Stałam sztywno, jak wbita w ziemię. Byłam totalnie ogłuszona słowami Harry’ego i dłuższą chwilę zajęło mi zajęło mi oprzytomnienie.
-Do końca roku?- powtórzyłam, oddychając głęboko a Harry w odpowiedzi milcząco pokiwał głową. Przełknęłam ślinę, zagryzłam wargi i wolnym krokiem ruszyłam przed siebie. Harry szedł obok mnie, ale nie odzywał się, chyba wyczuwając, że nie jest to najlepszy moment na pocieszające słowa ani na dodawanie otuchy. Zresztą, żadne słowa nie mogłyby pocieszyć: wiedziałam doskonale, że Lucjusz Malfoy nie rzuca słów na wiatr i jeśli czegoś chce, to dostanie to za wszelką cenę. Najpierw doprowadził do naszego rozstania, potem za jego sprawą odebrano mi rodziców, ciebie, a teraz także i miejsce, w którym mogłabym być szczęśliwa… nasz wspólny dom myślałam, przemierzając jedną ulicę za drugą i bezbłędnie wyłapując kierunki. Draco, jak to się stało, że twój ojciec i ty jesteście jak ogień i woda? Jak to możliwe, że ty mnie pokochałeś, a on znienawidził?
Blisko mnie rozległ się jakiś metaliczny szczęk. Wystraszyłam się, ale pawie natychmiast usłyszałam uspokajający ton Harry’ego:
-Przepraszam, to tylko klamka… jesteśmy.
Gwałtownie odrywając się od swoich rozmyślań, weszłam za nim do domu. Zdjęliśmy okrycia i buty w przedpokoju, nie zamieniając ze sobą ani jednego słowa czy spojrzenia, a potem poszliśmy do salonu, z którego dobiegał nas głos naszych współlokatorów.
-… dlatego myślę, że byłoby lepiej, gdybyśmy odwiedzili ich… o, jesteście już!- Hermiona z uradowaną miną zerwała się z kanapy i niemalże podbiegła do nas z promiennym uśmiechem. Zatrzymała się jednak po paru krokach, ze spojrzeniem utkwionym w naszych twarzach. Uśmiech znikł z jej twarzy, jakby ktoś starł go gąbką. -Co się stało? Oboje macie takie miny…
-Powiedziałem Marcie o Lucjuszu.
-Co? Harry, p…- zaczął Ron lecz urwał zaraz. Teraz całą trójka milczała a to milczenie ciążyło nieznośnie w powietrzu. Milczenie pełne winy…
-Więc do nowego roku mam się stamtąd wynieść, tak? Świetnie. Czegoś jeszcze zażądał?
Oboje, Hermiona i Ron potrząsnęli przecząco głowami.
-Ach, przedświąteczny przypływ łaskawości nawet dla szlam, tak?- nieświadomie podniosłam nieco głos. -Wyjątkowo szlachetne, jak na niego!
-Marta, nie przejmuj się tym, on na pewno powiedział to w złości, w pierwszej chwili, na pewno nie…- próbowała załagodzić sytuację Hermiona, ale pokręciłam głową, uciszając ją ręką.
-Nie, Hermiono, obie dobrze wiemy, jaki on jest naprawdę. Powiedział to, co myślał i co chciał powiedzieć, zapewne nazwał mnie szlamą i powiedział, że jestem dla nich kimś obcym? A nie, przepraszam,- rozpędzałam się, teraz na pół się histerycznie śmiejąc, na pół szlochając. -zapomniałam, że on lepiej traktuje obcych!
-Marta, uspokój się, nie wolno ci się denerwować.- Hermiona przytuliła mnie mocno do siebie, kiwając głową na Rona. -Ron zaraz poda ci herbatę z eliksirem uspokajającym nie pozwolimy, żebyś przez niego się wykończyła.
