Startuj z namiNapisz do nasDodaj do ulubionych
   
 

Pamiętnikiem opiekuje się Doo!

[ Powrót ]

Sobota, 23 Kwietnia, 2011, 15:00

79. Koszmar na wrzosowisku

ostatnia notka przed maturą...
Kolejna siódmego, gdy już będę mieć połowę za sobą, ech...
A i Wesołych Swiąt! :-)

-Już podjąłem decyzję.
Remus z trzaskiem zamknął swoją szkolną walizkę, w której przed chwilą złożył ostatnie szpargałki w idealnym porządku. Westchnął, podniósł się i popatrzył na mnie ze znużeniem.
-Przecież nie jesteś ciężarem.- położyłam mu dłoń na ramieniu, odgarniając rudo-czarne loki- Nigdy nim nie byłeś. Rozumiem jednak, chcesz się usamodzielnić…
-Muszę wreszcie znaleźć pracę.- wyjaśnił, patrząc twardo na Syriusza, tuptającego wesoło naokoło jego drugiej walizki- Nie mogę żerować na waszej gościnności całe życie.
-Zastanów się.- poprosiłam- I ja i Syriusz traktujemy cię jak brata. Kochamy, jak brata. Jesteś dla nas bardzo ważny. Nie możesz tak po prostu wyjechać. A co z Zakonem?
-Zakon nie ucierpi. Ja muszę odejść, po prostu tak trzeba.
-Dlaczego? Przecież masz tu wszystko.
Remus nie odparł, zacisnął jedynie szczęki nieco mocniej.
-Rodzice nam umarli, to fakt.- ciągnęłam- Ale masz mnie. I Huncwotów. Huncwoci są dla ciebie wszystkim, przecież zawsze tak było! Wyjeżdżając, skończysz z nimi. Koniec Huncwotów.
Remus popatrzył na mnie z ukosa, wzrok miał wilgotny.
-Czy naprawdę myśli, że Huncwoci nadal trwają?- szepnął.
Popatrzyłam na niego trwożnie, mrugając szybko.
-Pomyślmy. Jamesa nie widziałem od sierpnia zeszłego roku, co daje…- jął wyliczać na palcach- Siedem miesięcy. Poza listownym kontaktem nie zamieniłem z Rogaczem słowa od przysłowiowych wieków. I prawdopodobnie w najbliższym czasie to się nie zmieni. Nie wiem, gdzie mieszka mój najlepszy przyjaciel, bo nikt nie ufa mi na tyle, by mnie oświecić.
-Syriusz…- zaczęłam, by obronić męża, ale Remus nie słuchał.
-Syriusz? Syriusz ma własną rodzinę. Ma ciebie, dzieciaki. Całe mnóstwo, bo aż czwórkę. Czwórka to na tyle dużo, by mieć po sufit zmartwień. To dorosły facet. Syriusz robi ponadto karierę jako auror.
Bardzo próbował ukryć gorycz, zupełnie przez niego niechcianą.
-A Peter…- westchnął na końcu- Peter ma teraz żałobę po Dorcas. Nie odżałował jej śmierci, chociaż od czasu, gdy ratowaliście mnie z opresji minęło prawie pół roku. Życie Petera toczy się teraz po innych orbitach. On sam jest teraz na innej orbicie, skupia się na sobie. I wcale mu się nie dziwię. Też bym się skupiał, gdybym miał dla kogo.
Ostatnie słowa wypowiedział już ewidentnie gorzko. Zamrugał szybko i westchnął:
-Nie, Meg. Huncwoci to Hogwart. To wybryki i życie na krawędzi. Tylko, że życie na krawędzi uczniaka. A to wcale nie jest takie halo. Huncwoci byli wtedy, gdy włóczyliśmy się po błoniach. Gdy odrabialiśmy milion szlabanów, gdy podstawialiśmy łajnobomby pod nos Dumbledore’a, a on jeszcze skrupulatnie przesuwał je tak, by, wybuchając, dały najbardziej rozbrajający efekt. To byli Huncwoci.
Poczułam, że zbiera mi się na płacz.
-Wybacz.- rzekł w końcu Remus, tłumiąc coś w sobie dłuższy czas- To trudne. Poczucie, że to, co najlepsze, zostawiłaś dawno za sobą i już nigdy nie wróci. Bo tak jest. Wiem, że najlepsze mam za sobą. Teraz będzie tylko gorzej.
-To nieprawda.- zaprzeczyłam szybko- Nie wiesz tego! Masz ledwo dwadzieścia jeden lat! Całe życie przed tobą, a mówisz, jakby się już skończyło, jakbyś stał nad grobem. Nie rozumiem.
Remus chwycił mnie mocno za ramiona i pogładził delikatnie.
-To tylko chłodna kalkulacja.- stwierdził- Miałem piękne życie w szkole. Tęsknię za tym, nawet nie wiesz, jak mocno. A teraz? Zakon się rozpada, wśród nas jest zdrajca. Mamy mocną kadrę, ale jest nas garstka. Tylu, co śmierciożerców. A już są ofiary na naszym koncie. Kto będzie następny? Nie wiem jak ty, ale jest mi trochę trudno uwierzyć, że mały Harry będzie mógł zażegnać to wszystko. A nawet jeśli, to kiedy? Za paręnaście lat? Kto do tej pory z Zakonu jeszcze będzie dychał? Może liczysz naiwnie, że ty? Może myślisz, że zagrożenie nigdy nie dopadnie ciebie, Syriusza, czy waszej czwórki dzieci? Że tak będzie zawsze? A co z Potterami?
-Przestań!- patrzyłam na twardą twarz mojego brata. To było okropne. Wywalał na wierzch wszystkie moje lęki, a najgorsze było poczucie, że mówi szczerą prawdę.
-Ja tylko głośno myślę.- mruknął Remus chłodno, po czym zaczarował walizki. Wylewitowały do góry. Popatrzył na mnie po czym złagodniał.
-Przepraszam.- przytulił mnie jedną ręką- Jestem okropny. Ale nie wiem, co we mnie wstąpiło.
-To pewnie gorycz i strach.- rzekłam cicho, kiwając głową- Podróżuj spokojnie. Gdzie będziesz?
-Jeszcze nawet nie wiem. Wybieram się na północ.- rzekł wolno i wyszedł na marcowe, pochmurne popołudnie- Bywaj, siostrzyczko! I uściskaj ode mnie całą swoją rodzinę! Dzięki za gościnę.
Remus zniknął na alei wiązów, patrząc na mnie badawczo. Nie podobał mi się jego prześwietlający, uważny wzrok, jaki skierował w ostatnich sekundach w moją stronę.
Zamknęłam z ciężkim sercem drzwi. Wiosenny wiatr ustał, znów ogarnęło mnie hermetyczne powietrze hallu. Wzięłam na ręce Syriusza, który jak dziki urządzał sprinty przez całą długość olbrzymiego na dwa piętra hallu, piszcząc przeraźliwie.
-Odszedł. Ciekawe, co powie Czarny…- powiedziałam na głos.
-Powiem ci, że się tego spodziewałem.- mruknął Syriusz parę godzin potem, gdy zasiedliśmy do wspólnej kolacji. Zdałam mu relację ze wszystkiego bardzo dokładnie.
-Spodziewałeś się?- wyraziłam zdumienie.
-Taa…- mruknął i zapatrzył się niewidzącym okiem w płonący ponuro ogień, oświetlający jadalnie jakoś posępnie nikle- Remus zachowywał się bardzo dziwnie od dłuższego czasu. Nie zauważyłaś?
-Był jakiś przygaszony, fakt.- potwierdziłam- Ale przecież znasz go. Często miewa takie refleksyjne nastroje.
-Refleksyjne nastroje?- parsknął Syriusz- Przecież on prawie nas unikał! Jak myślisz, dlaczego?
