Startuj z namiNapisz do nasDodaj do ulubionych
   
 

"Pamiętnik Marty Pears "
Pamiętnikiem opiekuje się Margot

[ Powrót ]

Sobota, 20 Grudnia, 2008, 14:07

Część 22.

-… tak, to bardzo interesujące, Arturze, ale może jednak dałbyś Hermionie chwilę odpoczynku? Ile można rozmawiać o faksie ?
-Nie, pani Weasley, to naprawdę…
-Nie denerwuj się, Molly, przecież wiesz…
-Hej, Ron, podaj zapałki, zgasły świeczki!
-Harry, sięgniesz? Leżą na kominku… dzięki, stary!

Bożonarodzeniowy obiad czasowo powinien mieć się ku końcowi, natomiast w praktyce trwał w najlepsze. Liczni goście napełnili solidnie powiększony dom wrzawą, jaką powinien tętnić każdy dom podczas Świąt.
Tata Rona, pan Artur Weasley, nieustannie zagadywał mnie lub Hermionę o mugolskiej sprzęty, jakie niedawno odkrył, ku irytacji swojej żony, która w przerwach między strofowaniem go dbała o nawiązanie przyjacielskich kontaktów z rodzicami Hermiony.
Starsi bracia Rona, Charlie i Bill generalnie rzecz biorąc, jedli albo opowiadali o swojej pracy.
Percy Weasley, który pracował w biurze Ministra Magii był chyba prócz mnie najmniej rozluźnioną osobą i rozmowa z nim dotyczyła głównie Bardzo Ważnych Spraw- na szczęście jednak, po dwóch godzinach spędzonych wśród tak wesołego towarzystwa, Percy stał się mniej sztywny i zaczął nawet zagadywać mnie na temat Ministerstwa.
Po mojej lewej stronie siedziała młodsza siostra Rona, Ginny, która okazała się naprawdę świetną, sympatyczną, dojrzałą i energiczną dziewczyną: szybko złapałyśmy wspólny język i to Ginny była właśnie osobą, z którą spędziłam najwięcej czasu podczas tego świątecznego obiadu.
Harry został wciągnięty do rozmowy przez Freda i George’a, bardzo sympatycznych i dowcipnych bliźniaków, których pamiętałam z pierwszego roku nauki w szkole.
Hermiona i Ron zaś… cóż, skłamałabym, gdybym powiedziała, że nie promienieli tego dnia: widać było, że są bardzo szczęśliwi z tak udanego obiadu świątecznego i bardzo dbali, by wszyscy zapamiętali go w taki sposób.
Muszę przyznać, że choć nie byłam zbytnio usposobiona do świętowania, to był to zdecydowanie najmilszy sposób, w jaki mogłam spędzić Boże Narodzenie: wszyscy traktowali mnie, jak członka jednej, wielkiej rodziny i mimo, że widzieli, że mam na sobie czarną szatę, troszczyli się o to, bym chociaż na chwilę oderwała się od przygnębiających rozmyślań. Było więc pozornie pięknie: padał śnieg, w kominku było suto napalone, igły choinki wydzielały oszałamiający, subtelny zapach, komponujący się oryginalnie z bukietem zapachów potraw, jakimi zastawiony był stół, a ja byłam otoczona życzliwymi mi ludźmi.
Około szóstej wieczorem goście zaczęli się zbierać. Wszyscy zrobili się senni i rozleniwieni lecz wszyscy byli zadowoleni i właściwie odniosłam wrażenie, że gościna przeciągnęłaby się dłużej, gdyby nie to, że państwo Weasley wyrazili znienacka chęć powrotu, tłumacząc się długą drogą.
Niestety, nie dysponowaliśmy kominkiem podłączonym do sieci Fiuu, dlatego też biesiadnicy, zgromadzeni przy wigilijnym stole, musieli deportować się do Nory, co wcale nie było najłatwiejsze, biorąc pod uwagę pogodę. Tylko rodzice Hermiony nie mogli niestety skorzystać z tego luksusu i zostali odwiezieni przez swoją córkę oraz przyszłego zięcia do domu dwóch starszych ciotek Hermiony, mieszkających w bardzo eleganckiej dzielnicy londyńskiej.
Po ich powrocie sprzątnęliśmy salon. Potem moi przyjaciele kazali mi się ciepło ubrać, a następnie wyciągnęli mnie na dwór. Sądziłam, że idziemy na zimowy spacer i byłoby wszystko dobrze, gdyby nie to, że w pewnym momencie skręcili całkowicie świadomie i ruszyli ulicą, która wiodła do majaczącej kilkaset stóp dalej bramy cmentarza Highgate.
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Wymieniłam tylko spojrzenie z Hermioną i poczułam się zupełnie tak, jakbym usłyszała: Tak ma być, tak jest dobrze. Co dopiero więc mogę powiedzieć o szoku, jaki przeżyłam kilka minut później, gdy przy grobie Dracona ujrzałam zgromadzonych wszystkich członków Zakonu, którzy zapalali znicze?
Zobaczyli nas i rozstąpili się, robiąc nam miejsce. Pani Weasley, stojąca z boku dojrzała nas i uśmiechnęła się do mnie ciepło, pokazując, byśmy podeszli. Za nią stał Albus Dumbledore, Severus Snape, a obok nich- Kingsley i młoda, nieznana mi dziewczyna.
-Dziękuję wam.- powiedziałam, ale wypadło to tak cicho, że usłyszeli mnie tylko Ron i Hermiona, którzy stali bezpośrednio za mną. Poczułem ich dłonie na swoich ramionach i uśmiechnęłam się, przygryzając wargi. Podeszłam do pani Weasley i stanęłam przodem do tablicy, rozświetlonej światłem kilkunastu czerwonych i żółtych lampek. Podniosłam różdżkę i wyczarowałam nią jeszcze jeden znicz i postawiłam go z cichym stukiem tuż przy ramie. Wyprostowawszy się, poczułam ciepłą, pulchną dłoń mamy Rona na swojej a w uchu zawibrował mi jej życzliwy głos:
-Tak ma być, tak jest dobrze.

