Startuj z namiNapisz do nasDodaj do ulubionych
   
 

Pamiętnikiem opiekuje się Doo!

[ Powrót ]

Poniedziałek, 17 Stycznia;, 2011, 06:12

72. "Dziwne. Wilk?"

Przepraszam, że tak się ociągam z tym pamiętnikiem. Przechodzę kryzys w związku z jego pisaniem. Wydaje mi się ono czasem bezsensowne...
Przepraszam. Postaram się dodawać notki systematycznie i wziąć za siebie, pomimo trudu.
Mam nadzieję, że się Wam spodoba i zostawicie dużo motywujących komentarzy :-).
Następna pewnie za tydzień w poniedziałek.


Kap. Kap. Kap.
Raptownie ocknęłam się, czując na policzku zimną powierzchnię. Z trudem uniosłam się na prawym łokciu, odnotowując odrętwienie na całej prawej części ciała, na której leżałam nie wiadomo ile. I co ważniejsze, nie wiadomo gdzie.
Rozejrzałam się uważnie, czując ciarki przerażenia. Znajdowałam się w nisko sklepionej piwnicy lub czymś takim. Było tu ciemno, jedynie słabe światło pochodni oświetlało jeden z kątów pomieszczenia. Reszta z nich pozostała w mroku. Niski sufit był czarny, cała piwnica od niego po podłogę była z kamienia. Pachniało wilgocią i stęchlizną, było przeraźliwie zimno i duszno, jakby powietrze i światło docierały tu z wielkim trudem.
Podkuliłam nogi pod siebie w geście obronnym, usiłując przypomnieć sobie, co działo się ostatnio. Tak, pomyślmy… Syriusz… Londyn… Rabastan… Drętwota…
Od czubka głowy przeszły mnie potworne ciarki, powodując ściśnięcie gardła. Co ja tu robię?! Co Lestrange zrobił ze mną po tym, jak rzucił zaklęcie?! Gdzie jest Syriusz?!
Wycofałam się w kąt za mną, czując pod sobą wiązkę słomy, na której ktoś mnie ułożył. Po co mnie tu zatrzymali? Czemu nie zabili, mając w ręku jednego z członków Zakonu?! A może planują to teraz? Może chcą ze mnie wyciągnąć jakieś informacje? Albo zaszantażować Syriusza, czy torturować mnie, aż umrę…
Mnóstwo makabrycznych scen przybiegło z rozszalałą wyobraźnią. Jeżeli podadzą mi Veritaserum albo rzucą na mnie Imperius, nie będę w stanie się obronić. A co z Cruciatusem?
Nagle zaczęłam zastanawiać się, czy pod wpływem silnego bólu można poronić. Pogłaskałam moje bezbronne dziecko, czując, że ze strachu usta zupełnie mi zbielały. Moją śmierć mogłabym przeżyć, ale śmierć tej bezbronnej istotki?
Do oczu napłynęły łzy wściekłości. Dlaczego nie wzięłam różdżki?! Tak bardzo spieszyłam się do Syriusza, że popełniłam największą głupotę, jaką mogłam w danej chwili. Teraz spoczywam w rękach śmiertelnie niebezpiecznych osób. Jeżeli przez nie nasze dziecko umrze, nie będę w stanie nigdy przebaczyć sobie tego wyskoku. Chyba się zabiję.
Potoczyłam zrozpaczonym wzrokiem po niskim, ciemnym pomieszczeniu, szukając jakiegoś wyjścia z sytuacji. Nic. Pustka.
Ciekawe, co z Syriuszem. Gdzie mnie szuka. Już w wyobraźni widziałam jego minę, gdy zorientował się, że jego żona wyszła i nie wróciła. Nikt jej nie widział, przepadła jak kamień w wodę… Przyszło mi do głowy, jak mogłaby wyglądać jego twarz, gdybyśmy przeze mnie stracili nasze dziecko. Ten wyrzut, ta rozpacz, milczenie, udręka…
Przełknęłam ślinę. Właśnie dla niego muszę uratować jego dziecko. Nigdy by mi nie przebaczył utraty jego wyśnionego brzdąca, na którego powitanie tak się przygotowywał.
Usłyszałam w idealnej ciszy szczęk zamka. Poczułam potworne przerażenie na myśl o tym, co przez najbliższe kilkanaście minut może mnie czekać. Tortury, upokorzenie, być może śmierć… Może udam, że jeszcze się nie obudziłam…
Niestety, było już za późno. Grupka czterech ludzi zbliżyła się ku mnie, wciąż leżącej na wiązce słomy, ich postacie oświetlała trzymana przez jedną z nich różdżka.
-No, proszę proszę, kogo my tu mamy…- wyszczerzył się Rudolfus Lestrange, właściciel tejże różdżki- Panią Black we własnej osobie…
Bellatriks pochyliła się nade mną i zmarszczyła brwi.
-Nie wygląda na zachwyconą naszą gościną… A myśmy się tak starali!…
Zaniosła się szaleńczym śmiechem, reszta poszła w jej ślady. Tylko ostatnia z osób, stojący po lewej stronie od Rabastana Gregor Goyle tego nie zrobił, chociaż udał z początku rozbawionego. Popatrzyłam na jego niewzruszoną twarz, szukając litości.
Posłałam po chwili wrogie spojrzenie Bellatriks, patrząc na nią spode łba.
-Coś ci się nie podoba, laleczko?!- zapiszczała wysoko- Może to pomoże… CRUCIO!
Potworny ból uderzył we wszystkie nerwy, zarzucając mną po marnej garstce słomy jak szmacianą lalką. Krzyczałam, błagając w myślach o śmierć. Dla siebie, tylko żeby dziecko przeżyło tortury…
Po wieczności, jaką było dwadzieścia sekund niewysłowionego bólu, cierpienie się skończyło.
-Ty… ty potworze, przecież jestem w ciąży…- wydyszałam do mojego kata, słaniając się.
-Trzeba było pomyśleć wcześniej.- parsknął Rabastan Lestrange.
-Ojojoj, biedne dzieciątko!- Bellatriks zrobiła niewinną minkę- Jeżeli dla ciebie to jest jakaś przeszkoda, możemy ją USUNĄĆ z drogi…
Wymachnęła niebezpiecznie czarną różdżką. Po raz pierwszy w życiu poczułam na własnej skórze, co to znaczy zajrzeć ze strachu śmierci w oczy. Wydawało mi się, że po jej słowach co najmniej kilka włosów posiwiało. Machinalnie zasłoniłam dłonią brzuch.
-Błagam…- szepnęłam- Zabij mnie, nie zabijaj tego dziecka, błagam…
-Błagać to sobie możesz!- zaśmiała się bezczelnie- Jeżeli ciebie zabiję, ten bachor raczej nie przeżyje, nieprawdaż? Tak czy siak, niewiele mu już życia pozostało… To tylko kwestia kilku dni, które ci pozostały na tym nędznym świecie, ptaszynko. On umrze teraz, albo za kilkadziesiąt godzin, razem z tobą. W te czy we w te, nasienie mego kuzyna zdało mu się jak psu na budę… To wszystko zależy od tego, ile czasu będziesz przydatna i kiedy się znudzę…
Po moich policzkach potoczyły się łzy rozpaczy. Zabiją moje dziecko…
-CRUCIO!!!
Bellatriks bawiła się długo, doprowadzając mnie do mimowolnych drgawek na ziemi. Nigdy, przenigdy nie czułam takiego bólu. Nigdy. Najgorsze było przerażenie, że coś się stanie dziecku. Może też to odczuwa? Może ten ból jest tak silny, że go zabił?…
Ku jej uciesze krzyczałam, aż ochrypłam. Wysoki wrzask odbijał się echem od ścian, mieszając ze śmiechem, wszystkich zebranych.
W końcu Bellatriks się znudziła. Kopnęła mnie butem, słabą, nieprzytomną prawie z bólu, leżącą bezwładnie na boku, gdzie zostawił mnie ostatni zryw potwornego cierpienia.
-Na dziś koniec. Musi zostać coś jeszcze na jutro.- usłyszałam, jak przez mgłę.
-Czarny Pan może stwierdzić jej przydatność.- rzekł Rudolfus, poważniejąc po dobrej zabawie- Może nie zabijajmy jej jutro, tylko odczekajmy. Przyjdzie tu i powie, co mamy robić z nią. Może zawierać cenne informacje…
Może zawierać cenne informacje… Co ofiarują mi w zamian? Przeżycie mojego dziecka?
-Mogę je wydobyć z jej martwego ciała, to nie ma znaczenia.- żachnęła się Bellatriks.
-Racja, żywa na nic nam się nie zda, z wyjątkiem możliwości wyżycia się…- mruknął Rabastan z jakąś nutką lubieżności- Nie mówię tylko o Klątwie Cruciatus.
Odpowiedział mu ucieszony śmiech jego brata. Przeszył mnie ponownie strach.
-Idziemy. Goyle, zobacz, czy jeszcze żyje. Po tej dawce Belli nie zdziwiłbym się, gdyby już zdechła, gryfońskie ścierwo.- rzekł zimno Rabastan Lestrange.
Oddalili się. Nade mną stał jedynie Gregor Goyle. Odrzuciłam w myśli resztki gasnącej nadziei, że kiedyś był tym S, który wysyłał mi listy o treści “Jesteś wyjątkowa”.
Popatrzyłam na niego przez rozrzucone po całej twarzy zmatowiałe loki, oczekując ciosu. Skoro nawet mój były narzeczony mi go zadawał, dlaczego on by się zlitował?…
Goyle uklęknął obok i z niewzruszoną miną odgarnął mi włosy, patrząc ukradkiem za siebie.
-Przyniosę ci coś do jedzenia i picia, Black.- rzekł lodowatym tonem- Połóż się. Uszkodzisz dziecko. Może uda mi się wytrzasnąć koc.
Popatrzyłam na niego ze zdziwieniem, po czym zrobiłam wrogą minę.
-Nie chcę od ciebie nawet szklanki wody.- wycedziłam.
-Nie buntuj się.- rzekł, bagatelizując moją reakcję- I ciesz się, że cokolwiek zdobędę. Nie przyznawaj im się, że dostaniesz ode mnie jedzenie, bo mnie zabiją. Dosłownie.
Po czym wstał i wyszedł. Popatrzyłam za nim, czując ciepło zalewające serce. Mały promień nadziei w tej ciemności. Goyle, który będzie się mną potajemnie opiekował przez ostatnie kilkanaście godzin mojego życia…
Położyłam dłoń na brzuchu, ledwo mogąc ją unieść do góry.
-Błagam cię, żyj…- szepnęłam słabo przez łzy- Dla tatusia… Dla mnie… Naprawdę cię kochamy, tu jest tyle miłości i wszystko czeka tylko na ciebie… Żyj…
Głaskałam chwilę brzuch, próbując wysłać krzepiące myśli do mojego ledwo żywego dziecka, ale nie potrafiłam wykrzesać żadnej. Nic. Nawet nie wiedziałam, czy wciąż żyje.
Goyle przyniósł skądś byle jaki koc, bo innego nie mógł znaleźć. Dostałam też od niego pięć kromek chleba i kubek słabej herbaty. Nie rozmawiał ze mną, czekał tylko, aż zjem wszystko, czujnie obserwując drzwi i narażając własną skórę dla mnie.
-Dziękuję, Gregor. Jesteś prawdziwym przyjacielem.- szepnęłam słabo. Nie odparł, tylko szybko zmył się z piwnicy.
Położyłam się pod kocem, rozglądając po stropie i próbując odzyskać siły po potwornych torturach Bellatriks. Modliłam się w duchu o to, by Syriuszowi udało się uratować chociaż dziecko. Mógłby wyciągnąć mnie stąd ledwo żywą, jeżeli umrę, trudno. Byle uratował tego niewinnego brzdąca. Nawet moim kosztem. Szkoda tylko, że nie miałabym okazji go zobaczyć…
