Startuj z namiNapisz do nasDodaj do ulubionych
   
 

Pamiętnikiem opiekuje się Doo!

[ Powrót ]

Poniedziałek, 13 Grudnia, 2010, 04:23

70. Niespodziewany gość.

Szorstkie ręce Malfoya wykręciły mi ramiona do tyłu. Podobnie stało się z Remusem, Fabianem, Alicją, Peterem, Jamesem i Blackiem, który był chyba naprawdę wściekły.
-Super! Po prostu świetnie!- warknął ku mnie. Zignorowałam to, czując tępą pustkę.
Śmierciożercy zaprowadzili nas na środek.
-To co, zabijemy ich, nie?- zaproponował Rudolfus- I tak straciłem czas na ten bezużyteczny mieczyk mugoli. Czarny Pan się jednak pomylił.
-Zamilcz, Rudolfusie!- syknął Dołohow- Waż na słowa.
-Nie ma go tu przecież!
-Ale zaraz będzie.- syknął Lucjusz Malfoy- Przywołamy go.
-A po co?!- zdziwił się Nott- Zabijemy ich i po sprawie. Nie zawracajmy mu głowy.
-Tylko on może zdecydować, czy ich od razu zabić!- syknął Mulciber.
-Właśnie, mogą zawierać cenne informacje!- wycedziła Bellatriks.
-No, to jazda. Przywołuj go!- rzucił do niej Malfoy.
Wykonała rozkaz, obnażając przedramię. Poczułam przerażenie. Dlaczego daliśmy się tak łatwo złapać?! Kłócić się w takim momencie… No jasne, Black to idiota, ale można było go zlekceważyć a potem w domu przyłożyć na odlew.
Popatrzyłam na moich towarzyszy. Wszyscy mieli zupełnie zrezygnowane miny.
Na środku kręgu, który tworzyli z nami śmierciożercy pojawił się czarny kłąb dymu. Po chwili nabrał kształtów i utworzył człowieka w czarnej pelerynie.
Zamarłam, pierwszy raz na oczy oglądając Lorda Voldemorta. Miał przerażającą, nieludzką twarz, płaską, jak głowa węża i do głowy węża podobną. Czerwone oczy zmrużyły się.
-Aach!- wydał z siebie cichy, nabrzmiały odgłos- Goście! Jak miło.
Zaśmiał się piskliwie, a śmierciożercy podchwycili. Kiedy jednak przestał, tamci zrobili to natychmiast. Zmrużył oczy jeszcze mściwiej i pomyślałam, że nigdy nie widziałam takiej nienawiści w oczach, a przecież oglądałam oczy samego Blacka, który w tym przodował.
-Jak widzę, Dumbledore wysłał parę niewinnych głupków, by pokrzyżować mi plany…- szepnął złowrogo- Jak widzę, daremno. Ta eskapada i tak nie przyniosłaby mi niczego. No, ale przynajmniej dostarczył mi rozrywki swoim kosztem.
Znowu śmiech. Pomyślałam nagle o mamie. Jej miła twarz i tańczące, marchewkowe loczki… A potem pusta, pozbawiona życia buzia, marchewkowe, martwe loczki i wieczny sen… Czy ona też „dostarczyła rozrywki”?
Ogarnęła mnie taka wściekłość i ognista nienawiść, że trudno było mi nad tym zapanować.
-Jesteś potworem!- wycedziłam, nie mogąc się powstrzymać- Niszczysz ludzi, bo nie masz nic innego do roboty?! Czego próbujesz dowieść?!
-Meg…- szepnął Peter, gdy twarz Voldemorta powoli stężała.
-Nie, nie uciszaj mnie!- warknęłam- Niech to coś posłucha, co myślę o jego zakichanym tyle! Jesteś podły, podły!
Łzy zaszkliły się w moich oczach. Wspomnienia o mamie i świadomość ogromu krzywdy napędziły mnie do tego, by wszystko wylać przed pewną śmiercią. To właśnie on za wszystko odpowiada, bezczelny drań. Nigdy nikogo nie miałam ochoty tak zabić.
-Proszę, proszę, jakaś wyjątkowo odważna… a może wyjątkowo głupia czarownica?- szepnął czarnoksiężnik- Ale jeszcze nie za późno, możesz klęknąć i błagać mnie o litość…
-Mam to gdzieś, zabij mnie! Tym się właśnie lubisz zajmować prawda, gnido?! Brakuje słów, którymi mogłabym cię opisać, wężowaty śmieciu!
Przebrałam miarkę. Twarz Voldemorta pozbawiona została jakiegokolwiek rozbawienia, śmierciożercy szeptali, wzburzeni a moi przyjaciele potoczyli po sobie wzrokiem.
-Hmm. Twoja brawura nie robi na mnie żadnego wrażenia. Zaraz grzecznie przeprosisz i będzie po sprawie, prawda?
Uniósł różdżkę. Poczułam irracjonalny lęk, ale prychnęłam jedynie.
-Tylko spróbuj, gnoju! Ten patyk nie robi na mnie żadnego wrażenia.
Czułam, że szaleję za mocno. To było szalone, na skraju jakiegokolwiek rozsądku, a jednak… Wiedziałam, że jeżeli mam umrzeć, to wiedzieć, za co i wypowiedzieć wszystkie emocje na głos. Nie bałam się już niczego z wyjątkiem cierpienia. Ale śmierć nie boli…
-Nie przeprosisz?- zapytał cicho Voldemort w idealnej ciszy.
-Wypchaj się.- burknęłam, patrząc na niego bykiem.
-Lucjuszu, nasz gość najwyraźniej potrzebuje więcej przestrzeni…
Malfoy popchnął mnie na środek, niedaleko Voldemorta.
-Cóż, jeżeli nie chcesz przeprosić… Szkoda. Lubię odważnych. Ale w tej sytuacji…
Uniósł różdżkę, uśmiechając się z lubością. Zamknęłam oczy…
-Stop!
Wszyscy obrócili się w stronę Blacka, który wyrwał się jednym zgrabnym ruchem z uścisku oniemiałego Rudolfusa. Stanął między mną a Voldemortem, zasłaniając sobą moją osobę. Odrzucił włosy do tyłu, zerkając zadziornie na czarnoksiężnika.
-Co to ma znaczyć?!- syknął cicho Voldemort.
-Zabijaj sobie, kogo chcesz.- wycedził Black- Zabij przede wszystkim mnie. Ale zapamiętaj jedno: nie dam ci nawet tknąć mojej żony.
Voldemorta i mnie zatkało, nie mówiąc już o obecnych. Widocznie mój mąż, od którego stroniłam dość mocno przez ostatnie dwa miesiące nie jest może takim egoistą…
Każdy z obecnych zapewne myślał, iż Voldemort teraz zabije Blacka za ten wybryk. Ale on odchylił głowę do tyłu i ryknął piskliwym śmiechem. Tymczasem ja nieśmiało stanęłam obok Blacka i zerknęłam na jego profil. Twarz mojego męża wyrażała spokój, drwinę a nawet pewną beztroskę i radość.
-Miłość?! Mam rozumieć, chłopcze, że chcesz umrzeć za DRUGĄ OSOBĘ?! Chcesz się… POŚWIĘCIĆ?! Ha!
Usta Syriusza wygięły się w lekkim uśmiechu ponurej pogardy.
-I z czego się tak cieszysz, hę? Miłość to największa potęga, jaka istnieje. Ty, niby wielki mistrz, nigdy jej nie posiądziesz. Jesteś zatem niczym, Voldemort.
Mocne słowa Blacka zagęściły atmosferę. Voldemort przestał się śmiać. Na jego twarz wylała się nienawiść i chłodne niedowierzanie.
-Miłość to przeżytek! To żadna potęga, głupcze. A ty śmiesz sugerować mi, iż ja-ideał, ktoś znacznie wyższy niż słaba istota ludzka jestem niczym?!
-Hmm.- Syriusz uśmiechnął się sardonicznie- Czuję się bardziej idealny w tej sferze od ciebie, Voldemort. Bo tobie do ideału z lekka, że tak ujmę, daleko.
Voldemort zmrużył oczy, tak bardzo obraziły go te słowa. Każdy wiedział, iż to była ostatnia konwersacja w życiu Blacka. Tymczasem on brnął dzielnie dalej:
-Współczuję ci, bo mam tą potęgę, o której ty możesz jedynie pomarzyć. To ja czuję bliskość ukochanej osoby, nie ty. To obok mnie stoi cenniejsza od wszelkich bogactw, najpiękniejsza i najniezwyklejsza kobieta, jaką kiedykolwiek miałem okazję spotkać. Darem było to, że mogła mieszkać ze mną ostatnie trzy miesiące życia i ozdabiać sobą każdy pusty dzień…
Moje serce biło szybciej, niż kiedykolwiek. Ogarnęła mnie potworna rozpacz i miażdżące wyrzuty sumienia. Jak mogłam kiedykolwiek być dla niego tak okrutna?!
Teraz już nie było wątpliwości. Te parę zdań załatwiły wszystko, jakby ostatnich szesnastu miesięcy kłótni i nienawiści nie było. Syriusz Black kochał mnie naprawdę. Pragnął, by moje serce się obudziło i odnalazło jego. Niestety, na to wszystko było już za późno.
