Startuj z namiNapisz do nasDodaj do ulubionych
   
 

Pamiętnikiem opiekuje się Doo!

[ Powrót ]

Niedziela, 05 Czerwca, 2011, 00:05

82. Weasleyowie

tak, kolejny odcinek.;-) A za tydzień postaram się o dalszy.
Odpowiem na pytanie Natalie Junes: zupeeełny środek Polski:-)


-Tak, Remusie. Jesteśmy bezdomni.
Mój brat rozdziawiał usta kilka chwil, po czym wypuścił powietrze ze świstem.
-Jak to się w ogóle mogło stać? Nie rozumiem… Przecież ten dom jest twój!
-On był Syriusza. Rodzice go na niego przepisali.- rzekłam cicho- Nie myśleliśmy, że trzeba będzie ten dom podzielić pomiędzy nas. Wydawało mi się, iż Syriusz zapisze w testamencie ten dom mnie, ale testament spisuje się przecież na starość, a on miał ledwo dwadzieścia dwa lata… Cały majątek, a my bez grosza…
Zaszkliły mi się łzy w oczach. Życie rzucało coraz to nowe kłody pod nogi, nie mogłam się oprzeć takiemu wrażeniu. I co teraz będzie?!
-Nie pomyślał, że zostanie zamordowany?!- jęknął Remus- Tłumok. Takie czasy…
-Wiesz… Jakby był zamordowany, to pewnie ze mną.- odszepnęłam- Takie czasy!
Popatrzyłam na niego z lekkim zdenerwowaniem po tym, co powiedział.
-Nie mamy grosza.- kontynuowałam łamiącym się głosem- Nawet nie mam czego sprzedać. Na głowie czwórka dzieci, wkrótce piątka, ty nie masz pracy, ja dopiero się uczę zawodu…
Jak mogłam prosić o opiekę nad Harrym, jeżeli nawet nie będzie co jeść?!
Wtuliłam twarz w dłonie, trzęsąc się od łkania. Do opuszczenia domu zostało ledwie paręnaście godzin. Tego pięknego dworu, miejsca żywych wspomnień, trosk, ale i radości. Tu wciąż pachniało Syriuszem, jego duch unosił się w pokojach. Miałabym tak opuścić Wiązowy Dwór?!
Remus położył mi rękę na ramieniu.
-Stało się, Meg. Teraz nie rozpaczaj. Zastanówmy się racjonalnie, co możemy…
-Nic nie możemy…
-Nie, przestań. Musimy coś wykombinować. Gdzieś się przechować. Ja mam jeszcze troszkę pieniędzy po tacie, ale to tylko parę galeonów. Może użyjemy ich, by coś zrobić.
-Kup namiot.- burknęłam- W lesie nikt nam nie zabroni żyć.
-Nie, myślę poważnie.
Wstał z sofy, która już nie była nasza i przeszedł po pokoju.
-Spakujemy nasze rzeczy. Jest ich trochę. Zrób to, siostro. A potem zastanowimy się, co dalej. Mamy jeszcze trochę czasu na opuszczenie Dworu.
-Remusie.- szepnęłam przez łzy- Jest styczeń. Co będzie, jak nas wygonią? Tam jest tak zimno, dzieci mogą się pochorować ciężko… Nie mam pieniędzy, by ważyć im eliksir pieprzowy. Mogą umrzeć na zapalenie płuc… Nawet nie mam kociołka…
-To nie biadol, słonko, tylko działaj. Jak się szybko uwiniemy, to jeszcze zdążymy podjąć jakieś kroki. Spakuj się w góra trzy walizki, spakujemy dzieci w jedną, Niuniek już chyba wie. On też musi wziąć swój skromny dobytek, o ile coś ma.
Kiwnęłam, gotowa, by działać. Czas pędził na naszą niekorzyść.
Pobiegłam do garderoby, bezładnie wciskając suknie do obszernej walizki. Musiałam poprosić Remusa, by użył zaklęcia, które pozwoli mi zmieścić wszystkie stroje do jednego kufra. Ja sama utraciłam zdolności magiczne, co bardzo mnie martwiło, bo nie było powiedziane, że je odzyskam. Na walizce z ubraniami wylądowała druga, z tymi mugolskimi z poprzedniego, szkolnego życia. Mogły się przydać, chociaż ciotunia Mathilda chciała je spalić. Pudło z gramofonem i winylami, które kiedyś rozpakował Syriusz, by rozbawić mnie szalonym tańcem przy dźwiękach Presleya opadło na walizkę ze zwykłymi ciuchami, na czubek powędrował mały kufer na kluczyk, w którym chowałam wszelkie pamiątki z życia szkolnego- listy, prezenty, zdjęcia i inne szpargałki- oraz nowe, charakterystyczne dla życia tu przedmioty, takie jak pozytywka, notatki Syriusza z wykładów, nowe zdjęcia i parę osobistych drobiazgów, w tym niewielką myślodsiewnię od ojca i ampułki, w których trzymaliśmy z Syriuszem myśli.
Popatrzyłam na nieruszoną od dawna garderobę Syriusza i westchnęłam głucho. Weszłam tam pierwszy raz od końca października. Unosił się kurz, zapach jego perfum i włosów, woń skórzanej kurtki, którą dostał na urodziny ponad dwa lata temu. Dotknęłam jego zimnych, opuszczonych ubrań. Kurz uniósł się delikatnie z ruszonego rękawa jego ulubionej, czarnej koszuli z rozszerzonymi rękawami i wąskimi, oplatającymi nadgarstki mankietami. Rękaw subtelnie i smętnie zakołysał się i znieruchomiał. Świadomość, że nigdy już Syriusz nie założy ubrań, które na niego tu cichutko czekały, była jakaś potworna. Zdjęłam koszulę i wtuliłam w nią twarz. Pachniała nim tak mocno, jakby wczoraj ją zdjął. I wydała mi się ciepła, jakby przed chwilą miał ją jeszcze na sobie…
Łzy zamgliły moje spojrzenie. Wtulałam twarz w żywe wspomnienie Syriusza i łkałam. Dopiero teraz dotarło do mnie, jak mocno go kochałam, kim tak naprawdę był. Do tej pory po prostu istniał, od zawsze to było oczywiste, był dla mnie bardzo ważny, ale teraz, gdy go już nie było, dostrzegłam, że nie potrafię bez niego żyć.
Po chwili wahania zdecydowanym ruchem zebrałam wszystkie jego ubrania, krztusząc się kurzem i szybko wcisnęłam je do walizki z moimi sukniami. Nie chciałam, by Remus dowiedział się, że wzięłam je ze sobą.
W pokoju krzątał się Niuniek, lewitując za mnie cztery pakunki. Ja już nie potrafiłam.
-Niuniek, idź do salonu i wykonaj kopię drzew Lupinów i Blacków. Ja idę spakować dzieci.
-Pani, łóżko jest niepościelone. Niuniek pomoże.- pisnął skrzat, kryjąc łzy.
Popatrzyłam na zielone łoże, na którym spałam ostatnio w nocy z ostatniego dnia października na pierwszy dzień listopada. Moje posłanie wciąż było rozrzucone bezładnie tak, jak je zostawiłam, Syriusza zaś było idealnie pościelone, bo już go wtedy nie było.
-Nie, Niuńku.- rzekłam, nie odrywając spojrzenia od łoża- Niech zostanie tak, jak jest.
Wyszłam z sypialni, oglądając się za siebie i odnotowując, że już nigdy nie wejdę do tego pokoju.
Dzieci spakować było łatwo. Ich ubranka i zabawki, oraz nieliczne akcesoria zmieściły się w jednym kufrze. Na końcu ubrałam je ciepło, włożyłam gaworzące trojaczki do wózka, Nicholasa schwyciłam za rękę i sprowadziłam na dół, również żegnając pokój dziecinny. Niuniek zajął się kufrem z ich rzeczami.
-Gdzie idziemy, mamusiu?- zapiszczał Nicholas, ledwo nadążając za mną.
-Jeszcze nie wiem, synku. Ale musimy się spieszyć.- odparłam i mocniej chwyciłam go za rączkę. Potknął się i prawie wywalił, ale niespeszony pomykał dalej.
-Idziemy do tatusia?- poprosił błagalnie- Gdzie jest tatuś?
Przełknęłam ślinę i wymusiłam na sobie delikatny głos:
-Nie, nie idziemy do tatusia.
-Ale gdzie on jest?
Nie odparłam, schodząc właśnie po schodach na dół do holu.
-Mamaaa?
-Uważaj na stopnie, Nicholas.- przykazałam lekko ostrym tonem, ściskając mocniej rączkę synka i pchając wózek z nadającymi trojaczkami.
Na dole stały moje dwie walizki, pudło z gramofonem i płytami, kuferek, kufer dzieci i dwie walizki Remusa, jedna znacznie mniejsza od drugiej. To był cały nasz dobytek.
Mój brat siedział na większej ze swoich walizek. Niuniek stał obok, przyciskając do piersi jedynie dwa zwinięte gobeliny z drzewami genealogicznymi, sprytnie wciśniętymi z pomocą magii do jakiejś tuby.
Remus wyjął ręce z kieszeni podróżnego płaszcza i uśmiechnął się do mnie smętnie.
-Gotowa do drogi?- zapytał.
Kiwnęłam potakująco, czując zacisk gardła.
-Nie wytrzymam ani chwili dłużej w tym domu.- szepnęłam- Tu wszystko pachnie Syriuszem… Wyjdźmy stąd.
-Tylko gdzie?- zagadnął- Trzeba to ustalić.
Wysłałam Niuńka po raz ostatni do kuchni, by przyrządził w trzech butelkach trojaczków ciepły sok jabłkowy, a nam w termosie miał zrobić herbaty. Tymczasem ja z Remusem skupiliśmy się przy sobie, główkując.
