Startuj z namiNapisz do nasDodaj do ulubionych
   
 

Pamiętnikiem opiekuje się Doo!

[ Powrót ]

Środa, 13 Marca, 2013, 22:51

94. Wakacje...?

no i wróciłam. Pewnie na dobre :-)
dokładnie dziś mija pięć lat, odkąd tu piszę, więc dodaję notkę symbolicznie.
Dedykuję ją mojemu lubemu. Dzięki niemu w ogóle powstała i powstaną następne, bo to on mnie zmotywował poniekąd do powrotu i pomógł ją wymyślić, służył wieloma radami i napisał jeden mały fragmencik z niej.
Dedykuję ją przede wszystkim Tobie, drogi czytelniku. Ty, który czekałeś na nią ponad rok i który czytasz ją teraz i mam nadzieję, że wytrzymasz ze mną do końca.
Wasze komenty były bardzo motywujące i wiedziałam, że tu wrócę dzięki nim. Nie wiem, jak odbierzecie tę notkę. Wypadłam trochę z torów pisania i nie mam pojęcia, czy się spodoba. Ale za niedługo dodam dalszą część. Ale dopiero wtedy, gdy będzie co najmniej pięć komentów ;-) czekam dalszej motywacji, bo trudno było wrócić.
Miłej lektury!


