Hej! Strona jak widać działa już i bardzo dobrze, prawie zapomniałam, jak ten pamiętnik wygląda heh, żarcik... zapraszam do czytania i dziękuję za komentarze;*
- - -
Myślę, że największym szokiem dla mnie było, że to właśnie profesor Snape - mój, a właściwie nasz były opiekun, człowiek, którego darzyłam bezgranicznym zaufaniem jako jednego z niewielu, człowiek, z którym pracowałam dla Zakonu zabił Dracona. To był dla mnie wstrząs. Jak on mógł , myślałam w kółko. jak on mógł nas zdradzić? Zaczęły powracać wspomnienia z ataku śmierciożerców i zabójstwa Dracona, ułamki sekund przesuwały się przed moimi oczyma, niczym na ekranie telewizora. Zrozumiałam, dlaczego w ogóle się nie odzywał podczas ataku, dlaczego jego głos wydawał mi się po trosze znajomy i dlaczego -tak, właśnie! - dlaczego to on pojawił się wtedy na ulicy. Wówczas nie zastanawiałam się nad tym bardziej, zbyt byłam bowiem roztrzęsiona, ale teraz - tak, teraz wszystko zaczęło układać się w logiczną całość.
Kiedy ocknęłam się przed domem Hermiony i Rona, byłam zziębnięta i wstrząsały mną dreszcze, choć nie tylko zimno było za nie odpowiedzialne. Niebo pojaśniało, ale wciąż panował półmrok. Podniosłam się z chodnika i poczułam, że boli mnie każdy mięsień i każda kość. Zupełnie, jakby ktoś wyturlał mnie mocno po wyboistym lodowcu , przyszło mi do głowy dziwne porównanie.
W oknach Hermiony i Rona było ciemno. Raptem przypomniałam sobie, że przecież oni są w Szwajcarii, w czwartek mieli jechać do Scuol. Jak mogłam o tym zapomnieć? Przecież jeszcze w środę wieczorem minęłam się z Hermi na korytarzu i życzyłam jej udanej podróży. No, nic , powiedziałam sobie w duchu, rozcierając ramiona i rozglądając się mimochodem. Było pusto i cicho. Weź się w garść i zapomnij na chwilę o tym, co się stało. Kierunek: dom. Jeszcze raz rozejrzałam się dla pewności i ruszyłam w stronę wylotu ulicy a paręnaście minut później byłam już na Florence Alley. Wzięłam gorącą kąpiel i położyłam się spać.
Następnego dnia obudziłam się przed jedenastą. Wciąż miałam dreszcze, więc zrobiłam sobie gorącej herbaty z cytryną i miodem, a potem zawinęłam się w pled i chciałam wrócić do łóżka lecz nie mogłam już zasnąć. Usiadłam więc w fotelu i, parząc sobie wargi gorącym napojem, pozwoliłam myślom płynąć bez ustanku.
Zdawałam sobie sprawę z tego, jak koszmarny był wczorajszy dzień. Zarazem obelżywe artykuły, jakie ukazały się w prasie wydawały mi się sprawą niezmiernie odwieczną i przytłumioną przez nocne spotkanie śmierciożerców. Co ja mam teraz zrobić? W pracy mogę się pojawić jedynie po to, by złożyć rezygnację, nie mam siły na myślenie o Zakonie, Rod nie żyje…
Z całą mocą powróciło do mnie wspomnienie jego ciała, a właściwie – jego zwłok. Nagle uświadomiłam sobie jasno i wyraźnie, że on nie żyje i dlaczego zginął. Rod nie żyje… , powtarzałam otępiale. Stanęły mi przed oczyma wszystkie nasze ostatnie rozmowy.
Poczułam coś, co można przyrównać z mniejszym lub większym prawdopodobieństwem do bólu po stracie przyjaciela… a potem zobaczyłam las gdzieś na wybrzeżu, polanę śród smukłych drzew i usłyszałam dźwięk zaklęcia, wypowiadanego przez Mistrza Eliksirów. Podwójny morderca… mało brakowałoby, a byłby potrójny… , szeptał w głowie ohydny, zimny głosik, a jego szept odbijał się w mej głowie potwornym echem.
