Startuj z namiNapisz do nasDodaj do ulubionych
   
 

Pamiętnikiem opiekuje się Doo!

[ Powrót ]

Niedziela, 20 Lutego, 2011, 02:56

74. Babski wieczór

Przepraszam, ale coś, co mnie naprawdę martwi z tym pamiętnikiem, to brak czasu i, przede wszystkim, głowy do pisania go, ale będę się starać. Nie opuszczę go. Na razie postanowiłam dodawać notki co dwa tygodnie jednak, bo co tydzień mi wyraźnie nie idzie.
Pozdrowionka!:-)


Uniosłam znużoną martwym czekaniem głowę z ramienia Remusa i popatrzyłam na Syriusza. Siedział w pewnym oddaleniu na rzędzie szpitalnych krzeseł. Głowę ukrył w obu dłoniach. Wiedziałam, co przeżywał. Był dokumentnie zdruzgotany.
Moje brwi wygięły się ku górze. Nie, on nie może stracić ukochanego synka. Nie w dwudzieste urodziny, to przecież okrutne.
Z takim trudem go otrzymaliśmy, przeszłam przez nie lada trud, rodząc Nicholasa. I po co to wszystko, żebyśmy teraz mieli grzebać w głodnej wciąż ziemi dziesięciomiesięcznego synka? Po co cała nadzieja, kiedy ledwo przeżył, rodząc się omal o tydzień za wcześnie? To nie może być prawda, przecież Nicholas jest taki mały… Musi żyć, nasza jedyna nadzieja, ile można otrzymywać ciosów?
Z sali wyszedł uzdrowiciel. Uniosłam się bez jakichkolwiek emocji z krzeseł. Syriusz nawet nie drgnął. Podeszłam do uzdrowiciela o niezbyt radosnej minie.
-A więc nie ma już nadziei.- bardziej stwierdziłam martwym głosem. Wnętrzności skręcały mi się w dziwaczne figury, czułam dziwne zamroczenie w głowie.
-No no, tylko bez takich mrocznych scenariuszy, pani Black.- mruknął uzdrowiciel- Wystarczy, że mamy niewesoło w kraju…
Otworzyłam szeroko oczy.
-Znaczy, że…
-Znaczy, że synek żyje.
Tym razem ucisk w głowie zmienił się w palący ogień. Nie mogłam powstrzymać rozemocjonowanego szlochu, spływających obficie łez ulgi i zakryłam drżącymi palcami usta.
-Syriusz! Słyszałeś?!- wyjęczałam w końcu do męża- Nicholas żyje!
Syriusz wykonał jakiś dziwaczny, nerwowy odruch w bok i zerwał się płynnie z miejsca. Był biały, jak ściana i jakby zapadły w sobie. Podszedł do nas rozchwianym krokiem.
-Żyje?- wymamrotał niezbyt przytomnie.
-Żyje.- potwierdził lekarz. Miał dość kwaśną minę- Ledwo. Już oddycha i powinien się wylizać.
-Czemu przestał oddychać? Co się stało?- zapytałam, wciąż bardzo roztrzęsiona.
Uzdrowiciel zmarszczył czoło, rozmyślając.
-Podjęliśmy się zbadania syna… To nie był zwykły bezdech. Bezprzyczynowy. Przyczyna nie tkwiła wewnątrz, lecz na zewnątrz. Mam na myśli, pewne czynniki to wywołały.
-Przecież Nicholas nigdy nie sprawiał problemów!- żachnęłam się- Zawsze doglądamy, czy czegokolwiek mu nie brakuje. On nigdy nie płacze. Robimy dla niego wszystko! To nasza wina?
-Nie.- uzdrowiciel ściszył głos- Mają państwo jakichś zaciekłych wrogów, posługujących się czarną magią? Kogoś, kto źle wam życzy?
Ja i Syriusz osłupieliśmy.
-Tak, no… w tych czasach…- wyjąkał Syriusz- Czemu pan pyta?
-Mam tezę, że przyczyną bezdechu mogły być złe moce. Naprawdę, nie przychodzi mi do głowy żadne inne wyjaśnienie, poza czarną magią. Poza klątwą.
-Klątwą?- wymamrotałam po chwili paskudnej ciszy.
-Ano tak.
Uzdrowiciel patrzył na nasze przerażone twarze i po chwili rzekł:
-To jak? Skąd mógł to złapać?
-Nie wiem… Naprawdę, jest tak wielu ludzi, którzy źle nam życzą…- pokręciłam głową wolno.
-Wiedzą o dziecku?
-Pewnie, to naturalne…
-No nic. Będziemy go jeszcze badać, jak obiecałem. Nie wiem dokładnie, czemu przestał oddychać. Mogły zachodzić w nim jakieś zmiany wewnętrzne… Damy państwu znać, kiedy będziemy wiedzieć.
-Można zobaczyć Nicholasa?- szepnął Syriusz.
-Pewnie. Leży chyba przytomny, w salce. Proszę za mną.
Uzdrowiciel wszedł z powrotem do sali szpitalnej, my poszliśmy za nim, nie wierząc w to wszystko.
W małej kołysce szpitalnej dla dzieci leżał Nicholas. Małe piąstki zacisnął mocno, ale nie był przytomny, lecz pogrążony w śnie. Miał niewinną, niczego nieświadomą minę, jego duże oczy przysłonięte kurtyną rzęs nie widziały nas. O mały włos nie uderzyłam w płacz, gdy go zobaczyłam. Nie mógłby umrzeć, nigdy.
-Jest pod stałą obserwacją.- rzekł uzdrowiciel tym samym kwaśnym tonem- Wolelibyśmy pozostawić go tutaj przynajmniej miesiąc.
-Miesiąc?!- jęknęłam- Przecież on nawet nie ma roku. Nie będzie płakał?
-No cóż…- uzdrowiciel rozłożył ramiona- Tak to musi wyglądać. Normalna procedura.
-Już dobrze, wytrzymam.- mruknęłam- Ale będziemy go odwiedzać, prawda Syriuszu?
Syriusz tylko kiwnął głową, wciąż ślepo zapatrzony w synka. Myślami nie był w salce szpitalnej.
