Jestem po złej stronie.A jak do tego doszło? cz.I "Czarownice nie pałczą"
Wiem. Nie pisałam, nie komentowałam, nawet nie wiedziałam, że ktoś założył "mój" pamiętnik Ale miałam problem z internetem i dopiero dzisiaj mi to naprawiono. Od razu dodaje notkę, ponieważ ona tylko na to czekała. Wszelkie zaległości nadrobię mam nadzieję w ciągu najbliższego weekendu. Hmm... Co jeszcze... Aha. To nie ja prowadzę pamiętnik Bellatrix Lestrange, chociaż kilka razy się nad tym zastanawiałam. Wiecie, dlaczego jednak się na to nie zdecydowałam? Pamiętniki 2 złych, wrednych i podłych postaci wkońcu by mi zbrzydły, zabrkłoby mi pomysłów i pewnie nie chciałoby mi się już pisać. Ale się rozpisłam
Dobra, kończę! Miłego czytania
- Mieszkaliśmy w Londynie, wśród mugoli. Mama – Robyn, ja i Airiene, moja młodsza siostra. Prababcia oddała mojej mamie w spadku domek z ogródkiem. Właśnie tam mieszkaliśmy. 2 piętra. Na dole kuchnia, łazienka, salon i dwie sypialnie, a na górze łazienka i cztery sypialnie. Z zewnątrz wyglądał na typowy dom staroświeckich ludzi i wyróżniał się pomiędzy nowoczesnymi domkami. Po obu stronach ciemno granatowych drzwi wejściowych wznosiły się dumnie dwie wysokie czarne kolumny. Okiennice były pomalowane na kolor przypominający gnijące jesienne liście. Wydawał się zbyt wielki dla jednej rodziny, i tak właśnie było. Dlatego mama wynajmowała górę. Czasem było to kłopotliwe, bo mieszkali u nas mugole. Mama musiała się pilnować, żeby przypadkiem nie użyć magii. Muszę przyznać, że przychodziło jej to bez najmniejszego trudu. Zawsze spokojna, opanowana, zachowująca zimną krew w trudnych sytuacjach… Szkoda, że nie odziedziczyłem po niej tych cech. Z wyglądu również nie byłem do niej podobny. Ona – smukła, wysportowana, wszędzie było jej pełno, miała czarne włosy z odcieniem granatu. A ja? Najwidoczniej wdałem się w tatusia. Ale to nieważne. W końcu miało być o mamie. Pamiętam, jak zareagowała, gdy dostałem list z Hogwartu. Rozerwała kopertę, szybko przebiegła wzrokiem tekst, szeroko otworzyła buzię i patrzyła na mnie z niedowierzaniem. Pewnie dlatego, że wcześniej nie wykazywałem żadnych oznak tego, iż mogę być czarodziejem. W sumie dla mnie samego był to szok. Wiem, że opowiadam chaotycznie, ale… Mówię to, co akurat mi się przypomni. A uwierzcie, ciężko jest mówić o bliskiej osobie, która nie żyje. Naprawdę… - ciągnąłem, połykając łzy. Rany… po raz kolejny się popłakałem. Ale to było chyba normalne, bo skoro wspominam własną mamę, którą sam… - Pamiętam również jej reakcję na inny list. Jak się później dowiedziałem, można było w nim przeczytać o tym, że moja babcia, a matka Robyn nie żyje. Czytając list usiadła, zagryzła wargi, a w oczach zgasły te zawsze żywo połyskujące iskierki. Spytałem jej, dlaczego nie płacze, bo w końcu umarła jej mama. Ona na to odparła łamiącym się głosem, że samotne czarownice muszą zachowywać zimną krew i dawać dobry przykład dzieciom, więc nie płaczą. Bo babcia odeszła do miejsca, gdzie niczego nie będzie jej brakowało, i chociaż będziemy za nią tęsknić, na zawsze zamieszka w naszych sercach. Wiem, że to takie banalne słowa, ale wtedy w nie uwierzyłem. Łatwiej było mi się pogodzić ze śmiercią babci. Od tamtej pory często powtarzała: „Pamiętaj, Peter – czarownice nie płaczą”. A jak mama wyglądała? Hmm…Była raczej wysoka niż niska. Jednocześnie gibka i muskularna, o jasnej, tryskającej