Odstawiłam raptownie herbatę, bo przestała mi smakować. W mojej duszy czułam ogień, a na krzyżu - chłód. Odrzuciłam pled i wstałam.
Zaczęłam chodzić po pokoju, całkowicie bez sensu podchodząc to do okna, to do szafy… myśli goniły mnie z kąta w kąt. Rod nie żyje… zabił go… nie żyje. Snape zabił jego i Dracona… zabił ich…
Zatrzymałam się i ucisnęłam czubkami palców skronie. To szaleństwo! , powiedziałam sobie w duchu. Zwariuję tu sam na sam z tymi myślami… Wyszłam z mieszkania, łapiąc w dłoń tylko wiosenny płaszcz. Ulica skąpana była w jasnym świetle słonecznym, które raziło mnie w oczy. Zasłaniając się więc, skręciłam w boczną uliczkę, wiodącą nad brzeg Tamizy.
Siedział w jasnym, okrągłym gabinecie i bez słowa, niewidzącym wzrokiem wpatrywał się w portret dyrektora, wiszący obok biurka. Zegar tykał cicho, ale on nie słyszał tego, ogłuszony myślami i obrazami, jakich miał pełno w głowie.
Naraz drgnął na dźwięk otwieranych drzwi. Z ulgą zobaczył w nich Dumbledore’a.
-Wybacz mi, Severusie, że kazałem na siebie czekać, ale minister nie miał później dla mnie czasu.
-Nic nie szkodzi.- odpowiedział obojętnym tonem. Dyrektor usiadł w fotelu naprzeciwko i spojrzał na niego przenikliwie.
-Wiem już od Nimfadory Tonks, co się stało podczas wczorajszego zebrania.
-Wie pan o wszystkim?- zapytał, zmuszając się do odwzajemnienia spojrzenia. Dumbledore skinął głową.
-O wszystkim.
Poprawił się w krześle i zacisnął pięści a potem je rozprostował. Dumbledore nie spuszczał z niego wzroku.
-Severusie, to minie. Zrozumiałe, że w pierwszej chwili była wstrząśnięta, bo niewątpliwie darzyła cię zaufaniem, ale z czasem…
-Nic się nie zmieni.- odparł Snape z nutą ledwo zauważalnego rozdrażnienia. -Nie widział pan jej po tym… po tym, jak deportowaliśmy się do Londynu. Jeszcze nigdy nie widziałem i nie słyszałem takiej nienawiści.
-Przesadzasz, Severusie.- Dumbledore jak zwykle starał się być łagodnym optymistą. „Optymistą przeklętym”. -Może w istocie zareagowała trochę zbyt… ale jak trochę ochłonie, uspokoi się i na pewno okaże się, że żałuje tego, co ci powiedziała.
-Trudno byłoby to nazwać rozmową.- odpowiedział, krzywiąc wargi. „Wykrzyczała mi w twarz, że jestem mordercą… a ja nie mogłem zaprzeczyć…”
Choć było jeszcze dość wczesne sobotnie przedpołudnie, zastukałam do drzwi apartamentu na czwartym piętrze przy Victoria Embankment. W duchu liczyłam na to, że jego właściciel będzie już na nogach i nie przeliczyłam się: Harry otworzył mi prawie natychmiast.
-O, cześć!- ucieszył się na mój widok. -Wejdź, proszę! Co tu robisz? Przyszłaś specjalnie?
-Tak, specjalnie. Chcę z tobą porozmawiać.- potwierdziłam, zsuwając z ramion płaszcz. Harry zamknął drzwi i odwiesił go a potem spojrzał na mnie radośnie. Widząc jednak, że nie podzielam jego uczuć, przestał się uśmiechać i poprosił mnie do kuchni.
-Zrobię ci herbaty i pogadamy, o czym będziesz chciała.- powiedział i tak też się stało: przy herbacie opowiedziałam mu wszystko o nagonce prasowej i tym, co zdarzyło się ubiegłej nocy nad morzem. Harry słuchał w milczeniu, tylko brwi coraz bardziej mu się zsuwały a wyraz ust był coraz bardziej zacięty.
