Startuj z namiNapisz do nasDodaj do ulubionych
   
 

Pamiętnikiem opiekuje się Doo!

[ Powrót ]

Wtorek, 11 Października, 2011, 08:00

90. Niefortunnie rozdzieleni

Sorry, że co dwa tygodnie. Postaram się co tydzień, albo chociaż co osiem dni. A na Wasze pamy też wkrótce się wybiorę, mam nadzieję, że już około soboty i wszystko skomciuję.
Miłej lektury! I mam nadziję, że za jakiś tydzień nowa się pojawi ^^


Nuciłam sobie z ukontentowaniem stary, dobry przebój Presleya, „Don’t be cruel”, strzygąc krzew przy podjeździe i tak nieużywanym przez nas.
Świeciło ładne słońce, bo całkiem niedawno rozpoczęły się wreszcie wakacje. Cieszyłam się, że Nicholas jest już w domu i, co więcej, wygląda nieco lepiej, niż widziałam ostatnio, w maju, gdy odwiedziłam Hogwart z powodu jego ucieczki. Widocznie poprawił mu się humor z powodu tego, że był tu z nami, nie w szkole. Martwiłam się o to, że zawsze będzie wyalienowany, ale Remus pocieszał mnie, iż później, gdy już będzie starszy, mogą go polubić za to, jaki jest. Pewnie znajdzie się ktoś, kto doceni jego odmienność.
Zastanawiało mnie także to, iż we wrześniu z domu zniknie nie tylko Nicholas, ale i bliźniaki. To będzie niezwykle rozrzewniające.
Na Vange było dziś wyjątkowo upalnie. Aż szkoda mi się zrobiło dzieci, bo kisiły się w domu, ale do tej nieco pory denerwował mnie ten stan rzeczy, gdy są poza domem. Niestety, duże wydatki, jakie szykowały się na Pokątnej w tym roku uniemożliwiły mi zaproponowanie wyjazdu, chyba pierwszego, odkąd mieszkaliśmy w Basildon. Ciągle obiecywałam sobie, że gdzieś zabierzemy z Remusem rodzinę, ale co roku plan spalał na panewce, a pojechać też raczej nie miały gdzie. Nicholas, sądząc z jego opowieści, nie miał nawet jednej osoby, z którą mógłby korespondować, odwiedzać ją czy umawiać się na Pokątnej. Zrobiło mi się go żal, gdy przypomniałam sobie Seva i Lily, a także Huncwotów.
-Niech pani uważa!- warknął „ulubiony” sąsiad obok, użerający się z kosiarką na swym nieskazitelnym trawniku- Ścina pani ten żałosny krzak na moją trawę!
Wyprostowałam się, odgarnęłam loczki ze spoconego czoła i wytrzeszczyłam oczy.
-Jeżeli ścinam krzew, to logiczne jest, że opadają resztki.- wyjaśniłam spokojnie i cierpliwie- Logiczne jest również, że opadają pod miejscem gdzie je ścięłam.
-No dobra, tylko bez takich! Pozbiera pani potem te farfocle!
-Słucham?!
-To, co pani słyszała. Już wystarczająco dużo szkody robią pani żałosne dzieci, ganiając się po moim trawniczku.
Wsparłam ręce na biodrach, mając ochotę uciąć mu sekatorem ten czerwony nochal.
-Moje żałosne dzieci nie tykają pana świętego i czystego jak łza trawniczka!- warknęłam- A pańskie farfocle może pan sam pozbierać i wsadzić sobie…
-Mamo! Mamy pomysł!
Z domu wypadły wszystkie moje latorośle. Obróciłam się do sąsiada i szepnęłam zjadliwie:
-… do czerwonej, tłustej gęby. Żegnam! Co chcieliście?
Obróciłam się do dzieci, obserwując je uważnie i ignorując sąsiada, któremu z przejęcia udało się uruchomić kosiarkę, by znów pomęczyć anielski trawnik.
-Chcieliśmy pojechać nad rzekę. Możemy? Jest tak gorąco!- jęknęła Rosemary.
-Nad rzekę?- skrzywiłam się- To może być niebezpieczne.
-Mamo! Błagam! Nick ma dwanaście lat, ja z Cosmo jedenaście, Sara osiem, prawie dziewięć… Przecież jesteśmy duzi, no!
-Nie jesteście duzi.- westchnęłam- Ja mam trzydzieści jeden i co? Dla mnie wasz wiek jest wprost śmieszny! Nawet nie umiecie porządnie czarować, a Nick ma do tego zakaz.
-Ależ my umieramy z gorąca!- jęknęła Sara.
Popatrzyłam na moje sfrustrowane dzieci i stwierdziłam, że mają absolutną rację.
-No dobrze…- przyznałam niechętnie- Ale wracacie równo za trzy godziny! Jak nie wrócicie punkt druga, nie puszczę was nigdy więcej samych!
Podskoczyły radośnie, obcałowując moje policzki.