Poczułam delikatny ruch na plecach: to dłoń Syriusza nieśmiało biegła po nich, by za chwilę objąć mnie w pasie łagodnie.
-Żenujące, Black. I ty chcesz oddać życie za nią?- Voldemort nie ukrywał pogardy.
-Nie dotarło jeszcze? Jest mi ona droższa od całego mojego nędznego żywota. Kocham ją, a więc przyjmij do swojej spaczonej wiadomości: łapy z dala od Mary Ann!
Syriusz mnie puścił i wyprostował się. Chciał już umierać.
Chwyciłam go za rękę i ścisnęłam krótko, posyłając jakby iskierkę nadziei. Od razu zorientowałam się, że spokój Syriusza był względnie pozorny. To, że wydawało się jakby miał przewagę psychiczną nad Voldemortem było tylko maską; jego ręce trzęsły się i ociekały potem. Syriusz czegoś się bał.
-Przepraszam, Mary Ann.- szepnął do mnie, obracając głowę w lewo na moją twarz- Tak bardzo chciałem cię mieć przy sobie, a nawet nie wiedziałem, jak się do tego zabrać. Przepraszam za pętlę, którą zacisnąłem na twojej szyi, pragnąc cię zbyt mocno.
-Syriuszu…- wyksztusiłam jedynie, nie będąc w stanie wydusić z siebie więcej. Nie było potrzeby. Moje oczy zaszły łzami, gardło ścisnęło się z żałości.
-Odsuń się. Stań za mną.
-Nie, nie chcę, żeby on…
-Co, Black, chcesz umierać?!- Voldemort roześmiał się piskliwie- Ty nędzny głupcze! Myślisz, że zasłużyłeś na śmierć?! Wydaje ci się, że tak łatwo cię zabiję, bezboleśnie?!
Oczy Syriusza rozszerzyły się nieznacznie z zaniepokojeniem.
Nagły ruch odrzucił mnie do tyłu. To Rudolfus, trzymający przedtem mojego męża chwycił mnie i odsunął. W następnej Voldemort szepnął nabrzmiałym z emocji głosem:
-Crucio.
Syriusz wydał zduszony okrzyk jakby zdziwienia i jęknął nieznacznie. Po chwili osunął się na kolana i odrzucił głowę do tyłu. Usta miał mocno zaciśnięte, stalowoszare oczy wytrzeszczył, aż zaszły łzami bólu. Szczęki drgały konwulsyjnie, z policzków odpłynęła krew. Pięści ściskał, aż wszystkie ścięgna zarysowały się długimi liniami na dłoniach. Nie krzyczał. Patrzyłam na to z rosnącym przerażeniem.
Voldemort opuścił różdżkę. Syriusz spazmatycznie wypuścił powietrze i opadł z sił na ziemię, niczym kukiełka, której podcięto sznurki.
-Crucio.- powiedział jeszcze raz Voldemort uprzejmym tonem.
Tym razem Syriusz już nie wytrzymał i w jego gardle narastał jęk, niczym zwiastun potężnego grzmotu, jaki wyrwał się z jego piersi po chwili. Konwulsyjnie wykręcił się, wyjąc i wyjąc tak potwornie, jakby nikt nie mógł zadać mu potężniejszego bólu.
-NIE!- pisnęłam, łzy potoczyły się po moich policzkach- PROSZĘ, PRZESTAŃ! BŁAGAM!
-ŁAPO!- krzyknął Jim, otwierając szeroko oczy, po czym spojrzał na Voldemorta mściwie.
-ZOSTAW GO!- ryknął Fabian, wyrywając się. Mnie udało się oswobodzić, dopadłam do Syriusza zwijającego się na podłodze i zasłoniłam własnym ciałem.
Voldemort zrobił minę niezbyt zainteresowanej osoby.
-Wzruszające. Wszystko mi jedno, kogo zabije najpierw.
-Nie, proszę…- jęknął Remus gdzieś z prawej.
-Crucio!
Zaklęcie ugodziło we mnie. Tak potwornego, dogłębnego i paraliżującego bólu nigdy nie doświadczyłam. Czułam, jakby każda najmniejsza komórka mojego ciała była bezlitośnie torturowana. Jęknęłam z bólu i cierpienia, upadając na tors drżącego Syriusza.
-Nie…- warknął.
Nie mogłam myśleć, nic nie widziałam. Ból ogarnął każdą myśl, całe moje marne człowieczeństwo. Pragnęłam jedynie umrzeć, by on mnie zabił…
W końcu ustało. Ja i Syriusz leżeliśmy obok siebie, otoczeni śmierciożercami i bezbronnymi przyjaciółmi, dysząc z bólu, para młodych, osiemnastoletnich zaledwie małżonków. A nad nami stał bezwzględny kat, Voldemort.
-No. Dam wam tą łaskę i umrzecie teraz, razem.- szepnął w idealnej ciszy.
-Błagam…- to znowu Remus. Miał wilgotny głos.
Ręka Syriusza zacisnęła się na mojej mocno. Odwzajemniłam uścisk.
-Expelliarmus!
-Drętwota!
-Impedimenta!
Voldemort rozejrzał się, zaskoczony. Z tuzin postaci wpadło do sali, w której byliśmy.
-Zatrzymajcie ich!- wrzasnął piskliwie i deportował się. Kilka strumieni pomknęło ku przybyłym. Alicja jednym zgrabnym ruchem wyrwała się z uścisku Malfoya.
-Aaa, spadaj!- warknął Remus i zdzielił z łokcia Dołohowa prosto w oko. Ten zawył z bólu.
-Avada Kedavra!
-UWAGA!
Zielony promień pomknął od Rabastana prosto w kierunku mnie i Syriusza. Łapa chwycił mnie szybko i odtoczyliśmy się na bok. Zaklęcie pozostawiło dymiące wgłębienie w kafelku.
-AVADA KEDAVRA!!!- ryknął Rabastan w kierunku Syriusza. Znowu umknęliśmy.
-CRUCIO!!!
Tym razem trafił. Syriusz jęknął z bólu i odgiął do tyłu, cierpiąc straszliwie.
-Sectumsempra!!!- warknęłam ze złością w stronę Lestrange’a. Krzyknął, zdziwiony, po czym zaczął wyć z przerażenia, gdy moje zaklęcie zaczęło ciachać go na szaszłyk.
-Dobrze ci tak, gnoju!- wycedziłam i wstałam.
Podałam rękę Syriuszowi, by pomóc mu wstać. Uśmiechnął się w bardzo swojski sposób.
-To co, kotek?- parsknął- Rozwalamy tego tam? Tak kusząco się miota pod tamtą ścianą.
-Jak sobie życzysz, myszko.- szepnęłam mściwie, czując krew buzującą na twarzy.
-Comamortis!
Syriusz wydał zduszony okrzyk, po czym osunął się na ziemię bez zmysłów.
-Syriusz…- szepnęłam i rozejrzałam się ze zdziwieniem, jakby nieprzytomnie. Pod ścianą stał Mulciber, celując właśnie różdżką w leżącego niewinnie Syriusza. Uśmiechnął się do mnie mściwie i uniósł ją.
-Relashio!- wrzasnęłam szybko.
-Avada Kedavra!- ryknął w tym samym momencie. Dwa zaklęcia zderzyły się ze sobą i odbiły po całej sali, rozwalając w drobny mak makietę Wersalu.
-Rel… uch… RELASHIO!!!- zawyłam, odtaczając się, gdy szczątki ściany pokruszyły się na mnie, pyląc i zasłaniając widok. Trafiło Mulcibera prosto w twarz.
-Meg!- Fabian podbiegł do mnie, kaszląc z powodu pyłu- Syriusza trafił Zaklęciem Śmiertelnej Śpiączki! Jak czegoś szybko nie zrobimy, będziesz wdową już jutro!
-Co?!- przeraziłam się- Nie, Syriusz nie może umrzeć! Co proponujesz, Fabianie?!
-Nie jestem pewien…- podrapał się w rudą czuprynę, by po chwili uchylić się przed jakimś fioletowym czarem- Na to chyba jest potrzebny jakiś specyfik… Może Alicja wie.
-Dzięki. Pilnuj mojego męża, proszę cię.
Namierzyłam Alicję za popiersiem jakiegoś ważniaka i pobiegłam do niej, czujnie obserwując, czy ktoś nie obrał mnie sobie za atrakcyjny ruchomy cel.
-Alicjo…- wydyszałam.
-Nie teraz, Meg. Właśnie ten idiota Lestrange celuje we mnie zza zbroi. Pomóż mi.
-Dobra… Drętwota!… Ale powiedz mi… znasz jakiś specyfik na Zaklęcie Śmiertelnej Śpiączki?- poprosiłam, czując się jak w koszmarze sennym- Syriusz wkrótce umrze.
Alicja wytrzeszczyła oczy i prawie zapomniała o „tym idiocie Lestrange’u”.
-W zasadzie…- wysłała jedno celne zaklęcie i Rudolfus Lestrange legł za zbroją- Zaklęcie działa jak trucizna, wysysa siły życiowe, krążąc w żyłach. Każda substancja przeciw truciźnie powinna zadziałać…
