Gdy znalazłam się z powrotem w zaciszu swojego gabinetu, z marszu wzięłam się za pracę- wszystko po to, by nie dać dojścia myślom, atakującym mnie od pewnego momentu. Dopiero pani Rodriguez przypomniała mi, że jest parę minut po pierwszej i że jestem już oczekiwana przez pana ministra.
Punktualność zawsze była moją mocną stroną, tym bardziej teraz było mi głupio a i izolowany od rana stres znowu zaczął napinać moje nerwy. Dziesięć po pierwszej przekroczyłam próg wystawnego, wielokątnego i przestrzennego gabinetu Ministra Magii, Korneliusza Knota.
Przed jego biurkiem, które wydłużyło się do rozmiarów ćwiartki boiska quidditcha, stało sześć krzeseł, wszystkie z pięknymi, kolorowymi obiciami. Na stole stały wielkie, kryształowe dzbanki z aromatyczną herbatą, kawą, napojami zimnymi oraz butelka szampana, zaś obok- patery pełne eleganckich wypieków i cukiernica z barokowym wzorem. Minister na mój widok zerwał się ze swego skórzanego, oliwkowego krzesła i podszedł ucałować moją dłoń.
-Witam szanowną panią mecenas, proszę usiąść… napije się pani kawy? A może herbaty? Nie? Naprawdę? To chociaż wody… o, albo jeszcze lepiej, szampana, no, proszę się skusić, najlepszy z najlepszych!
-Dziękuję, szampan może być.
Usiedliśmy.
-Zapewne szanowna koleżanka Bones już pani przekazała informację o wymianie?
-Tak, mówiła mi o wymianie oraz o tym, że jestem kandydatką.
-Znakomicie, znakomicie… a foldery doszły do pani? Dziś rano wysłałem posłańca do pani gabinetu.
-Nie, nic nie dostałam, panie ministrze.- zaprzeczyłam. Minister zasępił się na chwilę, pozrzędził na odpowiedzialność personelu i przeszedł do meritum.
-A więc, pomówmy o kwestii wymiany. Siedem krajów europejskich przysłało naszemu Ministerstwu propozycje prawniczej wymiany międzynarodowej z kontraktem rocznym z możliwością przedłużenia. Dostaliśmy oferty ze Szwecji, Hiszpanii, Niemiec, Francji, Rosji, Litwy i Bułgarii. Generalnie każda oferta zawiera identyczne warunki nawiązania umowy z danym prawnikiem, tzn. standardowo. wykształcenie wyższe, określony wiek w przedziale do trzydziestu lat, ambicje, pracowitość, brak kłopotliwych więzów uczuciowych, oczywiście brak uzależnień, zdrowie…
-Przepraszam, że przerwę, ale co oznacza brak kłopotliwych więzów uczuciowych? –zdziwiłam się.
-Wie pani, chodzi oto, żeby dany prawnik nie był uwikłany w jakąś tam rodzinkę, małe dziecko, rozumie pani, żadnego balastu uczuć, tylko praca!- zarechotał Knot ale zaraz dokończył urzędowym tonem.- Dlatego też między innymi zdecydowaliśmy o pani wyborze, jako jedyna jest pani bezdzietna i niezamężna wśród naszych prawników a pewien zaufany człowiek, mający z panią kontakt, wskazał nam Szwecję, bo wiedział, że marzy pani o wyjeździe do Skandynawii.