Sara odkleiła się od policzka mamy i podskoczyła radośnie.
-Czekajcie, przed drogą napijecie się trochę wody, bo potem będzie chciało wam się pić!
Mama zagarnęła cieszące się dzieci do domu, a Sara z podskakującym rodzeństwem wlała się do kuchni. Siedział tam już wujek, ze spokojem czytając jakąś księgę.
-Wujku, mama pozwoliła nam iść nad rzekę!- pochwaliła się z dumą Sara od progu.
Wujek uniósł brwi i popatrzył ze zdziwieniem na mamę.
-No, nareszcie jakieś postępy!- skomentował- Tyle, że tu nie ma rzeki.
Cała czwórka oklapła nagle. Cosmo uderzył się w czoło i zawołał:
-Ale jesteśmy!… Jak można cieszyć się z pójścia w miejsce, które nie istnieje!
-Ale tu gdzieś musi być rzeka!- jęknęła z rozczarowaniem Sara- W Basildon musi!
-Jak, w środku miasta?- spytał wujek, unosząc brwi.
Dzieci popatrzyły po sobie z ubolewaniem.
-A może… Powinniście wyruszyć do Epping Forest?- popatrzył dziwnie na mamę.
-Epping Forest? Tam jest rzeka?- spytał Nicholas.
-Może… coś by się znalazło…- rzekła tajemniczo mama, obserwując równie dziwnie dzieci.
One też wymieniły pytające spojrzenia, ale grzecznie napiły się wody i wyszły na upalne południe.
-Bawcie się dobrze… I miłej przygody!- pożegnała je mama- Nicholas, pilnuj Sary. Macie kanapki!
Cała czwórka gęsiego ruszyła chodnikiem, każdy trzymając swoją paczuszkę z kanapkami.
-Jak myślicie, co mama miała na myśli mówiąc o przeżyciu przygody?- spytała Rosemary.
-Może w Epping Forest jest coś szczególnego? Jakaś tajemnica? Kto to wie?- myślał głośno Nicholas.
Wsiadły do czerwonego, piętrowego autobusu i pojechały w stronę swego celu. Jazda zajęła im parędziesiąt nudnych minut. Gorąco i sfrustrowane westchnięcia pasażerów, kiszących się w tym upale były dla Sary nieco otępiające. Wtuliła się w Nicholasa, gapiąc bezmyślnie w przestrzeń na przesuwające za oknami drzewa i zieleń lata. W końcu się doczekała: starszy brat chwycił jej dłoń.
Wysiedli w jakimś miejscu, którego nie znali. Widać było las w Epping, cel ich podróży. Razem weszli w gąszcz i kluczyli między drzewami. Pachniało żywicą, gdzieś w górze śpiewały ptaki, nad koronami pędziły chmury. Sara rzadko bywała w życiu w lesie, więc nie mogła się napatrzeć. Spomiędzy pni płynęły na ziemię promienie, ale unosiło się też coś innego w tym lesie. Coś, czego Sara nie mogła nazwać, ale troszkę się tego bała.
-Czujecie jakieś ciarki?- spytała, mocniej chwytając dłoń Nicholasa.
Starsze rodzeństwo popatrzyło na nią ze zdziwieniem. Rosemary i Cosmo jednocześnie unieśli tę samą brew i zerknęli na siebie wymownie.
-Nie przesadzasz?- spytała Rosemary- Przygoda nie musi mieć od razu zabarwienia grozy…
-Nie bawię się i nie udaję!- zezłościła się Sara- Naprawdę czuję coś dziwnego!
-Wydaje ci się. Chcesz po prostu wprowadzić jakiś klimat!
-Wcale nie!
-Oj, uspokójcie się!- zgasił je Nicholas- Może Sara ma jakiś… szósty zmysł, jako półwampir?
-Ta, a ja jestem Bertie Bott…- prychnęła Rosemary.
-Patrzcie!- krzyknął nagle Cosmo i wbiegł w jakiś rzadki lasek drzew. Popędzili za nim.
-Ou. A co to?- spytał.
Stali na skraju polanki. Na niej kiedyś musiał stać olbrzymi dom, bo widać było fundamenty i żałosne resztki spalonych doszczętnie ścian. Walały się tu i ówdzie jakieś porośnięte trawą szczątki dziwnych rzeczy. Rodzeństwo rozeszło się po zgliszczach, obserwując ze zdziwieniem tę ruinę. Sara znalazła nawet nogę mebla albo coś takiego. Było z kości słoniowej, rzeźbione misternie w kaskady róż.
-Ciekawe, kto tu mieszkał?- spytała mijającego ją Cosmo. Ten natomiast obserwował uniesiony przez niego element ozdobnego żyrandola, przypuszczalnie: parę związanych, szarych kryształów.
-Chyba jacyś bogacze…- mruknął- Ciekawe, jak to się stało… Nick?!
Sara obróciła się w stronę Nicholasa z zaciekawieniem. Stał w pewnym oddaleniu od reszty, obserwując jakieś kamienne płyty. Było ich kilka… Pod podobną leżał Syriusz…
-Cmentarz!- wyrzucił z siebie w podnieceniu Cosmo i potruchtał tam, gdzie stał Nicholas. Sara też tam pobiegła, podobnie, jak Rosemary.
Płyty miały różny wiek. Te dalsze były już bardzo stare, zarośnięte mchem i zatarte przez czas. Ale było też parę młodszych płyt. Najbliższe cztery były stosunkowo świeże. Dało się odczytać epitafium.
-„Mathilda Lupin, 1920-1979”.- przeczytał na głos Cosmo w głuchej ciszy- „Henry Lupin, 1904-1979 i Rovena Lupin, 1901-1974”. „John Lupin, 1940-1979 i Rea Lupin, 1940-1977”.
-A tamten malutki, piąty? „Mały Johnny Lupin, 1964-1964”.- dodała Rosemary.
Cała czwórka wpatrywała się w zaskoczeniu w groby. Ten mały cmentarzyk na skraju ruin…
-Lupin…- zamyślił się Nicholas- Czy to możliwe, że chodzi o naszych przodków?
-Prawie na pewno! Moje drugie imię to Rovena!- zauważyła Rosemary- Mama mówiła, że po jej babci… A ta pani urodziła się w 1901, czyli mogła być naszą prababcią!
-Zresztą, zachęcili nas do przyjazdu tutaj.- stwierdził Nicholas- To może miała być ta przygoda! Odkrywanie terenów, na których wychowali się mama i wujek! Tylko… czemu tu są zgliszcza?
-Może był pożar? Może ta trójka, Mathilda, Henry i John, zginęli właśnie w nim? Ta sama data śmierci…- zauważył Cosmo- A Henry to chyba nasz pradziadek, pochowany z Roveną…
-John i Rea to musieli być nasi dziadkowie, rodzice mamy i wujka!- podnieciła się Rosemary- Syriusz miał na drugie „John”, nie? Urodzili się w roku czterdziestym, czyli są pokoleniem przed naszymi rodzicami! Tylko… kim jest Mathilda? I ten Johnny?
-Johnny to pewno dzieciak naszych dziadków…- zauważyła z jakimś smutkiem Sara- W końcu mógł być ich dzieckiem i do tego jest cztery lata młodszy od mamy i wujka… Nasz wujek. Brat rodziców.
-A Mathilda? Miała na nazwisko Lupin, jak cała reszta…
-Może była siostrą Henry’ego?- skonkludował Nicholas- Albo jego krewną.
-Siostrą? Młodszą o całe szesnaście lat?- skrzywił się Cosmo.
-No, tak też bywa…
Zaległa cisza, podczas, gdy wszyscy wpatrywali się z jakimś rozgoryczeniem w groby.
-Nigdy nie zastanawiało was, gdzie jest grób taty?- spytała Rosemary głucho.
Nicholas zacisnął mimowolnie szczęki. Sara uniosła brwi, obserwując starszego brata.
-Co jest, Nick?- spytała ze zdziwieniem.
-Ech, nic…- westchnął- To chyba oczywiste…
-Słyszycie?- przerwał Cosmo z napięciem.
Unieśli brwi.
-Rzeka.- szepnął jedynie- Plusk wody.
Cały smętny nastrój prysł. Cosmo i Rosemary prześcigali się w pędzie ku chlupotowi orzeźwiającej wody. Sara biegła co tchu za nimi, nie mogąc nadążyć za starszymi od siebie jedenastolatkami. Nicholas kulał na końcu, ile sił w nogach.
-WODA!!!- usłyszała wrzask starszego brata Sara i w biegu ściągnęła sandałki, wpadając do wody w żółtej sukieneczce, w którą ubrała ją mama.
-Ale musieli mieć fajnie!- wrzeszczała ochlapywana przez Cosmo Rosemary- Wujek i mama, mieszkali prawie zupełnie przy rzece! I to w takim świetnym miejscu do pływania!
Nicholas stał w wodzie po kolana, marszcząc brwi.
-Czemu nie wchodzisz głębiej, Nick?- spytała Sara, podchodząc do ulubionego brata.
-Eee… Zawsze przypomina mi się, że w wodzie mogą odbijać się różne ciekawe rzeczy… Parę lat temu widziałem w lesie plamę jakiejś dziwnej czerwieni, chociaż wcale nie było nic czerwonego w pobliżu, możesz to sobie wyobrazić?- zastrzygł uszami i podniósł młodszą siostrzyczkę na ręce.
Kiedy już się nabawili, Rosemary, w zupełnie mokrych dżinsach i fioletowym t-shircie, spytała:
-Ciekawe, co jest za zakrętem?
Cała czwórka Blacków wymieniła kombinatorskie uśmieszki. Rzeka mogła prowadzić w różne strony. Jednomyślnie, aczkolwiek z nieśmiałością, ruszyli pod prąd rzeki w nieznanym kierunku. Nie była bardzo głęboka, pewnie za czasów młodości wujka i mamy miała zupełnie inne brzegi i poziom. Śpiewały ptaki, grzało słońce, piasek przyjemnie wchodził między palce, a lodowata woda obmywała ich nogi do połowy ud. Nicholas, w jasnych dżinsach i koszulce w niebiesko-białe paski był mokry tylko do pasa, ale Cosmo, w czarnej koszulce i krótkich dżinsach, miał mokre nawet włosy, bo tak entuzjastycznie podszedł do faktu znalezienia rzeki. Szli, czując podniecenie.
-Wiecie, tak naprawdę to nic tu nie musi być ciekawego… Możemy tak iść i iść…
-Nie psuj zabawy, Nick!- skarcił go młodszy brat- Przecież to teren czarodziejski! Kto wie, co tu jest?
-Jaskinia.- odparła Rosemary.
Nie inaczej, woda wypływała z groty. Przystanęli. Ze środka dobiegał do nich zachęcający, zwielokrotniony echem chlupot wody, kapiącej ze ścian. Ział stamtąd przyjemny chłodek.
-Włazimy, co nie?- zakomenderował Cosmo.
Bez zastanowienia wznowili brodzenie po pas w wodzie i wkroczyli do jaskini. Sarze sztywniały już wszystkie kości od lodowatej wody i czuła, że ma sine usta, ale nic nie mówiła, trzymając dłoń Nicka.
Grota ciągnęła się w nieskończoność, zalana w połowie wodą i oświetlona światełkami grającymi na jej powierzchni i błyszczącymi wykwitami na skałach, które pełniły prawie rolę lamp. Jakieś dziwne dźwięki i zwielokrotnione echo kapiących kropel ze stropu wypełniały ciszę.
-Auu!- jęknęła nagle Sara, bo poczuła coś dziwnego. Nawet nie ból, ale zaskoczenie, bowiem coś maleńkiego i potwornie zimnego owinęło jej się wokół małego palca u stopy.
-Ale mnie przestraszyłaś!- obróciła się w jej kierunku Rosemary- Nie krzycz tak!
-Ale nadepnęłam na coś!- zauważyła z oburzeniem Sara- Coś dziwnego tam leży!
Cosmo przypatrzył się dnu groty, w miarę jasnemu i zanurzył się całkowicie. Sara i reszta rodzeństwa obserwowali w napięciu brata, gdy jego czarna głowa przebiła taflę.
-Patrzcie. Dziwne, nie?- rzekł, parskając zimną wodą.
Trzymał mały pierścień. Srebrny i nadgryziony zębem czasu, z ciemnoniebieskim, okrągłym oczkiem. Nie był to pierścień nadzwyczajnie ozdobny, ale z pewnością niezmiernie stary.
-Masz, znalazłaś go.- wyciągnął rękę z pierścieniem do Sary.
-Możesz go wziąć.- mruknęła- Nie podoba mi się ten niebieski.
-No dobra.- Cosmo wzruszył ramionami i założył pierścień. Ozdoba wyglądała chyba na kobiecą, ale nie przejął się tym zbytnio.
Ruszyli dalej. Cosmo zapewne pogrążony był w rozmyślaniach na temat tego, co taka ozdoba tu robi, jak się znalazła w takim miejscu, ile już tu leży i kto ją nosił. Sara patrzyła na brata…