Poczułam, jak łzy ciurkiem spływają po skroniach, by wylądować we włosach i słomie. W co ja się wpakowałam?! Teraz leżę, nie wiadomo gdzie. Która może być godzina, jaka data?
Matko, jakby było dobrze, gdyby był to tylko zły koszmar…
-WSTAWAJ! NACIESZ SIĘ OSTATNIM POPOŁUDNIEM!!!
Odrzuciłam tą myśl po obudzeniu się z płytkiego snu. Nie, to nie koszmar senny. Mój Syriusz by mnie tak nie obudził.
Nade mną dostrzegłam Bellatriks. Uśmiechała się z ohydną radością, po czym wymierzyła bardzo mocnego kopa w brzuch.
-AAAU!!!- jęknęłam, w moich oczach zaszkliły się łzy bólu. Poczułam specyficzny skurcz wewnątrz i coś poruszyło się nieprzyjemnie w środku.
-Ojejciu, coś za mocno, prawda?- uśmiechnęła się słodko- Poprawimy…
Wymierzyła mi jeszcze parę zdrowych kopnięć w dziecko.
-Zostaw…!- zaskamlałam- Zabijesz…
-No co ty, naprawdę?- zapytała infantylnym głosikiem.
Zwinęłam się z bólu, czując dziwaczne chlupoty w środku.
-Syriusz cię zabije, jak się dowie…- wycedziłam.
-Boję się. Mój kuzyn jest taki przerażający…- wycedziła- Wiesz co, znudziłaś mi się. Crucio!
Wygięło mnie wręcz. Potworny ból powrócił, ściskając każdy nerw i włókienko mojej świadomości. Słaba z głodu, zimna i wyczerpania nie miałam nawet siły, by wykrzesać z siebie bardziej okazałego wrzasku. Traciłam świadomość na chwilę, by ją odzyskać i znów stracić, balansując na cienkiej nitce pomiędzy omdleniem a przytomnością.
-Nawet cię nie stać, by malowniczo cierpieć. Ech, co mi po tobie…
Znów zarobiłam kopa w brzuch.
-Avada…
-Bella! Jesteś pilnie proszona przez Rudolfusa na górę. Wystąpiły pewne komplikacje.
-Komplikacje? Znowu Zakon? Czarny Pan wie?
-Złapali Rabastana wczoraj w nocy.
-I co? Mają coś?!- wysoko pisnęła Bellatriks.
Nie usłyszałam odpowiedzi. W każdym razie to musiało być coś ważnego, bo Bellatriks rzuciła mi niechętne spojrzenie i odeszła do osoby, która po nią przyszła.
-Najpierw obowiązek, potem przyjemność…- mruknęła, zamykając głośno drzwi.
Resztkami sił przewróciłam się na wznak. Coś, co niepokoiło mnie bardziej niż wczoraj, był silny ból brzucha po kopnięciach Bellatriks.
Nie było słychać w komnacie nic poza moim własnym ciężkim, niemrawym oddechem. Zapatrzyłam się nieprzytomnym spojrzeniem na sufit. Czułam, jakby ulatywały ze mnie resztki sił życiowych, jakby wypływało ze mnie życie.
COŚ, niekoniecznie życie, naprawdę ze mnie wypływało…
Usiadłam z trudem, czując podejrzaną wilgoć. Podkasałam spódnicę wiktoriańskiej sukni i prawie nie wykorkowałam z wrażenia, gdy dostrzegłam szybko powiększającą się plamę wody na kamiennej podłodze. Robiła się z chwili na chwilę większa…
-O matko.- wydyszałam jakby z zaskoczeniem- Rodzę.
Zdjął mnie paniczny strach. Rodzić?! Tu, w takich warunkach?! Przecież ja nic nie wiem o rodzeniu, siedzę w piwnicy uwięziona przez wroga, samiuteńka jak palec…
-Wytrzymaj, błagam…- wysapałam i z desperacji spróbowałam połami sukni zatamować wylewanie się wód płodowych na świat- O Boże… Zaraz ta wariatka tu wróci… O Boże…
Przypomniała mi się opowieść mojego mugolskiego taty o koceniu się kotek. Kiedy zwierzę leżało w nieodpowiednim miejscu, drapieżne ptaki napadały bezbronną… i wydziobywały jej nowo narodzone dzieci… Makabra…
-Zabiorą mi ciebie, albo zabiją…- wysapałam, czując, że robi mi się gorąco.
Przyszła nowa fala lekkich skurczów brzucha. Wstąpiły na mnie siódme poty. Co rusz to zerkałam na drzwi. Może Bellatriks nie wróci tak prędko, nie przez następne kilkanaście godzin, może uda mi się spokojnie urodzić, chociaż nie mam pojęcia, jak się teraz zachowywać. Oddychać? Wstrzymywać oddech? Skurcz, rozkurcz… Byłoby fajnie, gdybym nie była tak wściekle głodna i słaba, a w dodatku ledwo żywa z przerażenia o dziecko…
Czułam podskórnie, a świadomość ta powracała kołującymi, coraz bliższymi ruchami, że nie przeżyję tego porodu. Będzie na pewno bardzo trudny, bo nie wiedziałam nic o tym. Miałam przecież rodzić pod koniec maja, nie w lutym! Do tego nikt mi nie pomoże, albo nawet mi przeszkodzą. Niech tylko ktoś tu wejdzie…
Następna porcja skurczów była już silniejsza. Najgorszy był jednak ten paraliżujący strach, jakiego nie zaznałam nigdy wcześniej, włączając uciekanie przed śmierciożercami w supermarkecie, ucieczkę przed chimerą, wyspę likantropów i wiele innych doznań. Ten strach brał nade mną górę, on sprawiał, że ledwo miałam świadomość, co się dzieje. Byłam bliska omdlenia, do tego zdając sobie sprawę, że omdlenie w tym przypadku oznaczało śmierć dziecka. Nie mogłam się poddać, nie mogłam zemdleć…
TRZASK! Otworzyły się drzwi do komnaty po kilkudziesięciu minutach horroru.
-Nie… Błagam…- szepnęłam, odginając się do tyłu z bólu.
Usłyszałam szybkie kroki i zza grubo ciosanego filaru wyjrzał… Syriusz. Był wściekły.
-Syriuszu. Rodzę, pomóż mi…- jęknęłam błagalnie.
Twarz Syriusza z sinofioletowej na szarą zrobiła się szybciej, niż mrugnęłam okiem. Skrajnej furii ustąpiło skrajne przerażenie.
-MARY ANN?! Jest tutaj?!
Ryk Hagrida we własnej osobie potoczył się echem w piwnicy, nieprzyjemnie dudniąc.
Syriusz opadł obok mnie na kolana i zamachał rękoma w różnych kierunkach bezsilnie.
-Co robić?! Cholera, co robić, Hagridzie?! Mary Ann rodzi!!!
-ŻE JAK?!
Syriusz chwycił mnie delikatnie za ramię, patrząc z niemym przerażeniem na plamę wód płodowych. Był wprost ogłupiały ze strachu.
Hagrid stanął nade mną, skubiąc brodę w skupieniu.
-ZRÓBMY COŚ, MAŁO MNIE PARALIŻ NIE TRZAŚNIE!!!- zawył nagle Syriusz.
-Przepraszam…- szepnęłam- AUU!!! Przepraszam, Syriuszu… Tak bardzo się o ciebie bałam… To było takie durne…
Opadłam bezsilnie z łokci na wznak, dysząc i czując krople potu na czole.
-Mary Ann… Meggie…- wykrztusił Syriusz, wytrzeszczając oczy na kałużę na ziemi, jakby zobaczył tam UFO, machające do niego trójpalczastą dłonią, po czym zerwał się.
-Wszyscy są nieprzytomni!- to był wrzask Jamesa, który wpadł nagle z impetem do piwnicy- Trzeba teraz tylko znaleźć Meggie… O!
Syriusz podszedł doń i potrząsnął nim potężnie.
-Rogacz, ratuj!- zawył- MOJA ŻONA RODZI!!! Co robić?!
Jamesowi szczęka opadła do samej ziemi a oczy wywalił na kumpla.
-Rodzi?! O matko… Przecież jeszcze nie czas!!!- pisnął wysoko.
-Jemu to powiedz!!!- zaskamlał Syriusz, potrząsając nim.
-Mam poprosić, żeby wracał?!- skrzywił się sceptycznie Jim.
-Ciszej, cholibka! Dopomóżmy jej, chłopaki!- zagrzmiał Hagrid- Gdzie reszta?
Ukląkł przy mnie.
-Lily rozprawiała się ostatnio z Bellatriks, a Remus i Frank szukali Meg na pierwszym piętrze.- rzekł roztrzęsionym głosem James i ukląkł obok Hagrida.
Syriusz także to zrobił, biorąc moją głowę na kolana.
-Będzie dobrze, kotek…- szepnął, wciąż wytrzeszczając oczy. Ręce miał mokre od potu.
Zapatrzyłam się na sufit.
-Co zrobić?!- jęknął James, ocierając moje czoło.
-Jakbym wiedział, to bym się tak nie stresował, do jasnej choroby!- warknął Syriusz.
-Co jest? Co tam macie?
-Gdzie jest Meg?
Głosy kilku osób i tupot nóg zadudniły w mojej skołowanej głowie nieprzyjemnie.
-Moja siostra!!!- twarz Remusa zamajaczyła gdzieś na górze- Ona chyba rodzi, nie?
-No co ty, nie mów!- warknął Syriusz ze złością.
-Musimy jej pomóc, tylko jak? Meg, jak się ogólnie czujesz?
-Cudownie.- zironizowałam- Wprost mdleję z wrażenia.
Świat niebezpiecznie zachwiał mi się w oczach, tracąc na ostrości.
-Hagridzie, ty wzbudzasz zaufanie.- odchrząknął rzeczowo Jim- Możesz odebrać poród.
Hagrid popatrzył na niego takim spojrzeniem, iż nawet ja musiałam parsknąć śmiechem.
-Nie wygłupiaj się, młody!- zagrzmiał- Nie wiem, co zażyłeś dziś rano, ale ogranicz to.
-Ale przecież jesteś gajowym! Zwierzęta też rodzą!
-Co ty, chory?! Moja siostra to nie jakiś hipogryf!- przeraził się Remus.
-Ale ssakiem też jest!- upierał się James.
-Hipogryf jest ssakiem parzystokopytnym! Moja siostra nie jest ssakiem parzystokopytnym!
-Co to ma do rzeczy, synek?! Parzystokopytny, czy nie?! Kopytami parzystymi nie rodzi!
-Właśnie, że ma dużo, Rogacz! Parzystokopytne może i rodzą tak samo, ale to zwierzęta!
-Hipogryfy są takie zmyślne…- przebił się przez ten jazgot bas Hagrida.
Poczułam nagły odpływ energii i stwierdziłam, że nie mam siły wydrzeć na nich japy. Zrobił to za mnie Syriusz, który zawył władczo:
-CICHO, DO JASNEJ CHOLERY!!! ONA POTRZEBUJE CISZY!!!
-Poród porodem, ale jego ostateczny etap, kiedy dziecko wyjdzie na świat, odbędzie się dopiero za kilkanaście godzin!- stwierdziła rezolutnie Lily- Nie ma sensu czekać tu na cud, lepiej szybko interweniować i dostarczyć Meg do szpitala, na czarodziejską porodówkę.
-Brawo. Głos rozsądku, wreszcie.- skwitował Frank.
-Meg, kontaktujesz?- przeraził się Syriusz.
Głowa zachwiała mi się niebezpiecznie na jego kolanach, patrzyłam na sufit, nie będąc w stanie popatrzeć nawet na boki, tak słaba byłam. Traciłam i odzyskiwałam na ostrości.
-MEG!
Nie odpowiedziałam mężowi, czując, iż robi mi się niedobrze.
-Jest bardzo osłabiona, wszystko wina śmierciożerców!- syknął Frank- Głodzili ją, dranie.
-Niech nie mdleje!!!
-NIECH JA ICH TYLKO DORWĘ!!!
Poczułam czyjeś ręce, zrobił się rumor. Ktoś mnie trzymał. Chyba był to Hagrid.