Nicholas zeskoczył z parapetu szopki, bo normą dla niego było przechodzenie nie przez jej drzwi, lecz właśnie przeciskanie się przez opajęczone okienko. Robienie z prostych rzeczy najbardziej zawiłych wyzwań miało dość interesujący charakter, by zechciał poświęcić na to chwilę. Kulawym krokiem ruszył po suchej trawie.
Z kuchni usłyszał szczęk mytych naczyń i wyczuł atrakcyjny zapach.
– Ciekawe, co powiedzą dzieci… – usłyszał wujka.
– Myślę, że się ucieszą. To będą bardzo przyjemne wakacje, czyż nie?
Nicholas bez słowa chwycił parapet kuchenny i wgramolił się do środka przez niego, zeskakując w chłodnej kuchni na kafelki. Mama i wujek wytrzeszczyli oczy, po czym wuj westchnął:
– Nicholas, czy ten nawyk już ci wszedł zupełnie w krew? Ciągle łazisz po parapetach.
– To takie ciekawe. – wzruszył ramionami trzynastolatek. – W szkole nie robię tak.
– No, ja myślę! – pokiwał zapalczywie wujek. – Nie wyobrażam sobie wychodzenia na błonia okienkiem z dormitorium Gryffindoru… Słyszałeś naszą rozmowę?
– Nieco. – Nicholas bez zainteresowania wetknął ręce w kieszenie wytartych spodni.
– Mama dostała hmm… wyjazd służbowy. – wujek zerknął na nią jakoś dziwnie. – I może zabrać i nas. A jest to na Krymie, parę kroków od brzegów Morza Czarnego.
– Ale super! Ale jazda! – wrzasnął Nicholas i z radości przykopał beztrosko wystającemu z szafki workowi. Niefortunnie okazał się on workiem z mąką, co zaowocowało pylistą, białą chmurą, zakrywającą Nicholasa w reakcji obronnej. Mama zacmokała niecierpliwie.
– Evanesco. Ale przy okazji nie rozwal nam kuchni, synuś.
– A czy mogę zabrać Tamarę? – rzucił nagle Nicholas, niewiele myśląc i parskając mąką.
Mama i wujek wymienili zdumione spojrzenia.
– Tylko tak mi się powiedziało – mruknął szybko, wzruszając ramionami.
– Możesz! – przytaknęła mama. – Ta dziewczynka jest od mugoli? Na pewno jej się spodoba!
Nicholas rozpromienił się na myśl, że jego luźno rzucona, nie bardzo przemyślana uwaga wybiła się na światło dzienne. Cieszył się, że może się podzielić tym pierwszymi w życiu prawdziwie ekscytującymi wakacjami z przyjaciółką.
– Pomyślałem o Harrym… – zaczął Remus. – On na pewno by się ucieszył. Zresztą… Wypadałoby go wreszcie poznać, mam rację?
– Zapomnij. – mama pokręciła głową. – Podobno miał lecieć do Weasleyów.
– No cóż, może za rok coś zrobimy w tym temacie…
– A kiedy jedziemy? Muszę zapytać Tamary, co ona o tym myśli – zagadnął Nicholas.
– Mielibyśmy się zbierać za jakiś dzień minimum. To musi być dość szybko.
Tak więc czekali. Dla Nicholasa już dawno dzień nie wlekł się tak potwornie. Stracił ochotę do czegokolwiek poza gapieniem się przez okno przy swoim biurku. Co jakiś czas z sąsiedniej sypialni dochodziły wybuchy śmiechu, jakieś huki o ściany i głośna muzyka jego młodszego brata. Cosmo czuł się doskonale sam, Rosemary hasała z Wandą po okolicy, Sara bawiła się ze Stanleyem w ogrodzie… A on mógł tylko czekać na przyjazd Tamary, która bardzo się ucieszyła na wyjazd.
Wreszcie się doczekał. Wybitnie upalnego popołudnia stary samochód zajechał na ich podjazd. Z niego niepewnie wysunęła się szczupła czternastolatka o czekoladowej czuprynie. Nicholas nie widział jej zaledwie od czerwca, lecz przez dwa miesiące Tamara się bardzo opaliła i jakoś… rozrosła w biodrach. A może tak to z daleka wyglądało? Nie był to jednak istotny fakt, grunt, że aż przewrócił się za tym biurkiem z podniecenia. Powstał, niezrażony, i zleciał na łeb na szyję ze schodów, żwawo kuśtykając. Wypadł na zewnątrz prędko.
Przy samochodzie stał już chyba ojciec Tamary, wyciągając dla niej kufer z bagażnika. Nicholas ostrzegawczo zastukał w szybkę kuchenną, by wykurzyć mamę na zewnątrz, po czym podbiegł do samochodu.
– Cześć! I dzień dobry! – ukłonił się grzecznie.
– O, hej, Nicholas! – wyszczerzyła zęby Tamara. – Urosłeś!
– No, już przerosłem cię o czoło! – ucieszył się najstarszy Black.
– Hej, opanuj to, masz ledwo trzynaście lat! Skończysz z głową w chmurach!
– Jakbym już tam nie był… O, mama!
Mama, wycierając pospiesznie ręce o kraciasty fartuch, podbiegła do nich, uśmiechając się ładnie. Pan Lehr zrobił trochę ogłupiałą minę, Nicholas spiął się w irracjonalnym gniewie. Wiedział, że przez wampiryzm mama wygląda zbyt młodo i atrakcyjnie, jak starsza siostra Tamary, a pan Lehr jest samotny… Potem jednak trochę się rozluźnił. Poza istotnym zagrożeniem od strony Maxima Graya, nic nie powinno im grozić, teoretycznie…
– Witam, jestem mamą Nicholasa! – wyszczerzyła się przyjaźnie. – A ty jesteś Tamara? Witaj!
Uścisnęły sobie ręce i Nicholas wypiął dumnie pierś, że ma tak przyjazną rodzicielkę. Tamara przyglądała jej się zafascynowanym wzrokiem, jej orzechowe oczy krążyły wkoło loków do pasa.
– Zajmie się nią pani? – wydukał wreszcie pan Lehr nisko. – Tamara to twarde dziecko. Nie będzie sprawiała kłopotów z jedzeniem i infekcjami, tak myślę. Może jedynie pod względem dyscypliny…
Zmierzył córkę nieco potępiającym spojrzeniem. Ona jedynie wyszczerzyła ząbki diabolicznie.
– Proszę się nie obawiać! Pańska córka będzie u nas całkiem bezpieczna!
Nastąpiło pożegnanie i pan Lehr wycofał samochód z nieużywanego podjazdu przed ich domkiem i odjechał. Nicholas i Tamara wymienili już porozumiewawcze uśmieszki.
– Chodź, dostaniesz soku i czeka już podwieczorek! Jeżeli jesteś głodna, mogę ci dać też obiad! – uśmiechnęła się mama przyjaźnie i zachęciła Tamarę do pójścia za nią. – Pewnie długo jechałaś.
– Oj tak, proszę pani! Mieszkamy z ojcem pod Plymouth…
– To rzeczywiście daleko. Nie krępuj się mówić, czy jesteś głodna. Musisz nabrać sił i wypocząć, jutro przed nami wycieczka.
Nicholas dreptał wiernie za kobietami, nie odzywając się ni słowem. W domu Tamara dostała chłodnego soku porzeczkowego i kawałek placka z truskawkami i bitą śmietaną. Kiedy mama nie patrzyła, Nicholas nabrał trochę bitej śmietany z placka parskającej ze śmiechu Tamary. Dziewczyna rozglądała się z zaciekawieniem po ich domu. Ostatecznie Nicholas nie widział nic ciekawego w paru meblach na krzyż, ale widocznie coś musiało ją fascynować.
– Chodź! – zawołał do Tamary, gdy ledwo przełknęła ostatni kęs. – Pokażę ci mój pokój!
– Spokojnie! – ostrzegła go mama. – Jeszcze się zadławi, biedaczka…
– Nie dramatyzuj – zacmokał Nicholas i entuzjastycznie, bez pardonu pociągnął Tamarę na górę.
– Mieszkacie tu w szóstkę, nie? – Tamara rozglądała się uważnie. – I rodzeństwo nie doprowadza cię…
– …do szału, ehe. Czasem. – wepchnął ręce w kieszenie. – To mój pokój, trochę tu ciasno…
Aż sam się zdumiał, gdy zobaczył porządek w środku. Niby sam go zrobił ze strachu przed Tamarą, ale tak był przywykły do bajzlu, że ilekroć właził do środka, myślał, że pomylił drzwi.
– Przytulnie tu! – Tamara podeszła do okna, wyglądając na ulicę przez niebieską firankę. – Zapomniałam już… Przypomnisz mi coś o twoim rodzeństwie?
Opadła z westchnięciem na łóżko. Nicholas wzruszył ramionami, jakby temat był nieistotny.
– No więc, rok młodsze są bliźniaki, Rosemary i Cosmo. Rosemary jest wrzaskliwa, podnosi raban o byle co i nie boi się łazić po najbardziej dziwacznych, niebezpiecznych miejscach. A Cosmo, jej bliźniak, to jej bardziej subtelna i wyszukana wersja. Jest dość dziwny, to znaczy… Też wrzaskliwy i szukający guza, ale w mniej… pierwotny sposób. A Sara to najmłodsza siostrzyczka, tydzień temu skończyła dziesięć lat. Za rok wybierze się do szkoły. Jest zamknięta w sobie i nieco wycofana, ale ją bardzo lubię. Tak naprawdę nie da się jej zdefiniować, jest bardzo skryta i niepewna.
– NICHOLAS! NA DÓŁ!!!
– Zaraz przyjdę – rzucił. – Rozpakuj się, będziesz tu spała! Mnie przenieśli niestety do tego czarnowłosego oszołoma zza ściany…
Wycofał się i poszedł swym kulawym krokiem do kuchni. Tam już siedziało całe jego rodzeństwo.
– Więc tak – zaczęła mama. – Spakowani?
Pokiwali głowami (Cosmo jakby w podejrzany sposób zbyt gorliwie).
– Parę słów. – mama popatrzyła na wujka Remusa. – Na miejscu nie rozdzielamy się. Żadnych wygłupów. To małe miasteczko mugolskie z oddzieloną strefą zwaną Wołosgrad - czymś w rodzaju naszego Dziurawego Kotła i Pokątnej. Jest tam Morze Czarne, niewykluczone, że popływamy łódką, promem. I tu powtarzam: zero wydurnień.
Popatrzyła śmiertelnie poważnym wzrokiem na bliźniaki.
– Na promie tym bardziej. Jak znajdę którekolwiek z was, próbujące ochoczo przechylić prom, to…
Wujek zrobił enigmatyczną minę, jakby porozumiewał się z mamą na jakiś niezrozumiały dla nich temat, coś w rodzaju „kto to mówi…”. Dzieci parsknęły lekko, słuchając dalej:
