Startuj z namiNapisz do nasDodaj do ulubionych
   
 

Pamiętnikiem opiekuje się Doo!

[ Powrót ]

Piątek, 26 Lipca, 2013, 13:55

99 cd

***

Przybyli na peron za dziesięć jedenasta.
– Chodź, Saro. – Nicholas pociągnął młodsza siostrę za rękę ku wagonom. Wyglądała na wystraszoną.
– Nicholas… Bardzo się boję…
– Nie martw się. Poza beznadziejnym towarzystwem, zimnem, duchami, Filchem i Snapem nic ci nie grozi – uśmiechnął się Nicholas, szczerząc beztrosko zęby. – Powaga.
Pokuśtykał, ciągnąc za sobą rzeczy swoje i Sary. Mała trzymała się blisko, rozglądając się na boki gorączkowo. Dotarli wszyscy, całą rodziną na peron 9 i ¾. Mama westchnęła.
– No, to zostaję w domu zupełnie sama… – mruknęła.
– Wcale mnie to nie zachwyca – wujek Remus zrobił kwaśną minę.
– Zazdroszczę ci, Remusie. Możesz wrócić do Hogwartu…
Nicholas bacznie obserwował opiekunów. Wujek, zmęczony i wychudzony człowiek, i mama, bladolica kobieta, w której ostatnio zaszły dziwne zmiany. Niby to nic, ale spojrzenie miała jakieś żywsze…
Czternastolatek prychnął i położył wilcze uszy po sobie. Zaczął się rozglądać za Tamarą, ale jego uwagę przykuło coś innego.
– Cześć, Nick – to Cho, mijająca go i uśmiechająca się nieśmiało.
– Cześć – odparł sztywno, a po długiej szyi przespacerowała speszona grdyka. Cosmo parsknął, a gdy Krukonka odeszła, ryknął rubasznym śmiechem.
– Nick, czyżby ci się spodobała ta Azjatka? Nie pomyślałbym, że lubisz chińszczyznę!
I znowu zaryczał śmiechem.
– Jesteś zabawny jak szklanka wody – odparł ze spokojną pogardą Nicholas trzynastolatkowi i zagapił się z zafascynowaniem na niesamowite dziś niebo, zapominając o Cosmo, Cho i Tamarze.
– Hej. A, tu jesteś! Siedzę i czekam!
To Tamara przybiegła i niezręcznie go przytuliła na powitanie. Nicholas zerknął na nią z góry. Była już prawie niższa o głowę. Wciąż miała zabawne, czekoladowe włosy, obcięte na chłopaka i sterczące na wszystkie strony, drobną, trójkątną buzię i szczupłą budowę ciała, ale bardziej rozrosła się w biodrach. Przypominała gruszkę. Drobną, jak na gruszki, gruszkę.
– Mam gruszki w syropie! – wykrzyknął do niej Nicholas z entuzjazmem. – Właśnie sobie przypomniałem.
– Ech, a ty zawsze w swym świecie… Co masz taki gruby głos?
– E? Normalny jest – Nicholas uniósł brew.
– No, Nicholas! – mama przytuliła go mocno. – Ucz się w tym roku lepiej, synu, i pisz do mnie, bo mi smutno teraz będzie…
Nicholas kiwnął i objął mamę mocno. Dopiero teraz, w obliczu rozstania uderzył go strach: co będzie w szkole? Czy ludzie, którzy z niego szydzili, powiążą nazwisko zbiegłego mordercy z jego? Mama pewnie będzie szkalowana w pracy…
On i Tamara wskoczyli do pociągu. Tamara zaprowadziła go do swego przedziału, gdzie ustawił Chandrę i kufer.
– Tęskniłam za szkołą – opadła na siedzenie. – A ty?
– Ja tęsknię za domem – mruknął Nicholas.
– Hmm… Twoja mała siostra idzie do szkoły. Widziałam.
– Tak. Mam nadzieję, że nie trafi do Slytherinu.
– Ej, no co ty! – Tamara uchyliła okno, gdy pociąg ruszył.
– Nie przesadzam. Jej chytra złośliwość jest czasem taka adekwatna… Ale nie, mam do niej słabość, więc to nie na mnie się skupia jej ciemna strona mocy. Skoro Cosmo mógł trafić do Slytherinu, to dlaczego nie Sara? Moi przodkowie byli w Slytherinie.
– Blackowie? – zagadnęła i kiwnęła głową Tamara. Zamyśliła się.
Za oknami przewijały się miasta i oświetlone złocistym słońcem zielone pastwiska, na których pasły się krowy, a to wszystko okrywał delikatny, ale godny respektu ciężar lazurowego nieba. Białe chmury kłęby się za cienkimi liniami wysokiego napięcia. Nicholas patrzył na to w zdumieniu i oczarowaniu. Lubił patrzeć na biegnące z nim linie, marzyła mu się podróż po nich. Mógłby wsiąść na jakąś deskę na kółkach, taką, jak dzieciaki mają w Gloucester Park i jechać hen, po tych sznurach!…
Pociąg przecinał równiny i mijał pagórki. Panowała od kilkudziesięciu minut cisza, a za oknami niebo zmieniło kolor na ciemny, ołowiany. Nicholas wsłuchiwał się w odgłosy pędzącego pociągu i wciąż myślał o ojcu. Zerkał co jakiś czas na Tamarę, która czytała „Proroka Codziennego”. Z pierwszej strony łypał w jego kierunku własny ojciec, obszarpany i brudny, a Nicholas tak mu wtórował, jakby właśnie po raz pierwszy usłyszał od niego: „I co, matole? Po raz sześćdziesiąty ósmy nie odrobiłeś pracy domowej. Snape mi się skarżył”. Swoją drogą, tak napuścić zbiegłego ojca-mordercę na tego nietoperza… To by była iście epicka ojcowska interwencja.
– Co tak patrzysz na tę gazetę? – zagadnęła Tamara.
– Ćwiczę silną wolę. Może stanie w ogniu…?
– Spaliłbyś gazetę, którą ja trzymam…? – uniosła brwi.
– Nie, żartuję przecież…
Tamara podążyła za jego wzrokiem i zerknęła na pierwszą stronę.
– Mówili o nim w telewizji – zwróciła uwagę. – Powiedzieli, że jest potwornie groźny…
– Całe Wyspy go szukają – przytaknął Nicholas beznamiętnie.
– Czy ty i on jesteście jakoś spokrewnieni?
Nicholas na nią tak popatrzył, że natychmiast dodała.
– Bo macie takie samo nazwisko. To znaczy…
– Zbieżność nazwisk przypadkowa – odparł lodowato czternastolatek.
– Boisz się?
Nicholas popatrzył na Tamarę pytająco.
– Nie – odparł hardo. – Po co mu jakiś Hogwart? Boję się o mamę. Hmm. SZCZEGÓLNIE.
Zaległa cisza, a pociąg pędził dalej. Przez ciężkie ołowiane chmury zrobiło się naprawdę ciemno. Co jakiś czas przechodzili uczniowie, niekiedy w szatach.
Podróż bardzo dłużyła się Nicholasowi. Dziwny ciężar w piersi nie zelżał. Cały czas ciążyła mu myśl, że jego ojciec wyszedł jednak z więzienia. Że żyje i szuka go cała Wielka Brytania. Kim jest? Szaleńcem, czy człowiekiem wyjątkowo zdrowo myślącym? Czy jest niebezpieczny dla mamy i swoich dzieci? Czy zostanie złapany? A może wpierw jakimś cudem dojdzie do spotkania?
Nicholas hardo zacisnął zęby. Nienawidził ojca i tak naprawdę wisiało mu, czy go złapią czy też nie. Nawet by się ucieszył, gdyby go wreszcie dorwano.
Pociąg nagle zaczął gwałtownie zwalniać.
– Co to? – zdziwiła się Tamara. – To już? Chyba za wcześnie!
– To dlaczego stajemy? – wymienili czujne, zaniepokojone spojrzenia.
Nagle pociąg gwałtownie zahamował. Nicholas i Tamara poderwali się, skupiając blisko okna, gdy już stanął. Zgasły wszystkie światła.


