Prorok Codzienny szaleje. Kolejne morderstwa. Ollivander i Fortescue nadal nie zostali znalezieni. Do tego zaginęła Charity Burbage. Merlinie, bardzo dobrze ją znałam. Uczyła przecież w Hogwarcie mugoloznactwa. No tak, Voldemortowi nie podobało się to, że uważała mugoli za równych czarodziejom. Miejmy tylko nadzieję, ze szybko ja znajdą.
Dzisiaj po południu postanowiłam wziąć się wreszcie za papierkową robotę. Od zebrania Rady Nadzorczej nie byłam jeszcze w Gabinecie Dumbledore’a (Merlinie, jak trudno będzie się odzwyczaić od tej nazwy), gdzie znajdowały się wszystkie dokumenty. Właściwie podświadomie bałam się tam wchodzić. Nie chciałam zobaczyć portretu Dumbledore’a, drzemiącego tak jak inni byli dyrektorzy. W końcu przeszłam obok chimery, weszłam na schody i stanęłam przed drzwiami do gabinetu. Gdy weszłam do pokoju, pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to portret Albusa. Był w swojej zwykłej szacie. Wyglądał tak, jak za życia: siwe włosy, siatka zmarszczek na twarzy. Głowę miał opartą na ramieniu. Z haczykowatego nosa zsuwały mu się okulary połówki. Wyglądał ta realnie. Zdawało mi się, że zaraz z uśmiechem zaproponuje mi cytrynowego dropsa, tak jak robił to jeszcze kilka tygodni temu.
- Albusie…
- Witaj, Minervo. - Uśmiechnął się, a w jego oczach pojawiły się tak dobrze mi znane ogniki.
- Albusie, ja już nie mogę. To wszystko mnie przerasta. Hogwart, Zakon Feniksa. Już sama nie wiem, co mam robić…
- Jesteś silna, Minervo.
- Nie, nie jestem. Najchętniej usiadłabym, nic nie robiła i czekała na rozwój wydarzeń. Kiedy jeszcze żyłeś, mieliśmy nadzieję, a teraz… Po twojej śmierci…
- Śmierć jest tylko początkiem nowego życia, pamiętaj o tym. Ludzie tak naprawdę nie boją się śmierci, tylko nieznanego. No, może z pewnymi małymi wyjątkami… - Jego twarz znowu rozjaśnił uśmiech.
Siedziałam w gabinecie ponad godzinę. Ta rozmowa, a raczej mój monolog w pewnym sensie pomógł mi poukładać sobie to wszystko. Może jeszcze jest jakaś nadzieja? Zebrałam papiery z biurka i wyszłam z pokoju.