Kiedy skończyłam, przetarł twarz dłonią, wstał i podszedł do okna. Był zdenerwowany, widziałam to, ale nie wiedziałam, co robić dalej. Byłam znużona i wbrew moim oczekiwaniom, wylanie z siebie wszystkich uczuć i gryzących wspomnień niewiele mi pomogło.
-Rozmawiałaś ze Snapem od tamtego czasu, próbował się z tobą jakoś skontaktować?- zapytał, odwracając się ku mnie. Potrząsnęłam przecząco głową.
-A z Dumbledorem?
-Nie.
Znowu przetarł sobie dłonią twarz i zbliżył się do kanapy, na której siedziałam. Nie zareagowałam, kiedy ukucnął przede mną i położył dłonie na moich kolanach.
-A powinnaś.- powiedział cicho, patrząc mi w oczy.
-Tonks przecież widziała mnie wczoraj na placu, wie, że nic mi się nie stało.- obruszyłam się, ale on pokręcił głową na znak, że nie o to mu chodziło.
-Martuś… musisz z nim porozmawiać.
-Ze Snapem?!
-Tak… albo z Dumbledorem, na początek. On już na pewno wie, co się stało i czego się dowiedziałaś. Pomijam już oczywistą kwestię zabójstwa Roda… mówię o tym, że to Snape’owi zlecono zabicie Dracona w grudniu. On na pewno nie zrobił tego z przyjemnością, nie chciał tego, rozumiesz?
-Tak, rozumiem.- znowu poczułam łzy dławiące mnie w gardle. Wstałam z kanapy i podeszłam do oszklonej biblioteczki. Zagryzłam wargi a potem mówiłam dalej. -Wiem, że tego nie chciał… ale przecież można było temu zapobiec! Można było uratować Dracona… na pewno był jakiś sposób, gdyby tylko mi powiedział…
-Gdyby ci powiedział, niczego by to nie zmieniło.- dokończył za mnie Harry. W jego wzroku widać było współczucie, ale mówił głosem stanowczym. Uniosłam brwi i otworzyłam buzię, gotowa do riposty lecz on nie dał mi sobie przerwać. -Marta, pomyśl przez chwilę rozsądnie: dowiedziałabyś się od Snape’a, że dostał rozkaz zabicia Dracona i co? Przeraziłabyś się i chciałabyś temu zapobiec, pewnie próbowałabyś wyjechać razem z nim, a to nie tylko nie polepszyłoby waszej sytuacji lecz ją wręcz pogorszyło. Voldemort byłby wściekły, że mu zwialiście i wysłałby śmierciożerców wszędzie tam, gdzie postałaby wasza noga. Do końca życia musielibyście się ukrywać, żyć na walizkach i w ciągłym strachu, że w każdej chwili mogą was dopaść… to nie byłoby życie! Nie mówię już o tym, że stracilibyśmy jednego z najlepszych szpiegów w osobie Snape’a, choć to też byłoby istotne.
W tym, co mówił, było jakieś ziarno racji, ale ja tak bardzo pragnęłam się z nim nie zgodzić, kłócić się, że się myli, że nie byłoby tak… Jednakowoż z każdą sekundą jego słowa coraz bardziej do mnie przemawiały. Wyobraziłam sobie nasze życie po ucieczce z Londynu i faktycznie przed oczyma stanęła mi wieczna tułaczka z kamieniem u szyi. Czy to byłoby wartościowsze od tego, że Draco zginął mimo wszystko w humanitarny sposób i że nie dosięgnął go najwyższy gniew Czarnego Pana? Mogło go spotkać to samo, co spotkało Roda… Czy nie lepiej, że…
Nie, ani trochę nie lepiej! - krzyczał w głowie drugi głos. Gdyby Snape był ze mną szczery, może i żylibyśmy poza cywilizowanym światem, ale bylibyśmy r a z e m, żywi i szczęśliwi…
Tylko zastanów się, czy Draco chciałby dla ciebie takiego szczęścia… on wiedział, że zginie, wiedział, że tak się może stać i był na to przygotowany… oddał za ciebie życie, oddał, żebyś ty nie musiała nigdy już z nim uciekać i kryć się.
