-… dzięki, mi też było naprawdę miło. Do zobaczenia jutro!- pomachałam im dłonią i zamknęłam drzwi, podczas gdy Blaise i Irina znikali za załomem ulicy. Wróciłam do jadalni i machnęłam różdżką. Naczynia i sztućce poszybowały do kuchni, a tam, za sprawą kolejnego czaru, sprawiłam, że stały się czyste w rekordowym tempie. Wzięłam machinalnie garnki od pani Weasley, rzuciłam kontrolne spojrzenie na kuchnię i wyszłam, zupełnie jakbym opuszczała pokój w hotelu.
Spotkanie z Blaisem i Iriną było bardzo sympatyczne i udane. Oboje zachowywali się wspaniale i wprawili mnie w bardziej pogodny nastrój. Rozmawiało się lekko, przyjemnie, choć czasem były problemy z językiem (Blaise nie nadążał za tłumaczeniem Irinie i mnie); niemniej, dzięki tej wizycie, udało mi się zapomnieć na parę godzin o codzienności. Czułam się tak, jakby wróciły dawne czasy, jakbyśmy znowu byli uczniami Hogwartu i nie mieli na głowie większych zmartwień poza sprawdzianami czy przepytywankami. Dobrze, że zaproponowałam to spotkanie. , pomyślałam, otwierając cicho drzwi kuchenne. Takie uczucie jest na wagę złota, zwłaszcza teraz… - urwałam swoje rozmyślania w tym punkcie, bowiem okazało się, że kuchnia nie jest pusta. Przy długim, drewnianym stole w blasku małej lampy naftowej z kremowym kloszem siedziały dwie osoby. Gdy weszłam, jedna z nich zerwała się gwałtownie.
-Harry?- szepnęłam, przysłaniając sobie lekko oczy, bo światło - choć nikłe - oślepiło mnie odrobinę. -Co ty tu robisz o tej porze?
Spojrzał na mnie bez słowa. Zdawało mi się, że w jego oczach zobaczyłam jakiś błysk, a potem uniósł bezradnie ręce i skierował się ku drzwiom. Zanim zdążyłam zareagować, drzwi za nim zamknęły się bezszelestnie.
-Ginny, o co mu chodzi?- podeszłam bliżej siedzącej przy stole siostry Rona. Spojrzała na mnie z namysłem. Milczała, a ja czekałam, nie zsuwając nawet płaszcza z ramion.
-Myślę, że powinnaś z nim szczerze porozmawiać.- powiedziała w końcu, przecierając sobie twarz dłonią. -On jest naprawdę zgnębiony.
-Zgnębiony?- powtórzyłam z osłupieniem. Ginny jednakże wstała i opuściła kuchnię, mówiąc mi jeszcze „dobranoc” i nie wyjaśniając niczego.
-Dobranoc.- odpowiedziałam automatycznie, przetrawiając jej wcześniejsze słowa i kompletnie zapominając o spotkaniu z Blaisem.
Następnego dnia była piękna pogoda, jeszcze ładniejsza, niż w piątek. Od rana siedziałam w ogrodzie i przycinałam żywopłot (pani Weasley powiedziałam, że idę na spacer; z racji tego, że zaczęłam od strony drogi, nie mogła mnie widzieć, bo sama była w pralni).
Jak zwykle zresztą, nie udało mi się pogodzić aktywności fizycznej z odpoczynkiem psychicznym i znowu miałam głowę pełną myśli. Tym razem, próbowałam dojść do sedna sprawy dziwnego zachowania Harry’ego. Ginny mówiła, że on jest zgnębiony, Hermiona i Ron mają dość jego humorów… ale gdyby czuł się winny temu, że zachorowałam, powinien był mi o tym powiedzieć, a on nie zamienił ze mną ani jednego słowa od tygodnia. Co takiego powiedział jej Harry, że powinnam to usłyszeć sama? Choć wytężałam mózg, ile sił, nie potrafiłam odpowiedzieć sobie na to pytanie.
