tak, nowy wpisik. Myślę, że się Wam spodoba. Aczkolwiek, to tylko suche domysły Pierwsze komenty może dodam u Was już jutro wieczorem. A do Syriuszka rzeczywiście niewiele zostało...
Brązowowłosy dwunastolatek zerwał się z posłania i przewrócił o skołtuniony koc. Bez zbędnych ceremonii podniósł się z ziemi i pokuśtykał przed duże lustro. Odetchnął z ulgą. Był normalnym, przeciętnym chłopcem o brązowej grzywie lekko falujących na końcach włosach i smutnych, dużych, stalowoszarych oczach. Nie miał sierści i ogona, a także nóg wilka.
Nicholas stał tak jeszcze w letargu kilka minut przed lustrem. Patrzył na siebie, w luźnej koszulce i spodniach. Nie miał pojęcia, czy był atrakcyjny, czy nie. Szczerze mówiąc, nigdy się nad tym nie zastanawiał. Twarz miał chyba w porządku, ale reszta… W domu kochali go takiego, jakim był. Teraz jednak coraz częściej bolał nad kalectwem i deformacjami, oraz ogólnym wyglądem zbolałego fajtłapy. Jeszcze raz popatrzył na lustro, a z trwogą robił to codziennie po wstaniu od dwóch tygodni, odkąd w dniu siedemnastego lutego, gdy skończył dwanaście lat, obudził się w nocy, będąc wilkiem. Sytuacja powtarzała się za każdym razem, w nocy przemieniał się w wilczka. Nikomu tego nie powiedział, nie napisał też w liście. Modlił się tylko o to, żeby nie zostać wilkiem też w dzień. W nocy to go w sumie mało interesowało, co się z nim dzieje, chociaż fakt ten był niewątpliwie dziwny.
Z lekkim ukłuciem frustracji zauważył, że Paula, Marcusa (na szczęście) i Eddiego nie było w łóżkach. Niefortunnie się złożyło, że eliksiry dziś były pierwsze.
Nicholas westchnął ciężko, przeczesał flegmatycznie włosy i zabrał się do ubierania. Nie poświęcał czasu krawatowi i koszuli przed lustrem, zarzucił torbę na siebie i wyszedł z dormitorium.
W niebieskim, okrągłym Pokoju Wspólnym Krukonów panowała cisza. Jedno czy dwoje uczniów starszych klas rozsiadło się na sofach i pogrążyło w lekturach i studiach. Zerknął jeszcze na posąg Roveny Ravenclaw i z ciężkim sercem wyszedł. Oczywiście, chociaż spóźnił się już trzy minuty, nie był na tyle zdesperowany, by pójść na eliksiry głodnym. Nigdy nie przekładał obowiązku nad potrzeby. To w końcu tylko głupia lekcja, i tak był już spóźniony.
W Wielkiej Sali ostatni maruderzy męczyli resztki owsianki i tostów. Nicholas usiadł jak zwykle sam, nałożył sobie trochę tego przysmaku-płatków owsianych z miodem i mlekiem-i ze stoickim spokojem zjadł. Nikt mnie, kurczę blade, nie będzie szczuł Snapem, pomyślał. Jestem dzieckiem i muszę jeść.
Wyszedł sam, głowiąc się nad tym, czy dziś będzie miał czas wyjść na spacer. Co prawda, kończyła się zima, ale wciąż nie było zbyt pięknej pogody, melancholia przebijała się przez chmury.
Beztrosko wcinał tost, kulejąc szybkim krokiem w stronę lochów i przeciskając się przez tłum na korytarzu w pobliżu Wielkiej Sali. Nie będzie się stresował na zapas, i tak czeka go nieprzyjemne.
BACH! Odwracając się w skupieniu za jakimś duchem wpadł na coś czarnego, wielkiego, żylastego i złego, a tym czymś czarnym, wielkim, żylastym i złym okazał się być nauczyciel eliksirów, profesor Snape. Spojrzał na niego z góry w uprzejmym zdziwieniu swoimi bezwyrazowymi oczyma. Nicholas zdrętwiał.
-Black.- syknął szeptem w ciszy.
-O.- wyrwało się jedynie chłopcu- To pan nie jest w sali?
Snape bardzo powoli uniósł krzaczaste brwi, nie zmieniając wyrazu twarzy. Nicholas przełknął ślinę.
-Wyobraź sobie, chłopcze, iż mam niekwestionowane prawo poruszania się po zamku kiedy i gdzie chcę…- wycedził- W przeciwieństwie do ciebie… Czy mogę wiedzieć, czemu nie siedzisz w sali?
-Bo wracam ze śniadania.- odparł prostolinijnie szarooki.
-Och, rozumiem.- uśmiechnął się Snape drwiąco- Panicz Black się posilał…
-To chyba naturalne.- wzruszył ramionami- Pan dzisiaj również jadł, prawda?
Snape z dość zdziwionym spojrzeniem zezował na Nicholasa. Ten nie spuszczał szarych oczu.
-Doprawdy, Black, zdumiewasz mnie.- rzekł wreszcie- Czy to twoja… wrodzona szyderczość czy nieokrzesana tępota każą ci wymuszać na nauczycielu tłumaczenie się czy jadł i co robi na korytarzu? Jesteś już piętnaście minut spóźniony na moje lekcje, a jeszcze odważasz się…
-Tak, ale pięć minut z tego zabrał mi pan nieuzasadnionymi pretensjami. Tak to bym zdążył…
-Nie przerywaj mi, impertynencie!- warknął Snape- I tak jesteś spóźniony i pogrążasz się jeszcze bardziej z każdą chwilą, a jeśli tego nie dostrzegasz, to znaczy, że jesteś spóźniony też w rozwoju!
-Możliwe, ale pana też nie ma w sali!- zawołał Nicholas- Dlaczego mam być karany przez kogoś, kto robi dokładnie to samo?!
-Szlaban, Black!
Nicholas otworzył jeszcze szerzej szeroko otwarte, duże oczy w szczerym zdumieniu.
-Tak, dostałeś właśnie szlaban i minus pięćdziesiąt punktów dla Ravenclawu.- wycedził Snape, biorąc za szatę Nicholasa z przodu- Od dawna się o to prosiłeś, chłopcze. Nie będę tolerował twojej arogancji. Myślisz, że niby kim jesteś?! Co?!
-Podejrzewam, że Nicholasem Syriuszem Blackiem.- burknął złośliwie dwunastolatek.
Snape puścił go, obserwując badawczo. Dostał jakiejś ohydnej plamy złości na szyi.
-Przyjdziesz do mojego gabinetu o szóstej każdego wieczora przez tydzień, zaczynając od jutra. A teraz marsz przede mną na lekcje. Szybko!
Popchnął go przed sobą, i tak obaj ruszyli ku lochom. Nicholas wciąż był popychany przez Snape’a.
-Nie mogę iść szybciej!- oznajmił wreszcie, gdy ból w niesprawnych nogach był nie do zniesienia.
-Nie interesuje mnie to. Jak sam zauważyłeś, jestem już spóźniony, więc szybciej!- zadrwił Snape.
Nicholas znowu został popchnięty. Przypomniał sobie z drżeniem ten okropny moment… Trzask i hałas… A potem widok krwawej paćki i szczątki jego brata, ból i rozpacz.
Poczuł łzy wściekłości i nienawiści do Snape’a i szkoły, za to, że powodem do śmiechu ludzi w Hogwarcie była pośrednio właśnie ta okrutna, traumatyczna chwila, której nie zapomni nigdy.
Czuł siebie w różnych wymiarach. Był wszędzie i nigdzie.
Nie poruszał się, tylko stał. Naokoło widział jedynie srebrzystą biel, oślepiającą, jakiej nie widział nigdy dotąd. Miał wrażenie, że patrzy przez mleczną szybę. Chociaż nie, stało tam drzewo. Spadały z niego srebrne płatki, które bardziej słyszał, bo taka była cisza. Z widzeniem ich był większy problem.
Pod drzewem ktoś stał. Nie wiedział, kim był ten człowiek, twarzy też nie mógł dostrzec.
-Pamiętasz, prawda?- spytał delikatnym, odległym, jakby smutnym głosem.
-Tak, pamiętam.- odparł nieśmiałym głosem dziecka- Jesteś niewinny. Teraz pamiętam wszystko. To takie proste!…
-Nie, synu. To zbyt skomplikowane.
Mężczyzna wyciągnął do niego rękę, ale nie poruszył się. Mimo tego czuł jakby ciepło przytulenia przez nieznajomego. To było dobre. Był wszędzie i nigdzie.
-Proszę!
-Przyszedłem na szlaban.
Nicholas wszedł do ciemnej, zimnej komnaty. Panowało tu kiepskie, zimne oświetlenie, a Snape, jeszcze gorszy od wszystkiego w tej sali, włączając marynowane organy w kredensie, stał gdzieś w kącie i ważył coś z pewnością szkodliwego w małym, bulgoczącym kociołku.
-Ach, Black. Cóż za miła niespodzianka.- wyszczerzył żółte zęby- Tylko jedenaście minut spóźnienia. Hmm, całkiem nieźle, robimy postępy, co? Wczoraj było trzynaście… Minus jedenaście punktów!
Nicholas westchnął i ze znużeniem rzucił torbę gdzieś przy nodze biurka, przy którym usiadł.
-Świetnie, robisz dziś to, co zwykle. Wyciągaj pióro.
Dwunastolatek posłusznie wyciągnął przedmiot i kałamarz, po czym popatrzył na pożółkły pergamin, położony przed nim. Musiał prowadzić rejestr przetworów, stojących na półkach. Nie jest źle, pomyślał Nicholas. Miałem wrażenie, że Snape każe mi prowadzić degustację.
