Startuj z namiNapisz do nasDodaj do ulubionych
   
 

Pamiętnikiem opiekuje się Doo!

[ Powrót ]

Piątek, 31 Grudnia, 2010, 02:41

71. Odwaga, lekkomyślność lub ciążowa zachcianka...

Przepraszam za zwłokę i życzę wszystkim bajecznego Sylwestra, pełnego uśmiechu i radości z powodu nowego rozdziału, otwartego w Waszym życiu;-)!
A, i odtąd mogą się pojawić poważne skoki w czasie. Nie zdziwcie się, gdy nagle przeskoczę trzy miesiące. Postaram się, by wszystko było klarowne i nikt się nie zgubił, co to za miesiąc i rok.

-“Do szopy, hipogryfy, do szopy, wszyscy wraz…”
-SYRIUSZ!
-Słucham, złotko?
Przez drzwi do kuchni w domu Jamesa Pottera wejrzał czarnowłosy, przystojny dziewiętnastolatek o śniadej cerze i szarych, bystrych oczach.
Moje usta rozciągnęły się na jego widok w pełnym politowania uśmieszku, a ręce wsparłam na biodrach, przepasanych granatowo-białym fartuchem w kratkę.
-Może zamiast wyśpiewywać poprzeinaczane kolędy, byłbyś łaskaw pomóc Gideonowi i Remusowi z ozdabianiem choinki na górze?- spytałam ze stoickim spokojem.
-Przecież pomagam!- zacietrzewił się, po czym z trzymanego w długich palcach tekturowego pudła wyjął piernik i schrupał permanentnie- Właśnie niosę pierniki na choinkę!
-O ile doniesiesz to do salonu.- mruknęła Lily znad mięsnego puddingu, którego właśnie ozdabiała kandyzowanymi wiśniami- Nie zapowiada się.
-Powiedziałem, że będę pomagał przy piernikach.- zrobił świętoszkowatą minkę- Nie powiedziałem jedynie, jakiego charakteru będzie to pomoc. Pomagam zjeść.
Wsadził sobie bezceremonialnie piernikowy but do paszczy, przez co jego policzki zrobiły się śmiesznie kanciaste i spojrzał na mnie niewinnie.
-O czym gadka?- parsknęłam, po czym ziewnęłam.
-Zmęczyłaś się?- w głosie Lily wyczułam lekkie zaniepokojenie.
-Nie, tylko chce mi się spać. Ale to normalne w tym stanie.
Pogładziłam bezwiednie płaski względnie brzuch i uśmiechnęłam się łagodnie. Czułam delikatne, kruche stworzonko pod własnym sercem. Żyło i rozwijało się, by już do końca ozdabiać sobą moje długie dni życia.
-Szczęściara.- usłyszałam głos Lily- Glizduś, podaj mi sos żurawinowy…
-Się robi. Wingardium Leviosa.
ŁUP! Zachwiałam się, widząc wszystkie gwiazdy i osunęłam na ziemię.
-ODEBRAŁO CI ROZUM?!- łupnął Syriusz.
Nieco oszołomiona uniosłam się z podłogi.
-Meg, przepraszam!- pisnął Peter gdzieś z prawej.
Dłonie Syriusza uniosły mnie do postawy stojącej.
-Nic ci nie jest?- zapytał bardzo zatroskanym głosem- Wszystko gra? A jak tam mój brzdąc?
-Już wszystko w porządku, Syriuszu!- rozmasowałam głowę- To nie wina Petera…
-Nie jego wina?!- zagrzmiał- Żeby nie umieć sosjerki wylewitować po prostej linii!…
-Przepraszam, no!- jęknął Peter- Nie zawsze panuję nad różdżką.
-Zazwyczaj nie panujesz!- warknął rozsierdzony Łapuś- Zdzieliłeś właśnie moją ciężarną żonę sosjerką w łeb! Przewróciła się i jest oblana czerwonym sosem. Myślisz, że to miłe?!
-Przecież nic się nie stało!- zdenerwowałam się lekko- Żyję, jeszcze.
Syriusz popatrzył na mnie, jakby zobaczył pierwszy raz w życiu, po czym westchnął głęboko.
-Znowu jakaś jatka?
Remus wkroczył do kuchni i rzucił nam znużone spojrzenie, po czym odstawił zaklęciem dwa puste kubki po herbacie do zlewu.
-Jatka?! Nie wiem, o czym mówisz.- wzruszył ramionami mój mąż.
-Wiesz co, Łapo? Mam wrażenie, że tragizujesz nieco. Meggie jest spokojniejsza od ciebie!
-Hmm, ciekawe, dlaczego…- uśmiechnął się sarkastycznie, po czym wyciągnął przed siebie dłoń i zgiął kciuk- Po primo, to moje pierwsze dziecko…- zgiął palec wskazujący- Po secundo, mam ledwo dziewiętnaście lat…- zgiął środkowy palec- A po tertio, nikt mnie kuźwa jasna nigdy nie oświecił w domu, co się dzieje, gdy w kimś dojrzewa bezbronne życie!
-Dobrze, już dobrze, słoneczko!- James, który właśnie wkotłował się do kuchni, poklepał dyszącego Syriusza po łepetynie- Łączymy się w twoim bólu.
Syriusz popatrzył na niego naprawdę wątpiącym spojrzeniem.
-A tak w ogóle to kiedy powitamy na tym świecie wielmożnego Blacka?
-Chyba gdzieś pod koniec wiosny, maj lub czerwiec.- mruknęłam- Ale to tylko moje obliczenia. Nie wiem, czy zgodne z prawdą.
-Muszę się przygotować solidnie na to światowe wydarzenie.- zawołał okularnik wesoło- Mam nawet ponad pół roku, żeby przygotować przedmowę godną panicza, ale z poprowadzeniem czerwonego dywanika od hmm… Meggie, może być pewien problem.
-Rozumiem, że planujesz przejście mojego siostrzeńca lub siostrzenicy po tym czerwonym dywaniku zaraz po urodzeniu.- Remus uniósł brwi, okazując wręcz zdegustowanie- Gites.
-Tak, wejście Blacka to punkt obowiązkowy! Ma być dynamiczne i pełne ekspresji… Sądząc jednak po stanie ilorazu inteligencji dawcy plemnika, nie jestem pewien jednakowoż, czy panicz ZAKUMA, że ma rozwinięty czerwony dywanik wyłącznie dla siebie… Chociaż to dość symboliczny i wymowny czerwony dywanik.
-Wiesz, niewykluczone, że będzie dość zaabsorbowany, by nie dostrzec twojego czerwonego dywanika.- mruknął Remus zdawkowo.
-Myślisz?- James zamachał rękoma w bliżej nieokreślonych kierunkach- Nie no, wejście panicza nie może być takie… ni z dupy…