-Domu nie ma za co kupić, nie mamy też żadnego namiotu.- rzekł Remus- Najlepszym pomysłem byłoby znalezienie tymczasowego miejsca pobytu wśród znajomych. Na gospodę nas nie stać na dłuższą metę. Jesteśmy sierotami, najbliższej rodziny brak… A twoja teściowa? Może mama Syriusza mogłaby nas na razie wspomóc?
-Żartujesz?!- parsknęłam- Widziałam ją ostatni raz na ślubie! Syriusz skrzętnie doprowadził do tego, że nie mam z nią żadnych kontaktów. Odpada.
-A twoja stara rodzina? Mugolska?
-Nie mam, jest tylko babcia.- olśniło mnie- Babcia! Na pewno nas przyjmie!
-Naprawdę?- Remus popatrzył na mnie ostrożnie- To ta, u której cię znaleźliśmy, gdy zwiałaś ze Snapem? Kiedy ty ją ostatni raz widziałaś?
-Nie bój się, braciszku. Odwiedziłam ją z Syriuszem na święta trzy lata temu. Trzeba było widzieć jego uśmiech, gdy nazwała go Severusem…
Remusowi zadrgały kąciki ust, ale nic nie odparł. Po chwili rzekł:
-No, warto spróbować. O, Niuniek… Dobrze, no to w drogę! Chwilkę, a ona nie dostatnie zawału na jego widok?
-Może uda się wmówić, że to mój teść.
Luniak parsknął, wylewitował połowę walizek różdżką, złapał za rękę Nicholasa i otworzył drzwi. Do środka pięknego, czystego holu wleciało zimno. Obejrzał się na mnie i wyszedł poza próg po raz ostatni. Niuniek uniósł w powietrze resztę bagaży, zostawiając dla mnie jedynie wózek i torbę z prowiantem. Obejrzałam się ostatni raz za siebie, oglądając wnętrze.
-Żegnaj, Wiązowy Dworze.- szepnęłam- Żegnaj, prawdziwy domu…
Przekroczyłam próg, zaciskając usta, by nie uronić nawet jęku. Zatrzasnęłam za sobą drzwi, na zawsze. Zgrzytnęły i już ten dom stał się dla nas niedostępny…
Remus szedł ścieżką parę łokci przede mną, Niuniek drobił za nim. Popchnęłam wózek i ostatni raz weszłam na ścieżkę, prowadzącą do ozdobnej, czarnej furtki. Gdy znaleźliśmy się już na wiązowej alei, rozejrzałam się po wrzosowiskach i westchnęłam, po czym dokonaliśmy teleportacji łącznej.
Wylądowaliśmy w śniegu po kolana. Wózek z dzieciakami prawie pozbył się zawartości, przekrzywiając okropnie na prawej stronie. Wyrównałam go szybko, walcząc z zaspami. Tego się nie spodziewaliśmy.
-Pani, co teraz?- spytał Niuniek, stojący w powietrzu nad prawie metrową warstwą śniegu.
-Nie wiem, chwila… Remus, weź Nicholasa na ręce…
-Ale ja lewituję pakunki!
-No to niech Niuniek je przejmie. Ja idę zapukać.
Przed nami był ośnieżony las i chatka babci, z kominka ulatywał dym.
-Uff, babcia siedzi w środku. Poczekajcie.- mruknęłam, podchodząc do drzwi.
Na pukanie uchyliły się wymienione ostatnio drzwi. Wymuszony uśmiech spełzł mi z twarzy, bowiem nie babcia otworzyła drzwi, lecz trzydziestoparoletnia kobieta. Uniosła brwi.
-Eee, z kim mam przyjemność?- wypaliłam, walcząc z szokiem.
Uniosła brwi wyżej.
-Jane Wimbley, w czym mogę służyć?- obejrzała mnie od stóp do głów. Postarałam się zasłonić mną to, co działo się za plecami: moich towarzyszy, walczących ze śniegiem i pakunkami, unoszącymi się w powietrzu.
-Czy mogę rozmawiać z mieszkanką tego domu?
-Ja jestem mieszkanką.
-Co?- zdziwiłam się- A… mieszkała tu przecież starsza pani…
-Starsza pani zmarła z rok temu.- odparła obojętnie kobieta- Wprowadziliśmy się do jej sprzedanego domu niedługo po pogrzebie. Przykro mi. Do widzenia.
Z oschłym wyrazem twarzy wycofała się do ciepłego środka. Czułam pulsującą pustkę i odmrożone stopy. Dobrze, że przezornie ubrałam stare glany.
Wycofałam się do Remusa i popatrzyłam na dzieci beznamiętnie.
-I? Nie rozumiem, co się dzieje, Meg? Coś nie tak?
-Babcia zmarła rok temu.- szepnęłam bezbarwnie- Teraz tu nie znajdziemy dachu nad głową. Teleportujmy się stąd, najlepiej do Londynu i idźmy na Pokątną. Tam nie będzie mrozu.
-Dziurawy Kocioł to dobre miejsce na ogrzanie i pomyślenie. Dobrze więc.
Szybko opuściliśmy smutne miejsce, które przez chwilę było iskierką nadziei. W Londynie zaś nie było tyle śniegu, chociaż zimno uderzało bezlitośnie w policzki. Bardzo bałam się o dzieci. Naprawdę, nie miałam pieniędzy, by teraz chorowały.
W Dziurawym Kotle było parno i ciepło. Natychmiast zajęliśmy jakiś stolik, stawiając siedem pakunków z dobytkiem. Ludzie dziwnie na to patrzyli, ale nie było to wcale takie istotne. Grunt, że znaleźliśmy jakiś choćby tymczasowy, ale ciepły kąt. Wzięłam Nicholasa na kolana i popatrzyłam na szybę, za którą świat był szary i biały. Jak zawsze. Myślałam, w jak dziwnej sytuacji się znaleźliśmy. Jeszcze pół roku temu było skrajnie inaczej, ile może zmienić się przez sześć miesięcy?! To nonsens, moje życie stało się istnieniem innej osoby.
Ogarnęła mnie apatia. Wlepiłam niewidzący, beznamiętny wzrok w wyszorowany blat stołu. Niuniek położył uszy po sobie i wpatrywał się w dyndające stopy, nie sięgające podłogi. Remus obserwował z obojętnością trojaczki.
-A może Hogwart?- odezwał się po kilku minutach ciszy.
Odgarnęłam burą chustę, którą zarzuciłam na głowę dla niepoznaki i ochrony przed zimnem. Jeszcze bardziej wzmogło to we mnie poczucie biedy, jaka nas dotknęła.
-Hogwart?- powtórzyłam- Przecież to bez sensu. Hogwart to uczelnia.
-Ale Dumbledore nią zarządza! Mógłby nam pomóc. Tam jest tyle miejsca. I są posiłki.
-Remusie, posłuchaj sam siebie. To jest niemożliwe.
-Dlaczego?- uparł się- Czemu nie chcesz mieszkać w Hogwarcie? Rozumiem, obraziłaś się na Dumbledore’a o Harry’ego, ale zrozum, musisz zrezygnować z dumy.
-Sam go zatem poproś.
-Jesteś niemożliwa.- burknął- Idę po kremowe piwo dla nas i miskę grochówki…
Wstał i odszedł, nie pozbywając się zdenerwowania z twarzy. Wsadziłam drżącego Nicholasa pomiędzy poły burej chusty, czując się jeszcze bardziej jak cyganka z dzieckiem i znów popadłam w letarg. Zastanawiałam się nad tym wszystkim, co przeżyliśmy w Hogwarcie… Myślałam, że Huncwoci są nieśmiertelni, nierozłączni. Tymczasem pozostał jeden Remus zaledwie. Czy mogłabym wejść teraz do Hogwartu wiedząc, że nie znajdę tam Jamesa i Syriusza, ścigających się po korytarzach i wrzeszczących: “Kto ostatni, ten woszczyna z uszu Filcha!!!”. A za nimi galopował właśnie zainteresowany, wywijając miotłą i bluźniąc na czym świat stoi. Czy byłby to ten sam Hogwart? A może Remus miał rację?
Obejrzałam się na niego. Stał przy barze i rozmawiał z rudym mężem Molly Weasley. Uniosłam brwi, bowiem pan Weasley uśmiechał się i jowialnie machał rękoma. Remus po chwili podszedł do mnie i kiwnął, wykręcając niezręcznie dłoń.
-Artur powiedział, że możemy zatrzymać się u nich, dopóki nie otrzymamy domu. I co?
Uniosłam brwi.
-Ale… Na pewno?- szepnęłam- Przecież ich nie znamy.
-Weasleyowie są biedni, jak myszy kościelne, ale za to bardzo wielkoduszni.- mruknął.
-Nie wiem… Nie ufam obcym…
-Mary Ann! W zasadzie nie ma miejsca na kręcenie noskiem! To nasza szansa.
Otworzył szerzej oczy, by zachęcić mnie do podjęcia decyzji. Popatrzyłam na Artura za plecami Remusa. Podszedł do mnie i podał mi rękę, uśmiechając się.
-Artur Weasley. Wiemy z Molly, co przytrafiło się waszej rodzinie. To okrutne, naprawdę! Mój dom to żadne luksusy, ale w takiej sytuacji nalegam, byście poszli ze mną do Nory.
Nora? Uniosłam brwi, ale uśmiechnęłam się i kiwnęłam.
-Ale to z pewnością będzie problem, panie Weasley…
-Proszę mi mówić Artur. Nie, poradzimy sobie. Nie mogę tak po prostu was tu zostawić z tym wszystkim i czwórką dzieci. Sam jestem ojcem potężnej gromadki, a wasze dzieciaki jeszcze się przeziębią. Pani Black, to naprawdę niebezpieczne.
-No, dobrze.- uległam, czując się niezręcznie. Z całą menażerią władujemy się na głowy biednej i do tego licznej rodziny. Przecież to takie egoistyczne… Co powie Molly?