-Hermiona ma rację.- poparł ją stanowczo Harry. -Ojciec Dracona jest… jest zupełnie inny od niego. W głowie mi się nie mieści, jak można tak traktować ludzi, jak on traktuje ciebie, a już zwłaszcza biorąc pod uwagę, że jego syn wybrał cię na żonę, ale to nie jest wystarczający powód, żebyś pierwszego dnia po wyjściu ze szpitala znowu zachorowała!
-Marta, my wiemy, że jest ci bardzo ciężko, ale zrobimy wszystko, żeby ci pomóc i żebyś czuła się jak najlepiej.- Hermiona usiadła ze mną na kanapie a Ron przyniósł mi w mgnieniu oka gorącą herbatę z cytryną i eliksirem, przez co napar miał intensywnie zielony kolor. -Wypij herbatę. To powinno na razie ci pomóc, zanim wykupimy dla ciebie leki. Pamiętaj, że nie powinnaś się denerwować i wzruszać, dopiero co wyszłaś ze szpitala.
Posłusznie zrobiłam, co mi kazano, chociaż w duszy wciąż byłam roztrzęsiona. Moi przyjaciele nie pozwolili mi jednak myśleć o tym, czego się właśnie dowiedziałam lecz, zjednoczywszy nad wyraz skutecznie siły, zmusili mnie do położenia się, a gdy już to zrobiłam, rychło zasnęłam i obudziłam się następnego dnia po nocy spędzonej w czarnej otchłani bez ani jednego snu.
Jeśli sądziłam, że wszystkie zaskakujące wieści mam za sobą, to następnego dnia okazało się, że byłam w poważnym błędzie; przy śniadaniu bowiem moi przyjaciele oznajmili mi coś, co wstrząsnęło mną z początku nie mniej, niż słowa Lucjusza Malfoya.
-Marto… uznaliśmy, że miło będzie, jeśli… jeśli spędzimy tegoroczne święta tutaj, u nas.- powiedziała Hermiona pomiędzy jednym łykiem porannej kawy a drugim. Uniosłam na nią nierozumiejące spojrzenie znad swojej filiżanki.
-Jak to, przecież o ile dobrze zrozumiałam, mieliście jechać do Nory?
-Mieliśmy, ale postanowiliśmy, że zrobimy inaczej.- powiedział dziarsko Ron. -Pomyśleliśmy, że będzie fajnie, jeśli urządzimy święta u nas… wiadomo, trzeba będzie trochę powiększyć salon, już mamy pozwolenie z Ministerstwa, ale moi rodzice uznali, że to fantastyczny pomysł.
-Twoi rodzice?- powtórzyłam a Ron w odpowiedzi pokiwał radośnie głową, dodając:
-No… bracia i siostra także…
-… no i moi rodzice.- dokończyła Hermiona, uśmiechając się do mnie. -Razem czternaście osób. Liczna gromadka, ale im więcej nas, tym weselej. Mam nadzieję, że to ci nie przeszkadza?
Popatrzyłam na nich, nie mogąc wydobyć z siebie słowa, a potem zrozumiałam, skąd ta nagła zmiana planów. Otworzyłam buzię, żeby coś powiedzieć, jednakże Ron zawołał ostrzegawczo:
-Nawet o tym nie myśl. To jest doskonały pomysł!
-Ron ma rację.- dodali chórem Harry i Hermiona. Wszyscy troje uśmiechali się. Jakby było do czego!
-Słuchajcie, ja oczywiście nie mam prawa protestować, jako że jestem tutaj drugorzędną…
-Marta!- zabrzmiał pełen przygany głos Hermiony.
--… lokatorką, ale nie oczekujcie ode mnie, że…
-Że będziesz cieszyć się z tego, że chcemy spędzić wspólnie święta?- zapytał podchwytliwie Ron. Wzięłam głęboki oddech, wstałam i podeszłam do okna.