***

Ból był nie do zniesienia. Potworny. Wbijałam udręczony wzrok w sufit, czując mocne skurcze brzucha. Znów straciłam ostrość. Ktoś klepał mnie po policzkach, bym się obudziła, ktoś inny wycierał moje czoło.
-Nie mdlej, nie mdlej…
-Wymień tę gazę, dajcie mi nową…
Ostrość sufitu wyrównała się, zobaczyłam pielęgniarki. Chyba nie były z Munga, wyglądały zwyczajnie. Znów zachwianie ostrości.
W rogu stał Syriusz, biały jak ściana za nim. Chciałam wyciągnąć do niego rękę z prośbą o pomoc, ale nie mogłam jej unieść, bo znów zapadłam się w sobie.
Doktor stał obok niego. Mówił coś o komplikacjach, czy jakoś tak.
Ból. Wszechogarniający ból, skurcze brzucha. Kręciło mi się w głowie od ciężkiego oddychania, czułam, że mam białe, zupełnie suche usta i gęsty pot na czole. Potworność.
-Chyba już czas…
Tak. Zaczęło się.

***

Ocknęłam się z dziwnym, miękkim uczuciem, jakby minęła wieczność, którą przespałam. W jasnym, szpitalnym pomieszczeniu świeciła się jarzeniówka, zasłony z nylonu w połowie zasłaniały duże, brudne okno. Za szybą było już ciemno.
Pojawiło się dziwne uczucie pustki, którego nie potrafiłam wyjaśnić. Rozejrzałam się, dostrzegając, że szpital podłączył mnie do kroplówki. Dziwne. Czyli to nie Święty Mungo?
Od niechcenia obróciłam głowę w lewo. Przy ścianie na stołeczku przycupnęła Lily, kiwając się w przód i w tył. Chyba drzemała.
-Lily?- zagadnęłam ze zdziwieniem.
Nie odparła. Na jej uśpionej twarzy zaschły łzy.
Przełknęłam ślinę. Rozumiałam dziwne uczucie pustki. Już po porodzie. Czyżby to jednak oznaczało, że… się nie udało? Moje dziecko… nie żyje?
Nie, to nie może być prawda… Nie…
-Lily?!- jęknęłam płaczliwie. Błagam, oddajcie mi dziecko, błagam…
Lily poderwała się na stołeczku. Popatrzyła na mnie, a jej twarz rozjaśnił uśmiech ulgi.
-Żyjesz… To… wprost cudownie, Meg!…
Podeszła i mocno przytuliła mnie, szlochając. Utwierdziła mnie w przekonaniu, że nie wszystko gra. Szlocha, bo nie wszystko gra…
-Gdzie jest moje dziecko?- zawołałam zapalczywie prawie natychmiast.
-Czekaj, pójdę po Syriusza…
Wyszła z pokoju, na długo zostawiając mnie samą. Patrzyłam przed siebie, czując powolną, ogarniającą rozpacz i wielką, ssącą pustkę. To koniec.
Łzy powoli podeszły do oczu, szczypiąc mnie. Przeżyłam, a ono nie. Miało być na odwrót.
Drzwi otworzyły się dość gwałtownie. Niechętnie spojrzałam w tamtą stronę.
W portalu stanął Syriusz, trzymając w ręce zawiniątko. Uśmiechał się tak radośnie, jak chyba jeszcze nigdy. Radość wylewała się z jego oczu wprost galonami.
Podszedł do mnie wolno, delikatne przytulając zawinięte w kocyk maleństwo. Usiadł na łóżku i podał mi nasze dziecko, po czym uśmiechając się czule cmoknął mnie w skroń.
W momencie, gdy dotknęłam drobnej, mięciutkiej, czerwonej, zaciśniętej piąstki śpiącego noworodka coś eksplodowało we mnie. Nieznane mi uczucie. Miłość, nieznająca granic, taka, która rozpiera całe serce na wskroś. Nigdy wcześniej nie poczułam takiego uniesienia.
-Witaj…- szepnęłam przez łzy i uczucie wzięło górę. Położyłam głowę na ramieniu Syriusza i rozryczałam się wniebogłosy. Syriusz też płakał, śmiejąc się jednocześnie.
-Nawet nie wiesz, jak niewiele brakowało.- rzekł, gdy już się uspokoiliśmy- Byłaś niesamowicie osłabiona, przede wszystkim głodem. Lekarz powiedział, że będą problemy, bo to najniższa półka wcześniaków. Tydzień temu jeszcze by nie przeżył poza twoim organizmem, do tego miałaś jakieś urazy… Było ciężko.
-Ale udało się!- uśmiechnęłam się przez łzy, patrząc na pogrążonego we śnie malucha.
-Mój synek był bardzo dzielny, prawda?- Syriusz pochylił się i musnął go wargami- Tatuś wyłaził ze skóry i zachowywał się jak szczeniak… Mamy syna, Meg!
-Wiem.- uśmiechnęłam się tajemniczo.
-Skąd?- zdziwił się Syriusz. Dostrzegłam, że nie golił się parę dni.
-To się czuje. Wiedziałam, że to będzie chłopiec…
Westchnęłam, patrząc za okno.
-Co dzisiaj za dzień mamy, Syriuszu?- zagadnęłam.
-Wtorek, dwudziestego lutego. Przyszedł na świat parę minut po północy, siedemnastego.
-Siedemnastego lutego…
-Spryciarz, pokonał trudności.- Syriusz znów zbliżył twarz do mięciutkiej buzi synka- Aleś wystraszył tatę, brzdącu! Do tego jeszcze szyja zaplątała mu się w pępowinę i dusił się.
-Wszystko naraz.- westchnęłam, patrząc z nagłym, nieuzasadnionym niepokojem na syna.
-Na szczęście sobie poradzili. W przeciwnym razie byłoby krucho, mały! Mogłoby oderwać ci głowę.
-Nie przesadzasz?- przestraszyłam się.
-Nie.- brzmiała treściwa odpowiedź- Makabra, mógł urodzić się bez głowy…
-Syriuszu!- skarciłam go- Tylko mi nie wmawiaj, że tak mogło być.
-Mogło.
-No co ty.- parsknęłam- Panicz Black Bez Głowy.
-Jak Prawie Bezgłowy Nick.
Popatrzyłam na niego z rozbawieniem.
-No to już mamy dla brzdąca imię.- uniósł brwi- Nicholas.
-Nicholas? Myślałam, żeby dać mu po tobie. Syriusz.
Mój mąż skrzywił się.
-Syriusz to pechowe imię. Nicholas jest ładne i pasuje do niego.
-No wiesz, Nicholas też może tak być odebrane, skoro jego jedyny znany mi właściciel pałęta się po zamku z prawie odciętą głową…
-Daj spokój, kotek.- parsknął Syriusz, szczerząc się- Nicholas naprawdę pasuje.
Popatrzyłam na niego dość sceptycznie, ale powoli przekonałam się do jego pomysłu.
-No więc dobrze. Nicholas Syriusz.- uśmiechnęłam się, patrząc na małego Nicholasa.
Maleństwo nie otwierało oczu, zresztą, zdziwiłoby mnie, gdyby to zrobiło. Wciąż pogrążone w słodkim śnie, zbierało siły po naprawdę ciężkim przybyciu na ten świat.
Do sali zajrzała Lily, po czym zaprosiła gestem innych, którzy stali za nią. Do szpitalnej salki wtoczyło się spore towarzystwo za panną Evans: jej chłopak James, mój tata z kwiatami (nieogolony, jak Syriusz), Remus, ciotka Mathilda, dziadek Henry i Peter, dźwigający cały kosz kwiatów z małym bilecikiem.
-O matko!- to była pierwsza reakcja, wydała ją ciotunia Mathilda.
Syriusz i ja zaśmialiśmy się, Czarny objął mnie mocniej ramieniem.
-Jak sobie poradzicie?! Mogę wam pomóc, już widzę masę trudności, piętrzących się przed wami!- zaskrzeczała, machając siedzeniem subtelnie- Para osiemnastolatków…
-Dziewiętnastolatków.- poprawiliśmy ją naraz, po czym dodałam:
-Syriusz od listopada ma dziewiętnaście lat, ciociu. Ja skończę tyle za niedługo, dziesiątego.
-W te czy we w te!- syknęła- Nie macie żadnego doświadczenia w tych sprawach!
-Za to ty, Mathlido, przodujesz. Ten temat jest ci tak bliski.- dziadek Henry puścił mi oko- Jak wiele innych: przetykanie rur, choroby przysadki, wyrabianie zaprawy…
-Możesz się śmiać, bracie!- obraziła się ciotunia- Ja zawsze służę mądrą radą!
Ojciec podszedł do mnie i uściskał czule i delikatnie. Ronił łzy.
-Nie wierzę. Jestem dziadkiem… Jestem dziadkiem, tato.
Dziadek Henry wyszczerzył bezzębne dziąsła.
-Jak na stare, rozlazłe próchno, nieźle się trzymasz, Johnny!- skwitował.
Stare, rozlazłe próchno o wieku trzydzieści dziewięć pogłaskało wnuczka po główce.
-Jakie mu daliście imię?- zapytał tata.
-Nicholas.- odparł Syriusz.
-Nie!- jęknął James- Błagam, nazwijcie go Bożydar, BŁAGAM! Albo chociaż Alfons!
-Sam tak nazwij swojego syna.- odparł Syriusz z rozbawieniem- Ja nie będę dziecka krzywdził.
-Masz rację, już na wstępie ma zdrowo przechlapane, że jest twoim synem.- wyszczerzył się- Po co mu dokładać ciężaru… Meggie, jakbyś kiedyś znalazła swego syna przywiązanego za karę do studzienki…
-James. Daj spokój, oni muszą odpocząć.- Lily położyła mu dłoń na ramieniu.
-Masz rację.
James przymknął paszczękę na pięć umownych sekund po czym znów ją rozwarł:
-Już odpoczęli. To teraz… Kto będzie rodzicami chrzestnymi Nicholasa?
-Na pewno Lily.- powiedziałam, a Syriusz kiwnął- A ojcem chrzestnym Nicholasa…
-JA!- podskoczył prawie James- Ten mały mi się podoba, taki hardy spryciarz…
-Ja chcę!- jęknął Peter- Od początku chciałem!
-Ale ja jestem najlepszym kumplem Łapy, więc gites-majonez!
-Nieprawda!- zacietrzewił się Peter- Ty go zabijesz, jak go na ręce weźmiesz! Przebije na wylot sufit i tyleśmy go widzieli!
-Co ty mi…
-Panowie, spokój. To nie bazar.- rzekł Syriusz poważnie.
-Ojcem będzie Remus.- rzekłam głośno, przekrzykując ich.
-ŻE JAK?!- krzyknęli naraz James, Peter, Syriusz i Remus.
-Normalnie.- wzruszyłam ramionami- Mój brat i kumpel Syriusza. Najprostsze.
-O, jaki mi zaszczyt spłynął!- uśmiechnął się Remus wdzięcznie.
-Ja też chcę być ojcem chrzestnym!- miauknął Peter- A Syriusz nie ma więcej dzieciaków.
-Będzie miał. Już on się o to postara!- wyszczerzył się Rogaś i szturchnął go zawadiacko.
-Przepraszam, ale to koniec wizyty.- pielęgniarka weszła do salki- Matka i dziecko potrzebują odpoczynku i przyszedł czas na pierwsze karmienie. I mamy kilka spraw…
Towarzystwo pożegnało się ze mną, a Peter rzekł jedynie:
-Przeczytaj liścik w tych kwiatach.
I zostaliśmy sami z Syriuszem. Chwyciłam bilecik.
“Gratulacje dla dzielnej mamy i dzielnego brzdąca. Witamy pierwsze dziecko w Zakonie! Twoi przyjaciele-Zakon Feniksa”
Uśmiechnęłam się i pokazałam Syriuszowi list. Tym razem pielęgniarka rzuciła mi delikatnie na podołek jakąś kartkę.
-Proszę wpisać imiona i nazwisko noworodka, datę urodzenia, imiona i nazwiska matki i ojca, waszą datę urodzenia oraz obecną datę. Tego wymaga wasze… Ministerstwo.
Popatrzyłam na nią ze zdumieniem.
-To pani wie, że…
-Oczywiście.- zrobiła nieco cierpką minę- Jestem charłakiem, to raz. Po drugie, w Mungu nie ma miejsca na oddział położniczy.
-No tak, nie było tam porodówki…- przypomniało mi się.
-Ministerstwo ma tu w Londynie jeden oddział położniczy wyłącznie dla czarodziejów. Tu przychodzą na świat, odpowiedni ludzie zostali o tym poinformowani. Tak więc…
Wypisałam na kartce dane w odpowiednich rubrykach:
Nicholas Syriusz Black.
17. 02. 1979.
Mary Ann Rea Black z domu Lupin.
10. 03. 1960.
Syriusz Alphard Black.
12. 11. 1959.
20. 02. 1979.