– Na miejscu, po teleportacji, dostaniemy mieszkanie u… znajomego… i dopiero wtedy macie prawo się usamodzielnić! Ale bliźniakom i Sarze nie wolno pojedynczo wychodzić z domu. Tamara i Nicholas, również bym wolała, żebyście ani ty, ani ona, nie wychodzili sami.
– Dobra… – westchnął Nicholas, biorąc na kolana Sarę.
– A ta dziewczyna już jest? – zagadnął Cosmo. – Bo jej nie słyszałem.
– Ona, w przeciwieństwie do ciebie, nie ogłasza światu swej obecności, tłukąc miarowo sobą o ścianę – prychnął Nicholas złośliwie.
– Oj, Nick, nie bądź taki zgryźliwy… – zbagatelizował Cosmo. – To dzisiaj rano było tylko okazaniem mojego niezadowolenia z ilości wypracowań na wakacje… A ta dziewczyna jest szlamą, nie?
Zrobiło się gęsto. Mama i wujek wykrzyknęli naraz „Cosmo!”. Nicholas, Rosemary i Sara wymienili zaskoczone spojrzenia. Nicholas nie wiedział, co to znaczy, ale brzmiało dość ohydnie.
– Co? – zdziwił się czarnowłosy, lekko rumieniejąc.
– Kto cię nauczył takich słów?! – zawołał z przerażeniem wujek.
– A co, to obelga? – oburzył się lekko Cosmo. – Draco tak mówi i już. To jemu wolno?
Mama i wujek wymienili skrajnie przerażone spojrzenia.
– Kochanie, to bardzo brzydki wyraz… Musimy chyba z tobą pogadać, dzieci, możecie iść już do siebie… Cosmo, zostajesz i wysłuchasz nas.
Nicholas z siostrami wywlekli się z kuchni, gdy wujek wołał zapalczywie: „Wiedziałem, że tak będzie, no! Wiedziałem!” i odparły mu oburzone fuknięcia Cosmo.
Nicholas niezbyt się tym interesował, więc beztrosko ruszył na górę do Tamary. Nie mógł oprzeć się wrażeniu, że to wszystko jest snem, bajką… Dawno nie czuł się tak sympatycznie. Jedzie na najprawdziwsze wakacje, nad morze, za granicę i to do tego z kimś, kogo mógłby nazwać przyjacielem, a raczej przyjaciółką… Kiedyś nawet nie śnił, że pojedzie gdziekolwiek z jakąkolwiek przyjaciółką, a już tym bardziej w tak fascynujące miejsce… Ciekawe, co tam może być. I co to za znajomy, do którego jadą.
– Już jestem! – oznajmił beztrosko i otworzył na oścież okno w pokoju, po czym wylazł w połowie na parapet i wyciągnął dłoń, by dotknąć rozciągniętej na sąsiednim oknie pajęczyny.
– Co ty robisz? – zdziwiła się Tamara.
– Zbieram pajęczynę z okna Cosmo.
– Czemu? – uniosła ciemne brwi. – To dziwne.
– To wcale nie jest dziwne, ja lubię otwierać okno i zbierać tę pajęczynę, ilekroć się pojawi.
– Pająk cię chyba lubi…
– Jego problem, a ta pajęczyna jest przyjemna w dotyku i już!
– Ojej!
Bo oto rozległ się odgłos zza drzwi, który powiedział Nicholasowi tyle, iż ktoś syknął ze złością, szamotanina, ŁUP, szarpnięcie za klamkę i jakieś zbulwersowanie, po czym drzwi się niezręcznie otwarły i do pokoju runął jak długi Cosmo, wyścielając sobą wejście niczym groteskowy, czarnowłosy dywan, a na nim wdzięcznie leżała Rosemary, fukając gniewnie. Ich włosy – czarne kosmyki i rude loki – zlały się w jedną masę, do złudzenia przypominającą owłosienie mamy, a nogi i ręce za to przypominały to, co zwykle znajdujemy na talerzu spaghetti.
– Mówiłam ci, szczylu, że to ja chcę… – zaczęła syczeć Rosemary, ale Cosmo zawołał zapobiegliwie:
– Siemka, starsi! Jak się wam żyje?
I okrasił to dla jeszcze większego zmydlenia uśmiechem, ale równie dobrze mógł to być grymas bólu, bo Rosemary ostentacyjnie wierciła się na bracie i może mu coś przygniotła.
Nicholas patrzył na swoje rodzeństwo dość rozbawiony i unosił gęste brwi, ale Tamara prychnęła:
– Dziękujemy, dobrze. Ujdzie w tłoku, byle dużym.
A potem powiedziała do Nicholasa, unosząc cienkie brwi:
– Podsłuchiwacze… TO jest twoje rodzeństwo?
– Tak – Nicholas zmarszczył brwi w skupieniu. – TO owłosione na czarno…
– Ej, wypraszam sobie!
– …dobra, TO łyse na czarno i TO jak ruda małpa.
– Ach, czyli Rosemary. – skonkludowała Tamara, obserwując wiercącą się Rosemary. – A ty musisz być Cosmo, nie?
– Muszę! – stęknął boleśnie Cosmo tonem tak zmiażdżonym, że Nicholas musiał się domyślić, co rzekł.
Nagle nad nimi pojawiła się Sara, bardzo podniecona.
– Cześć, przechodziłam obok… Ale fajowo, nie? Ten Krym…
Po czym, zupełnie bez problemu przeszła po dywaniku ze starszego rodzeństwa, by przytulić braciszka.
Ekscytujący nastrój towarzyszył im do następnego dnia. Nicholas nie zmrużył oka ani razu podczas nocy, czując, jak buzuje w nim adrenalina. To było świetne uczucie i nie mógł uwierzyć temu wszystkiemu. Co prawda, nieprzyjemnie było się kręcić z boku na bok całą noc i kiedy raz osunął się w delikatny sen, ciężka łapa jego brata z jakimś bełkotliwym mamrotem i krzykiem sennego szaleńca zwaliła mu się prosto na czoło. Nicholas zwiedził w ułamku sekundy całą galaktykę gwiazd bez konieczności wsiadania do rakiety i z oburzonym fuknięciem obrócił się plecami do Cosmo, dumnie wypinając ciężko obrażony zadek.
Kiedy około piątej nad ranem, gdy było już jasno, gigantyczny plakat Depeche Mode zleciał z hukiem ze ściany wybudzając go już do cna, Nicholas za bezużyteczne uznał siedzenie pod kołdrą. Przeklinając brata, jego plakaty i koszmarne sny, po których wywija rękoma na prawo i lewo, godząc w czoła niewinnych ludzi, Nicholas zebrał się z łóżka. Był roztrzęsiony i zmęczony, ale wiedział, że dopiero za parę godzin go zmiecie z nóg. Ubrał się, czując zawirowania w głowie i piasek pod oczami. Ale to było to, Ukraina! Nie wierzył, nawet teraz, by mogło im się udać…
Oczywiście, nikt jeszcze się nie obudził. Nicholas miał wielką ochotę obudzić Tamarę i zabrać ją na przykład do Gloucester – mogliby wleźć na jakieś drzewo i wyczaić wschód słońca – ale zrezygnował, modląc się, by chociaż ona nie była po tak fatalnej nocy. Ostatecznie on nie miał monstrualnych plakatów z podejrzanie wyglądającymi cwaniaczkami na ścianach, które ot tak, dla kaprysu, spadały z hukiem, jakiego nie powstydziłyby się wodospad.
W lodówce nie zostało wiele – tylko paczuszki na śniadanie i parę napoczętych rzeczy. Dla zabicia czasu wchłonął z ukontentowaniem pół butelki kwaśnej śmietany i słoik konfitur porzeczkowych (obydwa produkty przymusowo palcami), oraz bezmyślnie zaczął wyjadać z maselniczki masło. Upaćkany od podbródka po uszy, (a nawet trochę włosy), zjadł jeszcze pół znalezionej przypadkowo za maselniczką kiełbasy (a fakt, że na jednym końcu zaczęła już się robić zielonkawa, przyjął bardziej z uprzejmym zaciekawieniem, niż czymkolwiek innym), po czym pomyślał, że na śniadanie chętnie zjadłby naleśniki. Mama na pewno nie będzie chciała się nimi zajmować…
Żując wciąż ekscentryczną kiełbasę, zabrał się za robienie naleśników. Oczywiście, ni w ząb nie wiedział, jak to się robi, ale jakoś czuł, że się domyśli. Zresztą, przypomniało mu to eliksiry, za którymi troszkę tęsknił. Może warto by poeksperymentować?…
– Nicholas, co ty wyrabiasz?! Spakowałeś się już?
Z brzdękiem wypuścił trzymany słoik miodu. Tak, w drzwiach stała mama, mrużąc oczy podejrzliwie.
– Taa… Nie wiem, czemu lubisz zadawać to pytanie tyle razy… – westchnął, zlizując ze szkła miód.
– Co ty robisz? – zapytała mama, szeroko otwierając oczy. – Czemu zlizujesz miód z ziemi? Wstań.
I jednym machnięciem różdżki usunęła miód. Nicholas westchnął z żalem, czując, jak pięknie mógłby się ten miód skomponować ze smakiem pożartej niedawno, tajemniczej kiełbasy. Wstał z pozycji horyzontalnej i wrócił do naleśników.
– Ale sam to będziesz jadł – mruknęła mama ostrzegawczo, wyjmując z lodówki kanapki.
Trzynastolatek wzruszył ramionami. Rad był, że będzie mógł to zjeść zupełnie sam i nie dzielić się.
Jak się okazało, wraz z nieśmiałymi falami ciepła, dochodzącymi do domku przez uchylone na różowiejący i złocący się angielski ranek drzwi, przybyli do kuchni także pozostali domownicy. Wuj Remus ciągle coś szeptał mamie i Nicholas z niepokojem odkrył, iż twarz jego ojca chrzestnego nawiedzają jakieś obawy. Już zaczął podejrzewać, że ten piękny sen się wcale nie ziści, ale na szczęście się przeliczył. Wszystko było już gotowe, należało jedynie zjeść śniadanie.
– To co, zaraz wyruszamy? – spytał Cosmo, rozszerzając z obrzydzeniem oczy, gdy Nicholas wyjął z porcji naleśników złamaną wykałaczkę i wyrzucił do zlewu. Chwilkę później najstarszy Black odkrył ze zdziwieniem całkiem spory kawałek o musztardowym smaku. Dziwne, nie pamiętał, by ją dodawał…
– Będziemy musieli się teleportować? – zagadnęła Rosemary – Nie lubię tego.
– Nie marudź! Zaraz będziemy na miejscu! – mruknął wujek radośnie.
Szybko się uwinęli, co nawet dość zaskoczyło Nicholasa. Słońce jeszcze nie wisiało wysoko, gdy wytłoczyli się na podjazd. Wujek złapał za rękę Sarę, Sara Nicholasa, Nicholas Tamarę, mama trzymała Rosemary, a rudowłosa swego bliźniaka („Fuuuuj! Za rączkę?! Nie bawię się w takie przedszkola, no!!!”). Dodatkowo dorośli, Tamara i Cosmo trzymali jak najbardziej pragmatycznie spakowane bagaże.