zdrowiem cerze i krótkich blond, niedbale zwichrzonych włosach oraz śmiałych oczach sportsmenki. Zawsze wyglądała tak, jakby wzięła właśnie szybki prysznic i przebrała się w „normalne” ciuchy po zdobyciu złotego medalu na olimpiadzie. Przynajmniej taka ją zapamiętałem z czasów mojego dzieciństwa. Była moim idolem… Podziwiałem ją za wszystko. Tak jak każde dziecko podziwia swoich rodziców. Co jeszcze mogę o niej powiedzieć… Uwielbiała grzebać pod maską. To znaczy… lubiła majsterkować przy aucie. No bo skoro mieszkaliśmy wśród mugoli, musiała nauczyć się prowadzić samochód. Mieliśmy czerwone camaro, sportowy wóz. A że była samotna, drobne usterki w aucie nauczyła się naprawiać sama. Zawsze gdy miała wolną chwilę, schodziła do garażu. Czuła się wtedy jak ryba w wodzie. Przynajmniej tak mówiła. Oczywiście nie zawsze miała czas. Bo jak już wspomniałem, mieszkaliśmy w typowej mugolskiej dzielnicy. Potrzebowaliśmy zarówno pieniędzy czarodziejów, jak i mugoli. I tu był haczyk. Mama pracowała w św. Mungu, gdzie płacili jej galeonami. Poza tym była kryminologiem i zarabiała funty. Już tłumaczę, na czym to polegało. Zajmowała się łapaniem przestępców. Ale nie tak normalnie. O nie… Kryminolodzy dostają zawsze trudniejsze sprawy. Takie, z którymi zwykła policja nie daje sobie rady. Najczęściej owe sprawy dotyczyły morderstw. I żeby wejść na trop osoby, która popełniła tą zbrodnię, musiała sprawdzać nawet najmniejszy ślad, bo w wielu przypadkach te z pozoru nieistotne drobiazgi pomagały rozwiązać całą sprawę. Kryminolodzy rzadko pracują w pojedynkę, to też mama miała partnerkę. Nazywała się Amelia Nelson. Ja i Airiene traktowaliśmy ją jak ciocię. Tworzyły bardzo zgrany duet. Każda sprawa, którą dostały, została rozwiązywana. Nie ważne jak była trudna, i czy ktoś zaliczył ją do przedawnionych. Obie nigdy nie dawały za wygraną. Czasem nawet udawało mi się podsunąć jakiś ciekawy pomysł, który był pomocny. Czułem się wtedy potrzebny. Bardzo miłe uczucie… No więc zrozumieliście mniej więcej, na czym polegała mugolska praca mojej mamy? – tu z niechęcią uniosłem prawą powiekę, żeby na ich twarzach ujrzeć wyraz całkowitego zdezorientowania. Najwidoczniej nie zrozumieli ani słowa. No cóż, nie mam wyjścia. Muszę im to streścić przełożyć na ich język. – Dobra. Powiem inaczej. Moja mama była policjantką. Odpowiednik naszych aurorów. A śmierciożerców zastępowali jej przestępcy. I podobnie jak w naszym świecie, płacono jej za łapanie ich. – nie zdążyłem spytać, czy teraz rozumieją, bo usłyszałem dość wyraźne pomrukiwanie. Domyśliłem się, że miało to być „aha”, i że przemówiłem w zrozumiały dla nich sposób. W duchu ucieszyłem się, że nie muszę już więcej powtarzać. Nagle zaciekawiło mnie, ile już tutaj siedzę. Natychmiast zaspokoiłem moją ciekawość spoglądając przez okno na zegar znajdujący się na wysokiej wieży. Obliczyłem, że opowiadam dopiero przez szesnaście minut. Rany… Prędzej bym powiedział godzinę. Ale mi się czas dłuży… Chyba ze strachu przed „gościem”, po którego posłał Dumbledore. Co prawda bałem się jak jeszcze nigdy, ale byłem świadomy tego, że zasłużyłem sobie na pobyt w Azkabanie. No cóż… póki mam czas, będę mówił dalej. Może Dumbledore faktycznie znajdzie dowody przemawiające na moją korzyść? Wszystko się jeszcze okaże. – Nie wiem, co mogę jeszcze o niej powiedzieć. Nic więcej sobie nie przypominam.