-Że bez słowa przejdę do porządku dziennego nad tym, że robicie to wszystko ze względu na mnie.- dokończyłam cicho. Odwróciłam się ku nim: wszyscy troje patrzyli na mnie ze zmarszczonymi brwiami. -Przecież wiem, że… zmieniliście plany, dlatego że… przeze mnie, przez to, co się stało… Wiem o tym i nie chcę wam zepsuć tych świąt przez to, że sama nie jestem w zbyt świątecznym nastroju.
-Daję słowo, potrafisz mnie zaskoczyć bardziej od Hermi, a to wielka sztuka.- oświadczył uroczyście Ron, unosząc dwa palce w górę. Widząc, że nie rozbawił mnie tym, westchnął i, porozumiawszy się z Hermioną spojrzeniem, kontynuował: -Jesteśmy przyjaciółmi, tak? No więc, przyjaciele nie zostawiają się w potrzebie… nie moglibyśmy spędzić tych świąt bez ciebie, to jasne! Wszyscy są bardzo zadowoleni, że będą mogli w końcu wpaść do nas na dłużej, nie ma o czym mówić!
-Ron, daję słowo, że jesteś najwspanialszym facetem, jakiego mogłam sobie znaleźć.- oświadczyła Hermiona w podobnym tonie, co poprzednio Ron i dodała stanowczo: -Popieram w stu procentach. Nikomu nie będzie przeszkadzało to, w jakim jesteś nastroju, bo wszyscy to rozumieją, wiedzą, jaka jest sytuacja. Nikt nie oczekuje od ciebie, żebyś śmiała się, cieszyła i świętowała, jak dawniej, ale na pewno nie chcemy zostawić cię samej.
-Popieram Hermionę i Rona.- dorzucił Harry tonem kończącym wszelką dyskusję.
Co w tej sytuacji zostało mi powiedzieć bądź zrobić? Pokonali mnie, jednym słowem. Pani narzeczony oddał za panią życie nie po to, żeby pani rozpaczała do końca życia, żeby pogrążyła się pani w apatii i bezradności. Zrobił to, bo panią bardzo kochał i z pewnością chciałby, żeby pani żyła dalej, starając się być szczęśliwą, dążącą do spełnienia marzeń kobietą. , usłyszałam w głowie głos prof. Gillisa i pomyślałam, że z czasem na pewno nauczę się na nowo żyć w taki sposób. Pytanie brzmiało: jak długo ta najtrudniejsza w moim życiu nauka potrwa?
Choć nikt nie wymagał ode mnie świątecznego świergotu, jak powiedziała Hermiona, poczucie wyobcowania w tym całym bożonarodzeniowym, ogarniającym prawie wszystko i prawie wszystkich rozgardiaszu nie chciało mnie opuścić ani na chwilę.
Krojąc pomarańcze, pomagając w przystrojeniu domu czy nawet w odśnieżaniu (tylko pięć minut, bo zaraz dostało mi się po głowie od wszystkich trojga lokatorów za „przemęczanie się”) miałam wrażenie, że jestem pół gościem, pół intruzem w czyimś domu. Rozsądek mi mówił, że nie powinnam tak myśleć lecz głos rozsądku nie był w tamtych dniach moim autorytetem.