-A skąd, z nosa?!- prychnął Syriusz, masując bolące ramię, w które się właśnie uderzył.
-Wiesz, to jest pomysł!- ucieszył się Jim- Nieprzewidywalne! Finezyjne! Oryginalne jak łaciaty zadek mojej ciotki! Reasumując, wejście smoka godne samych Blacków! Już widzę nagłówek “Proroka”: “Potomek rodu Blacków przyszedł na świat przez nos pani Black”.
-Z dwojga złego, lepiej w tę stronę.- parsknął Remus.
-Dokładnie. Powaga!- pokiwał głową James- Zawsze lepiej jest usłyszeć “Mam cię w nosie!” niż “Mam cię w…”.
-Dobra dobra, mądralo!- Syriusz uśmiechnął się kąśliwie- Zobaczymy, co ja będę planował na narodziny twego pierworodnego.
-Czyżbym dosłyszał nutkę groźby?- James uniósł brwi- Abstrahując od faktu, mój pierworodny będzie tak niezwykłą istotą, iż nie sposób przygotować mu godne powitanie…
-Pozwolę ci w to wierzyć.- zmrużył oczy złośliwie Syriusz- Chociaż nie, masz rację. Z powodu deficytu na komórki tworzące mózg, które występowały u dawcy plemnika w szczątkowych ilościach będzie medyczną osobliwością. Pierwsze dziecko bez mózgu…
-Ha ha!- James posłał mu sardoniczny uśmieszek- Ale się wyćwiczył w erudycji, cwaniaczek.
-Tak myślałem. Połowy nie zajarzyłeś. Typowe.
James uchylił usta i zamknął je jak ryba. Zrobił tak kilka razy, patrząc na Syriusza, jakby zobaczył go pierwszy raz w życiu, po czym otwarł usta i zaryczał na cały regulator:
-JINGLE BELLS, JINGLE BELLS, JINGLE ALL THE WAY!!! Everybody, śpiewamy!!!
Remus i Peter wymienili rozbawione spojrzenia, a Syriusz ryknął psim śmiechem. James, rycząc wciąż świąteczną piosenkę, wyszedł z kuchni. Lily westchnęła, po czym uniosła oczy ku górze i uśmiechnęła się z rozbawieniem, dalej dekorując pudding.
-Odebrałem to jako subtelną zmianę tematu!- parsknął Syriusz, po czym uśmiechnął się czule, chwycił szklankę, na dnie której pływało kilka kropel ajerkoniaku i przytknął ją do mojego brzucha, a do jej spodu przyłożył swoje ucho. Moją twarz rozjaśnił uśmiech.
Widziałam, że Remus też uśmiechnął się na widok Syriusza słuchającego przez szklankę bicia maleńkiego serduszka swojego dziecka.
-Siema, brzdącu!- szepnął Łapa- Jak leci? Ale mu bije serce!
-Jak? Ja też chcę posłuchać!- ucieszył się Peter.
-Bardzo szybko, jakby było przestraszone.- wyjaśnił wolno Syriusz- Nie ma się czego bać…
-Kiedy zasiądziemy wszyscy do kolacji świątecznej? Ja chcę spróbować puddingu Lily!- Remus powąchał smakowity pudding i oblizał się ze smakiem.
-Sio!- zaśmiała się Lily i odepchnęła skamlącego Remusa na bok.
-To chociaż dajcie mi posłuchać tego rozkosznego bobasa w mojej siostrze! Przesuń się, stary, ty już się nasłuchałeś!
-Trochę mniej przedmiotowo!- nadął się Syriusz- “Rozkoszny bobas w mojej siostrze”?! Co to ma być, w ogóle?! Obcesowy jesteś, Lunatyku! A na kolację czekamy, aż Joanne i Benjamin przybędą z warty, tak mówił mi Dumbledore na korytarzu.
Lily i ja popatrzyłyśmy na siebie nieco skonsternowane, a Remus wbił wzrok w podłogę.
-Tak w ogóle to dziwnie musisz się czuć z faktem, że twoja była została przyjęta do Zakonu, mam rację?- zagadnął Peter Remusa. Ten drgnął konwulsyjnie.
-Nie no, czuję się wprost świetnie! Luz blues glanc pomada…- burknął do butów.
Ja i Lily popatrzyłyśmy na niego ze smutkiem. Wiedziałam, jak bardzo Joanne Remusa zraniła, przez to jej obecność nie była nigdy przyjemna. Rozmawiała w Zakonie z innymi kobietami, głównie z Marleną i Dorcas, ale nie zadawała się ze mną, Lily i Alicją, bo zawsze było między nami napięcie.
-Jeeeemy!- to Fabian wetknął uradowaną, rudą głowę do kuchni- Przybyli wszyscy, zbierzemy się w salonie przy choince! Weźcie, pomogę wam, dziewczyny.
Ja, Lily i Fabian wylewitowaliśmy parę półmisków z kuchni, by zanieść potrawy na stół.
W salonie zgromadziła się brać Zakonu, gaworząc beztrosko i wesoło, ignorując wrzaski zezłoszczonego Jamesa, który potrząsał ogłupiałym, złotym elfem, próbując go nauczyć kolędy, co chyba niezbyt mu wychodziło, sądząc po załączonym obrazku. Obecnie krzyczał coś w stylu:
-NIE! Tekst brzmi “Pokój niesie ludziom wszem”, nie “Pacany się lubią wszą”!
Panował gwar i wszyscy jakby zapomnieli, że za murami domu Jamesa jest zimno i ciemno, gdzieś tam czai się Voldemort, dla którego Święta nie mają najmniejszego znaczenia…
-To gdzie jest Joanne i Benio?- zapytał ze zdziwieniem Peter mijanej Dorcas.
-Nie wiem, słyszałam, że ktoś wchodził do hallu, ale Dumbledore tam poszedł i jeszcze nie wrócili… Ciekawe, może omawiają w trójkę tą wartę?- zapytała Dorcas.
-Niech się pospieszą.- burknął Remus- Żołądek buntuje mi się.
Do rozbawionego salonu wszedł Dumbledore i Ben Fenwick. Byli bladzi jak ściany.
Zaległa cisza.
-Coś się stało, prawda, Albusie?- zagrzmiał Moody z drugiego kąta salonu.
-Mieliśmy wartę i dopadli nas śmierciożercy.- rzekł rozedrganym głosem Benjamin- Jo została zabita przez jednego z nich.
Uśmiechy spełzły wszystkim równo z twarzy. Popatrzyłam na Remusa, bladego, jak ściana, przełknęłam ślinę i już wiedziałam, że ta kolacja wigilijna jest zupełnie bez sensu.