Sara wciągnęła powietrze, sztywniejąc. Wbiła się w fotel, nasłuchując. Po pociągu rozlegały się krzyki zdziwienia i szum, co przypominało ul. Było idealnie ciemno i wszyscy w przedziale zamilkli, zbyt przestraszeni, by się odezwać.
Zrobiło się nagle bardzo zimno.
– Co się dzieje?! – pisnęła jakaś dziewczynka, która do tej pory się nie odzywała i siedziała wciśnięta w kąt. Obok ich przedziału przebiegło parę osób i Sara wyczuła jakąś panikę, która przygniatała i dusiła ją. Przez jej niekontrolowaną telekinezę poszła w drobny mak butelka soku, stojąca pod oknem. Wszyscy podskoczyli, gdy szkło rozprysło się na kawałki, sok natomiast pokrył makabrycznie szybę, strasząc czernią na tle jaśniejącego światła za szkłem.
W tym momencie szyby od korytarza skuł mróz. Para srebrzyła się w ciemności. Chłopiec siedzący przed Sarą dostał drgawek. W wejściu stanęła wysoka postać i wciągnęła chrapliwie powietrze. Sara czuła się tak straszliwie, że nawet nie wiedziała, kiedy łzy rozpaczy zwilżyły jej policzki. Poczuła, jakby jej czarno-ruda głowa płonęła. Nie wiedzieć czemu, ale nagle wstrząsnęło nią wspomnienie z tartaku, czy czym to miejsce było. Meduza. I tylko oni, Nicholas, ona i… Syriusz…
Zatrzęsła się z zimna, ale postać wycofała się i poszła dalej. Panowała cisza i nikt nie ważył się ruszyć czy oddychać głośniej. Chłopiec przed Sarą wciąż dygotał, jakby dostał ataku jakiejś choroby. Sara była tak sztywna, że czuła, iż ma problem z zaczerpnięciem powietrza.
Nie umiała powiedzieć, ile to musiało trwać. W każdym razie nie było wątpliwości, że wszyscy odetchnęli z ulgą, gdy wreszcie zapłonęło światło. Sara rozejrzała się ze strachem po twarzach siedzących z nią dzieciaków. Chłopiec przed nią upadł na ziemię, skulił się i trząsł epileptycznie. Wszyscy patrzyli na niego z zakłopotaniem. Dostał jakichś dziwnych drgawek. Sara, widząc, że nikt nie kwapi się, by mu pomóc, zerwała się i wypadła na korytarz, czując na całym ciele zimny pot.
– Wujku! – krzyknęła, widząc zmierzającego w jej kierunku opiekuna. Przystanął, przyglądając jej się.
– Wszystko gra? – spytał z troską.
– Tak, ale ten chłopiec… – wskazała na swój przedział.
– Dobrze, że szedłem właśnie do maszynisty… Co się dzieje?
Sara i wujek Remus wskoczyli do przedziału, skutecznie przykuwając uwagę przerażonych pasażerów. Chłopiec wciąż wyglądał bardzo źle. Wujek klęknął przy nim, szepcząc coś i stukając go różdżką. Po chwili chłopiec usiadł z trudem.
– Jak się czujesz? – spytał wujek.
– N-nie w-wiem… – zająknął się, odgarniając złote kosmyki z mokrego czoła.
– Spokojnie, już dobrze… Masz… Jak się nazywasz?
– Felix…
– Masz, Feliksie, została mi ostatnia. Zjedz ją jak najszybciej.
I wręczył mu czekoladową żabę. Chłopiec złapał żabę po pewnym namyśle i odpakował. Wujek wstał, przyglądając mu się bacznie. W końcu orzekł:
– Skończyła mi się czekolada, ale jeżeli ktoś z was ma, niech podzieli się z resztą. Wiedzcie, że czekolada jest najlepsza na dementorów.
– Dementorów? – zagadnęła kędzierzawa dziewczynka.
– To strażnicy z Azkabanu, szukają zbiegłego mordercy. Przepraszam, ale muszę już iść…
I wujek, uśmiechając się ciepło, wycofał się. Sara podkurczyła chude nogi pod siebie. Była tak przerażona, jak nigdy. W sumie dobrze, że był to incydent - przez chwilę myślała, iż zawsze w drodze do Hogwartu czekać ją będą podobne szopki. A tak po prostu złapią mordercę i już…
Złotowłosy chłopiec przed nią trząsł się wciąż nawet wtedy, gdy dziesięć minut potem pociąg zatrzymał się, tym razem na właściwej stacji.
Sara, ukryta za kurtyną czarno-rudych prostych kosmyków, sięgających za łopatki, wyłoniła się nieśmiało za próg przedziału i w tłumie ruszyła ku wyjściu, wciąż mocno wstrząśnięta i przerażona.


Nicholas wyskoczył z wagonu za Tamarą. Wokół wrzało wprost. Ludzie byli roztrzęsieni i zaniepokojeni. Usłyszał urywek rozmowy o jakiejś pierwszorocznej, która zemdlała i zaniepokoił się.
– To na pewno nie Sara. – Tamara położyła mu dłoń na ramieniu.
– Mam nadzieję…
Ruszyli dróżką lśniącą w mętnym świetle latarni od deszczu. Nicholas czuł się wybitnie zmęczony i zaszczuty w pewien sposób. Do powozów zostało jeszcze trochę drogi i chłopak bił się z samym sobą. Cały Hogwart przestraszony. I to wszystko przez jego ojca… Co, jeśli tak już będzie cały czas? Jeżeli do szkoły zaczną przybywać informacje o morderstwach bliskich uczniów? I za to wszystko odpowiadać ma ten obdarty typ, który zapoczątkował życie Nicholasa… Wygląda na to, że nie będzie już tak sielankowo.
Wkroczyli z Tamarą w ciemny, iglasty las. Kilkadziesiąt jardów dalej majaczyły w ciemności wozy zaprzężone w dziwne stwory, których Nicholas się troszkę obawiał. Teraz jednak, kuśtykając żwawo, o czym innym intensywnie myślał. Owszem, Black zwiał z więzienia… ale chłopak nigdy nie przypuszczałby, że w szkole się będzie to czuło. A tu co? Nawet nie zdążyli do tej szkoły dojechać, a już wydarzył się jakiś incydent. A co, jeżeli dementorzy będą nawiedzać szkołę? Tego by chyba nie zniósł… Czuł, że chce się pozbyć ciążącego mu na sercu ciężaru.
– Tamara. – zatrzymał dziewczynę, ciągnąc ją za rękaw.
– Co?
– Zaczekaj… Nie wsiadaj jeszcze do wozu. Muszę ci coś powiedzieć.
Tamara popatrzyła na niego pytająco. Z zakłopotaniem przestąpił z nogi na nogę i odsunął ją od wozów za ramię.
– A nie możemy pogadać w wozie?
– Nie… Możemy nie być sami!
Tamara wyczekująco go obserwowała.
– Więc… – Nicholas chrząknął i przełknął ślinę. – Nie myliłaś się. Black i ja jesteśmy krewnymi.
Tamara uniosła obydwie brwi i uchyliła wąskie usta bezwiednie.
– On jest moim ojcem – mruknął beznamiętnie Nicholas.
Czekoladowowłosa dziewczyna przełknęła głośno ślinę, blednąc w szoku.
– Nicholas! – wydusiła wreszcie. – Nic mi nie mówiłeś! Mówiłeś, że nie żyje…
– Bo tak było, w pewnym sensie… Miał już się nigdy nie pojawić w moim życiu. Miał być jak martwy. Ale uciekł. A teraz mnie nienawidź.
– Że co? – Tamara popatrzyła na niego jak na psychicznie chorego.
– No co? – pociągnął nosem czternastolatek, patrząc na nią z góry. – Co?
– Oszalałeś chyba. Ty to ty, a twój ojciec to zupełnie coś innego… – objaśniła.
– I będziesz mnie lubić? – uniósł brwi Nicholas. – Nawet po tym, jak cię nie słuchałem w zeszłym roku i przygotowałem napój, który Belby dał tobie, przez co cierpiałaś?
– Nie musisz o tym wspominać. Już dawno sobie to wytłumaczyliśmy i przebaczyłam ci.
– Och… – Nicholas położył uszy po sobie na wspomnienie o eliksirze. Dopiero po wyjawieniu Tamarze, że to jego ojciec jest seryjnym zabójcą poczuł, że mur, który wybudował się sam po incydencie z eliksirem, rozpadł się. Coś go znów do Tamary zbliżyło.
– Chodźmy już. Uczta czeka i moja siostra - na przydział.
– Przepraszam – szepnęła Tamara, gramoląc się do wozu. – Wciąż jestem trochę w szoku.


