Startuj z namiNapisz do nasDodaj do ulubionych
   
 

Pamiętnikiem opiekuje się Doo!

[ Powrót ]

Poniedziałek, 21 Listopada, 2011, 01:30

93. Wyprawa po Kamień Filozoficzny.

czujecie Święta? Ja już :-D Wczoraj zrobiłam pierwszy raz w życiu angielski pudding, zobaczymy, czy będzie się go dało zjeść za miesiąc...
notka przełamana ^^ i ja też już się nie mogę doczekać Syriusza :-D będzie fajowo... Metallum, cieszę się, że losy chłopców (czyli moja opowieść) Ci się podobają ^^
i cieszę się wgle, że tu jeszcze zaglądacie :-P te komenty są jak balsam na... no dobra, przesadzam ;-)
Nowa za najwcześniej osiem dni

Trzynastoletni już od dwóch tygodni Nicholas wstał od stołu. Marcowe niebo nad nim wyglądało dość pogodnie, ale było to bardzo złośliwe, zważywszy na fakt, że od piętnastu minut trwały mu eliksiry. Westchnął, czując jak owsianka ze śmietaną mdli go od środka.
-Ty wiesz co?- zagadnęła Tamara, która miała to szczęście mieć historię, więc lekkie spóźnienie nie było czymś katastrofalnym- Może będę do ciebie przyłazić zaraz po obudzeniu i skakać po tobie? Myślę, że mogłoby to pomóc ci być bardziej punktualnym.
-Nie wiem… Jakbyś po mnie skakała, to bym się chyba nie przejął.- wzruszył ramionami Nicholas- Mało rzeczy mnie ogólnie rusza… No, z wyjątkiem eliksirów… Chodź, bo mnie zabiją znowu.
Tamara parsknęła i zerwała się od stołu, popychając przed sobą młodszego kolegę. Razem pobiegli w stronę lochów (Nicholas bardziej kulał niż biegł). Nowa znajoma najstarszej latorośli Blacków popędzała go zachęcająco do szybszego przebierania nogami, co mu wcale nie przeszkadzało. W ogóle, zachowanie i całe jestestwo Tamary było zupełnie nieprzeszkadzające, a Nicholas doceniał bardzo fakt, że tyle czasu spędzała z nim, a nie ze swoją byłą paczką znajomych i wielbicieli. Odkąd razem poszli na spacer w czasie imprezy w Pokoju Wspólnym Ravenclawu, zachowywała się, jakby przyjaźnili się od zarania dziejów. Nicholas podchodził do tego z większą rezerwą w obawie przed nagłym odwidzeniem Tamary i odrzuceniem, oraz z jakby uprzejmym zdziwieniem, że ktoś wreszcie raczył się z nim zakumplować, a minęło już przecież półtora roku od jego przybycia tu!
-No, to właź!- syknęła, kopiąc go jeszcze i wepchnęła do sali- Powodzenia!
Nicholas wpadł więc, kopnięty przyjacielsko i chichoczący prosto do klasy eliksirów, a wszyscy na niego natychmiast spojrzeli, unosząc brwi. Wcale się nie przejął, że jest taki uchachany, bo ktoś kto ma kogoś bliskiego (a tym kimś była szeroko znana i lubiana Tamara Lehr), w nosie ma upokorzenia.
-Acha, no tak. Sławetny, nobliwy Black.- usłyszał już na wejściu.
-Tak, witam!- zawołał dla świętego spokoju do Snape’a, przyczajonego za jakimś różowym, śmierdzącym oparem z kotła Carmichaela. Coraz bardziej szyderczej naturze Nicholasa spodobało się, że był to szczególnie cuchnący opar. I do tego różowy. Dobrze tak tłustowłosemu gnojowi.
-Ja również… Po dwudziestu minutach raczyłeś łaskawie zajrzeć do tego nieciekawego padołu… Ile punktów pan sobie życzy, bym mu odjął?- zadrwił Snape, krztusząc się niedostrzeżenie.
-A bo ja wiem…- wzruszył ramionami Nicholas prawie radośnie, zajmując samotne miejsce z tyłu. Nie było mu już zbyt przykro, że siedzi sam- Niech pan bierze, ile chce.
Cała klasa parsknęła śmiechem z powodu beztroski w głosie Krukona. Snape uniósł brwi.
-Czy ty nie rozumiesz, leniwy ignorancie, że jestem profesorem?- zapytał już prawie zmęczonym głosem- Jestem pod wrażeniem ilości uwag, jakie ci już w życiu zwróciłem, bo mało jest takich, którzy ci dorównali w głupocie i nieprzyjmowaniu do wiadomości pewnych rzeczy… Zaskakuje mnie Black, że przy twoim ujemnym ilorazie inteligencji jesteś jeszcze w stanie zakodować, że poruszasz się do przodu, a nie na boki, dlatego chylę czoło, że tu w ogóle dotarłeś kiedykolwiek.
Klasa zaryczała śmiechem. Nicholas spąsowiał, ale nic nie powiedział. Mogą się śmiać, a Snape szydzić-i tak miło z jego strony, że jeszcze go nie wywalili za jego namową, bo sądząc po nienawiści i złości, jaką Snape do niego żywił, Nicholas go bardzo irytował. Chociaż nie do końca wiedział, jak bezpośredniość może był irytująca.
-Odejmuję ci dziś pięćdziesiąt punktów. Polecimy po standardach.- stwierdził profesor, a cała sala jęknęła- A teraz lepiej bierz się za eliksir na biegunkę z tablicy.
Eliksir na biegunkę, phi! Nicholas zapatrzył się na ciemną tablicę z lekkim podirytowaniem. Gdyby umiał wykonywać psotne, czarodziejskie sztuczki, Snape nie zdążałby z wyrobem tego dla siebie…
Westchnąwszy ciężko nad własną niedolą, wlał od razu parę śmierdzących, zawiesistych kropel śluzu gumochłona do kociołka przed sobą. Po chwili zabrał się za ścieranie pazurów hipogryfa, co nie było proste i przyjemne. Myślami wciąż krążył wokół pięćdziesięciu punktów i złości całej klasy… ale czy to pierwszy i ostatni raz? Szkoda tyko, że Cho może go już nie lubi…
Wsypał deszczem proszek i zabrał się za miętę. Jej przyjemny zapach dotarł do nozdrzy chłopca, zamyślonego nad tym, dlaczego właściwie Tamara chce się z nim przyjaźnić. Dlaczego rzuciła wszystkich swoich znajomych, kumpli i przyjaciół? Mówiła, że w jej paczce nastąpił krach, bo jedna z par się pokłóciła na amen i zerwali. Wyraźnie miała dość i odcięła się od dawnego towarzystwa, ale czy nie mogła tak zrobić kiedyś i z nim? Nicholas bał się zaangażować w przyjaźń z tą dziewczyną, no i do tego fakt, że pozostało mu jedenaście lat życia…
Wrzucił miętę, ale nie spodobały mu się kłęby czarnego, gryzącego dymu, buchającego z jego kociołka, gdy miał zamiar wrzucić składnik. Zawartość dna wydzielała potworny smród.
-Evanesco.- Snape pośpiesznie usunął wszystko, bo ludzie zaczęli ostentacyjnie kasłać, z przerażeniem zerkając na Nicholasa. I profesor na niego pozezował.
-Powiedz mi, Black.- rzekł cicho, spokojnie i wolno- Jak można być głupszym od cofniętego pierwotniaka i nie wlać wody do kociołka najsampierw?
Klasa zaryczała śmiechem. Nicholas wzruszył ramionami, nieco urażony tym pierwotniakiem, szczególnie że nie do końca się orientował, co to i czy uwaga Snape’a była bardzo krzywdząca.
-Na czym ty chcesz ważyć ten eliksir?- zadrwił Snape, bardzo rozbawiony.
Nicholas nie odpowiedział. Często zdarzało mu się zapomnieć o wodzie, a raz zapomniał nawet o podpaleniu pod kociołkiem i pół lekcji narzekał na brak reakcji ze strony płynu… Ale każdemu, a szczególnie jemu, zdarzyć się może zapomnieć. Wodę zawsze dolewał po kryjomu później, a to, że i tak klucha z tego wyszła, to życie i już…
Snape był wyraźnie rozbawiony. Niestety, nie tylko on.
-Wiesz co, powinieneś bardziej myśleć o tym, co tu i teraz.- prychnął- Rozumiem, pierwsza, wiosenna miłość… Ale myślenie o pannie Lehr nie przyszło ci chyba na dobre…
-Jemu chodzi chyba o kogoś innego!- usłyszał szydercze parsknięcie Belby’ego gdzieś z tyłu i chłopcy z jego klasy zachichotali. Nicholas zdrętwiał. Żarty żartami, ale aluzja do Cho już wcale nie była zabawna. I irytowało go, że jego największy wróg wie.
-A może to twoje upośledzenie umysłowe.- kontynuował Snape- Chociaż rozumiem, to nie twoja wina. Jak się ma takiego ojca, nie można być do końca… LUDZKIM i NORMALNYM…
Tym razem Nicholas był już czerwony. Snape uderzał w najgorsze kompleksy, najbardziej zaropiałe i delikatne rany, z lubością je kalecząc i rozrywając. Znowu nawiedziła go pełna emocji myśl o tym, że nienawidzi wprost eliksirów. I do tego cała klasa miała niezły ubaw. I Cho… Cho również się uśmiechała. Może nie ryczała jak Belby i spółka, ale się troszkę uśmiechała… Nicholas czuł się bardzo upokorzony uwagami o nowej przyjaźni, Cho, jego nieludzkim kalectwie, ojcu, cofniętym umyśle… Myślał, że to trochę niesprawiedliwe, że na nim się skupia to wszystko, ale cóż… Marzył tylko o jednym: o poczciwej, emocjonalnej rozmowie z zatroskaną Tamarą.