-… nie, Ron, ja naprawdę uważam, że ona musi tam jechać! Nie może dać sobą pomiatać przez całe życie, na litość boską, to miała być jej rodzina!
-Hermiono, sama dobrze wiesz, że to tylko może pogorszyć sprawę! Oni jej nienawidzą, zrobią wszytko…
-… nieprawda, Marta mówiła, że Narcyza była po ich stronie!
-A co to da, czy ona jest, czy nie jest po ich stronie? W tym duecie to Malfoy ma najwięcej do powiedzenia, niestety!
-Ale… o, jesteś.- Hermiona urwała w pół słowa, odwracając się do mnie gwałtownie. -Właśnie, Marta, powiedz, kto z nas ma rację?
Było to na trzy dni przed Nowym Rokiem, w sobotnie przedpołudnie. Na dworze było mroźno, ale nie padał śnieg i często zza perłowej kurtyny nieba przebłyskiwały promienie słońca.
Ustaliliśmy, że tego dnia pojedziemy do domu Dracona (Hermiona wściekała się, ile razy wspomniałam to określenie i mówiła: To także TWÓJ dom i proszę cię bardzo, nie zapominaj o tym! ) i zabierzemy stamtąd resztę moich rzeczy. Poszłam się przebrać i przygotować, a w międzyczasie Hermiona i Ron czekali na dole na Harry’ego, który miał załatwić samochód z mugolskiej wypożyczalni.
-A o co chodzi?- zapytałam, kładąc torbę na kanapie i siadając, by założyć buty, chociaż czułam, że wiem, o co się przed chwilą kłócili. Rzeczywiście, nie pomyliłam się, bowiem Ron odpowiedział natychmiast:
-Hermi uważa, że powinnaś jechać do Wiltshire.
Poczułam, że przebiega mnie nieprzyjemny, zimny dreszcz na sam dźwięk nazwy dworu Malfoyów.
-Tak, Marta, powinnaś, on nie może cię wiecznie traktować, jak kogoś gorszego, masz swoje prawa…
-Wybacz, Hermi, ale ty chyba sama nie wierzysz w to, co mówisz.- zaśmiałam się z goryczą. -Dla Lucjusza Malfoya pozostanę szlamą na całe życie i nic tego nie zmieni, więc nie ma co nawet marzyć o tym, że pozwoli mi nadal mieszkać w domu Dracona.
-To nie jest…- zaczęła Hermiona, ale przerwałam jej:
-Tak, wiem, to nie jest dom Dracona, ale tak się składa, że jest to dom państwa Lucjusza i Narcyzy Malfoy i ja nie mogę rościć sobie do niego żadnych praw, jako osoba niespokrewniona.
-Coo?- oboje, Hermiona i Ron, patrzyli na mnie teraz z niezrozumieniem.
-To, co słyszeliście.- zapięłam zamaszystym ruchem kozaka i wstałam. -Byłam w sądzie, sprawdziłam w księdze. Lucjusz i Narcyza są właścicielami tego domu. Draco tam mieszkał, ale nie było darowizny.
-A testament?- zapytał po chwili milczenia Ron.
-Nie ma.- potrząsnęłam głową. -A jeśli jakiś jest, to ja nic o tym nie wiem, może jest w Ministerstwie.
-Nie no, gdyby Draco sporządził testament, wiedziałabyś o tym, to na pewno.- Hermiona założyła ręce. -Cholera… czyli nie ma żadnej możliwości, żebyś mogła mieszkać w tym domu?
-Żadnej.- wzięłam głęboki oddech i wyjrzałam przez okno. -Myślę, że Draco był pewien, że nie wyrzucą mnie stamtąd… bo sądził, że jeśli zginie, to już po zawarciu małżeństwa ze mną.
-Nie. Nie można tego tak zostawić, co to jest, na smoczą krew, że mieszkasz z kimś i masz za niego wyjść, a kiedy on ginie, ty lądujesz na bruku!- powiedziała Hermiona z pasją. -To jest nienormalne!
-Wiem.- powiedziałam uspokajająco i podeszłam do niej. -Nie martw się, jakoś sobie poradzę… jeśli Lucjusz chce, żebym się stamtąd wyprowadziła przed końcem roku, to tak będzie. Nie mam zdrowia ani chęci, żeby się z nim kłócić.
-Wiesz, że popełniasz błąd?- zapytała Hermiona, zaciskając wargi w wąską linijkę. Otworzyłam usta, zaskoczona, ale nim zdążyłam odpowiedzieć, rozległ się klakson samochodu- znak, że Harry podjechał pod dom. Roześmiałam się więc bardzo sztucznie i, ruszając w stronę drzwi, poradziłam jej: -Nie zaciskaj tak warg, Hermiono, bo zaczynasz przypominać Minerwę McGonnagall.