Wiązowy Dwór bez Nicholasa był dziwnie pusty i szary. Pocieszała mnie jedynie myśl, że stan ten nie jest (a mógł być) nieskończony i wkrótce znów przytulę synka. Wciąż oczekiwałam na jakiekolwiek wiadomości o stanie zdrowia Nicholasa, ale nie działo się nic przerażającego. Odwiedzaliśmy go codziennie, lecz nigdy nie robił scen, gdy wychodziliśmy. Zawsze zastanawiało mnie, skąd wzięła się jego niespotykana siła psychiczna i wręcz niepokojący spokój.
-Mary Ann?
Znowu przewróciłam się na wznak, na którym leżałam przez ostatnią godzinę, po czym obróciłam się twarzą do Syriusza. W ciemności zamigotały jego oczy.
-Ty też nie możesz spać, prawda?- szepnęłam i przysunęłam się bliżej dla otuchy.
-Taa…- rzekł niezbyt entuzjastycznie- Cierpię na bezsenność ostatnio… Któraż to może być godzina?
-Nie mam pojęcia, ale nie śpię już dobre dwie godziny.- ziewnęłam- Myślę, że jest około czwartej.
Syriusz tylko sapnął w odpowiedzi i popatrzył w baldachim ukosem.
-Nie mogę spać.- rzekł znów nieco wolniej- Już kilkanaście dni. Odkąd zabrali nam Nicholasa.
Popatrzyłam na niego z troską.
-Niby się cieszę, że nie umarł. To byłoby no… nie potrafię sobie wyobrazić, jakby mnie ten fakt zdruzgotał.- kontynuował- Ale to, co powiedział uzdrowiciel wcale mnie nie uspokoiło.
-O tej klątwie?- szepnęłam.
-Ehe. Klątwy potrafią być przerażające w skutkach. Niektóre są śmiertelne.
Coś we mnie zmartwiało.
-Myślisz, że Nicholas jest przeklęty śmiertelnie?- szepnęłam z przerażeniem- Że umrze?
-Nie jestem pewien. Jeżeli to ktoś ze śmierciożerców rzucił tę klątwę… Ale przecież to niemożliwe, klątwy są naprawdę potężne i byle śmierciożerca nie sprawiłby za jej pomocą nawet krwotoku! To musiał być ktoś rzędu Voldemorta, lub ktoś, kto naprawdę w tym siedzi po uszy. Nie śmierciożerca.
Wytrzeszczałam na niego oczy w mroku. Uśmiechnął się, by dodać mi otuchy.
-I znów cię przestraszyłem.- szepnął- Niechcący. Nie zakładajmy z góry, że Nicholas umrze!
-Ale gdyby miał żyć, klątwa nie wywołałaby bezdechu.- rzekłam martwym tonem.
-Mary Ann!- ofuknął mnie cicho Syriusz, po czym przysunął się tak blisko, że dotykał koniuszkiem nosa mojego policzka- Ech, co za życie… Codziennie ktoś odchodzi, a my nawet nie jesteśmy spokojni o naszego synka. Wolałbym nigdy nie doczekać tych czasów.
-Nie mów tak!- czule potarłam nosem o jego nos- Co ja bym bez ciebie tu zrobiła?
Syriusz parsknął przez nos z rozbawieniem.
-A kto się jeszcze dwa lata temu awanturował?
-Nastąpił niespodziewany zwrot akcji. Nie jestem nieomylna i wszechwiedząca. Jestem tylko człowiekiem. Miałam prawo cię zaszufladkować i z uporem maniaka wmawiać sobie to i owo.
-Wiem, wiem…- westchnął, wtulając twarz mocniej w moją- Teraz i tak nie ma to znaczenia. Jesteśmy i będziemy razem. Że tak melodramatycznie ujmę, po wsze czasy.
Radość trochę we mnie opadła i zastygłam w połowie uchylania ust, by coś powiedzieć.
-Co?- zdziwił się Syriusz.
-Nie, nic… Właśnie nie po wsze czasy…
-Czemu?
-Jestem wampirem, zapomniałeś? Kiedyś nadejdzie ten moment, gdy ty umrzesz, a ja zostanę.
Syriusz osłupiał, zupełnie zbity z tropu.
-Wolałabym być śmiertelna.- szepnęłam gorzko- Nie musieć przeżyć po stokroć wszystkich, których kocham. Kiedyś ciebie pochowam i nigdy nie pogrzebią mnie przy tobie…
Syriusz nie odezwał się. Parsknęłam:
-Zrobiłam się sentymentalna. Dobra, dość. Koniec, zamykam temat.
Wlepiłam niewidzący wzrok w szare okno, za którym listopad powoli zbierał się do odejścia. Drzewa poruszały się smętnie na wietrze. Nigdy bym nie przypuszczała, że kwestia przeżycia kogoś i życia bez niego mogła być dla mnie bardziej bolesna. Zawsze jakoś to znosiłam. Teraz było inaczej.
-Mary Ann?- zapytał znowu.
-Hmm?
Syriusz przytulił się do mnie bardzo mocno. Odwzajemniłam to po chwili zastanowienia.
-Nawet nie wiesz, jaki jestem szczęśliwy.- szepnął- W dobie tego strachu i zwątpienia być w mojej sytuacji, kiedy to czujesz, jakby spełniło się twoje marzenie życia…
-Jakie marzenie życia?
-Takie, jakie miałem od czternastego roku, nieświadomie, co prawda. Od czwartej klasy, kiedy to ktoś ważny pojawił się ni stąd ni zowąd w moim żywocie.
-Nie przesadzasz trochę?- skrzywiłam się.
-Nie.- rzekł jakby nieco zdziwiony.
Popatrzyłam na niego ze zdziwieniem. Wiedziałam, że Syriusz, chociaż popadający zazwyczaj w skrajne i głęboko emocjonalnie okazywane uczucia, rzadko tak naprawdę o nich mówił. Nie lubił odsłaniać kart, nie był romantykiem na pokaz, który gotów całować stópki swej wybranki. A jednak mówił mi teraz właśnie takie magiczne słowa…
Cmoknęłam go w usta czule, odwzajemnił to. Wiedziałam, że mamy siebie i nic nas nie rozdzieli. Po raz pierwszy to do mnie w pełni dotarło.
Za oknem świszczał wiatr…