Sara skuliła się na łóżku. Trawiła ją duża, wiosenna gorączka. Nie pomógł nawet kawałek tortu urodzinowego mamy i wujka, którzy właśnie kończyli trzydzieści dwa lata. Dreszcze biegały sobie spokojnie po całym jej ciele, wstrząsając nią. Popatrzyła na szklankę na biurku i sięgnęła po nią za pomocą wampirycznej psychokinezy. Czuła się wycieńczona i nawet perspektywa wstania z łóżka ją powalała. Szklanka wody powoli popłynęła ku dziewięciolatce, płyn zafalował wewnątrz… ale się zatrzymała na środku. Sara nacisnęła, ale szklanka ani drgnęła, jakby coś ją powstrzymywało. Uniosła się ze zdziwieniem na chudych, upiornie bladych łokciach i wpatrzyła z irytacją w nieposłuszny przedmiot. Dopiero po chwili to dostrzegła.
Naokoło szklanki zobaczyła kontur niskiej postaci. Był eteryczny, trochę przezroczy, ale wyraźnie przypominał niskiego człowieka. I jego twarz, która w milczeniu jej się przypatrywała, trzymając szklankę. Sara zdrętwiała, czując łomotanie słabego, chorowitego permanentnie serca.
-Kim… jesteś?- spytała nie bez przerażenia faktem, że znajduje się w pokoju sama z czymś takim.
„Coś” nie odpowiedziało, za to wciąż w milczeniu i jakby oczekiwaniu wpatrywało się w Sarę. Dziewczynka przyjrzała się temu pilniej. Istota miała twarz dziecka mniej więcej w jej wieku. Ubrana w długą, białą koszulę nocną i posiadała rozpuszczone kosmyki długich włosów. To było dziecko…
Sara nie wiedziała, co ma robić. Bała się wykonać jakiś gwałtowniejszy ruch. Może ta istota mogła zmienić się w jakąś bestię? Ale z drugiej strony czekanie na to, że sobie pójdzie, wydało jej się głupie.
-Możesz mi oddać szklankę i sobie iść?- spytała Sara- Nie chcę cię tu.
Dziecko nie odpowiedziało, wciąż w milczeniu na nią patrząc. Sara troszkę się zirytowała, toteż sięgnęła po szklankę ze złością, próbując ją wyrwać. Nic to nie dało. W zasadzie gdyby nie ta szklanka, myślałaby, że jest to wytwór jej chorej wyobraźni. Sara ciągnęła w swoją, dziecko w swoją i mała panna Black nieźle się musiała nasapać. W końcu istotka łaskawie puściła, a szklanka wykonała megaszybki lot, grzmocąc Sarę w szczękę i rozlewając zawartość na rozpalone gorączką ciałko.
I wtedy się to rozległo: dziecięcy, psotny śmiech, jakby stłumiony i przewalający się, raz wyostrzając raz tłumiąc, gdzieś u stropu w ścianach. Było to mrożące krew w żyłach doświadczenie, a istotka rozpłynęła się w złotawej smudze, wykonanej jak pędzlem. Sara poczuła chłodny powiew w pokoju i nieprzyjemny zapach jakichś chemikaliów i zaniepokojenie, bowiem nie mogła zlokalizować istoty. Podbiegła tylko do otwartego okna, bo właśnie się uchyliło. Na zewnątrz panowała burzowa atmosfera. Po niebie błyskawicznie płynęły czarne chmury, wiatr porywał nagie wciąż gałęzie, a huśtawka na podwórku państwa Route skrzypiała, poruszana silnymi podmuchami. Stare liście jeszcze z jesieni fruwały w powietrzu, a istotka stała w tym chaosie na trawniku na granicy ich i nielubianego sąsiada, patrząc na Sarę wyczekująco. Dziewczynka przełknęła ślinę, bo wyczekujące, nieruchome widmo dziecka wyzwalało w niej jakiś niepokój i dziwaczny strach. Przeraziła się, zatrzasnęła okno i pobiegła do sypialni mamy i wujka, niespokojna.


-Mamuś!…
Ocknęłam się, czując piasek pod powiekami. Ktoś wyraźnie mną potrząsał i była to moja córeczka. Miała zaniepokojone spojrzenie.
-Co się dzieje?- wymamrotałam, a Remus obok mnie burknął przez sen z niezadowoleniem.
-Ktoś jest w moim pokoju…
-Że jak?!- rozbudziłam się i usiadłam na łóżku- Jak to: ktoś jest w twoim pokoju?
-Jakaś widmowa dziewczynka…
-Poczekaj.
Zostawiłam przestraszoną Sarę w pokoju i ruszyłam z napięciem do niej. W jej pokoju nie było nic szczególnego. Rozrzucona pościel, cisza i brak jakiejkolwiek obecności.
Wróciłam do sypialni, ziewając.
-Nie ma nikogo.- rzekłam- Musiało ci się przyśnić, kochanie.
-Ale jestem prawie pewna…- zmarszczyła brwi- Mogę spać u was? Troszkę się boję…
Przytuliłam się do rozgorączkowanej Sary, wdychając jej zapach. Remus obok nas westchnął i przewrócił się na drugi bok, chrapiąc zapamiętale.
-Mamuś, opowiedz mi bajkę.- poprosiła cichutko Sara- Troszkę mi straszno.
-Jaką bajkę? Znasz już na pamięć baśnie Beedle’a.
-Jakąś nową, wymyśloną…
Westchnęłam, po czym znów usłyszałam znużone westchnięcie brata.
-Posłuchaj w takim razie opowieści o chłopcu, który uciekł od okrutnych ludzi z magicznego dworu…- wymyśliłam na poczekaniu.

Nicholas zebrał wszystkie swoje manatki ze stolika nocnego. Za każdym razem spóźniał się na swoją ulubioną lekcją i ten raz nie był wyjątkiem. Zimno mu się robiło za kołnierzykiem szaty na myśl o spóźnieniu u Snape’a. I do tego dziś Tamara pobiegła na historię, więc sam musiał lecieć do lochów, bez jej przyjaznej asysty. Gdyby jeszcze po drodze nie zapomniał torby i podręczników…
Pognał szybko w dół schodami, czując niezdrowe przemieszanie śniadania. Schody w dół do salonu, potem Wieża Ravenclaw, dalej długi korytarz, jeszcze jeden, i jeszcze jeden, schodki, skrót za gobelinem, potem schody w dół, dopadnięcie do wysokiej sali z portretami i ruchomymi schodami… I tu jego sprint się skończył, bowiem schody złośliwie zmieniły bieg.
-No tak. Super!- sarknął ze złością- Szkoda, że w takiej chwili.
Z rezygnacją oparł się o ścianę korytarza na siódmym piętrze, niewiele niżej od swojego dormitorium. Żal… Znowu będzie draka na pół zamku… Nie, a może…
Nicholas pogłówkował nieco. Plan był niebezpieczny i do tego niezbyt wygodny, ale cóż. Rozglądając się, czy nikt go nie widzi, bez szemrania wpadł do siatki korytarzy na siódmym piętrze i wciąż czując się wybitnie przestępczo, wpadł do toalety męskiej. Na szczęście nikogo tam nie było, więc Nicholas ze stoickim spokojem osunął się po ścianie ostatniej kabiny. Zamknął za sobą drzwi ze złuszczoną farbą, odczuwając chłód białych, starych kafelków pod sobą. Wpatrzył się bezwiednie w zardzewiałą kratkę odpływową niedaleko siebie, dysząc ciężko. Zwiewanie z eliksirów nie było zbyt roztropne, szczególnie, że miał dwie godziny. Snape na pewno się dowie, że nie był w skrzydle szpitalnym i w ogóle to z pewnością nie miał żadnych konkretnych powodów, by, jak to mawiał, go dziś nie zaszczycić. Ale Nicholas nie miał najmniejszego zamiaru iść na lekcje. Znów musiałby wysłuchiwać jego uwag, a już miał ich dość. Nie to, żeby się nimi jakoś przejmował, ale ile można było go obrażać i poniżać? Też miał swój honor. I zdecydowanie krócej życia przed sobą, by ktoś mu jeszcze dokładał przykrości. Tamara na pewno by tego nie pochwaliła, ale jej tu nie ma, więc nie ma sprawy.
Trzynastolatek westchnął, opierając potylicę o kafelki. Powoli się uspakajał swoją decyzją. W sumie to nigdy nie wagarował. W Hogwarcie mało kto tak robił i był surowo karany, ale chłopiec nie dbał teraz o konsekwencje. Po prostu wolał oberwać szlaban, nawet u Snape’a, niż siedzieć w sali z Krukonami i słuchać ich śmiechu… Nawet z Longbottoma, innego klasowego łamagi rok niżej w Gryffindorze nikt się nie śmiał, a u niego jego właśni koledzy tak robili… Niezbyt to lojalne.
Siedział tak długo, gapiąc się w ciemny sufit. Czasem ktoś wchodził, wychodził, ale Nicholas siedział jak trusia. Dźwięki dzwonków przewalały się przez szkołę trzy razy, zanim wstał z nóg, otrzepał się i z duszą na ramieniu wymsknął się z toalety, pragnąc dotrzeć na zaklęcia jak najdalszą od lochów drogą.


***

Sarę obudził jakiś stukot. Z początku wydawało się jej, że to po prostu wujek próbuje rozpalić na dole w kominku i stuka w coś pogrzebaczem, ale potem dotarło do niej, że jest środek nocy i stukot przypominał prędzej coś drewnianego. Z obawą otworzyła oczy i potwierdziły się jej przypuszczenia.
Na środku krzesło samo przesuwało się cal za calem po drewnianej podłodze, stukając cicho. Przypominało to trochę, jakby samo szło. Sara poczuła gulę w gardle i narastające przerażenie. Krzesło stanęło i więcej się nie poruszyło. Potem zaległa cisza… ale tylko na krótko, bowiem zaraz wolno uchyliły się drzwi, skrzypiąc. Nie minęło kilkanaście sekund, gdy Sara usłyszała stukoty z korytarza, narastające wciąż, i kolejne krzesło „weszło” do pokoju. Ustawione zostało oparciem do oparcia tego drugiego. Sara obserwowała to z rosnącym przerażeniem… aż tu nagle jej własna wiosenna kołderka z patchworku zerwała się z niej mocno. Sara skuliła się w rogu łóżka, w szoku obserwując pełznącą kołdrę, która okryła krzesła, tworząc jakby namiot. Potem to usłyszała: znów stłumiony, pochodzący jakby ze ścian i stropu dziecięcy głosik. Tym razem brzmiał jak beztroskie nucenie bliżej nieokreślonej piosenki, towarzyszącej zabawie lalkami. I istotnie, z otworzonej ze skrzypieniem szafki wyleciały cztery lalki Sary (srebrnowłosa, zwiewnie ubrana wila, piękna, zła wiedźma, blada wampirzyca i arystokratyczna czarodziejka) i pozajmowały stanowiska w „namiocie”. Nucenie raptownie ustało. Chwilkę potem Sara znów dostrzegła zarys dziewczynki. Stała bliżej niż ostatnio, parę kroków przed łóżkiem i wpatrywała się w nią wyczekująco. Sarze puściły nerwy i znów wybiegła z pokoju.