-Dobrze, to w takim razie my jedziemy to zawieźć i wrócimy po to.- powiedziała Hermiona parę godzin później, gdy Ron i Harry zabierali parę kartonów książek, ciuchów i innych rzeczy. -Poradzisz sobie?
-Tak, jasne.- odpowiedziałam, nie podnosząc się znad kufra w swoim pokoju. Jeszcze chwila i usłyszałam trzask drzwi a potem zgrzyt silnika. Westchnęłam i wyprostowałam się.
Pokój, który wywarł na mnie tak silne wrażenie trzy miesiące temu, teraz zdawał mi się być całkowicie innym pomieszczeniem. Drewniane meble teraz wyglądały jakoś dziwnie obco, łagodna barwa ścian tchnęła zimnem i nawet widok z okna oplecionego teraz bezlistnymi łodygami bluszczu był mniej fascynujący. Wszystko wygląda tak, jak przed moim wprowadzeniem się , pomyślałam, rozglądając się, czy niczego nie przeoczyłam, a zarazem zupełnie, zupełnie inaczej. Może pomieszczenia zmieniają się wraz z ich właścicielem?
Powoli opuściłam dłonie na kufer i zamknęłam jego wieko. Nie oszukuj się, dobrze wiesz, że wszystko sprawdziłaś, a teraz wykorzystujesz każdy pretekst, by przedłużyć pobyt w tym pokoju, zanim odejdziesz stąd- tym razem na zawsze. Zamknęłam oczy i odetchnęłam głęboko, a potem wyciągnęłam kufer na korytarz, zamknęłam uchylone okno i, nie oglądając się za siebie, wyszłam i zamknęłam za sobą drzwi. Klucz proszę zdać w recepcji , przypomniało mi się zdanie, wypowiadane przed eleganckie panie w hotelach, w których bywałam czasami w dzieciństwie z rodzicami. Zabawne, ale t e n hotel był de facto kiedyś moim domem…
Zamknąwszy drzwi, oparłam się o nie i zamknęłam na chwilę oczy a potem otworzyłam je i rozejrzałam się, mówiąc sobie w duchu: tylko się nie rozklejaj . Ściany, drzwi do łazienki, bielone sufity, dywan i… Mój wzrok padł na klamkę pokoju Dracona. Jeszcze mam czas… mam prawo… , przemknęło mi przez głowę. Rozejrzałam się i bezszelestnie podeszłam do drzwi. Nacisnęłam klamkę i weszłam do środka.
Muszę przyznać, że widok tego pokoju natychmiast mnie uspokoił. To był inny, lepszy świat: meble nie wyglądały obco, zakryte kapą łóżko nie sprawiało wrażenia wystawy w sklepie, a i światło słoneczne, wpadające do środka było jakby cieplejsze.
Może to dlatego tak mi tu dobrze, bo ten pokój jest pełen ciebie, Draco? zapytałam myślach, uśmiechając się i podchodząc do biurka. Kiedy usiadłam na krześle i położyłam dłonie na blacie, słońce rozjaśniło mocniej niebo i padło na parapet okienny. Czując niewysłowiony spokój, napływający do mojej duszy z każdą sekundą, oparłam brodę na splecionych dłoniach i zamknęłam oczy. Z mojego błogostanu wyrwał mnie kilka - kilkanaście minut później trzask drzwi i szybkie kroki na dole. Szukają mnie , pomyślałam i zawołałam:
-Tutaj jestem!
Kroki rozległy się na schodach a potem na korytarzu.
Odwróciłam się z uśmiechem na twarzy i znieruchomiałam w pół gestu. W drzwiach pokoju Dracona stał jego ojciec.