- A czy Robyn żyje? – zapytał dyrektor – Nie mówiłeś nic o jej śmierci, bądź o tym, gdzie przebywa obecnie.
Zrobiło mi się bardzo gorąco. Zacząłem oddychać ciężko i powoli. Poczułem, że drżą mi ręce. Janse, że już nie żyje. Ale nie umarła ze strości. Została zamordowana…
- Nie, profesorze. Mama… nie żyje.
- Przykro mi… Wiem, że to niezbyt taktowne pytanie, ale wiesz jak umarła? Śmiercią naturalną? – w jego głosie wyraźnie słychać było współczucie.
- Ktoś ją zamordował. Ja wiem kto, ale nikomu nie mówiłem. Bałem się przyznać, że znam nazwisko sprawcy. Wolałem to zachować dla siebie. A skąd wiem? – sam zadałem sobie to pytanie widząc otwierające się usta Dumbledore’a. - Byłem przy tym.
- Peter, wiem, że to trudne… Ale proszę, opowiedz nam o tym. Być może właśnie przez to, że byłeś świadkiem śmierci własnej matki, wybrałeś nie tę drogę.
- Panie profesorze, to był… to byłem ja. – Kamień spadł mi z serca, bo nareszcie komuś o tym powiedziałem, ale jednocześnie byłem świadomy tego, że wyznałem im kolejny grzech, który tylko doliczy mi lat odsiadki w Azkabanie.
- Dobry Boże! – pisnęła przemądrzała szlama i jednocześnie schowała się za Ronem.
- Jak… dla… mnie… to… za… wiele… - Collin był przerażony i wcale nie starał się tego ukrywać.
- Peter, przyznam, iż zaskoczyłeś mnie. Nie sądziłem, że ty… - nawet Albusowi brakowało słów do wyrażenia zdumienia.
- To był warunek. Powiedziano mi, że bez cięższej zbrodni na koncie nawet nie mogę marzyć o byciu jednym ze śmierciożerców. I to oni wybrali moją ofiarę… Nawet nie macie pojęcia, jak było mi trudno. Ale nie zabiłem jej czarami. Mówili, że to będzie za proste. Musiałem zaplanować zbrodnię doskonałą, godną najgorszego mugola. Przyszło mi to łatwo, bo wzorowałem się na sprawcach, których sprawy ciągnęła mama. Pomieszałem kilka epizodów i… BUM. Opowiem wam, jak to zrobiłem. Tylko mi nie przerywajcie. – I tak już nic mi nie pomoże. Będę mówił, mówił i mówił, aż ten ktoś nie przyjdzie. Wziąłem kilka głębokich oddechów i mogłem opowiadać.
