Ścieżka wiodąca do dworu Malfoyów wyłożona była żwirem. Ogród, majaczący w ciemnościach, wydawał mi się bardzo rozległy i doskonale urządzony. Od momentu, kiedy przekroczyliśmy próg bramy dworu i zbliżaliśmy się do domu, czułam nieprzyjemną sztywność karku. Nie dało się tego ukryć: byłam potwornie spięta. Przed wejściem i zastukaniem Draco stanął twarzą do mnie i spojrzał mi uważnie prosto w oczy.
-Co jest?- szepnęłam, starając się uśmiechać naturalnie. -Włosy mi się rozsypały?
-Nie.- odszepnął, obejmując mnie ramieniem. -Wyglądasz przepięknie. Jesteś gotowa?
Kiwnęłam głową a on podniósł wielką kołatkę i zastukał nią. Omal nie wzdrygnęłam się na widok jej kształtu: zwinięty w precel, srebrny, misternie wykończony wąż.
Nie minęły dwie minuty, jak drzwi otworzyły się i stanęła w nich matka Dracona. Pani Malfoy miała na sobie niezwykle twarzową, granatową suknię z białym wykończeniem. Na nasz widok uśmiechnęła się niczym Mona Lisa i odsunęła, by nas przepuścić, mówiąc cicho:
-Witajcie.
-Dobry wieczór.- uśmiechnęłam się do niej, podczas gdy Draco zdejmował i wieszał mój płaszcz.
-Zapraszam was do salonu… zaraz podam kolację.- powiedziała z wyraźniejszym uśmiechem i ruszyła przodem a my za nią.
Dom Malfoyów był urządzony niezmiernie wystawnie i ładnie, choć ciemno. Przeszliśmy przez wielki hol z portretami, potem szerokim korytarzem, skręciliśmy w lewo i już byliśmy w salonie.
-Siadajcie, proszę, a ja zawołam ojca.- powiedziała niepewnie, wskazując nam stół.
-A gdzie jest ojciec?- zapytał Draco, poprawiając sobie kołnierz szaty.
-W bibliotece.- odpowiedziała mu matka i opuściła salon. Rozejrzałam się, postępując kilka kroków naprzód. Salon był zdecydowanie najbardziej staromodnym lecz robiącym wrażenie pokojem. Mahoniowe meble, liczne zdobienia, kremowy dywan, witrażowe okna, eleganckie gabloty z kryształowymi szybkami, kominek i wyglądające na nieużywane fotele w każdym innym domu nadałyby temu wnętrzu ciepła i uroku, ale tutaj, prawdę mówiąc, nie czuło się tej swojskości. Pokój tchnął czymś, czego nie umiałam dokładnie określić, niemniej nie czułam się w nim dobrze. Zaraz zapomniałam o tym, bo Draco podszedł do mnie, objął mnie od tyłu i zapytał:
-No i jak ci się tu podoba, kochanie?
-Piękny dom. Niezwykła doza elegancji.- powiedziałam z odcieniem podziwu, zwracając uwagę na jeszcze jeden element wystroju salonu. -To portret twojego dziadka?- wskazałam na oprawiony w ciemne drewno obraz. Przedstawiał on mężczyznę o bujnych, jasnych włosach w srebrnej szacie zapatrzonego w ciemniejące niebo. Mężczyzna miał około sześćdziesięciu lat, o wiele krótsze włosy i widać było nawet zarys wąsów, ale podobieństwo było uderzające.
-Tak, to mój dziadek ze strony ojca, Abraxas Malfoy.
-Podobny.- powiedziałam cicho i drgnęłam, bo usłyszeliśmy zbliżające się do pokoju kroki. Zaledwie zdążyliśmy się odwrócić, gdy w salonie pojawił się Lucjusz Malfoy i Narcyza, która stanęła niepewnie obok męża.