-Widzę, że mimo wszystko panoszysz się tu, jak na swoim.- wycedził, oddychając ciężko. Byłam sparaliżowania, bez skutku otwierałam usta i zamykałam, chcąc coś powiedzieć. Wreszcie zerwałam się zza biurka i stanęłam przed nim, wyprostowana i sztywna niczym w szkole przy tablicy.
-Właśnie… właśnie wychodziłam.- odpowiedziałam. Nie poznałam swojego głosu, taki był dziwnie schrypnięty i cichy. Nie ruszyłam się jednak z miejsca, bowiem wiedziałam, że to nie koniec. Spokojnie , pomyślałam i uniosłam głowę, chociaż jego spojrzenie już dawno by mnie zabiło, gdyby miało moc oczu bazyliszka. -Zresztą, musiał pan widzieć w korytarzu walizkę… nie minie piętnaście minut od powrotu moich przyjaciół, a zniknę stąd tak, jak pan sobie tego życzył… a nie, przepraszam, raczej: zażądał.
O, litości…! , jęknęłam w duchu a panika przeszła mnie od stóp do głów. Przeholowałam!
-Mniemam, że nie będziesz kwestionować moich praw do tego domu?- wygiął drwiąco wargi.
-Nie.- odpowiedziałam z nieznaną mi dotąd odwagą. -Ale niech pan nie kwestionuje moich.
Spojrzał na mnie z udanym zdziwieniem a potem roześmiał się szyderczo i zrobił parę kroków w moją stronę. Zauważyłam, że wcale nie jest tak wysoki, jak mi się to wydawało na początku, tylko wywiera takie wrażenie swoim zachowaniem. Teraz dzieliły nas już tylko cale podłogi i przepaść jego nienawiści.
-Ty nie masz żadnych praw do tego domu.- wyszeptał, zniżając nieco głowę. -Wynoś się stąd.
-Owszem, mam.- naprawdę nie mam pojęcia, skąd się wzięła we mnie ta odwaga, która wciąż nakazywała mi pozostać tam, gdzie jestem. -Byłabym pańską synową, gdyby…
-…Gdyby nie zginął przez ciebie?
-…Draco wciąż żył.- nie dałam się. -Postępuje pan wbrew jego woli, wyrzucając mnie stąd. Nie był pan dobrym ojcem dla niego i teraz, kiedy ma pan szansę to zmienić…
-Nie waż się tak do mnie mówić.- w jego głosie zaigrały niebezpieczne nutki.
-Bo co?- zapytałam, unosząc głowę tak, bym mogła spojrzeć mu w oczy. Nie bałam się. -Bo mnie pan uderzy? Znowu rzuci na mnie jakieś oszczerstwo? Bo zabić już nie masz kogo… zabiłeś wszystkich, których kochałam!- nieświadomie podniosłam głos i zrezygnowałam z formy per „pan”, rzucając się na niego z uniesionymi dłońmi. Nie wiem, co chciałam zrobić: prawdopodobnie nerwy i emocje wzięły nade mną górę i chciałam fizycznie dać im ujście, czara uczuć we mnie przelała się i nie panowałam nad sobą, bo w przeciwnym razie na pewno nie rzuciłabym się na Lucjusza Malfoya z pięściami. Chwycił mnie bardzo mocno za nadgarstki, wykręcając je w taki sposób, by uniemożliwić mi jakikolwiek ruch i przycisnął mnie do ściany.
