrobiłam gruntowny porządek w trzech szufladach biurka, by następny właściciel sypialni znalazł bez trudu kałamarz, pióro i pergamin.
Westchnęłam z nostalgią i bólem, rzucając okiem na moją sypialnię. Pusta szafa, neutralne biurko… Wszystko takie nienaturalnie wysprzątane, bez wyrazu. Tak naprawdę tylko rozwalona pościel na łóżku mówiła mi, że w mojej sypialni ktoś obecnie mieszkał. Wciąż.
Wylewitowałam kufer z ubraniami, pudło z gramofonem i płytami oraz kuferek z pamiątkami na sam dół, by ojciec mógł przetransportować to do mojego nowego domu. Sama wróciłam do opustoszałej sypialni, gdzie jedyną oznaką mojej obecności było niesprzątnięte łóżko, manekin z suknią ślubną i aksamitna koszula nocna na oparciu fotela. Reszta znikła bezpowrotnie.
Stanęłam na środku pomieszczenia, wdychając kurz. Ciekawe, kto tu po mnie zamieszka…
Zmroziło mnie nagle jakieś dziwne, smutne uczucie, niemające nic wspólnego z Voldemortem czy Blackiem. Zdałam sobie sprawę, że prawdopodobnie nikt. Ta sypialnia już pozostanie pusta tak, jak stała pusta przez dziesięć lat, kiedy to rodzice mnie oddali do adopcji. Przecież Remus nie będzie miał dzieci, więc kiedyś, za parędziesiąt lat umrze bezpotomnie, a dom pozostanie pusty i popadnie w ruinę. Tylko kurz na korytarzach i w wyciszonych pomieszczeniach będzie szeptał opowieść, która właśnie się rozgrywa…
Kto wie, może ktoś go kupi? Jakaś bogata rodzina czarodziejów?
-Nie. Ja tu wrócę. Za parędziesiąt lat. Tylko Black umrze, natychmiast tu wrócę i zamieszkam w tej sypialni, szukając szczęścia na nowo.- szepnęłam zapalczywie- Za parędziesiąt lat…
-MARY ANN! TWÓJ DZIADEK PRZYBYŁ!
Drgnęło coś we mnie z przerażeniem i zbiegłam po schodach nerwowo.
Zanim otworzyłam drzwi do hallu, ręka drgnęła mi konwulsyjnie. Przecież ja go w ogóle nie znam! Ładnie, pierwszy raz w życiu zobaczę mojego dziadka…
Z hallu dobiegały odgłosy oleistych komplementów i piania z zachwytu wniebogłosy.
Od tyłu podbiegł ku mnie Remus i posłał mi uważne spojrzenie, wciąż lekko podszyte złością i obrazą za incydent z Severusem.
-Co jest?- syknął- Właź! Przecież cię nie zjedzą!
-Przecież ja go nie znam!
-To nic nie szkodzi.- wzruszył ramionami- On jest bardzo fajny, Mary Ann. Dziadek Henry nie utrzymywał kontaktów z tatą od… no, w zasadzie od pięciu lat, kiedy to posprzeczali się o coś bardzo osobistego… W każdym razie, tata obraził się na swoich rodziców za coś, czego nie chciał nam powiedzieć. Ostatnio widziałem dziadka na pogrzebie babci prawie cztery lata temu, ale nie pozwolili mi z nim porozmawiać.
-Na pogrzebie babci.- powtórzyłam głucho- To było wtedy…
-Tak. To wtedy, kiedy siedziałem w domu na początku września, gdy do nas przybyłaś. Nasza babcia akurat wtedy zmarła, więc przybyłem ze szkoły. A teraz tata postanowił się chyba z nim pogodzić. A może uznał, że byłoby nietaktowne, nie zaprosić go na ślub wnuczki…
-A może uznał, że cały czarodziejski świat musi wiedzieć o tym przełomowym wydarzeniu…- burknęłam, ale Remus nie zdążył odpowiedzieć, bo ciotunia huknęła z hallu:
-REMUS! MARY ANN!
Remus otworzył mi drzwi i szarmancko przepuścił w wejściu. Wkroczyłam do hallu z zaintrygowaniem. Przede mną stał wysoki, wychudzony i najwyraźniej bezzębny starzec. Wyglądał trochę jak żółw, ale zdawać by się mogło, że jest pełen młodzieńczej werwy.
Jego brązowe oczy zamigotały, gdy rozłożył ręce z czułością. Remus podszedł do dziadka i z nieco skrępowaną miną dał się mocno, czule przytulić.
-Mój drogi chłopcze…- wystękał dziadek, w jego oczach zaszkliły się łzy.
Gdy puścił Remusa, popatrzył po raz pierwszy od czternastu lat na dorosłą wnuczkę. Zrobiło mi się głupio, gdy zobaczyłam, jak mocno się wzruszył.
-No chodź. Niech cię przytulę, dziecko drogie…
Nieśmiało podeszłam do dziadka i nastąpiło przywitanie. Czułam się bardzo osobliwie.
-Jak ci minęła podróż, Henry?- zaskrzeczała ciotka Mathilda, różniąca się bardzo od swojego brata wiekiem i masą ciała. Trudno było w zasadzie powiedzieć, czym bardziej.
-A… Jak to teleportacja…- machnął drżącą ręką dziadek- Ale są problemy gdzieś na zachodzie Anglii. Podobno jakieś rozruchy charłaków. Wolałem nie korzystać z Fiuu.
-Nie, Henry.- odparła bardzo wyraźnie ciotunia- Rozruchy charłaków miały miejsce ponad dziesięć lat temu! Pomyliło ci się, jest rok siedemdziesiąty ósmy!
-Ano może. Mary Ann Reo, pamiętasz mnie chociaż troszeczkę?- wychrypiał tonem, jakby krwawe rozruchy charłaków niewiele go obchodziły.
-Nie, dziadku.- szepnęłam.
Zdjął pelerynę z chudego ciała i bezceremonialnie cisnął na potężny tors ciotki, obserwując swoje jedyne wnuki ze wzruszeniem.
-Macie mi wiele do opowiedzenia, moi młodzi czarodzieje.- rzekł ciepło i przygarnął nas do swoich boków, każdego do innego- Chodźmy zatem do salonu. Może pamiętam jeszcze gdzie on jest. Ojej, a co to za pakunki! Twój posag? To już przekracza ludzkie pojęcie. Onegdaj…
Ciotunia Mathilda potruchtała za nami, przybierając obrażoną minę.
-To jest posag Mary Ann!- zaperzyła się- Nie narzekaj! Bogaty i wykwintny! A John go w tym momencie transportuje do dworu przyszłych Blacków!
-Też mi coś!- prychnął dziadek cicho- By się ojcem zajął, a nie jakieś wygibasy wyczyniał…
-Ależ Henry!- oburzyła się ciotka- Ktoś to musi zrobić! Nie ma kto…
-Sama byś się ruszyła i mu pomogła! Nie ma w tobie ni knuta odwagi… Szkoda to.
Po czym zostawiliśmy ją w hallu, ciężko oburzoną i zszokowaną.