***

-I wiesz… Będzie doskonałym graczem quiddicha! Czuję to w kościach.
-Albo doskonałą graczką.
-A na pierwsze urodziny kupimy mu miotełkę, prawda Meg?
-Albo jej.
-Masz rację. Jedna, wielka niewiadoma. Już nie mogę się doczekać!
Syriusz uśmiechnął się błogo, zawiesił różdżką przy dystyngowanym żyrandolu ostatnią fioletową sylwetkę czarownicy na miotle, wyciętej z lśniącej, sztywnej folii. Lśniące figurki dyndały delikatnymi ruchami pod stropem, rzucając błyski na ściany w pączki róż.
Westchnęłam, położyłam dłoń na brzuchu i podeszłam do okna dziecinnego pokoju, w którym staliśmy. Na zewnątrz, pomimo lutego, nie panowała zamieć. Wrzosowiska były takie same, jak wtedy, gdy pół roku temu przybyłam tu po raz pierwszy, z wyjątkiem paru szczegółów: na drzewach nie rósł ani jeden, najmniejszy nawet listek, a mgła była silniejsza i zalewała białym mlekiem horyzont. W zasadzie, poza ogrodzeniem i wiązami przy głównej, równoległej do domu alei nie było nic widać z wrzosowisk, tak gęsta była ta mgła.
Ogarnęły mnie jakieś przykre myśli. Żachnęłam się cicho, odganiając je za wszelką cenę. Nie chciałam martwić się na zapas, by dziecku nie było nieprzyjemnie.
Pogładziłam uspakajająco brzuch, dając do zrozumienia, że nic złego się nie dzieje. To było kłamstwo. Doskonale wiedziałam, że działo się wiele złego. Chociaż od września minęło pół roku, wielokrotnie doświadczaliśmy w dorosłym życiu tego, jak wiele złego się dzieje.
Doświadczyłam nieprzyjemnego, ostrego ukłucia strachu, jaki towarzyszył mi od czasu do czasu, gdy tylko zastanowiłam się nad całym moim życiem. Odkąd prawie dwa miesiące temu Joanne została zabita przez śmierciożerców, nasze życie zmieniło się nieco. Atmosfera w Zakonie uległa jakiemuś czarnemu cieniowi. Przerażało mnie, że śmierć jest tak niedaleko, krąży nad moimi bliskimi, wciąż nienasycona, wciąż spragniona...
-Co jest?
Poczułam dłoń Syriusza na moim ramieniu. Jej właściciel stanął obok mnie, obserwując z ponurą miną okno. Popatrzyłam na kochany profil.
-Syriuszu…- szepnęłam żałośnie.
Uśmiechnął się ponuro i przeniósł na mnie uważny wzrok.
-Wiedziałem, że coś cię trapi. Zaryzykuję stwierdzenie, że to coś, co trapi nas wszystkich.
Kiwnęłam lekko głową. Wymieniliśmy zmartwione spojrzenia.
-Jest wiele rzeczy, które mnie trapią.- rzekłam cicho- Wiele.
-Pewnie wszystkie sprowadzają się do tego samego aspektu. Co na przykład?
-No… na przykład… Boję się czyjejś śmierci.- szepnęłam- Bardzo się boję śmierci, ale nie swojej. Mam wrażenie, że członkowie Zakonu znikną następnego dnia, iż wszyscy z góry skazani są na śmierć. Ktoś w końcu poniesie śmierć… Jak Joanne.
-Meg, no co ty!- Syriusz przygarnął mnie do siebie- Nie damy się! Jo… Mnie też jest jej żal, chociaż zraniła dogłębnie Luniaczka… Ale jesteśmy silni! Nie damy się śmierciożercom i Voldemortowi! Do tej pory nic nam nie zrobili!
-Ale do tej pory mieliśmy jedynie jedną niebezpieczną misję, Syriuszu!
-Eee tam! Śmierciożercy są durni i niewykształceni, a Voldemort rzadko kiedy im towarzyszy. Jest zbyt cenny. Zobaczysz, za rok będziesz się z tego śmiała, gdy tylko Voldemort zostanie pokonany a na świecie będzie znów bezpiecznie.
-A jeżeli ktoś przypłaci to bezpieczeństwo życiem?- jęknęłam cicho, czując pieczenie powiek- Ktokolwiek… Remus, Lily, nasze bezbronne dziecko, czy… czy ty, Syriuszu…
-Nie wolno ci tak mówić! Nic się nie stanie, zobaczysz!
Nie uwierzyłam mu, bo jego twarz niedostrzegalnie drgnęła konwulsyjnie.
-Zobaczysz, Meggie!- zamaskował chwilę słabości uśmiechem- Będziemy tu żyli po ostatnie dni. Czy cokolwiek mogłoby nas spotkać na tym odludziu? Wychowamy razem gromadkę dzieciaków, w cieple i bezpieczeństwie. Zobaczysz.
Zrobiłam niezbyt przekonaną minę, a potem zadałam szeptem najprostsze pytanie:
-Obiecujesz?
-Obiecuję.
-Musisz mi wybaczyć.- znów przeniosłam wzrok na ponure okno- To moja udręka. Strach przed twoją śmiercią. Nawet nie wiesz, jak się tego boję. Nie chcę cię stracić. Nigdy.
Kątem oka dostrzegłam, że Syriusz lekko osłupiał. Zdałam sobie sprawę, że nigdy wprost nie powiedziałam mu, że cokolwiek do niego czuję.
-I do tego te wątpliwości… Czy na pewno dobrze zrobiliśmy?- dodałam szeptem.
-Co dobrze zrobiliśmy?- otrząsnął się z letargu.