Zmęczona psychiczną rozterką, zmęczyłam się też pracą fizyczną i postanowiłam zrobić sobie małą przerwę. Szłam właśnie przez ogród do kuchni, aby napić się zimnego soku z brzoskwiń, jaki pani Weasley zrobiła dzisiejszego ranka, gdy usłyszałam śmiechy i rozmowy na podwórku. Od razu poczułam się nieswojo: podsunęłam się bliżej ściany i wyjrzałam ostrożnie za róg.
Na podwórku stał lśniący, czerwony samochód z przyczepą pełną worków. Za kierownicą siedział jeden z braci Rona, Fred lub George (nigdy nie wiedziałam, który jest który) a drugi z bliźniaków rozmawiał właśnie z Ginny.
-Mama nie będzie tym zachwycona, ale rozumiesz, musimy gdzieś przechować ten towar, w magazynie nie mamy już miejsca… dobra, starczy, Harry!- odwrócił się w stronę przyczepy, którą ktoś, niewidoczny dla mnie, rozładowywał systematycznie. Na dźwięk wymówionego imienia poczułam przyspieszone bicie serca i natychmiast przylgnęłam do ściany. Żeby mnie tylko nie zauważyli , modliłam się w duchu, małymi kroczkami cofając się na ogrodową ścieżkę, skąd miałam zamiar umknąć do mojego żywopłotu. Niestety, zanim zdążyłam znaleźć się przy południowej ścianie domu, usłyszałam roześmiany głos Ginny:
-Poczekaj, zaraz zawołam Martę, jest w ogrodzie! O, nie , jęknęłam w duchu i z paniką rzuciłam się w stronę leżaka na środku trawnika. Nie wiem, jak mi się to udało lecz położyłam się na nim i zamknęłam oczy, uspokajając błyskawicznie oddech, gdy nad moim uchem rozległ się wesoły głos:
-Hej, Marto, wstawaj, masz gościa!
-Jakiego gościa?- otworzyłam oczy i spojrzałam na nią ze zdziwieniem, symulując oślepienie światłem słońca. Szlag by to trafił!
-Harry przyjechał, chce się z tobą zobaczyć, no, chodź.
-Harry?- powtórzyłam ze zdumieniem, siadając. -Nigdzie nie idę.
-Marta, daj spokój!- Ginny roześmiała się niefrasobliwie. -Nie bądź jędzą, chodź, mówię ci!
-Ginny, to chyba nie jest…- zaczęłam lecz w tym momencie w ogrodzie pojawił się Harry. Szedł w moją stronę a w dłoni trzymał bukiet róż. Ginny natychmiast odsunęła się ode mnie i z dziwnym uśmiechem wróciła biegiem do braci, zostawiając nas samych. Najgorsze, co mogło się stać. , pomyślałam z wściekłością i wstałam gwałtownie, omal nie przewracając leżaka. Harry tymczasem był już przy mnie.
-Proszę, to dla ciebie.- podał mi kwiaty. -Wiem, że nic nie dadzą moje przeprosiny, ale naprawdę żałuję, że tak się wtedy zachowałem i mam nadzieję, że mi wybaczysz.
-Piękna formułka.- warknęłam, przyjmując bukiet i bezceremonialnie rzucając go na rozkładane krzesełko za sobą. Harry uniósł nieco brwi, ale nie wybuchł (jeszcze). -Sam ją wymyśliłeś, czy Ginny ci podpowiedziała?
-Marta, o czym ty mówisz?- zapytał, patrząc na mnie nierozumiejąco. -Co ma do tego Ginny… ja naprawdę… zrozum, ja nie chciałem cię zranić. Chcę dla ciebie jak najlepiej, tylko że nie zawsze mi to wychodzi.
Słuchałam go spokojnie, chociaż najchętniej zgrzytnęłabym zębami. Nie do pomyślenia! , złościłam się w duszy. Co za tupet, żeby najpierw mnie sponiewierać a potem występować z kwiatami w roli pokrzywdzonego osiołka!