Panowała cisza, zakłócana jedynie skrobaniem Nicholasowego pióra. Trwało to bardzo długo, sekundy wlekły się i wlekły. Snape mieszał wywar, odwrócony do niego plecami. A gdyby tak…?
Wstał bezszelestnie i podkradł się z buteleczką atramentu od tyłu. Snape niczego się nie spodziewał… Nicholas z dzikim wrzaskiem radochy wylał mu całą butelkę na tłusty łeb, a wtedy…
-BLACK! Czy ty sobie żartujesz, matole?!
Nicholas otrząsnął się z sennych marzeń, którym z błogością się oddał. Podskoczył na krześle, a butelka atramentu popchnięta brutalnie rozbiła się w drobny mak na kamiennej posadzce.
-Drzemki sobie urządzasz?!- Snape pochylił się nad nim- Pracuj, jak ci kazałem!
Nicholas opadł z cichym jękiem na niesprawne kolana i począł pieczołowicie ścierać ciemny atrament. Snape odepchnął go łagodnie na bok i mruknął:
-Evanesco.
Atrament znikł. Nicholas usiadł z powrotem przy biurku, ignorując badawczy wzrok Snape’a.
-Wracaj do pracy. I wytrzyj ręce, fajtłapo. Do takich czynności używa się czarów.- wycedził Snape.
-Nie umiem jeszcze usuwać rzeczy, jestem w pierwszej klasie.- Nicholas zrobił okrągłe oczy.
-Ach, Black, rozczarowałeś mnie.- zadrwił nauczyciel- Myślałem, że jesteś chodzącym ideałem.
-Pan to powiedział...- wzruszył ramionami chłopiec.
Natychmiast tego pożałował. Snape chwycił go za szatę z przodu, ale nie był wyprowadzony z równowagi. Przyjrzał mu się tylko z bliska martwymi oczyma.
-Wiesz co, Black.- szepnął w końcu- Do tej pory myślałem, że masz ubytki w mózgu. Widzisz, myliłem się. Ty najwyraźniej tego mózgu w ogóle nie posiadasz. Ile jeszcze mam cię leczyć z arogancji? Kiedy do ciebie dotrze, że jesteś w SZKOLE, gdzie obowiązują pewne schematy? Rozumiem, że wychowywałeś się bez ojca…
-Czemu pan cały czas miesza do tego mojego ojca?- spytał Nicholas spode łba- Zrobił coś panu?
-CISZA! Brak ci za knut ogłady! Myślisz, że kim jesteś? Jakimś szczególnym indywidualistą, dążącym do oddzielenia go od parszywych mas? A może synem dumnego rodu szlachciców? No to cię rozczaruję! Twój ojciec to zwyrodnialec, a ty jesteś taki sam!
-Tak, ale jest jeszcze moja mama, Mary Ann Lupin.- rzekł spokojnie Nicholas- Kojarzy pan?
Snape zamilkł z enigmatycznym wyrazem twarzy. W ciemności wyglądał dość upiornie. Nicholas poczuł się w jakiś sposób zwycięzcą.
-Rozczaruję cię, panie Black.- oznajmił wreszcie szeptem- Z moich obserwacji wynika, że wrodziłeś się raczej do twego sparszywiałego ojca. A może w domu mówią ci inaczej?
Nicholas zacisnął szczęki. Po raz pierwszy poczuł złość. Wiedział, że trudno bardzo było go wyprowadzić z równowagi, a Snape powoli przekraczał tę granicę.
-Niech pan nie przyrównuje mnie do mojego ojca. Znam się lepiej, wiem, jaki jestem!- prawie krzyknął. Czuł się okropnie. Snape ciągle powtarzał, że Nicholas był podobny do ojca: mordercy, zdrajcy i podłego tchórza. Nicholas za wszelką cenę chciał, by nie była to prawda.
Snape parsknął szyderczo.
-No to musisz wiedzieć, że jesteś żałosny, dzieciaku. Żałosny.- uśmiechnął się.
Żałosny… Jak często to słyszał, odkąd trafił do Hogwartu? Nie tylko od innych. Jakiś głos, bez wątpienia jego, wciąż powtarzał mu, że jest żałosny. A teraz najgorszy nauczyciel też to wypowiedział… Wciąż po nim jeżdżący, bezlitosny, zgorzkniały Snape.
-A pan jest zgorzkniały.- burknął Nicholas- Dlatego się na mnie wyżywa. Za nieszczęśliwą miłość.
Tego pożałował dziesięć razy bardziej. Oczy Snape’a zrobiły się jakieś dziwnie szaleńcze i dzikie.
-ZAMLCZ!- ryknął, po czym odrzucił go w bok. Nicholas upadł ciężko na posadzkę, zaskoczony.
-WYNOCHA!
Szybko zebrał swoje rzeczy i skierował się do wyjścia.
-BLACK!
Nicholas obrócił się w drzwiach z trwogą. Snape stał na środku, miał białą twarz.
-Jeżeli myślisz, że się na tobie do tej pory wyżywałem, to się grubo mylisz.- wycedził z drżeniem- Teraz dopiero zobaczysz… Urządzę ci piekło! A TERAZ SIĘ WYNOŚ!
Nicholas wybiegł, bojąc się oberwać jakimś słojem. Zatrzymał się dopiero na parterze, dysząc ciężko. Nogi bardzo go bolały, bo rzadko biegał.
-Ojej, chyba się wkurzył…- mruknął do siebie, trzęsąc się lekko.
Może rzeczywiście to, co powiedzieli mu w domu podczas Bożego Narodzenia, było dla Snape’a akie bolesne? Ale on też ranił Nicholasa, dziobiąc w niewłaściwą ranę. Nie mógł pozostać mu dłużny.
Nicholas ruszył do dormitorium, wciąż nie mogąc się otrząsnąć. Na korytarzach panowała ciemność i cisza, stropy ginęły w mroku, okna przypominały martwe dusze.
Zatrzymał się w połowie korytarza i oparł o ścianę, drżąc. Zostały tylko dwie godziny do zamiany w wilka, ale nie to go martwiło. Bał się jutra, po raz pierwszy tak mocno przejąwszy się tym, co go tu otaczało. Snape ma mu zrobić piekło… Ma być jeszcze gorzej?
I bez tego tyle było problemów… Na projekt z Cho mieli czas około trzech miesięcy. Nie zrobili nic, a termin oddawania prac zakończy się w przyszłym tygodniu. Udało im się sklecić to, co rozwalił Marcus, ale tylko w połowie i to żałośnie skleconej połowie. I do tego Cosmo…
Tak, Nicholas dostał list, że jego brat jest w śpiączce w Świętym Mungu. Nikt nie wie, co mu jest… A jeżeli umrze, jak Syriusz dwa lata temu?… Nicholas doskonale pamiętał ten bezlitosny moment i wiedział, że nigdy nie zapomni. Nie chciał powtórki, gdy przed oczyma przemknął mu widok krwi. Sterczące kości, strzępy mięśni, kawałki kamienia, zgrzyt maszyn, ryk potwora, błyski, nawoływania. I jego wycie, potworne, odwieczne wycie szalonej z rozpaczy i bólu, cierpiącej osoby…
Nicholas otarł łzy ze złością i ruszył do okna. Jego oddech zamienił się w parę, na zewnątrz nie było nic, jedynie czarna, nieprzenikniona przestrzeń. A gdzieś za nią cały świat…
Chciałbym się stąd wydostać i ruszyć za tą czarną przestrzeń. Za horyzont.
Na zewnątrz padał deszcz. Sara westchnęła, opierając podbródek na bladej rączce. Bezwiednie zaczęła rysować kwiatki na kartce przed sobą. Wcale nie chciało jej się wkuwać tabliczki mnożenia.
Wciąż zamartwiała się bratem. Leżał w Mungu od ponad miesiąca i nikt nie potrafił mu pomóc. Sara drżała na myśl, że bliźniak Syriusza dołączyłby do brata z zaledwie dwuletnim opóźnieniem…
Koniec marca był taki, jak cała zima: ponury, mokry i wietrzny. Jak zwykle.
-Chodź, Saro.- mama weszła cicho do sypialni, którą Sara dzieliła z siostrą- Już idziemy.
Sara kiwnęła z powagą i odsunęła krzesło od małego biurka. Mama jeszcze przeczesała jej palcami kosmyki włosów, by nie wyglądały na tak martwe, po czym rzuciła jej z szafy niebieski płaszczyk.
-Piłam dziś lekarstwo?- zapytała delikatnie ośmiolatka.
-Tak. Nie bój się, kochanie, ja zawsze o nim pamiętam.
-Ale o swoim nie pamiętałaś…- bąknęła- Wtedy…
Mama pochyliła się nad nią i uważnie przyjrzała.
-To znak, że myślę o tobie, nie o sobie, cały czas.- uśmiechnęła się i cmoknęła w blade czoło Sary.
Ośmiolatka uśmiechnęła się w odpowiedzi i chwyciła mamę za rękę, by zejść na dół.
Wszyscy już czekali. Wyszli na wietrzny, dżdżysty marzec, ona z mamą, wujkiem i Rosemary.
Sara uwielbiała wychodzić, bo prawie nigdy jej się to nie przytrafiało. Reszta rodzeństwa? Nicholas siedział gdzieś daleko w Hogwarcie, Rosemary zwykle włóczyła się po okolicy z przyjaciółką, a Cosmo lubił siedzieć w domu. Ale nawet gdy potrzebował wyjść na jedną ze swych wypraw, nigdy nie było z tym większych problemów. Oni wszyscy MOGLI wyjść, a Sara nigdy nie zapuściła się sama poza próg. Jej rekordem było kilkakrotne, krótkie wyjście na podjazd na i katastrofalna wyprawa do tartaku, ewentualnie dom państwa Route. Tak naprawdę to nie za dobrze wiedziała, co jest za ich ulicą, Vange. Dziewczynka zastanawiała się, dlaczego mama jest tak chorobliwie nadopiekuńcza w jej względzie. Może przez przypadłość? Wygląd śmiertelnie chorej? To, że była najmłodsza? Nie rozumiała, czemu musiała przesiadywać już milionową godzinę w domu.