-No…- zawahałam się- Chodzi o nasze dziecko. Boję się wydawać je na ten straszliwy świat. Tu je czeka tylko strach, ból, cierpienie, utrata bliskich… Może zostanie sierotą…
-Meg, przestań, proszę!- zdenerwował się lekko- Nie przerażaj mnie. Będziemy je strzegli. W życiu zawsze spotyka człowieka ból, gdybyśmy się tak mieli zapobiegliwie zastanawiać nad zlitowaniem nad nienarodzonymi dziećmi, nigdy żadne by się nie narodziło, bo wszystkie chcielibyśmy strzec! Nie, to dziecko będzie naszą nadzieją, nie czujesz tego? I na pewno nie zostanie sierotą, już ja o to zadbam. Na pewno… wszystko będzie dobrze…
Głos Syriusza lekko zadrżał, po czym mój mąż mnie puścił.
-Muszę iść na zajęcia z praktyki aurora. Przyniosę ci notatki, jak zwykle.
Powiedział to, nie patrząc na mnie.
-Uważaj na siebie…- szepnął- Wrócę za dwie godziny, kotek.
Cmoknął mnie w czoło czule, jak zawsze, po czym wyszedł z dziecinnego pokoju. Westchnęłam, patrząc na miejsce, w którym znikł. Przyszło mi do głowy, że wylaniem swoich trosk i żalu obudziłam również jego wątpliwości i obawy. Teraz wiedziałam już, że Syriusz również bał się pojawienia swojego dziecka na tym świecie. Nie ze względu na kwestie wygodnictwa czy innych aspektów, ale właśnie ze strachu.
Wyczułam delikatny ruch po wewnętrznej ścianie brzucha. Dziecko przesuwało stópką po łożysku. Powtórzyło to z dwa razy, po czym odprężyło się i zapadło w drzemkę. Jego serduszko biło żwawo, czekając wciąż na wielki dzień, gdy zobaczy mamę i tatę. Mały Black… Synteza moja i Syriusza. Owoc naszej miłości i jedności…
Pogładziłam brzuch, czując falę jakiejś odwagi i chęci obrony naszego maleństwa.
W salonie krzątał się przy popołudniowej herbacie Niuniek.
-Jest piąta, pani!- zaskrzeczał- Podał Niuniek herbatę i zaparzył ziółka!
-Dziękuję, Niuńku.- uśmiechnęłam się blado do skrzata domowego i usiadłam ostrożnie na kanapie, biorąc do ręki filiżankę z parującym płynem.
Kiedy zostałam sama, szepnęłam do brzucha smutno:
-Nie wiem, czy to był dobry pomysł, byś pojawiał się w tej rzeczywistości. Zrobimy wszystko z tatą, byś był szczęśliwy. Nikt cię nie skrzywdzi, obiecuję.
Pogładziłam czule moje dziecko. Poczułam, że głęboko śpi, nieświadome niczego.
Wbrew moim obawom, Syriusz powrócił, cały i zdrów, jak co wieczór, przynosząc mi nowe notatki ze studiów i przyprowadzając ze sobą paru gości, co nie było dziwne, bo we Wiązowym Dworze gościliśmy kogoś przynajmniej dwa razy w tygodniu.
Do salonu wkroczył ku mojemu zdziwieniu sam Dumbledore, Lily i James oraz Frank i Alicja, czyli wszyscy młodzi adepci sztuki aurorów, jakich znałam (oczywiście, wyłączając z tego grona dyrektora Hogwartu). Ich obecność nie zdziwiła mnie, często po wykładach Syriusz i ja zabieraliśmy naszą brać do domu, albo któryś z nich brał nas wszystkich do siebie, jednak obecność Dumbledore’a nie wróżyła dobrze.
-Dzień dobry, profesorze.- uśmiechnęłam się- Witajcie, Lily, James, Franku i Alicjo.
-Moje uszanowanie, pani Black!- James wyszczerzył się do mnie, poprawił okulary i poklepał przyjacielsko po plecach- Jak się ma mały panicz?
Przytknął ucho do mojego brzucha.
-Jak tam, młody?!- zawołał. Parsknęłam.
Czułam, chociaż nie do końca wiedziałam skąd, że moje dziecko wciąż smacznie spało.
-No, zbyt rozmowny to ty nie jesteś!- nadął się James, udając obrażonego grubiaństwem małego Blacka.
-Już dawno nauczyłem go, by nie gadał z takimi łosiami, jak Potterowie.- parsknął Syriusz.
James zrobił ostentacyjnie obrażoną minę.
-Ale butę odziedziczył po tobie, Łapo…
Lily lekko go odtrąciła i stanęła przede mną.
-Jak tam maleństwo?- zapytała z uśmiechem.
-Dobrze.- odwzajemniłam- Jest niezwykle spokojne. Spodziewałam się czegoś innego.
-Jak to mugole mówią, nie taki diabeł straszny…- rzekł pogodnie Dumbledore- Jeżeli można, napiłbym się brandy. A ty, Frank?
-Dziękuję, chętnie.- kiwnął głową Frank, po czym popatrzył na Alicję wymownie. Ta drgnęła i wyciągnęła ze skórzanej torby małe koperty w liczbie czterech.
Jedna podleciała do Dumbledore’a, jedna do Jamesa, jedna do Lily, a jedna do Syriusza, który kiwnął na mnie i powiedział:
-Jest zaadresowana do nas obu, Mary Ann.
-Przeczytajcie je.- zachęcił nas Frank i wymienił z Alicją rozpromienione uśmiechy.