Tak, ale… , nie wytrzymałam tej dyskusji w swojej głowie. Usiadłam z powrotem na kanapie i zwiesiłam głowę, czując w kącikach oczu łzy. Harry usiadł obok mnie i objął mnie ramieniem.
Wiem, jak się czujesz.- szepnął. -Myślisz, że on cię zdradził, czujesz się zawiedziona… ale w głębi duszy wiesz, że nie mogło stać się inaczej. Ja też wolałbym, żeby on żył, ale skoro już miał zginąć, to chyba lepiej, że zginął z ręki Snape’a, niż, dajmy na to, takiego Greybacka?- spojrzał na mnie. Widząc, że słucham go bez słowa, otarł dłonią łzy z moich policzków i mówił dalej uspokajającym tonem, przytulając mnie do siebie. -Jestem pewien, że zlecenie jego morderstwa właśnie Snape’owi było najlepszym, co mogło mu się w tej sytuacji przytrafić, co mogło przytrafić się wam obojgu zresztą. Ty wiesz, że Snape nie mógł nic więcej dla niego zrobić, więc chociaż sprawił, by nie cierpiał długo… pamiętasz, jak celował różdżką w ciebie? No, właśnie. Nie mógł zachować się inaczej, dla nich wciąż jest śmierciożercą, ale mimo, że wykonywał swoje zadanie w imię Czarnego Pana i misji Zakonu, cały czas pamiętał o tym, kogo miał przed sobą. Gdyby to zależało tylko od niego, z pewnością wasze losy potoczyłyby się inaczej, ale nic od niego nie zależało, rozumiesz? No, nie płacz już, proszę cię. Martuś…- pocałował mnie w czubek głowy i przygarnął do siebie mocniej.
Od czasu śmierci Roda minęło siedem dni. Nastał maj i długi, pogodny weekend. Wszystkie rodziny z dziećmi oraz zakochane pary korzystały z pięknej pogody i wyjeżdżały z miasta w celu uszczknięcia choćby jednej, krótkiej chwili odpoczynku na łonie natury. Byłam chyba jedyną osobą na swojej ulicy, która pozostała w Londynie na czas majówki, ale niespecjalnie mi to przeszkadzało.
Siedem dni minęło, jak z bicza strzelił. W prasie pojawiały się różne plotki i domysły na temat zniknięcia sekretarza generalnego (a także, przy okazji, jego nowej sekretarki), które ucięły podobno dopiero informacje o odnalezieniu jego ciała na wybrzeżu- nie wiem, od momentu publikacji wyjątkowo sarkastycznego materiału z domniemanym powodem absencji Roda zirytowałam się tak bardzo, że przestałam w ogóle kupować gazety. Poza tym, miałam co robić w Ministerstwie.
Dwudziestego siódmego kwietnia w południe Minister wezwał mnie do siebie. Miał mi do przekazania jakieś wiadomości na temat sprawy, którą właśnie prowadziłam, ale przy okazji spodziewałam się nawiązania do przesłuchania, do którego podchodziłam teraz z kompletną znieczulicą. Tylko czy naprawdę trzeba aż iść na spotkanie śmierciożerców i na własne oczy być świadkiem śmiertelnych tortur przyjaciela, żeby znieczulić się na kłopoty w pracy? , myślałam ponuro, wchodząc do gabinetu ministra Knota.
-Dzień dobry, panno Pears, proszę siadać.- powiedział, uśmiechając się do mnie grzecznościowo zza płachty Proroka , którego właśnie czytał. Usiadłam bez szemrania, obdarzając go w duchu spojrzeniem pełnym lekceważenia. W kraju dzieje się tyle rzeczy, ginie sekretarz generalny, a on czyta gazetę! -Wybaczy pani, że nie powiadomił pani sekretarz, ale, niestety, niestety, jak pewno pani wie już z prasy…
-Tak, wiem.- odpowiedziałam szybko, nie chcąc wysłuchiwać jego udawanego żalu. W tym był zawsze dobry.
