Startuj z namiNapisz do nasDodaj do ulubionych
   
 

Pamiętnikiem opiekuje się Doo!

[ Powrót ]

Niedziela, 11 Września, 2011, 20:57

88. Lupus...

Ocknęłam się, czując dziwne skołowanie. Co się stało?…
Usiadłam na łóżku. Na fotelu przycupnął Remus, przyglądając mi się badawczo.
-Remusie…- zaczęłam.
Westchnął ciężko, rozszerzając dziurki u nosa i nie odrywając ode mnie spojrzenia.
-Lepiej ci już?- zapytał po pewnym czasie ostrożnie, jakby ze zmęczeniem.
Zmarszczyłam brwi, usiłując sobie przypomnieć wszystko.
-Co się stało?- spytałam drżącym głosem, gdy nabrałam okropnych podejrzeń.
-Zaatakowałaś dzieci.- rzekł bez ogródek Remus.
Usiadłam na krawędzi łóżka, patrząc na nagie stopy. Po chwili runął na mnie ten fakt, jak grom z jasnego nieba. Zaatakowałam dzieci?…
Ukryłam twarz w dłoniach, czując jakieś znużenie i strach.
-Jak to się w ogóle mogło stać?- zapytałam z żalem- Własna matka…
Poczułam, że Remus oplata mnie ramieniem dla otuchy.
-Nie łam się. Już jest dobrze.
-Nie! Nie jest dobrze! Widziały mnie? Bały się?
Remus zawahał się chwilkę, przekręcając głowę.
-Już je uspokoiłem.- rzekł dyplomatycznie- Czemu je zaatakowałaś? Skończyła się mikstura?
-Nie, ja nie wiem… Musiałam zapomnieć wziąć…
-Meg!- skarcił mnie łagodnie Remus- No już dobrze, będę cię pilnował…
Siedzieliśmy tak chwilkę.
-Czasem czuję się jak wariatka…- szepnęłam- Pozbawiona ukochanego, wszystkie dzieci na mojej głowie, jedno nie żyje, jedno mieszka daleko stąd…
-To nie wariactwo, to życie, siostrzyczko… Odetchnij głęboko. Już po wszystkim. Gorzej, gdybym to ja wymknął się spod kontroli. Ty możesz wypić po prostu ten eliksir.
-Na likantropię też kiedyś wymyślą eliksir…- położyłam mu dłoń na ramieniu dla otuchy.
-Już wymyślili. Eliksir tojadowy. Ale jest za trudny do uwarzenia i zbyt drogi, ech…
Uniosłam brwi z zaskoczeniem, po czym westchnęłam:
-Czy możesz pójść ze mną do dzieci? Chcę je przytulić, ale na pewno nie będą zachwycone, gdy wejdę tam sama. Muszę na drugi raz pamiętać o eliksirze. Nie chcę powtórki.
-To wszystko przez przepracowanie.
-I wciąż nie mogę się doczekać Nicholasa z powrotem. To już tak niedługo! Póki co, przerażam sama siebie. Jak można chcieć zjeść własne dzieci?! To okropne… Dobrze, że już jedno jest w Hogwarcie, będzie bezpieczne. Własna matka go nie zje.- skończyłam z żalem.