-Zaproszenie na ślub!- zawołał James- Kurna Icek, w mordę skolopendry…
-Gratuluję!- ucieszyłam się.
-To za miesiąc!- zdziwił się Syriusz- Dość późno rozdajecie zaproszenia.
-Cichaj! Nie psuj tej wzniosłej chwili swymi chłodnymi kalkulacjami!- jęknął James.
-Tak, Syriusz ma rację, po prostu dość trudno ustalić termin.- Frank uśmiechnął się łagodnie- Wiecie, Zakon i te sprawy… Człowiek nie wie, czy żenić się już teraz, czy poczekać jeszcze.
-Odkrywa się, że każdy dzień jest na wagę złota, bo tak łatwo je stracić.- mruknęłam.
Zaległa dość przykra, trudna cisza.
-Och, no dobra. Koniec już.- mruknął Syriusz uspokajająco i klasnął w dłonie- A ty, Jim?
-Co: Jim?- zdziwił się Rogaś.
-Kiedy od ciebie otrzymam zgrabną, słodziutką kopertę o różowym zabarwieniu?
Rogacz uniósł brwi.
-Czyżbyś ostatnim zdaniem podważał moją niezaprzeczalną tożsamość mężczyzny?
-Coś w tym guście.- uśmiechnął się mściwie Syriusz.
-I co, może jeszcze liczysz na złote zdobienia w kształcie kokardek?!
-Jak najbardziej.
James zrobił ciężko urażoną minę.
-Dobra.- uciął w końcu dość piskliwie- Zapytam mojego słodkiego Peterka, co on na to.
-Panie dyrektorze.- zwróciłam się do Dumbledore’a, gdy mój bardzo dorosły, dziewiętnastoletni mąż zaczął kotwasić się ze swoim równie dorosłym, osiemnastoletnim kumplem- Co pana tu sprowadza, tak z ciekawości pytam? W zasadzie nie widzieliśmy się…
-Dwa miesiące, tak.- Dumbledore uśmiechnął się wesoło- I widzę, że dużo się zmieniło w twoim życiu. Niektóre z tych zmian chyba rzuciły na ciebie inne światło, nie mylę się?
-O, tak.- uśmiechnęłam się nieco niefrasobliwie- Teraz jest zupełnie inaczej, to prawda.
-Niestety, przyszedłem tu z pewnych ważnych względów.- Dumbledore spoważniał nieco- Oczywiście, na to jesteś gotowa. Zakon to w końcu nie przelewki. Tak naprawdę mam sprawę do Syriusza. Będzie mi już wkrótce potrzebny.
Strach ukłuł mnie w serce. Tymczasem chłopcy przestali się kotwasić i wszyscy usiedli.
-Tak, moi drodzy.- rzekł cicho Dumbledore- Czeka nas, niestety, kolejne zadanie. Będzie trudne i niebezpieczne. Jako, że nawet w Zakonie nie wszyscy o wszystkim naraz wiedzą dla bezpieczeństwa, prosiłem już po kryjomu parę osób o uczestnictwo w tym zadaniu. Potrzebuję jeszcze około trzech. Akurat dobrze się składa, że natrafiłem pod Kotłem na was. Chciałem prosić Syriusza o uczestnictwo, ze względu na przydatność jego pochodzenia.
-Dobrze, nie ma sprawy. Mogę się tego podjąć.- wzruszył ramionami Syriusz.
-To ja też idę.- rzekłam natychmiast.
-Nie, Mary Ann. Ty nie możesz iść na taką misję w tym stanie.
-Ależ Syriuszu…
-Powiedziałem już swoje ostatnie słowo!- rzekł ostro.
-To nie jest zbyt roztropne, Syriusz ma rację.- przytaknął Dumbledore.
Złożyłam dłonie na podołku, opuszczając głowę beznamiętnie.
-Może my pójdziemy z Jamesem.- zaproponowała Lily nieśmiało.
-Dobra, umowa stoi.- ucieszył się James- Nareszcie zrobię coś konstruktywnego.
-Czyli chcecie iść wy?- Dumbledore popatrzył na nich znad okularów połówek uważnie.
-Pewnie!
-A co to będzie za zadanie?- zapytałam niby od niechcenia.
Dumbledore poruszył się niespokojnie.
-Śmierciożercy zaczynają dziwnie się zachowywać. Ostatnio widywano ich w Ministerstwie, ukrytych pod kapturami albo pod wpływem Eliksiru Wielosokowego. Oczywiście, nie udało się ich ująć, chociaż, jak wiecie, Alastor znów ostatnio kogoś osadził w Azkabanie. Gromadzą się w miejscach, gdzie ukryte są pewne tajemnice…
-Departament Tajemnic?- zapytał nagle Syriusz.
Dumbledore kiwnął.
-To może być ich ewentualny cel. Myślę, że wciąż szukają tego czegoś, po co wyruszyli wtedy, pół roku temu do Brytyjskiego Muzeum. W Departamencie Tajemnic znajduje się mnóstwo bardzo niebezpiecznych przedmiotów. Śmierciożercy na pewno o tym wiedzą, a skoro odważają się iść aż pod nos naszej Minister, to oznacza to, że są zdeterminowani.
-No, już tylko spróbowaliby powiedzieć, że nigdzie nie idą…- mruknął James- Dopiero by dostali lanie, że miło…
-Rzecz w tym, że nie wiem, czego tak naprawdę szukają. Voldemort najwyraźniej potrzebuje czegoś. Trzeba śmierciożerców powstrzymać i w miarę możliwości dowiedzieć się, czego Voldemort szuka.
-Dostaniemy Veritaserum?- zapytała Lily.
Dumbledore kiwnął, po czym łyknął potężnie brandy ze szklanki.