Po południu poszliśmy wszyscy czworo wybrać choinkę. Wybór był wciąż spory. Zaśnieżone drzewka na tle roześmianych ludzi i ozdobionych girlandami oraz światełkami ulic wyglądały fantastycznie i nawet ja przez chwilę poddałam się urokowi chwili, ale tylko krótkiej chwili; zaraz bowiem wyobraziłam sobie, jak cudownie czułabym się, spacerując pomiędzy choinkami z Draconem , jak naradzalibyśmy się co do kupna najpiękniejszego okazu i obezwładniający żal chwycił mnie za gardło tak, że w oczach stanęły mi łzy. Nie, pomyślałam, opierając się o jedną z bardziej sędziwych choinek i zaciskając powieki, ile sił. Nie poradzę sobie z tym, nie mam siły… choć muszę ją mieć! Nie wolno mi o tym myśleć…
-Cicha noc, święta noc, pokój niesie ludziom wszem, a u żłóbka matka święta…- śpiewała uśmiechnięta kobieta, głaszcząc po głowie przytuloną do jej nóg dziewczynkę w wieku może siedmiu, ośmiu lat. W rogu pokoju stała oświetlona białymi lampkami choinka. Światełka i ogień na kominku odbijały się w błyszczącej powierzchni różnokolorowych bombek, wśród których prym wiodły czerwone i złote. Wszędzie pachniało igliwie…
Spojrzałam na Dracona i zobaczyłam, że klęka przede mną a w dłoni trzyma otwarte, aksamitne pudełeczko z pierścionkiem, w którego diamentowym oczku odbiły się pierwsze promienie słońca.
-Wyjdziesz za mnie?- zapytał cicho, patrząc mi prosto w oczy z półuśmiechem.
Zagryzłam wargi z całej siły i przycisnęłam dłoń do ust. Jakaś mijająca mnie kobieta z dzieckiem spojrzała na mnie ze współczuciem. Stałam, wciśnięta między gałęzie wielkiego świerku i, zamykając oczy, błagałam w myślach: Proszę cię, pomóż mi… dlaczego to spotkało właśnie mnie? Dlaczego teraz? Gdzie jesteście… mamo… Draco… błagam, pomóżcie mi!
-Marta?- usłyszałam zaniepokojony głos Hermiony gdzieś w pobliżu i drgnęłam. Wzięłam głęboki oddech i nakazałam sobie w duchu: Spokój, tylko spokój. -Gdzie jesteś? Marta?
-Tutaj!- zawołałam prawie niedrżącym głosem, ocierając szybko łzy dłonią i wychodząc zza choinki. -Spójrzcie, jaka piękna, ślicznie będzie wyglądała w salonie.
-Ach, tu jesteś… szukaliśmy cię.- Hermiona, Ron i Harry, stojący kilkanaście kroków dalej ujrzeli mnie i szybko do mnie podeszli. Chyba żadne z nich nie zauważyło w zapadającym z wolna zmroku śladów łez na moich policzkach , pomyślałam z nadzieją, robiąc dobrą minę, chociaż Harry dziwnie na mnie patrzył . -Tylko… czy nie jest odrobinę za duża?
-Nie wiem.- Ron zadarł wysoko głowę, oceniając wysokość drzewka. -Wydaje mi się, że może być o dziesięć cali za wysoka, ale to nie kłopot, Hermi, zmniejszysz ją i już…
-Tak, jak coś zrobić, to zawsze ja, prawda?- Hermiona spojrzała na niego z oburzeniem. -Wybij to sobie z głowy, Ronaldzie, sam się zajmiesz choinką, wystarczy, że ja przygotowuję cały obiad.
-Dobrze, dobrze, zrobię to, tylko już mi nie wypominaj, że nic nie robię.- zrezygnowany Ron wywrócił oczyma. -W takim razie idę poszukać sprzedawcy, zapytam go o cenę, a wy pilnujcie drzewka.
-Lepiej z tobą pójdę, nie umiesz się targować.- Hermiona pobiegła za nim, a Harry i ja zostaliśmy na warcie przy naszej choince.
-Co się dzieje?
-Co?- zwróciłam na niego idealnie zaskoczony wzrok. Harry nie dał się zwieść.
-Marta, nie udawaj. Widziałem, że odeszłaś na chwilę, jak szukaliśmy choinki…
-Bo zobaczyłam tę i chciałam się jej przyjrzeć z bliska!- skłamałam automatycznie. Harry spojrzał na mnie, zdziwiony, jakby chciał powiedzieć: „Ależ, co ty opowiadasz!” lecz nie zdążył swego zdziwienia wyrazić słowami, bo pojawili się nasi przyjaciele wraz ze sprzedawcą choinek, którego ochrypły, szczwany głos wmieszał się do naszej rozmowy:
-To ta choinka? No, całkiem ładny okaz, gratuluję wyboru! Siedem stóp, sześć cali, piękny świerk.