W tym pytaniu kryło się coś, co wcale mi się nie spodobało. Mierzyłam podejrzliwym spojrzeniem Syriusza, który miał chyba bardzo podobną minę do mojej. Zaległa przykra, napięta cisza.
Przerwało ją ciche pyknięcie i syk od strony paleniska.
-Witam i smacznego!
Oboje z Syriuszem podskoczyliśmy i obróciliśmy zaaferowane głowy w stronę ognia.
-Dzień dobry, profesorze Dumbledore.- rzekł Syriusz posępnie- Coś się stało?
-Nic takiego. Doglądam tylko, jak zwykle, czy wszystko jest w porządku ze Strażnikiem Tajemnicy.- uśmiechnął się ciepło dyrektor.
-Wszystko pięknie.- odparł niezbyt przekonywująco Syriusz.
Dumbledore zmierzył go uważnym spojrzeniem, ale chyba zaniechał wywiadów, bo rzekł:
-Byłem dziś u Potterów z wizytą.
Syriusz nadstawił tęsknie ucha znad swej porcji rogalików miodowych.
-Mają się dobrze, fakt. Harry rośnie, Lily i James mają raczej pogodne nastroje. Chociaż myślę, że troszkę było to wymuszone przede mną. James chętnie gdzieś by się wyrwał.
-To oczywiste, że Jim chętnie gdzieś by się wyrwał.- burknął mój mąż, kładąc szczególne skupienie na pieszczotliwym, czułym wymówieniu imienia przyjaciela- A on potrafi w desperacji zrobić wiele.
-Niestety, to niemożliwe. Zabrałem mu dziś pelerynę.
Popatrzyliśmy na niego ze zdziwieniem. Syriusz nawet z wyrzutem.
-Skąd pan wiedział, co miałem zamiar…
-Och, nie po to, by go ukarać, czy coś. Z pobudek czysto osobistych.- uśmiechnął się dyrektor- Ten przedmiot interesuje mnie bardzo, bo jest wyjątkowy. Ale to może nawet i lepiej. Niezbyt to bezpieczne dla pana Pottera, by teraz sobie hasać po Dolinie. Zdrajca jest wśród nas.
Przełknęłam ślinę. Dumbledore jakby posmutniał.
-Coś mi się wydaje…- rzekł bardzo wolno- Tak sobie myślę, że zdrajcą jest ktoś, kto ma bardzo bliski kontakt z Jamesem. Najbliższy krąg. Jak to mugole mówią, pod latarnią zawsze najciemniej.
-Zgadza się.- rzekł twardo Syriusz.
-Ty sugerujesz, że…- przerwałam, nie dokańczając pytania do męża. Poczułam pustkę.
-Nic nie sugeruję. Zastanawia mnie jedynie, czemu tak nagle wyjechał. Bez powodu w zasadzie. A może miał bardzo ważny?- z ust Syriusza płynął jad.
-Przecież to twój przyjaciel!- żachnęłam się- W szkole byliście nierozłączni!
-Szkoła to szkoła.- burknął Syriusz- Remus od dłuższego czasu nie był sobą.
-Może ubrałeś go w takie pozory w swoim umyśle?
-Pan Black ma rację.- rzekł wolno Dumbledore- Jeżeli, z tego co rozumiem, wyjechał… To może, ale nie musi, świadczyć o czymś podejrzanym.
Popatrzyliśmy po sobie w trójkę. Nie mieściło mi się to w głowie. Remus? Remus zdrajcą? Przecież on kochał Jamesa! Kochał też Syriusza i Petera… Byli dla niego wszystkim!
A potem przypomniało mi się co powiedział o nich przed wyjazdem. O Huncwotach.
Popatrzyłam na talerz z rogalikami i jakoś odechciało mi się jeść.
-A teraz coś z innej beczki.- rzekł Dumbledore.
Podnieśliśmy markotne spojrzenia na dyrektora Hogwartu. Uśmiechnął się po chwili dumania.
-Wesołych Świąt Wielkiejnocy!- wyszczerzył zęby, po czym zniknął.
Odetchnęłam z ulgą. Już bałam się, że Dumbledore znów chce wyciągnąć nas na jakieś szaleństwa. Zaczynało mnie to męczyć. Przynajmniej Lily i James są bezpieczni. I Remus.
Jęknęłam machinalnie. Remus! Znów w głowie wiercić poczęły niesympatyczne myśli.
Pyknęło i Dumbledore powrócił. Tym razem był poważny.
-Jeszcze coś. Mam dla was zadanie.
No tak, burknęłam w myślach. Nie obyło się i bez tego. Tego, czego najbardziej się obawiałam.
-Zjedzcie trochę czekoladowych jajek, bo macie miny jak śmierć na chorągwi.- rzekł zupełnie poważnie i wycofał się definitywnie z kominka.
Nawet odważyłam się parsknąć. Syriusz, chociaż bardzo się starał, nie zrobił tego.
Najbliższe dni przyniosły umowne milczenie. Ja i Syriusz nie rozmawialiśmy właściwie wcale. Wciąż bałam się tego, co mógł wypowiedzieć na głos. Bałam się usłyszeć, że Remus jest zdrajcą. Nie wracaliśmy zatem do tematu, a w moim życiu zapanował dziwny stan samotności. Lily i James odizolowani, Remusa nie ma, Syriusz jest, ale nieobecny duchem… Nawet inny członkowie Zakonu też jakby znikli, jakby ich nie było. Zostały tylko dzieci. No, i Niuniek, nieodzowny element.
-Niuniek wyraża właśnie zaniepokojenie.- rzekł mi pewnego dnia skrzat wysokim, piskliwym i lekko ochrypniętym głosikiem- Niuniek ma takie dziwne strachy.
Popatrzyłam z niemałym zaskoczeniem na niego. Oklapł w sobie, uszy niczym żagle opadły smętnie.
-Jakiego rodzaju lęki, Niuńku?- zapytałam, zatroskana, odbierając od niego filiżankę.
-Taki strach. Okropność, pani.
-Jak długo ten strach cię prześladuje?
-Od kilkunastu minut. Strach, jakiego Niuniek nigdy nie zaznał.- zakończył żałosnym jękiem i zatrząsł się- Niuniek czuje, że coś się święci.
Wzdrygnęłam się, czując podskórnie jakieś zaniepokojenie. Popatrzyłam na Syriusza, chcąc mu nagadać do rozumu, bo czytał gazetę. Tym razem jednak bardzo uważnie słuchał swego sługi.
-Wiesz… Ja też coś czuję od dłuższego czasu. Ciarki aż biegają po plecach…- mruknął cicho i czujnie, składając gazetę- A ty?
Kiwnęłam. Popatrzyłam za okno. Niebo było prawie czarne, bo zbliżała się noc.
-Ale zaraz…- szepnęłam- Jaka noc? Jest przecież dopiero piąta po południu…
-No i?- uniósł brwi Syriusz.
-Popatrz tylko na niebo.
Syriusz obrócił się, po czym poderwał.
-Nie, tak zdecydowanie nie wygląda niebo po południu. Na pewno nie na początku kwietnia!
Poderwałam się po jego słowach, patrząc ze zdziwieniem na ten widok.
-Koniec świata?- zaryzykowałam.
-Gorzej.
-Co?
-Dementorzy.
Przełknęłam ślinę.
-Dementorami?
-To najgorsze stwory, jakie istnieją. Wszędzie, gdzie przejdą, człowiek czuje się nieszczęśliwy, bo wysysają dobre wspomnienia i nadzieję. A kiedy złożą swój pocałunek, wysysają duszę i człowiek jest rośliną.
-Co?
-No… Nie umrze, dopóki nie zatrzyma się jego serce, no nie? Ale jest jak zombie…
-To okrutne!