Myślę, że dla kogoś, kto obserwowałby scenę z boku, mogłoby to wyglądać zadziwiająco: Draco i ja w jednym końcu pokoju, w drugim zaś Lucjusz z żoną, przy czym pomiędzy nami rozciągała się strefa pełna napięcia i wrogości. Tak, zdecydowanie Lucjusz Malfoy emanował wrogością, kiedy tak staliśmy naprzeciwko siebie a on patrzył na mnie tymi swoimi mroźnymi oczyma. Miałam ochotę albo skulić się, albo natychmiast opuścić ten pokój, byleby nie widzieć dłużej nienawiści w oczach ojca człowieka, którego kochałam całym sercem, jednakże tak się nie stało. W tej samej chwili poczułam uścisk dłoni Dracona, który zapewne miał mi dodać otuchy i usłyszałam jego spokojny, ciepły głos:
-Dobry wieczór, ojcze.
-Dobry wieczór, Draco.- powiedział pan Malfoy prawie nie poruszając wargami.
Sekunda ciszy, w czasie której musiałam bardzo się pilnować, by nie zdradzić zdenerwowania. Draco objął mnie w pasie i przyciągnął do siebie, lecz ja byłam zbyt mocno sparaliżowana zimnym, nienawistnym spojrzeniem, by móc zapanować nad napięciem i nerwami. Jego dotyk nie uspokajał mnie, czułam się dokładnie tak, jakby Lucjusz Malfoy już nie tylko wzrokiem, ale całą swoją postawą odcinał mnie od niego. Nie mam pojęcia, dlaczego tak się bałam tego człowieka, przecież nie mógł mi nic zrobić, poza tym był tam przecież także Draco.
-Ja może pójdę powiedzieć Stworkowi, że zaraz…- wtrąciła cicho pani Malfoy i wyszła z pokoju, nie zatrzymywana przez nikogo. Lucjusz uniósł nieco wyżej głowę i powiedział głosem, który był jak świst zamrożonego żelaza, z pozoru bardzo opanowany, ale ile go to opanowanie kosztowało, było widać po sposobie w jaki zesztywniały mu dłonie:
-Draco, proszę cię do biblioteki na chwilę.
-Nie, ojcze.- odpowiedź była natychmiastowa. Może mimochodem, a może celowo objął mnie mocniej. -Cokolwiek masz mi do powiedzenia, możesz to zrobić tu i teraz, w obecności mojej narzeczonej.
Mało brakowało, żebym zamknęła oczy, zupełnie jak dziecko, które instynktownie zamyka oczy przed ciosem, karą lub krzykiem. Cios jednak nie nastąpił, bowiem Lucjusz Malfoy po krótkiej chwili wygiął usta w przepojonym pogardą uśmiechu i prychnął cicho. Potem podszedł do nas bliżej i już bez uśmiechu spojrzał najpierw na swojego syna, a potem na mnie. Wytrzymałam tę psychiczną walkę, chociaż do końca nie wiem, jak. Nie czułam paniki ani lęku: nagle wszystko to znikło i było tylko to spojrzenie, które zniosłam zupełnie, jakbym mówiła: „Nie boję się, skoro tylko rzucisz mi rękawicę, ja ją podniosę”. Otrząsnęłam się w chwili, gdy Lucjusz patrzył znowu na Dracona i pytał z sarkazmem oraz pogardą:
-Chcesz się z nią pobrać?
-Tak, chcę.- odpowiedział twardo Draco, nie spuszczając z niego wzroku.
Lucjusz wyminął nas wolnym krokiem i podszedł do portretu Abraxasa. Zatrzymał się kilka stóp przed nim. Nie wiem, czy patrzył na ojca, niemniej nie odwrócił się w naszą stronę. Draco czekał na atak, nie patrząc na mnie.
-Dobrze.
Spojrzeliśmy na siebie. Draco był wyraźnie zaskoczony ale także uszczęśliwiony, a bynajmniej na to wskazywały jego rozradowane oczy, gdy Lucjusz odwrócił się i powiedział cicho, ale wyraźnie:
-Ale wówczas uznam, że nie mam syna a ten dom przestanie być twoim domem.
W tej samej chwili usłyszałam brzęk tłuczonej porcelany. To Narcyza Malfoy, która właśnie przekroczyła próg, upuściła na podłogę półmisek.