-Mama!
Obudził mnie wrzask Sary. Remus obok mnie westchnął ciężko nad swoim żywotem i uniósł się na łokciach, zerkając na nią z lekką irytacją.
-Mama, znowu ją widziałam! Bawi się moimi lalkami!
-Co znowu?- zdenerwowałam się- Sara, jest trzecia nad ranem, jutro wujek ma tak ważny dzień w aptece, przełożony ma obserwować jego pracę, bo lada dzień chcą go wylać… Czy możesz nie hałasować? Co ty znowu wymyślasz?!
-Przekonasz się, jak pójdziesz ze mną!
-Nie mam zamiaru nigdzie iść.
-Ale mamo!- krzyknęła z przerażeniem- Chodź, zobacz!
Poszłam więc z nią, klnąc pod nosem. W jej pokoju stały dwa krzesła, które okrywała kołdra, parę zabawek leżało na ziemi. Sara uniosła na mnie tryumfalny wzrok.
-Czemu bawisz się zabawkami o trzeciej nad ranem?- warknęłam.
-Nie bawię się!- krzyknęła prawie- To ona!
-Jaka ona?
-Ta dziewczynka-widmo!
-Nie, Sara, dość już mam tego. Chcesz klapsa?- zdenerwowałam się- Nie ma tu żadnych dziewczynek widmo, mieszkamy w tym domu od dziesięciu lat prawie. Nikt nigdy nie widział dziewczynki-widmo. A ty powinnaś się wstydzić, że tak mnie oszukujesz i budzisz! Nie będę tolerować takiego zachowania! Wracaj do łóżka!
-Ale ja ją widziałam naprawdę!- zapłakała- Nie zostawiaj mnie tu, boję się!
-Nie możesz spać z nami, mój brat musi się wyspać!
-No to śpij ze mną!
Westchnęłam ciężko. Co ugryzło to dziecko?!
-Jutro mam pracę.- rzekłam wolnym, groźnym głosem- Nie ma mowy o jakimkolwiek spaniu. Śpij sama, ja też muszę się wyspać. Pracuję, a ty całymi dniami się bawisz. Nocami zresztą też. I posprzątaj ten bajzel, jak chcesz jutro wyjść do Stanleya.
Po czym zamknęłam za sobą drzwi, słysząc głuche wycie Sary. Ogarnęły mnie wyrzuty sumienia, ale chciałam nauczyć to dziecko, że nie wszystko zawsze musi wyglądać tak, jakby świat klękał u jej stóp. Niestety, Sara jako najmłodsza i najbardziej chorowita, otrzymywała chyba zawsze zbyt wiele uwagi. Ale była to moja wina.

-Powodzenia na eliksirach, Nicholas!- rzuciła Tamara, machając mu i odeszła w swoją stronę. Uśmiechał się jeszcze chwilkę, obserwując jej czekoladową czuprynę, znikającą w tłumie. Po chwili rzucił zalęknione spojrzenie w stronę stołu nauczycielskiego. W zasadzie każdy z nich kręcił się przy nim po swojemu, ale Snape obserwował go twardo znad głów innych. Nicholas przełknął ślinę i wymsknął się z Wielkiej Sali. Tak, wzrok Snape’a mówił, że miał poważne kłopoty… Czas zwiewać do swojego stałego miejsca… Szybko ruszył korytarzem, rozglądając się naokoło. Wszyscy śpieszyli do swoich sal i nie zwracali uwagi na wagarowicza.
Jak na paluszkach podkradł się do swojej toalety i zamknął za sobą z ulgą drzwi. Był sam. Westchnął i ruszył w kierunku kabin, prawie wbiegając ze zdenerwowania do środka ostatniej, w której zawsze grzecznie siedział.
-AAACH!
Odrzuciło go w tył ze strachu i wpadł na jakąś ścianę za nim, trzymając się za serce mocno. W toalecie stał… Snape, opierając się z drwiną o ścianę.
-Co… jak to…- wydukał jedynie.
-Witaj, Black.- uśmiechnął się Snape- Co cię sprowadza w to poczciwe miejsce na mojej lekcji?
Nicholas po raz pierwszy stwierdził, że Snape go potężnie zaskoczył i został na wdechu.
-Ja… yyy…
-Niestety, nieobecność twojej przekomicznej osoby na kilku lekcjach z rzędu było dość zauważalne przeze mnie.- kontynuował Snape tym samym spokojnym, drwiącym tonem- Nie rozumiem tylko, dlaczego udajesz się w to miejsce już trzeci tydzień z rzędu… Kłopoty, w jakie się wplątujesz, zawsze mogą być znacznie gorsze od tego, od czego próbujesz uciec… Czekam na wyjaśnienia!
Nicholas nie umiał odpowiedzieć na postawione pytanie. Pokazał za to łypnięciem spode łba Snape’owi, że to on jest wyjaśnieniem. Snape tylko parsknął przez nos szyderczo.
-Za mną.- warknął, po czym wyminął go i udał się w swoją stronę. Nicholas posłusznie podążył za Snapem, wciąż kurczowo trzymając się za serce. W końcu wpadnięcie w pozornie bezpiecznym miejscu we własny koszmar, gdzie się przed tym koszmarem uciekało, było nie lada szokiem.
Stanęli przed gabinetem Flitwicka. Nicholas zaklął pod nosem. Poczciwy, stary Flitwick.
-Witam, profesorze.- przywitał go chłodno Snape- Oto pański wychowanek.
Wepchnął Nicholasa do środka. Flitwick uniósł brwi, siedząc na stercie książek.
-O, panie Black, a cóż to znowu?- zapiszczał.
-Chciałbym, żeby panu opowiedział, co robił, dlaczego zasłużył na karę i żeby sam sobie tę karę wyznaczył.- rzekł jadowicie Snape.
-No więc…- zaczął Nicholas z krępacją- Moją winą jest to, że zacząłem uciekać z eliksirów…
Panowała cisza, więc zachęcił się do dalszego mówienia karnym głosem:
-I wkurzyłem tym Sn… to znaczy pana profesora…
Ukłonił się przesadnie, złośliwie nisko w jego stronę. Snape tylko zmrużył oczy.
-… nie poszedłem z pełnym rozmysłem na trzy bloki eliksirów pod rząd…- zakończył hardo.
-Ale dlaczego?- zmartwił się Flitwick- Czemu nie chodziłeś na zajęcia, chłopcze?
Nicholas uznał, że wyjaśnienie bardzo głupio by brzmiało przy Snapie, więc nie odparł.
-Myślę, że zasługuję na wydalenie.- rzekł wprost i dość obojętnie.
Snape poruszył się niespokojnie, podobnie jak Flitwick.
-Wydalenie?! Nic z tych rzeczy, chłopcze!- zawołał maleńki czarodziej.
-Ale dlaczego? Nie mogę zostać wydalony?- zagadnął Nicholas z nutką błagalności.
-Nie. Severusie, myślę, że może już powinieneś zając się swoją klasą. Chyba przepadną im ważne zajęcia.- zaskrzeczał dyplomatycznie wychowawca.
-Istotnie… Nie wiem tylko, czy ta banda baranów cokolwiek z tego skorzysta…
Snape wyburczał swoją opinię, po czym sobie poszedł. Nicholas popatrzył na Flitwicka pokornie.
-Uważaj, chłopcze.- ostrzegł go nauczyciel- Profesor Snape często mi na ciebie się skarżył… Nie chciałbym, byś miał jakiekolwiek problemy… Po co sobie psuć i bruździć?
-Tak, ale profesor jest taki przykry!- wyżalił się bez ogródek Nicholas- Non stop okazuje mi nienawiść!
-Mylisz się. Tak często mi na ciebie skarżył, że gdyby naprawę cię nienawidził, już dawno by cię tu nie było! A teraz idź na lekcję, panie Black. Jesteś rozsądnym chłopcem i na pewno wyciągniesz z tego jakieś dobre wnioski. Miłego dnia!
I Nicholas opuścił gabinet Flitwicka, wlokąc się w stronę lochów bez entuzjazmu. A teraz znów powtórka z rozrywki… No i jeszcze Snape zaraz mu wyznaczy karę, której on sobie nie wyznaczył… Pięknie, byleby przy ludziach nie usłyszał, że musi mu prać kalesony.