-Wiesz co, jakoś ci nie wierzę.- powiedziałam, zakładając ręce i patrząc na niego ostro. -Zmieniasz zdanie co pięć minut, najpierw nazywasz mnie szmatą, a potem przyłazisz mi tu z kwiatami i próbujesz brać mnie na litość! Nie ze mną te numery, Harry!
Patrzył na mnie bez słowa a potem przełknął ślinę i spuścił głowę. Pokorniaczek!
-Marto…- zaczął cicho, nie patrząc na mnie. -Doskonale cię rozumiem. Masz prawo być rozżalona i wściekła na mnie… masz rację, ale błagam cię tylko o to, żebyś mi wybaczyła. Moje zachowanie było paskudne… wiem o tym i wiem też, że to z mojej winy… stało się to, co stało. Nie chcę psuć kontaktów między nami tylko z powodu jednej rozmowy.
-Wiesz, o ile dobrze pamiętam, to nie o rozmowę chodziło.- odpowiedziałam, także na niego nie patrząc. Nie miałam zielonego pojęcia, dlaczego tak go traktuję; myślę, że wyładowywałam się na nim za wszystko, co mi powiedział, nie tylko za te pięć dni i tamte słowa. Po prostu nie chciałam go widzieć, a byłam do tego zmuszona. Jego pokorny głos, skrucha i zachowanie tylko bardziej mnie drażniły, niż ujmowały.
-Marta.- podszedł do mnie bliżej, delikatnie położył dłoń na mojej i uniósł ją do ust. -Możesz mnie nienawidzić do końca życia, ale wiedz jedno: naprawdę żałuję tego, co zrobiłem… chociaż chciałem dla ciebie jak najlepiej… chciałem, byś była szczęśliwa tak, jak kiedyś… robiłem to wszystko, bo cię kocham.
Jego ostatnie słowa uderzyły we mnie, niczym obuch. Wyrwałam mu dłoń i spojrzałam na niego, jakbym widziała go po raz pierwszy w życiu.
-Harry… coś ty powiedział?- wydusiłam, nie mogąc oderwać od niego wzroku.
-Kocham cię.- powtórzył cicho i chciał mnie chyba objąć, ale ja odsunęłam się gwałtownie. Potknęłam się o leżak i upadłam na ziemię. Podniosłam się szybko i, zanim Harry zdążył coś dodać, rzuciłam się na oślep w kierunku furtki, wiodącej na pola. Słyszałam jego głos za sobą lecz nie zatrzymałam się dopóty, dopóki nie dobiegłam do rosnącej na miedzy gruszy. Tam padłam zdyszana na jej pochylony pień i próbowałam się uspokoić. Niestety, bez skutku. Dlaczego właśnie teraz? Dlaczego? , pytałam się myślach, oddychając ciężko i wypatrując z lękiem pojawienia się postaci Harry’ego na drodze. Po co mi to mówił, wiedząc, w jakiej jestem sytuacji? Przecież i tak nie ma szans, nigdy go nie pokocham! Dlaczego to zrobił? Jak on w ogóle mógł??
Wciąż nie mogłam uwierzyć w to, co się stało. Nie byłam w stanie przyjąć do wiadomości tego, że Harry mnie kocha. Być może nadal postrzegałam go przez pryzmat sceny po bankiecie, ale i poza tym było wiele powodów, które sprawiały, że byłam kompletnie roztrzęsiona. Jakby tego było mało, przypomniałam sobie znienacka dawno nieodświeżane, zakurzone już wspomnienia z pierwszych miesięcy w Hogwarcie na piątym roku. Przecież podobał ci się, byłaś nim zauroczona tak mocno, jak to tylko możliwe w wieku piętnastu lat… miałaś tak wielką nadzieję, że usłyszysz jakieś cieplejsze słowo od niego, starałaś się być na każde jego nawet nieme i nieuświadomione zawołanie…
Nie dostrzegał cię! Byłaś dla niego powietrzem, w dodatku skażonym, jako że nosiłaś odznakę Slytherina… przypomnij sobie, co przez niego chciałaś zrobić! Największe głupstwo życia… dzięki któremu poznałaś Dracona, a właściwie nie tyle poznałaś, co zbliżyłaś się do niego… tak naprawdę nigdy go nie kochałaś, bo prawdziwy smak tego uczucia poznałaś dopiero przy Draconie…
Uspokój się, masz prawo być zszokowana. To tak, jak dostać po dziesięciu latach prezent, którego pragnęło się w wieku pięciu lat i przez który przeżyło się wiele bezsennych, pełnych łez rozczarowania nocy… tylko pytanie, czy ten prezent przyjąć?