Lucjusz spojrzał z lekką odrazą i politowaniem na swoją żonę, która teraz zrobiła ruch, jakby chciała do niego podbiec, ale coś ją wstrzymywało. Spojrzała na mnie a ja w jej oczach i jej bladej twarzy dojrzałam rozpacz, rozpacz bezdenną i jakieś wołanie o pomoc. Nie wierzyłam w to, co się dzieje. Draco puścił moją dłoń i postąpił krok w stronę ojca, mówiąc złowróżbnie:
-Ojcze…
- Reparo! - wskazałam różdżką skorupy na podłodze a te natychmiast uformowały się w półmisek. Jednocześnie Narcyza i ja schyliłyśmy się, by go podnieść. Ona złapała za jedną krawędź, ja za drugą. Miała wiotkie palce, przypominające palce pianistki. Puściłam swój brzeg, gdy ona chwyciła go oburącz i szybko podniosła, nie patrząc na mnie. Potem odwróciła się i spojrzała na swojego męża. Jej usta drżały lekko.
-Lucjuszu…
-Proszę cię, Narcyzo.- odpowiedział on niemal łagodnie, nie ruszając się ze swojego miejsca. -Tylko nie histeryzuj, proszę… ja nie zrobiłem nic złego. Decyzja należy do Dracona.
-Ja już podjąłem decyzję.- powiedział Draco. Szczęki miał sztywne. Miałam wielką ochotę podejść i przytulić go, ale doskonale wiedziałam, że teraz gra toczy się pomiędzy nim a ojcem. Stałam więc niedaleko jego matki i patrzyłam na nich w milczeniu. Nie wiem, co czułam, czy był to żal, gniew, czy też może strach lub nienawiść. Nie wiem. -Chcę ożenić się z Martą… niezależnie od twojej aprobaty, ojcze.
Lucjusz Malfoy wziął głęboki oddech i przeniósł wzrok na swoją żonę.
-Słyszałaś, Narcyzo.- powiedział spokojnie i jakby z cieniem udawanego żalu. -Twój syn weźmie ślub bez naszej zgody. Mam tylko głęboką nadzieję, że niedługo zmądrzejesz i odczujesz skutki swojego pożal się Boże wyboru. Proszę cię, nie przychodź wtedy i nie proś o wybaczenie, bo na to będzie już za późno. Licz się z konsekwencjami.
-Nie przyjdę, możesz być tego pewien!- Draco uniósł trochę głos. -Żałuję tylko, że choć raz w życiu, gdy tego najbardziej potrzebuję, nie okazałeś się dobrym ojcem.
Wargi Lucjusza nieznacznie drgnęły, ale poprzestał na zmrużeniu oczu. Draco dokończył, zaciskając dłonie w pięści:
-Gdybyś naprawdę mnie kochał i chciałbyś mojego szczęścia, wiedziałbyś, że ślub z Martą i założenie rodziny to jedyna rzecz, której pragnę w życiu najmocniej!
-Sam tego chciałeś. Znałeś moje zdanie, Draco więc miej teraz pretensje wyłącznie do siebie. - zacisnął wargi i podszedł do niego tak, że teraz stali na wyciągnięcie ręki. -I chyba naprawdę nie jestem dobrym ojcem, skoro tak źle cię wychowałem.
Wyminął go bez słowa i wyszedł z salonu, zatrzymując się przedtem na sekundę przede mną i rzucając mi wzgardliwe spojrzenie.
Draco odwrócił się i spojrzał na swoją matkę. Narcyza stała w progu, opierając głowę o framugę drzwi i patrzyła na niego, przełykając ślinę i zaciskając dłonie.
-Przepraszam, mamo.
Nagłym ruchem odsunęła się od ściany, podeszła do niego i uściskała go krótko. Oboje byli mniej więcej tego samego wzrostu. Kiedy wypuściła go z ramion, szepnęła:
-Spróbuję z nim porozmawiać.
-Nie, to nic nie da, mamo.- odpowiedział, próbując się uśmiechnąć, ale nie za bardzo mu to wyszło. Obrócił się i podał mi rękę a potem przyciągnął mnie do siebie. Narcyza spojrzała na mnie, znowu na niego i powiedziała cicho, tłumiąc szloch:
-Obyś był szczęśliwy, synku.
Chciałam coś powiedzieć, ale nie mogłam, bo miałam ściśnięte gardło i serce. Ona pokiwała lekko głową, patrząc na mnie i jakby cień uśmiechu przemknął przez jej twarz. Spróbowałam go odwzajemnić.
-Zostaniecie na kolacji?
Draco porozumiał się ze mną spojrzeniem.