Mama i wujek wykonali tylko jeden ruch i wszystkich nieprzyjemnie ścisnęło. Chwilę potem Nicholas otworzył oczy i jego oczom ukazało się zadymione wnętrze krymskiej speluny. Było duszno i ciemno, a jedyne źródła światła stanowiły kopcące świece, w których świetle można było dostrzec paru typków spod ciemnej gwiazdy, siedzących to tu, to tam, nad brudnymi kieliszkami pełnymi mętnego alkoholu. Mama wydawała się trochę zmieszana tym, gdzie wylądowali, ale bynajmniej nie straciła z tego powodu rezonu. Podeszła do baru i spytała o coś łysego mężczyznę o nalanej twarzy. Ten podrapał się po głowie, wskazał ścianę po lewej stronie, ledwo widoczną w mroku, i zamachał rękami w powietrzu.
Korzystając z okazji, Nicholas przyjrzał się pokrótce każdemu z obecnych miejscowych. Byli to sami mężczyźni, w większości wąsaci, niektórzy łysi. Ich spojrzenia były równie mętne, co ciecz wypełniająca wędrujące raz po raz do ust kieliszki. Nie trzeba było wiele polotu, by zorientować się, że to raczej nie był cel podróży, wybrany przez mamę i wujka, co zresztą raczył im wytknąć, gdy już przeszli przez przejście, które mama otworzyła w ścianie w sobie tylko znany sposób.
– To nie byłoby rozsądne, teleportować się w środku nieznanego miasta. Dlatego… celowo… wybraliśmy tę uroczą tawernę czarodziejów – odparła, wkładając w swoją wypowiedź maksimum udawanej pewności siebie.
– Przynajmniej nie wylądowaliśmy w jakimś mugolskim mieszkaniu… – mruknął Cosmo do Rosemary.
Przystanęli na chodniku, a mama wlepiła wzrok w obdrapaną tabliczkę, zamocowaną na ścianie jeszcze bardziej obdrapanej kamienicy, próbując odczytać nazwę ulicy zapisaną po ukraińsku. Jej usta poruszały się bezgłośnie, gdy próbowała rozpracować ten diabelski szyfr, aż wreszcie oznajmiła z dumą:
– Jesteśmy na właściwej ulicy!
– A czy ktokolwiek miał co do tego jakieś wątpliwości? – błysnął zębami Cosmo.
– Oczywiście, że nie! – żachnął się Nicholas. – Przecież wizyta w tej zadymionej spelunie była zaplanowana od początku, prawda, mamo? – spytał, prezentując garnitur uzębienia w sposób nie mniej ekspresyjny od swojego młodszego brata. Zerknął na Tamarę. Jej wstrzymywany chichot był godziwą zapłatą za wejście w tak nietypową dla niego rolę żartownisia. Nie do końca wiedział, dlaczego się tak zachowuje, ale miał niejasne przeczucie, że ma to związek z jego najlepszą przyjaciółką.
Jedną kwaśną minę mamy, dwa oburzone burknięcia i trzydzieści kroków później stanęli przed wejściem do szarej, starej i sypiącej się kamienicy. Weszli w mrok ciasnego korytarzyka, którego głównymi mieszkańcami były pająki i niezidentyfikowane, nieprzyjemne zapachy. Okazał się on wejściem na klatkę schodową. Wąskie stopnie, skrzypiące agonalnie przy każdym stąpnięciu, zaprowadziły ich pod obłażące z farby drzwi mieszkania na drugim piętrze. Cała ta wycieczka przypominała Nicholasowi zwykłą przechadzkę na lekcję eliksirów. Wzdrygnął się, sam nie wiedząc, czy to z powodu chłodu potęgowanego przez wilgoć, czy na wspomnienie znienawidzonego nietoperza.
– Mamusiu… – Sara uczepiła się maminej spódnicy.
– Tak, kochanie? – dziewczynka momentalnie znalazła się w czułym objęciu.
– Dlaczego tu przyszliśmy? Nie podoba mi się tu…
Mama westchnęła, a wujek odpowiedział za nią:
– Obawiam się, że tu właśnie będziemy mieszkać. Ale nie martwcie się, morze jest niedaleko, a to właśnie na plaży będziemy spędzać większość czasu. Ewentualnie na pokładzie – uśmiechnął się zachęcająco.
– Czy jako wilki morskie koniecznie będziemy musieli włóczyć się po spelunach i mieszkać w patologicznej okolicy? – burknął Cosmo.
Znowu dało się słyszeć mamine westchnięcie, ale głos ponownie zabrał tylko wujek Remus.
– Możliwe, że potem się stąd przeniesiemy. Ale póki co musimy tu kogoś odwiedzić… – powiedział i zapukał do drzwi. Nikt nie raczył dać oznak życia, więc wujek nacisnął klamkę i wszedł do środka. Wszyscy ruszyli za nim.
Wewnątrz było schludnie, ale Nicholas od razu stwierdził, że mieszkanie to musiało być wynajęte, bowiem zauważył wiele pustych, starych szafek, zupełnie innych, niż w Anglii. Wnętrze przypominało bardziej stary, komunistyczny pokój, jaki Nicholas widywał na zdjęciach w różnych książkach i pismach. Z pewnością miejskie i minimalistyczne wnętrze z domieszką jakichś takich kiczowatych, wiejskich (w pejoratywnym znaczeniu) akcentów zupełnie mu nie przypadł do gustu. Wystrój zwyczajnie mu się nie spodobał i chłopiec uznał go za dość siermiężny, ale dzielnie, acz nieumiejętnie naśladujący postęp cywilizacji.
Pozostawiwszy bagaże w kącie małego przedpokoju, całą gromadą udali się do następnego pomieszczenia za tanimi, malowanymi brzydką farbą drzwiami. Tu było troszkę lepiej, na ścianie wisiały jakieś dziwne, ukraińskie obrazki z życia codziennego, przesadnie kolorowe i zadowolone, okraszone musowo paroma bukwami. A na kanapie, pod stosem kołder i bandaży leżał…
– To pan?! – wychrypiał w szoku Nicholas. – Co pan tu robi?!
– Obawiam się, Black, że wciąż obowiązuje cię mówienie do mnie per „profesorze”, a to, że jesteś ewidentnie nieszczęśliwy z powodu przymusu przebywania ze mną, nawet podczas tak błogich chwil, jak wakacje…
– Nie, nie chodziło mi o to! – przerwał ze zniecierpliwieniem nonszalancko Nicholas. – To pan ma wakacje?! I to na plaży, tam, gdzie się nosi same gacie, albo i nie?!
Mama i wujek zamaskowali ryk śmiechu bliźniaczym atakiem kaszlu i charczeń, ale Tamara i Rosemary nie wytrzymały. Snape ściągnął wąskie wargi kwaśno, upokorzony. Jego wygląd mógł wywołać jedynie diaboliczną satysfakcję u Nicholasa. Spod grubych pierzyn wystawała jedynie jego żałośnie wyglądająca, blada, opatulona bandażem głowa oraz równie żałosne, dwie, przeraźliwie żylaste i chude stopy, które miały niezdrowy, szarawy kolor. Tłuste włosy sterczały krótkimi kępkami w przerwach pomiędzy zwojami bandaży, co jeszcze mocniej potęgowało ogólne wrażenie. Sam profesor wyglądał, jakby zajęły się nim kolejno pralka, magiel, tłuczek do mięsa i opętany Hagrid. Znudzona, obandażowana byle jak głowa, potem długo nic, tylko olbrzymie kołdrzysko, a na końcu chude nogi wymoczka, wszystko sterczące pod dziwnym kątem sprawiło, że Nicholas aż zaniemówił na fakt, iż można robić tak przekomiczne wrażenie. Zwłaszcza, że chodziło o Snape’a, osobę skrajnie niekomiczną. Skapnął się, że jego dwunastoletni brat od kilkunastu sekund dusi się za nim ze śmiechu.
– Jak widzisz, arogancie, nie leniuchuję na plaży – wycedził cicho i groźnie Snape, po czym, jak najdumniej dodał – Jestem zajęty innymi, znacznie ciekawszymi rzeczami, o których nie masz pojęcia, mimo twej nieograniczonej wręcz doskonałości…
– Czemu pan cały czas próbuje mi wmówić, że jestem taki super? – zmarszczył brwi Nicholas. – Czy naprawdę wyglądam na osobę, której pilnie potrzeba terapii zwiększającej poczucie własnej wartości?
Wujek Remus spojrzał na Nicholasa ukosem, ale Snape nie zdążył odpowiedzieć czegoś stosownego, bowiem Cosmo podbiegł do niego nagle i, ku przerażeniu i rozbawieniu ogółu, niezręcznie przytulił całym sobą i swą dziecięcą namiętnością wystający spod kołdry obraz nędzy i rozpaczy, przy czym zrobił to zaskakująco delikatnie i ostrożnie.
– Czy teraz mogę mówić do pana „Tato chrzestny?” – zapytał Cosmo cichutko i bardzo, bardzo słodko. Nicholas wyczuł w tym zwyczajowe dla Cosmo zgrywanie jajcarza. Wiedział, że jego brat po prostu się zgrywa, bo zazwyczaj na samo słowo „czułość”, dostawał alergii.
Głowa Snape’a, nie wiedzieć, czy przerażona, czy skonsternowana, czy wściekła, czy upokorzona – a może wszystko naraz? – spojrzała ze złością na mamę.
– Bawi cię to? – zadrwił ponuro Snape, obserwując mamę, która już nie udawała kaszlu, ale wykonywała coś w rodzaju hybrydy charczenia, kaszlu, krztuszenia się i chichotania. – Mówiłem Dumbledore’owi, że to nie najlepszy pomysł!
Wszystkie dzieci, jak na komendę, obróciły się w stronę mamy, robiąc pytającą minę. Wszystkie, z wyjątkiem Cosmo, który odkleił się od skatowanego Snape’a i burknął pod wąsem coś w stylu:
– Dobra, zadowolę się głupim „Wujku”.
– Co to znaczy, mamo? – zapytała Rosemary, marszcząc brwi.
– No więc, Dumbledore chciał, bym zaopiekowała się przez dziesięć dni profesorem Snapem, uziemionym tutaj na dobre – wyjaśniła mama. – Profesor miał wypadek i trzeba się nim zająć. Jak widzicie, jest w ciężkim stanie. Dyrektor pozwolił mi was tu zabrać. Dlatego właśnie tu jesteśmy.