Tak, James opowiadał mi o dementorach, kiedyś, na polance w czwartej klasie. Od tamtego razu na dźwięk tego słowa ciarki już przebiegały sprawnie po mojej skórze.
-Dementorzy tu są?- zapytałam Syriusza nabrzmiałym szeptem, wbijając paznokcie w jego ramię, po odpowiednio bezpiecznym przysunięciu się do jego osoby.
-Najwyraźniej.- mruknął, wyciągając różdżkę- Ale nie tu, na naszym terenie. Tu nie mają wstępu.
Odetchnęłam z ulgą. Wizja bezbronnego, ledwie rocznego Cosmo, wysysanego przez dementorów niezbyt mi się spodobała.
-Wrzuć na luz, Meggie!- wyszczerzył się Łapa. Po raz pierwszy od wielu dni widziałam uśmiech na jego twarzy- Nic nas to nie obchodzi. Widać fruną przez równinę.
W tym samym momencie przez otwarte okno wleciał patronus o kształcie orła. Patronus Franka…
-POMOCY!- zawołał jego głosem i rozpłynął się w ciszy, jaka zaległa.
Ja i Syriusz popatrzyliśmy na siebie w milczeniu, ciszę można było krajać. Potem przenieśliśmy wzrok na nieco spłoszonego Niuńka, wytrzeszczającego oczy do ostatnich granic. Odbijały się w nich nasze napięte, stężałe twarze.
-Niuńku.- wymamrotałam- Idź i pilnuj dzieci. Przed wszystkim, co się da.
-Tak jest, pani. Niuniek idzie.- pisnął dzielnie skrzat, bojowo poprawił na sobie aksamitną, niebieską poszewkę na jasiek, po czym aportował się do dzieci.
-Chodź, Mary Ann. Oni muszą być niedaleko, na równinie.
Wybiegliśmy ramię w ramię na kwietniowy wieczór. Niebo, żadna niespodzianka, było czarne, jak noc. Wiał straszliwie zimny wiatr, mrożący szpik kostny. To nie było normalne.
Na horyzoncie wielkiego wrzosowiska, na którym mieszkaliśmy, rozciągała się gęsta, nienaturalna mgła. Ale ciemność rozjaśniały odległe błyski w jednym miejscu.
-Tam!- wskazał Syriusz jedną ręką, drugą chwycił mnie i wrzasnął:
-Accio motor!
Jego motor, trzymany w niezamieszkałym domku ogrodnika daleko za dworem, przyfrunął posłusznie.
-Wskakuj!
Zaryczało i Syriusz i ja pomknęliśmy w powietrzu, by uratować bliskich przed czymś nieznanym.
Równina z wysokości była czymś niepojętnie odwiecznym. Zlewała się z nieprzeniknioną czernią nieba, tylko mgła snuła się po niej, zawieszona w tej nieskończonej materii. Chłód mroził.
Nagle Syriusz jęknął. Zaraz potem wpakowaliśmy się bez ostrzeżenia w zawieszoną w powietrzu grupę zakapturzonych upiorów. To zaowocowało stratą kontroli, przez co motor począł pruć przez siebie na skos, coraz niżej i niżej. W końcu zarył o suche, wyschnięte wrzosy z tumultem. Ja i Syriusz, czując ból w każdym włókienku ciała, wylądowaliśmy nieopodal maszyny.
Nasz wjazd nieco unieruchomił akcję, bo wszyscy popatrzyli na nas. Rozejrzałam się czujnie, ignorując ból w obtartym ciele.
Na wrzosowisku było paru członków Zakonu: Bracia Prewett, Frank, Caradoc i Edgar Bones.
Prócz nich dostrzegłam całą śmietankę towarzyską śmierciożerców: braci Lestrange, Bellatriks, Crabbe’a, Malfoya i Notta, Gregory’ego Goyle’a, Mulcibera i Dołohowa. Nad tym wszystkim unosili się dementorzy, zamieniając oddech w parę. Przełknęłam ślinę.
-Co tu się dzieje?!- wrzasnął Syriusz, ale jego pytanie było retoryczne, więc nikt nie pospieszył z wyjaśnieniami. Za to na nowo się zaczęło.
Dostałam się w szpony Rabastana Lestrange. Rzucił w moją stronę Cruciatusem, ale wcale na mnie nie podziałał, co mnie zdziwiło.
-Ech…- prychnął z wysiłku Lestrange, oblizując wargi- CRUCIO!
Zaklęcie przewróciło mnie, ale zaraz się podniosłam.
-Co to, Lestrange, czyżbyś stracił rezon?!- wrzasnęłam rozpaczliwie, czując, jak euforia po tym odkryciu wycieka ze mnie ciurkiem, ustępując przerażeniu i beznadziei.
Edgar walczył z Nottem, Caradoc leżał nieprzytomny we wrzosach, Syriuszem zajął się Goyle, a Frankiem Dołohow. Bellatriks, Rudolfus, Malfoy, Crabbe i Mulciber natomiast skupili się na braciach Prewett, bohatersko walczących ramię w ramię. Miałam wrażenie, że obecność dementorów nie wpływa na ich siłę woli. Postanowiłam wziąć z nich przykład. Odwagi…
-Incarcerus!- pisnęłam, ale Rabastan odbił zaklęcie.
-DRĘTWOTA!
Tym razem poskutkowało. Rabastan został pokonany. Zakrzyknęłam ochoczo.
-BĄDŹ PRZEKLĘTA, DZIEWUCHO! NA WIEKI! NIECH TEN CHŁOPIEC Z LUSTRA, KTÓREGO TAK KOCHASZ, ZOSTANIE NAZNACZONY PIĘTNEM MOJEJ ŚMIERCI! NIECH CIERPI MĘKI! AUUU!!! ARGH!!!
Co to? Poczułam jakiś strach, tak niewyobrażalny, iż pozostałam obojętna. Jeden z dementorów zbliżał się niebezpiecznie. Przecież oni strzegą Azkabanu, nie mogą tu być, to iluzja…
-LUPUS! DEFORMITAS! DOLOR! MOLESTIA! MORS VIOLENTA! TERAZ BĘDZIE PRZEKLĘTY, HA HA HA!!! HA HA HA!!!
Poczułam, że trudno mi oddychać. Było zimno, lodowato wręcz. Syriusz… Syriusz leży we wrzosach… Euforia po pokonaniu Rabastana znowu uciekła, pozostawiając mnie bezdennej rozpaczy. Reszta członków Zakonu walczyła z trudem. Poczułam, że to koniec.
Osunęłam się na kolana.
-Nie!… Odejdź… Błagam…- szepnęłam.
-LUPUS! DEFORMITAS! DOLOR! MOLESTIA! MORS VIOLENTA! TERAZ BĘDZIE PRZEKLĘTY, HA HA HA!!! HA HA HA!!!
-Nicholas… NICHOLAS!
-Ty… ty potworze, przecież jestem w ciąży…
-Trzeba było pomyśleć wcześniej.