Nicholas nie mógł się już doczekać spotkania z rodziną. Na myśl o tym czuł wielką ekscytację i jakieś rzewne szczęście. Spakował się bardzo wcześnie rano, gdy wszyscy chłopcy leżeli w łóżkach.
-Ja będę miał fajne święta.- pisnął Marcus spod koca- Zawsze mam. Przyjeżdża cała rodzina.
-Mnie święta irytują.- mruknął Eddie, gdy Nicholas zwinął ostatnie skarpetki i wcisnął gdzieś w kąt kufra- Zawsze moi rodzice każą mi sprzątać i nie mogę wyjść się bawić.
-Święta są pyszne…- wyrzucił z siebie z jakąś błogością Paul i wystawił tłusty łokieć do góry, by malować abstrakcyjne wzory w powietrzu.
-A ty, Nick, jakie masz święta?- spytał Eddie dość ostrożnie.
-Najlepsze na świecie.- stwierdził Nicholas zaskoczony zainteresowaniem kolegów- Ja, mój brat i siostry dekorujemy cały dom, mama nam pomaga i robi pudding i indyka, a wujek przynosi drzewko.
-A tata?
-Tata nie żyje.- rzekł beznamiętnie Nicholas. Gdyby jego koledzy wiedzieli, że jego ojciec jest niebezpiecznym mordercą… Chyba baliby się go jeszcze bardziej.
-O.- zaległa dziwna cisza i chłopcom zrobiło się jakby głupio.
Nicholas nie patrzył na nich, pakując ostatnie rzeczy do kufra. Czuł się jakoś… słabo.
-I co? Nie macie dziwnych świąt, gdy nie ma taty?- spytał Eddie, jak zwykle nie owijając w bawełnę.
-Nie. Nie potrzebujemy go. Jego nigdy nie było, przywykliśmy.- wzruszył ramionami Nicholas.
Krukoni popatrzyli po sobie w popłochu. Zaległa dziwna, napięta cisza i nikt już się nie odezwał.
Do pociągu wsiadło dość dużo uczniów. Najpierw jednak jechali powozami. Nicholas, nie dziwota, jechał sam, chociaż trzymając się kolegów z dormitorium, ale niewiele mówił. Nie lubił Marcusa.
W pociągu mógł wyczaić własny przedział, bo mniej uczniów jechało do domów niż we wrześniu do szkoły. Na jednym siedzeniu rozwalił swoje rzeczy i klatkę z Chandrą, na drugim rozwalił się sam.
Za oknami nie było śniegu. Przesuwał się monotonny obraz, a Nicholas już nie mógł się doczekać. W zasadzie szybko usnął na tym siedzeniu.
Gdy się już obudził, zarejestrował gwizd i huk tłoków. Pociąg się już zatrzymał. Nicholas podskoczył.
-Szybko, szybko!- jęknął do siebie i byle jak chwycił toboły do ręki, po czym wypadł na korytarz.
Na peronie, na który się nonszalancko wyładował, stała już mama z wujkiem. Na jego widok rozpromienili się. Nicholas natychmiast poczuł wielkie szczęście i podbiegł do rodziny.
-Tęskniłem za wami.- szepnął cichutko do ucha mamy, która tuliła go do siebie.
-My też tęskniliśmy, synku…
Nicholas wyczuł, że mama jest czymś bardzo przejęta i nie było to jego przybycie z Hogwartu.
-No, to dawaj te pakunki, Nicholas.- wujek chwycił kufer, lecz pozwolił mu nieść Chandrę.
-Czemu mama tak dziwnie się zachowuje?- spytał na ucho wujka Remusa, gdy mama trochę odeszła.
-W jakim sensie?- zdziwił się wujek.
-No… Jest jakby wycofana, przybita czymś… Miałem wrażenie, że nie cieszy się z mojego przyjazdu.
-Cieszy się. Musiało ci się coś zdawać.- uśmiechnął się wujek dziwnie.
-Wujku, jestem w Ravenclawie. Nie jestem głupi.- rzekł ponuro Nicholas.
Wujek Remus popatrzył na niego nieco lękliwie, po czym szepnął:
-Mama miała atak. Wampiryzmu. Chciała wypić krew twojego rodzeństwa. Miałem ci nie mówić, bo to naprawdę… Ale nie chciała! Gdy jest się mieszańcem, nie panuje się czasem nad drugim sobą…
Coś bardzo dziwnego przebiegło przez twarz wujka Remusa. Nicholas przyjrzał mu się uważnie.
-W każdym razie tego nie pamięta. A ja za to pamiętam, by dawać jej lek co jakiś czas. Nie bój się.
-Nie miałem zamiaru.- mruknął jedenastolatek- Tak bardzo się cieszę, że już się skończył semestr…
Tym razem to wujek dziwnie na niego popatrzył.
-Papa, Nicholas!- usłyszał nieco niepewny głos i odwrócił się.
To Cho Chang, która stała z rodziną gdzieś dalej. Uśmiechała się promiennie, zaróżowiona od zimna.
-Cześć, Cho!- pomachał jej, jakby pewniejszy siebie- I przemyśl nasz projekt!
-Już coś wymyśliłam.- odparła wesoło, ale wciąż z lekką powściągliwością- Wesołych Świąt.
Wyszli do mugolskiego świata z wujkiem Remusem, a Nicholas zanurzył się w rozmyślaniach.
-Koleżanka?- uniósł brwi wujek.
-Tak, z Ravenclawu.- mruknął lakonicznie brązowowłosy.
-Lubisz ją?
-Jest… bardzo miła.- rzekł powoli- W zasadzie, najsympatyczniejsza z całej szkoły, przynajmniej dla mnie. Robimy razem projekt na astronomię.
-To dobrze, że znalazłeś dziewczynę, Nicholas.- stwierdził zupełnie poważnie wujek.
-To nie jest moja dziewczyna!- przeraził się chłopiec, rumieniejąc- Mam ledwo jedenaście lat! Nie znam jej dobrze, a poza tym… To przecież dziewczyna!
-Dobrze, synek!- zaśmiał się wujek Remus, przygarniając go do siebie i czochrając włosy- Żartuję!
Nicholas nie mógł się pozbyć rumieńców wstydu i zażenowania na myśl, że mógłby chodzić z tą Cho. Była miła, to fakt. Jako jedyna okazała mu zainteresowanie i ciepło, podczas gdy inni śmiali się z niego i szydzili. Ale zrobiła to na pewno z litości, nie z sympatii. Pewnie uważała, że on potrzebuje tego i że jest samotny i nieszczęśliwy, gdy inni po nim jeżdżą. Sama zapewne pogardzała Nicholasem i nigdy nie chciałaby być z kimś, kto ma ofuterkowane uszy i kuleje jak łamaga.
Takie niewesołe rozmyślania obudziły Nicholasa z letargu, gdy wpatrywał się w sufit swej sypialni.
Powinien się cieszyć, że jest w domu, ale wciąż warczał na siebie w myślach o to, że tak wygląda. Było mu dobrze samemu i nigdy nie szukał towarzystwa, więc nie potrzebował kolegów. Ale zbytnie zainteresowanie nim w drugą, negatywną stronę mocno go irytowało.
Westchnął i zebrał się ze swego kochanego łóżka w maleńkiej sypialni, po czym zszedł po schodach. Mama właśnie nasączała ściereczkę szklanką brandy, a przy stole wujek Remus i Cosmo grali w szachy. Było ciepło, chociaż na zewnątrz prószył już delikatny, pierwszy śnieg. Dostrzegł Rosemary z Wandą Route, bawiące się w ponurej, mokrej od pierwszego śniegu i szaroburej kępie begonii.
-A gdzie Sara?- zapytał Nicholas.
-Dałem jej stos pierników do dekoracji w salonie.- mruknął wujek, po czym wskazał miejsce obok. Nicholas posłusznie podszedł i opadł na nie, rozglądając się po kuchni.
-No, to opowiadaj.- zachęciła go mama delikatnie, opatulając nasączoną ściereczką bożonarodzeniowy pudding- Już siedzisz w domu od doby i nic nie mówisz.
-No, jak już pisałem, jestem w Ravenclawie…- zaczął Nicholas, myśląc usilnie nad dalszym ciągiem. Co mógł mówić? Że nie znosi Hogwartu, który był tak uwielbiany przez mamę i wujka? A jego siedzący przy stole i grając w szachy brat tak chciał iść do szkoły… Nicholas nie chciał go zniechęcać, Cosmo miał taki entuzjazm. Rosemary zresztą też.
-Więc… Rzeczywiście, zamek jest olbrzymi i czasem łatwo się zgubić…- kontynuował.
-Super…- szepnął Cosmo znad szachów.
-Albo spóźnić na lekcje, szczególnie, gdy się zaśpi. Snape tego nie znosi, a ja nie znoszę Snape’a.
-Snape’a?- spytał wujek z zainteresowaniem.
-Tak, jest okropny!- wyrzucił z siebie z goryczą Nicholas- Ciągle mnie napastuje! Z nikogo się tak nie śmieje, jak ze mnie. Wyraźnie go denerwuję. Rozumiem, że trochę się spóźniałem, ale bez przesady…
Mama i wujek wymienili wymowne spojrzenia.
-Severus…- zaczęła mama jakoś dziwnie cicho- On bardzo lubił twoją matkę chrzestną, Nicholasie. Bardzo ucierpiał, gdy zmarła. Jest po prostu zgorzkniały…
-Zgorzkniały?!- jęknął Nicholas wysoko- Po nikim tak nie jeździ, jak po mnie!
Wujek Remus zachichotał nagle, co zdziwiło wszystkich obecnych w kuchni.
-Severus przyjaźnił się z Mary Ann i Lily w szkole…- zaczął wujek.
Nicholas i Cosmo unieśli brwi w zaskoczeniu. Starszy z Blacków był wstrząśnięty. Dawny przyjaciel mamy tak go nie lubił? Powinien, choćby ze względu na nią, być milszy!
-… ale za to nienawidził Jamesa i Syriusza.- ciągnął wujek z dziwnym, niesfornym błyskiem- Myślę, że nienawiść do waszego ojca była silniej zakorzeniona w nim, niż sympatia do waszej matki.
Nicholas ugryzł się w ostatnim momencie w język. Cosmo nie wiedział, że ojciec siedzi w więzieniu za brutalny mord, a jedenastolatek właśnie miał skomentować, że chętnie napuściłby na Snape’a swojego kryminalnego, krwiożerczego tatę, żeby go rozwalił. Po raz pierwszy, odkąd się dowiedział o ojcu w Azkabanie, poczuł jakiś przebłysk sympatii do swojego znienawidzonego rodziciela, gdy wyobraził sobie, jak z chichotem szaleńca rozwala Snape’a na milion strzępów.
-Severus jest ojcem chrzestnym Cosmo.- skomentowała jedynie mama cicho.
-Co?!- przeraził się Nicholas. Nie ogarniał tego- TO jest ten Severus?
Cosmo zrobił wielkie oczy na widok reakcji brata i uniósł czarną brew.
-Jest aż tak źle?- spytał w końcu dziesięciolatek.
-Jak to jest w ogóle możliwe, że ojciec się na to zgodził?- zdziwił się Nicholas.
-Został postawiony przed faktem dokonanym. Syriusz nie kłócił się ze mną o to, bo właśnie byłam po porodzie trojaczków. Miał rozstrój nerwowy we wszystkie strony…- rzekła cicho, z lekkim ubawieniem mama znad puddingu, po czym smarknęła- Ach, ta cebula…
Wyszła z pokoju, nie patrząc na nich. Wujek Remus westchnął i cicho powiedział do siebie enigmatyczne „Ech, Łapo, ty idioto…”, po czym mimochodem się ulotnił.
Cosmo i Nicholas wymienili smętne spojrzenia.
-Nie ogarniam ich czasem, a ty?- stwierdził Cosmo nonszalancko, po czym podszedł do słoika z ciasteczkami owsianymi i ukradkiem zwędził parę- Dorośli są dziwni.
-Nie wiem, ale nie chcę dorosnąć.- rzekł Nicholas i patrzył w blat- Mama zawsze była jakaś smutna… Pewnie zbyt wiele spraw ją przerasta. To musi mieć związek z dorosłością.
-I do tego musi zajmować się rodziną i pracować…- Cosmo schrupał owsiane ciastko w pośpiechu, by nikt z dorosłych nie widział- Ja nie chcę tak… Chyba, że ożenię się z kuzynką Nimfadorą. Ona jest…
Spłonął po czubki uszu, ukrytych prawie w czuprynie czarnych jak smoła włosów. Nicholas parsknął:
-Dziewczyny są głupie.
-Wcale nie! Nie wszystkie!- zaprotestował rycersko jego młodszy brat- Nimfadora nie jest.
-Ona nie jest dziewczyną, tylko kobietą.- zwrócił mu uwagę Nicholas- Ma już siedemnaście lat!
-Ech, jest taka stara… Ale i tak świetna z niej kobieta!
-Mów, co chcesz. Dziewczyny są do chrzanu.
Po czym Nicholas wyszedł, myśląc o czarnych włosach Cho, na których tańczyło zimowe słońce. To nic, przecież nie myśli o niej, tylko o tym blasku! Równie dobrze słońce mogłoby tańczyć na blacie!
-Gdzie idziesz?- spytał go brat.
-Chciałem spróbować napisać wypracowanie dla McGonagall.- rzucił w zamyśleniu.
-Chce ci się? Naprawdę?- niedowierzał Cosmo.
-Potem nie będzie mi się chciało jeszcze bardziej, braciszku.
-Mogę iść z tobą? Proszę! Chcę popatrzeć!- Cosmo skakał wokół niego.
-W sumie…- wzruszył ramionami Nicholas- Uśniesz zaraz.
-No, czyli nie będziesz spał sam!- wyszczerzył się jego czarnowłosy brat.
W maleńkiej sypialni Nicholasa było tylko sklecone przez wujka biurko i łóżko, a także niewielka komoda. Podczas obecności chłopca w domu stał tu jeszcze kufer z wylewającą się na podłogę, skotwaszoną zawartością i klatka z puszczykiem-Chandrą.
Nicholas, rzecz jasna, nie skorzystał z biurka. Nigdy tego nie robił, bo najlepiej odrabiało się lekcje na łóżku. Usiadł na nim z bratem, który natychmiast chwycił jakąś książkę i z długim, podnieconym „Oooo!…” zagłębił się w nią.
-Tego wszystkiego się będę uczył?!- zachrypiał wysoko po chwili- Ale kanał… Będę na lekcjach olewał nauczycieli i wysyłał liściki kolegom z mojego domu, Gryffindoru!
-To cię olany nauczyciel wsadzi do lochu.- skomentował ze znużeniem Nicholas, próbujący rozszyfrować swoje własne pismo, którym sporządził skąpe notatki na lekcji.
-Bujasz!
-Nie, dzieciaku. A potem przyjdzie Snape i zrobią z ciebie przetwór na lekcję eliksirów.
-Będę się mężnie bronił!- krzyknął Cosmo.
-Nie bardzo, stchórzysz, gdy zobaczysz Snape’a.
-Żal mi cię!- wrzasnął z przejęciem dziesięciolatek- Jestem odważny, a twój Snape mnie śmieszy!
I zaśmiał się Nicholasowi prosto w twarz.
-Śmiej się. Póki możesz.- skwitował jedenastolatek obojętnie i powrócił do pisania, a raczej próby pisania swojego wypracowania. Cosmo oniemiał.
-Czy możecie troszkę ciszej konwersować?- mama wetknęła głowę do sypialni Nicholasa. Miała trochę czerwone oczy- Obudzicie Sarę. To dziecko ma gorączkę, której nie mogę usunąć od trzech dni. Chcę, żeby wypoczęła. Jest wątła i słabowita, wiecie o tym.
-Ale mamo, on mnie straszy, że Snape zrobi ze mnie przetwór na eliksiry!- jęknął Cosmo.
-Ja go uprzedzę, jeżeli nie ściszysz głosu o oktawę, Cosmo.- szepnęła groźnie mama i odeszła.
Więc umilkli. Nicholas pracował, sam się dziwiąc sobie, że udało mu się tak zdeterminować, a Cosmo położył się z książką od transmutacji na łóżku. Nicholas rozkoszował się ciszą i wpatrywał w jedno zdanie pięć minut, wciąż nie mogąc się otrząsnąć z rozmyślania nad „różnymi” sprawami.
Tak ich ukołysało to uspokojenie, że obaj usnęli.