– A co i gdzie tak przyfasoliło profesorowi? – zapytał flegmatycznie i z czystą mściwością Nicholas, świadomy swej olbrzymiej przewagi nad cierpiącym Snapem, który do tego nie miał możności odejmować punktów. Trzynastolatek poczuł moc i władzę.
Snape, wyczuwszy intencje, zezował na niego potępieńczo jakiś czas.
– Ech, to tajemnica! – zaśmiała się z zakłopotaniem mama. – Po prostu coś wykonywał, ale nie jest to dla ciebie ważne, Nicholas… Severusie, czy czegoś ci potrzeba?
Snape spojrzał na mamę tak szczególnym, mówiącym wszystko spojrzeniem, iż Nicholas był pewny, że zaraz burknie „Świętego spokoju”.
– Yyy… Może Meg da ci coś z naszego prowiantu, Severusie? – zapytał niezręcznie wuj.
– Dziękuję, niedawno jadłem – odparł z najwyższą godnością Snape.
– No to my, jeśli pozwolisz, coś spożyjemy. Gdzie jest kuchnia?
– Ale niedawno było śniadanie! – jęknęła z rozpaczą Sara.
– Lekkie i malutkie, zjemy coś teraz – zarządziła dziarsko mama – Sara, nie marudź. Zresztą, jedliśmy jakieś dwie godziny temu, wydaje ci się tylko, że nie jesteś głodna.
– Jak zwykle, wszyscy wiedzą lepiej… – burknęła najmłodsza latorośl Blacków.
Tak więc weszli do małej kuchni, jeszcze bardziej komunistycznie wyglądającej. Generalnie, cały wystrój domu był już nieaktualny i właściciele pewnie nie kwapili się go zaktualizować. Chwila krzątania się i wszyscy spoczęli przy blacie. Mama, oczywiście wzięła Sarę na kolana. Nicholas wciąż zachodził w głowę, jak Sara za rok rozstanie się z mamą, gdy teraz była po prostu do niej przylepiona.
Wujek krzątał się gdzieś z tyłu, parząc herbatę w starym, czarnym prawie czajniku, Rosemary dłubała przedpotopową ceratę paznokciem, Tamara oglądała nieaktualne już, propagandowe obrazki, a Cosmo spytał teatralnym, niewinnym szeptem:
– Jak myślicie, czy profesor Snape się obrazi, gdy pójdę go nakarmić kanapką? Będzie wypluwał?
Wujek i mama wymienili w dziwny sposób rozbawione spojrzenia, Sara wypluła swoją, a Tamara i Rosemary parsknęły. Snape z drugiego pokoju chyba wyczuł zagrożenie, bo Nicholas przyuważył przez dużą szparę w uchylonych drzwiach, jak spróbował mimochodem się podnieść, ale tylko stęknął z bólu i opadł z powrotem na posłanie, klnąc pod nosem. Nicholas i Tamara wymienili bardzo mściwe uśmieszki.
– Jesteś na Krymie po raz pierwszy? – zagadnął z zaciekawieniem Nicholas, żując kanapkę.
– Nie, już tu bywałam. Dopóki rodzice się nie rozwiedli. – uśmiechnęła się smutno.
– Opowiedz mi o swojej rodzinie – poprosił Tamarę.
– Cóż – westchnęła, orzechowe oczy wtopiły się w szare. – Nie wiem, od czego zacząć.
– Czemu twoi rodzice się rozwiedli?
– To dłuższa historia, a znam ją z opowieści cioci, siostry matki. Kiedyś moja mama była w szkole średniej koleżanką takiego chłopaka. Chociaż był od niej młodszy ze trzy lata, postanowili być razem. Mieli wspólne pasje i odmienne charaktery. Ten chłopak to mój ojciec. Moja mama, chociaż bardzo zdolna i ładna, była bardzo nieśmiała i nie wierzyła w siebie. Tato jest jej przeciwieństwem - mniej zdolny i to o wiele, natomiast bardzo towarzyski i krzykliwy. Mój tato był podobno też chamski i nieczuły, tak mówiła ciocia. Opowiadała mi też, że niezbyt dobrze, no wiesz…
– Traktował mamę? – dokończył Nicholas.
– Tak. – kiwnęła Tamara. – To znaczy, ona często przez niego płakała i cierpiała. Ale wyszła za niego. Uprzedzę twoje pytanie: po prostu go kochała na zabój. Był jej całym światem. Mimo, że jej zazdrościł zdolności, których nie posiadał i potrafił być bardzo przykry… Nie bił jej, oczywiście. Zdarzało się, pamiętam, że było miło i czułam, że też ją kochał. Lecz… miażdżył ją podobno tak, że wciąż jeszcze bardziej zagrzebywała się we własną niewiarę w siebie i nieśmiałość. Po prostu nie znała swojej wartości. I wtedy przytrafił się ktoś, kto jej tę wartość pragnął pokazać…
Nicholas czekał taktownie, aż Tamara powstrzyma emocje i będzie kontynuować:
– Mój ojciec się zorientował. Pamiętam to. Był zły i zarządzał, by zdecydowała: on i ja lub ten drugi. Wybrała tego drugiego. – Tamara przełknęła ślinę. – Ojciec był w szoku. Pamiętam, że w ogóle się tego nie spodziewał. Mówił, że ona go kocha i w ogóle… Podsłuchałam ich rozmowę. Mama spytała go, czego się spodziewał. Powiedziała też, że jeszcze nikt nigdy nie sprawił, że czuła się taka wartościowa, taka kochana i piękna… Słyszałam, po raz pierwszy, jak ojciec powiedział, że ją kocha. I mówił to szczerze. Błagalnie. Ale ona odparła tylko, że już dla niego za późno. Szybko się pozbierał, chyba. To znaczy pół roku później przyprowadził inną. Potem był ślub. Rozwiedli się rok temu.
Nicholas uniósł brwi.
– Wiesz, nie obraź się, ale czy kobiety nie mogą wytrzymać z twoim tatą? – zagadnął.
– Na odwrót. Ojciec był zdruzgotany, ale i tym razem to on doprowadził do rozwodu. Tamta baba była… potworna. Wykorzystywała nas finansowo, traktowała mnie okrutnie, sama zagarniając wszystko dla siebie, na czele z tatą i pieniędzmi. Domu nie chciała prowadzić, żądała służby. Tata przed nią kucał, nie przed moją mamą. Przed zołzą, nie przed kobietą, która nieba by mu przychyliła. I w końcu zorientował się, że zdradza go już z rok z jakimś sportowcem. Wtedy, gdy już odeszła, tata po raz pierwszy zaczął tęsknić za mamą. Wywiesił jej zdjęcie, zwierzał się przez telefon, mówił o niej same superlatywy, powtarzał „Tamara, doceniaj wszystko, co masz. Bo coś, co wydaje ci się oczywiste, może okazać się najważniejsze, by móc żyć i jak tego zabraknie, to nie przeżyjesz”. Mówił, że teraz widzi, jak bardzo jej potrzebuje. Wiesz, ona bardzo w niego wierzyła. Wzorowa żona.
– To pięknie, ale nie mogliby być znów razem?
– Mama i pan Daniel wzięli ślub i założyli rodzinę kilka lat temu. Mieszkają razem w ładnym domku w Manchester i bardzo się kochają. – Tamara zamrugała oczami. – Mama mnie nie widuje. Podobno za bardzo przypominam jej poprzednie życie. A tata… prosił, by wróciła. Mówił, że się zmienił. Ale było już za późno. Powiedział mi ostatnio, że jestem do niej podobna. Kocha ją wciąż. Może dopiero teraz.
Nicholas ze współczuciem popatrzył na Tamarę, chociaż odczuwał złośliwą satysfakcję, że taki pan Lehr został ukarany za pychę i chamstwo, a jego piękna, idealna żona mu umknęła.
– Nigdy nie wezmę ślubu. Nigdy – szepnęła twardo Tamara, gapiąc się w czerwone trampki.
– No co ty, bo rodzice… Wiesz, to nie jest najlepszy przykład! Nie możesz niszczyć sobie życia!
– Zaraz mi powiesz, że jest wielu ludzi szczęśliwych… Tak? Ale ja wiem, widziałam na własne oczy!
– Moi rodzice się podobno bardzo kochali, ale tata… – Nicholas zaczął, ale urwał. Przerazić ją? Nie. Ta przyjaźni, była zbyt świeża, zresztą, nie ma takiej potrzeby. Ojca nigdy nie będzie i już. Tamara nie musi o nim słuchać, bo był tylko przeszłością.
– Ale co? – zagadnęła Tamara. Nie odparł. Wpatrywała się w niego uważnie, ale ten szybko podjął:
– Rosemary, czy naprawdę Harry Potter walczył z Voldemortem po egzaminach?
Zrobiło się gęsto. Wujek i mama wymienili przerażone spojrzenia. Oni do tej pory przecież nic nie widzieli, bo Rosemary bała się o tym powiedzieć w razie jakby mama zabroniła im jechać do szkoły na następny rok.
– Jak to z… Voldemortem? – przeraził się wujek Remus. – On… przecież…
– Severus mi mówił, że zaczyna się robić gorąco. – rzekła konspiracyjnie mama.
Ona i wujek mierzyli się smutnymi, zdenerwowanymi spojrzeniami. Tamara obserwowała ich z zupełnym skonfundowaniem, Nicholas poczuł jakiś niemile ekscytujący paraliż, jakby właśnie dowiedział się, że znów Niemcy wywołali wojnę i rozpoczęli naloty na Anglię, jak dokładnie pięćdziesiąt dwa lata temu.
– Tak, ale został pokonany. Chociaż podobno Dumbledore powiedział Harry’emu, że to nie koniec – odparła Rosemary, żując kawałek skórki od kiełbasy dość ewidentnie.
– Czy za jego rządów było rzeczywiście tak strasznie? – spytał Cosmo z zaciekawieniem.
– Oczywiście, że tak! – żachnął się wujek Remus, po czym dodał na wszelki wypadek ostro – Nie daj sobie przypadkiem wmówić, że było inaczej. Było okropnie i to wszystko w tym temacie.
– Widziałem go w Zakazanym Lesie. Był w kapturze, latającym przy ziemi.
Dorośli unieśli brwi w szoku.
– Powaga!– zawołał Cosmo – W kapturze przy ziemi, a jak mi nie wierzycie, to…
– Nie, nie nie, chwila! Co ty robiłeś w Zakazanym Lesie?! – zawołała mama z oburzeniem – Wiesz, że to niebezpieczne?!
– Coś ty! – sarknął czarnowłosy– Nie mów! W ogóle się nie zorientowałem, jak mnie przegonił ten żwawy kaptur przez suchy las i to w dodatku Zakazany!