***

– Co robisz, Black, no co robisz!?
– Przepraszam, sir!
„Potworna księga potworów”, związana sznurkiem i szumnie podpisana nazwiskiem „Malfoy”, potoczyła się żwawo po trawniku i zniknęła im z oczu za kupką głazów.
– Cóżeś zrobił z moją książką? – zaczerwienił się Draco.
– Bardzo to skomplikowane w dedukcji, mości panie, ale tuszę, iż ją w cholerę kopłem.
Cosmo wyszczerzył zębiska wdzięcznie i wpakował nonszalancko ręce w kieszenie. Zbiegali ku chatce Hagrida na lekcję opieki nad magicznymi zwierzętami. Była ładna pogoda i Cosmo miał dość dobry humor.
– Może ja też kopnę twoją? – spytał flegmatycznie Draco.
– Nie, ja do mojej jestem bardzo przywiązany i NIE! Nie pozwolę ci skrzywdzić Bubusi!
Na dowód swych słów otworzył własną księgę, do tej pory tłamszoną pod pachą i włożył twarz między stronice. Vincent i Gregory ryknęli śmiechem, a Cosmo czuł, jak książka w furii miażdży mu głowę. Mimo żującej go książki parskał do siebie i po chwili spytał zduszonym głosem:
– Czy wyglądam jak Hermiona Granger?
Draco i chłopaki ryknęli śmiechem, Cosmo im zawtórował, po czym potknął się o kamień i rymsnął jak długi ze zbocza. Wstał i spokojnie zamknął z trzaskiem agresywną księgę. Chwycił też księgę Dracona, leżącą przy kamieniach i przyjrzał jej się z udawanym obrzydzeniem.
– Dawaj! – Draco wyciągnął po nią rękę.
– Żart chyba! Żeby przegryzła twe arystokratyczne lico na pół? Cóż to, Draco, czyżby twa delikatna morda przestała ci odpowiadać?
Jego kuzyn zmrużył oczy i wsparł ręce na biodrach.
– Moje dziecięce alter ego domaga się zabawy – pisnął niewinnie Cosmo i nagle wystrzelił jak z procy w kierunku skraju lasu.
– Hej! Zdziadziałeś?! Wracaj, szczylu! Black!
Cosmo dopadł do drzew. Nagle dostrzegł pod jednym sporego, czarnego psa o kudłatej sierści.
– O, jaki fajny piesio! – zawołał z rozczuleniem i cmoknął na zwierzaka. – Do nogi, kundlu! Psy są spoko!
– Ten jest jakiś dziwny… gdzie Crabbe i Goyle?
Draco się zatrzymał parę kroków za Cosmo.
– Olej ich. No chodź tu, cipciuś! – zacmokał z komiczną czułością Cosmo.
Tym razem pies wołany przez chłopca zrobił dość… nietypową minę, mianowicie uniósł brew i przeciwległy kącik górnej wargi, odsłaniając kieł i jednocześnie komunikując coś w stylu „Hę?!”. Cosmo aż się zdziwił, że psy mogą mieć tak… plastyczne mordki.
– Black, nie wydurniaj się z tym kundlem! Zgubiłem chłopaków!
Pies zamarł jakby.
– Oj, biedny jesteś, Malfoy! – zawołał głośno i zmrużył oczy szyderczo Cosmo, a pies, nagle ożywiony, nadstawił ucho przekomicznie. – I co teraz, kto ci będzie nosił torbę i ochraniał przed wrednym, podłym Potterem? A jak Crabbe i Goyle znikli, to już kiła mogiła, z ich mózgami… Musisz znaleźć nowych goryli.
Pies wykonał nagle bardzo szybki ruch w górę, zrywając się i napinając, jakby coś go przestraszyło i był gotowy do ucieczki. Postawił oba ucha na sztorc, obserwując uważnie każdy manewr Cosmo i nasłuchując. Obserwował czujnie to Cosmo, to Draco, bardzo zaskoczony.
– Co się dzieje, piesku?
– Chyba go wystraszyłeś – prychnął Draco. – Może śmierdzisz, Cosmo.
– Musiałem nasiąknąć twym odorem! – odciął się kąśliwie Cosmo i poczochrał kuzynowi platynowe włosy, za co oberwał kopa i z głupawym śmiechem trzynastolatka rymsnął w błoto. Draco prychnął z udawaną wyższością, ale rzucił się do ucieczki, gdy Cosmo poderwał się, wyciągnął bezową różdżkę i popędził za nim, rycząc:
– NIE DARUJĘ CI TEJ ZNIEWAGI, MALFOY! POJEDYNEK JUTRO, NA UBITEJ ZIEMI! STAW SIĘ, JEŚLIŚ HONORNY!
W ten sposób dobiegli do reszty uczniów, stłoczonych przed chatką Hagrida, ale chwilę przed tym zwolnili i podeszli spokojnie do grupki, by nie być posądzonymi o dzieciakowatość.
– Ruszać się, młodziaki! – zawołał Hagrid, gdy wszyscy przybyli. – Mam dla was dzisiaj coś super! Zaraz wywalicie gały, niech skonam! Są już wszyscy? No to dobra, idziemy!
Cała grupka Gryfonów i Ślizgonów ruszyła za olbrzymem w kierunku lasu. Draco przełknął głośno ślinę, bo jego wspomnienie z pierwszej klasy co żywo stanęło mu przed oczyma. Na szczęście nie wleźli pomiędzy groźne nawet za dnia gałęzie, Hagrid zaprowadził ich prosto na jakiś padok.
– Stawać mi przy płocie! Żeby każdy dobrze widział... No... najpierw to pootwirajcie swoje książki na...
– Jak? – zapytał Draco chłodno, kiedy Cosmo mocował się ze swą stłamszoną Bubusią.
– Bądź grzeczna, tatuś chce cię tylko wykorzystać! – warczał trzynastoletni Black do książki.
– Co jak? – zapytał Hagrid.
– Jak mamy otworzyć książki? – Draco zerknął na swoją księgę, obwiązaną sznurem
Klasa zamruczała, bowiem wszyscy mieli z tym wyraźny problem.
– I co... nikt z was nie potrafi otworzyć swojej książki? Musicie je pogłaskać! Patrzcie...
Hagrid pogłaskał spokojnie po grzbiecie książkę Granger. Cosmo uniósł brwi. W sumie…
– Och, jakie z nas głupki! – zadrwił Draco. – Trzeba je pogłaskać. Przecież to takie proste!
– Cholibka... myślałem... no, tego... że one są takie śmiszne – mruknął Hagrid.
– Strasznie śmiszne! To naprawdę wspaniały dowcip, zalecać książki, które chcą nam poodgryzać ręce!
– Zamknij się, Malfoy – burknął Potter skądś. Draco zerknął nań z pogardą.
– No więc... więc... tego... macie już książki pootwirane... i... tego... no... to teraz potrzebujemy magicznych stworzeń. Taak. No więc... to ja je zaraz przyprowadzę. Chwileczkę...
I Hagrid, nieco czerwony na wielkiej twarzy, wycofał się do lasu.
– No nie, ta szkoła zupełnie schodzi na psy – prychnął Draco. – Taki przygłup prowadzi lekcje... Mój ojciec się wścieknie, jak mu o tym powiem...
– Zamknij się, Malfoy – powiedział ponownie Potter.
– Uważaj, Potter, dementor stoi za tobą... – zaszydził Draco, a Cosmo parsknął mimowolnie
– Oooooooch! – wrzasnęła jakaś Gryfonka.
Rzeczywiście, Hagrid przyprowadził z sobą na padok kilka hipogryfów.
– Patrz, Draco! Hipogryfy! Chyba nigdy nie widziałem żadnego na oczy! – ucieszył się Cosmo.
– I czym tu się podniecać? Parę piórek i szponów… – burknął blondyn w odpowiedzi.
Hagrid uwiązał parę piórek i szponów w liczbie tuzina do płotku i krzyknął:
– Hipogryfy! Piękne, co?
– Jak jasna cholera… – warknął pod wąsem Draco.
– A teraz podejdźcie trochę bliżej... No więc tak... Pierwsze, co powinniście wiedzieć o hipogryfach, to to, że są strasznie honorne. Łatwo je obrazić, to fakt. Nigdy nie obrażajcie…
– Jasne, że takie paskudne bydlę mnie zrozumie – parsknął półgłosem Draco do kolegów.
– To zależy, możesz mu pokazać jakiś niewerbalny znak! – wyszczerzył się Cosmo.
– Co, mam się na niego zadem wypiąć?!
– To chyba bezpieczniejsza opcja, niż obsikanie mu pyska, nie? A jakby tak…
– Zawsze poczekajcie, aż hipogryf zrobi pierwszy ruch – ciągnął Hagrid. – Z szaconkiem do nich, rozumiecie? Idziecie do hipogryfa, grzecznie się kłaniacie i czekacie. Jak się odkłoni, można go dotknąć. Jak się nie odkłoni, trzeba zwiewać, i to szybko, bo te szpony są bardzo ostre. No dobra. Kto chce pierwszy?