-Bądźcie gotowi lada dzień. To kwestia tych kilku dni tego tygodnia.
Kilka godzin potem oderwałam wreszcie smętny, zezłoszczony wzrok od ciemnozielonych, łazienkowych kafelków, na których rysowały się jaśniejsze żyłki marmuru. Byłam zła i smutna, czułam się oszukana. Nie znałam konkretnej, jasnej przyczyny, dlaczego.
Wyszłam z wanny, słuchając pluskania wody, kapiącej z mojego ciała. Ubrałam koronkową, bogatą koszulę nocną i weszłam do naszej sypialni.
Syriusz, ubrany już w same spodnie piżamowe leżał na łóżku, wlepiając zamyślony wzrok w baldachim. Posłałam mu chmurne spojrzenie i nie zaszczyciłam nawet uśmiechem.
-Co jest? Co to za mina?
Nie odpowiedziałam, poprawiając aksamitną poduszkę po czym położyłam się na prawym boku, plecami do męża, ostentacyjnie dając do zrozumienia, że nie jestem pokojowo nastawiona do niego w tej chwili.
-Mary Ann?- poczułam, że obrócił się do mnie- No powiedz, co jest?
-Nic.- warknęłam.
Westchnął po chwili ciszy.
-Chodzi ci o tą misję? Nie chcesz, żebym w niej brał udział? Przecież mogę się przydać!
-Nie zastanowiłeś się, że może będzie mnie to kosztować utratę ogromu zdrowia?- burknęłam- Już widzę, jak pogodnie siedzę w domku kręcąc złotą nić na moim kołowrotku z błogim uśmiechem, błąkającym się na ustach i ze świadomością, że ty może za pięć minut pożegnasz się z tym światem. Miłe, prawda? Poza tym, mogłeś na mnie nie warczeć przy wszystkich. Było mi bardzo głupio.
-Przecież na ciebie nie warknąłem!- zaperzył się.
-Warknąłeś.
-Nie zrobiłem tego w złej wierze! Nie chcę cię narażać, za to wiem, jak uparta potrafisz być, więc musiałem krótko i zwięźle się wyrazić. Dla twojego dobra.
-Pewnie.- sarknęłam cicho- Wszystko zawsze dla mojego dobra.
-Jak wiesz lepiej, to nie będę cię próbował nawracać na błędne ścieżki!- warknął, po czym obrócił się do mnie plecami i poszliśmy spać, bocząc się jedno na drugie.
Dumbledore nie kłamał, bo wezwanie, by Syriusz wypełnił zadanie przyszło niedługo, w walentynki. Myśląc nad tym, iż los byłby wielce niesprawiedliwy, gdyby pozbawił mnie męża i ojca mojego dziecka akurat w walentynki, patrzyłam oburzonym spojrzeniem znad kołowrotka w sypialni na Syriusza, poprawiającego przy oknie białe mankiety koszuli. Panowała nieprzyjemna, bolesna cisza pomiędzy dwójką pokłóconych małżonków.
Na odchodnym rzucił mi jeszcze zrezygnowane spojrzenie i mruknął:
-No, to do zobaczenia, Mary Ann.
-Syriuszu, czekaj!- rzuciłam, pokonując dumę i honor, bo nagle ogarnęło mnie nieprzeparte wrażenie, że widzę go po raz ostatni. Głupio byłoby zatem, gdybyśmy pożegnali się w gniewie. Podbiegłam do niego i przytuliłam się mocno do jego pachnącej, czarnej marynarki. Zdumiony, odwzajemnił uścisk.
-Bądź ostrożny, błagam. To mnie przeraża.
-Wiem. Dlatego będę ostrożny.
-Czuję, że coś się wydarzy.- szepnęłam rozedrganym szeptem.
-Nic się nie wydarzy.- zbagatelizował- Żegnaj.
Pocałował mnie delikatnie w usta i już go nie było. Pełna trwogi zasiadłam z powrotem do kołowrotka, snując złotą, piękną nić.
Zabiją mi go, no! A przecież to ojciec tego bezbronnego maleństwa pod moim sercem…
Prychnęłam, obserwując bez specjalnego zainteresowania lśniącą nić. Oczami wyobraźni widziałam martwe, stalowoszare oczy Syriusza i siebie samą, ubraną w czarne tiule, stojącą nad nagrobkiem gdzieś w ogrodzie. O ile w ogóle wydadzą mi jego ciało…
Czułam niezwykłe napięcie, dziecko zaczęło kopać mnie stópkami w brzuch. To jest chore.
Ogarnęło mnie swego rodzaju zdziwienie. Jeszcze rok temu w walentynki wszystko wyglądało zupełnie inaczej. Wtedy poszłam z Syriuszem do Hogsmeade, a Lestrange zerwał ze mną. Wtedy to był koniec świata, a teraz? Tamtego dnia w ogóle by mi nie przyszło do głowy, gdy tak leżałam, rozpaczając nad utratą chłopaka, że za okrągły rok będę w ciąży i to do tego z tym znienawidzonym, niechcianym Syriuszem.
Przędłam dalej, zaciskając usta ze złością. Nie, on powinien tutaj być, zabiją go. Mojego kochanego Syriusza…
Wstałam gwałtownie, bez zastanowienia żwawym krokiem wyszłam z sypialni, z zaciętą miną kierując się ku wyjściu z domu, by sprowadzić męża z powrotem do mnie.
-Pani! Na zewnątrz panuje mróz! Proszę nie wychodzić!