***

Cosmo zwlókł się z łóżka starszego brata po jakimś głupawym śnie o ścigającym go słoiku z marynatą, na którym nalepiono nalepkę „Twój ojciec chrzestny, kołku!”.
Jego brat spał w najlepsze, strzygając przez sen uszami wilka. Cosmo wyszedł po cichu, ale na korytarzu puścił się pędem. Dotarł po kilku chwilach do salonu, gdzie siedział już wujek z Sarą i mamą. Ozdabiali drzewko bożonarodzeniowe. Sara miała podkrążone oczy i bardzo bladą cerę, a smętne kosmyki rudo-czarnych włosów zwisały po bokach lśniącej od potu główki.
Cosmo usiadł przy wujku Remusie i przyjrzał się siostrze z mamą. Obydwie miały rudo-czarne włosy, zmęczony wzrok i wychudzone sylwetki. Teraz śmiały się, próbując wieszać rozjaśnione elfy.
-Wujku…- zaczął niepewnie- Czemu mama chciała nas zaatakować?
Wujek Remus zrobił dość zdziwioną minę.
-Ech… Widzisz, mieszańcom czasem trudno zapanować nad odruchami… Boisz się jej?
Cosmo zastanowił się przez moment.
-Nie.- stwierdził w końcu- Myślę, że nie mogłaby nas skrzywdzić. Bałbym się jej, gdyby znów nie była sobą, wtedy tak. Ale nie teraz, kiedy jest mamą.
Popatrzył na mamę i schorowaną siostrzyczkę.
-Czemu Sara jest taka chorowita?- spytał wujka Remusa.
-Ech, to dłuższa historia… Jej poród, tak jak poród Nicholasa, nie należały do najprostszych dla waszej matki. I do tego jest półwampirem, chociaż bierze lek, jak Meggie.
-Opowiedz, proszę!- poprosił Cosmo błagalnie- Powiedz, czemu tak trudno było z nimi.
Miał nadzieję, że dowie się czegoś o ojcu. Niczego wielkiego-wystarczyłaby informacja, że ze zdenerwowania wyszedł przez okno zamiast przez drzwi. Coś, co dałoby mu jeszcze lepszy obraz tego, jakim był człowiekiem jego tata, Syriusz Black.
-No, Nicholas jest wcześniakiem.- wujek zmarszczył brwi- Mary Ann została porwana przez złych ludzi i torturowana. W ostatnim momencie ją wyratowaliśmy, ale skończyło się to bardzo niebezpiecznym porodem. A Sara urodziła się po bardzo wielkich kłopotach, gdy Meg wcale o siebie nie dbała i mało jadła. Ta ciąża nie przebiegła dla niej fizycznie i psychicznie dobrze. I dlatego.
-Czemu? Przecież to mamie było ciężko!
-Zrozumiesz, jak będziesz starszy, mój mały.- wujek pogłaskał go po czuprynie- Stan zdrowia matki jest ważny dla dziecka. Sara była bardzo osłabiona. ledwo przeżyła.
-Wtedy tata umarł, prawda?- szepnął Cosmo- Dlatego mamie było ciężko.
-Nie tylko.- odparł lakonicznie wujek- Chociaż tak, to było najistotniejsze.
Cosmo zamilkł, wpatrując się w mamę. Zawsze, nawet gdy się śmiała, była smutna gdzieś głęboko…
-Kiedyś taka nie była, prawda?- spytał w końcu- Nie pamiętam, jaka była przed odejściem taty, ale nie mogła taka być. Martwi się, bo odszedł. Czyli była z nim szczęśliwa, prawda?
-Nie, kiedyś była inna.- wujek też obserwował mamę- Jako nastolatka była dość zadziorna i złośliwa. Przyjaźniła się raczej z chłopcami od najwcześniejszych lat. Zniszczyły ją czasy po szkole i to, co było potem… Ale kiedyś była inna, fakt.
-A jak umarł Syriusz, to już w ogóle się zmieniła.- szepnął Cosmo, patrząc na mamę uważnie.
Wujek nie odparł. Też ją obserwował i musiał teraz myśleć o czymś usilnie.
Zbliżała się kolacja wigilijna, ale Cosmo ulotnił się cały nastrój Bożego Narodzenia. Cały wieczór spędził przy oknie, myśląc nad tym, co usłyszał. Tyle zła… Mama była kiedyś inna…
Co wydarzyło się wtedy, dziesięć lat temu? Co sprawiało tyle śmierci i cierpienia? Czemu nie mógł wychowywać się z kochającym tatą? Przecież to było prawidłowe! Nigdy nie widział ojca. Miał jedynie niejasne przebłyski tego, co było kiedyś, jakby w innym życiu. Wydawało mu się, że w innym domu i innym miejscu. Nie pamiętał tego dobrze.
Musiał wiedzieć, czemu tak się działo. Jego opiekunowie byli bardzo enigmatyczni, a Tonksowie nieskłonni wyjawiać tego sekretu. Ale Cosmo musiał wiedzieć więcej.
-Mamo?- spytał, gdy nałożyła mu porcję puddingu na kolacji wigilijnej.
-Słucham, synek?
-Opowiedz mi o tym, co wydarzyło się dawno temu. Co sprawiło, że nie mamy taty?