-Szumowiny…- syczał Draco swym piskliwym, delikatnym głosem, przeciskając się przez tłum ludzi.
-Co się wściekasz? Też chcą przejść.- burknął Cosmo. Miał niezbyt dobry humor, a zważywszy na fakt, że dokuczało mu ostatnio gardło (a konkretnie od czternastego kwietnia, gdy darł się przez pół godziny przez maluteńką dziurkę w szybce gotyckiego witrażyka pod stropem dormitorium, że ma już dwanaście lat i hołd najjaśniejszemu, reszto świata), wciąż chodził lekko podminowany.
-To niech nie przechodzą tędy!
-Masz rację. PRZEJŚCIE DLA CZCIGODNEGO DRACONA MALFOYA, HOŁOTO!- ryknął na całe gardło, ale szybko zachrypł i pożałował swojej reakcji.
-Weź nie rycz…
-Oj, cichaj!- zachrypiał Cosmo uroczo- Celebrę ci robię!
-Nie, nie chodzi mi o to. Bądź cicho przez chwilkę.
Draco zamilkł, jakby nadsłuchując. Cosmo zmarszczył brwi, obserwując kuzyna.
-Co tam ci w duszy gra?- zagadnął po chwili wilgotnym tonem i odcharknął uroczo flegmę.
-Słyszałeś?- podniecił się czymś Draco.
-Wiesz, wiele sygnałów dźwiękowych słyszę teraz… Stoimy w Sali Wejściowej.
-Chodzi o Pottera i jego grupę!- syknął Draco, obserwując oddalającą się w stronę wielkich, dębowych drzwi czwórkę- Mówili o czymś dziwnym…
-Wiesz co.- Cosmo popatrzył na niego z troską- Poddaj się kuracji antyobsesyjnej…
-Sam nie wiem, czemu się z tobą przyjaźnię!- prychnął Draco po tej uwadze.
-Możesz zawsze przestać i zadowolić się obecnością Crabbe’a i Goyle’a… A raczej ich cieni, wydają się bardziej bystre i kumate…
-Dobrze, ale teraz słuchaj!- Draco przybliżył się do niego, by nikt ich nie podsłuchał- Granger mówiła właśnie coś o tym, że ten wielki przygłup coś tam podejrzanego robi!…
-No to co, jego sprawa… Draco, co ty wyrabiasz?
Ruszyli razem zboczem. Draco szedł gdzieś w pośpiechu, a peleryna za nim łopotała.
-Idę na zielarstwo, a co?- zapytał niewinnie, ale nieco wojowniczo.
-No dobra, ale nigdy nie popylałeś na zielarstwo z taką miną… Dobra, co kombinujesz?
-Zamierzam mieć się na baczności…- wycedził chłopiec.
Cosmo się to nie spodobało. Na lekcji zielarstwa rzucał niespokojne spojrzenia grupce Pottera. Rzeczywiście, byli czymś przejęci i namiętnie się sprzeczali, a konkretnie Ronald i jego siostra z Granger. Coś tam było nie tak… Zastanawiał się, jak wrednym i zdradzieckim bratem będzie, jeśli nie ostrzeże siostry. Ale z drugiej strony powinien być też lojalny Draconowi. Uznał, że na razie Draco nie stanowi zagrożenia. I tak naprawdę nie wiadomo, co Hagrid kombinuje.
-Ty. Patrz. Oni lecą do Hagrida…- szepnął Draco, gdy zabrzmiał gong na lunch. Cosmo odrzucił szpadelek i obejrzał się. Faktycznie, rzucili tylko przybory… Chyba im się spieszyło.
-Co robisz?- zapytał z irytacją, doganiając skradającego się Dracona.
-Tylko sobie popatrzę… Może to coś… a zresztą, chodźmy! Zobaczmy, co tam się dzieje!
Podniecony niezdrowo Draco i Cosmo, dość sceptyczny, skradali się powoli w kierunku chatki Hagrida. W kwietniu już zaorał grządki i rosły na nich jakieś poskręcane pędy.
-Ale ubóstwo… Nawet nasz ogrodnik mieszka dostatniej!- wykrzywił się Draco.
Cosmo przemilczał tę uwagę i podkradli się na palcach do okienka. Niestety, było tak małe i tak wysoko, że nie sposób było dotrzeć do niego w dwójkę.
-Ja nie muszę patrzeć.- Cosmo przykucnął pod ścianą, Draco wspiął się na wysoki fundament chatki i wpatrzył w to, co za oknem.
-Cosmo!- szepnął z podnieceniem- Oni mają smoka!
-Że jak?!- przeraził się Cosmo i prawie zerwał z kucek- Smok w chatce Hagrida, a to ci dopiero… Założę się, że twój ogrodnik ma trzy.
-Przestań drwić! To dopiero mały smok, wykluwa się teraz… A to ci heca…
-Daj, ja też chcę popatrzeć!- zajęczał Cosmo z ziemi.
-A kto bulgotał, że to źle podglądać?!- prychnął Draco, patrząc na niego z góry, a potem znów przeniósł wzrok na szybę. Zdrętwiał- O nie, zobaczył mnie! Schowaj się, zmykam!
I zeskoczył, pędząc ku murom szkoły. Cosmo dostał prawdziwych ciarek przerażenia i zanurkował za stos jakiegoś śmierdzącego łajna. Bardzo sobie cenił tę kryjówkę, bo nikt na pewno nie zainteresuje się zerknięciem na coś takiego. Zaraz wyjrzał Hagrid i z zakłopotaną miną obserwował sprint Dracona, po czym wrócił do izby, mówiąc:
-Niedobrze, cholibka, niedobrze…
Cosmo też nie uważał, żeby było najlepiej. Ubabrał się gnojem i do tego powrót do szkoły widział mu się dość kiepsko. A Draco i jego odkrycie… Cosmo czekał na kolejny cudny tydzień przeżywania sekretów z życia celebryty Pottera. Osobiście nie widział nic dziwnego w zobaczeniu smoka w chatce ojca chrzestnego jego siostrzyczki, ale znał Dracona…
-Mają smoka!- syknął do niego kuzyn, gdy myli się po zielarstwie (i gnoju) w toalecie dwadzieścia minut potem- Prawdziwego! A niech mnie, że Hagrid nie boi się wylecieć, he!
-Szybciej, bo żem głodny!- rzucił do niego Cosmo, bardziej zainteresowany lunchem.
-Ale wiesz co? To jest to!- ucieszył się Draco złośliwie- Prawdziwy hak na całą tę bandę…


***

-Nicholas, przestań się zadręczać!
Tamara położyła mu dłoń na ramieniu. On wpatrzył się zmęczonym wzrokiem w płonący kominek z białego marmuru. Blask oblewał miłym światłem okrągły salon Ravenclawu. Nicholas uniósł głowę znad ramion i uśmiechnął się smętnie.
-Nie zadręczam się, mam eliksiry gdzieś… Szkoda tylko, że to jedyne, co mi tutaj sprawia przykrość.
-Nikt nie lubi eliksirów.- mruknęła Tamara- Snape jest po prostu przykry dla wszystkich.
-Bzdury! Mnie naprawdę nie lubi! Gdybyś widziała, co u nas się dzieje… Zawsze ja obrywam o wszystko! Fakt, nikt inny się nie spóźnia… I nie zapomina podpalić pod kociołkiem całą lekcję…
Parsknęli razem do siebie. Tamara znów pogładziła go uspakajająco po ramieniu.
-Może nie powinieneś mu dawać powodów. Postaw się, pokaż, że umiesz!- zawołała hardo.
-Ale cokolwiek bym nie zrobił… Jakbym się nawet nie spóźniał, czy pamiętał o wszystkim, to i tak nic to nie da, przecież moje umiejętności i talent do wszystkich lekcji, a zwłaszcza do eliksirów, są zupełnie mierne…
-No to zmień to!- prawie na niego krzyknęła.
-Co ci? Przecież jestem cofnięty, jak ciągle mi się powtarza…
-No, skoro tak mówisz, to chyba jest to prawda…- wzruszyła ramionami bezradnie i obojętnie. Nicholas popatrzył na nią ze zdziwieniem.
-Hej, ale ja wcale tak nie mówię, to inni mówią tak mi!
-Ale z powyższego wynika, że jesteś za. A teraz muszę iść spać, Panie Cofnięty.
I odeszła, rzucając mu wyzywając spojrzenia. Nicholas obserwował ją jeszcze jakiś czas, a potem zagapił się na kominek. Hmm, nie poprawił mu się nastrój. Tamara rozczarowała go, tak szybko się wycofując i go gasząc… ale…
Kiedy cały salon opustoszał, Nicholas flegmatycznie wyciągnął z torby książkę „Tysiąc magicznych ziół i grzybów”. Nie znosił jej, ale otworzył z niechęcią, przeglądając jej kartki. Niosły wiedzę na temat oślizłych eliksirów na biegunki i tego typu… Ale z drugiej strony, fajnie by było w razie potrzeby umieć uwarzyć takie coś.
A Tamara mówiła coś o tym, by „zmienić to”. Podszedł do kredensu domowego i wyciągnął parę składników. Po chwili przytaszczył też jeden z domowych kociołków i palnik. Wziął się za eliksir na biegunkę, ale tym razem pamiętał, by dodać na początku wodę.
Zegar wybił już północ, gdy skończył. Chociaż zawsze miał problemy ze skupieniem uwagi, tym razem była ona uczulona na wszystko podwójnie: tu zamieszać w prawo dwa razy, to pokroić, energicznie zamieszać, zmniejszyć ogień… Przypominało to gotowanie i od razu zaczęło go frapować, dlaczego eliksir pachnie teraz tak, a za chwilę inaczej… Kolorki też były niczego sobie, za to przydatność wywaru oceniał Nicholas na bardzo wysoką. Zaczęło go to nawet bawić, poczuł się jak twórca. I o pół do pierwszej z dumą zakorkował swój pierwszy w znacznej części udany eliksir.