***

-Ech, znowu to samo!- warknęłam.
Kolejny gorset wylądował na kupie porzuconych bezładnie rzeczy. Zrobiłam wściekłą minę i stanęłam przed wielkim lustrem na całą ścianę garderoby. Nie mieścił się żaden gorset, to takie oczywiste!
-To skandal!- prychnęłam- Jak ja to robię?!
-Co jest skandalem?- Syriusz wetknął potarganą głowę do mojej garderoby.
-Nie, nic.- zarzuciłam na siebie luźną koszulę z płótna- Nie wchodzi we mnie żaden gorset.
Syriusz uniósł brwi.
-To chyba oczywiste, nie?- rzekł, a kąciki ust mu zadrgały.
-Co ma być takie oczywiste?- warknęłam.
Syriusz zmierzył mnie spojrzeniem.
-Albo utyłaś potwornie, co wykluczyłbym z powodzeniem, albo Nicholas nie będzie jedynakiem.
Po czym podwinął kąciki ust w tak zadziornym, pseudosmutnym i złośliwym uśmieszku naraz, że zatkało mnie, iż jest w stanie zrobić taką minę. Po chwili się wycofał.
Zostałam sama przetrawiając tę informację. Nie, to niemożliwe…
Popatrzyłam na wzdęty brzuch w lustrze. Pewnie, że możliwe. Gdzieś w głębi istniała ta odrzucona myśl, od kiedy miałam dziwaczne huśtawki nastrojów i nudności, a brzuch wybrzuszył się. Teraz z całą pewnością nie był płaski. Nie chciałam za wszelką cenę przyjąć do siebie tej świadomości. Ale Syriusz miał rację. Doskonale zdawałam sobie z tego sprawę, chociaż nie chciałam tego.
-Chwileczkę, coś mi imputujesz?- warknęłam pięć minut potem, gdy stanęłam przed nim w salonie. Czytał „Proroka Codziennego”, zza którego leniwie uniósł wzrok.
-Ja? Gdzieżbym śmiał…- rzekł z nutką drwiny.
-To niemożliwe!- rzekłam tonem, jakbym chciała sobie coś wmówić- Nie mogę być w ciąży.
-Możesz i doskonale zdajesz sobie sprawę z tego, że prawdopodobnie jesteś.
-Przestań tak mówić.
-Ale o co ci chodzi? Wiedziałaś o tym, prawda? Że prawdopodobnie tak jest. Tylko chciałaś sprawiać wrażenie, że nic się nie dzieje, że może sobie pójdzie.
-Ja tylko…
Westchnęłam, głos uwiązł mi w gardle. Syriusz odrzucił nagle gazetę. Miał dziwną minę.
-Ech, chciałam się wstrzymać. Dopóki nie pokonamy Voldemorta.- szepnęłam.
-A jak nie pokonamy go i za dwadzieścia lat?- rzekł cicho. Dobrze go znałam i wiedziałam, że musiał przeczytać o czymś poruszającym w gazecie. Postanowiłam odrzucić sprawy domniemanej ciąży i chwyciłam za gazetę.
-Co wyczytałeś?
-Nie, nic takiego…- oparł głowę o dłoń.
Na pierwszej stronie natychmiast znalazłam małą wzmiankę, która mogła poruszyć Syriusza.
„Zgon członka jednego z najznamienitszych rodów, Orion Black nie żyje”.
Przełknęłam ślinę i zaczęłam czytać:
„Wczoraj w godzinach wieczornych odszedł wybitny obywatel naszego czarodziejskiego społeczeństwa. 50-letni pan Orion Black dostał wylewu krwi do mózgu i opuścił swoją 54-letnią małżonkę, panią Walburgę, pozostawiając jej dom i spadek. Prawdopodobnie przetrawiał boleśnie fakt, iż żaden z jego dwóch synów nie utrzymywał z rodzicami kontaktu od dłuższego czasu. Data i miejsce pogrzebu jeszcze nie są znane.”
-O.- rzekłam jedynie w ciszy, bo na nic innego nie mogłam się zdobyć. Usiadłam obok Syriusza.
Nie sprawiał wrażenia zrozpaczonego, ale widziałam, że to zdarzenie wywołało u niego rząd reminiscencji. Zapewne przetrawiał fakt, że też już prawie nie ma rodziny, jak ja.
-Przykro mi.- szepnęłam.
-Nie ma sprawy. To musiało kiedyś nastąpić.- rzekł ponuro- Najpierw Regulus, teraz ojciec… Ale widzisz? Regulusa rzeczywiście nie ma, skoro nie utrzymywał kontaktu…
Parsknął lekko spazmatycznie i przejechał dłonią po twarzy.
-Biedna mamuśka. Sama ze Stworkiem. Ohyda.
-Może powinniśmy się nią zająć?- zaproponowałam nieśmiało.
Syriusz zbył to śmiechem.
-Nie. Ona jest aż zbyt zaradna, mówię ci.
Po chwili zamilkł i wpatrzył się niewidzącym spojrzeniem przed siebie. Zaległa przykra cisza. Popatrzyłam na mój wzdęty lekko brzuch z góry. Hmm, a jednak…
-To co? Dowiesz się, czy rzeczywiście będziemy mieli dzieci? Wziąć cię do Munga?- zapytał mąż.
-Nie, nie ma takiej potrzeby.- rzekłam cicho- Ja wiem, że jestem w ciąży.
Syriusz przekręcił się na sofie by być bliżej mnie.
-Naprawdę tak myślisz? Wiesz, ja tylko żartowałem…
-Tym razem utrafiłeś w sedno.- odparłam gorzko- Czuję, że tak właśnie jest.
-Wiesz… Nie dziwi mnie twoje podejście, ale naprawdę nie mogę go przełknąć.- mruknął- Prawdopodobnie będziemy rodzicami po raz drugi. Czy to nie jest super?
-Jest…- westchnęłam- Boję się o Nicholasa i nasze drugie dziecko, to wszystko.
Syriusz otoczył mnie ramieniem.
-Będzie dobrze.- stwierdził w końcu beztroskim głosem- Zobaczysz.
Uśmiechnęłam się smutno. Łatwo powiedzieć, gorzej zrobić…
Do salonu wszedł Remus, drapiąc się w rozrzucone po całej głowie miodowe włosy. Był blady.
-Za trzy dni pełnia…- stęknął, po czym rzekł nieco nieśmiało- Czy ja dobrze słyszałem użyte sformułowanie „drugie dziecko”? Czyżby miało przybyć mieszkańców do Wiązowego Dworu?
-Prawdopodobnie tak.- rzekł Syriusz, a ja kiwnęłam potakująco.
Remus rozpromienił się natychmiast.
-Nieźle.- zarechotał- Niech tylko James się dowie…
-COOO?!?!?!?!? Następny ufoliczny Black zstąpi na ten świat?!
Syriusz zatkał Jamesowi bezczelnie usta. Marlena, wieszająca bombki na choince obróciła się ku nam, rozpromieniona, nadstawiając ucha.