CHLUP!
Cała trójka podskoczyła, bowiem Sara nagle znikła. Po prostu, coś ją wchłonęło jak wodę w wannie.
-SARA?!- krzyknął z przerażeniem Nicholas.
Odparła im cisza. Popatrzyli po sobie w skrajnym, niemym przerażeniu.
-I co teraz? Gdzie ona może być?!- jęknęła Rosemary.
Cosmo nie zastanawiał się nad tym i zanurzył znów w lodowatej wodzie. Przeszukiwał dno w miejscu, gdzie przypuszczalnie zniknęła jego siostra. Nie widział nic szczególnego, poza…
-Tam jest jakiś lejek!- oznajmił, parskając, gdy się wynurzył- Dziura, jak zjeżdżalnia w dół!
-O matko…- przeraził się Nicholas- Przecież ona się udusi…
-I co teraz?- spytał Cosmo- A jak sami zginiemy?
-Nie obchodzi mnie to, tchórzu!- warknęła Rosemary i zanurzyła się, by wejść do leja.
-Tchórzu? Przecież nic nie powiedziałem takiego!- obruszył się Cosmo i ruszył za siostrą.
W lejku jakoś szybciej się płynęło, zapewne przez ciśnienie. Cosmo czuł się tak potwornie, jak rzadko kiedy do tej pory: ściśnięty z dwóch stron przez ciasne ściany, z głową w dół w abstrakcyjnie ciemnej kiszce i do tego się dusił, bo woda wypełniała całkowicie kanalik. Zaczął się z paniką zastanawiać, jak Rosemary, która płynęła pierwsza, da im znak, by się cofnęli, gdy już zacznie jej brakować powietrza.
Na szczęście chwila koszmaru szybko minęła, bo wylali się z pluskiem z tunelu do innego, podobnego do tego na górze.
-Coś takiego!- rzekł ze zdziwieniem Cosmo, obserwując dziwne zjawisko, gdy już się wynurzył.
-To chyba przez ciśnienie. Patrzcie, to podobne miejsce, tyle, że wody więcej.- rzekła mokra i sina Rosemary- SARA! SARA, GDZIE JESTEŚ?!
Odpowiedziało jej milczenie. Sary tu nie było.
-Musimy ją znaleźć.- szepnął Nicholas w ciszy i groźnym milczeniu.
-Rozdzielamy się!- zakomenderował Cosmo.
-Nie, odpada. Nie mogę pozwolić, byśmy narazili się na pogubienie.
-Ale tak jej nigdy nie znajdziemy!
-Znajdziemy ją razem!
-Wydaje ci się, że jak masz dwanaście lat, to już jesteś taki…
-Cicho! Słyszycie?!- przerwała im Rosemary- Jakieś pluski.
Rzeczywiście, od jednej ze stron korytarza niosły się pluski wody i jej szelest. Rosemary ruszyła tam z trudem przez poziom wody, chłopcy poszli za nią.
-AAACH!!!
Całą trójkę porwał nagły prąd i w plątaninie spłynęli z podziemnej kaskady, z chlupotem wpadając do wody poziom niżej. Wynurzyli się wszyscy, rozglądając.
-Jest coraz głębiej.- Nicholas wytrzepał uszy jak rasowy wilk.
-I zimniej!- dodała Rosemary, a Cosmo aż się zdziwił, jak można mieć tak sinofioletowe usta.
-Ciekawe, czy tędy spłynęła…- mruknął najmłodszy męski członek rodu Blacków.
-Z pewnością. Idźmy…
Ale nie dane było im iść dalej w spokoju. Prąd i poziom szły do góry i w rezultacie cała trójka została porwana i popłynęła szybko przed siebie, nie do końca z własnej, nieprzymuszonej woli.
-Co to?! Coś złapało mnie za nogę!- krzyknęła nagle Rosemary.
Cosmo też to wyczuł. Wirowali w wodzie, unosząc się na niej jak korki, ale nie byli sami…
-Co to?!- przeraził się, widząc zarysy istot pod wodą- Nicholas, co to jest?!
-Nie wiem, skończyłem dopiero pierwszą klasę!- odkrzyknął jego starszy brat, walcząc ze stworzeniem. Były małe i przypominały diabełki, miały ostre zęby i chwytały ich za kostki, próbując wciągnąć głębiej w toń. Cała trójka, kopiąc i szarpiąc, walczyła o życie. Cosmo już praktycznie się zanurzył, ale nie na długo.
-AAAA!!!
Całą gromadą plus agresorzy spłynęli ze znacznie większego wodospadu wprost do dużego, podziemnego zbiornika z wodą. Cosmo wynurzył się i rozejrzał przez chwilkę. Przypominało jezioro i było znacznie głębsze od poprzednich tunelów. A na kamiennym wzniesieniu…
-Sara!- zabulgotał, bowiem zwierz wciągnął go w odmęty jeziora. Kopnął z całej siły, czując panikę i skrajne przerażenie, ale wynurzył się.
-Sara, to my!- wrzasnął.
Sara siedziała na kamiennej wysepce, wpatrzona w stwory. Była blada i przerażona. Ani Rosemary, ani Cosmo nie byli w stanie do niej podpłynąć, bo stworzenia bardzo się starały, by ich utopić.
-Gdzie Nicholas?!- zawyła Rosemary w skrajnej panice.
-Chyba został wciągnięty!- jęknął Cosmo- Czemu nie umiemy czarować?!
-Nicholas!!!- pisnęła ze strachem Sara. Była jeszcze bardziej sina, niż poprzednio, ze strachu.
Nicholas wynurzył się na chwilę, rozpaczliwie nabierając powietrza do płuc, ale zaraz znikł pod powierzchnią wody, by podejmować ostatnie wysiłki.
Sara wstała, patrząc z płomienną złością na brata, którego wciągnęły pod wodę stwory.
-Oddajcie mi Nicholasa!
Jaskinia się lekko zatrzęsła, oderwały się wystające kamienie od ścian i ze świstem przeszyły powietrze. Woda w jeziorze poskręcała się w nienaturalne kształty, by odsłonić dno, a stwory, wszystkie co do jednego, uniosły się nad jej zmodyfikowany poziom. Z impetem i potężnym przyspieszeniem uderzyły w sufit i ściany parę razy, po czym zostały odrzucone przez dziwaczną siłę gdzieś na jakąś skalną wysepkę, gdzie legły w bezruchu. Sara wciąż stała, patrząc na nie z nienawiścią. Cosmo uchylił usta ze zdziwieniem, obserwując młodszą siostrę, ale zaraz zanurkował po Nicholasa. Chwycił go pod wodą za rękę i z wielkim trudem wyholował na powierzchnię.
Sara, nie wiedzieć czemu, uniosła się parę centymetrów nad wodą i złapała Rosemary i Cosmo za ręce. Młodszy Black wciąż trzymał nieprzytomnego brata ramieniem pod pachami, a wilcze ucho Nicholasa drażniło go w policzek.
Sara bez trudu uniosła ich i poszybowali razem. Cosmo uchwycił skrajnie zszokowany wzrok bliźniaczki, ale nie długo lecieli, bowiem wystarczyło przecisnąć się przez jakąś szparę w stropie groty i już cała czwórka leżała na ciepłej, zielonej, miękkiej trawie na jakimś wzgórzu Epping Forest.
-Co ty zrobiłaś?- Cosmo zostawił nieprzytomnego Nicholasa i umierającą z zimna Rosemary i podszedł do skulonej, oblepionej czarno-rudymi, prostymi strąkami Sary- Jak…?
-T-to ch-chyb-ba t-to, c-co m-mów-wiła m-mama. W-wampiryz-zm.- usłyszał z tyłu od Rosemary.
-Taa…- mruknęła Sara- Chyba to. Chyba właśnie się rozwinęły moje tajemne moce…
Powiedziała to z niejako dumą i Cosmo uniósł brwi. Ciekawe, pomyślał, bezwiednie obserwując tajemniczy, kobiecy pierścień z niebieskim oczkiem, lśniący niewinnie na jego palcu. Sara była półwampirem… Ale zawsze była taka bezbronna! Nigdy nie przypuszczałby, że w obronie Nicholasa jest w stanie zamienić się właśnie w coś, co pokazała w grocie.
-Ale ani słowa mamie.- zakomenderował- Nas nigdy nie puści nigdzie, jak się dowie…
-I t-tak się d-dowie. Um-mrę na zapal-lenie p-płuc i t-tyle m-mnie b-było!…- usłyszał za plecami.


***

Lato wieczorami grzało w pełni. Szczególnie, gdy się trzymało upragniony świstek.
Rosemary siedziała na parapecie okna w sypialni, którą dzieliła z młodszą siostrą. Zaledwie kilka godzin temu przyszedł do niej list z Hogwartu. Zawiadamiał, że dziewczynka dostała się do szkoły.
Rosemary czekała na ten list od bardzo długiego czasu. W zasadzie, odkąd usłyszała o Hogwarcie. Co prawda, Nicholas nie wyglądał na szczególnie nieszczęśliwego, że siedzi w domu, a nie tam, ale ruda jedenastolatka wiedziała, że jej brat jest z deka dziwny i nie trzeba traktować wszystkich jego odchyleń serio. Westchnęła, obserwując nagrzaną słońcem ulicę Vange i przeleciała wzrokiem listę jeszcze raz. Kociołek, szaty, różdżka, książki… To wszystko było dla niej zbyt piękne. Chciała już tam wyjechać. Jeżeli w Hogwarcie jest taka sama magiczna atmosfera, jak u Weasleyów, czy na Pokątnej, to świetnie… Zawsze brakowało jej tego w domu, który w zasadzie nie różnił się niczym od domu państwa Route, ale nie było to dziwne, gdyż mieszkali w mugolskim miasteczku.
Nie mogąc się doczekać, kiedy nareszcie dostanie własną różdżkę, zwinęła list, włożyła pod poduszkę i zbiegła na dół do kuchni. Mama właśnie przygotowywała tartę z malinami, nucąc coś.
-Mamo, mogę iść się pobawić z Wandą?- wrzasnęła od progu.
Mama zmierzyła ją zwyczajowym, przeciągłym spojrzeniem.
-No, pozwól jej.- podpowiedział wujek Remus, naprawiający właśnie różdżką jakiś mechanizm w odbiorniku radiowym- To jej ostatnie chwile tutaj… Przecież nie jest już berbeciem.
-No dobrze.- westchnęła mama- Ale uważaj na samochody i psy.
-Dobrze, mamo.- rzuciła automatycznie Rosemary i wybiegła z domu. Wujek miał rację: to ostatnie chwile dzieciństwa i zabawy z Wandą. Chociaż miała jedenaście lat, czuła się już doroślejsza.
-Wanda!- wrzasnęła, gdy stanęła pod domem państwa Route.
Z okna swojego pokoju wystawił głowę Stanley. Gimnazjalista wyglądał na dość zmęczonego.
-Poszła na plac zabaw.- oznajmił burkliwym głosem i jego jasna głowa znikła.
Rosemary kiwnęła do siebie głową i pobiegła w tamtym kierunku. Co za gbur, pomyślała, bo właśnie zdała sobie sprawę, że nigdy nie widziała Stanleya, który by się radośnie śmiał. Ale Sarę lubił, bo była słodkim dzieciaczkiem, młodszym od niego o cztery lata.
Podchodząc do placu zabaw Rosemary już wiedziała, że Wanda nie jest sama i, co gorsza, pogodnie usposobiona do otoczenia, a ściślej mówiąc: Wanda z kimś się zażarcie kłóciła.
-Zjeżdżaj stąd, wydaje ci się, że jesteś taki dorosły?!- usłyszała Rosemary.
-Ale jesteś pyskata, dziewucho. Nauczyć cię szacunku?!
Rosemary westchnęła. Znów Wanda zadarła z tymi zbuntowanymi nastolatkami, a konkretnie z Mickiem Streep, Dennisem Hollingiem i Davidem Crescent, nazywanym „Cresh”. Czternastolatki, pochodzące z tej części Basildon, co Wanda i Rosemary, należały do większej paczki punków, krążących po mieście i siejących zniszczenie i popłoch co porządniejszych mieszkańców. Wanda i Rosemary często miały z nimi do czynienia, bo, ilekroć okazja pozwalała, włóczyły się po Basildon, a tak przynajmniej robiły od roku. Wcześniej były zbyt małe. Kiedyś wlazły punkom do kryjówki i stwierdziła, że nigdy nie zapomni swojego biegu, gdy je nakryli, co groziło śmiercią w mękach.
Rosemary przesadziła niski płotek i podeszła hardo do Wandy i grupki punków.
-O, idzie ta od Blacków!- zawołał Mick z szyderczą uciechą.
-Ta od dziwadła z psimi uszami?- ucieszył się czarnowłosy David- Chyba zapomniałaś brata wyprowadzić na spacer!
-Przymknij się, dzieciaku!- warknęła Rosemary, ale wcale nie czuła się tak pewna, jak wynikało z jej zachowania. Te nastolatki były całkiem niebezpieczne, szczególnie Cresh- Jeszcze raz tak powiesz…
-To co, zrobisz mi coś?! Chciałbym to zobaczyć! A teraz wynocha, to nasz plac zabaw!
-Jak chcesz się pobawić, dzieciaku, to Wanda użyczy ci swojej huśtawki.- zadrwiła Rosemary- Niestety, nie mamy z rodzeństwem lalek i samochodzików, już wyrośliśmy, nie pożyczę ci.
Wanda ryknęła śmiechem, chyba nieco przesadzonym, po czym wrzasnęła:
-Dobrze, Rosie! Dowal mu!
-Ciekawe, czy będziesz taka do przodu, gdy spiorę ci tą ohydną, piegowatą gębę!- warknął Crescent.
-Tylko spróbuj mnie tknąć!- zawołała ze złością Rosemary- Myślisz, że ujdzie ci to płazem?!
-Masz kogoś, kto mógłby ci pomóc, rudzielcu?! Wszyscy wiedzą, że zdechł ci stary! Schlał się i twoja stara go zostawiła, czy ktoś mu spuścił lanie, bo był taką pierdołą?! Albo nie, twoja stara to…
Nie zdążył dokończyć, bo Rosemary całkowicie puściły nerwy. Nie myśląc nad tym, że ma tylko jedenaście lat i jest drobnym dzieckiem, a David Crescent to silny, zaprawiony w boju czternastolatek, rzuciła się na niego z pięściami. Ciągnęła za czarne, bujne włosy, skórzaną kurtkę i dziurawe dżinsy, kopała, tłukła gdzie popadnie, ale i chłopak nie pozostawiał dłużny.
-DALEJ, ROSEMARY!!!- wyła gdzieś u góry Wanda.
-CRESH, DAWAJ!!! DAWAAAJ!!!- ryczeli koledzy.
Rosemary czuła taką wściekłość, jak chyba nigdy w życiu, włączając w to moment, gdy Fred dwa lata temu podejrzał jej całą kąpiel w wannie. Nienawidziła czarnowłosego punka za jego słowa, które zadawały takie okropne rany. Jak śmiał obrażać pamięć zmarłego bohatersko taty?!
W końcu tak się zmachała, że miała tylko siłę się podnieść. Czuła sińce i łzy, a także rozciętą wargę i bolące żebro. Crescent zwijał się u jej stóp, kopnięty okrutnie w przyrodzenie.
-Spróbuj jeszcze raz obrazić tatę i mamę…- wycedziła przez łzy, a potem, jakby zaprzeczając bojowej naturze, uderzyła w okropnie dziecinny płacz i rzuciła się w stronę domu.
-ROSIE!!!- krzyknęła za nią Wanda.
Rosemary chciała uciec do domu, by przytulić mamę. Poczuła, jak bardzo kocha mamę, jej zapach rudo-czarnych loczków i w tym momencie potwornie cierpiała, że nigdy, przenigdy nie przytuli taty.