-No właśnie… słowem, ale nie o tym chciałem…- odłożył nieuważnie gazetę i, odchrząknąwszy, spojrzał na mnie. -Panno Pears, tutaj ma pani nowe dane o tej rodzinie z Canford, proszę, wczoraj przyszło - przesunął do mnie czerwoną teczkę, którą wyjął dopiero co spod biurka i zapytał zupełnie z innej beczki: - Czy może mi pani wytłumaczyć, o co chodziło z tym przesłuchaniem w sprawie przecieku informacji odnośnie dobówki do prasy? Dostałem poufny list od dyrektora Międzynarodowego Urzędu Prawa Czarodziejów i powiem szczerze, jestem trochę zaniepokojony.- spojrzał na mnie uważnie. -List jest co prawda poufny, ale zainteresował mnie na tyle, że postanowiłem z panią na ten temat pomówić
-Cóż mogę dodać. Jest mi przykro, że pan Sax musiał fatygować się tak bardzo, by napisać do pana, ale nie żałuję ani jednego słowa, jakie powiedziałam, zwłaszcza po tym, co mieliśmy okazję czytać w gazetach w zeszłym tygodniu.- odpowiedziałam z obcą mi twardością w głosie. Złośliwy głosik zachichotał mściwie na widok udatnie zamartwionej twarzy Knota.
-A więc nadal uważa pani, że pan Sax nie postępował obiektywnie, a co za tym idzie, kompetentnie? O, rany… od tej odpowiedzi zależy moja dalsza egzystencja…!
-Odniosłam takie wrażenie, a artykuły z Proroka utwierdziły mnie w tym. Pan Sax nie potraktował mnie w taki sam sposób, w jaki potraktował pana Malfoya, nadto, przejawiał wrażenie, jakby usiłował zakończyć sprawę na siłę, nie dbając zbytnio o sprawiedliwość.
-Jak to: artykuły? O czym pani mówi? Czytałem je i…
-A zatem wie pan, że nie dostarczyłam panu zwolnienia od psychiatry, tylko od psychologa i że nie jestem chora psychicznie.- mówiłam odrobinę zaczepnie. -Nie zrobiłam niczego złego poza wystąpieniem przeciwko subiektywizmowi pana Saxa, to wszystko.
-Widzi pani, ja nie mogę podejść do tego tak prosto.- uśmiechnął się teraz jakby przepraszająco. Wiedziałam, że taki uśmiech u niego oznaczał zazwyczaj zdenerwowanie i utwierdzenie się we własnej racji; wiedziałam już, że przepraszał nie za prawne zawiłości lecz za to, co za chwilę powie, a co będzie na moją niekorzyść. -Pan Sax skłania się do podejrzewania pani. Rozumie pani, że podejrzenia szefa Międzynarodowego Urzędu Prawa Czarodziejów nie są czymś, co mogę zlekceważyć, zwłaszcza że są wysoce niepokojące. Pani słowo o jego subiektywizmie przeciwko jego słowu. „Wysoce niepokojące”, „pani słowo przeciwko jego słowu”… a więc nigdy w takiej sytuacji nie będę miała szans.
-Rozumiem.- przytaknęłam. Miałam ochotę uśmiechnąć się pogardliwie: nie wiedziałam, co mną zawładnęło.
-Panno Pears, proszę mnie źle nie zrozumieć: chcę dla pani jak najlepiej i szanuję panią, ale to, co przeczytałem i to, co mi pani mówi oraz wydarzenia, jakie zaszły w przeciągu ostatniego półrocza każą mi stawiać pod znakiem zapytania pani dalszą karierę zawodową. Doskonale pani wie, że jako Minister Magii nie mogę stawać po pani stronie, gdy drugą ze stron jest Międzynarodowy Urząd Prawa, poza tym zarzuty niesubordynacji dyscyplinarnej zaliczają się do kategorii poważnych. Nie powinien pan stawać w ogóle po żadnej ze stron jako mediator, ale co to kogo obchodzi, prawda?