-Nie…- zasłoniłam ręką twarz przed dementorem- Nie… Tylko nie Nicholas.
-Ojojoj, biedne dzieciątko! Jeżeli dla ciebie to jest jakaś przeszkoda, możemy ją USUNĄĆ z drogi…
-Błagam… Zabij mnie, nie zabijaj tego dziecka, błagam…
-Błagać to sobie możesz! Jeżeli ciebie zabiję, ten bachor raczej nie przeżyje, nieprawdaż? Tak czy siak, niewiele mu już życia pozostało… To tylko kwestia kilku dni, które ci pozostały na tym nędznym świecie, ptaszynko. On umrze teraz, albo za kilkadziesiąt godzin, razem z tobą. W te czy we w te, nasienie mego kuzyna zdało mu się jak psu na budę… To wszystko zależy od tego, ile czasu będziesz przydatna i kiedy się znudzę… CRUCIO!!!

-NIEEEE!!!- wrzasnęłam. Rozpacz osiągnęła apogeum. Zwijałam się z bólu, którego nie było.
-Mary Ann!- jęknął Syriusz, leżący niedaleko. W tym momencie noc rozjaśnił zielony błysk, po czym przeciął wrzask rozpaczy Fabiana Prewett- Mary Ann, co się dzieje?
-NIE, zostaw mnie!- załkałam, zwijając się w kłębek we wrzosach- Nie zabieraj mi Nicholasa!
-To ja, Syriusz!
-Syriusz! Nicholas nie żyje!
Serce rozdzierało się we mnie. Nicholas… Nie, muszę go uratować…
-To tylko wspomnienia!- stęknął Syriusz, próbując się doczołgać bliżej- Wyczaruj patronusa!
-Ty to zrób! Ja nie jestem w stanie…
-Nie wiem, gdzie jest moja różdżka… Meg, proszę…
-Expecto Patronum!- jęknęłam w stronę zbliżającego się dementora.
Nic.
-EXPECTO PATRONUM!
Pantera wyłoniła się z różdżki i pognała w czerń. Jeszcze jeden zielony błysk.