Popatrzyłam ze zdziwieniem na czarnowłosego syna. Obserwował mnie bardzo przenikliwie, przypominało to spojrzenie Syriusza. Zwróciłam się do Remusa, który również zerkał na mnie. Westchnęłam, patrząc tym razem na zdjęcia. Lily i James wisieli najwyżej…
-Chodźcie zatem na sofę, przed płonący kominek. Co prawda, to dziadkowie są skłonni opowiadać wnuczkom opowieści przed kominkiem w wigilijną noc, ale wy nie macie dziadków, a tą opowieść powinien znać każdy czarodziej i czarodziejka…
Wstaliśmy wszyscy od stołu, by przenieść się całą rodziną na sofę. Sara usiadła na kolanach Remusa, Rosemary i Cosmo rozsiedli się na dywaniku przed paleniskiem, ja przygarnęłam do siebie Nicholasa.
Trzaskał płomień, choinka rozświetlała pokój subtelnie, za oknem prószył śnieg…
-Na świecie nie istnieje tylko dobro, jak wiecie.- zaczęłam, po chwili namysłu- Niektórzy pragną więcej. Chcą władzy i potęgi.
-I stają się czarnoksiężnikami!- wymamrotał z przejęciem Cosmo.
-Tak. Kiedyś, przed paroma laty, od początków lat siedemdziesiątych, słychać było dość dużo o niejakim Voldemorcie…
Przełknęłam ślinę. Nawet teraz to imię wydało mi się jakieś przerażające.
-Voldemort, nazywany powszechnie Sami-Wiecie-Kim, znalazł sobie grupkę zwolenników, a sam dążył do wszechpotęgi i władzy. Niestety, kosztem innych…
-Nie mógł go ktoś rozkwasić?- zmarszczyła brwi Rosemary- Spuścić porządne lanie?
-Nie było to wcale proste, Rosemary!- zaśmiał się Remus- Kiedy my skończyliśmy szkołę, ponad dziesięć lat temu, ludzie bali się wystawić nos za próg. Opuszczaliśmy Hogwart z przeświadczeniem, że będzie ciężko. Bardzo ciężko. Byliśmy w grupce ludzi walczących ze złem, próbowaliśmy powstrzymać Voldemorta i jego popleczników. Wielu ludzi zginęło…
-Tata też wtedy zginął?- zapytała cicho Rosemary.
Popatrzyłam na Remusa i przełknęłam ślinę. Mój brat miał niewzruszoną twarz, ale oczy świeciły dziko. Nicholas niespokojnie poruszył się obok mnie. Znał prawdę.
-Tak, tata też wtedy zginął.- odparłam nawet ciszej.
Rosemary i Cosmo wymienili ponure, smutne spojrzenia. Modliłam się, żeby Nicholas nie zerwał się, wrzeszcząc, że to kłamstwo. Na szczęście, zniósł to w milczeniu.
-Jak ten Voldecoś zniknął? Kto go zabił?- zapytała Sara z przejęciem.
-To była bardzo dziwna sytuacja… Do tej pory nikt nie wie.- odparł Remus.
Uśmiechnęłam się ciepło do wspomnień i nagle bardzo zapragnęłam poczuć dotyk dłoni Lily. Najlepszej przyjaciółki, jaką kiedykolwiek miałam.
-Voldemort usłyszał, że syn naszych przyjaciół, Lily i Jamesa ma go kiedyś zniszczyć.- szepnęłam- Postanowił zabić Potterów, zanim minie zagrożenie, póki Harry jest wciąż mały.
-Lily to była moja matka chrzestna?- zapytał wolno Nicholas, gapiąc się w ogień.
-A James był chrzestnym Rosemary. Tak. No więc… Próbując zabić Harry’ego, zniknął…
-Czemu?- uniósł brwi Cosmo- Pewnie dlatego miał zamachnąć się na tego chłopczyka, by zdechnąć, prawda? Zawsze tak jest! Przeznaczenie!
-Pewnie tak.- rzekł Remus po chwili namysłu- Voldemort zginął, osierocając Harry’ego…
-Dostał za swoje, kapciowaty dupek!- warknął Cosmo- Ale co z tym Harrym? Żyje?
-Chcieliśmy wychować Harry’ego, ale nam nie pozwolili. W końcu jestem jego chrzestną, miałam do tego prawo.- nie opanowałam goryczy- Ale trudno. Teraz gdzieś tam dorasta.
-Czy często odwiedzaliśmy Potterów?- zapytała nagle Rosemary nieodgadnionym tonem.
-Bardzo, to byli nasi najwięksi przyjaciele. Czemu pytasz?
-Pamiętam takiego czarnowłosego pana w okularach…- zamyśliła się- Był śmieszny i go lubiłam, ale potem znikł… To mógł być pan Potter?
Uśmiechnęłam się radośnie, patrząc na Rosemary.
-Tak, to był twój ojciec chrzestny, James! Dokładnie on.
-A ten Harry? Też go pamiętam!- ucieszyła się- Pójdzie do szkoły?
-Za pół roku.- rzekł Remus po namyśle- Jest od was młodszy tylko trzy miesiące.
-Czemu taki berbeć zabił go, a żaden dorosły nie umiał?- zainteresował się Cosmo.
-Nikt tego nie wie.- szepnął Remus- Grunt, że Voldemorta nie ma. Zło odeszło.
Westchnęłam, opierając głowę na oparciu sofy. Przypomniało mi się coś…
-Ale to nie musi oznaczać, że na zawsze.- rzekłam w końcu- Pamiętajcie, dzieci, że zła nie da się łatwo zabić.
-Ale Voldemort nie może tak po prostu powrócić, nie?- spytał Cosmo nieco trwożnie.
-A kto wie, co wydarzyło się w domu Potterów?
Dzieci patrzyły po sobie. Nicholas obserwował z jakimś zacięciem ogień.
-Po co ludzie się zabijają?- zapytał w końcu nieco pretensjonalnie- Czemu chcą mieć przewagę? Nie potrafię tego zrozumieć… Ten cały Harry nigdy nie zobaczy rodziców…
-Ja też nie widziałam tatusia…- szepnęła Sara, wtulając się w Remusa i ziewając.
My z Remusem zapatrzyliśmy się w ogień. Każde z nas było w swym własnym świecie, wypełnionym wspomnieniami i refleksjami na temat tego, co było dziewięć lat temu…

Cosmo zapatrzył się w ogień. To, co usłyszał, było takie dziwne… Voldemort i to wszystko.
Po kolacji na dworzu było już ciemno. Prószył pierwszy śnieg, wszyscy rozeszli się po sypialniach. Tylko wujek z mamą zostali w salonie, gdzie pili whisky z przyprawami. Nicholas siedział u siebie, być może śpiąc, Sara z Rosemary w sypialni dziewczynek, bawiąc się lub rozmawiając. A może Rosemary czytała młodszej, chorej siostrze?
Cosmo tego nie wiedział, ale nie mógł wyobrazić sobie, że do pokoju, gdzie Rosemary czyta Sarze, wpada jakiś czarnoksiężnik, by je zabić? Po co? Jaki byłby sens zabójstwa dwóch bezbronnych dzieci? Dlaczego Voldemort zabił Potterów, a ten chłopiec ma zniszczone życie już na starcie?
I jeszcze tata, brutalnie zabity podczas walki. Tak to wyobrażał sobie właśnie Cosmo-że ojciec mężnie kogoś obronił-może mamę?- i zginął bohatersko, leżąc na ziemi, zapatrzony w nicość…
Dziesięciolatek przetarł piąstkami oczy. Było mu bardzo żal, że taty nie ma w domu. Wciąż nie mógł przestać zazdrościć dzieciom, które bawiły się z tatusiami na drodze, gdy prószył taki śnieg…
Cosmo pomyślał, jak bardzo zła musi być czarna magia, jak ohydnie postępują ci, którzy siłą i niedobrymi mocami odbierają innym szczęście. Nawet nie po to, by się samemu wzbogacić, tylko dla zabawy. Nic im to nie daje, poza zabawą.
Postanowił nigdy, przenigdy nie zadawać się z takimi ludźmi. Chciał z nimi walczyć.
-Będę aurorem!- szepnął przez łzy wściekłości, która nagle go ogarnęła- Wtedy zobaczycie!