To Niuniek, niespodziewanie pojawił się przy moim boku, gdy otworzyłam frontowe drzwi, by wyjść na lutową noc. Zacisnęłam usta mocniej.
-Idę, Niuniek. Po Syriusza.
-Nie, Niuniek zabrania…
-Niuniek! Muszę wyjść, rozumiesz?
Niuńkowi oklapły uszy i wiedział, że przegrał tę krótką bitwę.
-Pani, proszę wziąć chociaż pelerynę!- zapiszczał dyplomatycznie- Niuniek poda…
Podreptał do wieszaka z przerażeniem w oczach, przy okazji potykając się o uszyska do ziemi. Zdjął dla mnie czarną, aksamitną pelerynę z kapturem.
-Dzięki.- rzuciłam na odchodnym i zarzuciłam na siebie ubranie, po czym wyszłam.
Niebo zakryte było ciemnymi chmurami, zakrywającymi gwiazdy. Mój oddech natychmiast przemienił się w parę, poczułam też irracjonalny strach i chęć wejścia z powrotem do domu. Po chwili stłumiłam to w sobie, potruchtałam alejką, by teleportować się przed furtką.
W okamgnieniu znalazłam się na jakiejś odludnej ulicy Londynu, kilka przecznic od wejścia do Ministerstwa. Zdałam sobie nagle sprawę, jak idiotycznie głupią rzecz wyczyniam.
-Zabiją mnie za to.- szepnęłam do siebie, po czym przylgnęłam do ściany, by wyjrzeć na oświetloną złotym światłem latarni ulicę bez żywej duszy. Było nieprzyjemnie cicho, co mi się wcale nie spodobało.
-Szaleństwo. Nieodpowiedzialność.- wydęłam wargi, czując jakąś dziecięcą radość- Nie bój się, maleństwo, wszystko gra…
Położyłam uspokajająco dłoń na brzuchu, czując jednocześnie napięcie wszystkich nerwów. Ruszyłam po chwili wyludnioną uliczką pogrążoną w ciemności pomimo żółtego światła. Zdawałam się nie odczuwać mrozu lutego, drżałam po prostu z podniecenia i strachu o męża i dziecko. Odganiałam od siebie myśl o powrocie, czujnie obserwując świat spod kaptura peleryny. Musiałam zapewne wyglądać, jak wampir, czy coś w ten deseń, więc dziękowałam losowi, że mugole nie kręcili się po ulicy.
Za to ktoś inny się po niej kręcił…
Zobaczyłam bowiem wysoką postać kilka jardów przede mną. Miała pelerynę.
Zatrzymałam się raptownie, czując, że czubki palców zrobiły się lodowate. Wiedziałam, że członkowie Zakonu są teraz najprawdopodobniej pod siedzibą Ministerstwa, dwie przecznice dalej.
-No no no.- uśmiechnął się Rabastan Lestrange- Pani Black sama spaceruje sobie po ulicach.
-Na spacer poszłam.- odparłam hardo piskliwym, pretensjonalnym głosem bez mrugnięcia.
-Czyżby?- uniósł nieznacznie brew- Na spacer. Sama? A mężuś?
-Mężuś…- spojrzałam w bok, myśląc, co mężuś mógłby teraz robić- Śpi w domu.
-Naprawdę?
-A co, nie wolno mu?- szczeknęłam- To wolny kraj, jak chce, to niech śpi.
Ręce zupełnie mi już zdrętwiały z przerażenia. Rozmowa wyglądała pozornie na normalną, ale wiedziałam, że obecność śmierciożercy niedaleko Ministerstwa nie wróży dobrze. Ich liczba rzadko kiedy wynosiła jeden, w pobliżu musieli kręcić się inni…
-Śpi? Ciekawe, czym się tak zmęczył…- rzekł bardzo wolno Lestrange.
-Ogród kopał.- wypaliłam natychmiast, cofając się jak najmniej dostrzegalnie.
-No tak.- złowrogo przekrzywił głowę w bok- Bogacze zwykle cierpią na brak służących. Sami muszą odwalać całą robotę, prawda, Mary Ann?
Przełknęłam ślinę, cofając się jeszcze.
-Na całe szczęście nie wszyscy.- rzekł prawie serdecznie- Niektórzy, jak na przykład ja, mają się kimś wyręczyć, by zostawić dla siebie resztki przyjemności…
Powoli począł się zbliżać, przybierając przerażającą wręcz minę.
-Mogę marnować mój czas na spacery po Londynie…- szepnął z pewną dozą niewinności w głosie, która w miarę jego wypowiedzi zmieniała barwę- Mogę rozmawiać z przyjaciółmi… Mogę rozmawiać z wrogami… Mogę na nich polować…
Wykonał charakterystyczny ruch ku paskowi.
Błyskawicznie puściłam się w długą, czując jedynie determinację, by dotrzeć do Syriusza, pod Ministerstwo.
-DRĘTWOTA!
Zaklęcie wyżłobiło w chodniku przy mojej stopie pęknięcia. Pisnęłam, nagle skręcając w inną ulicę. Gdy rzuciłam się nią pędem, już wiedziałam, że nic z tego…
-EXPELLIARMUS!!!
Poczułam pchnięcie w sam środek pleców. Siła zaklęcia odrzuciła mnie do góry i w przód, obracając kilkukrotnie w powietrzu, po czym ległam na ziemi w oszołomieniu.
-HA!
Czułam jedynie przerażenie, że coś się stało przy uderzeniu dziecku. Zanim zastanowiłam się nad czymkolwiek innym, stanął nade mną uśmiechnięty mściwie Lestrange.
-Drętwota.- szepnął.