Jak zwykle szykowaliśmy wszyscy, większością Zakonu, piękne święta. Tym razem to Longbottomowie zaproponowali nam umiejscowić je u siebie. Nie wszyscy członkowie jednak mogli być z nami obecni podczas kolacji świątecznej.
Syriusz uśmiechnął się z przesłodzonym sarkazmem do zakneblowanego i nabzdyczonego Jamesa.
-Rogaś.- wycedził słodko- Kwiecie ty mój pachnący o poranku. Mógłbyś nie ogłaszać tego wszem i wobec? Gdybym chciał, by calutki świat dowiedział się o tym, wynająłbym cię w niewątpliwie pasującej roli wrzeszczącego posła, który… AUU!!!
Bo James w tym momencie rozwarł niespodziewanie szczęki i zacisnął je bezczelnie na palcach Syriusza, które kneblowały mu usta. Syriusz wrzasnął, wyrwał z mocą dłoń ze szczękościsku Jamesa, aż chrupnęło, krzywiąc niemiłosiernie swe arystokratyczne lico, pomachał dłonią entuzjastycznie, by ulżyć jej w bólu po ukąszeniu przez Jima, po czym posłał mu naprawdę obrażone spojrzenie.
-Jak cię w domu głodzą, to powiedz po prostu…- burknął.
-Uwierz, nie sprawia mi przyjemności smakowanie twej żylastej łapy.- skrzywił się- Bardziej smakowicie wygląda tamten ośnieżony parapet. Prędzej uznałbym go za coś strawnego.
Syriusz uniósł brwi, niedowierzając.
-Boję się spytać, czym karmi cię żona, jeżeli parapet wydaje cię być strawny…- mruknął.
-Przy jakiejkolwiek części twego ciała nawet słoiczek do wypróżniania mego świętej pamięci dzidka wydaje się być strawny.- odgryzł się James.
Zanim Syriusz zareagował na tą krzywdzącą uwagę, podeszła Lily i spytała:
-Widzieliście Remusa i Petera?
-Nie, przecież ich nie będzie.- podchwycił Gideon, przechodzący obok.
-Dlaczego?- zdziwiła się Lily.
-Peter powiedział, że nie może, Remus stwierdził, że ma coś do zrobienia.- wzruszył ramionami- Trochę to przykre, nie? Powinni tu z nami być.
Odszedł, międląc w rękach łańcuch na choinkę. Jamesowi kąciki ust opadły.
-Dziwne… Odkąd przyjaźnimy się jako Huncwoci, nigdy nie spędzałem świąt osobno… HEJ! ALASTORZE! TO PUDDING ŚWIĄTECZNY, CO TY Z NIM WYPRAWIASZ?!
Poleciał w gorączce ku Moody’emu, który z sobie tylko znanych powodów przyczaił się za puddingiem z podejrzaną miną. Tym razem pierwszy raz zobaczyłam go peszonego i przerażonego. James zrugał go, wrzeszcząc zapamiętale:
-TO PUDDING ŚWIĄTECZNY! ŚWIĄTECZNY!!! CHOINKA, BŁYSKOTKI, ŚWIĘTY MIKOŁAJ, TE KLIMATY! TU NIKT NIE UKRYŁ SKOLOPENDRY! NIE WYSADZAJ TEGO PUDDINGU, OPRYSKASZ TEN CHOLERNY OBRUS, KTÓREGO NIE PRAŁEM OD ŚMIERCI DZIDKA, KTÓRY NA NIM WE WŁASNEJ OSOBIE LEŻAŁ!!! DZIECI W AZJI GŁODUJĄ, A TY CHCESZ SZASTAĆ PUDDINGAMI PO ŚCIANACH?! GDZIE TY MASZ SERCE?! POZA TYM, NIE MOŻESZ ROZWALIĆ TEGO PUDDINGU, MOJA ŻONA ROBIŁA GO CAŁE GODZINY! I DO TEGO WYSŁAŁA MNIE DWA RAZY DO SKLEPU PO RODZYNKI, CAŁA MOJA OFIARA, POŚWIĘCENIE I NIC NIE DAJĄCE JĘKI ROZPACZY PÓJDĄ NA MARNE!!! NIE ROZWALISZ TEGO CHOLERNEGO PUDDINGU, BĘDĘ GO BRONIŁ WŁASNĄ PIERSIĄ! NIE PO TO LECIAŁEM W SAMYCH GACIACH DO SKLEPU RANKIEM I WPĘDZILEM STARĄ PANIĄ MARSHALL W PRZEŚWIADCZENIE, ŻE JESTEM DEWIANTEM, ŻEBYŚ TERAZ ODSYŁAŁ GO W NIEBYT PRZEZ UROJONE MŻONKI! No, i krew mi poszła nosem, pięknie…
-Przykre…- przytaknęłam, po czym zwróciłam się do męża- Czemu Remus nie przybędzie?
W tym momencie wszedł Remus. Wszyscy popatrzyli na niego, tu i ówdzie rozległy się krzyki powitania i zdziwienia.
-Chłopcze, miało cię nie być!- zagrzmiał Alastor Moody znad puddingu, znów przyczajony.
-Eee, przepraszam.- Remus wytrzeszczył oczy- Jak przeszkadzam, to już sobie idę…
I obrócił się w tył zwrot, co większość zbyła śmiechem, po czym Frank i Fabian wciągnęli go do środka na siłę.
-Ostrożnie! Niosę tu bardzo kruchy, cenny prezent!- oburzył się.
-O! Z pewnością to dla mnie niesiesz coś tak cennego!- zawołał James z ukontentowaniem.
-Chciałbyś!- prychnął- To dla Syriusza i Meg. Coś wyjątkowego.
Wręczył dziwną, sporą paczkę Syriuszowi. Była opakowana niedbale w dużą ilość papieru, z boku była dziura w opakowaniu.
-To prezent specjalny.- uśmiechnął się tajemniczo- Tylko uważajcie. Kruchy. I to bardzo.
Syriusz ostrożnie uchwycił dziwną, niekształtną paczkę i postawił ją pieczołowicie na stole. Członkowie Zakonu popatrzyli z zaintrygowaniem na Syriusza i mnie. Pochyliłam się nad wstążką i pociągnęłam za nią. Delikatnie opadła na ziemię.
W środku było nosidełko, w nosidełku spał w najlepsze Nicholas, we własnej osobie.
Cały Zakon wydał z siebie zgodne westchnięcie ulgi i rozczulenia, ja i Syriusz roześmieliśmy się w głos. Nicholasa obudziło to wszystko, więc otworzył olbrzymie, szaroniebieskie oczy i popatrzył na nas z wielkim, poważnym zaintrygowaniem, godnym mędrca.
-Pomyślałem, że skoczę po niego do Munga, by sprawić wam prezent!- uśmiechnął się Remus.
Nicholas po chwili rozciągnął uchylone, zaskoczone usta w radosnym uśmiechu na widok rodziców. Ja i Syriusz roześmieliśmy się szczerze, cmoknęłam Remusa w czoło.
-To chyba jest najpiękniejszy prezent, jaki kiedykolwiek dostałaś!- szepnął mi do ucha James wesoło. Uśmiechnęłam się w odpowiedzi ciepło. Miał całkowitą rację.