***

– To co, w co się bawimy?
Cosmo zeskoczył ze starego, komunistycznego tapczanu i zamachał rękoma bohatersko.
– Może w trzech braci? Ja będę pierwszym i będę władał najpotężniejszą różdżką, trrrach!
I zamachnął się szaleńczo, jakby ścinając dłońmi owies.
– To ja mogę być tym drugim, wywołałbym Syriusza i pobawiłby się z nami… – mruknął Nicholas znad książki.
– To ja chcę być trzecim! – zakrzyknęła Rosemary – Będzie mnie kryć peleryna, jak mojego przyjaciela!
– Nie możesz być trzecim bratem, on był facetem! – zaatakował Cosmo.
– To będę trzecią siostrą, Ignacją.
Cosmo zaryczał ze śmiechu i odgiął się.
– Ignacja, trzymajcie mnie, bo umrę!
– A kim będzie Tamara? – zapytała Sara, gdy Rosemary już podwijała bojowo rękawy.
– Nie wiem, może być moją hożą dziewoją zza grobu… – mruknął Nicholas bez entuzjazmu znad czytanej księgi. – Tą od kamienia. Chcę mieć taki kamień.
– Dzieci! – odeszłam dziarsko od okna, przy którym stałam. – Niestety, dziś pogoda nie dopisuje. Są chmury, ale myślę, że wkrótce się to zmieni. Proponuję pójść do Wołosgradu. Na pewno nie byliście nigdy w takim dziwnym miejscu, jak obce, czarodziejskie targi i tawerny. Ja na Ukrainie byłam tak dawno, że ledwo czytam te całe bukwy… Ale sądzę, że trafimy. Co wy o tym myślicie?
Dzieci popatrzyły na mnie dość zaintrygowanymi spojrzeniami.
– A będę mógł dostać pamiątkę? – zapytał Cosmo. – Nie mam ani jednej, a potrzebuję pilnie. Mogę, mogę, mogę, mogę?!
– Zobaczymy, co da się zrobić.
– Ja bym im coś kupił – rzekł Remus, wchodząc do pokoju, gdzie siedzieliśmy całą kupą. Położył zmienione bandaże Severusa na stole. – Przecież nigdy nie byli w tak odmiennym miejscu, to ich pierwsza taka podróż, pamiątki nie zaszkodzą… Zresztą, taki wypad to dobry pomysł po wczorajszej burzy, która nam uniemożliwiła zwiedzenie tego miejsca. Chodźmy!
– A co z Severusem? – zapytałam zatroskana.
– Usnął. – Remus machnął ręką w stronę pokoju, w którym spoczywał Sev. – Poradzi sobie, prawda? Chodźmy, dzieci się nudzą. Ruszmy się gdzieś. Jestem ciekawy.
Piętnaście minut potem wyszliśmy na świeże powietrze. Dzień był dość ładny, chociaż niebo przykryły białe chmury. Było ciepło, lecz słońce skryło się za parnymi, srebrnymi obłokami. Było bardzo zielono, lecz same budynki sprawiały wrażenie obskurnych i zaniedbanych. Ale flora ratowała krajobraz ulicy, chociaż to wszystko wyglądało trochę tak, jakby budynki weszły brudnymi, obdrapanymi buciorami w życie roślinności i zieleń wyglądałaby o wiele lepiej bez nich.
– Severus poinstruował mnie, gdzie tu jest ten plac czarodziejów. Musimy iść do tego drogowskazu… – rzekłam i poprowadziłam całą gromadę do tego samego drogowskazu, którego próbowałam rozszyfrować.
Puknęłam trzy razy w malutką, wyrytą na znaku różdżkę moją własną. Tabliczka zaczęła nagle się dziko obracać we wszystkie strony świata, a potem raptownie się zatrzymała, celując w asfaltową drogę. Wszyscy w tym kierunku z zainteresowaniem popatrzyliśmy.
W jezdni ziała duża, czarna dziura. Zajrzałam w głąb utworzonej studni. Na samym dole zobaczyłam okrągłe okienko, ukazujące fragment wykładanej kocimi łbami ulicy, na którą patrzyłam z góry. Całe okienko, otoczone ścianami czerni, był wielkości mandarynki.
– Skoczę pierwsza. Kto za mną? Nie bójcie się… – zaczęłam, ale Cosmo wrzasnął:
– JA! JA CHCĘ! Mogę?! Nigdy nie skakałem z takiej wysokości za twoim przyzwoleniem! Nie mogę uwierzyć, że to się dzieje!!!
Potargałam go zadziornie po czarnej czuprynie, powodując kwaśną minę i wskoczyłam. Wewnątrz szybu poczułam, jak zwalniam w powietrzu. Bardzo wolno opadałam w dół, jakbym była w niewidzialnej windzie. Chwilę potem moje nogi zgrabnie oparły się na bruku i odsunęłam się, by zrobić miejsce dla Cosmo, bo już z góry usłyszałam najpierw szaleńcze: „ALE JAZDA!!!”, a potem pełne rozczarowania: „Ooo…”, prawdopodobnie wtedy, gdy zwolnił i skapnął się, że nie uderzy w bruk z całej pary na ryjek. Rozejrzałam się.
Stałam na dużym placu, który okalały budynki. Widziałam szyldy i czarodziejów, ubranych w szaty i tiary, a na środku stał pomnik jakiegoś ważniaka. Z architektury nie przypominał wcale lekko średniowieczno-wiktoriańskiej Pokątnej, lecz bardzo plasował się do wschodnich, wciąż zalatujących niedawno zakończoną komuną klimatów. Ale najważniejsze było to, że na placu stały targowe wozy cygańskie, oferujące parę ciekawych i magicznych drobiazgów. Zanim pomyślałam o pragnieniu Cosmo, który bardzo chciał pamiątkę, ten czarnowłosy oszołom sam mi to przypomniał zachęcającym: „O, pamiątki!” i z podniecenia wywiesił język jak pies, sapiąc. Pobiegł w tamtym kierunku.
Słychać było turkot wielkich, drewnianych kół z wozów, które właściciele właśnie przyprowadzali na targ, wiele głosów, z których część brzmiała jak rozmowa, część jak kłótnia, nawoływanie, a także gdakanie kurczaków, które, nie wiedzieć czemu, wałęsały się bez celu pomiędzy kołami i nogami przechodniów. Niekiedy taki kurczak z sobie tylko znanych powodów podnosił niebagatelny jazgot.
Zważywszy, że nie ruszałam się z Basildon chyba z dziewięć lat, od razu poczułam się zafascynowana tym widokiem i błogosławiłam Remusa, natchnionego pomysłem przyjścia tu.
Obserwowałam kątem oka Tamarę, podchodzącą właśnie do jednego z wozów razem z Nicholasem. Obce jej były takie klimaty. Wyglądała jednak na wyjątkowo zaintrygowaną i nie przeszkadzały jej miejsce, komunistyczny wystrój domu, Snape, czy kury pod nogami.
– Och, mamo, mogę zobaczyć te kolczyki? Są takie piękne! – zajęczała Sara, ciągnąc mnie za rękaw. – Kup mi je, nigdy nie widziałam takich kolczyków!
– Przecież nie masz przebitych uszu. – zauważyłam, oglądając ciekawą biżuterię dla czarownic, która leżała na opuszczanej ladzie jednego z wozów przekupek. – Ale, rzeczywiście jest ładna.
– Mamo, a mogę dostać to? – jęknął Cosmo – Ten pierścień!
– Nie, to jest sygnet, i to w dodatku z wężem. Nie będziesz nosił biżuterii propagującej Slytherin.
– Ależ ja jestem ZE Slytherinu! – jęknął, dramatycznie machnąwszy dłońmi przed moją twarzą. – Czy ty nie rozumiesz, że też chcę nosić sygnety? Jak Draco? A ten jest taki piękny, cały z lanego srebra i ten wąż ma maleńkie oczko ze szmaragdu… Ale szpan, ale bym pokazał!…
– Co byś pokazał, że utożsamiasz się ze Slytherinem? – skrzywiłam się, oglądając bransoletę.
– Tak, kiedyś muszę się przełamać – warknął. – Ten sygnet by mi pomógł poczuć się lepiej wśród braci ślizgońskiej. Nie interesuje cię, że twoje dziecko źle się czuje wśród swoich? A jak będę uznawany za niedorozwoja, nie będą chcieli ze mną przebywać i gadać i skończę jako samotny, stary, zasuszony Cosmo Black, porzucony przez społeczeństwo w kącie swej nie sprzątanej przez delikatne kobiece dłonie rudery?!
– No, jeszcze tylko by mi tego brakowało, byś przyprowadzał ze sobą jakieś napuszone Ślizgonki do domu. Nie ma mowy, wybierz coś innego.
Cosmo nadspodziewanie łagodnie podszedł do mojej odmowy, po czym oddalił się. Zerknęłam na niego przez ramię. Coś bardzo dramatycznie tłumaczył Remusowi, który miał dość zmieszaną i skonsternowaną minę, przy czym drapał się po głowie.
– Patrz, mamo, czy mogę ten pierścionek? – zapytała Sara. Pokazała mi prosty, stary pierścień z wąskiego paska brudnego złota. Miał okrągłe, żółte oczko. Wyglądał dość prymitywnie.
– Czemu akurat ten pierścionek chcesz? – zapytałam. – Tam jest więcej ładniejszych.
– Tak, ale Cosmo ma identyczny, tylko niebieski i srebrny – wyjaśniła kulawo. – Mielibyśmy takie same pierścienie, to fajne, nie?
– Skąd ma taki pierścień? – zapytałam dość nieuważnie, patrząc na ostatnie ozdoby.
– Znalazł w jaskini rok temu – wzruszyła ramionami. – To mogę?
Popatrzyłam na starszawą przekupkę w oknie wozu, stojącą nad swoim towarem.
– To bardzo ciekawy pierścień i niedrogi – uśmiechnęła się zachęcająco, kalecząc angielski. – Takie towary mają swoje interesujące historie, skupuję biżuterię od starszych osób w całej Europie.
– Musi być bardzo stary! – rzekła Sara z przejęciem. Mnie osobiście ozdoba wydała się zbyt prosta i niezbyt atrakcyjna, ale kupiłam ją córce, bo widocznie przejęta była noszeniem podobnych do brata ozdób. Co do wspomnianego delikwenta, zaciągnął właśnie Remusa do wozu, na którym leżał nieszczęsny sygnet. Wierząc w rozsądek brata, postanowiłam nie ingerować i odwróciłam wzrok od miłej, atrakcyjnej sprzedawczyni, wyszczerzającej się do Remusa i Cosmo. Napotkałam wzrokiem Nicholasa i Tamarę, podziwiających wóz z czarodziejskimi obrazami. Podeszłam do nich.
– Co, Nicholas, podoba ci się jakiś obraz? – zagarnęłam syna do siebie.
– Tak. Jakbym mógł dostać ten…
Pokazywał magiczny pejzaż. Był dziwaczny, ale od razu można było się w nim zakochać. Małego rozmiaru, ukazywał chyba zachód, bo utrzymany był w odcieniach delikatnego różu i fioletu, przynajmniej niebo. Widniał na nim las ognistych liści na jakiejś polanie zeschłej trawy, co ładnie się komponowało z niebem w odcieniach fioletu, różu i żółci. Nad lasem namalował ktoś dwa księżyce. Jeden z nich był prawie w pełni, drugi przedstawiał się jako rogalik.
– To pejzaż nie z tego świata – rzekł Nicholas. – Tamara zgadza się ze mną, że jest genialny.
– Jest w nim coś urzekającego – przyznałam. – Mogę ci go kupić, o ile nie jest za drogi.
Nicholas aż podskoczył i otrzymał pieniądze.
– A ty, Tamaro? Chciałabyś coś otrzymać od nas? – zagadnęłam.
– Nie, dziękuję. – uśmiechnęła się wąskimi wargami. – Już kupiłam sobie sekretnik na dwa zdjęcia. Tylko nie wiem, jakie zdjęcia tam włożę.
– Może mamy i taty?
Tamara jakby nieco zbladła i wymienili spojrzenia z Nicholasem. Zrozumiałam, że musiałam palnąć gafę i chociaż czternastolatka powiedziała zaraz „Może… całkiem dobry pomysł.”, uznałam, że jest to z grzeczności i obróciłam się taktownie do tyłu. Cosmo chwalił się przed Rosemary zdobytym skarbem, którym był upragniony sygnet (o raju, braciszku, ty naiwniaku…), natomiast ona trzymała ładne, inkrustowane lusterko. Sara stała jakby z boku, a Remus wciąż rozmawiał z piękną sprzedawczynią sygnetu. Uśmiechała się promiennie, a ja dostrzegłam nerwowe mruganie oczu własnego brata…
Chichocząc, podeszłam do nich z ciekawości. Kobieta mówiła dobrze po angielsku. Miała prawie białe włosy i srebrzyste, olbrzymie i jakieś takie… magicznie skośne oczy. W gruncie rzeczy była nieziemsko piękna, a słowo „nieziemsko” doskonale się tu plasowało, bo rzeczywiście nie przypominała mi typowej urody. Miała w sobie taki niezwykły akcent niespotykanego, wręcz groźnego piękna. Delikatną, wątłą urodę okryła obcisłą białą koszulą.
– U nas na wybrzeże rzadko trafiają turyści – mówiła właśnie, gdy stanęłam obok brata.
– I dobrze, to miejsce wygląda na bardzo odosobnione. Zapchane turystami, nie byłoby takie piękne i swojskie – stwierdził Remus. Przytaknęłam.
– Dzień dobry, nazywam się Mary Ann – rzekłam na przywitanie. – Siostra tego kawalera.
– Miło mi, na imię mam Sirina – uśmiechnęła się sympatycznie. – Właśnie ucinaliśmy sobie pogawędkę z pani bratem. Nie wiedziałam, że Anglicy są tacy uprzejmi!
– Pani język sugerowałby jakąś zbieżność z naszym krajem! – zdziwiłam się. – Nie miała pani jeszcze do czynienia z…
– Nie, nigdy – ucięła, przez jej twarz przebiegł jakiś dziwny wyraz. Potem się rozpromieniła – Jestem z Ukrainy. Nigdy nie byłam poza jej granicami, ale znam angielski.
– A więc jedna osoba do pogadania w okolicy już się znalazła! – uśmiechnęłam się miło, irracjonalnie zirytowana tym, że Remus był bardzo rozochocony i uśmiechał nieco głupawo. – Mamy nadzieję niedługo znów z panią porozmawiać, ale na razie musimy iść i zobaczyć resztę Wołosgradu. Do zobaczenia kiedyś!
Pożegnałam Sirinę miłym uśmiechem i obróciłam się do dzieci. Stały w pewnym oddaleniu. To znaczy, nie wszystkie rzeczywiście to robiły, bowiem Cosmo gonił jakiegoś nieszczęsnego kurczaka, gdakającego w paroksyzmie strachu, a mój syn celował w niego ręką wyposażoną w sygnet i wrzeszczał „ZGIŃ, PRZEPADNIJ, WROGA MATERIO!!!”. Za Cosmo natomiast truchtała jakaś ukraińska starowinka i ile sił wrzeszczała, wymachując widłami. Rosemary i Tamara przeglądały się w lusterku, Nicholas oglądał obraz, jego twarz wyrażała, że był w zupełnym oddaleniu od rzeczywistości, a Sara stała w innym miejscu targu, patrząc z przerażeniem i czujnością w stronę moją i Remusa.
– Saro, co się dzieje? – zagadnęłam, gdy podeszłam troszkę bliżej.
– To mnie przeraża – szepnęła bardziej do siebie, niż do mnie.
Zmarszczyłam brwi i przyjrzałam się dziewczynce z niekłamanym zdumieniem. Nie miałam jednak czasu się zastanawiać nad tym głębiej, gdyż właśnie zmasakrowany psychicznie przez Cosmo kurczak z głośnym kwokiem władował mi się na głowę.
– To co, idziemy na plażę? – zagadnął Remus, wybitnie podekscytowany, gdy wreszcie ze znużeniem usunęłam resztki piór i efektów puszczenia wszelkich zwieraczy zwierzęcia z włosów. Przytaknęłam niechętnie i zagarnęłam gestem do siebie wszystkich nieletnich.
– Idziemy odnieść wasze pamiątki do domu, potem idziemy na plażę. Remus?
Zerknęłam na niego, bo wpatrywał się w coś dziwnego za mną. Odwróciłam głowę w tamtą stronę. Nic nie dostrzegłam.
– Czy coś się stało? – zmarszczyłam brwi, patrząc na brata uważnie. Pokręcił głową nieznacznie, po czym ruszyliśmy w kierunku gospody.
– Czemuś kupił mu ten sygnet? – syknęłam. – Przecież to jest jak wywieszenie flagi „Fan Slytherinu forever!”. Myślałam, że propagujemy rozwój Cosmo po prostej!
– Ech, ty wiesz, że mam słabość do tych twoich dzieciaków… – uśmiechnął się czule i objął mnie ramieniem z pogodną miną. – Sam żadnych nie mam.
– A gdyby cię poprosił o kupno jaja bazyliszka…
– To nie jest jajo bazyliszka, kochanie. Nie ma czegoś takiego, jak jaja bazyliszka.
– Ale mam wrażenie, że i tak wyklują się z tego niezłe kłopoty!
– Oj, dramatyzujesz, Meggie. I dzięki sygnetowi poznałem miłą panią tubylec…
Uśmiech na myśl o miłej pani tubylec błąkał się na jego podstarzałej twarzy jeszcze jakąś godzinę później, gdy jedliśmy w drewnianych misach pielmienie, zakupione na wynos w tawernie magicznej.