-Ile pan za niego chce?- zapytał Ron. Sprzedawca obrzucił go uważnym spojrzeniem a potem zlustrował każde z nas po kolei.
-No… jak dla państwa, to będzie siedemnaście galeonów.- powiedział po namyśle, wprawiając nas tym samym w lekkie oszołomienie. Ron obruszył się:
-Ależ… widziałem wczoraj choinki na targu, wszystkie były podobne do tej i kosztowały dziesięć galeonów!
-Tamte z targu, to ochłapy i choróbsko.- odpowiedział mu tamten tonem znawcy. Ron zamilkł z otwartą buzią, patrząc rozpaczliwie na nas. Harry stłumił śmiech.
-Może jednak dałoby się obniżyć trochę tę cenę?- zaproponowałam nieśmiało, patrząc na Rona. -Wie pan… w końcu jutro Boże Narodzenie… może chociaż piętnaście galeonów?
-Mowy nie ma.- sprzedawca pokręcił stanowczo głową, poprawiając sobie fachowo beret na głowie. -Wszyscy uciekają na targ, do tych oszustów, ode mnie nie chcą kupować, a tylko ja mam zdrowe drzewka, no trudno, różni ludzie są, ale ja nie będę kładł interesu!
-Dwanaście z doniczką.- zaryzykowała Hermiona, puszczając do mnie oko. Mężczyzna zezował w jej stronę i odpowiedział po krótkim wahaniu:
-Piętnaście.
-Z doniczką??- chciał koniecznie wiedzieć Ron a kupiec potwierdził. Wymieniliśmy się spojrzeniami.
-Bierzemy!- zawołała dziarsko Hermiona i wyjęła z kieszeni płaszcza portfel. -Ale musi nam pan pomóc w przetransportowaniu jej, mieszkamy tu niedaleko.
W końcu donieśliśmy jakoś naszą choinkę do domu, z wydatną pomocą brata sprzedawcy. Ustawiona w rogu salonu, koło okna, zasłoniętego śnieżnobiałą firanką, wyglądała pięknie już sama w sobie, a nadzwyczaj efektownie, gdy ją ustroiliśmy wspólnymi siłami (Ron zbił tylko jedną bombkę, gdy lewitował złocisty czubek z gwiazdą). Nastrój był tak szampański, że wzięliśmy sobie gorącej herbaty z malinami od mamy Rona i usiedliśmy przy choince, by trochę pogawędzić.
Około wpół do siódmej wyszłam na ganek i uniosłam głowę, patrząc w niebo i wdychając głęboko mroźne powietrze. Chyba będzie padać śnieg , stwierdziłam, obserwując czerwonawą barwę horyzontu oraz płatki śniegu, wolno opadające na chodnik na kształt koronkowego dywanu. Wieczór zapowiadał się dość pogodny. Poczułam, że krótka przechadzka dobrze mi zrobi… chciałam wrócić w jedno miejsce. Kiedy wróciłam na chwilę do domu, by powiadomić o tym przyjaciół, zobaczyłam, że w pokoju Hermiona i Ron całują się, siedząc na jednym fotelu, a Harry cichcem idzie na górę. Kiwnęłam na niego głową i powiedziałam szeptem:
-Wychodzę na krótki spacer.
-Ściemnia się.- podszedł do mnie i wyjrzał na dwór przez uchylone drzwi frontowe. -Może pójdę z tobą?
-Nie, dzięki, Harry, ale wolałabym przejść się sama. Wrócę niedługo.