***

-Ciekawe, gdzie ich teraz wymiotło, prawda?- zapytałam spokojnie, unosząc do ust filiżankę z herbatą pobieloną mlekiem. Odstawiona na spodeczek delikatnie brzęknęła.
W małym saloniku rodziny McKinnon o wystroju trochę przypominającym tańszą kopię salonu państwa Black panowała cisza, charakterystyczna dla długich, zimowych wieczorów. Pierwszy miesiąc roku rozpoczynającego nową dekadę lat osiemdziesiątych był dość mroźny. Na zewnątrz prószyły olbrzymie płaty śniegu, zasypując cały świat, czarny już o tej porze. Na kominku płonął wesoły ogień, trzeszczały bierwiona. Od paleniska na ścianach tańczyły czerwone ogniki, bawiąc się niczym małe dzieci. Popatrzyłam w spokoju na Marlenę McKinnon, Alicję Longbottom i Lily Evans, towarzyszące mi. Niczym nie zmącony babski wieczór. Był pod tym jednak jakiś niepokój.
-Czasem zastanawiam się, czy James nie jest zbyt brawurowy…- szepnęła Lily, uśmiechając się na pozór niewinnie i szybko pociągnęła łyk herbaty, by odwrócić uwagę od błysku zaniepokojenia i trzęsących się, porcelanowych dłoni.
-Wiesz, z końcem marca skończy ledwo dwadzieścia lat! Kiedyś mu przejdzie.- rzekła Marlena.
-Nie, tylko denerwuję się, że go tu nie ma…
-Wszystkie się denerwujemy.- podchwyciłam, gładząc się po pokaźnym brzuchu- Pomyśl, jakbym się czuła, rodząc to dziecko bez męża. Albo wyprawiała pierwsze urodziny Nicholasa za miesiąc wiedząc, że on nigdy nie pozna ojca. A Alicja i jej dziecko?
-No właśnie.- przytaknęła Al- Nie chciałabym, by Frank zostawił mnie w takim stanie…
Lily westchnęła i przejechała dłońmi po rudych włosach.
-Ale z was szczęściary! Wszystkie będziecie miały dzieci!- uśmiechnęła się do naszej trójki.
-Na ciebie też przyjdzie czas, no przecież! Może już przyszedł?
-Taa… Ale kiedy to będzie?! Ech… Jak nazwiesz swoje drugie dziecko, Meggie?
Odstawiłam spokojnie filiżankę na spodek, odnotowując napad irracjonalnego strachu. To nic, Syriusz powróci, na pewno…
-Hmm, zależy od płci. Syriusz chciałby mieć córeczkę, ale nie podał imienia.- rzekłam wymijająco- Ja bardzo lubię róże, więc myślałam nad „Rose”. A jak będzie syn, to chciałabym mu nadać po jego ojcu. Ale nie wiem, co mój mąż na to… Nie zgodził się przy Nicholasie na drugiego Syriusza.
-Właśnie, gdzie jest Nicholas?- spytała Alicja.
-Położyłam go w nosidełku na stole kuchennym. Spał, jak zabity.
Po tych słowach ciarki mnie przeszły. Nie powinnam używać takiego sformułowania…
-Eee… Lepiej sprawdzę, czy wszystko u niego gra…- zerwałam się szybko na nogi i wyszłam z salonu, zostawiając dziewczyny pogrążone w cichej, na pozór spokojnej rozmowie. Marlena i Alicja położyły dłonie na brzuchach czule. Rozumiałam ten odruch.
W hallu płonęła jedynie gazowa lampa, przytwierdzona do skromnie ozdobionej ściany. Za schodami, prowadzącymi na jedne z dwóch pięter domu rodziny McKinnon czaił się mrok i cień. Panowała kłująca w uszy cisza, ani z salonu, ani od kuchni nie dobiegały do mnie żadne najcichsze choćby szepty. Wszystko tu-dźwięk i obraz-nastrajało mnie do być może złudnego poczucia bezpieczeństwa.
Za solidnymi, ciemnymi drzwiami do kuchni było ciemno że oko wykol. Weszłam i nie bez trwogi zapaliłam lampy gazowe, w ciemnej i mrocznej wyobraźni widząc sinego, martwego synka. Ułamek sekundy po zapaleniu światła i cały strach prysł.
Nicholas siedział sobie w nosidełku i obserwował piąstki, gaworząc pod nosem enigmatyczne „Gaaa”. po chwili wpakował sobie spontanicznie rączkę do ust i obślinił z ukontentowaniem. Uśmiechnęłam się na ten widok, a on wydał z siebie wysoki pisk radochy, po czym natychmiast spoważniał, wlepiając we mnie wytrzeszczone, olbrzymie, szaroniebieskie oczy, okolone długimi rzęsami. Podeszłam do synka, chwyciłam pod pachami i przytuliłam do siebie. Teraz każde dotknięcie tego pachnącego, brzoskwiniowego brzdąca było dla mnie niezwykłym przeżyciem. Wiedziałam, jak kruche może okazać się jego życie.
Chodziłam trochę po kuchni z Nicholasem na rękach, podrygując nimi lekko. Obserwowałam szafki i znajdujące się za szkłem puszki, opatrzone napisami takimi jak „Pieprz”, „Mąka”, „Szafran” i tak dalej. To było przyjemne, skupić uwagę na czymś tak trywialnym jak puszka z przyprawą, nie na wiecznym, płochliwym obracaniu się w tę i nazad z napięciem. Niby powinnam czuć się tu bezpieczna, w końcu cały prawie Zakon (wyłączając głównie naszą czwórkę) udał się na następne zadanie, tym razem był to atak na bandę śmierciożerców gdzieś w Southend. Śmierciożercy byli więc zajęci. Ale wciąż dokuczał mi brak Syriusza obok.