-Jeszcze jedno słowo, a przysięgam, nie ręczę za siebie!- powiedział cichym, rwącym się głosem, choć jego twarz była spokojna, acz spięta. Patrzyłam na niego już nie z odwagi lecz właśnie z jej braku: nie byłam w stanie oderwać wzroku od jego rozjarzonych nienawiścią i gniewem oczu, od jego drgających szczęk, czułam, że jeszcze sekunda, a faktycznie straci nad sobą panowanie. Jego zaciśnięte na moich ramionach palce zadrgały niebezpiecznie blisko mojej szyi. Odetchnęłam powoli, chcąc, by skończył ze mną jak najszybciej, lecz w tej właśnie chwili drzwi pokoju otworzyły się po raz drugi i stanęli w nich Hermiona z Ronem i Harrym.
Widząc nas, zrobili ruch, jakby chcieli sięgnąć po różdżki lecz on opanował się szybciej: puścił mnie gwałtownie, poprawił szatę i bez słowa wyminął moich przyjaciół, nie patrząc na nich. W chwilę później głośny trzask drzwi obwieścił nam jego odejście i dopiero wtedy odważyliśmy się ruszyć i odezwać.
-Czego on chciał? Zrobił ci coś? Dlaczego się na ciebie rzucił?- zaczęli zadawać pytania jedno przez drugie, ale urwali, widząc, że oparłam głowę o ścianę i zamknęłam oczy.
-Hej… dobrze się czujesz?- usłyszałam zaniepokojony głos Hermiony, więc otworzyłam oczy i zrobiłam głęboki wdech.
-Tak, wszystko OK.- uśmiechnęłam się słabo. -To wszystko moja wina… niepotrzebnie dałam się wciągnąć w kłótnię.
-Ale co on tutaj w ogóle robił?
-Nie wiem. Siedziałam tu i czekałam na was, w pewnej chwili usłyszałam, że ktoś przyszedł i chodzi na dole, myślałam, że mnie szukacie, więc zawołałam no i okazało się, że to on… wywiązała się licytacja złośliwości, jeśli chodzi o dom a ja w pewnym momencie powiedziałam mu, że nie był dobrym ojcem dla Dracona…
-No i bardzo dobrze mu powiedziałaś!- zawołał Ron.
-Tak… tylko, że on się zdenerwował i zaczął mi grozić… a ja zapytałam, co mi zrobi… powiedziałam, że zabić mi już nikogo nie może, bo zabił wszystkich, których kochałam. To go naprawdę wyprowadziło z równowagi.
Po moich słowach zapadło parosekundowe milczenie.
-Chodź.- przerwała je Hermiona, obejmując mnie ramieniem. -Wracajmy… chyba, że nie chcesz jeszcze?
-Wracajmy.- potwierdziłam i, obejrzawszy się w tył, pokręciłam lekko głową. Przepraszam, Draco… nie udało się Ron i Harry wyszli za nami w milczeniu.