Jeśli pragniesz go tak mocno, jak wtedy, przyjmij. szepnął mi w głowie jakiś głos. Wzdrygnęłam się z niedowierzaniem. Nie mogę go przyjąć, przecież ja do niego nic nie czuję: więcej, jeszcze parę dni temu nienawidziłam go! On mnie skrzywdził, zmieszał z błotem, zachował się zupełnie, jak ojciec Dracona!
Co z tego, że chciał dobrze, co z tego, że z powodu tej miłości omal nie wpakował mnie w chorobę? Więcej przez niego cierpiałam, niż żyłam spokojniej… Marta, opanuj się! To jest tylko dawny znajomy, który wtrąca ci się w życie. Owszem, wahasz się lecz twoje wahanie i tak ma jeden efekt! Doskonale wiesz, że nigdy z nim nie będziesz, a cała twoja rozterka wewnętrzna bierze się stąd, że kiedyś wydawało ci się, że coś do niego czułaś. „Wydawało ci się” i tego się trzymaj.- powiedział mi stanowczo głos, wprawiając mnie w lekką ulgę. Nie miałam jednak jeszcze dość odwagi, aby wstać i wrócić, jakby nigdy nic do Nory, gdzie na pewno spotkałabym go i musiałabym mu powiedzieć, co czuję. A prawda jest taka, że nie czuję nic. To tylko wspomnienia. , mówiłam sobie, gdy w godzinę później schodziłam wolno między polami, okrężna drogą w dół, gdzie majaczył dach gospodarstwa rodziców Rona (w końcu ile można ukrywać się pod gruszą? Na pewno zaczęli się już o mnie martwić). Dość myślenia o tym i roztrząsania nieistniejącego problemu, chcesz wpaść w wariactwo?
-Nie, nie chcę.- odpowiedziałam sobie cicho, zatrzymując się przed bramką i dostrzegając w ogrodzie duży, plastikowy stół, przy którym zgromadziła się prawie całą familia plus Hermiona, Harry i jeszcze ktoś, kogo nie poznałam na razie. Niemalże usłyszałam, jak los śmieje się złośliwie nade mną a głosy w duszy nasilają się. Spokój. , nakazałam sobie i, biorąc głęboki oddech, pchnęłam furtkę.
Kiedy podeszłam do stołu, gwar toczonych przy nim rozmów na chwilę ucichł. Ohydne uczucie: być w centrum zainteresowania. , pomyślałam. Całe szczęście, cisza szybko przerodziła się w radość z mojego pojawienia się, zupełnie, jakbym wróciła po pięciu latach, nie zaś dwóch godzinach.
Niemiły dreszcz przebiegł mnie od stóp do głów, gdy siadałam obok Harry’ego, naprzeciwko Freda i George’a, przy których siedział niezwykle opalony chłopak z kędzierzawymi włosami i filmowym uśmiechem. Okazało się, że nieznajomym jest Lee Jordan, przyjaciel z czasów szkolnych bliźniaków, który właśnie wrócił z półtorarocznego tournee po wybrzeżu Australii. Kojarzyłam go, jako komentatora meczów quidditcha, ale nic poza tym.
Obiad przebiegał w bardzo wesołej atmosferze; szczerze mówiąc, miałam wrażenie, że tylko ja jestem spięta i ponura, jak chmura gradowa lecz po półgodzinnej męczarni zrozumiałam, że jest ktoś, komu ta biesiada sprawia równie wątpliwą przyjemność. Ten ktoś siedział obok mnie i rozmawiał ze mną w sposób bardzo uprzejmy, aczkolwiek skrywający pewną dozę napięcia.