***

Święta mijają szybko, gdy jest się chorym. Do takiego wniosku doszła Sara, budząc się pewnego styczniowego już dnia. Za oknem było jak zwykle biało, co wcale jej nie zdziwiło.
Nowy rok, 1991, nie oznaczał dla niej niczego nowego poza tym, że za ponad pół roku, we wrześniu, będzie z mamą i wujkiem w zasadzie zupełnie sama w domu. Jej rodzeństwo, cała trójka, miała zniknąć na całe dziesięć miesięcy.
Sara osobiście nie wyrywała się do Hogwartu tak bardzo, jak starsze bliźniaki. Im w głowie były psoty i radosna wolność, ale nie jej. Miała osiem lat, kochanych opiekunów, zero kontaktu z dzieciakami poza rodzeństwem i Weasleyami. Odpowiadało jej to wszystko. Nie wyobrażała sobie rozstania z mamą i wujkiem, ale zwłaszcza z rodzicielką. Bała się tego, co będzie za dwa lata.
Otarła mokry nos rękawem koszuli nocnej. Wciąż nienajlepiej się czuła. I do tego nudziło jej się, bo Rosemary bawiła się wciąż z Wandą, a Cosmo głównie ze sobą.
No tak, był jednak ktoś, kogo bardzo lubiła i nie był nieznośnym rodzeństwem ani rudym Weasleyem.
-Kochanie.- mama wetknęła głowę przez drzwi- Przyszedł Stanley.
Sara zakasłała, krztusząc się okropną wydzieliną z płuc. Nawet uzdrowiciel nie mógł jej usunąć w całości. Ale Stanley ucieszył ją bardziej, niż uzdrowiciel z Munga.
Wszedł do pokoju, gdy mama się wycofała. Jasne, lekko faliste włosy miał troszkę mokre od śniegu.
-I co, nie możesz wyjść?- spytał kulawo dwunastolatek.
Sara pokręciła przecząco głową ze smutkiem.
-Nawet jakbym była zdrowa, Stan. Mama zaraz wychodzi do pracy. Muszę być w domu.
-To co robimy? Nie chce mi się siedzieć w domu, musiałbym odrobić matmę.
Ośmiolatka znów odkaszlnęła. Wolniej jej się myślało. Wyskoczyła z łóżka i założyła kapcie.
-Jeżeli mamy i wujka nie ma w domu, to mogę chociaż wyjść z łóżka. Może… zagramy w piłkę?
-W salonie?- ożywił się nieco Stanley- To dobry pomysł, Maleństwo.
Często ją tak nazywał. Sara uśmiechnęła się i wyciągnęła malutką piłkę z półki, na której stało tak niewiele zabawek dziewczynek-dziecinna miotełka, czarodziejska zagroda z hipogryfami (pierwotnie Nicholasa, ich najstarsza zabawka), dwie figurki znanych czarodziejów (prawie równie stare) i dwie lalki-czarownice. Rzecz jasna, wszystkie te zabawki były zaczarowane, dlatego Sara nie lubiła, gdy Stanley kręcił się przy zamkniętej szafce. W końcu nie wiedział, kim jest jej rodzina.
Zeszli razem do salonu. Sarze było bardzo gorąco, bo wciąż miała gorączkę, ale nie miała zamiaru kisić się w łóżku. Kopnęła piłeczkę do Stanleya, ten przyjął ją na nos, zrzucił na czubki palców i wykopał z powrotem do Sary. Gra trwała w najlepsze, dopóki Sara nie wymierzyła zdrowego kopa bamboszem w piłeczkę, co zaowocowało szczątkami starego, zielonkawego wazonu na podłodze.
-Oj.- mruknął Stanley- Chyba masz kłopoty.
-Eee…- Sara nie chciała powiedzieć, że wuj naprawi wszystko różdżką- Taa, to był zły pomysł… Muszę to pozbierać, złoją mi skórę. Chociaż może nie. To był bardzo brzydki dzbanuszek.
Klęknęła przy szczątkach i zapatrzyła się bezwiednie na szafkę przed sobą.
-Co robisz?- Stanley ukląkł przy niej.
-Nic… Czasem jestem osowiała w tej gorączce. Mama mówi, że muszę odpocząć…
-No dobrze…- Stanley popatrzył na nią niechętnie- Może powinienem już iść… Znowu coś stłukę. Poza tym, powinnaś wracać do łóżka, Maleństwo. Pogorszy ci się.
-Nie idź!- poprosiła Sara- Nie siedziałeś ze mną nawet pół godziny! Nudno mi!
-Muszę odrobić lekcje i zjeść lunch. Ale potem wrócę. Może zaniosę cię do łóżka?
-Nie musisz.- burknęła z niezadowoleniem Sara- Jestem już duża.
-Jak nie chcesz… Dobra, lecę, duże Maleństwo.
Poczochrał jej czarno-rude kosmyki i wyszedł. Sara rozejrzała się konspiracyjnie i szybko otwarła szafkę, na którą się zagapiła. Tak naprawdę wcisnęła kit Stanleyowi-nie zamyśliła się. Po prostu uświadomiła, że nie wolno jej było zaglądać do tej szafki. Ale teraz mamy i wujka nie było. Ciekawe, co krył mebel… Sara uwielbiała sekrety, ubarwiające jej nudne, monotonne życie.
Wewnątrz znalazła stos dziwnych papierów i jakichś rzeczy, których nie rozumiała. Dalej znalazła jakiś czerwony, delikatny świstek i przeczytała, że jest półwampirem oraz przyzwolenie na lek.
Przełknęła ślinę. Wiedziała o swojej przypadłości, ale nigdy nie spotkała się z jej formalnym wymiarem. Czy świat czarodziejów miał jej to za złe i będzie traktował jak odludka? Wujek często jej powtarzał, że to nie jej wina, to nic i w ogóle nikt nie będzie miał pretensji, poza okrutnymi ludźmi.
-A niech to…- szepnęła piskliwie.
Trafiła na cały stos zdjęć. Było ich mnóstwo, parędziesiąt. Sara przełknęła ślinę, podniecona. W domu nie było zdjęć, taka była oficjalna wersja. Wisiało kilka na ścianie, ale były to wyłącznie trzy zdjęcia-państwa Potter najwyżej, małżeńska fotografia dziadków Lupinów, oraz cała piątka małych Blacków z mamą, zdjęcie sprzed pięciu lat. Sara nigdy nie otrzymała oczekiwanego zdjęcia, dla przykładu, taty.
Na pierwszych egzemplarzach była tylko ona z rodzeństwem, ewentualnie wujek z mamą-zimowy spacer, święta, urodziny, czasem trafił się jakiś Weasley. Przeglądała dalej.
Tu poczuła ukłucie jakiegoś bólu, podniecenia, radości i zaskoczenia. Po raz pierwszy widziała tatę.
Był tu, na zdjęciach. Musiał kiedyś istnieć naprawdę! Sara nie wiedziała, jak wyglądał, ale były to ślubne zdjęcia mamy z jakimś czarnowłosym, znajomo wyglądającym mężczyzną. Był bardzo przystojny, a mama śliczna. Nie uśmiechali się, same zdjęcia miały kolor jakby w zamglonej sepii z lekkimi odcieniami innych kolorów.
-Ale śliczne…- szepnęła, chociaż powaga rodziców była dla niej jakaś sztuczna. Powinni się uśmiechać, przynajmniej na zdjęciach, skoro nawet teraz, na żywo nie mogą.
Dalej znalazła zdjęcia mamy i wujka z lat dziecięcych. Na większości był tylko wujek z rodzicami, mamy w wieku Sary nie było, jeśli już, to wcześniej. Sarę bardzo to zdziwiło, patrzyła na małego, ośmioletniego wujka, stojącego z dumą przy jakimś dworze w lesie. Miał złote włoski, szeroki, szczerbaty uśmiech i brudne, krzywe, wystające kolana. Czemu nie było tu mamy?…
Odrzuciła zdziwienie, patrząc dalej. Czterech kilkunastoletnich chłopaków. Mieli najwyżej tyle lat, co Stanley. Jeden z nich miał krzywe okulary, wygląd z lekka oszołomionego szaleńca-to musiał być Potter, był nawet podobny do tego na zdjęciu na ścianie. Leżał na łóżku z czterema kolumienkami i wydzierał się tak, że jego rozwarta paszczęka prawie zajmowała całą powietrznię przodu czaszki. Obok wujek Remus obserwował go z lekkim popłochem, potem gruby chłopiec, którego nie rozpoznawała, a który tak się śmiał, że kurczowo ściskał razem nogi w obawie przed zmoczeniem się, a dalej… tak, to musiał być tata! Sara rozdziawiła buzię. Chociaż Cosmo miał dziesięć lat, a ojciec na zdjęciu z pewnością więcej, byli identyczni. Niewielkie różnice, praktycznie niedostrzegalne. Jej ojciec oddawał się na zdjęciu próbie podrapania stopą za uchem z wielce skupioną miną. Sara parsknęła przez łzy szczęścia i żalu i nieco się poekscytowała myślą, że gdy brat urośnie, zobaczy w jego twarzy oblicze nieżyjącego ojca. Poczuła gorzką satysfakcję.
Kilka zdjęć dalej przedstawiało jeszcze mamę i jakąś rudą dziewczynę nad jeziorem, czasem też czarnowłosego chłopaka. Sara przejrzała wszystkie, lecz potem sięgnęła drżącą ręką po jedno jedyne, które spodobało jej się najbardziej-fotografia ślubna, na której rozmazane lekko sylwetki rodziców stały tak, jakby tańczyli jakiś romantyczny taniec. Doskonałe, fantazyjne zdjęcie: mama w pięknej, lśniącej, wrzosowej sukni okrytej koronką, tata we wspaniałej szacie. Mogliby tańczyć do tęsknej melodii jakby z wyimaginowanej pozytywki. Tylko te miny bez wyrazu. A może z wyrazem-tęsknotą, smutkiem, zapatrzone w przyszłość, która miała ich rozdzielić na zawsze.
Sara ocierała ze zniecierpliwieniem łzy, które kapały na rozrzucony stos zdjęć. To było takie niesprawiedliwe! Ci wszyscy ludzie na zdjęciach… Nie było ich już. Pozostał stos mokrych od łez zdjęć. Sara szybko je zebrała i bezładnie wpakowała do szafki, zabierając ze sobą najpiękniejsze, ze ślubu rodziców. W łóżku zapatrzyła się na twarz taty, widzianą pierwszy raz. Była doskonała.
Sara czuła do nieznanego ojca uczucie, jakiego nigdy nie doświadczyła. Wcześniej był jej obojętny, nie znała go, a wszyscy omijali ten temat. Teraz jednak czarno-ruda dziewczynka wylewała morze łez z tęsknoty i żalu. Najdroższy skarb, zdjęcie wsadziła w łóżko, by nikt jej nie zabrał tej resztki śladu faktu, że tata kiedyś istniał naprawdę.