***

-Nie wiem… nic nie wiem…
-Ale jak to się w ogóle stało? Wy? Pod naszym domem? Na wrzosowiskach?
-Ktoś dał im cynk, gdzie jest Strażnik Tajemnicy…
-Co?! Czyli śmierciożercy wiedzą, gdzie mieszka moja rodzina… Trzeba będzie wzmóc ochronę.
-Ciekawe tylko… Zdrajca posunął się już do tego stopnia, by zdradzić tak wiele…
-Nie jesteście bezpieczni, Syriuszu. Możecie jednak zamieszkać u kogoś z nas.
-Dzięki, Frank. Ale co się działo?
-Dowiedzieliśmy się, że cała armia śmierciożerców została wysłana do was. Rozkaz był jasny: ukatrupić wszystkich. Strażnik Tajemnicy, żywy, dostarczony Voldemortowi. Zorganizowaliśmy szybką, spontaniczną akcję, by was ostrzec i obronić. Ale było za późno, starliśmy się ze śmierciożercami na równinie paręnaście minut przed piątą. Mieli druzgocącą przewagę. A potem…
-Potem, Edgarze? Masz, napij się jeszcze czekolady.
-Dzięki, Syriuszu. Potem, ni stąd ni zowąd nadciągnęło całe stado… ich. D-dementorów…
-Dlaczego?
-Nie wiem… Nikt nie wie. Śmierciożercy też zdawali się być zaskoczeni. Ale fakt faktem pozostaje.
-A potem przybyliście wy… To było jak koszmar senny… Ciemność, mgła, walka o śmierć. I potworne tortury… A potem…
Opatuliłam się ciaśniej kocem, przytaszczonym przez Niuńka. Ciepło kominka i kubek gorącej czekolady nie na wiele się zdały. Czułam zimno i suchość wewnątrz, głęboko w sercu.
Zaległa bardzo przykra, mokra cisza.
-Walczyli jak bohaterowie.- rzekł dziwnie wilgotnym, grobowym tonem Caradoc.
-Taa…- westchnął Syriusz- Najlepsi. Prewettowie byli najlepsi.
-Co my teraz zrobimy?- odezwałam się cicho po raz pierwszy. Wszyscy na mnie popatrzyli- Fabian i Gideon byli bardzo mocni. Dorcas była świetną czarodziejką. Jest nas coraz mniej.
-Teraz widzę, że to bez sensu.- rzekł bezbarwnie Edgar, patrząc na kominek.
-Ne mów tak. Nasiąkłeś czarem dementorów.- pociągnął nosem Frank- Musimy kontynuować to, za co zginęli. I nie poddawaj się rozpaczy, dementorów już przepędziliśmy patronusami.
-Swoją drogą, to potworne z nich gadziny.- wzdrygnął się Caradoc.
-Nie chcę mieć z nimi nic więcej do czynienia.- szepnęłam, czując wciąż strach i zimno.
-Ani ja. Potworne doświadczenie.- mruknął Syriusz, wkładając ręce głęboko w kieszeń- Na szczęście, nie będziemy mieli okazji. Nie jesteśmy złoczyńcami. Teraz trzeba się zastanowić, jak przekazać Molly Weasley, że jest już jedynaczką. Możemy zaprosić ją na żałobne spotkanie Zakonu.
-Taak. Zawsze tak robimy. Ech, to wcale nie będzie przyjemne.- mruknął Edgar- Taka strata. Oboje.
Molly Weasley, która już na moim ślubie wydała mi się nieco znerwicowana i niespokojna, parę dni potem wylewała łzy tak okropnie boleśnie, że i mnie zaszkliły się w oczach. Wyobraziłam sobie, co by było, gdybym straciła Remusa i, powiedzmy, Jamesa, który był dla mnie jak brat, naraz. Strata Fabiana i Gideona ugodziła w samo serce Zakonu. Chociaż nie znałam bliżej Molly Weasley, podeszłam żwawo do tej ledwo trzydziestoletniej kobiety i, trochę wbrew swym zwyczajowym zachowaniom, objęłam ją mocno dla otuchy. Atmosfera na żałobnym spotkaniu Zakonu była tragicznie smutna, bo podwójna.
Molly Weasley, nieco zaskoczona moim okazaniem jej współczucia, mocno objęła mnie.
-Chusteczka, proszę pani.- wyciągnęłam koronkową, czarną chustkę z torebki- Proszę.
-Dziękuję pani!- chlipnęła- Moi bracia… Przecież byli tacy młodzi! Tacy mądrzy i inteligentni!
-I tacy właśnie giną pierwsi.- rzekł martwym tonem Syriusz- Szczury chowają się pod ziemią.
Peter pociągnął nosem.
Zapanował czarny nastrój po wydarzeniach na równinie. Coraz bardziej ogarniała nas melancholia, apatia, czasem paranoja… Nigdy jeszcze tak czarne chmury nie zawisły nad Zakonem. Każdy wiedział, chociaż nie odważył się wypowiedzieć na głos, że to początek końca. Wiedzieliśmy, że wszyscy, co do jednego, zginiemy. Pytanie brzmiało tylko, kto następny?
-Lupus. Deformitas. Dolor. Molestia. Mors Violenta.
Zapatrzyłam się w przestrzeń, powtarzając te słowa w jakiejś apatii.