Zawsze pociągało mnie coś w zimowych wieczorach i nocach: może urzekająca, migocąca biel nienaruszonego śniegu, czerwieniące się niebo, cisza i samotność… zawsze, budząc się w nocy i wyglądając na zaśnieżone pola i lasy z okna mojego pokoju w domu rodzinnym czułam coś, co mogłabym określić mianem zewu przygody i magii.
Nigdy jednak nie starczyło mi dość odwagi i fantazji, by wyjść naprzeciw tej zimowej, tajemniczej nocy i wszystkiemu, co ze sobą niosła.
Dzisiaj nie bałam się już, ale nie mam przekonania, że to ze względu na wiek, na pożegnanie z dziecinnymi lękami, które- bądź, co bądź- nastąpiło już dawno.
Szłam zaśnieżonymi ulicami i myślałam o minionym dniu, o domu, pełnym ciepła i miłości, o przyjaciołach, którzy byli przy mnie w każdej chwili. Chyba powinnam się cieszyć z tego, co mam i z tego, że żyję , pomyślałam, ale jeszcze nie teraz… za szybko to wszystko się stało. Tak, kwestią paru miesięcy było to, co innym zdarza się na przestrzeni całego ich życia… może właśnie tak miało być? Dlaczego? Dlaczego w takim razie to mnie spotkało? Co Bóg chciał mi przez to powiedzieć i pokazać, co powinnam sobie uświadomić? Że szczęście nigdy nie trwa zbyt długo? Że nie można mieć wszystkiego i że największym skarbem jest życie? A może , szepnął mi w głowie jakiś głos, może to, że noc jest po to, by nastał po niej dzień i byśmy mogli w pełni docenić jego wartość? No dobrze, ale czy musiałam stracić właśnie ich? Dlaczego już, zanim…
Pośliznęłam się na oblodzonym chodniku i z trudem złapałam równowagę, chwytając się jakiegoś płotu. Kiedy już serce przestało mi bić jak oszalałe, usłyszałam jakiś ochrypły rechot w pobliżu.
-Trzeba uważać, tu zawsze jest ślisko, bo pani Fogger co roku skąpi na sól.- powiedział życzliwie jakiś człowiek, siedzący przy zamkniętym na cztery spusty sklepie. Siedział na stosie desek, jakie leżały pod otynkowaną ścianą i wyglądał co najmniej dziwacznie w skórzanym, znoszonym płaszczu, wymiętym kapeluszu oraz podartej szacie, której rąbek okrywał mu obute w kozaki nogi do kostek. W dłoni trzymał piersiówkę, z której co i rusz popijał sobie. Mimo że wyglądał na żebraka, w dodatku niezbyt trzeźwego, nie budził we mnie wstrętu czy oburzenia. Tylko to mogę powiedzieć na usprawiedliwienie tego, iż zatrzymałam się i nawet postąpiłam kilka kroków ku niemu.
-Kto to jest pani Fogger?- zapytałam, chociaż w sumie nie interesowało mnie to.
-Właścicielka.- powiedział, przełykając łyk tego, co miał w butelce i wskazał głową na zamknięty sklep. -Straszna jędza, ale ja ją lubię, bo ma kobiecina dobre serce i czasem mi pozwoli przycupnąć w cieple, jak mróz czy śnieg. Ostatnio się zrobiła kapryśna i nie patrzy na mnie tak przychylnie, jak zawsze no i skąpiradło z niej straszne. No cóż, ludzie mają swoje przywary, prawda?
-Prawda.- zgodziłam się. Mężczyzna spojrzał na mnie z ciekawością i odstawił piersiówkę na stos desek.
-A pani jakie ma?
-Przepraszam, nie rozumiem…?
-Jakie pani ma przywary, się pytam.
-Wie pan… nie roztrząsałam tego nigdy…- zastanowiłam się szczerze. -Myślę, że jestem czasami zbyt skryta, ale nie chcę innych obarczać swoimi problemami, chociaż wiem, że z reguły rozmowa mi pomaga. Niektórzy też mówią, że jestem zbyt honorowa i łagodna. Nie wiem, ci jeszcze mogłabym powiedzieć.