-Dobra, jak wprawimy w ruch te planety?
Cho przygryzła wargę, bawiąc się kosmykiem.
-Nie mam pojęcia, Nick.- pisnęła w końcu ze zmartwieniem- To takie trudne…
Nicholas westchnął, obserwując ich dziwnie niemagiczni projekt.
-Byłoby fajnie chociaż spowodować, żeby gwiazdy narysowane na tym tle sobie migotały…
-To dobry pomysł… Ale nie znam inkantacji.
-A jakby tak poprosić ucznia z ostatniej klasy?- spytał.
Cho uniosła czarną brew.
-Tak chyba nie wolno. Profesor Sinistra oskarży nas o oszukiwanie.
-A jakby tak poprosić o pomoc w nauce zaklęcia? Powiemy, że sami rzuciliśmy czar na model, a jak będzie trzeba, zaprezentujemy!- ucieszył się Nicholas, zmuszając się do braku ruchu uszami.
-Niby dobry pomysł, ale pewnie nie taki prosty…- zmartwiła się Cho- Zresztą, nie znam…
-Ale ja znam.- wpadł jej w słowo Nicholas- W Hufflepuffie mam kuzynkę, w Gryffindorze kolegę.
Cho wyglądała na ucieszoną, ale nie do końca przekonaną.
-Dobrze, w takim razie poprosimy ich o pomoc.- uśmiechnęła się serdecznie.
-I wtedy nauczymy się jakichś świetnych zaklęć! Może dostaniemy za to jakąś pochwałę!
Cho uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
-Tak, jeżeli się nauczymy, zyskamy podziw nauczycieli. To będzie super! O, a teraz mam zielarstwo!
Wstała od stołu w bibliotece z o wiele lepszym humorem.
-Zbiorę nasz niedokończony model i schowam w dormitorium.- wymamrotał Nicholas z lekko nieobecnym spojrzeniem, patrząc na uśmiech Cho. Naprawdę szczery uśmiech- A potem…
-Tak.- uśmiechnęła się nieśmiało- Potem poprosisz o pomoc. Dzięki, Nick. Jesteś dość dziwny, ale bardzo to lubię. Cześć!
I odeszła szybko, znikając pomiędzy pólkami w bibliotece. Nicholas nie mógł oderwać spojrzenia od jej pleców, czując, że mimowolnie jego usta rozciągają się w prawdziwie dziwnym uśmiechu.
-I co cię tak bawi, Nick?- usłyszał.
Marcus Belby, jego kolega z dormitorium wyszedł zza półki, gdzie wyraźnie podsłuchiwał.
-Bawi mnie to, że podsłuchujesz innych, Marcusie.- wzruszył ramionami obojętnie młody Black.
-Usłyszałem to przypadkiem.- warknął.
-Przypadkiem stałeś godzinę pod tą półką? Mnie tam by się znudziło…
-Nie bądź za cwany! Nie wolno prosić starszych uczniów o pomoc!
-Nie twój interes. Nie prosimy o pomoc. Chcemy poszerzyć wiedzę o praktyczne zaklęcia. To szkoła!
Nicholas poczuł, że tym razem uśmiecha się bardzo filuternie i drwiąco.
-Ależ to nie fair!- oburzył się Marcus.
-Zazdrościsz mi, że nasz projekt będzie najlepszy.- zaśmiał się Nicholas beztrosko- Zazdrościsz mi, że Cho mnie lubi!
Tym razem to Marcus się zaśmiał.
-Słucham?!- pisnął wysoko- Jesteś żałosny! Oszukujecie, a ty się jeszcze łudzisz, że Chang cię lubi?! Nie mam ci czego zazdrościć, Black! Może tych nóg kaleki?! Uszu jakiegoś włochatego potwora?! Tego, że jesteś przeklętym dziwadłem?! I nie masz ojca? A może tego, że żyjesz w iluzji, że Chang czy ktokolwiek cię lubi?! Co z tego, że udaje, że cię lubi-mnie lubią wszyscy! Nikt cię nie chce!
Nicholas poczuł czerwony rumieniec wstydu na twarzy, gdy pakował swoje rzeczy w pośpiechu do torby. Chwycił półprodukt projektu i szybko, kulejąc ruszył w stronę wyjścia z biblioteki.
-Jesteś żałosny i śmieszny, niedorobiony wariacie!- zadrwił Belby.
Zignorował to. Marcus zamachnął się i wytrącił z ręki Nicholasa projekt. Roztrzaskał się w drobny mak. Nicholas popatrzył z góry ze zrezygnowaniem na zmarnowaną pracę i westchnął nieznacznie.
-Ha, teraz to składaj, dziwadło! Proszę! Chyba dostaniecie zero, zakochana para!
I odszedł, śmiejąc się w głos. Nicholas wciąż wlepiał wzrok w projekt, jak oczarowany.
-Cho mnie zabije.- szepnął, po czym westchnął i z trudem pozbierał najmniejsze szczątki.
Westchnął spazmatycznie, zagarniając to do torby. Wujek naprawiał wiele rzeczy, ale Nicholas w styczniu, po pół roku nauki umiał ledwie wywinąć wiązową różdżką młynka.
Jutro Cho na pewno się popłacze. Robiła to całe ferie i teraz oskarży go o niedopilnowanie pracy.
-Nienawidzę Belby’ego.- zazgrzytał Nicholas ze złością- Nienawidzę Hogwartu.