Cosmo siedział na łóżku w maleńkiej sypialni. Oczy same cieszyły się do dzierżonego w dłoniach listu. Hogwart! Dostał się tam i wkrótce rozpocznie coś nowego i ekscytującego.
Jęknął i podskoczył na równe nogi z podnieceniem. Zaczął szybko krążyć po pokoju. Jak bardzo chciałby już teraz, zaraz, wsiadać do pociągu i jechać do nowego domu! A tyle jeszcze sekund musiał czekać w życiu, by doczekać się tego ostatecznego wyjścia z domu. Zostało parędziesiąt dni, a te wakacje, jak i całe dotychczasowe życie Cosmo, dłużyły się w nieskończoność.
Po chwili zastanowienia zbiegł na dół i wpadł do kuchni w szalonym biegu.
-Mama, MAMA!- krzyknął na wydechu- Polecimy na Pokątną?!
-Pewnie, synek.- mama siedziała w zamyśleniu nad kartoteką drobnego przestępcy- Kiedyś, pewno…
-Ale jutro! Po różdżkę i szaty i księgi i kociołek i rękawice i składniki i…
-Cosmo!- fuknęła mama, patrząc na niego z trudno ukrywanym rozbawieniem.
-Proszuuu…- popatrzył na nią wzrokiem zabiedzonego stworzonka. Prawie zawsze skutkowało.
Mama zerknęła na niego dość dziwnym, niepewnym wzrokiem.
-Chciałbym już różdżkę, by ją przytulić i pogapić się na nią… Czekam tyle lat!
Mama popatrzyła jeszcze bardziej spłoszonym wzrokiem.
-Po co ty chcesz przytulać różdżkę?- zdziwiła się, szeroko otwierając oczy- Co za dzieciak…
-BŁAGAM!!! Ty nie widzisz, ile w tym drewnie piękna?! Kocham moją nieznaną różdżkę!
-Świat się wali… Dobra.- westchnęła- Polecimy jutro na Pokątną…
-HURAAAAAAA!!!
Ucałował ją po oczach, policzkach, nosie, czole i uszach, ignorując jęki zmiażdżonej rodzicielki, po czym rzucił się z powrotem do pokoju, by ochłonąć, bo entuzjazm wylewał się uszami.
Ciekawe, jaka ta nowa różdżka będzie… Z czym i w ogóle… Cosmo chciał, by mu kiedyś uratowała życie, a on, najsławniejszy auror świata, wykorzystałby swój geniusz i przebiegłość, by jego różdżka rzucała najpotężniejsze czary. Mogłaby przejść do historii jako różdżka samego Cosmo Blacka…
Nie mógł spać. Zakupienie nowych, ślicznych i potężnych przedmiotów podkręcała jego podniecenie i wprost kipiał ze szczęścia, gdy kolejnego dnia stanęli nareszcie przed oczekiwanym szyldem.
-No, to właźcie.- mama wepchnęła do środka jego, Rosemary i niezbyt ogarniętego Nicholasa.
W środku było ciemno i pachniało kurzem. Setki różdżek piętrzyły się na półkach i Cosmo zaczął zastanawiać się natychmiast, która z nich czeka najdłużej i ile ma lat. Potem zapragnął dostać najpotężniejszą z nich i zmartwił się, że w takim tłumie różdżek to chyba trudno będzie ją znaleźć.
-Witam, pani Black. Znowu się widzimy, jak rok temu… Panie Black, dba pan o swoją różdżkę? Wiąz, osiem cali, włos z ogona jednorożca, mam rację?
Nicholas nie wiedział, jak zareagować, ale Cosmo zaczął zastanawiać się, czy on nie czyścił różdżki (do czego przyznać się nie wypadało), czy nie zorientował się, że do niego skierowane było pytanie.
-No dobrze, zobaczmy… Najpierw ta młoda dama… Pozwól tu, dziecko…
Cosmo znów obserwował, jak Ollivander mierzy szerokości i rozpiętości ramion.
-Spróbuj tej… Ostrokrzew i smocze serce, ładna i elegancka, trzynaście i ćwierć cala…
Rosemary ze szczerym zdumieniem oglądała, jak Ollivander wyrywa jej patyk i wtyka nowy. Cosmo ze zniecierpliwieniem zerkał na siostrę-dopóki wytwórca różdżek nie powiedział szybko:
-No, to jest właśnie to, świetnie! Drzewo różane, jak u matki. Włókienko ze smoczego serca, czternaście cali, sztywna. To różdżka prawdziwie odważnych i mężnych!
Pan Ollivander wręczył ją po zapakowaniu Rosemary, która nie posiadała się ze szczęścia, patrząc na swój nowy artefakt, a potem powiedział wyczekiwane słowa:
-No, teraz pan, panie Black! Proszę tu podejść.
Cosmo prawie podbiegł do mężczyzny i ustawił się grzecznie do mierzenia, kątem oka obserwując Rosemary, oglądającą z wypiekami na twarzy nową różdżkę.
-Wierzba i pióro feniksa. Osiem i ćwierć cala, dobra do zaklęć defensywnych.
Cosmo wziął różdżkę do ręki, krzywiąc się. Jej wizytówka wcale nie brzmiała groźnie i majestatycznie, dlatego ucieszył się, gdy Ollivander wyrwał mu ją z ręki prawie natychmiast i dał inną. Trwało to wybitnie długo, nawet dłużej, niż u siostry. Cosmo ze zniecierpliwieniem wyglądał końca tego wszystkiego, bo bardzo już chciał mieć swoją różdżkę.
-Tak, ta zdecydowanie pana wybrała!
Cosmo nie trzeba było tego mówić. Trzymana przezeń różdżka rozgrzała się jakby, a kiedy ochłonęła, Cosmo wciąż czuł pulsowanie serca, które przyspieszyło rytm.
-Hmm, bardzo ciekawa różdżka, panie Black.- rzekł cicho Ollivander- Czarny bez. Rzadko używany, owiany ponurą sławą niebezpiecznego. Smocze serce, jak u siostry. Trzynaście cali, bardzo elegancka i wytworna. Różdżka prawdziwego arystokraty! Proszę dbać o te przedmioty, moi drodzy! Różdżek nie wolno zaniedbywać, bo mogą się obrazić i kto wie, czym to się skończy!
Cosmo puścił to mimo uszu i obserwował jak zaczarowany swoją trzynastocalową różdżkę, pakowaną właśnie przez Ollivandera do podłużnego opakowania. Ona była szczególna, wyjątkowa. Jak to leciało? Czarny bez… mrocznie brzmi. Smocze serce, jak jego bliźniaczka. Kojarzyło mu się to z walecznością. Już nie mógł się doczekać, aż jego kochana różdżka zacznie robić jakieś czary…