-Bezoar? W mordę, o mały włos…- sapnęłam, cofając się i namierzając Bellatriks, która właśnie pozbawiła ważniaka, za którym siedziałyśmy ucha i prawej skroni.
-Na przykład… INCARCERUS! A jak nie, to jakiś eliksir na pobudzenie. Leć z nim do domu, zajmij się mężem… Poradzimy sobie, mamy sporą przewagę w tym momencie.
Kiwnęłam, czując się jednak nieco źle z faktem, że będę musiała ich tu zostawić. Podbiegłam jednak do nieprzytomnego Syriusza, leżącego na środku i chwyciłam go za przegub, po czym teleportowałam się przed Wiązowy Dwór.
Była szara noc, wiatr gwizdał, spoza krzywych korzeni wiązów przed frontowym ogrodzeniem mrugały jakieś żółte ślipia. Wiatr natychmiast podrzucił kędziorki na mojej głowie. Przede mną majaczył ponury, czarny cień sylwetki Dworu. Cisza i wyjący wiatr były skrajnie różne od tego, w czym przed chwilą tkwiliśmy, cudem przeżywając.
-Mobilicorpus!
Mój nieprzytomny mąż, zamknięty na klucz w krainie śmiertelnego snu, uniósł się na noszach delikatnie. Szybko ruszyłam żwirowaną ścieżką i dalej po schodach, by otworzyć olbrzymie drzwi frontowe.
-Niuniek. Natychmiast do mnie!- wypowiedziałam w ciemnym i olbrzymim hallu.
-Pani!- trzasnęło, a przede mną stał już komiczny skrzat domowy, kłaniając się nisko.
-Przynieś mi bezoar z kredensu w apteczce. Albo jakiś eliksir na rozbudzenie.
-Tak jest, łaskawa pani.
Ja natomiast udałam się z Syriuszem, by złożyć go na jego własnym łóżku w szaro-granatowej sypialni na trzecim piętrze.
Gdy już na nim leżał, stanęłam obok, przyglądając mu się troskliwie. Był taki niewinny i nieświadomy, że nad nim czuwam…
Trzasnęło i Niuniek pojawił się na środku, kłaniając do ziemi.
-Niuniek nie znalazł bezoaru!- zaskrzeczał przenikliwie- Ale Niuniek znalazł Eliksir Pobudzenia. Ma nadzieję, że odpowiedni.
-Dobrze, Niuńku…- chwyciłam czerwoną, fikuśną flaszkę- Mam nadzieję, że pobudzenie kogoś plasuje się do takich przypadków…
Nazwa eliksiru nie była w pełni adekwatna do sytuacji i kojarzyła się raczej z czymś zgoła zupełnie innym, ale nie miałam wyboru, więc wlałam do rozchylonych ust kilka kropel.
Ja i skrzacik domowy patrzyliśmy na Syriusza w milczeniu. Niuńkowi przyklapły tęsknie uszy, tak mocno był do niego przywiązany.
-Niuniek, zaparz herbatę.- mruknęłam smętnie. Skrzat usłuchał i zniknął.
Oczywiście, herbata była mi potrzebna jak umarłemu stolik empirowy. Chciałam jednak pozostać z Syriuszem sama. Podeszłam do niego, pochyliłam się i pocałowałam delikatnie w usta, czując się wyjątkowo dziwnie.
-Przebudź się, śpiąca królewno.- poprosiłam nieszczęśliwym szeptem.
-Jestem przebudzona.- odszepnął i uśmiechnął się zadziornie.
Syriusz usiadł na łóżku, rozglądając się po pomieszczeniu nieco flegmatycznie. Zaczerwieniłam się, gdy popatrzył na mnie i pożałowałam, że go pocałowałam.
-Byłem bardzo ciekawy, kiedy podejmiesz drastyczniejsze, chaotyczne kroki.- parsknął.
-Podjęłam, jak widziałeś.- mruknęłam, wlepiając speszony wzrok w dywan.
-Poczułem.- przytaknął z wyjątkową powagą. Uniosłam wzrok na niego.
Siedział zwyczajnie na pościeli w zimnych kolorach, taki sam, jak kiedyś, ale… właśnie, zupełnie inny. Tak samo przystojny, lecz jeszcze piękniejszy, tak samo niedbale rozparty, ale jakby bardziej… syriuszowo. I ten wzrok. Widziałam go miliony razy, lecz nigdy nie dostrzegałam. Mieszał się w nim chłód, rozbawienie, wyższość, zaintrygowanie… Tylko Syriusz miał w oczach tak wiele do odkrycia. I znowu mrużył je od dołu.
Popatrzyłam odważnie w te oczy, odwzajemnił spojrzenie. Chociaż policzki płonęły ze wstydu, nie poddawałam się.
-Kiedy mówiłeś to wszystko…- szepnęłam.
-Taa.- burknął- Myślałem, że zaraz i tak kopniemy w kalendarz.
-Więc…- poczułam ukłucie podejrzenia- Więc powiedziałeś tak, by oczyścić sumienie…
-Nie.- odchylił głowę do tyłu ze zdziwieniem- Ja tylko powiedziałem prawdę.
Uniosłam nieznacznie brwi.
-HERBATA!
Niuniek teleportował się na środku pokoju. Podskoczyliśmy oboje.
-Wypij herbatę. Poczujesz się lepiej. A potem się prześpij.- rzuciłam.
-Ale nie chce mi się jakoś spać…- zaprzeczył, wyginając brwi niewinnie.
-Wypij tę herbatę!- warknęłam krótko- Tak będzie lepiej! Dobranoc.
Zanim cokolwiek powiedział, wyszłam z pokoju i skierowałam swoje kroki do własnej sypialni, by umyć się, uczesać i iść spać.
Usiadłam przed lustrem toaletki, obserwując własne odbicie. Pomyślałam pierwszy raz od wyjścia za mąż, że moje nazwisko nie napawa mnie wstrętem. Westchnęłam i wolno rozczesywałam długie do pasa rudo-czarne loki, myśląc nad tym wszystkim. Jak teraz wyglądać będzie relacja moja i Syriusza? Teraz, po tym, co powiedział? Czy będziemy dla siebie normalnym małżeństwem, czy znów powróci stare traktowanie, pozbawione jednak kłótni? Wydawało mi się jakoś, że ta wyprawa zmieniła wszystko. Moje podejście do Syriusza było inne, cieplejsze. Nie czułam już wiecznego malkontenctwa.
Wzrok padł na plik zdjęć ze ślubu, porzuconych na biurku. Odrzuciłam piękne loki na plecy, bogatą szczotkę na toaletkę i wstałam, by rzucić na nie jeszcze raz okiem. Najładniejsze zdjęcie, na którym tańczyliśmy wywołało u mnie dziwaczne ukłucie. Patrząc na szczupłego, przystojnego Syriusza, który właśnie wypowiedział na głos całą swoją miłość opadłam na fotel przy biurku. Szare, zmrużone oczy błyszczały dziko.
Odnotowałam przemożną chęć powrotu do sypialni Syriusza i po prostu popatrzenia na niego. Wlepienia wzroku w stalowe okna duszy, utonięcia w nich. Patrzenie, nic więcej.
Zamyśliłam się, unosząc z fotela. Poły mojej sukni zaszeleściły.
Westchnęłam, wciąż ściskając dłonie razem. W życiu nie przypuszczałabym, że tak wiele mogłoby się zmienić tego wieczoru.
Z melancholią popatrzyłam na granatowe niebo, opierając bladą, stuloną dłoń o drewnianą framugę okna. Na ciemnym firmamencie pędziły ciemne obłoki, jesienne, powykręcane ponuro drzewa podrygiwały na zimnym wietrze z wrzosowisk. Widziałam tylko ich czarne sylwetki. A w moim pokoju o lawendowych odcieniach panował delikatny, przyćmiony nieco blask od srebrnej lampy naftowej, zawieszonej na ścianie przy drzwiach.
Bezwiednie przespacerowałam po dywanie i dotknęłam w głębokim zamyśleniu ciemnobrązowej, poskręcanej kolumienki od baldachimu. Martwiłam się.
Rozległo się nieśmiałe pukanie.
-Proszę!- obróciłam głowę na prawo, ku drzwiom.
Do mojego pokoju zajrzał nieśmiało Syriusz z niekłamanym zaintrygowaniem.
-Hej!- zdziwiłam się, otwierając szerzej oczy- Wracaj do łóżka!
-No dobra, niech ci będzie…- odparł dla świętego spokoju, przewrócił oczyma i bezceremonialnie wpakował mi się do pokoju, zamykając za sobą drzwi. Wpatrzył się we mnie roześmianym, ciepłym wzrokiem.
-Miałeś wracać do łóżka.- rzekłam cierpliwie, unosząc brwi.
Ruszył ku mnie wolno, uśmiechając się zarazem ciepło, zadziornie i tajemniczo.
-Przecież wracam. Nie określiłaś jedynie, do którego…
Zmrużył oczy od dołu bystro. Nieśmiało spuściłam wzrok na dywan…