Nagle rozległ się suchy trzask i światło zgasło. Drgnęło we mnie serce, wciąż nieco zaniepokojone.
-Ech, i znowu coś się psuje! To ty, Alicjo?- dało się słyszeć z salonu- A nie, to fotel…
Westchnęłam, przytulając Nicholasa mocniej do piersi. To tylko awaria gazu…
Wytrzeszczałam oczy w idealnych ciemnościach, jakie mnie tutaj ogarnęły. Nicholas, jakby wyczuwając powagę sytuacji, zamilkł jak trusia. Być może to właśnie życie w ciągłym strachu nauczyło mnie drżeć lekko nawet w sytuacji drobnego dyskomfortu. Nie bałam się ciemności, lecz denerwowało mnie położenie w roli osoby, która nie widzi, za to ją może coś obserwować…
Dobrnęłam po omacku do okna, omijając stół kuchenny i obijając się o jego kanty. To było jedyne źródło światła z uliczki, oświetlonej jedynie jedną, słabą latarnią.
-Gdzie jest różdżka? Nie mogę jej znaleźć…
-To chyba już trzecia awaria gazu w tym tygodniu! Czemu Joseph nigdy mnie nie słucha i nie naprawi tego?! Jeszcze sto lat go będę prosić… OJEJ!
Rozległ się brzdęk tłuczonego szkła. Widać dziewczyny obijały się po salonie jak ja po kuchni i któraś stłukła filiżankę.
Wyjrzałam na słabo oświetloną ulicę czekając na powrót światła. Ledwo zdołałam się przyjrzeć ciemnym zarysom i niezidentyfikowanym kształtom na ulicy, światło znów zapłonęło, sycząc i stukając. Nicholas rozejrzał się po kuchni skonfundowany świecącymi oczyma.
-O!
-No, nareszcie!
-Meg, jesteś tam?
TRZASK! Zasyczało, a światło znów znikło. Rozległy się pełne rozczarowania okrzyki dziewczyn z salonu. Ponownie przeniosłam oczekujący wzrok na ulicę. Kształty na niej wydały mi się teraz dość klarowne, mogłam im się przyjrzeć. Z całą pewnością było to pięciu mężczyzn, stojących w bezruchu i patrzących na migające okna w domostwie McKinnonów. Wydało mi się to z początku oburzająco bezwstydne, potem nawiedziło mnie paskudne deja vu sprzed pięciu i pół lat, gdy to uciekłam z domu przed wysłannikami mafii wuja Giuseppe. Nie było to przyjemne skojarzenie. A po chwili, w sekundzie gdy światło znów rozbłysło, już wiedziałam, co jest nie tak.
-Dziewczyny!- jęknęłam cicho i rzuciłam się w kierunku salonu, ściskając Nicholasa mocno do piersi.
-Dziewczyny!- szepnęłam, gdy już do nich dopadłam- Na zewnątrz stoi ich pięciu. Ja nie żartuję!
-Co? Czemu szepczesz? O co chodzi?- zmarszczyła brwi Marlena. Lily ponad jej ramieniem popatrzyła na mnie wymownie, na jej twarz wkradł się nagły strach.
-Pięciu śmierciożerców!- szepnęłam- Musimy stąd uciekać!
-O czym ty mówisz! Śmierciożercy? Tu? Mój dom jest nienanoszalny!- parsknęła.
-Wiem!- przytaknęłam gorliwie- Mugole nie mogą go zobaczyć! Więc jak wytłumaczysz fakt, że pięciu mężczyzn stoi i gapi się na twój dom!?
-Że… co?!- wymamrotała Marlena, otwierając szeroko migdałowe, ciemne oczy- To…
-To jest możliwe.- rzekłam gorzko, bojąc się kontynuować. Zrobiła to za mnie Alicja nabrzmiałym szeptem:
-Skądś wiedzą. Ktoś zdradził tajemnicę.
Zaległa paskudna cisza, w trakcie której wpatrywałyśmy się w siebie w napięciu. Łzy zaszkliły moje oczy od wytrzeszczania ich na towarzyszki. Nicholas wydał z siebie krótki, radosny wyraz:
-Boba.
ŁUP! Bez wątpienia odgłos ten wydały drzwi hallu, które, sądząc po jego natężeniu, wyskoczyły dynamicznie z zawiasów i uderzyły z impetem o równoległą ścianę.
Ja, Alicja i Marlena przeniosłyśmy nieprzytomny, sparaliżowany wzrok na drzwi salonu, zza których doszedł nas ten potężny huk. Lily wykazała olbrzymią przytomność umysłu i błyskawicznie zareagowała, lewitując potężną kanapę przed nie, by zablokować wejście.
-Długo ich to nie zatrzyma.- syknęła i złapała mnie za rękę- Chodu!
Pobiegłyśmy zatem na drugą stronę salonu, gdzie widniały drzwi do korytarza. Ściskałam synka najmocniej, jak umiałam, czując dziwne, paraliżujące odrętwienie.
Wypadłyśmy na korytarz, słysząc za sobą dziwne stukoty i głosy. Po chwili zaległa cisza.
-Cicho!- syknęła Marlena, łapiąc Lily za nadgarstek- Słyszycie coś?
-Nie.- szepnęłam gorączkowo- Nic nie słyszę.
Cisza, jak makiem zasiał. A potem…
-WIEMY, ŻE TU JESTEŚCIE. NIE UCIEKNIECIE TYM RAZEM, ŚCIERWO ZAKONU.
Serce zmartwiało we mnie, gdy rozległo się potężne łupnięcie o ścianę salonu, w którym przed chwilą siedziałyśmy. Popatrzyłyśmy po sobie, na twarzach dziewczyn rozlała się groza sytuacji. Byli w salonie.
-Chodźcie!- jęknęła Marlena, ciągnąc Lily za sobą- Nie! Nie tam Alicjo! Stamtąd nie ma ucieczki!
Alicja zakręciła się w miejscu i zaniechała biegu w kierunku jednej pary drzwi, po czym udałyśmy się za Marleną do jednego z pokojów w ostatnim momencie.