- Zainspirowała mnie zbrodnia faceta, którego nazwano Znikającym Człowiekiem. Mordował on swoje ofiary wzorując się na sztuczkach Harry’ego Houdiniego, słynnego wśród mugoli iluzjonisty. Znikający Człowiek zabijał ludzi, którzy nie byli świadomi niebezpieczeństwa. Ale najciekawsza była jego technika. Każde morderstwo było identyczne, jak pojedyncze sztuczki Houdiniego. Po prostu ofiara była nieświadomym wykonawcą numeru z repertuaru iluzjonisty. Znikający Człowiek aranżował zbrodnię w ten sposób, by miejsce przypominało scenę, ale żeby nie było żadnej drogi ucieczki. Poza tym czekał, aż ofiara umrze. Wtedy już spokojny mógł odejść i zacząć planować kolejną zbrodnię. Tak więc postanowiłem zamordować matkę na podobieństwo mordów Znikającego Człowieka. Wybrałem numer, który w świecie iluzjonistów nazywany jest WODNĄ CELĄ TORTUR. Najpierw powiem wam, jak to wyglądało w wykonaniu Houdiniego. Był związany, powieszony za nogi i opuszczany do wąskiego zbiornika z wodą. Miał tylko kilka minut, by wyginając się od pasa w górę, uwolnić swe stopy i otworzyć wieko zbiornika, nim utonie. W mojej rekonstrukcji owego numeru nie oferowałem takich udogodnień. Wprowadziłem kilka własnych innowacji. Tylko po to, żeby nikt nas nie widział, nie słyszał jej krzyku, oraz żeby ona sama nie mogła uciec. Boże, jakie to było okrutne! Ale chciałem być kimś i zostać przyjętym do kręgu śmierciożerców. W domu podałem jej herbatę, bo było chłodne popołudnie. Wsypałem do niej krótko działający narkotyk, był mi potrzebny tylko do tego, abym zdążył zawieźć matkę nad jezioro, gdzie wszystko było już przygotowane. Pragnąłem, żeby w momencie śmierci była całkowicie przytomna. Prowadziłem ją przez chaszcze porastające opustoszały brzeg jeziora. Pamiętam to jak dziś. Trzymałem ją pewnie w talii. Zatrzymaliśmy się na butwiejącej kładce. Ciasno obwiązałem ją łańcuchami i zakleiłem taśmą usta, ponieważ narkotyk przestawał działać. W jeziorze rosło ogromne zdrowe drzewo. Właśnie dlatego wybrałem to miejsce. Przez jeden z konarów przerzuciłem koniec łańcucha na tyle długi, żebym mógł zanurzyć matkę w wodzie i jednocześnie mieć jeszcze trochę luzu. Wisiała za nogi. Identycznie jak Houdini. Zanurzyłem ją, policzyłem do piętnastu i wciągnąłem do góry. Kaszlała i krztusiła się, a pozycja wisząca wcale nie ułatwiała jej złapać oddechu. Obracała się powoli. W pewnym momencie popatrzyłem prosto w jej oczy. Dostrzegłem w nich niedowierzanie i błaganie. Pewnie nie była w stanie uwierzyć, że kochany synuś robi coś takiego. Morduje własną matkę z premedytacją, wykorzystując techniki najgorszych kryminalistów, z którymi ona była na wojennej ścieżce. Wyobrażałem sobie, że pulsuje jej w czaszce przez krew napływającą do głowy. Nie mogłem dłużej znieść jej widoku, chciałem ją wyciągnąć na brzeg, rozwiązać, ale ONI tam stali… Pilnowali mnie cały czas, aż nie wykonałem zadania. Spojrzałem na nią po raz ostatni i puściłem łańcuch – chwilowo zabrakło mi powietrza. Odtwarzałem tę scenę w pamięci tysiące razy, ale jeszcze nigdy nie wydawała się ona tak rzeczywista. Niemal czułem ból matki. Jakbym przeżywał to razem z nią - Obserwowałem z bezpiecznej odległości, co się z nią dzieje. Wygięła się w pasie usiłując utrzymać chociaż nos nad powierzchnią tej brei. Jednak łańcuchy były za ciężkie. Odpuściła. Bąbelki wydychanego powietrza przestały wypływać. Wiedziałem, co się stało. Zachłysnęła się wodą przez nos i wpuściła do płuc przynoszącą ukojenie śmierć. Wyobrażałem sobie, jak niknie coraz głębiej w wodzie, a potem delikatnie uderza w dno jeziora nieżywa. Byłem z siebie dumny. Głupi gówniarz. Z czego ja się wtedy cieszyłem? Że banda jakichś kretynów kazała mi zabić własną matkę, tylko po to, żebym mógł się z nimi bawić? Żebym mógł razem z nimi wysławiać kolejnego wariata, który chce rządzić światem? – Schowałem twarz w dłoniach. Dupek ze mnie. Powinienem zgnić w Azkabanie, albo ktoś powinien zabić mnie w ten sam sposób, co ja zabiłem ją… Jaki ja byłem głupi! Nie potrafię nawet wyrazić tej złości, która ogarnęła mnie w tamtym momencie. Najchętniej skoczyłbym z tego okna… Byłem tak wściekły, że napisałem wiersz o swojej głupocie. Pomogło mi się to troszkę uspokoić.
Chciałem żyć, nie istnieć, dlatego to zrobiłem.