Cosmo uchylił wieczko do pudełeczka, zerknął na różdżkę, zapłaciłam za obie i mogliśmy wyjść na ulicę. Bliźniaki trzymały różdżki niczym najdroższe skarby.
-Bo zgubicie…- mruknęłam- Mamy już ingrediencje i kociołki, różdżki… Nicholas, podaj mi te listy, które miałeś nieść, synek.
Nicholas wyciągnął pomięte listy przedmiotów dla całej trójki.
-Dobra…- mruczałam do siebie- Esy i Floresy i Malkin… I to już będzie na tyle…
-A zwierzątko?- zaatakował Cosmo- Miałem dostać kota do szkoły!
Popatrzyłam uważnie na syna, potem na Rosemary.
-Nicholas i Sara mają zwierzątka!- poparła brata.
-No dobra…- westchnęłam.
-To ja chcę sowę!- zawołała Rosemary.
-A ja kotka!
-Już, spokojnie! Dostaniecie. Ale na końcu. Nie będę paradować z kotem i sową po tych wszystkich sklepach. Widzicie tamten szyld?- wskazałam na wielkie nożyce- Tam teraz pójdziecie i skroją wam szaty, ja zaraz przyjdę i zapłacę. Idę z Nickiem do księgarni.
Przypilnowałam, by bliźniaki przepchały się przez tłumy i przekroczyły próg Malkin, ja pociągnęłam za rękaw Nicholasa i ruszyliśmy w stronę Esów i Floresów.
-Pomożesz mi nieść. Książek mamy dużo w tym roku, chociaż dobrze, że twoje podręczniki dostanie któreś z bliźniąt, nie wydam fortuny.
-Ale po co?- zapytał Nicholas, oglądając się na olbrzymi model galaktyki- Nie lepiej, jeżeli oboje będą korzystać z moich książek? Byłoby taniej. I tak pewnie trafią do jednego domu.
-Nigdy nie wiadomo.- ucięłam- Pewnie czeka ich Gryffindor, ewentualnie Ravenclaw. Ale wolę nie ryzykować, może będą rozdzieleni. W sumie nie są identyczni, jak Weasleyowie.
Weszliśmy do Esów i Floresów, gdzie też było mnóstwo ludzi. Matki z dziećmi i samotne dzieciaki plątały się pomiędzy półkami. Jacyś czarodzieje biegali to tu to tam, przestawiając różdżkami drabiny i wbiegając prawie na nie w pośpiechu, by zdobyć jakiś tytuł z czubka półki. Jeden z nich właśnie gruchnął z nieba kilka cali od Nicholasa, ale na szczęście wstał, otrzepał się i narzekając, ruszył dalej do pracy. Jego koledzy też mieli pełne ręce roboty.
-Molly! Ty też tu dzisiaj?- krzyknęłam, widząc rudą osobę z mnóstwem dzieciaków, których najwyraźniej nie potrafiła ogarnąć, bo wrzeszczała:
-GEORGE, NA MIŁOŚĆ BOSKĄ! ZŁAŹ Z TEJ DRABINY, CO TY WYCZYNIASZ?!
Podeszłam do Molly, popychając przed sobą zdezorientowanego Nicholasa. Obróciła w moją stronę czerwoną ze złości twarz i wykrzyknęła:
-Ach, Meg! Jak świetnie cię widzieć! Ja nie wiem, skaranie boskie z tymi bachorami! Jak widzę, jest z tobą tylko Nicholas… A gdzie bliźniaki? GEORGE, WIDZĘ CIĘ, CHŁOPCZE!
-Są u Malkin. A ty, jak widzę, nie możesz ogarnąć swoich?- rzuciłam beztrosko.
-Ech, są zupełnie nieznośni! Bliźniacy są coraz gorsi!- pokręciła głową- Ledwo trzynaście lat i już… Ale to nic, ale jak Ron pójdzie w ich ślady? Dobrze, że chociaż Percy…
Zerknęła rozanielonym wzrokiem w kierunku piętnastoletniego syna, grzecznie przeglądającego księgi zaklęć z wybitnie świętoszkowatą miną.
-Dużo podręczników w tym roku, prawda?- spytałam, patrząc z lekkim rozbawieniem na któregoś z bliźniaków, znów wybierającego się na drabinę tak, by matka nie widziała.
-Tyle, co zwykle.- westchnęła Molly- Dobrze, że Charlie już skończył szkołę. Tu nic nie muszę kupować, ale przyszłam po poradnik Lockharta na temat szkodników domowych…
-Mamo! Już są szaty!
Dyszący Cosmo dopadł do mnie, pociągnął za skraj peleryny.
-Skroili mi już szaty, a Rosemary dopiero zaczęli. Musisz iść i zapłacić.
-Dobra… Nicholas, pójdziecie z bratem na obchód księgarni i powybieracie podręczniki! Dla ciebie, synu, zostaną księgi Nicholasa, Rosemary dostanie nowe. No już, idźcie!
Kiwnęli głowami i ruszyli pomiędzy półkami, by poznajdywać tytuły ksiąg.

Cosmo wodził zafascynowanym wzrokiem po grzbietach ksiąg. Tylko raz był w Esach i Floresach, dawno temu z wujkiem. Wpadli tylko na chwilkę w jakimś celu, ale wujek sprawił mu wtedy z litości egzemplarz baśni barda Beedle’a, który czytała im mama na dobranoc.
Teraz szukał tych, które traktowały o zaklęciach, kociołkach i historii magii. Zerknął na inny dział. Nicholas, zupełnie najwyraźniej zapomniawszy o powinności szukania sobie podręczników do drugiej klasy, czytał z wypiekami na twarzy jakąś dziwną, na pewno nie szkolną księgę.
-Co ty tu robisz?
Cosmo się obrócił. Obok niego stał jego rówieśnik, starszy ledwo o miesiąc i dwa tygodnie-Ronald Weasley. Opierał się o półkę i obserwował cały świat spod czerwonej grzywki.
-Szukam podręczników dla Rosemary, a ty?- wzruszył ramionami Cosmo.
-Matka nas tu zaciągnęła z powodu tej głupiej księgi.- burknął Ron, wpychając głęboko do kieszeni wytartych sztruksów blade dłonie- Teraz Fred i George się trochę rozkokosili i zrzucili mi na głowę stos ksiąg o smokach… Wolałbym popatrzeć na nowego Nimbusa 2000. Jest na wystawie, widziałeś?
-Tylko przez chwilkę, mama nie lubi się rozwlekać na Pokątnej. Nie mógłbym się zatrzymywać.
-To chodź, wyskoczymy tam!- Ronowi zaświeciły się oczy- Sprzęt do quiddicha jest niedaleko!
-Nie wiem, czy mogę. Miałem znaleźć księgi dla Rosemary…
Ron parsknął szyderczo, kręcąc głową. Cosmo uniósł czarną brew.
-Co cię tak niby bawi?- zapytał chłodno młody Black.
-Wiesz, nie musisz słuchać mamusi we wszystkim!- zaszydził jego kolega- To tylko mały wyskok.
-Nie słucham mamusi we wszystkim!- warknął Cosmo- Nie lubię, gdy się smuci, po prostu! Dużo już się smuciła, a jak tego nie rozumiesz, to trudno! Wracam do obowiązków.
Ron wciąż patrzył na niego w rozbawieniu.
-Nie ma w tobie ni krztyny ryzyka i chęci łamania reguł, Cosmo!- powiedział wreszcie.
-Przymknij się, Ron! Nie chcę zawieść mamy, więc nie pójdę oglądać Nimbusa! Wielkie mi ryzyko! Jeżeli stać cię tylko na takie…
-Na takie nie stać nawet ciebie, mały lizusie! Twoja bliźniaczka jest inna, nawet ona by poszła!
-Powiedziałem ci, żebyś się przymknął!- prawie krzyknął Cosmo- Po co ci oglądać tę miotłę, jeżeli i tak nigdy nawet nie będzie cię stać, by ją chociażby potrzymać?!
Ron bez ostrzeżenia rzucił się ku Cosmo i oboje przewrócili się na posadzkę, bijąc i kopiąc się nawzajem. Potrącili stos jakichś grubych ksiąg o srebrnych grzbietach, które runęły z łomotem niedaleko. Cosmo kantem jednej z nich oberwał w policzek, ale nie przejął się tym zbytnio.
-Co to ma znaczyć! PRZESTAŃCIE!
Paru pracowników się zbiegło, a w niedalekim tłumie nastolatków już jeden chłopiec obstawiał zakłady. W końcu nadbiegły mamy i podniósł się jeszcze większy wrzask. Cosmo i Ron, wciąż tłukąc się na oślep, potoczyli się w stronę Nicholasa, wciąż zaczytanego w księdze i uderzyli o jego nogi. Łaskawie raczył zwrócić na nich uwagę, odrywając nieprzytomny wzrok od tekstu.
Ktoś chwycił Rona i odciągnął od Cosmo, to samo przytrafiło się młodemu Blackowi. Ze zdziwieniem obserwował, jak krwawiący równolatek dyszy i patrzy na niego spode łba.
-Pojmany delikwent. DO AZKABANU Z NIM!- wrzasnął jeden z bliźniaków, bo to on odciągnął Rona. Drugi przytrzymywał Cosmo.
-Fred, przestań wywrzaskiwać głupoty!- ofuknęła go pani Weasley i, nie wiedzieć czemu, zerknęła na pobladłą nagle mamę Cosmo- Co to ma znaczyć?! Na zewnątrz! Ron, policzymy się w domu!
Cosmo wyrwał się George’owi z objęć i popatrzył spode łba na Rona. Czuł wściekłość na myśl o młodym Weasleyu. Mama podeszła do niego i szarpnęła lekko za ramię.
-Co to miało być?- spytała ostro- Chcesz dostać na sam koniec szlaban?!
-To on się na mnie rzucił!- krzyknął Cosmo.
-Nie interesuje mnie to. Musiał zostać sprowokowany. Dobrze, porozmawiamy sobie w domu! Nicholas, znalazłeś książki? Co ty robisz, miałeś szukać podręczników!
Cosmo, zły jak wszyscy diabli, otarł krew z twarzy. Silnie spuchł mu uszkodzony księgą policzek.
Wyszli z księgarni, obserwowani przez gapiów i nie w humorach, niosąc naręcze ksiąg. Za szaty mama zapłaciła bez słowa. Cosmo cały czas denerwował się, że za karę nie dostanie zwierzęcia, ale na szczęście weszli do Eylopy i mógł wybrać sobie szaroburego kota, podczas, gdy Rosemary wybrała sobie puszczyka. Cały czas, gdy obserwował Włóczykija-nowego kota-przez kraty koszyka, rozmyślał nad zdarzeniem w księgarni. Co go poniosło, czemu tak powiedział Ronowi? Ostatecznie, oni też nie byli bogaci, ale nie przypuszczał, że Ron tak się zdenerwuje. Chciał go tylko spławić.
Wiedział jedno: nie cierpiał tego piegowatego rudzielca. I słuchając szczebiotania Rosemary, która pytała mamy, jak się nazywa stan duchowy, w którym człowiekowi niczego już nie trzeba pomyślał, że podobało mu się przywalenie Ronowi i czuł się dobrze z tym, że mu spuścił lanie.