Panowie i Niuniek zabrali się za pakunki, ja chwyciłam wózek i Nicholasa za rękę i podeszliśmy do kominka.
-Ja wezmę trochę, potem ty, Remusie.- rzekł pan Weasley, tarabaniąc się do środka z jedną z moich walizek i kufrem dzieci. Poczułam irracjonalny strach, że on nam to chce ukraść.
-Nora!- rzekł tylko i znikł w zielonych płomieniach proszku Fiuu. Remus wszedł za nim, dźwigając swoją walizkę i mój kuferek, wziął też na ręce Cosmo i Syriusza. Zrobił podobnie, jak Artur, po czym zniknął.
-Niuniek, za chwilę aportujesz się w Norze. Weź resztę bagażów i pusty wózek.- kazałam skrzatowi, biorąc na ręce Nicholasa i Rosemary. Rosemary była nieco przestraszona zielonymi płomieniami, i zaczęła powoli nabierać energii na wielki wybuch, ale rzekłam już:
-Nora!
Proszek Fiuu wchłonął nas z hukiem. Starałam się zakryć twarze dzieci chustą, czułam ich przerażenie i…
Po chwili wylądowałam w obcym, zagraconym mieszkaniu. Uniosłam się z klęczek i uspokoiłam płaczącą Rosemary. Nicholas tylko parskał i wstrząsał głową, przez co jego jasnomiodowe loczki podrygiwały śmiesznie. Wyglądał na wściekłego. Remus pomógł mi wstać, pozwalając Cosmo i Syriuszowi dreptać swobodnie po obcym miejscu.
Kuchnia państwa Weasley była zupełnie inna od mojej, chociaż pewne motywy się powtarzały. Podczas, kiedy magiczna kuchnia bogaczy wyglądała jak rodem ze średniowiecznego zamczyska, magiczna kuchnia biedaków przypominała wystrojem powóz cygański. Na ścianie dostrzegłam zegar z paroma wskazówkami, ale nie przyglądałam się, co wskazują. Wszędzie leżało dużo różnych rzeczy, panowało poczucie bałaganu i tłoku, ale było w tym coś bardzo miłego i domowego. Za oknem bieliło się. Poczułam coś bardzo dziwnego. W domu o takiej atmosferze nie było mnie już dawno. Wiązowy Dwór był jej pozbawiony. Popatrzyłam na pana Weasleya i kiwnęłam głową z wdzięcznością. Wkrótce przybył Niuniek i mogliśmy poukładać wszystkie pakunki w porządku.
-Molly, kochanie! Mamy gości!- zawołał Artur.
Usłyszałam tupanie na schodach, po czym pojawiła się pani Weasley w rozciągniętym swetrze. Po chwili zamarła. Nad nami przetoczył się cichy trzask, potem dziki wrzask dziecka, wariacki śmiech i głośne tupanie o podłogę.
Molly westchnęła, po czym nadęła się i wrzasnęła ku górze:
-FRED! ZOSTAW RONALDA W SPOKOJU!!!
Po czym jej twarz rozjaśnił miły uśmiech, który posłała właśnie mi.
-Molly, ci ludzie stracili wczoraj dach nad głową. Ministerstwo zarekwirowało wszystko, co należało do Syriusza Blacka. To…- wskazał na siedem pakunków- Cały ich majątek.
Molly Weasley otworzyła szeroko oczy.
-Nie mają gdzie iść, więc…- rzekł, ale mu przerwałam, stawiając krok naprzód.
-Pani Weasley.- zaczęłam, stwierdzając, że nie potrzebuję rzecznika- Prosimy o schron pod tym dachem. Jeżeli będzie to niemożliwe, to zrozumiem. Proszę być szczerym, nie chcę być ciężarem. Nie mogę się wpraszać, jeżeli byłby to problem.
Pani Weasley uśmiechnęła się promiennie.
-Doprawdy, pani Black, to tylko skromny dom naszej rodziny. Nie musi pani być taka usztywniona! A co do dachu nad głową, to chyba nie myśli pani, że w takiej sytuacji pozwolimy z mężem na to, by pani rodzina gdzieś umarła z głodu i mrozu! Bez dyskusji, proszę się rozebrać! Zaraz zrobię herbaty!
-Dziękujemy. Niuniek, pomóż…- rzuciłam do skrzata, ten posłusznie się ukłonił i podreptał do lekko oszołomionej jego widokiem Molly.
-Nie trzeba, zaraz zawołam jednego z tych nicponi! CHARLIE! NA DÓŁ!
Po schodach znów zadudniło. Zbiegł rudy, drobny chłopiec, który mógł mieć góra dziewięć lat. Popatrzył na nas spode łba i podszedł do matki spokojnie.
-Charlie, pomóż mi w kuchni.- zarządziła władczo pani Weasley- Arturze, poszukaj jakiegoś sposobu, by nasi goście mieli gdzie spać! Mamy, zdaje się, coś wolnego na górze, prawda?
-Coś się znajdzie.- uśmiechnął się i wszedł na schody.
-Rozbierajcie się i siadajcie!- zachęciła dziarsko Molly, przywołując słoik miodu.
Zrzuciłam z głowy dużą, burą chustę, zdjęłam glany i długą, mokrą na dole pelerynę podróżną, po czym chwyciłam córeczkę na ręce z trudem, bo nie była już taka leciutka.
-Nanieśliśmy tyle błota i śniegu, pani Weasley…- zauważyłam ze wstydem.
-Ależ, nic się nie stało!- zawołała, biegając po całej kuchni- I proszę, jestem Molly!
Usiadłam do dużego, wyszorowanego stołu, biorąc na kolana jeszcze Cosmo prócz Rosemary. Po chwili stała przede mną szklanka parującej herbaty. Molly i jej syn, Charlie, uwijali się wokół mnie i Remusa. Po chwili na stole znalazły się jeszcze ciasteczka z nadzieniem krówkowym, babeczki z rumem i kanapki. Obiad miał być później.
Artur zszedł na dół i machnął różdżką, by wziąć nasz dobytek na górę. Po chwili znów przyszedł do kuchni, gdy już uporał się ze wszystkim.
-Zaprowadzę was po posiłku do pokojów. Nie ma wiele miejsca, niestety, ale postarałem się o jeden pokój. To trochę mało, wiem…
-Ale w zupełności wystarczy, Arturze.- przerwał Remus- To i tak zbyt wiele dobroci.
-Nie wiem, jak mielibyśmy się odwdzięczyć.- dodałam- Nie wiem, czy kiedykolwiek zdołam.
-Nie martw się, kochaneczko.- poprosiła Molly, dolewając Nicholasowi mleka do herbaty- Lepiej zajadaj i już się nie martw. Wyglądasz na okropnie wychudzoną! Obiad zaraz podam!
Rzeczywiście, ledwo skończyliśmy poczęstunek, na stół powędrowały talerze i jedzenie. Jak na biedną, liczną rodzinę Weasleyowie nie wyglądali na takich, co głodują.
-CHŁOPCY, OBIAD!- zawołała Molly, gdy już wszystko było gotowe. Po chwili na dół zbiegło małe stadko chłopców w różnym wieku. Wytrzeszczyłam oczy. To dopiero musi być jazgot… Dzieci były małe, drobne i obowiązkowo wściekle rude i piegowate.
Gdy już wszyscy byli przy stole, wszystkie małe buzie obserwowały z dzikim zainteresowaniem dwójkę nieznajomych z czwórką rówieśników. Uśmiechnęłam się na myśl, że może chociaż dzieci skorzystały na tej zmianie domu i będą miały z kim się bawić.
-Dzieciaki, to są nasi goście!- objaśnił z dumą Artur- Będą z nami mieszkać jakiś czas.
Dwójka chłopców, bardzo do siebie podobnych, wymieniła spojrzenia, unosząc brwi, po czym, udając powagę, jednocześnie popatrzyli na dłonie pod stołem. Nie wiedzieć czemu, stanął mi przed oczami James i jego kombinatorskie odruchy…
-Charliego już znacie.- powiedziała Molly- To jest Percy…
Wskazała na około sześcioletniego chłopca. Zapamiętałam go z mojego wesela, na którym bał się pójść za opiekunką i płakał. Dalej siedzieli bliźniacy.
-Te czteroletnie to kolejno Fred, a to George.- wyjaśniła ich matka.
-Na odwlót…- ozwał się któryś ze znużeniem.
-Na końcu siedzi Ron.- powiedziała Molly głośniej, ignorując urażonego bliźniaka.
Ron nie mógł mieć więcej, niż moje trojaczki.
-Jest jeszcze Ginny.- dodał entuzjastycznie Artur- Ale ma ledwo parę miesięcy, więc leży na górze. I Bill, ale jeszcze nie zszedł.
-WILLIAMIE!!!- wrzasnęła piskliwie Molly.
Jak na komendę, rozległo się tupanie po schodach.
-Już jestem!- wytłumaczył się najstarszy z młodych Weasleyów- Ginny trochę płacze i…
Zamarł.
-To nasi goście, Bill.- wyjaśnił Artur- Bądź grzeczny. Trochę tu z nami pobędą.
-Dzień dobry, jestem Bill.- uśmiechnął się, chociaż wciąż pozostawał nieco speszony.
Odwzajemniłam to i krótko przedstawiłam swoją rodzinę.
-Ale tu teraz będzie nas tak dużo.- zmartwiłam się- Nie będzie wam przeszkadzać…
-Absolutnie nie! Ciasno, ale wesoło.- rzekł Artur, czochrając naburmuszonemu Ronowi włosy- Trudno, się mówi. Już przywykliśmy.
Przełknęłam ślinę, uśmiechając się nieco wymuszonym uśmiechem. Ciekawe, co powiedzą, gdy się okaże, że w drodze jest jeszcze jeden Black?