– Ja! – pisnął cicho Draco, udając, że wyrywa się do odpowiedzi zdumiewająco podobnie do Granger. Cosmo parsknął do Vincenta. – Ja! Ja MUSZĘ tam iść i użerać się z tym dziadostwem!
– Nikt? – zapytał Hagrid, zgaszony tą grobową reakcją.
– Ja – powiedział hardo Potter.
– Oooch, nie, Harry, zapomniałeś o swoich fusach? – zajęczały dwie Gryfonki, na co Draco i Cosmo posmarkali się ze śmiechu, tak abstrakcyjnie to brzmiało.
Harry zignorował je i przełazi przez ogrodzenie.
– Jesteś prawdziwy gość, Harry! – ucieszył się Hagrid. – No dobra... zobaczymy, jak sobie dasz radę z Hardodziobem.
Wszyscy obserwowali, jak Potter znalazł się przed hipogryfem.
– Teraz spokojnie, Harry. Popatrz mu w oczy i staraj się nie mrugać... Hipogryfy nie mają zaufania do kogoś, kto za bardzo mruga... Dobra, Harry. Dobra... a teraz się ukłoń...
– Ale żenada… – burknął Draco do Cosmo. – Wolałem tego pajaca Lockharta…
– Cholibka – mruknął Hagrid, bo hipogryf nie raczył odkłonić się Potterowi. – No... to się cofnij, Harry... tylko spokój nie...
– Super, niech go zaciula! – ucieszył się Draco.
Zaraz jęknął z zawodem, bowiem hipogryf jednak się odkłonił i Potter poklepał go po dziobie.
Gryfoni klaskali, Ślizgoni gapili się na całą scenkę z wyższością.
– No dobra, Harry – zawołał Hagrid. – Chyba pozwoli, żebyś go dosiadł! Właz na niego, Harry, o tu, zaraz za tym miejscem, gdzie mu wyrastają skrzydła. Tylko nie wyrywaj mu piór, bardzo tego nie lubi... Wio!
Potter, blady troszkę na buźce, wystrzelił w powietrze po solidnym klapsie, który otrzymał od Hagrida hipogryf. Cała klasa obserwowała z napięciem jego lot.
– Nieźle, Harry! – rzekł Hagrid po lądowaniu Pottera. – No dobra, kto jeszcze chce się przelecieć?
Reszta klasy przelazła przez ogrodzenie.
– JA CHCĘ TEGO RÓŻOWEGO, BŁAGAM! DRACO, ZAKLEPMY RÓŻOWEGO!
– Nie, ja chcę tego, co Potter – warknął Draco.
– Dlaczego? – jęknął Cosmo rozdzierająco, po czym zrobił minę nabzdyczonego dziecka.
– Bo tak i już! Jak JA czegoś chcę…
– … to żeby skały srały, dostaniesz, tak wiem, znam tę śpiewkę! – dokończył znudzonym tonem Cosmo. – Mama mi kupi różowego, poproszę. Albo ojciec chrzestny, hehe.
Draco popatrzył na niego w zdumieniu, ale po chwili stanęli we czwórkę z Vincentem i Gregorym przed Hardodziobem.
– To bardzo łatwe – wycedził przesadnie głośno Draco. – Wiedziałem, że musi być łatwe, skoro udało się Potterowi... Założę się, że tak naprawdę jesteś łagodny jak baranek, prawda? Jesteś wielkie, potulne i bardzo brzydkie bydlę, prawda?
Cosmo odskoczył gwałtownie, rozległy się przerażone wrzaski, piskliwy krzyk Dracona przeciął powietrze i Hagrid podbiegł do rozwścieczonego hipogryfa, by go obezwładnić.
– Draco! – Cosmo z przerażeniem pochylił się nad przyjacielem. Draco miał rozciętą, pokrwawioną szatę na ramieniu. Szpony przecięły skórę.
– Umieram! – jęczał jego kuzyn. – Ja umieram! Ta bestia mnie zabiła!
– Wcale nie umierasz! – krzyknął Hagrid– Niech mi ktoś pomoże... musimy go stąd wyciągnąć...
Podniósł go i wyniósł z padoku. Cosmo, przestraszony nie na żarty, próbował im dotrzymać kroku, ale Hagrid kroczył zbyt szybko i obszernie, by mógł nadążyć. Został więc z Vincentem i Gregorym i resztą klasy, która wolno ruszyła ku zamkowi. Ślizgoni byli wściekli, a Pansy zawołała z rozpaczą:
– Powinni go od razu wywalić!
– To była wina Malfoya! – warknął Dean Thomas.
Cosmo już miał coś odpowiedzieć, ale sekundę potem zreflektował, że Gryfon miał rację. Draco przecież celowo sprowokował hipogryfa tylko po to, by pokazać, że Harry Potter wcale nie jest taki cudowny i super, na jakiego wygląda i nawet przygłup poradzi sobie z taką szponiastą bestią. Cóż…
– Idę zobaczyć, co z nim jest – oznajmiła Pansy i wspięła się samotnie po schodach. Cosmo westchnął i po chwili ruszył za nią niechętnie. Wcale nie miał ochoty wysłuchiwać przez następną godzinę jęków konającego Draco, pomstującego na hipogryfa, który ośmielił się poczuć po obeldze urażony i bezprawnie zemścił się za chamstwo.
Dotarł po jakimś czasie do skrzydła szpitalnego. Draco leżał na łóżku, obok siedziała asystująca mu Pansy, która na widok Cosmo wyraźnie spochmurniała.
– Nie martw się, kochanie, zaraz sobie pójdę i będziesz mogła go międlić w samotności do woli! – syknął młody Black do Parkinson tak, by Draco nie słyszał. Zeźliła się jeszcze bardziej. – Jak tam?
Draco z wyrazem twarzy godnym największych męczenników historii pokazał mu obandażowane ramię. Cosmo uniósł brwi, nieco drwiąco.
– Co on ci takiego zrobił, że wyglądasz tak przedśmiertnie?
– Drapnął mnie! – jęknął Draco zbladłymi ustami. – Krew!…
Cosmo wepchnął pięść do ust, by nie ryknąć śmiechem. Włóczykij też go czasem drapnął, ale jakoś nigdy nie umierał… A obecność Pansy utwierdziła Cosmo w przekonaniu, że Draco symuluje.
Do szpitala wszedł Snape. Podszedł żwawym krokiem do łóżka Dracona, nie zerknąwszy na resztę.
– Wszystko w porządku, panie Malfoy? – zapytał łagodnie.
– Chyba przeżyję… – wychrypiał Draco dzielnie.
– Potrzebujesz spokoju. Chodźcie, odwiedzicie Draco jutro, o ile będzie jeszcze tu siedział…
– Oj tak, czuję, że będę, to tak boli!… – zajęczał Draco gorliwie, gdy to usłyszał.
Snape wyszedł z kamienną twarzą z lazaretu, prowadząc łkającą Pansy i duszącego się ze śmiechu Cosmo. Pansy, wściekła na cały świat, że ktoś przeszkodził jej w subtelnym rwaniu Dracona w samotności, odeszła natychmiast w swoją stronę. Cosmo wyszczerzył się do Snape’a.
– Profesorze! – skłonił się delikatnie. – Pan mnie unika, zauważyłem to, proszę się nie wykręcać! Jeszcze nie zdążyłem się przywitać, jak wakacje?
Snape pozezował na niego, a coś w jego oczach, które niechętnie skanowały twarz Cosmo mówiło mu, że profesor nie jest w nastroju do rozmów.
– Wakacje się nie udały? – zmartwił się trzynastoletni Black.
– Istotnie… – szepnął Snape enigmatycznie. – Z pewnej przyczyny się nie udały. Z Azkabanu zwiał ktoś, kogo darzę wyjątkową i chorobliwą wręcz antypatią…
Cosmo zerkał na niego spod czarnej grzywki. Czy jego ojciec chrzestny dlatego tak na niego patrzył, bo widział w jego buzi twarz znienawidzonego wroga, który ośmielił się zwiać z więzienia?
– Przykro mi – wydusił jedynie, bo nic mądrzejszego nie przyszło mu do głowy.
– I vice versa… – mruknął cicho Snape, odgarniając mu z czoła grzywkę i dokładnie obserwując jego twarz, a Cosmo odniósł wrażenie, że zaraz go ugodzi w policzek. – To musi być trudne dla ciebie, ukrywać się tu przed ojcem zdrajcą i mordercą… Mam nadzieję, że twoja matka to przeżyła.
– Mama twierdzi, że tato jest niewinny. Ja także – odparł buńczucznie Cosmo.
– Tak sądzisz? – spytał Snape, prawie nie poruszając ustami, po czym zbliżył swą twarz tak blisko, że Cosmo wygiął się do tyłu. – Twój ojciec to zbrodniarz, synu, i módl się, byś nie poszedł w jego ślady. Życzę ci tego, Black. A teraz… miłego dnia.
I odszedł w swoją stronę, pozostawiając Cosmo przed lazaretem, a w chłopcu kipiał gniew.