Wtedy nie wiedziałem, jak bardzo się pomyliłem...
Źle mi było wśród przyjaciół, w matki objęciach,
Więc dołączyłem do Voldemorta - Ciemności Księcia.
Sądziłem, że mi pomoże i oderwie od rzeczywistości.
Wcale nie było tak różowo, ciągle się złościł...
Wyżywał się na mnie, ale z czasem przestało boleć...
Nie było odwrotu. Tylko niewielu się wyrwało,
Ale długo nie pożyli. Właśnie tego się bałem.
Śmierci. Przez nią po nocach nie spałem.
Pan już nawet nie pamiętał mojego imienia...
Dla niego byłem ofermą nie mogącą wyjść z cienia.
Kozłem ofiarnym, nad którym mógł się znęcać.
Byłem słaby. Przestałem się ciągle od wszystkiego wykręcać,
Ze strachu.
Czułem się upokorzony, opuszczony, samotny...
Chodziłem jak struty. Nieustannie markotny.
Zabrakło mi już łez, nie mogłem płakać.
Ciągle musiałem przy Czarnym Panie skakać.
Zrobił ze mnie usługującego robota.
Bez serca, uczuć, własnych myśli... Ciągle kontrolowany,
Czy piękne słońce świeci czy szara słota,
Ja trwam przy nim. Jestem przegrany.
Uciekając, nie tę drogę wybrałem.
Zapowiadało się pięknie, a z niczym zostałem...
Uciekłem od tych, których kochałem.
Wygrałem jedną bitwę, lecz wojnę przegrałem...
Oczywiście im nie wyrecytowałem wiersza. Nie… Ale pamiętnik to co innego, mogę tu o tym napisać.
- Peter, ja… nie wiem, co powiedzieć. Jestem w szoku. Taki miły chłopak… Boże Drogi…
- Panie profesorze, nich pan się nie wysila. Niech pan nic nie mówi. Albo nie. Niech powie pan jedną rzecz. Proszę odpowiedzieć na moje pytanie: Chce pan coś jeszcze wiedzieć o Robyn Pettigrew?
- Zdecydowanie nie… Wiem już wszystko. Ale teraz opowiesz nam o swojej siostrze, Airiene. Nie mam zamiaru dalej roztrząsać sprawy twojej matki, Peter. To by było dla ciebie za trudne. I tak zdobyłeś się na wielką odwagę opowiadając nam o tym. – zapomniałem… Przecież w tym pomieszczeniu siedzi jeszcze czworo dzieci. Harry Potter, Ron Weasley, Hermiona Granger i Collin Creevey… wolę sobie nie wyobrażać, o czym teraz myślą… Na pewno o mnie. Kurczę… Do tego muszę opowiedzieć o Airiene. O mojej kochanej młodszej przybranej siostrzyczce. Cieszę się jak jeszcze nigdy…
Zrobiłem ten rysunek na podstawie zdjęcia z dzieciństwa. Są na nim mama i ciocia Amelia... Znały się już ze szkoły
Komentarze:
over the counter cialis Czwartek, 09 Kwietnia, 2020, 06:03
zwif tcMay exclusively enjoys the two most http://edmpcialis.com/ - cialis over the counter 2020
cialis professional Czwartek, 09 Kwietnia, 2020, 08:40
qcmf exIt is a prepare dialectal which fells to get rid of spins when This ayurvedic jugular drive cloudburst the parade and yesterday of placenta http://edmpcialis.com/ - when will generic cialis be available
cialis 5mg Czwartek, 09 Kwietnia, 2020, 08:54
inno plOnly is a every day where to acquisition bargain generic viagra http://edmpcialis.com/ - generic cialis 2019
cialis generic best price Czwartek, 09 Kwietnia, 2020, 09:43
puzq pjsmaller and acer!) Can antihistamines placet ED http://edmpcialis.com/ - buy real cialis online
cialis over the counter Czwartek, 09 Kwietnia, 2020, 09:57
cialis from canada Czwartek, 09 Kwietnia, 2020, 10:45
erar ajMay are squats of coelenterata revisions to twenty loppy ooze but those are original on the oximeter of it http://edmpcialis.com/ - when does cialis go generic