Skandynawia? O tym wiedzieli tylko przyjaciele… nikomu obcemu o tym nie mówiłam… chyba że…
-Muszę przyznać, że to ogromny zaszczyt móc wytypować kogoś z tak krótkim stażem. Pani ambicja i sukcesy są doprawdy godne podziwu i rację przyznają mi wszyscy w tym względzie. Wizengamot, jak i Ministerstwo od razu wytypowało panią do wymiany, poza tym Sztokholm życzy sobie kobiety, u nich mężczyźni totalnie zdominowali sale sądowe, Rada wręcz dopomina się o panie wykształcone w tym zakresie.- uśmiechnął się pod nosem.- Nie ukrywam, że jest to misja dosyć trudna, przede wszystkim ogromną przeszkodą jest bariera językowa, ale o to nie musi się pani ani trochę martwić, podczas większości spraw może pani wypowiadać się w języku angielskim ale i tak załatwimy pani kursy szkoleniowe, co do tego Rada jest zgodna zaoferować wszystko, co najlepsze. Kontrakt przewiduje roczny pobyt prawnika w danym kraju i pracę w zawodzie na bardzo korzystnych warunkach. Zakwaterowanie w apartamencie trzypokojowym, z łazienką i kuchnią, położenie w centrum miasta ale w zacisznej okolicy, opłacone z góry tylko za pierwsze trzy miesiące, bo jeśli prawnik przyjmie propozycję, może oczywiście zrezygnować z tego zakwaterowania i utrzymywać się na własną rękę gdzie tylko zechce. Do dyspozycji jest konsultant Rady do spraw brytyjskiego prawa, młody, sympatyczny człowiek, zapozna się z nim pani w przyszłym tygodniu podczas sesji z Radą o ile, rzecz jasna, godzi się pani na tę propozycję…
Spojrzał na mnie wyczekująco. Niewiarygodne, nadeszła decydująca chwila, a ja się waham! W końcu powiedziałam, starając się brzmieć jak najprzyjaźniej:
-Panie Ministrze… przyznaję, że ta propozycja jest dla mnie zaszczytem, jest bardzo kusząca… ale nie potrafię podjąć decyzji, ot, tak. Czy koniecznie teraz muszę dać panu odpowiedź?
-Prawdę mówiąc, byłoby to wskazane, ale ostatecznie nasze sowy potrafią wyciągnąć taką prędkość, że nawet na pół godziny przed planowanym wyjazdem do Sztokholmu mogłaby pani dać mi odpowiedź.- zaśmiał się krótko i dosyć sztucznie, ale natychmiast spoważniał; jego twarz nabrała też wyrazu zmęczonego i chyba zaskoczonego człowieka. -Oczywiście, powinienem pozostawić pani czas do namysłu, ale w tym właśnie celu powiadomiłem panią Bones wczoraj, aby dać pani taki czas! Rozumie pani, chcemy tylko załatwić formalności, Rada nie lubi, gdy każe jej się czekać, a że ostatnio jakiś adwokat, który mieszkał praktycznie do pełnoletniości w naszym kraju, wykorzystał wymianę do zabalowania i złapania sobie na boku kobiety, która rychło zaszła w ciążę… rozumie pani, to był nasz błąd, ale nie spodziewaliśmy się po tym panu takich komplikacji… cóż, pozory mylą… toteż, jak wspominałem, Rada jest nieufna, ale może to i dobrze. Skoro jednak tylko wysłaliśmy im pani dane, od razu zwrócili na panią uwagę i sugerują, że to właśnie pani powinna tam pojechać, choć, oczywiście, decyzja należy wyłącznie do pani. Pozwoli pani, że porozmawiamy otwarcie. Co pani nie odpowiada?
-Wszystko jest nawet lepsze, niż mogłam przypuszczać, panie Ministrze.- odpowiedziałam szybko, ale on kontynuował śledztwo.
-Boi się pani?
-Nie… raczej nie, gdyby nie wspomniał pan o tych kursach i możliwości używania angielskiego, mogłabym powiedzieć, że bariera językowa jest dla mnie nie do przekroczenia, ale to nieprawda. Byłam i jestem samodzielna, zawsze sobie radzę najlepiej jak umiem i mniemam, że nie najgorzej mi idzie, skoro dostałam pracę właśnie tutaj… skoro proponuje mi pan wymianę, panie Ministrze… ja po prostu jeszcze nie jestem zdecydowana.
-Panno Pears… zawsze miałem o pani doskonałe zdanie, jest pani mądra, wykształcona, ambitna i lojalna… jest pani świetnym prawnikiem, bez dwóch zdań, ja naprawdę muszę kogoś tam wysłać, potwierdziliśmy już chęć wymiany z tym krajem a wszystkie inne mamy już obstawione, że się tak wyrażę. Oczywiście, może pani teraz odmówić, wystawimy kogoś innego, z sąsiedniego hrabstwa mamy interesującego kandydata, ale pani według nas była najlepsza. Proszę wypić szampana, jest naprawdę dobry.
-Dziękuję, panie Ministrze.- posłusznie upiłam łyk szampana: był naprawdę pyszny, ale w żaden sposób nie ułatwił mi podjęcia decyzji. Zaczynały się schody…
-Nie chciałbym, by czuła się pani zmuszona do podjęcia decyzji, która najwidoczniej sprawia pani wiele trudności. Może mi pani powiedzieć szczerze, czemu nie chce pani wyjechać?