Mam nadzieję, że pojawi się coś za tydzień.:-)

Komentarze:


Aithne
Sobota, 01 Stycznia;, 2011, 12:19

Och. To BYŁO głupie. I bardzo w jej stylu. I... I tak ją rozumiem, takie siedzenie i czekanie jest najgorsze...
Te przeskoki w czasie wcale mnie nie cieszą - znaczy, że już niedługo ślub Jamesa i Lily, urodzi się Harry i po roku wszystko się rozsypie... O ile Meg w ogóle do tego czasu dotrwa :(.

 


Victoria
Sobota, 01 Stycznia;, 2011, 20:30

O nie, nie, nie, nie, nie! Jak mogłaś skrzywdzić dziecko? I Mary Ann wyszła z domu bez różdżki czy jak? Tak wgl to się mogła teleportować o parę ulic dalej -,-'
A jak się coś stało dziecku, to... nie wiem co Ci zrobię!
A większość notki była taka fajna...

 


Szczurek
Sobota, 01 Stycznia;, 2011, 22:17

Początek był fajny.
Ale to, że wyszła z domu, było głupie i lekkomyślne! Nie chciałabym, żeby jej i jej dziecku coś się stało . . . I jak wcześniej jak mogła nie wziąć ze sobą różdżki!? :(

 


JOANNA
Sobota, 01 Stycznia;, 2011, 23:30

ooo nie... to się nie może tak skończyć noo... czekam niecierpliwie na kolejną część

 


Daria
Czwartek, 06 Stycznia;, 2011, 18:34

o czym ona myślała wychodząc z domu? jak ona mogła tak ryzykować
jak dziecku coś się stanie to beżie masakra.
dodaj coś jak najszybciej

 


JustDream
Niedziela, 16 Stycznia;, 2011, 22:10

Piszesz rewelacyjnie! Ale kiedy nowa notka?! :D

 


Acid
Poniedziałek, 17 Stycznia;, 2011, 01:41

kiedy coś nowego??

 
Twój komentarz:
Nick: E-mail lub strona www:  

| Script by Alex

 





  
Kolonie Harry Potter:
Kolonie Travelkids
  
Konkursy-archiwum

  

ŻONGLER
KSIĘGA HOGWARTU

Nasza strona JK Rowling
Nowości na stronie JKR!

Związek Krytyków ...!
Pamiętnik Miesiąca!
Konkurs ZKP

PAMIĘTNIKI : KANON


Albus Severus Potter
Nowa Księga Huncwotów
Lily i James Potter
Nowa Księga Huncwotów
Pamiętnik W. Kruma!
Pamiętnik R. Lupina!
Pamiętnik N. Tonks!
Elizabeth Rosemond

Pamiętnik Bellatrix Black
Pamiętnik Freda i Georga
Pamiętnik Hannah Abbott
Pamiętnik Harrego!
James Potter Junior!
Pamiętnik Lily Potter!
Pamiętnik Voldemorta
Pamiętnik Malfoy'a!
Lucius Malfoy
Pamiętnik Luny!
Pamiętnik Padmy Patil
Pamiętnik Petunii Ewans!
Pamiętnik Hagrida!
Pamiętnik Romildy Vane
Syriusz Black'a!
Pamiętnik Toma Riddle'a
Pamiętnik Lavender

PAMIĘTNIKI : FIKCJA

Aurora Silverstone
Mary Ann Lupin!
Elizabeth Lastrange
Nowa Julia Darkness!

Joanne Carter (Black)
Pamiętnik Laury Diggory
Pamiętnik Marty Pears
Madeleine Halliwell
Roxanne Weasley
Pamiętnik Wiktorii Fynn
Pamiętnik Dorcas Burska
Natasha Potter
Pamiętnik Jasminy!

INKUBATOR
Alicja Spinnet!
Pamiętnik J. Pottera
Cedrik Diggory
Pamiętnik Sarah Potter
Valerie & Charlotte
Pamiętnik Leiry Sanford
Neville Longbottom
Pamiętnik Fleur
Pamiętnik Cho
Pamiętnik Rona!

Pamiętniki do przejęcia

Pamiętniki archiwalne

  

CIEKAWE DZIAŁY
(Niektóre do przejęcia!)
>>Księgi Magii<<
Bestiarium HP!
Biografie HP!
Madame Malkin
W.E.S.Z.
Wmigurok
OPCM
Artykuły o HP
Chatka Hagrida!
Plotki z kuchni Hogwartu
Lekcje transmutacji
Lekcje: eliksiry
Kącik Cedrica
Nasze Gadżety
Poznaj sw�j HOROSKOP!
Zakon Feniksa


  
Co sądzisz o o zakończeniu sagi?
Rewelacyjne, jestem zachwycony/a!
Dobre, ale bez zachwytu
Średnie, mogłoby być lepsze
Kiepskie, bez wyrazu
Beznadziejne- nie dało się czytać!
  

 
© General Informatics - Wszystkie prawa zastrzeżone
linki