Dotarli w krótkim czasie do Munga, nie mówiąc wiele. Czasem pomiędzy mamą i wujkiem dochodziło do krótkich, nerwowych półsłów.
-Mamo.- szepnęła, ciągnąc rodzicielkę za rękaw.
-Słucham cię.
-Jak myślisz, czemu mam na biodrze ten dziwny księżyc? Ten znak?
-Czemu pytasz? To od urodzenia, ja też to mam. Jak to wampiry…
-Ale ja nie jestem wampirem…- zirytowała się lekko.
-Później ci wyjaśnię…
Bo oto wkroczyli do salki szpitalnej. Na łóżku leżał Cosmo bez oznak życia. Cała rodzina podeszła do niego. Wciąż oddychał, ale był potwornie blady, jakiś przezroczysty.
-Widać już jakąś poprawę stanu?- spytał wujek mamę, ale ona pokręciła wolno głową.
Stali w czwórkę razem, patrząc na bladego chłopca, jakby już leżał w trumnie. Mama pociągała gdzieś na górze nosem, a Sara po kryjomu zerknęła na starszą siostrę. Rosemary patrzyła na bliźniaka z jakimś bólem i okropnym zesztywnieniem, prawie tak biała, jak on. Obojgu było widać jeszcze wyraźniej liczne piegi, jakie odziedziczyli po mamie, chociaż piegi Cosmo były teraz bardzo blade.
Sara patrzyła na brata bez nadziei. Bardzo nie chciała, by odszedł tak, jak Syriusz. Za dużo już było przykrości w tym krótkim życiu. Nie wyobrażała sobie, by wystarczająco smutna i dotknięta mama była dodatkowo obciążona śmiercią następnego dziecka. A co z nią samą, Sarą? Wiele osób, zaczynając od pani Route mówiło, że wygląda, jakby już czuła zapach kwiatków od spodu. A Nicholas i jego dziwne deformacje? Może też umrze… Zostałaby jedna Rosemary z całej piątki…
Sara przełknęła ślinę. Nie, mamie już odszedł tata, oni nie mogą jej jeszcze bardziej skrzywdzić. Chciała, by brat obudził się za wszelką cenę z tego snu. Swoją drogą to ciekawe, co musi tam śnić…
Czuł siebie w różnych wymiarach. Był wszędzie i nigdzie.
Biegł przed siebie co tchu. Tam, daleko stała ona. Wiedział i czuł to, wydawało mu się naturalne.
Wszystko naokoło spowijał złocisty blask. Drobinki złota jakby unosiły się wszędzie wkoło niego, lecz on pędził. Czuł determinację i jakiś tęskny ból.
Wreszcie zobaczył to z daleka: było drzewo, zupełnie nagie. Wyrastały jednak małe, złociste pączki. Uśmiechnął się na ich widok, przecież oznaczały nadzieję. Ból i determinacja po osiągnięciu celu zelżały. Pod drzewem stała, spowita w błyszczące drobinki… ona. Czuł słodki bez.
Wyciągnął do niej rękę. Cofnęła się lekko, jakby spłoszona. Oparła się z lękiem o pień.
-Nie uciekaj.- poprosił błagalnie- Nie zrobię ci krzywdy. Obiecuję.
-JUŻ JĄ ZROBIŁEŚ!- okropny, zwielokrotniony krzyk rozpaczy odbił się przedziwnym, rozmazanym echem w jego zaskoczonej świadomości- JESTEŚ POTWOREM! NIENAWIDZĘ CIĘ!
-Proszę…
Ona uciekła, zamiast tego poczuł potworny ból gdzieś wewnątrz. Na złocistym tle rozprysła się czerwona smuga: krew. Czerwień zalała wszystko, co widział, drzewo stanęło w płomieniach, krwawiąc… Opadł na kolana z jękiem, próbując uwolnić się z siebie samego. Był wszędzie i nigdzie.
***
Nicholas długo nie mógł usnąć. Wszyscy już smacznie chrapali, powiedziawszy sobie dobranoc. Wszystkim, poza nim samym. Przywykł do tego, ale i tak było mu przykro.
Wiercił się niespokojnie. Dziś Snape, zgodnie z jego obietnicą, odebrał Ravenclawowi sto punktów za to, że nie stał pod salą z innymi, tylko nadbiegł, gdy wchodzili. Dla Nicholasa to nie było żadne spóźnienie, ale wiedział, że nic nie wskóra. Kolejne punkty, konkretnie pięćdziesiąt, stracił za odezwanie się, a konkretnie poproszenie stojącej nieco dalej Cho o nóż. Mimo tego, że wszyscy inni naokoło odzywali się z większym hałasem.
Sto pięćdziesiąt punktów na dzień… Dla niego nie było to takie istotne, ale nie mógł zapomnieć podetknięcia nogi przez Marcusa, a że niósł ich projekt na dzisiejszą lekcję astronomii, to… Cóż, okropnie mu było szkoda. Cho robiła go z takim zapałem w święta! Potem z mozołem naprawiali tyle czasu, by jak najwięcej uratować po wytrąceniu przez Marcusa. I za tyle pracy dostali zero punktów u profesor Sinistry. Nawet nie umiał pocieszyć płaczącej Cho. Było mu tak szkoda siebie, za to, jaki był… Albo ten moment, gdy uczniowie Ravenclawu się o dowiedzieli o minus stu pięćdziesięciu punktach… I Cho, była smutna. Ciekawe, co mówiła swoim koleżankom… Nicholas wiedział, że nie ma u niej szans. Był żałosny…
Kilka niechcianych przez chłopca łez spadło na poduszkę.
-Przestań!- powiedział sobie.
Ale nie mógł poradzić nic na beznadzieję, która go ogarnęła. Myślał, że po Bożym Narodzeniu będzie jakoś lepiej, ale było gorzej. Ciągle było gorzej. Nie było już nadziei na wyplątanie się z tego wszystkiego. Chyba, że…
-Chyba, że nowy początek…- mruknął do siebie i usiadł na łóżku- Ominięcie przeszkody… Ale jak?!
Wstał i zaczął na palcach chodzić w tę i z powrotem. Jak wykasować wszystko i zacząć od nowa?
Księżyc wyszedł zza chmur, oświetlając wszystko na błoniach. Już nie było czarnej kurtyny, kryjącej świat. I nagle chłopiec poczuł bezgraniczną wolność.
Stanął przy oknie, rozkoszując się nowym pomysłem. Uśmiechał się do siebie. Tak, to jest to!…
Oklapł w sobie. Tylko jak to zrobić? Przecież tyle się może nie udać, jestem tylko chłopcem… A może aż?… Bo oto na jego oczach włoski na przedramionach wydłużyły się i poszarzały, poczuł ogon i już kulił się na ziemi będąc młodym wilkiem. AŻ młodym wilkiem.
Sapnął do siebie z tryumfem i już wiedział, że ten defekt stał się zaletą przy osiągnięciu celu.
Szanowna Pani Black!
Wyrażam nadzieję, iż czujesz się świetnie, jeśli chodzi o zdrowie. List ten, niestety, pozostawi raczej negatywne emocje, dlatego mam nadzieję, że do tej pory wszystko było w porządku, fizycznie i psychicznie.
Niestety, z przykrością muszę zawiadomić Cię, że młody pan Black, Twój syn, uciekł z Hogwartu dziś w nocy. Nikt go nie widział od samego rana, poprosiłem duchy, pana Filcha i Hagrida, ale nikt nie potrafi stwierdzić, gdzie i po co poszedł Nicholas. Trwają poszukiwania, ale nie ma go na terenie całej szkoły i na błoniach, ani w Zakazanym Lesie.
Dołożę wszelkich starań, by syn się odnalazł. Co prawda, muszę przyznać, że nigdy nic takiego nie przydarzyło się w Hogwarcie, nie za mojej kadencji w każdym razie. Jestem trochę zdezorientowany zachowaniem pana Blacka, ale zawiadomiłem już odpowiednich ludzi. To tylko kwestia czasu. Będę informował Cię o przebiegu poszukiwań, a gdy Nicholas się odnajdzie, zapraszam do Hogwartu, gdzie będziesz mogła się z nim spotkać. Albus Dumbledore.
Przeczytałam list całe sześć razy, zanim sens tych słów do mnie dotarł. Nicholas uciekł z Hogwartu?! Boże drogi…
Przeczesałam nerwowo włosy dłonią, kręcąc się po kuchni i myśląc gorączkowo. Szkoda, że Remus siedział teraz zamknięty na cztery spusty. On by mi doradził, a teraz?
Pokręciłam głową, otrząsając się z szoku. Uciekł ze szkoły… Gdzie i po co? Czemu? Może chciał do domu? Ale nawet nie wie, gdzie jest! Do tego może mu się coś stać…
Usiadłam na ladzie kuchennej z roztargnienia, wspierając czoło na dłoniach. Nicholas ma ledwo dwanaście lat! Przecież to dziecko, nie potrafi pewnie nawet wyczarować słabego Zaklęcia Świetlnego! I jak on ma sobie poradzić?!
-Nicholas, matołku…- mruknęłam do siebie, nie potrafiąc tego ogarnąć- Cóżeś najlepszego zrobił… Boże, to jest potworne…
Pokręciłam głową, czując panikę.