Raz czy dwa podaliśmy sobie półmisek z grillowanym mięsem, pozwoliłam też sobie nalać soku brzoskwiniowego. Poza tym, Harry i ja staraliśmy się robić dobre wrażenie na pozostałych skupionych przy stole osobach, ale nie mam pewności, czy odnieśliśmy sukces. Obawiałam się, że napięcie między nami stanie się lada moment zauważalne, więc przy pierwszej lepszej okazji wymknęłam się do kuchni, z ulgą wymawiając się chęcią pomocy przy zmywaniu (cóż z tego, że pani Weasley nie praktykowała zmywania ręcznego poza szczególnymi przypadkami?).
Jak tylko znalazłam się w chłodnej i zacisznej kuchni, oparłam się o zlewozmywak i zamknęłam oczy. Czy to wszystko musi być takie trudne? , pomyślałam. Dlaczego życie musi ciągle rzucać kłody pod nogi i zaskakiwać?
-Wszystko w porządku?-
usłyszałam czyjś głos i podskoczyłam nerwowo, obracając się i szybko chwytając pierwszą lepszą szklankę. Na widok Harry’ego, który stał w drzwiach kuchni z kilkoma brudnymi talerzami i wyrazem niepokoju na twarzy, naczynie wypadło mi z ręki i rozbiło się w drobny mak z okropnym brzękiem.
-Cholera jasna.- zaklęłam pod nosem, schylając się gwałtownie i złapaną mimochodem ścierką próbując zebrać okruchy. Co z tego, że żadnego z nich nie widziałam: po prostu nie byłam w stanie spojrzeć na Harry’ego. Zdaje się, że o tym wiedział, bo ukucnął naprzeciwko mnie i złapał mnie za dłoń, drugą unosząc moją brodę na wysokość swojej.
-Zostaw to.- powiedział spokojnie. Sięgnął do kieszeni kamizelki, którą miał na sobie, i wydobył z niej różdżkę. - Reparo. Chłoszczyść.
W mig szklanka, jak nowa, stała na podłodze, a najdrobniejsze odłamki, które wbiły się w fugę, znikły bez śladu. Podniosłam ją i postawiłam ją na blacie kuchennym, cały czas próbując uniknąć jego wzroku. No i czego się boisz? Przecież prawda i słuszna decyzja jest tylko jedna, podjęłaś ją już…
-Harry…- zaczęłam, splatając dłonie, a potem je rozplatając. -Musimy porozmawiać.
-Wiem.- odpowiedział natychmiast, zupełnie, jakby spodziewał się takich słów. -Wiem też, co mi powiesz, ale pozwól, że najpierw ja się wytłumaczę. Nie chciałem cię przerazić ani wprawić w zakłopotanie. Chciałem tylko, żebyś wiedziała, że możesz na mnie liczyć, żebyś wiedziała, co było motywem moich działań i że… i że ja rozumiem… rozumiem, w jakiej sytuacji jesteś. Głupio zrobiłem, bo wplątałem cię w niezręczną sytuację, ale widzisz… chyba miałem nadzieję, że…- urwał na chwilę, uśmiechając się nieznacznie i opierając o stół obok mnie. -…że będziesz dla mnie przychylna… po tym, jak zachowywałaś się wobec mnie na początku… nie, nie, ja wiem- uniósł dłoń, widząc, że na niego patrzę. -wiem, że to nie ma znaczenia, zresztą z mojej winy… no, po prostu chciałem, żebyś wiedziała, jaka jest sytuacja. Pomyślałem, że kiedyś może… będę mógł ci pomóc, jakoś cię wesprzeć…
-Zdajesz sobie sprawę, że mówiąc mi to, co mi powiedziałeś, wcale mi nie ułatwiłeś życia?- zapytałam, zniżając głos, bo zdawało mi się, że ktoś idzie od strony ogrodu do domu. -Harry, przecież wiesz, że…
-Wiem i nie chcę tego. To znaczy… nie chcę teraz, ale gdybyś kiedyś… potrzebowała… ja zawsze… tak, rozumiem, że pewnie nadal mi nie wierzysz po tym, jak ostatnio cię traktowałem, ale do szewskiej pasji doprowadzało mnie to, że tak ulegasz tym wszystkim ludziom i dajesz im wolność słowa na swój temat. Zrozumiałem, że moja wściekłość ma o wiele głębsze podłoże, niż myślałem wcześniej… zrozumiałem, że jesteś dla mnie ważniejsza, niż przypuszczałem, a z czasem to zaczęło się tylko pogłębiać.