-Dobrze. Tak więc… O, dzień dobry wieczór, panie doktorze.
Bo oto do salki wszedł człowiek z przyprószonymi siwizną włosami. Uśmiechnął się ciepło.
-Pani Hillstone już spisała dane, jak widzę…- rzekł cichym głosem- Ja muszę z państwem chwilę porozmawiać. To dotyczy syna. Pani Hillstone…
-Już wychodzę…
Kiedy drzwi się zamknęły, pan doktor popatrzył na nas nieodgadnionym wzrokiem.
-Mam nadzieję, że nastrój dopisuje?
-O tak. Czuję się świetnie, dziękuję.- uśmiechnęłam się, głaszcząc rączkę Nicholasa.
-To dobrze. Hmm, od czego by tu zacząć.
Ścisnął usta, by wypowiedzieć:
-Otóż, synek urodził się zdrowy, pomimo komplikacji. Jest wcześniakiem, ale żyje.
Syriusz obok mnie poruszył się niespokojnie.
-Podczas rutynowych badań, jakie przeprowadziłem z uzdrowicielem z waszego szpitala dostrzegłem jednak pewną nieprawidłowość… Znaczy, razem to dostrzegliśmy, bo to nie jest… NORMALNA nieprawidłowość, jeżeli państwo rozumieją…
-Jaka nieprawidłowość?- obruszył się natychmiast Syriusz. Zmroziło mnie.
-Nie jesteśmy pewni. Wygląda na normalne dziecko, ale podobno coś nie jest do końca tak, jak powinno być. Tak twierdzi magiczny uzdrowiciel. Z państwa synem coś nie gra.
-Co nie gra?- przełknęłam ślinę.
-Nie jesteśmy na tym etapie w stanie stwierdzić, co nie gra. Zapewne syn będzie musiał być co jakiś czas poddany szczegółowym badaniom. Prędzej czy później będziemy wiedzieć, co się z nim dzieje i dlaczego mamy wątpliwości.
-Ale jakie to są wątpliwości?- zniecierpliwił się Syriusz- Coś z sercem? Mózgiem?
-Nie, innego rodzaju…- wykręcił się lekarz- Nie znam się na tym, nie robię czary-mary. Syn z punktu widzenia medycyny jest zdrowy. To nie mózg, czy serce. Coś innego.
-To co?- nie dawał za wygraną mój mąż.
-Uzdrowiciel rzekł tylko dwa słowa.- lekarz podniósł rękę ku górze i wyakcentował cytat- „Dziwne. Wilk?”
-„Dziwne” i „Wilk”?- zdziwił się Syriusz- To że „dziwne” jeszcze mieści mi się w ogólnym pojęciu, ale co tu robi ten „wilk”?
-Nie mam pojęcia. Tak czy inaczej, syn potrzebuje obserwacji uzdrowicieli.
Zrzedły nam miny.
-Nie ma się czego obawiać. To na pewno nic takiego.- uśmiechnął się, po czym wyszedł.
-Wilk.- rzekł głucho Syriusz- Co to może oznaczać? Chyba nie wilkołaka?
-No coś ty!- zaperzyłam się, patrząc z niepokojem na Nicholasa- Wilkołak jest wykluczony. Przecież Remus nie jest genetycznie wilkołakiem, to jego cecha nabyta.
-Masz rację. Wykluczone.- odetchnął z ulgą Syriusz- To może chodziło o wampira?
-Nie, to też jest wykluczone.- pokręciłam głową- Moja kuracja jest okresowa, kończy się w lipcu, ale w trakcie jej trwania nie mam żadnych oznak wampiryzmu. Starzeję się, mogę zginąć, zniknęły cechy wampirów…
-Ale to twoje geny, prawda?
-Nie.- zaprzeczyłam- Znika WSZYSTKO, co składa się na mój wampiryzm, bo właśnie geny zanikają okresowo. Tak tam pisali na tych fiolkach. Poza tym, wampirem można być wyłącznie z dwóch wampirów, a wampiry praktycznie nie mogą się ze sobą rozmnażać, więc mały wampirek rodzi się niezmiernie rzadko i umiera po kilku miesiącach, bo nie może się starzeć. Ty nie jesteś wampirem, więc Nicholas mógłby być pół-wampirem. Gdyby nie moja kuracja. Zresztą, nie wydaje mi się, żeby z wampira wyszedł wilk. Coś tu nie gra. Tylko co?
-Nie mam pojęcia…- Syriusz wzdrygnął się dziwnie- Dobra, może nie martwmy się na zaś.
Popatrzyłam z trwogą na małego synka i mruknęłam:
-Chyba czas na pierwsze jedzonko, Nicholas.