***

Życie w Norze to był zupełnie nowy rozdział mojej egzystencji. Wciąż nawiedzały mnie duchy tego, co wydarzyło się trzy miesiące temu, ale w takim ścisku i wesołym gwarze, oraz rodzinnej atmosferze udawało mi się jakoś zasłonić to wszystko Weasleyami. Doświadczyłam czegoś nowego, co nigdy nie przydarzyło się we Wiązowym Dworze. To był bardzo szczególny klimat wielkiej rodziny. W olbrzymim Dworze panowała zazwyczaj przykra, tajemnicza cisza. Miało to też związek z czasami, w których żyliśmy. Tutaj natomiast cisza następowała dopiero późną nocą, i to nie zawsze.
Zajęliśmy w szóstkę jeden pokój, bo tylko tyle Weasleyowie mogli nam ofiarować. Resztę albo zajmowali oni, albo była zagracona przez góry rupieci. Jeden pokój na naszą rodzinę absolutnie wystarczył. Dzieciaki kładłam do dwuosobowego łóżka, my z Remusem zajęliśmy drugie, nieco rozklekotane. Bagaże piętrzyły się w kącie.
Molly zadbała o to, bym zaczęła odzyskiwać utraconą przez depresję wagę. Nie odzyskałam natomiast w pełni radości. W zasadzie wciąż większość czasu spędzałam przy oknie, patrząc na ośnieżony ogród i myśląc non stop nad wszystkim. Do tego musiałam się skupić na podjęciu pracy aurora, a było to niemożliwe, dopóki nie zdam trzech egzaminów. Jeden z nich nieuchronnie się zbliżał.
-Myślisz, że jestem w stanie zdać ten egzamin, nie chodząc wcale na wykłady?- zapytałam Molly, obierając wolno ziemniaki do miski.
-Pewnie. Przecież na pierwszym to tylko wiedza podstawowa, nie potrzebujesz specjalnych ćwiczeń.- zawołała od zlewu, gdzie nakazała właśnie gąbce zmyć naczynia.
-Ale nie wiem, co z moją magią, Molly.- mruknęłam, wyrzucając resztki obierków do wiaderka. Westchnęłam. Molly popatrzyła na mnie z troską.
-Zamartwiasz się. Magia ci powoli wraca!- skarciła mnie, machając mokrą, drewnianą łyżką- Tydzień temu przywołałaś do siebie kawałek tortu urodzinowego Nicholasa!
-Taa… I w połowie drogi upadł na ziemię.
-Zawsze coś.- uśmiechnęła się pogodnie- Cierpliwości. Odzyskasz magię. Przecież na początku lutego nie potrafiłaś nawet zapalić różdżki! Teraz mamy już drugą połowę i tak wiele sobie przypomniałaś… Będzie dobrze!
Odwzajemniłam uśmiech, nieco był on jednak wymuszony. Wciąż zastanawiałam się, jak powiedzieć Molly o tym, że wkrótce przybędzie nieco mieszkańców do Nory. Bałam się, że okaże się, iż będę miała bliźnięta lub wyżej. Sądząc po fakcie posiadania w rodzinie Syriusza, Rosemary i Cosmo, mój mąż byłby do tego zdolny.
Nadszedł wreszcie dzień, kiedy obudziłam się ze świadomością, iż mam dziś wybrać się do Ministerstwa Magii i zdać test z wiedzy elementarnej. Brzuch rozbolał mnie od razu, ale przywykłam. Nie miałam pojęcia, jak się zachowam, wchodząc w taki tłum. Odwykłam od obcych, do Weasleyów szybko można się było przyzwyczaić, a ja miałam wejść w całą armię ludzi, których nie znałam, za to oni w jakiejś części znali mnie, a raczej moje nazwisko…
Wykonałam standardowy manewr: nie chciałam wstać i okręciłam się kołdrą tak, że rozwalony obok Remus został zupełnie odkryty. Stęknął głucho.
-Mary Ann, jest początek marca…- wymamrotał- Zimno mi…
-Remus!- szepnęłam z trwogą- Ja nie chcę. Nigdzie nie idę. To jest wykluczone.
-Nie wydurniaj się!- rzekł już ostrzej- I oddaj mi moją część kołdry!
Zaczęłam skamleć i powoływać się na małego, nienarodzonego Blacka, ale Remus był nieugięty: siłą wypchnął mnie z łóżka i kazał się ubierać, po czym oświadczył, iż osobiście dopilnuje mnie, bym na test trafiła. Potem obudził dzieci i pomógł im się ubrać, po czym wyprowadził na śniadanie, pozostawiając mnie samej sobie…

Syriusz zanurzył łyżkę w misce kaszki z wkrojonym bananem. Paćka wyglądała na niezbyt zachęcającą, ale siostra obok jadła ze smakiem. Syriusz popatrzył na siedzącego naprzeciw Rona. Wolno męczył pożywienie pomiędzy Fredem i George’em. Popatrzył z oburzeniem na Percy’ego, Charliego i Billa, którzy mieli jajecznicę. Syriusz nigdy nie jadł jajecznicy, ale wyglądała i pachniała jakoś lepiej. Zerknął ukradkiem na Cosmo. Niezbyt entuzjastycznie przełykał śniadanie. Za plecami ich nowych, rudych towarzyszy uwijała się ruda matka, lecz po chwili wyszła na dwór.
Syriusz pomyślał, że nadszedł czas na zabawę. Zanurzył skromnie łyżkę w bananowej masie i wystrzelił z niej prosto w twarz siedzącego naprzeciw Rona. Maź zjechała po jego zszokowanej buzi.
Bliźniaki ryknęły śmiechem, jeden zakrztusił się swoją porcją kaszki i charczał w głos. Rosemary wciągnęła pożywienie nosem i parskała, w połowie ze złością w połowie z rozbawieniem, Nicholas oderwał nieobecny wzrok od rysowania na kaszce fantazyjnych wzorów palcem, a Bill zarechotał. Fred nabrał na rękę trochę kaszki i przyłożył ubabraną dłonią prosto w twarz swego bliźniaka, ten mu oddał, po czym Syriusz z uciechą i premedytacją strzelił z łyżki jeszcze raz, tym razem prosto w jednego z czterolatków. Drugi mu oddał, a ten, który właśnie oberwał od Syriusza, podniósł swoją miskę z bananową paćką i spokojnie nałożył ją dnem do góry na głowę przerażonego, sześcioletniego brata. Percy wrzasnął piskliwie ze strachu, zleciał po omacku z krzesła i wyjąc dziko z ociekającą kaszką miską, nałożoną po szyję na główkę rzucił się do ucieczki, po czym wyrżnął w jedną ze ścian kuchni. Usiadł ze zdziwieniem na podłodze i po chwili spod miski dało się słyszeć wzbierające wycie.
Ale przy stole bliźniaki i Syriusz toczyli w najlepsze batalię na kaszkę bananową. Charlie i Rosemary po chwili namysłu przyłączyli się do nich, Nicholas ze stoickim spokojem chwycił swoją miskę i zanurkował pod stół, gdzie zaczął jeść palcami. Tam przynajmniej było sucho. Cosmo patrzył oburzonym wzrokiem, a przy całym hałasie przebijał się Bill, próbujący towarzystwo uspokoić.
-MAMAAA!!!- ryczał od stołu Ron, wycierając z wściekłością maź z buzi rękawem śpioszków.
-CO SIĘ ZNOWU DZIEJE?! OSZALELIŚCIE?! Percy, rany boskie, co ty robisz pod ścianą z miską na głowie?- ruda pani wkroczyła do kuchni groźnie, po czym pochyliła się nad trzecim synkiem- SPOKÓJ!!! SPOOOKÓÓÓJ!!!
Do kuchni wkroczyła mama i wujek. Ten ostatni wywalił oczy na wierzch, po czym zamaskował ryknięcie śmiechem parsknięciem w rękaw, natomiast po mamie widać było wzbierającą złość. Syriusz szybko wpakował działo artyleryjskie do miski i poczuł z całą mocą, że ocieka kaszką. Rozlegało się tylko ciamkanie Nicholasa spod stołu. Syriusz popatrzył na siostrę i ucieszył się, że jest brudniejsza, niż on. Może będzie na nią…