Nicholas biegał, cały w skowronkach, po różanej altance. Późnowiosenne, ciepłe powietrze działało na niego pobudzająco. Syriusz próbował dotrzymać mu kroku, ale nie do końca mu się to udawało, więc tuptał wolno za bratem. Cosmo i Rosemary siedzieli w wózku.
Patrzyłam na Nicholasa z zaniepokojeniem. Był zdrowym, rumianym chłopcem, bez żadnych anomalii. Od jego tajemniczego uśnięcia, które miało miejsce półtora roku temu, nie zdarzyło się praktycznie nic podejrzanego.
Usłyszałam kroki. Po chwili zza ściany czarnych róż wychylił się Syriusz. Uśmiechnął się na widok swojej rodziny, po czym usiadł obok mnie, przypatrując się dzieciom w wózku.
-Wiesz, doszłam właśnie do wniosku, że wiem, co jest Nicholasowi.
Syriusz oderwał wzrok od Cosmo i Rosemary i popatrzył na mnie, zaskoczony.
-Pamiętasz klątwę, o której mówiłam w ten pamiętny dzień powrotu do Hogwartu w siódmej klasie?- zapytałam- Klątwę czarodzieja Mortimera, którą rzucił na nastolatka z lustra. Opisywałam ją dokładnie, prawda? Dotyczyła Nicholasa.
Syriusz powoli rozszerzył oczy.
-Jak to? Nicholasa zobaczyłaś w tym lusterku? Wtedy, na półtora roku przed jego narodzinami?
-Tak myślę. Od samego początku tego chłopaka pokochałam. Z początku uważałam, że to ktoś, z kim przyjdzie mi się związać kiedyś, gdy… no wiesz, gdy uwolnię się od ciebie.
Syriusz poruszył się niespokojnie, ale wyrozumiale kiwnął.
-To był Nicholas, mój pierwszy synek.- rzekłam wolno, obserwując dwuletnie dziecko- A Mortimer, by zemścić się na mnie, rzucił na Nicholasa klątwę. Tyle, że nie wiemy, jaką.
Syriusz nie odparł, próbując zebrać myśli.
-Jak wyglądał?- zapytał w końcu cicho, opanowując ciekawość.
-Nicholas?- przekręciłam się na ławeczce- Ech… Niesamowicie. Nie był podobny ani do ciebie, ani do mnie. Trochę do Remusa, ale tylko trochę. Z oczu. Te miał po tobie, stalowoszare.
-Zgadza się.
-Natomiast wyraz ewidentnie po Remusie. Olbrzymie, smutne i zamyślone oczy dziecka. Nicholas będzie bardzo ładny, tak to ujmę.- popatrzyłam uważnie na obiekt naszej rozmowy, który właśnie nurkował dłonią w ziemi- Twarz jakaś niewinna, melancholijna, trochę nie z tego świata. A włosy? Raczej ciemnobrązowe. Pomiędzy twoimi, a Remusa. Na oko w lustrze miał około dziewiętnastu lat.
Syriusz westchnął, trąc nerwowo dłonie.
-Ciekawe, możesz powtórzyć tę klątwę?- poprosił po chwili myślenia.
Wykonałam prośbę wolno i wyraźnie. Syriusz zasępił się, bawiąc niedbale z czarnowłosym synem, drugim w kolejności, który właśnie nadbiegł.
-Lupus…- mruknął- Nie znam łaciny, ale to chyba o tym wilku mówił lekarz.
-Lupus to wilk, zgadza się. Tylko co to ma wspólnego z Nicholasem?- zaniepokoiłam się- Trzeba pamiętać, że Mortimer był mistrzem polimorfii i likantropów. Nie bardzo mi się to podoba. Mógł rzucić jakiś paskudny czar z zakresu polimorfii i przemian.
-Nicholas nie może być wilkołakiem.- skrzywił się Syriusz- Przemiany w wilkołaka następują u ludzi już po pierwszym roku, gdy dziecko zaczyna chodzić. Nic takiego nie miało miejsca. Ale i tak pozostaje ten wilk dla mnie niewysłowioną tajemnicą… Dalej. Deformitas. Co to oznacza?
-Nie mam pojęcia.- mruknęłam z frustracją- Kojarzy mi się z deformacjami. To wszystko.
-Mnie też. Natomiast nie wiem, co oznaczają następne słowa. Violenta jedynie jest jakieś jaśniejsze, kojarzy mi się z gwałtem i przemocą.
Popatrzyłam na niego strachliwie.
-Nieźle, nie ma co.- wzdrygnęłam się- Piękna prognoza na życie dla naszego dziecka.
-Spokojnie. Przecież to nie musi oznaczać właśnie tego! Mogę się mylić, łaciny nigdy nie uczyłem się specjalnie pilnie. Uciekałem w domu rodzicom na strych, gdy kazali mi się uczyć słówek. Dopóki nie zaplątałem się wariacko w mokre prześcieradła, które wywiesił pod stropem Stworek i wszystkie uświniłem. Matka sprała mnie za to długą listwą, ojciec poprawił ochoczo tomem rodzinnej genealogii i odechciało mi się biegać po strychach, zwłaszcza w towarzystwie prześcieradeł.
Popatrzyłam na nieświadomego Nicholasa, przewracającego grudkę ziemi w paluszkach.
-Mama!- zapiszczał- Cio to? A cio to?!
Nawet nie zdziwił mnie fakt, że już widziałam swojego syna grubo starszego. Jakoś czułam, że to musiał być on. Nikt inny.