***

Ocknęłam się raptownie, mając zamknięte oczy. Czułam przez powieki, że w pokoju panował półmrok i nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że na zewnątrz również tak jest, jak zwykle.
Było mi bardzo ciepło pod porządnym okryciem, kiedy tak wiatr melancholijnie wył za oknem na wrzosowiskach i gwizdał w wygaszonym kominku. Ciepło było mi także na sercu.
Uchyliłam wolno powieki i uniosłam prawy policzek z ciepłego obojczyka Syriusza. Przyjrzałam się jego twarzy z bliska uważnie. Spał w najlepsze, oddychając spokojnie i głęboko, oczy przysłoniwszy powiekami z długimi rzęsami, oddalony od trosk.
Uderzyła we mnie fala uczucia, jakiego nie znałam. Uśmiechnęłam się czule, cmoknęłam go delikatnie w długą szyję i wymsknęłam się do garderoby, by ubrać się. Potem zeszłam na dół, okrywszy wpierw szczelnie śpiącego głębokim snem Syriusza.
W kuchni panował ten sam półmrok i bogaty, ponury wystrój, ale patrzyłam dziś na wszystko zupełnie pod innym kątem. Cała atmosfera bogatego, czarodziejskiego dworu na wrzosowiskach wydała mi się nagle tajemnicza i… cudowna. Tak, to jest właśnie życie! Z dala od zakurzonego miasta, wynalazków mugoli… To jest moja prawdziwa nisza. Żyć, nie umierać! Szczególnie, że dostałam z mężem nowe życie i w zasadzie już zrobiliśmy wiele, by było zupełnie inne od poprzedniego, pełnego narzekania, kłótni i nienawiści.
-Niuniek się kłania, łaskawa pani!
Przy piecu krzątał się nasz skrzat domowy, wyjmując właśnie blachę z ciepłymi rogalikami francuskimi na śniadanie. Jego uszy zatrzepotały śmiesznie.
-Witaj, Niuńku!- uśmiechnęłam się- Dziś jest piękny dzień!
Niuniek jeszcze bardziej wytrzeszczył olbrzymie jak talerze obiadowe, niebieskie oczy.
-Z pewnością, pani!- pisnął w końcu, speszony.
-Czy rogaliki są z konfiturą jabłkową?- zapytałam, węsząc- Wybornie. To moje ulubione!
Skrzacik był najwyraźniej skonfundowany. Chyba od tej strony mnie nie znał.
-Moje również. Chociaż wolałbym z czekoladą…- ozwał się inny głos.
Do kuchni wszedł Syriusz, uśmiechając się pogodnie. Uczucie ukłuło mnie w serce i odwzajemniłam uśmiech. Podszedł, objął mnie w pasie jedną ręką i cmoknął w policzek.
-Aczkolwiek, odkąd James na jednym ze śniadań w trzeciej klasie zasugerował mi łagodnie, skąd skrzaty biorą nadzienie czekoladowe, mam dziwny wstręt i nie jem z czekoladą…- mruknął po chwili zastanowienia wesoło- Wredny szczylek.
-Cały Jim.- uśmiechnęłam się- A ty, zapewne, zemściłeś się sromotnie.
-Oczywiście.- parsknął- Też mu obrzydziłem. Tym razem rzecz poszła o mleko…
-Chłopaki.- mruknęłam z rozbawieniem.
-To co, jemy?- Syriusz zatarł dłonie- Ale jestem głodny!
-Coś taki entuzjastycznie nastawiony do życia?- parsknęłam- Nie poznaję cię!
-Bo widzisz, Mary Ann…
Syriusz poprowadził mnie do rodzinnej jadalni, też jakby bardziej kolorowej w moich oczach. Czułam euforię, gdy ją zobaczyłam w półmroku. Niby taką samą, a jednak inną.
-Jeżeli wreszcie czuję się szczęśliwy, to chyba zrozumiałe.- mruknął- Voldemort może mi nakichać. Wyślę mu osobiste pozdrowienia, bo dzięki niemu to wszystko się stało.
Wbrew sobie musiałam przyznać mu rację. Zastanowiło mnie jedynie, jak mogłam być taka głupia i dopiero na skraju śmierci opuścić ostrze, skierowane ku Syriuszowi od tak dawna. Znów przypomniał mi się moment w moim domu, gdy zobaczyłam czternastoletniego, przystojnego chłopaka w ogniu. Powiedział, że mam fajne włosy.
To szalone, pomyślałam, gdybym wtedy wiedziała, kogo zobaczyłam w ogniu…
Wspólne śniadanie było zupełnie inne niż wszystkie poprzednie w Wiązowym Dworze. Smakowało lepiej, wszystko odradzało się dla mnie na nowo, jakbym była kimś innym.
Zdumiewające, co może uczynić otarcie się o śmierć…
W ogniu na wesoło płonącym kominku pojawiła się nagle głowa Remusa.
-O!- ucieszył się, widząc moją roześmianą twarz- Państwo Black mają śniadanie! Życzę smacznego i chciałem tylko przekazać, że wszystko poszło dobrze. Nikt nie zginął z naszych, a miecz okazał się bezużyteczny. Nie tego szukał. Tak się martwiliśmy z chłopakami o ciebie Łapo, czy już nie wąchasz kwiatków od spodu! Rogacz wychodził z siebie. Ale jak widzę, wszystko gra. Śpiewająco.
Zachichotał, uśmiechając się wesoło do mnie, bardzo z siebie zadowolony.
-Możesz do nas dziś wpaść, Remusie?- zapytał Syriusz- Weź też resztę. Urządzimy sobie…
-O nie, żegnaj, domku!- jęknęłam dramatycznie.
Remus parsknął a Syriusz wytrzeszczył oczy.
-No co ty! Nic się nie stanie, mamy już po osiemnaście lat!
-Jakoś to do mnie nie przemawia.- kwęknęłam- Pół skrzydła prawego rozpirzycie!
-E tam. Wrzuć na luz, kotek.- Syriusz luzacko położył stopy na stole- Nic nie zbroimy, w zasadzie. A jakbyś potem znalazła klamkę od dużego salonu gdzieś na pobliskiej drodze…
-Tak właśnie myślałam.- mruknęłam ponuro- Strach po drodze chodzić. Jeszcze się okaże, że salon odszedł w niebyt.
-Eee, dramatyzujesz. To będzie zwykłe, oficjalne spotkanie baaardzo dorosłych ludzi… Możesz się nawet jakoś odpicować, by stwarzać pozory…
-Właśnie, Łapo!- przypomniał sobie Remus- Dałeś jej to… no wiesz?
-Zapomniałem na śmierć! No tak, prezent ślubny! Dzięki, Lunatyk!
-No, to miłego przedpołudnia!- wyszczerzył się Remus i wycofał z ognia.- Wpadnę z resztą.
-Prezent ślubny?- zdziwiłam się- Co za prezent ślubny?
Syriusz machnął różdżką, przywołując z sypialni płaską, tekturową paczkę. Wstaliśmy.
-Masz, to dla ciebie.- wręczył mi ją- Z okazji ślubu. Mam nadzieję, że ci się spodoba.
Uchyliłam wieczko z ciekawością. W środku, zawinięty w mleczny papier leżał przepiękny, czarny naszyjnik, na którym lśniły szmaragdy. Z wyjątkiem mojego pierścienia zaręczynowego nie widziałam nigdy niczego piękniejszego. Lśnił tajemniczym, lekko złowrogim blaskiem odcieni zieloności, błękitu i koloru morskiego. Uchyliłam usta.
-Matko, jest przecudowny… Ale musiał być piekielnie drogi…
-I był… Wiedziałem, że ci się spodoba.- uśmiechnął się.
-A skąd go wytrzasnąłeś?
-Ze sklepu z czarnomagicznymi przedmiotami. Tam są naprawdę piękne klejnoty.
-Czarnomagiczne klejnoty?- zaniepokoiłam się- To nie jest niebezpieczne?
-Nie, jest już całkiem nieszkodliwy. Pracowaliśmy nad tym dość długo, byś mogła go nosić bezpiecznie.- wyjaśnił- To jeden z najpiękniejszych naszyjników, warto było.
-Pracowaliśmy?- zdziwiłam się.
-No… Musieliśmy zdjąć klątwę. Nie było łatwo. Na szczęście, Prudencja Redhill miała mnóstwo umiejętności i książek o klątwach, by poeksperymentować. I udało się.
-Zaraz…- coś kliknęło w moim mózgu- To dlatego…
-Dlatego spotykałem się z Redhill wieczorami.- uśmiechnął się- By zdjąć klątwę z twojego prezentu. Teraz już rozumiesz, prawda? Nie mogłem ci powiedzieć, Meggie.
-Meggie!- parsknęłam i zmarszczyłam brwi, uświadamiając sobie coś- To dziwne. Pierwszy raz użyłeś jakiegokolwiek zdrobnienia mojego imienia.
-Taa? Masz rację.- zmarszczył brwi, po czym rozjaśnił twarz uśmiechem- Meggie.
Popatrzyłam na klejnot, potem znów na Syriusza. W jego oczach płonęły wesołe błyski i rozbawienie. Był szczęśliwy.
Stwierdziłam, że jestem zakochana. Po raz pierwszy w życiu tak mocno.