-Jestem sama, mąż w więzieniu, syn w śpiączce, drugi nie żyje, córka półwampir, brat wilkołak siedzi w piwnicy, trzeci syn jest przeklęty i do tego uciekł z domu i może zginąć… Nicholas, cóżeś najlepszego zrobił…
Nicholas biegł truchtem na swoich wilczych łapach. Widział w podczerwieni, ale nic go nie niepokoiło, chociaż był bardzo młodym wilczkiem. Bądź co bądź to dobrze, że dostał od losu możliwość zamieniania się w wilka, bo jako człowiekowi nigdy nie udałoby mu się uciec z tego piekła. Chociaż od prawie dwóch tygodni nie było go w szkole, nie żałował swojej decyzji.
Na niebie świecił księżyc, którego znów ubywało. Oświetlał w niewielkim stopniu jego drogę.
Miał futro, więc zimna, kwietniowa noc niezbyt mu przeszkadzała, lecz gorzej było w dzień, kiedy pozostawał człowiekiem.
Nicholas nie wiedział, gdzie idzie. Szedł przez kolejny już las, przedzierał się z determinacją przez oset i paprocie. Chciał biec gdzieś, najlepiej do domu. Może pozwolą mu zostać w nim.
Kierował się zgodnie z kierunkami świata na południe, w stronę Londynu. Od kilku dni się nie mył, nie zmieniał ubrania i żywił tym, co złowił w nocy jako wilk, a czego nie mógłby zjeść z obrzydzenia jako chłopiec. Bardzo mu to odpowiadało, wieczna wędrówka bez przywiązywania wagi do rzeczy przyziemnych, chociaż głód w ciągu dnia mu doskwierał, czasem będący nie do zniesienia.
Na północy Wielkiej Brytanii, gdzie się przypuszczalnie znajdował, było potwornie zimno i mgliście. Na szczęście młody wilczek miał wyostrzone zmysły i dostrzegł ruch we mgle pomimo białej mgły, opływającej wijącymi się serpentynami korzenie drzew. Tak, kończył się lasek. Widział ulicę osady.
-Stan, widziałem, jak coś się poruszyło!- usłyszał i zastrzygł uszami. Przycupnął za pniem.
-Zdaje ci się. Nie takie rzeczy widziałem na nocnych patrolach, chłopie! Czasem ulice są bardziej niepokojące, niż nasz skraj lasu.
Nicholas wywęszył dwóch obcych, przechadzających się w mdłym świetle ulicznych latarni. Obserwował ich marsz, a za nimi… Kontener! Tam muszą być jakieś resztki z obiadu… Ale nie odważyłby się podkraść teraz, by coś zwędzić. Może patrol ma broń? Nie chciałby tak zginąć…
Ostrożnie i bezszelestnie potruchtał ku kontenerowi tak, by patrol go nie zauważył.
-Mówili w wiadomościach, że jakiś dwunastolatek zaginął w Szkocji, u nas.- usłyszał.
-Tak, kto tych dzieci pilnuje?! Trzeba mieć uszy i oczy czujne, kto wie? Może my byśmy go znaleźli i przywieźli do rodziny pod Londynem… Co to? Słyszałeś?
-Tak, ale to tylko pies albo coś takiego. Szpera w śmieciach. Nie przejmuj się.
Nicholas przycupnął za dużą puszką po ohydnej farbie i obserwował policjantów, którzy rozprawiając (może o nim właśnie?) znikli za węgłem. Wilczek powąchał z uwagą resztki jedzenia w kontenerze. Zgniłe ziemniaki, jakieś obierki po ogórku, spleśniały chleb… Ale ten kurczak jest w sumie do zjedzenia, przynajmniej w znacznej części.
Trzask! Nicholas przywarł do asfaltu, świecąc oczami. Znikąd pojawiło się dwóch ludzi. Czarodzieje.
-Widzisz kogoś?- zapytał jeden z nich. Mieli naszywki podobne do logo, jakie nosiła mama na jakiejś ciemnozłotej teczce, w której trzymała dokumenty z pracy. Aurorzy.
To chyba po mnie, pomyślał z przejęciem. Satysfakcję odczuł na myśl o tym, że nie znajdą go.
-Nikogo tu nie ma, z wyjątkiem nas i tego małego pieska w śmieciach.- mruknął kobiecy głos.
-To wilk, nie pies. A może to wcale nie zwierzę? Wiesz, w naszym świecie…
-Ech, nie wydaje mi się, żeby dwunastoletni chłopiec był animagiem. Zastanów się!
-Racja.- rzekł mężczyzna- Homenum Revelio! Ale różdżka pokazuje czyjąś obecność w pobliżu.
-No to się rozdzielamy. Przeszukamy tą mieścinę dziś w nocy, jutro już musimy wyruszyć dalej.
Nicholas parsknął. Świetna sprawa, ta wilcza zamiana. Nigdy go nie znajdą, nie w nocy przynajmniej.
Czmychnął do rowu w lesie z kurczakiem w pyszczku i zaczął biec. Za dużo tu policjantów i aurorów, musiał iść dalej, do domu. Uciekać, dopóki jest noc.
Skonsumował zgniłego w połowie kurczaka i szybko ruszył w dalszą drogę. Pobiegł zboczem i zagłębił się dalej w las. Stoczył do jakiegoś wykrotu, wypełnionego korzeniami i usiadł na tylnych łapach, parskając ziemią i otrzepując się, po czym szybko pobiegł dalej.
Wiedział już, dokąd biec, ale nie wiedział, gdzie to jest. Nie do domu, pod Londyn. Mama na pewno nie zrozumie, odeślą go z powrotem. Nie po to żywił się zgniłymi kurczakami, by potem go odsyłać.
Był ktoś inny, ktoś daleko, kogo Nicholas ledwo pamiętał i kogo nienawidził za zbrodnie i zostawienie ich i mamy, cierpiącej tyle czasu. Ale teraz postać ojca mocno go frapowała. Snape cały czas go wyzywał i porównywał do ojca… Ale mama nie wyszłaby za taką bestię, prawda? Zresztą, Nicholas pamiętał skrawki najwcześniejszego dzieciństwa. Skoro do momentu, w którym odkrył, że ojciec był zdrajcą i mordercą bardzo go kochał i tęsknił za nim, musiał mieć jakiś powód. Nikt mu nie tłumaczył nigdy, by ojca kochał, swym zachowaniem rodziciel sam musiał mu wszczepić tę miłość jeszcze wtedy, gdy Nicholas był zupełnie mały. Czyli był troskliwy i ciepły i tak go chłopiec pamiętał. Chciał dostać się do Azkabanu, porozmawiać i spytać, czemu ojciec tak postąpił. Chciał mu też pokazać, czego dokonał-uciekł ze swojego więzienia, czyli Hogwartu. Jego ojciec nie dokonał tego, gnił w Azkabanie i zapewne się to nie zmieni. Podświadomie pragnął, by ojciec był z niego dumny i zazdrościł mu tupetu i odwagi.
Nicholas pędził, pożywiony jedynie kurczakiem. Musiał się dostać z powrotem do Hogsmeade, czarodziejskiej osady i wyczaić, gdzie znajduje się Azkaban. Biegł więc co tchu, pocieszając się jedynie nadzieją, że wkrótce przybędzie nowy, mglisty i ciemny dzień i będzie mógł jako chłopiec przespać się w jakiejś norze wypełnionej korzeniami.
Przez chmury prześwitywały smugi bladego światła słonecznego. Koniec kwietnia był dość ciepły, toteż Sara założyła swój lekki, ciemnoniebieski płaszczyk.
Szła sobie ulicą swobodnie, obracając się ukradkiem co jakiś czas i sprawdzając, czy jakiś pies nie wypada zza węgła.
Co za życie… Całe monotonne, ale ostatnio dziewczynka nie mogła narzekać na brak rozrywek, co prawda niezbyt pozytywnych-jeden brat poszukiwany, drugi w śpiączce w szpitalu.
-Och.- wyrwało jej się w szczerym zdumieniu.
Na asfalcie minęła właśnie leżącego na środku rozjechanego kotka. Co więcej, żył. Leżał i patrzył tępo w przestrzeń niewidzącymi, obojętnymi oczyma. Wyglądał na potrąconego.
Sara przyglądała się zwierzaczkowi z rękami w kieszeniach płaszczyka, skrępowana. Co miała robić? Kotek był bardzo mały, pewnie niedawno narodzony, jako że kończył się kwiecień. Ale z pewnością niedużo mu tego krótkiego życia zostało. Nie piszczał i nie ruszał się, bo pewnie wszystko w środku miał zmasakrowane. Ale żył, wciąż… Zostawić go i pozwolić jakiemuś samochodowi poprawić rozpłaszczenie kota? Sara rozejrzała się niespokojnie. Nic nie jechało.
-Nie ugryź mnie, dobrze?- szepnęła i podeszła do kotka ostrożnie. Nie miał żadnych otwartych ran, ale z oka i pyszczka, a także spod ogona ciekło trochę krwi. W środku na pewno też była.
-Żyjesz, czy nie?- spytała i kucnęła z zakłopotaniem i lekkim strachem nad kotem. Ten nawet na nią nie spojrzał. Z lękiem dotknęła jego mokrego, zmechaconego futerka burego koloru na boku, gotowa cofnąć rękę, jeżeliby chciał się bronić. Ale kot nic nie zrobił, dalej unosił głowę, patrząc na coś daleko przed nim ze zblazowaniem. Sara z lękiem spojrzała przez ramię, czy nikt nie wybiera się samochodem w jej stronę, po czym bez zastanowienia zdjęła wełnianą czapkę, pieczołowicie nałożoną jej przez mamę. Delikatnie uniosła kotka, który nie protestował, lecz pozwolił się unieść z zainteresowaniem rozgotowanego flaka. Wsadziła ostrożnie i czule zwierzaczka do czapki i przytuliła zawiniątko do piersi tak, by go jeszcze bardziej nie uszkodzić wewnątrz. Wtedy uniósł obojętne, szeroko otwarte oczy na jej twarz i patrzył niewidzącym wzrokiem. Zakrwawione oczko kierował pod dziwnym kątem, robiąc zeza. Potem przymknął oczy, bardzo zmęczony i spuścił łebek.