-Zwalnia mnie pan dyscyplinarnie?- zapytałam nieswoim głosem. Nagle zapragnęłam, żeby powiedział, co ma do powiedzenia i pozwolił mi wyjść. Marzyłam o szklance wody. Czułam się dziwnie.
-Tego nie powiedziałem.- odpowiedział, uśmiechając się nerwowo. -Tego nie powiedziałem… w żadnym wypadku… niemniej, byłoby dobrze, gdyby… rozumie pani, stanowisko Ministra… gdyby przez pewien czas odsunęła się pani na drugi plan. Sama pani chyba zresztą widzi, co się dzieje. Dwukrotnie była pani w przeciągu ostatnich sześciu miesięcy na zwolnieniu lekarskim, w pani życiu nastąpiło wiele zawirowań… może czas pomyśleć o zasłużonym, dłuższym urlopie?- uśmiechnął się ojcowsko i źle zinterpretował moją minę. -Nie, nie, proszę się nie martwić o zastępstwo, z tym nie będzie najmniejszego problemu, znajdziemy kogoś na pani miejsce, kto przejmie sprawy, jakimi się pani zajmowała, a kiedy już pani wróci, to… słowem,- wyjął kolejną teczkę, a z niej arkusz. Podpisał go szybko wytrawnym ruchem i podsunął mi. - wystarczy, że pani złoży jeden podpis i ma pani wszystko z głowy.
Przełykając ślinę, opuściłam wolno wzrok na kartkę. Widniał na niej elegancki napis: „PROŚBA O TYMCZASOWY URLOP NA CZAS NIEOKREŚLONY”. Przełknęłam ślinę jeszcze raz, bo moje gardło było jakby obrzmiałe. Litery skakały mi przed oczyma. Ujęłam w dłoń pióro i natychmiast upuściłam je na ziemię.
-Przepraszam,- mruknęłam, schylając się po nie. -już podnoszę.
Knot obserwował mnie uważnie spod oka, w napięciu. Liczył na ten podpis… a więc tak chciał mnie podejść: ja sama złożyłam prośbę o zwolnienie trzymiesięczne… dyplomatycznie usunął mnie w cień na czas nieokreślony…
-Przepraszam bardzo, ale co pan rozumie przez „czas nieokreślony”?- uniosłam wzrok. Zaśmiał się nerwowo i odpowiedział, trąc ręce:
-Wie pani, to tylko formułka, umówmy się, że to będzie oznaczało na razie trzy miesiące. Wystarczy to pani? Czy mi wystarczy? Pytanie, czy wystarczy panu na zażegnanie afery i odkażenie chluby Ministerstwa, panie Knot!
-Tak, oczywiście.- odpowiedziałam, oddychając spokojnie. Trzy miesiące… do sierpnia… Ujęłam pióro mocniej i podpisałam papier, a potem odsunęłam go od siebie gwałtownie.
-Pani Marto, to jest naprawdę najlepsze rozwiązanie, jakie mogę pani zaoferować.- powiedział konspiracyjnie, pochylając się nad biurkiem i patrząc na mnie poufale. -I tak nadużywam swojej władzy, aby przymknąć oko na list Saxa… od pierwszego września, jeśli oczywiście będzie to możliwe, będzie pani mogła do nas wrócić… do tego czasu jednak ktoś panią zastąpi a pani będzie otrzymywać połowę miesięcznego wynagrodzenia wraz z dodatkową odprawą przez pierwszy miesiąc, wynoszącą dziesięć procent. Myślę, że warunki są godziwe, chyba że pani się z czymś nie zgadza? Godziwe… nie zgadza… jak teraz miałabym zaprotestować? Godziwe… a czy pana postępowanie jest godziwe?
-Nie, wszystko w porządku.- odpowiedziałam znowu nienaturalnym głosem i zmusiłam się do uśmiechu. Minister odetchnął (z ulgą), wstał i podszedł do mnie z wyciągniętą dłonią.