***

Rosemary podniosła się z siadu. Świat wydał się jakiś większy.
Dostrzegła na ścianie delikatne ruchy światła. Zafascynowało ją to niezmiernie i nie potrafiła oderwać wzroku od tego drgania blasku.
RYMS! Niezrażona wstała z pozycji siedzącej, do której nieświadomie zjechała i ruszyła wprzód, czując jedynie wyjątkowy opór własnych nóżek.
Głosy i radosne śmiechy odbijały się gdzieś w jej głowie. Głosy, których się nie bała.
Do salonu wpadła para nóg w czarnych, włochatych skarpetkach. Rosemary popatrzyła w górę.
-O!- ucieszył się piskliwie ktoś, kogo bardzo lubiła. Miał zawsze na twarzy uśmiech, a Rosemary uwielbiała uśmiechy- Czyżby moja rodzynka wykształciła w pełni aparat transportujący? Syriusz! Pozwól no tu, kotek!
Do salonu zajrzał tata. Jego cała twarz się rozpromieniła. Rosemary jeszcze bardziej to uszczęśliwiło.
Wyciągnęła tęsknie rączki. Ojciec uśmiechnął się czule.
-Patrz, jaka samodzielna, Rogaś.- rzekł z dumą.
-Nie to, co ty.- mruknął z przekąsem czarnowłosy- Do tej pory nie umiesz sam posmarować chleba.
-No ha ha! Umiem!
-Ale konsekwentnie symulujesz!- wyszczerzył się towarzysz ojca, którego Rosemary tak uwielbiała.
-Jedynym symulantem w tym towarzystwie jesteś ty i twoja pozorna praca mózgu.
-Ty-łotrze-plask!- powiedział na jednym wydechu pan w okularach, a bardzo to Rosemary rozbawiło- Bij się mężnie, kozaku!
Po czym pochwycił serwetkę ze stołu i dramatycznie zdzielił tatę po twarzy. Ten zrobił śmieszną minę osoby przestraszonej, zdziwionej i zdegustowanej naraz, co zaowocowało przezabawnym grymasem. Rosemary znowu się zaśmiała. Ojciec szybko chwycił świecę ze stołu i uderzył w przyjaciela, przyjaciel sięgnął po łyżkę, tata po kapcia, przyjaciel chwycił taborecik, tata-krzesło, przyjaciel wyleciał z salonu, by po chwili przytaszczyć kredens. Tata wywalił gały na wierzch i ryknął śmiechem, co także uchachało dziewczynkę. Potem rozległ się wrzask z głębi domu:
-Skaranie boskie z tym chłopem! Gdzie on polazł z tym kredensem!? James, wracaj tu natychmiast z tą szafką, muszę wyjąć cukier!!!
-Cukier już idzie, Liluś! Popatrz na moją chrześnicę, Łapko!
Tata i czarnowłosy przyjaciel zaczęli się uśmiechać na widok Rosemary, wciąż chichoczącej dzikim śmiechem dziecka.
-PIF PAF, BANG BANG!- zakrzyknął nagle pan i począł truchtać w stronę Rosemary. Ta zapiszczała z uciechy i rzuciła się do ucieczki.
-Hmm, stosujesz jakże wyszukane zwroty w rozmowie z moją córką…- zadrwił gdzieś z tyłu tata.
Rosemary uciekła za stół, a pan w okularach począł bardzo wolno biec w miejscu.
-YYYY!!!- stęknął.
-No, ale tempo zawrotne!- skomentował z rozbawieniem ojciec.
Pan nagle rzucił się niespodziewanie do przodu i złapał chrześnicę, podrzucając do góry. Trochę ją to wystraszyło, ale tylko z początku, bo potem zdzierała gardło we wrzasku uciechy.
-Co wy robicie temu dziecku? Ze skóry ją obdzieracie?- spytała mama, wkraczając do salonu i niosąc przed sobą miskę z sałatą.
Rosemary, postawiona na nogi, ruszyła ku czarnowłosemu berbeciowi, siedzącemu na dywaniku przy oknie. Chłopiec od dłuższego czasu przyglądał się wyczynom ojca z otwartą buzią. Rosemary stanęła nad nim z kamienną twarzą, mały popatrzył na nią z dołu swymi olbrzymimi, zielonymi oczami, po czym rozdziawił buzię szeroko. Dorośli jakby zamarli.
Rosemary poklepała czarnowłosego rówieśnika po mięciutkich włoskach, po czym przytuliła tak za szyję, jak zawsze przyduszała swego misia. Chłopiec stęknął lekko, ale ze strachu go sparaliżowało.
-Ojejciu! To musi być miłość!- wyszczerzył się czarnowłosy pan i poklepał tatę po ramieniu- Aż Harry’emu oczy zaszły łzami!
-Bo moja córka go dusi, gwoli informacji.- mruknął tata z rozbawieniem- Weź, może ja ją…
-Eee… Harry to Harry, nic mu nie będzie. Stalowe nerwy.
-Myślisz?- skrzywił się sceptycznie tata, zerkając na przyjaciela.
-Taak.- rzekł przyjaciel flegmatycznie, po czym uśmiechnął się łobuzersko- W przeciwieństwie do ciebie!