***

-Czy to nie dziwne, Syriuszu?
-Nie, to normalne. Jesteśmy parą. Złap mnie z rękę.
-A jak się będą gapić?
-Jak nie mają nic lepszego do roboty… Słonko, i tak wszyscy wiedzą, że jesteś moją żoną!
Atrium Ministerstwa Magii było wspaniałe, wysokie i trochę mroczne. Na środku dostrzegłam bogatą fontannę.
-Phi!- prychnął Syriusz, widząc mój wzrok- Ale koszmarek, co nie?
Niestety, nie zdążyłam się przyjrzeć, bo pędziliśmy już do Biura Aurorów. Syriusz nie lubił, jak siedziałam poza Wiązowym Dworem. Denerwowało go to.
-Nazwisko?- zapytał znudzonym głosem jakiś urzędnik, przed którym stanęliśmy.
-Black, Syriusz i Mary Ann.- rzekł Łapa pospiesznie- My w sprawie rekrutacji.
-Taak. Można prosić państwa wyniki OWTM?- zapytał śmiertelnie nudnym głosem.
Podałam mu trzymany niewielki plik pergaminu.
-Dobrze. Znakomicie.- stwierdził beznamiętnie- Jeszcze tylko badania różdżek. Mogę?
Nie pytając o zdanie, wyrwał Syriuszowi różdżkę i położył na wadze, albo coś w ten deseń. Zauważyłam mimowolne drgania szczęki mojego męża, więc ścisnęłam jego dłoń mocno, by dodać mu otuchy. Uśmiechnął się do mnie delikatnie.
Kiedy już miał nasze różdżki zbadane, poprosił o dane osobowe, po czym oznajmił bez entuzjazmu, iż gdyby okazało się, że są nami zainteresowani, skontaktują się przez sowę. Syriusz rzucił słomiane „Dziękuję i do widzenia”, po czym wyszliśmy.
-Lubię urzędników.- oznajmił, gdy szliśmy z powrotem przez atrium- To tacy pasjonujący jegomoście…
-Powinieneś panować nad emocjami.- uśmiechnęłam się- Ten facet chciał tylko zbadać twoją różdżkę, czyż nie? Ale zgadzam się, arcyinteresujący…
-Tylko zbadać różdżkę?!- zapytał, gdy jechaliśmy windą do góry, do Londynu- A milo by ci było, gdyby ktoś tak szarpnął za twoją rękę?! Zresztą…
Ruszyliśmy chodnikiem w stronę Dziurawego Kotła, trzymając się za ręce.
-… ja już jestem taki rozchwiany emocjonalnie. Gorący lub lodowaty. Przecież mnie znasz…
Popatrzył na mnie wymownie, uśmiechnęłam się do niego ciepło.
-No, to napijmy się czegoś!- Syriusz podniósł głowę na szyld Kotła, gdy wreszcie teleportowaliśmy się przed niego- Dawno tu nie byłem w taki luźny, normalny dzień…
Weszliśmy do ciemnego środka. O tak wczesnej godzinie niewielu w Kotle było ludzi. Parę wiedźm, jakiś brodacz, dwóch młodych czarodziejów i zakapturzona postać w kącie.
-Zajmę stolik.- rzuciłam i odeszłam od Syriusza, który podszedł do lady.
-Dwa razy to, co zwykle, Tom.- rzucił, rozglądając się czujnie.
-Oczywiście, panie Black. Miło widzieć pana z małżonką.- usłyszałam, chociaż barman mówił cicho. Wszyscy w obecnych czasach mówili cicho- Sprawy do załatwienia?
-Parę.- mruknął wymijająco mój mąż- Podanie o pracę, jeśli już musisz wiedzieć. Wpadliśmy nieco się rozerwać, bo dawno nie byliśmy razem poza domem.
-Oj, tak…- Tom nalał obficie miodu pitnego do dwóch kufli- I pomyśleć, że składa pan podanie o pracę… Nawet bogacze muszą pracować, najwyraźniej.
-Nie muszą.- stwierdził Syriusz lakonicznie, patrząc na mnie czujnie, czy aby jakiś śmierciożerca nie czai się za mną- Nie muszą dla pieniędzy.
-Rozumiem, rozumiem…- rzekł Tom, chociaż nie byłam pewna, czy rzeczywiście zrozumiał.
Wdali się w rozmowę o Ministerstwie, podczas gdy ja patrzyłam po gościach. Wiedźmy paliły jakieś zielska w fajkach, młodzieńcy rozmawiali przyciszonymi głosami. Mogli prowadzić nielegalny handel lub omawiać sytuację z Voldemortem. Zakapturzona postać patrzyła centralnie na mnie. To był Severus Snape.
Przeżyłam małą sensację w żołądku, po czym wstałam i podeszłam do Syriusza, szepnąwszy:
-Kochanie, nie przejmuj się mną. Zaraz wrócę.
Syriusz obrócił się ku mnie niechętnie.
-Co jest?
-Chciałam porozmawiać z tym…- wskazałam podbródkiem na Severusa- To Sev.
Łapa skrzywił się mimowolnie.
-Wolałbym nie. Pamiętasz, jak wyglądało wasze ostatnie spotkanie?- burknął.
-Tak. To przeszłość.- rzekłam cierpliwie- Powinieneś mi ufać, prawda?
-No dobra, idź.- rzekł niechętnie- Ale będę go obserwował teraz. Nie ufam Smarkowi.
Wdzięczna zaufaniu Syriusza podeszłam do Severusa.
-Witaj, Sev!- przywitałam się.
-Meg.- rzekł jedynie, po chwili jednak szepnął- Nie taką myślałem ciebie spotkać. Wyglądasz… inaczej. Wyglądasz na szczęśliwszą i spełnioną.
-Bo tak jest naprawdę.- szepnęłam- Widzisz, na dobre mi się to zdało. Bardzo kocham Syriusza. Wszystko się zmieniło i nie żałuję.
Popatrzył na mnie z niesmakiem.
-Jesteś szczęśliwa z Blackiem? Nieźle cię omamił…
-Naprawdę! A ty… co zrobiłeś po zaatakowaniu chatki babci w lesie?
-Ocknąłem się, to już cię nie było.- szepnął po chwili- Znalazłem babcię ze zmodyfikowaną pamięcią. Nawet mnie nie pamiętała. Potem… uciekłem do Czarnego Pana.
Spuściłam smutny wzrok na dłonie.
-Gdzieś… pracujesz?- zapytałam.
-W magicznej aptece jako subiekt.- wykrzywił wąskie wargi- Jakaś kasa jest…
-Cóż…- nie mogłam z siebie wykrztusić więcej. Coś narosło między nami. Mur nie do przeskoczenia. Być może nasz pospieszny ślub też miał w tym swój udział.
-Meg, naprawdę wszystko gra? Nie chce mi się wierzyć.
-Wszystko gra. Syriusz mnie nie zaczarował, jeżeli o to ci chodzi.
Popatrzyłam na męża, który bacznie Severusa obserwował sprzed lady.
-Zawsze możesz prosić mnie o pomoc, jak wtedy.
-Nie, Severusie… Dzięki. Naprawdę, wszystko się ułożyło.
Patrzył mi w oczy jeszcze kilka chwil bardzo uważnie, po czym mruknął.
-No dobra. Niech ci będzie.
-Wszystko gra…
W jakiś sposób wiedziałam, że nasza przyjaźń albo się skończyła, albo przeszła na zupełnie inny, obcy mi poziom, po którym nie umiałam się poruszać.