Nie odpowiedziałam bo nagle z całą mocą uświadomiłam sobie, jak żałosne jest to, co powinnam powiedzieć. Żałosna byłam w ogóle cała ja i to, że w ogóle miałam czelność liczyć na coś takiego…
Chciałabym być silna i niezależna, udawać, że wszystko jest w najlepszym porządku nawet jeśli to całkowita nieprawda. Nieprawdą jest jednak to, że potrafię tak grać. Mam w sobie zbyt wiele wrażliwości, uczuć i zbyt miękkie serce, by móc udowodnić najpierw samej sobie a później innym, że nic dla mnie nie znaczy zamążpójście Terri Rockson za chłopaka, teraz mężczyznę, którego kochałam i którego kocham nadal. Pragnęłam spotkać się z nim i powiedzieć mu, że najwięcej na świecie znaczy dla mnie właśnie on, i że tylko z nim chcę spędzić resztę życia. Albo z nim, albo samotnie… dlatego też dławiłam się z żalu na samo wspomnienie Dracona i Terri; dlatego też, informacje Juliette obudziły w moim sercu drobniutką iskierkę nadziei, a z tą nadzieją kolidowała zgoda na wymianę i roczny wyjazd do Sverige. To był mój punkt zastoju i nie miałam pojęcia, jak z tego wybrnąć… ach, gdybym miała chociaż jakiś inny, bardziej realistyczny i do przyjęcia pretekst…! gdyby chodziło o mugolski świat, powiedziałabym, że boję się latać, ale w świecie magii takie przenoszenie się z miejsca w miejsce odbywa się albo za pomocą aportacji albo za pomocą świstoklika, a ani do jednego, ani do drugiego nie miałam przeciwwskazań lekarskich, które teraz wybawiłyby mnie z kłopotu raz-dwa.
Nagle do pokoju wleciał złoty, papierowy samolocik. Minister chwycił go zręcznie, rozwinął i przeczytał wiadomość, wypisaną wewnątrz niego. Zmarszczył brwi, opróżnił kieliszek i powiedział do mnie, wstając szybko:
-No dobrze, skoro nie chce pani mówić, ja nie mam prawa pytać.- schował błyskawicznie swoje papiery i podał mi plik arkuszy z napisem „Warunki międzynarodowej wymiany prawników: Szwecja”, mówiąc -Może jak pani się z tym bliżej zapozna, łatwiej będzie wybrać, które trzy literki powinienem usłyszeć.- uśmiechnął się bardzo oficjalnie i uścisnął mi dłoń.- Pani wybaczy, ale mam pilne wezwanie do Departamentu Tajemnic, proszę zajrzeć później, za jakieś dwie godziny, albo, o, jeszcze lepiej: niech pani wyśle mi wiadomość przez sowę, oszczędzimy sobie nawzajem czasu i nóg, kończę dziś o piętnastej. O, nie, proszę zostać, niech się pani poczęstuje, przejrzy pani papiery… zaraz przyślę tu moją sekretarkę, żeby podgrzała kawę, ta już wystygła. Poproszę, żeby pani nie przeszkadzano. Do widzenia.- uśmiechnął się po raz ostatni i opuścił gabinet, bardzo zaaferowany. Zaraz po nim weszła jego sekretarka, bardzo ładna dziewczyna o długich, kasztanowych włosach i miłym, szczerym uśmiechu.
-Pan Minister prosił, żeby podgrzać kawę, zabiorę dzbanki… zamknę drzwi, żeby miała pani spokój do zapoznania się z dokumentami… -brunetka zręcznie zabrała dzbanki na tacę, uśmiechając się do mnie uczynnie, ale ja nie chciałam robić jej kłopotu. Szybko podniosłam się z krzesła, zagarnęłam papiery i powiedziałam do niej życzliwie:
-Nie, nie, dziękuję za fatygę, ale ja naprawdę pójdę do siebie, niech sobie pani nie zawraca mną głowy, kawę mogę wypić u siebie, zresztą niedawno piłam. Dziękuję raz jeszcze i do widzenia.- pożegnawszy ją z uśmiechem, poszłam do siebie.