***

Zimny, przerażający i zarazem szczęśliwy luty odszedł w niepamięć, by przywlec za sobą marzec, końcówkę zimy, chociaż we Wiązowym Dworze zawsze było tak samo.
Wciąż panowała jesienna pogoda, chmury zrobiły się jednak mnie ołowiane, bardziej szaro-białe. Na zewnątrz czułam inny wiatr, chociaż, jako mieszkanka najbardziej ponurego miejsca na Wyspach Brytyjskich nie liczyłam nawet na upalne lato.
Nicholas w ciągu miesiąca zmienił się nieco z czerwonego, pomarszczonego i skrzeczącego noworodka, który wciąż zaciskał piąstki i oczy w brzdąca o pachnącej, brzoskwiniowej cerze pokrytej delikatnym meszkiem. Prawie nie płakał, co dziwiło zarówno mnie jak i Syriusza. Leżał w swej dziecinnej kołysce z królewskimi kotarami i, jeżeli nie spał (a robił to przez dwadzieścia godzin na dobę), patrzył w przestrzeń. Najgorsze jednak było, że wydawał się nie widzieć ani mnie, ani Syriusza. Nie rozpoznawał ludzi, co sprawiało, że się nie śmiał i nie cieszył. Tłumaczyłam sobie, że to normalne, ale już nie mogłam się doczekać, kiedy świadomie na mnie popatrzy i zobaczę jego uśmiech. Jego olbrzymie, czarnofioletowe oczy, których kolor miał z czasem zaniknąć, toczyły się bez zainteresowania po naszytych na kotarach od łóżeczka kotkach i po nas samych.
Nie wiedziałam, czy to normalna mania czy moja nadopiekuńczość związana z tajemniczą dolegliwością, jaką rzekomo miał, (a także z tym, że był wcześniakiem i z wielkim trudem go otrzymałam), ale musiałam wciąż spędzać czas przy synku, pilnując, czy żyje. Bałam się rzędu różnych dziwnych rzeczy: śmierci łóżeczkowej, nagłej choroby, że będzie głodny, samotny, czy niespokojny. Ale Nicholas był dzieckiem absolutnie bezproblemowym, niewymagającym stałej uwagi, co martwiło mnie jeszcze bardziej.
-Myślisz, że Niuniek sobie poradzi sam?- zapytałam Syriusza- Weź mnie zapnij…
Poczułam delikatne, ciepłe palce na plecach. Syriusz zawiązał gorset od mojej wieczorowej, wspaniałej sukni, a ja odwróciłam się do niego, by poprawić mu żabot.
-Spoko luz. Niuniek to dobry skrzacik domowy, jak kazałaś mu nieustannie czatować przy Nicholasie, to na pewno to zrobi. Nie przejmuj się, kotek!
Westchnęłam i uśmiechnęłam się do Syriusza, który to odwzajemnił.
-Za bardzo się przejmuję.
-Wiem!- wyszczerzył białe zęby- Ciągle zachodzę w głowę, jak kobiety to robią, że tak się zamęczają. Włos mu z głowy nie spadnie, ten skrzat jest gotów nogę odgryźć w jego obronie.
-Nogi śmierci nie odgryzie…- westchnęłam.
-Mary Ann!- skarcił mnie- Dość już tego. Idziemy na ślub Franka i Alicji czy nie? Będziemy się bawić, tańczyć, a Nicholas poleży sobie grzecznie i po filozofuje, jak zwykle…
Cmoknął mnie mocno w usta.
-Mam wrażenie, że on jest taki delikatny!- miauknęłam na koniec.
-Nie rób mu tego. To facet, będzie twardy! Luzik. No, chodź, bo się spóźnimy.
Wyszliśmy na marcowe popołudnie i aportowaliśmy się przed domem Franka, gdzie miało mieć miejsce wesele i ślub. Nie wiedziałam, jak będzie ono wyglądać, bo nasze było bardzo staroświeckie, podobno. Normalnie śluby zwykłych czarodziejów tak nie wyglądały.
Domek Franka Longbottoma był zgoła inny od naszego. Wyglądał na przytulny, skromny, otoczony został drewnianym płotem, na którym porozwieszano białe girlandy. W ogrodzie dostrzegłam masę osób, kręcących się tam pod gołym niebem. Rozstawiono tylko niewielką altankę, której białe kolumny ozdobiono wyczarowanymi kwiatami fioletowego i białego bzu. Niebo w tej części kraju, w przeciwieństwie do naszej niszy, było czyste i niebieskie. Białe, kłębiaste chmury toczyły się po niebie, odbijając w pozostałych z roztopów kałużach na drodze. Wiał zimny, orzeźwiający wiatr.
Syriusz wzdrygnął się i okrył mnie troskliwie ciepłym szalem w kolorze gołębim, poprzetykanym srebrnymi nitkami. Ładnie pasował do granatowej koronki, jaką obszyto suknię. Uśmiechnęłam się do męża zachęcająco, chwyciłam go za dłoń. Odwzajemnił uśmiech i ruszyliśmy ostrożnie do furtki.
-Czuję się jak snob.- mruknął mi do ucha.
-Czemu?- odwróciłam się do niego z rozbawieniem, gdy szliśmy ładną ścieżynką.
-Nie wiem. Tak się odstrzeliliśmy…- wzruszył ramionami, mrużąc oczy od dołu.
-Normalka. Przecież to uroczystość.
-Założę się, że nikt nie odwalił takiego wybiegu, jak my.- pokiwał z udawaną powagą- Mamuśka byłaby ze mnie dumna… Zrezygnowałem ze skóry… A właśnie, wiesz, że przysłała nam liścik?
Ułożył usta w ciup i przemówił bardzo skrzekliwie:
-“Gratuluję potomka linii męskiej, synu. Chociaż potraktowałeś nas tak podle, my z ojcem jesteśmy dumni z jego narodzin…”. Wspomniała jeszcze, że kalkulacja jej się nie zgadza i za wcześnie Nicholas przyszedł na ten świat. Wyraziła w związku z tym chłodne zdziwienie.
Pokręciłam głową, powstrzymując się od komentarza. W końcu to teściowa.
-No, państwo Blackowie łaskawie nas zaszczycili…
James Potter, ubrany w piękną szatę, za to w potarganych niemiłosiernie włosach ukłonił się nisko przed nami, po tym, jak wypadł zza rogu domku w pogoni za gnomem.
-Witaj, Rogaś!- pomachałam mu, wyszczerzając zęby, Syriusz uścisnął go serdecznie.
-Ale nie widzę trzeciego członka waszej rodziny… Gdzie Nicholas?
-Został w domu. Za młody jest przecież, nie uważasz?- Syriusz odchylił głowę do tyłu.
Pognałam wzrokiem za gnomem, który wpadł w krzaki.
-Zabawne stworzenia.- skomentowałam krótko.
-Bardzo. Najbardziej zabawne są, gdy wywijam nimi młynka nad głową.- wyszczerzył się Jim- A kiedy powiedziałem dzidkowi, że tak będzie wyglądał za lat kilka, uśmiał się jak głupi farfocel. No, ale nie zdążył tak wyglądać. Może i dobrze. Jeszcze bym go z gnomem pomylił.
-Raczej nie. W takim tempie to by chyba nie popylał…- mruknął Syriusz, gdy w trójkę ruszyliśmy w kierunku krzeseł- Poza tym, mogłeś go, stary, zawsze zapytać o tożsamość.
-I co by sąsiedzi pomyśleli?!- przeraził się Jim- Że snuję się po ogrodzie i pytam przechodnich gnomów “Przepraszam, jesteś moim dziadkiem? Jak tak, to obiad jest.”. Zresztą, nie jest powiedziane, czy by mnie w ogóle dosłyszał. I czy by miał czym odpowiedzieć.
-No, wydałby jakiś odgłos świadczący, że zrozumiał pytanie. Jakieś “Bdmwf!”.
-Sam jesteś “Bdmwf”. Tyle to mi byle gnom z ulicy skleci na poczekaniu…
-No to, jak mówiłem.- chrząknął Syriusz, gdy usiedliśmy na widowni- Pozostaje tempo.
-Oj, z tym także bym polemizował.- zmarszczył się Rogaś, siadając po drugiej stronie Syriusza- Nawet nie widziałeś, stary, jak potrafił lecieć na łeb na szyję, gdy mu zwieracze puściły czasem. Albo jak córka sąsiadów brała kąpiel, leciał do okna… A potem natychmiast od okna do toalety, bo zwieracze znów mu puszczały…
Rozejrzałam się po widowni, puszczając mimo uszu dalszą rozprawę chłopaków na temat genetycznego przebadania każdego gnoma z ogrodu Jamesa osobno i zanotowałam, że było to bardzo kameralne wesele. Gości było jeszcze mniej, niż u nas. Widziałam wszystkich członków Zakonu, bo, w przeciwieństwie do naszego wesela, nie musieli się ukrywać z sympatiami politycznymi. Dostrzegłam też parę nieznanych mi osób, zapewne z rodzin.
-To będzie wspaniała chwila!- Lily, ubrana w ładną sukienkę koloru jasnej żółci opadła na siedzenie obok Jamesa. Przechyliłam się przez Syriusza, by ją zobaczyć- Czyż to nie cudowne, Meg? Jeszcze w czwartej klasie, gdy tylko przybyłaś, Alicja mogła pomarzyć…
-Dobra, urywam te piękne, wzruszające wynurzenia.- James udał, że przecina ręką niewidzialną linę- Zaczyna się, nie?
Lily posłała mu nieco obrażone spojrzenie.
-To tylko moje przeżycia, które uzewnętrzniam…- burknęła.
-Wiem, słonko.- James objął ją niefrasobliwie ramieniem- Lepiej się obejrzyj.