***

Kiedy obudziłam się następnego dnia, nie od razu dotarło do mnie, czemu czuję się tak fatalnie. Brzuch wykręcał się i ściskał mocno, ale nic nie mogłam na to poradzić.
Machinalnie, bezmyślnie po raz ostatni rozsunęłam zasłony. Dzień był wietrzny, deszczowy i ponury, jakby lato wcale nie zamierzało nadejść. A przecież był pierwszy jego dzień!
Wyjrzałam na ten szary, ponury świat. Wiedziałam, że nie dane mi już zbyt często oglądać widok z naszej wieży.
A więc nadszedł. Pierwszy dzień deszczowego lata, ten właśnie, którego bałam się najbardziej od siedemnastego sierpnia. Dzień, na który ze strachem wyczekiwałam od prawie roku, nie śpiąc po nocach, apogeum i ucieleśnienie mojego przerażenia i obaw.
Ból brzucha zwijał mną, ale nie poddałam się rozpaczy, chociaż miałam olbrzymią ochotę. Zamiast tego zarzuciłam na siebie wczorajszą suknię i zeszłam na dół, by zjeść ściśniętym żołądkiem śniadanie. Tym razem zostało podane nie w kuchni, lecz salonie, bo obecnie w domu mieszkał dziadek i ojciec chciał go godnie przyjąć.
Gdy weszłam do salonu, reakcje i spojrzenia pozostałych domowników były skrajnie różne. Remus popatrzył na mnie czujnie i przemilczał moje wkroczenie. Ojciec, siedzący na szczycie stołu przybrał jakby zatroskane spojrzenie, ale warknął „Nareszcie”. Ciotunia Mathilda obrzuciła mnie apodyktycznym, oceniającym spojrzeniem, a dziadek Henry uśmiechnął się szeroko i zawołał z radością:
-Dzień dobry, wnusiu! Usiądź, czekaliśmy niecierpliwie! Jedz, to wyjątkowy dzień!
Poczułam do niego falę sympatii i zasiadłam obok brata skromnie.
Jedzenie nie przechodziło zbyt łatwo przez przełyk i jedynie obecność dziadka poprawiała mi w jakiś sposób nastrój.
-Pamiętaj, Mary Ann!- syknęła ciotka jadowicie, gdy nakładała sobie dwudziestą kiełbaskę- Do dzisiejszego dnia przygotowywali się wszyscy równo! Nie zepsuj tego! Czytałaś przysięgę? Co najmniej pięć razy, jak ci kazałam?
-Tak.- skłamałam. W istocie nie zajrzałam do książeczki z zasadami TCŚCK już dawno.
-A co ty tak trujesz?- wychrypiał dziadek z pogardą- Może jej na czole wyryjecie ten tekst?
Remus parsknął niedostrzegalnie w swoją jajecznicę.
-Nie wtrącaj się, bracie!- oznajmiła oburzonym tonem ciotka- Nie wypowiadaj się na tematy, o których nawet nie masz pojęcia!
-Dosyć ciekawa teza, siostrzyczko.- dziadek uniósł drżący palec ku górze- Zastanawiające wydaje się jedynie, że to ja, a nie ty, brałem kiedyś ślub.
Ciotka Thilda zamilkła, zabita własną bronią.
-Ja jej tylko próbuję pomóc! Wesprzeć!- syknęła po chwili.
-A idź mi z taką pomocą!- machnął ręką nonszalancko- Lepiej byś ją odciążyła psychicznie, czeka ją małżeństwo z jednym z Blacków! Toż to dość przerażająca perspektywa.
Nabrałam otuchy. Przynajmniej dziadek mnie rozumie, uff…
-O czym ty mówisz?- zdziwiła się ciotka- Przecież po sufit będzie miała luksusów!
-Nie wątpię, moja droga.- rzekł dziadek, żując sztuczną szczękę- Abstrahując od tego, panuje na świecie niezbyt sympatyczna opowiastka o pewnym młodym lordzie, co to miał wszystko z wyjątkiem miłości i wcale ci nie był szczęśliwy. Prawda li to?
-Czy ty coś sugerujesz, tato?- zapytał ojciec po chwili ciszy. Miał zmęczoną twarz.
-Nic! Oczywiście, jestem za. Skoro wydaliście ją zacnie za młodego panicza z rodu Black, to musieliście mieć na względzie jej dobro i tylko to. Zapewne wiedzieliście, że będzie kochana i szanowana, wbrew temu, co się mówi o kobietach z tego rodu. Gratuluję doskonałego kandydata na męża!
Wszystko to wypowiedział nieco sardonicznie. Uśmiechnęłam się do siebie. Twarze wszystkich, poza mną i dziadkiem pobladły gwałtownie. Ojciec i ciotka wymienili nieco zalęknione, pełne obawy spojrzenia. Chyba dziadek wywołał u nich jakieś wyrzuty sumienia.
Nagle przyszło mi do głowy, że gdyby się dowiedział o mojej ucieczce z Severusem, to by go to nieźle ubawiło. Najwyraźniej był bardziej lotny, niżby jego wiek na to wskazywał.
Po śniadaniu przyszło parę pustych, wypełnionych oczekiwaniem na najgorsze godzin. Aż wreszcie dostałam wyraźny rozkaz, by ubrać moją bajeczną, wrzosową suknię ślubną.