***

Kolejnego dnia pogoda była jeszcze gorsza, niż wcześniej. Sądziłam, że się rozpogodzi, ale gdy wyjrzałam za okno, zasmuciłam się. Asfalt na jezdni był mokry, a chmury ołowiane i gęste, zakrywające całkowicie niebo. Rośliny za to wyglądały, jakby się cieszyły, bowiem ich kolor zrobił się niezwykle intensywny. Za budynkami i koronami drzew widziałam skraweczek stepu, nieskończonego i groźnego. Jednak wykraczało to poza nasze możliwości, wakacje spędzaliśmy tylko tu, w małym, nieznanym nam z nazwy miasteczku ukraińskim nad Morzem Czarnym. Stepy, pędzące w nieznane, nie były nam przeznaczone.
– Mamo, idziemy na plażę.
Obróciłam się, nieco wystraszona. Stali przede mną Nicholas i Tamara. Byli ubrani i gotowi do wyjścia.
– Ależ… – zaprotestowałam. – Chcecie iść sami? A jak to niebezpieczne?
– Mamo! – jęknął Nicholas. – Mam trzynaście lat, Tamara czternaście! A za miesiąc, we wrześniu skończy piętnaście! Czy już z domu nie wolno nam wyjść?! Według prawa czarodziejów Tamara jest za dwa lata pełnoletnia!
– Ale z ciebie za to jest galopujący dzieciak, Nicholas! – wycelowałam w jego pierś oskarżycielsko palec. – Synek, nie wmówisz mi, że trzynaście lat to dużo! Mam trzydzieści dwa lata i nie robi to na mnie wrażenia, naprawdę! W twoim wieku nawet kosiarki nie umiałam obsłużyć. Zresztą, potem się i tak nie nauczyłam, bo nie zdążyłam…
– Hmpf! – fuknął z wyższością. – To żaden problem!
– Czyżby? – uniosłam brwi.
– Mamo!!! – jęknął, po czym dodał cichutko i słodziutko – Chcę zobaczyć morze w taką pogodę… Proszę, nie powtórzy się już to nigdy, a Tamara mi mówiła, że to jest takie wypa…
– Dobrze, już dobrze – westchnęłam. – Jesteście już duzi… Może i powinniście się przejść… Ale nie wchodźcie do wody i lasu! Nie zbaczać mi nigdzie!
– Ej, ale ja też chcę!
Teraz z pokoju Severusa wyszedł Cosmo, naburmuszony.
– Jak oni idą, to dlaczego my nie możemy? – zapytał pretensjonalnym tonem. – Nick jest niewiele starszy ode mnie czy Rosemary! To nie jest sprawiedliwe, nie nie nie.
– Hej, oni idą na spacer?! – Rosemary wytknęła oburzoną głowę z łazienki w tej samej chwili, gdy Cosmo zaczął udawać pięciolatka, tupiącego z pasją nogą.
– COSMO! – zagrzmiał z drugiego pokoju Severus.
– Skąd pan wiedział, że to ja, panie wujku?! – zapowietrzył się Cosmo i aż z wrażenia przestał tupać.
– Miałeś mi mówić… A, mniejsza z tym…– burknął Sev z drugiego pokoju.
– Dobra, idźcie wszyscy! – machnęłam ręką i zmierzyłam ich przeciągłym spojrzeniem niepokoju. – Ale uważajcie na siebie i błagam was, bez wygłupów! Nicholas, pamiętaj, że nie chcę stracić kogokolwiek z was, jak… waszego ojca, czy Syriusza…
– Przysięgam mamo, na honor Krukona, że dopilnuję wszystkiego – rzekł z powagą Nicholas.
Cała dzieciarnia ruszyła na dwór, a Nicholas szepnął ledwo dosłyszalne: “A teraz powiedz mi, co to właściwie kosiarka?” do Tamary.
Zachichotałam i usiadłam przy Severusie. Zerknął na mnie w popłochu. Widać, permanentne przebywanie z Cosmo doprowadziło go do dość skrajnych stanów zrywania się na baczność w losowym momencie. Cosmo nawet pytał raz, czy może po nim poskakać, a konkretnie po smakowicie i zachęcająco wybrzuszonej warstwie z kołder, utrzymując, że może taki masaż od skaczącego dwunastolatka by mu pomógł.
– Jak się czujesz? – zagadnęłam.
– Nieco lepiej – mruknął. – Może jutro już wyjdę na zewnątrz. Gorąco mi pod tymi kołdrami…
– Nie mogę ich jakoś zdjąć? – zapytałam z troską.
– Nie, eliksir, który daje mi… Lupin… działa wtedy, gdy jestem spocony. Muszę się tu dusić, ale nie martw się, i tak całe życie spędzam w oparach gorąca z kociołków tych wszystkich matołów, których mam nieszczęście uczyć, ech…
– Jak moje dzieci sobie radzą na eliksirach?
– Najstarszy syn… – Severus zmełł w ustach jakiś nieprzystojny epitet i niechętnie przyznał – Taa… Jest zdolny, ale wciąż zachodzę w głowę, jak to się dzieje, bo dla mnie…
Chwilę pomyślał, ale najwyraźniej interpretacja zdolności i wad Nicholasa nie mieściła się w słownictwie, jakiego chciał używać. Za to zmienił temat:
– Cosmo bardzo przypomina mi ojca, co jest dla mnie… niewygodne… Ale… jest sprytny i radzi sobie. Natomiast twoja córka otrzymuje przeciętne oceny.
– Podobno Harry walczył z Voldemortem – zmieniłam temat, wyczuwając, że Severus znalazł się w ciasnej kropce, która mu się wcale nie spodobała. Skrzywił się:
– Tak mówią… Aczkolwiek ja nie wiem, jak to jest możliwe, że pokonał Czarnego Pana. Nie rozumiem tej mocy. No i jestem prawie pewien, że Czarny Pan nie został powstrzymany.
– Severusie… Czy on wróci? – szepnęłam z przerażeniem. – Czy poświęcenie Lily i Jamesa było bezsensowne? Tych wszystkich ludzi…
– Nie wiem, jak miałby to zrobić, ale to całkiem możliwe… – szepnął jakby pod nosem, zapatrzony martwymi oczyma we wspomnienia, w których tańczyła Lily Evans.
– Czy twoja misja dla Dumbledore’a nie miała na celu sprawdzić czegoś o Voldemorcie? Jak to było? Co ci zlecił? – zmrużyłam oczy.
– Widzisz, Mary Ann… Nie pamiętam. Miałem wypadek przy pracy, bo zaatakowało mnie coś groźnego, pewnie to, czego szukałem, ale nic nie pamiętam.
– Gdzie? – zdumiałam się.
– Chyba tu. – Sev wykrzywił wargi.
– Tu?!
– A jakbym się tu inaczej znalazł? Musiało być to w okolicy.
Patrzyłam na niego uważnie, ale w tej chwili wkroczył do mieszkania Remus.
– Dzisiaj zjemy pierogi ruskie, proszę, przyniosłem! Pachnące ziemniakami i ze skwarkami… – powąchał z entuzjazmem przyniesioną z gospody misę – Mmm, co za zapach… Ta kuchnia ukraińska nie jest taka zła…
– Do cholery, trzeci raz już jem to świństwo w przeciągu ostatnich czterech dni… –- burknął Severus. – Jakbyś się, Lupin, skusił czasem na coś odmiennego od nudy, to daj mi znak… Dobranoc!
I z trudem i tłumiąc jęk, zakopał się w kołdrę, obracając do nas obrażonymi plecami. Wymieniliśmy z Remusem spojrzenia i taktownie wycofaliśmy się z pomieszczenia.
Jako że śniadanie było już dawno, zrobiliśmy się głodni, ale postanowiliśmy z pierogami czekać na dzieciaki. Te nie przychodziły jednak bardzo długo, więc po kilkudziesięciu minutach czekania Remus odgrzał je i zjedliśmy samotny posiłek.
– Wiesz… Dziś zdałam sobie sprawę z tego, że Nicholas ma już trzynaście lat, a według uzdrowiciela, wkrótce umrze… – mruknęłam.
– Meg – szepnął uspokajająco Remus i położył mi dłoń na ramieniu. – Przecież niekoniecznie uzdrowiciel miał rację. Skąd wie, że akurat dwadzieścia cztery? Skąd wie, że on umrze? Nigdy nie wiadomo! Na razie Nicholas jest normalny. Ma tylko te uszy i zamienia się po nocach w wilczka.
– To już jest dla mnie szokujące! – zawołałam. – Pamiętasz, jak o tym z nim rozmawiałam na wakacjach dwa lata temu?
– Tak… Oskarżyłaś go przede wszystkim o utajenie, nie zamiany…
– Bo nic mi nie powiedział! Miałam prawo być zła! A teraz… To okropne, gdy zapomnę, że czeka go śmierć, bo potem, po przypomnieniu, jest jeszcze gorzej…
– Przynajmniej nie jest wilkołakiem… – burknął Remus ze smutkiem. – Nie musi się męczyć z zatrudnieniem, pragnieniem założenia rodziny… Dziś, rozmawiając z Siriną…
– Ach, więc ją spotkałeś, zapewne zupełnie przypadkowo! – zaszydziłam.
– Nie nabijaj się.
– Ale ja i tak wolałabym być wilkołakiem, niż wampirem – westchnęłam. – Przeżyję wszystkich. Wszystkich, ciebie, dzieci, wnuki, a Syriusza i tak nie zobaczę…
Platynowy kotek miauczał cały czas na szyi. Czasem jakoś tak bardzo słabiutko, jakby płakał rzewnie… Zamrugałam szybko, po czym mruknęłam:
– A tak w temacie… Gdzie się schowasz na czas przemiany? To już za chwilę, nachodzi to na nasz wyjazd. Dzieci przecież nie wiedzą…
– Mówiłem ci, gdy wyjeżdżaliśmy, że nie jestem przekonany, czy mam jechać…
– No wiem, ale nie wiedziałam, że tak trudno będzie ci znaleźć kryjówkę…
– To teraz…! – zawołał Remus i aż podskoczył. Zresztą, nie tylko on, bowiem do mieszkania wpadły dzieci. I to dosłownie. Weszły bardzo szybko, jakby od dłuższego czasu napierały na drzwi. Były jakieś roztargnione i zaczerwienione od biegu. Ja i Remus wymieniliśmy zdziwione spojrzenia.
– Długo was nie było… – zauważyłam.
– T-tak? A może… – mruknął nieskładnie Nicholas i cała grupka schowała się w pokoju. Tylko Sara obracała się co jakiś czas za siebie, marszcząc brwi i zerkając na drzwi, jakby ktoś za nimi stał. Ona jedna nie wyglądała na tak… przejętą? O innych mogłabym powiedzieć, że byli po silnych emocjach, jak strach, przerażenie, podekscytowanie… Ale Sara zachowywała się trochę inaczej. I zupełnie nie wiedziałabym, co to oznacza. I dlaczego.
– Hej, co żeście robili? – krzyknęłam w kierunku pokoju dzieciaków. Odparła mi cisza. Zmarszczyłam brwi, patrząc na równie zaskoczonego Remusa. Co ich ugryzło? Lub kto?