***

Rosemary nie mogła spać. To było tak podniecające, że całą noc przekręcała się z boku na bok, by zapaść w niespokojny sen długo po położeniu się. W rezultacie w jej odczuciu minęło zaledwie pięć minut snu, gdy wujek Remus delikatnie szturchnął jedenastolatkę.
-Czas wstawać, Rosemary…- usłyszała i poczuła piasek pod oczami.
-Jest tak wcześnie…- wymamrotała, ale od razu uświadomiła sobie, co oznacza zwleczenie się z łóżka, więc wyskoczyła z niego jak na sprężynie. Wujka już nie było, poszedł budzić chłopców.
-Chcesz jechać z nami na peron?- spytała obudzoną hałasem Sarę.
-Tak, chcę!- młodsza siostrzyczka zerwała się z entuzjazmem nie mniejszym, niż Rosemary.
Bagaże i zwierzęta całej trójki spoczywały już w przedpokoju od wczorajszego wieczora. Pozostało tylko zjedzenie śniadania i udanie się całą rodziną na King’s Cross. I pożegnanie z Wandą.
Mama tego dnia była bardzo roztrzęsiona.
-Jedz normalnie, Cosmo!- zganiła bliźniaka- Co ty robisz z tym majonezem? Ups…
Gofr, którego miała położyć na talerzu wujka, wylądował na ziemi. Mama westchnęła spazmatycznie.
-Spokojnie. Kotek, spokojnie.- rzekł uspokajająco wujek, po czym spokojnie podniósł gofra.
-Ech, ja tylko…- mama zdawała się być rozkojarzona- Idę po bagietki…
I wyszła do kuchni, ocierając fartuchem oczy. Wujek Remus westchnął, przyglądając jej się z troską.
Rosemary szybko wsunęła cztery gofry z miodem i wyleciała na chwilę z domu.
-Co ty robisz?- zawołał za nią wujek.
-Muszę pożegnać się z Wandą. Zaraz wracam!
Podbiegła pod okno przyjaciółki. Ta już nie spała-dziś był początek roku szkolnego w nowym gimnazjum Wandy. Rosemary nie żałowała, że nie idzie tam z nią.
-Wanda, złaź i to szybko!- wrzasnęła.
Usłyszała oburzone fuknięcie, trzask i po kilku chwilach z domu wyszła Wanda w piżamie.
-Jeszcze śpisz?- zdumiała się młoda panna Black.
-Już nie.- warknęła zaspana Wanda- Co się dzieje?
-Ech, pamiętasz, jak żartowałam o zniknięciu od września?- zaczęła kulawo. Było mało czasu.
-No…
-Cóż… Chciałam się pożegnać, bo wyjeżdżam do szkoły z internatem na północ Wysp.
Wanda rozszerzyła oczy po jakichś pięciu sekundach.
-Kiedy?- wydusiła z siebie w końcu.
-Za godzinę.- rzekła Rosemary i znów uderzyła ją euforia, gdy o tym pomyślała.
-To znaczy…- Wanda skupiła zaspany mózg- Czyli nie będzie cię tu ze mną?
-Nie… Ale wracam na Gwiazdkę…
-Rzeczywiście, to zaraz.- burknęła złośliwie Wanda- Ale dlaczego? Myślałam, że będziemy razem…
-Nie, do tej szkoły zapisali mnie już dawno… Nie chciałam ci mówić, bo nie byłam pewna…
-W porządku.- mruknęła Wanda- Szkoda, że sama będę siedzieć i sama bić się z punkami… Podobno umówili się, że cię spiorą… Wiesz, za Cresha wtedy, na placu zabaw. Miałam cię ostrzec.
-Dzięki. Na szczęście, nie będą mieli okazji.
Wanda podeszła i przytuliła Rosemary, którą to bardzo zdziwiło. Odwzajemniła to nieśmiało.
-Będę tęsknić.- rzekła Wanda- I do zobaczenia w zimie! Baw się dobrze w tym gimnazjum!
Przyjaciółki się rozstały, a Rosemary musiała wykonać w tył zwrot, by dobiec do domu. Miała go długo nie oglądać. Ta perspektywa była cudowna.
Wszyscy Blackowie i jeden Lupin wypakowali się właśnie na podjazd. Nieśli trzy kufry, dwie klatki z wrzeszczącymi sowami i koszyk z wyjącym wręcz kotem, a każdy uczeń Hogwartu, czy to drugoklasista czy ten świeżo upieczony, miał ze sobą podręczną torbę. Tylko Sara nic nie miała, trzymała mamę za rękę i przyglądała się wszystkiemu kwaśno.
-No dobrze, wyruszamy Błędnym Rycerzem.- zadecydował wujek- Rosemary, to twoja torba.
-Może nie? Aportujmy się, będą straszne tłumy! Przepraszam, coś mi wpadło do oka…
Mama usilnie tarła oko wolną ręką. A więc zadecydowano o teleportacji, co nie było zbyt przyjemne i w końcu Rosemary zobaczyła dworzec.
-To szybko, biegiem, bo zajmą wam wszystkie miejsca!- zachęcił ich wujek Remus, taszcząc kufry.
Rosemary uchwyciła skurcz, jaki przebiegł na twarzy jej najstarszego brata. Nicholas, jako jedyny wyglądał na takiego, co to by najchętniej został w domu. Ona i Cosmo wyłazili z siebie z ekscytacji.
Dziewczynka niewiele pamiętała, tak wiele bodźców podkręcających ekscytację otrzymywała. Chwilę po przebiegnięciu przez barierkę pomiędzy peronem dziewiątym i dziesiątym zatrzymali się wreszcie przed parującym ekspresem Hogwart-Londyn. Było potwornie tłoczno i gwarno. Mama zaczęła:
-No, to Nicholas, leć do przyjaciół i zajmuj miejsce…
Wujek Remus i Nicholas wymienili dziwne, wymowne spojrzenia.
-… a my pomożemy wtaszczyć bliźniakom bagaże. O, Molly!
Bo oto wytoczyła się cała gromada Weasleyów. Byli wszyscy, z wyjątkiem głowy rodziny i dwóch najstarszych. Natychmiast rude stado zmieszało się z gromadą Blacków.
Rosemary popatrzyła na Rona przyjaźnie, lecz ten mierzył zezłoszczonym spojrzeniem Cosmo, z wzajemnością. Na nosie miał coś czarnego, ale Rosemary nie zdążyła zauważyć, bo wujek ją potrącił.
-Przepraszam, Rosemary… Pomożesz mi wtaszczyć twój kufer?- sapnął.
Podczas, gdy mama i pani Weasley szczebiotały o trzech nieupranych skarpetkach Freda za łóżkiem, które zdążyły zakwitnąć, ona wtaszczyła przy pomocy wujka swój kufer. Nicholas już gdzieś zniknął, ale Cosmo próbował teraz wciągnąć na schodki swoje bagaże.
-Pomogę ci…- zaofiarowała się Rosemary- Popatrz na Sarę…
Ukradkiem spojrzeli na swoją najmłodszą siostrę. Obserwowała wszystko ze łzami w oczach.
Wrócił Nicholas i wśród zgiełku i szczebiotu, padł w objęcia mamy, gdzie pozostał bardzo długo. Ron przyglądał się temu z zaskoczeniem. Cosmo przytulił się do wujka, Rosemary chwyciła Sarę.
-Ja też chcę…- załkała jej cichutko w ucho siostra.
-Nie martw się, brzdącu!- szepnęła jedenastolatka, czując się bardzo dorosła- To już za dwa lata!
Pożegnaniom nie było końca. Rosemary przytuliła się w końcu do mamy i wujka, co było bardzo trudne dla niej: zaczynała czuć, że będzie jej ich brakować.
-Papa, wujku…- szepnęła w końcu- Będzie dobrze, prawda?
-Będzie. Zobaczysz, moja mała.- uśmiechnął się do niej wujek, patrząc na nią zmęczonymi oczami osadzonymi w starzejącej się twarzy- I pozdrówcie z Cosmo ode mnie Pokój Wspólny.- szepnął.
On i mama z płaczącą Sarą stanęli gdzieś daleko, obserwując całą trójkę z dystansu. Nicholas z niemrawą miną zniknął w pociągu, natomiast ona z Cosmo i resztą Weasleyów stała wciąż na zewnątrz. Zauważyła, że mama i wujek z jakimś olbrzymim poruszeniem obserwują kogoś w dalszych wagonach. Rosemary nie wiedziała, kto mógł być takim obiektem zainteresowania.
-Patrz, Cosmo…- szturchnęła brata, który chichotał złośliwie, obserwując wyrywającego się matce Rona, a ta próbowała mu wytrzeć coś czarnego na nosie.
-Ajajaj, mały Ronuś znowu pobrudził sobie nosek?- zaśmiał się Fred.
Rosemary prychnęła i przyjrzała się ponownie swoim opiekunom. Ktoś wyraźnie wzbudził ich wielkie poruszenie. Mama obserwowała pociąg z przerażeniem wręcz i wielkim wzruszeniem, wujek szybko mrugał, mówiąc coś i był blady. Tylko Sara stała bez zainteresowania i zalewała się łzami, gapiąc w drugą stronę.
-Hej, mamo, zgadnij! Zgadnij, kogo właśnie spotkaliśmy w pociągu? Pamiętasz tego czarnowłosego chłopca, który stał koło nas na stacji? Wiesz, kto to jest?
-Kto?
-Harry Potter!
Rosemary oderwała spojrzenie od mamy i wujka, za to przyjrzała się bliźniakom. Harry Potter? Harry Potter… Czyżby był to ten chłopiec, który przeżył śmiercionośne zaklęcie? Ten, którego rodzice zginęli i byli przyjaciółmi rodziców Rosemary? Syn jej ojca chrzestnego?
To by wyjaśniało poruszenie wśród Weasleyów. Rosemary popatrzyła ostatni raz na swoją rodzinę i wskoczyła do wagonu, nagle czymś poruszona. I było to coś innego, niż podróż do upragnionego miejsca. Poczuła, że powinna znać Harry’ego Pottera od dzieciństwa, ale los postanowił inaczej…
Rozległ się gwizdek. Weasleyowie rozpoczęli ostateczne pożegnania w ogólnym rozgardiaszu, natomiast Cosmo wskoczył za nią do pociągu.
-No, to jedziemy, co nie?- spytał, obserwując płaczącą mamę- Idziesz?
-Czekam na Rona.- odparła Rosemary, patrząc na mamę uważnie.
-Jak chcesz.- usłyszała warknięcie- Nie będę jechał z tym bubkiem. Na razie, siostrzyczko!
I Cosmo odszedł w swoją stronę. Widocznie znalazł już gdzieś miejsce, by usiąść.
Pociąg ruszył. Rosemary wytknęła głowę przez okno w korytarzu i pomachała zalanej łzami siostrze i mamie, udającemu niewzruszonego wujkowi, pani Weasley i truchtającej Ginny.
-Jedziemy!- ucieszyła się Rosemary- Ron, łapiesz?
-Super.- skomentował jej równolatek- Ale lepiej idźmy stąd, chyba, że chcesz jechać na stojąco.
Razem udali się, wypatrując wolnych miejsc. Wszędzie były pozajmowane, a tylu uczniaków i dzieci Rosemary jeszcze nigdy nie widziała. Wreszcie ona i Ron dotarli do prawie pustego przedziału.
-Och…- wymsknęło się Ronowi- To Harry Potter… Siadamy z nim?
-No pewnie, przecież to taki sam dzieciak jak my!
Rozsunęli drzwi przedziału. Młody Potter popatrzył na nich nieco spłoszonym spojrzeniem.
-Ktoś tu siedzi?- zapytał Ron- Wszędzie jest pełno.
Chłopiec potrząsnął przecząco głową, więc Ron i Rosemary wpakowali się do przedziału. Ron usiadł naprzeciw Pottera, Rosemary obok rudowłosego kumpla. Ronowi natychmiast poczerwieniały uszy i odwrócił wzrok od obserwującego go nieznajomego, ale Rosemary przyjrzała mu się odważnie.
Był zwykłym jedenastolatkiem o czarnych włosach i posklejanych okularach, niezwykle podobnym do zdjęć jej ojca chrzestnego, wręcz identycznym. Ciekawe, czy może mnie pamiętać?
Biedak, pomyślała, on też stracił ojca, jak ja. I do tego matkę. Co za okropieństwo…
-Jestem Rosemary Black, a ty?- wypaliła bez ogródek swoim zwyczajem.
Niestety, nie zdążył odpowiedzieć, bo do przedziału wpakowali się ci okropni bliźniacy…