-O nie, przecież ja jestem świadkiem!- pisnęła i popędziła szybko w kierunku, gdzie James wlepiał wzrok. Syriusz zarechotał i mruknął “Co za kobieta…”.
Przez środek szli państwo młodzi. Wszyscy patrzyli na nich z uwielbieniem. Alicja prawie świeciła własnym światłem ze szczęścia, a ubrana była w prostą i skromną sukienkę białego koloru. Frank miał na sobie czarną szatę o niezbyt wymyślnym kroju.
Wyglądali, jak przykładna para z idyllicznego obrazka. Bardzo różnili się ode mnie i Syriusza. Ich wygląd i miny były zupełnie inne.
Świadkami, idącymi za przyszłym państwem Longbottom byli Fabian i Lily, która studziła rumieńce, starając się opanować emocje. Kiedy już doszli i stanęli w altance, prowadzący ślub otworzył księgę.
-Frank, stary, cóżeś najlepszego zrobił…- jęknął Syriusz, a James parsknął w rękaw, ozdobiony spinką. Uniosłam brwi, przygotowując już jakąś zaczepkę, ale Łapa tylko wywalił cały garnitur zębów i szczypnął mnie zaczepnie w udo. Pokręciłam głową z politowaniem.
Przysięga, jaką składali Frank i Alicja również różniła się od naszej. Nie była tak restrykcyjna, nie przywiązano w niej uwagi do czystej krwi i zakazu charłactwa. Była to najzwyklejsza przysięga miłości i wierności.
Po ślubie całe towarzystwo zgromadziło się na schludnym trawniku za domem, gdzie przygotowano stoły z jedzeniem i magiczną kapelę, która już grała wesołe kawałki.
-W zasadzie to nie jest źle.
Remus odwrócił się od stołu z fontanną z ponczem i wręczył mi puchar.
-Naprawdę nie myślałeś o zarabianiu? Remus, teraz ojciec zarabia na pilnowaniu tych głupich świstoklików, co mu przynosi drobne zyski. Wystarczające, by utrzymać siebie, bezrobotnego syna, emeryta i starą pannę. Ale to się kiedyś może skończyć!
-Póki co, się nie kończy.- zacietrzewił się Remus, upijając nieco z pucharu- Mam wrażenie, że to ja jestem bliżej końca, niż on. Teoretycznie, nic mu nie zagraża.
-Teoretycznie.- syknęłam, akcentując.
-Daj spokój, Meg. Ciągle mnie namawiasz na pracę… Przecież mnie nigdzie nie przyjmą!
-Masz rację tylko w pewnej części! Musisz w końcu stać się samowystarczalny.
-Nie powtarzaj mi tego non stop.- zdenerwował się- Nie jest źle, naprawdę. Dach nad głową jest, praktycznie ojca nic nie kosztuję. Nikt z nas. Odkładamy trochę na cięższe czasy.
-Już są cięższe czasy.- burknęłam- Ciągle tylko rozglądam się po niebie bo nie wierzę, że śmierciożercy dadzą bawić się tu całemu Zakonowi tak beztrosko. Tylko czekam na moment, kiedy to pojawią się ich czarne sylwetki na niebie.
-Nie wiedzą, gdzie jesteśmy. Ten dom jest chroniony i nienanoszalny. To niemożliwe.
-Masz rację. Mimo tego się boję.
-Jak zwykle. Zajmę cię innym tematem… Jak mój chrześniak?
-Rośnie, jak na drożdżach.- uśmiechnęłam się smutno- Zastanawia mnie tylko to dziwne słowo, jakie względem niego użył lekarz. Wilk.
Remus popatrzył na mnie uważnie.
-Wilk.- rzekł w końcu, ociągając się- Dobrze, że nie wilkołak. Wilk… To mi wygląda na…
-Na co?- zagadnęłam.
-Na… na nic.- wzdrygnął się- Na razie wolę o tym nie mówić. Chciałbym się mylić.
-Że co?! Ty wiesz, o co chodzi?! Mów!
-Nie. Nie mam dowodów. Poczekajmy.
-Ależ Remusie…
-Powiedziałem już.
Remus zmusił się do krzywego uśmiechu i położył dłoń na moim barku, po czym odszedł z zamiarem wmieszania się w tłum. Stałam jeszcze chwilę sama, zastanawiając się nad nim.
Robiło się wesoło. Goście zapominali powoli o trwodze i Voldemorcie, dyszącym nam w karki i trochę poluzowali. Stwierdziłam zatem, że błędem byłoby samotne przechadzanie się po ogrodzie z myślami i po kilkunastu minutach wróciłam, by znaleźć męża. Minęłam ryczących ze śmiechu Gideona, Edgara i Moody’ego, zabawiających się nawzajem dowcipami o mugolskich policjantach, Dorcas z Peterem, którzy przycupnęli razem w kącie, bardzo sobą zajęci, Marlenę, rozprawiającą z przejęciem z Alicją o kolorze ścian w domu i w końcu go namierzyłam: stał niedaleko parkietu, odgięty do tyłu przez śmiech, bo właśnie towarzyszący mu Fabian musiał opowiedzieć coś zabawnego. Podeszłam do nich wolno.
-Proszę o uwagę! James Potter prosi o chwilę dla niego!- krzyknął skądś rozbawiony Frank.
Zrobiło się względnie cicho. James wskoczył bez zbędnego cyrku na jeden ze stołów, po czym rozejrzał się po obecnych. Jego twarz rozjaśnił uśmiech.
-Otóż mam coś do ogłoszenia.- zrobił pauzę na dyplomatyczne wywalenie na wierzch garnituru zębów- To piękna uroczystość. Ślub naszych przyjaciół, Franka i Alicji.
Rozległy się wiwaty. James skłonił się teatralnie, jakby to on był Frankiem i Alicją.
-Życzę im, rzecz jasna, jak najlepiej, o czym doskonale wiedzą.- podjął- Pomyślałem jednak o tym, jak wielu tu jest obecnie ludzi. Wielu świadków. A ja mam komuś coś do powiedzenia. Przed wami wszystkimi tu obecnymi. Między wami stoi pewna dziewczyna…
Rozejrzał się. Wszyscy popatrzyli za jego wzrokiem na Lily, skuloną gdzieś skromnie pod ścianą pomiędzy Marleną i Alicją. Wytrzeszczyła oczy.
-Ta dziewczyna jest całym moim światłem.- rzekł spokojnie James, opuszczając aktorski ton- To znaczy, wróć. Całym światem. Ale światłem też jest. Doskonała to dla mnie okazja, Lily, ślub naszych przyjaciół. Tu, teraz, narodziło się szczęście. Myślę, że w tej sytuacji to najlepszy moment, by prosić cię tu i teraz, byś została moją żoną.
Ja i Syriusz popatrzyliśmy na siebie, jednomyślnie robiąc skrajnie euforyczne twarze. Rozległy się szmery podniecenia, Lily zaśmiała się i spłonęła rumieńcem, potrząsając rudymi lokami. Ktoś zaczął skandować “Zgódź się! Zgódź się!”, inni przyłączyli się do tego manifestu i w końcu wszyscy goście wypowiadali rytmicznie te dwa słowa. Lil ukryła twarz w dłoniach, zalewając się łzami. Syriusz i Fabian kiwnęli zgodnie, podeszli do niej, podnieśli na ramiona i wywindowali na stół obok wyczekującego okularnika. Lily śmiała się, płacząc ze wzruszenia, wszyscy zaczęli klaskać na ich cześć.
-Mój ty oszołomie!- zaszlochała, czochrając jeszcze bardziej czuprynę Jamesa, po czym on chwycił ją w ramiona i pocałowali się. Wiwaty wzmogły się.
-Jaka wzruszająca scena!- prychnął ktoś za mną. Obróciłam się.
-Czemu cię to nie cieszy, Aberforth?- zapytałam starca.
Prychnął.
-Musimy walczyć z Voldemortem.- burknął.
Przekrzywiłam głowę wolno i zmarszczyłam czoło.
-Przecież to też jest walka z Voldemortem. Miłość kontra nienawiść. Denerwuje cię, że tych dwoje spędzi ze sobą resztę życia w miłości?!- zdenerwowałam się lekko.
Prychnął znów, po czym odszedł, rzucając jedynie:
-Nie rozumiesz, Mary Ann. Nie zastanowiło cię, jaki ból przeżyje jedno, gdy drugie umrze?
Zostawił mnie z tą dość powalającą kwestią. Popatrzyłam znów na Lily i Jamesa, cieszących się sobą wciąż na stole. Śmiechy i radość zdawały się do mnie nie docierać. Wlepiłam wzrok w ucieszonego, niezwykle szczęśliwego Jamesa, po czym nawiedził mnie jego obraz nad trumną Lily. Nie, stały dwie trumny, bo James nie przeżyłby bez Lily. Nigdy by sobie nie poradził bez Lily, jest jak dziecko i do tego taki zakochany…
Przełknęłam ślinę, patrząc na tych dwoje.
-Co tam?- Syriusz podszedł, bardzo zadowolony z życia. Mina trochę mu zrzedła po chwili.
-Przytul mnie.- szepnęłam, pragnąc zapomnieć o wszechogarniającym strachu. Zaprowadziłam go tam, gdzie nie kręcili się ludzie i przylgnęłam mocno do Syriusza.
-Co jest, Meggie?- szepnął.
-Chciałabym zapomnieć. Przez chwilę. Tak bardzo się boję. Nawet przez sen…
-Cicho. Nic się nie stanie. Jestem tu.
Staliśmy tak bardzo długo, zdawać by się mogło wieczność. Narastał we mnie znów potworny strach o bliskich, nawet o Nicholasa, bezpiecznie leżącego pod ciepłą kołderką. Słowa Aberfortha rozwiały resztki nadziei i spokój, który tak mozolnie budowałam.