-Mówiłem ci przed wyjściem, byś nie pędził za Potterem i jego szemranymi sprawami!- rzekł Cosmo do wściekłego Dracona. Oboje ubierali się ciepło w peleryny.
-Nie wiedziałem, że McGonagall tak na mnie zareaguje.- burknął- Chciałem jej tylko powiedzieć…
-… coś totalnie idiotycznego! Zapomniałeś, że Potter to jej wychowanek?- prychnął- Kto ma u niej przewagę i komu prędzej uwierzy? A jeszcze twoje „On ma smoka!” musiało ją utwierdzić w przekonaniu, że w ogóle mózg ci oderwał się od ścianki i oszalałeś zdrowo! Potter, i w dodatku ze smokiem, hasający radośnie po szkole…
-Ale miałem rację!- burknął Draco, gdy ruszyli w stronę drzwi- I tak fajnie, że im się oberwało, całej trójce. I odjęła im kupę punktów, ha!
-Nam również…- mruknął Cosmo- A teraz, jeśli pozwolisz, pójdę jakąś bezpieczniejszą drogą, z dala od przyczajonego Filcha…
-Tak w ogóle to po co idziesz do Lasu?- zainteresował się Draco.
-Jestem ciekaw centaurów. Pamiętasz, jak ci opowiadałem o nich? Są dość fascynujące… Muszę!
-Jesteś dziki… No, ale zmykaj, bo ten służący cię zabije…- Draco kiwnął mu i odszedł, łopocząc peleryną. Cosmo na paluszkach obrał inną drogę zastanawiając się, czy Snape znów da się złapać na czułość na wypadek, gdyby na niego wpadł. Może tym razem mokry, czuły buziak w policzek?
Podkradł się za jakąś skrzeczącą zbroję i z daleka obserwował gromadkę wychodzących z zamku: Filcha, Pottera, Rosemary, Granger, Dracona i Longbottoma. Uff, Filch jest zajęty. Szybko wybiegł z zamku, przywierając do chłodnej, kamiennej ściany. Uważając, by nikt go nie zobaczył w oknie, popędził w stronę Lasu, kierując na majowej trawie swoje kroki jak najdalej od chatki Hagrida. Po przeleceniu długiego dystansu od szkoły, skrył się w ciemnych zaroślach Zakazanego Lasu. Chyba nikt go nie widział, ale zaraz podskoczył, słysząc wycie za sobą. Zapomniał o strachu, ale teraz się on pojawił. Trudno, jak już wyszedł z dormitorium, musi pójść przed siebie…
Kluczył pomiędzy drzewami, przyświecając sobie różdżką z czarnego bzu delikatnie. Zarzucił kaptur na głowę i sunął wolno jak widmo po męczącej i nierównej ściółce Zakazanego Lasu. Gdzieś z daleka usłyszał jakieś ujadanie. Być może to pies gajowego, w końcu byli niedaleko. Cosmo postanowił uważać, ale jakoś nie przejął się przyłapaniem przez Hagrida.
Zrobił parę uważnych kroków, bowiem nagle wdepnął w jakąś srebrzystą substancję. Zmarszczył brwi i pochylił się nad kałużą srebrzystej mazi. Co to?…
Dalej widział tego coraz więcej. Poczuł niepokój. Bardzo go zafrapowało to coś, lśniące jasno w srebrzystym blasku księżyca prawie w pełni. I wtedy usłyszał jakieś szelesty z prawej i nie była to jego peleryna, szurająca po liściach. Wskoczył za drzewo, ze zdenerwowania zapominając zaklęcia gaszącego różdżkę, więc wsadził ją do kieszeni.
Cosmo wsłuchiwał się z uwagą i napięciem w to, co przemieszczało się za nim. Czyżby ktoś gdzieś szedł? Miał straszliwą ochotę wyjrzeć zza drzewa, ale coś go powstrzymało. Nie miał ochoty bawić się w szlabany tak, jak Draco, ale coś mu nie pasowało do tego, by nauczyciel chodził po Lesie…
Może to nie był… nauczyciel?
Delikatnie wyjrzał zza drzewa, czując napięcie każdego włókienka. Po liściach coś sunęło, ale nie mógł dostrzec, co to. Poza tym, wyraźnie przystanęło. Cosmo poczuł, że jedna kropelka spływa mu po czole. To coś nadsłuchiwało, może czuło się obserwowane… A może nie było normalne i niegroźne? Usłyszał jakby syk i szybko przywarł znów do drzewa, ale zrobił to tak gwałtownie, że parę gałązek z głośnym trzaskiem się przełamało. Cosmo nie czekał, aż to coś go zabije, po prostu wypruł przed siebie, jak filip z konopii. Pędził, nie czując z napięcia tego, gdzie góra, a gdzie dół. Trochę skonfundowany, wpadł na drzewo, obił boleśnie ramię o jakiś sęk i władował twarz w suche, opajęczone gałęzie. Zupełnie skołowany, stoczył się kilka stóp w dół po korzeniach i dalej pędził w nieznane… Przystanął po jakimś czasie, starając się opanować.
-Co ty tu robisz?- zapytał go ktoś.
Cosmo prawie wbiegł na koronę wielkiego, bogato ukorzenionego drzewa, pod którym stał ze strachu. Była to Vellerin, celująca w niego z łuku. Westchnął z ulgą.
-Fajny sprzęcik… Słuchaj, możesz spuścić tę strzałę? Nie jestem groźny dla otoczenia, nawet będąc Ślizgonem…
Vellerin nie spuszczała z niego strzały. Cosmo rozszerzył dziurki od nosa.
-Vellerin!- poprosił niewinnie- Jestem mega przestraszony wszystkim tu, od wilkołaków po wystające gałęzie. Czy myślisz, że zachowujesz się humanitarnie, celując w tak wystraszone stworzenie, jak ja? Jeszcze przez przypadek mi przestrzelisz lewe płuco i będzie mi przykro…
Vellerin spuściła strzałę, warcząc:
-Po co tu przyszedłeś jeszcze raz?
-O, pamiętasz mnie!- wyszczerzył się jowialnie- Czyli mamy jakiś dobry prognostyk. A tak z czystej ciekawości, to po co wozisz się po lesie z takim szpanerskim ekwipunkiem?
Vellerin nie do końca chyba zrozumiała chłopca, bo zmrużyła oczy bardzo krytycznie.
-Wy, ludzie, jesteście dziwni… Idź stąd, człowieku. Las dziś jest bardzo tajemniczy.
-A ty jako jego mieszkaniec, patriotycznie się w tym mieścisz. Ale jestem Cosmo, nie pamiętasz?
-Nie…- warknęła- Bądźże cicho! Coś słyszałam!
-O, a co takiego?- zainteresował się uprzejmie- Zdradź mi chociaż, czy mam się zacząć bać.
-Ciszej!
Nadsłuchiwała chwilkę. Coś wykwitło na jej twarzy. Powoli robiła się przerażona.
-Coś mi się tu nie podoba…
Nagle coś czarnego wysunęło się z mgły, czyniąc na niej eteryczne zakrętasy. Przystanęło. Wyglądało, jak pełznący płaszcz po ziemi, ale miało jakby „głowę”. Wyraźnie ich dostrzegło.
Cosmo poczuł takie przerażenie, jakiego nie zaznał nigdy, przenigdy dotąd. Nie wiedział, co się stało, ale ten pełznący płaszcz wyzwolił w nim potworny strach. Płaszcz jakby zasyczał coś i gwałtownie szarpnął się w ich stronę.
-Chodź! Opuść ten debilny łuk i chodu!- wrzasnął Cosmo, ciągnąc Vellerin, równie przerażoną.
Gnali razem w ciemnościach lasu bez ładu i składu.
-AAAACH!!! GŁOWA W KAPTURZE NAS GONI, NA POMOOOOC!!!- pruł się Cosmo, rad, że ten harmider usłyszy może Hagrid- NIEEE!!!
-PRZEZ CIEBIE NAS USŁYSZY, GAMONIU!- zaryczała Vellerin.
-JA TYLKO ALARMUJĘ… O W TYŁEK JEŻA!
Bo oto władowali się w siebie, zaliczając zderzenie i skotłowali dramatycznie do innego wykrotu, bardzo piaszczystego. Tam, w plątaninie odnóży, pozbierali się z ziemi, a przynajmniej chłopiec.
-Ajć!- jęknął Cosmo- Coś mnie strzyka w kręgosłupie… Dysk mi wypadł, na pewno. To musi być to.
-Auu.- syknęła Vellerin, nie mogąc pozbierać się z piachu. Cosmo popatrzył na nią w zdziwieniu.
-Ej, ty krwawisz.- zauważył nerwowo.
-No coś ty!- warknęła.
Skóra na żebrach była pęknięta, a tylna noga przekręcona pod dziwnym kątem. Cosmo ukląkł.
-Odejdź!- ostrzegła go ze złością.
-Spokojnie, chcę pomóc…
-Nie potrzebuję pomocy!
-Dobra, dobra. Poczekaj.- popatrzył na rany- Kurczę, tyle się na tym znam… Nie wiem, chyba polecę po pomoc. Hagrid kręci się teraz po lesie.
-Jasne, po prostu pójdziesz i mnie zostawisz…
-Pewnie…- burknął dla świętego spokoju- Czekaj tu i siedź cicho. To coś może wrócić.
Vellerin popatrzyła na niego z niedowierzaniem.
-Naprawdę tu wrócisz?- zapytała.
-Pewnie! Zrobię, co trzeba, by ci pomóc, tylko tu czekaj… Mam nadzieję, że znajdę drogę…
Wylazł z piachu, trwożnie się rozglądając, czy nie widać na horyzoncie żwawego kaptura, ale na szczęście nie było widać. Stanął na ściółce niepewnie, trzęsąc się jak osika na wietrze. Gdzie iść? Trzeba pomóc Vellerin, ale nie miał pojęcia, gdzie jest Hagrid z resztą.
Obejrzał się na wszystkie strony, myśląc gorączkowo. Nawet, jeżeli jakimś cudem uda mu się znaleźć drogę, nigdy chyba nie uda mu się tu powrócić… Co robić?
-Czekaj.- wskoczył do wykrotu i popatrzył na zmartwioną Vellerin- Sam spróbuję cię uleczyć.
-Wyglądasz mi na bardzo niedoświadczonego lekarza.- burknęła niechętnie.
-No bo…- nie mógł jej się przyznać, że nigdy nie leczył ran. Nie była to magia, jakiej ich kiedykolwiek uczyli, ale doskonale znał inkantację zaklęcia. Ile razy wujek zataszczył go do domu, ryczącego łzami jak groch, i naprawił w tym harmiderze złamanie otwarte nogi, bo Cosmo bardzo lubił się wydurniać i szukać guza, łażąc po najprzeróżniejszych, niebezpiecznych powierzchniach. Może to nie jest takie trudne- Czekaj, spróbuję…
Wyciągnął czarną, bezową różdżkę i ku zaskoczeniu Vellerin, skupiając się na własnej rance na przedramieniu i modląc, by nie zmienił jej w tylną połowę kota perskiego, mruknął:
-Ferula.
Ranka zasklepiła się, co bardzo Cosmo zaskoczyło. Co to, czyżby właśnie wykonał zaawansowany czar? Z dumą obejrzał swoją potężną różdżkę z czarnego bzu. Bardzo mu się poprawił nastrój.
-Nie przeszkadzaj sobie, cierpliwie tu poczekam…- usłyszał obrażone burknięcie.
-Już… Ostrożnie… Ferula.
Jeszcze większą radość poczuł gdy zobaczył, że Vellerin praktycznie zupełnie ozdrowiała. Rżąc cicho, wstała z ziemi i popatrzyła na niego z zaskoczeniem.
-Wyleczyłeś mnie.- rzekła.
-Mam nadzieję…
-Dziwny z ciebie człowiek…
-Ładnie mi to tak wypominać cały czas?
-Chodź.- i nie czekając na jego reakcję, uklękła- Wskakuj, zawiozę cię na skraj Lasu.
Cosmo dość zdziwiony wszedł na jej grzbiet i popędzili razem pomiędzy drzewami. Księżyc świecił jasno i zalewał plamami ich drogę i mijane pnie. Było magicznie i niezwykle.
-To oni!- zobaczył pomiędzy drzewami olbrzymią sylwetkę Hagrida- To Hagrid.
-Zostawię cię tu.- rzekła młoda dziewczyna z gatunku centaurów i zeskoczył, a raczej władował się w ciernie. Zbierając nieporadnie z ziemi, usłyszał cmoknięcie zniecierpliwionej Vellerin.
-Ludzie… Bez gracji, bez rozumu, bez skrupułów.
-Centaury…- odparł droczącym się tonem Cosmo- Bez strachu, bez litości, bez… gaci na tyłku?…
Vellerin zmrużyła duże, jasnozielone oczy, a jej kremowe ubarwienie ładnie zalśniło w świetle księżyca. Po chwili oderwała kosmyk włosów i wręczyła zaskoczonemu dwunastolatkowi.
-Masz.- rzekła niechętnie- Prosiłeś o nie.
-Dzięki! Teraz co prawda czort z nimi, już znalazłem wtedy potrzebny mi badyl… Ale zachowam je!- ścisnął mocno dłoń- Zachowam dla siebie na pamiątkę. Chyba, że pozwolisz się odwiedzić czasem…
-Uratowałeś mnie. Centaury są honorowe i nie zapominają takich rzeczy.- rzekła, uśmiechając się dumnie- Może… Na skraju Lasu co jakiś czas będę mogła z tobą porozmawiać parę chwil. Żegnaj!
I pognała w swoją stronę. Cosmo gapił się, jak zafascynowany, po czym zerknął na matowe, sztywne, grube włosy Vellerin w dłoni. Szok, dostał włosy od centaura…
Puścił się pędem za sylwetką Hagrida, by ich nie zgubić. Wypadł, zadyszany, na całą bandę plus Kieł.
-Co to ma znaczyć, cholibka, Cosmo?!- zagrzmiał Hagrid, aż ziemia zadrżała- Co ty tu, u diabła…
-To dłuższa historia, Hagridzie!- wysapał Cosmo. Wszyscy patrzyli na niego w szoku- Niezbyt mi się podoba perspektywa noclegu tu, dlatego, za twoim przyzwoleniem oczywiście, dołączę…
Hagrid gapił się na niego jeszcze długo.
-Jesteś taki sam, jak… Ech, nieważne, idziemy!
Więc poszli, wszyscy pomiędzy drzewami. Cosmo już czuł, że adrenalina mu opada.
-Mam ci tyle do powiedzenia!- szepnął do Dracona- Dostałem kosmyk włosów centaura!
-Co dostałeś?- Hagrid odwrócił się z zaciekawieniem- Kurczę, Cosmo, coś ty im nagadał?! A może te sakramenckie centaury znalazły w tobie wdzięcznego słuchacza ich głupot o gwiazdach i tak je to zszokowało, że ktokolwiek chce ich słuchać, że z wrażenia im włosy wypadły, co?!
-Nie, to dar!- zawołał głośno Cosmo.
-Pokaż mi!- poprosił Draco, wciąż jakby wymęczony. Podczas, gdy oglądał z zaciekawieniem włosy Vellerin, Rosemary podeszła bardzo blisko i syknęła z do bliźniaka z przejęciem:
-Cosmo! Harry widział Sam-Wiesz-Kogo! Ale cicho, Hagrid, Neville i Malfoy nie wiedzą!
-Co?!- przeraził się Cosmo, zerkając na Pottera z zaskoczeniem- Jak wyglądał?
-Jak zakapturzona postać.- rzekł cichutko Potter, tak, by inni nie słyszeli- Niska postać.
-Też to widziałem! Taka ochocza głowa w kapturze?!- przeraził się młody Black.
-Coś takiego… To był on. Powiedział mi to jeden centaur.- odparł młody Potter.
Cosmo trochę się obraził na fakt, że nie jest jedynym skutecznym treserem centaurów, ale teraz nie to było istotne. W ogóle zdziwił go fakt, że Potter tak swobodnie do niego mówi. Nigdy przecież nie okazywał im otwartej niechęci, więc Potter w sumie nie miał powodu.
Ale coś go zgnębiło… Voldemort? To w kapturze, takie niskie i jednocześnie straszne, to był Voldemort? Istota, która zasiała tyle zła? Ten, przez którą nigdy nie poznał taty? Przecież miało go nie być! Miał zginąć! Podobno odszedł, dlaczego więc lata sobie po Lesie? Nie, to kit, nie mógł być…
A może jednak? Co wtedy widział Cosmo, przed czym uciekał z Vellerin? Takie stworzenia nie żyły w lesie, to było coś obcego, innego, POTĘŻNIEJSZEGO. Cosmo o tym wiedział, bo czuł doskonale paniczny strach przed tym marnym, frunącym nisko przy ziemi płaszczem.
W szoku oddzielił się od gromadki, starając dotrzeć do szkoły bezpiecznie, z dala od kłopotów. Jeżeli Voldemort żyje, to co to oznacza? A właśnie… To chyba źle. To potwornie niedobrze!
Żył w dostatku, przynajmniej jeśli chodzi o bezpieczeństwo. Przyzwyczajony do luzu… A co, jeżeli to się kiedyś zmieni i już nie będzie tak, jak dawniej? To był bardzo zły znak. Znak zmian i przełomu.
Ale… nie mógł się pozbyć niechcianej dumy, że był jednym z pierwszych, który GO zobaczył. Tego, który nie żył, a przynamniej tak głosiła opinia. Czuł się w ohydny sposób wyróżniony.