Z tego, co Sara zdążyła zapamiętać, dziewczyna śpiąca obok niej w dormitorium nazywała się Melisa. Dalej spała Romilda, a po drugiej stronie Sary – Charlotte. Czuła się dość wyobcowana i wciąż pilnowała, żeby jej czarno-rude kosmyki osłaniały jej twarz.
Pierwszy tydzień września był dość ciężki. Zdawać by się mogło, że Sary unikano, ale prawda przedstawiała się nieco inaczej: to ona unikała wszystkich, spłoszona taką ilością ludzi. Nicholas niestety był w zupełnie innym domu, więc nie mogła tak po prostu trzymać się go. Zresztą, miał kupę nauki i czwartą klasę na karku.
Tak więc, rezygnując ze zrobienia przed Nicholasem scenki histerii, udała się w trzeci czwartek września na błonia, by odbyć lekcję latania. Utrzymywała się dość ciepła temperatura.
– Witajcie! – powitał Gryfonów i Puchonów dziarski głos. Madame Hooch omiotła wszystkich wzrokiem. – No, do roboty! Stańcie obok mioteł i powiedzcie „do mnie!”, wystawiając nad nimi prawe ręce.
– Do mnie! – rzekła Sara, czując zażenowanie.
Miotła, ku jej przerażeniu, wykonała salto i z całej pary przyłożyła rączką w głowę jej sąsiada, porośniętą wściekle czerwonym, ognistym włosiem, postawionym dziko na sztorc.
– AAA! Auuu! – pisnął wysoko chłopak, a drugi, stojący naprzeciw, zawył wprost ze śmiechu, upadając na trawę.
– Przepraszam – jęknęła Sara do rudzielca. Ten tąpnął tyłkiem ciężko na murawę, masując sobie głowę. Potem popatrzył na Sarę dzikim, zdumionym spojrzeniem wytrzeszczonych oczu. To spojrzenie było tak osobliwe, że dziewczynka aż struchlała.
– Panie Greengrass! – Hooch przechodząca obok zwijającego się ze śmiechu Gryfona zerknęła nań pogardliwie. – Proszę wstać!
Czarnowłosy chłopak, wciąż krztusząc się ze śmiechu, zebrał z trawy swe bezwładnie rozrzucone ciało.
– Czy już wszyscy trzymacie miotły?… Panie Clarke! Co ty wyprawiasz, mogę wiedzieć?
Rudowłosy wciąż siedział, a jego spojrzenie i włosy na sztorc przywodziły na myśl przypuszczenie, że walnął go piorun i jest zbyt oszołomiony, by spostrzec, że ktoś coś powiedział.
W końcu wszyscy trzymali już rączki mioteł.
– A teraz – zaczęła pani Hooch, ale zmarszczyła brwi.
Rudzielec, nazwany Clarke'iem, jęknął, bo jego miotła poczęła ni stąd ni zowąd zamiatać zamaszyście trawnik.
– Nie! – złapał ją oburącz za rączkę. – Wracaj, pijany badylu!
Miotła leniwie zmieniła pozycję na horyzontalną, jakby się obrażając, i poszybowała poziomo wprzód w niezbyt szybkim tempie, a chłopiec wciąż ją trzymający dyndał sobie pod nią. Jego duże stopy ledwo dotykały ziemi.
– A! – wydał z siebie wysoki, zachrypnięty wrzask, gdy miotła nacelowała się na jakąś blondynkę. Ta z popłochem odsunęła się na bok, a chłopiec wolna, wymachując dziko nogami na wszelkie strony, poszybował ku skrajowi lasu. Cała klasa po namyśle pobiegła w ślad za madame Hooch, która rzuciła się w pogoń za prującym się chłopcem.
Miotła spokojnie pofrunęła nad drzewo i strząsnęła wrzaskliwego pasażera. Chłopiec wpadł w koronę i zawisł na najniższej gałęzi głową w dół. Szata opadła mu na górną połowę ciała, a pod koszulą i kamizelką od mundurku Sara dostrzegła dziwne, upiorne blizny na brzuchu i torsie. Pani Hooch pomogła chłopcu zejść. Ten wstał, otrzepał się i, jak gdyby nigdy nic, wmieszał w tłum. Oczy wciąż miał wybałuszone.
Sara nie zastanawiała się długo, dlaczego miał dziwne blizny. Lekcja latania dalej potoczyła się gładko. Co prawda, pod koniec pechowy chłopiec przełamał swoją miotłę na pół jakimś pokrętnym sposobem i nawet pani Hooch była w szoku. On sam nie wiedział, jak to zrobił.
– Ja ją tylko ugryzłem z zemsty w rączkę… – tłumaczył się wściekłej nauczycielce, gdy jedenastolatki opuszczały błonia.
Po lunchu, Gryfoni zgromadzili się przed salą do transmutacji. Profesor McGonagall bez słowa zaprosiła ich do wnętrza. Porozsiadali się po klasie, a Sara dopadła do okna.
– Eee… Siedziałem tu ostatnio – zauważył jakiś chłopak. Sara odwróciła wzrok w jego kierunku. Był to ten czarnowłosy Gryfon, który pokładał się ze śmiechu na błoniach.
– Ale jak chcesz, mogę usiąść z tobą! – i opadł obok Sary na krzesło. Młoda panna Black nic nie odpowiedziała, za to uniosła brwi i wbiła wzrok w swoją cisową różdżkę.
– Cisza, Gryfoni! – brwi McGonagall zbiegły się w jedną krechę. – Sprawdzam obecność. Pan Al Atrash?
– Jest! – mruknął ze zblazowaniem troszkę tłusty chłopak o arabskiej urodzie, siedzący sam pod ścianą.
– Panna Black?
– Jestem – rzekła nieśmiało Sara od okna. Jak zwykle jej nazwisko wzbudziło niekontrolowane poruszenie.
– Cisza! Pan Clarke… Jest…
Zerknęła z niesmakiem na rudego chłopaka, który gapiąc się tępo w ziemię dłubał sobie w nosie tak intensywnie, jakby chciał się dokopać do mózgu. Siedział sam.
– Panna Flaxenfield!
Dziewczyna o kasztanowych, pięknych falach, śniadej cerze i brązowych piegach kiwnęła nieśmiało głową. Sara pamiętała jej imię: Melisa.
– Pan Greengrass!
– Jestem tu! – zawołał czarnowłosy chłopak siedzący z Sarą.
– Widzę… Pan Hector?
– Tutaj – złotowłosy chłopak o imieniu Felix siedzący z Melisą delikatnie uniósł rękę.
– Panna McLaggen?
Jedna z dwóch dziewczyn siedzących w pierwszej ławce, ta, która posiadała długie, złote fale, odpowiedziała.
– Panna Vane…
Druga dziewczyna z pierwszej ławki mająca kędzierzawe, ciemne włosy, uniosła rękę.
– Myślę, że pamiętam już wszystkich – McGonagall zamknęła dziennik. – Czy wszyscy ćwiczyli zamianę igły w zapałkę?
Sara nie poczuła strachu, bo przesiedziała cały poprzedni wieczór nad tą pracą domową, ale Greengrass obok niej poruszył się niespokojnie i zrobiło się go mniej jakby.
– No dobrze… A więc…
– Co? Tak, jestem! – podskoczył nagle rudowłosy chłopak.
– Clarke… – McGonagall zmierzyła go nieco zdumionym spojrzeniem, a potem nagle rzekła – Podobno przełamałeś miotłę na pół?
Chłopiec szybko zamrugał.
– Ech – westchnęła. – Nie wiem, jak ty tego dokonałeś, miotły chronią potężne czary. Wyślę list z zapytaniem do twoich rodziców, czym cię karmili w domu… Jesteś czarodziejem z pochodzenia, prawda?
– Tak, proszę pani – mruknął jeszcze bardziej dziczejąc w spojrzeniu. – Jajami akromantuli i sokiem z diabelskich sideł.
McGonagall rozwarła szczęki, potem je zamknęła. Greengrass obok Sary parsknął w rękaw.
– Tym cię karmili, mówisz?
– Tak. Cała rodzina żywi się tylko tym. Nawet hipogryf, którego trzymamy w korytarzu.
McGonagall przyglądała mu się badawczo znad okularów, ale rudy powiedział to tak poważnie, że najwyraźniej nie wiedziała, co odpowiedzieć. W końcu westchnęła.
– Dobrze, Thaddeus… Więc weź z łaski swej tę igłę i zamień ją w zapałkę, chłopcze.
Płomiennorudy, nazwany Thaddeusem machnął w stronę zapałki bezceremonialnie, a na jej miejscu pojawiła się odrąbana trąba mamuta.
Cała klasa zatrzęsła się od ryku śmiechu.
– Hmm… To chyba nie jest igła… – stwierdził Thaddeus po bliższych oględzinach. – Przepraszam, zaraz to…
– NIE! – McGonagall złapała go za przegub, zanim dokończył rujnować klasę. – Nie taki ruch, źle akcentujesz inkantację…
Chłopak obok Sary wył wprost ze śmiechu.
– Ten Thaddeus jest… – mruknęła zdumiona Sara.
– … dziki! Chyba to, nie? – wyszczerzył zęby czarnowłosy.
Sara spuściła wzrok na cisową różdżkę i zachichotała.
– Panie Clarke… – westchnęła McGonagall gdy już usunęła trąbę mamuta. Thaddeus wbił tępo wzrok w miejsce, gdzie przed chwilą się znajdowała. – Nie zrobiłeś pracy domowej? Typowe… Panna Black może zaprezentuje nam to, co zrobiła.
Sarze spłonęły uszy. Chrząknęła i pochyliła się nad igłą. Skupiła się wybitnie, ignorując nadawanie obok niej Greengrassa, który coś mruczał do Thaddeusa.
– Proszę! – McGonagall podniosła zapałkę i pokazała ją całej klasie. Sara, oszołomiona mrugała z zakłopotaniem. – To jest dobrze wykonana praca! Co prawda…
Dostrzegła przenikliwym wzrokiem ucho igielne na końcu zapałki. Nie skomentowała tego, tylko podeszła do katedry.
– Musicie odrabiać lekcje! – rzekła surowo, zmierzywszy wzrokiem Thaddeusa który zajęty był drapaniem się po płomiennorudej głowie. – Panna Black umie już mniej więcej zamienić igłę w zapałkę, tudzież odwrotnie, ale zawdzięcza to odrabianiu lekcji. W Hogwarcie nie ma miejsca dla próżniaków! Panno Vane, proszę zamknąć tę książkę, lub co tam trzymasz pod ławką. Może ty zaprezentujesz nam, co umiesz.
Romilda Vane nic nie potrafiła. McGonagall okrasiła klasę kwaśną miną, mruknęła coś o małym sprawdzianie umiejętności, po czym odwróciła się do tablicy. Kreda, ożywiona jej zaklęciem, pod jej dyktando wypisywała na tablicy słowa. Sara, wciąż zaróżowiona po odniesionym sukcesie, włożyła do ust kosmyk prostych, czarno-rudych włosów. Thaddeus syknął:
– Hej, ty! Teraz mam?
– Jasne! – Greengrass wyszczerzył zęby. – Jeżeli dasz radę! Chcę zobaczyć, jaki z ciebie kozak!
– A z ciebie pryszczata tentakula! – odparł niespodziewanie obrażonym tonem czerwonowłosy i wytknął język nieco zaskoczonemu sąsiadowi Sary, po czym wstał, nie bacząc na nic, najzwyczajniej w świecie podszedł do okna i… wyszedł za nie, stając na gzymsie. Przylgnął do ściany i zniknął za nią, po czym pojawił się w sąsiednim oknie, przyklejony do szyby od zewnątrz. Sara rozdziawiła usta a ciemnowłosy chłopak siedzący z nią parsknął w rękaw. Thaddeus to zobaczył i przywarł twarzą do szyby, rozpłaszczając ryjek w przekomiczny sposób na szkle. Jego mina sprawiła, że Greengrass ryknął niekontrolowanym śmiechem. Clarke, widząc to, dodał jeszcze zez rozbieżny.
McGonagall raptownie odwróciła się w ich kierunku, zainteresowana źródłem nagłej wesołości. Jej brwi, które zbiegły się w jedną krechę, natychmiast utworzyły dwa łuki niczym arkady na dziedzińcu parę pięter niżej.
– CLARKE!
Thaddeus. niczego nieświadom, dalej z zaangażowaniem udawał pijawkę, wgryzającą się otworem gębowym w organizm. Teraz cała klasa już zwróciła na niego uwagę i przyglądała mu się w szoku i przerażeniu. Greengrass i Al Atrash wyli najgłośniej, a po namyśle dołączyła do nich Charlotte McLaggen.
– WRACAJ, ZABIJESZ SIĘ, IDIOTO!
McGonagall wystawiła białą z furii twarz za okno, którym wyszedł na zewnątrz płomiennorudy i wrzasnęła zdrowo na niego. Thaddeus podskoczył ze zdziwieniem, zaskoczony szczerze takim niespodziewanym jazgotem, co zaowocowało nagłym odlepieniem się od szyby, w którą się tak namiętnie wsysał całą jamą ustną z głośnym, mokrym CIAMK!
Greengrass i Al Atrash nie wytrzymali i popłakali się ze śmiechu, wpadając pod ławki. Zaraz jednak zamarli, bowiem Thaddeus zniknął z pola widzenia, najwyraźniej ześlizgując się niespodziewanie z gzymsu, przestraszony nagłym wrzaskiem McGonagall.
– THADDEUS! – przeraziła się profesor, omal sama nie wypadając z przejęcia głową naprzód za parapet… ale zamarła z rozszerzonymi oczami. Chwilę potem coś gwałtownie wpadło do środka przez otwarte okno jakby z armaty, po czym rozpłaszczyło się na równoległej ścianie nad drzwiami i wolno spełzło na ziemię obok futryny. Klasa zamarła.
Drzwi się otworzyły i wszedł Dumbledore. Nikt nawet nie powstał. Dyrektor spojrzał z uprzejmym zainteresowaniem na obezwładnionego, oszołomionego, sflaczałego Thaddeusa, leżącego obok wejścia do sali. Thaddeus również na niego spojrzał w dość niewinny sposób.
– Panie Clarke, czy to właśnie ty przeciąłeś malowniczo linię horyzontu za oknem korytarza trzy piętra niżej w dół i z powrotem?
Thaddeus się nie odezwał, wlepiając wytrzeszczone oczy w dyrektora.
– Tak pytam, bo myślałem, że to znów któryś z braci Weasley – uśmiechnął się pogodnie Dumbledore. – Biedactwa, tak bardzo się starają żeby mnie zeźlić i dowieść, że są lepsi niż legendarni Huncwoci, iż w desperacji są w stanie zrobić chyba wszystko… Pani profesor!
McGonagall właśnie zdzieliła Thaddeusa tomiszczem o transmutacji przez ognisty łeb.
– Kto to Huncwoci? – szepnęła Sara do Greengrassa, ale on tylko wzruszył ramionami, obserwując, jak McGonagall produkuje się:
– DAWNO NIE WIDZIAŁAM TAKIEGO BEZMÓZGA, CHYBA PARĘ DEKAD, JAK ŚMIAŁEŚ ZROBIĆ COŚ TAKIEGO, ĆWIERĆINTELIGENCIE BEZ JEDNEJ NAWET KLEPKI! NIE INTERESUJE MNIE, CZYM CIĘ KARMIĄ W DOMU! MOGĄ BYĆ TO NAWET ŻUŻEL, RYNNY, ALEMBIK, CZY KOSZULA NOCNA! MASZ OGARNĄĆ ZEPSUTĄ SOKIEM Z SIDEŁ MÓZGOWNICĘ I ZACHOWYWAĆ SIĘ JAK CZŁOWIEK, NIE JAK MAŁPISZON ZBIEGŁY Z ZOO!!!
– Pani profesor, nie tak głośno, spokojnie…
– PROSZĘ MNIE NIE UCISZAĆ, DYREKTORZE! TEN MATOŁ PRZYPRAWIŁ MNIE O ZAWAŁ PRAWIE! Czekaj no, tylko znowu cię zobaczę, jak coś odwalasz…
W tym czasie Thaddeus pomasował się w głowę w miejscu, gdzie ponad minutę temu ugodziła wciąż trzymanym tomiszczem. Sara parsknęła, zerkając na Greengrassa. Ten mruknął:
– To nie jest śmieszne. Ten Clarke jest bardzo dziwny… Jak to się stało, że wleciał przez okno tak po prostu?