-Dobrze, mamo.
Zostaliśmy więc na kolacji, chociaż była to najbardziej przygnębiająca kolacja w moim życiu. Wiedziałam, że zrobiliśmy to tylko ze względu na Narcyzę, która włożyła wiele wysiłku w przygotowanie tego wieczoru. Jedliśmy w milczeniu, mimo że Draco i ja staraliśmy się podtrzymywać pozory rozmowy. Nie dało się jednak ukryć ogólnego, wręcz pogrzebowego nastroju i po czterdziestu minutach tej męczarni wyszliśmy. Matka Dracona, żegnając nas, raz jeszcze powiedziała, że porozmawia z ojcem i że on na pewno zrozumie po pewnym czasie, ale Draco potrząsnął głową i powiedział:
-Nie, mamo, naprawdę to nie ma sensu. Nie mam zamiaru dłużej czekać… powiedział to, co chciał i czas nigdy by tego nie zmienił.
Odetchnęłam dopiero wtedy, gdy wyszliśmy na oświetloną latarniami ulicę, pozostawiając bramę domu Malfoyów za sobą. Milczeliśmy, trzymając się za ręce, ale Draco wiedział, o czym myślę, bo kilka minut później, gdy byliśmy w połowie ulicy, powiedział z otuchą:
-Hej, nie martw się.
-Draco…- zaczęłam, zatrzymując się. On też się zatrzymał i objął mnie.
-No, co?- zapytał, patrząc mi prosto w oczy a mi uwiązł głos w gardle. Wziął mnie w ramiona z głębokim westchnieniem i mocno przytulił, szepcząc:
-Proszę cię, nie martw się… nie dziś. Wszystko będzie dobrze, przecież mamy siebie, zobaczysz, wszystko będzie w porządku.
-Wiem… wiem, Draco, ale czy ty się nie boisz… twój ojciec…
-Mój ojciec się nie popisał, to fakt, ale sama widziałaś, jak zareagował.- głos mu stwardniał odrobinę. -Może nie tak to sobie wyobrażałem, może wolałbym, aby ta kolacja zakończyła się w inny sposób, ale cóż, jest jak jest i trzeba z tym żyć. Ja sobie poradzę, zależy mi tylko na tym, żebyś ty była szczęśliwa.
Pokiwałam głową i powiedziałam tak cicho, żeby tylko on to usłyszał:
-Jestem szczęśliwa.
Zaśmiał się i przytulił mnie mocniej. Stanęliśmy pod akacją przy domu z wielkim ogrodem. Stąd mieliśmy już niedaleko do naszego domu: widziałam nawet nasz komin i dach. Draco przyciągnął mnie do siebie i zbliżył twarz do mojej bardzo blisko.
-Kocham cię, Marto, wiesz?- szepnął, całując mnie a ja odpowiedziałam między jednym pocałunkiem a drugim:
-Ja ciebie też, Draco.
W pewnej chwili poczułam, że coś jest nie tak. Odsunęłam głowę i rozejrzałam się: ulica była pogrążona w kompletnym mroku. Latarnie zgasły i nawet blask gwiazd zdawał się być przyćmiony.
-Co się dzieje?- zapytałam cicho, wysuwając się odrobinę z jego ramion i czując mrowienie na plecach. Draco rozejrzał się błyskawicznie i odpowiedział, obejmując mnie ciasno jedną ręką:
-Nie mam pojęcia.
Nie zdążył dodać nic więcej, bo w tym momencie rozległo się parę pyknięć i aportowało się dwóch śmierciożerców. W mgnieniu oka jeden z nich wycelował różdżkę w Dracona a drugi złapał mnie w pasie i odciągnął siłą do tyłu, mimo mojego oporu.
Draco zrobił taki ruch, jakby chciał wyjąć różdżkę, ale wtedy pierwszy z nich podszedł do niego bliżej i powiedział schrypniętym głosem:
-Nie radzę, panie Malfoy… może się to tylko źle skończyć dla pana albo dla pańskiej narzeczonej.- odwrócił się na chwilę w moją stronę. Starałam się nie krzyczeć ze strachu, ale bałam się potwornie. Śmierciożerca trzymał mnie bardzo mocno tak, że nie mogłam się wyrwać. Draco opuścił rękę i zapytał, patrząc to na jednego, to na drugiego:
-Czego chcecie? Zostawcie nas w spokoju!
