Z
apadł zmrok. Za oknem padało, czasem słychać było pomruk burzy, i szum przyjemnie bębniącego o parapet deszczu, który uspokajał mnie. W całym domu panowała cisza. Harry był na dole, zdawało mi się nawet, że raz słyszałam jego kroki pod swoim pokojem. Czułam się strasznie. Ufałam, że zdążyłam jakoś dać do zrozumienia Draconowi, że wszystkie słuchy o mnie, przekazywane mu przez ludzi z jego klasy społecznej są oszczerstwami i że moje uczucia do niego się nie zmieniły, nawet jeśli i tak nie miało to już sensu, bo z góry było wiadomo, że sprawa jest przegrana. Postąpiłam wbrew sobie, odchodząc stamtąd, dlatego że nie potrafiłam znieść obelg ojca Dracona ale gdyby tylko nie pojawił się tam, może otworzyłabym się bardziej, może mogłabym zrobić inaczej dla dobra nas obojga… ale czy miałam wyjście?
Rozmyślając nad tym, teraz żałowałam po trosze, że odmówiłam Ministrowi. Po takim szoku przydałoby mi się roczne odizolowanie od świata ludzi, tępiących mnie li i jedynie za moje niemagiczne pochodzenie ale z drugiej strony… czy teraz, kiedy prawie powiedziałam Draconowi, że kocham go niezmiennie od chwili tamtego rozstania, potrafiłabym wyjechać?
W tok moich rozmyślań wdarł się odgłos dzwonka do drzwi. Leżąc cicho, nasłuchiwałam, ale poza dzwonkiem i czymś podobnym do „Jest na górze, pierwsze drzwi z lewej” nie zrozumiałam nic. Pierwsze drzwi z lewej? A więc to nie Hermiona i Ron, jak w ogóle mogłam tak pomyśleć, przecież wyszli na imprezę zaledwie trzy godziny temu… kto to może być?
Zdążyłam usiąść na łóżku, kiedy drzwi otworzyły się i stanął w nich Draco Malfoy z wielkim bukietem czerwonych róż; część z nich była lekko połamana. Był kompletnie przemoczony, mokre kosmyki przylepiały mu się do twarzy. Chyba biegł, bo ciężko oddychał. Bez słowa zerwałam się i podbiegłam do niego a on odłożył bukiet machinalnie na podłogę i chwycił mnie w ramiona. Długo trwaliśmy tak, przytuleni do siebie. Płacząc, z całych sił wtulałam się w niego a on gładził mnie po głowie i szeptał do ucha, że wszystko będzie dobrze, że jest przy mnie i że już nigdy nie pozwoli nikomu sobie mnie odebrać, dopóki nie umrze.
Wreszcie wysunęłam się odrobinę z jego objęć, a on podniósł kwiaty i podał mi je, mówiąc:
-To dla ciebie… wykupiłem wszystkie róże, jakie były na straganie u Yoanny, wiesz, na Cocker Street.
-Dziękuję, są… są naprawdę piękne.- wtuliłam twarz między płatki i powąchałam. Cocker Street… malutki straganik wspaniałej Irlandki o wielkim sercu, gdzie kupowali nieliczni, ale znający sekretny talent Yoanny. W mgnieniu oka wyczarowałam sporej wielkości, kryształowy wazon z wodą i ułożyłam w nim róże a następnie uściskałam mocno Dracona. –Bardzo ci dziękuję, zrobiłeś mi wielką przyjemność i przede wszystkim niespodziankę. A właściwie, skąd wiedziałeś, gdzie mieszkam?-
-Już wcześniej ktoś mi wspominał, że mieszkasz z Harrym, Ronem i Hermioną… a poza tym, rozmawiałem raz z Harrym, w Ministerstwie. Nie wybaczyłbym sobie nigdy, gdybym nie przyszedł tutaj po tym, jak mój ojciec potraktował cię w Ministerstwie. Przepraszam cię za to, nie powinienem był do tego dopuścić… pokłóciłem się z nim w Ministerstwie ale po rozmowie z matką udało mi się wyjść z domu. Nie odzywa się do mnie ale wygląda na to, że minie mu.
-Bardzo jest wściekły? Chyba nie powinieneś był tu przychodzić… tak mu się sprzeciwiać.
-Jest tak wściekły jak nigdy przedtem, ale mama… mama z nim rozmawiała… ona chyba trochę lepiej rozumie od niego, czym jest szczęście dziecka i jak do niego dążyć, gdy już dorośnie. Nie spodziewałem się, że znajdę w niej swojego rodzaju sprzymierzeńca, ale ojciec poddał się po dłuższej chwili, usiadł w bibliotece i milczy. Chciał, żebym wybrał, to wybrałem… nie mogłem postąpić inaczej, bo wiem, co jest dla mnie w życiu najważniejsze. Proszę cię, nie mówmy dłużej o nim, tym razem naprawdę nie postawi na swoim, obiecuję ci to i matka już o tym wie.