Wstałam, jak co rano, pod wpływem jakiejś gorączki. Siedząc na łóżku, powoli odzyskiwałam spokój i świadomość. Tak, kolejny dzień pod koniec września, a za szybą poranna mgła i mżawka. Oraz sowa, stukająca w szybę. Otworzyłam jej, zapłaciłam za gazetę i drżącymi dłońmi rozwinęłam. Nie, nic nie ma. Syriusz pozostał nieuchwytny.
Platynowy kotek na szyi spał, zwinięty w kłębek. Westchnęłam, ubrałam się w jakąś szatę po domu i zeszłam, by wypić poranną filiżankę herbaty. Tylko to mogło uspokoić skołatane nerwy. I tak co rano: pobudka w maksymalnym napięciu, jakbym została dosłownie wykopana z jakiegoś dziwnego koszmaru, w którym pędzę z zawrotną szybkością, potem sowa, ulga, ugaszona herbatą. Samotność nie pomagała. Remus i dzieci siedzieli w Hogwarcie, ja natomiast umierałam z bezsilności w domu. I wciąż nie mogłam znaleźć ulgi, ucieczki, zapomnienia, wyobraźnia pędziła przed siebie. No i to pytanie, stale się pojawiające: dlaczego Syriusza widywali na północy? Czyżby jego celem był… Hogwart? Dlaczego? Czemu nie spróbował znaleźć mnie? Może chodziło mu o dzieci? A jeżeli jego celem jest… Harry?
Pokręciłam głową, odrzucając kołujące pytanie. Platynowy kotek przecież mruczał, a to oznaczało, że Syriusz myślał o mnie z czułością i tęsknotą. Ale coraz częściej spał - wtedy Syriusz zajęty był innymi sprawami.
Odetchnęłam głęboko, odstawiając filiżankę na blat kuchni. Nieufnie zerknęłam za okno, po czym bezwiednie przeczytałam po raz kolejny list od Nicholasa, leżący na chlebaku.