-No, no… może trochę grzeczniej, Draco… - powiedział groźnie tamten wysuwając się bardziej do przodu.-Na twoim miejscu liczyłbym się ze słowami.
-O co wam chodzi?- nie cofnął się, mimo że cały czas w niego celował. Próbowałam rozpoznać głos śmierciożercy, lecz nie byłam w stanie myśleć racjonalnie. Uświadomiłam sobie, że przyszli po Dracona i krzyknęłam głośno, ale zaraz drugi zatkał mi usta dłonią i potrząsnął mną. Tymczasem tamten mówił dalej, zabawiając się różdżką i nie spuszczając oczu ze swojej ofiary.
-Już za późno na ucieczkę… Czarny Pan zna prawdę. Jemu nie uciekniesz, dobrze o tym wiesz. Powiedz mi, Draco, czy to przez nią- obejrzał się na mnie -stałeś się takim głupcem, żeby zapomnieć o tym, iż Czarnego Pana nie da się oszukać? Nie krępuj się, teraz możemy być szczerzy… w końcu i tak nikt już nie zmieni tego, co za chwilę się stanie… i ty o tym wiesz, prawda?
Znowu krzyknęłam. Śmierciożerca potrząsnął mną o wiele mocniej, ale nie zważałam na to. Draco nie patrzył na mnie. Widziałam, że był blady jak ściana, choć nieugięty. Spojrzał na mnie i przełknął ślinę.
-Puśćcie ją… uwolnijcie ją, a przyznam się do wszystkiego.- powiedział po chwili przez zaciśnięte zęby.
-Draco, nie! Dr…!
Śmierciożerca, który stał koło Draco, najwyraźniej się zniecierpliwił i spojrzał z przyganą na swojego towarzysza. Ten wyjął różdżkę i przyłożył mi ją do gardła. Draco krzyknął i chciał podejść do nas, ale tamten zastąpił mu drogę. Zamilkłam, chociaż cała się trzęsłam od tłumionego szlochu.
-Za późno na przeprosiny. Czarny Pan nigdy nie przebacza.
Z tymi słowy uniósł różdżkę i wycelował nią w Dracona. Wrzasnęłam i z całej siły uderzyłam łokciem trzymającego mnie mężczyznę i przydeptałam mu stopę. Jęknął cicho i puścił mnie, zwijając się, ale ja już byłam przy Draconie. Padłam mu w ramiona, szlochając. W oddali zaczęły zapalać się latarnie. Śmierciożercy obejrzeli się i mój napastnik z całej siły rzucił się na nas i odciągnął mnie od Dracona, a potem pchnął na ziemię, dysząc i celując we mnie różdżką. Nie widziałam jego oczu, choć czułam, że na mnie patrzy. Wiedziałam, że zaraz mnie zabije, a jednak nie mogłam się ruszyć. Uniósł głowę i zawołał grubym, zmienionym głosem:
- Avada Kedavra!
Błysnęło zielone, oślepiające światło, ale zdążyłam jeszcze zauważyć przerażoną twarz Dracona. Potem ktoś rzucił się na mnie i światło oślepiło mnie zupełnie wraz ze światłem na nowo zapalających się lamp. Ostatkiem sił usłyszałam jakiś wrzask a potem ciche pyknięcia i zrobiło się bardzo cicho.
Kiedy otworzyłam oczy, ujrzałam nad sobą rozgwieżdżone niebo i mrugającą latarnię uliczną. Uniosłam głowę i wtem przed oczyma pojawiło mi się przyspieszone wspomnienie ostatnich chwil: kolacja u Malfoyów, śmierciożercy, zielone światło… Poczułam przyspieszone bicie serca i pomyślałam tylko o jednym: Draco. Zerwałam się gwałtownie do pozycji siedzącej. Czyjaś ręka opadła na bruk z mojej szyi. Spojrzałam na kogoś, kto leżał koło mnie i poczułam się tak, jakby ktoś wbił mi sztylet w samo serce a zaraz potem w każdy zakątek ciała. Obok mnie leżał Draco z otwartymi, zastygłymi w wyrazie przerażenia oczyma.