-Każdy chciałby być taki, jak pani.- powiedział, unosząc z uznaniem piersiówkę. -W dzisiejszych czasach zapomina się o honorze, wrażliwości i godności, dla wielu to są tylko puste słowa, znane im najczęściej z literatury, a przecież to są uczucia, jak każde inne, a może i ważniejsze. Wie pani, ja tam jestem świadom tego, że piję, czasem i narozrabiam, ludzie mówią, że brudny jestem i śmierdzę, ale to wcale nie tak. Ja tam wolę ze trzydzieści razy siebie, niż ich, bo na co im ta ich czystość, skoro nie pamiętają o najważniejszym? To już lepiej taki brudny, zapijaczony obdartus, jak ja. Ludzie są fałszywi i liczą się dla nich tylko pieniądze i nie mają zielonego pojęcia o tym, że w swoim zapięty na ostatni guzik życiu pogubili się kompletnie w tym, co ważne a co nie. Ja jestem szczery i zdaję sobie sprawę z moich wad, ale poza nimi nie mam się czego wstydzić, bo kochałem w życiu, miałem rodzinę, byłem całe życie uczciwy, pracowałem… a oni? Eee…- machnął ręką i pociągnął zdrowy łyk z piersiówki. -Ja tam zawsze mówię, żyj tak, byś nie miał czego się wstydzić i czego żałować. No, powie pani, mam rację, czy nie?
Zamyśliłam się na chwilę. Słowa tego prostego, jak sam o sobie mówił, żebraka uderzały we mnie i w moje serce, niczym w gong.
-Ma pan rację.
-No widzi pani. Jeśli wiemy, co jest dla nas najważniejsze, jeśli jest to dobre i staramy się, by tak zawsze było, to znak, że podążamy właściwą drogą. Wie pani, co nam wyznacza tę drogę? Myślę, że pani wie, tylko nie chce mi powiedzieć: to ja pani powiem. Miłość. Miłość jest najpiękniejszym darem od Boga i to ona wyznacza nam najlepszą drogę, jaką mogliśmy obrać. Życie to w ogóle wybór właściwej drogi. Miłość jest najpiękniejszym darem od Boga i to ona wyznacza nam najlepszą drogę, jaką mogliśmy obrać. Uśmiechnęłam się lekko przez łzy, bo nagle znów stanęła mi przed oczyma twarz Draco i wzięłam głęboki oddech.
-Dziękuję.- powiedziałam cicho do żebraka. On spojrzał na mnie z najwyższym zdumieniem, ale nie powiedział nic, ja zaś wróciłam na oblodzony chodnik i ruszyłam dalej.
TUTAJ SPOCZYWA NASZ UKOCHANY SYN
DRACO MALFOY
20.03.1980
† 5.12.2003
Stałam przed granitowym, łukowatym nagrobkiem i wolno, raz po razie odczytywałam każde słowo, każdą literę i cyfrę. Data śmierci była trochę przysłonięta płatkami czerwonych, teraz nieco zmarzniętych, lecz nadal pięknych róż, które przyniosłam tutaj z Harrym dzisiaj rano. Płatki śniegu lśniły na nich przez chwilę, a potem topniały i spływały. Wyciągnęłam dłoń i poprawiłam jedną z róż a potem, jakby nieświadomie, wyciągnęłam rękę trochę dalej i strzepałam z tablicy śnieżną czapę.
-Nie zapomnijcie kupić leków!- zawołała Hermiona z kuchni. Harry odkrzyknął:
-Spokojna głowa, o nic się nie martw!
Wyszliśmy na ulicę. Po chwili szliśmy słonecznym, zaśnieżonym trotuarem Pokątnej. Wszędzie były gromady czarodziejów, załatwiających ostatnie, przedświąteczne sprawunki. Wrzawa i dziecięcy śmiech mieszały się z dźwiękami starych, angielskich kolęd.