Sara szybko wróciła na chodnik, bo czerwony ford zmierzał w jej stronę.
-Nie zdychaj, zezolku.- poprosiła kotka- Już cię kocham… Wezmę cię do domu, a wtedy…
Nieco przygasła. No właśnie, jak to: do domu? Mama zacznie krzyczeć, żeby tego kota wywalić, że to odpowiedzialność, że nie mają warunków na takie zwierzę… I co teraz? Ale tak go tu zostawić…
-Chodź, nie obchodzi mnie to! Idziemy do domu! Ukryję cię pod łóżkiem, a potem coś wymyślimy…
Szybkim krokiem ruszyła z powrotem do domu, przyciskając kotka do piersi. To ona go znalazła i uratowała, jest teraz zupełnie jej zwierzątkiem! Gdyby umiał mówić, pewno by podziękował…
Stanęła pod domem i westchnęła, poprawiając czapkę z kotem. Szkoda, że nie mogę się zamachnąć i wrzucić go przez otwarte okno, pomyślała. Otworzyła konspiracyjnie drzwi i ostrożnie włożyła głowę do przedpokoju. Słysząc po trzasku talerzy i świstach naczyń fruwających w powietrzu, mama właśnie zmywała. Sara w tempie ekspresowym i na paluszkach wbiegła na górę, modląc się, by nie potknąć na schodach, nie ubrudzić butami dywanów i żeby kot nie dostał głośnych agonii przedśmiertnych. W pokoju siedziała Rosemary, rysując coś kredkami przy biurku.
-Ojejku!- krzyknęła, gdy zobaczyła zwierzaka, którego niosła Sara- Skąd ten kotek? JA TEŻ CHCĘ!
-CIIII!!!- syknęła ze złością czarno-ruda- Mama nie wie! Dawaj go pod łóżko i buzia na kłódkę!
Rosemary zerwała się od biurka, podniecona i przejęta. Sara dość bezceremonialnie wepchnęła nieprotestujące zwierzę pod swoje łóżko, po czym szepnęła konspiracyjnie:
-Idę się rozebrać na dół. Pilnuj go! I ani słówka mamie!
Rosemary zanurkowała pod łóżko, bezczelnie obserwując kotka. Sara wybiegła z pokoju z czerwonymi wypiekami na twarzy. Ale będzie awantura… Szczególnie teraz, gdy Cosmo jest w szpitalu i mama zrobiła się taka nerwowa…
Udając, że wszystko jest O.K., rozebrała się z butów i płaszcza.
-Mamusiu, wróciłam!- pisnęła lekko trzęsącym się głosem.
-Świetnie.- mama wyjrzała z kuchni. Miała zmęczony wzrok. Sara bardzo się tym przejmowała, odkąd znalazła piękny skarb, trzymany pod łóżkiem, tak jak kot-zdjęcie ślubne. Mama była taka piękna i młoda… Teraz też była młodsza, wyglądała na ledwo dwudziestoparoletnią kobietę (przez wampiryzm), nie na trzydziestojednoletnią, bo tyle miała. Ale te oczy… Im Sara mogła dać z osiemdziesiąt- Zimno ci? Zmarzłaś? Masz wypieki.
-Nie, mamusiu. Jest przecież prawie maj.- otworzyła szeroko stalowoszare oczy Sara- Wszystko O.K.
-Dobrze więc. Umyj ręce, zaraz zjesz lunch.
To coś uzmysłowiło Sarze. Kotek też musi zjeść! O ile będzie w stanie…
-Już lecę…- rzekła nieprzytomnie i pobiegła na górę.
-Na razie dycha…- oznajmiła Rosemary, gdy Sara położyła się obok niej pod łóżkiem. Kotek leżał w czapce nieruchomo, obserwując je zdziwionym zezem. Nie piszczał, co niepokoiło Sarę.
-Chyba mu pościelę wygodniej, czekaj…
Podbiegła do szafy i wyciągnęła starą kołderkę z patchworku. Wgramoliła się z nią pod łóżko i zrobiła zawiniątko, po czym ostrożnie położyła w nim kotka.
-Trzeba go nakarmić.- zakomenderowała starsza siostra- Mleko jest w kanie w szafce.
-Mama kręci się po kuchni. Pójdę i wleję do spodeczka troszkę…
-Wiesz, mama na pewno się zdziwi, że wynosisz spodeczek z mlekiem.- uniosła brwi Rosemary.
-Powiem, że to dla mnie.
-Żal mi cię.- postukała się w czoło starsza siostra- Nienawidzisz mleka, a ten spodeczek to w ogóle jest z kosmosu… Jasne, że mama uwierzy w ciebie, wcinającą mleko, w dodatku ze spodeczka!
-To co robimy?- zmartwiła się ośmiolatka.
-Nie mam bladego pojęcia.
-Ukradnę mleko ze spodeczka!
-Czyście ogłuchły?!
-AUU!!!- wrzasnęły naraz dziewczynki, bo wyrżnęły z przejęcia potylicami w łóżko.
-Jest lunch od dziesięciu minut, miałyście umyć ręce! Wyjdźcie spod łóżka i na dół!
Mama stała w wejściu z niezadowoloną miną. Z duszami na ramieniu wyszły obydwie spod mebla i potulnie ruszyły za rodzicielką, modląc się, żeby nie zainteresowało ją to łóżko.
Lunch jeszcze gorzej przechodził przez przełyk Sary, niż zwykle. Denerwował ją fakt, że ona może zajadać się bułeczkami z czekoladą i suszonymi owocami, a na górze kotek pewnie nie jadł kilkanaście godzin… Chciała mu pomóc, bo wiedziała, że zdycha, tylko nie miała pojęcia, jak. Gdyby Cosmo był tu z nimi, na pewno by na coś wpadł…
-Jedzcie. Pójdę do saloniku, napalić w kominku.
Gdy drzwi do kuchni (zawsze tu jadły lunch) zamknęły się za mamą, Rosemary syknęła:
-Teraz! Kradnij to mleko!
Sara rzuciła się do szafki i wytaszczyła kanę z mlekiem. Nabrała na łyżkę trochę i wlała na spodeczek.
-Sprzątnij kanę po mnie.- rzuciła do siostry i szybko ruszyła w stronę drzwi, które nagle się otworzyły.
-Co ty robisz, Saro?- spytał wujek Remus, obserwując ją okrągłymi oczyma. Widać właśnie wrócił.
-Eyyuu…- zająknęła się ośmiolatka.
-Daj mi to mleko. Jedzeniem nie można się bawić.- wujek wziął od niej spodek, obserwując uważnie.
Sara poczuła łzy i narastający skowyt rozpaczy. Było tak blisko!…
-Czemu płaczesz?- zdziwił się wujek.
-Co się dzieje?- spytała mama, wchodząc do kuchni i patrząc ze zdziwieniem na płaczącą Sarę, wujka ze spodeczkiem mleka w ręku i Rosemary, siłującą się z kaną gdzieś z tyłu.
-Nie mam pojęcia.- odparł ze zdumieniem wujek- Zabrałem jej tylko mleko, które gdzieś niosła.
-Mleko?- zareagowała ostro mama- Po co ci mleko, dziecko?
Sara nie odparła, wybuchła tylko jeszcze większym płaczem. Wujek westchnął.
-No nie… Człowiek wraca z pracy i o głupie mleko…
-Najpierw powinieneś z nią porozmawiać o przeznaczeniu tego mleka.- rzekła chłodno mama.
-Coś sugerujesz? Stresuję to dziecko? Miałem jej nie zabierać jedzenia?
-Dziewczynki, wyjdźcie na moment, muszę porozmawiać z bratem.- ostrzegła mama.
Rosemary i Sara wyszły z kuchni, gdy wujek z mamą przeszli do ostrzejszej wymiany zdań.
-Nie płacz, bekso!- zganiła ją starsza siostra- Wymyślimy coś innego.
-Nic nie wymyślisz!- jęknęła głośno Sara- Co mu damy? To jeszcze małe zwierzątko, mój biedny Zezolek… Głoduje, a ja zjadłam tyle jedzenia…
-Zezolek?- parsknęła Rosemary- Fajne ma imię.
Sara parsknęła również przez łzy, ale zaraz wróciła do płakania.
-I co? Nie dość, że jest głodny, to pod jakimś zakurzonym łóżkiem…
-Co jest pod łóżkiem?- spytał ostro wujek Remus.
Wyszli właśnie z mamą z kuchni, nieco czerwoni ze złości. Rosemary i Sara zrobiły olbrzymie oczy.
-Nic nie ma…- wybąkały jedna przez drugą.
-Ejże! To pod nim siedziałyście dzisiaj, zamiast w kuchni jeść lunch?- spytała ostro mama.
-Pójdę i zobaczę, co tam mają… Żeby się nie skończyło, jak z Cosmo.- stwierdził wujek i poszedł.
To koniec!… Rosemary i Sara popatrzyły na siebie w popłochu, a Rosemary ryknęła jeszcze większym płaczem, niż przed chwilą Sara. Mama obserwowała je z podejrzaną miną.
-Co wy kombinujecie, co?- warknęła- Już spokoju nie ma, poczekajcie, aż Remus… I co?
Bo oto wujek stanął przed nimi. Sara popatrzyła na niego z trwogą. Zaraz będzie…
-I co tam jest?- spytała mama nonszalancko.
-Eee… Nic, w sumie.- rzekł wujek z jakąś sztywną miną i popatrzył na dziewczynki. Miał bardzo zakłopotaną i niewydarzoną minę, jakby to on sam przemycił kota pod łóżko.