Czasem miała problemy ze snem. Chociaż do dziwnych zjawisk, zdarzających się czasem u niej w pokoju już przywykła, nie sposób się było z nimi pogodzić. Obudził ją silny podmuch wiatru.
Usiadła na łóżku, rozglądając się czujnie. Tak, istota znów przyszła do niej. Tym razem przytachała gramofon Cosmo, który był kiedyś prezentem dla mamy od ojca. Co dziwne, nie grała na nim żadna płyta, ale istota nastawiła igłę tak, by jeździła po obracającym się krążku. Wydawało to niezbyt ładne chrobotanie, ale dziecko najwyraźniej uznało to za muzykę, bowiem „tańczyło”, a konkretnie biegało w kółko na środku pokoju Sary, co wyglądało jak falująca, biało-złotawa, rozmazana smuga, tworząca poziomy okrąg. Trochę przypomniał Sarze neony, które widziała ostatnio w centrum handlowym w Basildon, gdzie zabrała ją pani Route ze Stanleyem. Rozbrzmiewało nucenie ze ścian.
Kiedy istotka zorientowała się, że Sara nie śpi i na nią patrzy, zatrzymała się i, standardowo, wyczekująco zamarła, patrząc na nią w milczeniu. Nucenie ustało. Sara westchnęła.
-Znowu?- spytała cicho- Czego chcesz? Po prostu mi powiedz, albo pokaż…
Rozległ się śmiech ze ścian, przewalający pod stropem, po czym osóbka rozmazała się i znikła. Uchyliło się ze skrzypieniem okno i Sara podbiegła do niego. Na majowej, zielonej trawce czekała na nią natrętna istota. Tym razem dziewięciolatka się nie zastanawiała, przelazła przez parapet i z lekkim strachem zeskoczyła na dół, w chłodną, ciemną noc. Nie miała zamiaru znów lecieć do mamy, by po raz kolejny dostać ochrzan o coś, co przecież było prawdziwe.
Stanęła w pewnym dystansie od widmowej dziewczynki, międląc koszulę nocną ze zdenerwowaniem.
-No to co?- zapytała wyczekująco Sara. Dziecko w odpowiedzi pomknęło jedną, ledwie widoczną smugą na parcelę obok, do nielubianego sąsiada i usiadło na drewnianej huśtawce, dawno nieużywanej. Sara zastanawiała się, po co w ogóle sąsiadowi huśtawka, jeżeli nie miał dzieci, ale trudno.
-Nie mogę tam wejść.- wyjaśniła z zakłopotaniem- To działka pana Cossy.
Dziecko wciąż na nią wyczekująco patrzyło. No dobra, pomyślała Sara, nie ma to dla mnie znaczenia, i podbiegła w ciemnościach do nieużywanej huśtawki. Dziecko siedziało na jednym ramieniu, Sara usiadła na drugim i popatrzyły na siebie.
-A więc o to chodzi, tak?- zagadnęła ze zdumieniem czarno-ruda- Chciałaś się po prostu ze mną pobawić? A więc dobrze, bawmy się!
Dziecko nie odparło, wyczekująco trwając. Sara odbiła się z krępacją od ziemi i poszybowała na ramieniu w górę, podczas gdy dziecko opadło w dół. Role się zmieniły, ale narastał radosny, dziecięcy śmiech, obijający się gdzieś echem po ogrodzie. Sara uśmiechnęła się i zrozumiała. Duszek dziecka, pragnący zabawy… Ciekawe, kim jest i skąd pochodzi?
Bawiły się na huśtawkach i w piaskownicy do białego rana. Sara wspięła się do pokoju około piątej, gdy usłyszała dzwonek roweru mleczarza, a dziewczynka zaczęła blednąć. Zasnęła z wypiekami na twarzy, zastanawiając się, czy pobawi się jeszcze w nocy z tajemniczym duchem.
Ale duszyczka nie przybyła w nocy. Sarze było troszkę smutno, ale może istota odnalazła spokój?


***

Nicholas wszedł do sali eliksirów spóźniony, jak zawsze. Tym razem postarał się wyjątkowo, by było to jedynie siedem minut.
-Brawo, Black! Normalnie bym zaklaskał… Minus pięć punktów dla was, Krukoni. A teraz siadaj.
Nicholas nic nie odpowiedział. Tak bardzo skupiał się w sobie na tym, co musi dziś zrobić, że nie chciał, by cokolwiek go rozpraszało. Pamiętał o wodzie i ogniu, postarał się też przeczytać bardzo dokładnie przepis. Postanowił się zupełnie odłączyć i jakiekolwiek kąśliwe uwagi pod jego adresem zostawały bez najmniejszej reakcji. Liczył się tylko eliksir, tym razem wywołujący biegunkę. Nicholas z niechęcią odrzucił od siebie sympatyczną myśl wlania tego do soku Snape’a. Nie mógł się rozpraszać, potem, jak już mu się uda ładnie wykonać pracę, z pewnością zwinie uncję lub dwie…
Rozległ się dzwonek. Z prawdziwym, niedowierzającym podnieceniem nabrał odrobinkę do butelki dla Snape’a, po czym wyjął jeszcze jedną, mniejszą i po kryjomu troszkę wlał. Odstawił próbkę na biurko, patrząc niewinnie na obserwującego go podejrzliwie nauczyciela, po czym przed wyjściem nie mógł się oprzeć, by dyskretnie zanurzyć palec w żółtawej mazi. Wychodząc z lochów, obserwował uświniony palec z obrzydzeniem i tak, by go nikt nie widział, ale tak bardzo nie mógł się doczekać wyników swojej pracy, że w duchu poświęcenia oblizał palec z próbki eliksiru wywołującego biegunkę. Uszedł parę kroków, z obrzydzeniem smakując efekt swojej pracy.
-O, jesteś wreszcie!- uśmiechnęła się Tamara na jego widok- Po minie widać, że wyszedłeś z…
-Poczekaj tu chwilkę.- rzucił nagle z siebie i rzucił się czym prędzej do toalety.
-Nicholas!- wrzasnęła za nim ze zdziwieniem Tamara.
W toalecie nie było mu lekko, oj nie… Ale za to z wielkim bananem wyszedł z niej i wpadł prosto na czatującą pod drzwiami Tamarę.
-O, cześć!- wyszczerzył się szeroko- Jaki piękny dziś dzień!
Tamara popatrzyła na niego mocno zdziwionym spojrzeniem.
-Nie ogarniam cię… Miałeś właśnie eliksiry, co się dzieje?
-Ech, spróbowałem właśnie próbki swojej dzisiejszej pracy na eliksirach. Robiliśmy wywar na wywołanie biegunki…
Tamara uniosła brwi tak, że znikły w pary kosmykach czekoladowych włosów.
-Zaraz… Próbowałeś próbkę swojego eliksiru na wywołanie biegunki?- popatrzyła na niego w ciężkim przerażeniu- Nicholas, nie znałam większego desperata… Boje się spytać: i jak?
-Perfekcyjnie!- wyszczerzył się- Działa, jak powinien! Działa, rozumiesz? Umiem warzyć eliksiry!
Tamara bardzo powoli zaraziła się jego szerokim, radosnym uśmiechem.
-Ciekawe, co powie Snape… Ale to było dziecinnie proste!- przeżywał- Wystarczyło się skupić! Uwielbiam eliksiry, to takie niesamowite, gdy zmieniają kolor, konsystencje, skład… To mnie kręci.
-Wariat!- parsknęła jedynie Tamara, czochrając mu brązową czuprynę i drapiąc za wilczymi uszami, gdy szli razem na lunch- Tak szybko? Jedna lekcja i już? Jeszcze zmienisz zdanie!