Spodnia jej część była prosta i smukła, subtelnie oplatała biust talię i biodra. Nie miała ramiączek. Do niej doszyto koronkową warstwę wierzchnią, poprzetykaną drobnymi diamentami. Koronka pokrywała zatem całą spodnią warstwę, lecz z przodu, od pasa w dół rozcięto koronkowy materiał na dwie części. Dolne krawędzie spódnicy i te wzdłuż rozcięcia zdobiły wrzosowe diamenty o szlifie łzy, podoczepiane obok siebie, przez co zderzały się ze sobą, wydając delikatny dźwięk niczym dzwoneczki. Z tej samej koronki udrapowano bufy na wysokości pach, a z nich zwieszały się poły koronkowego materiału, tworząc rozłożyste rękawy nieco za łokieć. Z przodu stanika uformowano misterny ornament z diamentów.
Popatrzyłam na siebie w lustrze. Suknia była przewspaniała, ale moja smutna twarz jakoś do tego nie pasowała…
Uformowałam z tyłu głowy artystyczny kok i doczepiłam do niego wrzosowy welon, wykonany z tej samej koronki, wyszywanej w kwiaty, z której zrobiono suknię. Na koniec wsunęłam drżące stopy w fioletowe, aksamitne buciki.
Drżącymi rękoma zarzuciłam welon na twarz. Zakrył mnie całą od pasa w górę.
Stałam jedynie i patrzyłam na siebie jako pannę młodą w lustrze, nie mogąc oderwać wzroku.
Dziwnie się czułam w tej roli. Niby wyczekiwany, wyśniony moment… A jednak nie czułam nic, poza bólem, smutkiem, przerażeniem i strachem. Nic w tym nie było pięknego i romantycznego, żadnych pozytywnych emocji…
Wyglądałam nieco ponuro, tak charakterystycznie dla świata czarodziejów, gdzie panowała taka specyficzna ponurość, przywodząca na myśl szare, deszczowe wrzosowiska. Przypominałam trochę staromodnego ducha wdowy, włóczącego się po opuszczonym domu.
-Mary Ann! Jest w pół do trzeciej, zwijamy się! Jesteś gotowa?
Jakby oddalony od tego wszystkiego głos Remusa wybrzmiał zza drzwi.
-Jesteś gotowa?- zapytał ponownie, walcząc z podnieceniem i niepokojem naraz.
-Taa. Już idę, Remusie.
Podeszłam do smukłych, gotyckich drzwi i obróciłam się ku pokojowi, podnosząc welon.
Obrzuciłam pomieszczenie ostatnim, tęsknym spojrzeniem. Oto koniec dzieciństwa i młodości, tu zaczynam nowe życie dorosłej kobiety… Chyba nieco przedwcześnie…
Spróbowałam zapamiętać jak najwięcej szczegółów z mojego wysprzątanego pokoju. Teraz już nikt w nim nie mieszkał, będzie musiał poczekać te pół wieku lub więcej…
Stłumiłam łzy tęsknoty i wyszłam odważnym krokiem za próg, jakby miał się zaraz skończyć świat. Zeszłam na dół przez klapę w suficie biblioteki po krętych stopniach rozglądając się, jakbym już nigdy tu nie miała zawitać. Odsunęłam regał i wyszłam wolnym krokiem z pomieszczenia, w biegu ponownie zarzucając na siebie welon. Nikt nie mógł bowiem zobaczyć twarzy panny młodej w sukni ślubnej, dopóki pan młody nie raczy zdjąć go z niej.
W hallu czekał już ojciec, Remus i dziadek Henry, wszyscy w pięknych, odświętnych szatach (Remus założył swoją staromodną z balów), oraz ciotunia Mathilda w okropnej srebrnej szacie, sprawiającej, że jeszcze bardziej wyglądała jak gałka roztopionych lodów.
-Pięknie wyglądasz, Mary Ann.- ucieszył się dziadek- Pozwolisz, że wyprowadzę cię?
Podał mi wychudłe ramię, a ja wzięłam go pod bok i wszyscy wyszliśmy z Dworku Lupinów. Przeszliśmy kawałek do przodu wśród południowej, rzadkiej mgły, by wyjść z bariery ochronnej czarów przeciwko śmierciożercom.
-Remusie, zabierz nas na Grimmauld Place 12.- zarządził tata nieco wilgotnym głosem.
Według zasad TCŚCK, zaręczyny odbywały się w domu panny młodej, a ślub-pana młodego.
Złapaliśmy się wszyscy za ręce, a Remus wykonał rozkaz i po chwili staliśmy na placu. Przełknęłam ślinę. Gdy dom ujawnił się przed nami, od razu zauważyłam, że Blackowie przejęli się tym, by jak najbardziej uwidocznić uroczystość. Na drzwiach widniała wielka, czarna, aksamitna kokarda, a przewiązywała dwie olbrzymie srebrne obręcze, symbolizujące obrączki. Każde okno udekorowano z zewnątrz czarną draperią.
-Dlaczego to wszystko jest czarne?- zapytałam kwaśno spod welonu, z trudem dostrzegając cokolwiek zza dużego kwiatu na koronce, który zasłaniał mi lewe oko.
-Bo taki zwyczaj mają czarodzieje! Przecież wiesz, że dla nas czarny symbolizuje szczęście!- zdziwiła się ciotunia skrzekliwie- Miałaś przeczytać książkę o zasadach! Wiedziałabyś!