-Świetnie. Zaraz podam obiad, idźcie do jadalni. Dziewczynki, zjecie trochę kotletów cielęcych…
-Ale przed chwilą…
-Cisza! Mam już dziś dość tematu jedzenia!- ucięła ostro mama.
Powlekły się z rezygnacją do jadalni, za nimi jak cień ruszył wujek. Sara skuliła się, czekając na cios, ale wujek w ogóle nie komentował tego, co znalazł pod łóżkiem.
Obiad (kotlety cielęce z sosem miętowym) wcale nie smakował Sarze. Oddałaby je wszystkie Zezolkowi, gdyby mogła. Mógłby zjeść smacznie przed śmiercią. Bo zdechnie, na pewno. Jest ranny, a ona nawet nie umie mu pomóc. I do tego głoduje. Bez sensu…
Z rezygnacją obserwowała wujka, wstającego od stołu i wychodzącego nieco rozchwianym krokiem z jadalni. Dziabnęła bez zainteresowania swoją porcję kotletów.
-Saro, jedz! Nie rozumiem, co cię dziś ugryzło…- powiedziała mama- Odciąż mnie trochę. Wiesz, że teraz jest mi bardzo ciężko. Powinnaś starać się chociaż być grzeczną…
-Jestem…- chlipnęła cichutko dziewczynka.
-Idę po twoją porcję lekarstwa. Zjedz chociaż jednego kotleta. To też mnie kosztowało trochę pracy.
Mama wyszła. Rosemary i Sara wymieniły ponure spojrzenia.
-Koniec. Zresztą, i tak pewnie by zaraz zdechł.- burknęła Rosemary.
-Co ty robisz z tym mlekiem?!- rozległo się z przedpokoju- Ludzie, czy wyście oszaleli?!
Dziewczynki uniosły brwi i wybiegły do przedpokoju. Kulił się tam wujek ze spodeczkiem mleka i mama, która w szoku obserwowała jego wędrówkę cichcem w kierunku schodów.
-Ja… E, lubię… troszkę wypić mleka po obiedzie…- wzruszył ramionami wujek z przytępawą miną.
Mama chyba nie dała się nabrać na ten kit, bo uniosła brwi.
-No tak, wychłepcesz ze spodka… Co was wszystkich ugryzło?!
Wujek i dziewczynki wymienili porozumiewawcze, niewydarzone spojrzenie.
-Coś przede mną ukrywacie… To łóżko mi tu nie pasuje, czekajcie…
Weszła na schody i znikła w pokoju dziewczynek. Sara już zbierała się na kolejny wybuch płaczu.
-No to po kocie, dziewczynki.- wypuścił ze świstem powietrze wujek, ocierając pot z czoła.
-AAACH! TU JEST KOT, REMUSIE!
Sara zaczęła płakać. Na szczycie schodów pojawiła się przerażona mama.
-Pod łóżkiem Sary jest ranny kot! Co za idiota wrzucił rannego kota pod łóżko?! To dom niebezpiecznych wariatów! Tym zwierzęciem trzeba się zająć!- krzyknęła dramatycznie.
Dziewczynki i wujek wymienili rozentuzjazmowane spojrzenia. Całą gromadą pobiegli na górę, wujek ostrożnie wyciągnął Zezolka spod łóżka. Drzemał, albo już zdechł.
-Ferula. Enervate.- rzekł wujek, stukając różdżką w zwierzątko.
-Już? Mam nadzieję, że nie jest za późno.- powiedziała mama z przejęciem.
Ale nie, Zezolek obudzi się, przeciągnął i popatrzył na nich w zdziwieniu swym zezowatym spojrzeniem. Był malutki i brudny, nieco wymizerowany.
-Mamusiu, to jest Zezolek. Leżał na jezdni, potrącony. Nie wyrzucajmy go!- poprosiła Sara.
-Pewnie, że nie wyrzucimy. Przecież go uratowałaś.- pogłaskała ją po głowie- Jest twój.
Sara bardzo się ucieszyła i podetknęła czubek palca Zezolkowi do powąchania, co skrzętnie uczynił, a potem czmychnął pod łóżko z przerażeniem na ugiętych łapkach.
-Mogę mu wreszcie dać to nieszczęsne mleko?- zapytał ze znużeniem wujek, po czym parsknął.
***
Czuł siebie w różnych wymiarach. Był wszędzie i nigdzie.
Leżał bez życia w przestrzeni. Otaczała go nieprzeparta czerń, odwieczna i mroczna. Nie miał siły się podnieść, czuł smród gnijącego ciała. Jego własnego ciała.
Widział zarys drzewa, martwego i nagiego. A obok niego w milczeniu ktoś stał. Obserwował go.
Poczuł strach i beznadzieję.
-Nie chcę tego.- szepnął przez łzy.
-Nie uciekniesz.- usłyszał. Był to rozbawiony w potworny sposób głos- Nie ucieka się przeznaczeniu.
-Ja nie chcę. Nie chcę. NIE CHCĘ!
Odpowiedział mu piskliwy śmiech. Wżerał się w jego jestestwo, powodując ból i rany.
-Zostaw mnie…- błagał.
-Oczekuję tego…
Próbował się odwrócić na drugi bok, ale nie mógł. Istota patrzyła na niego w oczekiwaniu. Nie mógł tego znieść. Był wszędzie i nigdzie.
Czarna jak smoła noc była ukojeniem, czuł się jak ryba w wodzie. Wtedy znikał dzienny głód i ludzkie słabości. Żałował, że nie urodził się wilkiem, tylko nędznym, kulejącym lebiegą.
Czuł jedynie drżenie na myśl, że jest tak blisko więzienia. Był po prostu w Zakazanym Lesie, przy Hogsmeade. Żył sobie dziko w Lesie, zastanawiając się, jak może dowiedzieć się o położenie Azkabanu i czy ktokolwiek będzie to wiedział. W starych gazetach nic nie było i Nicholas by się mocno zdziwił, gdyby cokolwiek znalazł. Nie wyobrażał sobie informacji na całą stronę: „UWAGA! AZKABAN MIEŚCI SIĘ TU I TU, OBYWATELE.”.
Stracił już rachubę czasu i nie miał pojęcia, ile dni już ucieka ze szkoły. Wiedział jedynie, że zrobiło się znacznie cieplej, chociaż wciąż dni bywały mgliste i deszczowe, ale w Szkocji to normalka.
Coś poruszyło się za nim w krzakach. Obrócił łeb, ale nie znalazł nic ciekawego.
Zamek Hogwart był ledwo dostrzegalny, widział jedynie jedno światełko w jakiejś wieży, tak głęboko w siedział w lesie. To jedno światełko było dla niego jak jakieś fatum, bat na psychikę, uderzało w niego z całej siły i kazało mu się kulić, ilekroć spojrzał w jego stronę. Czuł ciarki. Nie chciałby tam wracać, nigdy, za nic na świecie…
Coś wyraźnie się poruszyło. Usłyszał dziwaczny odgłos i jakiś dotyk z tyłu, więc nie marnował czasu na naiwne dociekanie, co to, tylko konkretnie wystrzelił wprzód. Pędził ile sił, bo ze zwierzakami w Lesie nie było żartów. Przeskakiwał jakieś korzenie i nawet nie chciał się obracać, by zobaczyć, czy agresor odpuścił. Za to wkrótce władował się do jakiejś jamy, gdzie było coś lepkiego. Zaplątał się i zaraz z pasją wyplątał. Pajęczyna. Niedobrze, wlazł na teren jakichś paskudztw.
Tak, z jednego z drzew zwisał olbrzymi pająk. Nicholasowi z przejęcia prawie ogon odpadł. Zrozumiał, że oto jest muszką i musi szybko zwiewać, by pozostać wilkiem. Wleciał więc w jakąś szparę, ale tam wpadł na osiem ślepi nieco zaskoczonego pająka. Zanim ten zareagował, ugryzł go małymi kłami w owłosioną nogę i czmychnął gdzieś w bok. Czuł tylko determinację, by wydostać się z leży tych stworów. Będzie bezpieczny poza tymi gniazdami z lepkiej mazi…
Coś zaklekotało z tyłu. Nicholas podkulił ogon i przyspieszył tak, że tył prawie przegonił przód, bo tak się przestraszył. Wleciał na łeb na szyję w jakąś szparę pomiędzy korzeniami i dalej leciał. W końcu, po kilku chwilach dzikiej ucieczki i walki o życie przód rzeczywiście przegonił tył i Nicholas przekoziołkował żałośnie parę razy przez siebie samego, by stoczyć się z potężnego wzniesienia. Obił się nieźle o parę pni i wystających kamieni, aż w końcu legł u stóp wzniesienia, obolały i wyczerpany.
Pokuśtykał w stronę jakiejś większej jasności, po czym znów zobaczył z lewej jakiś ruch. Nie wiedział, czy to pająk, ale porażony bólem i szokiem, oraz poziomem adrenaliny, rzucił się do ucieczki. Wybiegł z Lasu gdzieś, zrobił niezrozumiały dla siebie wiraż i wylądował na miękkiej trawie pod jaśniejącym niebem. Odetchnął parę razy, czując się paskudnie.
ŁUP! Nicholas był przekonany, że dostał zawału serca, bowiem coś zdzieliło ziemię obok niego z takim impetem, że jego samego poderwało na kilka cali do góry. Zamachał rozpaczliwie łapami w powietrzu i czmychnął, potykając się. ŁUP! To witka Wierzby Bijącej uderzyła w niego z okropną mocą, wyrzucając go w powietrze. Przetoczył się po gruchnięciu o ziemię gdzieś w bok. Zaczął skamleć w rozpaczy. Hogwart! Uciekał od niego, by znaleźć się pod Wierzbą Bijącą! Musi wiać, zanim wróci dzień. Musi! Piszczał, ile tchu, ale był tak zaślepiony, że nie mógł wydostać się z lawiny gałęzi i paraliżującego wręcz strachu, jaki nim zawładnął, toteż znów został powalony przez gruby konar, piszcząc. Odczołgał się w bok. Zakazany Las majaczył przed nim. Musiał się dostać tam, by wyjść z granic błoni. Podejrzewał, że jako chłopca czary nigdy go nie wypuszczą z terenów.