Nadszedł czerwiec i egzaminy. Rosemary nie byłaby zbytnio do nich przygotowana, gdyby nie Hermiona. Panna Black z niewielkim entuzjazmem podchodziła do nauki, ale mając taką przyjaciółkę, ona, Ron i Harry mogli tylko jęczeć i błagać o litość. Hermiona była bezlitosna i maglowała ich już dobrych parę tygodni. Na całe szczęście, bo wiele czynników tak rozpraszało Rosemary, że gdyby nie nacisk od strony Hermiony, w ogóle chybaby nie zdała.
Za oknem robiło się gorąco i upalnie, więc perspektywa powrotu do domu, zobaczenie mamy i wujka oraz Wandy była naprawdę kusząca, pomimo tego, że kochała Hogwart i nowych przyjaciół. Jednak nie tylko to odganiało jej myśli od skupienia przy studiowaniu konspektów Hermiony.
Myśli o Kamieniu Filozoficznym nie dawały jej spokoju. To, o czym cały czas mówił Harry, że Voldemort może nadejść ponownie… Nie mogła sobie tego wyobrazić. Bała się czegoś, o czym słyszała jedynie z trwożnych opowieści w domu i u Weasleyów.
Niestety, Harry cisnął, by wałkować ten temat. Jej on się nie podobał, bo wytrącał ją z optymistycznego przeświadczenia, że wszystko jest piękne. Ron i Hermiona jakoś lepiej umieli się uodpornić na strach przed Voldemortem i nie przeżywali tak tego. No, ale im nie zginął tata.
Gorąco, i to nie tylko na zewnątrz, zrobiło się dopiero ostatniego dnia egzaminów…
Harry, Ron, Hermiona i Rosemary pędzili co tchu i wpadł do chłodnej sali wejściowej.
-Musimy iść do Dumbledore’a- zakomenderował Harry- Hagrid powiedział temu nieznajomemu, jak przejść obok Puszka, a pod tym kapturem ukrywał się albo Snape, albo sam Voldemort… Łatwo mu poszło, jak tylko spił Hagrida. Mam nadzieję, że Dumbledore nam uwierzy. Może nam też pomóc Firenzo, jeśli tylko Zakała go nie powstrzyma. Gdzie jest gabinet Dumbledore’a?
Rosemary podrapała się po rudych lokach, główkując. No właśnie, gdzie?
-Trzeba po prostu…
-Co wy tu robicie?- ozwał się głośny głos profesor McGonagall. Cała czwórka podskoczyła.
-Chcemy się zobaczyć z profesorem Dumbledore.- odparła bez ogródek Hermiona.
-Zobaczyć się z profesorem Dumbledore? A po co?
-To tajemnica.- rzekł Harry z bardzo podejrzaną miną. Rosemary i Ron wymienili spojrzenia.
-Profesor Dumbledore opuścił szkołę dziesięć minut temu.- oznajmiła sucho- Otrzymał pilną sowę z Ministerstwa Magii i natychmiast poleciał do Londynu.
-Nie ma? JUŻ go nie ma.
-Profesor Dumbledore to bardzo znana osobistość i jego czas jest bardzo drogi.
-Ale to bardzo ważne.
-Czy mam rozumieć, Potter, że to coś, co chcecie mu powiedzieć, jest ważniejsze od Ministerstwa Magii?
-Pani profesor, to naprawdę bardzo ważne… Chodzi o Kamień Filozoficzny…
BACH! Niesione przez McGonagall księgi runęły w dół. Gapiła się na nich w szoku.
-Skąd wiesz o…- zaczęła, nie mogąc ukryć zaskoczenia.
-Pani profesor… myślę… nie, ja WIEM, że Sn… że ktoś chce wykraść Kamień. Muszę porozmawiać z profesorem Dumbledore.
Rosemary spuściła głowę, czując rodzaj wstydu i pokory. Ciekawe, jakie myśli formowały się teraz w głowie zdziwionej nauczycielki. Może podejrzewała nawet Hagrida…
-Profesor Dumbledore wraca jutro.- wypowiedziała wreszcie- Nie wiem, w jaki sposób dowiedziałeś się o Kamieniu, ale możesz być pewny, że nikt go nie może wykraść, jest zbyt dobrze strzeżony.
-Ale, pani profesor…
-Potter, ja naprawdę wiem, o czym mówię- przerwała- Na waszym miejscu poszłabym do parku i cieszyła się z pięknej pogody.
I odeszła. Harry, Ron, Hermiona i Rosemary odeszli w bezpieczne miejsce, czyli do opustoszałego korytarza, jeśli nie liczyć Irytka, smarkającego w zakurzony gobelin.
-To będzie dziś w nocy.- powiedział Harry napiętym głosem, a Rosemary poczuła dziwną powagę chwili- Snape dzisiaj w nocy przejdzie przez klapę w podłodze. Wie już wszystko, co chciał wiedzieć, a teraz pozbył się Dumbledore‘a…

***

-Idziemy.- oświadczyła Hermiona.
Rosemary, skulona pomiędzy Ronem i Hermioną, obserwowała spod peleryny-niewidki uchylone drzwi do korytarza na trzecim piętrze. Przełknęła głośno ślinę. To, co czaiło się za nimi, z pewnością było znacznie straszniejsze niż egzaminy u Snape’a i trudniejsze od tego, co poznawali na lekcjach.
-Ciekawe, co nas czeka…- szepnęła.
-Nie przekonamy się, dopóki nie wejdziemy, nie?- zagadnął Ron, starając się brzmieć optymistycznie.
Harry pchnął drzwi. Stanęli oko w oko z Puszkiem. Dobrze, że ich nie widział, choć warczał.
-Co tam leży przy jego łapach?- szepnęła Hermiona.
-Wygląda, jak harfa.- mruknął Ron- Pewnie Snape ją zostawił.
-Bestia musiała się obudzić, gdy tylko przestał grać.- Harry wyciągnął jakiś flet- No, to spróbujmy…
-Auu, nie w ucho!- burknęła Rosemary, ale Puszkowi najwidoczniej to nie przeszkadzało, bo po kilku skrzekliwych dźwiękach fletu pies runął głucho na ziemię.
-Nie przestawaj grać.- ostrzegł Harry’ego Ron, a Rosemary wyśliznęła się spod peleryny, a za nią Hermiona, po czym cała czwórka doszła do klapy na palcach.
-Chyba uda się nam podnieść tę klapę, co? Chcesz iść pierwsza, Hermiono?- spytał nerwowo Ron.
-Nie, nie chcę!
-No dobra.- Ron wśliznął się jakoś pomiędzy łapami śpiącego potwora i uchylił klapę, patrząc w dół.
-Co tam widzisz?
-Nic… tu jest ciemno… nie ma jak zejść, trzeba tam wskoczyć.
-Wskoczyć?!- zachrypiała Rosemary. Skakać do ciemnej, niewiadomej dziury, gdzie coś czyha?!
-Chcesz wejść pierwszy? Jesteś pewny?- zapytał Ron Harry’ego, wskazującego na siebie, bo wciąż w ustach miał flet- Nie wiem, jak tam jest głęboko. Daj flet Hermionie, żeby się nie obudził.
Hermiona zaczęła grać na flecie, a Rosemary podskoczyła nerwowo, gdy Puszek warknął. Z rosnącą obawą obserwowała Harry’ego, który właśnie przekroczył jego łapy i znikł w klapie. Widać było tyko jego palce, na których wisiał.
-Jeśli coś mi się stanie, nie właźcie za mną. Idźcie prosto do sowiarni i wyślijcie sowę do Dumbledore’a, dobrze?- usłyszała jego głuchy głos.
-Jasne.- odparł Ron.
-Mam nadzieję, że za chwilę się zobaczymy…
Po czym jego palce znikły. Nadsłuchiwali z Ronem przy klapie jakichś znaków życia Harry’ego, a Hermiona grała za nimi na flecie. Ron miał niewyraźną minę i Rosemary przypuszczała, że ona też.
-W porządku! Miękkie lądowanie, możecie skakać!
-To teraz ja!- syknęła do Rona Rosemary, czując, że przez strach przebija się adrenalina, zaciekawienie i… ekscytacja. Ciekawe, co tam jest… O Puszku wiedzieli, ale co czeka ich dalej?
Z lekkim dyskomfortem usiadła na drewnianej krawędzi i zdecydowanie odepchnęła się rękami od podłogi. Poczuła, że spada w dół w chłodzie i wilgoci, trochę potworne… Ale wylądowała miękko, jak na wełnie. Wyczuła coś, jak włókno roślinne. Było miękkie. Trochę się zdenerwowała faktem, że jest tak ciemno, że nie ma pojęcia, jak ta roślina wygląda w ogóle i jaką rolę pełni…
-Ron, teraz ty!- krzyknęła w górę ile sił w płucach.
Ron wylądował niedaleko i odetchnął. Po chwili i Hermiona była z nimi, mówiąc:
-Musimy być bardzo głęboko pod szkołą.
-Dobrze, że to coś tu rośnie.- uśmiechnął się z ulgą Ron.
-DOBRZE? Popatrzcie na siebie!- Hermiona zerwała się na nogi i przywarła do ściany w momencie, gdy jakieś pędy owinęły jej się wokół nóg.
-Ojej!- krzyknęła ze zdziwieniem Rosemary, gdy pędy gwałtownie oplotły jej nogi. Harry i Ron już mocowali się ze swoimi. Dziewczynka w panice próbowała uwolnić i rozluźnić pędy, ale było to praktycznie niemożliwe. Ogarniało ją przerażenie osoby, której dzieje się coś śmiercionośnego.
-Nie ruszajcie się! Wiem, co to jest… to diabelskie sidła!- krzyknęła od ściany Hermiona.
-Och, jak dobrze, że wiemy, jak to się nazywa, to naprawę wielka ulga!- zadrwił Ron.
-Cicho bądź, próbuję sobie przypomnieć przeciwzaklęcie!
-No to się pospiesz, nie mogę oddychać!- wysapał Harry.
Rosemary dyszała w popłochu, bo roślina oplatała jej klatkę piersiową ciasno.
-Diabelskie sidła, diabelskie sidła… co mówiła profesor Sprout?… Że to lubi ciemność i wilgoć…
-Więc zapal coś!
-Tak… no jasne… ale tu nie ma drewna!
-CZY TY ZWARIOWAŁAŚ?- zawył Ron- JESTEŚ CZARODZIEJKĄ, CZY NIE?
-HERMIONA!- warknęła Rosemary- WYSTRZEL OGIEŃ, NA GACIE MERLINA! OGIEŃ!
-Och, tak!- Hermiona wystrzeliła z różdżki płomienie. Rosemary natychmiast poczuła ulgę i już mogła oddychać, a do zdrętwiałych kończyn dopłynęła krew. Z trudem wstała, chwiejąc się.
-Całe szczęście, że przykładałaś się do zielarstwa, Hermiono.- szepnął Harry, gdy już ruszyli dalej.
-Tak, i całe szczęście, że Harry i Rosemary nie stracili głowy w kryzysowej sytuacji… „Tu nie ma drewna”, słowo daję…
Do ich uszu dobiegły jakieś brzęki. Tajemniczy korytarz był dziwny i mroczny. Ciekawe, co teraz? Wciąż schodzili w dół, zastanawiając się głośno, co ich czeka za zakrętem, a była to jasna komnata z wysokim stropem, wypełniona latającymi, delikatnie pobrzękującymi paszkami. Były piękne.
Harry, mimo obaw o przyjazne nastawienie ptaszków, przebiegł przez komnatę odważnie. Ron, Rosemary i Hermiona powielili jego zachowanie, ale nic się nie stało. Chociaż drzwi były zamknięte.
-No i co teraz?- zapytał Ron.
-Te ptaki… przecież nie mogą tu być dla dekoracji.- powiedziała Hermiona.
-To nie ptaki…- zauważyła Rosemary niepewnie.
-To nie ptaki!- powtórzył Harry w olśnieniu- To są KLUCZE! Uskrzydlone klucze… popatrzcie uważnie. To znaczy, że… Tak! Popatrzcie! Miotły! Musimy złapać właściwy klucz!
-Ale tu są SETKI kluczy!- jęknęła Rosemary ze zrezygnowaniem.
-Musimy szukać dużego, staroświeckiego… prawdopodobnie srebrnego, jak klamka.- Ron obejrzał zamek i cała czwórka z różnym stopniem zdeterminowania i optymizmu wystrzeliła w powietrze. Rosemary czuła, że jest to bardzo skomplikowane zadanie, bo klucze były po prostu za szybkie. A złapać ten właściwy to już w ogóle zbyt wygórowane żądanie…
-To ten!- zawołał nagle Harry- Ten wielki… tam… nie, tam… z jasnoniebieskimi skrzydłami… z jednej strony pióra są powykrzywiane.