Cosmo szedł korytarzem, gwiżdżąc. Tak jest, jechał do Hogwartu. Tam, gdzie, cytując wujka Remusa, czarodziej przeżywa najpiękniejsze chwile w życiu. Niestety, cytując Nicholasa, są wyjątki od reguły.
Lecz Cosmo czuł się bardzo dobrze ze świadomością, że jedzie w miejsce, które odtąd będzie stanowić jego dom. Nikt mu nie będzie kazał zmieniać bielizny codziennie i chodzić spać o dziewiątej trzydzieści. I wreszcie będzie miał kolegów, bo do tej pory cierpiał deficyt rówieśników. Niby byli Weasleyowie, ale dziewczyny miały z nimi lepszy kontakt niż on i Nicholas. To samo z Route’ami. Kiedyś był Syriusz, jego bardziej brawurowa wersja, z którym spędzał cały czas… ale to było kiedyś.
Stłumił w sobie gorzkie łzy na myśl, że Syriusz mógł jechać z nim, właśnie teraz, do szkoły ku lepszemu, ale nie dane mu było tego dożyć…
-Masz zamiar tak tu sterczeć?- spytał Nicholasa, o którego o mały włos się właśnie nie wywrócił. Otóż jego starszy brat postawił cały swój bagaż na korytarzu i, zadowolony z siebie, wcinał cały prowiant. Nicholas tylko popatrzył na niego wielce zdziwionymi, stalowoszarymi oczyma.
-Dobra, suń tyłek…
Przysiadł na kufrze brata, który w skupieniu przeżuwał naleśnika. Nicholas nie zaprotestował, może dlatego, że twaróg utknął mu w gardle i wytrzeszczał wilgotne oczy jak kura składająca jajka.
-A gdzie twój kufer?- spytał w końcu starszy z Blacków, uporawszy się z korkiem w gardle.
-Gdzieś tam.- machnął ręką w nieokreślonym kierunku Cosmo- Nieważne. Ważne, że znalazł się w pociągu, więc nie moja to broszka, by nie zginął.
-Aha.- skomentował Nicholas i znów ugryzł łapczywie naleśnika.
-Czemu zjadasz cały swój prowiant?
-Bo mi smakuje.- brzmiała krótka odpowiedź.
-Aha.- mruknął Cosmo i zapatrzył się w koszyk z Włóczykijem. Szary kot wpatrywał się w niego oburzonym spojrzeniem zza krat. Cosmo z nudów zaczął robić do niego głupawe miny, ale postanowił przestać, gdyż kot nie mógł skumać, że powinien okazać zdziwienie na widok takich min, w dodatku przechodzący uczniowie przejęli rolę kota z większym zaangażowaniem.
-Gdzie Rosemary?- spytał Nicholas po długiej chwili milczenia.
Cosmo wyjął palce z nosa i odparł krótko:
-Gdzieś z Ronaldem.
Podróż do Hogwartu w towarzystwie Nicholasa była dość sympatryczna. Mógł się dowiedzieć od niego wielu ciekawych rzeczy, ale miało to też swoje wady, bowiem Nicholas wcale nie lubił szkoły.
-A jak wygląda Ceremonia Przydziału?- spytał Cosmo, smyrając Włóczykija po wąsach.
-Zwyczajnie. Zakładają ci tiarę na głowę i ona krzyczy nazwę domu.
-Jak jest w Ravenclawie?
-Nie wiem.- Nicholas wzruszył ramionami- Trudno mi powiedzieć. Nie mam zdania.
-A w innych domach? Chciałbym pójść do Gryffindoru, jak rodzice i wujek!
-Nie wiem.- powtórzył- Wiem tylko, że nie znoszę Slytherinu.
-Nie chcę do Slytherinu.
-Jestem głodny, kurczę…- skomentował jedynie Nicholas.
Pociąg pędził dalej, za szybami przesuwały się drzewa. Poza panią ze słodyczami i dziewczynką pytającą o jakąś tam ropuchę, nikt nie zakłócał drogi młodym Blackom. Cosmo czuł się coraz lepiej. Ogarniało go wielkie podniecenie. Dziś przekroczy progi swojego nowego domu. Pozna tam przyjaciół i wrogów, a nawet nie wie, jak wygląda Hogwart. Podobno był to monstrualny zamek. Tam poznali się rodzice. Tam też przyjaźnili się ojciec, wujek i dwóch innych chłopaków. Tyle wiedział od Tonksów i opiekunów.
I pozna swojego ojca chrzestnego… Podobno jest nauczycielem eliksirów. Może będzie miał fory, bo wiedział, że eliksiry są paskudne. Tak utrzymywał Nicholas, który napisał na swoich drzwiach „NIENAWIDZĘ TYCH DEBILNYCH ELIKSIRÓW” setki razy podczas Gwiazdki.
Zrobiło się już ciemno, gdy Cosmo poszedł się przebrać do toalety w swoje nowiutkie szaty. Wreszcie poczuł się, jak prawdziwy czarodziej, o czym zawsze marzył. Nicholas, oczywiście, w nagłym przypływie pośpiechu i orientacji w terenie i sytuacji, poleciał się przebrać, gdy pociąg zaczął zwalniać i wrócił niezbyt ogarnięty, z wystającą koszulą i niezawiązanym krawatem.
-Ty idziesz za Hagridem.- wyjaśnił na wydechu, gdy wysiadał- Powodzenia, młody!
Cosmo machnął parę razy bratu i dopchał się do wyjścia. Wylał się na zimną, wrześniową noc z innymi uczniami i już usłyszał znany, niski głos ojca chrzestnego Sary:
-Pirszoroczni! Do mnie, tutaj!
Posłusznie podszedł do sporawej grupki dzieci w jego wieku. Dostrzegł dwie rude głowy w tłumie. Jedna należała do Rosemary, druga do Rona. Zignorował to i postanowił podróżować samotnie.
Cosmo nie mógł opanować radosnej ekscytacji i wcisnął mokre ze zdenerwowania dłonie głęboko do kieszeni. Całą gromadą ruszyli w ciemność. Widać było jedynie morze głów i olbrzymią latarnię.
-Zaraz zobaczycie Hogwart!- krzyknął Hagrid- Zaraz za tym zakrętem.
I rzeczywiście, Cosmo się doczekał: zobaczył wspaniałe, pięknie oświetlone zamczysko. Stało tam, czekając na niego z ciepłym łóżkiem i jedzeniem, tajemnicami i korytarzami do zwiedzania…
Było zimno, więc szczególnie dwie pierwsze perspektywy wydały mu się kuszące. Wsiadł do łódki, którą miał płynąć razem z jakimiś trzema chłopakami i wpatrywał się w Hogwart jak urzeczony.
Wkrótce znikły światełka tańczące na wodzie i mogli wysiąść. Było jeszcze trochę afery z zaginioną ropuchą, lecz wkrótce weszli po kamiennych stopniach i zgromadzili pod dębową bramą.
-No już, kiedy wreszcie będziemy wchodzić? Chcę już zjeść kolację!- usłyszał obok siebie przeciągający sylaby głos w momencie, gdy otwarła się brama.
Cosmo pomyślał, że chłopiec, który to powiedział, miał rację. Jemu samemu kiszki marsza grały.
Surowo wyglądająca kobieta wprowadziła ich do Hogwartu, a czarnowłosy Black musiał na chwilkę zapomnieć o głodzie, tak bardzo pochłonęło go obserwowanie wszystkiego naokoło. Nigdy nie był w podobnym miejscu. Miał wrażenie, że ono nigdy się nie zmieniło, odkąd powstało.
Stłoczyli się w niewielkiej komnacie niewiadomego użytku. Wysoko postawiona pani, która ich tu zabrała, zaczęła tłumaczyć wszystko, co powinni wiedzieć, ale Cosmo nie uważał się za wszystkich, toteż pochłonęło jego uwagę coś zupełnie innego, mianowicie ciągnięcie za rudy warkocz siostry, dopóki ta nie odwinęła mu z całej siły, jednak dyskretnie.
-Wrócę, kiedy będziecie gotowi.- usłyszał, gdy przestał rechotać- Proszę zachować spokój.
I kobieta opuściła Komnatę. Cosmo przyjrzał się nowym kolegom i koleżankom: byli przerażeni. Nie wiedział, czemu. W rezultacie, co to za stres, przymierzyć jakąś starą czapkę na oczach setek?
Zaczął odczuwać niepokój, ale nie zdążył go on ogarnąć, bowiem parę osób wrzasnęło.
-Oj…- wyrwało się Cosmo na wdechu.
Przez ścianę przeniknęło paręnaście duchów. Były przezroczyste i ubrane w starodawne szaty. Ciekawe, czemu mieszkają na zamku, pomyślał jedenastolatek, ktoś tu umarł?
W momencie, gdy zaczął się zastanawiać, czy nie mógłby wywołać ducha ojca, wróciła kobieta.
-A teraz proszę stanąć rzędem i iść za mną.- rzekła i odwróciła się do wyjścia.
Wszyscy ruszyli gęsiego za kobietą. Cosmo westchnął, czując irytację tym przesadnym uporządkowaniem i posłuszeństwem, ale ogarniał go jednocześnie strach. Dotychczas nie zastanawiał się, jak wyglądać będzie Ceremonia. A jeżeli się potknie? I gdzie trafi?
Na szczęście nie zdążył się zbytnio przestraszyć, bo weszli do Wielkiej Sali. To, co opisywał wujek, nawet nie umywało się do tysiąca świec, wspaniałych świateł, setek zaciekawionych twarzy, pięknego sklepienia i wspaniałości tego miejsca. Cosmo od razu poczuł się znów głodny, patrząc na stoły.
Stłoczyli się wszyscy przed nauczycielskim gremium i tam chłopiec dostrzegł słynną Tiarę Przydziału. Była rzeczywiście okropnie brudna i połatana.
Gdy kapelusz zaczął śpiewać, Cosmo przyjrzał się nauczycielom. Ten na tronie to zapewne Dumbledore… Nagle dostrzegł coś, a raczej kogoś dziwacznego. Zdał sobie bowiem sprawę, że czarnowłosego człowieka przy stole widział już z rok temu, na alei Śmiertelnego Nokturnu. Właśnie on go złapał i wypchnął na ulicę Pokątną. Był bardzo niemiły. Cosmo obserwował go ukradkiem i ostrożnie. Czemu akurat ten człowiek był jego ojcem chrzestnym i przyjacielem mamy?
-Kiedy wyczytam nazwisko i imię, dana osoba nakłada tiarę i siada na stołku. Abbot, Hanna!
Jakaś dziewczynka o wyjątkowo przerażonej twarzy usiadła na stołku. Cosmo niechętnie zerknął na nią i patrzył, co się będzie działo.
-HUFFLEPUFF!
Rozległy się oklaski przy jednym ze stołów. Cosmo wrócił do obserwowania ojca chrzestnego.
-Black, Cosmo!
-Co, to już?- szepnął do siebie. Jego ojciec chrzestny przeniósł na niego spojrzenie, gdy drgnął ku stołkowi. Było bardzo osobliwe.
Cosmo podszedł na nieco trzęsących się nogach i usiadł na stołku, już nic go nie interesowało.
-Hmm, kolejny Black…- coś szepnęło zawadiacko w jego uchu- Już wiem, gdzie się nadasz…
To, co usłyszał potem, było bardzo dziwne. Niby zakodował nazwę domu, którą wykrzyczała tiara, ale nie mógł w to uwierzyć. Na nogach z waty podszedł do oklaskującego go stołu.
-Black, Rosemary!
Cosmo przełknął ślinę, obserwując siedzących naokoło niego mieszkańców Slytherinu. Gdzieś za nimi uchwycił zaniepokojonego Nicholasa, a jego siostra na stołku już trzymała głowę w tiarze.
-GRYFFINDOR!
Cosmo poczuł, że coś osuwa mu się do żołądka. Jego własna bliźniaczka udała się do stołu Gryfonów.
-Witamy wśród najlepszych, Black.- uśmiechnął się do niego prefekt Slytherinu.