Droga mamo!
Za oknem jest ładnie. A u Ciebie?
Jak się czujesz? Myślę, że musisz być bardzo samotna. Ale nie martw się, za niecałe trzy miesiące się zobaczymy! U mnie normalka. Nic konkretnego. Myślałem, że wszyscy się zorientują, że Syriusz Black to mój krewny, ale na razie nikt nic nie mówi. Wie tylko Tamara i, na szczęście, wciąż ze mną przebywa.
Wujek Remus jest naprawdę genialny! Wszyscy go bardzo lubią, a lekcje jeszcze nigdy nie były tak ciekawe. Są prawie tak interesujące, jak moje eliksiry. No i ostatnio uratował mnie z niezłej opresji, bo Snape prawie wyrzucił mnie ze szkoły za obronę przed Flintem, który chciał mi amputować uszy. Że tak ujmę, nie pozwoliłem sobie włazić na głowę, zresztą, na pewno dotarły do ciebie te wieści od dyrektora. Flinta już odczarowano.
Chyba nic już ciekawego nie mam do napisania, poza esejem na eliksiry na jedną rolkę (!)
PS.: Sara jest w Gryffindorze.

Przyglądałam się pismu mojego najstarszego dziecka. Wodziłam stęsknionym wzrokiem po zawijasach, jakie wykonywał Nicholas. Poczułam, że chętnie przytuliłabym go do serca. Ale był duży, miał już czternaście lat…
Coś ukłuło mnie na myśl o tym. Nie była to nawet świadomość, że moje dziecko nie jest już małe. Bardziej to, że pozostało mu pewnie z dziesięć lat życia. Po tym liście nie było tego wcale widać. Był taki teraźniejszy…
Niedaleko spoczywał list od Sary, który przyszedł wczoraj rano. Z niejaką dumą zerknęłam na jego treść.

Mamusiu!
Jak się miewasz? Mi jest bardzo przykro, że jesteś tam sama. Tęsknię za Tobą i trudno mi czasem się uczyć, ale uczę się pilnie, ile tylko mogę, bo to jest wszystko bardzo ciekawe. Trafiłam do Gryffindoru. Jest tu dużo fajnych osób, ale na razie się z nikim nie koleguję. Rodzeństwa też nie ma - chłopcy są w innych domach, a Rosemary ma swoich przyjaciół.
Hogwart wydaje mi się taki poważny! Wszyscy są duzi i dorośli, a ja wyjątkowo niska… Trochę się boję i nie ufam ludziom - może nie będą się chcieli przyjaźnić z półwampirką?
Na razie trochę czuję się samotnie. Ludzie albo gadają o lekcjach, albo o Syriuszu Blacku, albo o jakichś dziwnych rzeczach, lub quiddichu… Trzymam się na uboczu i dużo, dużo czytam! No i odwiedzam wujka Remusa i Hagrida. Tylko z nimi spędzam czas. Obaj pokazują mi ciekawe stwory - to bardzo pouczające!
Kocham Cię, mamusiu! I już nie mogę się doczekać, aż spotkamy się w grudniu! Sara
PS.: Czy można żywic się jedynie jajami akromantuli i sokiem z diabelskich sideł?

Zmarszczyłam brwi. Jej post scriptum było specyficzne, ale cała reszta listu jak najbardziej wywoływała we mnie tęsknotę za moją małą córeczką. Zastanawiałam się wciąż, jak powiedzieć Sarze o tym, że Syriusz jest jej ojcem. Oparłam się o blat kuchenny. W tej chwili wleciała Ataraksja, niosąca, jak zwykle, listy od bliźniaków. Z ciekawością otworzyłam najpierw ten od Rosemary.

Kochana mamo!
Jak się czujesz? Ja już całkiem nieźle, chociaż na początku roku trochę niezbyt było.
Tutaj dzieje się wiele ciekawych rzeczy. Sama nauka nie jest może specjalnie interesująca, ale dzieje się dużo. Nowe lekcje i nowi nauczyciele dostarczają nam wielu ciekawych „atrakcji”. Nasz wujek jest w tym świetny, naprawdę potrafi nauczyć i zaciekawić, ale Hagrid, na przykład… Ostatnio częstuje nas samymi gumochłonami, bo na pierwszej lekcji u niego był wypadek: ten gnój, Malfoy, został zaatakowany przez hipogryfa, oczywiście, sam sobie był winien, ale zrobił z siebie bohatera, obnosi się po szkole z ręką w bandażu, bo (niestety…) Hardodziobowi nie udało się mu zrobić nic więcej. Malfoy głośno daje do zrozumienia, że cierpi mężnie, buc jeden. Najgorsze jest to, że Hagrid chyba za to zapłaci… i to czymś gorszym od pieniędzy.
Innym nowym przedmiotem są runy. Nauczyciel jest dość nudny, ale dobrze przekazuje wiedzę. Podoba mi się ten przedmiot, chociaż inaczej go sobie wyobrażałam. Mam nadzieję, że szybko będą ferie, bo bardzo chciałabym już Cię zobaczyć! No i przy okazji mieć wolne.
Twoja Rosie
PS.: Zapomniałabym - Sara jest u nas!!!
PPS.: Nie powiedziałam Harry’emu o ojcu.