-Ups…- szepnęłam.
-Wystrój taki, jakby pogrzeb jaki był… Może to dla nich równie szczęśliwe.- rzucił dobitnie dziadek, dzielnie przyjmując na siebie razy ciotuni za mnie.
Podeszliśmy w piątkę pod drzwi. Otworzył nam Stworek, ubrany jak zwykle w przepaskę.
-Witam, czcigodni państwo…- ukłonił się nisko, chrypiąc- Tędy proszę.
-Witamy, panie Black!- odparł natychmiast dziadek, uśmiechając się bezzębnym uśmiechem- Pan doskonale się trzyma, jak na tak stary wiek!
-Dziadku!- syknęłam- To skrzat domowy!
-Ach tak? To przepraszam.- dziadek podrapał się w łysinę- Rzeczywiście, dziwne. Aż tak to by się chyba nie mógł skurczyć…
Stworek udał, że nie dosłyszał, a Remus za to udał, że nie dusi się ze śmiechu, lecz kaszle.
Chichotałam sobie spokojnie pod welonem, bo i tak nikt nie widział.
-Państwo mają się udać do salonu. Znajduje się tam reszta gości czcigodnej mej pani.- objaśnił Stworek skrzekliwie- Panienkę natomiast pani kazała zaprowadzić gdzie indziej.
-Czy przybyli wszyscy, skrzacie?- zapytała wyniośle ciotka, podając mi mój bukiet.
-Stworek nie wie, pani. Stworek ma jedynie zaprowadzić pannę w odpowiednie miejsce.
Odpowiednie miejsce? Ciarki mnie przeszły, gdy wyobraziłam sobie siebie i Stworka, zamykającego mnie na klucz w jakimś ciemnym pokoju z Blackiem…
Ale odpowiednim miejscem okazał się niewielki pokoik z bogatym biurkiem, znajdujący się niedaleko salonu z gośćmi.
-Panienka raczy zaczekać tu.- Stworek wycofał się w ukłonach z gabinetu. Usiadłam na ciężkim fotelu i popatrzyłam na jeszcze wspanialszy niż u mnie w domu wystrój. Ledwie zdążyłam się zastanowić, kim jest tamten nadęty snob na obrazie po lewo, gdy drzwi otworzyły się gwałtownie i wpadła wspaniale ubrana Walburga Black.
-Witaj, moja droga. Wszystko w porządku?
-Tak.- skłamałam bezmyślnie.
-Czekamy jeszcze na rodzinę Malfoyów. Lada moment powinni się zjawić.
-Cudownie.- przymknęłam cierpliwie oczy pod welonem.
-Kiedy wszystko będzie gotowe, przyjdzie twój ojciec. Powinno się to stać o trzeciej, kiedy to wedle zasad zawrzecie z Syriuszem małżeństwo. Już go poinstruowałam, co ma robić, kiedy przyjdzie czas. Odpręż się w spokoju, zostało ci jeszcze paręnaście minut.
I wypadła, rozgorączkowana. Opadłam z westchnięciem na fotel i znów rozejrzałam się po pokoiku. Wzięła mnie dzika, nieokiełznana ochota na przeciśnięcie się przez niewielki lufcik pod sufitem i zwianie. Poczułam jednak rezygnację i obojętność. Cokolwiek bym nie zrobiła, i tak mnie dorwą.
Sekundy wlokły się niemiłosiernie, zdając się płynąć w nieskończoność. Złożyłam głowę na ramionach, a je na blacie biurka i rozmyślałam nad całą tą tragedią.
Wiedziałam, że wesele i ślub będą kameralne. Szykowano zaledwie czterdzieści miejsc przy stole. Ponoć miała przybyć sama Minister Magii we własnej osobie, co zaprzeczało kameralności. Cieszyłam się jednak, że nie będzie tak wielu osób.
Ogarnął mnie marazm. Wpatrywałam się jedynie w mój bukiecik z czarnych róż, symbolu magicznej miłości. Wreszcie, a zdawać by się mogło, iż po godzinie wszedł tata.
-Chodź, Mary Ann. Już czas na ciebie.
Serce zatrzepotało mi dziko w klatce piersiowej. Dłonie spociły się i poczułam przerażenie w związku z nieprzeczytaniem zawczasu przysięgi małżeńskiej chociaż raz.
Ruszyłam za tatą rozchwianym krokiem w stronę salonu. Zatrzymaliśmy się w przedsionku. Za lekko mlecznym szkłem drzwi do salonu dostrzegłam ciemne sylwetki siedzących gości i lekki szmer podnieconych głosów.
-Pięknie wyglądasz, córeczko.- szepnął nagle tata, nie patrząc na mnie. Nie odparłam.
Do przedsionka wpadły trzy osoby: Lily, James i, ku mojemu głębokiemu zdziwieniu, mała, pięcioletnia dziewczynka, Nimfadora.
-Witaj, Meggie! Lśnisz dziś, niczym na firmamencie gwiazdy!- usłyszałam zza welonu Jima.
Lily chrząknęła z premedytacją. W półmroku nawet nie mogłam im się przyjrzeć.
-No co? To tak na rozluźnienie atmosfery, bo jest spięta jak zwieracz!- oburzył się Jim.
-Dobra dobra.- burknęła Lily, ale udobruchała się- Doruś! Masz, będziesz trzymać sukienkę Meggie, dobra?
-Ona jest druhną?- zapytał James ze zdziwieniem- A nie jest za mała?