-A więc, może pani do końca tygodnia przygotować się do urlopu, oczywiście, proszę zostawić dane i rozpiskę dla zastępcy, żebyśmy nie musieli pani niepotrzebnie fatygować do nas… jutro po południu proszę zgłosić się do kancelarii po odbiór wynagrodzenia i dodatek. Dodatek za milczenie i usunięcie się w cień.
-Tak jest, zgłoszę się.- uścisnęłam jego dłoń i z krótkim „Do widzenia” opuściłam jego biuro.
Pamiętam, że byłam ogłuszona odprawą, jaką mi dał. Nie chodziło o to, że potraktował mnie przyzwoicie, bo, powiedzmy sobie szczerze, wyprawa, jaką dostałam była naprawdę wysoka, ale przeciwko niej i temu quasi - ulgowemu potraktowaniu buntowała się moja dusza oraz godność. Zrobili z ciebie marionetkę, kazali ci siedzieć cicho! , huczały mi w głowie wyrwane z kontekstu myśli, gdy szłam do swojego gabinetu. Niby każdy powinien się cieszyć na moim miejscu, że za zachowanie, jakiego się dopuścił, spotkała go tak łaskawa kara, jednakże ja nie miałam z czego się cieszyć. Rod ostrzegał cię, że tak się stanie… , usłyszałam szept w głowie i poczułam ukłucie w sercu. Usiadłam w fotelu i zamyśliłam się. Tak, to prawda: Rod ostrzegał mnie, ale przed wpływami zwolenników czarnej magii (najczęściej był to synonim wyznawców ideologii Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać)… ale czy co innego było przyczyną twojego urlopu trzymiesięcznego? , zapytał wymownie głosik. Paul Sax kierował się opinią Lucjusza Malfoya… do tego twoje wyjątkowo rażące w gabinecie ministerialnym zachowanie skłoniło go do szybkiej interwencji… czy kłamliwe, wredne artykuły nie są tego przejawem?
Nie potrafiłam sobie odpowiedzieć na to pytanie – a może nie chciałam. Spakowałam najważniejsze dokumenty, dokonałam wszelkich czynności związanych z bliskim „urlopem” i wyszłam. Poszłam na spacer do parku a potem udałam się na Highgate. Kiedy wróciłam do siebie, ściemniało się. Zjadłam coś i położyłam się spać. Tak, nadchodzi kolejny trudny czas , pomyślałam posępnie i wyjrzałam przez okno do zalanego deszczem parku. W połowie weekendu pogoda zmieniła się diametralnie. Od dwóch dni lało nieprzerwanie, a w nocy szalała burza.
Komentarze:
gorgie Czwartek, 08 Stycznia;, 2009, 22:06
A ja juz myślałam, że minister ja zwolni, ale na szczeście nic takiego się nie stało. Miałaś super pomysł z tym urlopem i czekam na ciąg nastepny w niedługim czasie. To, że Marta MA 3 miesięczny urlop n ie oznacza, że ty go masz:p
Zarcik
Margot, przepraszam, że nie skomentowałam ostatniej notki, wiesz na pewno czym było to spowodowane ;)
Notka długa i wciągająca, nie zauważyłam błędów.
Mimo wszystko: jak mogłaś???!!! Zabić Dracona: to potrafię zrozumieć. Ale ze Snape'a zrobić takiego mordercę?!
Nie zgadzam się z tym, że to było najlepsze wyjście z tej sytuacji. Jak Draco mógł zrobić coś takiego Marcie? Ile ona wycierpiała po jego śmierci! To zupełnie jak w drugiej części "Zmierzchu". Sprawił jej większy ból tym, że umarł niż gdyby został i gdyby tułali się razem po świecie bez spoczynku.
Uch.
Mimo to doskonale oddałaś przeżycia Marty i jej przemyślenia.
Zajrzyj do Romildy, dałam czwartą notkę. Resztę zgubiłam po drodze. Zaraz dodam nową.