-Jak chcesz… tylko że nawet jeśli twoja mama jest wyrozumiała, to on nigdy nie zmieni swojego nastawienia do ludzi z niemagicznych rodzin, nawet jeśli…- urwałam nagle, zakłopotana, bo zaplątałam się w grząski temat, ale Draco tylko zbliżył twarz do mojej i szepnął z takim uśmiechem, jaki lubiłam u niego najbardziej- niby łobuzerskim ale jednocześnie pełnym ciepła:
-Nawet jeśli jedną z takich osób pokocha jego syn-niewdzięcznik?
Zaśmiałam się cicho i oplotłam ramionami jego szyję.
-A także nawet jeśli jedna z takich osób pokocha jego syna.- skorygowałam i pocałowałam go.
*** *** *** *** ***
Minęła jedenasta, kiedy pożegnałam się z Draconem. Przez te dwie godziny, które spędziliśmy razem u góry, w moim pokoju, pijąc herbatę z malinami i czekając, aż jego rzeczy zostaną doprowadzone do stanu używalności przy kominku, rozmawialiśmy. Rozmawialiśmy tak beztrosko, jakby nie było tych pięciu pustych lat i awantury po ukończeniu Hogwartu. Draco opowiadał mi o Szkocji a ja odwdzięczałam się relacją z pobytu w Irlandii. Było nam dobrze, w tym ciepłym, miłym pokoju na piętrze, odgrodzonym solidnymi ścianami i szybą okienną od wszelkich burz, które czekały na nas za nimi- zarówno klimatycznych jak i tych „umilających” nam codzienność. Mimo że przyszłość cały czas nie nabrała jeszcze tak jasnego koloru, liczyło się dla nas wyłącznie teraz, a przynajmniej- w ciągu tej nocy.
W niedziele zazwyczaj możemy poleniuchować, wstajemy dłużej i robimy wspólnie późne ale pyszne śniadanie, do którego zasiadamy przeważnie około jedenastej, czasem dziesiątej. Tej niedzieli też tak było: ziewając i śmiejąc się co chwilę z różnych anegdot opowiadanych dla rozbudzenia przez Rona, przygotowaliśmy sałatkę z pomidorów, ogórków i cebuli a do tego pyszne grzanki z serkiem ziołowym i świeżą, oszałamiająco pachnącą kawę.
Hermiona i Ron opowiadali przebieg wczorajszego spotkania z Laurą i Gregiem.
-Nie wyobrażacie sobie, jak fantastycznie Laura urządziła ten dom, ona zawsze miała talent do strojenia wnętrz, ale nie spodziewałam się, że aż taki. Ściany są pomalowane na ciepłe kolory, ponadto każdy pokój ma inną atmosferę więc ona uważa, że salon jest jak pieczona papryczka chili z dodatkiem bazylii a ich sypialnia jest jak letnia łąka w towarzystwie pola.
-Jak ci się udało to zapamiętać? –zdziwił się Ron, atakując sennie widelcem kawałek pomidora. –Mnie się osobiście nie podobał ich salon, taki przytłaczający ostrą czerwienią, duszny przez te puchate, drogie kanapy i dywany, niczym azteckie kilimy. Wolę spokojne kolory, przytulne urządzenia a tam czułem się jak w salonie mebli, brakowało tylko karteczki z horrendalną ceną.
-Nieprawda, mówisz tak, bo właśnie bardzo im zazdrościsz a już najbardziej tego wielkiego stołu do szachów, który Greg ma u siebie.- odparła i dodała już z nowym entuzjazmem: -Co prawda, ich mieszkanie jest naprawdę spore, ale uważam, że urządzone jest z prawdziwą elegancją i smakiem, a te obrazy…
-Nasze już ci się nie podobają? A co z tą niezaprzeczalną magią kwiatów wiśni na tym obrazie, który mamy w salonie? Co z ciepłem emanującym z płomiennych skórek owoców na obrazie, który wisi za tobą?
-Ron, nie twierdzę, że nasze obrazy mi się znudziły, są naprawdę piękne, ale sam zachwycałeś się krajobrazami z Lazurowego Wybrzeża, jakie namalował Greg kilka lat temu, kiedy spędzali tam wakacje.
-Ty jesteś jak zwykle naiwna, Hermiono, on na pewno sam tego nie namalował, widziałem nawet zatarty podpis malarza i to na pewno nie wyglądało jak „Greg Barcson”
-Mniejsza o to.- ucięła Hermiona, chyba mając już dość kolejnej dyskusji z Ronem. Spojrzała na mnie oraz Harry’ego i spytała:
-A wy co robiliście? Byłaś w Ministerstwie?
-Tak, byłam.
-Ja musiałem zrobić kolejny projekt zabezpieczeń nowego budynku w Iftown.
-Czyli już ustalone: nie jedziesz, tak?- chciała wiedzieć Hermiona. Teraz zarówno ona, jak Harry i Ron wpatrzyli się we mnie z uwagą.
-Nie, nie jadę. Wysłałam Ministrowi odpowiedź.- odparłam, czując, że nie było to takie trudne, jak się spodziewałam. Przypomniałam sobie wizytę Dracona i uśmiechnęłam się sama do siebie. Nieoczekiwanie odezwał się Harry, patrząc na mnie poważnie z naprzeciwka.