-Mam już dość.
Popatrzyłam na Maxima Graya. Ziewał potężnie zza biurka, po chwili pod nie zanurkował.
-Co ty robisz?- spytałam z lekki politowaniem.
-Nudzę się.- usłyszałam spod mebla.
Westchnęłam, po czym dla zabicia czasu podeszłam do wielkiej szafy, w której znajdowały się akta. Ze znużenia pojeździłam jedną z szufladek.
-Nie, no nie narzekam!- wyszczerzył się do mnie po chwili Maxim znad blatu biurka, pod które z nudów wlazł- To nawet dobrze, że tu siedzimy. Po świętach przyda mi się odpoczynek. To, co wyprawiała mamusia, gdy ją odwiedziłem… I tak świetnie, że tu jestem.
Parsknęłam, zaglądając do kartoteki przestępstw. Dołohow. Crouch. Lestrange. Znów Lestrange. Potem jakiś Freemont. Znowu on.
-Aż tak było męcząco?- spytałam, bezwiednie bawiąc się oskarżeniem Floresa o sprzedawanie Mugolom pożerających stopy skarpet.
-Taa… Mamusia stwierdziła, że jestem za chudy i tak w ogóle to kiedy przyprowadzę jej narzeczoną…- zaczerwienił się lekko, po czym znów zanurkował pod biurko, burcząc coś w stylu- Kurde, no! Czterdziestoletni przeszło facet ze mnie…
Parsknęłam. Łup! Jedna z teczek przestępców wylądowała na ziemi pod stopami, rozsypując zawartość. Chwyciłam ją, oglądając zdjęcie, które wypadło.
Był to Rabastan Lestrange, mój niedoszły mąż. Obserwowałam go w milczeniu, ignorując hałas, który wykonywał Maxim, kotwasząc się pod biurkiem. Po raz kolejny podziękowałam w duchu rodzicom za zmuszenie mnie do małżeństwa z Syriuszem. To było jak wygranie losu na loterii. I chociaż oboje byli teraz w Azkabanie, Syriusz dla mnie wciąż żył we wspomnieniach. Żyło też przeświadczenie, iż w rzeczywistości nie zdradził Potterów. A Rabastan dawno został przeze mnie zapomniany. I z pewnością zasłużył na Azkaban.
Chwyciłam w dłoń piszczącego smętnie platynowego kotka, który w każdej sekundzie uświadczał mnie w przekonaniu, że Syriusz żyje i co więcej, nie zwariował.
Pozbierałam kartotekę wolno, obserwując zdjęcia, jakie powysypywały się z poszczególnych teczek. Były straszne, ale nie przedstawiały tylko wrzeszczących więźniów lub winnych, lecz również rodziny ewentualnie zamordowanych i same ofiary, za życia i po śmierci.
„Basil Caught”, przeczytałam pod jednym, „Ukarany grzywną za rozprowadzanie nielegalnie latających dywanów”. „Kristen Robin, ukarana Azkabanem za bratobójstwo”. „Caspar Burke, ukarany Azkabanem za brutalne morderstwo dokonane na Mugolach i próba zabójstwa ich dziecka”.
Popatrzyłam na fotografię rodziny, zrobioną przed zwykłym, Mugolskim domem na oko w czasach Drugiej Wojny Światowej. Dwójka dorosłych i kilkuletni chłopczyk. Smutne. Ci Mugole już mieli przed czym uciekać, ale dopadła ich śmierć z ręki czarodzieja. I osierocili dziecko… To tak, jak Potterowie… Spojrzałam na fotografię mordercy. Był okropny, nieludzki. Nic dziwnego, że zamordował chłopcu rodziców.
Popatrzyłam na fotografię jeszcze raz i uderzyło mnie w niej coś dziwnego.
-O Boże…- szepnęłam nagle, zdając sobie z czegoś sprawę.
Obróciłam niewidzący wzrok w kierunku Maxima, wciąż wydurniającego się pod biurkiem. Niczego nie spostrzegł. Wsunęłam w kieszeń zdjęcie i szybko przejrzałam kartotekę.
„Caspar Burke. Zamordował 14. 09. 1944 rodzinę mugolską: Mary i Arnolda Poe. Próba zabójstwa sześcioletniego Johna Poe.”.
Cały czas burzyło się coś we mnie i nie widziałam już Maxima, włażącego z kolei na biurko, bo chciał coś przykręcić przy rurze pod stropem. Nie mogłam doczekać się powrotu do domu.
-Remus!- wpadłam bez zapowiedzi do przedpokoju, potykając się nieomalże o jakieś zabawki dzieci. Odsunęłam je niecierpliwie nogą i wrzasnęłam- REMUS!
-Słucham?- wytknął głowę przez próg kuchni, trzymając w ręku fiolkę z krwią mimika- Warzę, a raczej usiłuję warzyć, eliksir. Czy możesz mnie nie rozpraszać? Wiesz, że eliksiry nie są moją najmocniejszą stroną. Masz coś istotnego?
Bez zbędnych ceregieli pokazałam mu zdjęcie rodziny Poe. Zmarszczył brwi.
-No i?
-Nie widzisz tego?- popukałam w zdjęcie- Kogo on ci przypomina?
-Nie rób ze mnie idioty.- burknął- Przecież wiem, że to ojciec.
Potwierdziło to moje przypuszczenia. Pokiwałam wolno.
-No i co z tego?- uniósł tym razem brwi.
-Wiesz, skąd to zdjęcie wytrzasnęłam?
Pokręcił przecząco głową, patrząc na krew mimika wymownie.
-Z kartoteki przestępcy o nazwisku Caspar Burke.- wypuściłam powietrze, po czym powiedziałam- Tam było, że ci ludzie zostali przez niego zamordowani, a ich syn, JOHN…
Popukałam palcem w fotografię niecierpliwie.
-… został osierocony po próbie morderstwa, przeprowadzonej na nim. Ich syn, Remusie.
Do Remusa dotarło to w trymiga. Wytrzeszczył swoje brązowe oczy.
-Że jak?!- wykrztusił w końcu.
-Czy nasz ojciec jest synem Mugoli, adoptowanym przez czarodziejów?- uniosłam brew.
Remus pokręcił głową z niedowierzaniem. Zupełnie zapomniał o eliksirze, do którego tak mu się spieszyło. Przejechał dłonią po twarzy.
-Ukryli fakt, że ciebie oddali do adopcji.- rzekł w końcu- Mógł też ukryć, że sam został zaadoptowany przez rodzinę czarodziejów, gdy trafił do Hogwartu… Dziadek Henry…
-Ale to się nie mieści w głowie…- opadłam na kuchenne krzesło.
-Wiem… Ale to na pewno on. I imiona się zgadzają… Nie ma mowy o pomyłce.
Usiadł na innym krześle, obserwując ze zmęczeniem podłogę. Myślał o ojcu, nie rejestrując faktu, iż krew mimika prawie wylewa się na kafelki.
-Wychodziłoby na to, że Lupinowie adoptowali małego Johna, który miał magiczne zdolności. Może nie mogli mieć dzieci, kto to wie?- rzekł po chwili Remus- Może dlatego rodzice mamy nie chcieli, by ich córka wyszła za Lupina, tylko planowali ślub z Abraxasem Malfoyem… Może wszyscy wiedzieli, że Lupinowie adoptowali mugolskie dziecko…
-Wygląda na to, że jesteśmy półkrwi, a nie szlacheckiej i starożytnej, jak nam wszyscy wmawiali.- szepnęłam- Ciekawe, co by powiedzieli Walburga i Orion, gdyby wciąż żyli…
-Pewnie wyciągnęliby kopyta raz jeszcze.- parsknął Remus- Przede wszystkim nigdy nie zgodziliby się na zawarcie tej umowy pomiędzy nimi i rodzicami. Może i dobrze…
-Oj, na pewno!- warknęłam- A ty pierwszy pchałeś mnie na ołtarz, bo chciałeś mieć w szwagrze kumpla ze szkolnej ławy! Zresztą, bardzo dobrze, że wyszłam za Syriusza przez przypadek. To były najszczęśliwsze lata mojego życia.
Oboje siedzieliśmy w milczeniu, powaleni tym, czego się dowiedzieliśmy. Ojciec nie był czystej krwi, tylko mugolakiem. Jakie to dziwne w połączeniu z tym, w jakim dworze dorastaliśmy i w ogóle… Cieszyłam się, że wyszło to teraz, a nie wtedy, prawie trzynaście lat temu, gdy miałam wyjść za pożądanego szlachcica czystej krwi. Dopiero by było…
-Czuję się z tym jakoś lepiej, wiesz?- zagadnął Remus- Teraz jest to adekwatne do naszej sytuacji finansowej. Tak nie żyją szlachetnie urodzeni ludzie. Spadł z nas w jakiś sposób ten obowiązek, nie musimy się już wstydzić ujmy na honorze.
-W sumie masz rację. To dziwne, ale mnie jest jakoś z tego powodu żal.
-Żal ci?
-Taa…- spojrzałam na kuchenny kalendarz- Może dlatego, że dwa tygodnie temu był piętnasty stycznia, druga rocznica śmierci Syriusza…

***

Cosmo oderwał zamyślony wzrok od okna, po czym wycelował w drzwi jakiś znaleziony patyk.
-Broń się, czarnoksiężniku!- syknął- Jestem Black, najsławniejszy auror świata. BACH!
Niestety, zabawa samemu nie należała do szczytowo interesujących, toteż chłopcu szybko znudziło się wydawanie dziwnych odgłosów i szturchanie obojętnych drzwi. Niestety, Nicholas już pojechał.
Na zewnątrz było lutowo, czyli mroźnie, i to potwornie. Cosmo nienawidził niskich temperatur.
Po chwili dotarło do niego, że ma wyraźną ochotę na ciastko owsiane.
Wybiegł bojowo z pokoiku i z dzikim wyciem zjechał po poręczy schodów, wciąż dzierżąc bohatersko „różdżkę”.
-PRZYBYYYYWAM!!!
-COSMO! Do reszty żeś zidiociał?!
Chłopiec tak się zdziwił, że rymsnął jak długi na dywan w hallu, zamiast szpanersko wylądować na adidasach. Podniósł się z ziemi i popatrzył na żałosne resztki znalezionego badyla.
Mama stała nad nim, stukając obcasem ze zniecierpliwieniem o ziemię.
-Co mają oznaczać te ryki człowieka pierwotnego?- spytała.
-Nie jestem człowiek pierwny…wotny, tylko GŁOOODNY!- odparł z jękiem Cosmo.
-Przecież zaraz będzie kolacja.
-To dobrze. Idę po ciastko.- wzruszył ramionami czarnowłosy i wyszczerzył kły.
-Nie jesteś głodny, tylko łakomy.- zwęziła zielone oczy mama- I nie dostaniesz ciastka przed kolacją.
-Ale mamo…
-Bez dyskusji! I nie wyj, jak rudy wyjec na drugi raz. Sara wciąż, od grudnia, bardzo źle się czuje!
-Chcę ciastko!- zaprotestował Cosmo z wściekłością.
-Powiedziałam już ostatnie słowo!
-Jak nie dostanę ciastka, TO UMRĘ Z GŁODUUUU!!!- zawył dziko Cosmo i nawet udało mu się uronić parę łez, by wyglądało bardziej dramatycznie.
-Uspokój się, bo zaraz nie dostaniesz nic!
-Jesteś okrutna!!! Zabiję się, jak nie dostanę ciastka TERAZ!
-Rozpieszczony bachor!- mama wymierzyła Cosmo klapsa- Natychmiast idź do pokoju! Pogadamy po kolacji o tym twoim chceniu i postawie roszczeniowej, mój panie! Natychmiast!
Cosmo tupnął parę razy, ale nie przyniosło to rezultatu, a nawet zarobił kolejnego klapsa, toteż z rykiem wrócił do pokoju i zamknął drzwi ŁUP! z całej pety.
-Super!!! Chcę do Hogwartu, na gacie Merlina!- warknął do siebie- Będę żarł, co mi się podoba! Nawet kurz z podłogi salonu Gryfonów!
Zaraz zatrzymał się na środku pokoju i zarechotał mściwie, gdy uświadomił sobie coś. Otarł łzy furii i sięgnął pod łóżko, gdzie trzymał mały skarb-niewielką szkatułkę, kupioną pół roku temu na Nokturnie. Całe ciastko nie zmieściłoby się do środka, ale Cosmo kiedyś zebrał okruszki ze słoika, tak bardzo kochał owsiane ciastka. Nic nie wydawało mu się większym skarbem o tak małych gabarytach.
Z ukontentowaniem wylizał pojemniczek do ostatniego okruszka, ciesząc się w duchu, że zrobił matce na złość. A potem… poczuł zawrót głowy i runął jak długi na łóżko. Drgawki ustały po chwili.