Minęło osiem dni. Wykorzystałam ten czas na dojście ze sobą do ładu i przygotowanie się do nowego życia, chociaż więcej w tym jest pięknie brzmiących słów, aniżeli prawdy. Szczerze mówiąc, głównie snułam się po domu, porządkowałam swoje rzeczy w kartonach (wbrew nieustannym namowom współlokatorów, nie chciałam ich rozpakowywać na razie) i chodziłam na długie spacery. Napisałam wcześniej, że zaczynał się kolejny etap mojego życia: nie miałam racji, a bynajmniej- wtedy tego tak nie postrzegałam. To raczej zawieszenie w próżni, gdzie tak samo daleki jest krok w przód, jak i w tył , myślałam.




5 stycznia moi przyjaciele wrócili do pracy, ja zaś miałam zwolnienie lekarskie przez pierwsze dwa tygodnie stycznia (Hermiona sprytnie to załatwiła, gdy ja byłam w szpitalu, przeczuwając widać - i słusznie- że będę protestować, jeśli zapyta mnie o zgodę), więc zostałam w domu. Z racji surowego zakazu robienia czegokolwiek w domu, postanowiłam wyjść do miasta, po raz pierwszy od wielu dni, i wysłać sowę do uzdrowiciela Portera.
Ulica Pokątna była pełna zgiełku i wrzawy, cechującej dzień powszedni po długim okresie wolnego. Wszyscy gdzieś spieszyli się i mieli mnóstwo spraw na głowie, a jeśli już zatrzymywali się, by z kimś porozmawiać, to krótko i zwięźle. Tylko ja nie musze się nigdzie spieszyć, pomyślałam z goryczą, mijając obojętnie wystawy sklepowe. Nagle zapragnęłam powrotu do mojego dawnego życia, do pracy, w której mogłam oderwać się wszystkiego. Bez namysłu skręciłam więc w lewo, mimo że Centrum Eylopa miałam o rzut kamieniem stąd i skierowałam się w stronę budynku Ministerstwa. Nie wiedziałam, po co to robię, ale z drugiej strony: czy zawsze trzeba robić to, co wszyscy i to, co nakazuje rozsądek? Nie… i chyba ostatnio jestem tego dobrym przykładem , pomyślałam, przekraczając próg olbrzymiego holu.
Muszę przyznać, że bałam się trochę tego, że będę wzbudzać jakieś zainteresowanie, że będę musiała wysłuchiwać jakiś kondolencji czy wydumanych pocieszeń, ale z ulgą stwierdziłam, że los oszczędził mi tego, przynajmniej tego dnia. Pierwszą znaną mi osobę spotkałam dopiero w swoim gabinecie, do którego udałam się bez jasno sprecyzowanego celu i trochę na ślepo. Była nią Carlota Rodriguez.
-O… dzień dobry!- zawołała ze zdumieniem, zamierając bez ruchu z miotełką do kurzu w dłoni koło regału z kodeksami na mój widok. -Pan Minister mówił chyba, że kończy pani urlop czternastego! Czyżbym źle zrozumiała?
-Tak, czternastego.- potwierdziłam, zamykając za sobą drzwi. -Przyszłam dziś tak sobie… nie miałam co robić.
Chyba coś w moim głosie sprawiło, że Carlota nagle ujęła się pod boki i cisnęła w kąt swoje zasady i rezerwę.
-Marnie z tobą, jak widzę.- raczej stwierdziła, niż spytała. Ukryłam twarz, pochylając się nad biurkiem i przysuwając sobie kupkę listów. Wiedziałam, że czujnie mnie obserwuje.
-Nie marnie, po prostu… nijako.- odpowiedziałam, siadając na krześle i, nadal unikając jej wzroku, wertując koperty. Nie wiem, dlaczego nagle poczułam, jakbym wróciła do rodzinnego domu, do mamy, której zawsze mogłam o wszystkim powiedzieć i która zawsze miała dla mnie dobre słowo… myślę, że to chyba narzucające się skojarzenie osobowości Carloty z moją mamą sprawiło, że nagle przestałam się trzymać w sobie, choć tak dobrze mi już szło. Przestałam wertować i spojrzałam na nią. Myślę, że tego się właśnie spodziewałam, bo usiadła koło mnie i powiedziała, splatając dłonie na kolanach:
-Chciałabym ci pomóc, ale wiem, że nie potrafię. Wierz mi, że jest mi naprawdę przykro z powodu tego, co się stało… nie mogę niestety przywrócić mu życia lecz zrobię, co tylko będę mogła, żebyś jakoś się z tym uporała.
-Naprawdę nieźle mi szło.- wyznałam szeptem, powstrzymując łzy. -Już było… całkiem dobrze… ale teraz… jeszcze do tego jego ojciec…
-Co z nim? Nie mów, że nadal prowadzicie ze sobą wojnę?
-Niestety… kazał mi wynieść się z domu do końca roku… wiem, że miał prawo, bo w końcu jest właścicielem i tak dalej, ale… to spadło tak nagle… moi przyjaciele nie chcieli mnie martwić, ale się wydało… w dodatku spotkałam go… i trochę nas poniosło.