-Hermiona prosiła o brązowy cukier i trochę suszonych owoców.- powiedziałam, gdy minęliśmy cukiernię. Harry powiedział z roztargnieniem:
-Tak, tak.-
i nie cofnął się. Szłam więc dalej za nim, nie zastanawiając się, o co mu chodzi: doszłam zwyczajnie do wniosku, że chce najpierw załatwić coś innego, ale jego postępowanie przeszło moje oczekiwania, gdy skręciliśmy w cichą, wąską uliczkę i zatrzymaliśmy się pod zadaszonym straganikiem, który nosił nazwę „U YOANNY”. Bez słowa stanęłam pod jedną z kamienic i obserwowałam, jak Harry kupuje bukiet czerwonych, wyjątkowo dorodnych róż. Kiedy wrócił i podał mi go, zrozumiałam w jednej chwili. W milczeniu przejęłam od niego kwiaty, ograniczając się tylko do spojrzenia. Harry objął mnie ramieniem i poszliśmy dalej Cocker Street. Pięć minut później zatrzymaliśmy się znowu- tym razem, przed bramą cmentarza Highgate.
Odwróciłam się i spojrzałam na niego wyczekująco.
-Idź główną aleją prosto, skręć w prawo w drugą alejkę i idź nią, aż zobaczysz wielki, marmurowy pomnik anioła. Za nim jest krypta Malfoyów… znajdziesz.
-A ty?
-Idź sama.
Spojrzałam mu w oczy, jakbym chciała zapytać: „Jesteś tego pewien?”. Harry pokiwał nieznacznie głową, jakby potakująco.
-Poczekam na ciebie.
Wzięłam głęboki oddech, podeszłam do bramki i pchnęłam ją z cichym skrzypieniem. Jeszcze chwila i znalazłam się na głównej, wysypanej żwirem alei.
-Widzisz, Draco… idą święta… Londyn wygląda pięknie, jest taki zaśnieżony i migocący… mówiłam ci o tym rano, prawda? Nie odpowiadasz, ale wiem, że mnie słyszysz, wiem, że gdziekolwiek jesteś teraz, widzisz mnie i słyszysz mój głos, tak jak ja widziałam ciebie. Mówiłam ci, że nie mogę sobie wybaczyć tego, co się stało… nie mogę sobie wybaczyć, że zginąłeś przeze mnie… ale teraz rozumiem… rozumiem, że zginąłeś dla mnie. Widzisz… ktoś mi powiedział, że jeśli drogę wyznacza nam miłość, to jest to najlepsza droga, jaką mogliśmy podążać… i ty nią właśnie podążyłeś… miłość kazała ci zasłonić mnie i przyjąć na siebie tamto zaklęcie… teraz jestem tego świadoma i wiem, że zrobiłeś to dla mnie, chociaż wolałabym, żeby nigdy tak się nie stało i żebyś robił dla mnie inne rzeczy… Draco, pamiętasz… powiedziałeś, że nie pozwolisz mnie sobie odebrać, dopóki nie umrzesz… mówiłeś prawdę: nie pozwoliłeś. Dziękuję ci. Tak, pewnie wiesz, co teraz powiem, że strasznie mi cię brakuje i nie potrafię żyć normalnie… ale wiem, że nie chciałbyś, żebym płakała… zrobiłeś to, bym ja mogła żyć… więc zrobię to dla ciebie i… i postaram się… być szczęśliwa i żyć dalej… nie ma cię tu obok mnie, ale pamiętaj, że zawsze będziesz w moim sercu… powiedziałeś kiedyś, że prawdziwa miłość jest w stanie pokonać wszystko… uwierzę w to i będę się tym kierować. Kocham cię i nic ani nikt nigdy tego nie zmieni. Teraz ja ci to obiecuję.