-Sam nią zostań, jak ci odpowiada.- burknęłam.
-Chciałbym!- pisnął James wysoko- Ale niestety, uczynili mnie jakimś rzadkim jak majonez świadkiem, chamy jedne!
Nie powstrzymałam parsknięcia, które nieco rozluźniło spięty brzuch. James wyjrzał dyskretnie. Najwyraźniej ktoś na sali musiał dać mu sygnał, bo kiwnął.
-Idziesz już, Meg!- syknął i popchnął mnie delikatnie- Tylko traf na miejsce.
-Bardzo śmieszne.- warknęłam.
Tata ujął mnie pod rękę, Nimfadora chwyciła z entuzjazmem wlokący się z tyłu po podłodze welon z koronki i weszliśmy do salonu wolnym krokiem. James i Lily ruszyli za nami.
Duży, podłużny salon państwa Blacków udekorowano na czarno. Wyglądał cudownie. Przez środek ku wyczarowanemu podestowi biegł czarny dywan usłany płatkami czerwonych róż, po których miałam przejść. Po obu stronach dywanu stali goście. Nie miałam nawet głowy do tego, by przyglądać się ich twarzom.
-No to ruszamy.- szepnął tata i wolnym, dystyngowanym krokiem udaliśmy się w stronę podestu, za nami tuptała Nimfadora, a dalej szli ramię w ramię Lily i James.
Prawie czułam zieloność mojej twarzy. Ręce pokrył zimny pot, głowę ogarnęło jakieś otępienie, gardło ścisnęło się a brzuch niemiłosiernie dokuczał.
Podest jakby wcale się nie przybliżał, a ja bardzo skupiałam się, by nie zaliczyć wywrotki z powodu rozchwiania nóg lub przynajmniej zachować pionową postawę.
Dostrzegłam przez wrzosową koronkę Blacka na podeście. Obok przystanął wysoki mężczyzna w srebrnej szacie, dzierżący księgę. Black przyglądał mi się osobliwym, czujnym spojrzeniem. Całość twarzy sprawiała raczej wrażenie chłodnej lub wręcz znudzonej i zniechęconej, ale w oczach tańczyły błyski tryumfu i rozbawienia.
Wreszcie dobrnęliśmy na podest. Nimfadora usiadła pod nim na aksamitnym podnóżku, utopiona w fałdach mojego welonu, a ja stanęłam naprzeciw Blacka. Lily i James ustawili się kilka kroków za nami (za mną Lily, za Blackiem James), a ojciec wyswobodził rękę z mojej, po czym ujął nasze dłonie (moją lewą, Blacka prawą) i połączył razem, wedle zasad. Czułam, że ręka Blacka też jest nieco śliska od potu. Drugą ściskałam kurczowo bukiecik czarnych róż. Ojciec wrócił na miejsce i zaległa wyczekująca cisza.
Mężczyzna w srebrnej szacie otworzył księgę i zaczął monotonnym głosem:
-„Drodzy zebrani czarodzieje, przybyliśmy tłumnie w to zacne domostwo, by być świadkami zawarcia z dawna oczekiwanego małżeństwa tych dwóch czarodziejów czystej krwi, Syriusza Alpharda Black oraz Mary Ann Rei Lupin. Stoją oni oto przed nami, pragnąc dotrzymać obietnicy danej rodzinom swym o zawarciu niniejszego związku małżeńskiego. Oto połączy on dwa znamienite, szlacheckie rody czarodziejskie wedle odwiecznych reguł w świecie magów panujących. My, zgromadzeni, żywimy nadzieję na dostatnie, szczęśliwe życie przyszłych małżonków.”
Podał dyskretnie księgę Syriuszowi. Ten pochylił się nad nią i uniósł nieznacznie brew.
-„Ja, Syriusz Alphard Black, ślubuję ci, Mary Ann Reo Lupin miłość i wierność, otrzymasz z mej strony wszelką pomoc i obronę w chorobie i w zdrowiu, a obowiązkiem mym pozostanie dbanie o potrzeby i dostatnie życie twe i naszego potomstwa. Na mą szlachecką krew czarodzieja.”
Dopiero teraz dostrzegłam Remusa, przyczajonego przy nas z mojej lewej. Niósł, jak zapowiadał przed moją ucieczką, aksamitną, fioletową poduszkę, na której spoczywały srebrne obrączki. Black schwycił jedną, ujął moją prawą rękę i wsunął obrączkę na serdeczny palec. Poczułam niesympatyczne ciarki, gdy dostrzegłam cień tryumfu w jego oczach.
Dostałam od mężczyzny księgę i zaczęłam czytać beznamiętnym głosem, co utrudniał mi welon, bo nie widziałam praktycznie nic:
-„Ja, Mary Ann Rea Lupin, ślubuję ci, Syriuszu Alphardzie Black miłość i wierność…”
Zatrzymałam się, próbując rozszyfrować, co jest dalej.
-„… będę dbała o twe potrzeby w chorobie i w zdrowiu i opiekowała się tobą, a…”
Zamarłam, po czym przełknęłam ślinę, by wypowiedzieć następne, potworne słowa:
-„… a potomkowie twoi, którzy wyjdą z mego łona, nie zostaną zhańbieni znamieniem charłactwa. Na mą szlachecką krew czarodzieja.”