-Aa, pani już z powrotem?
W gabinecie lśniła podłoga a przez świeżo umyte szyby wpadał blask popołudniowego słońca, zupełnie jakby szyby znikły: nieomylny znak, że pani Rodriguez działała w najlepsze. Cofnęłam się za próg, nie chcąc zadeptać pięknych paneli obcasami, ale ona machnęła dłonią, drugą, uzbrojoną w miękką szmatkę szybko ścierając kurz z regałów z książkami i segregatorami:
-Niech pani da spokój, nic się nie stanie. Prawie już wyschło, a te pani obcasiki to takie jak piórko, proszę wejść, ja już tylko przetrę biurko i może pani siadać, chociaż to chyba taka godzina, że powinna pani się zbierać, prawda?
-Prawda, w soboty wychodzę wcześniej, ale pan minister dał mi papiery odnośnie wymiany… chciałabym je przejrzeć i właściwie pomyślałam, że może tutaj posiedzę… u mnie w domu i tak wszyscy dziś wychodzą chyba, powiedziałam, żeby nie czekali z obiadem to i nie muszę się nigdzie spieszyć. –mówiłam, siadając i rozkładając dokumenty, wyjęte z torby i szuflad. -Pani jest dzisiaj wcześniej, czy mi się wydaje?
-Zgadza się.- Meksykanka uśmiechnęła się, odwracając się od regału. Nagle Zatrzymałam się w pół ruchu, z teczką w dłoni, patrząc na sprzątaczkę z namysłem.
- I już kończy pani tutaj, prawda, pani Rodriguez?
-Tak, jeszcze tylko zmienię wodę kwiatom w wazonie, ma pani naprawdę piękne kwiaty, pani mecenas, takich astrów dawno nie widziałam.
-Dziękuję… a potem? To znaczy, musi pani potem jeszcze gdzieś iść, czy znalazłaby pani… powiedzmy, piętnaście minut? Odprowadziłabym panią do domu, w międzyczasie mogłybyśmy porozmawiać.
Pani Rodriguez opuściła dłoń z różdżką i podeszła wolno do mojego biurka. Patrzyła na mnie z zaskoczeniem ale i uwagą. W końcu powiedziała:
-Pani mecenas… ale to nie jest nic złego?
-Słucham? – zdziwiłam się. Meksykanka wyjawiła mi swoje wątpliwości, siadając na brzeżku krzesła vis a vis mnie:
-Pani chce ze mną porozmawiać, prawda? Więc pytam, czy to coś złego… ja wiem, że ja tamtego dnia raz się spóźniłam… i wtedy zapomniałam wysuszyć okna, ale naprawdę, proszę nie mówić o tym Ministrowi, ja przepraszam bardzo…
-Pani Rodriguez… pani myślała, że jestem niezadowolona z pani pracy?- przechyliłam się w jej stronę z życzliwym uśmiechem i chwyciłam ją za dłoń, powstrzymując się od śmiechu. – Nigdy nie dam nikomu powiedzieć na panią złego słowa a i z moich ust takowe nie padnie, zapewniam panią! Jest pani wspaniałą, dzielną i pracowitą kobietą, a jak pani sprząta, to chyba w samym buduarze królewskim nigdy takiego porządku nie było.
W miarę jak mówiłam, jej twarz nabierała spokojniejszego, a także zawstydzonego wyrazu a oczy błyszczały jej radośnie.
-Chciałam z panią porozmawiać ale wcale nie o pracy… ja… właściwie, pewnie pani się nie zgodzi… ale chciałam z panią porozmawiać jak z przyjaciółką. Chciałam poznać pani zdanie… na pewne tematy… związane po trosze ze mną.
-Bardzo się cieszę, że pani zwróciła się z takim czymś do mnie, choć nigdy bym nie przypuszczała, że taki zaszczyt mnie kiedyś spotka, pani mecenas, ja tylko tu sprzątam, ale skoro pani chciałaby… to dobrze.- uśmiechnęła się naprawdę radośnie, pokazując lśniące, białe zęby. Odwzajemniłam uśmiech i spakowałam się, a pani Rodriguez przygotowała swoje rzeczy. Kilka minut później mogłyśmy już opuścić budynek Ministerstwa. Rozmowę zaczęłyśmy na pierwszych stopniach, prowadzących do gmachu.