-Co tu się dzieje?!- zakrzyknęłam z przerażeniem.
Cała kuchnia, nie wyłączając dzieci, pokryta była kaszką z bananem. Zaległa cisza, przerywana jedynie stłumionym przez miskę łkaniem Percy’ego.
-Cóż…- chrząknął Remus, próbując zachować powagę- Chyba im się nudziło.
Popatrzyłam na niego lodowatym wzrokiem. Ehe, grzeczny Remus Lupin… Chyba przypomniały mu się szkolne czasy… W każdym razie nie potępiał dzieci.
-Fredzie i George’u, to wasza sprawka, prawda?- zapytała Molly groźnie.
Popatrzyli po sobie, udając skruchę. Ja natomiast powiodłam spojrzeniem po moich latoroślach. Cosmo patrzył na Syriusza buntowniczo, Rosemary z wyczekiwaniem, natomiast sam zainteresowany miał bardzo podobne spojrzenie do bliźniaków.
-Chyba to nie tylko Fred i George.- wycedziłam- Syriuszu, czy to ty?
Spuścił wzrok na pustą, uświnioną miskę. Westchnęłam.
-Skaranie boskie… Zaraz mam test, a muszę zająć się czyszczeniem dzieciaków, którym nie wiadomo co w głowie…
-Wiesz, powiedziałbym po prostu, że Syriusz wrodził się w ojca.- mruknął dość niechętnie Remus. Popatrzyłam na niego z niepokojem. Takiej uwagi się nie spodziewałam. Była zabarwiona jakimś bólem i nostalgią.
Warknęłam coś w odpowiedzi, po czym poczęłam wycierać niedbale czarne włosy Syriusza i jego śpioszki, oraz zawstydzoną buzię. Potem przeszłam do rudych włosów Rosemary, uświnionej chyba jeszcze bardziej. Molly zabrała się za bliźniaków, Rona, Percy’ego i Charliego, skamląc ze złości i rozpaczy.
Gdy już wszystko było czyste, dałam na stronie reprymendę synkowi, odebrałam od Nicholasa pustą miskę po kaszce, bo właśnie wygrzebał się spod stołu, oblizując wargi i rzekł z ukontentowaniem: “Dziękujem!” i wyszłam z Remusem na marcowe zimno, otulając się ciaśniej peleryną podróżną. Było mi zimno też ze strachu…

***

Zdać test nie było zbyt trudno. Okazał się dość prosty dla mnie. Wiedza elementarna była tylko nieco bardziej rozwinięta niż ta z Hogwartu, ale najgorsze testy miałam jeszcze przed sobą. Zaczął się też sezon bardzo intensywnych ćwiczeń z różnych dziwnych zajęć, takich, jak kamuflaż.
Do tego zauważyłam, że kuracja przeciwko mojemu wampiryzmowi zaczęła się kończyć. Przejęło mnie to lekkim strachem. Remus musiał latać na Pokątną do apteki, by kupić mi eliksir na łaknienie krwi. Nie był zbyt drogi, na całe szczęście, ale dotarła do mnie pewna świadomość: jeżeli jestem w ciąży i wrócił mi wampiryzm, dziecko także będzie miało takie geny. Było to dla mnie przykre, zważywszy, iż myślałam, że chociaż dzieci będą zdrowe.
Dni w Norze pędziły. Wciąż nie mogłam wydostać się z apatii i smutku, ale malutkie radości znajdowałam w drobnych robotach. Do niczego nie używałam różdżki, robiąc wszelkie zadania gospodyni ręcznie. Niuniek pomagał mi jak mógł, wiernie dotrzymując towarzystwa. Robota pomagała skupić mi się na czymś błahym, odciągała myśli od smutku i tęsknoty za Syriuszem, Jamesem i Lily, a także Peterem, Frankiem i Alicją.
W Norze było tak wielu mieszkańców, że prawie co miesiąc obchodziliśmy jakieś urodziny, a Weasleyowie lubili takie imprezy. Było dużo smacznego jedzenia i śmiechu, mogliśmy się spotkać razem. Począwszy od urodzin Artura na początku lutego przez urodziny kolejno Nicholasa, Rona, nasze, bliźniaków, na urodzinach trojaczków kończąc, które to urodziny odbyły się czternastego kwietnia. Wszyscy bardzo się starali, by w Norze panował radosny nastrój nadchodzącego wielkimi krokami lata i trochę im się to udawało. Wciąż nie mogłam wymyślić, jak odwdzięczę się za to wszystko, co Weasleyowie dla nas zrobili. I wciąż nie potrafiłam znaleźć w sobie siły, by powiedzieć, że jestem w ciąży. A czas pędził na moją niekorzyść, gdyż mój brzuch zrobił się już bardzo widoczny. Próbowałam go maskować, ale się po prostu nie dało, bo poród był coraz bliżej. Nie było szans na wyprowadzenie się z Nory w roku 1982, mogliśmy zapomnieć. Musiałam szybko mówić Molly, co jest grane.
-Eee, Molly?- zagadnęłam, wtykając głowę do kuchni pewnego majowego dnia. Molly próbowała karmić małą Ginevrę, rosnącą jak na drożdżach. Skupiłam wzrok na robaku, spacerującym po parapecie.
-Słucham, kochaneczko?
-Jestem w ciąży.- wypaliłam bez ogródek, nie wiedząc, czemu jakoś sobie tego nie złożyłam.
-Wiem.
Popatrzyłam na nią. Jeszcze bardziej mnie to oszołomiło niż moja nieokrzesana wypowiedź.
-Skąd?- wydukałam w końcu.
-Widzę.- parsknęła, ale przybrała groźną minę- Dlaczego mi nie powiedziałaś?
Skuliłam się w sobie, lecz nie potrafiłam wymyśleć sensownego argumentu.
-Syriusz Black jest ojcem dziecka?- usłyszałam oschłe pytanie.
-Pewnie, któż by inny…- rzekłam cicho, dość rozbawiona.
Odważyłam się popatrzeć na przyjaciółkę. Zdziwiło mnie, iż miała wielkie współczucie w oczach. Westchnęła i uśmiechnęła się smutno.
-Biedaczka…- rzekła w końcu- On nie wie, prawda?
Pokręciłam głową przecząco i odwzajemniłam lekko jej uśmiech.
-Co macie zamiar teraz zrobić?- szepnęłam.
-A co mamy mieć zamiar!?- zapytała ostro- Jeszcze jeden człowiek w tym domu… Jak wytrzymał do tej pory, wytrzyma i dalej. Nie wyrzucimy was na bruk, mowy nie ma!
Uśmiechnęłam się z wdzięcznością, czując, jak okropny dług zaciągam.
-Kiedy możemy się go spodziewać?- zapytała, wtłaczając Ginny łyżkę owocowego musu.
-Za dwa miesiące…