Pozdrowienia!;*
Margot, wybacz brak komentarza pod ostatnią notką- brak czasu, zawalenie, całkowity brak pamięci. Przepraszam...Ale do rzeczy:
Przepiękna, barwna, realistyczna, żywa, dokładnie i starannie napisana, wciągająca i niesamowicie ciekawa oraz interesująca notka. Fabuła perfekcyjnie wymyślona, opisy jak zawsze cudowne, burza uczuć, przepiękne refleksje. Podoba mi się zwłaszcza to, że uczucia swojej bohaterki oddajesz w sposób wspaniały- te wtrącenia pomiędzy zdaniami, burza uczuć, mnóstwo przemyśleń i komentarzy Marty sprawiają, że nawet mnie rozbolała głowa od nawału myśli i uczuć Marty, a to rewelacyjny objaw. Mało pisarzy na tej stronie potrafi oddawać tak uczucia- Ty i Marta G :P Hehe...xD
Ogromny podziw budzi we mnie też to, jak spójna i zwarta jest cała historia tego pamiętnika spod Twojego pióra- akcja toczy się wartko, a czytelników swoimi notkami przyciągasz do tego stopnia, że trudno się oderwać od notki. Stawiam, oczywiście, Wybitny i serdecznie gratuluję Ci tak pięknego i dużego talentu!
Buziaki i uściski,
Parvati:*
P.S. Zapraszam do Wiktora Kruma na nową notkę
Ale Knociak sobie wymyślił. Wiedziałam, że na zwolnieniu się nie skończy;]. On jest jak mój sąsiad, kombinator-pełna klasa. No cholerka, nie wiem co powiedzieć, bo każdy Twój wpis, jest jak fragment dobrej książki. Trudno się od niej oderwać i z wielkim bólem przychodzi czytanie ostatniego zdania z pełną świadomością, że na ciąg dalszy trzeba czekać szmat czasu(no dobra, przesadzam, kilka dni najwyżej;D). Było to tak barwnie opisane, tak składnie, z takim sensem i niezwykłą dokładnością, że sprawiło, iż czułam się Matrą, możne nie dosadnie, ale byłam obok niej i odczuwałam to co ona. Mętlik w głowie, sprzeczność w duszy. Uwielbiam to odczucie, a naprawdę rzadko je mam, tylko przy wyjątkowych książkach(tu rodzi się sugestia). Mój stan można określić słowami: JESTEM ZACHWYCONA.
Pozdrawiam i jak zawsze pokornie czekam na kolejny wpis, jak i dziękuję za komentarze u moich dziewczyn;*.
Hym, wydaje mi się tylko, że Harry był raczej taki nie Harrowaty;p. Zabrakło mi jego gwałtowności i pochopności, którą ja nazywam nadpobudliwość. ;]
Szmat czasu... trzy dni hahaah xD
Pumo? czy jakoś... nie pamiętam Może jednorożec? Notkę druknęłam, więc najdalej jutro wstawię komentarz :* Właściwie to mogłabym już napisać, bo i tak będzie brzmiał ,,Łaaa!!! jaki czad" xD, ale będę sprawiedliwą tygrysicą i najpierw przeczytam
Martii! Locki na Ciebie czeka! A ElVua powinien być dziś w nocy, muszę jedynie wygonić mom do spania Wypiłam latte machiato, zjadłam KitKeta, Pawełka, 2 rządki czekolady, tak więc zasnąć nie powinnam,a już czuję odpał i jak dam radę to nawet napiszę kolejnego Locka Przybywaj, przybywaj! Przepraszam za głupi komentarz, ale mi się nudzi xD Jak przeczytam to będzie jeszcze głupszy, więc już teraz zacznij przygotowania emocjonalne i psychiczne, o inaczej będzie trwały uraz. Dobra, ostrzegałam jak coś
RoVii :D Sobota, 10 Stycznia;, 2009, 12:19
Zaraz się zabieram za Martii Ogłaszam, że u ElVua jest wpis!!
Rovena Sobota, 10 Stycznia;, 2009, 18:55
No kurde, no... co ja mam pisać...
Okk... zrobię tak jak napisałam
Łaaa!!! jaki czas xD