Wewnątrz było ciemno. Natychmiast przystawiłyśmy stół do drzwi i przywaliłyśmy go kanapą. Po zamknięciu zrobiło się praktycznie idealnie czarno. Nicholas kwęknął buntowniczo. Przeszły mnie ciarki na myśl, że mógłby zaraz uderzyć w płacz, ale wciąż tego nie robił.
-Złapmy się za ręce, nic tu nie widzę!- syknęła Alicja. Ktoś stłukł coś na korytarzu za nami. Nerwowo, czując śmierć na karkach wymacałyśmy drogę, Marlena doprowadziła nas po omacku do następnych drzwi. Szybko zamknęłyśmy je za sobą w momencie, gdy śmierciożercy wywalili poprzednie, co zaowocowało przelotem stołu i kanapy przez pełną długość pokoju.
-Depczą nam po piętach!- jęknęła Lily- Meg, nie jest ci za ciężko? Jesteś w ciąży, daj mi mojego chrześniaka. Odciążę cię.
Nie było sensu się z nią spierać, szybko wręczyłam jej Nicholasa, bo rzeczywiście trudno było mi z podwójnym ciężarem, po czym popędziłyśmy w czwórkę dalej, trzy kobiety w ciąży i jedna niosąca dziecko. Dość przerażająca perspektywa.
Wpadłyśmy w pełnym biegu do jakiegoś korytarza.
-Schody! AAACH!…
Alicja, złapana jakimś niewidzialnym czarem, przewróciła się i poczęła sunąć po ziemi w kierunku, z którego przybiegłyśmy, jakby jakaś niewidoczna macka ciągnęła ją za nogę.
-Nie!- wydyszałam i sięgnęłam po różdżkę, która, chwycona w pośpiechu, wyśliznęła się z rąk i odtoczyła kilka cali po podłodze.
-MEG!- pisnęła Marlena. Alicja już prawie znikała za rogiem. Zanurkowałam po różdżkę i zawyłam:
-FINITE!
Alicja pogrzebała się z podłogi dość sprawnie i już miałyśmy ruszać dalej, gdy zza korytarza wypadło dwóch z nich z różdżkami w gotowości. Nie zastanawiając się dłużej, krzyknęłam:
-RELASHIO!
-AVADA KEDAVRA!
Dwa strumienie zderzyły się ze sobą widowiskowo i uderzyły w podłogę i sufit pomiędzy nami i to tak silnie, iż chwilę potem rozległ się potworny, ogłuszając trzask, a sufit nad nami poszedł w drobiazgi, osuwając się na mnie, Lily, Alicję i Marlenę.
-UWAGA!- wrzasnęła właścicielka domu i popchnęła najbliżej stojącą Lily z Nicholasem do otwartego pokoju, którym był drugi salonik. W ostatnim momencie wpakowały się do środka, podczas gdy ja z Alicją poratowałyśmy się ucieczką po schodach na górę.
-O nie!- jęknęłam, gdy już byłyśmy bezpieczne, kaszląc i krztusząc się pyłem- Rozdzieliłyśmy się! I co teraz?! Lily ma Nicholasa! Musimy je znaleźć!
-Spokojnie, znajdziemy!- zawołała Alicja, łapiąc mnie za ramiona i wskazując na dół, gdzie dwójka śmierciożerców wygrzebywała się w tynku- Póki co, zwiewajmy czym prędzej. Potem spróbujemy je znaleźć, poradzą sobie. Tędy!
Zajrzałyśmy do jednego z pokojów. Nie było tu drzwi dla dalszej ucieczki.
-Stop, nie tędy! Tu jest ślepa uliczka!- syknęłam i szybko wypchnęłam mnie i Alicję z pokoju- Dalej!
Podbiegłyśmy do innych drzwi, a w pokoju za nimi była podobna sytuacja. W ten sposób wyglądało całe piętro.
-Świetnie, i co teraz?!- jęknęłam, czując beznadzieję.
-Chodź. Szybko!- Alicja pociągnęła mnie za rękę w stronę jednej z sypialni w momencie, gdy na schodach rozległy się szybkie kroki.
Wewnątrz było bardzo ciemno.
-Zapalę na chwilę, dobra? Lumos!
Słabe światło różdżki oświetliło dość luksusową sypialnię z dwuosobowym łożem. Cienie biegały po całym pokoju ilekroć ruszyłam ręką z różdżką. Alicja jęknęła, bowiem ktoś biegł po korytarzu.
-To koniec.- szepnęłam martwym tonem, nie wierząc. Mamy tu tak umrzeć, nosząc obydwie pod sercem małe, niewinne nadzieje na odbudowę przyszłości?
Zmartwiałam, widząc w wyobraźni miny Syriusza i Franka.
-Tu, Meg!- Alicja pociągnęła mnie za dłoń mocno w stronę olbrzymiej, dębowej szafy.
-To bez sensu! Natychmiast nas znajdą!- miauknęłam.
-Nie denerwuj mnie! Do szafy!- warknęła.
Wcisnęłyśmy się pomiędzy grube futra i koszule, a Alicja zatrzasnęła za nami drzwi. Wewnątrz było jeszcze ciemnej, ciemność dusiła mnie gdzieś w mojej głowie. Duszno było też przez ciasnotę.
Zastygłyśmy w czujnym oczekiwaniu. Do sypialni ktoś niewątpliwie wszedł, o drewnianą podłogę uderzały obcasy, powodując jej skrzypienie.
-Alicjo! Gdzie Nicholas?- wyrwało mi się nagle najcichszym szeptem, bo poczułam nagłe, potworne przerażenie o synka.
-Ciii! Wyjmij różdżkę i przygotuj się…
Było to rozsądne, więc wyciągnęłam drżącą z podniecenia i strachu dłoń po różaną różdżkę, wertując w głowie przydatne zaklęcia.
-Gdy tylko otworzą się drzwi…- syknęła prawie niesłyszalnie Alicja.
Stukot obcasów był coraz bliżej. W końcu umilkł pod drzwiami szafy. Chwilę potem otwarły się powoli, trzeszcząc…