Nicholas popatrzył ze zdziwieniem na piękny, ruszający się obrazek w ilustrowanej książce z bajkami. Ta miła pani dała mu tą książkę na urodziny, gdzie było mnóstwo ludzi i smaczny, słodki tort. Ale to było dawno i Nicholas czuł, że już bardzo urósł od tego momentu. Podobno miał aż trzy i pół lat! Cokolwiek by to nie znaczyło.
Powrócił do obrazka i położył drobną rączkę na nim, przejeżdżając po ruszających się osobach. Obrazek przedstawiał parę czarodziejów, ubranych w gwieździste, świecące szaty. Tańczyli razem w powietrzu na tle nocnego nieba i byli bardzo z tego powodu zadowoleni. Nicholas znał tą opowieść o dwójce ukochanych. Lubił ją. Czarodziej na rysunku wyglądał, jak tata, też miał czarne włosy i długą pelerynę. A za tatą bardzo tęsknił i już nie mógł się doczekać, gdy znów go przytuli.
Nie potrafił zrozumieć, czemu taty tu nie ma, by mógł przytulać tak samo mamę.
-To nie fel, podglądałeś! Fled, cymbale!- był to George, grający z bratem w jakąś grę przy stole.
-George!- huknęła miła pani, krzątając się przy piecu- Jak ty mówisz?!
-Tata tak powiedział wczolaj!- wrzasnął na usprawiedliwienie- Do widelca, jak mu spadł!
-Pogadamy sobie z Arturem, oj tak… Ale do własnego brata?!
-A moze on jest cudzy, skąd wies?- wzruszył ramionami z miną wszechwiedzącego.
Pani została na wdechu, natomiast uwagę Nicholasa przykuło coś innego: drzwi rozwarły się z hukiem, co spowodowało, że skulił się w sobie. Do pomieszczenia wpadł olbrzymi wręcz człowiek, niósł na rękach… mamę. Nicholas rozwarł usta ze strachu. Mama umarła…
-Szybko, Molly! Połóżmy ją na sofie! Zabieraj stamtąd to dziecko!
-Nicholas, ręka!- posłusznie podał rączkę pani, przyciskając do piersi książkę i zeskoczył z sofy. Patrzył w niemym przerażeniu na mamę. Wszędzie była krew…
-Hagridzie, co się dzieje?!- przeraziła się pani.
-Znaleziono ją na Pokątnej.- grzmotnął olbrzym- Zara chiba będzie rodzić!
-Rany boskie! FRED! GEORGE! NA GÓRĘ!
-Ale…
-JAZDA I NIE DYSKUTUJ ZE MNĄ! Nicholas, słoneczko, idź z chłopcami na górę!
-Ale…- kwęknął Nicholas, nie odrywając wzroku od białej mamy- Mamusia… Co jej?
-Nie teraz, synek! Idź, mamusia nie może teraz się tobą zająć. Pomożesz jej w ten sposób.
Podreptał z przerażeniem, przyciskając książkę do piersi i wszedł powoli na schody, obracając się za siebie. Mama znikła mu z oczu, a nie było jej także słychać. Czuł strach.
-Co ona robiła na Pokątnej?! Pozwoliliście jej wyjść?!
-Była na wykładach! Zawsze na nie chodzi, chociaż wiedziała, że wkrótce urodzi. A na Pokątnej pewnie kupowała coś w aptece albo gdzieś…
-Mniejsza z tym… Molly, twój mąż jest tutaj?!
-Remusa i Artura nie ma w domu, Hagridzie! Musimy sami się nią zająć. BILL!!! ZAPROWADŹ WSZYSTKIE DZIECI DO JEDNEGO POKOJU I ZAMKNIJ JE TAM! MASZ NIE WYCHODZIĆ!
-CZEMU?- rozległo się z góry nad głową Nicholasa.
-BO JA CI TAK KAŻĘ, CHŁOPCZE! Z ŁASKI SWEJ ZAJMIJ SIĘ PRZESTUDIOWANIEM JESZCZE RAZ LISTU Z HOGWARTU!!! Może to go zaabsorbuje…
Nicholas wcale nie chciał zostać zamknięty w pokoju z kilkunastoma dzieciakami. Nienawidził tłoku, poza tym chciał bardzo wiedzieć, czemu mamusia jest tak potwornie chora…
-Cholibka, co by tu robić?!
-Zostaw to mnie. Przechodziłam przez to wiele razy…
Nicholas wychylił się cichutko zza węgła tak, by go nie widzieli. Na sofie leżała mama. Było mnóstwo krwi, olbrzym i pani uwijali się przy niej. Ale ona nie dawała oznak życia.
-Mamusiu…- szepnął do siebie, w oczach zaszkliły się łzy. Zaszczypało go to i ze złością przetarł oczy. Rzadko dokuczało mu szczypanie w oczy- Mama…
Nagle czyjeś ręce pochwyciły go do góry. Tak go to oszołomiło, że nawet nie pisnął. Duży, dorosły chłopak o imieniu Bill właśnie odkrył jego kryjówkę i postanowił zabrać na górę.
-Chodź, to nie miejsce dla ciebie. Teraz mamusia rodzi ci braciszka, wiesz?- rzekł.
Nicholas nie zrozumiał więcej poza tym, że od dziś do rzędu wrzeszczących paszczęk dojdzie kolejna. Wcale mu się to nie spodobało.
-Blacisek zabił mamę!- burknął do ucha Billowi.
-Nie zabił!- zaśmiał się- Mama żyje. Zobaczysz się z nią za parę godzin…
Po czym wtłoczył nieszczęsnego trzylatka do zatłoczonego pokoju gdzie był straszny ścisk, a Fred i George zastanawiali się na głos, czemu ktoś zarąbał ukochaną mamę Nicholasa, po czym przystąpili do ciągnięcia Rona za uszy z dwóch stron. Uwielbiana przez Nicholasa cisza ulotniła się szybko.


Obudził mnie potworny ból. Taki, jakiego nie doświadczyłam już bardzo dawno.
Nade mną majaczyły twarze Hagrida i Molly. Byli rozgorączkowani. Zorientowałam się, co się dzieje i nagle przejął mnie potworny, irracjonalny strach, podobny do tego, którego doświadczyłam przy rodzeniu Nicholasa. Bałam się, że stracę to maleństwo.
-Molly!…- wymamrotałam, skręcając się z bólu- Molly, boję się…
-Spokojnie, Mary Ann! Wszystko będzie dobrze! Oddychaj i uspokój się.
Czułam, że jestem mokra od krwi i potu. Ścisnęłam mocno oparcie sofy, czując jakąś bezgraniczną rozpacz, której nie potrafiłam wyjaśnić. Bardzo brakowało mi Syriusza.
-Syriusz!- jęknęłam przez zęby- Gdzie on jest?! Powinien tu ze mną być! To jego dziecko!
-Już dobrze, dobrze… Hagridzie, podaj mi szklankę wody. Ma gorące czoło.
Trwało to wszystko w nieskończoność. Pomyślałam, że gdybym nie miała za sobą już czterech porodów, chyba bym nie przeżyła. Słońce lipcowego dnia przetoczyło się przez kuchnię promieniem, a mnie było tak okropnie. Nie dlatego, że rodziłam, ale ze świadomością, czyje to dziecko, w jakich okolicznościach i do tego doszedł fakt, że Syriusz nigdy nie będzie wiedział, że teraz rodzę jego kolejnego potomka…
-Hagridzie, chyba zaraz się zacznie… Wyjdziesz?- wydyszała w końcu Molly- Wolałabym się sama zająć rodzącą kobietą…
-Oczywiście, Molly. Poradzisz sobie, cuś mi się tak widzi. Zaradna z ciebie kobita.
-Eee… Hagridzie… A może jednak nie? Może wskoczyłbyś do kominka i przywlókł ze sobą kogoś z Munga? Mary Ann nie jest w normalnym stanie. Nie chcę jej skrzywdzić.
A więc nadszedł moment, by powitać nowego Blacka na świecie… Wiedziałam, że moja obecna waga i sylwetka, a także głodówka, przez którą przeszłam ponad pół roku temu nie będą zbyt pomocne. Jednakże poród trwał dalej…

***

Odwróciłam głowę do oparcia sofy zalanej krwią. Byłam wyczerpana, żaden poród nie kosztował mnie chyba tyle, ile właśnie ten. Z trudem przekręciłam twarz w przeciwnym od oparcia kierunku i popatrzyłam na stary, rozklekotany wózek, w którym leżało moje dziecko.
Przełknęłam ślinę, czując, że powieki same kleją mi się ze zmęczenia.
Molly siedziała na fotelu i czuwała przy mnie. Za oknem słońce już dawno zaszło, niebo miało złoty kolor. Był dwudziesty czwarty lipca, tydzień przed urodzinami Harry’ego Pottera, na które nie mogłam mu nic kupić, bo zniknął z mojego życia, podobnie, jak rodzice…
-Widzisz? Już po wszystkim.- rzekła cichym, ciepłym głosem Molly- Uzdrowicielka spisała się na medal. Myślałam, że będzie gorzej… To było ciężkie.
-Molly? Nie chcę tego dziecka.- szepnęłam grobowym głosem, patrząc w ścianę- Czuję obrzydzenie. Jest spalone w moich oczach. Nigdy nie pozna Syriusza. To nie nasze dziecko.
-Uspokój się.- ostrzegła mnie- Rozumiem, po Ronie miałam podobnie, ale to minie.
-Nie. Jesteś jej matką chrzestną, zaopiekuj się nią. Jak nie, to wyślę ją do ojca chrzestnego.
-Hagrid będzie zachwycony.- burknęła- Nie wydurniaj się. Uzdrowicielka już spisała dane.
-Widziałam, jak się skrzywiła, gdy jej powiedziałam, kto jest ojcem.- przełknęłam ślinę.
Molly nic nie powiedziała, rzuciła tylko, bym odpoczywała i powiedziała, że zaniesie dzieciom obiad, bo ponoć cały dzień kisiły się w pokoju Billa. Ja tymczasem patrzyłam wciąż na wózek, w którym spała Sara Lily, do której nie potrafiłam poczuć nawet krztyny ciepła. Podobno była cherlawa i zbyt wychudzona, jak na noworodka. Zdegustowana moim nazwiskiem pani uzdrowiciel oznajmiła, że nie daje jej więcej niż parę dni życia, a tak w ogóle to dziewczynka jest półwampirem. Nie byłam tym zdziwiona-kuracja, którą kupował mi Syriusz za ciężkie pieniądze przestała już działać kilka tygodni temu. Sara była półwampirem i doskonale o tym wiedziałam, tak, jak wiedziałam o tym, że nie pożyje długo.
Zapadłam w obojętny, apatyczny sen. Trwał bardzo długo, ale nic mi się nie śniło, jak typowemu wampirowi. Kilka razy budzono mnie, bym coś zjadła, oszołomiony tym wszystkim Remus przeniósł mnie na górę do pokoju. Musiałam karmić Sarę co jakiś czas w przerwach pomiędzy snem. Rosemary, Cosmo i Syriusz zostali ulokowani u Rona i Ginny, Nicholasa dali do pokoju bliźniaków i Percy‘ego. Remus zajął kulawe łóżko dzieci, ale i on miewał bezsenne noce, bowiem Sara okazała się niewspółmiernie bardziej nerwowa i płaczliwa niż nawet trojaczki…