Rozedrganą dłonią zagarnęłam drugą obrączkę od Remusa i z trudem włożyłam na serdeczny palec prawej ręki Blacka.
Remus wycofał się, a udzielający ślubu przyjął ode mnie księgę, by dalej prowadzić:
-„Aby okazać, iż wasze słowa niepróżne są, wypijcie z tej oto czary.”
Podniósł do góry srebrny kielich, by wszyscy obecni widzieli, a mnie przypomniało się, iż jest to Eliksir Przysięgi. Właśnie z tego powodu dowiedziałam się o TCŚCK zawczasu, Severus wytłumaczył mi ten skrót, gdy szukaliśmy czegoś o Eliksirze Przysięgi.
Black ujął subtelnie kielich i wychylił trochę, nie odrywając tryumfującego, spokojnego spojrzenia ode mnie. Ja musiałam nieco unieść welon, by przyłożyć zimny metal do ust. Eliksir Przysięgi tylko wzmógł ból brzucha i ścisk gardła, nieprzyjemnie wzdrygnęłam się po wypiciu połowy zawartości czary.
-Teraz podpiszcie się tu, by zalegalizować małżeństwo.- syknął mężczyzna.
Black złożył swój nonszalancki, malowniczy podpis na podsuniętym w księdze dokumencie. Ja również się podpisałam, czując jakąś dziwną, nienazwaną pustkę.
-„Jesteście zatem małżeństwem o dumnym mianie Black. Niech wasz ród rozwija się i kontynuuje szlachetną tradycję, bądźcie nadzieją dla tych, którzy godni są miana czarodziejów czystej krwi i wydajcie na świat szlacheckie swe potomstwo.”
Mężczyzna zamknął księgę i rzekł już normalnym, nieteatralnym głosem:
-Na koniec możesz pocałować swoją żonę.
Potworne ciarki przebiegły od czubka mojej głowy. Po raz kolejny w trakcie ślubu zapomniałam o pocałunku. Tyle że tym razem nie czułam podniecenia i słodkiego zawstydzenia, lecz jakieś przerażenie i niepokój. Błyskawicznie przypomniał mi się pocałunek z Blackiem.
Black wolno, pieczołowicie, z premedytacją i sardonicznym uśmieszkiem uchwycił za dwa skrawki welonu i podniósł go do góry, zarzucając na moją głowę. Zrobiło się jakby jaśniej i mogłam dostrzec, że jest ubrany w fioletową szatę, zanim nie uchwycił moich dłoni, przybliżył się ku mnie i delikatnie przyłożył wargi do moich zbielałych z przerażenia ust.
Wszyscy zaczęli bić potężne brawa. Blackowie klaskali dystyngowanie i bezpłciowo, Lupinowie entuzjastycznie, reszta gości uprzejmie, a nasi przyjaciele wyłazili z siebie, by chociaż jedna szyba poleciała (szczególnie James).
Z sufitu spłynęły płatki czarnych i białych róż, obsypując nas. Wreszcie Black odjął twarz od mojej. Na ułamek sekundy, zanim nie odwróciłam głowy w lewo ku drzwiom, uchwyciłam jego tryumfujące spojrzenie. W ciszy obróciliśmy się w stronę drzwi salonu, trzymając pod rękę i wolnym krokiem ruszyliśmy po dywanie z czerwonymi płatkami róż. Publika wciąż klaskała, ale niedługo, bowiem musieli pójść za nami w określonej kolejności. Za nami szła Nimfadora z moim welonem, za małą Lily i James, potem sam Orion Black, po nim mój ojciec pod rękę z Walburgą Black, później, ramię w ramię Remus z Regulusem Blackiem, a na końcu do wyjścia rzucili się pozostali, rozmawiając radośnie.
Syriusz Black poprowadził całą kawalkadę i mnie do hallu wejściowego.
-Proszę o spokój! Teraz musimy się grupkami teleportować na miejsce!- zagrzmiała Walburga Black do ogółu- Z każdą grupką wyruszy jedna osoba, która wie, gdzie znajduje się dwór. Pierwszy pójdzie mój syn, zabierze siedem osób. Syriuszu, rusz się!
-Po co to całe cackanie się i rozdrabnianie na czynniki pierwsze! Zawracanie głowy!- usłyszałam głos dziadka w tłumie rozmawiających- Najlepiej od razu niech każdy ma z dziesięć prywatnych świstoklików, na każde odnóże i część ciała osobny!
Niestety, welon już nie zakrywał mojej twarzy, więc udałam, że kaszlę.
-Ależ Henry! Pani Black ma do tego podstawy! Niedobrze, jakby nas zobaczyli śmierciożercy czy mugole, prawda? Przepraszam, pani Black, mój brat jest trochę… to czarna owca mego zacnego rodu…- wyjaśniła ciotka Mathilda, czerwieniejąc ze wstydu i złości.
-Jestem nieco przygłuchy, siostrzyczko!- zawołał głośno- Wcale nie słyszałem ostatniego! Jednak myślę, że nazwanie mnie czarną owcą byłoby dość mocno podkoloryzowane. Już dawno żem siwy, a owcą raczej też bym się nie nazwał. Chociaż, kto to wie...