Zaledwie zdążył to powiedzieć, przy wejściu do kuchni usłyszeliśmy rozweselonych bliźniaków i ich kolegę. Po paru sekundach minęli drzwi i usłyszeliśmy ich kroki na schodach, wiodących na górę. Harry odczekał, aż kroki rozlegną się na piętrze i powrócił do tematu.
-Marta, nie zrozum mnie źle: przepraszam, jeśli zamąciłem ci w głowie, pewnie nie powinienem był ci mówić tego właśnie teraz… jednak myśl, że mogłabyś mnie znienawidzić przez naszą rozmowę po bankiecie… myśl, że mogłem cię stracić dręczyła mnie. Postanowiłem, że postaram ci się jakoś to wyjaśnić.- obrócił się do mnie bokiem i położył mi dłonie na ramionach. -Nie chcę od ciebie niczego, nie chcę, byś miała jakieś wyrzuty sumienia czy coś w tym stylu: chodziło mi tylko o to, żebyś wiedziała. Nigdy mnie nie pokochasz, bo zawsze będziesz kochać jego… jestem tego świadom. Bycie razem fizycznie nie jest najważniejsze w miłości- o wiele bardziej istotne jest być przy kimś duszą i sercem i to jest mój cel i moje jedyne pragnienie. Masz ci los, chyba wolałabym, żebyśmy dalej się na siebie wściekali, niż żebym musiała słuchać tego wszystkiego. , przemknęło mi przez głowę. Nie wiem, jak to się stało, ale w pewien sposób jego słowa poruszyły mnie… i wzruszyły. Mimo wszystko chyba nie spodziewałam się po nim - i po jego wcześniejszym zachowaniu - takiej wyrozumiałości, dojrzałości i… bezinteresowności. Harry, jakiego znałam przez ostatnie tygodnie, był zaborczym, impulsywnym cholerykiem, od którego bezpieczniej było trzymać się z dala. Dawno nie myślałam o nim, jak o normalnym człowieku, który jest wrażliwy na uczucia innych i zdaje sobie sprawę z powagi sytuacji. Teraz nadszedł ten moment po raz pierwszy od dłuższego czasu i w pewnym sensie była to dla mnie nowa, nieznana sytuacja.
-Dziękuję.- powiedziałam, starając się opanować to, co działo się w mej duszy. Zawahałam się przez krótką chwilę, a potem uścisnęłam go. -Harry, bardzo cię cenię za to, co powiedziałeś i cieszę się, że mnie rozumiesz. Prawdę mówiąc, nie spodziewałam się tego.
-Tak, wiem.- zaśmiał się, obejmując mnie lekko w pasie i patrząc na mnie przyjaźnie. -Naprawdę jest mi przykro za… za tamto. Nie myślę, że jesteś…
-Wiesz co, nie mówmy o tym.- potrząsnęłam głową. -Skoro mamy zacząć nowy etap naszej znajomości, zapomnijmy o tym, co było przedtem, okay?
-Dobrze.- uśmiechnął się. -Rozumiem, że mogę liczyć na twoją przyjaźń?
-Możesz.- pokiwałam głową i także się uśmiechnęłam. -To co, mówią, że przyjaciele pomagają sobie w biedzie, więc może pomożesz mi powycierać naczynia?