Komentarze:


Natalie Junes
Niedziela, 20 Lutego, 2011, 08:48

MATKO BOSKA CZĘSTOCHOWSKA!
Niesamowita notka! Nicholas żyje, będzie drugie dziecko, a babski wieczór wprost śmiertelnie spokojny...
Mam tylko jedno pytanie. Czy teraz zginie Marlena?
Czekam na kolejny wpis i życzę weny;)

 


Aithne
Niedziela, 20 Lutego, 2011, 13:29

Stukot obcasów = Bellatrix?
Niech będzie co 2 tygodnie, byle było! Te notki są nie na moje nerwy. Brrr. Straszne. Ale czyta się wspaniale :)

 


Syrcia
Poniedziałek, 21 Lutego, 2011, 22:48

o rany... długo nie napiszę, i tak już się nasiedziałam przy czytaniu.
czy ty możesz zrobić choc jedną spokojną notkę, bez jakichs akcji, napadów itp?... bo trochę przetykaszx akcją xD
no, notka trzyma w napięciu... kurrrrwa, żebym ja miała dłuższą chwilę weny to bym usiadła i dokończyła te wpisy, ale nie... jak już mam to nie mogę siąść do kompa :-P
cóż, pozdrawiam magicznie.

 


Loony
Wtorek, 22 Lutego, 2011, 19:05

hej jak zwykle pozostawiasz nas w napięciu!
notka fajna i trzymajaca w napieciu.
czekam na nastepna!

 


Loony
Wtorek, 22 Lutego, 2011, 19:06

ee sorry za powtorzenie

 


Syrcia
Wtorek, 22 Lutego, 2011, 19:49

- dźwięki werbli -
Tam ta da daaaam! :D Przyszłam Cię uroczyście zaprosić na czterdziestą notkę u Remusa Lupina!
Świeżutka, jeszcze ciepła :D

 


Doo;)
Czwartek, 24 Lutego, 2011, 01:07

czy Marlena zginie? Czy to była Bellatriks? Na pewno wkrótce się dowiecie :-).
I małe sprostowanko. Dodam jednak już w ten weekend notkę, bo udało mi się ją szybko naskrobać. I, życzeniem Syrci, myślę że jest chyba z sortu tych bardziej spokojnych i pogodnych ;-)
Pozdro!

 


Syrcia
Czwartek, 24 Lutego, 2011, 15:21

yy?... Gdzie o_O Czytałam to kilka razy, sprawdzałam wordem i przez GG i nic nie wyłapało...
No nic xD Dzięki za komentarz ^ ^

 


Alex
Czwartek, 24 Lutego, 2011, 17:17

Notka świetna , ale jak zawsze umieram ze strachu, czy wszystko skończy się dobrze.
Czekam na nową i pozdrawiam ! :)

 


Alex
Piątek, 25 Lutego, 2011, 23:02

Mam pytanie. Czy ta klątwa Nicholasa ma coś wspólnego z klątwą , która rzucił Mortimier? (czy jakoś tak) A Nicholas to ten chłopak, którego Mary Ann zobaczyła w lustrze?

Pozdrawiam . ;*

 


Doo ;p
Sobota, 26 Lutego, 2011, 03:40

hejka! :-D
cóż, Alex, jeszcze nie wytłumaczyłam tego otwarcie, ale... No, domyśl się ;-)

 
Twój komentarz:
Nick: E-mail lub strona www:  

| Script by Alex

 





  
Kolonie Harry Potter:
Kolonie Travelkids
  
Konkursy-archiwum

  

ŻONGLER
KSIĘGA HOGWARTU

Nasza strona JK Rowling
Nowości na stronie JKR!

Związek Krytyków ...!
Pamiętnik Miesiąca!
Konkurs ZKP

PAMIĘTNIKI : KANON


Albus Severus Potter
Nowa Księga Huncwotów
Lily i James Potter
Nowa Księga Huncwotów
Pamiętnik W. Kruma!
Pamiętnik R. Lupina!
Pamiętnik N. Tonks!
Elizabeth Rosemond

Pamiętnik Bellatrix Black
Pamiętnik Freda i Georga
Pamiętnik Hannah Abbott
Pamiętnik Harrego!
James Potter Junior!
Pamiętnik Lily Potter!
Pamiętnik Voldemorta
Pamiętnik Malfoy'a!
Lucius Malfoy
Pamiętnik Luny!
Pamiętnik Padmy Patil
Pamiętnik Petunii Ewans!
Pamiętnik Hagrida!
Pamiętnik Romildy Vane
Syriusz Black'a!
Pamiętnik Toma Riddle'a
Pamiętnik Lavender

PAMIĘTNIKI : FIKCJA

Aurora Silverstone
Mary Ann Lupin!
Elizabeth Lastrange
Nowa Julia Darkness!

Joanne Carter (Black)
Pamiętnik Laury Diggory
Pamiętnik Marty Pears
Madeleine Halliwell
Roxanne Weasley
Pamiętnik Wiktorii Fynn
Pamiętnik Dorcas Burska
Natasha Potter
Pamiętnik Jasminy!

INKUBATOR
Alicja Spinnet!
Pamiętnik J. Pottera
Cedrik Diggory
Pamiętnik Sarah Potter
Valerie & Charlotte
Pamiętnik Leiry Sanford
Neville Longbottom
Pamiętnik Fleur
Pamiętnik Cho
Pamiętnik Rona!

Pamiętniki do przejęcia

Pamiętniki archiwalne

  

CIEKAWE DZIAŁY
(Niektóre do przejęcia!)
>>Księgi Magii<<
Bestiarium HP!
Biografie HP!
Madame Malkin
W.E.S.Z.
Wmigurok
OPCM
Artykuły o HP
Chatka Hagrida!
Plotki z kuchni Hogwartu
Lekcje transmutacji
Lekcje: eliksiry
Kącik Cedrica
Nasze Gadżety
Poznaj sw�j HOROSKOP!
Zakon Feniksa


  
Co sądzisz o o zakończeniu sagi?
Rewelacyjne, jestem zachwycony/a!
Dobre, ale bez zachwytu
Średnie, mogłoby być lepsze
Kiepskie, bez wyrazu
Beznadziejne- nie dało się czytać!
  

 
© General Informatics - Wszystkie prawa zastrzeżone
linki