-Cosmo!
Stanęłam na dole schodów, czując zniecierpliwienie.
-Cosmo, na dół! Kolacja jest! Wszyscy na ciebie czekamy!
Poszłam w kierunku salonu.
-Mamo, kup mi różdżkę.- jęknęła Rosemary- Chcę różdżkę. Mogę dostać na urodziny?
Nalałam zupy cebulowej Sarze do miseczki cmokając niecierpliwie.
-Różdżkę dostaniesz dopiero za pół roku, w wakacje, przed Hogwartem. Wcześniej nie.
-Ale dlaczego?!- jęknęła- To jeszcze pół roku mam czekać?!
-Wytrzymasz.
-Ale mamo… Czemu nie mogę teraz?
-Bo chcę mieć dach nad głową całą zimę.- westchnęłam- COSMO! Co za dzieciak…
Pobiegłam w kierunku przedpokoju i wtarabaniłam się po schodach, wchodząc do malutkiej sypialni mojego najmłodszego syna ze złością.
-Dlaczego wy nigdy nie szanujecie, że się narobiłam przy jedzeniu i nie zejdziecie na czas?!- warknęłam do leżącego na łóżku dziecka- Słyszałeś? Kolacja jest! Nie udawaj, że śpisz!
Podeszłam żwawo do czarnowłosego dziesięciolatka i potrząsnęłam nim zdrowo.
-Cosmo!- krzyknęłam, czerwieniejąc ze złości- HAAALOOO!!!
Potrząsnęłam nim bardziej.
-Dziecko, czy ty jesteś nienormalny?! Przecież kolacja stygnie!- krzyknęłam głośniej.
Cosmo wciąż wyglądał, jakby usnął. Miał uchylone usta i bezwładne ciało. Potrząsnęłam nim znów, czując irytację, ale przez jej gruby pancerz przebił się dziwny strach…
-Cosmo!
Nic, wciąż był bezwładny.
-COSMO!
Popatrzyłam uważnie, czując przerażenie. Cosmo nawet nie drgnął. W jego zaciśniętej piąstce dostrzegłam dziwną, ozdobną szkatułkę o małych rozmiarach.
-REMUS! SZYBKO, BŁAGAM!!!
Do pokoju wpadł po chwili Remus z pytającą miną.
-Remus, patrz…- wskazałam w skrajnym szoku na Cosmo. Mój brat podszedł do niego i przyjrzał mu się, po czym wyjął szkatułkę z rączki.
-Szybko, do Munga z nim.- wyrzucił w końcu po krótkich oględzinach szkatułki- To jest przeklęte. Meg, musimy się spieszyć.
Nie mogłam się ruszyć, patrząc na bladego synka, niewinnie, bezwładnie leżącego na wznak na skopanej pościeli. Łzy zaszkliły moje oczy.
-MEG!
-Remus, nie chcę stracić następnego dziecka!…- załkałam, czując ścierpnięcie skóry.
Nie odparł, chwycił go na ręce i wypadł z pokoju. Ja wybiegłam za nim, czując się prawie jak we śnie. Rzuciłam dziewczynkom, by siedziały grzecznie w domu, po czym wypadliśmy na lutowe popołudnie…

Lutowa noc była potwornie zimna. Świecił księżyc w pełni.
Nicholas leżał w łóżku i nie wiedział, czemu tak okropnie się czuje. Bolało go wszystko wręcz potwornie, ale tego dnia miały być jego dwunaste urodziny, gdyż północ dawno wybiła i nastał kolejny dzień-siedemnasty lutego.
Czuł swędzenie całego ciała i wstrząsały nim dreszcze. Z początku myślał, że to jakaś grypa…
Chwilę później znalazł się na podłodze i tarzał po niej cicho, by nie obudzić kolegów. Paliła go skóra. Dziwne uczucie nie odpuszczało, a gdy Nicholas podczołgał się do lustra, zdrętwiał z szoku.
Był młodym wilkiem.

Komentarze:


Aithne
Niedziela, 11 Września, 2011, 22:35

Ale Cosmo nic nie będzie, prawda? Prawda?
Biedny Nicholas. I to wszystko przez klątwę jakiegoś Mortimera, którego Meg widziała przez jakiś miesiąc-dwa... Pomyśleć, że gdyby nie uciekała przed małżeństwem z Syriuszem (i gdyby jej rodzice tak nie naciskali na ten ślub!) Nicholas żyłby sobie spokojnie, jak najnormalniejsze w świecie dziecko!
Mi też smutno jak wspominam stare notki, sprzed więzienia Syriusza :(.

 


Natalie Junes
Niedziela, 11 Września, 2011, 23:40

Nie dziwi mnie, czemu Mary Ann aż tak się zmieniła. Łza się w oku kręci, kiedy stają przed oczami wygłupy, kłótnie, przygody... A teraz jest tylko cisza, ból, śmierć... I trumna w co drugiej notce.

Ps: Nie dodam kolejnej notki, dopóki nie skomentujesz moich ostatnich wpisów!

 


aniloraK
Poniedziałek, 12 Września, 2011, 14:40

Fajnie że Mary Ann i Remus opowiedzieli dzieciakom o Sami-Wiecie-Kim i Sara znalazła sobie pamiątkę po ojcu :) Lecz strach się bać o Cosmo i Nicholasa :(

 


J.
Poniedziałek, 12 Września, 2011, 22:27

Mary Ann ma naprawdę cholernie trudne życie. Strata, przyjaciół, męża, dziecka gdyby mnie to spotkało to chybabym nie miała po co dalej życ. Nadzieję, że w końcu w jej życiu coś się zmieni.Coś przez co Ona stanie się znowu szcżeśliwa, nie tak jak kiedys oczywiście bo to jest niemożliwe, ale odrobinkę szczęśliwsza niż jest teraz.
PS. Założyłam z przyjaciółką nowego bloga też o tematyce "Potterowskiej". Dopiero zaczęłyśmy, ale mamy nadzieję, że znajdziesz czas żeby do nas wpaśc ;) [lily-evans-wesley.blog.onet.pl]
Pozdrawiam i życzę weny.

 


Alex
Wtorek, 13 Września, 2011, 11:53

Ohh Doo, znowu takie smutne akcje . :( Błagam, niech Cosmo nic nie będzie, a Nicka jakoś odmienią! I niech już idą do Hogwartu, a Łapcia ucieka z więzienia. Szkoda, że Huncwoci już się nie spotkają w pełnym gronie i nie poświrują. Nigdy nie zapomnę tamtych akcji! Ahh no i z niecierpliwością czekam na nową notke!

 
Twój komentarz:
Nick: E-mail lub strona www:  

| Script by Alex

 





  
Kolonie Harry Potter:
Kolonie Travelkids
  
Konkursy-archiwum

  

ŻONGLER
KSIĘGA HOGWARTU

Nasza strona JK Rowling
Nowości na stronie JKR!

Związek Krytyków ...!
Pamiętnik Miesiąca!
Konkurs ZKP

PAMIĘTNIKI : KANON


Albus Severus Potter
Nowa Księga Huncwotów
Lily i James Potter
Nowa Księga Huncwotów
Pamiętnik W. Kruma!
Pamiętnik R. Lupina!
Pamiętnik N. Tonks!
Elizabeth Rosemond

Pamiętnik Bellatrix Black
Pamiętnik Freda i Georga
Pamiętnik Hannah Abbott
Pamiętnik Harrego!
James Potter Junior!
Pamiętnik Lily Potter!
Pamiętnik Voldemorta
Pamiętnik Malfoy'a!
Lucius Malfoy
Pamiętnik Luny!
Pamiętnik Padmy Patil
Pamiętnik Petunii Ewans!
Pamiętnik Hagrida!
Pamiętnik Romildy Vane
Syriusz Black'a!
Pamiętnik Toma Riddle'a
Pamiętnik Lavender

PAMIĘTNIKI : FIKCJA

Aurora Silverstone
Mary Ann Lupin!
Elizabeth Lastrange
Nowa Julia Darkness!

Joanne Carter (Black)
Pamiętnik Laury Diggory
Pamiętnik Marty Pears
Madeleine Halliwell
Roxanne Weasley
Pamiętnik Wiktorii Fynn
Pamiętnik Dorcas Burska
Natasha Potter
Pamiętnik Jasminy!

INKUBATOR
Alicja Spinnet!
Pamiętnik J. Pottera
Cedrik Diggory
Pamiętnik Sarah Potter
Valerie & Charlotte
Pamiętnik Leiry Sanford
Neville Longbottom
Pamiętnik Fleur
Pamiętnik Cho
Pamiętnik Rona!

Pamiętniki do przejęcia

Pamiętniki archiwalne

  

CIEKAWE DZIAŁY
(Niektóre do przejęcia!)
>>Księgi Magii<<
Bestiarium HP!
Biografie HP!
Madame Malkin
W.E.S.Z.
Wmigurok
OPCM
Artykuły o HP
Chatka Hagrida!
Plotki z kuchni Hogwartu
Lekcje transmutacji
Lekcje: eliksiry
Kącik Cedrica
Nasze Gadżety
Poznaj sw�j HOROSKOP!
Zakon Feniksa


  
Co sądzisz o o zakończeniu sagi?
Rewelacyjne, jestem zachwycony/a!
Dobre, ale bez zachwytu
Średnie, mogłoby być lepsze
Kiepskie, bez wyrazu
Beznadziejne- nie dało się czytać!
  

 
© General Informatics - Wszystkie prawa zastrzeżone
linki