Mój własny syn się do mnie nie odzywa! No doprawdy! Ja tu mu robię przyjemność wysyłając mu jego ulubionego misia, znaczy się misię. Robię jej nowe ciuszki, a on co? Pretensje! Na dwie rolki pergaminu! Po 5 linijkach zrobił się monotematyczny, cały czas tylko pisał, ż go nie kocham, że chcę mu zrobić piekło ze szkoły. Ale przecież ta przesyłka miała okazać właśnie, że się o niego troszczę. Od Freda i George’a też dostałam list. Na 3 rolki pergaminu. Muszę przyznać, że jeszcze nigdy mnie tak nie dowartościowali jako matkę. Wychwalali moje nienaganne pomysły, że mnie bardzo kochają. U nich monotematyczność mi nie przeszkadzała, bynajmniej, mile mnie połechtała. Ginny gdy przeczytała oba listy spadła z krzesła... ze śmiechu. Ech chyba nigdy nie zrozumiem moich dzieci. Są jak otwarta księga, ale napisana bardzo trudnym językiem. No tak. Dorosły próbujący zrozumieć nastolatka z góry jest skazany na porażkę. Pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że ich postępowanie zawsze będzie słuszne.
Jest sobota więc od rana wzięłam się wielkie porządki. Jednak najpierw musiałam sobie utorować drogę na górę. To niemożliwe żeby przez tydzień nazbierało się tyle niepotrzebnych śmieci, o kurzu nie wspomnę. Ktoś mający astmę w naszym domu chybaby nie przeżył. Po 30 latach małżeństwa jeszcze ani razu nie zostałam wyręczona w tym monotonnym zajęciu. Może właśnie dlatego? Za każdym razem gdy zbliża się sobota Ginny wychodzi do swojej koleżanki, córki pani McLachan z sąsiedniego wzgórza, Flory, która dopiero za dwa lata pójdzie do szkoły. Ja ranny ptaszek nie jestem w stanie wstać z łóżka prędzej od Ginny, która w normalne dni śpi do 12:00 względnie do 11:00! Natomiast Artur zawsze w soboty pracuje... Wole nie wnikać czy to za sprawą sił wyższych, czy dlatego, że się o to prosi.
Sprzątanie jest strasznie męczące. Gdy skończyłam tak mnie bolała ręka w nadgarstku, że nie miałam siły już nawet utrzymać różdżki aby zrobić sobie kawę. Nałożyłam sobie okład z mięsa świni na bolącą rękę i przez pół popołudnia rozwiązywałam krzyżówki. Do tego typowo mugolskiego zajęcia namówił mnie Artur twierdząc, że bardzo dobrze się przy niej relaksuje. Z początku podchodziłam do tego dość sceptycznie. Co, wpisywanie literek ma mnie rozluźnić? Ale tak się wkręciłam, że nie wyobrażam sobie popołudnia bez choćby jednej krzyżóweczki, zwłaszcza gdy na dworze zimno, a w kominku płonie ogień. Oprócz tego mój zasób słów znacznie się powiększył. Zabawnie jest oglądać minę męża gdy mu coś tłumaczę korzystając z nowo poznanych wyrażeń, a on wpatruje się we mnie jak niuchacz w namalowanego galeona.
Sprawa Brutusa się rozwiązała, okazało się, że to pies państwa Diggorych. Nieźle się psina niebiegał. W końcu od nas do Amosa jest około dwóch kilometrów. Nie ma jednak tego złego co by na dobre nie wyszło. Teraz Azor (bo tak w rzeczywistości wabi się ten piesek, oryginalnością to to imię z pewnością nie grzeszy) będzie miał niezłą formę. Pan Diggory wskakiwał do kominka do wszystkich ludzi z sąsiedztwa, w końcu zrezygnowany „odwiedził” nas aby się wyżalić, jakie nieszczęście go spotkało. Brutusek, czy raczej Azor słysząc głos swojego pana tak się ucieszył, ze omal nie wpadł do kominka i nie zakończył swojego żywota jako grzanka. Na szczęście udało mi się temu zapobiec łapiąc go w ostatniej chwili za ogon. Po kilku minutach w czasie których Amos wydawał z siebie coś na podobieństwo „Ochów” i Achów” zaczęłam mu wyjaśniać jak to się stało, że jego pies jest w naszym domu. Ledwo dobrnęłam do końca jego głowa zniknęła równie nagle jak się pojawiła, aby po minucie w moim kominku mogła się zmaterializować postać Amosa Diggory’ego w pełnej krasie. Azor rzucił się na swojego pana obśliniając go obficie, a ja zajęłam się liczeniem zadrapań, które sprawił mi ten niepozorny piesek, gdy próbowałam zapobiec jego przedwczesnej śmierci.
Nie obyło się jednak bez przedstawienia. Ginny, która właśnie wróciła do domu, widząc, jak Amos i ,według niej Brutusek, wchodzą do kominka rzuciła się za nimi. Przez chwilę wszyscy trzej obracali się wokół własnej osi, aby z cichym „Puf” zniknąć w zielonych płomieniach. Szybko schwyciłam garnek z proszkiem Fiuu i poleciałam kominkiem za nimi, cały czas powtarzając sobie „Nie zwymiotuję”. Dotarłam na miejsce akurat w chwili gdy Ginny zaczęła strasznie płakać po tym jak właściciele Azora wytłumaczyli jej do kogo tak naprawdę należy powód owego przedstawienia. Równocześnie przepraszając i podtrzymując Ginny weszłam do kominka aby wrócić do domu. Strasznie płonęły mi policzki i nie było to spowodowane niestety płomieniami liżącymi moje ciało tylko okropnym zażenowaniem.
Ginny dochodziła do siebie jeszcze przez godzinę przy herbatce ziołowej. Tym razem jej zawartość trafiła tam gdzie powinna, czyli do żołądka, a nie do jakiegoś kwiatka na parapecie.
Komentarze:
RichardMank Piątek, 23 Stycznia;, 2015, 05:39
payday loans store hours <a href=http://paydayloansonline1min.com>payday loan
</a> norwich peterborough personal loan
SidneyNef Piątek, 23 Stycznia;, 2015, 09:20
installment loans tampa florida <a href=http://paydayloansonline1min.com>payday loans
</a> small loans for fair credit