***

W zasadzie, kolejne dwa miesiące we Wiązowym Dworze miały się skrajnie różnie od tego, co działo się w wakacje. Do Anglii zawitał listopad, szary, ponury i wietrzny, ale nie mógł nam popsuć dobrego humoru. Dostaliśmy listy od Biura Aurorów potwierdzające nasze zatrudnienie i plan lekcji, bo co dwa dni mieliśmy treningi z różnych przydatnych aurorom umiejętności. Poza tym, każdy dzień ozdabiała mi moja druga połówka i na odwrót. Co dzień budziliśmy się z Syriuszem w najpiękniejszej, czarno-niebieskiej sypialni, rezygnując ze spania osobno, wypoczęci, pełni optymizmu, czujący niezwykłe barwy, jakie teraz życie rzucało na nasze twarze. Zastanawiałam się kiedyś nad tym w różanej altanie i doszłam do wniosku, iż moje obecne życie jest jak witraż. Rzuca kolorowe barwy, emocje mieszają się ze sobą w cudowny sposób. Te dobre i złe.
Liście w ogrodzie opadły z melancholijnych drzew, latając smętnie po ogrodzie i tylko dodając mu uroku, a stara, kamienna, rzeźbiona huśtawka ponuro kołysała się na wietrze. Cały ogród, Dwór… Byłam zakochana w tym miejscu i we właścicielu. Nic nie mogło mi popsuć niezwykle udanego nastroju, nawet Voldemort. No, chyba żeby kogoś zabił.
Śmierć bliskich była jedyną rzeczą, której teraz tak naprawdę się bałam. Spędzała mi sen z powiek, powodując bezsenność i długie godziny leżenia i wpatrywania się w uśpioną, spokojną twarz męża. Świadomość, że mogłabym go lub kogoś innego stracić, była nie do zniesienia. Teraz, kiedy okazało się, że nie wpakowali mnie do złotej klatki, lecz wręcz przeciwnie, śmierć Syriusza byłaby najpodlejszą ironią losu.
Byłam wdzięczna rodzicom za to, że zmusili mnie do małżeństwa. Wysłałam Lupinom nawet list o wiele mówiącym zwrocie „Dziękuję”. To wyjaśniało wszystko.
-To wyjaśnia wszystko!
Wsparłam ręce na biodrach i popatrzyłam na Syriusza jak matka na synka, o którym właśnie odkryła, iż zeżarł jej długo poszukiwane pięć słoików dżemu. Czarny uniósł niewinnie brew.
-No co?- zapytał potulnie, zwijając „Proroka” i rzucając na salonowy stolik.
-Dlatego właśnie dziś jesteś taki grzeczny?- parsknęłam- Bo James i reszta znów zwalają nam się na głowy? Nie chciałeś mnie irytować.
-A czy to cię irytuje? Staram się bardzo… Nawet posprzątałem w bawialni!
-Czyli kazałeś Niuńkowi to zrobić.- uniosłam brew.
-Dla czarodzieja o moim statusie społecznym to synonimiczne zwroty!- założył ręce za głowę, bardzo z siebie zadowolony- Przecież nigdy tego nie robiłem. Kurz na żyrandolu interesuje mnie tyle, co instrukcja obsługi kanapy.
-Zauważyłam.- zmrużyłam oczy- Nie pomyślałeś o bakteriach, jakie tam zamieszkują?
-No właśnie! Zbudowały dzielnie całe metropolie, po co biedactwom psuć ich pracę…
-Jesteś niemożliwy!- zaśmiałam się- I weź te nogi ze stołu, spryciarzu.
Zrobił skruszoną minkę. Rozległ się dzwon do drzwi. Syriusz poleciał otworzyć i po kilkunastu minutach sprowadził Remusa, Jamesa, Petera i Lily, jak co dzień.
Westchnęłam, udając niesmak i łapiąc się za brzuch, bo zrobiło mi się jakby niedobrze.
-Witam, pani Black!- James z udawaną wytwornością cmoknął mnie w dłoń- Nie widzieliśmy się całe dwadzieścia cztery godziny! Ach, te lata pędzą, a pani nic się nie zmienia…
-Życie.- wzruszyłam ramionami z rozbawieniem- Siadajcie. Niuniek! Herbata.
-Biedny skrzat, co dzień ten sam rozkaz…- James począł skrzeczeć wysoko- NIUNIEK! HERBATA! NIUNIEK! HERBATA! Można dostać nerwicy.
-Może zlitujecie się zatem i odciążycie nerwy mojego skrzata domowego, ograniczając wizyty do dwóch na tydzień?- zapytałam.
-Dwóch na tydzień?- skrzywił się Syriusz- Ja liczyłem raczej na dwie na kwartał…
Oczywiście, sugestie przeszły bez rozgłosu.
-No i jak tam, arystokrato?- zapytał Peter, uśmiechając się- Luksus, wytworne obiadki z rodziną… Zawsze myślałem, że się od tego uwolnisz.
-Bo się uwolniłem.- mruknął Łapa, upijając nieco herbaty.
-Jak to?- zainteresowała się Lily- Nie mówiłeś nam, że już się uwolniłeś. I co, wszystko gra?
-Zaiste. Upewniłem się, że dom jest na mnie, konto w Gringotcie po wuju i z posagu też moje… Wszystko gra. Żyjemy tu w dostatku, a moi rodzice mogą mi nakichać.
-A jakby cię tu chcieli capnąć?
Zaobserwowałam, kładąc rękę na bolącym splocie słonecznym, lekką konwulsję na twarzy.
-Nie złapią.- odzyskał równowagę- Zaczarowaliśmy dom licznymi zaklęciami ochronnymi. Do tego jest nienanoszalny, a furtka nigdy nie wpuści niechcianych przeze mnie gości. Rodziców mam z głowy. Już nie należę do tej rodziny.
-Chyba ich trochę wyrolowałeś.- zauważył Remus.
-Wzruszające. I tu się z tobą nie zgodzę, Lunatyku. Byłem u nich z ostatnią wizytą. Błagałem o to, by odstąpili od swoich głupawych poglądów. Nic to nie dało. Uprzedzałem ich.
Zakręciło mi się w głowie.
-Zmieńmy temat.- zaproponował gładko Syriusz- Znalazłeś już jakąś pracę, Remus?
-Na razie nie muszę.- odparł Luniek ostrożnie- Jestem na utrzymaniu taty.
-Czy to nie jest frustrujące, taka niesamodzielność? Pytam z ciekawości.- zagadnęła Lily.
-Daj spokój, Lily.- mruknął gorzko Remus- I tak nic dla mnie się nie znajdzie. Jestem, no…
-Zawsze ci powtarzałem, że są prace bardzo potrzebne społeczeństwu, niezależnie, czy jesteś wilkołakiem, wampirem czy nawet Myszką Miki.- rzekł rzeczowo James- Czyszczenie toalet publicznych, segregowanie odpadków dla ekologów, którzy już nie mają lepszych zmartwień… Świat mugolskich możliwości czeka na ciebie!
Remus posłał mu takie spojrzenie, że uśmiech spełzł mu z twarzy.
-No co? Ja nie żartuję! O, a tu jest coś w sam raz dla ciebie!- ucieszył się- Dziurkuj bilety na mugolskie koncerty w wejściu! Co prawda, niezbyt interesujące i górnolotne, ale jak jakaś urokliwa niunia nie będzie miała kasy, a koniecznie będzie chciała wejść, nie tylko bilety będziesz dziurkował…
-James!- ofuknęła go Lily, pełna oburzenia, a Syriusz i Peter ryknęli zdrowym śmiechem.
-I… co?- speszył się Remus- Widzisz mnie, podrywającego jakąś, jak to określiłeś, niunię?
-Twoim problemem jest fakt, że tak naprawdę drzemie w tobie ogier, Luniaczku!- rzekł James rzeczowym tonem, przygarniając kumpla- Bardzo uśpiony… Praktycznie doprowadziłeś go do stanu Comy. Jak ci nie wstyd?!
-Zmieńmy temat.- kwęknął nieszczęśliwy Remus- Rozmawialiśmy o pracy, czy zawsze wszystko musi się sprowadzać do jednego?!
-Pogódź się z tym.- pokiwał głową z powagą Peter.
Syknęłam lekko, czując tępy ból głowy.
-Praca… Hmm.- James zastanowił się- Zawsze zostaje ci paradowanie po Londynie w przebraniu jakiegoś banana-mutanta, reklamującego promocję czegoś tam. Bardzo ważnego. Promocji nigdy za wiele, słonko… I obciach też niezbyt duży, nikt cię nie rozpozna… Chociaż, może nie warto ryzykować. Nie chciałbym usłyszeć za parędziesiąt lat, po moim pogrzebie czyjejś wypowiedzi: „James Potter? Zmarł? Taa, znałem tego gigantycznego banana…”.
-Perwersyjnie brzmi.- zauważył z rozbawieniem Syriusz, unosząc brwi.
-Nie tylko.- przytaknął gorliwie Jim- Miałbym wrażenie, że zaniża to moją wartość. No bo zobacz, jak można szanować pośmiertnie kogoś, kto całe życie spędził na chodzeniu w kostiumie banana po ulicy, wrzeszcząc jakieś bzdury w stylu „PROMOCJA TEGO-SREGO-I-OWEGO!!! PRZYJDŹ I SPRÓBUJ, A NIE POŻAŁUJESZ!!!”?!
Roześmialiśmy się, ale nie mogłam dłużej wytrzymać i wstałam, trzymając się za żołądek.
-Co jest?- zaniepokoił się Syriusz- Znowu ci dokucza?
-Co ci dokucza poza mężem?- zainteresował się uprzejmie Jim.
-Och, nic… To tylko jakieś sensacje wewnątrz…- wzruszyłam ramionami- Normalka.
-Nic się nie stanie Meggie.- uspokoił Syriusz- Miewa takie bóle… To chyba stres.
-Nic się nie stanie?!- przeraził się Rogaś- Jak dbasz o żonę, cwaniaku!? Moja ciotka też raz mówiła, że nic się nie stanie, a potem wyrosła jej pozioma, biała glista, wystająca z łydki! I jeszcze do tego niesamowicie chamska. Ośmielała się mówić do mnie per „Gnoju!”. Nazwaliśmy ją Charlie, skubaną. A zaczęło się od niewinnych mdłości…
-Nie wiem, co ty wdychałeś w wieku siedmiu lat, Rogaś.- parsknął Syriusz- Ale wygląda to na cholernie odlotowe!
Wyglądało jednak na to, że niezbyt spodobała mu się perspektywa pojawienia się białej glisty o imieniu Charlie, wystającej z mojej łydki, bo powiedział:
-Może powinniśmy kiedyś wpaść do Munga?
-Kiedyś?! Za późno, Charlie już ryje w łydce Meg, by wydostać się na zewnątrz!- zawołał dziko James- Ruszaj z nią teraz, jak chcesz sobie oszczędzić kąśliwych uwag sąsiadów.
-Ale ja nie mam sąsiadów…
-Co za różnica. Zawsze znajdzie się jakiś złośliwy kozak, który zamieszka obok ciebie akurat tak, by cię powkurzać. A jak ci się nie chce ruszać z miejsca, ja mogę z nią jechać. Teraz.
-Nie, mogę sam…
-Dobrze, Syriuszu.- rzekłam- Nie musisz. Ja i James poradzimy sobie. Naprawdę. Wolę widzieć, co to jest. Boję się, że… No wiesz…
Bezwiednie przejechałam dłonią po odczarowanym z klątwy naszyjniku. Syriusz przytaknął.
-No, to ruszamy!- zatarł ręce James.
Wyszliśmy w dwójkę z Wiązowego Dworu i teleportowaliśmy się prosto do hałaśliwego Londynu. Był to swoisty kontrast dla mnie i nawet mnie zirytował.
-Szpital imienia Świętego Munga jest tam. Byłaś tam kiedyś?
James wskazał palcem na wystawę zrujnowanego sklepu z manekinami. Nosiły modę z lat sześćdziesiątych, co mnie wcale nie zdziwiło. W końcu był to opuszczony market.
-Nie, nie byłam… Jak się wchodzi?
James rozejrzał się z doskonale mi znaną miną kombinującego coś cwaniaczka, po czym szepnął do manekina coś o badaniach. Po chwili złapał mnie za rękę i razem przeszliśmy przez szybę. W środku był rzeczywiście najzwyklejszy w świecie szpital.
-Chodź tam. Spytamy, gdzie iść z Charliem… Przepraszam!
Kobieta siedząca za ladą popatrzyła na niego spode łba, odrywając skupienie od zupy.
-Na badania.- kiwnął głową James.
-Jakie badania?- warknęła.
James dostał niekontrolowanego szczękościsku, ale go opanował.
-Dolegliwości żołądkowe.- uśmiechnął się, jakby go brzuch rozbolał po chwili walki ze sobą- Może reperkusje po jakimś złym uroku…
Rzucił okiem na naszyjnik, z którego Syriusz i Redhill zdejmowali klątwę.
-Urazy Pozaklęciowe, czwarte piętro.- rzuciła znudzonym tonem- Dajcie mi, ludzie, wreszcie zjeść w spokoju!
-Smacznego życzę.- uśmiechnął się słodko Rogacz, po czym ruszyliśmy na górę. James natychmiast złapał jakiegoś wolnego uzdrowiciela.
-Przepraszam… Chcielibyśmy zbadać pewne dolegliwości…- zaczął.
-Jakie?- uniósł niecierpliwie krzaczaste brwi.
-No, mam mdłości i przez to boli mnie żołądek, a także głowa czasem…- zaczęłam- Od jakiegoś czasu to się utrzymuje.
-To nie do mnie z tym.- burknął- Mugole są od takich rzeczy…
-Ale ona nosi coś dość podejrzanego!- zawołał James- Naszyjnik, z którego zdjęli klątwę.
-Zdjęli klątwę?- uniósł brwi, tym razem z zaciekawieniem.
-Taa… Mógłby pan ją zbadać? Myślę, że Char… coś mogłoby w niej siedzieć, jakiś bakcyl.
-Szczerze w to wątpię…- uśmiechnął się nieco- Wygląda mi to bardziej… No, proszę za mną.
Weszłam do niewielkiego gabinetu z uzdrowicielem, który dokonał na mnie masę zdumiewających badań, włącznie ze świeceniem mi różdżką w dziurce od nosa. James siedział na krześle niedaleko, patrząc na mnie ponuro i co rusz zerkając z niepokojem na moją prawą łydkę, jakby zaraz miał z niej wyskoczyć niedźwiedź grizzly.
-Cóż, sprawa jest jasna.- rzekł uzdrowiciel ze znużeniem po kilku minutach- Rozstrój żołądka, hmm…
-Taak?- James zerwał się z krzesła, nie mogąc dłużej usiedzieć.
-Czy żona…- zaczął.
-Nie.- powiedzieliśmy naraz. Uniósł brwi.
-To nie żona. To przyjaciółka.- wyjaśnił James.
-Dobra dobra.- mruknął z jakimś rozbawieniem uzdrowiciel- To się zawsze tak mówi.
-Co pan mi tu imputuje?- nadął się Rogaś.
-Proszę pana…- popatrzył na niego pełnym politowania wzrokiem znawcy- W tej sytuacji?…
Uśmiechnął się lekko, lecz miło i ciepło. James chyba coś zrozumiał, bo na jego twarz wkradło się dzikie, euforyczne szaleństwo…