-Podjęłaś dobrą decyzję. Cieszę się… no, a jak sprawa z Draconem?
-Draconem? –zainteresowała się gwałtownie Hermiona.
-Spotkałaś go w ministerstwie? –zapytał w tej samej chwili Ron. Spojrzałam na Harry’ego i odpowiedziałam, uśmiechając się lekko do niego.
-Tak… spotkałam. Rozmawialiśmy… ale zjawił się jego ojciec… no i wiecie… wybuchła mała awanturka, oboje strasznie krzyczeliśmy… on nazwał mnie z kilka razy szlamą…
-Gnojek.- rzucił Ron krótko.
…ale Draco mu się postawił… słowem, nie wyglądało to najlepiej i skończyło się tak jak przedtem…
-Odeszłaś, uważając, że tak będzie najlepiej i dalsza walka nie ma sensu?- spytała Hermiona, wstrzymując dech i patrząc na mnie z wyrzutem.
-Tak… ale bardzo tego żałowałam… bo Draco nie chciał tego, próbował mi to wyperswadować, ale znacie sami Lucjusza… poza tym jest jeszcze coś, co mnie zaniepokoiło a dotyczy nas wszystkich, dotyczy Zakonu Feniksa.
-CO?- Ron opluł się kawą a Harry prawie uniósł się z krzesła.
-W pewnej chwili powiedziałam mu, że niezbyt chwalebną drogę do szczęścia Dracona wybrał, wręczając całe życie łapówki oraz omijając rozmaite przepisy na co on powiedział, że jak na prawnika to niezbyt chwalebne, by oskarżać go publicznie bez dowodów zwłaszcza, i że on bez trudu mógłby udowodnić j e m u, że gram na dwa fronty i że to nie j e m u jestem wierna. Rozumiecie, co to znaczy?
-Chodzi o Sama… to znaczy… o Lorda Voldemorta? –spytał Harry, zdejmując szybko okulary i czyszcząc je rogiem obrusa.
-Tak… o moją misję… zleconą przez Zakon… nie mam pojęcia, ile o tym wie, czy tylko blefował, ale nie sądzę… obawiam się… że jednak to źle nam wróży.
-Trzeba natychmiast powiadomić Dumbledore’a… jeśli Lucjusz Malfoy coś wie, zapewne nie omieszka tego wykorzystać… jeszcze dziś powinnaś do niego napisać. Kiedy masz następne spotkanie?
-Za miesiąc pod Antrim. Tak, z pewnością to zrobię… myślałam nawet o tym, żeby porozmawiać z nim osobiście… może skoczę do Hogwartu albo na Grimmauld Place.
Harry, Hermiona i Ron wpatrywali się we mnie z milczeniem, wszyscy troje bardzo poruszeni złowróżbnymi słowami Lucjusza. Najszybciej opanowała się Hermiona. Powiedziała spokojnie i rzeczowo.
-Na twoim miejscu napisałabym do niego i poprosiła o spotkanie, mimo wszystko Lucjusz mógł przewidzieć, że będziesz chciała powiadomić Zakon poprzez skontaktowanie się z kimś nad tobą… problem w tym, że nie wiadomo, czy zna nasze władze i innych członków, ale myślę, że damy sobie z tym radę. Najważniejsze, to nie panikować. Teraz opowiedz dalej, co z Draconem.
-No wiesz… przyszedł tutaj… około dziewiątej. Przyniósł mi wielki bukiet róż z naszego ulubionego straganu… i powiedział, że ma gdzieś to, co myśli jego ojciec, zwłaszcza, że Narcyza Malfoy okazała się wyrozumiała i poparła go.… no i powiedział, że już nigdy nie pozwoli nikomu mnie sobie odebrać, dopóki nie umrze. –uśmiechnęłam się a Hermiona zerwała się z krzesła, podbiegła i uścisnęła mnie mocno.
-Tak się cieszę, że wreszcie wam się udało!- powiedziała wesoło, a Ron i Harry poparli ją. Nie mogąc powstrzymać wielkiego uśmiechu, odparłam:
-Dzięki, jesteście naprawdę… kochani.
-Taa, zgadza się.- Ron wyszczerzył zęby.
-Marta… przepraszam, za to, co powiedziałem wtedy… ja naprawdę tak nie myślę, poniosło mnie.- odezwał się Harry, wstając również. Zdziwiłam się, ale jednocześnie poczułam małe wyrzuty sumienia.
-To ja przepraszam… moja wina, ja też… nie powinnam była mówić ci takich ohydnych rzeczy, nie gniewaj się na mnie.
Harry uśmiechnął się i podał mi rękę a ja uścisnęłam ją z wdzięcznością. Hermiona i Ron nie skomentowali tego, ale byli wyraźnie zadowoleni z naszego pogodzenia się- ja, prawdę mówiąc, również, bo nabrałam nagle poczucia, jakby wszystko zaczęło zdążać ku lepszemu…