Zmartwiło mnie to, co napisała o Hagridzie. Znając Lucjusza, pewnie zrobi wszystko, by Hagrid jakoś zapłacił, a Lucjusz może wiele… Ciekawe, co Cosmo ma na ten temat do powiedzenia…

Mamo!
W Hogwarcie jak zwykle - czadzik. Nawet zimno nie jest tak bardzo irytujące, jak do tej pory. Lekcje - nuda. Wszystko już umiem, siedząc na tych durnych zajęciach, a nauczyciele czepiają się o prace domowe! Powinni się w ogóle cieszyć, że przyłażę do nich…
Chyba dopiero od tego roku zacząłem utożsamiać się ze Slytherinem. Stwierdzam dopiero teraz, że tu jest całkiem interesująco… Przywykłem do Dracona, Vincenta, Gregory’ego. A ten cwaniak przylizany ostatnio prawie stracił rękę! Wszystko przez Hagrida, jego krwiożercze bestie i atak na Dracona. A tak między nami, to Draco chyba trochę symuluje…
Taty ani widu. Co jakiś czas czytam o nim w gazecie i bardzo boję się, że go złapią! Co dziwne, nikt w szkole nie powiązał naszych nazwisk… A może wszyscy wiedzą, tylko z grzeczności (lub strachu…) boją się mi coś takiego imputować? Szczerze mówiąc, mam to gdzieś.
Cosmo Remus Black, syn Syriusza Blacka
PS.: Mnóstwo tu demencich meneli…

Uniosłam brwi. Cosmo zdawał się być ponad to. Ponad Slytherin, czystość krwi, szopki Dracona Malfoya… ale może to tylko pozory? Dobrze, że chociaż on akceptuje Syriusza.
Opadłam na kuchenne krzesło. Za oknem rozpadało się na dobre, strugi deszczu ściekały po szybie i skapywały z dachu. A Syriusz? Jaką ma pogodę? Czy kuli się gdzieś w błocie w deszczu? Chyba nawet przynosi mu to ulgę po tym całym Azkabanie…
Wyprostowałam się z dumą. Tak, to mój mąż, mój sprytny, odważny i utalentowany Syriusz przechytrzył dementorów i całe Wyspy Brytyjskie. Co dalej? Czy szansa, że go kiedykolwiek zobaczę, zostanie wykorzystana? Czy może złapią go ponownie? Z tego, co napisał Cosmo wynika, że dużo jest w Hogwarcie ochrony. To tak, jakby Syriusz pchał się w samą paszczę lwa… Dlaczego to robi?

Komentarze:


Annie
Poniedziałek, 29 Lipca, 2013, 12:57

Super notka! Nie mogę się doczekać, co będzie dalej i kiedy Syriusz spotka się z Mary Ann! :-)
pozdrawiam :*

 


Alice
Wtorek, 30 Lipca, 2013, 23:28

Z każdym wpisem zakochuje się w Cosmo.
Sara w Hogwarcie, czekałam na to. Zastanawiam się jak pogodzisz sage z Twoja historia.
No i czekam;)

 


aniloraK
Środa, 31 Lipca, 2013, 10:50

Znowu tak genialne że brak słów :D

 


Niniel
Środa, 31 Lipca, 2013, 20:40

Jejku,genialność twa jak zawsze mnie olśniła.To napięcie...Ciekawi mnie jak sobie poradzą dzieci i sama Meg kiedy się spotkają z Syriuszem.Cosmo jak zawsze jest moim ulubieńcem.
Buziaki;*

 


Metallum
Poniedziałek, 12 Sierpnia, 2013, 19:21

Ooo, zapomniałam zupełnie, że tu nie ma mojego komentarza! jak to się mogło stać?
Rozdział świetny! Zresztą jak zwykle :). Strasznie się cieszę, że dowiedzieli się wszyscy o Syriuszu, mimo że szkoda mi jest Sary... Później pewnie będzie miała wszystkim za złe, że nie powoedzieli jej o tym. Ale może Meg ma rację. Skoro idzie do Hogwartu, niech dadzą się jej nacieszyć bez zmartwnień, na razie...
Za to zupełnie znielubiłam Remusa w tej notce! Oczywiście, że w takiej chwili nie wiadomo co myśleć, szczególnie jeśli nikt nie wie co tak naprawdę się stało, lecz zabrakło mi jego takiej Remusowatej wiary w przyjaciół... Jakby zupełnie nie chciał myśleć, że Black może być bez winy, smutne.
Szczerze mówiąc gdy czytałam ostatni moment - listy dzieci- to aż mnie ścisnęło w dołku, że a nóż będzie list osd Syriusza, no ale niestety muszę jeszcze poczekać :D
Szybko dodaj coś nowego, bo już się nie mogę doczekać! :))
Życzę weny i pozdrawiam,
Metallum

 


Metallum
Czwartek, 22 Sierpnia, 2013, 10:18

Doo, gdzie jesteś? :(

 


Aithne
Czwartek, 22 Sierpnia, 2013, 13:03

A ja dopiero teraz odkryłam tę notkę! Cudowna, przerywałam ze 3 razy w trakcie czytania, żeby trochę ochłonąć. Sara mi się bardzo podoba, co w sumie mnie zaskoczyło - do tej pory nie robiła mi za bardzo różnicy i nie spodziewałam się, że jej Hogwart będzie taki śmieszny :). Właściwie to cieszę się, że tak późno tu weszłam - mniej czekania na następną... ;)
Dziękuję za to wyjaśnienie na początku. Nie zaczaiłam gwiazdek ;).
Pozdrowienia!

 


Sufflavus
Środa, 28 Sierpnia, 2013, 22:03

Dzięki Cosmowi (Cosmu... Jak to się odmienia?! Czy to się w ogóle odmienia?!) patrzę na Draco w innym świetle i nie lubię go trochę mniej, niż zazwyczaj. A najbardziej zaskoczył mnie swoim zachowaniem, jak odwiedził Blacków. Duży plus! Uwielbiam ten duet, a już w szczególności uwielbiam Cosmo (A może Cosma?).
Poza tym strasznie szkoda mi Sary, że nie powiedzieli jej. Biedna i niczego nieświadoma.
A ta scena z Syriuszem psem i Cosmo (Cosmem, Boże co za imię!) i Draco! <333 Ale nienawidzę tego, że on się jeszcze nie skontaktował z Meg :((( I tego, jaki z Remusa niedowiarek... Przykre to. Pociesza mnie tylko to, że wiem, że to się zmieni ;)

 
Twój komentarz:
Nick: E-mail lub strona www:  

| Script by Alex

 





  
Kolonie Harry Potter:
Kolonie Travelkids
  
Konkursy-archiwum

  

ŻONGLER
KSIĘGA HOGWARTU

Nasza strona JK Rowling
Nowości na stronie JKR!

Związek Krytyków ...!
Pamiętnik Miesiąca!
Konkurs ZKP

PAMIĘTNIKI : KANON


Albus Severus Potter
Nowa Księga Huncwotów
Lily i James Potter
Nowa Księga Huncwotów
Pamiętnik W. Kruma!
Pamiętnik R. Lupina!
Pamiętnik N. Tonks!
Elizabeth Rosemond

Pamiętnik Bellatrix Black
Pamiętnik Freda i Georga
Pamiętnik Hannah Abbott
Pamiętnik Harrego!
James Potter Junior!
Pamiętnik Lily Potter!
Pamiętnik Voldemorta
Pamiętnik Malfoy'a!
Lucius Malfoy
Pamiętnik Luny!
Pamiętnik Padmy Patil
Pamiętnik Petunii Ewans!
Pamiętnik Hagrida!
Pamiętnik Romildy Vane
Syriusz Black'a!
Pamiętnik Toma Riddle'a
Pamiętnik Lavender

PAMIĘTNIKI : FIKCJA

Aurora Silverstone
Mary Ann Lupin!
Elizabeth Lastrange
Nowa Julia Darkness!

Joanne Carter (Black)
Pamiętnik Laury Diggory
Pamiętnik Marty Pears
Madeleine Halliwell
Roxanne Weasley
Pamiętnik Wiktorii Fynn
Pamiętnik Dorcas Burska
Natasha Potter
Pamiętnik Jasminy!

INKUBATOR
Alicja Spinnet!
Pamiętnik J. Pottera
Cedrik Diggory
Pamiętnik Sarah Potter
Valerie & Charlotte
Pamiętnik Leiry Sanford
Neville Longbottom
Pamiętnik Fleur
Pamiętnik Cho
Pamiętnik Rona!

Pamiętniki do przejęcia

Pamiętniki archiwalne

  

CIEKAWE DZIAŁY
(Niektóre do przejęcia!)
>>Księgi Magii<<
Bestiarium HP!
Biografie HP!
Madame Malkin
W.E.S.Z.
Wmigurok
OPCM
Artykuły o HP
Chatka Hagrida!
Plotki z kuchni Hogwartu
Lekcje transmutacji
Lekcje: eliksiry
Kącik Cedrica
Nasze Gadżety
Poznaj sw�j HOROSKOP!
Zakon Feniksa


  
Co sądzisz o o zakończeniu sagi?
Rewelacyjne, jestem zachwycony/a!
Dobre, ale bez zachwytu
Średnie, mogłoby być lepsze
Kiepskie, bez wyrazu
Beznadziejne- nie dało się czytać!
  

 
© General Informatics - Wszystkie prawa zastrzeżone
linki