-Poniosło?
-Myślę, że wyprowadziłam go z równowagi… byłam taka rozżalona… na szczęście, nic się nie stało, moi przyjaciele zjawili się w porę, chociaż wydaje mi się, że nie zrobiłby mi nic.
-Nie do wiary, jak niektórzy ludzie potrafią być zacięci, aż do choroby.- Carlota pokręciła z dezaprobatą głową. -Ten Malfoy… zawsze sprawiał na mnie wrażenie, że bardziej się stawia, aniżeli to warte, ale teraz widzę, że na dokładkę jest jeszcze zaślepiony nienawiścią… nie rozumiem, jak on mógł! Prawo, to jedno, ale miłość, to drugie! Przecież ty i jego syn, jego jedyny syn się kochaliście, mieszkaliście razem, pewnie wzięlibyście ślub…
-Wzięlibyśmy.- potwierdziłam, patrząc na swoją lewą dłoń. -Zaręczyliśmy się dzień wcześniej.
Carlota była najwyraźniej oszołomiona tą informacją, ale opanowała się w mgnieniu oka.
-Powiesz mi kiedyś, co tak naprawdę się stało?- zapytała cicho. -Słyszałam tylko, że zabili go śmierciożercy i wiem, że byłaś w szpitalu.
-Tak.- potwierdziłam i odchyliłam na moment głowę na oparcie fotela. Po krótkiej chwili kontynuowałam: -Wracaliśmy z kolacji u jego rodziców… zaatakowali nas śmierciożercy… chcieli zabić mnie, ale… Draco mnie zasłonił… zaklęcie trafiło w niego.
-Dlaczego?- zapytała, zakrywając dłonią usta. Nie patrząc na nią, wzruszyłam ramionami.
-Nie wiem, Carloto.
Nie mogłam przecież powiedzieć jej prawdy, bo to była tajemnica Zakonu, prawda?
Stukanie do drzwi wyrwało nas ze swoistego letargu. Zdążyłyśmy tylko spojrzeć na drzwi, gdy stanął w nich Minister Magii, Korneliusz Knot. Na mój widok zamarł ze zdziwienia, ale po chwili podszedł do mnie i podał mi dłoń, mówiąc:
-Panna Pears, cóż za niespodzianka! Cieszę się, że widzę panią całą i zdrową… jak się pani miewa?
-Dziękuję, lepiej.- odpowiedziałam, ściskając jego dłoń lecz na uśmiech nie zdobyłam się. Carlota za moimi plecami szybko zaczęła robić coś przy oknie.
-Nie spodziewałem się pani dzisiaj… sądziłem, że…- Minister spojrzał na mnie raz jeszcze i chyba przypomniał sobie o tym, co oznacza czarna szata, bo zaraz poczerwieniał lekko i zaczął mówić szybko cichym głosem: -Najmocniej przepraszam, wyrazy współczucia, pani Marto, to wielka strata… naprawdę, proszę mi wierzyć, że jest mi bardzo przykro…
-Dziękuję.- odpowiedziałam, pragnąc odzyskać już rękę z powrotem. Dziwne: mówił praktycznie te same słowa co Carlota, a jednak brzmiały one zupełnie inaczej, mniej… szczerze, bardziej grzecznościowo. Minister puścił w końcu moją dłoń i wyciągnął przed siebie teczkę z papierami.
-A skoro już panią mam pod ręką, to przekażę pani… to są dokumenty o najnowszej sprawie, wpłynęło oskarżenie, proszono mnie, abym przekazał…
-Dziękuję.- wzięłam od niego teczkę, czując, że jeśli będę musiała powiedzieć „dziękuję” po raz czwarty, to zrobię coś nieobliczalnego. Minister jednak nie wystawiał moich nerwów na próbę, ograniczył się tylko do zapytania, czy aby na pewno mogę pracować i opuścił mój gabinet, tłumacząc się spotkaniem u kogoś tam.
Kiedy wyszedł, odetchnęłyśmy z ulgą, Carlota i ja. Cóż, obecność naszego Ministra bywała czasami… denerwująca, delikatnie mówiąc.
-No tak… chyba lepiej będzie, jak stąd zniknę.- stwierdziłam i położyłam teczkę od Ministra na biurko. -Muszę jeszcze wysłać sowę do uzdrowiciela, zalecił mi wizytę, najwyższy czas.
-Naprawdę już lepiej się czujesz?- zapytała Carlota, przechodząc znowu ze mną na „ty”.
-Tak, biorę leki i… jest poprawa.- przytaknęłam. -Wiadomo, tu- dotknęłam klatki piersiowej. -rana się nigdy nie zagoi, ale psychicznie czuję się lepiej.
-Biedna jesteś.- pogłaskała mnie po ramieniu, patrząc na mnie swoimi smutnymi teraz oczyma. -Patrzę na ciebie i powinnam widzieć młodą, tryskającą energią, szczęśliwą, zdrową dziewczynę, a widzę zranioną, zrozpaczoną, przerażająco smutną kobietę. Jesteś cieniem samej siebie, a przecież masz dopiero niewiele ponad dwadzieścia lat.
-Dzięki, Carloto.- uśmiechnęłam się słabo, dotykając jej ciepłej, pewnej dłoni, z której emanowała jakaś siła. -Nie martw się o mnie… dojdę ze sobą jakoś do ładu, ale to potrwa. Do zobaczenia.
-Do zobaczenia.