-Już teraz obserwują nas śmierciożercy, to nie ma znaczenia.- mruknął niedostrzegalnie do Syriusza James, przygarniając niedbale Nimfadorę do siebie. Ten kiwnął potakująco.
-No, to ruszamy. Siedem osób!- zawołał Syriusz i wyszedł na sine popołudnie. Ruszyłam za nim zastanawiając się, o jakich śmierciożerców, wspomnianych przez Jamesa chodzi.
Na placyku zgromadził się Syriusz, ja, James z Nimfadorą na rękach, Lily, Remus, Peter, a na koniec wyszła z domu nieznana mi, ładna kobieta. Przez chwilę pomyślałam, że to Bellatriks Black, bo była praktycznie identyczna. Zdziwiło mnie zatem, że jest ciepło uśmiechnięta.
-Dromedo, zabierz się z nami!- ucieszył się Black.
-No pewnie, a kto mi pozostał?- uśmiechnęła się- Wszyscy krzywo na mnie patrzą! Dobrze, że Teddy się pochorował, miałabym problem, gdybym zjawiła się w towarzystwie mugola…
-Nie przejmuj się. Bardzo się cieszę, że postanowiłaś pojawić się na moim ślubie.- Black uśmiechnął się z wdzięcznością- Mało tu osób, które są normalne…
-Miło mi, że wyperswadowałeś rodzicom zaproszenie dla nas…- rzekła Dromeda i chwyciliśmy się za ręce.
-Wyperswadował?- parsknął James, zanim Black nas nie teleportował- Już to widzę… Kopał matkę, biegał po ścianach, tupał buciorami, rozpirzył pół salonu, ryczał potępieńczo i takie tam drobne triki dyplomacji…
Ścisnęło nas, jak w gumowej rurze i po chwili sceneria zmieniła się nie do poznania. Zamiast brudnego, zapuszczonego, londyńskiego placu znaleźliśmy się na środku zupełnego odludzia. Po niebie nie płynęły leniwie delikatne, lekko szare chmury, lecz ciężkie, burzowe obłoki o barwie podchodzącej prawie pod granat. Mimo tego, że było dopiero dobrych kilkadziesiąt minut po trzeciej, panował tu mrok i ciemność. Szary horyzont wrzosowiska zlewał się z niebem, na wschodzie dostrzegłam zarys ponurego lasu, rosnącego niedaleko. Staliśmy jednak niewątpliwie przed niezwykle imponującym dworem w stylu wiktoriańskim. Miał szare ściany, kilka pięter, poszarzałe ze starości dachówki i jedną wieżę, wznoszącą się niewiele wyżej od ostatniego piętra. Teraz zrozumiałam, że mógł rzeczywiście kosztować ponad pół miliona galeonów. Był olbrzymi, trzy razy większy od Dworku Lupinów, starodawny i niejedna szlachecka rodzina czarodziejów mogłaby o takim tylko pomarzyć.
Cały teren, należący do Blacków ogrodzono wysokim, kamiennym, podniszczonym murem. Na jego powierzchni wyrósł kiedyś bluszcz, nie posiadający zbyt wiele liści, więc ogrodzenie było widać, a wyglądało z półmartwym bluszczem raczej smętnie i nieco jesiennie. Równolegle do frontowego ogrodzenia poprowadzono wydeptaną, ziemistą aleję. Po obu stronach posadzono posępne, powykręcane drzewa bez liści.
Zaniemówiłam. Sceneria rodem z opowieści o wampirach i duchach, pobrzękujących łańcuchami w lochach. Było jednak w tej przygnębiającej atmosferze coś, co mi się mimo wszystko spodobało. Na pewno żadna z moich koleżanek z Liverpoolu nigdy tak nie zamieszka. Wszystkie zajmą któryś domek z rzędu takich samych, gdzieś na przedmieściach.
-A oto i Wiązowy Dwór.- uśmiechnął się z zachwytem James- Dwór młodych Blacków.
Black podszedł do misternej bramy z czarnego, pobrudzonego metalu i szepnął coś do niej. Otwarła się ze zgrzytem, przywodzącym na myśl furtkę na starym cmentarzysku.
-Mówisz swoją tożsamość.- zwrócił się do mnie chłodno, by wyjaśnić- Wtedy cię wpuści, jeżeli uzna za stosowne.
Uniosłam obie brwi. Tymczasem za nami deportowała się grupka następnych ośmiu osób, składająca się głównie z dumnych Blacków.
-Chodźmy.
Black złapał mnie bez pytania za rękę i ruszyliśmy prostą, żwirowaną ścieżką, na której wyrosły kępki jakichś chwastów i ziół. Przed nami majaczył olbrzymi Dwór Wiązowy, mój przyszły dom. Po obu stronach ścieżki zasadzono dawno temu wysokie drzewa, teraz ponure, bezlistne i powyginane jakby od potężnej wichury. Za ich sczerniałymi pniami widać było zarys opatulonego żywopłotem muru.
Weszliśmy wszyscy po marmurowych schodach przed strzelisty, dwuskrzydłowy portal. Po obu stronach w kamiennych donicach rósł krzak czarnych róż.
-No, to witaj w domu.- stwierdził dość znużonym tonem Black i gestem zaprosił mnie do ciemnego wnętrza.