Komentarze:


cheap air jordan
Sobota, 25 Kwietnia, 2015, 09:52

This hotel could be so much better, with proper management and a makeover. The breakfast was a highlight, well stocked and the attendant was terrific. The location is superb, can walk to most tourist sights.
cheap air jordan

 


ray ban solbriller
Środa, 06 Maja, 2015, 03:55

Harry Potter .org.pl - Magiczny Portal literatury młodzieżowej.
ray ban solbriller

 


Roger Vivier online
Poniedziałek, 25 Maja, 2015, 05:54

Harry Potter .org.pl - Magiczny Portal literatury młodzieżowej.
Roger Vivier online

« 1 2 3 4 

Twój komentarz:
Nick: E-mail lub strona www:  

| Script by Alex

 





  
Kolonie Harry Potter:
Kolonie Travelkids
  
Konkursy-archiwum

  

ŻONGLER
KSIĘGA HOGWARTU

Nasza strona JK Rowling
Nowości na stronie JKR!

Związek Krytyków ...!
Pamiętnik Miesiąca!
Konkurs ZKP

PAMIĘTNIKI : KANON


Albus Severus Potter
Nowa Księga Huncwotów
Lily i James Potter
Nowa Księga Huncwotów
Pamiętnik W. Kruma!
Pamiętnik R. Lupina!
Pamiętnik N. Tonks!
Elizabeth Rosemond

Pamiętnik Bellatrix Black
Pamiętnik Freda i Georga
Pamiętnik Hannah Abbott
Pamiętnik Harrego!
James Potter Junior!
Pamiętnik Lily Potter!
Pamiętnik Voldemorta
Pamiętnik Malfoy'a!
Lucius Malfoy
Pamiętnik Luny!
Pamiętnik Padmy Patil
Pamiętnik Petunii Ewans!
Pamiętnik Hagrida!
Pamiętnik Romildy Vane
Syriusz Black'a!
Pamiętnik Toma Riddle'a
Pamiętnik Lavender

PAMIĘTNIKI : FIKCJA

Aurora Silverstone
Mary Ann Lupin!
Elizabeth Lastrange
Nowa Julia Darkness!

Joanne Carter (Black)
Pamiętnik Laury Diggory
Pamiętnik Marty Pears
Madeleine Halliwell
Roxanne Weasley
Pamiętnik Wiktorii Fynn
Pamiętnik Dorcas Burska
Natasha Potter
Pamiętnik Jasminy!

INKUBATOR
Alicja Spinnet!
Pamiętnik J. Pottera
Cedrik Diggory
Pamiętnik Sarah Potter
Valerie & Charlotte
Pamiętnik Leiry Sanford
Neville Longbottom
Pamiętnik Fleur
Pamiętnik Cho
Pamiętnik Rona!

Pamiętniki do przejęcia

Pamiętniki archiwalne

  

CIEKAWE DZIAŁY
(Niektóre do przejęcia!)
>>Księgi Magii<<
Bestiarium HP!
Biografie HP!
Madame Malkin
W.E.S.Z.
Wmigurok
OPCM
Artykuły o HP
Chatka Hagrida!
Plotki z kuchni Hogwartu
Lekcje transmutacji
Lekcje: eliksiry
Kącik Cedrica
Nasze Gadżety
Poznaj sw�j HOROSKOP!
Zakon Feniksa


  
Co sądzisz o o zakończeniu sagi?
Rewelacyjne, jestem zachwycony/a!
Dobre, ale bez zachwytu
Średnie, mogłoby być lepsze
Kiepskie, bez wyrazu
Beznadziejne- nie dało się czytać!
  

 
© General Informatics - Wszystkie prawa zastrzeżone
linki