Rosemary wstała ze zdenerwowaniem, bo zbierało jej się na płacz. Kopnęła ze złością Freda, który właśnie podszedł i jednym dmuchnięciem rozwalił jej zamek z kart.
-Ha!- zawrzeszczał rudy chłopiec- Zamek lozwalił smok!!! I księznicka się lozkwasiła!
-Jesteś gupi!- zapiszczała wysoko Rosemary, kopiąc Freda zapamiętale- Gupi!!!
Czterolatek zaśmiał się złośliwie i uciekł. Rosemary ze złością kopnęła kupkę kart i tupnęła. Fred był głupi, o tym doskonale wiedziała. Nie bała się w ogóle tego, że jest jedyną dziewczynką w dwunastoosobowej grupie dzieciaków. Postanowiła zrobić Fredowi na złość. Bo przecież był głupi!
Ze zdenerwowaniem podreptała do drzwi i wyszła z pokoju, w którym się samotnie bawiła.
BUM! Zobaczyła wszystkie gwiazdy i z zaskoczenia aż usiadła na podłodze. Czoło pulsowało bólem i Rosemary powoli zbierała w sobie wrzask, by dać całemu światu odczuć, że boli. To samo naprzeciwko niej robił Ron, któremu również najwidoczniej zbierało się na ryk. Rosemary nie zaszczyciła go spojrzeniem i dumnie podniosła się z siedzenia, po czym podreptała w swoją stronę.
Korytarze Nory były puste i olbrzymie. Dziewczynka hardo stąpała przed siebie, olśniona swoją misją, nie wiedziała tylko, co to była za misja.
W końcu znalazła głupiego rudzielca na podwórku. Stał z bliźniakiem i zastanawiali się po cichu, gdzie zaczyna się głowa obserwowanego ślimaka, by można ją było odkroić. Nieco dalej Rosemary dostrzegła dwóch najstarszych chłopców, którzy bawili się w coś na miotłach. Cosmo i Syriusz grzecznie grzebali w górze piachu, budując zamki, w tunele których Rosemary uwielbiała wsadzać rączki. Piasek był taki chłodny i przyjemny wewnątrz.
Mama i ruda, miła pani siedziały w cieniu paru krzaków, rozmawiając. Mama bujała wózek i na widok córki uśmiechnęła się.
-Ale słodkie dziewczątko z tej Rosemary!- zaszczebiotała ruda pani- Z rudymi loczkami i w tej sukieneczce w różane pączki wygląda tak uroczo! Ginny też będę ubierać w takie sukieneczki.
Rosemary zmarszczyła brwi i cofnęła się trochę, orientując, że z jej powodu tak pieje ruda pani. Nie lubiła tego nigdy. Zaraz jednak przypomniało jej się o głupim Fredzie i podeszła do niego, stając na paluszkach, bo był od niej wiele wyższy.
-Jesteś gupi!- warknęła, po czym z całej siły zatopiła ostre ząbki w jego nóżce.
-AAAAAA!!!- zawył, wymachując nią, ale Rosemary nie puściła, wgryzając się głębiej. Wkrótce oboje wylądowali w piachu, a bliźniak próbował się od niej uwolnić. Drugi ryczał ze śmiechu.
Zrobiło się zbiegowisko i obie-mama i pani-podbiegły, by dzieci rozdzielić. Fred płakał, trzymając się za czerwoną nogę, na której okrągły ślad szczęki Rosemary był coraz bardziej widoczny.
-Rosemary!- zawołała z oburzeniem mama, chwytając ją za barki i potrząsając lekko- Co się dzieje, dziecko?! Dlaczego ugryzłaś tego chłopca?!
Rosemary posłała jej spojrzenie wściekłego byka.
-Bo jest gupi!- brzmiała krótka odpowiedź.
-NOGA! NOGA MI SIĘ ULWAŁA! AAAA!!!- jęczał poszkodowany, skręcając się w konwulsjach.
-Zgłupiałeś do reszty?!- skarciła go matka- Nie rób cyrku, George!
Rosemary popatrzyła na ugryzionego, momentalnie czerwieniejąc ze wstydu i zdenerwowania. Ale wpadła, przecież to George! A ten durny Fred stoi za matką i śmieje się w głos.
Pani zaprowadziła z pomocą mamy George’a do domu, śmiejąc się:
-Ale przyznaj, Mary Ann, sam widok był uroczy! Słodkie dziewczątko z loczkami i sukieneczką wgryza się w nogę mojego syna, tego łobuza zatraconego… Ech, chyba dobrze mu to zrobi…
Rosemary tupnęła nóżką i wydała stłumiony wrzask, patrząc na Freda.
-Coś ci nie wysło, mała!- parsknął.
-Nie jestem mała, bulaku! Jestem duza!- warknęła.
-Dwa zelo dla mnie, mała!
Rosemary wytknęła mu język i podeszła do braci, wciąż czując złość z powodu własnego błędu. Była bardzo speszona, ale chwilę potem już wkładała z zadowoleniem rączki w tunele aż po sam rękawek słodkiej sukieneczki, zapiaszczając ją niemiłosiernie i czując miły chłód.


***

-Mary Ann, zaraz musisz się zbierać. Test ze skradania rozpoczyna się za trzy godziny.
Remus wszedł do pokoju. Oderwałam zamyślony wzrok od okna, przy którym stałam. Na horyzoncie świeciło powstałe słońce, przynosząc piękne promienie na całe złociste pole zboża. Nora była usytuowana w pięknym, wiejskim otoczeniu, idealnym do wykurowania psychiki. Uśmiechnęłam się do brata smutno i kiwnęłam.
-Daj mi pięć minut.- mruknęłam- Zaraz się zbiorę. Podleję tylko marchew i zbiorę pranie.
Wyszedł, ja natomiast przewędrowałam przez cały pokój. Czułam ból brzucha ze strachu. Musiałam mieć tę pracę. Remus już zdobył swoją i już pracował na nowy dom. Nie mogę być gorsza od niego…
Pokój skąpany był w złocistym blasku. Uspokoiło mnie to odrobinkę. Podeszłam niechętnie do wózka. Spała w nim Sara. Była tak samo pomarszczona i czerwona, jak poprzednie dzieci, ale znacznie mniejsza, no z wyjątkiem Nicholasa. Wzięłam ją bez namysłu na ręce i przyjrzałam się jej drobnemu ciałku. Nagle przyszło mi do głowy, jak wiele dałby Syriusz, by ją chociaż raz przytulić, gdyby się dowiedział, że ma córeczkę. Byłaby dla niego darem, na pewno strasznie by się wściekał za moją postawę. Szczególnie, że jej życie stało pod znakiem zapytania. Była ostatnim znakiem, iż mój mąż istniał naprawdę, nie był tylko wspomnieniem, ale żył, właśnie w tej kruchej dziewczynce.
Przytuliłam córeczkę mocno, wyzbywając się wszelkich wątpliwości…

Nicholas oderwał wzrok od gnoma, buszującego na grządce z pulsującą, śmieszną rośliną. Parsknął do siebie na widok sękatego potworka i klasnął w dłonie, afirmując rozbawienie.
W ogrodzie unosił się piękny, oszałamiający i wiercący w nosie zapach. Przez szerokie i gęste liście prześwitywały zielone promienie. Nicholas uwielbiał to. Cały ogród był jak dżungla, trzy i pół latek czuł się w nim, jakby przeżywał jakąś wielką przygodę.
Przebrnął przez niebezpieczny las traw bohatersko i dostrzegł w oddali mamę. Pochylała się nad grządką z marchewką. Miała na sobie jego ulubioną sukienkę, kremową z długą, pachnącą spódnicą, w której lubił się kryć. Śmieszne, różnokolorowe włosy zawiązała w chustkę. Nicholas patrzył, jak podlewa w skupieniu rośliny. Był zafascynowany i ucieszony widokiem mamy.
-MAMAAAA!!!- krzyknął, walcząc z wielkim badylem, który go nokautował.
Mama obróciła się, wyprostowała i uśmiechnęła na widok synka. Nicholas podskoczył radośnie, co zaowocowało tym, że badyl zupełnie go znokautował i chłopczyk musiał zbierać się z brudnej, wilgotnej ziemi, nieco speszony przed mamą. Ale ona miała smutny uśmiech i bardzo kościstą twarz. Nie tak, jak kiedyś. Nicholas posmętniał, gdy to zauważył, chwilkę potem mama wróciła do podlewania. Chłopczyk pisnął do siebie ze smutkiem i miauknął żałośnie:
-Mamusiu!
Ale ona już się nie odwróciła. Za to odstawiła konewkę pieczołowicie pod ścianę domu i podeszła do stojącego nieopodal wózka. Wyjęła z niego małą istotkę i poczęła karmić. Nicholas poczuł się jakoś źle i ze złości tupnął nóżką. Dlaczego mama zajmuje się tym czymś?! A może to dla niej ważne… Może mógłby ją rozbawić, gdyby coś z tym zrobił…
Mama odłożyła coś na miejsce i odeszła w bok, zbierając pranie ze sznura. Nicholas podkradł się pod wózek, czując wstyd i lekki strach. Wpakował palec wskazujący do ust, gryząc go zaciekle ze zdenerwowania i popatrzył na mamę ukradkiem. Nie zwracała na niego uwagi. Popatrzył na wózek.
Przedmiot uniósł się parę cali nad ziemią i począł bardzo wolno w powietrzu obracać się wokół własnej osi. Nicholasowi bardzo się to spodobało, ale temu czemuś w wózku chyba niespecjalnie, bo usłyszał okropny odgłos, którego nie znosił u swojego rodzeństwa i ilekroć któreś z młodszych rozwierało paszczękę, Nicholas nie wahał się okazać, co o tym sądzi i rozpłaszczał z impetem na twarzy zaskoczonego złośnika otwartą rączkę.
-Mamusiu, pac!- zawołał, dumny z siebie.
Mama upuściła miskę z ubraniami i wydała okrzyk.
-Dziecko! Co ty wyrabiasz?!
Nicholas speszył się i stracił kontrolę nad obracanym w powietrzu wózkiem, który upadł ciężko na ziemię. Mama podbiegła do zawstydzonego chłopczyka i wzięła go za ramiona.
Będzie krzyczeć, pomyślał ze wstydem, zastanawiając się, czemu ten wózek jest taki ważny.
-To ty podniosłeś wózek?- mama popatrzyła na niego ostro.
Spuścił główkę i pokiwał nią, że tak. Nagle usłyszał śmiech mamy.
-Molly!
Przez okno wyjrzała pani Weasley. Miała zaciekawiony wyraz twarzy, w ręku trzymała naczynie.
-Ujawnił się! Nicholas podniósł właśnie wózek!- oznajmiła z dumą mama.
-Naprawdę?! Pięknie!- ucieszyła się ruda kobieta- No, Hogwart czeka na twoje dziecko, ha!
Nicholas nie do końca zrozumiał. Został za to wyściskany, wycałowany i poczuł, że chyba zrobił coś bardzo dobrego. Postanowił częściej podnosić wózek, jeżeli mamie sprawia to taką radość. W końcu niewiele go to kosztowało. Ciekawe, co powie tata, gdy wróci stamtąd, dokąd poszedł…