Po wyjściu ze swojego gabinetu, zjechałam windą do sowiarni. Tam napisałam krótki list do pana Herakliusza Portera z prośbą o wyznaczenie mi wizyty a potem opuściłam Ministerstwo Magii. Nie miałam chęci wracać tak szybko, więc poszłam na długi spacer bocznymi uliczkami i wróciłam do domu okrężną drogą w porze obiadowej. Myślę, że świeże, mroźne powietrze i wiatr, który mimo wszystko porządnie dawał w kość mimo ochrony w postaci kamienic, nadały mi zdrowych rumieńców i poprawiły mój wygląd na tyle, że wzbudziło to zadowolenie i zdumienie w Hermionie, Ronie i Harrym.
-Wracasz do zdrowia.- stwierdzili z satysfakcją, a ja pokiwałam głową, uśmiechając się, chociaż moja dusza daleka była od ich radości.

Komentarze:

Brak komentarzy.

 
Twój komentarz:
Nick: E-mail lub strona www:  

| Script by Alex

 





  
Kolonie Harry Potter:
Kolonie Travelkids
  
Konkursy-archiwum

  

ŻONGLER
KSIĘGA HOGWARTU

Nasza strona JK Rowling
Nowości na stronie JKR!

Związek Krytyków ...!
Pamiętnik Miesiąca!
Konkurs ZKP

PAMIĘTNIKI : KANON


Albus Severus Potter
Nowa Księga Huncwotów
Lily i James Potter
Nowa Księga Huncwotów
Pamiętnik W. Kruma!
Pamiętnik R. Lupina!
Pamiętnik N. Tonks!
Elizabeth Rosemond

Pamiętnik Bellatrix Black
Pamiętnik Freda i Georga
Pamiętnik Hannah Abbott
Pamiętnik Harrego!
James Potter Junior!
Pamiętnik Lily Potter!
Pamiętnik Voldemorta
Pamiętnik Malfoy'a!
Lucius Malfoy
Pamiętnik Luny!
Pamiętnik Padmy Patil
Pamiętnik Petunii Ewans!
Pamiętnik Hagrida!
Pamiętnik Romildy Vane
Syriusz Black'a!
Pamiętnik Toma Riddle'a
Pamiętnik Lavender

PAMIĘTNIKI : FIKCJA

Aurora Silverstone
Mary Ann Lupin!
Elizabeth Lastrange
Nowa Julia Darkness!

Joanne Carter (Black)
Pamiętnik Laury Diggory
Pamiętnik Marty Pears
Madeleine Halliwell
Roxanne Weasley
Pamiętnik Wiktorii Fynn
Pamiętnik Dorcas Burska
Natasha Potter
Pamiętnik Jasminy!

INKUBATOR
Alicja Spinnet!
Pamiętnik J. Pottera
Cedrik Diggory
Pamiętnik Sarah Potter
Valerie & Charlotte
Pamiętnik Leiry Sanford
Neville Longbottom
Pamiętnik Fleur
Pamiętnik Cho
Pamiętnik Rona!

Pamiętniki do przejęcia

Pamiętniki archiwalne

  

CIEKAWE DZIAŁY
(Niektóre do przejęcia!)
>>Księgi Magii<<
Bestiarium HP!
Biografie HP!
Madame Malkin
W.E.S.Z.
Wmigurok
OPCM
Artykuły o HP
Chatka Hagrida!
Plotki z kuchni Hogwartu
Lekcje transmutacji
Lekcje: eliksiry
Kącik Cedrica
Nasze Gadżety
Poznaj sw�j HOROSKOP!
Zakon Feniksa


  
Co sądzisz o o zakończeniu sagi?
Rewelacyjne, jestem zachwycony/a!
Dobre, ale bez zachwytu
Średnie, mogłoby być lepsze
Kiepskie, bez wyrazu
Beznadziejne- nie dało się czytać!
  

 
© General Informatics - Wszystkie prawa zastrzeżone
linki