***

Z lekkim, delikatnym uśmiechem na ustach wkradłam się do salonu, gdzie siedział Syriusz. Złożył nogi impertynencko na stoliku i zaczytywał się w czymś. Kiedy tylko mnie zobaczył, natychmiast potulnie zdjął nogi ze stolika.
Stanęłam nad nim, uśmiechając się ciepło. Odwzajemnił to nieśmiało.
-Co?- zagadnął- Czyżby Charlie dał oznaki życia? Mieliście jakieś problemy ze śmierciożercami?
-Nie…- uśmiechnęłam się tajemniczo.
Syriusz patrzył na mnie z kanapy nieco zafascynowanym wzrokiem.
-To co jest?- uśmiechnął się lekko.
-Hmm.- przetoczyłam oczami po pomieszczeniu- Chyba mam dla ciebie prezent na urodziny.
-Ale urodziny mam dopiero dwunastego. Jest siódmy listopada.- zauważył.
-No, trochę wcześnie…
-Wykrztuś to z siebie.- parsknął, obserwując mnie uważnie.
Opuściłam wzrok na podłogę skromnie. Syriusz wciąż bacznie mi się przyglądał.
-Cóż, życzeniem Jamesa, mały, wrzeszczący Black pojawi się szybciej, niż myśleliśmy. Zostaniesz tatą.
Twarz Syriusza stężała, po czym po chwili rozjaśniła się w uśmiechu osiemnastolatka skrajnie przytomnego ze szczęścia.


Czadzik :-D! Pewnie następna nie pojawi się w weekend, za to może dodam coś w poniedziałek/wtorek. Mam nadzieję, bo może i mam teraz więcej luzu, ale nie wiem, czy będzie mi się chciało :-P.

Komentarze:


Natalie Junes
Poniedziałek, 13 Grudnia, 2010, 10:10

Zgadzam się z twoją auto opinią. CZADZIK! NOTKA ZABÓJCZA!!!!!
Końcówka najlepsza! A James jak zawsze rozbrajający;)
Myślałam, że już się nie pogodzą, ale nie, jednak Łapa dał dowód, iż naprawdę kocha Meggie! No i Syriusz zostanie tatą!
Z WIEEELKĄ niecierpliwością czekam na kolejną notkę;)

 


Szczurek
Poniedziałek, 13 Grudnia, 2010, 21:06

Wreszcie się pogodzili! :D I będzie "mały, wrzeszczący Black" ! :D Fajnie mi się czyta twój pamiętnik. No i czekam na następną notkę.

 


JOANNA
Poniedziałek, 13 Grudnia, 2010, 21:10

No cóż... wyskakujemy na wyższy level... brawo.. świetna notka... czekam na następną !

 


Syrcia
Wtorek, 14 Grudnia, 2010, 16:18

Brawooo!;D Wreszcie ^^
Jej, łyknęłam to malując paznokcie, chlip...
Cóż. Podoba mi się, a jaaaak!:D
Przepraszam, przyjaciel mnie wyciąga, żeby pobiegać...xD Musze iść ^^
Weny!