***

Do pomieszczenia zajrzał Syriusz, podkaszając rękawy czarnej koszuli.
-Już?- zapytałam, odejmując spojrzenie od Nicholasa.
-Jeszcze nie. Chciałem zajrzeć, by się przekonać, że wszystko gra.
-Remus miał być z Peterem już dziesięć minut temu!
-Cierpliwości. Zaraz przybędą.
Zirytowana, odjęłam Nicholasa od jego źródła pożywienia i zapięłam się pod samą szyję. Chwyciłam synka na ręce i wyszłam za Syriuszem z gościnnej sypialni domu Jamesa, naszej Kwatery Głównej.
-Nie uważasz, że Nicholas jest za mały, jak na trzymiesięcznego niemowlaka?- zagadnęłam.
-Dlaczego?- zdziwił się Syriusz.
-No, popatrz. Może powinien być tęższy?
Nicholas oderwał zamyślony wzrok od sufitu, po czym przeniósł go na Syriusza, marszczącego w zadumie brwi. Rzadko się uśmiechał, miał raczej nieprzytomny wyraz twarzy, ale teraz z pewnością nie było ku temu wątpliwości: zakwilił radośnie, otwierając na oścież bezzębną buzię. Zaczął coś gaworzyć, patrząc na tatę, który uśmiechnął się czule.
-Nie, z nim jest naprawdę wszystko w porządku, Meg.- parsknął Syriusz i pogłaskał synka po jasnych, miękkich włoskach, kręcących się na czubku głowy- Wszystko gra.
Weszliśmy razem do salonu. Przy stole siedzieli już członkowie Zakonu, oczekujący z naradą jedynie na Petera i Remusa, a sądząc po minach wszystkich, ci jeszcze nie dotarli.
-No, gdzie oni są?- zniecierpliwił się James, gdy ja i Syriusz usiedliśmy obok siebie. Podałam mu na kolana Nicholasa, którego objął czule w nadziei, że ten uśnie, co też wkrótce się stało.
-Mogło im się coś stać.- rzekła Emelina w idealnej ciszy, jaka zaległa.
-Nieodpowiedzialność i tyle!- warknął Moody.
-O przepraszam.- zacietrzewiłam się- Mój brat to wzór odpowiedzialności!
-Właśnie widzę!- prychnął Moody.
-Ja też! Bo właśnie przybyli!- ucieszył się właściciel domu, wyglądając na wczesno majowy zmierzch za oknem i pobiegł na powitanie.
Odetchnęłam z ulgą. Wiedziałam, że Remus by się nie spóźnił. Skoro mieli taki poślizg, musiało stać się coś strasznego.
Popatrzyłam z braku czegoś lepszego do roboty na małego brzdąca, drzemiącego bezpiecznie w ramionach taty, gdy drzwi za mną się otworzyły, a Marlena siedząca przede mną uniosła wąską, czarną brew, po czym zapytała swym wysokim głosem:
-Peter? A gdzie Remus. Przecież mieliście przybyć razem.
-Tak, wiem.- wysapał Peter, po czym opadł na siedzenie obok Lily, która pobladła.
-Czy coś mu się stało?- zapytała cicho Lil po chwili milczenia, jakie zapadło w salonie.
-Nie wiem i to jest cały problem.- rzekł Peter, śmiertelnie poważny- Wiem, że wyruszył na zachód w sprawie pracy subiekta. Potem mieliśmy się spotkać razem na jednym z zaułków niedaleko Tower of London. Nie stawił się.
Zaległa kłująca cisza.
-Remus nigdy się nie spóźnia…- rzekł ostrożnie Syriusz, zniżając głos.
-No, chyba, że ma poważny powód. Coś musiało go zatrzymać. Coś musiało się stać.
Peter popatrzył na mnie wymownie. Starałam się nie wpaść w panikę.
-Gdyby mój brat umarł, chyba bym poczuła. Odważę się to stwierdzić.- rzekłam, starając się uspokoić tym marnym przekonaniem.
Moody parsknął drwiąco. Nie skomentowałam. Wiedziałam, że mi nie uwierzą.
Siedzieliśmy dość długo, czekając na Remusa kolejne piętnaście minut.
-Może… Nie chce mi się wierzyć, żeby śmierciożercy załatwili Lunatyka.- rzekł wreszcie beznamiętnie James.
Popatrzyłam na nich uważnie. Wszyscy Huncwoci mieli przygaszone miny, jakby każdemu odrąbali rękę. Dotarło do mnie, jakim potwornym wydarzeniem dla nich byłaby śmierć któregokolwiek z nich. Ich szczęśliwe wspomnienia ze szkoły, długoletnia przyjaźń… Peter i Remus byli w dodatku sami, mieli poza najbliższą, wąską rodziną tylko siebie…
-Jest.- zerwał się James po kilkudziesięciu minutach napiętej, nerwowej ciszy i wypadł na korytarz. Wszyscy wyraźnie odetchnęli z ulgą.
Obróciłam się ku wchodzącemu z Jamesem Remusowi. Nie wytrzymałam i musiałam go przytulić bardzo mocno, toteż podbiegłam do niego. Był roztrzęsiony.
-Co się stało, Remusie?
-Wyglądasz źle…- rzekł Gideon od stołu z troską.
Istotnie, bladą twarz Remusa sperlił pot, on sam trząsł się spazmatycznie. Pokręcił głową.
Wymieniłam ze stojącym nieopodal Jamesem zdumione spojrzenia.
-Coś się stało, prawda?- szepnęłam wśród idealnej ciszy.
Remus w końcu odważył się odpowiedzieć:
-Tak. Stało się. Wróciłem do domu kilka godzin temu, by przed spotkaniem z Petem coś jeszcze wziąć… Z tym, że domu nie ma. Zostały tylko gruzy i parę kikutów spalonych drzew.
Zamarłam.
-A co z… Czy…- rzekłam ostrożnie wśród idealnej, nienaturalnej ciszy.
-Nie.- Remus zacisnął powieki- Ich ciała leżą na polanie. Śmierciożercy ich nie oszczędzili. Całej trójki. Ciotki, dziadka i taty.