Komentarze:


Natalie Junes
Niedziela, 05 Czerwca, 2011, 02:41

To było takie... nostalgiczne. Z jednej strony miła atmosfera w domu Weasley' ów, a z drugiej smutek w sercu Mary Ann. Zastanawiam się, czy sytuacja Blacków co nieco się polepszy...

Ps: Dziękuję za odpodziedź i zapraszam do mnie!

 


Natalie Junes
Niedziela, 05 Czerwca, 2011, 02:42

To było takie... nostalgiczne. Z jednej strony miła atmosfera w domu Weasley' ów, a z drugiej smutek w sercu Mary Ann. Zastanawiam się, czy sytuacja Blacków co nieco się polepszy...

Ps: Dziękuję za odpowiedź i zapraszam do mnie!

 


Syrcia
Niedziela, 05 Czerwca, 2011, 09:26

Na przemian chciało mi się płakać i śmiać.
Ty cymbale... :D
Uwielbiam te fragmenty z oczu dzieci... No uwielbiam, no!
Tak, komentarz był wystarczająco długi :D Dzięki.
Muszę w końcu napisać do Luniaka... Chyba wykorzystam wczorajszy wieczór. W życiu się tak nie narżnęłam jak wczoraj... :D
Pozdrawiam ^ ^

 


Ginevra
Niedziela, 05 Czerwca, 2011, 18:27

fajnie się czyta twoją opowieść! może kiedyś napiszesz książkę:) z biologicznego punktu widzenia Mary Ann nie mogłaby w ten sposób przekazać swoich genów, liczy się tylko moment zapłodnienia ,a wtedy ona miała tę kurację . Chyba że w świecíe czarodziejów geny wędrują przez łożysko ;) w całości notka jest świetna , XD

 


Syrcia
Niedziela, 05 Czerwca, 2011, 20:20

Ohayo! Ja jeszcze zaproszę do Remusa, dodałam notkę z pięć minut temu... :D

 


Aithne
Poniedziałek, 06 Czerwca, 2011, 16:50

Uff, jak to dobrze, że są Weasleyowie. Zastanawiałam się, co oni zrobią? Bez rodziny... Nie ma to jak przyjaciele :).
Żeby tylko Nicolas nie zrobił tej małej krzywdy! Półwampirka, nareszcie. Czekałam na to >;-).
No i w końcu było weselej! Może w końcu Mary Ann nauczy się żyć bez Syriusza... Smutne, ale tak trzeba, żeby nie zwariowała prze to wszystko. Sama bym pomieszkała w takiej Norze :).

 


Alex
Piątek, 10 Czerwca, 2011, 19:18

Bardzo fajnie ! ;) Tylko ciągle zastanawia mnie Syriusz. Czy jeszcze pojawi się w opowiadaniu jako osoba , a nie wspomnienie lub myśl ?
Pozdrawiam !

 


J.
Sobota, 11 Czerwca, 2011, 19:25

Kawałki z punktu widzenia dzieci są najlepsze ! Tak właśnie przewidywałam, że Wesley'owie pojawią się w życiu Mary Ann i jej dzieci. Strasznie brakuje tu Syriusza, mam nadzieje, że w pewnym momencie po prostu wejdzie do nich przez okno !
Pozdrawiam i życzę weny ;)

 


Aithne
Wtorek, 14 Czerwca, 2011, 21:50

Też bym chciała Syriusza z powrotem. Ale chyba Doo za bardzo się trzyma kanonu na to, żeby go przedterminowo wypuścić z Azkabanu ;). Jestem tylko ciekawa, co będzie za te 13 lat... Pojęcia nie mam, co Mary Ann może wtedy czuć. Strasznie to dziwne...
Doo, wtorek jest, gdzie notka? Głodna jestem! :P

 


Syrcia
Środa, 15 Czerwca, 2011, 18:16

No właśnie, dawaj notkę! Weź ze mnie przykład, dawaj notkę!:D
Zapraszam do Huncwotów. Krótkie, ale treściwe, tak sądzę. :D

 


Szczurek
Piątek, 17 Czerwca, 2011, 23:00

Ale żeś jej dowaliła ! Kobieta straciła męża, a ty jej jeszcze dom odbierasz . . . :-P
Taka smutna ta notka, ale mieszkanie z Weasleyami jest nawet ciekawe. Mały półwampirek - chyba będzie ciężko. I podobają mi się te fragmenty na kolorowo :D Dzieciństwo . . . .
I też mnie bardzo zastanawia, czy Syriusz wróci czy już zostanie w Azkabanie.

 


Natalie Junes
Niedziela, 19 Czerwca, 2011, 14:11

Zapraszam na nową notkę u mnie!

 


Doo
Niedziela, 19 Czerwca, 2011, 18:45

notka lada moment! Może już dziś.
Ale nie przeczytam teraz Waszych tekstów-problem z netem, mam tylko czas, by zrobić coś bardzo krótkiego np wstawić wpis. Potem nadrobię zaległości.

 
Twój komentarz:
Nick: E-mail lub strona www:  

| Script by Alex

 





  
Kolonie Harry Potter:
Kolonie Travelkids
  
Konkursy-archiwum

  

ŻONGLER
KSIĘGA HOGWARTU

Nasza strona JK Rowling
Nowości na stronie JKR!

Związek Krytyków ...!
Pamiętnik Miesiąca!
Konkurs ZKP

PAMIĘTNIKI : KANON


Albus Severus Potter
Nowa Księga Huncwotów
Lily i James Potter
Nowa Księga Huncwotów
Pamiętnik W. Kruma!
Pamiętnik R. Lupina!
Pamiętnik N. Tonks!
Elizabeth Rosemond

Pamiętnik Bellatrix Black
Pamiętnik Freda i Georga
Pamiętnik Hannah Abbott
Pamiętnik Harrego!
James Potter Junior!
Pamiętnik Lily Potter!
Pamiętnik Voldemorta
Pamiętnik Malfoy'a!
Lucius Malfoy
Pamiętnik Luny!
Pamiętnik Padmy Patil
Pamiętnik Petunii Ewans!
Pamiętnik Hagrida!
Pamiętnik Romildy Vane
Syriusz Black'a!
Pamiętnik Toma Riddle'a
Pamiętnik Lavender

PAMIĘTNIKI : FIKCJA

Aurora Silverstone
Mary Ann Lupin!
Elizabeth Lastrange
Nowa Julia Darkness!

Joanne Carter (Black)
Pamiętnik Laury Diggory
Pamiętnik Marty Pears
Madeleine Halliwell
Roxanne Weasley
Pamiętnik Wiktorii Fynn
Pamiętnik Dorcas Burska
Natasha Potter
Pamiętnik Jasminy!

INKUBATOR
Alicja Spinnet!
Pamiętnik J. Pottera
Cedrik Diggory
Pamiętnik Sarah Potter
Valerie & Charlotte
Pamiętnik Leiry Sanford
Neville Longbottom
Pamiętnik Fleur
Pamiętnik Cho
Pamiętnik Rona!

Pamiętniki do przejęcia

Pamiętniki archiwalne

  

CIEKAWE DZIAŁY
(Niektóre do przejęcia!)
>>Księgi Magii<<
Bestiarium HP!
Biografie HP!
Madame Malkin
W.E.S.Z.
Wmigurok
OPCM
Artykuły o HP
Chatka Hagrida!
Plotki z kuchni Hogwartu
Lekcje transmutacji
Lekcje: eliksiry
Kącik Cedrica
Nasze Gadżety
Poznaj sw�j HOROSKOP!
Zakon Feniksa


  
Co sądzisz o o zakończeniu sagi?
Rewelacyjne, jestem zachwycony/a!
Dobre, ale bez zachwytu
Średnie, mogłoby być lepsze
Kiepskie, bez wyrazu
Beznadziejne- nie dało się czytać!
  

 
© General Informatics - Wszystkie prawa zastrzeżone
linki