na dole dalej!!!

Komentarze:


Katherine
Poniedziałek, 19 Grudnia, 2011, 02:25

This makes everything so completely piansels.

 


scupkyiokuv
Poniedziałek, 19 Grudnia, 2011, 16:07

NM5PeR <a href="http://zbazzceymupb.com/">zbazzceymupb</a>

 


vimgkp
Poniedziałek, 19 Grudnia, 2011, 19:36

gbt36E , krhpzwvccpte, mrgwubzolhpz, http://dlqpcxddwugh.com/

 


Voluhar
Czwartek, 19 Stycznia;, 2012, 01:32

@Godai, chwila, bo nie wiem czy się zrozumieliśmy, ja tylko twierdzę, że środowisko (pisząc ogólnie) nie toczy już batalii o rzeczy, które są dziś nieistotne.Ja nie wiem jak wyglądają relacje pomiędzy poszczególnymi ekipami komiksiarzy, które wymieniasz, ale mniemam, że raczej spotykają się i toczą dysputy przy piwie (jeśli nie na codzień, to na konwentach). Czyli konkurencja i jakieś animozje raczej przerodziły się w kontakty bardziej towarzyskie, nieideowe.Wiele osób zna się choćby w netu i nie ma takiej anonimowości ogólnie, co sprzyja zwykłym znajomościom.Kim jest Kokun to ja nie wiem tym bardziej, ale ten urażony ton mnie dziwi, bo dziś to kwestie poruszane przez Pytona czy tam Kokuna, to jest jakieś archiwum petycji, jak książka skarg i zażaleń odnaleziona po latach.

insurance auto auctions

 


emmanuelcold
Poniedziałek, 20 Lutego, 2012, 15:32

prednisone no prescription unhwt valtrex %-] accutane fwq toradol lpe

 


Norm
Wtorek, 06 Marca, 2012, 07:57

health insurance quotes 32895 cheapest business insurance epizn variable life insurance %D home insurance quotes >:-[

 


Kaedn
Sobota, 17 Marca, 2012, 10:11

cheap health insurance nml auto insurance quote =-D texas homeowners insurance 39301 compare levitra viagra gdv

 


Isabelle
Piątek, 23 Marca, 2012, 07:57

levitra 732761 health insurance plans =( maryland health insurance plan 666 whole life insurance :)

 


Idana
Wtorek, 27 Marca, 2012, 14:02

a auto insurance 15146 auto insurance suereo online accutane >:-OO

 


Adonica
Piątek, 06 Kwietnia, 2012, 12:52

free auto insurance quotes 7902 life insurance policies 41801 car insurance quotes %(( car insurence nymbdj

 


Trevon
Czwartek, 10 Maja, 2012, 04:48

affordable health insurance %-( viagra cheap 8-DDD life insurance quotes :OO generic viagra tmza

 


Missi
Środa, 11 Lipca, 2012, 00:26

life insurance premium :-] levitra svlit auto insurance utd life insurance 097763

 


Lynn
Środa, 22 Sierpnia, 2012, 19:12

auto insurance quotes %]]] viagra 6967 car insurance quotes =OOO

 


Bryson
Poniedziałek, 27 Sierpnia, 2012, 21:23

a auto insurance dneear order prednisone online :-PP cheap auto insurance blle

 


Missi
Sobota, 08 Września, 2012, 01:57

propecia crf viagra =-( cheapest auto insurance %-DDD life insurance rate >:D

 


Irish
Wtorek, 11 Września, 2012, 12:14

ultram 12378 cheap auto insurance 3087 cialis rkzl car insurance quotes 8DD

 


Cactus
Sobota, 15 Września, 2012, 08:21

insurance auto :-(( car insurance online 8-OO life insurance 31047

 


Jenita
Niedziela, 16 Września, 2012, 04:40

discount auto insurance bqkwv car insurance vhuo propecia bcnj life insurance no physical %-))

 


Kaedon
Wtorek, 09 Października, 2012, 16:11

auto insurance quotes %OO online auto insurance =-D cheapest car insurance %(((

 


Cheyenne
Wtorek, 23 Października, 2012, 05:11

levitra pqhw internet pharmacy propecia soma zoloft bxgt priligy 380389 online college 5974

1 2 »

Twój komentarz:
Nick: E-mail lub strona www:  

| Script by Alex

 





  
Kolonie Harry Potter:
Kolonie Travelkids
  
Konkursy-archiwum

  

ŻONGLER
KSIĘGA HOGWARTU

Nasza strona JK Rowling
Nowości na stronie JKR!

Związek Krytyków ...!
Pamiętnik Miesiąca!
Konkurs ZKP

PAMIĘTNIKI : KANON


Albus Severus Potter
Nowa Księga Huncwotów
Lily i James Potter
Nowa Księga Huncwotów
Pamiętnik W. Kruma!
Pamiętnik R. Lupina!
Pamiętnik N. Tonks!
Elizabeth Rosemond

Pamiętnik Bellatrix Black
Pamiętnik Freda i Georga
Pamiętnik Hannah Abbott
Pamiętnik Harrego!
James Potter Junior!
Pamiętnik Lily Potter!
Pamiętnik Voldemorta
Pamiętnik Malfoy'a!
Lucius Malfoy
Pamiętnik Luny!
Pamiętnik Padmy Patil
Pamiętnik Petunii Ewans!
Pamiętnik Hagrida!
Pamiętnik Romildy Vane
Syriusz Black'a!
Pamiętnik Toma Riddle'a
Pamiętnik Lavender

PAMIĘTNIKI : FIKCJA

Aurora Silverstone
Mary Ann Lupin!
Elizabeth Lastrange
Nowa Julia Darkness!

Joanne Carter (Black)
Pamiętnik Laury Diggory
Pamiętnik Marty Pears
Madeleine Halliwell
Roxanne Weasley
Pamiętnik Wiktorii Fynn
Pamiętnik Dorcas Burska
Natasha Potter
Pamiętnik Jasminy!

INKUBATOR
Alicja Spinnet!
Pamiętnik J. Pottera
Cedrik Diggory
Pamiętnik Sarah Potter
Valerie & Charlotte
Pamiętnik Leiry Sanford
Neville Longbottom
Pamiętnik Fleur
Pamiętnik Cho
Pamiętnik Rona!

Pamiętniki do przejęcia

Pamiętniki archiwalne

  

CIEKAWE DZIAŁY
(Niektóre do przejęcia!)
>>Księgi Magii<<
Bestiarium HP!
Biografie HP!
Madame Malkin
W.E.S.Z.
Wmigurok
OPCM
Artykuły o HP
Chatka Hagrida!
Plotki z kuchni Hogwartu
Lekcje transmutacji
Lekcje: eliksiry
Kącik Cedrica
Nasze Gadżety
Poznaj sw�j HOROSKOP!
Zakon Feniksa


  
Co sądzisz o o zakończeniu sagi?
Rewelacyjne, jestem zachwycony/a!
Dobre, ale bez zachwytu
Średnie, mogłoby być lepsze
Kiepskie, bez wyrazu
Beznadziejne- nie dało się czytać!
  

 
© General Informatics - Wszystkie prawa zastrzeżone
linki