Komentarze:


Rocksanne
Czwartek, 14 Marca, 2013, 00:53

Nareszcie notka :D Doczekałam się. Niezłe wakacje im zapewniłaś i na dodatek w towarzystwie snape'a. Jestem ciekawa jak się dalej historia potoczy. Życzę weny i czekam na kolejny wpis :)

 


aniloraK
Czwartek, 14 Marca, 2013, 12:57

super ze wrocilas :D
wakacje ze Sneap'em
co z Sara?
Zycze weny i czekam na nn :)

 


Alice
Czwartek, 14 Marca, 2013, 14:15

Uhuhuhu, powiem Ci że przez chwilę w Ciebie zwątpiłam. A jednak. Jest. I to długa. :D
Też zaskoczyły mnie Wakacje ze Sneapem.
Stęskniłam się za Maggie i dzieciakami.

 


Metallum
Czwartek, 14 Marca, 2013, 15:56

O jeju, jak ja tęskniłam za tym opowiadaniem! Za każdym raze jak tu wchodziłam i czekało na mnie rozczarowujące nic, już straciłam nadzieję, że wrócisz. A tu jednak! Bardzo się cieszę, że znowu piszesz, brakowało mi tych wszystkich bohaterów :)
Coś czuję, że między Remusem a Siriną coś się kroi i bardzo dobrze! Przyda mu się w końcu jakaś kobieta, hehe. No i te przekochane dzieciaki!
Mam nadzieję, że za niedługo wróci jeszcze Syriusz!
Pozdrawiam i czekam na następną!

 


Syrcia
Czwartek, 14 Marca, 2013, 17:35

Ja przeczytałam, że ten koleś w barze ma analną twarz... ANALNĄ...
(chwila ciszy)
Rany. Snape na plaży bez gaci albo i bez.
(ociera chusteczką krwawiące oczy) Swoją drogą, Sevuś musiał przeuroczo wyglądać w tych bandażach, oj tak. Ohoho.
Nie podoba mi się to z Siriną. Znając życie nawet jeśli coś z tego wyjdzie, to Remusek się przejedzie. To złe jest.
No i w końcu coś dodałaś, no. :D

 


Syrcia
Piątek, 15 Marca, 2013, 17:43

Jaki tam plagiat, wielkie umysły myślą podobnie !
Też się ścięłam ostatnio właśnie, że głównie o nich piszę, dlatego staram się teraz dodawać więcej tamtej dwójki. Ale jakoś cierpko mi to idzie..
Te… Orgie… ja nie miałam pojęcia, że tak napisałam! xD
Z brakiem chronologii (że najpierw piątek, potem sobota, czy coś) to całkiem możliwe, bo często robię tak, że wyduszę z siebie kawałek tekstu, zostawiam, wracam i za kilka dni dopisuję dalej. I nie czytam poprzedniego. I bach, wychodzą orgie. :D
Przyznam szczerze, że te sceny z nimi… hmh… Jakoś zapomniałam, że mają po piętnaście lat. I… heheh…
„Bleacha” znam, widziałam kawałek, jednakowoż jakoś mnie do niego nie ciągnie. Jestem już nieuleczalnie zakochana w „Naruto” :D
Refleksje Łapci to kropka w kropkę to, co mi wypłynęło z ręki na okienku w szkole. Ranyy, jakiego miałam doła wtedy...
Cóż, niedługo pewnie znów coś u chłopców napiszę. Nie wiem, kiedy coś u Remusa, jakoś… Jakoś nie mogę, no. I dzięki za komentarze :D

 


Syrcia
Niedziela, 17 Marca, 2013, 20:16

Doo, wbijaj to mnie. Cieplutka, świeżutka notka czeka na Ciebie. :)

 


Sufflavus
Środa, 20 Marca, 2013, 16:56

Ale ja za tym tęskniłam :D
Notka tak samo cudowna jak wszystkie wcześniejsze, jak zwykle się uśmiałam i wzruszyłam.
Ale najbardziej nie umiem się doczekać Syriusza, po prostu nie umiem!
Mam nadzieje, że nie zostawisz nas już nigdy na tak długo, trzymam kciuki i życzę weny! :)

 


Doo
Niedziela, 24 Marca, 2013, 18:02

dzisiaj nie dam rady. muszę trochę zmodyfikować. ale w tygodniu powinno się coś pojawić.

 


aniloraK
Czwartek, 04 Kwietnia, 2013, 13:55

Nie to żebym była niecierpliwa ale gdzie jest to 'coś' ??
życzę weny i mam nadzieje że szybko bedzie kolejny wpis

 


Hagrid
Piątek, 05 Kwietnia, 2013, 14:18

Brawo:)

 
Twój komentarz:
Nick: E-mail lub strona www:  

| Script by Alex

 





  
Kolonie Harry Potter:
Kolonie Travelkids
  
Konkursy-archiwum

  

ŻONGLER
KSIĘGA HOGWARTU

Nasza strona JK Rowling
Nowości na stronie JKR!

Związek Krytyków ...!
Pamiętnik Miesiąca!
Konkurs ZKP

PAMIĘTNIKI : KANON


Albus Severus Potter
Nowa Księga Huncwotów
Lily i James Potter
Nowa Księga Huncwotów
Pamiętnik W. Kruma!
Pamiętnik R. Lupina!
Pamiętnik N. Tonks!
Elizabeth Rosemond

Pamiętnik Bellatrix Black
Pamiętnik Freda i Georga
Pamiętnik Hannah Abbott
Pamiętnik Harrego!
James Potter Junior!
Pamiętnik Lily Potter!
Pamiętnik Voldemorta
Pamiętnik Malfoy'a!
Lucius Malfoy
Pamiętnik Luny!
Pamiętnik Padmy Patil
Pamiętnik Petunii Ewans!
Pamiętnik Hagrida!
Pamiętnik Romildy Vane
Syriusz Black'a!
Pamiętnik Toma Riddle'a
Pamiętnik Lavender

PAMIĘTNIKI : FIKCJA

Aurora Silverstone
Mary Ann Lupin!
Elizabeth Lastrange
Nowa Julia Darkness!

Joanne Carter (Black)
Pamiętnik Laury Diggory
Pamiętnik Marty Pears
Madeleine Halliwell
Roxanne Weasley
Pamiętnik Wiktorii Fynn
Pamiętnik Dorcas Burska
Natasha Potter
Pamiętnik Jasminy!

INKUBATOR
Alicja Spinnet!
Pamiętnik J. Pottera
Cedrik Diggory
Pamiętnik Sarah Potter
Valerie & Charlotte
Pamiętnik Leiry Sanford
Neville Longbottom
Pamiętnik Fleur
Pamiętnik Cho
Pamiętnik Rona!

Pamiętniki do przejęcia

Pamiętniki archiwalne

  

CIEKAWE DZIAŁY
(Niektóre do przejęcia!)
>>Księgi Magii<<
Bestiarium HP!
Biografie HP!
Madame Malkin
W.E.S.Z.
Wmigurok
OPCM
Artykuły o HP
Chatka Hagrida!
Plotki z kuchni Hogwartu
Lekcje transmutacji
Lekcje: eliksiry
Kącik Cedrica
Nasze Gadżety
Poznaj sw�j HOROSKOP!
Zakon Feniksa


  
Co sądzisz o o zakończeniu sagi?
Rewelacyjne, jestem zachwycony/a!
Dobre, ale bez zachwytu
Średnie, mogłoby być lepsze
Kiepskie, bez wyrazu
Beznadziejne- nie dało się czytać!
  

 
© General Informatics - Wszystkie prawa zastrzeżone
linki