Podniósł się i na chwiejnych łapach ruszył w kierunku Lasu. Widniało.
-Incarcerus.
Zesztywniał zupełnie i przewrócił, splątany linami, skamląc.
-To po to mnie wołałeś, Filch? O głupiego wilka, dewastującego Wierzbę Bijącą?
Nicholas zesztywniał jeszcze bardziej. To Snape…
-Uznałem, profesorze, że to niepokojące, że Wierzba coś bije. Ja sam, wie pan…- charczał woźny.
Snape pochylił się nad Nicholasem. Ten przestał skamleć. Wypuść mnie, muszę wiać do Lasu!…
-Niemniej to dziwne…- szepnął jakby do siebie Snape- Samotny wilczek przy Wierzbie Bijącej. Coś mi to wyraźnie przypomina… Ironia losu, czy jak?
Parsknął do siebie. Na horyzoncie zajaśniało zza chmur.
Zaczął przemianę. Nicholas z obojętną rezygnacją czekał, aż dzień przywróci mu znienawidzoną postać brązowowłosego, szarookiego chłopca, teraz brudnego i obszarpanego.
Snape zaniemówił, gdy zobaczył leżące w zwojach magicznej liny dziecko, którego szukało pół Wysp Brytyjskich.
-Black?- wychrypiał w końcu- A to ciekawe…
Nicholas nigdy nie widział go w tak ciężkim szoku. Od razu pożałował, że powrócił do Hogsmeade w sprawie Azkabanu. Widmo i fatum w postaci więzienia przywołało go mimo wszystko.
Filch stanął obok niego i oboje się nad nim pochylali. Nicholas obserwował ich dzikim wzrokiem.
-Czy to nie ten chłopiec, którego…- zachrypiał zszokowany Filch.
-Tak, właśnie on, idioto!- warknął Snape- Tylko co… Nieważne. Filch, idź do dyrektora i powiedz mu, że zaraz tam będziemy. Osobiście dopilnuję dostarczenia Blacka do jego gabinetu.
-Tak jest.- smarknął Filch i poczłapał w stronę zamku.
Snape chwycił za zwoje i szarpnął do góry i Nicholas znów stał na dwóch nogach.
-Idziemy.- rzucił Snape i pociągnął za linę. Nicholas się nie opierał. Czuł się zmęczony i zdruzgotany.
-Niech pan mnie rozwiąże.- poprosił- Nikogo nie zabiłem, nie jestem przestępcą…
-Wybacz, Black, ale szczerze wolę pozostawić cię pod moją całkowitą kontrolą.- Snape najwyraźniej się rozkoszował widokiem Nicholasa w linach.
-Ale mnie to krępuje.- westchnął chłopiec- To upokarzające. Czuję się, jak więzień.
-I słusznie.- odparł spokojnie Snape- Nawet nie wiesz, jak bardzo teraz przypominasz ojca… Obszarpany, brudny i uwięziony. Nie będę się pozbawiał rozkoszy oglądania twego upokorzenia.
Zaczyna się, pomyślał ze znużeniem Nicholas.
-Ciekawi mnie jedynie, czemu byłeś wilkiem.- wycedził w końcu- Nie jestem przekonany, czy do ciebie dotarło jakimś cudem, że nielegalna animagia jest karana.
-Nie jestem animagiem. To klątwa, choroba.- oznajmił sucho chłopiec.
-Cieszy mnie to.- zadrwił Snape.
Nienawidzę cię, pomyślał Nicholas, czując łzy wściekłości. Weszli do gabinetu Dumbledore’a.
Wyszłam z kominka Dumbledore’a, otrzepując się z popiołu. Potoczyłam szybkim spojrzeniem po wnętrzu. Nie zmieniło się od bardzo dawna. Ostatni raz tu chyba byłam wtedy, gdy zaprosił mnie do Zakonu Feniksa. To było pod koniec szkoły, trzynaście lat temu.
Nicholas stał pod kotarą, brudny, dziki i wytrzeszczający lśniące oczy. Obok siedział Flitwick, kładąc mu na ramieniu dłoń. Popatrzyłam na Nicholasa.
-Coś ty zmalował, dziecko!…
Podeszłam i uderzyłam go w policzek, stosunkowo lekko. Popatrzył na mnie wilkiem, ale tego nie oglądałam, bo przytuliłam go mocno. Po chwili oderwałam się i warknęłam:
-Co ci przyszło do głowy?! Czy ty nie rozumiesz, co myśmy w domu przeżywali?! Do grobu chcesz mnie wpędzić, czy jak!? Dlaczego chciałeś wiać ze szkoły?! Oszalałeś!?
Wstrząsnęłam Nicholasem trochę, on patrzył na mnie zupełnie obojętnym wzrokiem. Sprawiał wrażenie nieszczęśliwego, że go złapali.
-Odpowiedz! Co się stało?
Profesor Dumbledore, którego dopiero teraz zauważyłam, poruszył się i chrząknął:
-Może wolisz zostać z nim sam na sam, Mary Ann?
-Chyba będzie lepiej.- przytaknęłam- Może wyjdę.
Profesor kiwnął. Pociągnęłam dwunastolatka prawie o moim wzroście za rękę i wyszłam na wymarzony korytarz Hogwartu. Tak bardzo tęskniłam!…
Ale teraz nie było czasu na sentymenty, bo musiałam obsztorcować syna.
-Czemu uciekłeś?- zapytałam cicho, ale groźnie.
Nicholas oderwał obojętny wzrok od czubków czerwonych trampek.
-Musiałeś mieć powód.- rzekłam- Powiedz mi, bo inaczej będzie źle, Nicholas…
-Bo tak.- rzekł w końcu buńczucznie, ale dość obojętnym tonem- Bo wszystko jest właśnie takie. Czuję się źle, jeśli już musisz wiedzieć.
Wzruszył ramionami. Popatrzył na mnie swoimi smutnymi, stalowoszarymi oczyma, w których w tym momencie czaiła się jedynie obojętność i duma.
-Źle się czujesz w Hogwarcie?- spytałam cicho, by grupa Puchonek nie usłyszała.
Nicholas znów wzruszył ramionami, wciąż szorując spojrzeniem po podłodze. Po chwili popatrzył na moje buty i rzekł z gorzkim wyrazem twarzy:
-Nienawidzę Hogwartu.
Były to bardzo mocne słowa. Wpatrzyłam się z troską i zaskoczeniem w zaciętą minę syna, na pozór nie wyrażającą niczego specjalnego.
-Czemu?- spytałam w końcu delikatnie.
-Bo tu jest okropnie. Lubię siedzieć sam, nie potrzebuję towarzystwa, a i tak się mnie wszyscy czepiają! Na czele ze Snapem i Ślizgonami. Tylko dlatego, że mam obciachowe uszy i poruszam się jak ostatni kaleka…
Oczy zaszły mu łzami. Wpatrywałam się w moje najstarsze dziecko, po czym mocno go przytuliłam, gładząc brązowe włosy. Wyrwał się lekko.
-Dobra.- otarł nos- Bo będzie, że przytulam się do mamusi… Będą się śmiać.
-No to niech tak będzie!
-Nie, mamo. Już wystarczająco źle tu jest, bym do tego wyszedł na maminsynka.
-Słuchaj, Nicholas, wybitnie dorosły i samodzielny dwunastolatku.- położyłam mu na ramieniu dłoń- Tak na Hogwart czekałeś! A uciekanie to nie droga, to tchórzostwo i brak odpowiedzialności! Wiesz, co teraz się dzieje w domu! Cosmo jest w śpiączce. Wiesz, ile dodatkowo mnie zdrowia kosztowało to zamieszanie naokoło twojej osoby? Z przeciwnościami się walczy! Jesteś najstarszy i wiesz, co przeszłam już w życiu, byłeś tego świadkiem. Kiedyś ktoś ważny powiedział mi, że muszę być dzielna i cierpienie ma sens.
-Ale to wszystko jest naprawdę ciężkie!- jęknął- Chcę do domu!
-Wykluczone. Nie mamy z bratem czasu cię uczyć w domu, a jesteś czarodziejem. Chcesz być jak charłak? Dokąd to prowadzi, co? Jaka będzie twoja przyszłość bez Hogwartu? Nie, zostaniesz tu i nauczysz się żyć wśród rówieśników.
-Ależ mamo!…
-Bądź mężczyzną!- zganiłam go- Miałeś nie być maminsynkiem, zrozumiano? Zostaniesz w Hogwarcie. Jeszcze będziesz mi za to wdzięczny, synek.
Przytuliłam go, chociaż jęczał i marudził.
-A teraz idź do dormitorium. Robi się już późno, a ja muszę wracać do domu.
Pożegnałam się z nim i weszłam do gabinetu.
-I jak, Mary Ann?- zagadnął pogodnie Dumbledore.
-W porządku. Może już nie ucieknie.- obróciłam się przed kominkiem- Chociaż radziłabym, profesorze, mieć na niego oko. To dość niereformowalny przypadek. Nicholas zawsze chodził własnymi ścieżkami, nie pytając nikogo o zdanie.
-Zaczekaj, jeszcze chwilkę.- poprosił dyrektor. Przystanęłam z oczekującą miną- Czy nie da się czegoś zrobić na jego przypadłość? Była dość myląca.
-Przypadłość? Obawiam się, że nie rozumiem…
-Zamiana w wilka w nocnych porach.
Wytrzeszczyłam oczy.
-Że co?...