Komentarze:


piumini moncler
Czwartek, 30 Października, 2014, 23:11

When the médisance will be fake, Romney can certainly show that fake. Most he has to complete is actually relieve his / her income tax. Often Romney is definitely covering something, or maybe they feels mulishness is actually a far more presidential feature when compared with openness along with integrity. Either way, your dog is wrong.
piumini moncler http://www.esatour.eu/monindex/

 


canada goose pas cher
Piątek, 31 Października, 2014, 02:56

I put in the particular software package. I actually called typically the "first cd, inches assigned that a new security password, and then tried in vain to import a few examination pictures from you rotate. From a second approximately, the actual application crashed. We opened it less difficult. I actually clicked on the cd (to find out if typically the photos possessed imported or perhaps not). Once i get into my password, the entire application failures. In the beginning, I assumed I would possess tapped out typically the security password inappropriately, nevertheless they have completed a similar thing concerning eight occasions today. Is there a deal with this?
canada goose pas cher http://www.methodis.fr/parka-canada-goose/

 


Doudoune Moncler
Niedziela, 02 Listopada, 2014, 06:51

Fine list the following. My partner and i haven't heard of most of them however attempted Groove Shark some time again. It can a tremendous uncomplicated internet site to make use of in addition to a good amount of music to pick from. Ought to try the remainder at some point!
Doudoune Moncler http://www.invio.fr/moncler/

 


christian louboutin paris
Niedziela, 02 Listopada, 2014, 21:15

Soy un m¨2sico Colombiano gym me siento con vosotras FRAN, mis de la RIIA child unas ratas la misma que los de ACODEM aca hierdoor Republic of colombia. tienes el propio soporte. Todos estamos cvontigo
christian louboutin paris http://www.insys.fr/escarpins-louboutin-pas-cher/

 


alviero martini outlet
Wtorek, 04 Listopada, 2014, 01:02

The point that pisses me concerning last fm is My partner and i in no way charged there are cent whenever they were making their records basic, In my opinion our staff members allowd lastfm for you to track our harddrives so that it could possibly expand that will enormous records foundation and then it began to demand to the assistance many of us aided to develop.
alviero martini outlet http://www.camerinofestival.it/alviero/

 


alviero martini borse outlet
Wtorek, 04 Listopada, 2014, 05:38

Even though I am running Apple pc, apple ipad tablet and also i phone I need to say that this particular video tutorials of the critique appear very very very good.
alviero martini borse outlet http://www.biofox.com/borse/

 


parka Canada Goose
Środa, 05 Listopada, 2014, 16:39

The Decline Box synchronize can be nice. This will handle product for you to system send as well. Many people hunt for this kind of characteristic inside the app store it doesn't matter what the actual iphone app is designed for.
parka Canada Goose http://www.sip50.fr/canadagoose.php

 


roger vivier outlet
Czwartek, 06 Listopada, 2014, 12:20

Harry Potter .org.pl - Magiczny Portal literatury młodzieżowej.
roger vivier outlet http://www.rogervivierparis.com

 


moncler online
Sobota, 08 Listopada, 2014, 13:52

Guy, I absolutely cherished looking over this write-up. You have confident myself to join for your website, but just where can I find the RSS feed?
moncler online http://www.webindia.co.uk/

 


woolrich
Niedziela, 09 Listopada, 2014, 05:23

Hi, we extremely the article a lot, looking towards your future.
woolrich http://www.benelli.com/woolrich/

 


burberry scarves
Niedziela, 09 Listopada, 2014, 20:38

This really is useful. I did not comprehend there was clearly Very much drastically wrong or bad together with the ipad tablet. Come on, man, Thta i knew of it had been one of those things terribly lack a new utilize for, you have to look for a work with for doing it. <br />. -= backlinks's last weblog... Purchase. edu Back links: The way to get. edu Back-links from. edu Sites =-.
burberry scarves http://derbyvt.org/burberry/

 


longchamp soldes
Środa, 12 Listopada, 2014, 10:57

Just like the very last just one, Donald, you have pinned that yet again. And so intriguing!
longchamp soldes http://www.saum.fr/sac-a-main-longchamp/

 


canada goose
Środa, 12 Listopada, 2014, 11:58

When the accusation will be bogus, Romney can easily verify the item false. Just about all he has to accomplish is usually relieve their income tax. Either Romney is definitely concealing some thing, or maybe he or she thinks stubbornness is actually a a lot more presidential attribute than visibility and also reliability. Either way, he is incorrect.
canada goose http://www.embepe.nl

 


slimming pills
Czwartek, 13 Listopada, 2014, 00:47

I'd like to receive pick the kindle buy amazon version of Vector' but exactly how would Then i find the DVD AND BLU-RAY? will it be online?
slimming pills http://thegallahergroup.com/meizitang/

 


moncler men
Piątek, 14 Listopada, 2014, 03:04

Harry Potter .org.pl - Magiczny Portal literatury młodzieżowej.
moncler men http://www.downjackets4us.com

 


alviero martini Sito ufficiale
Sobota, 15 Listopada, 2014, 01:42

i'd like to point out how the info continues to be kept on almost all push, which means this int really an online copy answer It can nonetheless any "backup" mainly because from the replicate on your files and it's also stored "online" within the DropBox servers. For all causes, We would point out it is really an On the internet File backup remedy...
alviero martini Sito ufficiale http://www.biofox.com/borse/

 


Parajumpers Jakke
Niedziela, 16 Listopada, 2014, 19:52

Harry Potter .org.pl - Magiczny Portal literatury młodzieżowej.
Parajumpers Jakke http://www.inntre.no/admin/jakke.asp

 


Meizitang Pastillas
Czwartek, 20 Listopada, 2014, 02:57

hey, <br />Hey make sure you assist me to alter the elgg, social torch motif to at least one. 8 Remember to time to share know which often web page within mod to be able to alter to generate my personal configuration with the recent features U need to create your personal 'layouts'. <br />Ex., in binder 'views
Meizitang Pastillas http://www.dwp.com/meizitang/

 


giubbotti moncler
Czwartek, 20 Listopada, 2014, 19:32

Romney probably will launch their taxation as soon as the different shills release their own. Like say a new Nancy Pelosi.
giubbotti moncler http://www.esatour.eu/monindex/

 


doudoune moncler homme
Piątek, 21 Listopada, 2014, 02:14

Basically cooperating with apple iphone 4g. a few. Whenever you try to importance images often the software be unsuccessful.
doudoune moncler homme http://www.iqra.fr/doudoune-moncler-femme/

« 1 4 5 6 7 8 9 10 »

Twój komentarz:
Nick: E-mail lub strona www:  

| Script by Alex

 





  
Kolonie Harry Potter:
Kolonie Travelkids
  
Konkursy-archiwum

  

ŻONGLER
KSIĘGA HOGWARTU

Nasza strona JK Rowling
Nowości na stronie JKR!

Związek Krytyków ...!
Pamiętnik Miesiąca!
Konkurs ZKP

PAMIĘTNIKI : KANON


Albus Severus Potter
Nowa Księga Huncwotów
Lily i James Potter
Nowa Księga Huncwotów
Pamiętnik W. Kruma!
Pamiętnik R. Lupina!
Pamiętnik N. Tonks!
Elizabeth Rosemond

Pamiętnik Bellatrix Black
Pamiętnik Freda i Georga
Pamiętnik Hannah Abbott
Pamiętnik Harrego!
James Potter Junior!
Pamiętnik Lily Potter!
Pamiętnik Voldemorta
Pamiętnik Malfoy'a!
Lucius Malfoy
Pamiętnik Luny!
Pamiętnik Padmy Patil
Pamiętnik Petunii Ewans!
Pamiętnik Hagrida!
Pamiętnik Romildy Vane
Syriusz Black'a!
Pamiętnik Toma Riddle'a
Pamiętnik Lavender

PAMIĘTNIKI : FIKCJA

Aurora Silverstone
Mary Ann Lupin!
Elizabeth Lastrange
Nowa Julia Darkness!

Joanne Carter (Black)
Pamiętnik Laury Diggory
Pamiętnik Marty Pears
Madeleine Halliwell
Roxanne Weasley
Pamiętnik Wiktorii Fynn
Pamiętnik Dorcas Burska
Natasha Potter
Pamiętnik Jasminy!

INKUBATOR
Alicja Spinnet!
Pamiętnik J. Pottera
Cedrik Diggory
Pamiętnik Sarah Potter
Valerie & Charlotte
Pamiętnik Leiry Sanford
Neville Longbottom
Pamiętnik Fleur
Pamiętnik Cho
Pamiętnik Rona!

Pamiętniki do przejęcia

Pamiętniki archiwalne

  

CIEKAWE DZIAŁY
(Niektóre do przejęcia!)
>>Księgi Magii<<
Bestiarium HP!
Biografie HP!
Madame Malkin
W.E.S.Z.
Wmigurok
OPCM
Artykuły o HP
Chatka Hagrida!
Plotki z kuchni Hogwartu
Lekcje transmutacji
Lekcje: eliksiry
Kącik Cedrica
Nasze Gadżety
Poznaj sw�j HOROSKOP!
Zakon Feniksa


  
Co sądzisz o o zakończeniu sagi?
Rewelacyjne, jestem zachwycony/a!
Dobre, ale bez zachwytu
Średnie, mogłoby być lepsze
Kiepskie, bez wyrazu
Beznadziejne- nie dało się czytać!
  

 
© General Informatics - Wszystkie prawa zastrzeżone
linki