Komentarze:


eqjqdbjvs@gmail.com
Środa, 17 Kwietnia, 2013, 23:20

Really do not discuss about it your pleasure one reduced fortuitous as your business. tee shirt pas cher http://i88.fr/ tee shirt pas cher

 


svbnybvabl@gmail.com
Czwartek, 18 Kwietnia, 2013, 11:48

An honest great friend is an just who overlooks your own failures along with tolerates your own positive results. casquette OBEY http://www.a44.fr/ casquette OBEY

 


iodoglid@gmail.com
Piątek, 19 Kwietnia, 2013, 14:39

Although a particular person doesn'big t love you your unique interest in long for them in order to,doesn'big t imply they begin to wear'big t love you walk they provide. casquette YMCMB http://www.a44.fr/ casquette YMCMB

 


hrmitmlicbs@gmail.com
Piątek, 19 Kwietnia, 2013, 20:33

Rrn which you have a bonded relationship with no need of true love, you'll find true love with no need of a bonded relationship. casquette OBEY http://www.a44.fr/ casquette OBEY

 


lguziqi@gmail.com
Niedziela, 28 Kwietnia, 2013, 19:41

Relationships continue for the moment each and every one friend believes she has a slight transcendency instead of the all the other. nike tn http://www.9fr.fr/ nike tn

 


ulanukikaf@gmail.com
Poniedziałek, 29 Kwietnia, 2013, 06:03

Don'd experiment with over-time, the best issues originate should you really hope the property to. code promo zalando http://i88.fr/ code promo zalando

 


nrveapjhedz@gmail.com
Poniedziałek, 29 Kwietnia, 2013, 06:37

In order for you some sort of sales in the definitely worth, be coounting your folks. priceminister http://i88.fr/ priceminister

 


mcsprx@gmail.com
Wtorek, 30 Kwietnia, 2013, 15:39

Relationships keep going as both equally good friend claims bigger a small transcendency on top of the extra.

 


ndgrqziz@gmail.com
Piątek, 03 Maja, 2013, 11:22

Those that will preserve your hidden secret by an opponent, enlighten the situation to not ever someone. tn pas cher http://f44.fr/ tn pas cher

 


gezhucnwk@gmail.com
Piątek, 03 Maja, 2013, 15:15

What if Deity expects our company to fulfill a couple amiss buyers earlier than discussion the correct one, to ensure that back when we actually fulfill the human being, let us understand how to become gracious. tn pas cher http://f44.fr/ tn pas cher

 


Ugg Outlet
Sobota, 11 Października, 2014, 07:21

That could be because they are not a defense of products per se. What I am getting at is Appleâ?Ts larger strategy and its areas of emphasis. Your example of the iPad seems to me a bit beside the point.
Ugg Outlet

 


Ugg Boots Outlet
Niedziela, 09 Listopada, 2014, 21:46

Have you ever thought about including a little bit more than just your articles? I mean, what you say is fundamental and all. But just imagine if you added some great images or videos to give your posts more, "pop"! Your content is excellent but with pics and clips, this blog could undeniably be one of the most beneficial in its field. Awesome blog!
Ugg Boots Outlet

« 1 2 3 4 

Twój komentarz:
Nick: E-mail lub strona www:  

| Script by Alex

 





  
Kolonie Harry Potter:
Kolonie Travelkids
  
Konkursy-archiwum

  

ŻONGLER
KSIĘGA HOGWARTU

Nasza strona JK Rowling
Nowości na stronie JKR!

Związek Krytyków ...!
Pamiętnik Miesiąca!
Konkurs ZKP

PAMIĘTNIKI : KANON


Albus Severus Potter
Nowa Księga Huncwotów
Lily i James Potter
Nowa Księga Huncwotów
Pamiętnik W. Kruma!
Pamiętnik R. Lupina!
Pamiętnik N. Tonks!
Elizabeth Rosemond

Pamiętnik Bellatrix Black
Pamiętnik Freda i Georga
Pamiętnik Hannah Abbott
Pamiętnik Harrego!
James Potter Junior!
Pamiętnik Lily Potter!
Pamiętnik Voldemorta
Pamiętnik Malfoy'a!
Lucius Malfoy
Pamiętnik Luny!
Pamiętnik Padmy Patil
Pamiętnik Petunii Ewans!
Pamiętnik Hagrida!
Pamiętnik Romildy Vane
Syriusz Black'a!
Pamiętnik Toma Riddle'a
Pamiętnik Lavender

PAMIĘTNIKI : FIKCJA

Aurora Silverstone
Mary Ann Lupin!
Elizabeth Lastrange
Nowa Julia Darkness!

Joanne Carter (Black)
Pamiętnik Laury Diggory
Pamiętnik Marty Pears
Madeleine Halliwell
Roxanne Weasley
Pamiętnik Wiktorii Fynn
Pamiętnik Dorcas Burska
Natasha Potter
Pamiętnik Jasminy!

INKUBATOR
Alicja Spinnet!
Pamiętnik J. Pottera
Cedrik Diggory
Pamiętnik Sarah Potter
Valerie & Charlotte
Pamiętnik Leiry Sanford
Neville Longbottom
Pamiętnik Fleur
Pamiętnik Cho
Pamiętnik Rona!

Pamiętniki do przejęcia

Pamiętniki archiwalne

  

CIEKAWE DZIAŁY
(Niektóre do przejęcia!)
>>Księgi Magii<<
Bestiarium HP!
Biografie HP!
Madame Malkin
W.E.S.Z.
Wmigurok
OPCM
Artykuły o HP
Chatka Hagrida!
Plotki z kuchni Hogwartu
Lekcje transmutacji
Lekcje: eliksiry
Kącik Cedrica
Nasze Gadżety
Poznaj sw�j HOROSKOP!
Zakon Feniksa


  
Co sądzisz o o zakończeniu sagi?
Rewelacyjne, jestem zachwycony/a!
Dobre, ale bez zachwytu
Średnie, mogłoby być lepsze
Kiepskie, bez wyrazu
Beznadziejne- nie dało się czytać!
  

 
© General Informatics - Wszystkie prawa zastrzeżone
linki