 


Syrcia
Wtorek, 14 Grudnia, 2010, 22:43

Zaaaapraszam jeszcze do Luńka. :D

 


Afra
Czwartek, 16 Grudnia, 2010, 18:28

fajnie :)
zróbmy plebiscyt na imię dla mini blacka:
dziewczynka: Nessa, Villemo, Liv, Amira, Willow, Vinga
chłopiec: Samuel ,Elijah, Isaac, Ikar,Aaron,Dorian

 


Aithne
Czwartek, 16 Grudnia, 2010, 22:17

Przeczytałam już w poniedziałek i milczę od tej pory, bo nie wiem, jak to powiedzieć...
Noż kurde.
Nie podobało mi się!
Pal licho to, że na początku wszyscy do siebie syczą, co za 3cim razem trochę już zgrzytało. Szczegół. Ale ta przemowa Syriusza! Uch! Widzę po komentarzach reszty czytelników, że im się podobało, więc może ja jestem dziwna albo mam pecha do mężczyzn, ale absolutnie nie jestem w stanie wyobrazić sobie osiemnastolatka wygłaszającego coś takiego. Cała ta scena: Syriusz vs Voldemort była tak mega patetyczna, że to aż mdliło. No i mało realistyczna. Przynajmniej mój mózg nie jest w stanie jej ożywić; mam wrażenie, że jest tam wstawiona tylko po to, żeby Mary Ann i Syriusz w końcu się pogodzili...
Żeby to nie brzmiało za ostro, dodam tylko tyle, że gdzie indziej by to przeszło, ale pamiętnik Mary Ann od pierwszej chwili bardzo mi się spodobał i czytam go prawie jak książkę... Więc to automatycznie podnosi poprzeczkę ;).
A z takich luźnych przemyśleń po lekturze:
1) Dobrze, że się w końcu pogodzili
2) I dobrze, że Syriusz nadal jest taki, jaki był wcześniej, a nie "rozmamejował" się po swoim, ekhem, sukcesie :P

 


Aithne
Czwartek, 16 Grudnia, 2010, 22:18

3) Ona nie wpadła na to, że może być w ciąży?! No... No dobra, naszyjnik. Ale mimo wszystko - coś podejrzewam, że to byłaby pierwsza rzecz, o jakiej bym pomyślała na jej miejscu
4) Syriusz i jego szalejące plemniki... :P
5) Trochę za idealne to wszystko w tej notce - Syriusz wyznaje Mary Ann miłość, chce oddać za nią życie, cudem ich ratują, Meg się zakochuje i krótko po tym zachodzi w ciążę...
6) Jestem w szoku - to jest pierwszy blog / pamiętnik łączący bohaterkę z Syriuszem, w którym ich dziecko nie będzie w wieku Harry'ego! Bo do ślubu Lily i Jamesa jeszcze trochę czasu zostało...
7) Syriusz jako tata... Oooooooooooo... O.O Pasuje do tej roli jak pięść do nosa :D. Chociaż, małą Dorą się zajmował...

 


Victoria
Piątek, 17 Grudnia, 2010, 22:00

Bombowa!
Meg i Syri się pogodzili!!! ;D <tańczy coś na wzór pijackiego tańca szczęścia>
Mimo wszystko też bym chyba podejrzewała ciążę, tak jak Aithne już wcześniej pisała.
Ale tak czy siak czekamy na bąbla Blacka :D
PS: zapraszam do Julii ;)

 


Daria
Piątek, 17 Grudnia, 2010, 23:46

Jakie świetne!!!!!!!!
JA chce jeszce!
Ale super!!!!!!!!!
:D:D:D:D
Super że w końcu się między nimi ułożyło i... mały Black... nie mogę się doczekać :D
SUPER!!!

 


Cava
Sobota, 18 Grudnia, 2010, 12:31

Uch, mama nie miłe uczucie, że ta historia dobiega końca... Mam nadzieję, że się mylę i nie powybijasz wszystkich w pień
A w związku z notką też uważam, że to przemówienie Syriusza do Voldemorta było z deczka przesadzone. Za bardzo słitaśne;]]

 


Acid
Niedziela, 19 Grudnia, 2010, 23:36

ja tez uwazalam, ze to bylo przesadzone, ale po tymdlugim komentarzu przczytalam jeszcze raz i stwyerdzam, ze wcale nie jest przemowienie syrka [rzesadzone. nie wyobrazam sobie po priostu, by marry pokochala go w innej sytuacji, niz tej, gdy wyznal jej na sktraju zycia milosc. a jesli chodzi o jego wiek,to owszem, ma dopiro 18, ale to przeciez syrek - wychowaby w innej mentalnosci, dojrzalszy wiele od tych malpiszonowz naszych szkol.
no i ciaza... tez bym myslala, ze sie powinna domyslec,ale to chyba taki zabieg pisarski doo - gdyby od razu bylo pwiedziane, to bysmy bie mieli niespodzianki ;)
sorka za stan tego koment, ale bardzo mi sie spieszy

 


Syrcis
Piątek, 24 Grudnia, 2010, 14:07

A dziękuję, dziękuję. :) Wzajemnie, Doo, wzajemnie.
Mikołaja z wielkim worem :)D), choinkii, mnóstwa prezentów, śniegu, bałwanka z wielkim nosem... No i przede wszystkim, spełnienia marzeń ^ ^

 


Natalie Junes
Piątek, 24 Grudnia, 2010, 15:56

Droga Doo!
Jako że gwiazdka niedługo zaświta, pragnę złożyć Ci serdeczne życzenia, czyli zdrowia, sukcesów w życiu, upragnionych prezentów pod choinką, a przede wszystkim niechaj twój talent pisarski nadal się rozwija i kształtuje!
Wesołych Świąt,
Natalie;)

 


www.harrypotter.org.pl
Poniedziałek, 04 Kwietnia, 2011, 17:25

Mary_ann.. Awful :)

 


www.harrypotter.org.pl
Poniedziałek, 04 Kwietnia, 2011, 17:26

Mary_ann.. Awful :)

 
Twój komentarz:
Nick: E-mail lub strona www:  

| Script by Alex

 





  
Kolonie Harry Potter:
Kolonie Travelkids
  
Konkursy-archiwum

  

ŻONGLER
KSIĘGA HOGWARTU

Nasza strona JK Rowling
Nowości na stronie JKR!

Związek Krytyków ...!
Pamiętnik Miesiąca!
Konkurs ZKP

PAMIĘTNIKI : KANON


Albus Severus Potter
Nowa Księga Huncwotów
Lily i James Potter
Nowa Księga Huncwotów
Pamiętnik W. Kruma!
Pamiętnik R. Lupina!
Pamiętnik N. Tonks!
Elizabeth Rosemond

Pamiętnik Bellatrix Black
Pamiętnik Freda i Georga
Pamiętnik Hannah Abbott
Pamiętnik Harrego!
James Potter Junior!
Pamiętnik Lily Potter!
Pamiętnik Voldemorta
Pamiętnik Malfoy'a!
Lucius Malfoy
Pamiętnik Luny!
Pamiętnik Padmy Patil
Pamiętnik Petunii Ewans!
Pamiętnik Hagrida!
Pamiętnik Romildy Vane
Syriusz Black'a!
Pamiętnik Toma Riddle'a
Pamiętnik Lavender

PAMIĘTNIKI : FIKCJA

Aurora Silverstone
Mary Ann Lupin!
Elizabeth Lastrange
Nowa Julia Darkness!

Joanne Carter (Black)
Pamiętnik Laury Diggory
Pamiętnik Marty Pears
Madeleine Halliwell
Roxanne Weasley
Pamiętnik Wiktorii Fynn
Pamiętnik Dorcas Burska
Natasha Potter
Pamiętnik Jasminy!

INKUBATOR
Alicja Spinnet!
Pamiętnik J. Pottera
Cedrik Diggory
Pamiętnik Sarah Potter
Valerie & Charlotte
Pamiętnik Leiry Sanford
Neville Longbottom
Pamiętnik Fleur
Pamiętnik Cho
Pamiętnik Rona!

Pamiętniki do przejęcia

Pamiętniki archiwalne

  

CIEKAWE DZIAŁY
(Niektóre do przejęcia!)
>>Księgi Magii<<
Bestiarium HP!
Biografie HP!
Madame Malkin
W.E.S.Z.
Wmigurok
OPCM
Artykuły o HP
Chatka Hagrida!
Plotki z kuchni Hogwartu
Lekcje transmutacji
Lekcje: eliksiry
Kącik Cedrica
Nasze Gadżety
Poznaj sw�j HOROSKOP!
Zakon Feniksa


  
Co sądzisz o o zakończeniu sagi?
Rewelacyjne, jestem zachwycony/a!
Dobre, ale bez zachwytu
Średnie, mogłoby być lepsze
Kiepskie, bez wyrazu
Beznadziejne- nie dało się czytać!
  

 
© General Informatics - Wszystkie prawa zastrzeżone
linki