Komentarze:


botanical slimming strong version
Wtorek, 18 Lutego, 2014, 10:17

I always desired to publish on my web site a little something like that. I usually don't write-up comments in blogs but your blog site forced me to, tremendous effort.
botanical slimming strong version http://www.mztdietstore.com/

 


fruta planta strong version
Wtorek, 18 Lutego, 2014, 16:27

This is a remarkable article by the way. I am going to go ahead and save this article for my sister to check out later on tomorrow. Keep up the superior work.
fruta planta strong version http://www.frutaplantacapsulestore.com/

 


chinese diet pills
Wtorek, 18 Lutego, 2014, 23:13

This is a different sort of opinion that many people dont usually talk about. Sometimes I fav stuff like this on Redit. Although this time Im not sure if this would be best for the users. Ill take a look around your site though and submit something else.
chinese diet pills http://www.lidanaturaldiet.com/

 


fruta planta strong version
Środa, 19 Lutego, 2014, 06:26

Is it alright to reference some of this on my webpage if I include a backlink to this site?
fruta planta strong version http://www.frutaplantadietcapsules.com/

 


2 Day Diet
Czwartek, 20 Lutego, 2014, 01:32

Hi everybody, This web page is remarkable and so is exactly how the subject has been expanded. I like a few of the responses as well although I would prefer we all keep it on topic to be able to add significance to the topic.
2 Day Diet http://www.2daydietpillsstore.com/

 


fruta planta strong version
Czwartek, 20 Lutego, 2014, 07:12

This is good stuff, its awesome to be in the know.
fruta planta strong version http://www.frutaplantacapsulestore.com/

 


lidanaturaldiet.com
Czwartek, 20 Lutego, 2014, 13:12

Hi, I just check out texts on your site and I became interested in the topic. I like your content and I am thinking whether I could use your words in my work? Would it be probable? If yes, please contact with me. Thanks.
lidanaturaldiet.com http://www.lidanaturaldiet.com/

 


zxtbeepollendietstore
Czwartek, 20 Lutego, 2014, 19:27

You may have not intended to do so, but I think you have managed to express the state of mind that a lot of people are in. The sense of wanting to help, but not knowing how or where, is something a lot of us are going through.
zxtbeepollendietstore http://www.zxtbeepollendietstore.com/

 


2 day diet
Piątek, 21 Lutego, 2014, 01:09

This is sweet stuff, its nice to be in the know.
2 day diet http://www.2daydietpillssale.com/

 


2 Day Diet Pills
Piątek, 21 Lutego, 2014, 07:19

Hi there buddy, your blogís style is simple and clean and i just like it. Your content are superb. Remember to keep them coming. great job!!!
2 Day Diet Pills http://www.2daydietpillssale.com/

 


super slim pomegranate diet pills
Piątek, 21 Lutego, 2014, 13:33

Excellent blogger, Thank you for publishing this great post. I found it handy. Best regards !!
super slim pomegranate diet pills http://www.pomegranateslimsale.com/

 


li da slimming tablets
Piątek, 21 Lutego, 2014, 19:26

Most folks will agree with your post even though its missing a few examples.
li da slimming tablets http://www.lidanaturaldiet.com/

 


Superslim
Sobota, 22 Lutego, 2014, 07:13

I was just analyzing your post its extremely properly crafted, Im looking via the web searching for the right method to do this blog web site issue and your web site is just genuinely impressive.
Superslim http://www.realsuperslimpomegranate.com/

 


super slim pomegranate pills
Sobota, 22 Lutego, 2014, 12:57

Please inform me it worked right? I dont want to sumit it again if i shouldnt have to! Either the blog glitced out or i am an fool, the second possibility doesnt shock me lol. thanks for an incredible weblog! Anyway, in my language, there are not much good source like this.
super slim pomegranate pills http://www.realsuperslimpomegranate.com/

 


fruta planta weight loss
Sobota, 22 Lutego, 2014, 18:39

I am impressed, I must say. Really rarely do I discovered a blog thats both educational and entertaining, and let me tell you, you have hit the nail on the head. Your blog is important; the issue is something that not enough people are speaking intelligently about. Im really happy that I stumbled across this in my search for something relating to this.
fruta planta weight loss http://www.frutaplantadietcapsules.com/

 


fruta planta weight loss
Sobota, 22 Lutego, 2014, 23:59

Wow in truth a huge post. I like this.I just passed this onto a colleague who was doing a little research on that. And he actually bought me lunch because I found it for him. Overall, Lots of great information and inspiration, both of which we all need!
fruta planta weight loss http://www.frutaplantacapsulestore.com/

 


2day diet
Niedziela, 23 Lutego, 2014, 05:34

I must say, as significantly as I enjoyed reading what you had to say, I couldnt help but lose interest after a while. Its as if you had a excellent grasp on the topic matter, but you forgot to include your readers. Perhaps you should think about this from additional than 1 angle. Or maybe you shouldnt generalise so substantially. Its better if you think about what others may have to say instead of just heading for a gut reaction to the topic. Think about adjusting your own thought process and giving others who may read this the benefit of the doubt.
2day diet http://www.2daydietpillssale.com/

 


lida pills
Niedziela, 23 Lutego, 2014, 11:20

Amazing article, cheers, I will visit again later!
lida pills http://www.lidadaidaihuadietcapsules.com/

 


2 Day Diet Japan Lingzhi
Niedziela, 23 Lutego, 2014, 17:21

It is such a great resource which you are providing and you give it away for free. I take pleasure in seeing web sites that fully grasp the worth of offering a high quality resource for free of charge.
2 Day Diet Japan Lingzhi http://www.2daydietpillssale.com/

 


zi xiu tang
Niedziela, 23 Lutego, 2014, 23:02

kinda liked what you have written . it just is not that easy to discover great stuff to read (you know really READ and not simply going through it like a zombie before going to yet another post to just ignore), so cheers man for really not wasting my time on the god forsaken internet. :)
zi xiu tang http://www.zxtbeepollenshop.com/

« 1 2 3 4 5 6 »

Twój komentarz:
Nick: E-mail lub strona www:  

| Script by Alex

 





  
Kolonie Harry Potter:
Kolonie Travelkids
  
Konkursy-archiwum

  

ŻONGLER
KSIĘGA HOGWARTU

Nasza strona JK Rowling
Nowości na stronie JKR!

Związek Krytyków ...!
Pamiętnik Miesiąca!
Konkurs ZKP

PAMIĘTNIKI : KANON


Albus Severus Potter
Nowa Księga Huncwotów
Lily i James Potter
Nowa Księga Huncwotów
Pamiętnik W. Kruma!
Pamiętnik R. Lupina!
Pamiętnik N. Tonks!
Elizabeth Rosemond

Pamiętnik Bellatrix Black
Pamiętnik Freda i Georga
Pamiętnik Hannah Abbott
Pamiętnik Harrego!
James Potter Junior!
Pamiętnik Lily Potter!
Pamiętnik Voldemorta
Pamiętnik Malfoy'a!
Lucius Malfoy
Pamiętnik Luny!
Pamiętnik Padmy Patil
Pamiętnik Petunii Ewans!
Pamiętnik Hagrida!
Pamiętnik Romildy Vane
Syriusz Black'a!
Pamiętnik Toma Riddle'a
Pamiętnik Lavender

PAMIĘTNIKI : FIKCJA

Aurora Silverstone
Mary Ann Lupin!
Elizabeth Lastrange
Nowa Julia Darkness!

Joanne Carter (Black)
Pamiętnik Laury Diggory
Pamiętnik Marty Pears
Madeleine Halliwell
Roxanne Weasley
Pamiętnik Wiktorii Fynn
Pamiętnik Dorcas Burska
Natasha Potter
Pamiętnik Jasminy!

INKUBATOR
Alicja Spinnet!
Pamiętnik J. Pottera
Cedrik Diggory
Pamiętnik Sarah Potter
Valerie & Charlotte
Pamiętnik Leiry Sanford
Neville Longbottom
Pamiętnik Fleur
Pamiętnik Cho
Pamiętnik Rona!

Pamiętniki do przejęcia

Pamiętniki archiwalne

  

CIEKAWE DZIAŁY
(Niektóre do przejęcia!)
>>Księgi Magii<<
Bestiarium HP!
Biografie HP!
Madame Malkin
W.E.S.Z.
Wmigurok
OPCM
Artykuły o HP
Chatka Hagrida!
Plotki z kuchni Hogwartu
Lekcje transmutacji
Lekcje: eliksiry
Kącik Cedrica
Nasze Gadżety
Poznaj sw�j HOROSKOP!
Zakon Feniksa


  
Co sądzisz o o zakończeniu sagi?
Rewelacyjne, jestem zachwycony/a!
Dobre, ale bez zachwytu
Średnie, mogłoby być lepsze
Kiepskie, bez wyrazu
Beznadziejne- nie dało się czytać!
  

 
© General Informatics - Wszystkie prawa zastrzeżone
linki