-Severus powiedział mi, że znalazł Nicholasa, gdy ten zamienił się w wilka, gdy wzeszło słońce. Nie wiedziałaś o tym, że umie się zamieniać w wilka?
-Nie…- byłam w ciężkim szoku- Nic mi nie mówił… A to spryciarz…
-Może chcesz z nim na ten temat porozmawiać?
-Nie, nie teraz.- zastanowiłam się- Musi odpocząć. Przewałkuję to z nim w wakacje, gdy ochłonie. I ja też, bo to było bardzo niemiłe…
Nicholas wszedł do dormitorium, czując wściekłość. Myślał, że już nigdy tu nie wróci, a tymczasem przywitało go ono zimnym milczeniem i jakby ironią. Żałosne…
Nie jestem żałosny, pomyślał, rzucając się na łóżko. Nie jestem, bo odważyłem się na coś szalonego.
Kolegów w dormitorium jeszcze nie było. Nicholas ze złością wpatrywał się w granatowy baldachim. To było jawnie niesprawiedliwe, tak świetnie mu szło! I co? Nic!
Ale zrobiłeś to, pomyślał. Odważyłeś się na samotną wyprawę, by przejść setki mil. Jak prawdziwie wolny, nieskrępowany człowiek. Jak prawdziwy… ty.
-To moja natura.- pomyślał- Natura samotnego włóczęgi. Może nie powinienem się zmieniać na siłę?
Popatrzył na puste łóżka kolegów. Niech się przyjaźnią, pomyślał. Chyba najlepiej będzie, jak będę samotnikiem. Zawsze byłem, to naturalne i chyba się nie zmieni.
Uśmiechnął się do siebie przez łzy wściekłości. Już wcale nie czuł przykrości spowodowanej byciem nielubianym przez społeczeństwo szkolne. Postanowić wziąć to na dystans i pogodzić się z tym, że tak najwidoczniej musi być.
Nicholas wstał i poszedł umyć się do łazienki. Tryumfował, chociaż nie osiągnął celu. Wiedział, że trochę się usamodzielnił i dojrzał, a przynajmniej się tak czuł. Poza tym jeszcze był potwornie głodny i perspektywa zejścia na kolację poprawiła mu znacznie humor. Nawet, jeśli wywoła poruszenie, przemieszczając się przez wybrane korytarze szkoły, od której chciał uciec.
***
Kolory mieszały się w nim, jak i emocje. Kalejdoskop emocji i odcieni.
Cosmo się ocknął tak raptownie, jakby ktoś wylał mu na głowę gorący syrop melasowy. Wydawało mu się, że podskoczył na posłaniu. Ale to były jedynie pozory, tak naprawdę obudził się z zamkniętymi oczyma, bardzo powoli, jakby ociekając głębokim snem.
Wiedział, że nie ma go w domu, w Basildon, bo nie rozpoznawał miejsca, w którym się znalazł. Wszędzie było biało, ale raczej ponuro. Usiadł na posłaniu.
Leżało tu również parę osób, lecz wszystkie spały. To szpital, pomyślał. Co robię w szpitalu?
Podszedł do okna i mocno się zdziwił. Na zewnątrz szumiał delikatny, ciepły wiatr, a na drzewach były zielone liście. Wyglądało na to, że przyszła już wiosna, albo nawet i lato.
Cosmo uniósł czarne brwi i poczuł się nagle strasznie słaby i zmęczony. Powrócił do łóżka, zastanawiając się nad tym wszystkim. Nie pamiętał, co robił wcześniej, ale w jego głowie pozostały dziwne odciski jakichś informacji. Nie potrafił powiedzieć tylko, co to było.
-W porządku.- mruknął do siebie, gdy już usadowił się na siedząco na łóżku szpitalnym- Pomyślmy… Gdzieś byłem, tylko gdzie? Tak jakbym był tam sekundę i wieczność…
Popatrzył w sufit, myśląc usilnie. Taa… Było jakieś miejsce, ale go nie poznawał. I były jakieś osoby. I wiele krzyku, szeptu, zimna, ciepła, strachu, bezpieczeństwa…
-COSMO!
Odwrócił się z zaskoczeniem ku drzwiom. Stała tam mama i wujek, a także dziewczynki. Uśmiechnął się niemrawo na ich widok. Całą rodziną rzucili się ku niemu i został wyściskany, wymiętolony i wycałowany, ale nie przeszkadzało mu to. Nie okazał natomiast euforii, bo trochę go przymulało.
-Co ty robisz żywy i przytomny?- płakała mama- Jak się obudziłeś? Kiedy? Dali ci coś jeść?!
-No to kiedy się obudziłeś?- nadawał do drugiego ucha wujek Remus.
-Nie pamiętam. Wstałem do okna paręnaście minut temu, ale obudziłem się wcześniej.
-Bardzo mi było przykro, Cosmo!- młodsza siostrzyczka uwiesiła mu się na szyi- Płakałam, wiesz?
Cosmo nieco się zdziwił. W domu Sara potrafiła gryźć, szarpać, kopać, rwać…
-Cóż, muszę częściej zapadać w śpiączki…- skomentował żartobliwie.
-Oj, już przestań!- ofuknęła go mama, po czym znów wyściskała- Boże, tak się martwiłam… Już lato!
-Taa… Meg myślała, że straciła cię jak Syriusza i waszego ojca.- uśmiechnął się wujek.
-Tata!- powiedział nagle Cosmo.
Popatrzyli na niego w mocnym zdziwieniu.
-Mam wrażenie, że mi się śnił.- wyjaśnił z lekkim speszeniem chłopiec- Tak… Na pewno! Ale nie wiem, co mówił… To było coś tak oczywistego, że nie pamiętam…
Westchnął z żalem. Dorośli popatrzyli po sobie wymownie.
-Szkoda, że już nie żyje.- miauknął czarnowłosy- Chyba mnie przytulał…
Mamie zaszkliły się łzy. Cosmo szybko zorientował się, że to było dla mamy dość przykre, więc rzekł:
-I ktoś jeszcze. Pamiętam, że czułem strach, jakby coś mrocznego tam się czaiło…
-A ktokolwiek z nas ci się śnił?- spytał zapobiegawczo wujek.
-Nie jestem pewien…- Cosmo zrobił niepewną minę- To skomplikowane… Ale co mi było?
-Musiałeś się nabawić klątwy, znaleźliśmy u ciebie czarnomagiczne pudełko.
Wujek spojrzał na niego groźnie. Cosmo przełknął ślinę.
-No więc?- zapytał jego zastępczy ojciec.
-Kupiłem ją rok temu… Na Pokątnej… Sprzedawca nie wiedział, jaką ma moc…
-Na Pokątnej?- spytał wujek mocno drwiącym głosem- Hmm… Dobra… Ale nie urządzaj eskapad na… TĘ część Pokątnej na drugi raz, dobrze?
Cosmo gorliwie pokiwał głową. A potem nagle się rozpromienił.
-Jest lato?- spytał radośnie i żywo- A ja mam jedenaście lat od kwietnia… HOGWARCIE, PRZYBYWAAAM!!!
Dorośli popatrzyli po sobie w popłochu.
-Proszę wziąć pióra. Czas start!
Nicholas i jego koledzy Krukoni, a także wszyscy Gryfoni, Puchoni i Ślizgoni z pierwszej klasy jednomyślnie wytężyli mózg nad pytaniem pierwszym: „Opisz ruch różdżką i napisz inkantację Zaklęcia Świetlnego”. Dwunastolatek westchnął i poruszył uszami dla rozrywki. Ktoś z tyłu parsknął. Nicholas nie przejął się tym zbytnio, ale za to dotarło do niego, że gdzieś niedaleko bzyczy mucha. Inspirujące…
Ziewnął. Nie mógł się skupić, ale z kolejnym westchnięciem cierpiętnika umoczył koniuszek pióra w atramencie. Pytanie było proste, ale nie chciało mu się ruszać nadgarstkiem. Bardzo powoli i z chorobliwą precyzją nakreślił duże, ozdobne „D”, dorysował tu i ówdzie zawijaski, po czym kichnął z nudów. Zabrał się do pieczołowitego łączenia ozdobnych liter w wyrazy, by odpowiedzieć na pytanie. Niech już mają, jak chcieli robić egzamin, trudno się mówi. Odpowie w ostateczności, chociaż osobiście nie widział w tym najmniejszego sensu na dłuższą metę.
Gdzieś tam tańczyły refleksy na włosach Cho. Skup się…
Niedługo wakacje. Chciał już do domu. Stłumił pokusę wstania od stołu i wyjścia z komnaty, by pojechać do domu choćby i teraz. Nie mógł się już doczekać, szczególnie teraz, gdy Cosmo się podobno obudził. Pewnie w domu jest wesoło…
Nicholas westchnął z ukontentowaniem i zrobił błogą minę, wpatrzony w ścianę. Zaraz uchwycił surowy, zaskoczony wzrok McGonagall, więc uśmiechnął się do niej bezwiednie. Tak, robiło się słonecznie. Dobrze, że ten rok się skończył tak szybko, ale Nicholas czuł, że następne będą lepsze.
beats by dre cyber monday Poniedziałek, 08 Grudnia, 2014, 03:45
href="http://www.raac.org">north face black friday</a> lzy <a href="http://loscoloresven.com">Uggs Black Friday</a> gnq <a
beats by dre cyber monday http://bellevuegardenclub.com/
north face cyber monday Poniedziałek, 08 Grudnia, 2014, 04:05
beats by dre black friday Poniedziałek, 08 Grudnia, 2014, 06:55
href="http://www.raac.org">north face cyber monday</a> lvy <a href="http://loscoloresven.com">Uggs Cyber Monday</a> hxr <a
beats by dre black friday http://mistymetal.com/
uggs black friday Poniedziałek, 08 Grudnia, 2014, 07:13